Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2008, 15:52   #81
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Mógł się tego spodziewać. Wieczór i noc nie minęły bez rozmów z resztą podróżujących. Każdy z nich do czegoś dążył, chciał coś osiągnąć, udowodnić swoje mniemania i obawy. Żadnemu to się nie udało, ale czemu czuł się tak dziwnie po rozmowie z Katiką. Niech ją piekło pochłonie, zdołała wyprowadzić go z równowagi. Powoli zaczynał mieć dość jej irytujących pogawędek i uwag. Naprawdę lepiej by było gdyby zdała sobie sprawę z tego, że swoimi sposobami nawiązywania znajomości w końcu wpędzi się w poważne kłopoty. Buntujący się gwardzista, usiłujący grozić mu druid, milcząca i cicha Saline oraz Katika, która zdawała się czegoś szukać lub pragnąć.
Ścieżka przed nim zdawała się rozdwajać, mącić i zapadać w sobie. Ale to kolejne dni miały przynieść odpowiedzi i rozwiązanie. Chłodny poranek objawił budzący się dzień. Śniadanie, spakowanie rzeczy i znów w drogę. Walnar spojrzał na resztę siedząc już na koniu. Jego cierpliwość zdawała się znikać, choć na zewnątrz emanował spokojem.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 03-08-2008, 21:52   #82
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Turgas obudził się razem z jutrzenką. Właściwie to obudził go chłód, który właśnie teraz dawał się najbardziej we znaki.

"Następnym razem wykorzystam to, co jest w ekwipunku po Alanderze. Jemu już nie jest potrzebny."

Przekręcił się na drugi bok, szczelniej opatulił płaszczem i próbował jeszcze usnąć, ale cienkie żądła zimna cały czas wbijały się w bok. Ziemia była lodowata i nawet końska derka nie była w stanie dobrze odizolować od tego. Musiał leżeć nad jakiś ciekiem wodnym, albo co. Chcąc, nie chcąc wstał i rozejrzał się po obozowisku. Saline jeszcze wartowała, Coruma nie było widać, Walnar jeszcze spał w swoim namiocie a Kathryn pewnie leżała jeszcze zagrzebana w swoim ekwipunku.

Półork kiwnął głową wartującej półelfce i w milczeniu podreptał nad potok opryskać twarz wodą, aby przegonić resztki snu.

Po nocnych rozmowach pozostał pewien niesmak. Corum rzeczywiście wydawał się nie z tej bajki. Jego zachowanie, podejście do życia, priorytety były co najmniej dziwne. Gdyby nie Kathryn w ogóle nie zwróciłby zapewne uwagi na te nieścisłości.

"He, trzeba się uczyć przez całe życie. Nawet od niewiernych."

Rozebrał się do pasa i ochlapał głowę, kark i ramiona.

- WHOA! - wyrwało mu się, gdyż woda była rzeczywiście lodowata.

Kathryn też wydawała się inna podczas ich rozmowy. W bezpośrednich dyskusjach z Walnarem nie zostawiała na nim suchej nitki, a tymczasem w ich wymianie zdań Turgas odniósł wrażenie, jakby półelfka wręcz broniła jego pracodawcę.

... Bo nie wie co czyni. Jako szczenię od cycka matki ...

Przypomniał sobie jedno ze stwierdzeń.

"Szczenię odjęte od matczynego cycka wie, jak walczyć i przeżyć. Walnar wciąż mocno tkwi przy tym cycku i ani myśli się stamtąd ruszać. Najwyraźniej mu tam dobrze, ale ..."

Jednak był on szlachcicem i jego pracodawcą, zaś Kathryn, pomimo wielu przymiotów i niewątpliwej inteligencji, nie ...

Po zakończeniu porannej toalety Turgas ubrał się i wrócił do budzącego się do życia obozowiska. Zauważył resztki wczorajszej pieczeni i zajął się nimi. Po śniadaniu sprawnie zwinął swoje legowisko, zapakował rzeczy do sakw, osiodłał konia swojego i Alandera, przytroczył wszystko na swoje miejsce.

- Dzień dobry. Znalazłaś coś ciekawego? - rzucił do krzątającej się już po obozowisku Kathryn, która w odpowiedzi podała mu dwie karty z opisami ziół.

Rzucił przelotnie okiem na podane zapiski. - Coś ponadto?

Zerknęła na niego i pokręciła przecząco głową - Dużo technicznych terminów - zmarszczyła nos. - Dwie, trzy noce i będzie gotowe.

- Jasne. Dziękuję, to ciekawe. -
skrzywił się nieznacznie ni to w uśmiechu, ni to w grymasie niezadowolenia.

- Śpieszy ci się z tym?

- Z tym? Niespecjalnie. Ruszajmy, nie ma czasu do stracenia.
- dostrzegł, że Walnar już od jakiegoś czasu czekał na nich gotów do drogi. Nie miał zamiaru roztrząsać przy innych spraw, które co prawda ich dotyczyły, ale kapłan nie był pewien, czy są gotowi przyjąć informacje o nich.

Zwrócił karty półelfce i sprawnie wskoczył na wierzchowca. Spojrzał pytająco na rycerza ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 03-08-2008 o 21:55.
Smoqu jest offline  
Stary 13-08-2008, 21:10   #83
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Corum rozłożył swój obóz blisko krzewów, tak by samemu być przez nie osłoniętym i jednocześnie aby kryjówka dawała jemu i jego zwierzętom możliwość wczesnego wykrycia intruzów. Leżąc, analizował odbyte rozmowy z Walnarem i Turgasem, magiczne grzybki, które zjadł rankiem wciąż wyostrzały jego zmysły lecz otępiały emocje. Wiedział, że z rana rozpocznie się ich negatywne działanie, ale wiedział też, że śmierć którą zadał będzie mglistym wspomnieniem nie dręczącym jego sumienia.

"Rankiem pomyślę nad tym co dzisiaj się wydarzyło, Spiddo Furcifeera są silne i z pewnością nie powinienem ich jeść aż tyle i do tego palić zielsko. Ostatnim razem, nad ranem, miałem bardzo sprawny umysł, a mniej sprawne ciało. Ciekawe jak to będzie jutro po zwiększonej dawce toksyn."

Corum zaczynał powoli zapadać w sen, nie był to spokojny sen, wszystkie zdarzenia dnia poprzedniego oraz toksyny zawarte w grzybkach wywierały silny wpływ na wypoczywający umysł. Gdy już zapadł w sen, powróciły obrazy z przeżytych koszmarów z bitew. Był znów pośród zmasakrowanych trupów, krwi i wnętrzności. Jego biały, medyczny fartuch ociekał krwią, a do okoła siedzieli Rycerze na swych bojowych wierzchowcach, chwalący się zdobytymi trofeami. Do tego każdy trzymał odcięte głowy pokonanych przeciwników za posklejane krwią włosy. Po chwili jeden z Rycerzy poczuł się czymś urażony i w swej morderczej żądzy domagał się powieszenia Vicious. Po chwili już wisiał na gałęzi majtając bezradnie nogami.

Vicious przebudził się wydając z siebie głuchy krzyk. Był cały mokry i delikatnie drżał. Wydawało mu się, jakby miał na szyi uciskającą pętlę. Złapał się za szyję i ją rozmasowywał jeszcze przez kilka minut głęboko oddychając.

"Gdyby wtedy nie pojawił się Inglorin z Nigelem i Chrisem pewnie bym był już trupem. Gdyby nie ich szybka reakcja..." - Pocierał szyję tak jakby przed chwilą uciskała go pętla.

Dwadzieścia pięć lat temu; wyspy sąsiadujące ze Smoczymi Wyspami; medyczne zaplecze bitwy.

Corum stał pośród krwawiących rannych, tryskającej krwi, wypływających wnętrznościach, treści żołądkowej i uryny. Ubrany był w bawełniany fartuch, który godzinę temu był jeszcze biały, teraz był czerwony od krwi. Pierwsze minuty w medycznym namiocie to przygotowanie narzędzi i opatrunków, teraz po upływie godziny od rozpoczęcia przez Rzeźników bitwy napływało coraz więcej rannych. Mieli zmiażdżone kończyny, rozprute brzuchy, poprzekłuwane ciała, a krew płynęła strumieniami. W każdej kolejnej minucie pojawiali się sanitariusze z nowymi rannymi. Pierwsze spotkanie z prawdziwymi rannymi, to nie to co na zajęciach z anatomii, tam nie było presji aby jak najszybciej leczyć, tam uczono go aby pomagać najpierw tym ciężko rannym, tu musiał udzielać pomocy lekko rannym pozostawiając cięższe przypadki na później. Na zajęciach musiał przestrzegać wszystkie zasady czystości, tu nie było na to czasu. Do uszu młodego półelfa docierały jęki konających, błaganie o pomoc tych co byli w stanie coś jeszcze powiedzieć, a wszystkiemu, w tle, towarzyszyły odgłosy walki, dzieło rzeźników. Dumne pawie, rzeźnicy, rycerze, wrzód na zdrowej tkance narodów. Ich jedyną domeną jest zabijanie i wywoływanie wojen. Młodzian przeklinał całe rycerstwo i ich dzieło. Pod koniec dnia ciężkiej pracy Corum zaczął wykonywać swoją pracę mechanicznie, przestał czuć fetor, przestał dostrzegać pacjentów, nie słyszał ani nie zauważał już jak ulatuje z nich życie, były tylko rany, które trzeba było opatrzeć. Wieczorem, gdy rzeźnicy wrócili do swoich obozów aby chwalić się zdobytymi trofeami, Corum wreszcie mógł zając się tymi ciężko rannymi, wielu z nich nie doczekało swojej kolejki, tymi zajmował się czarnoksiężnik i brat Coruma Inglorin, który asystował swojemu mistrzowi. Wskrzeszonych posyłano na pole bitwy, tak samo tych lekko rannych, którzy czasem wracali w znacznie gorszym stanie, Corum rozpoznawał ich po opatrunkach.
Późno w nocy zakończył ostatnią operację, już prawie uratował życie, lecz wyciekło ono tuż pod koniec pracy. Corum nie potrafił zapanować nad emocjami, tego dnia umarło przy nim wielu ludzi, zbyt wielu. Przez kolejne dni wcale nie było lepiej, fetor stał się czymś normalnym, widok krwi i wnętrzności nie wywoływał już wymiotów. Umysł półelfa wytworzył kolejną blokadę wypaczając tym samym naturalne zachowanie na tego typu widoki.
W południe dwóch rycerzy przywiozło ciężko rannego rycerza żądając natychmiastowej opieki nad nim, był to jeden z Kapitanów. Corum miał pełne ręce roboty, wielu ciężko rannych czekało cały dzień na tą chwilę, teraz Vicious mógł ich ocalić. Rycerze po grzecznej odmowie nie dawali za wygraną, zaczęli prosić, przekupywać, a gdy to nie przyniosło efektów zaczęli grozić. Corum miał dość, nie wytrzymał i zaczął wyzywać rycerzy mieszając ich z błotem. Praworządni Mordercy nie zastanawiali się długo, dla nich Corum był mieszczaninem, a jedyną karą dla mieszczanina to szubienica. Jeden sprawnie przygotował linę mocując ją na gałęzi pobliskiego drzewa, drugi zaciągną Coruma pod drzewo i wiązał mu ręce z tyłu. Związany, z pętlą na szyi siedział na koniu. Na odsiecz przyszedł brat Coruma Inglorin w towarzystwie kuzynów. Ingloriz pracował, wraz ze swym czarnoksięskim mistrzem, przy trupach. Obaj kuzyni byli rycerzami.

Poranek, obozowisko, gdzieś w północno-wschodniej części Orkusa Wielkiego.

Vicious usiadł na posłaniu, kręciło mu się lekko w głowie, i czuł się bardzo dziwnie. To był efekt spożywania grzybków poprzedniego dnia. Teraz wszystkie stłumione wczoraj emocje powracały choć znacznie słabiej. Wiedział, że najlepszy sposób to zapalić konopi, gdy oczyścił fajkę i chciał nabić zioło, odkrył, że cała zawartość jest wilgotna tym samym nie nadająca się do palenia. Drobny kamyczek irytacji przetoczył się po umyśle półelfa. Ruszył więc nad potok aby się dokładnie umyć, Obmył dokładnie każdą część swojego ciała, następnie oczyścił zęby posługując się szczoteczką z sierści dzika jako środka czyszczącego używał mieszanki ziołowej i minerałów. Gdy wysechł zaczął nakładać kolejne warstwy ziołowej farby, która nie tylko maskowała go swoimi barwami ale także ukrywała jego zapach. Na brązowo zielone plamy pokrywające całe ciało nałożył czarne spirale symbolizujące spirale życia. Nakładanie spiral byłą częścią codziennej modlitwy do Wielkiego Łowczego, który poznał wszystkie spirale. Na koniec malunek pokrył cienką warstwą oliwy, która wsiąkając w skórę pociągnęła farbę za sobą. Kolejnym obowiązkiem było sprawdzenie towarzyszy, Córa Wiatru była w świetnej kondycji, a prychnięciami i kręceniem łbem informowała, że chętnie by pobiegła dzisiaj. Syle był w doskonałym nastroju, zwykle tego nie robił jednak tego ranka porwał jednego buta i zachęcał Coruma aby ten za nim ganiał. Przy czym robił to bardzo namolnie, powarkiwał i podrzucał but, podbiegał i uciekał tratując wszystko co stało na jego drodze. W pewnym momencie Syle zrobił o jedną rzecz za wiele, Corum nie wytrzymał i przegonił go. Pies oddalił się na kilkanaście metrów, wciąż radosnym wzrokiem obserwował swego pana i podgryzał jego but najwyraźniej czerpiąc z tego ogromną radość. Gdy Vicious zajął się przeglądem ekwipunku okazało się, że nie domknął klapy kołczanu, przez co lotki strzał namokły. Vicious przeklął pod nosem kilkakrotnie, złość zaczęła wypełniać jego umysł, przysłaniać mu zdrowy rozsądek. Chciał pobrać truciznę z jadowych kłów pająka, lecz wolał to odłożyć na potem, w tym stanie mógłby coś zrobić nie tak, a nie chciał krzywdzić zwierzaka. Słysząc krzątających się podróżników położył się na posłanie, naciągnął magiczną chustę, podarek od żony, na twarz, aby po chwili być wraz ze swoimi bliskimi. Znów tulił swoją piękną żonę, czuł jej ciepło, całował i był całowany. Iluzja była tak silna, że Corum czuł się tak, jakby jego żona rzeczywiście była razem z nim na tym posłaniu. Po zakończeniu leżał jeszcze przez chwilę, potem ruszył w stronę potoku aby się obmyć. Większość złości uleciała, choć pozostała irytacja i dyskomfort spowodowany resztkami toksyn w organizmie. Pobrał odrobinę jadu od pająka, nakarmił go i nakarmił wróbla. Spakował swoje rzeczy choć nie siodłał Córy Wiatru. Chciał jeszcze wysuszyć lotki strzał, a nie chciał robić tego przy wszystkich, ponieważ groty strzał były pokryte drobną siatką rowków wypełnionych zielonkawą substancją.

"Muszę porozmawiać z el Saline, obiecałem jej opowieść o mojej krainie i sam bym chciał dowiedzieć się czegoś na temat tutejszych obyczajów. Do tego jest jedyną miłą osóbką w tym gronie. Walnar wydaje się dziwny, jakby nie był rycerzem, bo nie tak się rycerze zachowują. Prowokowałem go wczoraj trzykrotnie, w tym ostatnia prowokacja była nie przemyślana i... bezmyślna. Gdyby był prawdziwym rycerzem to dzisiaj byłby wyścig konny z przeszkodami, domagałby się przeprosin gdy wytknąłem mu zbłądzenie, a za groźbę to już tylko pojedynek. Na dodatek żaden szlachcic nie tłumaczy się ze swoich czynów, jedynie chłopi to robią, a rycerze jako przedstawiciele prawa nie mogą pozwalać sobie na podważanie własnego autorytetu. Nie rozumiem, może on jest jakimś podstawionym, może to nie Walnar, którego poznałem na zamku Denethora. Na gorące ognie wulkanów, kim on jest. Do tego Kathryn, bezczelna dziewka, choć może odpłaca mi tym samym. Ja w końcu przywitałem ją bardziej niż bezczelnie, choć była moim narzędziem jednak bez efektu. Jakie ona ma cele, co sprawia, że tu jest i stoi w cieniu. Jedynie Turgas jest wyrazisty i nie jest przekupny. Sześćdziesiąt sztuk złota to kupa kasy, a on nie rzucił się na nie jak wygłodniały kundel, to dobrze o nim świadczy. Myślę, że jak zakończy kontrakt z Walnarem to go wynajmę, zrobię mu kilka testów tak aby zaniżyć nieco stawkę, bo za sześćdziesiąt sztuk złota mógłbym wynająć grupę najemników. Myślę, że dziesiąta część proponowanej sumy będzie odpowiednia, wątpię aby Walnar dysponował jakim kolwiek majątkiem więc nie powinien mnie przebić w licytacji. Ocho, już ruszają, więc czas mi się zbierać"

Podszedł do ogniska w jednym bucie, mieczu przytroczonym byle jak jedynie łuk i kołczany miał porządnie dopasowane, gotowe do urzycia.
Do siedzącego podeszła elfka.


- Gdzie masz buta?
- Pies się nim bawi. - Głos miał obojętny, a ciało naturalnie rozluźnione, jedynie oczy i nabrzmiałe żyły zdradzały kłębiącą się w Vicious złość.
- Aha, nie żal ci buta? - Saline kucnęła obok i patrzyła się na Coruma.
- Jak twoja rana? Bo koń powinien być zdrowy - odparł wciąż tym samym tonem.
- W porządku. Ale ty, tan Corumie nie wyglądasz najlepiej. Co jest?
- Czuję się dobrze, choć nie najlepiej spałem.
- Rozumiem. Gotowy do drogi? Nie widzę twojego konia.
- Napijesz się ziołowej herbaty?
- A te zioła jakieś lecznicze, czy po prostu dla smaku?


Corum uśmiechnął się. “Czy zawsze wszystko musi coś znaczyć? Musi mieć jakieś działanie? Dla smaku... tak bo woda go przecież nie ma”.

- O, jestem zabawna, może minęłam się z powołaniem - również się lekko uśmiechnęła.
- Wybacz, że się śmieję. To, co powiedziałaś wydało mi się zabawne.
- Cieszę się, że cię rozbawiłam, od razu lepiej wyglądasz
- chociaż wcale nie wyglądał. - Rozumiem, że nie jedziesz teraz z nami?
- Myślę, że napar wzmocni twój organizm. - Po chwili dodał - Zostanę w tyle, mam wiele pytań do ciebie, a także obiecałem opowieść. Zechcesz mi towarzyszyć?
Saline zamyśliła się na chwilę, spojrzała na Walnara i zatrzymała na kilka oddechów spojrzenie.

- Tak, pojadę z tobą. Najpierw wypijemy herbatę, a potem będę ci mogła pomóc jeśli będziesz potrzebować pomocy.
- Zgoda.


Podeszła do Walnara i chwilę z nim rozmawiała, po czym usiadła naprzeciwko Coruma.
Gdy Saline usiadła, Corum nalał jej do drewnianego kubeczka naparu i podał.

- Zanosi się na deszcz, dobrze. Może będzie trochę piorunów.
- Nie lubię burz.
- Patrzy się przymrużonymi oczyma na Cruma.
- Boisz się ich, czy po prostu nie lubisz orzeźwiającego powietrza po burzy, czy może nie lubisz samego ulewnego deszczu?
- Deszcz źle wpływa na zbroję. A pioruny bywają niebezpieczne.
- Pioruny nie są takie straszne gdy potrafisz wskazać gdzie mają uderzyć. Deszcz oczyszcza.
- A potrafisz wskazać?

Corum pokiwał potakująco głową.
- Fajnie, choć to chyba nie jest jakoś bardzo przydatna umiejętność.
- Zależy do czego chciałabyś ją zastosować. To tak samo jak z narzędziami.
- No tak - sączyła dalej herbatę.
- Mówiłaś mi wcześniej, że zajmujesz się kupiectwem. Miałbym do ciebie prośbę w związku z tym.
- Pomogę, o ile będę w stanie.
- Dysponuję pewnym zapasem swoich wyrobów ze złota i srebra. Szkoda mi je przetapiać, wolałbym sprzedać je z zyskiem i zakupić świeży kruszec.
- To zależy ile masz tego, nie wiem czy mam przy sobie odpowiednią ilość pieniędzy.
- Nie chcę sprzedawać tego tobie, chciałbym abyś pośredniczyła, wolałbym zaproponować ci procent z zysków.
- Rozumiem, więc chcesz to zrobić dopiero jak będziemy w mieście?
- Blehh, miasto? Musimy?
- Rozumiem, więc mam załatwić wszystko. Oczywiście da się to zrobić.
- Byłbym bardzo wdzięczny, bo zbieranie rodników złota, takich jak ten
- podał wydobyty kawałek kamienia porośnięty kryształami złota - zajmuje sporo czasu. Co do miasta, owszem mogę tam wejść, choć nie jest to dla mnie przyjemne. Saline obracała kamień w palcach i przypatrywała mu się.
- Tak, wiem coś o tym. Na pewno się dogadamy. - oddajła kamyk.
- Podoba ci się?
- Oczywiście, wiesz przecież, że interesują mnie takie rzeczy.
- Trzymała kamyk nadal wyciągnięty w stronę Coruma.
- Proszę, więc zatrzymaj go sprawisz mi tym gestem przyjemność.
- Hmmm, dobrze, skoro tak wolisz.
- ze zdziwieniem spojrzała jeszcze raz na kamień po czym podeszła do konia i schowała go w jednej z toreb.

Corum pokręcił głową. 'Znaczenie ma jedynie wartość a nie piękno kryształów złota, humanoidzi to strasznie dziwne zwierzęta i chyba nigdy ich nie zrozumiem.'

Na ciepłym kamieniu położył kapciuch z zielskiem, zawartość była zbyt wilgotna aby ją palić.

- Dostrzegłem, że dbasz o swoją klacz w miarę dobrze. Dbasz o jej dietę, a to ważne, zwłaszcza u koni. Choć... myślę, że mógłbym ci doradzić w kilku sprawach.
- Tak? Chętnie posłucham. Może mnie bardziej polubi.
- Myślę, że cię lubi, a raczej ci ufa, mimo że ją zraniłaś.
- Możliwe, mam ją od źrebaka, zawsze dobrze ją traktowałam.
- Pokażę ci jak przygotować odpowiednią mieszankę minerałów, wzmocni to jej kości. Wtedy klacz będzie miała więcej... wigoru.
- Wspaniale, na pewno jej się to przyda, nigdy nie była na tak dalekiej wyprawie i na pewno nigdy nie była tak zraniona.
- Niebawem wspólnie przygotujemy miksturę, pokażę jak to robię i mam nadzieję, że zapamiętasz.
- Zawsze mogę sobie zapisać - uśmiechnęła się promiennie.

Syle znudzony czekaniem postanowił podejść bliżej wciąż trzymając but w pysku.
- Chyba miałeś rano potyczkę ze swoim pupilem.
- Nie, on jest rozpieszczony przez moją żonę i teraz mu odbija. Bawić mu się zachciewa.
- Pies też potrzebuje czasem zabawy
- wyciąga dłoń w kierunku Syle.
Pies podchodzi i obwąchuje wyciągniętą dłoń.
Saline kładzie dłoń na głowie psa i głaszcze go.
Corum przyglądał się całemu zajściu z wybałuszonymi oczami.

'To jest niesamowite, Syle jej nie ugryzł, a nawet daje się pogłaskać. Ciekawe dlaczego? Bo jest elfką jak moja ukochana Ann? A może pachnie podobnie? A może Syle wyczówa jej aurę, a może ... nie wiem co.'
- Piękny pies, zadbany, ma śliczną sierść.
- Tak, ale... co się z nim dzieje? On nie tak... to, nie...
Saline w tym czasie podciągnęła lekko wargi psa żeby odsłonić kły.
- I zęby też zadbane. Ten pies pewnie będzie ci wierny do końca życia.
- A to ci pieszczoch. Zamiast pilnować to się łasi
- mówiąc to podszczypywał tylną łapę psa. - On ci ufa Saline.
- Nie mam zamiaru skrzywdzić ani jego, ani jego pana, więc nie ma powodów by mi nie ufać. Psy to wspaniałe zwierzęta. Wiesz o tym Syle prawda?
- ostatnie słowa skierowała do psa
Pies na dźwięk swojego imienia przyglądał się Saline kręcąc łbem na boki i stawiając uszy.
- Tobie również nic nie grozi z mojej strony, brzydzę się przemocą, a gdy zmuszony jestem zabijać śnią mi się potem koszmary.
- Proponuję żebyśmy już wyruszyli, możemy kontynuować rozmowę w drodze.
- Twój koń jest już zdrowy, a wydaje mi się, że nawet przydałoby mu się troszeczkę ruchu. Dobrze jeździsz?
- Raczej dobrze, ale nigdy nie próbowałam żadnych akrobacji na koniu.
- Ja też nie jestem akrobatą, ale potrafię dobrze jeździć. Jeśli pozostali będą poruszać się w takim samym tempie jak wczoraj, to dogonimy ich bardzo szybko, a po minerałach jedynie bieg pozwoli twojej klaczy odreagować nadmiar energii.
- Więc dogonimy ich szybko.
- Skoro tak mamy pewnie jeszcze sporo czasu. A nie spieszy mi się jakoś bardzo, by ponownie dojechać do grupy.
- Zauważyłem, że nie bardzo lubicie się z Kathryn. Coś się wydarzyło między wami?
- Cóż, Kathryn to interesująca osoba. Rzeczywiście nie przepadamy za sobą, ale też nie jesteśmy wrogami. Po prostu mamy odmienne charaktery, ale jesteśmy wobec siebie raczej neutralne.
- Znasz może Walnara? Bo po wczorajszej kolacji mam wrażenie, że to chłop jakiś. A na pewno nie jest rycerzem.
- Nie znam go aż tak dobrze, tylko trochę dłużej niż reszta. Kiedy go poznałam wydawał się bardziej rycerski, ale teraz nie zwracam uwagi na jego zachowanie, w końcu jesteśmy w środku lasu a nie w mieście. Choć przyznam, że rycerz zawsze powinien zwracać uwagę na swoje maniery. Niemniej jednak osobiście go lubię i trochę przymykam oko na to jak się zachowuje.
- Cóż, wychowywałem się w otoczeniu rycerstwa, moi wujowie i ojciec to rycerze, dwaj moi bracia to rycerze, pięciu kuzynów to rycerze. Żaden z nich nie puściłby płazem gdybym pouczał ich, raczej chcieliby mi utrzeć nosa pokazując, że są ode mnie lepsi. No i by nie przepuścili nadarzającej się okazji zaprezentowania swoich umiejętności przed tak pięknymi kobietami jakimi zdecydowanie obie z Kathryn jesteście. Co zrobił Walnar? Zaczyna się tłumaczyć jak chłop. Następnie dałem mu okazję, aby mnie wyzwał na pojedynek, gdy podważyłem jego wiarę w Morghlitha. Tu każdy ze znanych mi rycerzy by zażądał natychmiastowych przeprosin lub byśmy się bili, a Walnar się tłumaczy. Na kolejną zaczepkę nie miałem już pomysłu, więc rzuciłem w niego groźbą, na co każdy znany mi rycerz zareagowałby w jeden sposób, pojedynek. Walnar odpowiedział groźbą. Nie jest on więc rycerzem, a co najwyżej giermkiem ubranym w zbroję rycerską.
- Srogo go oceniasz, ale pewnie masz rację - Saline nic więcej nie powiedziała, najwyraźniej nie miała ochoty kontynuować tematu Walnara.
- I tu jest problem panno Saline, ja go oceniam wedle wzorca z Mglistych Wysp. Miałem nadzieję, że sprostujesz mój tok myślenia, bo bardzo możliwe, że zabór Orków wypaczył rycerskość.
- Nie, nie spaczył, no nie aż tak bardzo. Rycerz nadal powinien kierować się swoim kodeksem i moralnością. Zarzuty jakie przedstawiłeś wobec Walnara rzeczywiście dyskwalifikują go jako porządnego rycerza.
- Więc może jest podmieniony, może to jest ktoś, kto tylko używa nazwiska prawdziwego Walnara, może to jego giermek...

Saline zaśmiała się radośnie jak z dobrego żartu.

- Chyba to trochę przesada, bardzo w to wątpię. Spójrzmy na rycerstwo jak na zawód. I porównajmy choćby z kucharstwem. Mamy kucharzy świetnych, których posiłki są niebem dla podniebienia, a są kucharze których jedzenia nie mamy ochoty próbować po raz drugi.
- Możliwe, z tym, że rycerze to nie kucharze, to są praworządni mordercy. Obowiązują ich ścisłe reguły, których przekroczenie to złamanie praw, a oni mają być stróżami prawa. Więc zaczynam wątpić w opowieści o prawie na Orkusie.
- Zacznijmy od tego, że Walnar nie jest praworządnym mordercą, on jest raczej złym mordercą. Może na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale on jest czarnym rycerzem, interpretuje prawo na swoją korzyść.
Pies w tym czasie rozpoczął zabawę, na początku stukał nosem sakiewkę przy pasie Saline, w pewnym momencie chwycił w pysk sakwę i jednym potężnym szarpnięciem ja oderwał rzucając się do ucieczki.
Saline zaśmiała się i odprowadziła psa wzrokiem parząc jak tarmosi sakiewkę w pysku.
- Prawo jest jedno, cała kasta rycerska musi je respektować, nieważne czy to rycerz, palladyn czy czarny rycerz - w tym momencie Corum dostrzegł co zrobił jego pies - Syle zostaw! Przepraszam za swojego psa.
- Nie szkodzi, raczej nie mam tam nic ważnego, zresztą pewnie w końcu odda. A co do czarnych rycerzy, oczywiście, że respektują prawo, ale jednak jest różnica między nimi a palladynami, prawda?
- Drań zniszczy sakwę. Choć łasi się do ciebie, to pamiętaj, że to półdzikie zwierzę, nie goń go czasem, bo nie ma wyczucia i mógłby cię poważnie zranić. Wracając do rycerstwa, każdego z nich obowiązują pewne reguły, które naginają do swoich potrzeb, ale muszą wzbudzać szacunek. Mój ojciec często powtarzał: 'albo będą się ciebie bali, albo będą się z ciebie śmiali'. To dokładnie opisuje obecną sytuację Walnara.
- Jeśli nie masz nic przeciwko wolałabym już nie mówić o Walnarze i jego rycerskości lub jej braku. Chyba nie mam już nic do dodania w tym temacie.
- Oczywiście. Choć nie pomogłaś mi w rozwianiu moich wątpliwości. Obiecałem ci opowiedzieć o moich rodzimych stronach. Co powiesz na wymianę? Opowieść za opowieść.
- Z chęcią posłucham o twoich stronach. I odwdzięczę się opowieścią.
- Dobrze. Mnie interesuje twoja rodzina i miejsce pochodzenia.

Sprawdził zawartość kapciucha, ostrożnie wybrał suche liście, nabił w fajkę i zapalił. Rozkoszował się dymem, który wciągał powoli smakując jakby pił najprzedniejsze wino.
- Pochodzę z wysp, na których w zamierzchłych czasach Wielkie Smoki stworzyły więzienie dla półboga, którego pierwsi osadnicy nazwali Wielkim Łowczym. Moi przodkowie, część z nich pochodzi z Orkusa, byli pierwszymi osadnikami na wyspach. Ja urodziłem się na wyspie Penmanmar. Moje włości znajdują się przy mieście Ayr. Miasta są zdecydowanie inne od tutejszych, bo rządy sprawują druidzi, wyspami rządzi rada Piętnastu Starszych, oczywiście są to sami druidzi. Jak więc możesz się domyślać, nasze miasta przypominają elfie, a nie te które tu miałem okazję zobaczyć. Dominuje kultura elfów, choć najliczniejsze są półelfy, występują ludzie, hobbici, krasnoludowie i gnomy. Nie spotyka się innych ras, nawet na sąsiadujących wyspach. Większość swojego czasu spędzałem na Czarcim Urwisku, mojej włości, czasami zapuszczam się do rodzinnego domu ale tam wiecznie są prowadzone przygotowania wojenne. Mój ojciec jest admirałem swojej licznej floty i często wychodzi w morze. Przy zamku są wojskowe baraki, do tego cała niezbędna służba i kręcący się kupcy sprawiają, że mój rodzinny dom jest strasznie zatłoczony czego bardzo nie lubię, więc zwykle trzymałem się z dala od większych skupisk ludności.
W między czasie ignorowany pies podszedł do Coruma, ten odebrał mu sakwę i oczyścił ze śliny, podał Saline.
- Moje miasto także jest miastem elfów, pochodzę z Olgrionu. To daleko stąd, na południu Orcusa. Moja rodzina mieszka tam od pokoleń i także od pokoleń trudnimy się kupiectwem. Olgrion to cudowne miasto, zupełnie inne od tych, które spotykałam na swojej drodze od czasu wyjazdu. Nawet pomimo tego, że Olgrion podczas wojen stracił wiele ze swej świetności, nadal jest miastem piękna. Miasto okalają puszcze pełne elfich śpiewów i muzyki. Widok na Rozszczepione Góry zapiera dech w piersiach. Olgrion leży nad morzem, jest miastem portowym, więc miasto jest ciągle w ruchu. Niedaleko leży Ongir-Gar, jedno z najpiękniejszych miast na Orcusie. Tam wszystko wygląda lepiej niż w tych stronach - Saline zamyśliła się, może rozmarzyła.
- Więc z pewnością będę chciał zobaczyć te miasta. O rodzinę wypytam kolejnym razem, gdy będziesz miała większą ochotę do rozmowy. Tym czasem mam propozycję, abyśmy rozpoczęli przygotowywać minerały dla twojej klaczy.
- Jeśli kiedyś zawędrujesz tak daleko na południe, będziesz miłym gościem w naszym domu.
- To byłby dla mnie zaszczyt, choć mam nadzieję poznać do tego czasu obyczaje, nie chciałbym obrazić domowników.
- Na razie chyba nikogo z naszych towarzyszy ani mnie nie uraziłeś, więc chyba nie jest tak źle z obyczajami, możliwe że są trochę podobne do tych ze Smoczych Wysp.
- Wątpię, moje zachowanie jest takie a nie inne, ponieważ naczytałem się książek. Na Mglistych Wyspach prawo jest bardzo surowe, a druidzi są najwyższą instancją, nawet rycerstwo musi oddawać nam pokłony. Na wyspach prośba druida jest rozkazem i nikt nie ma czelności się temu sprzeciwiać.
- Rzeczywiście tutaj wygląda to inaczej, druidzi nie mają takiego poważania.
- Z tego co zauważyłem druidzi są tu traktowani jak zło konieczne.
Niesłyszalnym dla elfiego ucha gwizdem przywołał swojego wierzchowca.
- Aż tak źle nie jest. Chociaż to też pewnie zależy od rejonu. W moich stronach, gdzie pełno jest elfów którzy miłują naturę, druidzi są raczej mile widziani.
- Zatem koniecznie muszę pojechać w twoje rodzinne strony.
Saline uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- A teraz chodźmy, podamy twojej klaczy trochę minerałów.
- Racja, trzeba zadbać o moją przyjaciółkę
- Tylko, że po zażyciu będziemy musieli pobiegać. „Przyjaciółkę” - to bardzo dobrze o tobie świadczy.
- To dobrze świadczy o mojej klaczy. I możemy pobiegać.
Corum rozpoczął od poprawienia troczeń sakw, sam potrafił przemieniać się w konia i dokładnie wiedział co i jak przeszkadza w szybkim biegu.
- Czy tak może zostać? Sakwy nie będą wybijać jej teraz z rytmu.
- Jak najbardziej, wygląda na zadowoloną. Dziękuję.
- Możesz wskakiwać. Zobaczę jak sobie radzisz.
- Siedzisz prawidłowo, ale przy innej sposobności pokażę ci, jeśli będziesz zainteresowana, jak dosiadać konia aby być... jego częścią.
- A to ciekawe, chętnie spróbuję.
- Będziemy mogli poćwiczyć jak tylko będzie na to czas. Uśmiechnął się ale tak jakoś dziwnie.
- Ruszamy?
-Ruszajmy.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 03-10-2008 o 13:31.
Manji jest offline  
Stary 17-08-2008, 21:17   #84
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn odgarnęła z twarzy wilgotne jeszcze włosy. Posłanie złożone, pergaminy zabezpieczone przed wilgocią, sakwy spakowane. Coś jeszcze? Przesunęła wzorkiem po obozowisku. Dwa niewielkie namioty, ognisko płonące równym, niewielkim płomieniem, zarys pleców Turgasa śpiącego pod gołym niebem, blada twarz trzymającej wartę elfki. I elf, który zaraz po niedokończonej kolacji uciekł ze swoimi zwierzakami w las. Nie była ciekawa jak daleko.

Wróciła spojrzeniem do opartej o pień rozłożystego drzewa Saline. Wojowniczka nieodmiennie przywoływała w wyobraźni Kathryn obraz elementu domina – biała żółtawą bielą niewielka kościana płytka, która wymaga delikatnego popchnięcia, by przełamać bezruch, by wejść w interakcje z innymi, by nadać jej siłę niezbędną do tego, by stała się elementem czynnym, oddziałującym na otoczenie. Półelfka patrząc na Saline prawie czuła na opuszkach palców lekko chropawy dotyk kościanych fragmentów, które powoli i precyzyjnie potrafiła układać na gładkiej podłodze w skomplikowane wzory. Lubiła ten kontrast: gładkie, ciemne, chłodne drewno o wyraziście zarysowanych słojach i ciepłe, szorstkie, gładkie, jasne kawałki kości czekające tylko na jeden delikatny ruch. Martwe żywe elementy przekształcone przez rzemieślników w coś doskonale przekraczającego naturalne przeznaczenie drzewa czy zwierzęcia. W osłonę, w zabawkę – w przedmiot całkowicie ujarzmiony, przeznaczony >dla< człowieka, przystosowany do jego potrzeb.

Kathryn odpięła od jednej ze swoich sakw niewielki, skórzany bukłak wypełniony mocno korzennym winem i podeszła do elfki, przykucnęła obok niej, opierając przedramiona na swoich kolanach.
- Jak się czujesz?
Saline popatrzyła na nią zdumiona.
- Mmm, raczej dobrze.
Kathryn wyciągnęła w kierunku wojowniczki bukłak.
- Napijesz się?
- Dziękuję - pociągnęła łyk. - Nie jesteś w ogóle śpiąca?
- Nie dzisiejszej nocy – powiedziała pogodnie. - Tyle osób do zdenerwowania, jak mogłabym przegapić te słodkie chwile sam na sam. Poza tym nie ufam otaczającej nas przyrodzie – przejęła wino, pozwalając żeby krążyło pomiędzy nimi. Uśmiechnięta twarz Saline była dla niej zaskoczeniem – nie sądziła, że kilka słów i bukłak wina będzie w stanie tak ją rozluźnić, tak otworzyć.
- No tak, nigdy nie wiadomo kiedy z krzaków wyjdzie jakiś martwiak. Wiesz, zastanawiam się w jaki sposób wtedy w lesie wyczułaś zagrożenie i potrafiłaś tak dokładnie określić położenie wroga.
- To była jednorazowa sztuczka. Kolejnym razem się nie uda - szczególnie, że tym, który pierwszy zauważył, że coś jest nie tak był nasz przemiły denat.
- No tak, racja. W takim razie w ogóle zapomnij, że prosiłam cię o pełnienie warty. Myślałam, że masz jakiś ciekawy przedmiot, który w tym pomaga.
- W takim razie zapomnij, że ci odmówiłam. To był tylko eksperyment.
- Tak, zdążyłam zauważyć że jesteś osobą, która lubi eksperymentować. Będę z tobą szczera. Czasem bardzo mnie denerwujesz, ale tak naprawdę to po prostu zazdrość. Nigdy nie byłam wygadana, nie potrafiłam tak operować słowem jak ty. To niezwykle cenna rzecz.
Kathryn milczała przez moment.
- Nie boisz się, że wykorzystam tą szczerość przeciwko tobie?
- Pewnie, ze się boję. Ale z drugiej strony myślę, ze gorzej już być nie może, więc czemu by nie spróbować dla odmiany trochę szczerości.
- Wierz mi, gorzej może być zawsze - przez twarz Kathryn przemknął złośliwy uśmieszek. - Skoro jednak ty byłaś szczera, to odwdzięczę się tym samym - popatrzyła elfce w oczy. - Jeśli chcesz.
- Tego boję się chyba bardziej niż wykorzystania moich słów przeciwko. Ale mów, ciekawa jestem czy pokrywa się to z moimi podejrzeniami.
Kathryn usiadła na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Sprawdzać pokrewieństwa podejrzeń nie miała zamiaru. Nie czas, nie miejsce, nie osoba. Kto widział, żeby dzielić się swoimi myślami z kościanym kawałkiem domina? Nie chodziło nawet o pchnięcie – chodziło o powodowane nudą przesunięcie tego kawałka. Choćby o kilka milimetrów.
- Słowo eksperyment nie jest może najlepsze - odchyliła lekko głowę w tył i popatrzyła na zachmurzone niebo. - Mówiąc szczerze, byłam ciekawa, czy zaproponuje ci, że potrzyma wartę za ciebie. To byłoby takie rycerskie, prawda? Ale nie zrobił tego. Musiał słyszeć naszą wymianę zdań: twoją prośbę i moją odmowę, w końcu ułożenie się do snu z tymi wszystkimi stalowymi zabawkami trwa dobrych kilka chwil. On nie zaoferował ci jednak pomocy - przeniosła spojrzenie na Saline. - Cóż, w zasadzie nie powinno to nikogo dziwić: kiedy ty krwawiłaś, on nawet nie podszedł do ciebie, zalecając się do - wybacz wyrażenie - ładniejszej dupy. Nie widziałam, aby ci pomógł, to nie on martwi się, czy twoje opatrunki nie przywarły do skóry, czy rana dobrze się goi. - Zmarszczyła lekko brwi. - W zasadzie nawet przedstawiając cię tej elfce zadbał o to, by nie pokazać afektu do ciebie. Nazwał cię damą, ale przedstawił dopiero po swoim gwardziście. Stąd ostateczny eksperyment falsyfikujący, stąd ciekawość dotycząca granic rycerskości i miejsca do którego odeszła rewerencja z jaką traktował cię wcześniej.
- Walnar... Sama nie wiem co o nim myśleć. Masz rację, że jest w nim wiele sprzeczności jeśli chodzi o jego rycerskość. Jednak mi osobiście to w ogóle nie przeszkadza. Spotkałam się z wieloma "rycerzami" którzy okazali się po prostu gburami. Przy nich Walnar wypada jak ideał.
- Ale mi nie chodzi o maniery. Jego maniery to zupełnie inny temat - Kathryn przechwyciła bukłak i wstała jednym ruchem. - To, co próbuję powiedzieć, to tylko tyle, żebyś wyciągnęła wnioski z rezultatów tego eksperymentu.
- Będę go obserwować. Zobaczę do jakich wniosków dojdę.
Kathryn patrzyła przez moment na nią w milczeniu, po czym kiwnęła jej krótko głową.
- Zdrowiej szybko
- Dziękuję.

Ech, Saline... Nie ma potrzeby, żebyś go obserwowała. Te dwa krótkie dni były wystarczające, by zobaczyć jakiego rodzaju jest człowiekiem. Tu chodzi o to, żebyś zdała sobie sprawę, że nic dla niego nie znaczysz, Szklarniana Panienko; że możesz zdechnąć na trakcie wykrwawiając się jak pies, a on nawet nie obejrzy się w twoją stronę. Patrzysz w niewłaściwą stronę.”

Niebo przejaśniało powoli.

Półelfka usiadła na zwiniętym płaszczu niedaleko ogniska i rozłożyła sobie na kolanach skórzany futerał z trzema osełkami, pasem do ostrzenia, olejem do stali i pastą do polerowania. Wyjęła z lewej, przesuniętej na plecy pochwy nóż, którym rozcinała rzemienie zbroi Saline i znajdującą się pod nią podpinkę. Przyjrzała się dokładnie ostrzu. Widać było na nim kilka delikatnych rys w miejscach, gdzie nóż zahaczył o metalowe elementy sprzączek. Wyjęła kamień o najmniejszej ziarnistości i kilkoma wprawnymi ruchami wyrównała nierówności. Po chwili w użycie poszła pas i pasta polerska. Kathryn z zadowoleniem przyjrzała się stali. Lubiła broń, lubiła noże, nade wszystko jednak lubiła gdy jej zabawki były w idealnym stanie.

(Być może nastąpi jeszcze drobne rozszerzenie posta)
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 14-10-2008, 15:41   #85
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Drużyna jechała dalej w stronę dworku kurta. Pogoda była deszczowa, pochmurna pomimo to nie padało Tak mocno by dodatkowo utrudnić podróż. Pod koniec dnia na ostatnim postoju Kathryn wprost i przy wszystkich zwróciła się do Coruma:


- Wczoraj wieczorem, podczas rozmowy z Walnarem powiedziałeś, że jesteś kapłanem. Chwilę później Turgasowi, że nim nie jesteś. Któremu skłamałeś? - głos opartej biodrem o drzewo Kathryn był niemal łagodny. Przesunęła szybko wzrokiem po zebranych przy ognisku towarzyszach: Walnar nawet nie odwórcił się w jej stronę, Turgas podniósł głowę zainteresowany, Saline milczała jak zwykle, natomiast oczy Coruma zwęziły się w szparki, a zęby zacisnęły.
- Jak śmiesz zadawać mi kłam, mieszczko? - powiedział spokojnym, lecz stanowczym głosem. – A może nie rrozumiesz? Pozwól więc, że ci wyjaśnię. My, drruidzi, nie pełnimy kapłańskiej posługi, choć nal'eżymy do kapłańskiej kasty. Nie głosimy wiarry w bóstwo, którre wyznajemy, tak samo jak astrro'lodzy, jesteśmy natomiast opiekunami naturry. Nie prróbuj mnie zrrównywać do siebie, kłamczucho. Mówienie nieprrawdy jest odrrażające i garrdzę takim postępowaniem.
Teraz stały już trzy osoby - Corum, Kathryn i Turgas, który po ostatnich słowach druida podniósł się z ziemi, nieprzyjaźnie wpatrując się w półelfa.
- To tylko klasyfikacja formalna – machnęła lekceważąco ręką. – Ja natomiast mówię o logice twojej wypowiedzi. Na gruncie logiki, gdybyś był kapłanem może byś o tym wiedział, dwa sprzeczne ze sobą twierdzenia nie mogą być jednocześnie prawdziwe. Ergo, jedno musi być fałszywe. Rozumiesz implikacje, o szlachetny panie, który na swoim herbowym mieczu zwykłeś piec dziczyznę? Czy rozumiejąc dalej będziesz niezasłużenie obrażał mnie słowami, tak jak na początku obrażałeś mnie spojrzeniem?
Corum popatrzył po zebranych i tylko na chwilę zatrzymał wzrok na Kathryn. Sięgnął do kieszeni płaszcza, dobywając fajkę i kapciuch z ziołami. Nabijając fajkę, podchodził do Kathryn - szedł ani wolno ani szybko, jakby od niechcenia, zatrzymał się dopiero gdy był na odległość stopy od niej.
- W mojej ojczyźnie, gdy szl'achcic obrraża chama l'ub łyka, żaden z nich nie śmiałby owemu szl'achcicowi tego wypomnieć, a obrrazę przyjąłby z pokorrą. - Turgas zmarszył brwi i zrobił krok w kierunku Coruma. - Rrównież ani cham, ani mieszczanin nie ośmiel'iliby się obrrażać szl'achetnego w obawie o swój język. Tu, na Orrkusie, dostrzegam pewne odstępstwa od dobrrych obyczajów. - Patrzył wprost w jej oczy, nie było już w nim ani gniewu, ani jakichkolwiek negatywnych emocji. – Nic ci do tego, dziewko, w jaki sposób podchodzę do mojego szl'achectwa i co rrobię z moim mieczem. Moje decyzje może podważyć jedyne inny szl'achcic l'ub drruid. Natomiast tłumaczyć się ze swego postępowania zwykłem jedynie przed swoim ojcem i rradą drruidów, a jako półelf przyzwyczajeń nie zmieniam. - Zapałką odpalił fajkę, dym wypuszczając przed siebie, wprost w twarz Kathryn, która demonstracyjnie pomachała ręką rozganiając dym.
Na twarzy Walnara pojawił się ponury uśmiech. Walnar może i był zły, może i miał pewne wady, ale nawet on nie przekroczyłby pewnych norm. Nauk nie można było zapomnieć. Zwłaszcza niektórych "odpowiednich".
- Nawet szlachcic powinien znać swoje granice w tym, co mówi i wiedzieć jak odpowiednio traktować osoby niższego stanu. A określanie El Kathryn jako dziewki jest poniżaniem jej i porównywaniem do byle chłopki Corumie - rzekł do druida nie spoglądając na niego i umyślnie pomijając należyty mu przedrostek. Po chwili zaś powoli obrócił twarz ku szlachcicowi. Przez chwilę zdawało się na niej ujrzeć cyniczny grymas.
- Jesteś ponoć druidem. A ci, jak słyszałem nie ingerują w konflikty innych, niezbyt interesują się tym, trzymając swoją własną stronę. Może jednak czegoś ci brakuje, aby być nim w pełni skoro prowokujesz każdego w swoim pobliżu do tego, aby ci dosadnie wytłumaczył, że się porywasz na coś, co może cię zniszczyć.
Kathryn zerknęła tylko na moment na Walnara, skupiając uwagę na wbitym w jej twarz spojrzeniu druida dobitnie sugerującym, że ta sprawa jest tylko i wyłącznie ich sprawą.
- Dobrze więc - skinęła lekko głową nie odrywając od niego wzroku. - Pominę, że miotasz obelgi bez pokrycia oraz próbujesz mnie zastraszyć w prymitywny sposób właściwy dla prostego rębajły i skupię się na innej sprawie. Twoja prowincjonalna ojczyzna została daleko za morzem, Corumie. Tutaj natomiast zaraz za zdradą, podszywanie się pod szlachcica jest największą zbrodnią. I najciężej karaną – choćby tak jak kilka miesięcy temu na największym rynku Ostrogaru, ku uciesze rozbawionej gawiedzi. Jako praworządny obywatel czuję się zaniepokojona widząc osobę, która podając się za szlachcica wymalowana jest jak dzikus, niewychowana, ignorująca stojącego obok rycerza, która – w kryteriach tutejszej, prawdziwej, szlachty – znieważa swój herb, a więc swoje nazwisko, swój ród i swoją krew, której ten jest symbolem. Corumie Vicious, o nazwisku, które ewidentnie jest przydomkiem, a nie nazwiskiem rodowym nadawanym od majątku ziemskiego, dziwisz mi się? – Przysunęła się jeszcze bliżej, tak blisko, że gdyby wzięła głębszy wdech otarłaby się o niego. – Dziwisz mi się, druidzie, który ponad naturalny porządek rzeczy stawiasz z punktu natury sztuczne hierarchie i układy, który mówisz jednocześnie tak i nie a innego nazywasz kłamcą? - Delikatnym ruchem położyła rękę na policzku druida. - Dziwisz mi się jako szlachcic, druid czy mężczyzna? – Wpatrywała się złocistymi oczami prosto w jego oczy i była tak blisko, że mógł poczuć na twarzy jej oddech. Jeszcze przez moment dotykała jego skóry, nim odsunęła się od niego.
Uśmiechnął się szczerze rozbawiony zaistniałą sytuacją. Pierwszy raz w życiu był w takiej sytuacji i to go bardzo radowało. Zaciągnął się głęboko dymem z fajki – mówiąc, wypuszczał dym; tym razem jednak nie dmuchał w twarz Kathryn, choć dym był i tak wszechobecny.
- Brrawo. Udało ci się mnie obrrazić Kaff'ryn. Następnym rrazem, obrrażającemu mnie wyrrwę język. Tym rrazem wezmę pod uwagę rróżnice kul'turrowe i postarram się odeprzeć twoje zarzuty.
Turgas odsłonił kły w krzywym uśmiechu i rzucił w kierunku druida:
- Chciałbym to zobaczyć, kłamco.
Saline szybko podniosła się z ziemi i zwróciła do reszty osób ostrym, wysokim głosem:
- O co wam chodzi? Tak bardzo wam zależy żeby się kłócić? Nikt nie każe się nam przyjaźnić, po prostu jedziemy w tym samym kierunku a kiedy ten kierunek nie będzie już wspólny rozdzielimy się i zapewne więcej się nie zobaczymy. Dajcie sobie spokój z wzajemnymi oskarżeniami bo zachowujecie się jak dzieci kłócące się o lalkę. Jednak jeśli tak bardzo zależy wam by się pozabijać, proszę bardzo, ale mnie w to nie mieszajcie przypadkiem.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem oddaliła od obozu. Kathryn odprowadziła ją spojrzeniem, zaciskając lekko wargi, by powstrzymać cisnące się jej na usta złośliwe komentarze. Oparta biodrem o drzewo, z kciukami zatkniętymi za szeroki pas, przesuwała wzrokiem po towarzyszach.
Walnar spoglądał na Coruma, który zbył milczeniem jego słowa. Można było przewidzieć takie zachowanie, skoro kontynuował swój wywód. Komentarz el Turqasa był dolewaniem oliwy do ognia.
- Wątpie, aby cokolwiek zrobił w tym kierunku, el Turqasie. Jedyne, co do tej pory mu się udało, to wywołać większą kłótnię od chwili, gdy tu przybył i próby rozstawiania wszystkich po kątach. Druid pełną gębą, nie ma co.
Turgas skinieniem głowy przytaknął słowom rycerza. Wciąż patrząc na Coruma, powiedział głośno, by Saline usłyszała jego słowa:
- Może tobie jest wszystko jedno, czy plują Ci w twarz, czy deszcz pada, Saline, ale ja nie mam zamiaru dać się obrażać i poniżać.
Przez chwilę się zastanawiał, uniósł brwi, a fajkę wetknął w usta.
- Tak Turrgasie, kłamię bez przerrwy, taka przywarra. - Przekręcił głowę na bok, a usta wykrzywił w uśmiechu. Skierował się w stronę swojego konia, gdy stał prz nim blisko przywołał psa. Zwrócił twarz w stronę Kathryn, starał się uchwycić jej spojrzenie, gdy mu się udało spojżał jej głęboko w oczy. - Zrrozumiałem co chciałaś mi powiedzieć panienko Kathryn, l'ecz zrrozumienie przyszło za późno. Jesteś mądrrą kobietą, a słowa i gesty skierrowane do ciebie były karrygodne. Od naszego pierrwszego spotkania po dzisiejszą rrozmowę byłem niesprrawiedl'iwy dl'a ciebie, wiem że nal'eżą ci się wyjaśnienia i jeśli będzie to możl'iwe postarram się rrozwiać wszel'kie Twoje wątpl'iwości. Prroszę przyjmij moje szczerre przeprrosiny. - Skłonił się wykonując gest prawą ręką, dotknął czoła, ust i serca, a następnie pokazał Kathryn otwartą dłoń. - Nie miałem na cel'u obrrażać ciebie ani nikogo z obecnych. Zapomniałem, że jestem drruidem i nie nal'eżę już do świata homosapiens, staję się dzikusem i w dziczy jest mój dom. Jednak gdzieś w śrrodku mnie jest jakaś cząstka, piętno cywil'izacji, zaśl'epiające zdrrowy rrozsądek. - Odwrócił się do Turgasa. - Więc poczułeś się obrrażony, kapłanie morrghl'ita. Czym dokładnie? Tym, że na Wyspach Mgieł mieszczanin ma mniejsze prrawa niż tutejsi chłopi? Nie znam tutejszych prraw al'e to mnie nie usprrawiedl'iwia, przywykłem do poddaństwa kl'as niższego stanu, w mojej ojczyźnie nawet szl'achta bez ziemi ma mniejsze swobody niż tu mieszczaństwo. Mój błąd, nie chowaj do mnie urrazy. Lecz jeśli zechcesz obel'gę zmazać krrwią... - uczynił zapraszający gest prawą ręką ruch kończąc na rękojeści miecza, po czy ponownie opuścił swobodnie ręce. - Urratowałeś mi życie i jestem Twoim dłużnikiem. - Patrzył się mu prosto w oczy. Twarz miał poważną, a wzrok przepełniony smutkiem.
Turgas nie wyglądał na przekonanego, zaś jego spojrzenie nadal było nieprzyjazne.
- Naprawdę nie wiesz, czym mnie obraziłeś? Czy poczułbyś się urażony, gdybym w rozmowie z kimś innym stwierdził, że szlachta to banda zakłamanych idiotów o sflaczałych mięśniach? Na Orcusie każdy ma tyle praw i swobód, ile uda mu się wywalczyć. W twojej ojczyźnie zapewne też. Jednak wspomniałeś coś o odpieraniu zarzutów Kathryn. Ja również chętnie posłucham.
- Czy poczułbym się urrażony? Al'e przed czy po zrrozumieniu mojego błędu? Jeśli przed to myślę, że zarreagowałbym podobnie jak niedawno, l'ecz po, słowa strraciły dla mnie znaczenie. Dotychczas starrałem się oddziel'ać szl'achectwo od ścieżki drruida, ale tak się nie da, muszę zrrezygnować z czegoś. Terraz nie mam pojęcia, którra część mojej wypowiedzi cię obrraziła. Tym barrdziej, że była całkowicie skierrowana do Kaff'ryn. Nie rrozumiem dl'aczego Ty szukałeś zaczepki prróbując mnie obrrazić. Chyba... , że stanąłeś w obrronie Kaff'ryn, to barrdzo miłe z Twojej strrony. Jednak nie wydaje mi się aby akurrat ona potrzebowała jakiej kol'wiek ochrrony.

Uniósł głowę i mówił nieco ciszej, jakby głośno myślał: - I tak jest ze wszystkim, słowa, słowa. Cóż one znaczą? Zabłądziłem, a nauki mojego mistrza przypomniała mi Kaff. Podjąłem wybór, Spirral'a Życia. Słońce jeszcze nie zaszło, jeszcze zdążę. - Bardzo pośpiesznie zaczął wydobywać coś z juków, jednocześnie mówiąc.- Zacznę w kol'ejności w jakiej pamiętam słowa Kaff' ryn. Miecz, którry noszę przy boku to nie brroń rrodowa, a jeden z setek brzeszczotów wykówanych w zbrrojowni mojego rrodzica na potrzeby jego wojska. Na każdym el'emencie wojennego żel'astwa wybija się nasz herrb. Tak więc nie mogłem zniewarzyć rrodowej brroni, bo nią nie jest. - Spojrzał na Kathryn - wystarrczyło spytać się czy to nie jest brroń rrodowa? Od rrazu wyciągnęłaś wnioski, myl'ne, a ja się uniosłem zamiast pozostać drruidem. Zrresztą ja także wyciągałem myl'ne wnioski, więc do tego jestem jeszcze hipokrrytą. - Powrócił do gmerania w jukach. - Wywodzę się z el'fiego rrodu Harrgherr, którrego korzenie sięgają Orrkusa są i byli od pokoleń rrodem Pal'ladynów na Śnieżnym Dworze, a herrb to Nowina. Ja jestem panem na Czarrcim Urrwisku, mojej domenie i mojej ziemi, mój herrb to Nowina, nazwisko rrodowe zostało zamienione na przydomek, jak słusznie zauważyła Kaff'ryn. - W między czasie wydobył buzdygan, pierścień i dokumenty. Pokazując buzdygan powiedział: - to jest moja brroń rrodowa, wykówany dl'a każdego z rrodu Harrgherr buzdygan. Dokumenty potwierrdzają autentyczność mojego urrodzenia, majątku ziemskiego i pochodzenia. O co jeszcze pytałaś... a tak kapłaństwo. Nie rrozumiem dl'aczego oczekujecie od drruida, że będzie zachowywał się jak kapłan, Turrgasie Ty powinieneś tą rróżnicę dostrzegać. Ja nie wznoszę modłów do boga w którrego wierzę tak gorrl'iwie jak Ty, ja podążam jego ścieżką. Nie czerrpię mocy płynącej z wiarry wierrnych, czerrpię ją wprrost z naturry. I tak jak dostrzegasz aurry powiązane z Morrghl'item tak ja dostrzegam aurry tu, w tym l'esie, w zwierzętach i marrtwej naturze. Czy ktokol'wiek z was widział drruida otoczonego wierrnymi? Bo ja nigdy. Choć można nazwać drruida kapłanem naturry, al'e wciąż z kapłanem ma niewiel'e wspól'nego, a barrdziej z obrrońcą naturry. Choć kapłani to obrrońcy wiarry w danego boga... No cóż, trrochę to zagmatwane, zrrozumienie z pewnością kiedyś nadejdzie. Macie jeszcze jakieś pytania, wątpl'iwości? I dl'aczego nie pytal'iście o to przy wczorrajszym ognisku. - Zadarł głowę do góry - jeszcze jest czas.
Turgas uśmiechnął się słysząc te wyjaśnienia, rzucił krótkie spojrzenie na Kathryn, która ze skupionym wyrazem twarzy wpatrywała się w druida i znów odwrócił się do Coruma:
- Sam mówiłeś, że nie można obrazić kogoś, mówiąc kim jest. Druid na Orcusie jest kapłanem, więc zgodnie z moją wiedzą ... mijasz się z prawdą mówiąc, że nie jesteś nim. A to podważa twoje następne tłumaczenia. Twoja wypowiedź skierowana była do Kathryn, ale odnosiłeś się w niej do mieszczaństwa jako takiego. A ja również jestem mieszczaninem. Dziwisz się, że w tych okolicznościach odebrałem twoje słowa, jako obrazę?
Corum pokręcił głową, zaczął znów gmerać w jukach.
- Turrgasie, jeszcze przed chwil'ą chciałem posłać w twoim kierrunku strzałę. Jeśli bym to zrrobił postąpiłbym wbrrew sobie, jestem medykiem i drruidem, a zachowując się jak szl'achcic i potomek Vicious złamałbym obydwa kodeksy drruida i medyka. - Wydobył trójkątny, metalowy przedmiot o wygiętej w łuk podstawie z wieloma pokrętłami, lusterkami i mniejszymi trójkątami. Przyłożył przedmiot do oka, skierował na słońce i zaczął kręcić pokrętłami i przesówać mniejsze, wewnętrzne trójkąty. - Moje żyły wciąż wypełnia adrrena'lina pomieszana z substancją z ziół, którre spal'iłem. Taki stan nie sprzyja rrozmowie, wolałbym rrozmawiać mając w sobie spokój. Do tego temat jaki porruszasz to dyskusja na całą noc, bo ja mam swój punkt widzenia, a ty swój. Zapewne Kaff'ryn ma także coś do powiedzenia, a do zachodu słońca zostały mi niecałe dwie godziny. Teraz mam pil'ne spotkanie z Żywiołem Ziemi, jednak po spełnieniu mojego obowiązku odnajdę was i wrrócimy do tematu. - W myślach przywołał ducha Totemu, a po chwili zaczął przemieniać się, wraz z całym ekwipunkiem, w czarnego ogiera, trwało to jeden pełny oddech. Jeszcze przez chwilę stał na tylnych łapach, potrząsał łbem, parskał. Szybkim krokiem ruszył zatapiając się w las, a za nim podążył Syle i Córa Wiatru. Gdy tylko odnalazł właściwą drogę ku centrum Spirali Życia ruszył najszybciej jak to było możliwe.

Turgas stał przez chwilę, patrząc w milczeniu za oddalającym się stadem. "A może to błąd? Może powinienem go zabić?" Teraz było już zbyt późno. Ale był pewien plus tej sytuacji - Coruma nie było wśród nich. W końcu mogli porozmawiać na jego temat bez żadnych ogródek. Odwrócił się do Walnara.
- Cóż, dziwny jest, ale czy tylko? - spojrzał na szlachcica - Co możesz nam o nim opowiedzieć, Tanie? Zdaje się, że najdłużej go znasz spośród naszej kompanii.
Patrzył wyczekująco na wciąż siedzącego przy ognisku rycerza.

Gdy ucichł odgłos kopyt, Kathryn pochyliła głowę, skuliła lekko ramiona i zaczęła cicho chichotać.
- Kuc i "pilne spotkanie z Żywiołem Ziemi" - wykrztusiła po chwili.
Kiedy Turgas zadał pytanie rycerzowi, zakryła usta dłonią opanowując śmiech i zerknęła na człowieka z ciekawością.

- Dłuższa znajomość to dość grubo powiedziane. Gdy był na zamku mego wuja widziałem go raptem kilka razy. - odparł Walnar rzuciwszy okiem na uciekające konie.
- Poza tym nie rozmawialiśmy zbytnio, nie licząc ogólnych pogawędek przy kolacji na tematy niezobowiązujące. Po prostu nie był dla mnie dobrym towarzystwem z tymi swoimi upodobaniami i wiarą.

Ta odpowiedź zupełnie nie zadowoliła kapłana.

- Hmmmm. A jednak spośród nas znasz go najdłużej. Czy tak się zachowywał, gdy mieliście sposobność się spotykać? Dawno temu widziałeś go ostatni raz?

Najwyraźniej coś nie dawało spokoju Turgasowi.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------

El Kathryn


Wolne chwile spędzałaś na tłumaczeniu zielnika i rozszyfrowywaniu bajki od Salomona. Na to jednak miałaś jedynie chwilę podczas postoju czy wart. Podczas tego dnia drobne oznaki uprzejmości ze strony Walnara tworzyły pierwsze odblaski słońca na dotychczasowym tle. Nie przejmowałaś się tym zbytnio, gdyż intensywność światła nie była zbyt wielka i nie było jeszcze wiadomo czy to chwilowa zmiana w stosunku do kobiet, czy już trwalszy trend. Saline również próbowała do Ciebie zagadnąć, pomimo, że nie pałałaś chęcią do głębszej rozmowy, nie miałaś też nic przeciwko…Monotonia podróży została szybko skończona przez ostrą rozmowę jaka odbyła się przy ognisku.


El Turgas

Mógł być wreszcie zadowolony z pogody. Słońce które jeszcze kilka dni temu grzało niemiłosiernie, uleciało gdzieś bezpowrotnie zapowiadając nadchodzącą jesień. Podczas postoju w środku dnia czaszka wypaliła do końca zarówno siebie jak i częściowo dzidę na której wisiała. Po ostrożnym oczyszczeniu widać było jedynie idealną biel czaszki połączoną z płomieniem, który wciąż zachowywał odcisk płonącej dłoni. Spadająca czaszka oczywiście nieco wystraszyła wszystkich, lecz po nałożeniu na maczetę przestała sprawiać jakiekolwiek kłopoty. Smród znikł już zupełnie, tak jak i jakiekolwiek resztki wewnątrz i na zewnątrz czaszki. Poza tym świetnie przysłużyła się przy rozpalaniu ogniska, wystarczyło bowiem obłożyć ja drewnem a później wyciągnąć z płonącego stosu…można to było zrobić równie dobrze nad ranem, gdyż czaszka powinna świetnie utrzymywać temperaturę ogniska, nawet po wypaleniu się drewna.

Nie łatwo jest wyznawcy Morghlitha przyjąć czyjś sprzeciw, kapłanowi tym bardziej. Pomimo to dostrzegałeś pewne różnice jeśli chodzi o kapłaństwo druidów. Podobnie jak astrologowie nie zajmowali się bowiem duchowym przewodnictwem dla mas. Pytającemu odpowiedzieli, ale jeszcze nigdy nie widziałeś, aby przewodniczyli jakiejś większej grupie wiernych. Problem w klasyfikacji druida polegał na tym, iż większość jego umiejętności pokrywała się z twoimi. Mógł tak jak ty wyświęcać, udzielać duchowych porad, przypisywać określoną pokutę za czyny niezgodne z wiarą, mógł nawet udzielić sakramentu ślubu. Jednakże działania druidów nie koncentrowały się na tych właśnie aspektach, zazwyczaj tak byli zajęci naturą, że sprawy ludzkie pozostawały im obce – dopóki nie wchodziły na teren druida…

Tan Walnar

Miałeś spokojny dzień na przemyślenia. Nawet Kathryn przestała wystawiać Cię na próby, skoncentrowała się na Corumie. Turgas nie sprawiał Ci już żadnych rozterek, zajął się przykładnym wykonywaniem swoich obowiązków – na które narzekać nie mogłeś. Na umiejętnościach kapłańskich się nie znałeś, jednak umiejętności gwardzisty z pewnością potrafiłeś docenić. Pytanie tylko czy chciałeś?

Twoje zdystansowanie się od Kathryn jak również kilka miłych gestów w kierunku kobiet nie zostało niezauważone. Oczywiście Kathryn nie omieszkała okrasić tego kąśliwą uwagą, jednak właśnie dystans od jej słów czy zachowania pozwolił Ci nieco przychylniej spojrzeć na półelfkę. Przy okazji rozmowy i zadanego przez Turgasa pytania, przez głowę przeleciały Ci dawne obrazy gdy jeszcze byłeś u wuja…

"- Piękny strzał – pochwalił Cię wuj gdy ustrzeliłeś kuropatwę, jedną z wielu jakie podniosły się z urodzajnych pól Twego wuja, gdy tylko nadjeżdżających dwóch jeźdźców narobiło wystarczającego hałasu. Na druidzie zrobiłeś tym strzałem przeciwne wrażenie.

- Potrzebowałeś tej kuropatwy do przeżycia Tan Walnarze ??
- Nie lecz nie twój to interes Tan Corumie
"

Waszą znajomość nawet ciężko było określić mianem szorstkiej przyjaźni. Nie było wrogości, jednakże dwa światy na których żyliście zbytnio różniły się od siebie byście mogli mieć podobne do siebie zdania.

Światem Walnara rządziła siła, brutalna siła, zasady honoru i nie przebieranie w środkach. Corum w tym czasie nie wydawał się w ogóle przejęty kwestią honoru czy uzyskiwaniem przewagi. Dziwiło to Walnara i tym bardziej drażniło. Teraz zastanawiał się co takiego musiało się stać z Corumem, że tak bardzo się zmienił. Pomimo iż niegdysiejsze niedbalstwo Coruma w dbaniu o honor, wkurzało Walnara, to jednak obecne przesadne go bronienie tym bardziej mu nie pasowało. W środku odezwało się dziwne uczucie , że chyba wolał już jak Corum nie dbał o honor pomimo szlachectwa.

Zreflektował się szybko, że właściwie na zamku nic niehonorowego Corum nie zrobił. Wręcz przeciwnie , jak na druida zachowywał się wyjątkowo dostojnie i właściwie. Oczywiście pewne kwestie drażniły Walnara i jego wuja – jak choćby fakt, iż Corum wolał spędzać czas z końmi, a nawet wspólnie z nimi jeść niż z rycerzami, którzy byli jednak przyzwyczajeni , że to na nich skupiała się pełna uwaga otoczenia.

Wuj pozwalał mu na to, gdyż lepszego lekarza i opiekuna dla stadniny nie mógł znaleźć. Choroba która trapiła konie mogła wykończyć całe stado. Wolał więc przecierpieć niedogodności, aby zachować stado, a Walnar chcąc nie chcąc musiał zrobić to samo. W przeciwnym wypadku nic nie zatrzymałoby razem na dłużej tak przeciwne charaktery.

Czas jednak robi swoje, choćby dzięki przyzwyczajeniu zdołałeś przełamać niechęć wywoływaną „dziwnymi” zachowaniami druida. Nie mogłeś mu też odmówić znajomości koni co więcej Corum w tym czasie pomógł Ci nawet porozumieć się z własnym wierzchowcem co później znacząco procentowało. Jego wiedza doskonale uzupełniała się z Twoją, choć metody postępowania były drastycznie różne. Corum pomógł Ci chyba tylko dlatego, abyś bardziej dogadywał się z koniem, niż zmuszał go do wykonywania poleceń. Ile to dało sam wiesz najlepiej…

Tan Corum

Dzisiejszy dzień podróży nie przyniósł niemal nic ciekawego. Codzienne zajęcia raczej nie pozwolały Ci na nudę, w końcu szukałeś ziół, byłeś każdego dnia na nowym leśnym terenie, polowałeś i opiekowałeś się zwierzętami. Nie znalazłeś żadnego wyjątkowego ziela, a podstawowych ziół miałeś aż zanadto. Pod koniec dnia nie spodziewałeś się jak mocnym akcentem może się zakończyć. Rozmowa z resztą ekipy nie była zbyt miła.

W galopie oddaliłeś się od drużyny, gdy tak pędziłeś starając się wybierać najmniej zagęszczone ścieżki nagle stanąłeś jak wryty widząc przedziwne zwierze.



Chwilę później to cos przemówiło.

- Czy zrozumiałeś swój błąd Corumie…? Czyżbyś zapomniał by zasady rządzące naturą przekładać na zasady rządzące ludzkim światem?

Gdy twoje pierwsze osłupienie przeminęło dodał otaczając jednocześnie dziobem niczym ręką teren wkoło

- Spójrz, tu nie ma sztucznych podziałów, nikt nie broni szlachectwa czy honoru, bo i nie ma takiej potrzeby. To czysta głupota. TO OD CIEBIE powinno zależeć co warte jest obrony i jakich środków użyjesz. Kocica karcąca swoje młode nie odgryzie mu przecież karku…
Świat ludzki uczynił Cię niewolnikiem moralności, zasad dobrego zachowania, urażonej dumy, konwenansów…Świat natury który w głębi serca zawsze Cię pociągał wyzwolił Cię z tych kajdan. Nie pozwól zakuć się w nie ponownie gdyż i cierpliwość natury ma swoje granice.


Nim Cię opuścił dodał jeszcze na pożegnanie.

- Niewiele jest osób na tym świecie, których gwiazdy tak mocno połączyły ich ze sobą jak waszą grupę. To jednak od Was zależy czy będziecie czerpać z tego korzyści, czy też pozabijacie się wzajemnie skazując nie tylko siebie, ale i wiele innych istot na nieistnienie…

Jakby na potwierdzenie własnych słów sam zaczął zanikać, aż w końcu znikł zupełnie. Jedynym dowodem na jego istnienie były ślady po pazurach na pniu na którym wcześniej przysiadł.


El Saline


W ciągu dnia trochę mniej dystansowałaś się od grupy. Próby podjęcia rozmów nie były odrzucane, zarówno Corum jak i Kathryn podtrzymywali niezobowiązujące rozmowy, choć Kathryn raczej z nudów niż z własnych chęci. Nawet Walnar zdawał się być bardziej przyjemny, nie by od razu doszło do głębszej rozmowy, jednakże kilka gestów czy uprzejmości z jego strony świadczyło o pewnej drobnej, choć zauważalnej zmianie. Obie kobiety w drużynie w lot to dostrzegły.

Pies Coruma byłby wspaniałym towarzyszem, gdyby nie fakt, iż jego dzikość była wyjątkowo uporczywa. Normalny dziki pies nigdy nie zachowywałby się w ten sposób, tak samo dobrze ułożony domowy pies. Nigdy nie miałaś do czynienia z tak dziwnym zwierzęciem, najwyraźniej w młodości bardzo go rozpieszczano, czasem karcąc za normalne zachowanie i nagradzając za te głupie czy dziwne. Teraz miałaś okazję oglądać skutki tego eksperymentu, nawet Manji czasami miał już dosyć zachowania psa, z drugiej strony nie można mu było odmówić radości jaką wnosił swym głupawym zachowaniem.

Rana dobrze się goiła. Rana jaka powstała wśród podróżników zdawała się jednak pogłębiać. Nie w smak była Ci cała ta kłótnia, szczególnie iż trakt nie był bezpieczny a każdy walczący mógł być na wagę złota w kolejnym starciu z większymi siłami, a przecież nie wiadomo było co jeszcze się czai w drodze. Kupiecka logika oraz rana podpowiadały, że bezpieczniej będzie podróżować w większym gronie, wyglądało jednak na to, że chwilowo nie miałaś siły przebicia. Towarzysze najwyraźniej nie zamierzali popuścić Corumowi, w niepamięć poszła jego pomoc w walce z goblinami, walka z utopcem czy choćby umiejętność radzenia sobie z ranami – do których przecież waszego kapłana wcale nie ciągnęło.

Gdy oddaliłaś się od grupy, aby spokojnie się wyspać poczułaś, dziwne i przyjemne mrowienie na całym ciele. Jak gdyby wewnętrzne poparcie dla tego co zrobiłaś. Zrobiło Ci się sennie.

Leciałaś wysoko nad Orchią, podziwiałaś piękne tereny, niesamowitą przyrodę….Właśnie, uświadomiłaś sobie, że spoglądasz na świat z perspektywy ptaka. Zachwyciłaś się tym uczuciem, gdyż tak jeszcze nie dane Ci było przeżywać piękna przyrody. Chwilę później wysokość drastycznie się zwiększyła a ty sunęłaś już po gwiazdozbiorze. Dostrzegłaś swych towarzyszy, każdy przypisany był innej gwieździe a te razem tańczyły na tle kosmosu. Nagle dostrzegłaś, iż jedna z gwiazd spada na ziemię. Krwiście czerwony kolor jaki przybrała i szalejące płomienie które ją otaczały, utrudniały Ci dostrzeżenie kto kryje się pod tą gwiazdą. Niemal tuż przed jej upadkiem dostrzegłaś jednak twarz Alandera wykrzywioną z bólu i rozpaczy. Chwilę później gwiazda ta spadła na Orchię. Teraz dostrzegłaś, iż była wielkości małego meteoru, wystarczyło to jednak do zniszczenia całego miasta w które uderzyła. Nim obudziłaś się w zupełności, usłyszałaś krzyki przerażenia mieszkańców miasta, ucichły wszystkie gdy tylko meteor zderzył się z ziemia.

Wciąż trwała noc, ciężko łapałaś oddech choć nie wiedziałaś jak długo spałaś...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 22-10-2008 o 14:43.
Eliasz jest offline  
Stary 19-10-2008, 18:57   #86
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi dając coraz mniej światła, pomiędzy drzewami było go jeszcze mniej. Część drapieżników szykowała się na łowy, inne spędzały czas ze swoimi młodymi, urodzonymi na wiosnę. Roślinożercy w spokoju szykowali się do snu wraz ze swoim licznym potomstwem. Mieszkańcy lasu nie bali się pędzącego stada, jedynie unosili leniwie głowy, aby zobaczyć komu się tak bardzo śpieszy. Czasem gdy corumowe stado pędziło wprost na nich musieli pospiesznie schodzić z drogi, prychaniem okazując swoje niezadowolenie.

Godzinę zajęło druidowi odnalezienie początku jednej z wielu Spiral lasu. Jeszcze przez chwilę bił kopytami w ziemię, kręcił łbem i parskał, a po chwili ruszył ścieżką prowadzącą do centrum Spirali. Każdy las posiada wiele spiral krzyżujących się wzajemnie. Każda z nich ma swoje centrum, które rozrasta się równomiernie, a gdy natrafia na inną łączą się tworząc granicę spirali. Takie samo zjawisko można zaobserwować podczas rozrostu kryształów albo patrząc na wiry powstające na powierzchni rzeki. Nieliczna grupa humanoidów wie o istnieniu owych spiral i potrafi je dostrzec. Jedynie 'ludzie lasu' potrafią z łatwością odnajdywać spirale i dzięki tej wiedzy potrafią szybko i bardzo cicho przemieszczać się po terenie leśnym. Mistrz Coruma często porównywał Spirale lasu do niewielkich strumieni, które mimo że porośnięte, są wciąż drogami, po których można przemieszczać się bardzo szybko. Corum zdawał sobie sprawę z podobieństwa materii, w lesie są strumienie ale nie wody a powietrza, pełnią one funkcję odżywczą i wentylacyjną w każdym lesie tak samo jak wiry w każdej rzece. Wziął głęboki oddech. Czuł silny powiew świeżego powietrza co utwierdzało go w przekonaniu, że znalazł centrum spirali, do tego dużej spirali. Po kilkunastu minutach jazdy wąskimi ścieżkami wjechał w starszy las. Tu drzewa były grubsze, a ich konary bardziej rozłożyste. Teraz mógł biec znacznie szybciej, choć wciąż musiał pozostawać czujnym, w tak starym lesie mają idealne warunki do życia duże zwierzęta.
Do centrum dobiegł na kilka minut przed zachodem słońca. Było tam kilka saren, ptaków i dorosły niedźwiedź, jak sądził Corum, strażnik tej Spirali Życia. Jednak umysł Coruma był silnie powiązany ze światem humanoidów, więc od razu przyrównał niedźwiedzia do rycerza na swoich włościach. Wciąż w postaci konia stanął na tylnych łapach rżąc i potrząsając grzywą, na co niedźwiedź odpowiedział warknięciem.
Obrządek oczyszczenia ducha był jednym z podstawowych, których uczono na samym początku każdego kapłana druidzkiego. Miał on silne powiązanie z najbardziej stabilnym żywiołem, z żywiołem ziemi. Młody druid pozostawał wciąż w postaci konia, stał nieruchomo i czekał w skupieniu, przyglądając się zachodzącemu słońcu. Gdy ostatni promień zgasł, Corum zaczął nieznacznie się poruszać. Na początku ruchy był bardzo powolne, lecz z każdą chwilą zaczynały przyśpieszać. Corum podskakując, wybijał rytm, do którego zaczął stopniowo dodawać rytmiczny zaśpiew. Same dźwięki nie były skomplikowane, ale wzór jaki tworzyły był coraz bardziej złożony. Większość z tych dźwięków była niesłyszalna dla 'ludzkiego' ucha. Gdyby ktoś od samego początku stał niedaleko tej niewielkiej polanki porośniętej soczystą i zieloną trawą, z pewnością by dostrzegł kilka drobnych zmian jakie zaszły pod koniec obrządku: powietrze zmieniło zapach, wcześniej pachniało żywicami i gnijącymi liśćmi, a teraz miało silny zapach ziemi, zwierzęta, które były na polanie zaczęły poruszać się do rytmu obrządku, od centrum niosła się senność przenikająca każdą komórkę ciała. Gdy Corum na powrót znieruchomiał wszystkie zwierzęta zapadły w krótką, ale bardzo zdrową drzemkę.
Obrządek nie trwał długo, można go było odprawiać od zachodu słońca do nastania nocy. Dopiero pierwsze promienie słońca obudziły Coruma, który jak zwykle po obrządku zasypiał twardym snem. Syle wylegiwał się pomiędzy korzeniami wielkiego buku, Córa Wiatru wraz z kilkoma sarnami spokojnie skubała trawę, Strażnik Spirali wciąż spał.
"Tak, tego mi było trzeba, znów jestem częścią natury, jeszcze mam cały dzień na to aby nacieszyć się szybkością. Zjem, napiję się i będziemy ruszać." Koń o czarnej lśniącej sierści pochylił łeb i razem z innymi roślinożercami skubał źdźbła trawy.
Gdy słońce znów rozświetliło las Corum pożegnał się z niedźwiedziem, który ruszał na polowanie. Po chwili Corum i jego stado byli gotowi do drogi. Późnym południem dotarł do niewielkiej rzeczki, którą stado bez problemu przekroczyło. Jednak kilka jardów dalej na ich drodze pojawiły się najpierw podmokłe tereny, które z czasem zaczęły przechodzić w bagna.
"Na bagnach nigdy nie jest bezpiecznie, połowa dnia za nami, koniec więc tej zabawy będę musiał wrócić do swojej półelfiej postaci. Trzeba wybrać bezpieczną i najszybszą drogę przez zdradliwy teren." Po kilku oddechach był znów półelfem, pierwsze co zrobił to zajął się zwierzętami, oczyścił, nakarmił potem sam się ubrał i napił wina. Bezwiednie jego ręka powędrowała do fajki i kapciucha z ziołami - "nie, dzisiaj nie będę palił, ani jutro ani pojutrze, nie zjem także grzybków w najbliższym czasie."
Złożył palce, wypowiedział szeptem kilka słów, poczuł jak magia przepłynęła przez palnę, jak rozeszła się promieniście, by powrócić do jego umysłu z wiadomością o zagrożeniach, kolejne zaklęcie przyniosło mu informacje o najbezpieczniejszej ścieżce przez bagna. Ruszył więc, nie chcąc spędzać nocy na podmokłym terenie.

Gdy słońce zaczynało zachodzić, Corum wciąż jechał po podmokłym terenie, choć najbardziej niebezpieczny był już za nim. Wyjechał na niewielką polanę, rozejrzał się za miejscem na nocleg. Postanowił rozbić się pod rozłożystym dębem stojącym niemal na środku polany. "Korzenie dużych drzew kontrolują miękką ziemię, tu więc będzie najbezpieczniej. Do tego mam tu opał i najniższą wilgotność gleby. Dobre miejsce na sen." Ruszył w stronę dębu omijając niewielkie oczko wodne, rozglądał się za śladami, znajdując jedynie odciski drobnych łapek zajęcy i jednego lisa. Na miejscu rozkulbaczył konia i oczyścił go, potem zajął się psem, wróblem i pająkiem. W końcu miał czas na oczyszczenie swojej broni. Każdą lotkę strzały starannie konserwował, sprawdzał każdy grot czy trucizny jest wystarczająco dużo, czy się gdzieś nie wyszczerbił, czy nie pojawia się rdza. Rozprężył dwa łuki, oczyścił i powiesił aby obeschły, przed zachodem słońca zapakował je do skórzanych pokrowców. Trzeci łuk miał napięty i gotowy do użycia.



************************************************** *

Post będzie edytowany: musze ustalić w którym momęcie pojawia się dziwnyptak i jak daleko mogę prowadzić opis, poza tym mam kilka pytań do MG a post, tą część wstawiam aby gracze mieli jasność co dzieje się z Corumem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 26-10-2008, 09:33   #87
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Z samego początku chciała go jedynie sprowokować, by w gniewie, by w irytacji zdradził trochę prawdy o sobie. Chciała szturchnąć, lekko uderzyć z nadzieją, że straci panowanie nad swoimi nerwami, że tracąc je, pokaże kim jest naprawdę, jaki jest pod maską nienaturalnego spokoju, nadającej jego twarzy martwy, nieruchomy wyraz. Kathryn zaś nie ufała martwym, szczególnie tym, którzy zamiast spokojnie leżeć w ciemnościach, chodzili po świecie. Nawet tym, którym jeszcze biło serce; szczególnie tym, którzy pojawiając się jak letni deszcz, byli aroganckimi bufonami, których cele pozostawały dla niej tajemnicą.

Dlatego spytała komu skłamał, komu skłamał może nie wprost, może nieświadomie… i cóż z tego? To było dobre miejsce, żeby zacząć. Kto pamiętałby dokładnie słowa, których użył druid, kto mógłby precyzyjnie powtórzyć jego sformułowania? Walnar? Turgas? Saline? Nikt przecież. Nawet ona.

Czy udało się jej? Czy trafiła? O, tak… Trafiła. Zaciśnięte zęby, napięte mięśnie twarzy, zwężone w szparki oczy. I tylko martwo spokojny głos.

- Jak śmiesz zadawać mi kłam, mieszczko? A może nie rrozumiesz? Pozwól więc, że ci wyjaśnię. My, drruidzi, nie pełnimy kapłańskiej posługi, choć nal'eżymy do kapłańskiej kasty. Nie głosimy wiarry w bóstwo, którre wyznajemy, tak samo jak astrro'lodzy, jesteśmy natomiast opiekunami naturry. Nie prróbuj mnie zrrównywać do siebie, kłamczucho. Mówienie nieprrawdy jest odrrażające i garrdzę takim postępowaniem.

Odpowiedź obelżywa, odpowiedź agresywna, odpowiedź oskarżająca. Odpowiedź przepełniona arogancją płynącą z całkowitego niezrozumienia pytania. „Jak śmiesz zadawać mi kłam?”, „kłamczucho”, „odrażające i gardzę”. Tak mało słów, a tak wiele treści.

Oh, oczywiście, może i jej pytanie nie mieściło się w konwencji dobrego, salonowego wychowania, lecz na wszystkie zarazy świata, wystarczyło rozejrzeć się po zgromadzonych na polanie, po samym otoczeniu, by zauważyć, że jest to czas i miejsce gdzie rozluźnieniu ulegają ciasne formy etykiety. Szczególnie, gdy ktoś wcześniej sam się spoufala, tym samym dając pozwolenie na nagięcie niektórych reguł, na większą bliskość – bliskość tworzoną przez wspólną podróż, wspólne ognisko, wspólne zabijanie.
Dlatego spróbowała raz jeszcze wytłumaczyć. W odrobinę bardziej precyzyjny sposób, który – jak miała nadzieję – zwróci uwagę Coruma na ton jego odpowiedzi, tak niestosownie, cudownie… przereagowany.

- To tylko klasyfikacja formalna – machnęła lekceważąco ręką. – Ja natomiast mówię o logice twojej wypowiedzi. Na gruncie logiki, gdybyś był kapłanem może byś o tym wiedział, dwa sprzeczne ze sobą twierdzenia nie mogą być jednocześnie prawdziwe. Ergo, jedno musi być fałszywe. Rozumiesz implikacje, o szlachetny panie, który na swoim herbowym mieczu zwykłeś piec dziczyznę? Czy rozumiejąc dalej będziesz niezasłużenie obrażał mnie słowami, tak jak na początku obrażałeś mnie spojrzeniem?

- W mojej ojczyźnie, gdy szl'achcic obrraża chama l'ub łyka, żaden z nich nie śmiałby owemu szl'achcicowi tego wypomnieć, a obrrazę przyjąłby z pokorrą. Rrównież ani cham, ani mieszczanin nie ośmiel'iliby się obrrażać szl'achetnego w obawie o swój język. Tu, na Orrkusie, dostrzegam pewne odstępstwa od dobrrych obyczajów. Nic ci do tego, dziewko, w jaki sposób podchodzę do mojego szl'achectwa i co rrobię z moim mieczem. Moje decyzje może podważyć jedyne inny szl'achcic l'ub drruid. Natomiast tłumaczyć się ze swego postępowania zwykłem jedynie przed swoim ojcem i rradą drruidów, a jako półelf przyzwyczajeń nie zmieniam.

Paradne.

Dobre obyczaje, lecz kolejna obraza. Już nie tylko mieszczka, już nie tylko odrażająca i godna pogardy kłamczucha, jeszcze dziewka do chamów i łyków zaliczana, których można bezkarnie obrażać. Kathryn dokładnie zapamiętała każde z tych określeń, każde słowo, brzmienie głosu, wykrzywienie ust, dym, którym dmuchnął jej prosto w twarz.
Teraz to był już pojedynek, choć dłonie nie dotknęły broni, choć nie padło żadne słowo wyraźnej groźby. Zignorowała więc słowa Walnara, tak samo jak zignorował je druid i postanowiła zakończyć na swój sposób. Nie opuszczając wzroku, nie czerwieniąc się, nie wpadając w drżenie przerażonej gniewem szlachcica niewiasty.

- Dobrze więc. Pominę, że miotasz obelgi bez pokrycia oraz próbujesz mnie zastraszyć w prymitywny sposób właściwy dla prostego rębajły i skupię się na innej sprawie. Twoja prowincjonalna ojczyzna została daleko za morzem, Corumie. Tutaj natomiast zaraz za zdradą, podszywanie się pod szlachcica jest największą zbrodnią. I najciężej karaną – choćby tak jak kilka miesięcy temu na największym rynku Ostrogaru, ku uciesze rozbawionej gawiedzi. Jako praworządny obywatel czuję się zaniepokojona widząc osobę, która podając się za szlachcica wymalowana jest jak dzikus, niewychowana, ignorująca stojącego obok rycerza, która – w kryteriach tutejszej, prawdziwej, szlachty – znieważa swój herb, a więc swoje nazwisko, swój ród i swoją krew, której ten jest symbolem. Corumie Vicious, o nazwisku, które ewidentnie jest przydomkiem, a nie nazwiskiem rodowym nadawanym od majątku ziemskiego, dziwisz mi się? Dziwisz mi się, druidzie, który ponad naturalny porządek rzeczy stawiasz z punktu natury sztuczne hierarchie i układy, który mówisz jednocześnie tak i nie a innego nazywasz kłamcą? Dziwisz mi się jako szlachcic, druid czy mężczyzna?

Przysunęła się do niego blisko, na odległość jednego głębszego oddechu, delikatnie dotknęła jego twarzy, ciekawa jak dawno nie miał kobiety. Fizycznością próbując przechylić szalę na swoją stronę, zdekoncentrować go; słowami zaś uświadomić mu, że nie jest całkowicie bezpieczny, że jest niewiarygodny, że tutaj – na Orkusie – może się liczyć z tym, że jakiś mieszczanin wyjawi przez Radą swoje wątpliwości a ciekawskie, złośliwe języki rozniosą je w świat odpowiednio przekształcone. Nie na jego korzyść bynajmniej.

Z drugiej zaś strony, chodziło przecież o bezpieczeństwo. Jej bezpieczeństwo. Nie była na tyle głupia, by iść na noże ze szlachcicem; nie chciała się też po prostu poddać. Drażnienie dzikich zwierząt miało w sobie delikatny posmak nowości, ulotny zapach ekscytacji. Nie był on jednak na tyle wyrazisty, by ryzykować bardziej niż to potrzebne. Szczególnie, że to konkretne zwierzę zdawało jej się coraz bardziej nieobliczalne.

Na szczęście jej dalszy udział w rozmowie nie był konieczny. Turgas skutecznie skupił na sobie uwagę druida, i Kathryn mogła spokojnie usunąć się w cień, na ulubioną przez nią pozycję obserwatora; mogła przyglądać się zaogniającemu się konfliktowi z kciukami zatkniętymi za szeroki, skórzany pas, z biodrem opartym o szorstki pień drzewa, ze skupionym wyrazem twarzy, lekko zmarszczonymi brwiami; w pozie w pewien sposób dwuznacznej: jednocześnie nonszalanckiej, wyzywającej i manifestującej narastające zdystansowanie względem całej sytuacji - kciuki za pasem, ale blisko broni; rozluźniona poza, lecz uważne, taksujące spojrzenie.

Zacięty, sceptyczny Turgas, Walnar, któremu zabrakło odrobiny determinacji i siły woli, by zdominować druida, dokończyć to, co zaczął. I Saline, głupiutka Saline, która kolejny raz umyła ręce, kolejny raz uniknęła dokonania wyboru, opowiedzenia się po którejś ze stron. Jak zwykle bierna, jak zwykle uciekająca od jakiejkolwiek niewygodnej konfrontacji.
Jej niedobrani towarzysze podróży.

I Corum… Och, prawie wzruszył i przekonał ją, gdy spojrzał jej głęboko w oczy. Prawie.

- Zrozumiałem co chciałaś mi powiedzieć panienko Kathryn, lecz zrozumienie przyszło za późno. Jesteś mądrą kobietą, a słowa i gesty skierowane do ciebie były karygodne. Od naszego pierwszego spotkania po dzisiejszą rozmowę byłem niesprawiedliwy dla ciebie, wiem że należą ci się wyjaśnienia i jeśli będzie to możliwe postaram się rozwiać wszelkie Twoje wątpliwości. Proszę przyjmij moje szczere przeprosiny. Nie miałem na celu obrażać ciebie ani nikogo z obecnych. Zapomniałem, że jestem druidem i nie należę już do świata homosapiens, staję się dzikusem i w dziczy jest mój dom. Jednak gdzieś w środku mnie jest jakaś cząstka, piętno cywilizacji, zaślepiające zdrowy rozsądek.

Panienko Kathryn”, kolejny zwrot zapisany w pamięci. Tylko jedna osoba przez całe życie tak się do niej zwracała, ale ona miała powód i prawo do tych lekko pachnących protekcjonalnością słów. Nie on, rzucający teksty nawróconego w dwie minuty grzesznika. Nienaturalny, niewiarygodny zwrot – Kathryn doskonale rozumiała sam zamiar wycofania się z tej sytuacji, widziała Morghlithowców podczas walki i nie chciałaby stanąć przeciw nim na otwartym polu, widziała twarz Turgasa naznaczoną znamieniem jego boga, widziała jak skuteczny jest. To, co zrobił druid, było jednak zbyt przejaskrawione, by robić dobre wrażenie, by ona mogła uwierzyć w szczerość jego intencji, by mogła powiedzieć, że wyszedł z tego z klasą. To nie cywilizacja go zaślepiała, to jakiś brak, wewnętrzny dysonans, wypływający z niego w potoku sprzecznych wzajemnie słów.

Ale czego można spodziewać się po człowieku, który twierdzi, że w ciągu pięciu minut słowa straciły dla niego znaczenie? Który twierdzi, że przyzwyczajeń nie zmienia, tylko po to, by chwilę później dojść do wniosku, że rezygnuje ze szlachectwa? Który zamienia się w konia i galopuje w las ze swoją klaczą i resztą stada…

Kathryn odprowadziła spojrzeniem czarny zad konia niknący w otaczających polanę rzadkich krzewach. Pochyliła głowę, skuliła lekko ramiona i zaczęła się śmiać. Cichym, szczerym, oczyszczającym śmiechem, który rozjaśnił jej twarz i uwidocznił dołeczek na lewym policzku. Walnar widział ją taką po raz pierwszy.

- Kuc i "pilne spotkanie z Żywiołem Ziemi" - wykrztusiła po chwili.
Kiedy Turgas zadał pytanie rycerzowi, zakryła usta dłonią opanowując śmiech i zerknęła na człowieka z ciekawością.
- Po tym jak się pojawił prawie nie rozmawialiśmy. Większość czasu opiekował się stadem mego wuja. Byliśmy raczej jak ogień i woda. Jego drażniło moje nastawienie do życia, a mnie jego upodobania i wiara. Niby wywodzi się ze szlacheckiej rodziny paladynów, ale wcale tego po nim nie widać.

Ogień i woda. Woda i ogień. To nie byłyby dwa żywioły, które wybrałaby dla nich. Corum, ze swoją twarzą okrytą zazwyczaj martwym spokojem, pasowałby do żywiołu ziemi. Pasowałby, gdyby tylko tak łatwo nie zmieniał nastroju, gdyby nie był tak pełen nielogicznych sprzeczności. Wiatr? Nie. Woda? Może, ale musiało by to być przykryte kobiercem trawy, lepkie bagienko, w którym gdzieś czaiły się oślizgłe węże. A Walnar? Błoto z niewielkimi, ostrymi kawałkami. Skała była wątpliwa, natomiast przy sprzyjających okolicznościach stwardniała ziemia… Czemu nie?

- Czy zachowywał się choć trochę tak, jak teraz? Nagłe zmiany nastroju, zupełny brak zdecydowania? No i jego sposób mówienia. Też tak seplenił?

Kobieta z lekko przechyloną głową, przesuwała wzrokiem od rycerza do kapłana i z powrotem. Na jej ustach błąkał się jeszcze cień uśmiechu. Z Turgasa wychodził ogar świątynny, jak nazywano śledczych pojawiających się wszędzie tam, gdzie popełniono przestępstwa skierowano przeciw doktrynie, klerowi, świątyni.

- Zawsze miał dziwny sposób wysławiania się. Ale nie zauważyłem wtedy takich nastrojów.
- A jak traktował ludzi z niższych stanów?
- Nie zauważyłem, aby się wywyższał aż tak jak ostatnio.
- Zakładam, że nikt nie wkurzył go tak, jak Kathryn. - Turgas rzucił spojrzenie w kierunku półelfki, która wykrzywiła twarz w kpiącym grymasie. – Jak dawno temu go widziałeś przed tym spotkaniem? Ostatni raz?

Walnar zamyślił się jakby licząc miniony czas. Półelfka nie mogła powstrzymać złośliwej myśli, że długo mu to zajęło.

- Trzy miesiące temu.
- Hmm… - kapłan zastanawiał się przez chwilę. - A bardzo kluczyłeś, żeby dotrzeć do Bogenhofen?
- Niezbyt. Ot, droga zwykła. Choć widziałem odpowiedni cel i miejsce, gdzie chciałem dotrzeć – odparł. - Bogenhofen to tylko jeden z kilku przystanków.
- A gdybyś jechał bezpośrednio od swego wuja do Bogenhofen, to ile czasu zajęłaby Ci ta podróż? Tak bez pośpiechu. - Ostatnia odpowiedź najwyraźniej nie rozwiała wszystkich wątpliwości półorka.

Rycerz znów zamilkł. Kathryn obserwowała go z lekko uniesionymi brwiami. Cóż za skomplikowane obliczenia musiały to być. Kolejny wysiłek myślowy, który prawie wywołał bolesne zmarszczki na jego twarzy.

- Ponad dwa miesiące.

I to była interesująca informacja, gdyby chciała złożyć w bliżej nieokreślonej przyszłości kurtuazyjną wizytę. Komuś, komu mógł urosnąć brzuch, przerzedzić się włos posiwiały, który mógł zdziadzieć całkowicie stając się pokręconym przez lumbago starym, cuchnącym arogancją śmierdzielem, w którym nie będzie nic ze wspomnienia pewnego upalnego lata.

Turgas zaczął się przechadzać po obozowisku. W końcu rzucił, odwracając się do półelfki, która z przedramionami opartymi na kolanach dalej kucała, oparta plecami o pień drzewa.

- Nie zgadza się. Miał za mało czasu, żeby wszystko ustalić. Chyba, że to nie jest Corum.
- Co masz na myśli mówiąc, że miał za mało czasu? – spytał się Walnar.

Kapłan popatrzył na szlachcica i Kathryn miała moment czasu, żeby przegonić z głowy niepotrzebne, głupie myśli.

- Wybacz. Chodzi mi o to, że Corum pojawił się prawie w tym samym czasie w okolicy, co ty – wyjaśnił.
- Wygodniej jest przyjąć, że to jednak on. Profilaktycznie. Ciekawi mnie tylko, czy znał cel Walnara, kierunek jego podróży. Spotkanie na zarośniętym trakcie jest dla mnie zbyt dużym przypadkiem w kontekście wszystkich pozostałych przypadków. – Zmarszczyła lekko brwi. Nie podobała jej się ta sytuacja. Zbyt mało wiedzieli, w zasadzie cała ich wiedza opierała się na „gdybaniu” i „jeślitowaniu”: jeśli to Corum, jeśli to mistrzowie, jeśli to zaaranżowane, jeśli śledził rycerza, jeśli go wyprzedził, gdyby przyjąć tą hipotezę za prawdziwą, gdyby zabić druida, gdyby pozwolić mu odjechać, gdyby spotkać go ponownie. Jeśli to kłamstwo, jeśli to prawda, jeśli zwykły druid… Jadąc lasem mógł go wyprzedzić, zyskać na czasie. Tylko po co? – Poza tym nie bierzesz pod uwagę tempa jego podróży.
- Dokładnie. Raptem jakiś tydzień, dwa różnicy. Nie będzie dużo wyższe od rycerza na koniu.
Pokręciła głową.
- Będzie. Jeśli zrezygnuje z traktów. – Jeśli jako zwierzę pojedzie lasem.
- Ale w dziczy tempo jest mniejsze. Nawet dla druida.
- Turgas, on przed chwilą transformował swoje ciało w zwierzęcy kształt, jednocześnie transmutując materię nieożywioną w ciepłe, żywe mięso. To chyba nie jest prosta magia, prawda? – spytała się Turgasa, chcąc usłyszeć od niego potwierdzenie swojego niepokoju.

Kathryn nie posiadała gruntownej wiedzy o wszelkich zaklęciach, którymi posługiwali się czarujący. Jednak te informacje, które posiadała jednoznacznie zaliczały transmutację i transformację do magii jednakowo ryzykownej co skomplikowanej. Kunszt, który musieli posiadać czarodzieje, by dokonać przemiany ciała w inny kształt lub inny rodzaj materii, był ogromny. W połączeniu zaś z jednoczesnym wcieleniem poszczególnych części ekwipunku w swoje przekształcone ciało? Kathryn mogła tylko skłonić głowę przed kimś znacznie lepszym od niej.

- Nie, to nie jest zwykła magia. Masz rację. Odległość i czas podróży tan Walnara nie jest żadnym wyznacznikiem – Turgas popatrzył na rycerza. - Biorąc pod uwagę, że jechałeś praktycznie bezpośrednio od swego wuja do Bogenhofen, on również musiał zmierzać w tym samym kierunku. To jest zastanawiające. Rozumiem, że nie wspominał w czasie waszego spotkania o celu swojej podróży?
- Na zamku mego wuja niewiele rozmawialiśmy. Byłem tam tylko kilka dni podczas pobytu na miejscu Coruma. Nie wspominał jednak nic o swym celu podróży czy też kierunku dalszej wędrówki. Chyba, że podsłuchał rozmowę moją z wujem.
- Nawet jeśli ją podsłuchał, po co miałby tu przyjeżdżać za tobą?
- Może nie spodobało się to, co planowałem zrobić i chce mnie powstrzymać. Nasze poglądy znacznie się różnią od siebie.

Turgas popatrzył powątpiewająco na Walnara. Kathryn spuściła wzrok na swoje dłonie. Nawet gdyby chciała, nie potrafiła traktować rycerza całkowicie poważnie, nie potrafiła zobaczyć w nim równorzędnego partnera. Jego niedojrzałość była dla niej zbyt widoczna, jego wady zbyt wyraziste. Wątpiła, by arogancki druid myślał o nim inaczej, by dostrzegał w nim faktyczne zagrożenie, którego nie można w sprzyjającej chwili zestrzelić z łuku.

- Gdyby chciał cię powstrzymać, to miał więcej okazji po drodze. Teraz masz towarzyszy. No i bez sensu się ujawniał - znów popatrzył na Kathryn. - Właśnie, to jest bez sensu. Pobył z nami raptem jeden dzień i już się zmył. Jeśli miał jakieś zadanie, to sfuszerował. Chyba, że już je wykonał.
- Zapowiedział, że wróci "dokończyć rozmowę" - wzruszyła ramionami. Co mogła więcej powiedzieć? Wiedzieli tyle samo, czyli tyle co nic. - Porozmawiał z nami, przyjrzał się nam, zwróciliśmy się przeciwko niemu. Może mu się nie kalkulowało.
- Na tyle, ile udało mi się go poznać, to nic nie zrobi, póki ochraniane przez druidów rzeczy, miejsca nie są zagrożone. Oni raczej na miejscu chronią niż z góry zapobiegają. – Walnar uśmiechnął się krzywo - Wciąż może nas czymś zaskoczyć.
- A co, jeśli nie wróci?
- To mamy go z głowy – machnęła ręką, zbywając pytanie Turgasa. To byłoby wyjście najlepsze, choć nie najbardziej satysfakcjonujące. Kathryn bowiem, w przeciwieństwie do deklaracji druida, liczyła się ze słowami, słuchała słów i doceniała ich potęgę. I nigdy, nigdy ich nie zapominała. - I nie powiem żeby mnie to martwiło. Jest zbyt niestabilny, jak na wymarzonego towarzysza podróży.

Wiedziała jednak, że w jakiś ponury sposób ucieszy ją ich ponowne spotkanie, ponowne przecięcie szlaków, ponowna możliwość na… Wyrównanie rachunków wydawało się najlepszym określeniem. I nie miało znaczenia jaką łaską natury czy Wielkiego Rogacza cieszy się Corum, nie miało znaczenia jak potężny jest… W końcu Kathryn była „mądrą kobietą”, jak zechciał określić ją druid, prawda?

- Czyli nadal czekamy. No dobrze.
- A jaki mamy wybór? Nasz wybór skończył się w momencie, w którym pozwoliliśmy mu odjechać. Chcesz go szukać po chaszczach? – skrzywiła się - Za jakiś czas pojawi się przed nami kolejny wybór - w wiosce Kurta choćby, a potem następny, w Bogenhofen. Jeśli był pionkiem lub nie miał z tym nic wspólnego - być może nie spotkamy go więcej. Jeśli był figurą – i nie mylimy się w pewnych sprawach - nasze drogi jeszcze się przetną.
- Nie, nie mam zamiaru. To rozwiązuje nasz problem na teraz - rozejrzał się po okolicy. - Chyba nie ma sensu ruszać dalej? To miejsce jest dobre na obozowisko i jest późno.

Rzeczywiście, powoli zbliżał się otulony chmurami zmierzch. Niewielka polana była dobrym miejscem na nocleg – a gałęzie liściastych, rozłożystych drzew, powinny osłonić ich choć trochę przed deszczem i wiatrem. Patrząc na Turgasa rozkulbaczającego konia Alandera, zrozumiała, że tej nocy jako jedyna spędzi noc pod gołym niebem. Stłumiła westchnienie irytacji, skierowane ku lasowi, pogodzie, zarośniętym drogom uniemożliwiającym jazdę powozem, goblinom, aroganckim druidom, brakowi balii z gorącą wodą, wygodnego łóżka.

- Szczególnie, że Szklarniana Panienka wygląda jakby już się tu zadomowiła – Kathryn podbródkiem wskazała na Saline, która zdawała się spać już w najlepsze.
- Nie ma co się nim za bardzo przejmować – Walnar najwyraźniej postanowił kontytuować wątek. - Jeśli wróci ze złym nastawieniem, to ktoś zakończy swe życie, a jeśli zaś był tylko pionkiem, to doprowadzi nas do figury odpowiadającej za wszystko.
- Masz jakieś podejrzenia z nim związane? - rzucił kapłan od wierzchowca.
- To nie koniec, on z pewnością jeszcze się pojawi. Tego jestem niemal pewien.
- Aha, a dlaczego miałby się pojawić? Wyglądał na mocno poruszonego i niezadowolonego z obrotu sprawy. Ma coś tam do zrobienia w lesie, chyba ważnego. Żywioł Ziemi brzmiał poważnie.
- Żywioł Ziemi brzmiał pompatycznie – Kathryn oparła brodę na dłoni. - Widzieliście jak reagował przez te kilka chwil rozmowy?

Nagłe zmiany nastrojów druida były kolejną przyczyną jej nieufności i niechęci – kto stabilny emocjonalnie potrafiłby z taką łatwością przejść od wściekłości, złości czy irytacji, poprzez rozbawienie i spokój, przejść do smutku i rzekomego wstydu.

- Owszem. Co najmniej dziwnie. Ale on jest dziwny.
- Nie będzie mógł znieść myśli, że może czegoś nie dopilnować, ochronić. A reagował tak zapewne z powodu obaw, strachu. – „Obaw”, „strachu”, przedrzeźniała w myślach Walnara coraz bardziej znudzona półelfka. Strach akurat był jedną z tych emocji, której w swoim szerokim wachlarzu reakcji druid jakoś nie raczył prezentować. - Może nie będąc pewnym swych mocy, chce ściągnąć posiłki – rycerz wstał i przeciągnął się lekko, spojrzał na obozowisko.
- Myślę, że zbyt go lekceważysz, zbyt niedoceniasz – powiedziała cicho. – Corum zachowuje się jak arogancki bufon, ale może ma powody. Po ostatnim pokazie zaczynam sądzić, że gdyby broń została dobyta, to nie jego krew spłynęłaby na ziemię. Pomimo waszych umiejętności i wprawy.
Rycerz uśmiechnął się tylko.
- Tutaj z pewnością moglibyśmy zacząć dywagacje na temat niedoceniania sił i tego kto jest silniejszy i lepszy w tym co robi. Na dłuższą jednak sprawę nie przekonalibyśmy się o słuszności argumentów bez stoczenia walki. Choć każdy by był pewny swego.
- Myślę nad tym. Jeśli Walnar ma rację, że będzie bierny, dopóki nie zacznie się coś dziać, inicjatywa jest po naszej stronie. To daje nam pewne możliwości manewru. A wtedy może się okazać, że już nie ma czasu dobywać broni. – twarz gwardzisty wykrzywił mało przyjemny uśmiech.
- Tu nie chodzi o dywagacje, produktywne czy też zupełnie pozbawione sensu. Tu chodzi o możliwie obiektywną ocenę siły potencjalnego przeciwnika. Dostrzegasz różnicę? Gdy stajesz do walki wtedy jest już zbyt późno. Jak chcesz dobrać broń, metodę czy określić pewne możliwości manewru – powtórzyła słowa Turgasa – jeśli nie znasz przeciwnika? Jak chcesz zapewnić sobie zwycięstwo? – Wstała jednym ruchem i przeczesała dłonią włosy. Przez moment wyglądało jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, przełknęła jednak słowa i machnęła zniechęcona ręką.
- Ja wiem jakiej broni przeciw niemu użyję, wiem jaki jest jego słaby punkt. Znam też swoje słabe punkty ale te nie przeszkadzają zupełnie w tym przypadku. - odparł spokojnie. - Jeśli znasz swego przeciwnika, nie musisz się obawiać o wynik walki jak powiadał mój wuj. A ja już oceniłem swoje szanse. I nie widzę tu żadnego problemu.

Turgas popatrzył na szlachcica z namysłem.

- Wydajesz się być dość pewny swojej wiedzy o Corumie, tanie. Czy zechciałbyś wyjawić, jaki ma słaby punkt według ciebie? Tak tylko, gdyby się okazało, że on poznał również twoją słabą stronę i zdążył ją wykorzystać, zanim ty trafisz w jego słaby punkt. Bo nie ukrywam, że oceniam jego możliwości dość wysoko, w szczególności po pokazie jaki dał, co skłania mnie do daleko posuniętej ostrożności.
- To, co pokazał z pewnością było tylko sztuczką magiczną i wątpię, aby to powtórzył. Mój wuj wspominał mi, że magowie nieraz dość znacznie wyczerpują swe siły rzucając czary, a tu jak mniemam mieliśmy zdaje się tego przykład - odparł spokojnym głosem. – Jego słaby punkt to właśnie poleganie na swych umiejętnościach magicznych. Owszem, w walce z goblinami nieźle sobie radził z łukiem, ale na krótki dystans traci wszelkie swe zalety. A ja w razie kłopotów z Corumem nie mam zamiaru dawać mu czasu na wykorzystanie tych zalet.
- Z pewnością? Wuj wspomniał? – w głosie Kathryn pojawiła się stara nuta znudzenia zabarwionego kpiną. - A wspomniał także o tym, że druid to nie mag? Tak? Nie? To może powinieneś porozmawiać o tym z Turgasem, zanim jego umiejętności też zaczniesz oceniać jako magiczne sztuczki, na których nie można polegać. Ja mam na dziś dość.

Odwróciła się i zabrała za rozkulbaczanie i czyszczenie swojego konia. Wątpiła, by Den stał się specjalistą od magii kapłańskiej. Wątpiła, choć wiedziała, że ludzie przez lata zmieniają się bardzo – szczególnie ludzie. Wątpiła, bo obraz, jaki nosiła przez te wszystkie lata pod powiekami, wykazywał wyraźny brak skłonności ku duchowieństwu, kapłaństwu, rytuałom innym niż nakazywała jego linia krwi. Twardo stąpający po ziemi, charyzmatyczny, polegający na zdrowym rozsądku, zaufanych ludziach i sile swojego ramienia. Stroniący od kapłańskiej potęgi, której nie mógł zrozumieć i która nie potrafiła dać mu oparcia, jakiego potrzebował. Nie chciało jej się brać udziału w dalszej rozmowie. Męczył i nudził ją już temat, nudził i męczył ją także Walnar – jego nieuzasadniona arogancja, brak szacunku i uznania dla umiejętności innych.

Do jednego i drugiego postanowiła nie wracać przez najbliższy czas.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 01-11-2008, 18:50   #88
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Dość obcesowe pytanie, nawet jak dla Kathryn, wzbudziło zainteresowanie kapłana. W końcu został w nim wymieniony, więc sprawa w jakiś sposób go dotyczyła.

"Prowokacja? W takim razie niezły początek, ciekawe ..." nie dokończył myśli.

Nie spodziewał się aż takiego wybuchu. Aroganckie i obraźliwe słowa skierowane do stojącej przed Corumem kobiety wskazywały, że trafiła dobrze, może nawet za dobrze. Kapłan wstał, aby móc szybciej zareagować, kiedy zacznie się dziać coś więcej niż tylko szermierka na słowa. Kathryn, jak zwykle, nie miała sobie równych w takich pojedynkach i natychmiast rozbroiła przeciwnika, któremu pozostało już tylko grożenie. Co dziwniejsze, całkowicie zignorował uwagę Walnara. A to było co najmniej niegrzeczne.

Półorkowi nie spodobał się ton wypowiedzi Coruma i nie miał zamiaru pozwolić, aby byle jaki szlachetka panoszył się bez żadnego uzasadnienia.

"Wyrwę język?! Chciałbym to zobaczyć. Będziesz miał jakieś wsparcie?" pomyślał ironicznie.

Saline umyła ręce, jak zwykle, ale tym razem Turgas podjął próbę wymuszenia na niej zajęcia jakiegokolwiek stanowiska. To umożliwiłoby dokładniejsze określenie rozkładu sił w kompanii, jednak wojowniczka okazała się całkowicie odporna na te próby. Dla niej najważniejsze było, aby nie angażować się w żadne konflikty i prześlizgnąć się przez życie niezauważoną. Półork nie przepadał za takimi osobami, bo nigdy nie wiadomo, kiedy postanowią jednak zrobić coś ... odważnego.

Z niejakim zadowoleniem przyjął unik druida. Widać było, że nie ma zamiaru doprowadzić do konfrontacji, a w każdym razie nie teraz. Przez moment miał ochotę zakończyć tę farsę natychmiast, jednak nie był pewien reakcji Walnara.

W końcu koń, który był Corumem zniknął w ostępach. Turgas stał przez chwilę, patrząc w milczeniu za oddalającym się stadem.

"A może to błąd? Może powinienem go zabić?"

Teraz było już zbyt późno. Ale był pewien plus tej sytuacji - Coruma nie było wśród nich. W końcu mogli porozmawiać na jego temat bez żadnych ogródek. Odwrócił się do Walnara.

- Cóż, dziwny jest, ale czy tylko? - spojrzał na szlachcica - Co możesz nam o nim opowiedzieć, Tanie? Zdaje się, że najdłużej go znasz spośród naszej kompanii.

...

Początkowo odpowiedzi rycerza były zbyt ogólnikowe, aby cokolwiek z nich wywnioskować, ale tym razem kapłan nie miał zamiaru poprzestać tylko na tym, co rozmówca sam zechce powiedzieć. Potrzebował informacji i to dość szczegółowych. Przy okazji mógł się dowiedzieć czegoś dodatkowego o swoim pracodawcy. Zanotował w pamięci, że dokładniejsze określenie czasu podróży zajęło Walnarowi chwilę. Dwa miesiące nie są aż tak długim okresem, aby się tak zastanawiać. Za to z wrodzoną, jak się wydawało, butą stwierdził, że absolutnie nie ma problemu, jeśli chodzi o ewentualną konfrontację z druidem. Na ile to mógł Turgas określić, to Katrhyn miała rację, że zamiana siebie wraz z fragmentami ekwipunku w zwierzę nie była „prostą sztuczką”, jak to raczył określić szlachcic.

”Nie doceniasz go. Duży błąd. Lepiej przecenić. Jak dojdzie do starcia, to na zmiany planów nie ma już za dużo czasu.”

...

Kathryn odwróciła się i zabrała za rozkulbaczanie i czyszczenie swojego konia.

Turgas popatrzył za odchodzącą półelfką z lekkim uśmiechem, po czym spoważniał i zwrócił się do rycerza.

- Jak na dość krótką znajomość wypowiadasz kategoryczne sądy. Czy widziałeś kiedykolwiek, co potrafi zrobić z mieczem? Widziałeś jak walczy i jaką obiera wtedy taktykę? Czy rzeczywiście polega na magii? Widziałeś to, czy się domyślasz na podstawie kilku dni znajomości? I jak masz zamiar nie dać mu czasu na wykorzystanie zalet? Potrafisz zneutralizować jego magię? I jeśli uważasz to, co zrobił, za sztuczkę magiczną, to chyba niewiele jeszcze widziałeś. - Turgas mówił to z błąkającym mu się na ustach, ironicznym uśmiechem. Bawiła go pewność siebie Walnara, tym bardziej, że już widział, co rycerz potrafi zrobić z bronią. Może jego umiejętności jazdy były niezłe, ale szermierzem był co najwyżej przeciętnym.

- Być może, ale takie jest moje zdanie i przekonanie. - odparł rycerz - I nic go nie zmieni.

- Ha, przekonanie. Zatem nie masz żadnych pewnych informacji na temat możliwości Coruma. Szkoda. Trzeba będzie bazować na tym, co widzieliśmy. - ostatnie zdanie kapłan powiedział nie patrząc już na szlachcica. - Wydaje mi się jednak, że nie doceniasz jego możliwości.

- A ty zbytnio go przeceniasz. Nie może być aż tak dobry. W skrócie to nic, z czym byśmy sobie nie mogli dać rady.

- Być może. Co zamierzasz zrobić, gdyby wrócił dokończyć rozmowę, jak obiecał?

- Skończyłby rozmowę swą w ten czy inny sposób.

- Nie rozumiem. Co masz na myśli?

- Rozmowa, jaka się toczyła zanim odszedł, niemal na pewno skończyła by się walką i chyba on to wiedział.
- podrapał się po niewielkiej brodzie - Poza tym, zdawał się mnie lekceważyć jak i moje słowa, gdy stanąłem w obronie Kathryn, gdy obraził ją słowami. Więc chyba jasne było, że to kwestia czasu nim rzucę mu rękawicę.

„Wspaniale, więc pojedynek. Przynajmniej mamy ochotnika na przeprowadzenie rozpoznania.”

- Hmmm, rozumiem. - Turgas pokiwał głową. - No dobrze. Jak będziemy teraz wartować? Zostało nas właściwie dwóch. - kiwnął głową w kierunku śpiącej Saline. - Ja biorę pierwszą wartę, a ty po mnie, czy wolałbyś się zamienić?

- Nie widzę przeciwwskazań - odparł spoglądając na Saline - Niech tak będzie.

- Zatem ustalone. - bez zbędnej zwłoki kapłan zabrał się za przygotowanie obozowiska.

Tym razem, pamiętając przejmujący chłód z ostatniego noclegu, postanowił wykorzystać ekwipunek Alandera, który bezużytecznie jechał wraz z nimi. Po rozbiciu namiotu podszedł do Kathryn:

- Nie krępuj się. – wskazał namiot – Jeśli tylko masz ochotę.

Zerknęła na zaciągnięte chmurami niebo.

- Mam ochotę. Dziękuję - skinęła mu poważnie głową, tylko po to, by zaraz z lekkim uśmieszkiem na ustach dodać - A krępować się nie zamierzam.

Po czym nie zwlekając, wgramoliła się do środka z plecakiem ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 01-11-2008 o 19:13.
Smoqu jest offline  
Stary 05-11-2008, 13:40   #89
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Dzień drogi od wsi Kurta, wieczór.

Najbliższe dni przeminęły niezwykle szybko. Brak obecności Tan Coruma dziwnie uspokajająco wpłynął na resztę podróżników, może z wyjątkiem El Saline, która wyraźnie spochmurniała i bardziej sunęła się za drużyną niż jechała z nimi. Rozmowy przebiegały już spokojniej, podróżnicy zdążyli już się poznać i wzajemnie ocenić. Do pełnego zrozumienia dzieliła ich przepaść.

W miarę zbliżania się do Kurta każdemu nasunęły się myśli związane z misją. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy, że na ostatnim postoju oddzielał Was już tylko dzień drogi od najbliższej wsi – leżącej przy dworku Kurta.

Tan Walnar

Czarny rycerz przez moment zastanawiał się jaki będzie miecz który ma przynieść. Odruchowo sięgnąłeś ręką po list do Kurta, by upewnić się, że wciąż go masz przy sobie. List ten był pisany przy tobie, miałeś więc wiedzę co zawiera, jednakże otwarcie go na nowo wymagałoby obecnie złamania pieczęci Tan Gortmunda Czarnego. Nie podobała Ci się rola posłańca, jednakże musiałeś przyznać, iż była to niewielka cena jaką przyszło Ci zapłacić za poznanie kunsztu walki innego rycerza i nauki.

Do tego zapoznałeś kapłana Morglitha będącego jednocześnie dobrze wyszkolonym gwardzistą. Osoby które zdawały Ci się przeszkadzać same znikły z pola widzenia nim Ty sprawiłeś by tak się stało. Było Ci to nawet na rękę bo konfrontacje niestety różnie Ci ostatnio wychodziły. Miałeś czas w trakcie podróży na przemyślenie własnych błędów i nietaktów. Nie zrobiłeś nic skrajnie rażącego, jednakże rozmowy z Kathryn czy Turgasem nie należały do takich, które toczyłyby się po Twojej myśli. Mimo, że nie podobał Ci się sposób w jaki zwracają się do Ciebie i czynią uwagi, to jednak musiałeś przyznać, że było w nich ziarno prawdy. Zupełnie inaczej było z druidem, nie wyglądał na kogoś, kto chciałby Ci jakkolwiek pomóc, zaś dyskusję jaką wywołał oceniałeś wyłącznie w kategoriach prowokacji.

Kolejne dni stanowiły doskonały umysłowy wypoczynek. Druida nie było, Turgas nie czynił Ci już żadnych wyrzutów, Kathryn zajęła się sobą a Saline milcząco jechała z tyłu. Wpadłeś w znany Ci rytm samotnej podróży, pomimo, że towarzysze jechali z boku.

Saline jechała odebrać pieniądze od Kurta a przynajmniej tak Ci mówiła, byłeś ciekaw czy z tą swoją raną będzie w stanie cokolwiek wyegzekwować, czy jak zwykle wszystko spocznie na Tobie. Nie przeszkadzało Ci to nawet, byłeś już bowiem przyzwyczajony do brania spraw we własne ręce. Aleander z kolei miał zebrać jakieś zioła rosnące w pobliżu dworku, w przeciwieństwie do was nawet nie słyszał o Kurcie, a przynajmniej tak mówił. Bardka wspominała o jakiejś rozprawie z bandytą, zdałeś sobie jednak sprawę, że motywów Turgasa czy też Kathryn zupełnie nie znasz.


El Turgas

Twoje myśli również coraz bardziej skłaniały się ku dworkowi Kurta. Jechałeś z wyznaczonym zadaniem, miałeś też czas by spokojnie zanalizować rozmowę z przeorem.
- Nie kłopocz się, musisz tylko udać się na Kurtowy Dwór i zebrać informacje ... dowolnymi sposobami. I nie będziesz musiał się przekradać, zapewniam cię.
Nie byłeś pewien czy dokładnie tak mówił do ciebie przełożony, jednakże dałbyś sobie wyrwać kła, że przeor zapewniał Cię, że nie będzie potrzeby przekradania. Co miał na myśli i czemu to powiedział? Te myśli naszły Cię po tym jak El Kathryn zwróciła uwagę na tę dość dziwną wyprawę. Potężna fala podejrzeń skierowanych w stronę przełożonego na moment zasłoniła Ci myśli, jednakże szybko je przegnałeś i tak nie były Ci teraz potrzebne. Byłeś też tak blisko celu, że właściwie należałoby go najpierw zbadać zanim podejmiesz osądy skierowane na przeora. Bezpodstawne oskarżenia, ale także i te podstawne ale bez dowodów, mogły się bardzo źle skończyć dla oskarżyciela, w szczególności gdy był postawiony niżej w hierarchii świeckiej czy kapłańskiej.

Dostrzegłeś też jeszcze jedno nurtujące Cię pytanie, jeśli Ty zostałeś wysłany do badania mrocznych zaułków dworku, szpiegowania i poznawania czarnej mrocznej magii, to co robili inni w drodze do Kurta?

W przedostatnim dniu przed wioską Kurta dostałeś od Kathryn przetłumaczony zielnik. Prosty fachowy opis z tłumaczeniem okraszany zjadliwymi uwagami w kierunku poprzedniego właściciela zielnika. Mogłeś na chwilę oderwać myśli od mrocznych spraw.


El Kathryn


Doskonale pamiętasz rozmowę w karczmie w Bogenhafen. Przysłuchiwałaś się całej rozmowie więc właściwie wiedziałaś, że Saline jedzie po pieniądze a Alander po zioła. Nie wiedziałaś wtedy jeszcze co ma odzyskać Walnar, ale doskonale pamiętałaś za to scenkę, którą mu urządziłaś w karczmie. Zagadkę stanowił jedynie Turgas, ale ten jakby zdystansował się trochę w ostatnich dniach. Chyba chciał odpocząć od knowania, nawet w stosunku do Tan Walnara wydawał się być ciut pokorniejszy niż dotychczas. Oczywiście przed nikim nie uciekał wiec w każdej chwili mogłaś go nieco „pomęczyć” po prostu nie sprawiał wrażenia, aby miał na to obecnie ochotę.

Ty jedna zrobiłaś rozeznanie jeszcze przed wyruszeniem w podróż. Z perspektywy czasu i wydarzeń mogłaś poświęciłaś na to więcej czasu, z drugiej strony właściwie zrobiłaś wszystko co było możliwe jak na tamtą sytuację. Skończyłaś też inne prace. Nie dość, że skończyłaś tłumaczenie zielnika Alandera to jeszcze w przeddzień dotarcia do wsi rozszyfrowałaś w końcu bajkę od Salomona.







-------------------------------------------------------------------------------------

Wieczorem następnego dnia waszym oczom ukazały się odległe zabudowania, a właściwie promienie światła dochodzące z domostw. Nie było widać żadnej palisady, jedynie kilkanaście chat stojących nieopodal siebie. Okolica już chwilę wcześniej przemieniła się z przerzedzonego lasu w otwarte pola, choć ograniczone kolejną ścianą lasu widniejącą na horyzoncie. Kłosy zboża i zielone główki kapusty przeważały na większości pól. Wieczorem nie było już na łąkach krów, ale odgłosy ryczenia słyszane byłe ze wsi. Krowy nie były jedynymi czujnymi zwierzętami w okolicy. Gdy zbliżyliście się nieco bardziej do zabudowań przywitało was ujadanie psów. Jeden nawet wyskoczył przed wieś i z odległości zajadle was oszczekiwał, pilnując jednak by nie podejść za blisko. Wieczór ani też zmęczenie nie pozwalało na dokładniejszą inspekcję, choć mogliście być pewni, że w suchym świetle dnia, wieś nie prezentowałaby się zbyt dobrze.

Kiedy weszliście w obręb wsi, usłyszeliście trzask zamykanych drzwi, dojrzeliście zamykane okiennice i kryjących się za nimi mieszkańców. Chłopi chyba byli wystraszeni tą nocną wizytą. Jedyne miejsce które zdawało się Was zapraszać do środka nie wyróżniało się właściwie niczym spośród pozostałych chat. Jedynie intensywna woń pieczeni i gwar rozmów dobiegający ze środka mógł wskazywać na gospodę, a przynajmniej na coś do niej zbliżonego. Zauważyliście , że para chłopów wyszła z tego budynku i pożegnawszy się rozeszli się do domów, wyraźnie przyśpieszając kroku.

Otwierane drzwi wypuściły bukiet zapachów, smażona pieczeń mieszała się ze smrodem pijących chłopów. Ich pijane spojrzenia wyrażały cały wachlarz uczuć od zachwytu i pożądania na widok wchodzącej płci przeciwnej, po zgrozę i strach budzący się na widok czarnego rycerza. Chłopów było sześciu nie licząc karczmarza. Stare wymięte, wybrudzone lniane ubrania, parszywe zmęczone życiem gęby i kufle w dłoniach rzucały się w oczy od razu. Strach, niepewność i ukradkowe spojrzenia wysyłane naprzemiennie na was i na siedzącego przy najczystszym stole sędziwego mężczyznę. Różnił się od chłopów niczym dzień od nocy, nie tylko wyglądem zewnętrznym ale i przyjętą postawą oraz spokojem i powagą jaką emanował. Siedział przy nim strażnik młody człowiek z wąsem ( ledwo wyrosłym) , ma raczej poniżej dwudziestu wiosen, ale patrzy z wyraźnym zacięciem wymalowanym na twarzy. Hardo spojrzał na przybyłych jak gdyby mimiką chcąc oznajmić niczym pies: ”uwaga ja tu pilnuję pana”. Postawa wyraźnie wskazywała na to, że w każdej chwili może dobyć miecza i osłonić siedzącego przy nim mężczyznę. Jednak tak głębiej się wpatrując nie wyglądał na takiego na jakiego pozował, uciekał wzrokiem na widok rycerza, co wskazywało na to że może się bać.

Chłopi… pierwszy z lewej był niski starszawy i przygrubawy miał bardo rozbiegane i wąskie oczy, kolejny wyglądał na trzydziestolatka, krótkie czarne przystrzyżone włosy i szrama przebiegająca od czoła przez policzek na ukos przez twarz, trzeci był kolejnym sędziwy mężczyzna z łysiną nie licząc bocznych nastroszonych kudłów, i szerokim i długim wąsem, czwarty chłop siedzący obok niego też był wąsaczem, wyglądał jednak młodziej i chyba najchętniej był przez chłopów słuchany w całej tej pogawędce o znośnym życiu chłopa, nadchodzących świętach, zbiorach…i atrakcji dnia czyli cud bogini, pięknej elfce która przewinęła się przez wieś w południe. Piąty chłop miał pulchne policzki i ogólnie miał trochę sadełka, szerokie zakola widniały na jego głowie, wydawał się być najbardziej zlęknięty ze wszystkich, tarmosił niespokojnie czapkę i niemal nie ważył się na nikogo z przybyłych spojrzeć.. Ostatni chłop szykował się chyba do wyjścia, kiedy otwarły się drzwi do karczmy i weszliście Wy. Pół stał pół siedział nie wiedząc co robić, jakby na chwilę go zamurowało. Tak czy inaczej ostatecznie wstał, lecz z wyjściem czekał na uwolnienie przejścia nie chcąc przepychać się wśród wielmożnych. Pochylił tylko nisko głowę jak pozostali.

Drzwi "karczmy" miały drewniany rygiel, deska którą ryglowało się drzwi leżała jednak z boku. Wszystkie okiennice miały skobel, zaś przy gospodarzu paliła się jedyna jaką do tej pory we wsi zauważyliście lampa oliwna. Podłoga karczmy była z gliny dach zaś ze strzechy, tak jak w pozostałych domostwach, właściwie gdyby nie wstawiono tu ław i gdyby nie drobne przemodelowanie wnętrza, dom ten niczym nie różniłby się od pozostałych. W karczmie było czysto, choć nie lśniąco, kilka stołów i ław stanowiło całkowite wyposażenie. Na stołach płonęły ogarki świec plamiąc woskiem ławę. Stary wosk nawarstwiał się z nowym, jedynie jeden stół wyglądał na dokładnie wyczyszczony i nie siedzieli przy nim chłopi lecz właśnie ten starszawy, dobrze ubrany mężczyzna. Karczmarz na wasz widok zrobił wymuszony uśmiech, przyjezdni byli dla tej karczmy niczym woda dla ryby, ale niekoniecznie tacy przyjezdni – spoglądał nie bez strachu to na półorka to na czarnego rycerza. Tacy zazwyczaj tylko brali.. Wykonał jednak zamaszysty zapraszający do środka gest ręką po czym pokazał cały szereg nierównych pożółkłych i zepsutych zębów, w porę ją jednak zamknął nie chcąc odbierać Wam apetytu. Kiedy was witał Kathryn ruszyła w kierunku .mężczyzny siedzącego przy najczystszym stole na którym leżał miedziany kubek i gliniany dzban z winem.

- Zapraszam, zapraszam wina piwa nawet mięsiwa mom Ci ja u siebie. Gospodarz ukłonił się do pasa i czekał na wasz wybór stołu. Prócz tego zajętego przez chłopów i drugiego przez dwóch mężczyzn, był jeszcze jeden pusty z dostawionymi ławami.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 15-11-2008 o 12:44.
Eliasz jest offline  
Stary 22-11-2008, 22:56   #90
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Czerwone promienie zachodzącego słońca oświetlające chropawą ścianę chłopskiego domu, było pierwszym co Garret ujrzał otwierając oczy po kilkugodzinnej drzemce. Przez chwilę wahał się czy nie odespać zmęczenia do końca, jednak konieczność wyjścia do wychodka zmusiła go do zmiany planów. Odrzucił więc nagrzany ciepłem ciała, pachnący lekko owcami pled i powoli wstał na nogi.

Chata używana zwykle przez wieśniaka zwanego Barnabą była prymitywna, prosta i przepełniona odorem przylegającej do niej obory. Z dachu zwieszały się pęki suszących się ziół, na deskach podwala położono narzędzia, a podłogę zaścielała warstwa zbitego, skotłowanego siana. Garret patrzył na to ze lekką odrazą, tęskniąc za własną kamienicą.

Był w pomieszczeniu sam, pomijając wszędobylskiego wioskowego kota obserwującego go z okna spojrzeniem drapieżnych żółtych ślepi. Uczonego cieszyła ta chwilowa samotność. Pozwalała rozluźnić się i odpocząć, tak, jak nie mógł zrobić tego w towarzystwie chłopów.

Uczony prychnął pod nosem. Cywilizacja. Jakże cieszył się perspektywą ciepłego łóżka, smacznych posiłków i dachu nad głową. Teraz miał wszystkie trzy – i nie był z tego powodu choć odrobinę szczęśliwszy. Nie w obecnej sytuacji. Pomimo danej mu władzy była ona po potencjalnie po prostu zbyt niebezpieczna. Całe szczęście, że byli z nim gwardziści.

Czas by stawić czoło światu.

* * *

- Co to znaczy „są pijani”?!? – Garret patrzył się na trzęsącego się ze strachu wieśniaka siłą woli powstrzymując się przed podniesieniem głosu. Zamiast tego kościste palce zaciskały się coraz mocniej na rzeźbionej w kształt głowy ptaka rękojeści jego nieodłącznej laski. – Sami z siebie, tak po prostu, pili aż padli?

Chłop milczał mamrocząc coś pod nosem a Garret walczył z podchodzącą mu do gardła mieszaniną rozczarowania, irytacji, frustracji i rosnącego, pełzającego strachu. A niech to wysłannicy Seta wezmą. Czujność w tej wiosce była przecież tak ważna! A dyscyplina gwardzistów krytycznie istotna! Na wszystkie świętości, czy oni nie pamiętają, że wieśniacy ośmielili się już podnieść rękę i zamordować we własnym domu kogoś tak znacznego jak członka Ostrogarskiej Gildii Mrocznych Magów?!? Że zamordowali nawet władcę magii dość bogatego i wpływowego by przejąć dworek szlachecki po ich poprzednim panu lennym? Zapomnieli już, o mrocznych spojrzeniach rzucanych z okien?!? O opowiadanej historyjce, sprzecznej wewnętrznie bajce, jaką chłopi usiłowali im wcisnąć?!?

Garret zauważył, że z emocji trzęsą mu się ręce. A wśród nich bynajmniej nie dominował gniew.

- Więc? – Dźwięczny głos Garreta pomimo jego wysiłków zdołał przekazać coś z wewnętrznego tumultu, gdyż chłop zaczął mówić.

- Tak, wielce szanowny Uczony Panie... errr Magistrze... El Karfen... Żeśmy pili, oni chcieli to też pili, bośmy... – niezborne, tłumaczenie ucichło przy ostatnich słowach. On sam pytany miętosił tylko przyciskany do piersi słomiany kapelusz omijając Garreta wzrokiem.

- Gdzie są? – uczony wbijał w wieśniaka spojrzenie ciemnobrązowych oczu, mówiąc wyraźnym, świadomie kontrolowanym głosem.

- No u Kacpra żeśmy pili... – zaczął pytany wskazując miejsce spotkań chłopów nazywane tutaj karczmą.

- Gdzie są gwardziści głupcze! – Nie wytrzymał Garret używając słowa jakie w jego ustach budziło grozę w pokoleniach studentów.

- Też u Kacpra. – wydukał wieśniak czując na ramieniu dotyk ciężkiej dłoni Helmuta.

- Helmut. Idziemy. – Garret kiwnął głową na towarzysza a następnie ledwo czekając zaczął maszerować w stronę „karczmy”. Bogowie, jakże kusiło go aby wyjechać stąd i napisać raport do stolicy, opisując sytuację tak jak ją obecnie widzi i zostawić wioskę na nieistniejącej łasce garnizonu armii Katana.

Pełną trupów.

* * *

- Tędy Uczony Magistrze. To tędy.

Wioska to nie miasto. Nie ma ulic, tylko domy oddalone od siebie oraz polne drogi nakrapiane gęsto krowimi plackami, końskim łajnem i psimi odchodami. Idący na północ w dół w stronę stawu nad którego brzegiem stała ‘karczma’ uczony mógł tylko kląć bezsilnie pod nosem. Był wieczór. Słońce chowało się już za ścianę lasu, rzucając ostatnie pożegnalne promienie na okoliczne pola. Szarzało już, a w powietrzu unosił się zapach charakterystyczny wieczoru, mieszanina woni traw, chłodniejącego powierza i lasu. Świerszcze tworzyły rytmiczny akompaniament do poszczekiwania psów.

Podnosząc głowę aby popatrzeć w stronę celu wycieczki Garret potknął się ponownie, gdy laska którą podpierał się ześliznęła się w koleiny wyryte kołami wozu. Szczęśliwie Helmut był blisko.

- Uważaj, szefie. – Głos Helmuta był niezwyczajnie jak na niego poważny. Zresztą, jak zauważył uczony nie chodziło mu tak naprawdę nierówną drogę. – Chyba ktoś idzie w naszą stronę.

Faktycznie szedł, zbliżając się szybki krokiem. Wytężając wzmocnione okularami oczy Garret rozpoznał Dortmunda Młynarza, mieniącego się burmistrzem wioski. Za nim podążało kilku innych postawnych mężczyzn. Nie trwało to długo.

- Pozdrowienia dla szanownego pana! – Dortmund zgiął się w ukłonie, zamaszyście zamiatając szarość trawy nieistniejącym kapeluszem. Padająca ukosem poświata ukrywała połowę twarzy, zmieniając przeciętne rysy w maskę grubo malowaną światłem i cieniem.

Garret tylko spojrzał na Helmuta. Po rozmowie jaką odbyli dzisiaj rano w drodze powrotnej do wioski nie musiał mówić nic więcej. Młodzieniec wyprężył się wziął głęboki oddech, zebrał w sobie na następnie gwałtownie uderzył ‘burmistrza’ w twarz, miażdżąc twardymi kłykciami wargę wieśniaka i rzucając jego samego na ziemię, która w ciągu kilku sekund miała zabarwić się czerwienią płynącą z uszkodzonego nosa.

Garret kiwnął tylko głową, wewnątrz wzdragając się ze wstrętem. Tak, Helmut poradził sobie. Lepiej niż uczony spodziewał się tego. Lepiej niż mógł przewidywać. Rola którą musieli obaj odgrywać w tej wiosce nie należała do ról jakie obaj chcieliby grać dobrowolnie. Rola śledczego. Twardej ręki prawa Katana.

Garret westchnął.

- Okażesz mi szacunek rolniku, jaki przysługuje mi z racji mojej funkcji. Albo poniesiesz konsekwencje. Wybór należy do ciebie. – Uczony starał się mówić beznamiętnie. Nie przychodziło mu to łatwo. Przez te wszystkie dekady spędzone na uniwersytecie nigdy jeszcze nie groził nikomu śmiercią. A od przyjazdu do wioski, stracił już rachubę razy kiedy musiał to sugerować. Tyle tylko, że nie miał wyboru. Stał więc teraz i patrzył zza okularów czekając na reakcję.

- Tak panie. - W zdławiony głos wciąż leżącego na ziemi ‘burmistrza’ po raz pierwszy wkradła się nuta autentycznej obawy. Obawy jaka powinna istnieć w obecności osoby której słowa mogą znieść twój dom z powierzchni ziemi, a ciebie samego zabić w biały dzień, zgodnie z wolą prawem.

Garret patrzył na chłopa przez długą chwilę. Stał prosto. Ciemna sylwetka w prostej czarnej tunice, pozbawionej ozdób poza jedną: wyszytym złotą nicią herbem. Powtórzonym dokładnie na płaskim, okrągłym srebrnym amulecie spoczywającym ja piersi. Postać podpierająca się zdobioną laską, nosząca okulary kosztujące zapewne więcej niż wieśniak zarabiał w ciągu roku.

- Dobrze. – Stwierdził wreszcie.

* * *

- Helmut, ci gwardziści nie nadają się do niczego. – Garret rozmawiał z towarzyszem mocno przyciszonym głosem – I to nie tylko dlatego, że są pijani. Chłopcze, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale zachowujesz się dojrzalej niż mogę się spodziewać po tamtych młodzikach. – uczony ruchem głowy wskazał chrapiące na sienniku ciała.

Pochwalony młodzieniec pomimo niezbyt radosnej sytuacji w jakiej się znajdowali uśmiechnął się szeroko – Zapamiętam to i powtórzę kolejnym razem, kiedy będziesz pomstował na moich znajomych... i znajome. – Figlarny błysk z niebieskich oczach zapowiadał kłopoty w przyszłości.

- Zapewne, mój drogi, zapewne. – Nastrój uczonego również powoli się poprawiał. To była niewątpliwa zaleta Helmuta, skonstatował po raz kolejny starszy mężczyzna. Młodzieniaszek jadł jak koń, był uparty jak wół, a głowę pożyczył chyba od osła, ale trzeba było bardzo się postarać aby wpaść i pozostać przy nim w złym nastroju.

Ku wiecznej zgryzocie i skrzętnie ukrywanej zawiści maga, często zauważały to kobiety. Do listy zwierząt od których Helmut pożyczał części ciała należało najwyraźniej zaliczyć konia albo woła, o czym liczne dziewoje zdążyły się przekonać na własnej... echem... skórze. Niestety działo się to w pokoju Helmuta, który miał niefortunnie cienkie ściany.
- Co robimy z nimi? – Głos Helmuta przywołał uczonego do przytomności.

- Sam nie wiem. Dasz ich radę dobudzić i pokazać wieśniakom, że wykroczenia są karane? – Garret patrzył lekko powątpiewająco na dwu obejmujących się w pijanym widzie mężczyzn. Jeden ulokował twarz w bujnej czarnej brodzie drugiego.

- Obudzić ich? Szefie, miejże litość! Toż to prawie zwłoki są, a to grzech zakłócać spokoju umarłych! Ponoć prawo ściga takich! – Helmut patrzył na leżących z mieszaniną udawanej zgrozy i sympatii.

- Ciebie będzie ścigać na pewno. – Uczony pokręcił głową ze zmęczonym rozbawieniem. - Ale żarty na bok. Dasz radę?

- Wątpię – i wątpię czy to dobry pomysł tu i teraz. – młodzieniec pokręcił z powątpiewaniem głową. – Ruthgar ma reputację piekielnie niebezpiecznego po pijaku. Rozumiesz, wyciąganie broni i atakowanie osób których nie powinien atakować. Lepiej by poczekać aż przejdzie im to w kac. Będzie bezpieczniej.

- Boję się, szczerze powiedziawszy. - Dodał po chwili w przypływie szczerości.

Z chudej piersi uczonego wyrwało się ciężkie westchnienie.

- Ja także, mój drogi chłopcze, ja także.

* * *

Wnętrze ‘karczmy’ było niewielkie i prymitywne. Komora z jednym oknem, trzy stoły z chropowatymi ławami i kupa conieco śmierdzącego już siana służąca czasami za legowisko dla mocniej pijących a czasami za wychodek dla tych co nie mogli zdążyć na zewnątrz.

Garret siedział na jedynym wyczyszczonym dobrze miejscu, z rozłożoną na stole białą serwetką, a drugą położoną na kolanach. Na serwetce stał gruby, lekko nieforemny gliniany talerz w którym jakaś hojna ręka wlała rosół suto zaprawiony mięsem z kurczaka. Uczony korzystał przy tym z własnych sztućców.

Każdy jego ruch śledzony był kilkoma parami nieufnych i nieprzyjaznych oczu.

Reakcja wieśniaków kiedy Garret stanął w wejściu wiele mówiła. Gwar rozmów, pokrzykiwań i fałszywa pijacka przyśpiewka ucichły w większości jak nożem uciąć. Ciszę przez moment przerywało fałszywe zawodzenie, ale śpiewający popatrzył dookoła, zobaczył Garreta i zamilkł z otwartymi ustami, wykrzywionymi wyrazem strachu.

Uczony wszedł do środka czując na sobie przestraszony oczy nie potrafiących zareagować na sytuację wieśniaków. Stukanie laski o podłogę wydawało się w przepełnionej wyłącznie szmerem oddechów ciszy nienaturalnie głośne.

- Oberżysto, czy jakkolwiek się nie tytułujesz. Przeszedłem zjeść kolację. – Słowom towarzyszyło westchnienie ulgi ludzi, uświadamiających sobie, iż cudem uniknęli kary.

- Reszta, nie przeszkadzajcie sobie. Wracajcie do jedzenia. Nie chcę przecież zakłócać waszych codziennych... rytuałów. – Nie było to podejście jakie naturalnie przyszło by Garretowi do głowy. Łamiąc sobie głowę jak zareagować na gwardzistów odświeżał w pamięci zasłyszane historie. Miał tylko nadzieję, że wywoła prawidłową reakcję, głęboko zapadając chłopom w pamięć. W końcu wyjść na rozkaz „pana”, to jedno. Ale spędzić godzinę jedząc stający pod wzrokiem „pana” ością w gardle posiłek i sącząc gorzkniejące piwo, powinno wbić do głowy chłopów nieco respektu oraz bolesną świadomość różnicy pozycji. Strach grupy kumuluje się podobnie jak każda inna emocja.

A w śród ludzi, którzy popełnili już raz morderstwo, wzbudzona obawa jest na wagę złota.

A więc Garret jadł spokojnie, powoli, metodycznie, z zachowaniem wszelkich manier. W absolutnej ciszy, przerywanej tylko zgrzytami łyżek o talerze, stęknięciami i przerażonymi spojrzeniami chłopów.

* * *

Utrzymując twarz w nieruchomym wyrazie uczony czuł się wyczerpany. Jakże chciałby być w swojej kamienicy, w łóżku wśród znajomych przedmiotów. W znajomym, stabilnym środowisku. Miał dość tego miejsca, tych chłopów z ich spojrzeniami, nieprawnie ukrywanymi tajemnicami i bajkami jakie usiłowali mu wcisnąć.

Po prawdzie sam zastanawiał się nad tym czemu nie wyjechał. Ilekolwiek archiwum Rzeźnika Kurta nie byłoby warte, dla niego i dla świata... nie było warte aż tyle. Nie było warte strachu, ryzyka śmierci. Chwil takich jak ta, kiedy ciężki, przerażony i wrogi wzrok chłopów wwierca się niego. Kiedy on sam jest tym już tak zmęczony.

Powstrzymało go jedno: świadomość, że jeśli odjedzie wydaje na wioskę wyrok.

Trupiarnia. We wczesnej młodości, raz, Garret widział efekty działania armii. Garnizon przeszedł przez wioskę, pozostawiając wyłącznie odór kału z rozprutych jelit, muchy, psy szarpiące niepogrzebane ciała i szabrowników mordujących się nawzajem o strzępki dziedzictwa pomordowanych.

I nie chciał, >nie chciał< zobaczyć tego ponownie.

A taki właśnie widok przedstawiać będzie ta wioska, jeśli wróci i napisze szczery raport. Siedział więc tu, ryzykując życie i zastanawiając się czy uda się ochronić wieśniaków przez ich własną przeszłością. Gnany nadzieją, że badając przeszłość znajdzie jakieś powody pozwalające oszczędzić im życie.
Będąc tu jednak tyle czasu, wiedział, że jest to prawdopodobnie próżna nadzieja.

Klepnięcie ręki Helmuta po ramieniu wyrwało go z niewesołych rozmyślań. Rozejrzawszy się dookoła, zorientował się, że większość wieśniaków po cichu wyśliznęła się z karczmy w chwili jego nieuwagi. Nie to jednak zwróciło uwagę Helmuta – przez drzwi karczmy słychać było ciężkie, zbliżające się kroki i brzęk metalu. Ktokolwiek zbliżał się, nie był wieśniakiem.

A niech to wszyscy diabli... – myśli uczonego zaczęły krążyć szybciej. – Akurat teraz! – Sytuacja nie przedstawiała się różowo. Wioska, prawdopodobnie bandycka, pierwszy właściciel martwy, Rzeźnik Kurt zamordowany, a teraz w zapadłym zadupiu pojawiają się zbrojni. Uczone coraz mocniej kurczowo zaciskał dłonie na krawędzi stołu mając tylko nadzieję, że to co czuje nie odbija się w wyrazie twarzy. Helmut, trzeba przyznać ponownie okazał więcej rozsądku niż można by się po nim spodziewać nie sięgając po miecz, kręcił się tylko na miejscu raptownie przenosząc wzrok pomiędzy drzwiami wejściowymi a wieśniakami.

Nie można było o nich zapominać. Bo też i potencjalnie twarze chłopów były twarzami ich morderców. Pomyślmy: gwardziści spici w trupa, przedłużająca się kolacja, śledczy w znanym miejscu z zaledwie jedną osobą do ochrony. Jeśli strach jaki wzbudzał okaże się niewystarczający, to sytuacja wyglądała niemal beznadziejnie. Zwłaszcza, jeśli jego podejrzenia okażą się prawdziwe i mieli czas na sprowadzenie druida.

Wtedy nie mieli żadnych szans.

W końcu drzwi otworzyły się i Garret odetchnął z ulgą. Zamiast odzianych w kolczugi wieśniaków uzbrojonych w kusze i celujących w nich ostrzami mieczy, do środka gęsiego weszła grupa osób równie dobrze pasujących do zapadłej, zapomnianej przez bogów i ludzi dziury, jak sam uczony.

Pierwsza szła dumnie wyglądająca kobieta ubrana w przecięte na boku żelastwo. Nie wyglądała groźnie, wyraźnie nie wiedząc jak się zachować i rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu - więc Garret zignorował ją tymczasowo czekając na pozostałych gości których zarysy widniały w ciemnym otworze drzwi.

Niepewnej wojowniczce towarzyszyła zaraz z tyły wysoka, kobieca sylwetka ubrana w długi skórzany płaszcz, ciemnobrązową koszulę, brązowe zamszowe spodnie. Usunąwszy się na bok Kobieta zatrzymała się na moment, z wyraźnym niesmakiem otaksowała wzrokiem otoczenie.

Pochód zamykały dwie postawne sylwetki. Wysoki ciemnowłosy mężczyzna w kolczudze z dumnie noszonym mieczem o rękojeści znamionującej bogactwo rodziny. W typowo arystokratycznie pogardliwą manierą zignorował wszystko żądając posiłku. Czwarty natomiast wydawał się być najbardziej interesujący. Półork lub ork, być może Uruk-Hai którego wygolona głową przeciętą była tylko biegnącym wzdłuż pasmem włosów. Mężczyzna zatrzymał się w wejściu dając czas oczom na przyzwyczajenie się do światła. Potężnie zbudowany, wyglądał na kogoś, komu nieobca była wojaczka. Rękojeść szabli na plecach...

- Profesorze! - Obserwujący orka uczony nieprzygotowany był na dźwięk dobiegającego z boku niskiego, kobiecego głos. Podminowany napięciem aż podskoczył na siedzeniu. Uprzednio zignorowana kobieta zbliżała się ku niemu z uśmiechem rozciągającym atrakcyjną twarz.

- Nie spodziewałam się, że uda się panu dotrzeć tu tak szybko - powiedziała, wyciągając do niego dłonie w serdecznym geście powitania i uśmiechem w złocistych oczach - Mam nadzieję, że podróż minęła panu przyjemnie.

- K...Kenna?!? - Oczy Garreta rozszerzyły się w rozpoznaniu. Gdyby nie te oczy... Kenna stanęła plecami do sali, zasłaniając większość nowo przybyłych. Ścisnęła mocniej jego dłonie. Ostrzegawczo.

- Wiem, wiem, nie odpowiedziałam na pańską wiadomość i nie potwierdziłam ostatecznie przyjazdu – powiedziała swobodnie. - Niestety pański list przybył w dość niefortunnym dla mnie momencie, a potem okazało się, że już pan wyruszył. – Mówiąc postawiła plecak na ziemi i zdjęła długi skórzany płaszcz, który rzuciła na ławę. – Postanowiłam więc poczekać tutaj, mając nadzieję, że zdążę przygotować wszystko na pański przyjazd. No cóż… nie zdążyłam. Mogę się dosiąść?

Ona? Tutaj? Teraz? Starszy mężczyzna wykonał znaczący wysiłek woli aby opanować zdziwienie, zebrać rozbiegane myśli i skoncentrować się na teraźniejszym, palącym problemie, mianowicie naturalnym zachowaniu. Odetchnąwszy głęboko, uczony spojrzał na kobietę uważniej.

- Oczywiście. – Odpowiedział już w bardziej kontrolowany sposób, następnie rozglądając się w poszukiwaniu czystego miejsca zwrócił się do Helmuta – Młodzieńcze, bądź tak dobry i wyczyść miejsce dla pani.

Wspomniany młodzieniec przez moment popatrzył na Garreta z niepewnym wyrazem twarzy, a następnie najwyraźniej przypominając sobie o chłopach i odgrywanym przedstawieniu wstał, wziął ręcznik raz już użyty do wyczyszczenia miejsca dla Garreta i zaczął przecierać ławę i stół naprzeciwko uczonego. Obserwujący do Garret skłonił w stronę Kenny głowę w niemych przeprosinach. - Jak widzisz niestety warunki mamy tu prymitywne.

- Widać i czuć. Szczególnie na zewnątrz. Jednak staram się patrzeć na to w sposób pozytywny: ot, spektakularny przykład naturalnego perpetum mobile napędzanego łajnem i kapustą. – Półelfka wykrzywiła się kpiąco. – Osobiście jestem pełna pokory względem wspaniałych cudów natury. Bo słowo cywilizacja przez gardło mi nie przechodzi – mruknęła już cicho.

- Cudów, nie tylko natury, można znaleźć w tych rejonach wiele, jak zorientowałem się po przyjeździe. – ostrożnie odpowiedział Garret usilnie starający się znaleźć jakąś sensownie brzmiące zdanie do powiedzenia, nie zdradzając przy tym za wiele. – Tym bardziej cieszę się, że jesteś tutaj. Każda pomoc w śledztwie będzie bardzo przydatna.

Taką przynajmniej miał nadzieję. Tacy ludzie, w takiej sytuacji, tutaj... zbieg okoliczności wpisujący spotkanie centralnie w podejrzenia wynikłe z rozmowy z Eldarionem. To nie było zwykłe spotkanie. Tego mógł być pewien. Tylko kim byli pozostali? Inni członkowie „elitarnej grupy” mistrza maga i jego astrologa? Diabli nadali, musiał wiedzieć więcej!

- No tak, śledztwo. – Z twarzy Kathryn znikły jakiekolwiek ślady rozbawienia czy kpiny. – Skoro już jesteśmy przy tym temacie. Oprócz pozdrowień Yazon prosił, bym przekazała panu przesyłkę i kilka prywatnych wiadomości o które pan prosił.

Prywatne wiadomości! Ha! W końcu sensowny, zrozumiały pomysł. Nareszcie coś, co pozwoli im wyjść na zewnątrz i w spokoju przedyskutować sytuację! I to bez tych piekielnych dwuznaczności i gry na potrzeby innych!

– A więc dobrze będzie je przejrzeć. Są przy koniach, prawda? Prowadź moja droga. – Uczony starał się wykorzystać daną mu okazję. Kenna skinęła głową i wstała, patrząc pytająco na Helmuta.

- To twój gwardzista?

- Między innymi. A także służący i pomocnik.- Oraz towarzysz, przyjaciel i osoba zaufana. Ale tego przecież przy chłopach powiedzieć nie mógł. Podobnie jak przy reszcie nowo przybyłych, zanim nie dowie się o nich czegoś więcej.
Kobieta wyciągnęła rękę do Helmuta.

- Kathryn, choć niektórzy profesorowie o słabej pamięci mylą ciągle moje imię. Jeśli chcesz, też możesz mnie tak nazywać.

- Helmut – W oczach Helmuta pojawił się po raz kolejny, nieposkromiony, filuterny błysk. Garret mógł tylko westchnąć wewnętrznie i zamruczeć pod nosem „no to zaczyna się”.

Młodzieniec rozciągnął swoją przesadnie (jak oceniał to Garret) przystojną twarz w czarującym uśmiechu, następnie ujął delikatnie wyciągniętą kobiecą dłoń i uniósł ją do ust usiłując złożyć na niej pocałunek. Wyraz zawodu kiedy wspomniana kobieta odwróciła rękę tak, iż pocałował wierzch własnej dłoni, był czymś, co Garret i był zdeterminowany zapamiętać na długo. Helmut, najwyraźniej niezrażony spojrzał Kennie w oczy, następnie uniesioną brwią i szybkim spojrzeniem w stronę Garreta zapytał niewinnie – Niektórzy, powiadasz?

- Idziemy, młodzieńcze. – Z niejaką zrzędliwością przerwał Garret. Następnie odwracając się w stronę karczmarza możliwie płaskim, obojętnym głosem rzucił – Oberżysto, kończę kolację.- a odwracając głowę w stronę reszty chłopów dodał - Życzę miłej nocy.

Wychodząc z ciepłą ciemność letniego wieczoru z Kenną i Helmutem postępującym za nim, oraz sercem lżejszym niż w ciągu ostatnich kilku dni, stwierdził, że istotnie, noc okazała się dobra.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 23-11-2008 o 09:03.
Wellin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172