Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2008, 21:17   #71
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Nie macie żadnego upoważnienia do wydawania mi rozkazów, Wolf!- warknął Straffey zaraz po wypowiedzi drugiego podporucznika, przez co jego słowa na chwilę zlały się z tymi Kate. Chwilę jeszcze mordował spojrzeniem swojego nowego przeciwnika, po czym znów zaczął mówić, tym niezwykle irytującym, wyniosłym tonem- Zapewne nie wiesz, ale przez jakiś czas służyłem w Marynarce Wojennej. W wodzie radzę sobie doskonale, w Anglii tego uczą. Nie wiem za to jak jest z przygotowaniem do służby w Ameryce - nasi piloci przynajmniej umieją lądować...

Przez chwilę twarz Charlesa rozświetlił uśmiech - tępy, głupi, jak u dziecka, któremu udało się ukraść ze sklepu cukierka. Gdy po niespełna sekundzie opanował swe emocje, prędko obrócił się w drugą stronę. I chociaż rzekomo doskonale posługiwał się wiosłami, nie miał zamiaru się za nie chwycić. Bo nie od tego tu był. Bo miał stanowczo zbyt wysoki stopień. Bo to w końcu piloci mieli dostarczyć ich na miejsce, a jeżeli nie umieją pilotować zwykłego helikoptera, to niech nauczą się podróżować za pomocą pontonów. Zastanawiał się, czy nie podzielić się tą uwagą z Wolfem, ale uznał, iż dopiekł mu już wystarczająco.

Tymczasem, przez głupią kłótnie zupełnie zapomniał o ich problemach. Laptop nie miał zamiaru się włączyć, podobnie mały ekranik kontrolny przy jego broni i urządzenia podsłuchowe - po prostu padły. To dziwne, to naprawdę dziwne... Znał parę technologii, które mają za zadanie wyłączenie wszelkich urządzeń elektrycznych, ale większość z nich nie ma takiej skuteczności jak broń, której właśnie użyto. Czyżby coś zdołało się ukryć przed angielskim wywiadem!?

Charles oczyma wyobraźni widział już kolejne ordery za opisanie tajemniczej broni... O tak. Najwyższy czas dopłynąć do tej przeklętej wyspy i zacząć prawdziwą walkę!
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 22-04-2008, 22:35   #72
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Bez wątpienia Scott miał rację. Pytanie było co najmniej nie na miejscu...

Zgranie się zajęło im tylko parę chwil. Nie obyło się co prawda bez małego chlapnięcia wodą na Amandę, która podskoczyła po nagłym kontakcie z malutkim fragmentem oceanu, ale potem poszło jak po maśle. Prędkości jaką dawał silnik z pewnością nie osiągnęli, ale wyspa zbliżała się coraz bardziej.
Tak przynajmniej sądził, bo z ust majora, jak na razie, nie padło ani jedno słowo krytyki.

"Jeszcze tylko księżyc i zrobi się romantyczna przejażdżka" - pomyślał James i przymknął na chwilę oczy. - "Qué romantica esa noche..."
Gdy otworzył oczy i spojrzał za plecy majora noc zrobiła się nagle mniej romantyczna. W ostatnich promieniach słońca widać było drugi ponton. I wydawało się, że podczas gdy oni gnali do brzegu, tamci stali w miejscu, bo odległość między obydwoma pontonami dziwnie urosła.
James uniósł wiosła do góry.
- Zwolnij - syknął cicho do Scotta. - Czy ja dobrze widzę, że oni stoją w miejscu?
Mimo słabego światła widać było, jak Straffey wymachuje rękami. Jako że z tamtej łodzi nie dochodził żaden dźwięk, miało się wrażenie powrotu do czasów filmu niemego.
- Czyżby chcieli, żeby wziąć ich na hol? - szepnął z odrobiną złośliwości w głosie.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-04-2008, 13:25   #73
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wreszcie oba pontony dobiły do brzegu.
Tutaj major spojrzał po twarzach wszystkich, a gdy jego wzrok padł na oblicze Straffey’a, zmarszczył brwi. Nic jednak nie powiedział, nawet rozkazy wydawał za pomocą gestów. Te rozumieli oczywiście tylko wojskowi, lecz przecież nie trzeba było wielu rąk do spuszczenia powietrza z pontonów i spakowania ich. Starczyły dwie osoby – Andersen i Scott, reszta z odbezpieczoną bronią czujnie obserwowała okolicę. Oto bowiem znaleźli się u celu wyprawy - na plaży Kochi-Tichi.

Kto wie? Może właśnie tutaj znajdowało się epicentrum zagadki Trójkąta Bermudzkiego? I może to oni będą w stanie ją rozwiązać? Może... może... „Może” to chyba podstawowe założenie tej misji!

Lane spojrzał w górę. Blask promieni słonecznych wciąż jeszcze tlił się na horyzoncie, ich jednak spowił już mrok nocy. To pewnie przez dym z wulkanu.

„A co, jeśli wybuchnie?”


Sierżant
westchnął ciężko i popatrzył przed siebie, tam gdzie kończyła się parędziesiąt metrów dalej plaża, a zaczynała dżungla. Potem opuścił wzrok na swoja broń.

„A co, jeśli nie wystrzeli?”

Tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi.

Kiedy wreszcie uporali się z pontonami, O’hrurg dał znak, by dwójkami podążali za nim. Niestety, Crawley, mimo że Amanda określiła jego stan na stabilny, wciąż pozostawał nieprzytomny, wobec czego trzeba było go nieść. Ten wątpliwy zaszczyt przypadł Wolfowi oraz Scottowi, którzy wzięli niedoszłego speca od zjawisk paranormalnych między siebie i zwyczajnie wlekli po piasku. Tymczasem Amanda i Kate zostały przez przywódcę odesłane na koniec pochodu, by zacierać ślady. Andersen z wielką urazą, że oto została oddelegowana do „babskiego” zajęcia, bez słowa zebrała z wodorostów i patyków dwie miotełki, z czego jedną podała murzynce. W końcu rozkaz to rozkaz.

Ruszyli.
Przemieszczali się szybko, gdyż mimo osłony nocy, byli na terenie odkrytym i gdyby ktoś teraz zaczął do nich strzelać... lepiej nie myśleć.

Major wskazał im skałki, w kierunku których podążali.



Miejsce było zaiście dobre na postój – osłonięte z trzech stron, odgrodzone od dżungli wysoka ściana kamieni, na którą nie dało się wejść bezgłośnie, do tego z otwartym wyjściem na plażę.... Idealna kryjówka. Pytanie tylko czy byli pierwszymi, którzy to miejsce odkryli?

Niemniej na miejsce dotarli bez przeszkód. Oczywiście nie rozpalili ogniska, ale miło było wcisnąć się między skały i poczuć się choć trochę bezpieczniej. Nawet O'hrurg odwołał rozkaz milczenia.

- Zostaniemy tu do wschodu słońca, a potem ruszymy na zwiad. Jeśli Crawleyowi się nie poprawi, zostanie tutaj razem z kimś, kto będzie go pilnował. Teraz posilmy się i prześpijmy. Wiatr wieje od wschodu, więc potrzeby fizjologiczne załatwiać będziemy za zachodnią ścianą. Nie odchodźcie jednak daleko. Lepiej już, żeby śmierdziało, niż żeby ktoś zaginął, rozumiecie?

Wszyscy posępnie skinęli głowami.

- Zaszczyt pełnienia warty tej nocy wezmą na siebie porucznik Charles oraz surwiwalowiec James. Obudźcie resztę jakieś pół godziny przed wschodem słońca. Wreszcie będziecie mieli możliwość pochwalić się swym męstwem w praktyce.

O’hrurg uśmiechnął się krzywo, jednak szybko spoważniał.

- A teraz sprawa, której wszyscy się obawiamy...

Wstał ze swego miejsca i zza pazuchy wyjął pistolet. Chwilę grzebał w kamizelce, by wreszcie z kieszonki wyjąć tłumik, który nasadził na broń. Wycelował w ocean. Klik. Nic się nie stało. Klik, klik, klik! Jeszcze raz zdjął tłumik, założył. Klik, klik...

- A więc stało się najgorsze. – O’hrurg odwrócił się do swojej ekipy, jego twarz wyrażała rezygnację – Broń mechaniczna jest bezużyteczna. Sprawdźcie jeszcze pozostały sprzęt, ale wygląda na to, że prócz noży nic nie mamy do obrony...

Opadł ciężko na piasek i oparł się o zimny kamień. Spojrzał w górę, jakby u gwiazd szukając odpowiedzi, lecz przez chmury dymu nawet nie był w stanie ich dostrzec.

„Co teraz?” – z tym pytaniem miał spędzić pierwsza noc na wyspie.

***

Charles Straffey wcale nie spał! On pilnował... tylko z zamkniętymi oczami, żeby lepiej chłonąć głosy i zapachy nocy. Północ już dawno minęła, a do świtu pozostały im dwie, może trzy godzin. Mimo to James uparcie krążył po plaży, jakby od strony wody wypatrując zagrożenia. Czasem tylko zerkał na masyw skalny odgradzający ich od dżungli. Był czujny!

O dziwo, to jednak podporucznik pierwszy usłyszał dziwne glosy dochodzące z wyspy. Nie były to ani cykady, ani tez pohukiwania nocnych ptaków, to były... ludzkie głosy!

Zauważywszy konsternację Anglika, Kent również przystanął i wytężył słuch. W jego oczach pojawiło się niedowierzanie.

- Tam ktoś jest... Ktoś się śmieje. Tak, to przecież śmiechy...

- Śmiechy dzieci.
– sprostował odruchowo Straffey.

Głosy dochodziły z oddali, jakby niesione wiatrem. Ani się nie przybliżały, ani nie oddalały. Milkły jedynie czasem, by po chwili znów się odezwać wśród drzew.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 23-04-2008 o 20:30. Powód: degradacja Anglika :)
Mira jest offline  
Stary 24-04-2008, 17:12   #74
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Niczym Leif Ericsson docierający do Vinladii" - pomyślał James, gdy pontony dobiły do do brzegu. - "Albo scena z 'Psów wojny'"
Chociaż to pierwsze było bliższe prawdy... Tak jak Leif nie mieli pojęcia, kto na nich czeka...
Wyskoczył szybko na piasek i pomógł wciągnąć ponton.
"Teraz by trzeba jeszcze zatknąć flagę i obwieścić zdobycie nowego lądu" - przemknęło mu przez głowę, gdy na brzegu znalazł się szef ekspedycji. - "Ale to by bardziej pasowało do Kolumba..."
Nie sądził, by wikingowie bawili się w takie duperele jak wbijanie flagi. Może dlatego, ze raczej się nimi nie posługiwali...

Klik... klik... rozległo się w powietrzu. Po wyrazach twarzy niektórych osób widać było, że spełniają się ich najgorsze przeczucia...
"Technika zawiodła na całej linii- pomyślał James.
- Ma ktoś może - spytał - tak skomplikowany przedmiot jak zapałki?
- Nie mam zamiaru rozpalać ogniska - dodał, zanim ktokolwiek zdążył w taki sposób zinterpretować pytanie. - Przynajmniej nie teraz...
Cóż... Tak jak sie tego obawiał, nie zgłosił się żaden szczęśliwy posiadacz choćby jednego pudełka...

Obozowisko usytuowane było całkiem nieźle. Nawet nie trzeba było obchodzić go dokoła. Wystarczyło pospacerować się od strony plaży. I chociaż sposób zorganizowania wart na nagrodę Nobla w dziedzinie wojskowości nie zasługiwał, to przynajmniej pozwalał na przemyślenie niektórych spraw...

"Może trzeba było się cofnąć i zobaczyć, czy elektronika ożyje..."
"Krasowsky wypadł z gry... Jego aparatura i tak nam się nie przyda..."
"Ciekawe, co major pozwoli zostawić, oprócz pontonów... Może cały elektroniczny złom..."
"A może będzie mu wszystkiego żal..."

Spojrzał w stronę obozu. Ledwo widoczny w mroku Straffey siedział i nie ruszał się. Może był to i dobry sposób, by wychwycić każdą zmianę w natężeniu dźwięków czy zapachów, ale równie dobrze mógł świadczyć o tym, że Charles zapadł w sen.
Nawet jeśli, to James nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Do obozu ani od strony dżungli, ani od strony oceanu nic nie mogło się zbliżyć niepostrzeżenie. Chyba, że duch, ale w Trójkącie Bermudzkim duchy jakimś dziwnym trafem nie występowały.
James znów rozpoczął powolną wędrówkę po plaży...

"Ciekawe, ile osób zasnęło od razu, a ile męczyło się parę godzin..."
Jak Amanda, która dość długo przewracała się z boku na bok...
Rzucił okiem na kompas... Wskazywał północ, zamiast, jak przystało, kręcić się w kółko...
"Porąbany Trójkąt" - pomyślał z niesmakiem. - "Znowu nic się nie zgadza..."
Spojrzał na morze, a potem w stronę obozu. W wody nie wynurzał się żaden potwór, dźwięki z dżungli nie niosły nic groźnego...
Ruszył dalej.

"Szkoda, że nie wziąłem łuku albo kuszy..."
Sprawdził, czy toporek wisi u pasa. Na człowieka by starczył, ale na zwierzęta?
"Trzeba by sprokurować parę włóczni, albo jakieś maczugi... Lepsze to niż nóż..."
"Co zawiodło w tych nabojach? Spłonki? Proch? A gdyby tak wrzucić ze dwie sztuki w ognisko..."

Cichutko podszedł do leżącego z samego brzegu Crowley'a. Spec od zjawisk obcych tradycyjnej nauce ciągle był nieprzytomny. I nic nie wskazywało na to, by stan jego "stabilności" uległ jakiejkolwiek zmianie. W każdym razie nie zareagował na dotyk Jamesa. A temperatury, przynajmniej na pozór, nie miał.
James rozejrzał się dokoła, a potem podjął spacer.

"Na zapałkach świat się nie kończy..."
"Ogień... Znowu ta zabawa z krzesiwem... Albo rozmontujemy komuś lornetkę..."
"Zdaje się, że mamy to chemicznie podgrzewane jedzenie... Ciekawe, czy to ciągle działa..."

Bardziej wyczuł, niż zauważył zmianę w postawie Straffey'a. Wyglądało na to, że coś zwróciło uwagę Charles'a. Ruszył w jego stronę... i zatrzymał się gwałtownie. Nie chciał uwierzyć w to, co usłyszał.
- Tam ktoś jest... Ktoś się śmieje - powiedział z niedowierzaniem, stając tuż obok podporucznika. - Tak... To przecież śmiechy... - dodał, ciągle nie wierząc własnym uszom. Spojrzał na Charles'a, usiłując w jego twarzy znaleźć potwierdzenie tego, co sam słyszał.
- Śmiechy dzieci – usłyszał głos Straffey'a.
- Dzieci o tej porze powinny spać - powiedział częściowo żartobliwie. - Nawet w Przeklętym Trójkącie.
Istniały stworzenia, naśladujące głosy ludzkie, ale niemożliwe, żeby aż tak...

Śmiechy nie cichły...
- Idę obudzić majora - powiedział. - I powiem, co usłyszałeś.
Cicho jak kot podszedł do miejsca, w którym leżał O'hrurg.
- Majorze - powiedział szeptem, równocześnie lekko dotykając ramienia majora. - Straffey usłyszał coś ciekawego. Proszę posłuchać...
 
Kerm jest offline  
Stary 27-04-2008, 22:45   #75
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Na Kochi-Tichi O'hrurg zarządził kompletne milczenie więc posłusznie trzymała język za zębami, choć już po chwili ten zaczynał ją świerzbić. Cisza wydawała się męcząca i złowróżbna dlatego kusiło ją żeby cokolwiek powiedzieć. Szybko i sprawnie uwijali się wraz ze Scottem przy pontonach. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie w braterskim geście. Poczuła, że powinna bliżej poznać członków zespołu ale jak u diabła to zrobić kiedy ma zakaz otwierania ust?

Milczała więc nadal. Nawet gdy zacierała później ślady wraz z Mc'Roilly, choć przekleństwa zdawały się wręcz same cisnąć na usta. Była pilotem a Amanda lekarzem. Major nie najlepiej chyba wybierał osoby do powierzonych zadań. Niemniej posłusznie wykonywała rozkaz. Podała pani doktor wiązkę patyków i pokazała co ma robić. W myślach przebiegł jej tekst piosenki przy której swego czasu szaleli z Tomem: „I say jump – You say how high”. Esencja bycia żołnierzem. Nie kwestionuj – wykonuj. Tak też robiła.

Dotarli wreszcie do miejsca postoju. Mieli spędzić tu noc. Major przeprowadził demonstrację działania broni na tym przeklętym skrawku ziemi. No i szlag by to trafił. Stało się. Cały sprzęt poszedł się jebać. Zaklęła brzydko pod nosem. Trzeba to chyba wszystko zostawić, nie widać potrzeby dźwigania ze sobą bezużytecznych gratów. Ciekawe jeszcze co zarządzi w tej kwestii dowódca.

Warta spadła na barki Straffey'a i Kenta. W takim razie tej nocy przypadła jej przyjemność wyspania się. Nawet dobrze się złożyło. Zmęczenie dawało o sobie znać. Niestety jak na złość wypełniał ją dziwny niepokój, który na pewno zmąci spokój najbliższej nocy.

Pomyślała też żeby coś przekąsić ale żołądek miała skurczony i mdliło ją na samą myśl o posiłku. Znów była spięta i jakaś niespokojna. Mimo to postanowiła zmusić się aby coś zjeść, żeby nie opaść niepotrzebnie z sił. Tym bardziej że czekał ich jutro ciężki dzień. Zalała wodą z menażki porcję jedzenia ale spodziewany proces podgrzewania nie nastąpił. Widać chemiczne podgrzewacze także buntowały się w tym rejonie, podobnie jak wszelkie inne formy energii. Zamieszała zimną brejowatą papkę i zjadła nieśpiesznie. Posiłek pozbawiony może był wybitnych walorów smakowych ale napełnił pusty żołądek. Cicho skomentowała tylko:
- Jak widać nie ma co liczyć na ciepłe żarcie, jakby było mało atrakcji.

Wyjęła z plecaka wojskowy śpiwór, rozłożyła na piasku tuż przy ścianie skał i zaszyła się w jego ciepłym wnętrzu. Zacisnęła powieki ale sen opornie nie przychodził. Coś ją gnębiło, ściskało gardło, utrudniało oddychanie. Wciąż myślała o Tomie. O tym, że go zawiodła. Gdy wreszcie nadszedł wyczekiwany sen nie przynosił ukojenia. Tylko koszmary. Spała nerwowo, niespokojnie. Sceny przemykały jej przed oczami jakby była widzem w kinie własnej przeszłości...

Flesz.
Stała na polanie, zaczynało zmierzchać. Dostrzegła na horyzoncie postać Bobby'ego. Pośpiesznie oddalał się wąską ścieżką. Od czasu do czasu oglądał się za siebie i machał do niej ręką. Im szybciej jednak biegła tym bardziej zwiększał się dzielący ich dystans. Minęła ścianę lasu i biegła dalej. Ostre gałęzie smagały ją po twarzy. Wołała głośno jego imię, zdzierała sobie gardło, ale on zniknął wreszcie w gęstwinie drzew. Została sama. Zapłakana, przerażona w środku ciemnej kniei.

Flesz.
Znów była małą dziewczynką. Stała w gabinecie ojca przyciskając do boku małego Tommy'ego.
- I co teraz będzie z mamusią? – spytała. Nie mogła już tłumić łez, które wybuchły kaskadą i spływały po policzkach.
Surowy głos ojca niósł się złowieszczym echem, odbijał od ścian pokoju.
- Przyzwyczajcie się do myśli, że już jej przy was nie będzie.
Tommy zaczął szlochać i drżeć na całym ciele. Ona otarła rękawem łzy, złapała brata za rękę i poprowadziła do ich pokoju.
- Nie martw się Tommy. Ja zawsze będę przy tobie. Cokolwiek będzie się działo będziemy zawsze razem. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Rozumiesz? Nikomu.

Flesz.
Znajomy pokój na poddaszu. Pokój Tommy'ego. Zobaczyła jak ojciec szarpie jej nastoletniego brata za koszulę i rzuca nim jak szmacianą kukłą. Niewiele myśląc rzuciła się na ojca z pięściami ale przypominało to bardziej jakby zderzyła się z pędzącym pociągiem.
- Zostaw go ty wredny skurwysynu, słyszysz! Nie pozwolę ci go tknąć!
Pułkownik obrócił się w jej stronę z zaciętą miną i wymierzył siarczysty policzek.
- Co się z wami do cholery dzieje? Nie tak was wychowałem parszywe nasienie! Nie będę tolerował niesubordynacji w moim domu! - podniósł Kate za kołnierz tylko po to aby z całym impetem przygnieść ją do ściany.
Nie mogła złapać tchu. Szamotała się w wojskowym śpiworze i mimo przyjemnego chłodnego powietrza wypełniającego gardło miała wrażenie, że się dusi.

Flesz.
Tom mocno trzymał ją w pasie i próbował odciągnąć od leżącego na ziemi mężczyzny. Uporczywie wyrwała się z jego uścisku i kontynuowała kopanie leżącego w podbrzusze swoim ciężkim, wojskowym butem.
- Kate, przestań, co ty wyprawiasz, chcesz ich zabić? - krew lała się z rozbitej wargi jej brata.
- Tom, ale oni chcieli cię stłuc! Po tym wszystkim masz jeszcze jakieś skrupuły?
Odepchnął ją z niechęcią i krzyknął:
- Przestań wreszcie być nadopiekuńcza! Nie jestem już małym chłopcem! Potrafię sam o siebie zadbać! Zostaw mnie wreszcie w spokoju!
Tom odepchnął ją mocno od siebie. Chyba się potknęła...

Monotonnie leciała w dół. Jej ciało ze świstem przecinało powietrze. Obawiała się, że zaraz spadnie, zderzy z twardą powierzchnię ale koniec zdawał się nie nadchodzić. Spadała w sam środek czarnej otchłani. Długie, drapieżne ramiona nieskończonej pustki zaciskały się na niej w zwartym uścisku. Spadając widziała przemykające wkoło niej półprzezroczyste twarze. Wpatrywały się w nią z wyrzutem. Twarze żołnierzy, których kiedyś znała a zabrała ich przedwcześnie śmierć. Twarz Toma. Blada, koścista, nieobecna. Twarz jej ojca, wykrzywiona groźnym grymasem z demonicznie iskrzącymi się oczami. Dziecięca buzia Bobby'ego z wymalowanym wyrazem smutki i melancholii. Na końcu twarz Krasovsky'ego, z rozłupaną, czaszką. Strugi krwi spływały obficie po jego czole. Puste oczy zdawały się wołać: „To przez ciebie Kate. To ty życzyłaś mi śmierci. Jesteś z siebie zadowolona?”

Kate pozornie leżała bezpiecznie na plaży, gdy jej głowę nawiedzały coraz to nowe upiory. Na twarzy perlił się pot, kilka pojedynczych kosmyków włosów przylepiło się do czoła. Usta trwały zaciśnięte w wąską linię, jedynie od czasu do czasu rozluźniały się po to by mogła z determinacją zaczerpnąć oddech.
 
liliel jest offline  
Stary 29-04-2008, 20:46   #76
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Kochał to. W jakiś dziwne sposób podniecało go komunikowanie się bez pomocy słów, rozczytywanie taktycznych gestów majora, które rozumiał jak zwykłą mowę. Wreszcie są na miejscu, Koch-Tichi tutaj będzie miał szanse wykazać się swoimi świetnie wytrenowanymi umiejętnościami. Powierzona mu została niezwykła misja i wiedział, że wykona ją najlepiej jak potrafi, mimo wszelkich trudności. Pamiętał przecież, że nie jest na wakacjach. Można by powiedzieć, że jest w podróży służbowej, gdzie korzystając z uroków miejsca, wykonuje kawałek dobrej roboty. Praca, często gówniana i ryzykowna, ale nikt za niego jej nie zrobi. Był w pracy i oczekiwał od współpracowników pełnego profesjonalizmu, ale broń Boże nie był biurokratą, ani wyuczonym urzędasem.

Oporządzanie sprzętu, nie było tak uciążliwe jak ta sama czynność na poligonie, pewnie przez świadomość celowości takiego działania. Oboje wyznaczeni do tego zadania uwinęli się z tym bardzo sprawnie. W naturze Jake'a leżała skłonność do odpowiadania na zaczepki, szczególnie przyjacielskie, ale jedynie pozwolił sobie na nieudaną próbę zrolowania Kate Andersen razem z pontonami. Na wygłupy jeszcze przyjdzie pora.

Po chwili wszyscy byli gotowi. Taszczenie tego dziwaka Crowley'a nieco nadszarpnęło dobry humor Scotta, ale ktoś to musiał zrobić. Myśli jednak zaprzątała mu głównie jedna myśl: "Czy działa broń?"

Miejsce postoju wydawało się jakby specjalnie przygotowane dla nich przez Matkę Naturę. Oczywiście skwapliwie skorzystali z jej uprzejmości. Nowe rozkazy ominęły jego osobę, więc postanowił poczęstować się miętówką otrzymaną od NSA i czekał. O'hrurg właśnie przykręcał tłumik. Aż coś zabolało go w piersi, kiedy usłyszał tylko kilkakrotne uderzenie iglicy w spłonkę. Nie działa. Westchnął ciężko. To komplikowało nieco postać rzeczy, ale misja cały czas pozostawała ważna.

Rozłożył się na piasku z płachtą materiału i ułożył przed sobą broń. Przypominało to nieco jakąś ceremonię przygotowania do medytacji. Usiadł w końcu kładąc ręce na kolanach i wziął głęboki wdech. Z mechaniczną precyzją rozłożył broń na części pierwsze i równie wprawnie ją złożył. Założył tłumik i spróbował oddać strzał. Nic się nie stało. Wyłuskał dwa naboje jeden od karabinu, drugi z pistoletu, rozbroił oba i wysypał z nich proch na metalową blaszkę. Skrzesał iskrę. Znowu bez rezultatu. Na kilka możliwych metod próbował go podpalić. Proch był suchy, nie mógł się na tyle zamoczyć, by przestać działać. Cholernie dziwna była ta wyspa, a raczej to co się na niej znajdowało. W każdym razie, musiał się zastanowić, czy w tej sytuacji należy brać broń ze sobą czy ukryć gdzieś tutaj. Pistolet weźmie tak, czy siak, przecież wróg nie musi wiedzieć, że broń nie strzela, poza tym znał jej inne zastosowania. Co zrobi z karabinem, zależeć będzie od decyzji majora.

Obóz był już rozłożony. Zjadł właśnie zimną kolacyjkę i obmył się pobieżnie. Przed ułożeniem się do snu przyszedł czas na mały stretching. Zawsze trzeba być przygotowanym do działania. Shit happens. Podczas ćwiczeń zagadnął Amandę.

- Nie wiem czy to zdrowo wdychać powietrze z aromatem wulkanicznych wyziewów, ale nie chciałbym wrócić z rakiem płuc. - Zmienił nogę o którą opierał się na skale. - Co o tym myślisz?


****

Coś mu się śniło. Niewątpliwie... Jak teraz próbował sobie to przypomnieć kojarzyło mu się tylko jakieś wirowanie. Obudził go Kent, w zasadzie obudził majora. Tak czy siak Scott na wpół senny zamierzał powalczyć chwilę z organizmem. Może cywilowi po prostu coś się wydawało, ale w końcu był survivalowcem i jakieś doświadczenie pewnie miał. Zrobiło się nieco chłodniej... Chyba jeszcze coś o marchewkach mu się śniło.
 
Angrod jest offline  
Stary 29-04-2008, 22:57   #77
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Nie spał. Pod żadnym pozorem nie spał. Po prostu czuwał, nasłuchiwał i, co jakiś czas otwierając oczy, także wypatrywał. Znaczy się, starał się wypatrywać - bo nie widział niczego poza czubkami własnych butów. Zresztą, przez tą przeklętą podróż po piachu strasznie się ubrudziły... Ale cóż. Tak już to wygląda w terenie.

Mimo wszystko, działania amerykańskiej armii coraz bardziej irytowały Charlesa. Śmieszny "pochód z miotełkami", niezabezpieczenie żołnierzy na wypadek awarii broni, durne żarty majora i ta warta... Czemu akurat miał czuwać z Kentem? Czy jako najwyższy stopniem po O'hrugu nie mógł sobie wybrać kompana? Chociaż... Kogo z tej hołoty mógłby chcieć? Może Lane, on przynajmniej nie łaziłby jak durny turysta z Miami po plaży... Albo Scott, on też był w miarę w porządku. Jak na ten oddział. W Anglii już dawno złożyłby wnioski o degradację obu mężczyzn.

Nagle usłyszał dźwięk. Nie był to James, który znów nadepnął na jakąś wyschniętą gałązkę, nie był to też chrapiący Wolf... Coś innego. Jakieś wysokie piski, może jakieś małpy... Nie, chwila, to bardziej melodyjne, przyjemniejsze dla ucha... To przecież śmiech! Śmiech dzieci! Czy coś mu odbiło? Czy to durne okrycie głowy, które dostali, nie umie ochronić ich nawet przed udarem? Może nie zauważył odwodnienia? Dawno nie brał tabletek... Ale nie mógł teraz, przecież ktoś się dowie...

Gdy Kent usłyszał te dźwięki, Straffey odetchnął z ulgą. Jednak nie jest szalony.

Chwilę później ten durny surviwalowiec pobiegł do majora, zameldować o nieswoim odkryciu! Co on sobie wyobrażał!? Że będzie... Że będzie żerował? O nie! O nie!

Podporucznik prędko poderwał się z pozycji pół-leżącej i szybkim krokiem doszedł do O'hruga. Gdy ten tylko szerzej otworzył oczy, zasalutował i zaczął mówić - cicho, ale wyraźnie.

- Melduję, iż od kilku minut - ze względu na brak odpowiednich urządzeń nie mogłem zmierzyć czasu i zapamiętać godziny pojawienia się zjawiska - można usłyszeć tu śmiech dziecięcy. Uważam, iż nie jest to śmiech prawdziwych małoletnich osobników - wątpliwe jest bowiem, by był on słyszalny tak dobrze bez innych odgłosów bytności dzieci w okolicy - innych dźwięków nie odnotowano. Być może to podstęp, bądź jakaś technika wrogów. Zalecam ostrożność.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 30-04-2008, 19:02   #78
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Podporucznik Marti Wolf

Marti spojrzał na osłoniętą skałami przestrzeń na plaży. Całkiem, całkiem. Pytanie tylko czy nie wpadniemy wprost w paszczę lwa...
Major wygłosił tak patetyczną mowę, że wszyscy od razu poczuli się "bezpiecznie". Szybkie instrukcje taktyczne na temat srania i takich tam.

Klik... Klik...

Scena jak na tanim filmie akcji. Co to do kurwy nędzy?! Ukryta kamera? Mogliśmy wziąć ze sobą dzidy i proce. Ci z "góry" nie pomyśleli, że skoro na przestrzeni lat działy się tu dziwne rzeczy, to i teraz będzie to samo.
Na koniec oczywiście błyskawiczna puenta majora - szkoda, że nie jest tak inteligentny jak myśli.

Co teraz? Dla Martiego pewne było jedno - w końcu będzie mógł odegrać scenę a'la Rambo, bo zostały im do obrony tylko noże.


***


Cała gama kolorów wirowała przed oczami Wolfa. Dookoła dżungla, która ociekała w każdym miejscu kolorami tęczy, jakby ktoś wylał na świat farbę. W powietrzu czuł woń niczym z kilku olejków zapachowych. Stopy zaczęły topić się w podłożu. Z zaciekawieniem dotknął pierwszego drzewa i lepka kolorowa maź w odcieniach barw tęczy rozmyła się na dłoni, ściekając na ziemię. Pojedyncze kropelki w powietrzu przeistoczyły się w motylopodobne stworzenia, zbudowane z kawałków papieru. Takie motylki z origami. Chlup... chlup... Kilka kroków do przodu i ...

Dzieci... Śmiechy dzieci...


Z dziwnego snu wybudził go Straffey, który wyglądał na podnieconego - całkiem jakby dostał nowy notesik, ale to chyba nie było przyczyną. Starał się coś zrozumieć z tego bełkotu z brytyjskim akcentem. To co mówił "szef warty nocnej", było tak niedorzeczne, że Marti uwierzył dopiero gdy to usłyszał.

- Te odgłosy to kurewsko niepokojąca sprawa... - powiedział cicho do siebie samego.

Spojrzał na sprzęt bojowy, który ma chronić życie żołnierza. Przejdzie do historii razem z bandą idiotów, którzy zdobyli się na odwagę i ruszyli badać Tajemnice Trójkąta Bermudzkiego. Zajebista sprawa. Oby to byli tubylcy jak w dobrym filmie z Hollywood.
 
DrHyde jest offline  
Stary 02-05-2008, 18:21   #79
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Sierżant Christopher Lane

Już na plaży błyskawicznie rozłożył broń, wyczyścił po raz kolejny, sprawdził wszystkie elementy. Wydawało się, że wszystko gra. Do czasu próby majora. Skoro pistolet O’hrurga nie działa, to pewnie i broń Lane’a była uszkodzona. Ale jakim cudem? Sierżant sprawdził po raz kolejny swój pistolet. Wierny Colt nie odpalił z tłumikiem, bez tłumika, wcale. Podobnie Barrett. Co prawda, gdyby półcalówka wystrzeliła, wiedzieliby o tym wszyscy mieszkańcy wyspy, lecz Lane nie miał większych nadziei. I słusznie, karabin snajperski również stal się wysokotechnologicznym złomem. Sierżant wzruszył ramionami. Nożem umial się posługiwać, choć raczej nie marzył, by do szturmu na placówkę Al-Kaidy ruszać tylko z kilkunastocalowym ostrzem jako bronią. Zwłaszcza, ze pozostały mu tylko noże survivalowe i Hibben do rzucania. Sierżant wziął całą bron i amunicję, schował do brezentowej torby, a następnie ukrył gdzieś w zaroślach, w miejscu, które dobrze zapamiętał. Póki co był to tylko balast. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wziąć przynajmniej amunicji, ale gdy dostrzegł bezskuteczne wysiłki swoich towarzyszy, którzy łamali kolejne zapałki, starając się nadaremnie rozpalić ogień, zmienił zdanie. Starał sobie więc przypomnieć zapamiętane techniki przetrwania w prymitywnych warunkach, jakich nauczył się w Special Forces. Swego czasu spędził w obozie szkoleniowym w Luizjanie kilka tygodni, a potem jeszcze parokrotnie jeździł do Panamy, gdzie doskonalił swoje umiejętności survivalowe.


Zmierzch zapadał szybko. Major wybrał wartowników, a skoro wśród nich nie znalazł się Lane, to jak to na wojnie, szybko zapadł w sen. Tutaj każda godzina odpoczynku już wkrótce może być na wagę złota. Nie pamiętał co mu się śniło, a może od tych kilku lat nie miał żadnych sennych marzeń? Byłoby i lepiej, biorąc pod uwagę, co mogło mu się przyśnić. Z lekkiego snu wybudził go głos Straffeya. Lane w absolutnej ciszy uniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. Tak, dziecięce głosy, śmiechy, jakby gdzieś tam wesoła ferajna dziesięciolatków radośnie bawiła się. Co jest do jasnej cholery? Zakładnicy? Ale tacy radośni? Przecież to wszystko jest kompletnie bez sensu. Gdyby nie fakt, że się obudził, to pomyślałby, ze to nadal sen. I to z gatunku tych porypanych.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 02-05-2008, 19:41   #80
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Peter O’hrurg otworzył oczy szeroko, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, świadczącego o zaskoczeniu, jakie zwykle towarzyszy wyrwaniu ze snu. W milczeniu wysłuchał raportu, po czym usiadł. Chwilę sam nasłuchiwał. Tak, głosy dzieci bezsprzecznie dochodziły z dżungli i wychodziło na to, że maluchy się bawią. Czasem jakiś pisnął, ale to normalne, kiedy zabawa jest udana. Głosy ani nie przybliżały sie, ani nie oddalały.

Major zwrócił twarz do swoich żołnierzy i gestem nakazał milczenie oraz obudzenie pozostałej części grupy. Teraz wszyscy... no, może tylko z wyjątkiem Crowley'a, nadstawiali uszu. Czas mijał, a głosy wciąż dźwięczały w dżungli. Jedni wsłuchiwali się w nie z przejęciem, inni poddawali się znużeniu, jakie wywołał brak snu.
Wreszcie nad ranem głosy umilkły. Odczekawszy jakiś czas, O’hrurg zdjął rozkaz.

- Dobrze, możecie mówić szeptem. Rozumiem, że wszyscy tej nocy słyszeliśmy to samo, czyli dziecięce głosy, prawda?

- Tak, sir.

- Wyglądało na to, że się bawią w nocne podchody, albo godzinę duchów
– dodała Amanda.

- Zgadza się. – potwierdził jej słowa major Dla nas jednak ważniejsze nie, w co się bawiły dzieci, ale że nic nie wskazywało, aby działa im się krzywda. Wobec tego pozostaniemy przy opcji standardowego rozpoznania. Żeby jednak było jasne, obowiązuje was zakaz strzelania do dzieci, jeśli te nie będą w posiadaniu jakiejś śmiercionośnej broni. Zjedzmy teraz śniadanie i za pół godziny ruszamy... pół godziny na oko oczywiście – sprecyzował z westchnieniem mężczyzna, przypominając sobie o tym, ze nawet ich zegarki nie działają.

- Panie majorze, a co ze sprzętem? – zapytał James.
- Weźcie tylko to, co działa i jest niezbędne. Plus może pistolety, jakby odwidziało im się strajkowanie. Reszta sprzętu zostanie tutaj. W końcu pani doktor będzie musiała zostać wraz z Crowley'em. Zaś do ochroni pani przydzielę...

- Nie trzeba.
– pospieszyła z zapewnieniem murzynka – Nie powinno się dzielić zanadto zespołu, bo to osłabia jego silę, prawda? W nocy nikt naszego obozu nie odkrył, więc za dnia raczej też nic nam nie będzie groziło. Zresztą wbrew pozorom umiem się bronić...

- Niestety, z tym zespołem to racja. Dobrze, zostanie pani z Crowley'em, ale proszę na siebie uważać i nigdzie nie chodzić.

- Tak jest sir. Zamierzam siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą!


Wesołe nastawienie Amandy do sytuacji mogło wydawać się nieco dziwne, jednak niektórych podnosiło na duchu. Jej uspokajający uśmiech miał w sobie coś kojącego, wręcz matczynego. Po skończonym posiłku, który nawet przy dobrych chęciach nie szło nazwać smacznym, kobieta wyjęła ze swojego plecaka zestaw masek przeciwpyłowych.


- Wczoraj rozmawialiśmy z panem Jakem o zagrożeniu dla układu oddechowego, jakie może spowodować obcowanie z pyłem wulkanicznym. Gdyby więc jego stężenie wywoływało problemy z oddychaniem, bądź uczucie pieczenia w płucach – załóżcie je. Nie mają barw maskujących, ale w oparach dymu i tak będziecie raczej niewidoczni, jeśli do takiej sytuacji dojdzie.

- Dobry pomysł.
– skomentował O’hrurg – Weźcie je. Ponieważ busole i kompasy o dziwo działają, podzielimy się na dwa zespoły. Jeden skieruje się 60 stopni w prawo od naszej bazy, drugi 60 w lewo. Oczywiście w głąb dżungli. Zadaniem będzie przejść jakieś 500metrów w danym kierunku, po czym każda drużyna odbije, kierując się ku środkowi wyspy. Tam powinniśmy się spotkać i razem wrócić do obozu. Narysuję wam to zresztą. – to rzekłszy, major znalazł jakiś patyk i narysował nim na piasku poglądową mapę.


„Oto ich nowoczesny sprzęt.” – nie bez złośliwości pomyślał Charles.

- Zespół pierwszy to Lane, Straffey, przewodzi Scott, drugi to Wolf, Kent, Anderson, dowodzę ja. Zrozumiano? A zatem do dzieła. Jeśli dobrze pójdzie, przed południem wrócimy do bazy.


Grupa I

Póki co, nic nie sprawiało im problemu w przeprawie przez puszczę. No, może nie wszyscy do końca się z tym zgadzali, bowiem Anglik co chwilę miał ochotę narzekać to na kąsające owady, to na zbyt wysoką trawę, to na tępa maczetę. I tak sielsko mijałby im czas gdyby nie... dziewczynka - ledwo kilkuletnia blondyneczka, bezgłośnie czytająca bajkę różowemu kwiatkowi, który wyrósł na pniu jednego z drzew.


Dostrzegli ją miedzy drzewami, ledwo kilkanaście metrów przed sobą. Zanim jednak zdążyli ustalić co mają robić, dziewczynka, zaalarmowana widać jakimś szelestem, zerwała się na nogi i zaczęła uciekać.

- Aaaaa!!! Pomocy! Kapitan Hak mnie goni!


Grupa II

Właśnie mieli odbić po ustalonych pięciuset metrach, gdy Kent zatrzymał wszystkich. W milczeniu zaczął przeszukiwać zarośla, które właśnie minęli. Czyżby mu się zdawało? Nie, wyraźnie widział metaliczny poblask.

„Jest!”

Kent z duma pokazał reszcie ekipy scyzoryk wędkarski, który dojrzał w krzakach.


Uważnie przyjrzał się swojemu znalezisku, a dostrzegając wygrawerowane litery, odczytał napis:

- Georg Terry... to chyba właściciel, a nie firma.

Na jego słowa Wolf, poczuł, jak traci grunt pod nogami. Czy to możliwe? Trudno wszak mówić o zbieżności nazwisk w takim miejscu. Wszyscy zresztą zauważyli jego poruszenie i wyraźnie czekali na wyjaśnienia. Wszyscy z wyjątkiem Kate.

Kobieta odkąd znaleźli się w dżungli, ciągle miała jakieś zwidy. W każdym cieniu drzewa, przy każdym pniu widziała sylwetkę małego chłopca.

Czyżby syndrom wymyślonego przyjaciela znów się odezwał na skutek ekstremalnych przeżyć? Prawdopodobnie. Najgorsze jednak, że niekiedy twarz, która jej migała gdzieś w oddali przez ułamek sekundy, była obliczem nie Bobby’ego, lecz Toma – jej brata, gdy ten miał jakieś dziesięć-dwanaście lat.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 02-05-2008 o 19:58.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172