Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2009, 15:32   #201
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Piotruś Pan patrzył to na piszczących z radości maluchów, którzy zajmowali miejsca w samolocie, to na Kate. W jego oczach coś się czaiło... coś... dorosłego, jednak żadne z dzieci nie zwróciło na to uwagi – byli zbyt podnieceni perspektywą lotu i pożegnania kolegów.

Kiedy wszystko było już gotowe, pasy pozapinane, a Kate z miną naprawdę szczęśliwego twardziela zarządziła start, Piotruś wspiął się do okienka samolotu i podał dziewczynie małą karteczkę.

- Przeczytaj, gdy zobaczycie swoich kolegów. Nie wcześniej i nie później. – chwilę spoglądał w jej oczy, po czym zwrócił się do reszty – Powodzenia, bawcie się dobrze... zawsze się tak bawcie!

I zniknął.
Jake ani inni nie przejęli się tym zbytnio, Piotruś przecież ciągle ich zadziwiał.

Ze straszliwym hukiem silniki rzężąc i dławiąc się odpaliły, maszyna powoli wytoczyła się z hangaru. Nabierając prędkości coraz bardziej zbliżała się do krawędzi grani.

- No dalej, mała... – szepnęła Anderson przez zaciśnięte zęby. - W chmury szczury!

- Mamoooooooooo! – krzyk O’hrurga poniósł się echem, gdy samolot wzbił się ostro ku górze.

Lecieli.
Naprawdę lecieli!

Kate trzymała stery pewnie, zadowolona, że udało jej się ustabilizować lot. Tommy, Jake i Peter co chwila wyglądali przez okno i machali wyimaginowanym przyjaciołom z wyspy. Ci zresztą bardzo często odmachiwali, jeśli tylko mieli czym, coś przy tym wesoło pokrzykując.

Ponieważ maszyna była stara, to też jej tempo lotu nie można było nazwać kosmicznym. Kwadrans zajął czwórce śmiałków przelot nad sama wyspą, dopiero potem wzlecieli nad szerokie wody oceanu.

- Obserwować, wypatrywać i meldować! – zarządziła twardo Kate, również ciekawie wyglądając co chwilę przez szybę.

- Oooo tam widzę konia morskiego! – zachwycił się Peter, przez co Tommy nie chciał być gorszy i podjął wyzwanie.

- A ja tam stado syren, taaaakich pięknych!

- A ja... ja widzę Trytona!

- A ja taaakiego wypasionego Krakena, właśnie czai się na... na naszych przyjaciół. Patrzcie, tam są! Oho, Kraken chyba sobie upatrzył Straffey'a, musimy im pomóc!


Ich pilotka słuchała jednym uchem, jej uwaga skupiła się bowiem na karteczce, która zgodnie z prośba Piotrusia dopiero teraz przeczytała.

Cytat:
Paliwa nie starczy na więcej niż jeden lot. Zabierzcie więc swoich przyjaciół i wracajcie do świata dorosłych. A gdybyście kiedyś któreś z was chciało wrócić, pamiętajcie drogę:

Skręć w prawo,
Potem w lewo,
A potem prosto,
Prosto aż do gwiazd!


W Nibylandii zawsze będziemy na was czekać.

PS
Nigdy Cię nie zapomnę Wando.
Dziewczynka przeczytała tę wiadomość na głos omijając tylko ostatni wers i poczuła, jak znajoma wilgoć napływa jej do oczu.
Zapadła w kabinie cisza.

- Kraken, musimy uratować tamtych! – odezwał się pierwszy Tommy, przypominając przyjaciołom o zagrożeniu.

- Krakena nie ma. – odpowiedział na to martwym jakby głosem JakeTo tylko potwór z bajek... Nie istnieje naprawdę.

I faktycznie, bestia zniknęła.

- Wciągnijcie tamtych na pokład, widziałam linę w śmieciach przy tylnim siedzeniu.
– głos Kate również był matowy.

Gdy wreszcie Lane, Straffey, Kent i Wolf znaleźli się na pokładzie, zauważyli nietęgie miny swoich ratowników. Na pytanie zaś „co się stało” O’hrurg wybuchnął niepohamowanym płaczem.

- To... to koniec...chlip... przygody.



Piątek, 5:32pm
Cieśnina Florydzka, Lotniskowiec marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych „Esmeralda”



Dlaczego w głowie tak huczy?
Straszny ból rozrywał czaszkę na tysiące kawałków wciąż i wciąż, bez końca. Powieki ciążą jakby były z ołowiu, zaś całe ciało zupełnie wypruto z energii.
Co się stało?

- Panie majorze? – głos dochodzący z bliska sprowadził kolejną falę igieł, które wbijały się z wściekłością w skołatany umysł.

Wreszcie jednak wysiłkiem woli udaje się podnieść jedną powiekę... Ach, światło! Niech przeklęte będą wszystkie świetlówki świata!

- Panie majorze, słyszy mnie pan?

Kolejna katorga i Peterowi udało się skinąć głową. Jego oczy wreszcie były otwarte, choć wzrok wciąż mocno się mącił. Mimo to jednak mężczyzna, który pochylał się nad nim wydawał się zupełnie obcy.

- Panie majorze, jestem komandor Gendo Matinsson, znajdujemy się teraz na dowodzonym przeze mnie lotniskowcu „Esmeralda”. Zauważyliśmy pana i pańską załogę w rozbitym wraku samolotu niedaleko Wysp Bahama. Łącznie osiem osób. Kiedy powiadomiłem o was dowództwo, zdradzono mi część informacji o waszej misji. Bardzo się cieszę, że udało się panu i pańskim żołnierzom opuścić wyspę przed bombardowaniem. Ponoć zresztą jakieś cuda się tam działy, ale wreszcie udało się ja zatopić...

- Ja...Peter usilnie starał się odtworzyć wydarzenia, ale napotykał jedynie na pustkę i ból - Ja... nic nie pamiętam.

- Oj, proszę się nie martwić. Co prawda, pańscy ludzie mówią to samo, ale to może być po prostu wynik szoku. Na pewno ktoś z was sobie przypomni w końcu, bo to by było naprawdę dziwne... też nie znaleźliśmy żadnego sprzętu ani notatek przy was, a niektórzy byli po prostu no cóż... jak ich pan Bóg stworzył. Ach, jedną tylko kartkę znaleźliśmy przy kobiecie, ale to jakiś bzdurny wierszyk tylko. Oto ona.

Ponieważ O’hrurg nie był w stanie unieść ręki, komandor przytrzymał mu świstek przed oczami.

Skręć w prawo,
Potem w lewo,
A potem prosto,
Prosto aż do gwiazd!



***

Chociaż misja wojskowa zbombardowania Kochi-Tichi zakończyła się powodzeniem i miejsce zostało zrównane z ziemią, to bynajmniej nie przyczyniło się to do rozwiązania Zagadki Trójkąta Bermudzkiego. Po roku spokoju znów zaczęły – nieco rzadziej – ginąć w tamtym obszarze okręty, a czasem i samoloty.

Amerykański brukowiec opublikował zresztą w tym czasie sensacyjną opowieść o grupie płetwonurków, którzy nurkowali w tamtym obszarze i zauważyli pod wodą w oddali ogromną kulę (wielkości wyspy) tlącą się gamą różnych barw. Kiedy jednak chcieli do niej dotrzeć, prąd oceaniczny co rusz ich porywał i oddalał od znaleziska.
Sensacja jednak szybko umilkła, bowiem grupce śmiałków straż tamtejszych wód od razu wytoczyła sprawę za nielegalne nurkowanie.

Tak też kończy się nasza opowieść o Fontannie Młodości, a raczej jej rozdział, bo prawdziwe opowieści... nigdy się nie kończą.

[media]http://www.youtube.com/v/5czNM1OTYno&hl=pl&fs=1[/media]
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-01-2009, 16:31   #202
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Straffey spał, Lane najwyraźniej nie miał ochoty na pogawędkę, zaś Wolf siedział z miną wskazująca, że jest obrażony na cały świat. Całkiem jakby los ugryzł go w tyłek, a pan podporucznik zastanawiał się, kogo by tu "gryznąć" w rewanżu.
Kiepskie towarzystwo, jeśli chodzi o rejs na tak małej jednostce pływającej.

Wiosłowali co sił, ale odległość od brzegu rosła w przerażająco wolnym tempie. jakby złośliwy prąd nie pozwalał pontonowi na opuszczenie wyspy.

"Jeszcze trochę i dopadną nas nas B-ileśtam" - pomyślał James.

Ale to, co usłyszeli, zdecydowanie nie było odgłosem wydawanym przez silniki bombowca.

- To jakiś cywilny samolocik - powiedział James.

Dźwięk pracującego na wysokich obrotach silnika dobiegał od strony wyspy. W bladym świetle księżyca trudno było dostrzec zbliżający się kształt, a co dopiero określić typ. W każdym razie nie wyglądało to na wysłany za nimi pościg.

- O cholera!

Zmieniony nie do poznania głos nie pozwalał Jamesowi na rozpoznanie jego autora.

Odwrócił się.

- O cholera jasna! - zabrzmiało prawie jak echo.

Nie dziwił się przedmówcy. Nie chodziło o to, że wody przed nimi stały się nagle pełne półnagich syren, między którymi pływały trytony, uzbrojone w niebezpiecznie wyglądające trójzęby. To wszystko była pestka w porównaniu z kształtem, który wynurzył sie z wody kilkaset metrów przed nimi, oddzielając ich od upragnionej wolności.

- Kraken - wypowiedziane szeptem słowo spłynęło z ust Jamesa.

Potwór był przeogromny. Nie dorównywał co prawda wielkością swemu pobratymcowi z powieści Dicksona, ale i tak wyglądał, jakby bez problemów mógł sobie poradzić z niszczycielem, a ich pontonowi do niszczyciela nieco brakowało.

"Trzeba było nauczyć się latać..." - myśl przemknęła jak błyskawica i uciekła, nie chcąc dłużej przebywać w pobliżu potwora. James żałował przez ułamek sekundy, że nie może iść w jej ślady.

Walka raczej nie miała szans na uzyskanie powodzenia. James nie bardzo wyobrażał sobie siebie w roli kapitana Ahaba. Perspektywa wystąpienia w roli Jonasza również nie przypadła mu do gustu. Miedzy innymi dlatego, że raczej było wątpliwe, by wnętrze krakena było równie przytulne, jak brzuch biblijnego wieloryba.

"Tu by trzeba uzyć bomby atomowej" - pomyślał, nie dzieląc sie jednak owa myślą z pozostałymi członkami załogi. Wątpił, by któryś z nich poparł taki projekt. On sam tez byłby przeciwny...

- Ruszaj się, złomie - spróbował odpalić silnik. W końcu byli w zasięgu magii i jego żądanie powinno się spełnić.

Ale złośliwa magia pokazała mu figę. Silnik nie zechciał zadziałać.

"Widać mam za mało wyobraźni" - pomyślał.

Ale najwyraźniej starczyło owej wyobraźni na ujrzenie, jak na obliczu krakena pojawia się szyderczy uśmiech oznaczający tylko jedno - 'Zaraz was dopadnę...'
Co miało być później? Łatwo było sobie dośpiewać.

"Krakeny sie nie uśmiechają" - oburzył się James.

Ale najwyraźniej ten osobnik o tym nie wiedział, gdyż uśmiech, miast zniknąć, tylko się pogłębił. Długa macka wyciągnęła się w stronę Straffey'a. I zniknęła nagle. Podobnie jak kraken.

Ryk silnika rozległ się tuż nad ich głowami. Biało-czerwony samolocik zatoczył krąg nad pontonem. Na dół opadła lina.


- Dzięki, milady - powiedział James, gramoląc sie do środka. - Moja wdzięczność będzie ci towarzyszyć po kres mej pamięci.

- Zamknij się, Kent, bo cię wyrzucę za burtę.

Obietnica Kate była dość trudna do zrealizowania, jako że dziewczyna z całych sil trzymała wolant, walcząc z samolotem, który nagle nabrał przekonania, ze jest mewą i zamierzał wodować.

James spojrzał w dół. Syreny zniknęły, wraz z trytonami i skałkami. W dole rozciągała sie gładka, pusta tafla wody. Usiadł wygodniej i zapiął pas.
Sprawdził jeszcze raz, czy w kieszeni znajduje się kartka z rysunkiem - autografem Piotrusia, włożona tam tuz przed opuszczeniem pontonu.

- Kończy się paliwo - usłyszał dziwnie spokojny głos Kate. - Spróbuję dotrzeć tam.

'Tam' oznaczało niewielką, ciemną plamę na lśniącej powierzchni wody.

- Trzymajcie się...



W głowie huczało mu, jakby znalazł się nagle w kuźni Hefajstosa.
Otworzył oczy i czym prędzej je zamknął. Olśniewający blask wdzierający się do mózgu spotęgował ból.
Po chwili James ponownie otworzył oczy. Blask jakby nieco zelżał.
Sterylna biel mogła sugerować szpital.
Ale szpitale zwykle sie nie kołyszą. I nie mają okrągłych okienek...
Zamknął oczy, by spokojnie przemyśleć zaistniałą sytuację. Nawet nie wiedział, kiedy pogrążył się w szary sen.

Wydało mu się, że słyszy otwierające się drzwi. Otworzył niespiesznie oczy.
Ujrzał nad sobą mężczyznę w marynarskim mundurze.

- Obudził się pan - stwierdził odkrywczo ów mężczyzna. - Komandor podporucznik Parker z JAG - przedstawił się.

- Kent - odruchowo odpowiedział James. Było mu dokładnie obojętne, czy pan Parker jest z JAG, CIA, FBI czy też Armii Zbawienia.

- Czy może mi pan powiedzieć, co się stało, panie Kent?

James spojrzał na niego nieco zdziwiony.

- A co się stało?

Najwyraźniej ta odpowiedź nie zachwyciła rozmówcy, który zacisnął zęby.

- Czy może mi pan powiedzieć, co pan pamięta?

James potarł brodę.

- Wybraliśmy się z kolegami ponurkować - powiedział, przypominając sobie oficjalną wersję ich wyprawy.

- Jaja pan sobie robi? Czy ja wyglądam na idiotę?

James dyplomatycznie nie odpowiedział twierdząco.

Najwyraźniej komandor Parker nie wymagał odpowiedzi na te pytania, bo kontynuował wypowiedź:

- Nurkowanie w tym? - wskazał na wiszące na wieszaku coś, co przypominało podniszczony skafander maskujący, w którym ktoś niezbyt sprawnie skrócił nogawki i rękawy.

- Panie komandorze - w drzwiach stanął uzbrojony po zęby Marine. - Komandor Matinsson prosi pana na mostek.

Parker obrzucił Kenta spojrzeniem oznaczającym "Ja tu jeszcze wrócę", po czym opuścił kajutę. Marine, nim zrobił to samo, podejrzliwym wzrokiem zlustrował całe pomieszczenie.

"Jak nic trafię do Guantanamo" - pomyślał James.



Gdy jakiś czas później drzwi otworzyły się ponownie nie stanął w nich komandor Parker. Najpierw pojawiło się śniadanie w towarzystwie pielęgniarza, w ślad za nim zjawił się kolejny gość.

- Jeff Latham - przedstawił się. - Lekarz okrętowy.

- Kent - odrzekł James. - Witam przedstawiciela nauk medycznych.

Nie miał nic przeciwko lekarzom. A nawet gdyby miał, to i tak nic by nie mógł poradzić.

- Nie jestem specjalistą od amnezji - mówił Lantham - ale chociaż zobaczę, czy nie odniósł pan jakichś obrażeń, których wcześniej nie zauważyłem...

Dokładnie obejrzał głowę Jamesa, poświecił latareczką po oczach, zbadał odruchy...

- Poza ogólnymi potłuczeniami nic panu nie dolega - powiedział z lekkim rozczarowaniem. - Aż dziw, jak na takie lądowanie. Z samolotu prawie nic nie zostało - dodał, widząc pytające spojrzenie Jamesa - więc to prawie cud, że żaden z was nie zginął... A tak w ogóle, to w zasadzie może pan wstać.


James za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć jakiegokolwiek samolotu. Poza tym, którym leciał do Waszyngtonu. Ale gdyby tamten się rozbił, to on sam w tej chwili nie leżałby na pokładzie okrętu...
Po wyjściu lekarza wyskoczył z łóżka i nie tracąc czasu na szukanie kapci podszedł do iluminatora.
Na zewnątrz było falujące morze.


Tym razem jego samotność nie trwała długo. Drzwi otworzyły się i do kajuty ponownie wkroczył komandor Parker.

- Panie Kent - powiedział, innym już tonem - proszę powiedzieć, co pan pamięta z wyprawy na Kochi-Tichi. Dostaliśmy depeszę z dowództwa.

James przymknął oczy.

Helikopterem rzucało na wszystkie strony. Wolf i Kate walczyli z tracącą wysokość maszyną. A potem...

- Helikopter - powiedział po chwili. - Strasznie nami rzucało... Potem nic...

Parker westchnął. Zdawał się być bardziej rozczarowany, niż zły.

- Nie było was tyle dni, a żadne nic nie pamięta. - Pokręcił głową. - Niech pan odpoczywa. Jutro przylatuje po was Sikorsky.

- A co z wyspą? - pytanie zatrzymało Parkera w drzwiach.

- Już nie ma problemu. Nasze bomby zmiotły ją w końcu z powierzchni ziemi. A raczej oceanu.

- Szkoda - szepnął James.

- Co pan mówił? - przedstawiciel JAG spojrzał na Jamesa.

- Szkoda - powtórzył ten, nieco głośniej. - Nie zawsze trzeba niszczyć to, czego się nie rozumie.

- Nie ma pan racji - Parker spoważniał. - To, co niebezpieczne, musi zostać zniszczone.

Za komandorem zamknęły się drzwi.
James pokręcił głową. Nieznane nie znaczyło niebezpieczne. Przynajmniej nie zawsze.


- Prezent od armii - zażartował wysoki pielęgniarz, trzymając w rękach drelichowy battle dress bez dystynkcji. - Pewnie dziwnie by się pan czuł, chodząc po pokładzie w tych paskach - spojrzał na niezbyt twarzową szpitalną piżamę Jamesa.

Położył na krześle nowe ubranie.

- Powinno pasować - powiedział. - A tamte szmaty zabiorę - dodał.

Ani jeden, ani drugi nie zauważył, jak z kieszeni zniszczonego skafandra wysunął się i spłynął na ziemię pognieciony kawałek papieru.



- To chyba pana - głos dobiegający zza pleców zatrzymał Jamesa w progu. James chwycił i rozwinął podany mu kawałek papieru. Nieco rozmazany obrazek nic mu nie mówił.
Ale ostatnio miał kłopoty z pamięcią...

- Dziękuję - powiedział, chowając rysunek do kieszeni.

Może kiedyś sobie przypomni.

Gdy skręci w prawo, potem w lewo.
I ruszy prosto, prosto aż do gwiazd...
 
Kerm jest offline  
Stary 18-01-2009, 00:03   #203
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sześć miesięcy później

Marti postanowił się ubrać schludnie, ale nie sztywniacko. Jeansy w klasycznym kolorze i czarna koszulka polo odpowiadały jego aktualnemu gustowi. Wciągnął niskie, czarne zamszowe buty, na głowę założył, nieodłączną patrolówkę – jedyną pamiątkę po tej cholernej wyprawie, z której została mu tylko jedna wielka pustka w pamięci.

Zaraz po tym, jak już wywiad i Wojskowe Biuro Śledcze z nimi skończyło. Rzucił pracę łącznika w NSA, nie miał zamiaru po raz kolejny zostać nabitym w butelkę, przez bandę jajogłowych w czarnych garniturkach. Od dwóch miesięcy zajmował się szkoleniem młodych kadetów Korpusu Marines.

Teraz był na urlopie… odwiedził rodziców, pojeździł trochę po okolicy. Odwiedził stare śmieci i znajomych. Została mu tylko jedna rzecz do zrobienia. Ta, której się najbardziej obawiał, przed którą czuł największy lęk. Uczestniczył w kilku misjach zbrojnych, kule nie raz świstały mu obok ucha, ale tam nigdy nie był bezsilny, zawsze wiedział co ma robić i jak ma robić. I robił to dobrze…

Jednak tam… w sterylnym szpitalnym pomieszczeniu… kiedy spoglądał na jej delikatną twarz, otoczoną plątaniną rurek i przeźroczystych wężyków kroplówek. Tam…tam był bezwolny, nie wiedział co ma robić i co powiedzieć. Wiele razy zastanawiał się dlaczego tak jest, lecz nigdy nie znalazł odpowiedzi.

Wychodząc zabrał ze sobą bukiet białych lilii – Susane uwielbia te kwiaty.

*****

Szedł korytarzami olbrzymiego kompleksu medycznego jak otępiały. Myśli w głowie wirowały z nieznośną prędkością. Pchnął lekko przeszklone drzwi sali w której leżała Ona.

Powoli podchodził do łóżka, jakby bał się jej widoku, jakby bał się… że na ten widok nie zasługuje… położył lilie na stoliku przy jej posłaniu. Usiadł na małym taborecie i ujął delikatnie jej dłoń.

Patrzył jak jej pierś równomiernie się podnosi i opada w wyniku działania respiratora.

Otworzył usta… słowa uwięzły mu na chwilę w gardle…nie wiedział dlaczego, ale wyrecytował dziwny czterowiersz, który był jedyną rzeczą jaką w miarę dobrze pamiętał z ostatniej misji:

Skręć w prawo,
Potem w lewo,
A potem prosto,
Prosto aż do gwiazd!

Po policzku Susane spłynęła łza… przez moment nie zdawał sobie sprawy z wagi tego zdarzenia, ale sekundę później poczuł jak dłoń dziewczyny zamyka się wokół jego dłoni.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom… oderwał wzrok od jej delikatnej ręki kontrastującej s jego szorstką dłonią i przeniósł go na jej twarz, by ujrzeć jej piękne, otwarte błękitne oczy.

 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172