Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-11-2008, 18:46   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Zanim wyruszyli, zdążył jeszcze odpowiedzieć.

-Potrafię czynić z ludźmi to co z monetą.

Droga pod wieżę przebył bez słowa rozkoszując się doznaniami świata, wychwytując oczyma każdy szczegół, pochłaniając skórą targnięcia wiatru. Szedł równo, z niebywała gracja jakiej można było się nauczyć tylko przebywając na dworach szlacheckich. W tych chwilach zdawał się nie myśleć, poddając się rozkoszy nie myślenia i tego muśnięcia niebytu, swoistej regeneracji sił. Kiedy doszli po wieżę...
Anthel uśmiechnął się do siebie samego i nie wiadomo czy to z powodu budowli którą dostrzegały jego oczy czy też może drużyny z która przyszło mu pełnić zadanie. Pierwsze co rzuciło się mu w oczy to podatność na manipulacje. Niechaj myślą, że są autorami wszystkiego i mocni. Koniec końców i tak poszli przebadać budynek, a dalszy plan pozostanie w gestii Anthela. Pozostawił swe myśli samym sobie i westchnął głęboko.

-Pamiętacie jak mówiłem o wywołaniu zamieszek aby uszczuplić zasoby i sprowadzić trochę chaosu?

Nie do takich miejsc się wchodziło. Lecz z wyjściem było gorzej. Stanął w miejscu opierając się oburącz na swym metalowym kiju i zbierając myśli. W zimnych mrokach umysłu niczym małe kryształki lodu myśli zderzały się i kruszyły ku nowym inspiracją raz krążąc w jedną stronę, raz w drugą. Odezwał się do reszty.

-Miejmy nadzieje, że bracia poradzą sobie z zadaniem. Zakładając ich powodzenie to...

Zrobił mała przerwę, wskazał dłonią na której miał akurat pierścień lidera na Ignacego.

-Ufam w Twoje możliwości zrobienia bum pod bramą i kilkoma innymi miejscami.

Mały chłopiec przyglądał się całej czwórce. Naddarte ubranie, umorusana błotem twarz która chyba z tydzień nie widziała kromki chleba. Anthel podszedł do niego uprzednio zgarniając z ziemi troszkę pyłu. Przykucnął do dzieciaka i dmuchnął owym pyłem prosto w twarz. Lecz nie był to już piasek, setki drobniusieńkich muszek pomuskujących lekko srebrem wzbiły się w powietrze oplatając twarz malca. I kiedy ten próbował którąś pochwycić ona pękała na dwoje mniej lśniących. Kołowały coraz niżej u stóp, a srebrny blask odbija się w piwnych oczach chłopczyka. Lecz mrugniecie oczyma wraz z bezlitosnym promieniem słońca zniszczyły to. Tumany kurzu opadały na ziemię i podarte trzewiki dziecka. Anthel poczochrał go po zawszonej głowie i z nutą melancholii ruszył w stronę drużyny tak jak dziecko ruszyło w stronę drużyny swych rówieśników. Lecz nie dał dziecku ni monety. Wszakże śmierć była cena płaconą za życie. I wiedział, że dzieciakowi niebawem jest pisana śmierć. Zmrużył lekko oczy kiedy słońc pięło się dostojnie w swej potędze i chwale, odwrócił od niego głowę jakby ni chcąc znać blasku dnia i prawd które oświetla.

-Ja wybiorę się z mości Sarą podjudzić kmieci. Czemu z nią? Bo jak zgarnie nas straż to ktoś będzie musiał im dąć popalić.

Przemógł się i błękitne oczy rzuciły wyzywanie słońce. Bezczelnie i złośliwie jakby w tym całym błękicie mówiąc doń, że i tak utoną w mrokach nocy i zapalając się rzucają cień. Uśmiechnął się do drużyny sympatycznie potem do słońca – kpiąco.

-Nasze działania podobnie jak braci są czasochłonne. Jednakże wieczorem spotkamy się tam gdzie była mowa. Tedy w mieście będzie dum i wkurzony tłum. Pierwszy i Drugi doniosą o możliwościach dostania się do wieży i ruszymy pod płaszczem samego chaosu.

Stwierdził pewnie bez cienia zawahania. Chociaż cień byłby dla Anthela dobrym towarzyszem.

-Pasuje?

Odczekał trochę czasu i zapytał przyglądając się budynkom i chcąc jakby przejrzeć poza granicę cielesności i bytu, tam gdzie nie sięgnie się dłonią, a serce ściska żal.Na chwilę znieruchomiał jakby był całkiem gdzie indziej. Źrenice się rozszerzyły na świt świata ludnego i obcego, nie dzisiejszego. Wnet zamknął oczy, zacisnął powodując sobie ból i otworzył będąc ponownie tu i teraz. Jeszcze ostatnie połyski nieznanego trwały w umyśle przekazując swą obcą i człowiekowi wiedzę kiedy to Anthel mówił.

-Jeśli nam się nie uda załatwić tego w nocy mamy deskę ratunku ze wschodem słońca przez bramy przyjedzie wóz którego nikt nie sprawdzi. Jeśli cos się nie uda, jest to plan awaryjny.

Oczy dalej patrzyły na mury, zwrócił się do Ignacego pokazując mu kilka punktów w murach. Martwy wzrok tak samo martwy jak mury i tak samo niszczące spojrzenie jak rysy i pęknięcia w paru miejscach.

-Jeśli wytworzysz siłę równą ciosu taranem w tych miejscach to zawala się i będzie zamieszanie. Zresztą... Jakieś pytania czy już zajmujemy się naszymi sprawami?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 30-11-2008 o 20:00. Powód: Uzupełnienie po uzyskaniu informacji od MG.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-12-2008, 01:06   #2
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Ciężko było gdziekolwiek trafić. Ale skoro już się zawzięła, brnęła w nieznane. Łatwo postanowić. Trudniej wykonać. Na piechotę miasto wydawało się tak wielkie, a odległości między strategicznymi punktami wręcz nie do pokonania. Beztrosko było siedzieć i snuć plany w karczmie. Teraz nadszedł czas działania. Z kwaśną miną opuszczała mury biblioteki. Nie dowiedziała się nic ciekawego. Stanęła, wpatrując się nieprzytomnie w górującą nad miastem wieżę. Jej umysł parował wręcz. Myśl, myśl kobieto! Jegomość z kapeluszem był w nieco odleglejszych czasowo planach. Cóż więc zrobić z pozostającym czasem? Potoczyła smutnym wzrokiem po przechodniach. Czy to przypadek czy przeznaczenie? Brzuchacz sprzedający bułeczki wydał się dość ciekawym obiektem. Starszy, chciwy i chyba niezbyt bystry.
- Prze pana..?
- Co tam gąsko?
- Bo ja szukam drogi...
- A co ty tak sama? Bez rodziców po mieście się włóczysz. Nie chcę mieć kłopotów. Idź do straży miejskiej...
- Ale ja nie wiem gdzie to.
- Ej tam, zapytaj kogo innego.
- Kiedy akurat nikt nie wygląda tak dobrotliwie jak pan. Niech mi pan pomoże. Proszę, proszę, proszę. Sprzedamy razem te bułki, a potem mnie pan do strażnicy zaprowadzi. Dobrze?
- Zamrugała swymi długaśnymi rzęsami. Twarz przyoblekła w słodką minkę. - Zobaczy pan, nie będzie się panu nudziło. Opowiem panu historię. Dobrze?
- Historię, historię. A nie jesteś ty aby poszukiwana?
- Ja? No wie pan! Ja z dobrej rodziny pochodzę. Gdyby rodzice nie pomarli...
- podkówka, dwa pociągnięcia nosem...
- No dobra. Chodź. Masz tu te bułki.
Ukryła uśmiech satysfakcji. Udało się. Grzecznie zaczęła wypytywać czym się zajmuje, gdzie mieszka, jak mu idą interesy. We wszystkim mu przytakiwała i chwaliła jaki sprytny, jaki mądry. Tak minęło dobrych kilka chwil. W końcu przypomniało mu się, że mówiła coś o jakiejś historii. W duchu zatarła ręce.
- No więc to było tak. Nie zaczyna się od no więc. Jeszcze raz.
- Co ty gadasz?
- A nic nic, przypomniały mi się tylko nauki mojego gramaticusa. No więc... Eh, i znowu
- No więc mówisz czy nie?

- No więc tak... yyy.... - spojrzała na mężczyznę, ale widząc jego zirytowaną minę kontynuowała – Dawno, dawno temu żyli sobie trzej bracia. Całym ich bogactwem był jeden łaciaty byk.
- Eee, jeden byk? To powinnaś powiedzieć, że to nędzarze byli!
- No wię ... Dawno, dawno temu żyli sobie trzej nędzarze. Eeee. Nie. To psuje sens opowieści. Wybaczy pan, ale pozostanę przy swojej wersji.
- Niech ci będzie tylko już opowiadaj!
- No przecież mówię. Pewnego dnia postanowili założyć własne gospodarstwa i żyć oddzielnie. Ale jak tu podzielić między trzech ludzi jednego byka?
- Ha! To proste. Sprzedać i podzielić pieniądze!

- Ale ja się pana nie pytam. To takie pytanie retoryczne było.
- Pytasz to odpowiadam!
- Pytania retoryczne nie oczekują odpowiedzi.
- Tak? A to po co pytać?
- Jejku, nie wiem. Tak sobie. Żeby było ładnie jak się mówi. Mam opowiadać dalej?
- Tak, tak. Już słucham.
- Przyszło im na myśl, żeby sprzedać byka
– sprzedawca rozpromienił się z dumy, że to przewidział - ale w okolicy nie mieszkał nikt, kogo by było stać na jego kupienie. Pomyśleli też bracia o jego zarżnięciu i podzieleniu mięsa, ale żal im było zabijać zwierzę. Postanowili więc...
- Nie mówi się więc
– przerwał jej mężczyzna.
- Mówi się, ale się nie zaczyna. Niech mi pan nie przeszkadza, bo nigdy nie opowiem tej historii. Postanowili bracia udać się do mądrego sędziego i zdać się na jego decyzję. Wyruszyli w drogę. Najstarszy brat szedł tuż przy łbie byka, średni – obok byka, a najmłodszy poganiał byka z tyłu.
O świcie dogonił ich jeździec. Ukłonił się najmłodszemu i zapytał:
- Dokąd pędzisz tego byka?

Najmłodszy brat dokładnie wytłumaczył jeźdźcowi w czym problem. Na pożegnanie poprosił nieznajomego:
- Wkrótce dopędzisz mojego średniego brata, który idzie obok byka. Powiedz mu by szybciej go poganiał, gdyż musimy zdążyć przed zmrokiem.
W południe jeździec zrównał się ze średnim bratem i przekazał mu wiadomość od najmłodszego brata. Ten także poprosił go o przysługę:
- Kiedy dogonisz mego starszego brata, który idzie przy łbie byka, pozdrów go ode mnie i powiedz, żeby szybciej popędzał zwierzę, bo chcemy jak najwcześniej dotrzeć do sędziego. Jeździec pogalopował przed siebie i pod wieczór zrównał się z głową byka i przekazał prośby od braci.
- Zaraz, zaraz, coś mi tu nie pasuje
– przerwał jej sprzedawca.
- Ciii, teraz opowiadam. Potem będzie czas na wyjaśnienia- zdusiła w zarodku jego pytania.
- Nic na to nie poradzę. Wieczór już zapada. Trzeba będzie zatrzymać się i przenocować w drodze - odparł najstarszy brat.
Tak też zrobili. Przenocowali na polu, a rankiem ruszyli w dalszą drogę. I wtedy spotkało ich straszne nieszczęście. Z nieba spadł orzeł i porwał w swoje szpony łaciatego byka. Bracia zeszli się wspólnie poskarżyli się na zły los i zawrócili do domu. -
ucichła.
- I co, to już koniec?
- Nie, ale zaschło mi w ustach...
- Masz tu wody.
- Tymczasem orzeł, trzymając byka w pazurach, leciał w przestworzach. Wypatrzył pastwisko i stado kóz, a wśród nich kozła o ogromnych rogach. Poszybował w dół, usiadł na rogach kozła i zaczął pożerać byka rozrzucając przy tym jego kości. W tym czasie spadł ulewny deszcz i pastuch wraz ze stadem schował się pod brodą tego kozła. Raptem poczuł ból w lewym oku. Pomyślał, że to pewnie jakiś paproszek. Wieczorem jednak, gdy zagnał stado z powrotem do wsi, oko zaczęło mu bardziej doskwierać. Zawołał więc czterdziestu medyków, by popływali po jego oku na czterdziestu łódkach i wyciągnęli ten paproch. Medycy odszukali przyczynę bólu – była to łopatka byka, która wpadła pastuchowi do oka, gdy skrył się pod brodą kozła. Oko przestało boleć, a medycy wrócili do domów wyrzuciwszy uprzednio łopatkę daleko od wsi.
Niedługo potem przejeżdżał tamtędy oddział wojska. Postanowili zatrzymać się tam i rozniecić ognisko. Kiedy rozłożyli się już obozem ziemia nagle zadrżała i zakołysała się. Poderwali się czym prędzej i odjechali z tego miejsca. Dopiero nad ranem zatrzymali się i ochłonęli po nocnych przeżyciach. Postanowili wysłać z powrotem czterdziestu żołnierzy, aby sprawdzili co stało się w nocy. Zobaczyli, że miejsce, które w nocy wybrali na nocleg było ogromną kością, łopatką byka, którą jeszcze teraz obgryzał lis.
- I co? I co? To już koniec.
- Nie, ale osłabłam trochę. Od rana nic w ustach nie miałam.
- Masz tu bułkę.
- Napeli częcziwy łukóf, wypyszcziliu szczały i uszczelyli lisa.
- Popij, bo nic nie rozumiem. Ustrzelili tego lisa, tak?
- Yhy. Potem zaczęli ściągać skórę z martwego byka...
- Jakiego byka? Z lisa chyba?
- A tak, tak. Przepraszam, pomyliło mi się. To z głodu chyba...
- Oj to masz tu jeszcze jedną bułkę, na zdrowie.
- Dziękuję. Udało im się ściągnąć skórę z jednego boku, a z drugiego nie mogli, nie dali rady odwrócić lisa. Nie wiedzieli co zrobić. Wtem podeszła do nich kobieta z niemowlęciem na ręku i rzekła:
- Podarujcie mi połowę lisiej skóry, uszyję z niej ubranko dla mojego dziecka.
Tego samego dnia kobieta wróciła i powiedziała:
- Niestety, starczyło tylko na połowę ubranka, podarujcie mi i druga połowę.
Żołnierze musieli przyznać, że nie dali rady przewrócić lisa.
- Jeśli chcesz, idź i sama weź sobie tę drugą połowę.
Kobieta wzięła ze sobą dziecko i poszła. Bez trudu przewróciła lisa na drugi bok, ściągnęła skórę i uszyła ubranko dla swojego dziecka.
- I, i, i,?
- I to już koniec.
- Koniec? Eeee, a gdzie morał. Każda historia ma jakiś morał.
- Ta go nie ma. Ma za to zagadkę...
- Tak? No to słucham. Pytaj.
- Niech mi pan odpowie: co było największe? Czy byk, który był tak długi, że od jego łba do ogona jeździec musiał jechać galopem cały dzień? Czy orzeł, który potrafił unieść takie zwierzę wysoko w niebo? Czy kozioł, na którego rogach usiadł orzeł? Czy pastuch mający tak wielkie oko, że czterdziestu medyków mogło po nim pływać? A może lis, który ogryzał łopatkę byka? A może niemowlę, dla którego nie starczyło skóry lisa? Czy może największa była kobieta, która miała takie dziecko?
- Hm. Zaraz, zaraz. Kobieta była większa od dziecka. To pewne. Kobieta?
- Pan się zastanowi i powie mi, kiedy będzie całkowicie pewny.

I tak upłynęły im kolejne chwile wspólnego maszerowania po mieście. Kto jak kto, ale wędrowny sprzedawczyk był na bieżąco z wszelkimi wydarzeniami w mieście. I tak dowiedziała się o najnowszych ploteczkach, kto z kim, jak się nazywa, gdzie i dlaczego w wieży... Nagle mężczyzna krzyknął : - Wiem, jestem pewien. Znam już odpowiedź. Teraz musisz mi odpowiedzieć czy mam rację. Największy był kozioł! Prawda? Mam rację?
Nie było już odwrotu. Musiała odpowiedzieć. Ech, niestety nadszedł koniec tej bogatej w skutkach informacyjnych przechadzki.
- Czy ma pan rację? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na tą zagadkę. Nikt jej nie zna...
Mężczyzna spurpurowiał.
- Ożesz ty! Oszustko! Naciągaczko jedna, jak cię zaraz...
Nie czekała dłużej na jego deklaracje. Rozpoznawała już tę część miasta, dlatego nie zwlekając, czmychnęła w jakąś boczną uliczkę.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 04-12-2008, 17:43   #3
 
Greg's Avatar
 
Reputacja: 1 Greg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemu
Gnom wyszedł z karczmy razem ze wszystkimi. Był zły. Drażnił go Anathel, ziąb na dworze, Anathel, brak zgodności w drużynie, Anathel, wszechobecna panika i strach przed głodem i śmiercią. Poza tym był zirytowany Anathelem. Nigdy nie lubił paniczów, bawidamków i innych wywyższających się osób. W szczególności, gdy ktoś nie był nie-wiadomo-kim, ale takiego strugał. Ignacy preferował jasne sytuacje, konkrety. Ponadto dotychczas pracował sam.
- Żeby to jasny…. A żeby go… Jeszcze trochę i odpalę mu uncję magnezu w rzyci… Na dywersje będzie genialna… Od razu uwagę zwróci…. – mruczał cicho pod nosem, jednak tak, aby nie być słyszalnym.
- Potrafię z ludźmi czynić to co z monetą – powiedział Anathel
Gnom popatrzył na niego, po czym naciągnął kaptur na głowę i mruknął pod nosem – Obracać między palcami chyba…. Kuglarz zafajdany…
Otulił się jeszcze bardziej płaszczem, skulił, przez co wydawał się jeszcze mniejszy. Trasę całą pokonał z opuszczoną głową i naciągniętym kapturem, mrucząc, prychając i ogólnie złorzecząc na los.
W okolicy wieży a konkretnie przed bramą ożywił się za to. Jego oczy jakby ożyły i rozbłysły pod kapturem. Dokładnie oglądał okoliczne budynki, ściany, bramy, drzwi. Ilość strażników i uzbrojenie. Częstotliwość marszu. Ich postawę. Wskazane przez lidera nierówności i ubytki w murze zauważył, zanim ten zwrócił na nie wzrok.
-Ja wybiorę się z mości Sarą podjudzić kmieci. Czemu z nią? Bo jak zgarnie nas straż to ktoś będzie musiał im dać popalić.
- Jeśli ochroniarza potrzebujesz… I jeden wystarczy na całą straż… - odparł Ignacy z wrednym uśmieszkiem przeciągając sylaby – to baw się dobrze…
Na pytanie czy pasuje jego plan, mruknął coś pod nosem, co równie dobrze mogłoby być odebrane jako stwierdzenie jak i zaprzeczenie.
Gdy ten się oddalił, Ignacy zamruczał coś o konieczności zbadania budynków i wyłomu w ścianie. Już miał opuścić drużynę, ale zatrzymał się w pół kroku. Błysnął oczami spod kaptura na Bena:
- Jak mam coś wybuchowego przygotować, to potrzebuję na to i czasu i miejsca. Daj mi klucz do pokoju w karczmie. I tak pewnie pierwszy się tam zjawię.
W momencie gdy go otrzymał, naciągnął mocniej kaptur na głowę i zniknął w jednym z okolicznych zaułków. Pokręcił się trochę po okolicy, aby mieć pewność, że poznał dokładnie rozkład wszystkich uliczek. Przystanął chwilę przed znajdującą się niedaleko karczmą, posłuchał dochodzących ze środka odgłosów. Okrążył budynek szukając drugiego wejścia od zaplecza. Ostatkiem sił powstrzymał się przed wejściem i zamówieniem grzańca na wynos…
- Wieje i ziębi jakby kto umarł… Brrr…. – poskakał chwilę i potupał aby się rozgrzać i skierował swoje kroki w kierunku kasyna. Nie zajęło mu to dużo czasu. Wystarczyło przemknąć kilkoma uliczkami, minąć kilka rozpadających się domów, czy wręcz ruder i oto był na miejscu. Nagle główne drzwi od kasyna otwarły się z wielkim hukiem grożąc wyrwaniem z zawiasów. Ignacy zobaczył jedynie zbliżający się cień i najszybciej jak mógł rzucił się na ziemię. Cień przeleciał tuż nad nim i zarył nosem w błocie.
- I ŻEBYM CIĘ TU WIĘCEJ NIE WIDZIAŁ OBERWAŃCU CHĘDOŻONY!!! ŻEBYŚ MI TU WIĘCEJ ŻEBRAĆ NIE PRZYCHODZIŁ !!! – rozległo się nad gnomem. Cień okazał się wychudzonym ponad miarę człowiekiem w średnim wieku. W strachu i panice ślizgając się na błocie, wstał i zniknął w okolicznym zaułku. Wykidajło po wykidaniu żebraka dopiero teraz zobaczył Ignacego, który zdążył w międzyczasie wstać.
- Wchodzisz? Nie? To co wejście blokujesz, nieludziu?! Jazda mi stąd!!
Gnom nie odezwał się ani słowem, kierując się do karczmy, gdzie był wynajęty pokój. Zamówił od razu coś do jedzenia i grzańca. Karczmarz wniebowzięty klientem dwoił się i troił, jednak jakość podanej polewki, pozostawiała wiele do życzenia. Ignacy nie marudził jednak wiedząc, że w mieście panuje głód. Zaniósł całość do pokoju, zjadł, wypił i rozłożył swój warsztat zajmując jedyny w pokoju stół.
 
Greg jest offline  
Stary 06-12-2008, 00:30   #4
 
TwoHandedSword's Avatar
 
Reputacja: 1 TwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodze
Od początku pobytu w "Złotym porożu jelenia" Ronhaar starał się być cierpliwy i wyrozumiały dla reszty najemników, którzy przybyli tam, żeby spotkać się z Serafin. Nic nie zaszło jednak poza etap dobrych i ulotnych chęci. Nastawienie mężczyzny do przyszłych towarzyszy po usłyszeniu kilku ich pierwszych wypowiedzi stało się takie samo, jak stosunek do reszty populacji - Ronhaar gardził nimi i uważał za o wiele gorszych od siebie. Nic strasznego, nie odczuliby oni zbytnio tej niechęci, ale oczywiście któryś z nich musiał uderzyć w czuły punkt...

- Panienko. I wy, Ronhaar. Proszę również o powstrzymywanie się od zbytniej manifestacji, że władacie... magią. Powód taki sam, jak u Alemira. Nie zwracajmy niepotrzebnej uwagi.
- Władanie Sztuką to nie jakieś pijackie zawody. Magia to nie najbardziej cycata dziewka w okolicy, czy najdłuższy mieczyk w towarzystwie. Magia to coś więcej. Nie mam zamiaru dyskutować z tobą, ani z nikim tu obecnym, na ten temat. Masz jedynie wiedzieć, że durne popisywanie się nie jest mi bliskie. A już tym bardziej wykorzystywanie do tego Sztuki.


Ronhaar powiedział wszystko bardzo wolno, nie poruszając się przy tym ani trochę. Nie kierował swoich słów tylko do Detlefa, ale też do reszty grupy. Czy faktycznie w jego naturze nie leży manifestowanie swoich zdolności? Hipokryta. Bardziej chodziło mu o przekazanie swojego szacunku dla magii, o to, że nie powinno się jej stawiać na równi z popisami Alemira. Z obnoszeniem się z umiejętnością władania Sztuką bywa różnie.

Okazanie braku szacunku dla magii było pierwszą bestią, siedzącą w głowie Ronhaara, którą rozdrażnił Detlef. Kolejna była równie wredna. Jej domeną była całkowita niezależność mężczyzny i wzrost agresji, kiedy ta wolność zostawała ograniczana, lub nawet kiedy jedynie o tym mówiono.

- Musimy wiedzieć, czy wieża jest magicznie strzeżona. Liczę w tej sprawie na naszych uzdolnionych czarowników.

Niby nic takiego, ale jednak zrodziło kilka myśli w stylu "pozwól, że ja zajmę się sprawami dotyczącymi magii", czy "bądź tak miły i zostaw innym to, o czym nie masz pojęcia".

- Albo, w czym z kolei pewnie mógłby pomóc Ronhaar - można podtruć mistrza małodobrego jakim specyfikiem, by uzasadnić wprowadzenie do wieży tymczasowego zastępcy.

Te słowa dodatkowo zwiększyły rozdrażnienie maga, ponieważ nie posiadał on żadnych składników alchemicznych, czy aparatury, żeby przyrządzić co bardziej skomplikowane eliksiry. Taka silnie zmutowana niemoc twórcza. No ale w sumie powiedział im, że jest alchemikiem, czegoś pewnie oczekują... Ech, co za różnica.

Kiedy Detlef powiedział o sprawdzeniu ogłoszeń przy koszarach i zbadaniu magicznych właściwości wieży, Ronhaar powstrzymał się od komentarza.

- Dla maga informacje o rekrutacjach do Straży, ofertach zatrudnienia, choćby jako pomywacz, w wieży i próba wyczucia aury, czy jak tam to nazywacie...

Te słowa sprawiły, że Ronhaar jednak nie wytrzymał, a druga z bestii zaatakowała.

- Nie sil się na decydowanie za mnie, skoro masz problemy nawet z wyborem odpowiedniej pory, żeby się wysrać. Przez to musisz chodzić w zafajdanych portkach, a jebie od ciebie jak z dwóch wychodków naraz. Tak się dzieje, kiedy decydujesz sam za siebie. Pomyśl więc, jak tragiczne będą skutki wyręczania w tym mnie. Chociaż może lepiej nie, jeszcze zaczniesz dymić.

To co powiedział mag, miało na celu jedynie pokazanie reszcie najemników, że nie uznaje niczyjego dowództwa i że bardzo ceni sobie swoją niezależność. A czy przekaz został zrozumiany, to już inna sprawa. W każdym razie na ewentualne pytanie, czy jednak poszuka informacji o rekrutacjach i zbada wieżę, Ronhaar odpowie twierdząco. Co zaś się tyczy rozważania kolejnych pomysłów, wszystkich za i przeciw, mag nie zabierał głosu. Stwierdził, że "ci idioci" sami w końcu dojdą do najlepszego rozwiązania, a wtrącanie się nie ma najmniejszego sensu. W końcu któryś wypowie to, o czym myśli mag.

Po pierwszych słowach mężczyzny nie można było tego wyczuć, ale kiedy nagadał się już trochę, dało się wychwycić specyficzny, wschodni akcent.

*

Po niezbyt owocnych poszukiwaniach, Ronhaar stwierdził, że dość czasu zmarnowali na zdobywanie informacji, i że trzeba wreszcie zacząć wcielać w życie jakiś plan, a nie tylko łazić po mieście. Ale co mają zrobić? Podszycie się pod więźnia i strażników było bardzo ryzykowne... Koncepty związane z katem były niemożliwe do zrealizowania... A może spróbują zdobyć jakieś lewe dokumenty? Ciężko, ale zawsze lepiej, niż w przypadku otwartego ataku na wieżę... Chociaż to chyba najbardziej by Ronhaarowi odpowiadało. Zdecydował, że poczeka, aż zbierze się cała zgraja rządnych złota popaprańców i wysłucha ich opinii i pomysłów. Po krótkim zastanowieniu szturm przestał wydawać się ostatnią deską ratunku, raczej... przedostatnią...?
 
__________________
"Podróż się przeciąga, lecz ty panuj nad sobą
Sprawdź, czy działa miecz, wracamy inną drogą"
TwoHandedSword jest offline  
Stary 09-12-2008, 00:27   #5
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Smród miasta, zanieczyszczonego chyba wszelkimi możliwymi rzeczami które mu przychodziły na myśl, dawał o sobie znać kiedy Alemir wyciągnął jabłko i zaczął je jeść.

Przeszedł nawet na drugą stronę ulicy, jednak nic to nie dało. Zaklął siarczyście patrząc na bogaty dom z ogrodzeniem i wartownikiem.
„Pięknie kurwa, pięknie. Dopiero pierwszy dzień z nową ekipą a ta już się rozpada. Ciekawi mnie co też zmusiło tego idiotę do iścia za tym grubasem.”
Widok bogato zdobionej posiadłości w środku tak nędznej mieściny dawał Alemirowi pełne przekonanie że oto stoi przed rezydencją herszta miejskiego półświatka. Byćmoże polegał on tutaj na handlu narkotykami lub żywym towarem, albo – jak w przypadku miasta Alemira – trudzili się w zbieraniu informacji i zamachach na żądanie.
Oczywiście mogło to być także wszystko naraz. Jednak zabójca miał to w głębokim poważaniu. Westchnął, ugryzł jabłko.

Zastanawiał się długo nad tym, co ów herszt może chcieć od Skrzypka. Oczywiście Alemir słyszał co grubas mówił przy stoliku, że nawiązał rozmowę z pijakiem ze względu na ich zainteresowanie wieżą.

A jednak… co im do tego?

W pewnym momencie jednak Alemir jakby się ocknął z głębokiego transu i zganił się w myślach za ślęczenie na ulicy i gapienie się w ów dom. Równie dobrze mógł chodzić z tabliczką „Tak, jestem podejrzanym typem”.
Pomyślał jeszcze chwilę po czym zaczął przyglądać się licznym straganom po obu stronach ulicy.

Chleb, mięso, ser, płótno, trąbki, herby szlacheckie, książki, miecze, alkohol, kwiaty i kurwa wie co jeszcze tutaj sprzedawano.

Jednak zabójcę nie interesował towar, którego było podejrzanie dużo jak na bijące biedą miasto, lecz sprzedający. Po twarzy i usposobieniu takiego można było się dowiedzieć jakim był człowiekiem. Przynajmniej w przybliżeniu.
Wreszcie dojrzał typ dość zbliżony do tego który go interesował – gadatliwy, otwarty, charyzmatyczny. I chciwy, jak to wszyscy bazarowi sprzedawcy.

Bez chwili zwłoki Alemir podszedł do niego i zaczął wypytywać o cenę i jakość sprzedawanych przez niego ksiąg. Zabójca dojrzał, ku swojemu zdziwieniu, kilka znajomych tytułów, jak choćby „Ludzie i potwory – różnice i podobieństwa” autorstwa anonimowego gnoma oraz „Trucizny i toksyny: rozpoznawanie oraz zastosowanie” autorstwa Geolgiego Herriha.

Mężczyzna był chudy i wysoki z okrągłymi okularami na nosie.
- Witam, witam szanownego klienta… - powiedział sprzedawca.
- Witaj dobry człowieku. – zaczął Alemir uśmiechając się nieswojo. Nie był to jeden z uśmiechów jakimi rozporządzał zabójca. Po prostu tak rzadko to robił że nie był przyzwyczajony do uśmiechania się. – Widzę że masz tutaj znamienite dzieło „Trucizny i toksyny…”. Można wiedzieć po ile je sprzedajecie?
- Hem… hem… - mężczyzna zamyślił się przez chwilę. – Jak dla pana, dziesięć srebrniaków. - Hmm… - Alemir także udawał zamyślenie by ukryć swój brak zainteresowania towarem. – A co sądzicie o tej księdze sprzedawco?

- No cóż, jest wszechstronna. Jednak nie na tyle wszechstronna by opisywać wszystkie wymienione w niej substancje z należytą dokładnością i uwagą. Weźmy na przykład taką roślinę – Kwiltus Casutus – zwaną także czarnym lotusem. Kwiatek ładny i takoż opisany, ale o jego trujących właściwościach autor słowem nie wspomniał. Słowem gówno to jest a nie porządna lektura.
- No tak… - podjął Alemir. – Z drugiej jednak strony czarny lotus nie jest aż taki trujący czy toksyczny. Wywołuje jedynie mdłości i wymioty. Natomiast na przykład czarna osa jest w książce dobrze opisana, z zaznaczeniem faktu iż jej użądlenie powoduje drętwienie i paraliż. Ma pan pojęcie ile kosztuje taka fiolka na czarnym rynku? Fortunę, można by powiedzieć. Za takie pieniądze można by kupić świetnego konia wierzchowego.

- Tak, tutaj ma pan rację, szanowny kliencie. – potwierdził sprzedawca. – A właśnie, jak się pan nazywa, jeśli nie jest to tajemnicą?
- Nie jest. – odpowiedział Alemir. – Nazywam się Gahlir Ailgurth. Czy mogę poznać także pańskie imię?
- Tanin. Po prostu Tanin.
- Niezmiernie mi miło panie Tanin. – wtedy między rozmówcami zapanowała chwila niezręcznej ciszy w której Alemir starał się jakoś sprowadzić temat rozmowy na dom o wysokim murze. Dawno nie zajmował się dyplomacją, nie przychodziło mu to tedy łatwo. – Czy wie pan kto mieszka w tym dużym domu z murem? O tamtym?

Tanin wyglądał na co najmniej zaskoczonego tym pytaniem.
- Tak… wszyscy to wiedzą. Ale po co panu taka informacja?
- No cóż… Dostałem nakaz od mojego mocodawcy z innego miasta by się nieco rozejrzeć po tym mieście i zorientować się ile z niego jeszcze, że tak powiem, zostało bo ostatnich dość wyniszczających wydarzeniach. Zaraza, bandytyzm… mam nadzieję że pan rozumie.
- Oczywiście, że rozumiem. – odpowiedział Tanin. – A w owym domu mieszka nie kto inny jak kupiec Wilhelm Vogel. I to nie byle jaki kupiec, a przewodniczący gildii kupieckiej! Jeśli macie jakiś towar na zbyciu, panie Gahlir, nie możecie lepiej trafić niż do Wilhelma!
- Tak, macie absolutną rację, panie Tanin. A można zapytać czym ten Wilhelm się zajmuje? Prywatnie, rzecz jasna bo o kupiectwie przed chwilą mi powiedzieliście.

- A zapytać można, nie ma przeszkód. Tyle że ja, szanowny panie, mam swoje wydatki. Rozumiecie – żona, dzieci. A teraz w pracy jestem i mi czas zajmujecie.
Alemir pokręcił lekko głową, westchnął i dyskretnie podał kupcowi mieszek z monetami. Tanin schował go czym prędzej patrząc wokół czy aby nikt tego nie widział.
- A zatem. – podjął Alemir. – mieliście mi coś do powiedzenia, prawda?
- Owszem, owszem… - potwierdził Tanin. – Posłuchajcie mnie zatem uważnie, panie Gahlir, bo powiem raz i powtarzać nie mam ochoty. Bo i to niebezpieczne informacje są. Otóż wyobraźcie sobie, drogi panie, że Wilhelm ma nie lada kontakty z naszym miejskim przestępczym półświatkiem. Jednak nie pytajcie się mnie czy im pomaga, czy siedzi w tym po uszy, czy bogowie raczą wiedzieć co. Jednak jakieś kontakty z nimi prawie na pewno ma.

- Słyszałem także iż szanowny pan Wilhelm ma na pieńku z naszym Miłościwym Księciem. Wyobrażacie to sobie?! Zadzierać z władcą, widział go kto. Ale Vogel nie jest głupi, ma za sobą dość pokaźną ilość miejskiej straży i nie skąpi grosza by tak zostało. Tedy Książę nie ma jak mu się do rzyci dobrać. A dobrałby się z wielką chęcią.

- Ale i straż musi zachowywać jeno pozory wspierania Vogela. Tedy, jestem tego prawie pewien, jeśli ktoś znalazłby niezbite dowody na przestępczą działalność kupca, najpewniej wkradłby się do łask Miłościwie nam panującego Księcia. I przyczyniłby się do oczyszczenia miasta z bandytów, to jasne.
Nastąpiła wtedy chwila przerwy, w której Tanin wziął głęboki oddech.

- Teraz powinniście już iść, panie Gahlir. Ludzie zaczynają się na nas patrzeć i podejrzewają że coś spiskujemy. A mnie własna skóra jest miła wierzcie mi. - Dziękuję, dobry człowieku. – odpowiedział Alemir odchodząc.
Oddalił się natychmiast w kierunku karczmy, a stamtąd kierował się ku Wieży wypytując po drodze rzetelnie przechodniów.
To co usłyszał, a także to co zobaczył na miejscu, nie spodobało mu się. Bardzo.

„Kurwa”, pomyślał na widok grubego muru w okół wieży z kusznikami przechadzającymi się po nim.
„Ja pierdole”, pomyślał na myśl o koszarach wewnątrz tego muru w których stacjonowała cała straż miejska.

Wieża była twierdzą nie do zdobycia.

Patrzył chwilę na mur, potem na wysokie więzienie za nim, znów na mur. W ten sposób mijały sekundy, potem minuty, a zabójca próbował znaleźć sposób na sforsowanie tej twierdzy niemalże w tak krótkim czasie jaki im dano. Jednak myślenie nie zdało się na nic.

„Trzeba obrać inny kierunek myślenia. Bo i po co wchodzić do wieży na siłę? Nikt nam przecież z tej okazji nie wyda Wyszemira gotowego do wyjścia z więzienia i uniewinnionego.”

Od intensywnego myślenia oderwało Alemira skrzeczenie wron siedzących na pobliskim szafocie z czterema wisielcami. Zabójca skrzywił się widząc że są na nim jeszcze cztery wolne pętle. W niedalekiej przyszłości ta liczba może się zmniejszyć do trzech… albo i jeszcze mniej…

„Ale jakby tutaj w takim razie uwolnić Wyszemira?” pomyślał. „Można by wykorzystać informacje, których się dowiedziałem od kupca na bazarze, albo…”

Nagle oczy mu się rozszerzyły i poderwał głowę kiedy nowy plan zstąpił na niego wprawiając go w zachwyt.

„Tak! To musi się udać!”. Poszedł, prawie pobiegł, czym prędzej do biblioteki o której wcześniej wspominała Absynth.

Kiedy tam dotarł, słońce już się chyliło ku zachodowi. Wszedł do dużego pomieszczenia z wysokim sufitem i setkami regałów wypełnionych tysiącami ksiąg, dekretów, traktatów i innych dokumentów.

Odnalazł bezproblemowo bibliotekarza, który starał się poukładać księgi pewnego wyjątkowo sporego regału mając ręce oraz nogi zajęte trzymaniem różnych papierów i tomów.

- Bibliotekarzu… - zaczął Alemir, lecz tamten uciszył go gestem ręki każąc mu czekać. Zabójca nienawidził czekać. Wziął jednak głęboki oddech i czekał.

Po kilku chwilach mężczyzna poukładał księgi i dokumenty na regale. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Zwrócił się wtedy do Alemira pytającym spojrzeniem. Zabójca nie czekał aż ten zacznie zajmować się znów czymś innym.
- Potrzebne mi informacje. – zaczął. – A mianowicie… W sumie…Teraz to on się zamyślił.

„Może tak będzie lepiej…”
- Potrzebne mi są dokumenty. – podjął po chwili. – najlepiej stare i nieobowiązujące już dekrety, edykty Miłościwie nam panującego Księcia. Piszę bowiem książkę o reformach politycznych, militarnych i gospodarczych w tym mieście a w tym celu potrzeba mi wiedzieć jak tutaj było wcześniej. Czy możecie mi w tym pomóc?
 
Gettor jest offline  
Stary 06-12-2008, 23:00   #6
 
Ikoik's Avatar
 
Reputacja: 1 Ikoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodzeIkoik jest na bardzo dobrej drodze
Przez całą drogę do wieży Sara nie odzywała się. W miarę możliwości próbowała ignorować miasto wokół, co w cale nie było łatwe. Tłumy żebraków i najrozmaitszych szumowin, którzy stanowili obecnie ponad połowę tutejszego społeczeństwa, oblegały ich ze wszystkich stron. Po trzech próbach kradzieży nad jej głową pojawiła się kula ognia, której chyba nawet ślepy by nie zauważył. Budziła swym wyglądem powszechne zdziwienie, ale przynajmniej ją zostawili w spokoju. Po chwili stwierdziła, że to miasto nie różni się specjalnie od jej ojczystego. Było tylko większe i pachniało, jakby usiadł na nim olbrzym z rozwolnieniem. Nie wiedziała wiele o fizjologii olbrzymów, ale prawdopodobnie byłoby to możliwe... Zadrżała. Na szczęście cholerne olbrzymy już dawno wymarły.

- Ja wybiorę się z mości Sarą podjudzić kmieci. Czemu z nią? Bo jak zgarnie nas straż to ktoś będzie musiał im dać popalić.

- Jeśli ochroniarza potrzebujesz… I jeden wystarczy na całą straż… to baw się dobrze…


-Wierz mi Ignacy, jak będzie problem, to już ja sobie z nimi poradzę...-odpowiedziała, uśmiechając się nad wyraz paskudnie. Efekt psuł idiotyczny płomień nad głową, który zaczął przypiekać jej rudą czuprynę.
-A wy... - rzekła do Toma i Bena-Nie spieprzcie.

Oddaliła się kilka kroków i zatrzymała. Dotknęła nadpalonych włosów. Po chwili włożyła rękę w płomień. Języki ogniste delikatnie popełzły po jej ręce, która, choć wydawała się płonąć, była wciąż niezmieniona. Ogarnął jej ramiona i głowę, tym razem nie paląc włosów, lecz tworząc swego rodzaju płomienną koronę. Stała tak w aurze płomieni, nie zauważając zdziwionych spojrzeń przechodniów. Uspokajała się. Zirytowana uprzednio Serafin, Anthelem, ”Pierwszym” i ”Drugim”, potrzebowała chwili wytchnienia. Ostre, wykrzywione zazwyczaj w drwiącym uśmieszku, rysy wygładziły się, widać było, że nie myśli obecnie o niczym oprócz ognia. Nagle płomienie zgasły, pozostawiając tylko chmurę dymu. Cała scena nie trwała nawet minuty, ale wydawało się jej, że były to całe miesiące.

-A co do tych zamieszek-zaczęła głosem czystym, cichym, przypominającym odrobinę syk płomieni, zbliżywszy się uprzedno do drużyny-to muszą one stanowić co najmniej ograniczone zagrożenie i nie mogą zostać zbyt szybko stłumione. Inaczej z koszar może wyjść mniej strażników, niż byśmy chcieli. Zamieszki tego rozmiaru muszą posiadać cechy normalnego buntu. Primo.-ognisty ton w jej głosie opadł i przeszedł w mentorski ton kogoś, kto wie od ciebie o wiele więcej i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Kilka lat temu irytował ją ten ton, lecz ostatnio zaczęła go coraz częściej używać-Buntownicy muszą zdawać sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji. Secundo. Muszą mieć przywódcę, kogoś kto pójdzie na czele, choćby do niczego się nie nadawał. Tertio. Muszą mieć nadzieję na poprawienie swojej sytuacji. Potrzeba nam więc tylko kogoś na przywódcę i możemy wywołać taką rewoltę, że nie opanują tego szybko.

"Jeżeli się uda, Araharowi niech będą dzięki"
 
Ikoik jest offline  
Stary 07-12-2008, 00:51   #7
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Anthel zadowolony uśmiechnął się. Słońce, wszechmogące. Jakaś paskudna myśl zatliła się w jego umyśle bowiem wzdrygną się jeszcze. Pierwsza nauka brzmiała „Nie myśl tylko czuj”. Anthel wiedział, że należy podążać za intuicją, za gamą przeczuć. Sam jego udział wyprawie był wielkim przeczuciem i wizją ważnych wydarzeń. Poprawił płasz zarzucając kaptur na głowę.. Znamię na czole było milczącym memento, o swym znaczeniu jakże skrytym lecz niosącym brzemię dawnych wydarzeń.
Rzucił wzrokowe wyzwanie słońcu.



Ruszył ku miejskim alejką. W czasie drogi i podpierania się metalowym kijem wyjął z torebki u pasa plik kart używanych nie do gry lecz przez wróżbiarzy. Ucałował każdą z kolei przymykając oczy i skupiając swą wolę wbrew słońcu i przeznaczeniu. Mgła czegoś nieuchwytnego, tajemniczego i ciemnego uniosła się nad kartami. Talia dwudziestu czterech kart i czarna postać Anthela która pod słońce dnia sunęła alejkami.



Szaleńczy taniec w alejkach pomiędzy budowali nasilał się wraz z uchodzeniem promieni słonecznych. Podrzucał przechodniom karty do wróżenia, szeptał słowa, umawiał spotkania.

-Plan nieopodal fontanny.

-Koło zakładów krawieckich.

-W niektórych budynkach trzymają żywność którą mieli rozdać.

-To straż miejsca odpowiedzialna jest za głód.

Ostatnia karta nosząc swe przeznaczenie które było zarazą rozpowszechniającą się z ust do ust po jadowitym słowie i ostanie zapewnienia o sprawie. Cienie stawały się coraz dłuższe, a wędrówka Anthela szybsza, w pełnym błękicie oczu zakorzeniła się jakby istota z obcych krain. Przystanął na chwilę, wbrew logice robił się mniej zmęczony bo chociaż pracował dłużej to i było bliżej upragnionej nocy. Zdjął kaptur z głowy, poprawił miecz i sztylet u pasa. Dotarł pod pierwsza umówioną zbiórkę, pod pobliską piekarnię. Mieszczanie nie wyglądali okazale i trzeba było się powstrzymywać albo przez popadnięciem w żałość na nich nędze oblicza albo by nie wybuchnąć śmiechem. Banda około czterdziestu zarośniętych obdartusów którzy na drodze życia nie miało kontaktu z wodą i patrzyli równie łapczywie na drugiego człowieka jak i na szyld pobliskiej rzeźni przedstawiający namalowanego na drewnie wieprza. Oblizywali się przy tym. Anthel wkraczając w środek tłumu układał w głowie słowa. Musiał mówić prosto, dosadnie i jako jeden z nich. Kompletna zmiana.

-Przyjaciele! Jesteście! Turyk czy Sule? Opiekun przymierających głodem i pokrzywdzonych czy poplecznik bogatych którego symbolem są monety zdobyte na Waszej krwawicy! Tak przyjaciele, stoję tutaj pośród Was jako przyjaciel bo wszyscy jesteśmy braćmi i przyjaciółmi w głodzie! Dziś wieczorem ruszymy u posad to miasto upominając się o byt!

Spojrzał na czterech strażników miejsc ich zmierzających i nie był to najweselszy widok. Cień był sprzymierzeńcem i z tego cienia szybko wyjął plik kilkunastu ulotek prosząc o ich rozdanie:

„Głód i śmierć na ulicach miasta. Przybądź wieczorem na plac z fontanną aby to zmienić!”

Na dole znajdował się prosty rysunek fontanny, bochenków chleba i tłumu ludzi dla analfabetów. Tymczasem dwóch z czterech strażników i to tych najsłuszniejszej postury obiegło w stronę Anthela z nienajlepszymi zamiarami. Sam dotychczasowy mówca pozbywszy się wyciągniętych z cienia płaszcza ulotek zaczął uciekać. Nie dało rady. Tłum się rozpierzchł, ciosy w szczeknę i korpus z pieści oraz trzonka halabardy powaliły go na ziemię. Plunął krwią, dół koszuli rozerwał się niemiłosiernie. Gniew nie był doradcą nawet gniew za cios. Pochwycił Dwóch strażników za oczy jakby naciągając na nie kurtynę. Uciekł biegiem podczas gdy przedstawiciele władz miejskich odzyskiwali wzrok. Zatrzymał się trzy przecznice dalej omijając rynsztok do którego prawie by wpadł. Oparł się o kij i dokonał małego przeglądu siebie samego. Podpite oko, rozerwana koszula, kilka siniaków. Splunął resztą krwi. Trzeba było się śpieszyć na kolejny wiec. Tym razem nie będzie ulotek. Ruszył trochę obolałym lecz nader eleganckim dając upust nieskończenie skomplikowanej plątaninie myśli.
Wkroczył na kolejne miejsce zbiórki niczym wielki aktor na miejsce swej sztuki. Rozłożył ręce niczym wielki aktor wchodzący na scenę.

-Jesteśmy przyjaciele!

Zakrzyczał tak głośno jak tylko mógł zwracając na siebie uwagę tłumu samym tylko krzykiem. Zaraza przeznaczenia rozprzestrzeniała się coraz szybciej, czuł w okolicy kilku ludzi z podrzuconymi kartami i tych którzy zostali zarażeni przez posiadających owe karty. Tak oczywiste szarpnięcie przeznaczeniem było wielką zbrodnią przeciw samej naturze świata i losom zapisanym gdzie być powinny. W chwilach jak to trwało i Anthel czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Mimo to mówił nie dając nawet najmniejszej oznaki otoczeniu, brak emocji oprócz tych udawanych.

-Jesteście Tutaj i ja jestem dla sprawy naszego bytu i przeżycia! Musimy walczyć by przeżyć! Spójrzcie na bogate domy i ich opasłych mieszkańców. Zajadają się transportami przeznaczonymi dla nas! Skąd to wiem? Temu mnie pobili i ledwo uszedłem z życiem.

Błyskotliwe wykorzystanie okoliczności zatargu z strażą miejską w głębi ducha ucieszyło Anthela i to nie lada. Zupełnie nie zważając na reakcje gawiedzi ruszył dalej przerzucając kostkę do gry między palcami. Chociaż mając poważny cel i starają się grać na nosie całemu miasta to słowem to nagięciem przeznaczenia nie stracił zewnętrznego opanowania, gry aktorskiej i zamiłowania dla prostych sztuk dla samej uciechy wzroku.
Znowu straż miejska kręciła się wokół zebranych ludzi, i co najgorsze – ludzi było bardzo mało. Strażnicy patrzeli bacznie na tłum. Anthel zrazu spojrzał twarz jednego, tego samego którego oślepił na chwilę aby uciec. Twarz nie wyrażała emocji lecz już podły pan uformował się w jego głowie. Pokazał się specjalnie na widok strażników aby Ci zaczęli go gonić.

-Stój mówię!

-Widzicie ludzie! Oto ścigają bo są wini i znamy prawdę!
Niekiedy odstawiony teatrzyk mógł być skuteczniejszy od najświetniejszej przemowy. Uciekł im ile sił w nogach. Zresztą nawet za daleko go nie szukali. Może mało im płacili? Ledwo jego kij dotknął na ziemi jak napotkał nierówność na ziemi, a fetor rozkładającego się ciała uderzył w nozdrza. Na ziemi leżał ten sam chłopiec którego spotkał na placu uzgadniając plan z drużyną. Martwy, tak jak przepuszczał – śmierć była mu pisana niebawem. Lecz nie umarł z głodu, począwszy od lewego ucha, przez szyją, a skończywszy na prawym ramieniu biegła rozdarcie zadane nożem. Krew zdążyła wsiąknąć w brudne ubranie i zaschnąć na ranie. Martwe oczy, przeraźliwie wytrzeszczone sprawiały upiorne wrażenie. Anthel zamknął powieki i nachylił się do trupa jakby każde zwłoki były dla niego czymś normalnym, uświęconym rytmem świata. Nabrał powietrza i z świstem wypowiadanego powietrza rzekł zdanie jakby do owego chłopca który już zmarł.

-Nie bój się. Idź tam gdzie inni.

Pośmiertna rada przeminęła dość szybko. Słońce powoli chyliło się ku upadkowi co nie dość, że zwiastowało główny wiec to jeszcze poprawiało samopoczucie i sztuki Anthela. Zastanawiał się czy Pierwszy i Drugi poradzą sobie z całą sprawą. Jeśli tak to odbiją cel z wierzy bardzo szybko. Lecz jeśli coś się nie uda – będzie tylko ratunek w postaci wozu...
Noc była bliżej. Czas do zachodu słońca minął na spokojnej wędrówce po mieście, wyczekiwaniu na jakiekolwiek zwiastuny powodzenia przemów i wyczuwaniu tych których myśli zostały skierowane na tor magicznie.
Trwało to dość sporo czasu. Trzeba było dać czas ludziom. Spojrzał na Sarę analitycznie.

-Chciałbym byś mi opowiedziała coś o księstwie Harnawilardu. Nie obiło się o moje uszy, a biorąc pod uwagę, że kawałek świata już zwiedziłem...

Dalszą drogę milczał. Wkroczył na plac z fontanną gdzie gromadzili się ludzie.



Noc, nareszcie, wreszcie. Bez słowa, jakby przez nikogo niezauważony usiadł nad ziemi w cieniu dawanym mu przez budynek. Odłożył kij i obserwował ludzi. Ciemność stała się bratanicą Anthela, większość ludzi go nie zauważała przechodząc obok, innym mijał na skraju wzorku cień postaci, jeszcze inni zaraz po ujrzeniu wzięli go za żebraka i zupełnie zapominali oblicze. Cudne incognito by nie rzec magiczne.
Siedział i obserwować cerując koszule nitka dobytą z woreczka u pasie. Spoglądał na księżyc jakby poszukując odpowiedzi. Zacerowawszy koszule uśmiechnął się w duchu do siebie samego. Nieznana nostalgia przytłoczyła umysł wraz z niezliczonymi igiełkami w sercu. W ciemności powinien czuć się mocny lecz wątpliwość i wielka zbrodnia przeciw równowadze losów nie pozwalały. Czy narażenie tylu ludzi dla dania marnej zasłony dymnej działaniom było słuszne? Sprawa bywała ważna i czysty impuls w świadomości mówił o tym. Lecz rozum podejmował rozważania. Czuć, nie myśleć – najwspanialsza rada. Powstał z ziemi, oparł się o kij i rzucił spojrzenie księżycowi.

-Za dwa dni o tej porze oddaje się Srebrnej Regule. Za dwa dni.

Słowa wymruczane pod nosem raz szeptały się, raz brzmiały w pełni, innym razem więzły w gardle. Ta przeplatanka była pieczęcią i ulgą, zapieczętowaniem tego, że naruszenie przeznaczenia naprostuje się samo. I kiedy dokona się powrót równowagi dając Anthelowi w twarz. Pewny siebie wyszedł z cienia budowli w stronę tłumów w rogu placu.

-Przyjaciele i współbracia w głodzie, witajcie! Widziałem ich jak pijali wino i zagryzali żywnością z transportów! Widziałem, jak strażnicy tuczyli sakwy pieniędzmi sprzedając żywność która winna być Wam dana! Pochwycili mnie, pobili i zakatowali mieczem bo widziałem co czynią. Lecz uciekłem i stoję nawołując do powstania aby upomnieć się o swe prawa i ukarać złodziei zabierając im to co jest nasze...

Zrobił pauzę aby przemowa nabrała dodatkowej podniosłości, uniósł metalowy w kij w górę jakby odgrażając się komu i zachęcając do owej groźby ludzi.

-...nasze to jest! Uda się nam! Uda! Uda! Teraz idźcie i upomnicie się o swe prawa! Na budynki szlachty Na siedziby władz miejskich! Spotkacie mnie walczącego z wami ramie w ramię!

Nie zważał na dalsze reakcje przyszłych buntowników. W nocy czuł się rześko, ruszył ku miejscu zbiórki swojej drużyny oglądając przy okazji swój pierścień lidera. Pod srebrnym sercem księżyca czuł się pewnie. Nawet nie krzyczał zwyczajowego „Idzie się!” by uniknąć wylania fekaliów na głowę miast do rynsztoka. Nieznany zmysł teraz w pełnej krasie kierował go, podążał szybkim krokiem samemu czując kiedy poczekać na wylewanie odchodów przez mieszczan, ten komiczny slalom unikania nieczystości i straży miejskich nie potrwał zbyt długo. Zanim wszedł do karczmy przebrał tylko koszule chowając zacerowana do torby, a zajadając na ciało drugą zeń wyjętą, niemalże identyczną nie licząc innego kroju sugerującego kupienie w sąsiednim mieście.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 07-12-2008, 10:59   #8
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Rebus Kotullius – co z nim zrobić? Jak wykorzystać informację o tym jegomościu? Myślała, myślała... w końcu szyld karczmy natchnął ją rozwiązaniem. Weszła raźnym krokiem.
- Karczmarzu! Pani moja zostawiła tu swoje pisma! Rusz no się, a chyżo, i przynieś je!
Karczmarz zrobił oczywiście przewidzianą przez nią minę. Zadowolona z efektu grała dalej.
- No co tak patrzysz, przynoś mi te pergaminy i pióro...
- Ale ja... jaki... jakie pergaminy... - jej stanowczość zbiła go z tropu, przynajmniej chwilowo. - Ejże, co ty mi tu dziewko!
- Dziewko? Ja ci dam dziewkę! Oddawaj co nie twoje! Moja pani już nigdy nie odwiedzi twojego przybytku. Chcesz tego? Przelicz kasę z ostatniego tygodnia. Pytam jeszcze raz: chcesz tego?
Widziała jak monety przesypują się w jego tęczówkach. Nie miał pojęcia kim jest, o co, i o kogo chodzi, ale wszedł do gry.
- Zostawiła? A kiedy to było?
- Dobra, wiesz co... nie chce mi się marnować czasu – rzuciła monetą – daj mi po prostu jeden arkusz, pióro i inkaust- mam pilne zlecenie. Muszę to dla niej napisać. Rozumiesz?
Nie rozumiał, ale magia pieniądza zrobiła swoje. Po chwili trzymała pióro w ręce i kreśliła to, co podpowiadał jej akurat koncept.
-
Drogi Rebusie,
Ośmielam się pisać do Ciebie, w dodatku tonem dość poufałym, natchniona nie tylko potrzebą, ale przepełniona strachem. Wybacz zatem zabarwienie emocjonalne i treść jeśli ci ona niemiłą będzie, w ostatnim przypadku pozwól językom ognia strawić to pismo i w czeluści niepamięci zapędź fakt otrzymania go. Jeśli jednak darzysz mnie takim samym afektem jak ja ciebie, tuszę, że słowa moje trafią nie tylko do serca twojego ale i w czyny się przerodzą.
Sprawa jest zawikłana, i choć z pozoru zwykłą krotochwilę przypomina raczej, śmiertelnie poważną się zdaje. Znasz księcia i wiesz jak popędliwy bywa, w rozmowie, w przerzucaniu się żartami raczej, Cruella Varanne – zręczna dyskutantka, przedstawiła mię w dość niekorzystnym świetle, sugerując, że niekoniecznie lojalna wobec miłościwie nam panującego bywam. Nie będę rozwodzić się nad tą kwestią, znasz mię przecież i wiesz, że tak jak ty Panie, szczerze wspomagam zawsze księcia w jego decyzjach. Dysputy nasze zeszły na dziwne tory, sama juz nie wiem jak to się stało, dość powiedzieć, że walczyłam jak lwica, jednak o wszystkim rozstrzygnąć ma zwykły zakład. Tak Mój Panie, nie mylą Cię oczy. Zakład. Książę, wspomagając swoją fantazję kilkoma, a może kilkunastoma kielichami wina, powierzył nam zadanie do wykonania. W wieży północnej przebywa więzień, starzec o imieniu Wyszemir, a my mamy przynieść księciu kosmyk z jego brody. Wiem, ze to niedorzeczne, ale zakład przyjęłam, nie mogę pozwolić by Cruella wygrała i wlała jeszcze więcej trucizny w serce Pana, któremu służę zawsze wiernie.
Kosmyk musimy obciąć same lub ma to zrobić osoba przez nas wyznaczona, nie mająca jednak na co dzień dostępu do wieży. Oczywistym jest, że nie mogę uczynić tego osobiście. Zwracam się się więc z serdeczną prośbą do Ciebie, czas chyba najwyższy uczynić naszą przyjaźń trwalszą i przypieczętować ją czynami. Pomoc twoja w tej delikatnej i dziwnej sprawie pozwoli powalić moją słabą i kruchą twierdzę rozsądku, która do tej pory wstrzymywała mnie przed uległością wobec tego, który przecież tak często śni mi się w nocy.
Na dowód zaufania jakim cię darzę Mój drogi, wysyłam do ciebie moją tajemnicę, skrywaną przez lat dziesięć bez mała. Przygarnęłam ją dziecięciem, odkrywszy wspaniałe zdolności wysłałam na nauki, by nie zmarnować, a przede wszystkim ukształtować ten naturalny dar, którego jest posiadaczką. Może być wielce pomocna mojej sprawie, ale i, jeśli sobie życzysz, twoim interesom. To ona zajmie się wykonaniem zadania w moim imieniu. Tuszę, że znajdzie w tobie przyjaciela, jako i ja bym znalazła. Musi dostać się do wieży, jednak sama nie ma szans, skoro książę zamierza udawać, że nic o zabawie nie wie - poleciłam jej więc zrekrutować kilku śmiałków, którzy pomogą jej w tym zadaniu.
O pomoc proszę przede wszystkim Ciebie – jedynego w tłumie rekinów mnie otaczających , który mam nadzieję darzy mnie tym, co w oczach jego dostrzegłam. Wiem, że to wszystko dziwne ale pozwól zadziałać sercu Kochany, a potem, zaufaj mi, spotka cię wspaniała nagroda...
Z niecierpliwością oczekując wyników i spotkania z tobą w moich komnatach za trzy dni od doręczenia tego listu,
Twoja
A.C.


Uf, przeczytała ostatni raz. Może być. Nie powinno być zbyt wygładzone – toż to list pisany przez wzruszoną kobietę. A.C. Amelia Constarius. Jej osoba nie umknęła plotkom. Wypytując o Rebusa kilkakrotnie natrafiła na to nazwisko. Wiedziała tylko, że ona mu się podoba. To tak mało, a jednocześnie tak dużo. Zagrała va banque. Wszak w tej beznadziejnej sytuacji wszystkie chwyty były dozwolone, a jej był tak słodki i niewinny przecież.
Weszła do karczmy. Wzrokiem odszukała kapelusz z piórem. Jest ! Bingo! Co teraz? Zwykłe dostarczenie poczty chyba nie wchodziło w rachubę. Cudem udało jej się zająć miejsce nieopodal. Usidła, zamówiła wino. Potoczyła bacznym wzrokiem po otaczającym ją wnętrzu. Cień ławy, cień stołu, ciemność w kącie. Zerknęła na zwój. Przymknęła oczy, jej brwi ułożyły się w znany tylko bacznym obserwatorom sposób. Upletła linkę, na jej końcu przytwierdziła mały haczyk, list bez problemu zaczepił się, delikatnym łukiem przeniosła przesyłkę na stół Rebusa. Pismo wylądowało tuż przed jego nosem. W napięciu czekała na rozwój wypadków, przyjmując postawę nieugiętości. Wytrzyma jego wzrok choćby nie wiem co...
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 08-12-2008, 22:31   #9
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Skrzypek sam nie wiedział czemu poszedł za grubym kusicielem. Kiedy jednak myślał o łyku miodówki... nie był w stanie się powstrzymać. Dzięki kupcowi czy kim on tam był, udało mu się dojść do budynku. Mężczyzna zaczął kogoś wołać i sam wszedł do środka.

Pijak w wolnej chwili pomyślał nad tym , czemu ktoś też chce się dostać do wierzy. To nie było takie ważne ale jeśli miał marnować czas na szukanie jakiegoś innego więźnia stwierdził że lepiej było by tego nie robić. Zostawała jeszcze sprawa alkoholu. Najwyżej poczęstuje się nim a potem ucieknie. O ile uda mu się przejść samemu do wyjścia.

Nagle jakiś nieznajomy zawołał go. Żołnierz poszedł za nim i... zemdlał. "Co ja takiego zrobiłem? Sukin..."
Kiedy wrócił do przytomności miał zamiar się przeciągnąć. Nie mógł tego zrobić. Ktoś związał go jak kurczaka na rzeź... albo inne zwierzę, nie znał się na fachu mięsodawczym. Otworzył powoli oczy. To co zobaczył zupełnie mu się nie spodobało. Nawet nigdy tu jeszcze nie był. Tył głowy pulsował mu tak jakby zaraz miała eksplodować. Zobaczył kogoś innego. Kiedy tamten mówił bawiąc się nożykiem, Skrzypek zauważył coś dziwnego. Nie był już tak pijany jak wcześniej. Nie zastanawiał się nad tym dlaczego tak jest ale wolał nadal udawać, że jego stan się nie zmienił. Zamrugał przenosząc spojrzenie na mówiącego.

-SSo takiego?! Mój pszyjasiel Gusztaw mi pomoże? I kim ja jesztem?! Ha, to pszeciesz ja, a czy to kto? Jesztem Szkszypek i byłem w takiej fielkiej armii!-Alchemik zmarszczył brwi. Coś mu się przypomniało. Wykrzywił usta.- Ale armi jusz nieee ma! Jak oni mogli szak szobie żginąć? Żosztawili mnie szamego! Ale nie, nie ktosz muszał przeszyć! A jeszli tak jeszt to oni szą w wieszy! A ja musze szę tam dosztać, i czo szprawdzić! Pomoszesz mi?

Nie wiedział czy człowiek dał się na to nabrać ale tak czy inaczej może nie był nikim ze straży tylko działającym dla własnych interesów zbirem. Nie przypominał z wyglądu kogoś takiego ale to tym bardziej świadczyło o jego winności. Skrzypek przeklął w myśli to że nie ma swojego plecaka. Wtedy zawsze miałby jakąś przewagę chociaż gdyby miał coś zrobić zabiło by to pewnie ich wszystkich.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 09-12-2008, 03:41   #10
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Karczmarz był nader uprzejmy i wcale nie żenił na pokoju. Aż dziwne w tym okropnym świecie. Nieprawdaż? No ale i tacy się zdarzają. Zaraz potem przekazał klucz Ignacemu, który potrzebował czasu na sporządzenie niespodzianek potrzebnych do rozróby. Zapowiadało się, że będzie ciekawie przez ostatnie parę dni. Najważniejsze nie dać się złapać i przeć do przodu. Na samą myśl o porządnej robocie Pierwszemu poprawił się humor. Bo i czemu by nie? Coś się dzieje, kaska z tego ma być nie mała, a sama Białogłowa niczego sobie. „Tylko nie lubię jak ktoś mi rozkazuje”.
Wieża, jak każda. I jak się Pierwszy spodziewał: Straż, Koszary, Garnizon. „Czekaj, czekaj,” - wyciągnął palce jednej ręki – „Raz, dwa, tam trzeci, cztery i pięć” - zamyślił się, wyciągnął drugą rękę, dodał jeden palec do puli. – „Jest i szósty. Na górze dwóch, i tam dwóch.
- Daje nam, hmmm… dziesięciu strażników a może i więcej. – Spojrzał na brata. – Plus cały garnizon.
Nic tu po nich. Bramą nie wejdą, no chyba, że zakuci w dyby.
- Idziemy sprawdzić tą Twoją fontannę, Drugi. Zobaczymy na ile ten bibliotekarz, srekarz, miał rację.

********
Fontanna niczego sobie. I woda leciała. Fajnie.
- No i masz! – dało się słyszeć szept Bena. - Fontanny Ci się zachciało, ja Ci mówiłem, że z tymi podziemiami to plotki. Widzisz tu gdzieś właz albo coś? No drzwiczki chociaż! – głos Pierwszego lekko nabierał nieprzyjemnego, drwiącego tonu. – Nic Drugi, nic. - Aktorsko rozłożył ręce i się rozejrzał.
- Ta się kończy zawierzanie bibliotekarzom, i skończ gadać, że fonta… - Powędrował wzrokiem za spojrzeniem Drugiego. Zatkało go, Klapa.
- Ty chy-ba żar-tu-jesz – powiedział głośno sylabizując.
Klapa. W bruku była klapa, właz. Normalne drzwiczki do podziemnego świata. Długo nieotwierane, zapewne.
Obaj krzątali się wokół wejścia i nic nie wskazywało na to żeby się jakoś dostali w kanały.
- Może trzeba właśnie tutaj wziąć Ignacego? – Szepnął do brata z założonymi rękoma na piersi i zamyśloną miną. – Ale jak już to kiedy? Przecież tu roi się od plebsu. - rozejrzał się dyskretnie.
- Cholera – wyrwało się Pierwszemu, trochę głośniej niż powinno.
- Zamknięte, zamknięte. Fontanna się spisuje, to nie ma po co tam wchodzić. – usłyszeli głos pijaczka.
Pijaczyna, po co go diabli niosą?Pierwszy spojrzał na Drugiego, Drugi spojrzał na Pierwszego i obaj wzruszyli ramionami.
Starszy brat długo się nie zastanawiał:
- A to jest się z czego cieszyć, bo woda potrzebna i pragnienie gasi. Tylko co jak fontanna wysiądzie? Tam na dole się ją naprawia?
Pijaczyna wyjaśnił co i jak. No, że enżenier jakiś szwendał się po kanałach. I że tak samo jak do niech wlazł to i tak samo prędko wylazł. I że oczy miał wielkie ze strachu. I że to trupy tam są. I że ich dużo.
Wszystko to zaciekawiło braci. Najmniej ciekawy natomiast był koniec opowieści gdzie zawsze można się spodziewać, wszechobecnego, „daj talara”. I taki koniec opowieści właśnie był:
- […]a swoją droga może wsparli by panowie jakim miedziakiem? Ja biedny człek jestem, stary już i chory, nie to co wy. – Tymi słowy starzec wyciągnął dłoń z powykręcanymi paluchami. Ben spojrzał na brata i kiwną znacząco głową w stronę starca, wymownym gestem: „ no, sypnij mu”. Po czym uśmiechnął się i zwrócił się w stronę pijaczka.
- A i miedziak się znajdzie jak dowiemy się mości staruszku gdzie rzeczonego enżyniera spotkać można.
I tak sytuacja przybrała jeden z gorszych scenariuszy. Taki w którym miarą czasu staje się miedziak.
- Jam biedaczyna z podgrodzia, cni panowie, mało co wiem… - staruszek posępnie spojrzał na Drugiego i Pierwszy spojrzał na Drugiego, Drugi spojrzał na Pierwszego. Tym razem nie skomentował. Wyciągnął rękę zza pazuchy i wrzucił w wyciągniętą dłoń starca miedzianą monetę, która w błyskawicznym tempie zniknęła.
…Jeden miedziak…
- … nu, ale obiło mi się o uszy co nie co. Ale żebym odrazy wiedział gdzie ów enżynier jest? Nu.. nu – ręka starca, drżąca ale stanowcza, wyłoniła się z kieszeni. -… nu, niby cuś tamoj usłyszałem.
Dziadek rozejrzał się po ulicy. Wąska brukowana aleja. Tu kilka osób, tam jeszcze parę. W sumie nie wiele. Ale zawsze.
- No, daj mu jeszcze jednegoPierwszy hojnie rozdaję nieswoje pieniądze i do tego z uśmiechem na twarzy.
Tom nie mając większego wyboru ponownie wyciągnął rękę z miedziakiem.
Wcale nie wygląda na takiego zwinnego.” – Pomyślał Ben widząc jak szybko i zgrabnie pijaczyna łapie monetę i chowa ją w kieszeń.
…Dwa miedziaki dalej…
- Ówemu enżynierowi, zmarło się jakiś czas temu. W jeszcze świeżym grobie zalega. Gruźlica go dopadła albo inna czorta. Swoją drogą to wielu teraz licho bierze, nieprawdaż? Weźmy przeto moją kuzynkę, ostatnio zachorowało jej się i już nie odratowali. Mówią, że medycyna postępowa. Jaka ona postępowa jak ludzie umierają jak umierali. Ano, i umierać będą. Natomiast kaznodzieja kazanie prawi, że….
- Przerwij starcze! – Odezwał się wreszcie Drugi. Jak zwykle spokojny. - A kto teraz się fontanną opiekuje?
- Opiekuje, tak? Kto to się opiekuje? – Starzec zaczął się drapać po brodzie jakby nagły atak pcheł go dopadł. Spojrzał ponownie na swoich rozmówców.
Nu ktoś tamoj pewnie się opiekuje. - przeciągle stwierdził widząc, że nikt nie zamierza wyciągnąć kolejnej monety. – Ale czy taki starzec jak ja mógłby wiedzieć…? A nu mógłby, niby.
...Cztery miedziaki dalej…
- A widzita tamoj, w porcie, taki wysoki budynek, tam mieszka mości Hoffer, ów facet za fontannę jest odpowiedzialny. Znaczy się on klucz trzyma. Ale powiadają, że ma ciężką rękę do srebrników.
Bracia jak jeden mąż spojrzeli w stronę wskazywaną przez starca z podgrodzia. A jak się odwrócili w stronę dziadygi, owego dziadygi już nie było przed nimi, tylko dreptał żwawo w sobie wiadome miejsce. Pierwszy nie czekając na nic, wyjął sztylet i zamierzał się do rzucenia gdy został złapany przez brata za rękę. I tak stali się ubożsi o 4 miedziaki.

Chłopaki długo nie myśląc udali się za wskazaniem staruszka. Mając nadzieje na szybkie załatwienie spraw z inżynierem. Mości Hoffer w końcu musi być rozsądnym człowiekiem, a rozsądni ludzie pomagają nieznajomym przybyszom, nieprawdaż?
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 09-12-2008 o 11:44.
Fabiano jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172