Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2013, 18:18   #161
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Jebło, chłopaki na pełnym wkurwie wbili się do nowej lokalizacji. Decydujące dla nich były pierwsze chwile, gdy po raz pierwszy zobaczyli, z czym mają do czynienia i co muszą zabezpieczyć. Ale już byli w środku, na pełnej akcji w takim momencie czujesz się w gazie i nic nie może cię zatrzymać.
Wolf, jako trójka zabezpieczał operację. Zajął stanowisko pod ścianą tak by sektor ognia pokrywał rozgałęzienie korytarzy. W sumie wybór pozycji był najlepszy z najbardziej hujowych. Żadnej głębi pola walki, żadnych stref bezpiecznych tylko CZERWONA STREFA ŚMIERCI. Po prawdzie w noktowizorze nie wyglądało to tak krwawo, zieleń sprowadzała do wspólnego mianownika wszystko wokół. Chowała przed nim emocje, jakimi była przepełniona woń oraz niebezpieczeństwo, jakie czyhało w korytarzach.

Kolejny wybuch, w którego pobliżu był Szturmowiec zablokował uszy, kręciło się mu głowie oraz był ranny, co najmniej żebra.. Pomimo wszystkiego trzymał sektory i z uwagą szukał wroga. Ciężko było, bo miał w okolicy 3 odnogi korytarza. Łatwo ktoś mógł go zajść. Najczarniejszy sen się sprawdził, gdy nagle gdzieś blisko coś upadło. Chwila i stroboskop zaczął działać totalnie oślepiając frontowca. Było ciężko. Thomson czuł, że jest w opałach... Do tego ten złowrogi głos. Właściciel musiał być gdzieś niedaleko.

- No to będzie grubo...- mruknął pod nosem, nudności jeszcze przez chwilę musiały mu doskwierać. W sumie nie pierwszy raz miał taką przyjemność, teraz musiał przeczekać pierwszy szok i nie robić głupstw.
Gdyby był świrem mógłby teraz zacząć polować na typka, co by się równałoby granie na jego zasadach. Na to nie mógł pozwolić. Samemu to można uprawiać samogwałt powiadał kapitan Killer i teraz Reggie pluł sobie w twarz, że dał się tak złapać. Był w gównie po same uszy, ledwo żywy i prawie, że obezwładniony.
Myśli były na swoim miejscu. Najpierw zabezpieczyć chłopaków, zabezpieczyć siebie, zajebać typa. Trzeci punkt odpadł, gdy tylko Wolf przekonał się jak idzie mu zmiana stanowiska. Poruszał się niczym po litrze spirytu. Bez szans. To, w jaki sposób koleś podszedł do niego wykluczało również i odciągnięcie go od dziury na niższy poziom i podprowadzenia pod lufy Szybkiego, Guntera i Blasta.
Nawet żadnych zwłok by się pod nimi ukryć albo zostawić niespodziankę

Jeszcze chwila na szybkie zebranie się w garść i zostało ostatnie rozwiązanie.

Spokojnie metodycznie, ale zdecydowanie wycofywanie do improwizowanego zejścia w dół. Na szczęście Frontowiec doszedł już częściowo do siebie. Akurat tyle by zobaczyć jakiś humanoidalny kontur. Nie czekał tylko od ruchowo uruchomił serię z Minimi, nie przerwał nawet, gdy począł kolejne kopnięcia w klatkę. Chaotyczny ogień pewnie nie dał dużego efektu na Badassie, Wolf jednak zajęty napiżdzaniem poślizgnął się i zjebał się na dół. Nie spodziewał się takiej ilości gruzu, ale teraz wyszło mu to na zdrowie i zamortyzowało upadek. Nawet na tyle, że wstał prawie od razu. Trochę kulał i był poobijany na szczęście ktoś go złapał i wyrzucił z pomieszczenia, a ułamek sekundy później Reggie poczuł podmuch i usłyszał całą masę kamieni wypadających z jego wnętrza. Całkiem logiczne, że poleciał za nim granat.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że w międzyczasie to Morgan napiżdzał z granatnika a jego wyciągnął jednoręczny saper.
Teraz oparł się o ścianę i zaczął macać kamizelkę. Po raz kolejny się udało…
-DZIĘKI!
Tymczasem Mike ustawił się przy otworze, w którym powinny być drzwi, przykucnięty, czekał czy gnojek nie zejdzie. Corrin zajął się obstawianiem korytarza.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 27-05-2013, 15:03   #162
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Otrzymywane komendy były jasne i czytelne. Za rogiem w prawo, przy leju po bombie w lewo. Przez ileś tam metrów prosto. Przypominało to nieco komendy otrzymywane od pilota w czasie odcinka specjalnego w KJS’ach, ale jak pokazała to praktyka takie właśnie przekazywanie informacji na temat trasy było najlepsze. W słuchawkach mniej więcej co jakiś czas dało się słyszeć to czyjeś pokrzykiwania, to z kolei komendy. Kiedy indziej ktoś krzyczał najwyraźniej ranny… Było jasne że mają tam gorąco. W aucie doktorek zaczął coś mówić. Adam go nie słuchał. Zajęty był drogą, tym aby tak masywny pojazd jak MRAP się gdzieś nie przewrócił, nie rozwalił. W brew pozorom przemieszczanie się przez takie rumowiska i pogorzeliska przypominało przemieszczanie się słonia w składzie porcelany. MRAP okazał się być bardzo, ale to bardzo niewygodnym pojazdem do prowadzenia. Adam upewnił się w przekonaniu, że zrobił źle. Knight, mimo iż uszkodzony to jednak dawał zupełnie inne możliwości w czasie jazdy. To, co z braku lepszego określenia trzeba było nazwać mianem ich pojazdu, ciężko się zbierało, ciężko reagowało na pracę kierownicy… i było strasznie miękkie. Wysoko położony środek ciężkości nie ułatwiał zabawy. Prowadzenie ustrojstwa przypominało jazdę starym Polonezem, czy jedną z wczesnych odmian Citroena na hydrauliczno-pneumatycznym zawieszeniu…. albo łódki na kołach. Tragedia.
-- Zamknij ryj! Kowalski jakby obudził się z odrętwienia. Blast krzyczał. Moi kumple tam giną. Adam, to dobrzy ludzie. Chodź im pomóc, a zrobię wszystko co mogę aby nic wam się nie stało.
Kowalski uśmiechnął by się, gdyby sytuacja na to pozwalała. Frontowiec właśnie w tej chwili prosił jego o pomoc. Jego?! Robiącego pod siebie ze strachu, który po prawdzie wypatrywał tylko chwili aby w końcu się urwać. Nie chciał zrywać się bezceremonialnie zostawiając za sobą trupy. To było nierozsądne. Pozostawił by za sobą bowiem nie tylko trupy, ale i wrogów w osobach tych, którzy by przeżyli. A prawdopodobieństwo, że ktoś z tego jednak wyjdzie było... niewielkie ale jednak. Zapewnienie ochrony przez Blasta, też raczej było frazesem. Niby jak to zamierzał zrobić? Był jeden. Tu tylko Chuck Norris dał by radę. Nawet jeśli ktoś ocalał, to wcale nie mieli pewności że będzie im w stanie pomóc. Adam nie mógł wiedzieć czy ktoś kto pozostał w środku w ogóle będzie w stanie nadającym się do pomocy. Bardzo możliwe, że jedyna pomoc jaka będzie możliwa to po prostu wycelowanie pistoletu w skroń i stwierdzenie „To nie będzie bolało!”. W tej chwili, mając nawet ze sobą medyka, mając nawet tak zaawansowane narzędzia jak Medpaki, painkilery czy zwykłą morfinę nie mogli zneutralizować większości nazwijmy to… przypadków. Na polu walki, od zawsze ludzie okaleczali się na bardzo wyszukane sposoby. Bez względu na to czy potyczki miały miejsce w wiekach średnich, czy w czasach takie jak te, nie zdarzało się aby walczący ustanawiali jakieś zasady. Skończyły nam się nici do szycia. Zakazujemy walki bronią sieczną! Bzdura…! Ludzie walczący naprzeciw siebie zawsze uciekali się do podstępów, do zagrań spoza istniejących „zasad walki”. I tak zdarzały się przypadki, gdy strzał ostrzegawczy oddawano z granatnika ustawionego poziomo w stronę ostrzeganego, lub przeciwnik popełniał rytualne samobójstwo strzelając sobie w plecy… z kuszy… siedemnaście razy. Desperat!

Reasumując: Blast właśnie prosił go, aby wpakować się w sam środek zamieszania, bez jakiegokolwiek wsparcia (poza samym Blastem), bez gwarancji na wyjście cało z opresji… lub chociażby w połowie.
Adam przeklął pod nosem. Słuchał kolejnych komunikatów w radiu stając się jeszcze bardziej złym z powodu obrotu akcji.
Doktorek prowadził go w bezpieczne miejsce, za to Blast prosił aby pojechać w przeciwną stronę. W pewnej chwili Kowalski nacisnął z całej siły hamulce, powodując że auto stanęło dęba, a jego opony wgryzły się głęboko w ziemię. Stał skierowany przodem do zamaskowanego Knighta, tyłem za to do wiejącej ciemnością dziury po pancernych wrotach. Siedziba Lusterek wyglądała okazale. Szczególnie we wstecznym, oddalającym lusterku. W jej środku nawet rozwalone wrota pancerne nie były w stanie popsuć ogólnego wrażenia.
- Adam. Podjedź pod wejście i wbijamy do środka. Ja będę was osłaniał, a ty i doktorek będziecie leczyć naszych...
- Bardzo proste. Wpaść tam i poleczyć, tych którzy oberwali, potem zabić tych złych i odjechać w siną dal... To nie pieprzone Eldorado!
Adam się wściekał.
W końcu podjął decyzję.
Lapek po raz kolejny wykazał się nad wyraz wysublimowanym poczuciem humoru rozpoczynając kolejny kawałek. Kostuch wyszczerzył się, powodując iż jego i tak nie piękna facjata, nabrała wręcz demonicznych odcieni. Zanucił za wokalistą:

Hey Man you know I’m okey.
The gun in my hand will tell you the same
But when I’m in my car don’t give me no crap.
‘Cause the slightest thing and I just might snap….

Zapiął bieg, wcisnął gaz i popędził..... tyle że do tyłu.
Spojrzał raz jeszcze na miejsce gdzie zamaskowane było jego autko, a na jego twarzy zagościł kwaśny uśmiech.
- Blast, za chwilę albo się schowasz, albo zostanie z Ciebie tyle co z Grega. Doktorku, no co jest? Stwierdził kiepsko parafrazując królika Bugs’a. - Wystaw zdrową rękę przez okno i na moją komendę złóż lusterko! Adam lewą ręką odkręcił okno po czym zajął się swoim lusterkiem. Celował autem prosto w rozbite wejście tak by z jednej strony je zablokować, z drugiej natomiast zapewnić sobie coś na kształt ochrony.
- Nie zasłaniaj teraz! Podsumował pierwsze próby zabrania się za składanie ustrojstwa. Siedział pewnie w fotelu trzymając prawą rękę na lewarku biegów, a lewą na kulce przytwierdzonej do kierownicy i ułatwiającej wykonywanie manewrów. Nie patrzył za siebie. Jego wzrok biegał to do prawego to do lewego lustra. Ustawicznie. Korygował delikatnie trasę wciskając gaz coraz mocniej.
Na chwilę przed uderzeniem Adam nakazał poskładać lusterka i schować się strzelcowi.
- Trzymajcie się czegoś! Docisnął gaz do dechy z zamiarem zaparkowania wozu możliwie głęboko w budynku.
- Kurwa. - powiedział Blast chowając się i zamykając właz na dachu wozu.
- Nie wiem czy dam radę. - Powiedział doktorek wyciągając rękę przez okno. - Łapy mi się trzęsą. - dodał trzymając lusterko.
- Popierdoliło was. - skwitował Anthon szukając na pace jakiejś małej klamki.
Auto zatrzymało się niemal idealnie przy ścianie kończącej dziurę po wrotach do bazy. Niemal idealnie oznacza, że lekko się wgryzło w beton. W zasadzie to by kończyło sprawę. Kowalski jednak nie zwolnił biegu, nie wyłączył silnika, a puścił powoli sprzęgło i dał lekko gazu. Odgłos cegieł i kawałków zawiasów trących o płyty pancerne MRAP’a nie był może muzyką dla Kostucha, jednak nie takich odgłosów już się w życiu nasłuchał.
Działał tak napakowany adrenaliną, że nim sam zdążył się zorientować złapał za broń i przeskoczył na tył auta. Minął Blasta, Anthona i pozostawił daleko za sobą doktorka. Naparł na klamkę, otworzył właz i wyskoczył z pojazdu wykonując przewrót przez ramię. W przyklęku i z bronią ujętą oburącz omiótł całe pomieszczenie. Było czysto, więc przywarł do najbliższej ściany z bronią na wysokości oczu. Czujny niczym Tome Lee Jones w „Ściganym”. Kątem oka spostrzegł politowanie w oczach Blasta i poczuł się trochę głupio. Zaraz potem poczuł się jednak jak skończony idiota. Gdy jego wzrok prześlizgnął się po broni dostrzegł przełącznik w pozycji „LOCK”.
Przeklął w myślach.

…maybe I’m not dead.
But I’m steal trying…

Blast wyskoczył uzbrojony po zęby, dwumetrowy dryblas obwieszony sprzętem jak wieszak z ciuchami w przedwojennym szmateksie… Ta… Robił wrażenie. Zaraz za Blastem z auta wyskoczył doktorek. Nie był uzbrojony, ale miał przy pasie ładownicę z apteczką i dużą torbę lekarską w łapach. Ostatni wysiadł zażenowany sytuacją Anthon. W zdrowej dłoni miał klamkę nieco mniejszą od tej Adama, ale też groźnie wyglądającą. Kowalski unikając wzroku pozostałych wrócił do auta zabierając drugą torbę medyczną i stając tym razem za silnorękim.
- Chodźmy do góry. - powiedział Blast ruszając w kierunku urwanych do połowy szerokości schodów będących gdzieś przed nimi.
Za autem, po drugiej stronie korytarza, korytarz zakręcał - tak samo za schodami wmontowanymi w ścianę przed grupą.
- Za wami czysto. - usłyszeliście w radiu głos AJ.
- Góra czy dół? Myślę, że jak tamci wchodzili górą to tam lecimy, he? - zapytał Blast przy schodach.
Kowalski przełknął głośno ślinę. Obejrzał się w kierunku bezpiecznej przestrzeni pojazdu. Z pozoru bezpiecznej.
- Prowadźcie. Żaden ze mnie Operator. Będę Wam tylko przeszkadzał. Adam złapał torbę, przewiesił sobie przez plecy, a w prawą rękę ujął pistolet. Odbezpieczył, wprowadził nabój do lufy niczym prawdziwy wojownik w prawdziwym kinie akcji i skinął pozostałym gotów iść przed siebie.
Blast ruszył pewnie przodem, a zaraz za nim Anthon uzbrojony w pistolet. Doktorek szedł nieco z tyłu, podobnie jak Kostuch. Schody na górę były po części zburzone więc musieli sobie dać radę z połową ich szerokości, bez barierek i stąpając po odłamkach tego co niedawno było ścianą. Wejście na górę nie przysporzyło im problemów. Mieli do wyboru iść albo w jedną albo w drugą stronę.
- Coś słyszę. - powiedział Blast pokazując Anthonowi na część korytarza na prawo od schodów.
- Ok. Idziemy. - powiedział jednoręki idąc przy jednej ze ścian.
Blast szedł przy ścianie, która dochodziła do narożnika aby korytarz równo z nim skręcił.
- Psst... - komandos szeptem dał znak reszcie aby byli cicho.
Zza rogu dochodziły ich kroki. Nie za głośne, należące do dwóch/trzech osób. Blast uniósł karabin, gdy zza rogu wychyliła się częściowo sylwetka ludzka. Nie każdy w tym momencie by wytrzymał napięcie naciskając od razu spust. Ale nie on... Widząc Anthona, który opuścił pistolet dał się wychylić człowiekowi. To był Gunter, który pewnie najpierw trafiłby będącego bardziej na widoku Anthona.
- Swoi! - powiedział Blast. - Kurwa, co wam się stało? - zapytał dowódcy.
- Ja dostałem w nogę. - powiedział kulejący za nowojorczykiem Szybki. - Morgan mnie opatrzył. - powiedział jednak z niezbyt przyjemną miną.
Każdy kto przyjrzał się jego nodze nie dziwił się czemu Posterunkowiec kuleje. Doktorek zbladł. Anthon zaklął. Adam zastanawiał się ile mięsa z nogi wyrwała Szybkiemu seria, którą otrzymał. Jak on w ogóle szedł?
- Ile morfiny dał Ci Morgan? Zapytał Kowalski łapiąc wzrok doktorka. - Ktoś jeszcze oberwał? Stara szkoła mówiła, iż zanim zaczniesz opatrywać kogokolwiek musisz dobrze rozeznać sie w całej sytuacji. Dlaczego? Ponieważ poszkodowany, który z tobą rozmawia, krzyczy, gestykuluje i biega, jest przytomny oddycha. Udzielając w pierwszej kolejności pomocy takiej osobie można skazać na śmierć kogoś, kto dwa metry dalej nie krzyczy, nie woła o pomoc, nie oddycha. Cicho umiera.
- Hmm... - zastanowił się szybko Fred. - Morgan i Pan Wschodni Teksas dostali po łapach, a kamizelka Wolfa przypomina koszulkę powstańca. Nie wiem ile przez nią przeszło, ale coś na pewno. Jedynie Gunter nie dostał...
- Dacie rade ich wycofać do wejścia? Tam jest auto, możemy ich z Doktorkiem opatrzyć... a przynajmniej zrobić wszystko to co będziemy mogli. Tam nie ma tyle kurzu... łatwiej i bezpieczniej dla nich będzie pracować...
Kowalski zawiesił głos patrząc ciężko na Guntera. - Nie opatruje się rannych w pierwszej linii. Dodał odrobinę mocniej.
- Morgan ma pewnie włączony generator więc radia są na nic. - skwitował Szybki. - Może zrobimy tak, że ja z doktorkiem i Anthonym idę do auta, a po naprawieniu mojej nogi...
- Jakim naprawieniu? Czyś ty...?
- zapytał doktorek.
- Zrobisz co się da, a potem idziemy na dół sprawdzić co się dzieje...
- SZYBKI!
Adam przerwał twardo. Gdy tylko morfina przestanie działać stracisz przytomność i padniesz w najmniej odpowiednim momencie. Adam mówił pewnie nie dając sobie wejść w słowo. - Jeśli weźmiesz więcej morfiny, czy czegokolwiek innego Twoje serce może tego nie wytrzymać i padniesz... ale martwy. Potrzebujesz pomocy. Teraz. Jeśli tego nie otrzymasz, nie pomożesz nikomu a sam umrzesz. UMRZESZ GŁUPIO! Adam podniósł ponownie głos. Jeden medyk, Szybki i ktoś do osłony wraca do auta. Drugi medyk i osłona do przodu. Zbieramy rannych, wycofujemy, składamy i dopiero sprawdzamy co możemy zrobić dalej. KONIEC!. Rozejrzał się po otoczeniu szukając aprobaty.
Gunter z Blastem kiwnęli głowami, a doktorek zbladł bardziej.
- Ja idę do auta. - powiedział patrząc na korytarz.
- Ja w takim razie do osłony wezmę Anthona. - powiedział Szybki. - Nie mogę was za bardzo osłabiać zabierając Blasta czy Guntera. Oni lepiej ze sobą współpracują. Idź z nimi.
- Bohater... Warknął Adam pod adresem Doktorka. - Prowadźcie Kiwnął głową akceptując podział.
Gunter i Blast to była klasa sama w sobie. Gdy Kostuch patrzył na ich zgranie przypominały mu się filmy o siłach specjalnych, których swoimi czasy obejrzał więcej niż parę. Dowódca zajmował się frontem korytarza, a Blast nieco wycofany pilnował medyka i pleców.
W pewnym momencie cała grupa usłyszała wybuch. Nieco wytłumiony i chyba piętro niżej, ale gdzieś niedaleko przed nimi. Blast z Gunterem od razu przyspieszyli. Po zakręcie korytarza grupa zauważyła przemieszczającego się do kolejnej odnogi człowieka. Był duży, ale już im znikał z oczu. Blast strzelił parokrotnie, ale gość zniknął.
- Kurwa. To mógł być Reggie idioto. - powiedział Gunter ruszając do przodu.
- Adam, przygotuj się. Jak znajdziemy kogoś z naszych to pewnie będzie potrzebował pomocy. - powiedział Blast kiwając głową na słowa dowódcy.
Adam również kiwnął głową i podążył za dwójką komandosów. Bardziej gotowy już być nie mógł.
 
hollyorc jest offline  
Stary 02-06-2013, 00:39   #163
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Upadek - spadnięcie raczej, ustała przecież na nogach - otrzeźwiło ją. Co to niby jest, jakieś zapadnie, pod spodem powinny być naostrzone kolce, nie materace. Mężczyzna zwracał się do niej, jakby ją znał, to pewnie ten rzeźnik, co jej wszczepił to świństwo od bezpłodności. Zanim zdążyła zareagować jej broń poleciała w kąt.

Kiedy Szakal - który pojawiał się nie wiadomo skąd, podobnie jak ona - rzucił się na faceta z tabletem, dziewczyna odruchowo odskoczyła w bok, w stronę ściany. Nie chciała, żeby mężczyźni ją startowali.
Szakal zdecydowanie nie był tym, na kogo ten kto ją tu ściągnął, czekał - a to musiało oznaczać, że tamten lada chwila się pojawi. Już to widziała, jak ją odwożą w granicach przyzwoitości tam, gdzie chce, już to widziała...
Złapała swojego krissa i zaczęła przesuwać się w stronę korytarza.
Alex widziała, że Szakal radzi sobie nad wyraz dobrze chociaż jego przeciwnik był o wiele większy. Nie pierwszy raz Cobin na własne oczy była świadkiem przewagi zręczności nad brutalną siłą. Jerycho był dla gościa za szybki raz po raz trafiając go - niestety rozbrojoną - ręką w tors i głowę. Tamten jednak był silniejszy i gdy trafił Indianina w brzuch dało się słyszeć dziwny dźwięk - możliwe, że pękające żebra. Niemal jak łamany na ściółce leśnej chrust. Jerycho pierwszy raz zawył z bólu jednak nadal walczył.
- Uciekaj głupia. - powiedział przez zęby.
Tak planowała. Nie była w końcu głupia, skończyła uniwersytet. Kiedy jednak Indianin jęknął, prawie zginając się w pół, w Alex też coś pękło. Chyba nie była gotowa na śmierć kolejnej osoby... Nie zostawia się ludzi z zespołu, to była podstawowa zasada. Przed wojną.
Odbezpieczyła krissa, poczekała, aż mężczyzna będzie zakrywał Jerycho i wystrzeliła, celując nieco wyżej, tak żeby nie trafić Szakala.

Seria w większości była niecelna jednak tę parę pocisków zrobiło swoje. Gość spadł z Jerycho padając jakieś dwa metry obok. Widać było, że miał kamizelkę, ale chyba nie wszystko się na niej zatrzymało. Szakal wstał bardzo szybko. Lekko utykając doskoczył do gościa skręcając mu kark. Widać, że Indianin wiedział jak przeżyć. Spojrzał na Alex, a ta widziała wyraźnie parę jego zimnych błękitnych oczu. On chyba naprawdę widział bez noktowizora. Zanim cokolwiek powiedział Alex mimowolnie podejrzewała, że jest jej wdzięczny.
- Dziękuję, panno Cobin. Uratowałaś mnie. - powiedział sięgając na materac i podając Alex tablet. - Masz. Ty chyba będziesz wiedziała co z tym zrobić. - zastanowił się chwilę i z podręcznego plecaka przy pasie wyciągnął drugie urządzonko. - Aha. To też weź. Wybacz i nie pytaj skąd to miałem. Jakieś typy w ruinach ostatnio Ciebie namierzały więc zabrałem jak byś znowu wpadła w kłopoty. Jak widać przydało się. - powiedział podając już dwa urządzenia.
- Nie zapytam... - powiedziała niepewnie, biorąc od niego urządzenia. Może znalazł, a może miał je cały czas. Bo współpracował z tamtymi. Oczywiście, taka myśl była szalona, więc Alex zachowała ją do siebie.
W pierwszej chwili chciała zniszczyć urządzenia, ale powstrzymała się. Po pierwsze - nie wiadomo było, jak wszczep się zachowa, a po drugie- tablecik mógł się przydać do innych rzeczy. To na pewno nie było tanie urządzenie, w tych czasach. Wsunęła je do plecaka, potem sprawdzi, co sie da z tym zrobić.
- Idziemy? - zapytała. - Dasz radę?
- Da, ale nigdzie nie wyjdziecie.
- usłyszała Alex od strony drzwi.

Gość, który w nich stał celował w nią klamką, na której miał zakręcony tłumik. Coś jak jej Socom. W sumie zupełnie jak on. Wystraszyła się. Miała dobre zmysły, a tego nie usłyszała. Może to wina szamotaniny, a może mężczyzna ma tak wysokie umiejętności. Szakal spojrzał na nią, a ona wiedziała co chce zrobić. Wykonał powolny, spokojny krok zasłaniając ją przed wycelowanym z nią pistoletem.
- Bez numerów, Jerycho. - powiedział gość.
- Eryk... - powiedział Szakal. - To nie musi się tak kończyć. Wróciłem po Ciebie...
- Zamknij się!
- zawołał tamten. - Zostawiłeś mnie tutaj! Po co mnie ratowałeś jak... Ale nie wszystkich można uratować. Pokażę Ci. Daj tę dziewczynkę. Zobaczysz.
- Alex... Nie bój się. On nic Ci nie zrobi...
- powiedział Jerycho.
Cobin była zdziwiona. Nie ogarniała sytuacji. Znowu. Cofnęła sie pół kroku, potem jeszcze o jeden. Podniosła krissa.
- O co chodzi, Szakal? - zapytała. A potem odpowiedziała sobie sama - To jednak ty jesteś wtyką...
- Ktoś mi kiedyś mówił, że są 3 prawdy. Sama prawda, pół-prawda i gówno prawda.
- powiedział Jerycho stojąc plecami do Alex. - To, że byłem w BM to sama prawda. To, że byłem tam z własnej woli to pół-prawda. Ale... to, że jestem wtyką to gówno prawda. Zastanów się... Skąd znałbym rozkład bazy? Skąd wiedział jak tu wejść i obejść jak najwięcej zabezpieczeń?
- Wyjebałeś nas Jerycho. Tam samo wyjebiesz ich jak tylko Cię wypuszczę.
- powiedział przez zęby Eryk strzelając trzykrotnie Szakalowi w klatkę.
Ten powoli osunął się na kolana po czym padł.
- Jeden ruch, a Ciebie odstrzelę. PM na ziemię laska. - powiedział spokojnie mężczyzna.

Alex stłumiła krzyk, cofając się jeszcze. Potem wypuściła krissa z rąk.
- Widzisz? Skończyło się kozakowanie, kurwa. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Nadal moglibyśmy być, ale on... - pokiwał głową. - Jebany bohater. - dodał celując Alex w głowę. - Jakieś ostatnie życzenie? Tylko nie błagaj o życie. Proszę...
Alex zrozumiała, że to jej ostatnia szansa. Jak zaraz czegoś nie zrobi może być źle. Naprawdę źle. Może dołączyć do Grega, Jules, Bryan’a...
- To nie ma sensu - pokręciła głową. - Nie teraz. Bardziej ci się przydam żywa.
- Masz rację.
- powiedział gość. - Podejdź no mi tu. Tylko bez numerów. Wiem, że umiesz walczyć. X wspominał. Szkoda go. Myślał, że zginę przed nim.
- Nie umiem walczyć. Umiem się tylko bronić
- powiedziała podchodząc, bardzo powoli. - Skąd X mnie znał?
- Znał Ciebie i tą Pullman. Sprzed wojny. On się z nią szkolił, a Ciebie wpakowali na wypadek gdyby nie mieli jak znaleźć pewnej laski zamrożonej również. Niestety w ostatniej chwili zmienili położenie lodówki tamtej, a wy we dwie trafiliście w inne miejsce... Tak właśnie nie obudzono was w tym samym czasie co tej Nataly. Dane... Gdyby wszyscy wiedzieli, że one są bezużyteczne. My się zabijamy, a one... Są bezużyteczne.
- gość powoli podszedł chwytając Alex za ramię i kierując do wyjścia. - Wychodzimy mała. Jak wyjdziemy z bazy moją własną drogą wypuszczę Ciebie. Nie zginiesz tylko mi pomóż. Nie zabiłem nikogo z waszych, a ty też nie chcesz ginąć. Nie ma sensu ani moja ani Twoja śmierć. Zupełnie.
- Tak
- potwierdziła Alex, pozwalając się prowadzić. Dopóki facet do niej gada, to raczej nie będzie strzelał. Raczej. - Tak, nie musimy ginąć. - Wszystkie pierdoły z ostatniego seminarium wydały się jej nagle znaczące. Postaraj się zaprzyjaźnić. Podkreślaj podobieństwa. Zachęcaj do mówienia. Doceń. Wysłuchaj. - Ty jesteś Eryk, tak?

- Jestem Eryk. Najlepszy zwiadowca Blacków od czasów Szakala
. - powiedział krótko nie kryjąc jakiejś goryczy w głosie. - To on mnie uratował na jednej z akcji BM twierdząc, że mogę się przydać. Byłem wcześniej wojskowym. A później odszedł. Byłem strasznie zły i z nikim poza nim nie mogłem się dogadać. Psychole jak wszędzie. Też po wybrudzeniu czujesz, że nikt tutaj nie jest normalny? - gość prowadził Alex jakimś niskim korytarzem.
- Tak.. jakby wszyscy wokół poświrowali. Jestem Alex. Byłam hakerką.. najlepszą w Vegas. Nie wiem, czemu mnie wrzucili do lodówki... A Szakal powiedział, że go uratowałam. I że mam się ciebie nie bać.
Alex szła powoli, rozglądając się dookoła.
- Szakal myśli, że potrafi czytać w myślach. Jest dobry i wielu przekonuje, ale nie mnie. Tam leżał X, bezimienny, którego jeszcze nikt nigdy na gołe pięści nie pokonał. Uratowałaś Jerycho przed nim, bo nie sądzę aby miał z nim szanse. Myślisz, że Ci, z którymi teraz jesteś, współpracujesz są inni ode mnie? Łączy ich mocniejsza więź, ale raczej są tacy sami. Zabójcy po drugiej stronie medalu, nie? - gość prowadził Alex po korytarzu aż do zakrętu, gdzie podeszli do niskich, wąskich drzwi.
- Wybudzili mnie, to wszystko. Nie miałam innych opcji, niż z nimi zostać. To bzdura, z a tą więzią. Ten sukinsyn nawet się nie nachylił, żeby sprawdzić co z Pullman. Mnie walnął. Nie rozumiem waszej walki.
- Wiesz co... Nie jesteś głupia i myślę, że niedługo docenisz co dla Ciebie robią. Wiedz, że mogli Ciebie wybrudzić tacy jak moi kumple. Wiesz co by było wtedy? Braliby Cię jeden po drugim, a potem jak brudną ścierę wyrzucili z poderżniętym gardłem.
- mężczyzna nie mówił całkiem bez emocji, ale było słychać, że sporo przeszedł. - Za tymi drzwiami jest pomieszczenie, w którym jest tunel. Wyjdę tędy. Jak zamkną się drzwi będziesz wolna. Nie idź za mną i powiedz to samo twoim kumplom. Nie chcą mnie ścigać, bo... Nie każdy uważa, że jestem gorszy niż jest Szakal... - mężczyzna otworzył drzwi cały czas trzymając Alex. - Wiesz co masz robić? - zapytał.
- Wiem - pokiwała głową. - Szakal mówił, ze mam się ciebie nie bać. - powtórzyła.
- Dobrze mówił. I nie jestem tak dobry jak on. Nadal mam więcej skrupułów. W tych na górze strzelałem w kamizelki, tak samo jego trafiłem 3 razy w kamizelkę. Nikogo nie zabiłem. Może podświadomie nie chciałem kolejnych wrogów? Mam ich dość, Alex. A teraz idź obudź Jerycho. Musi żyć. Dostał w kamizelkę. Padł abym nie strzelał dalej. - powiedział puszczając ramię Alex. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Oby w innych okolicznościach. - Eryk wszedł do środka, ale drzwi nadal zostały otwarte.
- Powodzenia. Powtórzę wszystko Szakalowi. - powiedziała, nie odwracając się od mężczyzny. - przypomniała sobie coś jeszcze, coś co wcześniej mówił - Dlaczego dane są bezużyteczne?
- Bomby są zakopane pod Molochem...
- powiedział Eryk po czym drzwi się prawie zamknęły. - Nie zapomnij o tym co Ci mówiłem. Mogłaś trafić znacznie gorzej. W zasadzie ciężko było trafić lepiej. Uszanuj ich... Mały i jego ludzie mają opinię bohaterów i... Nie hańb jego imienia myśląc, że to wyłącznie zabójcy. Ja tego nigdy nie zrobię. - drzwi się zamknęły i zapanowała zupełna cisza.

Dziewczyna oparła się o ścianę i przez kilka długich minut oddychała, starając się opanować drżenie kolan. Moloch… pamiętała coś, niewyraźnie, ze Moloch był ważny. Kluczowy. Ale dużo ważniejsze było to, ze Szakal jednak żył. Miał sterownik do tego świństwa, co jej wszczepili a ona uratowała mu życie. Był jej coś winny. Wyjaśnienia.

Odkleiła się od ściany i zaczęła wracać drogą, która prowadził ją Eryk. Miała nadzieję, ze nie pomyli skrętów.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 12-06-2013, 21:56   #164
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Po dołączeniu Nowojorczyka, Corrin i Wolf omietli korytarz upewniając się, że jest czysty następnie zgarnęli jakieś fanty. Bradock zgarną pm i colta 1911 oraz amunicję do nich. Wolał co prawda swój rewolwer ale to tylko 6 kul a jedną ręką ciężko się przeładowuje. Szybko sprawdził nową broń.
Okey szaber się nie udał, wódy nie mają... - Rzucił Regie w przestrzeń, był zawiedziony ale banan nie schodził mu z ryja. Taki optymizm wywołany poprzez ból spowodowany parokrotnym postrzeleniem. Zabrał magazynki do M4, trochę pestek do Miniacza się przyda. Potem poszedł wraz z towarzyszami w kierunku całej bandy...

-Tu Corin z resztą, u nas czysto.- Wrzasnął Bradock. - Macie tam jeszcze tego pojebanego doktorka bo oberwałem. - faktycznie ręka Corrina nie wyglądała najlepiej. Lewy rękaw koszuli był cały czerwony a w bicepsie ziała wielka dziura. Jednak to nie z tego powodu podnosił ten cały raban. Wiedział, że skoro jego ładunek nie zadziałał to pewnie i radio się nie przebije. Do najlepszych nie należało a ani Corrin ani Wolf nie chcieli paść od przyjacielskiej kuli.
- Ale wy drzecie mordy. - dało się słyszeć w radiu głos Blasta który najwyraźniej dysponował lepszym sprzętem. - Zaraz będziemy tam z ekipą ratunkowo - medyczną. Ja, doktorek i Adam. Co, nie chcesz sam zostać? No ok. Jeszcze Anthony.
- Gdzie dostałeś? Brałeś dzisiaj medpaki? - Sanitariusz wyskoczył z jednej z wnęk w korytarzu który czyścił z Szybkim. Podbiegł do Corrina, pozwolił zawisnąć karabinowi i sięgnął po torbę.
- Ten kolo może jeszcze żyć. Alex została przy ciele Juliet i zniknęła z nim. Musi tam być jakaś zapadnia lub drzwi.
- Dobra Panie Wschodni Teksas, niech reszt nas osłania.
Morgan nie ceregieląc się rozciął saperowi rękaw przy rannej ręce. Przyłożył z jednej strony zrolowany bandaż a z drugiej złożoną chustę trójkątną, przycisnął je pustymi opakowaniami pod medpakach i kazał przytrzymać saperowi. Całość obwiązał drugim bandażem na ścisk.
- Jak skończymy to zszyje ją porządnie. Mogę Ci dać morfiny lub medpaka.
- Nic nie brałem! Nie jestem jakimś Czarnuchem by się szprycować po byle postrzale! - odrzekł twardo Teksańczyk zaciskając z bólu zęby. Na szczęście kula przeszła na wylot a i Morgan nie pierwszy raz łatał takie coś.
-Panowie to naszą działkę mamy obrobioną. - Gunter, Szybki macie info co z Ruskim i Szakalem? Nie uśmiecha mi się wchodzić głębiej gdy możemy mieć potencjalny ogon. - Powiedział Wolf czujnie obserwując swój sektor.
- Ja miałem cały czas ciszę z ich strony. - odparł Szybki.
- Ja również. Jak coś zatrzymało ich dwóch to wolę nie myśleć co to mogło być... - odpowiedział Gunter.
- Trzeba sprawdzić co z tym skurwielem, którym się strzelałem i co się stało z dziewczynami. Jules nie żyje. Potem idziemy na dół. - Dołożył swoje trzy grosze Mike wyciągając kolejny sprzęt medyczny do torby.
- A co z Alex, zajebali ci ją, gdzie? - zapytał kmista z właściwym sobie taktem
Sanitariusz oderwał się na chwilę od opatrywania sapera i pokazał ręką wnękę w której ostatnio widział hakerkę. - Obstawiam na ukryte drzwi albo zapadnie.
- Zajebiście lochy i smoki a tak na poważnie to i tak już tej zapadni nie znajdziemy, wydaje mi się że musimy znaleźć wyczyścić te pięterko na dole i sama się znajdzie sama. Ale kurwa masz rację też wolałbym nie zostawiać nawszeczepianego zjeba za naszymi plecami. - rzucił przez zęby Reggie
Morgan schował swoje medyczne barachło do torby i złapał za karabin.
- Idziemy sprawdzić czy ten chujec żyje.
Sanitariusz wskazał na korytarz i szybko pokazał każdemu szyk. Pod jedną ścianą Wolf z przodu, Corrin jako drugi, pod drugą Szybki i on. Gunter miał osłaniać tyły.

Mimo iż nie każdy tutaj się znał dobrze współpracowali. Pomagały im standardowe szkolenia, wojskowe znaki ręczne, standaryzacja w zakresie działań MOUT i CQB. Idący na przedzie Wolf był - delikatnie mówiąc - zniesmaczony. Nie pamiętał kiedy ostatnio na jednej akcji ktoś tak poszatkował mu kamizelkę. Za nim szedł Bradock z opatrzoną łapą. Corin czuł, że mimo iż Morgan znał się na pierwszej pomocy to ręka nie będzie już tak sprawna jak przed tym strzałem. On nie będzie tak sprawny. Po drugiej stronie szedł Szybki, który co dziwne zwolnił nieco. Idący za nim Morgan chwilę się zastanawiał dlaczego w pewnym momencie niemal blednąc. Fred miał w udzie dziurę... Część spodni była rozerwana, a z jego uda ciekła krew zalewając mu nogę. Szybki zatrzymał się pokazując ręką aby inni się zatrzymali. Czyżby na dopaleniu nie czuł bólu? Musiała mu spaść adrenalina, bo dopiero teraz złapał się za ranę oglądając szybko na Morgana. Po chwili spojrzał znowu do przodu kryjąc swój sektor.
Idący za grupą Gunter zatrzymał się równo z nimi.
- Co jest? - zapytał cicho nie patrząc na innych.
Reggie w lot pojął o co chodzi i uprzedzając Mikea na migi przypomniał reszcie o sektorach na czas samarytanki. Sanitariusz z całą swoją pogardą dla współczesnych sposobów szkolenia czuł rosnący szacunek dla Frontowca. Podbiegł do Szybkiego i uklęknął oglądając ranę. Była większa i wyglądała gorzej jak ta na ręce Bradocka choć tamta też nie była jakimś draśnięciem. Morgan widywał ludzi umierających od czegoś takiego.
- Corrin!
Mike olał karabin sięgając po torbę, wydobył z niej latarkę i podał saperowi.
- Świeć mu na nogę.
Od razu zwrócił się do Szybkiego.
- Brałeś coś?
- Dopaliłem się. Mogę dwa razy. Po drugim padam nieprzytomny. Nie czułem bólu, a teraz ledwo stoję. Nie brałem nic, bo w trakcie dopalenia by mi serducho rozjebało. - wyjaśnił Fred szybko. - Prawie nogi nie czuje. Jest źle?
- Jakbyś miał zdechnąć byś zdechną, tętnica cała a to najważniejsze. Medpaki i deadline wchodzą w grę po dopaleniu?
Mike grzebał w torbie i zdjął rękawiczki taktyczne oraz noktowizor.
- Można, ale bez przesady. - skwitował Szybki. - Organizm sam zapoda painkillery, gdy tylko 2 raz się dopalę.
- Dam mniejszą dawkę. Usiądź, pomogę.
Sanitariusz pomógł oprzeć się operatorowi. Ciągle mówił by go uspokoić, nawiązać kontakt.
- Kiedyś w Afganie... Wjebalismy się na IEDa. Kumplowi kawał blachy urwał nogę. Bez tego całego szajsu, który sam leczy utrzymałem go do przylotu MEDVACu. Przeżył. Nogi nie stracisz.
Dłonie w świetle latarki same wykonywały czynności. Gdy człowiek wśród ostrzału łatał kumpla gdy wokół leżały flaki innych a emki oraz pekaemy grzały wokół a pył wgryzał się do ust to żadne czynności nie były dla niego trudne. Rana była paskudna, jedna z gorszych jakie Mike miał okazje łatać. Sam pewnie by zdechną po czymś takim a jego kumpel wbrew temu co mówił mógł stracić nogę. Na ciasny opatrunek polazło sporo z zapasów ale nie żałował ich. Nożem rozciął mundur i wpakował deadline. Nic więcej teraz nie mógł i tak niejednego by tak dokładnie nie opatrywał.
- Po wszystkim, ktoś musi Ciebie zszyć. Oszczędzaj się, zapodałem deadline, dam Ci też medpaka jakby rana się otworzyła ale organizm powinien zareagować pozytywnie. Jak coś to wiesz jak się podleczyć tym szajsem. Gunter Ciebie odprowadzi.
Morgan spojrzał na Collinsowca.
- Niech się gdzieś zabunkruje. Złap Blasta i dogońcie nas, my powoli będziemy sprawdzać dalej. Jak ich nie przyprowadzisz możemy za długo się szukać.
Gunter skinął głową pokazując Wolfowi aby zerknął bardziej pod kątem na korytarz. Poczekał na Szybkiego.
- Idź. Mogę sam iść, ale w razie co ruszaj przodem. - rzucił Fred.
- Blast. - powiedział do radia Gunter. - Nie mogę go złapać. - rzucił do reszty i ruszył korytarzem z powrotem.
- Dzięki. - powiedział Szybki ruszając za nim z karabinem w rękach.
Fred mocno kulał jakby nie chcąc w ogóle używać mięśnia, który dostał.
Gdy Collinsowiec się odwrócił Morgan wsunął do kieszeni kumpla klamkę, teraz cieszył się, że wcześniej ją odbezpieczył. Uścisnął go krótko za ramię i wyszczerzył się paskudnie.
- Żyj.
Założył ponownie noktowizor i wrzucił sprzęt medyczny do torby. Było ich trzech... Mimo to czuł się pewniej bez Collinsowca. Zajął środkową pozycję ubezpieczając Wolfa pozostawiając Panu Wschodni Teksas osłanianie tyłów. Narzucił dość szybkie tempo gdy tylko Gunter zniknął ale bez szaleństw. Chciał dorwać tego pen drive’a. Mijając miejsce gdzie powinien znajdować się postrzelony przeciwnik Morgan zauważył tylko ślady krwi, trupa nie było.
Idący na szpicy Wolf z ulga przyjął decyzję Szybkiego, mimo tej całej chemii jak sobie wpakował potrafił myśleć. No i nie będzie ich opóźniał. Teraz zostało dorwać tego fajfusa na wszczepach. Reggie nie miał złudzeń, miał tylko jedną szansę, Alex tu nigdzie nie powinno być więc miał szczerą ochotę wpakować serie w cokolwiek nie będzie mu pasować.
Szli do przodu korytarzem mijając ciało jakiegoś gościa. Zastygł w bezruchu nadal trzymając MP5. Zjechał po ścianie. Wyglądał na sprawnego - chociaż tutaj rozbudowana masa mięśniowa mogła również oznaczać wszczepy. Mijając go Morgan wiedział, że są już za wnęką gdzie zniknęła Alex. W okolicy było pełno krwi - między innymi Jules - ale ciał brakowało. W końcu ich oczom ukazało się miejsce, gdzie się rozeszli. Zamknięta klapa na górze i skręt w lewo. Tam poszli Szakal i Rusek.
Mike pokazał by chłopaki go osłaniali i podszedł tam gdzie zniknęła Jules. Zaczął obstukiwać ścianę i podłogę.
- Te mądraliński lepiej wpuść mnie tam. W przeciwieństwie do ciebie wiem co nieco o konstrukcji tego typu rzeczy. - powiedział do Mikea Corin.- poza tym mam tylko 1 rękę więc i tak za wiele nie po strzelam.
-Kolejna sprawa- Corin nie przestawał mówić- Jeśli mają tu zapadnię to mają też jakiś podgląd. W tej ciemnicy pewnie z nokto. Więc kto wie czy nie spadniesz na coś paskudnego jeśli akurat na niej stoisz. Przesuwane ściany odpadają ze względu na konstrukcję tego pierdolnika. Jeśli chcesz się dostać na dół to mam jeszcze trochę c4. Trzeba tylko ten ewentualny podgląd zneutralizować.
Mike spokojnie stanął obok Corrina i przyklęknął przejmując od niego sektor.
Działaj. Wypierdol w kosmos Ricko.
Mimo iż było bardzo trudno to Corin stworzył bombę. Jedna ręka, obrażenia, światło latarki. Mimo to Bradock był specjalistą, którego umiejętności mało kto potrafił przebić. Normalnie w dzisiejszych czasach nie znaleźliby się tacy w odległości dziesiątek mil. Normalnie. Bomba była założona w miejscu, gdzie powinna być zapadnia, a cała ekipa była na stanowiskach wyznaczonych przez Morgana. Chwila ciszy po czym znów gaz do dechy. Wybuch był potwornie głośny. Pisk wypełnił uszy zebranych na chwilę dłużej niż to miało się w przypadku granatów. Posypały się jakieś odłamki betonu, słychać było błyskawicznie zgniatanie blachy. Morgan podleciał i wstępnie ocenił teren piętro niżej - czysto. Widział jak z gruzów wystają jakieś ręce i noga. W zupełnie innych miejscach więc musiały być to 2 różne osoby. Michael wrzucił na dół flasha. Poszło, włączył nokto i wskoczył na dół. Niestety Morgan nie ustał na nogach, bo kawałki betonu i blachy były dość niestabilne. Mike upadł, ale bardzo szybko podniósł się z ulgą stwierdzając, że jest czysto. Pomieszczenie było duże i było wyjście na jakiś korytarz. Bez drzwi. Spod gruzów było widać jakiś koc czy materac. Coś w ten deseń.
Następnie zeskoczył Bradock już ostrożniej i ten o dziwo ustał na nogach lekko się jedynie chwiejąc po lądowaniu.
Wolf miał już schodzić, gdy nagle ekran jego noktowizora zrobił się bardzo jasny. I zgasł. Bardzo jasny. I zgasł. Reggie czuł jak robi mu się nie dobrze.
- Zginiesz tu skurwysynu. - usłyszał cicho głos z korytarza, którego pilnował.
 
cb jest offline  
Stary 18-06-2013, 17:34   #165
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Aszkroft. Były dowódca grupy najemników Black Mirrors. Człowiek, który pamiętał każdą z ich akcji. Ten, który każdą z nich analizował i eliminował błędy. Początki były ciężkie, ale im dalej tym łatwiej było im znaleźć robotę dla siebie. Im głębiej w rzekę wyrzeczeń tym bardziej ich kręgosłup moralny zdawał się wyginać. Giął się, łamał, aż całkiem nie zostało po nim śladu. Chwytali się każdego ciężkiego zadania w końcu mogąc śmiało stwierdzić, że byli siłą, z którą należało się liczyć. I inni się liczyli. Mieli informatorów na froncie, w Posterunku, nawet wśród ludzi Collinsa i w bastionie. Z małej grupki stali się organizacją - jednak nie na tyle dużą aby podjąć się zadania, którego się podjęli. Naraz wyjebać mafiozów z Vegas, Nowy York, gangusów i kolejną z grup najemniczych - Duchy. Szef najbardziej obawiał się Collinsa i jego zabójców, mniej Vegas, a już na pewno nie ludzi Małego czy gangusów. Zdziwił się, gdy połączone siły NY, Duchów i jego własny zwiadowca stanęli przeciwko niemu. Miałby szanse, ale jego najsilniejsi ludzie nie brnęli w to tak odważnie i fanatycznie jak zakładał. Eryk stracił power, a Fiodor... Dawno powinien go puścić beczką z nurtem Mississipi. Nie zrobił tego. Traktował ich jak rodzinę. Popierdoloną, ale jednak. Teraz, gdy jego dom płonął, a rodzina rozpierzchła się jak szczury miał jedynie jeden cel na przyszłość: Kiedyś znaleźć Valentine'a i jego sępy. Przypomnieć im o sobie...




Fiodor leżał od ponad godziny. Nie ruszał się jedynie mierząc to w okolice wejścia, to w teren wokół wozu Duchów. Tamten snajper radził sobie nieźle. Miał obserwatora i lepszą broń. Nowocześniejszą. W pewnym momencie najemnik drgnął nerwowo. Usłyszał coś. Delikatne wibracje połączone z odległym rytmicznym dźwiękiem. Wiedział, że musi się zbierać...

Były snajper Black Mirrors wyciągnął coś z kieszeni. Wybrzmiał zgniatany papier, który mężczyzna położył koło karabinu. Odgłos zbliżał się nieubłaganie, a on wiedział, że zaraz może być za późno. Nie mógł zabrać Lary, która w sumie na swoje imię nie zasłużyła. W pewnym momencie najemnik wycelował w dał i oddał strzał. Nie celował w nic specjalnego. Chciał zawiadomić tamtego, gdzie ma szukać swojej broni. Spakowany, wolny od szefa i całej hierarchii Fiodor odczołgał się na środek dachu. Przykucnął, odetchnął głęboko, otworzył klapę przeciwpożarową i zaczął schodzić w dół zardzewiałej drabiny. Ku lepszemu...




Był cichy niczym jego mistrz. Dopiero co wyszedł z tunelu, a jego wzrok już się przystosował do otaczającej go ruiny. Ruiny oświetlanej wieczornymi promieniami słońca. Eryk spojrzał w niebo widząc w oddali mechanicznego ptaka brnącego ku ich bazie. Poznawał ten śmigłowiec. Już go gdzieś widział. Zwiadowca biegł przez ruiny szybciej niż ktokolwiek inny. Znał je tak dobrze jak dzikie zwierzęta polujące tu w dzień i w nocy. Najemnik nie wiedział dokąd ma się udać, ale wiedział, że już nie wróci na tę drogę, z której właśnie zboczył. Możliwe, że za parę lat spotka Alex i inne mrożonki. Kto wie. Może nawet po tej samej stronie barykady?


Johnatan Cruz. Saper, który przeszedł wiele. Rozbrajał bomby na wodzie - do dzisiaj pamiętał akcję na oceanicznym wycieczkowcu - i lądzie. W powietrzu i na ziemi. Znał się na tym. Zawsze podświadomie wiedział, że śmierć nie rusza swego. Ona lubi zawroty akcji, a on jej je zapewniał. Ratował setki ludzi, miliony dolarów w sprzęcie i budowlach. Od kiedy zaczął naukę wybuchy go fascynowały. Szkolił się w wielu kierunkach, ale wracał zawsze do tego. Do materiałów wybuchowych. Kochał zabawę z trotylem, C4 i innymi przyjaciółmi, którzy nigdy go nie zawiedli...


Kiedyś był bohaterem, a po wojnie... Nie było go. Nie istniał dopóki Mały i jego ludzie go nie obudzili. Od razu przyczepił się do niego Collins z tym jego wielkim, wspaniałym planem. Prezydent, kurwa jego mać. John był potrójnym agentem - o ile można tak nazwać gościa próbującego być dobrym i wszystkich oszukać naraz. Duchy myślały, że jest po ich stronie, BM myśleli, że Cruz szpieguje Duchy dla nich, ale prawda była taka, że... Collins chciał wiedzieć co u Duchów i co planują BM. I to on był tym dla kogo pracował. Cruz podejrzewał, że nie wyjdzie mu to na dobre. Nie wiedział jednak, że nadejdzie dzień kiedy nie będzie mógł się sam podrapać w nos, plecy czy dupsko. Dzień, w którym zabraknie mu rąk. Dosłownie...

John Cruz chciał umrzeć. Jeżeli jego legenda miała zamienić się w pośmiewisko, jeżeli teraz miał być nazywany bezrękim oszustem wolał śmierć. Ona jednak go nie zabierała. Śmiała się z niego, tak samo jak on śmiał się jej w twarz przez te wszystkie lata. Czuł, że jeszcze jej nie spotka. Czuł, że coś się stanie, a on znowu będzie mógł robić to co kochał...


Lara Quinlos trzęsła się ze strachu. Jej potężny umysł nie był w stanie ogarnąć tego co się dzieje wokół. Nie miała pojęcia co się działo, gdy spała. Mimo iż dla niej była to chwila to świat wyglądał jak pobojowisko. Wyburzone miasta, pustynie wszędzie tam, gdzie wcześniej ich nie było, wyschnięte rzeki i ludzie, którzy wcale nie mieli zamiaru nic jej tłumaczyć. Agresywni, brutalni zboczeńcy, którzy gdy dowiedzieli się, że jej współlokatorka już się nie przyda zabili ją bez cienia wątpliwości. Bez wyrzutów sumienia. Bez uczciwego sądu odstrzelili jej łeb.

Kobieta wspominała swoje życie przed wojną. Piękne, zielone łąki pełne pachnącej roślinności. Akweny wodne, które czekały aż ktoś w nich zamoczy swe ciało i popłynie z prądem. Miasta pełne wspaniałych ludzi, zapierających dech budowli i wsie, w których cisza i spokój były wymalowane jak przez artystę na bezbarwnym płótnie. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko jest przeszłością. Nie mogła się z tym pogodzić. Marzyła aby to był tylko zły sen, ale nie potrafiła się obudzić...


Uzbrojony Bell AH-1 Cobra leciał prosto do celu. Pilot słuchając muzyki cały czas nasłuchiwał swego dowódcy. Poza nim i jego zastępcą w śmigłowcu było jeszcze kilku ludzi. Sirras, funkcjonariusz NYPD Daree, szef grupy uderzeniowej NY Bear, człowiek Małego nazywany Łysym i Erin - kolejna persona pod skrzydłami Collinsa. Wszyscy mieli jeden cel: Znaleźć ich i ratować kogo się da. Sirras nie wiedział co się stało w bazie BM toteż już z daleka zaklął wydając pierwsze komendy.

- Daree, Bear, Bald... Wejdziecie dachem i sprawdzicie całe piętro. Wysadzimy was daleko od zabudowań.

- Tak jest. - powiedział Bear zakładając hełm i klepiąc w ramię funkcjonariusza policji NY.

- Ja z Erin i jednym z chłopaków sprawdzę parter i postaram się nie tracić z wami łączności. Częstotliwość 446MHz. Zachowajcie stałą łączność.

- Nieźle AJ namieszał pozbywając się pluskwy, he? - zapytał pilot.

- Zajebiście. - odparł szef, a raczej syntezator mowy w pancerzu wspomaganym. - Schodzimy na dół. Jeden z was zostanie przy maszynie. Gdy dam znak przylecisz na wskazane miejsce...


AJ usłyszał strzał. Nie wiedział dokładnie skąd, bo ruiny niosły echo jak cholera. Tymon lornetką szukał strzelca. Przeczołgał się w inną część dachu i zamarł. Widział Barretta Nowaka jakieś 2 kilometry od nich - bez obsługi. Snajperka leżała spokojnie na dachu, a dalmierz pokazywał dokładnie 2 163 metry. Kurewsko daleko. Co on próbował im zrobić z takiej odległości?

- Masz coś? - zapytał snajper nie opuszczając pozycji.

- Mam. Jest twój karabin, ale bez obsługi. - odparł nowojorczyk.

- Co, kurwa? Gdzie? - AJ nagle ożył odsuwając oko od okularu lunety karabinu Hopkinsa.

- Na dachu 2 kilometry od nas. - rzucił sucho Tymon. - Pójdziemy po niego jak reszta wyjdzie z budynku, dobra?

- Tak. Ich życie jest najważniejsze. - AJ znowu spojrzał w kierunku wejścia.

- Słyszysz to? - zapytał jego obserwator.

- Co?

- Całkiem ogłuchłeś od tych claymore'ów. Słyszę helikopter. Daleko. - odparł najemnik.

- Sirras... - powiedział sam do siebie AJ.


Szybki ledwo wszedł do auta. Posoka z jego rany na nowo zaczęła lecieć. Musiał naruszyć opatrunek idąc. Doktorek widząc jak Posterunkowiec traci przytomność rzucił do Anthona, że ma siąść za kierownicę. Jednoręki złapał za kółko, odpalił silnik i powoli wyjechał w alejkę blisko wejścia. Doktorek zacisnął zęby i zaczął operować Freda. Nie było z nim dobrze. Mógł stracić nogę…
 
Lechu jest offline  
Stary 18-06-2013, 19:15   #166
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Alexandra Cobin

Alex powoli, lekko się trzęsąc, szła. Musiała się uspokoić i skupić, aby nie pomylić drogi. Odetchnęła głęboko i opanowała strach. Może nie całkiem, ale przynajmniej nogi jej już się nie telepały. Korytarz skręcał. Zaraz za zakrętem zobaczyła zgarbionego Szakala idącego w jej stronę. Trzymał się za korpus. Z jednej strony Cobin cieszyła się, że kolejna osoba nie zginęła, ale on nie wyglądał najlepiej. Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Sztucznym.

- Żyje... - powiedział.

Alex chwyciła go próbując mu pomóc iść. W pewnym momencie usłyszeli wybuch. Bardzo blisko. Cobin widziała jak odłamki wpadły do korytarza, w którym właśnie stali. Rozejrzała się i zobaczyła drzwi. Wraz z Szakalem podeszli pod nie. Były zamknięte, ale Cobin szybko wyciągnęła wytrychy. Słyszała jakieś słowa, kroki. Drzwi zamknęły się na sekundę przed tym jak ktoś wszedł w ich korytarz…


Corin Bradock, Michael Morgan, Reggie Thomson

Wolf wpadł na korytarz dysząc ciężko. Zaraz za nim pojawił się tam Teksańczyk, który wyciągnął frontowca z pomieszczenia. Cała trójka zdołała paść na ziemię w chwili, gdy do klity, gdzie przed chwilą byli wpadł granat. Wybuch był cholernie głośny, a odłamki wyleciały przez pozbawione drzwi wyjście. Morgan cały czas starał się osłaniać korytarz, ale nie wiedział czy zaraz ktoś im nie wyskoczy tą dziurą, którą sami stworzyli...

Po chwili wszystko stało się jasne. Przejście, którym zeszli z piętra zostało zasypane. Źle, bo nie można nim wrócić. Dobrze, bo nic za nimi stamtąd nie zejdzie. Wolf w pewnym momencie usłyszał jakiś dźwięk. Niczym śmigło tnące powietrze. Po chwili dołączyły również wibracje. Moment później wiedziała o tym pozostała dwójka.


Nie było co stać w miejscu więc współpracując cała grupa ruszyła korytarzem. Morgan z Corinem przodem, a Wolf z tyłu. Frontowiec nie był w stanie się forsować toteż musiał nieco odpuścić. Spojrzał na swoją kamizelkę głośno przełykając ślinę. Była poszatkowana i Reggie podejrzewał, że coś mogło przez nią przejść. Już po paru metrach trójka zobaczyła pierwsze drzwi. Morgan sprawdził i... były otwarte. W środku były dwa łóżka, stolik, dwa krzesła, szafa wypełniona ciuchami i półka z butelką jakiegoś bezbarwnego alkoholu. Reggie uśmiechnął się powijając spirytus. W szafie wśród rzeczy była kamizelka taktyczna z ładownicami. Wyglądała na solidną. Miała nawet kieszenie na wkłady balistyczne.

Trójka wyszła na zewnątrz trafiając po chwili do kolejnego pokoju. Corin idealnie zdał egzamin na opanowanie nie strzelając. Zobaczył człowieka, którym na ich szczęście była Alex. Ona spojrzała na dwójkę - Morgana i Corina - będącą już w środku z przestrachem pokazując coś ręką. Morgan spojrzał nad drzwi widząc jak na wystającej z poprzeczki futryny półce stoi Jerycho z nożem.

- Nie miałem już naboi. - powiedział Szakal zeskakując na dół i wykrzywiając twarz w grymasie bólu. - Oberwałem w kamizelkę. Wolf co Ci się stało? - zapytał Jerycho patrząc na korpus frontowca.

W pokoju poza łóżkiem i pustą szafą nie było nic, ale nie to było ważne. Cieszyli się, że żyją. I znów są w komplecie. Prawie...


Adam Kowalski

Po tym jak wraz z Gunterem i Blastem usłyszeli wybuch nowojorczycy narzucili diabelskie tempo. Może nie biegli, ale jak na czujny zwiad korytarza szli zdecydowanie za szybko. Widząc po lewej dziurę prowadzącą w dół Gunter od razu posłał tam granat ogłuszający. Wszyscy zatrzymali się na chwilę i od razu po wybuchu ruszyli dalej. Doszli do skrzyżowania korytarzy. Na wprost było widać jakąś klapę w dachu. Za nimi co było już wiedzieli. Gunter wybrał korytarz w lewo...

- Adam w razie walki chowaj się we wnękę. - powiedział Blast osłaniający sanitariusza.

Kostuch szedł pewnie, ale zgadzał się, że do pierwszego rzędu to on się nie nadawał. Jak każdy sanitariusz. Minęli pierwsze ciało. Kowalski nawet nie sprawdzał pulsu, bo gość nie miał połowy głowy. Adam odwrócił wzrok od razu jak zobaczył mózg i posokę rozmazane na połowie szerokości korytarza. Nie daleko za ciałem widzieli wylot korytarza, ale przed nim jeszcze jedno ciało i drzwi w lewo. Drzwi były otwarte.

- Wchodzę pierwszy. - powiedział cicho Gunter.

Chwilę potem dwójka nowojorczyków wpadła do środka. Adam został od razu przywołany. W środku widział, że pomieszczenie było bardzo duże. Była tam masa sprzętu elektronicznego - głównie komputerów - i dwa trupy. Przy jednym z nich siedział pod ścianą Siergiej. Rusek krwawił z głowy.

- Nie... dałem rady... - wydyszał Zadyma. - Adam... Gdzie Szakal? - zapytał najemnik.

- Nic nie mów. - rzucił Blast od razu rzucając się ku Ruskowi. - Adam, działaj. - dodał robiąc miejsce medykowi.

Gunter w tym czasie zaczął sprawdzać sprzęt. Podchodził do każdej maszyny i sprawdzał gniazda. Kostuch doskonale wiedział czego szuka szturmowiec. Przenośnego dysku z danymi. Nowojorczyk bardzo mało patriotycznie klął sprawdzając kolejne urządzenia. W końcu skończył, a Adam zobaczył kątem oka - w końcu zajmował się rannym - jak dowódca ekipy NY sięga po klamkę schowaną w polimerowej kaburze...

- Gdzie są dane, kurwa? - zapytał mierząc w Ruska, którego większość ciała zasłaniał aktualnie Polak.

- Rozjebałem je... - powiedział Rusek uśmiechając się do Adama.

- Ty skurwysynu... - wycedził przez zęby Gunter.

- Zostaw go. - powiedział do swojego dowódcy Blast zasłaniając Europejczyków.

- Co?! - zapytał zdziwiony Gunter.

- To co słyszałeś. Jak chcesz mu coś zrobić najpierw musisz zabić mnie. - powiedział poważnie obwieszony sprzętem wojownik.

- Wy wszyscy żeście rozumy potracili, kurwa. - powiedział dowódca chowając pistolet.


Michael Morgan, Corin Bradock, Reggie Thomson, Alexanda Cobin

Piątka ludzi ruszyła korytarzem. Nie słyszeli już więcej podejrzanego brzmienia silnika. Namierzyli natomiast pokój, który wcześniej znała tylko Alex. Znaczy widziała go. Wiedziała, że jest tam przejście, które odkrył Corin. Bradock od razu zawołał resztę pokazując to Morganowi i Wolfowi. Szakal idealnie udał zdziwienie o czym wiedziała tylko Alex. Miała pojęcie, że Jerycho doskonale wiedział o przejściu i o tym kto nim uciekł. Musiała jeszcze przekazać Szakalowi co mówił Eryk...

- Uuuu... - powiedział zwiadowca otwierając jedną z trzech metalowych szaf, które znajdowały się w pomieszczeniu.

Schowek był pełen broni. Cztery karabiny, z siedem klamek, granat i z tuzin magazynków wszelkiego rodzaju. Połowa pełna amunicji. Pozostałe szafy były zamknięte, a tunel, który zapewne prowadził w głąb ruin po paru metrach był zawalony. W pewnym momencie Cobin drgnęła. Usłyszała krzyk. Damski krzyk.

Ekipa frontowców wyskoczyła z pomieszczenia idąc korytarzem. Po zakręcie zobaczyli, że zaraz zrobią kółko. Jednak zanim to nastąpi mieli schody prowadzące w górę i cztery pary drzwi. Pierwsze były zamknięte, ale Alex sobie z tym poradziła. W środku było to co w pierwszym sprawdzanym przez nich pomieszczeniu, ale w szafie był prosty chest rig w multicam'ie. Wyglądał jak model dla skoczków. Poza tym na ścianie wisiało zdjęcie. Zdjęcie człowieka, którego poznawała jedynie Cobin. Eryka. Na zdjęciu był młodszy o parę lat, ale bez problemu szło go poznać.


Drugie z pomieszczeń było otwarte i... ciemne. W środku dało się czuć rdzawy zapach krwi. Noktowizory szybko zastąpiło światło latarki. Zobaczyli, że na ziemi pod ścianą ktoś siedzi. Dość dobrze zbudowany, ale to co rzuciło im się od razu w oczy - ta osoba nie miała rąk! Alex poczuła jak serce zaczyna jej walić jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Morgan poświecił na twarz tej osoby. Był to Cruz... Jego twarz była posiniaczona, ale kompletna. Mrugnął. Usta miał zakneblowane. Bradock ściągnął knebel...

- Ja... - saper chciał coś powiedzieć, ale chyba za mocno zaschło u w gardle.

Wszyscy znowu usłyszeli ten krzyk. Źródło było bardzo blisko. Wolf z Bradockiem i Morganem otworzyli kolejne pomieszczenie. Było puste, a na ziemi leżała kobieta. Nie miała części głowy. Druga siedziała w koncie. Była ruda, a jej włosy były sklejone krwią i potem. Z tego pomieszczenia było przejście do ostatniego. Było tam od groma stołów z medykamentami, elektroniką. Wszystko zachowane w nienagannej czystości. Możliwe, że to tutaj wkładali w ciała swoich wszczepy. Kobieta nie powiedziała nic tylko zaczęła płakać...


Adam Kowalski

Cała sytuacja była bardzo napięta, ale Gunter w końcu się opanował. Siergiej nie był w najlepszym stanie. Miał głowę całą we krwi i Kostuch podejrzewał, że dostał w ucho lub nos, ale on... nie miał oka. Blast starał się pomagać jak mógł, ale Adam wiedział, że pełną pomoc Zadyma otrzyma dopiero w Jabłku. Wcześniej nie mieli o czym marzyć.

Usłyszeli kroki na korytarzu. Ciche, systematyczne. Dwójka wojowników od razu weszła w stan gotowości rozstawiając się po pomieszczeniu. Adam był z Ruskiem za biurkiem, które Blast zablokował kolejnym meblem. W końcu kroki ucichły przy wejściu. Nikt jednak nie strzelił.

- Kurwa mać. - powiedział Blast. - Ale żeście nas nastraszyli.

Adam, gdy wyszedł zza biurka zobaczył trójkę ludzi. Znał dwójkę z nich. Kojarzył bynajmniej. Pierwszy to Bear - gość, który ich przepuszczał przez coś na styl rogatki w ruinach NY. Drugiego kojarzył z bazy Duchów. Nazywali go Bald i podobnie jak Reggie - miał upodobania do ganiania z wielkimi armatami. Trzeci był ubrany w kamizelkę i mundur NYPD. Miał na głowie hełm i w ogóle nie odstawał przy tej ekipie ani o cal...


- Wraz z Sirrasem i ekipą przybyliśmy wam na pomoc. Bylibyśmy wcześniej, ale ktoś zjebał system. - powiedział Bald patrząc to na Adama to na Guntera.

- Teren na parterze czysty. Idziemy pod ziemię. - usłyszał w radiu Adam.


Michael Morgan, Corin Bradock, Reggie Thomson, Alexandra Cobin

Żyła jedynie Lara, o której już słyszeli w bazie Duchów. Druga z kobiet to zapewne - przynajmniej zgadzała się z otrzymanym opisem - żona doktorka. Nie dało się jej pomóc. Doktorek pomógł grupie, ale pomimo wszelkich zapewnień nie ocalił żony. Wiedzieli, że zrobili wszystko co w ich mocy. Wszystko...

Cruz żył, ale nie miał się dobrze. Przy utracie rąk niemal się nie wykrwawił. Był bardzo blady i zgodnie z wszelką wiedzą Morgana była mu potrzebna transfuzja krwi. Michael na szczęście znał miejsce, gdzie będzie mógł ją otrzymać. W pewnym momencie grupa usłyszała kroki. Jedne były bardzo głośne, metaliczne. Maszyna? Kroki ucichły i rozległ się głos...

- To ja Sirras. - głos niczym z syntezatora nie mógł należeć do nikogo innego. - Jestem z Erin i resztą. Już wszystko gra. Wchodzę. Spokojnie.

Po chwili cała grupa zobaczyła okutego w pancerz nowojorczyka. Zaraz za nim pokazali się jeden gość z karabinem i hełmem pilota na głowie i Erin - kobieta, którą szło poznać po okropnej bliźnie na policzku i kruczoczarnych włosach.

- Wcześniej nie mogłem być. AJ wyjebał pluskwę z buta. Parter sprawdzony. Są tam jedynie pokoje mieszkalne i zero ludzi. Na piętrze są już Daree, Bear i Bald. - powiedział Sirras odchylając osłonę hełmu.

Erin nie wyglądała najlepiej po tym jak zobaczyła trupa bez połowy czaszki. Wyszła szybko. Alex pewnie by zrobiła to samo, gdyby nie była tak słaba i nie widziała już tylu trupów. Po panice przyszło zobojętnienie. Oby chwilowe…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 21-06-2013 o 14:07.
Lechu jest offline  
Stary 25-06-2013, 19:07   #167
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
- Clear! – Hasło, które brzmiało niczym balsam dla duszy. Kolejne pomieszczenie, kolejny załom był uznany za bezpieczny. W końcu miejsce na respown. Morgan, jako anioł niosący ulgę w bólu, fachowa pomoc. Krótkie żołnierskie pogadanki, które po walce są lepsze niż wóda, tornado, czy afgan. Szturmowiec mocno postrzelany, ale z uchachanym ryjem wszedł na kolejny poziom energii( oczywiście z tych zapasowych…). Mieli świadomość, że już jest, po ale on nadal wolał pracować trybie bojowym. To jemu pozwalało na razie się trzymać i nie myśleć o głupotach. O takich szczegółach zapominali młodzi żołnierze. Doświadczeni już nie.

W trofiejnym arsenale wyszukał kamizelkę taktyczną, szukał również i płyt Sapi lub innego badziewia. Jakoś bez tego czuł się goły. Bynajmniej nie miał ochoty szabrować ani targować się. Ważna była jedna rzecz i od razu wracał do swojej funkcji, jaką podał Morgan.

Droga na górę była wypadkową pomiędzy rutyną a nadchodzącym kacem moralnym. W końcu nie było już Duchów, jakie kiedyś pamiętał. Zajebali Małego i Jeffa oraz jeszcze paru innych, do których nie miał bardzo czasu się przywiązać. W sumie wychodziło na to, że po wyjściu zostanie sam. Teraz już nie miał ochoty wychodzić z kazamatów. Musi później pogadać z Morganem. Na razie jest zadanie do wykonania…
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 28-06-2013, 21:00   #168
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Morgan i Corrin

Na zewnątrz, po załatwieniu wszystkich, spraw Mike pozbył się większości oporządzenia. Obu kamizelek, hełmu, śrutówki... Nawet koszulki, pod kurtką mundurową miał teraz przesiąknięty krwią opatrunek. Podszedł do Teksańczyka.
- I co teraz Corrin?
Chyba po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu.
- Teraz to co po każdej bitwie Mike. Czas wyleczyć rany, odbudować morale i przemyśleć plany. Na przykład moja ręka, nawet po wygojeniu nie będzie tak sprawna jak kiedyś. - W głosie najemnika czuć było smutek. Chyba dojrzewał do jakiejś decyzji.
- Jak na moje oko to możesz w niej odzyskać pełnię władzy. Na miejscu dostaniesz maść, do tego serię ćwiczeń, które będziesz musiał wykonywać by uniknąć przykurczu palców i ją oszczędzać. Kość nie została naruszona więc nie powinieneś mieć zmniejszonego czasu reakcji.
- No to już jakaś nadzieja. - Saper uśmiechnął się. - Chętnie skorzystam z waszej pomocy w rekonwalescencji. Moi przyjaciele pewnie również. Potem trzeba by zacząć szykować plan emerytalny. Zrobić parę grubszych robót i osiąść gdzieś na stałe. Ty pewnie zajmiesz się odbudową ekipy co?
- I z chęcią powitam w niej kogoś kogo nie tylko nie będę musiał szkolić a od kogo będę mógł się uczyć. Będę musiał z Collinsem dogadać szczegóły ale na domek i drzewo Ci starczy. O syna już sam będziesz musiał się zatroszczyć o ile wcześniej tego nie zrobiłeś.
Sanitariusz na koniec uśmiechnął się do sapera.
- Jeśli załatwisz mi parę konsultacji z Cruzem i nie za często będę musiał współpracować z Alex to umowa stoi bez dalszych targów. -Corrin dołożył kolejne roszczenia wychodząc z założenia, że kto nie próbuje ten nie zyskuje.
- Co do Cruza spróbuję. Myślę, że bez problemu. A co do Alex... Będziesz pracował z tym z kim będziesz. Jak na akcji będę potrzebował i sapera i hakerki pojedziecie razem chroniąc swoje plecy. Jeżeli to Ciebie pocieszy ona raczej nie jest operacyjnym.

-To właśnie mnie martwi ale jak mówi stare przysłowie pszczół Gdy chcesz jednego proś o dwa. - Bradock uśmiechnął się i splunął. - No to mamy umowę. Wynagrodzenie dzienne i premie od akcji możemy obgadać już po powrocie jak ogarniesz swoje sprawy.
- A najpierw się upije. Serio myślisz o emeryturze? Domku, drzewie, żonie i gromadzie dzieci?
- Nie młodnieję a z każdym dniem szanse na kalectwo rosną. Trzeba w końcu pomyśleć o tym co będzie. A ty Mike nie szykujesz sobie niczego na przyszłość?
- Po co? Serio. Nie jestem typem, który lubi stałość i monotonnie. Mimo trzydziechy na karku nie chce wracać na regularne obiadki i bawić się z dzieckiem. Normowane godziny pracy szlag trafił a dom w jednej chwili może zniknąć bo jakiemuś fagasowi się nie spodobał.
- Owszem to prawda, jakiś fagas może szkód narobić ale nie tobie czy mnie. -rzekł Corrin z rozbawioną miną- Ja to wszystko sobie przemyślałem spójrz na to. - Bradock wyciągnął z pod koszuli i rozprostował kartkę papieru. - Wszystko zaplanowane łącznie z rozmieszczeniem pułapek. 4-5 ludzi jest tu się w stanie obronić przed dużo liczniejszym przeciwnikiem. To tylko kwestia kosztów. Jeśli nie lubisz stabilizacji to twoja brocha stary.
Mike z wyraźnym zaciekawieniem przyjrzał się planowi Corrina.
- Dobre. Naprawdę. Ale wymaga zaangażowania obcych co wyklucza prywatność, Twoją i Twojej rodziny. 4-5 mówisz? Ale oni muszą spać, czasem wezmą wolne, trzeba dodać trzech kolejnych. Serio kosztowny projekt ale dobry. Mógłbyś oszczędzić na ludziach jakbyś miał dostęp do prądu i monitoringu. To zwiększy koszty ale i prywatność. Do tego jakbyś zamieszkał w dużym osiedlu ludzi mógłbyś podłączyć alarm do miejscowych służb porządkowych. Mamy tak w swojej bazie. Max kwadrans i banda uzbrojona po zęby jest już u Ciebie w domu z odsieczą.
- Ten plan powstawał jako projekt farmy ale można go w sumie przerobić. Czworobok pomieści spokojnie 3-4 rodziny jeśli postawić go w mieście. Prywatność zachowana bo każdy ma swój dom. Oczywiście jeśli budować coś takiego to tylko z przyjaciółmi. - Czoło wojaka marszczyło się jakby nad czymś intensywnie myślał. - Chyba mam nowy plan - rzekł po chwili - ale spoko Mike ciebie on nie dotyczy.
- Jak możesz rozwiń. Rzadko spotykam kogoś kto myśli o takich sprawach. A sam koncept takiego osiedla mógłbyś ładnie sprzedać w NY czy innych miejscach.
- Sam powiedziałeś, że czasy są chujowe i każdemu może przyjść do głowy wejść ci z buciorami w życie nie? W takim wypadku warto mieć pomiędzy nim a sobą grubą ścianę. Tylko, że takie ściany kosztują, trzeba ich też upilnować. Natomiast jeśli masz parę sprawdzonych osób które myślą tak jak ty to wystarczy, że każde z was postawi 1 taką ścianę. Powstaje ci wtedy powiedzmy czworobok z umocnieniami. Patrolujecie i doglądacie go na spółkę nie. Macie też niezależne źródło wody i zapasy jesteście ze swoimi rodzinami bezpieczni. Fajnie nie? Tylko z czego to utrzymać? Co jeśli gamble skończą się szybciej? Można by się przed tym uchronić dobudowując dodatkowe piętro w każdym domu i wynajmować mieszkania. Są ludzie którzy za coś takiego potrafią ładnie zapłacić. -Anton byłby kimś jak portier i stróż w 1. Maurycy mógłby otworzyć kolejny biznes w pobliżu, nie koniecznie knajpę ale choćby i . Ja miałbym pracownię rusznikarską. Potrzebowałbym jeszcze kilku sprawdzonych osób ale dałoby się je znaleźć.
Całość wyglądałaby mniej więcej tak. - Corrin tak się podjarał swoim pomysłem ,że już sporządzał pierwsze szkice na piasku nie myśląc zupełnie o tym, że ktoś może mu ten patent ukraść.
Mike wyciągnął nóż i dorysował obok parę prostokątów.
- Dodatkowe pola na handel. Zamiast wynajmować mieszkanie przeznacz część dla parobków. Do tego tutaj, na tym placu mógłbyś pomyśleć o jakiejś elektrowni wiatrowej czy coś. Nie znam się na tym. Dzięki temu będziecie niezależni jeśli chodzi o energie. Na rogach postaw wieżyczki, niekoniecznie potrzebujesz tam ciągle ludzi z bronią ale bystrych dzieciaków, które ich zawołają. I jakiś dzwon, żeby w razie niebezpieczeństwa zwołać do środka tych pracujących na zewnątrz. W ten sposób uzyskasz samowystarczalną komunę, gdzieś w okolicy potrzebujesz tylko miejsca zbytu. Jak postawisz to przy szlaku sporo zarobisz na karawanach.
- Hmm, kolejna koncepcja patrzcie państwo. Już myślałem o czymś w mieście do wynajmu ale przy szlaku nawet lepiej. Mike a jakby to połączyć z działaniami duchów i postawić ten burdelik w pobliżu nowej bazy? Podczas ewentualnych akcji miałbyś kogoś na miejscu a w zamian za ochronę otrzymywałbyś stały dopływ prowiantu. Dodatkowo większa niezależność i pozory normalności dla tych lodówek które ciągasz ze sobą. Adam, Alex i ta Ruda tylko by na tym skorzystali.
- Ech Panie Wschodni Teksas. Brzmi świetnie. Mamy prąd więc mielibyście problem z głowy. Jak najbardziej powinniśmy to rozważyć. Trochę nam zejdzie ale nawet znajdę Ci ludzi do pomocy przy budowie. Sam pomogę w wolnej chwili. I tak miałem ich posłać na trening kondycyjny. Do tego mógłbym udostępnić Wam dostęp do speców, opieki lekarskiej, mechaników i rusznikarzy jakbyś był po za tą komuną a mieszkańcy potrzebowali pilnej pomocy w tej materii. No i przeszkolenie bojowe. Za to część mieszkańców wspomogłoby nas w walce czy obronie. Problem byłby z żarciem. W NY wszystko chujowo rośnie. Jakieś szklarnie i dowóz ziemi z Hegemonii albo Miami?
- Żywność i jej uprawa to jedno, rekultywacja gleby byłaby w pobliżu NY konieczna. Ale przy tej skali to zwyczajnie nie problem bo NY nie pozwoli na tak dużą autonomię to co opisujesz to już nie tak małe miasto więc musiałoby powstać gdzieś dalej o NY.
- Faktycznie trochę mnie poniosło. Ale co jakby znaczną część tego jedzenia przeznaczyć dla armii? Wtedy uzyskałoby się stosowne upoważnienia. A jak nie to jedzenie ciągle będzie się kupować. A siedziba Duchów leży w ruinach więc z budową nie powinno być problemów.
-Kwestia układu ale plan jest. Jeśli chodzi o układy to trzeba się temu przyjrzeć na spokojnie na miejscu. Ze względu na rodzaj działalności to poznanie zaopatrzenia armii nie powinno być dużym problemem. Zebranie odpowiednich środków i dobór ekipy i tak zajmie pewien czas. No ale plan jest. - Morda Corrina aż promieniała szczęściem.
- Pamiętaj tylko co mówiono kiedyś. Tylko jedno może unicestwić Twoje marzenie, strach przed porażką. Od siebie dodam, że warto też unikać kul.
- Odwagi nigdy mi nie brakowało a kul w tych czasach ciężko jest unikać zwłaszcza w naszym fachu. - Z uśmiechem na ustach powiedział Corrin. - Na pewno będę działał tak by dopiąć celu. Dodał - puki co nie traćmy czasu. Ruszajmy.
Mike skinął głową.
- Zaraz Nowojorczycy powinni wrócić, sprawdzę co u reszty.
 
cb jest offline  
Stary 14-07-2013, 10:56   #169
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ulżyło mu. Tak naprawdę. Całe ciśnienie jakie narastało przez kilka ostatnich dni. W zasadzie od przebudzenia. Cały ten stres, wszystko to co powodowało, że był spięty jak agrafka w tej właśnie chwili odpłynęło.
Adam rozparł się w fotelu, włączył tempomat i chciał się wyzerować emocjonalnie. Po tym wszystkim co zaszło, po tych przeżyciach, ogromowi smutku i tych drobnych radościach, chciał choć przez chwilę nie myśleć o tym co będzie za chwilę, za następnym zakrętem. Nie mógł.
Ale po kolei…
***
Kiedy szedł za parą komandosów był czujny, skupiony i pewien swego. Jak rzadko w podobnych do tej sytuacji. Owszem bał się potwornie, przeklinał się w myślach, że jednak nie pojechał w kierunku Knighta, nie zapakował dupska do auta i nie uciekł. Byłby bezpieczny. Teraz dając się namówić w zasadzie obcym ludziom szedł prosto w paszczę lwa. I to z własnej woli.
Idiota!
Pistolet trzymał w spotniałej dłoni gdzieś na wysokości własnego torsu. Mógł strzelić w każdej chwili, mógł być skuteczny. Wiedział, że będzie. Wiedział, że zachowa się dokładnie tak jak trzeba… wiedział, też że jeśli nie zareaguje w porę, to może się nawet nie zorientować, że cokolwiek się stało.
Wybuch, głuchy, rozchodzący się echem spowodował, że przykucnął i zawahał się parę chwil. Nie wiedział co się dzieje. Pierwszą reakcją była chęć ucieczki. Panicznej ucieczki. Już miał się obrócić i wiać na powrót do auta, gdy zrozumiał, że jego obstawa przyspieszyła kroku. Tyle, że jego zdaniem w nieodpowiednim kierunku.
Był tchórzem, ale nie idiotą. Wiedział doskonale, że jeśli odłączy się od Nowojorczyków to nie pożyje długo. Po zaledwie chwili zastawiania, po ułamku sekundy ruszył za zbrojnymi.

Pomieszczenie do którego wpadli było dla Adama zaledwie mgnieniem oka. Nie przyglądał się ścianom, nie oglądał tego co się działo wokoło, nie zależało mu na tym. To co usłyszał to krótka komenda:
- Adam. Działaj! To co zobaczył to zalany krwią człowiek.
Nie od razu zrozumiał kogo ratuje. Postać była zalana krwią. Mężczyzna krwawił gdzieś z głowy, z ucha, albo jakiegoś innego narządu. Kowalski padł na kolana i wydobył z torby bandaże, środki do dezynfekcji i pain killer’a. Umoczył gazę w wodzie i zaczął przemywać twarz. Wtedy zrozumiał kto przy nim leży. Siergiej.
Czy miało to dla niego znaczenie? Żadnego.
W tej chwili Rusek był pacjentem. Był tak samo ważny, jak każdy inny, za kogo był w takich chwilach odpowiedzialny.
Rosjanin zaczął wymieniać jakieś zdania z Nowojorczykiem. O coś zaczeli się kłucić… Adam nie zwracał na to kompletnie uwagi do chwili, gdy jeden z jego dotychczasowych Aniołów Struży zaczął mierzyć do nich z pistoletu.
Kostuch zamarł w przerażeniu i zagotował się z wściekłości.
- Czy wyście się z wackami na łby pozamieniali? Rzucił w przestrzeń. Zapewne nie jego stwierdzenie, a reakcja z drugiego z komandosów przeważyła szalę wagi. Nie skoczyli sobie do gardeł, nie zaczęła się strzelanina… wszystko rozeszło się po kościach… a przynajmniej ta się wydawało.
Adam domył w końcu twarz pacjenta i przeklął. Ten krwawił nie z ucha, nie z jakiegoś rozcięcia, a bezpośrednio z oczodołu. Gałki ocznej w zasadzie nie było. Zamieniła się w krwawą miazgę. Nie miał pojęcia co się stało. W zasadzie nie było to istotne. Tu potrzebna była pomoc specjalistyczna. Chirurg naczyniowy, stół operacyjny, anestezjolog… można by tak wymieniać długo. Nic z tego nie było miast tego był jedynie pain killer i ręce Kostucha. Musiało wystarczyć. Adam założył opatrunek bandażując głowę i starając się zapewnić maksimum pola widzenia zdrowego oka. Potem podał środki przeciwbólowe. Gdy zakończył spojrzał za siebie i zobaczył postawiony za sobą stół będący prowizoryczną zasłoną. Obaj silnoręcy stali wyczekując. Czego? Odpowiedź cisnęła się na usta sama.
Kowalski przeklął pod nosem. Cicho, szpetnie. Jedynie Rusek mógł go usłyszeć, ale on zapewne traktował to jak wierszyk przedszkolaka. Adam zaraz potem zasłonił go sobą ustawiając się z bronią wycelowaną w wejście do pomieszczenia.
Swoi! Kawaleria!
Adam zrozumiał w lot. Ten kto wszedł nie był im nieprzyjazny. Był po ich stronie! Ratunek! Hurra! Mało nie krzyknął!
Potem wszystko potoczyło się szybko. On, wspierając Ruska wycofał się do wozu. Tam zebrano rannych z akcji. Mało ich nie było.
Śmigła pojawiły się nagle i okazało się, ze transport ciężko rannych nie jest problemem. Lekko ranni i Ci nie posiniaczeni mieli się zabrać do „Bazy” autami. To co miało być zabrane zostało zabrane, to co miało pozostać tu po wsze czasy pewnie nikomu do niczego się nie przyda.
Kowalski zdecydował się na jedną niewielką wycieczkę. Postanowił obejrzeć sobie dokładnie konstrukcje pojazdu kierowanego z którym miał wątpliwą przyjemność się zetrzeć. Zdecydował się poszukać czegoś, co wyglądało by na sprawne. Może jakieś elementy zawieszenia, może jakieś elementy silnika.. elektronika, cokolwiek. Potem przeszedł się jeszcze po okolicy szukając wszystkiego co nadawało by się do zabrania. Miejsce miał. Knight był pojazdem ponadprogramowym, który co poniektórzy skazali na „śmierć”. Zamierzał pokazać niedowiarkom, że z tego auta, będzie jeszcze całkiem groźna zabawka… tak! Niech no tylko dostanie się do warsztatu.
Gdy zapakował wszystko na pakę wozu, gdy silnik (po początkowych protestach) zagrał bajeczną muzyką śmiejących się cylindrów. On się rozluźnił… w końcu.
Pozostawało jednak sporo pytań. Najważniejsze stanowiło: „Co dalej?”
Spłacił swój dług wobec Duchów i to z nawiązką. Zresztą organizacja prowadzona przez Fry Face, już nie będzie tą samą bez niego samego. Ze starej ekipy pozostał jedynie Rusek, Wolf… i Morgan, choć ten drugi nie był ściśle z Duchami związany. Nie wiadomo było jak to się dalej potoczy. A należało zastanowić się co dalej On będzie robił.
Należało porozmawiać z Michaelem i podjąć ostateczną decyzję. Zrobi to. Powziął decyzję. Wpierw jednak dojedzie do „domu”, wykąpie się naje, upije, wytrzeźwieje, upije raz jeszcze. Dopiero potem zobaczy się co dalej…
 
hollyorc jest offline  
Stary 15-07-2013, 18:09   #170
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Znaleźliśmy Cruza. Bez rąk. Moja teoria poszła w pizdu. Znaleźliśmy też Laure. Wystraszoną kobietę. Na oko moją rówieśniczkę, z tego co pamiętałem była trzy lata młodsza. Teraz wyglądała jak przestraszona, załamana dziewczynka. Jeszcze nie tak dawno byłem gotów wydać rozkaz jej zabicia. Żeby powstrzymać nową apokalipsę. Tak... Wtedy wszystko inaczej wyglądało. Teraz... Teraz na samą myśl o tym czułem się jak ostatni skurwiel. I widząc bezgłowego trupa. Innej kobiety. Kobiety, którą przyrzekłem uratować. No i przybyła kawaleria. Na swoim żelaznym, powietrznym koniu, z dźwiękiem trąb i z pancerzem wspomaganym w którym odbijało się światło latarek. Ta... Niech się pierdolą. Tyle najchętniej bym im przekazał. Ale musiałem wziąć się w garść. Zdjąłem hełm, supernowoczesny hełm z supernowoczesnym noktowizorem i maską przeciwgazową. Czułem się cholernie zmęczony. Najchętniej pieprznąłbym tym stuffem wartym wynagrodzenia za parę solidnych akcji. Przetarłem spocone czoło, włosy pozlepiały mi się w strąki. Zarost drażnił, nie goliłem się od dawna. Potarłem i go, zmęczony słuchałem rozmowy Pana Wschodni Teksas i rycerzyka z Zgniłego Jabłka.
- Kurwa, chuj i dupa blada. Bodajby to kulawy wieprz wypierdolił Skoro piwnica, parter i piętro są czyste to znaczy, że część z tych zjebów uciekła. Musimy ich dopaść nim się przegrupują. Teraz! - twarz Corrina wykrzywiona bólem nabrała dodatkowo prawie buraczanego koloru.
- Na zewnątrz są AJ, Tymon oraz jeden z moich pilotów. Poza tym krążyliśmy chwilę śmigłowcem i nic a nic nie było widać. - powiedział Sirras. - Jak spierdalali to pewnie ich nie znajdziemy. To ich teren...
- Tymon mówił, że wielu z nich zaatakowało od tyłu ludzi Sirrasa. - powiedziała laska, chyba też jakaś psiapsiółka duchów, w dziwnym grymasie. - Większość z naszych zginęła... Może wyszli aby właśnie coś takiego zrobić?
- Nie wiem co planują ale wiem, że jeśli zostawisz za sobą wrogów to oni kiedyś wrócą. Ci kolesie to wyjątkowo twarde i pewnie też ustosunkowane skurwysyny. Choć spróbujmy ich wytropić.
Postanowiłem zacząć ogarniać ten burdel.
- Corrin. Nie nadajemy się na pościg, trzeba zabezpieczyć dane. Dave daj Cruzowi wodę. Sirras... Dobrze widzieć Twój zakuty łeb. Nie wypłacę się. Wolf, daj mi spiryt. I fajka jak masz.
Nie zdejmując ręki z subkarabinka, nie wiedząc czy zaraz nie zacznie się następna strzelanina przyklęknąłem przy kobiecie. Widząc jej zapłakaną twarz ciężko mi było myśleć o niej jako o celu. Zachowałem pewien dystans, była w kiepskim stanie a ja byłem zbryzgany krwią i uzbrojony po zęby.
- Laura... - mówiłem łagodnie, po raz pierwszy od dawna. - Jestem Mike, przysłali nas po Ciebie. Niestety ci... ludzie byli pierwsi.
- Dlaczego... - zapytała przez łzy. - Oni ją zabili?
Ech... Jakby istniała na to odpowiedź. Pokręciłem głową z rezygnacją.
- Bo to nie są ludzie. Nie byli ludzie, wielu z nich zginęło. Baza jest bezpieczna. Oni...
Po raz pierwszy od dawna zabrakło mi słów. Chwilę milczałem.
- Oni zachowują się jak zwierzęta. Ale są inne miejsca. Bezpieczne. Jest więcej takich jak Ty. Sam urodziłem się przed wojną. Jesteś już bezpieczna. Czy ci skur... czy zrobili Ci coś?
- Nie. Jeden mnie uderzył parę razy, ale ten w goglach zabronił mnie zgwałcić. - powiedziała ocierając łzy. - Nasz kraj strawiła wojna? Co z innymi krajami? Kto ucierpiał?
- Wojna nuklearna. Ale wielu przetrwało. Próbujemy go odbudować. Widzisz tego blaszanego drwala? On jest z armii. Takiej jak przed wojną. Podobnie ja. Nie mamy kontaktu z innymi krajami. Możesz wstać?
Wziąłem od Reggiego butelkę ze spirytusem, łyknąłem ostrożnie, żeby się nie skrzywdzić i podałem kobiecie.
- Napij się. Pomoże.
Kobieta wzięła butelkę, ale po powąchaniu oddała mi.
- Nie macie wody? - powiedziała powoli wstając. - Mogę chodzić. Tylko głowa mnie boli.
Słyszałem za sobą jak ta nowojorska suka podsuwa saperowi genialny pomysł. Może by tego nie robiła jakby była tu wcześniej.
- Jak chcesz ich ścigać weź Szakala i Tymona. - powiedziała do Corina kobieta z blizną. - Ja też mogę iść z wami. Jednak nie wiem czy to ma sens. Jak się ewakuowali w grupie mogą nas zaskoczyć albo być już za daleko...
Nim ten zdążył odpowiedzieć już Sirras do mnie gadał.
- Morgan gdzie reszta ludzi? Nie znalazłem wszystkich. Może gdzieś siedząc i konają. Obszukałem parter, a na pierwszym piętrze też już są nasi. Tutaj nikt od nas nie został żywy?
Nim odpowiedziałem oddałem alkohol szturmowcowi a Laurze manierkę z wodą. Dopiero wtedy spojrzałem w stronę tamtego.
- Nie wiem. Fred jest na zewnątrz. Zadymy nie widziałem, Gunter i Blast są cali gdzieś z Adamem. Poczekaj.
Ponownie zwróciłem się do Laury.
- Laura, musisz nam pomóc. Wiemy, że Ci ludzie weszli w posiadanie niebezpiecznych danych. Były na dysku przenośnym w kształcie naszyjnika. Widziałaś je? Albo jakieś niebezpieczne substancje? Musimy je zabezpieczyć żeby nie zostały wykorzystane do kolejnej wojny.
- Dane są bezużyteczne.
Mruknęła Alex spod ściany. Miałem ochotę ją trzasnąć. Pani Wielce Tajemnicza zamiast powiedzieć gdzie zniknęła, o co chodzi z danymi (najlepiej przed przybyciem konkurenci) to teraz dzieliła informacje. Ale była swoja. Pozwoliłem odbić się zmęczeniu na mojej sylwetce. Zgarbienie, opuszczenie ramion, odpowiednia nuta w głosie.
- Czemu?
- Właśnie. - zawtórował Sirras nagle zaciekawiony dyskusją.
- Bo bomby są zakopane pod Molochem.
Ta... Normalnie bym zażądał wyjaśnień ale to mogło poczekać. Tak czy siak musiałem chociaż pozornie znaleźć poparcie dla tej tezy by Sirras się nie przypieprzył.
- Cruz?
- Ma rację. -powiedział cicho saper. - Skład był w okolicy Krzemowej Doliny. Wszystko ma Blaszak. Chyba nawet nie jest tego świadom... Zostało Ci coś tych psychotropów? Chętnie skorzystam, bo czuję jak bym odjeżdżał.
- To wysadźmy blaszaka. Kto wie jak to odpalić?
Ta... Uwielbiałem podejście Pana Wschodni Teksas. Było tak łopatoligczno-destrukcyjne, że aż cudowne. Przemówiłem ponownie do kobiety.
- Laura... To jest Alex. Nasza specjalistka od komputerów. Ona się Tobą zajmie.
Spojrzałem błagalnie na Cobbin. Ona powinna najlepiej się zająć Laurą, ją zrozumieć. Ruchem głowy wskazałem na rudą i na drzwi. Zaczął odpinać pakiet pierwszej pomocy by ulżyć Jonathanowi... I wtedy zaczęło się.
- Spadaj, Morgan.
Ledwo hamowałem wściekłość. Nie odwracając się rzuciłem do niej.
- To stąd wypierdalaj. Nie mam czasu na Twoje humorki paniusiu.
Przykucnąłem przy Cruzie.
- Mogę Ciebie naszprycować morfiną ale nie na maksa. Będziesz musiał sam iść. Wiesz gdzie trzymali te dane?
Zamiast tego hakerka się nakręcała.
- Nawet się, kurwa, nie nachyliłeś, żeby sprawdzić, czy żyje, a teraz chcesz zgrywać pieprzonego samarytanina moimi rękami?! Wal się.
Spojrzała na Laure.
- Byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś umarła, jak tamta. Wierz mi.
Nie czekałem na odpowiedź sapera. Tłumiona agresja, poczucie fiaska, żal... To wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Ciało zareagowało samo. Później wspominałem to jako dwa obrazy. Błyski. Patrzę w przepełnioną bólem twarz Cruza. Stoję, dłonie zaciśnięta w pięści, twarz Alex. Z kabury wyjąłem pistolet. Tak. Agresywne ruchy w towarzystwie bandy uzbrojonych i napompowanych adrenaliną kolesi nie są zbyt mądre ale po prostu działałem. Energicznie wprowadziłem pocisk do komory, przesunąłem bezpiecznik
- Wiesz co dziewczynko? Przykro mi, że życie Ciebie rozczarowało. Że nie zastałaś pieprzonego Edenu czy innej Valhalli. Wiesz ilu hibernatusów ginie z własnej ręki? Spora część, najczęstsza przyczyna śmierci zaraz po zatruciu jedną z miliona chorób na które ludzie po wojnie są uodpornieni.
Złapałem pistolet za lufę i podał go hakerce.
- Strzel sobie w łeb, wypierdalaj albo się zamknij bo świat nie kręci się wokół Ciebie. Mam dość wycierania łez i ratowania Twojego tyłka.
Stanąłem bokiem, w jednej, wyciągniętej ręce trzymałem pistolet, drugą wskazał na Laurę.
- Ta kobieta została obudzona przez skończonych skurwieli. Słyszałaś dziewczynko co powiedziała wcześniej czy byłaś zajęta własną traumą? Nie zgwałcili jej tylko dlatego, że jej potrzebowali. Nie każdego budzą ciepłym posiłkiem i nie każdemu dają ochronę. Niektórzy od początku sami wywalczają sobie nowe życie. Tam leży ciało kobiety. Kolejnej hibernatuski. Światowej klasy medyka. Jej mąż uratował Ci być może życie. A Ty jedyne co masz do powiedzenia dla jej przyjaciółki “lepiej, żebyś umarła”. Chuja tam. Ja jakoś żyje siedem pieprzonych lat. Ale jak dla Ciebie to jedyne wyjście to je wybierz. Zdecyduj się.
Alex wstała powoli i spojrzała na pistolet. Na jej twarzy była tęsknota i spokój. Wyciągnęła rękę i choć wydawać by się mogło, ze sięga po broń, to jej nie dotknęła. Zaczęła odpinać pasy swojej kamizelki.
Zdjęła ją i zwaliła mi pod nogi. Odpowiedziała mi spojrzeniem prosto w oczy i odpowiedziała, zadzwiająco spokojnie.
- Jeśli ktoś ratował mi tyłek, to on – wskazała na Szakala. – I Brayn. Ty tylko chodzisz i pieprzysz. Prosiłam cię, pierdolonego medyka, o pomoc raz – zamachała mu palcem przed twarzą - nawet nie zdobyłeś się, żeby spojrzeć na Jules, tylko mi przylutowałeś. Więc nie wsuwaj głodnych kawałków o ratowaniu.
Nachyliła się, zabrała swój plecak i wyminęłamnie, już bez jednego spojrzenia. Usiadła obok Laury.
- Mam wodę i Whisky. Markową. Co wolisz? Ja na prawdę uważam, ze lepiej by dla nas było, gdybyśmy umarły w tych lodówkach. Ale Bóg chciał inaczej. I nie nam dyskutować z jego wyrokami. Woda czy Wisky, Laura?
- Woda. - powiedziała zszokowana kobieta patrząc kątem oka na mnie, ale głównie skupiając się na Cobin.
- To nie jest najlepsza pora na kłótnie. - powiedział Jerycho patrząc na Cobin. - Oboje moglibyście się uspokoić. To nie gra kto kogo więcej razy uratuje, a życie. Prawdziwe życie...
Sirras spojrzał na Szakala władczo, ale ten się nie ugiął. Spojrzał na wyższego o głowę, zakutego w stal, mężczyznę bez przestrachu.
- Mamy do pogadania, człowieku pustyni. - powiedział dowódca grupy nowojorczyków. - Słyszałem o Twoich ciekawych znajomościach...
- Co Ci do moich znajomości? - odpyskował Szakal. - Nie muszę się spowiadać ani Tobie, ani Twojemu prezydentowi. Ciekawe co zrobi jak znowu nie będziecie potrafili wytropić własnego wroga. Znowu pośle po mnie, a jak odwalę robotę powie, że mam spierdalać?
- Bo się rozpłaczę. - rzekł Sirras. - Później pogadamy.
Ceniłem Szakala. Bardzo. Ale gdyby nie fakt, że uratował nas parę razy teraz bym postąpił inaczej. Poparł Sirrasa. Bo właśnie nabrałem niemal pewności co do jego kontaktów z Lusterkami. I zdjąłem zielone okulary by zobaczyć jego dłonie. Pełne krwi. Martwych osób. Jules, Bryana, Grega i Jeffa. Cywili w barze Maurycego. Tej przelanej przez nas w walce. Mojej, Wolfa, Corrina i Freda. Ile z niej moglibyśmy uniknąć gdybym go przycisnął. Posłuchał się właśnie Szybkiego?
Schowałem pistolet. Na to przyjdzie czas później. Wyciągnąłem ostatniego papierosa i go zapaliłem. Zaciągnąłem się głęboko parę razy spalając jedną trzecią. Dym wniknął przez usta, gardło do płuc. Po to, żeby zaraz go wypuścić w siwej smudze. Podałem szluga Corrinowi pokazując gestem głowy na Wolfa. I zabrałem się za swoja robotę. Wziąłem się w garść, już nie długo będe mógł sobie poluzować.
- Sirras. Szakal jest na kontrakcie Duchów. I gdyby nie on to byśmy tu nie dotarli. Zajmijmy się w końcu zabezpieczaniem miejsca. Trzeba wszystko zabezpieczyć. Proponuję tak. Wy się tym zajmiecie, ja wezmę rannych na górę. Potem dołączę do Was i omówimy dokładnie szczegóły przejęcia mienia zdobytego i zabezpieczonego w bazie oraz ewakuacji.
- Dobra. Zabezpieczymy wszystko wliczając trupy. Wiem, że mogą być nawszczepiani. Stary obiecał paru swoim co nieco więc i to może się przydać. - rzucił Sirras wraz z Erin i swoim pilotem ruszając korytarzem. - Zacznę od podziemia, a potem przejdę na parter i piętro.
- Wszczepy nas nie interesują. Podobnie nie będę rościł pretensji do bezzalogowców. Poproszę tylko o udostępnienie ich Duchom ale to sprawa na później. Interesują nas środki medyczne, sprzęt elektroniczny i broń konwencjonalna. Ale szczegóły również możemy omówić później.
Przyklęknąłem i podniosłem strzykawkę.
- No to Jonathan przygotuj się na odlot.
- Dawaj. Tylko nie mów moim fanom. Myślą, że mam jajca jak żelbeton. - powiedział siląc się na lekki uśmiech.
Odpowiedziałem uśmiechem i wstrzyknąłem morfinę. Podałem jeszcze wodę i poklepałem po plecach. Dopiero wtedy wstałem i spojrzałem na Corrina.
- Dobra Panie Wschodni Teksas. Ja to widzę tak. Równowartość pięciuset dolarów nowojorskich, uzupełnienie magazynków u nas w bazie oraz opieka medyczna. Jak będziesz chciał to dalsza współpraca. Mam zamiar odnaleźć tych co zwiali i jak będą czuli się już bezpieczni ich zabić. Stoi?
- Wszystkich poza jednym. - powiedział Szakal. - Jak go zostawisz w spokoju jestem z wami. -Człowiek pustyni rzucił Alex zagadkowe spojrzenie. Spojrzałem na niego. Podjąłem decyzje.
- Jerycho... Jak zobaczę jakiegoś skurwiela z nich to zajebie. Każdego odpowiedzialnego za śmierć Lunety, Małego, Bryana, Jules, Jeffa... Ty byłeś ciągle z nami a doktorek to pizda, który robił pod groźbą broni.
- Dobrze. Rozumiem. - powiedział Jerycho kiwając głową. - Mam na myśli człowieka ze zdjęcia. Jeżeli nie jesteś w stanie mu po prostu odpuścić będę musiał w okolicy NY się zwijać. Mam parę spraw do załatwienia i... - Szakal spojrzał w oczy Morgana. - On zawsze strzelał w kamizelkę. Wiem, bo walczyłem z nim już nie raz. To dzieciak. A uwierz, że ma umiejętności przez które moglibyśmy nie rozmawiać...
Tak... Lusterka, niegroźna organizacja harcerska w której każdy był zagubiony i robił co musiał by przeżyć. A tak prywatnie był spoko gościem i absolutnie nie chciał nas zabić. Ten konkretny zawsze strzelał w kamizelkę. To, że w dzisiejszych czasach mało kto je miał a większość była tak podziurawiona, że tylko spowalniała pocisk. Taki pocisk zamiast zostawić czystego kanału w ciele potrafił utkwić w gulaszu, który zrobił w bebechach. Ale to spoko kolo.
- Kurwa. Jerycho. Skąd mam wiedzieć, że nigdy nie zabił nikogo z nich? Że nie porwał Laury ani nie był przy ucięciu rąk Jonathana? Że nie ściągnął spustu do naszych i nie chybił rozwalając komuś aortę albo kula nie przeszła przez kamizelkę? Nie obiecam mu wybaczenia i rozgrzeszenia. Możemy o tym pogadać później. I wtedy coś postanowić. Ale jak go spotkam jeszcze dzisiaj to nie będę się wahał. Miał wytłumioną klamkę?
- Tak. Już go nie spotkasz. - powiedział z całkowitą pewnością Jerycho. - Nie robię z niego świętego, ale każdy z nas ma coś za uszami. On się po prostu pogubił. Pogadamy o tym później...
Skinąłem głową i czekałem na odpowiedź Braddocka. Szybko ją uzyskałem.
- Jeśli chodzi o kasę to dziękuję. Wolę na to patrzeć jak na mój udział w łupach a nie horariumCo do polowania to jestem otwarty ale o szczegółach pogadamy jak się podleczę.
- Honorarium, udział w łupach... Słowa. Byłbym ostatnim skurwielem jakbym stwierdził, że nie zasłużyłeś na to Panie Wschodni Teksas.
Po chwili wracaliśmy już na powierzchnie. Ciągle pod czaszką tkwił widok ciała żony doktorka, człowieka, którego imienia nawet nie znałem. Zapamiętałem go gdy przykrywałem ciało pościelą.

***
Po paru godzinach wyruszyliśmy. Adam naprawił auta, Sirras zabrał najciężej rannych, wcześniej ustalił ze mną podział zdobyczy. Miałem nadzieję, że zobaczę jeszcze Ruska. Nie lubiłem gnoja ale zaczynałem naprawdę szanować. Miał jaja.
Z każdym, no prawie z każdym zamieniłem parę słów. Corrin zgodził się do nas przystać, AJ podtrzymywał swoją decyzje, do tego ciągle w grze był Wolf i Rusek. Snajper, saper, sanitariusz i dwóch szturmowców. Na początek niezła ekipa. Do tego naukowcy, jak dobrze pójdzie to zatrzymamy Jamesa i Laure. No i Alex i Adam. Chociaż jak miałem się przekonać w bazie Lusterek straciłem kolejną mrożonkę.
Droga powrotna była... Ciężka. James siedział załamany, na pewno obwiniał mnie o śmierć żony. Podobnie Cobbin była na mnie obrażona. Z Szakalem starannie unikaliśmy rozmowy. Brakowało mi żartów Freda i Lunety. Ciekawe co byś powiedział Bob o tym jak ta chryja się skończyła? Co? Jedno zadanie wykonałem w pełni. Tylko jedno. Nan jest bezpieczna.
Z nudów zabijałem czas zabawiając rozmową Laure, chciałem odciągnąć jej myśli od niedawnych wydarzeń. No i jak zwykle toczyłem rozmowę "na poziomie" z AJem. Raz gdy mijaliśmy wielkiego skorpiona, wielkości krowy jedzącego jakąś padlinę, snajper rzucił do rudej, że jeszcze nie widziała olbrzymich węży. Ta... Subtelność polaków i myślenie tylko o jednym. Czułem, że się dogadamy.

Zatrzymaliśmy się na postój. Szakal zaraz miał się odłączyć a musieliśmy pogadać. Poprosiłem go na bok.
- To co Szakal? Tu się rozstajemy po tej całej eskapadzie? Nie wracasz do Zgniłego Jabłka?
- Niestety. - powiedział Indianin. - Muszę wracać do moich. Należy sprawdzić co tam się dzieje i w razie co pomóc. A w Jabłku jestem lubiany tylko jak czegoś ode mnie chcą. Jak się uwinę to zdążę na pogrzeb chłopaków. - dodał z żalem.
- Możesz wyruszyć po pogrzebach.
- Nie mogę. Muszę się spieszyć. Nie ma w okolicy mojego gankora, a poza mną zabrać go mogła jedynie jedna osoba. Kira. - powiedział Szakal wiedząc, że ją znam.
Skinąłem głową.
- Nie ma co tego przeciągać i strzępić języka. Została jedna sprawa. Twój kumpel.
Obserwowałem uważnie zwiadowcę, pytanie ewidentnie go nie zaskoczyło. Obaj się przygotowywaliśmy do tej rozmowy. Uśmiechnął się serdecznie - o ile to możliwe.
- O nim zdążymy jeszcze porozmawiać. Nie znajdziesz go na długo po moim powrocie w okolicę więc pogadamy na ten temat następnym razem...
- Ty tropisz ze śladów. Ja z ludzi. Do tego czasu rozpuszczę za nim wieści. Od Nowego Jorku po Hegemonie. Od Miami po Appalachy. Wyślę prośbę o pomoc do Posterunku. Black Mirrors zginą. Ale wstrzymam się z nim... Ma jakieś imię?
- Każdy je ma. Jedni mają jedno, inni wiele. - rzekł Indianin wymownie patrząc na mnie. Skurwiel sporo wiedział. - W jego przypadku mamy to ułatwienie, że większość jego znajomych zna go pod tym samym imieniem. I naprawdę ciężko go będzie znaleźć. Wyobraź sobie szukać mnie, gdy nie chce zostać znalezionym. Aha. Dodaj, że nie jestem tak znany jak, niestety, jestem. Przez współpracę z Duchami głównie...
- W końcu wypłynie, jesteśmy zwierzęciami stadnymi. Wystaw mi za to Ariszkofta i Fiodora. Może inaczej. Daj mi informacje o nich, które pozwolą mi ich zabić.
- Fiodora? Kto to taki? - zapytał zwiadowca z lekkim uśmiechem. - Nie no. Wiem kto to. - dodał. - Słuchaj Morgan. Zrobimy tak. Ja wyruszę do swoich, a gdy wrócę zajmiemy się resztą. Nie wiem, gdzie szukać szefa. Nie wiem, gdzie szukać snajpera. Wiem, gdzie szukać tego kogo znaleźć nie chcę. - powiedział spokojnie. - Jak wrócę pomogę Ci znaleźć tę dwójkę, ale tylko jak obiecasz, że zostawisz tego o kim mówiłem w spokoju. - chwilę pomyślał. - Zastanów się nad tym.
Wyciągnąłem rękę w stronę Indianina.
- Nie daj się zabić. Za dużo trupów już padło.
- Wielu myśli, że jestem nie do zajebania. - powiedział z uśmiechem. - Dzięki, że nie jesteś jednym z nich...
Uścisnęliśmy nasze zakrwawione dłonie.

***

Alex odchodziła z Szakalem. Czułem ulgę i niepokój. Wkurwiała mnie ale wiedziałem, że to nie jej wina. Rzucili ją na zbyt głęboką wodę. I nie wytrzymała psychicznie. Była hakerką nie komandoską. A tu takie bagno... Wątpiłem czy ją kiedyś jeszcze zobaczę. Wątpiłem czy przeżyje podróż przez pustynię. Zresztą sam mogłem zginąć, mogło mnie opuścić żołnierskie szczęście. Nie podszedłem się pożegnać.

Stałem oparty o Rycerzyka i paliłem papierosa. Natknęliśmy się na wędrownego handlarza. Odkupiłem od niego wszystkie papierosy za jeden ze zdobycznych karabinów. Broni i tak mieliśmy aż za dużo. Podzieliłem szlugi na trzy części, dla siebie Corrina i Wolfa.

Moje myśli biegły swobodnie. Obserwowalem Alex i Szakala delektując się nikotyną. Przed nami było Zgniłe Jabłko. Nie dawno z niego wyruszyliśmy na misję, powrót był znakiem jej końca. Takiego a nie innego. Niektórzy zginęli, inni zostali uratowani. Nie czułem się wygranym ale też już nie przegranym.

Alex nie wiem czemu przypomniała mi inną kobietę. To wraz z myślą o końcu skojarzyło mi się z piosenką. Uśmiechnąłem się i zaśpiewałem pod nosem. Nie mam dobrego głosu, bardziej pasował do pijackich lub żołnierskich piosenek. Cóż... Nie każdy może być Morrisonem.
- This is the end
Beautiful friend
This is the end
My only friend, the end.
Przeskoczyłem do kolejnej zwrotki. Tym razem kojarzącego mi się z tą dwójką.
- Ride the snake, ride the snake
To the lake, the ancient lake, baby
The snake is long, seven miles
Ride the snake...he's old, and his skin is cold
I znowu przeskoczyłem zaciągając się w ramach przerwy papierosem.
- The killer awoke before dawn, he put his boots on
He took a face from the ancient gallery
And he walked on down the hall
Tak. W kontekście znaczenie tych zwrotek było inne. Ale kto o to dbał? Pomachałem tamtej dwójce na pożegnanie, oby jezioro okazało się dla nich bezpieczne. Wyrzuciłem papierosa. Laura patrzyła na mnie zdziwiona, uśmiechnąłem się i dałem rozkaz wymarszu. Wiedziałem, że na miejscu będę musiał założyć inną twarz z mojej galerii.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172