Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2016, 10:50   #251
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dzięki za współpracę Lemiemu, Adiemu, MG i Carlossowi wraz z jego Schroniarz Squad:D

Nico schowała się za drzewem składając jednocześnie do strzału, w miarę możliwości tak żeby mieć też osłonę od potencjalnego drugiego zagrożenia: -Will! Tu Nicolette DuClare z biura szeryfa w Cheb. Mam cię na muszce, teraz wyjaśnij mi co się tu dzieje. - Powiedziała spokojnym wyraźnym głosem

Na słowa Nico Gordon zatrzymał się. Najwidoczniej ich traperka znała kogoś z grupy którą właśnie otaczali. Nadal miał idealnie na celowniku gościa w skórzanej kurtce gotowy by w mgnieniu oka zrobić z niego pasztet. Czekał spokojnie jak rozwinie się sytuacja.

Lynx nie spuszczał oka z kobiety i faceta, których widział w głebi lasu po drugiej stronie lufy. W razie jakiegoś fałszywego ruchu, czy próby ataku, w każdej chwili mógł odpowiedzieć ogniem, samemu będąc bezpiecznie osłoniętym przez spory pień drzewa.

Will znieruchomiał słysząc kobiecy głos. Szybko jednak się ogarnął i postanowił chociaż spróbować nie pozwolić wszystkim zginąć. Chłopak podniósł palec do ust w geście uciszania, a następnie wskazał ręką fragment lasu w którym podobno był wrogi patrol. Jeśli rzeczywiście ich obserwowała powinna zobaczyć i zrozumieć jego przekaz. Następnie złapał Claire za rękę, szepnął do pozostałych żeby się wycofali i powolutku zaczął cofać się w wgłąb lasu.

Grodon usłyszał kobiecy głos i zdawało mu się, że chyba należy do Nico. Choć był bardzo słaby i tak zniekształcony, że nie szło zrozumieć co i do kogo mówiła. Will zdążył wraz ze swoją grupką zrobić zaledwie kilka kroków w głąb lasu gdy dotąd cichy i pogrążony w półmroku las ożył nagle ogniem i hukiem wystrzałów. Najwyraźniej przeciwnicy zorientowali się w ich planie ucieczki i zamierzali spróbować ich powstrzymać od ręki. Wokół nich zaczęły świszczeć kule, rwąc liście, obłupując korę i zasypując ich leśną drobnicą. Wszyscy nagle zaczęli krzyczeć i atakujący i zaatakowani. Wszelkie ciche akcje właśnie wzięły w łeb. Najdobitniej Will widział to po rudowłosej najemniczce która wsadziła pistolet za pasek i zaczęła dobywać karabinek. Mniej szczęścia miała Claire która krzyknęła boleśnie i straciła równowagę tak, że nawet trzymajacy ją chłopak to odczuł.

Nico była już blisko o kilka kroków od Will’a i jak się okazało porwanej przez Runnerów rano Claire. Zdążyła zauważyć, że Will nie wyglądał tak dobrze i zdrowo jak gdy ostatnim razem się widzieli. Zaraz przy nich szła jakaś obca kobieta, wyposażona i zachowująca się jak jakaś najemniczka czy żołnierz choć obecnie wykazywała nieco nerwowości w ruchach i mimice będąc pod ogniem nieprzyjaciela. Ona też nie wyglądała zbyt zdrowo. Ale Claire krzyczała z przestrachu na całego a łzy same zaczęły spływać jej po policzkach. Nie zdążyli zamienić słowa gdy las ożył kanonadą. Ruch grupki Will’a najwyraźniej sprowokował przeciwnika do otwarcia ognia więc pewnie też mieli ich na oku. Teraz jednak gdy otworzyli ogień zdemaskowali swoje pozycje. Nico miała wrażenie, że chyba jej jeszcze nie wykryto i strzelano do Will’a i jego kolegów ale Kanadyjka była na tyle blisko nich, że sama znajdowała się w bezpośredniej strefie rażenia. Jednak udało jej się zlokalizować przynajmniej jedną, strzelajacą do nich sylwetkę. Kryła się za jednym z drzew choć musiało być ich tam co najmniej kilku sądząc z natężenia ognia.

Lynx pozostawał na swojej pozycji w głębi lasu. Gdy grupka tego obcego kolesia z karabinem ruszyła się zauważył będącą całkiem blisko nich Nico. Dawali chyba sobie ostrzegawcze znaki ale w końcu chyba się dogadali skoro nie zaczęli do siebie strzelać. Za to zdążyli zrobić zaledwie parę kroków gdy do nich zaczęto strzelać. Na profesjonalne ucho snajpera co najmniej kilka luf i przynajmniej część waliła tripletami. Ale od niego było zbyt daleko by miał ich w zasięgu, Nico i tych obcych miał na granicy swojego zasięgu widzenia w tak gęstym lesie. Za to gdy się ruszyli i stali się bardziej ruchliwym celem zdołał dostrzec całą trójkę o jakiej wspominał wcześniej Gordon. Ten facet z karabinem prowadził za rękę Claire, za nimi szła jakaś młoda a rudowłosa kobieta która gdy otwarto ogień wsadziła gnata za pasek i zaczęła sięgać po karabinek. Claire zaś sądząć po tym jak w charakterystyczny sposób podskoczyła jej do przodu głowa, że nią zachwiało i prawie upadła pociągajac za sobą tego młodego faceta musiała dostać postrzał albo jakimś rykoszetem. Pewnie w głowę, kark czy górę pleców, że ją tak przygięło. Jednak z flanki też doszła go kanonada. Gdzieś tam gdzie poszedł Gordon też się strzelano.

Gordon schował się za drzewem podobnie jak tamten facet. Czuł ten charakterystyczny ucisk w żołądku gdy ma się świadomosć, że ktoś właśnie do ciebie mierzy. Zaschło mu w ustach i gardle a na pot wyszedł zimny pot. Był w ciężkim stanie a kulka tu czy tam mogła zakończyć jego ziemski żywot. A tamten facet skitrany za drzewem oddalonym o te kilkadziesiąt kroków pewnie miał te kulki i właśnie chyba przymierzał się by mu je podesłać. Tamten facet ewidentnie go widział i mierzył do niego. Jeszcze nie strzelał tak samo jak Walker ale obaj mieli się na muszce i mogło się zacząć w każdej chwili. No i się zaczęło choć to nie oni dwaj zaczęli. Gdzieś z głebi lasu, bez ostrzeżenia walnęła nagle salwa i zaczęła się strzelanina. Pociski zaczęły szarpać teren lasu gdzieś dobre kilkadziesiąt kroków za plecami Walkera. To jakby wywołało reakcję łańcuchową bo tamten facet również otworzył ogień właśnie w kierunku namierzonego właśnie zabójcy maszyn. Ale w przeciwieńśtwie do niego miał kolegów w pobliżu. Co najmniej kilku, Walker łącznie naliczył, że strzela do niego co najmniej trzech! I trafiali! Już pierwsza salwa przeszła niebezpiecznie blisko pozycji Gordona dajac wyraźnie znać, że jego pozycja jest przeciwnikowi znana. A z tej salwy część trafiła w wyznaczony cel czyli Gordona. Poczuł potężne uderzenie które wybiło mu powietrze z płuc, wstrząsając całą jego sylwetką aż mu pociemniało w oczach. Powinno go to zabić! Ale jednak wciąż ciężko sapał i chrypiał więc żył. Czyli pancerz wytrzymał. Ale ile jeszcze razy będzie kusił tak los swoja wytrzymałością i szczęściem tego nie wiedział ani pancerz ani jego właściciel.

Zabójca maszyn zaczynał witać się już ze żniwiarzem. Jednak w połowie uścisku dłoni organizm Walker’a wykrzesał z siebie ostatnie pokłady sił. Adrenalina znów skoczyła, a Gordon jakby się wkurwił. Błyskawicznie padł na ziemię, puścił karabinek i zaczął dobywać granatnika wiszącego spokojnie i czekającego tylko bo go dorwać i pokazać napastnikom że zadarli z niewłaściwymi ludźmi. Jak tylko dobywa granatnik i próbuje wysadzić dowcipnisi z karabinami strzelając tam skąd dochodzą strzały.

Lynx widział efekty ostrzału, ale nie potrafił zlokalizować strzelców, nie mniej i Nico i Gordon byli pod ogniem a on nie miał jak im pomóc. Przerzucił karabinek na plecy i wziął w ręce snajperkę. Miał zamiar przeskakując od drzewa do drzewa ruszyć na pomoc Gordonowi. On był sam, a Nico w razie czego miała pomoc Willa, z którym najwyraźniej się dogadała. Ruszył ostrożnie w kierunku gdzie spodziewał się znaleźć Gordona, uważnie obserwując teren przed sobą. Kiedy tylko zauważyłby jakiegoś wroga, miał zamiar wykorzystać jakieś drzewo za osłonę i otworzyć celowany ogień.

<Will> Chłopak ledwo utrzymał się na nogach, gdy starsza kobieta straciła równowagę i oparła na nim swój ciężar. Spojrzał na kobietę i spróbował zobaczyć jak bardzo jest ranna. Nie było jednak czasu na dokładniejszą analizę - on nie widział przeciwnika, a oni widzieli niestety jego. Jak widać nie sprawdziły się także jego przewidywania, że Nico zwróci na siebie ich uwagę gadaniem i to ją wezmą za swój pierwszy cel. W centrum było zdecydowanie zbyt dużo przeciwników żeby toczyć z nimi otwartą walkę. Dlatego też chłopak złapał mocniej Claire pod rękę i obejrzał się za siebie

- Nie mamy z nimi szans! - krzyknął, próbując się przebić przez huk wystrzałów - Jeśli tu zostaniemy zaraz zleci się ich tutaj cały gang... Wycofujemy się powoli! - dokończył i prowadząc pod ramię Claire tyłem zaczął wycofywać się na południe.

Nico spokojnie (w końcu nie do niej strzelają… jeszcze) wymierzyła w sylwetkę strzelającego przełączyła ogień na ciągły i posłała krótką serię.

Nico widziała jak Will ciągnąc za sobą Claire starał się wydostać poza zasięg ognia. Minęli ją zaledwie o parę kroków gdy ona mierzyła do zauważonego przeciwnika. Ta ruda krzyknęła do jakiegoś Harry’ego by ich osłaniał po czym też minęła w biegu Kanadyjkę. Gdzieś tam z krzaków fajktycznie ktoś zaczął prowadzić ogień do przeciwników. Był nieźle zamaskowany i musiał mieć wytłumioną broń bo w narastającej kanonadzie właściwie strzelał bezgłośnie. Gdyby nie był tak blisko i nie miało się podejrzeń, że tam jest były ogromne szanse go przegapić. Ale w tym czasie zastępczyni chebańskiego szeryfa namierzyła już cel i otworzyła ogień. Kanadyjski karabinek rozsunął wokół siebie mgiełkę dymu gdy posłała dłuższą od zwyczajowych tripletów serie w przeciwnika. Tamten wrzasnął i odrzucił gwałtownie ramiona w niekontrolowanym odruchu. Upadł znikając jej z pola widzenia za drzewem za którym się chował ale po otrzymaniu takiej dawki ołowiu raczej był wyłączony z walki na stałe. Zaraz potem namierzyła kolejny cel i posłała mu kolejne pociski ale tym razem mniej udanie. Do tego zamek zaszczekał pustym dźwiękiem oznajmiając koniec naboi w magazynku. W międzyczasie tamta ruda zajęła miejsce za jakims kamieniem kilkanascie kroków za Nico i otworzyła ogień do przeciwnika zwalniając jednocześnie tego Harry’ego który teraz wstał i również zapodał na tyly. Na wysuniętej pozycji więc została tylko ona sama z pustym magazynkiem. Gdzieś z oddali dobiegł ja odgłos wybuchu jakby ktoś użył granatu choć mimo, że widziała kątem oka eksplozję nie wiedziała kto ani z jakim skutkiem się tak wczuł w rolę.

Will zaczął ciągnąć za sobą Claire by wydostać się z tej ogniowej matni. Przez kilka chwil towarzyszyła im Kelly która kazała Harry’emu ich ubezpieczać a sama zerwała się do biegu zaraz za Will’em i Chebanką. Jednak odbiła gdzieś po drodze a Will pobiegł dalej. Miał wrażenie, że chyba nieźle im idzie. Znaczy nadal poszycie lasu i drzewa wokół nich były cięte przez pociski, gdzieś tam ktoś chyba rzucił granat, ktoś się darł, ktoś wrzeszczał ale z każdym krokiem i miniętym drzewem jakby zauważalnie zaczynało się wszystko oddalać. Plan cwaniak by tamci skupili ogień na sobie nawzajem dając mu czas by się wydostać chyba zaczynał działać.

Lynx zaczął ostrożnie podchodzić w kierunku w którym powinien znajdować się Walker. Po drodze odłożył poręczny karabinek na rzecz nieco gabarytnej ale dużo precyzyjniejszej snajperki. Po kilku krokach namierzył zabójcę maszyn. Leżał za jakimś drzewem i najwyraźniej był pod ogniem. Widział jak jakiś odłamek trafił go w szyję ale chyba niezbyt groźnie skoro nie zalał się od razu krwią z przeciętej tętnicy. Zaraz potem oberwał w korpus choć sądząc po odgłosie pancerz musiał wytrzymać trafienie więc chyba też nie powinno to nic uszkodzić zabójcę. I chyba faktycznie nie uszkodziło bo tamten nadal zdejmował z pleców swój granatnik i przygotowywał go do strzału aż wreszcie w końcu odpalił. Po chwili gdzieś tam z lasu dobiegła eksplozja wyrzuconego pocisku. Widział też jak gdzieś w jego stronę ktoś biegnie. Gdzieś z tego kierunku gdzie powinna być Nico i tamci obcy. Prawie od razu zidentyfikował Claire ciągniętą za rękę przez tego chłopaka z karabinem którego widział wcześniej. Wyglądało na to, że chcieli się wydostać z matni zagłębiajac się w las. Byli w biegu więc chyba go jeszcze nie zauważyli choć byli juz może z tuzin kroków od niego. Przez chwilę biegła z nimi ta laska co wcześniej miała pistolet a teraz karabinek. Ale ta kucnęła za jakimś kamieniem i otworzyła ogień gdzieś w kierunku skąd dobiegały strzały. Po chwili z gąszczu wyłowił się jakiś obcy facet z wytłumionym peemem którego pierwszy raz na oczy widział ale widocznie był z nimi bo dziewczyna nie strzelała do niegotylko gdzieś dalej. Tylko Nico nigdzie nie było widać.

Walker padł na ziemię w tempie jakiego mógłby mu pozazdrości komiksowy Flash z przedwojennych komiksów. Gorączkowo zaczął sięgać po granatnik na plecach ale w spoconych dłoniach zdawało się to iść strasznie opornie a ten cholerny granatnik zdawał się być złosliwie śliski i nieporeczny. Zdołał go wreszcie dostać w swoje łapy gdy poczuł jak coś wbiło mu sie w szyję. Śrucina z shotguna sądząc po chmurze drobnych uderzeń jaka zalała liście, gałęzie i ziemie tuż obok niego. Na szczęscie musiał oberwać jakimś pobocznym śrutem a nie główną wiązką bo mogłoby być nieciekawie. Przygotował granatnik do strzału i własnie wymierzał gdy oberwał po raz kolejny. Tym razem w korpus ale ledwo to poczuł przez grube warstwy kevlaru który otaczały jego ciało. Teraz zaś wreszcie mógł się odgryźć gdy usłyszeł charakterystyczne pyknięcie granatu upuszczającego lufę. Chwilę nic się nie działo gdy ten szybował przez las a przeciwnicy nadal szatkowali teren wokół niego chcąc go dorwać. I wówczas wreszcie usłyszał eksplozję swojego pocisku. Wybuchła gdzies tam w lesie, szatkując drzewa, gałezie i sądząc po rozpaczliwych wrzaskach także ciała. Wzbuła tuman kurzu, ziemi i zeszłorocznych liści przesłaniajac pole widzenia ale chyba dorwał tego palanta który do niego strzelał. Jednak nie był pewny ilu się załapało na ten podarunek od niego choć na razie strzelanina z tej strony zamilkła jak zdmuchnięta podmuchem eksplozji.

Nico szybko zmieniła magazynek i zaczęła rozglądać za następnym celem.

Lynx zauważył Gordona ten chyba oberwał. Zamienił snajperkę na karabinek, bo w takim terenie lepiej się sprawdzał. Oparł broń o pień powalonego drzewa, wychylając zaa niego tylko głowę. Wypatrując strzelających, krzyknął do Gordona: - Wycofuj się w moją stronę - będę Cię osłaniał. Gdyby zauważył jakiegoś wroga, natychmiast posłałby w jego kierunku trzypociskową serię.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 15-05-2016, 19:03   #252
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba się przez chwilkę zastanowił. Nie bardzo wiedział o co może chodzić panu reżyserowi.
- No umiem śpiewać - po czym zapodał swoją wersję

https://www.youtube.com/watch?v=hzVJPgHklUs
https://www.youtube.com/watch?v=zbocGr4RR7s

- Ah, ślicznie! Po prostu ślicznie! Taka pieśń wolności! To takie amerykańskie! - pan reżyser aż klasnął z zachwytu w dłonie choć Frank i Claudia spojrzeli na siebie chyba nie do końca zgadzając się z opinią sławnego reżysera. - I ten chropawy głos, i brak muzyki, i prymitywizm wykonania tak nadający naturalizmu a nie wyszkolony głos wykwalifikowanego śpiewaka. Tak, to właśnie wrzuci się w film. Będzie dobry przerywnik. Potem się dorobi chórki, tło, muzykę, zrobi łagodne przejście i tak, będzie świetnie! I jeszcze jakaś dająca do myślenia panorama… - zachwycony reżyser wykonał zamaszysty gest ręką jakby prezentował im okolicę. Ta jednak prezentowała się raczej niezbyt epicko. Wzgórza na których walczył niedawno Baba nie były jakoś efektownie wysokie, las wyglądał jak las a budynki osady w której stali były w żałosno - opłakanym stanie już zanim Baba tu przybył. A przynajmniej tak to wyglądało dla reszty postronnych jednak pan Cameron najwyraźniej dostrzegał coś jeszcze.



- Baba też jest silny - dodał widząc, że śpiewając nie wygra serca dziewczyny.
Rozejrzał się dookoła . W pobliżu była rozwalona ciężka maszyna gangerów.
Baba podszedł do motocykla pochylił się nad nim, po czym zacisnął jedną dłoń na ramie. Metal aż zatrzeszczał. Potem powoli Baba się wyprostował, unosząc motocykl jednym ramieniem. Troszkę zasapał się, przerzucając ciężar nad głowę, ale już po chwili stał trzymając motocykl jednym ramieniem nad głową.


Widząc zachwyt w oczach kibiców aż się zarumienił.
Odrzucił motor na bok, jak zabawkę, która się mu już znudziła. Motocykl rąbnął o ziemię z głośnym trzaskiem. Od korpusu odprysnęły jakieś części.

- No faktycznie. Ciekawy numer z tym motorem. Pomyślimy gdzie to wrzucić. - pokiwał głową James patrząc zafascynowany na ciśniętą maszynę i chyba faktycznie już główkując nad sceną bo głos miał zamyślony.

- Baba umie też dobrze nożami - rzekł nieco nieskładnie.
- Cindy, podeszła byś proszę. - poprosił dziewczynę.

Gdy podeszła, wyciągnął swe ostrza. Zimna czarna stal skierowała się w stronę miękkiego ciała dziewczyny.
- proszę się nie ruszać - rzekł Nim głos opuścił całkiem jego płuca, noże ożyły własnym niemalże życiem. Śmigając tak szybko, że rozmazywały się w czarne smugi.

- A dlaczego mam się nie ruszać? - spytała niepewnie Claudia gdy Baba postawił ją pod ścianą najbliższego budynku. Potem widać było jak jeszcze oczka zdązyła najpierw rozszerzyć z przerażenia, potem równie szeroko zamknąć i wrzasnąć z przerażenia gdy pierwszy nóż ze świstem przeciął powietrze i prawie od razu trzasnął tuż obok niej w ścianę zasypując ją paroma okruchami drewna.

- Genialne! Frank! Nagrywaj! Złap ten dźwięk! Złap te drżenie! - James jak zwykle potrafił dostrzec najważniejsze elementy podbijające jakość sceny.

- Ale stąd też widać jak Claudia się trzęsie. - zapewnił Frank szybko odpalając kamerę i nakierowując ja na dziewczynę stojącą przy ścianie.

- Co?! Jaką Claudię? Nóż! Podejdź bliżej i nagraj jak się nóż trzęsie od uderzenia! To zawsze efektownie wygląda. - w głosie James’a znów dała się słyszeć irytacja na swojego asystenta, przewodnika, opiekuna a ostatnio i kamerzystę.

- Coo? Mam tam podejść?! Ale jak on już rzuci prawda? - Frank chyba odczuwał należytą dawkę rozsądku i respektu dla babowych noży i nie chciał się z nimi bez potrzeby zaznajamiać.

- Nie no po co mi tam jesteś potrzebny jak już nóż tam będzie? Zarejestruj jak się wbija! No już Frank, nie mamy całego dnia! - reżyser ponaglił swojego kamerzystę i ten krokiem skazańca dołączył do stojącej przy ścianie Claudii.

Kolejne rzuty Baby były rejestrowane przez oko kamery. Cała pięcioosobowa ekipa od Raula który był “gościem od klapsów”, poprzez stojącą z miną bardzo niewyraźną Claudią, co raz wprawniej radzącym sobie z kamerowaniem Frankiem, rzucającym nożami “Czarnym Księciem” i kierującym wszystkim Jamsem Cameronem zbierała materiał na film.

Noże uderzały potężnie łupiąc zmaltretowaną ścianę a prócz siły ramion Czarnego Księcia budziła podziw jego precyzja. Mimo, że noże wbijały się tak mocno i głęboko, że gdy Frank czy Claudia próbowali wyciągnąć parę razy miewali z tym wyraźne trudności to jednak uderzały tuż przy ciele dziewczyny. Zasypywały ją odłamkami, które opadały na nią, obsypując się za ubranie czy po nim, drobnymi, drewnianymi okruchami które jak twierdził James ładnie kontrastowały swoją chropawą drewnowatością z jej jasną, gładką koszulą czy gładką skórą. Tej zaś odkrytej było co raz więcej bowiem Baba chcąc się popisać swoimi umiejętnościami, uderzał tak blisko i silnie, że przy okazji przecinał materiał ubrania. Te mogło przerobić jedno czy nawet kilka uderzeń na zwykłe dziury jednak gdy te zaczęły się łączyć ze sobą co raz większe fragmenty zaczynały zwisać smętnie tu czy tam. W końcu więc najpierw odpadł dziewczynie jeden z rękawów zwisając jej z wciąż zapiętego mankietu odsłaniając nagie aż do łokcia ramię, gdzieś z boku gdy się poruszyła pomiędzy rzutami szarpnęła za materiał wciąż przyszpilony do ściany przez hebanówkę rozrywając nadwątloną materię, spódniczka która dotąd była tuż do kolan teraz też już przypominała coś w rodzaju nieregularnego paska wokół bioder w efekcie aktorka została w stroju dość skromnym i bardzo opłakanym.

- Claudio. Wspaniale wyglądasz w takim stroju. - pan reżyser w końcu zwrócił uwagę na to co niejako przy okazji uczynili ze strojem dziewczyny podczas kręcenia ujęć rzutów nożami.

- Wspaniale? Wyglądam teraz jak jakaś wywłoka… - aktorka spojrzała na siebie krytycznie i odezwała się raczej żałosnym tonem.

- Mnie się tam podoba. - Frank dodał z sadystycznym uśmieszkiem taksując wzrokiem w sporej mierze wyeksponowane na widok ciało koleżanki.

- No nie do końca. Wyglądasz jakbyś wpadła w jakieś krzaki czy drut kolczasty. Ale za czysta na to jesteś, weź się może nieco ubrudź trochę. I potargaj włosy bo za ładnie wyglądają. Wczuj się Claudio, jakbyś przebiegła przez jakieś pustkowie uciekając przed czymś. - James znów mówił jak natchniony mając przed oczami jakiś kolejny fragment swojej wizji filmowej. Aktorka słysząc słowa reżysera westchnęła i poczochrała się trochę po głowie, ale pan reżyser nie był zadowolony. Dopiero po paru machnięciach, podskokach udało się uzyskać satysfakcjonujący efekt. Teraz faktycznie jak była taka potargana, w poszarpanych resztkach ubrania, ubrudzona pyłem i ziemią wyglądała jak postać z jakiś filmów akcji czy horrorow gdzieś już w połwie filmu.

- Hmm… Ale twoje piersi Claudio… - James skrzywił się patrząc na widoczny pod biustonoszem detal anatomiczny aktorki.

- Moje piersi? Co? Coś z nimi nie tak? - spytała dziewczyna z wyraźnie zauważalną nutką, że reżyser wkracza na niebezpiecznie śliski grunt.

- No są duże. - skrzywił się James zupełnie jakby mu to nie odpowiadało.

- To źle? - Claudia i Frank spytali prawie jednocześnie patrząc z wyraźnym zaskoczeniem i zdziwieniem i w twarzach i w głosie na starszego pana z mnóstwem dziwnych pomysłów i poglądów.

- Cóż. To zależy do jakiej roli i sceny. Szkoda, że nie jesteś blondynką. - wskazał na głowę dziewczyny w poszarpanych resztkach ubrania.

- Mogę się przefarbować! Tylko wrócimy do miasta. - zaoferowała od razu Claudia robiąc krok w stronę reżysera i biorąc w dłoń kosmyk swoich włosów jakby dla podkreślenia swojej dobrej woli współpracy.

[i]- I byś była blondynką? O to świetnie! Cycate blondynki giną zawsze na początku filmu, świetnie byś się nadawała. - twarz James’a od razu się rozpogodziła gdy zapowiadał się przełom w kręconym właśnie filmie.

- Ee… Giną? A to nie, jak tak to ja nie chcę. Znaczy ciężko o farbę teraz dobrą, i jak blond pisze to w sumie nie wiadomo co by wyszło. To ja zostanę przy swoich włosach jakie są. - dziewczyna od razu zastopowała i zmieniła taktykę rozmowy.

- To nie będziesz blondynką? No zresztą na razie i tak nie jesteś. Hmm… Ale duże piersi nie są zbyt dobre dla głównej postaci. Dla pobocznej to tak ale nie głównej. - zmarszczył się pan Cameron patrząc na ten kontrowersyjny jak się okazało kawałek anatomii Claudi.

- To nic się nie da zrobić? Przecież na pewno zna pan jakieś sztuczki. - spytał Frank przygryzając nieco wargę i też patrząc na te dwie całkiem przyjemne dla oka półkule skryte za biustonoszem aktorki.

- Oczywiście, że można. Na przykład obciąć. - zgodził się od razu Cameron kiwając przy tym głową na znak, że to faktycznie aż tak duży problem nie jest.

- Obciąć?! - Claudia i Frank aż krzyknęli prawie synchronicznie z grozy i oburzenia. Claudia z kolei zrobiła krok tyle, że w tył a piersi schowała w ochronnym geście za skrzyżowanymi ramionami. Przy okazji znalazła się tuż przy Babie ale ten, że był od niej o wiele wyższy skrzyżowane ramiona niezbyt zasłaniały mu widok w dół.

Baba nie mogąc się oprzeć widokowi wpatrywał się w prawie nagie piersi jak pies w kość.
To był w sumie pierwszy raz, gdy widział prawdziwe piersi z tak bliska.
Był pewien epizod, w jego młodości. Gdy z paczką innych chłopców i dziewczyną z sąsiedniej farmy zaczęli zabawę pod tytułem – pokaż mi, to ja ci też pokażę – tylko, że Babę wtedy wyprosili i czekał przed stodołą... sam... jedynie wsłuchując się w pełne ekscytacji głosy kolegów, przeplatane z chichotaniem dziewczyny.

Baba wstrząsnął głową, odpędzając tamte dość bolesne wspomnienia.
Znów skupił się na nęcących go zmyslowych półkulach.
Wyciągnął ramiona i obją dziewczynę w tali i na wysokości piersi.
- Baba nie pozwoli nic obcinać - rzekł bardzo stanowczo, tuląc dziewczynę, mimo jej sprzeciwu do siebie, jakby chciał ją obronić.
Pod dłonią czuł jędrne półkule, a uczucie to rabowało mu zmysły i rozpalało krew. Jeszcze nigdy tak się nie czuł.
 
Ehran jest offline  
Stary 16-05-2016, 05:13   #253
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32

Wyspa; Schron; poziom mieszkalny; Dzień 5 - ok, 1 h do zmroku; chłodno.




Schroniarze



- Idą. - odrzekł ponurą jakiś głos.

- No idą. - zgodził sie drugi czemu towarzyszyło szczeknięcie załadowanego magazynka.

- Więc chodźmy ich przywitać. - odrzekł największy z nich ważąc w jednym
ręku szturmówkę a w drugiej topór.

- Nigdzie nie idziemy. Zostaniemy tutaj. Zabarykadujemy się. Wieki zejdzie zanim nas tu dostaną. - odrzekł nowy głos, zdecydowanie pewny siebie i spokojny. Choć wchodząc kończył przypinanie swojej kabury. Broń w labolatorium w jakim ostatnimi tygodniami najczęściej pracował była mu zbędna. Poza tym w kwaterach w ktorych przebywali było bezpiecznie odkąd wytępili w ten czy inny sposób wszelkie paskudztwa jakie tu były. A wirusów nad jakimi pracował najczęściej ostatnio i tak się kulą zabić nie dało.

- Tamte drzwi wejściowe też miały być nie do zdobycia. - mrukną ironicznie ten z dwiema brońmi w dłoniach.

- Właśnie Barney, jak oni je wysadzili? Mówiłeś, że się nie da. - nie wytrzymał kolejny z mężczyzn z wyraźnym niedowierzaniem i złością w głosie.

- Mówiłem, że się nie da przy użyciu standardowych metod to nie to samo. Nie wiem jak. Widać nie użyli standardowej metody. Ale nas od nich nadal oddziela całkiem sporo drzwi i korytarzy. My je znamy a oni nie. Możemy je pozamykać zdalnie. Pogasimy światła to im utrudni działanie. - naukowiec przedstawiał kolejne elementy swojego planu zebranym słuchaczom. Musiał jakoś ich uspokoić. Tego się nikt nie spodziewał. Spodziewali się, że za grubymi wrotami są całkiem bezpieczni, że przeciwnik może sobie pod nimi koczować a koczować i tyle. Gdy więc usłyszeli nagły, alarmujący krzyk Marli wszyscy byli zaskoczeni takim obrotem sprawy.

- Nie wszystkie działają. Trzeba będzie pójść i zamknąć ręcznie te co nie działają. - zwrócił uwagę nieco drobniejszy, starszy kolega tego z dwoma brońmi którego wybór broni pochłonał chyba całkowicie.

- Chomik mało nas zostało by się rozdzielać. Poza tym nawet częściowa blokada ich spowolni. Nie sądze by przebili się przez Mieszkalny. - zaoponował naukowiec najmężniejszemu ze Schroniarzy.

- A Marla? Została na górze. Ma cały sektor do przebycia. Jak go przebedzie jeśli pogasimy światła i zamkniemy drzwi? - zapytała bezzębna giermek okulawionego w poprzednich walkach rycerza.

- Nie godzi się zostawiac niewasty nadobnej w niebezpieczeńśtwie. Nie rycerska to rzecz chować się w zamku gdy wróg rzeź w podgrodziu czyni. - odezwał się jej mentor i patron swoim mało rozumianym zazwyczaj językiem.

- Pokierują ją stąd. Otworzę jej drzwi i pozamykam za nią. Jeśli pójdziemy po nią stracimy nad tym jakąkolwiek kontrolę. Sprytna z niej dziewczyna pownna dać radę. I zna drogę. - naukowiec zdawał się być odporny na ich argumenty i dalej bronił swojego zdania.

- A grupka Will’a? A Baba? Jak do nas wrócą? - spytał cicho Chomik patrząc krytycznie na naukowca i lidera ich małej podziemnej społeczności.

- Baba jest teraz bardzo szczęśliwy. Śnił mi się zanim mnie obudziliście. - odezwała się nagle gdzieś z rogu mała albinoska którą wielgachny mutant przyprowadził do Schronu w zimie ze swojej wyprawy. Doroślispojrzeli na dziewczynkę jakby przypomnieli sobie o jej istnieniu ale popatrzyli na nią, na siebie nawzajem ale wiedząc za bardzo do czego pije małolata znów zaczęli rozmawiać o przerwanej sprawie.

- Dobrze wiedzieć, że choć jeden jeden z nas jest szczęśliwy. Ja pójdę na górę po Marlę. - odezwał się Chomik uśmiechajac się do białowłosej dziewczynki i zakładając na plecy swój miotacz ognia.

- Jak Chomik idzie to ja też. - odezwał się w końcu wielgachny Indianin o posturze byłego gladiatora pakując w końcu topór za pas i biorąc karabinek w dłonie.

- No dobrze, wy dwaj. Zgarnijcie ją i wracajcie do nas. Pokieruję wami ze sterówki. Sir Erdrik, Nu ogarnicjie pierwszą klatkę. Vince i Cindy drugą. Juan, zabierz Marię i dzieci na niższe poziomy. - zgodził się w końcu przedwojenny, wojskowy naukowiec wydając dyspozycje. Popatrzył na swoją “armię”. Schron dawał im wycisk od samego początku, jeszcze zanim go w ogóle znaleźli. Po pół roku miał do dyspozycji garstkę ludzi. Rodzinę Juan’a z których nikt nie nadawał się do sensownego stawiana oporu, prawie ślepego od zimowych walk Vince’a, byłą czarnoskórą gangerkę Cindy o właściwie nieznanej wartości bojowej która była obecnie jego przewodniczką, okulawionego rycerza z towarzyszącym mu bezzębną giermek która z kolei robiła za jego tłumacza z erdrikowego na nasze no i Chomik zwany od jesieni Mężnym z nieodłącznym indiańskim druchem Wściekłym Psem. Ostatni sprawni w tym zespole i sprawdzeni w wielu schroniarskich walkach. I zaginieni. Gdzieś na górze powinna być Marla która pełniła dyżur przy radio a teraz pewnie próbowała do nich wrócić. Był Will, Kelly i Harry któzy wyruszyli po zaopatrzenie i najpóźniej powinni wrócić dziś rano by dostać kolejny zastrzyk. I Baba który już prawie tydzień temu wyruszył w pościg za Aaronem i nie dawał znaku życia od tego czasu po rozstaniu z Kelly. A przeciw nim? Właściwie nie wiedzieli. Poza tym, ze chyba to ci Runnerzy co byli tu w zimie. Nie było wiadomo ilu bo prawie na początku rozwalili jedyną kamere przy drzwiach. I drzwi. Jak do cholery dali radę rozwalić takie megapancerne drzwi?!




Wyspa; las w centrum; okolice CM; Dzień 5 - ok 1 h do zmroku; chłodno.




David Brennan



Razem z nowojorską gliniarą, David przemierzał gęsty las. Miał wrażenie, że mają podobny poziom doświadczenia w przemykaniu się po terenie. Co prawda do źródła strzelaniny było jeszcze dość daleko ale pchanie się tam na ślepo nie było zbyt rozsądne.

Joe na pożegnanie wyjasnił im jeszcze sprawę tego całego bunkra. Powinni być już dość blisko. Wskazał im orientacyjny kierunek. Pownnini dojśc w spacerowym tempie w okolicach kilkunastu minut. Znaczy do polany na której jest kilkupiętrowy budynek. To dawne Centrum Meteorologiczne. Wejście do tego całego bunkra jest pod nim w piwnicach.

Ruch gdzieś w lesie zauważyli chyba praktycznie jednocześnie. Zresztą ruch a właściwie jego sprawcy zauważyli ich także prawie jednocześnie. Jednak nie był to nikt z towarzyszy David’a których po południu opuścił, nikt z porwanych Saxton’ów, nawet nikt z gangerów czy żołnierzy od jakich roiła się ostatnio ta Wyspa.

To był ten wieli, łysy i jak zgonide Lynx z Gordonem twierdzili sławny najemnik z legendarnych Pazurów. Sam Tom “Cass” Rewers. I jeden z jego asystentów czy podwładnych. Co ciekawe wyglądało na to, że przyłapali ich właśnie na tym jak się przebierał w runnerową kurtkę i charakteryzował na jednego z nich. Nie widać było tej miłośniczki gumożujek. Był też ten facet co go rano minęli jak wychodził z chebańskiego komisariatu i Lynx do niego zagadał na chwilę. Cass zdawał się właśnie coś mu tłumaczyć czy przekonywać a ten chyba niezbyt chciał się dać przekonać. Cała trójka spojrzała najwyraźniej zaskoczona na nowoprzybyłą dwójkę. Brennan z Silverstein też byli zaskoczeni tak samo. Kilkaset metrów od nich toczyła się jakaś walka a obie strony chyba spodziewały się już prędzej mieszkańców Detroit czy Nowego Jorku a nie kogokolwiek innego.

Znalazła się też miłośniczka balonówek. Pyknęła głośno swojego balona najwyraźniej chcąc dać znać dwójce nowych o swojej obecności. Gdy na nią spojrzeli widzieli jak skryta za kamieniem mierzy do nich z broni. Jednak nie strzelała jeszcze. Dała znać ruchem głowy jakby chciała by dołączyli do jej szefa. Brennan i Silverstein spojrzeli po sobie. Próbować jakichś numerów? Tamta miała wycelowaną w nich broń ale była jedna. Mogła strzelać na raz tylko do jednego z nich. Chyba, żeby pociągnęła serią. Tamtym chyba zależało na dyskrecji więc dlatego jeszcze nie strzelali. I widać było, że coś kombinują. Rewers miał swoją broń na ramieniu, tamten co się przebierał za Runner’a właśnie miał jedną łapę w rękawie a drugą nie więc też nie mógłby natychmiast włączyć sie do akcji. Ten tubylec miał broń w łapach ale jakby się zachował nie było wiadomo. Otwarcie ognia przez kogokolwiek na pewno zdradziłoby ich pozycję. Pole walki gdzie niedawno eksplodował granat wciąż było oddalone o kilkaset metrów. Nie było pewne czy zdążął dotrzeć tam nim się skończy. Nadal nie wiedzieli kto się z kim tam strzela. Gdyby zdążyli mogliby przechylić szalę której ze strony. Zwłaszcza jakby połączyli swoje siły z tą napotkaną grupką. Jednak nie byli ani z Runnerami ani z Nowojorczykami ciężko było oszacować o co może im chodzić.




Wyspa; centrum; droga do CM; Dzień 5 - 1 h do zmroku; chłodno.




Will z Vegas



Biegli dalej, z Claire nie zatrzymując się. Prawie wpadli na jakiegoś zaczajonego przed nimi faceta. Siedział w jakiejś kępie chasz i chyba zmieniał właśnie jeden karabin na drugi. Gdyby się nie wydarł do kogoś pewnie by go nie zauważli w biegu mimo, że już prawie mijali tą kępę zarośli. Tamten jednak nie celował do nich tylkog dzieś w bok, w stronę gdzie był ten wybuch. Darł się do jakiegoś rosłego Murzyna nadbiegajacego z jakimś granatnikiem właśnie z tego kierunku. Jednak było to pełnowymiarowy Murzyn a nie ich schroniarski zwiadowca.

Minęli ich razem z Claire. Przecież jeśli tam już gdzie ci dwaj strzelali byli już gangerzy to już teraz byli częściowo okrążeni! A nie wiadomo ilu ich więcej kręci sie jeszcze po okolicy ale walka pewnie ich zwabi więcej od Centrum. A na razie chociaż oddalając się od niego i zagłębiając w las wciąż nie natrafili na nikog i nitk nieprzywitał ich stalą i ołowiem. Zyskiwał trochę czasu jeśli reszta skupi na sobie uwagę bandytów z Detroit. Byli co raz dalej od centrum pola walki, pociski nadal śmigały wokół nich ale zauważalnie słabiej. Gdy sie dowracał za siebie widział zapłakaną Claire i co raz słabiej Harry’ego i chyba Kelly. Chyba osłaniali ich odwrót bo oboje byli skierowani plecami do ich pleców częsciowo schowani za drzewami i głazami by mieć zasłonę z kierunku gdzie strzelali gangerzy. Nico już nie widział w ogółe a nawet dwojka Schroniarzy pewnie znikłaby mu z oczu lada chwila jeśli kontynuowałby dalej bieg w głąb lasu.

- Są w środku! Są w środku! Słyszałam wybuch! Uciekam stąd! - nagle zaskrzeczała krótkofalówka przestraszonym okrzykiem Marli. Nie nadała nic więcej i wyglądało, że bez namysłu chwyciła za mikrofon radio i rzuciła w eter ostrzeżenie. Musiała pewnie rzucić słuchawkę radia i odbiec bo wciąż słychac było jakieś trzaski tego co się działo w kabinie radiooperatora. Ta jednak była na samej górze właściwego Schronu czyli jednym z pomieszczeń najbliżej wejścia. Jeśli faktycznie je wysadzono to okazywało się jednym z pierwszych celów napastników.

- Czysto! - po drażniacej uszy chwili z krótkofalówki dobiegł obcy, męski głos. Krótki, rozkazujący, zupełnie jak na filmach jakie oglądał w kinach swojego rodzimego miasta pokazywano jakieś akszyny z komandosami.

- Jakieś radio. Chyba działa. Mówiłem, że chyba kogoś słyszałem. - doszło go jescze chwilę później już bliżej, zupełnie jakby ktoś podszedł do rzuconej słuchawki radia.

- Will, słyszałeś to? Są w środku na pierwszym poziomie. - odezwała się krótkofalówka poważnym i napiętym głosem Kelly. Zmieniła jednak kanał by nie słyszano ich na dyżurnej częstotliwości Schronu. Nie wiedzieli czy Marli udało się uciec. Znała bunkier dużo lepiej niż ktoś obcy. Ale jeśli reszta robiła swoje czy co innego pewnie w pobliżu wejścia była sama. Bez radia jednak stracili z nimi łączność bo krótkofalówki były za słabe by przebić się przez dziesiątki metrów ziemi, betonu i stali. Jeśli Runnerzy opanowali wejście główne można było liczyć z tym, że dostanie się nim na dół Schronu nie będzie zbyt łatwe. A jedyną alternatywę jaką znali było wejście od lotniska i potem przez Korytarz Szaleństwa pod ziemią by dostać się do głównej bryły Schronu.



Nico DuClare



Została sama na posterunku. I to z pustym magazynkiem. Widziała za plecami zaczajonych najemników którzy zajęli typową strategię odwrotu i osłony. Wycofała się ta laska i zajęła pozycję strzelecką. Potem ten koleś z wytłumioną bronią, minął ją i też zajął pozycję. Czekali z wycelowaną bronią ale najwyraźniej te kilkanaście czy kilkadziesiąt kroków różnicy w stosunku do pierwotnej pozycji sprawiło, że stracili przeciwnika z oczu. On ich chyba też bo Kanadyjkę miała nieprzyjemne wrażenie, że jest niczym jedyny cel na tej leśniej strzelnicy. Było to bardzo niebezpieczne bo w końcu kazdy cel można w końću trafić. Tylko Will’a ciągnącego za sobą Claire straciła z oczu gdy dał dyla w las. Nie widziała nadal obydwu chłopaków a strzelnina z flanki umilkła. Albo więc jedna ze stron zlikwidowała drugą albo była przerwa na wzajemne podchody.

Runnerzy których już była pewna, że zostało chyba tylko dwóch jednak chybiali. Prowadzili do niej ogień jeden tripletów drugi z jakiejś powtarzalnej broni bo strzelał pojedynczymi wystrzałami. Strzelali zwyczajowym tempem podczas walk tak samo jak ona. Chyba nie strzelali na oślep ani w panice bo strzały padały zbyt blisko niej. Najwyraźniej mieli na nią dosć dokładny namiar ale jednak strzelanie się najakies pół setki kroków, przez gęsty, las do częsciwo widocznego przewciwnika nie było dla nich takie proste. Zdołała więc pośród ognia zmienić magazynek choć po masie wyczuła, że ten też nie jest pełny.

Wmierzyła swoje Diemaco w las po raz kolejny. Wybrała za cel tamtego od tripletów. Nie miała czasu się przymierzyć zbyt dokładnie ale cel “pół sylwetki” w optycznym oku jej celownika pojawił się dość wyraźnie. Poczuła te motyle w żołądku gdy zawsze miało się świadomość, że ktoś do ciebie właśnie celuje by zabić. Tamten na pewno do niej celował. Miała wrażenie, że wylot jego “czarnucha” jest wymierzony prosto w jej oko. Strzelili prawie jednocześnie.Zobaczyła błysk lufy tamtego i sama też gdzieś w tym momencie wypuściła swój triplet. Tamten chybił co wiedziała gdy jego truplet trafił z głuchym uderzeniem w pień drzewa nad nią zasypując ją wyrwanymi drzazgami i korą. Ona trafiła wręcz idealnie. Celowała w środek widocznej sylwetki ale w obecnych warunkach trochę jej zeszło. Ołów wylądował nieco wyżej trafiając tamtego w nasadę szyi. Pociski rozpruły ten dośc wątły ale jakże wrażliwy na ostrzał cel i odrzuciły tamtego na plecy osuwając się po pniu za nim. Widziała jak jeszcze konwulsyjnie osunął się na ziemię, tak, że widoczna była tylko jego głowa. Poderwał się jeszcze na moment do góry gdy rozpaczliwie próbował rękami zatrzymać tryskające fontanną po pniu i liściach czerwone życie ale taka rana była śmiertelna dla każdego. Po kilku sekudach chaotycznego wierzgania w końcu upadł na przewrócony pień słabnąc i ulegając śmierci ostatecznie.

Nie cieszyła się jednak ze zlikwidowania wroga zbyt długo. Poczuła uderzenie w żołądek i przygięło ją tak, że udeżyła czołem w pień za któym się chowała. Ten ze sztucerem musiał ją trafić! Pociemniało jej w oczach od uderzenia. Świtało jej,że jej pancerz jest za słaby raczej by zatrzymać cięzki, karabinowy pocisk. Ale dostrzegła wyrwę w pniu za jakim się chowała. Pocisk przeorał górną, dośc cienką warstwę drewna szpecąc ją bielą postrzału i dopiero trafił w swój cel. Drzewo wytraciła sporą częśc impetu pocisku a resztę zrobiły liczne warstwy kevlaru. Bolało jednak jak jasna cholera! Ale jeszcze żyła.

- Hej ty! Dawaj do nas, osłaniamy cię! - krzyknęła ta ruda z wciąż wycelowaną ale milczącą bronią. Nico miała do wyboru strzelać się na solo z ostatnim z przeciwników albo dołączyć do tamtej dójki. Miała nadzieję,że tam u chłopaków wygrali ci dobrzy bo inaczej mogli byc już podchodzeni z lewej flanki. Tak jak i z prawej! Dostrzegła właśnie ruch gdzieś wśród drzew. Trochę przed nią od strony tych prześwitów oznaczających koniec lasu. Ale bardziej na prawo od tych z którymi się strzelali dotąd. Nie wiedziała jeszcze kto to ale dostrzegła jakąś poruszającą się mniej więcej w jej stronę sylwetkę z bronią w łapach.



Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Gordon zerwał się do biegu wierząc w zapewnienia kolegi i wykorzystując przerwę w ostrzale. Widział dwóch nadbiegających kolesi z bronią w łapach tuż przed wybuchem. Ten ich zmiótł ale jego saperskie doświadczenie mówiło mu, że mieli sporą szansę oberwać ale i równie sporą by przeżyć. Jeśli te drugie mogli szykować mu jakiś nieuprzemy kawał. A pod opiekuńczym spojrzeniem lufy snajpera zyskał by chwilę czasu by odetchnąć i zastanowić się co dalej.

Obaj słyszeli słabnącą choć wciąż dość silną strzelninę z miejsca gdzie chyba powinna być Nico, jej przecwnicy i ci obcy co zamierzali ich podejść i sprawdzić kto to. Biegnący Walker widział jak ten chłopak którego widział wcześniej z karabinem nadal go miał teraz jednak prawie w poprzej jego trasy leśnego biegu też biegł ciągnąc za rękę starszą panią. Ta była nieuzbrojona i wyraźnie przestraszona ale starała się nadążyć za młodzieńcem. Wyglądało na to, że chłopak chce wyprowadzić tą laskę poza obręb strzelaniny. Dosłownie minęli o parę kroków od stanowiska Lynx’a który gdy krzyknął do Gordona dał się wreszcie mu zlokalizować. Był już blisko, dosłownie o parę kroków od kępy krzewów gdzie tamten się zaszył.

Snajper zaś widział zbliżającego się grenadiera ale poza nim na razie na tym perymetrze nikogo więcej. Czy granat tam załatwił sprawę dokumentnie czy tamci coś knuli tego frontowy weteran nie był pewien ale na razię pod lufę nikt mu z tego kierunku nie wyłaził. Za to ten chłopak ciągnący za sobą Claire najwyraźniej chciał dać dyla z matni, krzyczał, że zaraz może ich się zlecieć tu więcej. Ledwo o parę kroków minął kryjówkę snajpera i zaczynał oddalać się w głąb lasu. Przebiegając w pobliżu usłyszał jak szczeknęła mu radio czy inna krótkofala ale nic nie zrozumiał o co chodziło. Widział za to tą laskę z karabinem. Przybiegła z tego samego kierunku co ten chłopak i gdzie powinna być Nico. Przybiegła i zasadziła się za jakimś kamulcem by mieć oko i lufę na ten kierunek. Potem dołączył do niej jakiś facet któego pierwszy raz widział na oczy. Minął ją i zasadził się podobnie za jakimś pniem mając swój wytłumiony automat w pogotowiu. Nadal jednak nie widział Nico ani przeciwników z którymi się dotąd strzelali. Jednak strzelali się nadal choć chyba już jakby strzelających luf było mniej.




Pustkowia; opuszczona osada; opuszczona pizzeria; Dzień 5 - 1 h do zmroku; chłodno.




Siostry Winchester



Udało się. Naprawdę im się udało! Jeszcze rano były pracownikami karawany gdzie z jej szefem żywiły embiwalente uczucia niechęci. Potem zostały wywalone, napotkały jakiegoś nasterydowanego pobratymca i sługusa Hildy który podziobał Tinę ale ogólnie pogoniły go w cholerę, spotkały jakieś laski które chciały założyć swój gang, uciekały przed innym gangiem, postrzelały się razem z nimi raz, potem zdobyły motocykl dla Tiny, potem znów przed nimi uciekały aż w końću na sam koniec dnia jeszcze raz się postrzelały. Tym razem chyba rozbijając ich chęci kolejnych napaści na dłużej. Teraz zaś obrały za bazę noclegową jakąś porzuconą tawernę czy inny minihotelik. Miało to jednak swoje uroki i plusy.

Po pierwsze na piętrze było jak na ich potrzeby od cholery pokoi. Spokojnie starczyłoby dla każdej z nich po jednym. Ale laski pogrupowały się po dwie, gdzie Hel i Kat zajęły jeden pokój, Aria z Bee drugi i reszta piętra właściwie została do dyspozycji obu sióstr. Humory nieco się poprawiły wszystkim. Miały gdzie spać, po zwaleniu przegniłych materacy i rozłożeniu właśnych śpiworów zrobiło się nawet całkiem wygodnie i cywilizowanie jak na obozowisko w Ruinach.

Na dole laski ogarnęły palenisko w kuchni. Dało się podręczny materiał rozpalić i teraz grzała się woda na herbatę i zbożówkę. Nieco mniej pocieszające było, że laski właściwie nie były zbyt przygotowane do obozowania w dziczy. Dało się zauważyć już wcześniej bo ich pojazdy i one same były prawie bez bagażu. Teraz przy posiłku okazało się, że właśne racje mogą im starczyć może na dzisiejszą kolację czy jutrzejsze śniadanie i chyba właściwie tyle.

Czekając na to aż kolacja się w końću zagrzeje i ugotuje życie towarzyskie przeniosło się niejako z automata do kuchni. Ta była od strony podwórza gdzie zaparkowane były też motory by od ulicy nikogo nie kusiło do złego. Okna w kuchni i tak były wybite więc były w kończącym się dniu całkiem ładnie widoczne. Wewnątrz robiło się co raz ciemniej. Jednak całkowita ciemność im nie groziła. Znalazły kilkanaście małych ogarków jakie kiedyś pewnie stawiano po jednym na stolikach by “zrobić klimat” a obecnie faktycznie, drobne, ogienki ciepłego światła nadawały całkiem optymistyczne i przytulne wrażenie temu porzuconemu miejscu.

Swoje też zrobiły butelki znalezione na miejscu. Jedna okazała się do połowy pełnym Jackiem Danielsem a druga jakimś trochę cierpkim i kwaskowatym winem. Znalezisko bardzo przypadło do gustu dziewczynom i obie butelczyny od razu zrobiły jedną czy dwie rundy wzmagajac poziom zadowolenia i dobrego samopoczucia. Przy okazji siostry dowiedziały się imion swoich współtowarzyszek.

Na tą najbardziej wygadaną białaśkę wołali Kat bo miała na imię Kathleen. Kathleen Korn właściwie więc wyjasniło się po części czemu chciała nazwać gang Valkiriami Khorna i czemu prawie reszta lasek nie chciała się zgodzić. Była najwyższa z całej czwórki ciasno spięte czarne włosy które teraz rozpuściła.

Hel a właściwie po ksywie to “Hell” miała na imię Helen. Wciąż była bardzo obolała ale ogólny imprezowo - triumfujący nastrój udzielił się i jej więc leżała na jednek z ław i komentowała to czy tamto czasem się nawet śmiejąc lub chociaż uśmiechając.

Latynoska miała na imię Arianna Alemán Preciado dlatego nikt sobie głowy takim długim nazwiskiem nie zaracał i wszyscy wołali ją Aria. Oberwała w pierwszej strzelaninę w ramię ale podobnie jak Kat niezbyt poważnie.

Najmniejsza zaś z nich wszystkich azjatycka drobinka miała właściwie na imię Wei ale ze względu na żywiołowy charakter, że wszędzie było jej pełno i czegoś co powodowało uśmieszki jej kumpel a trochę zakłopotanego pąsu na jej twarzy sprawiało, że mówili jej właśnie “Bee”.




Pustkowia; pd od Mac; las; Dzień 5 - zmrok; chłodno.




Bosede "Baba" Kafu



- O czym wy mówicie? - zdziwił się pan reżyser widząc zdumiewającą go reakcje powszechnego zdumienia na twarzach swojej ekipy. - Obciąć! Obciąć kadrem! Kamerą! Frank jej obetnie kamerą! - wyjasnił rozkładając ręce ku niebu w wymownym geście cierpiącego człowieka.

- Jaa? A dlaczego ja? A on nie może? Przecież ma te swoje noże… - Frank od razu wskazał na największego z aktorów tulacego do siebie najładniejsża na planie aktorkę. Co prawda innych aktorek na planie jak na razie nie było ale nie zmieniao to faktu, że pod względem urody była bezkonkurencykjna. I choć pod ramionami i dłońmi wierzgnęła nieco nerwowo gry Baba położyła na niej swoje wielkie łapy to jednak chyba ostatecznie było jej to milsze niż jakaś kastracja tego narządu.

- Frank! Jak mozesz! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! - ofuknęła kolegę zza rozsądnej granicy ramion mutanta.

- Poza tym jak mam obciąc jej cycki kamerą? Przecież ona jest tępa. Jakiś nóż trzeba by wziąć czy co… - Frank zdawał się nie zauważać wybuchu złości koleżanki i teraz złośliwie czy nie zastanawiał się lub udawał, że to robi jakby naprawdę rozważał dekapitację zewnętrzych narzadów wzmacniajacych oddychanie Claudii.

- Frank! Przestań natychmiast gadać takie głupoty! I sam jesteś tępy! - Claudia albo dała sie nabrać albo zareagowała profilaktycznie tupiąc do tego nóżką o mokry asfalt. Na wszelki wypadek ciut się cofnęła i mutant poczuł ciepło jej prawie pozbawionego ubrania ciała jak napiera na jego futro, spodnie i ciało.

- Hej! Mówiem o kamerze, że jest tępa! No sama zobacz jaka gładka. - kamerzysta też się zirytował tym pomówieniem i na dowód pomachał trzymaną w dłoni kamerą. Faktycznie przedmiot mieścił się w dłoni nieco z niej wystając i był gładki jak jakiś otoczak tyle, że elektroniki i plastiku a nie skały. Baba świetnie mógł się wczuć w sytuację Franka, bomoże kamerowało się nią świetnie ale do obcinia czegokolwiek była beznadziejna. I pewnie zaraz by się jeszcze rozpadła więc nawet do uderzania niezbyt się nadawała.

- Wszyscy przestańćie i to natychmiast! Jakie noże? Jakie obcinanie? Sam jesteś tępy Frank a nie ta kamera! Jak będziesz kręcił film po prostu skierujesz kadr na jej twarz albo jak ci dam znać przejedziesz po sylwetcę bez eksponowania jej piersi jasne? Bez zbliżeń. To je jakoś zakryje i zejdą na dalszy plan. A przy całej sylwetce, w ruchy ujdzie w tłoku wydarzeń ale pozostanie pewne kosmate niedopowiedzenie. - wysapał w końću reżyser gdy ekipa dała mu dojść do głosu. Sprawa została chyba wyjasniona bo na planie znowu zapanowała dość miła i luźna atmosfera gdy okazało się, że nie trzeba nic i nikomu obcinać.

- Czarny Książę, pozwól no tu na chwilę. - Cameron dał młodszym chwilę na ochłonięcie bowiem oboje chyba potrzebowali chwili na wyjaśnienia wzajemne kto jest tępy i coś o wzajemnym obcinaniu i brakach i tak sobie to tłumaczyli odchodząc troche w bok i robiąc przerwę na papierosa przy okazji.

- Mamy problem Czarny Książę. Widzisz ty, razem ze swoim kostiumem macie ogromny potencjał. Niestety nie mamy drugiego takiego. Więc nie masz przeciwnika. A co to za film akcji bez superwroga? Słaby jakiś. Zostaje zrobić masę wrogów albo jakiś gadźet co da im jakąś przewagę. No chyba, że masz jakiegoś kolegę co ten twój charakteryzator zdołałby go też tak świetnie przygotować jak ciebie. No sam zobacz jak przygotował tych statystów. Tyle czasu już tu tak leżą i wyglądają jakby naprawdę byli martwi. A zwrócć uwagę jak detalicznie są dopracowane te rozbryzgi krwi i te jelita na zewnątrz. Detala to cała magia filmu, jak się to dobrze zrobi a fabuła jest wartka można nawet przymknąć oko na jakieś jej braki w logice. - Baba zastanowił się. Pan reżyser chyba brał tych zbitych przez niego bandytów za ucharakteryzowanych statystów. Musieliby być naprawdę nieźle ucharektyrezowani bo nawet swoim wzrokiem widział tylko niebieskie trupy w pozach w jakich złapła ich kostucha. Wszyscy jednak wyglądali podobnie czyli jak zabici ludzie. To chyba niezbyt było to czego szukał James Cameron skoro nazywał ich tylko statystami. Jednie ten zabity dowóca Posterunku był pod tym względem ciekawszy. Ale został tam na górce no i leżał nieżywy i nic nie robił poza tym leżeniem. Trochę słabo jak na superprzeciwnika. Żeby chociaż chodził czy co.

Cameron dał czas na przemyślenie swojego pytania i czas na przerwę. Jednak ten film ktoś musiał w końću nakręcić a światło dnia się końćzyło i jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie kręcić po nocy a na to przecież są inne sceny. A póki jest dzień trzeba to wykorzystać. Cała czwórka ekipy zebrała się więc w jednym ze zdezelowanych domów. Reżyser wyjasniał co kto ma robić. Claudia skoro już miała na sobie odpowiednio ucharakteryzowany stój do ucieczki miała uciekać. Zaś Baba miał ją gonić, Frank kamerować a Raul rozdawać klapsy.

Claudia miała przebieć przez budynek i zatrzymać się przy zewnętrznej ścianie dla złapania oddechu. Wtedy Frank miał zrobić zbliżenie na jej twarz a Baba rzucić nóż tak by przebił się przez ścianę i wyszedł tuż przy głowie dziewczyny. Ona zaś miała znów rzucić się do ucieczki. Trudnosć polegała na tym że Baba przez ściany nie widział tak samo jak i reszta ekipy. Co prawda pochodzili wszyscy, pomierzyli,popróbowali, zawęzili obszar w który powinien trafić Baba ale jednak nadal było to spore ryzyko zranienia aktorki. Przynajmniej ona sama tak twierdziła.




Pustkowia; Alpena Airport; podziemne magazyny; Dzień 5 - ciemność; chłodno
.



Szuter



Poza wąską smugą światła rzucanej przez latarkę postawioną na zalanej wodą wybetonowanej posadzce Szutera otacząła całkowicie ciemność. Wzrok w tych sektorach był bezużyteczny. Czy strzelać czy walczyć trzeba by w takich warunkach instynktownie a wręcz mało precyzyjnie. Zwłaszcza strzelać byłoby bardzo trudno. A było do czego strzelać. Na pewno!

Coś wpadło do jego arsenału i teraz czekało aż odwróci swoją uwagę by zaatakować znienacka jak będzie zajęty czym innym. Może bało się światła? Nie było aż tak istotne. Było tam za skrzynkami i czatowało na pewno na sposobność do ataku. Słyszał jak skrzeczy i gulga jakimiś obrzydliwymi, sapiącymi odgłosami. Musiało wypaść przez kanał wentylacyjny w ścianie. I musiało być ich tam więcej! Słyszał jak dochodzi z niego jakieś odgłosy skrzeków i szurań. Były tam. Wiele. Nie wiedział ile ale były tam. Też mogły tu wpaść lada chwila i zalać fo żywą falą próbując pożreć żywcem!

I było coś jeszcze. A może to samo? W każdym razie to coś było na górze. Na pogrążonym w mroku suficie. Albo nad nim. Też w jakiś rurach czy kanałach albo chuj wie co tam było. Ale słyszał jak coś tam pęka, wygina się odkształca jakby się przesuwało coś ciężkiego. Jakiś mechanizm? Wielki stwór? Wiele mniejszych? Przypadek czy norma tutaj? Sufit wytrzyma? Poczuł jak coś jak jakieś drobiny obsypują mu się z góry na twarz i włosy. Wytrzyma? To coś idzie tu po niego czy tylko przechodzi? A może coś się właśnie uruchamia? Standardowa procedura czy coś co ma zlikwidować intruza? Tyle się na Pustkowiach słyszało o takich miejscach co wciaż zazdrośnie strzegą swoich skarbów różnymi procedurami i systemami ochronnymi. A w końcu był w wojskowym obiekcie i raczej nie tej części przeznaczonej dla rodzin i zwiedzających.

I korytarz. Odrzwia. Wcześniej Tod i Sedna mieli problem by je zamknąć. Znaczy jak chodziło, że na czas. Teraz dał radę sam ale nie ścigał się z czasem ani niczym innym. Teraz za tymi drzwiami jakby się uspokoiło. Nie znaczy, że umilkło. Słyszał jakieś szurania, jakby coś napierało na listwy z jakich zrobione były drzwi. Jakby ktoś jakims prętem czy maczetą przejechał z góry na dół. I coś jakby syczenie. Co tam było? Ten drugi jaszczur? Ten kwas co wypala właśnie dziurę w drzwiach? Może lont i chcą go wysadzić razem z drzwiami? Tylko musieliby jakoś dostać się na dół. I karawaniarze chyba byli głupimi wieśniakami ale chyba wiedzieli czym się może skończyć zabawy z wybuchami w magazynie amunicji. A może o to im chodziło? Pozbyć się go zanim on pozbędzie się ich tak jak planował na początku? Tak, takie tchórzliwe zagranie pasowałoby do tych wsiurowatych niedojd. Niestety było skuteczne bo wybuch drzwi może by przeżył ale eksplozji nagromadzonej tu amunicji na pewno nie. Nie słyszał co prawda by któryś się chwalił, że posiadają takie cudo ale nie musieli mu przecież tego mówić. Szczota o bandażach w torbie też nie mówił a miał. A może to ktoś inny?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-05-2016, 18:57   #254
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Siostry Winchester z przyjemnością oddały się procesowi socjalizacji z grupą dziewczyn. Wprawdzie to Whitney pełniła rolę przyjaznej mediatorki, zachęcającej do rozmowy i wesoło plotkującej, ale Tina zrezygnowała z miny głodnego sępa i od czasu do czasu uśmiechała się półgębkiem do rozmówczyń, przez co tamte nie musiały czuć się nieswojo.

Gdy ogień w kuchni przyjemnie ogrzał pomieszczenie, a alkohol buszował w krwioobiegu, rangerka zaczynała być skora do ogólnej zabawy i plotek. I choć może nie miała zbyt wiele do powiedzenia, to do pokazania już owszem. Whit jednak pamiętała odgrażania siostry i skutecznie utrudniała jej rozbierane przedsięwzięcie, starając się przenieść uwagę krnąbrnej siostry w „bezpieczniejsze” rejony.
- Nakarm Hildę, bo później zapomnisz i pół nocy nie prześpimy, gdy ta będzie po nas biegać… - mechanik wypchnęła bliźniaczkę z kuchni, która posłusznie udała się do pokoju w którym rezydowała kura.

Na górze było ciemno jak w dupie i kobieta nie wiedziała czy to z powodu zmroku czy przyciemnianych okularów z którymi nie rozstawała się nawet w nocy. Dotarcie do pokoju, zajęło jej trochę czasu i zmusiło do nie lada wysiłku intelektualnego, a i tak nie obyło się bez stłuczeń i wyrżnięcia czołem w… coś, co akurat pojawiło się jej na drodze. W pokoiku, było trochę widniej z racji tego, że pomieszczenie posiadało maciupkie okienko.

Hilda czaiła się w mroku, napuszona i dostojna jak zawsze... drzemała cicho piukając między oddechami. Odkąd rangerka odkleiła jej dziób i łapki, kurak nie odezwał się do niej ani słowem, najwyraźniej stwierdzając, że nie będzie zniżać się do poziomu człowieka. Na odgłos otwieranej paczuszki z sucharkami, wyskoczyła jednak spod mebla napadając na nogę właścicielki.
- Jeść, jeść daj mi jeść niewolniku! Szybko! Nie jadłam cały dzień! - pierzak wesoło podskakiwał kręcąc się miedzy nogami Tiny, która o mały włos nie wyrżnęła zadkiem o podłogę.
- Już… cicho bądź… - nie będąc w nastroju do przepychanek słownych, sypnęła garścią okruchów, chowając opakowanie do plecaka przy okazji natrafiając na butelkę znaleźnego wina.

***

- Ile można karmić kurę? - Whitney zniecierpliwiła się, gdy siostra nie wracała od dłuższego czasu, co faktycznie było dość niepokojące. Choć motocyklistki mogły stwierdzić, że laska pewnie się schlała i poszła spać, mechanik wiedziała, że kto jak kto, ale Tina to potrafiła wlać w siebie litry gorzały i jeszcze przetańczyć pół nocy.
”Hilda ją dopadła, czy co?” nie ważne jak głupia była to myśl, siostra wiedziała, że nie może lekceważyć wpływu jaki wywierała na Tinę kura.
- Poczekajcie… sprawdzę co u niej… - rzucając krótkie tłumaczenie wstała, podchodząc do wyjścia z kuchni gdy usłyszała dudniące kroki po schodach.

- NO NARESZCIE! - zawołała zniecierpliwiona wracając na swoje miejsce - Ile można kurę karmić?! - rozbawiona odwróciła się wyczekująco w kierunku drzwi, gdy… dojrzała nogę siostry w dwuznaczny sposób obejmującą ścianę. Zanim jednak zdążyła jakoś zareagować na rewelacje, w wejściu pojawiła się ręka z butelką… wina.
- Tinaaa… - rzuciła ostrożnie, gdy nagle bliźniaczka jej przerwała.
-I call you when I need you, my heart's on fire… - Tina zamachała butelką podciągając wyżej nogę, ciągle kryjąc się za winklem.
- Proszę… nie.
- You come to me, come to me wild and wild… - siostra jednak nie zamierzała przestać, wychylając się w teatralny sposób. Włosy miała rozpuszczone i zmierzwione, być może miały wyglądać na sexy messy. Nie było to jednak tak „straszne” jak to, że dziewczyna miała na sobie koszulę… rozpiętą i powiewającą po bokach… a pod nią…
-When you come to me give me everything I need… - postać rangerki wyszła zza ściany, opierając się plecami o futrynę, jej nagie i jędrne piersi zafalowały przed publicznością, a fioletowo czarny siniec na brzuchu zdawał się mówić „No hey baby…”. Pod pachą drugiej ręki Hilda siedziała niemalże nieruchomo… niczym martwa w środku i spojrzała na widownię z trudną do odgadnięcia miną.
-Give me a lifetime of promises and a world of dreams… - bliźniaczka opierając się plecami o framugę, zjechała w dół kucając i starając się zachowywać najseksowniej jak potrafiła.

Whitney odruchowo zasłoniła oczy, ale stwierdziła, że widok jest zbyt drogocenny by go przegapić i tylko zjechała palcami na usta, kryjąc co raz większy uśmiech.
-Speak a language of love like you know what it means… - Tina wyciągnęła jeden palec, który obejmował szyjkę butelki, wskazując na zebrane kobiety. - And it can't be wrong, take my heart and make it strong… baby. - podrywając się na równe nogi, zabujała bioderkami i wystrzeliła nogą wysoko w powietrze. - You're simply the best!!! - zafałszowała doprowadzając kurę do piania i panicznego wyrywania się. Nie zrażona jednak, zrobiła pokraczny piruet, wyrzucając pierzaka powietrze. -Better than all the rest, better than anyone, anyone I've ever met!!!! - chrypiała na całe gardło, uskuteczniając „seksowny” taniec połamaniec. Hilda przeleciała przez pół pokoju, lądując z łoskotem na stoliku.
- Jak robaki kocham ona jest PO-PIERRR-DOLONA! Zamknąć ją w wariatkowie to za mało! - rudopiory kurak, zeskoczył ze stołu popylając między nogi zebranych.

Whitney przegrała batalię z własną wytrzymałością i śmiejąc się do rozpuku jak naćpana wariatka chcąca zawładnąć światem, mimowolnie zaczęła kiwać się w rytm piosenki, którą obie znały i słuchały w dzieciństwie.
Ich rodzice cenili sobie twórczość Tiny Turner i Whitney Houston do tego stopnia, że nazwali swoje córki imionami ulubionych piosenkarek. Bliźniaczki były zaznajomione z hitami obu pań od samego urodzenia, dzięki czemu znały większość ich piosenek na pamięć. I choć wydawać by się mogło, że rangerka była typem socjopatycznego samotnika, a mechanik duszą towarzystwa… połowa Detroit wiedziała, że jeśli chciało się dziko poimprezować… to tylko z Tiną, która i zatańczy i zaśpiewa i podpali gacie zachlanemu mafiozie, Whit po większej dawce alkoholu… po prostu szła spać.

Nim motocyklistki zdążyły się otrząsnąć z pierwszego szoku. Obie siostry wpadły w sobie w ramiona wyjąc jak dwa wilki do księżyca. Butelka winiacza, która była sprawcą wszelkiej zbrodni, szybko poszła w obieg, choć połowy trunku już w niej nie było.

Czwórka, właściwie obcych, dziewczyn zdawała się być zaskoczona nagłym powrotem, a przede wszystkim stylem tego powrotu, rangerskiej bliźniaczki. Chyba nie spodziewały się w ogóle takiej rewii. Ale najwyraźniej przypadła im do gustu bo zaraz zaczęły się okrzyki zachęty, aplauzu i dość chaotyczne, ale jednak głośne oklaski do… powiedzmy, że rytmu. Co więcej okazało się, że przynajmniej Helen znała chyba choć część twórczości dwóch wielkich przedwojennych estradowych div bo zaczęła wtórować ze swojego improwizowanego na ławie posłania w rytm śpiewającej Tiny. Reszta dziewczyn znała chyba może melodię ,czy refren, więc zaczęły klaskać, czy nucić wtórując czasem zdanie, czy dwa z najbardziej rozpoznawalnej części utworów.

Bee okazała się jak zwykle najżwawsza i najżywotniejsza z całej czwórki. Poderwała się od stołu i zaczęła się gibać i giąć w, z grubsza, pod rytm piosenki. Po chwili dołączyła do roztańczonej grupki Aria i podłoga w kuchni zaczynała co raz bardziej przypominać parkiet w jakimś klubie czy domówce.

- Ej, ja mam to chyba na kasecie! Kat, weź skocz i przynieś! - odkrzyknęła nagle obolała Hel, co zaraz poderwało i Kat i resztę dziewczyn. Białaska przepchnęła się przez roztańczone, stare i nowe, koleżanki i wybiegła pędem z opuszczonego lokalu. Po chwili wbiegła z powrotem, po drodze stawiając jakiegoś przedpotopowego kaseciaka na parapecie, a z dłoni wysypały jej się na podłogę jakieś kasety. Zaczęła je gorączkowo przeglądać bo przy migającym świetle kaganków, znalezienie tej jednej, właściwej wcale nie szło jej tak łatwo. Zwłaszcza popędzające okrzyki dziewczyn nie pomagały jej się skoncentrować na tym jakże trudnym zadaniu.

Wkrótce jednak z nieco trzeszczącego radyjka, popłynęła wreszcie muza. Kat doskoczyła z powrotem do całej czwórki roztańczonych do tej pory dziewczyn i wyglądało na to, że impreza zaczęła się na całego. Była tak chaotyczna, dzika i nieokiełznana, jak to chyba tylko przy kimś z Det było możliwe. Pod wpływem ruchu ciał, przeciągu, czy czego tam jeszcze, te kilka ogników pędzało się z cieniami po ścianach, dając prawie dyskotekowy wygląd. Resztę dopełniały roztańczone dziewczyny, wtórujące w takt co bardziej znanych piosenek, co raz szybciej wypijany alk, z co raz częściej dobywanych butelek no i dzika, nieokiełznana radość zwycięstwa, życia i młodości. Nikt nie wiedział co przyniesie jutro ,czy choćby ta noc. Ale teraz nie było to istotne, teraz nadszedł czas pokazać środkowy palec wszystkim tym przeszkodom, typom, sługusom Hildy jakie pokonały ostatnio!

Impreza rozkręciła się na całego i to z muzyką w tle. Prawdziwą muzyką. Obie siostry korzystały z okazji i tańczyły do utraty tchu, bo nie wiedziały kiedy nadarzy się kolejna okazja do odsłuchania ulubionych kołysanek z dzieciństwa.
Jednakże Tina, jak dobrze przewidywała, już po niedługim czasie, musiała udawać bujający się słup, na którym wspierała się senna Whitney. Po ostatnich wersach piosenki Houston „I will always love you” rangerka musiała przetransportować drzemiącą siostrę na pobliską ławę.

Bliźniaczki siedziały obok siebie, w tym jedna trzymała głowę na ramieniu drugiej i najwyraźniej nie wiele kontaktowała, lub nie chciała kontaktować. Rudo pióra kura, wyłoniła się z mroku niczym przyczajony ninja i wskoczyła na kolana mechanik, moszcząc się wygodnie, jakby zakładając, że Winchesterówny układały się już do snu.
Tina co i rusz, musiała poprawić zjeżdżającą na jej nagą pierś głowę Whitney, komentując siostrzaną słabość do procentów i zdziadziałość.

***

- To wybieracie się do Detroit… - ranger odezwała się w najmniej oczekiwanej chwili. -Same na to wpadłyście… czy wyszło w praniu podczas ucieczki przed tymi „tam”? - brunetka machnęła głową w kierunku wyjścia.
Zanim wszystkie pójdą spać, kobieta musiała załatwić parę formalności.

- Zawsze chciałam tam pojechać. No wiesz, wielkie miasto no i Liga i te Wyścigi. Spotkać kogoś sławnego… Dzikiego, Frank’a, Jaya, no wiesz, kogoś z tych sław, co się tyle o nich słyszy. - odpowiedziała poprzez zadyszkę Kat, siadając blisko sióstr. Po tańcach, pląsach, wrzaskach i wspólnym śpiewaniu ostała się w samym podkoszulku, a i ten jak i reszta wyglądała dość rozchełstanie. Bee z Arią chyba były już nieźle wcięte, ale nie przeszkadzało im to zupełnie przetrząsać pomieszczenia w poszukiwaniu zaginionych, na pewno właśnie tutaj, butelek. Co prawda więcej było w tym przetrząsania i wytrząsania, tego co się po meblach i za nimi mogło ostać, ale dziewczynom chyba to zbytnio nie przeszkadzało. Najtrzeźwiejsza okazała się chyba Hel, która jako najbardziej kontuzjowana podczas obu potyczek, jakoś od początku była trochę na uboczu imprezy, choć zmęczenie i ból też dawały jej się już we znaki. Teraz leżąc na swojej ławie już wyraźnie podsypiała, tak samo jak siostra Tiny. Świeczki niektóre już się wypaliły, te które były krótsze, inne zgasły zdmuchnięte jakimś podmuchem, czy przeciągiem, a że na zewnątrz już widać było wyraźnie zapadający zmrok, wewnątrz było już prawie ciemno o ile nie oświetlała terenu jakaś ocalona świeczka. Kaseciak zapodawał jakiś raczej smętny kawałek, który zarzuciła ostatnio siedząca najbliżej Hel i może właśnie on ją tak zaczął usypiać. Przy nim wciąż jednak walała się kupka kaset, które były w użyciu podczas imprezy albo i nie.

Tina podrapała się po głowie, nie do końca pewna co począć z odpowiedzią. Machinalnie poprawiła głowę siostry, która powoli spływała nie tylko z jej ciała ale i z siedziska.
- No spoko… - dla bliźniaczek Det było domem. Nudnym, szarym i zwykłym. Wprawdzie słyszały i orientowały się w plotkach na temat miasta i jego mieszkańców, ale pierwszy raz spotkały się z żywym potwierdzeniem i dowodem na ich istnienie.
- Musicie uważać na gangi… zwłaszcza te samochodowe, niektórzy to niezłe pojeby. Jeśli zobaczycie dwa ścigające się auta lepiej spierdalać, choćby na drzewo. - rangerka podzieliła sie radą, dobrze wiedząc, że najwięcej zgonów przypada właśnie podczas ściganek gdzie to zazwyczaj… umierali obserwatorzy, a nie uczestnicy.
- Nie wiem jak długo będziemy razem podróżować… też mamy ogon za sobą i to lepiej działający niż wasz… także ten. - nie wiedząc co dodać wzruszyła ramionami. - Co do zakładania “bandy łysego”… lepiej dołączyć już do istniejącego, niż zaczynać od zera… konkurencja jest spora i jeśli nie przebijesz liczebnością w ludziach i amunicji, to długo nie pożyjesz… Takie prawo dżungli.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 20-05-2016, 20:57   #255
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico złapała się za brzuch po czym spojrzała na rękę. Nie ma krwi, jest dobrze. Słysząc głos zachęcający ją do ruszenia się nie zastanawiała się dwa razy. Wtuliła głowę w ramiona i ruszyła biegiem.

Gordon uśmiechnął się pod nosem kiedy pierwszy wybuch uciszył towarzystwo. Po chwili usłyszał Lynx’a - w samą porę, pomyślał zabójca maszyn. Zaczął się wycofywać w kierunku w którym pobiegli ich “przyjaciele”:
-Jasne! - krzyknął Gordon - Gdzie Nico? Nie widziałem jej! - rzucił jeszcze posyłając kolejny pocisk granatowy w kierunku prawdopodobnej pozycji przeciwnika i jeśli po chwili uzna za to za stosowne to kolejny dając niekiepski ogień osłonowy reszcie grupy. Powoli jak radził Lynx wycofuje się w jego stronę.

Snajper przeglądał przedpole, obczajając kierunek z którego zbliżał się Gordon, od czasu do czasu sprawdzając też lewą flankę. Kiedy tylko Gordon osiągnąłby jego pozycję, miał zamiar znowu wycofać się osłaniany przez Walkera i tak na zmianę.

Nico odwróciła się i odbiegła w stronę dwójki uzbrojonych obcych. Mieli wycelowaną broń w tą samą stronę co do tej pory i ona więc przez chwilę wyglądało jakby mogli ją postrzelić. Ale nic się nie stało, Kanadyjka dobiegła cało do dziewczyny skrytej za kamieniem i z wycelowanym “czarnuchem”. Strzały za nią też umilkły, albo tamci po oderwaniu się też stracili ją z oczu albo mieli dość. Choć teraz w biegu ona też ich nie widziała. Mogła przypaść gdzieś przy tej obcej najemnicze albo minąć ją w klasycznym manewrze odwrotowym i przypaść do tego faceta z wytłumionym automatem czy jeszcze kawałek za nimi. Widziała jak kilkadziesiąt metrów przed nią biegnie Gordon z granatnikiem w łapach. Wskoczył w jakieś krzaczory najwyraźniej próbując się ukryć. Chwilę potem gdzieś ze strony z której nadbiegł doszła ich kolejna eksplozja.

Lynx obserwał kątem oka nadbiegającego grenadiera. Był bardzo niebezpieczny manewr bo mógł dostać postrzał w plecy od kogokolwiek kto dam był gdzieś w lesie. Niemniej jednak wciąż panowała z tamtej strony podejrzana cisza a ziemia wyrzucona wybuchem gordonowego granatu wciąż jeszcze opadała wznosząc się słupem dymu kilkadziesiąt metrów od nich dobrze zaznaczając miejsce trafienia. Grenadier dobiegł do krzaczorów w których miał swoją pozycję snajper cały, przy okazji obaj wreszcie zauważyli wracającą do nich zastępczynie szeryfa. Biegła od strony gdzie chyba ostatni raz widzieli tą grupkę obcych która obecnie się rozpołowiła na dwójkę najemników czy żołnierzy oraz tego chłopaka uciekajacego z Claire.

Gordon dopadł wreszcie do krzaczorów i miał względnie zamaskowaną pozycję. Nie potrafił nadal zlokalizować żadnego z przeciwników i widząc minę i reakcję kolegi ten pewnie miał tak samo. Wycelował więc lufę swojego granatnika na całkiem dobrze widoczny słup dymu i wyrzuconej poprzednim wybuchem ziemi i po chwili po usłyszeniu charakterystycznego pyknięcia gdy pocisk opuścił lufę dała się zauważyć i usłyszeć kolejna eksplozja prawie w tym samym miejscu co poprzednio. *

Will podniósł krótkofalówkę do ucha żeby lepiej słyszeć. Jakim cudem weszli do środka? Przez pancerne drzwi?

- Słyszałem - odpowiedział Kelly na ich częstotliwości - Musimy spróbować dostać się do środka - może ta cała strzelanina odciągnęła ich od wejścia... Czekamy na Was. - zakończył gadaninę i oparł się ciężko o drzewo.

Nico wymineła oboje najemników i zajęła pozycję z której mogłaby osłaniać ich odwrót

Korzystając z tego, że Gordon dostał się na bezpieczną pozycję, klepnął go w ramię i sam, klucząc między drzewami pochylony zaczął się wycofywać o kilkanaście metrów do tyłu, ale tak by nie stracić widoczności na Gordona. Kiedy zająłby pozycję, miał zamiar znowu osłaniać odwrót zabójcy maszyn.

Gordon podąża za Lynx’em. Poczekał aż ten zrobi kilkanaście metrów i ruszył za nim powoli i spokojnie stawiając kroki. Szedł tyłem by widzieć przeciwnika jeśli ten by się ukazał, miał też na oku prawą flankę.

Wyglądało na to, że walka zamarła. Strzały stopniowo cichły głównie z powodu tego, że chyba obu stronom urwał się kontakt z przeciwnikiem. Schroniarzom, chebańskim stróżom prawa, łowcom robotów udało się wycofać mniej więcej w jednym kawałku nieco w głąb lasu. Spotkali się wszyscy niedaleko miejsca potyczki gdzie czekał na nich obcy młodzik ze starszą kobietą dla jednych i Schroniarz Will z porwaną rano Claire dla innych. Trójka Schroniarzy nie wyglądała zbyt zdrowo. Właściwie byli spoceni, mieli przyklejone do czoła włosy i wyglądali jakby mieli gorączkę. Claire wciąż krwawiła z rany jak się okazało na karku. Musiała dostać jakimiś śrucinami sądząc po wyglądzie rany i stopniu krwawienia. Podobnie w szyję oberwał Gordon choć miał prawdziwego farta, że śrutu nie było więcej i pewnie z powodu dzielącej ich od przeciwnika odległości nie wszedł zbyt głęboko. Przeciwnika w tej chwili nie było widać ale od ostatniej znanej pozycji dzieliło ich może ze sto kroków. Gdyby teren nie był tak gęsty odległość taka nadal pozwalałaby na prowadzenie walki ogniowej. Straciwszy go z oczu zyskiwali co prawda nieco swobody manewru ale też nie mieli pojęcia co on w tej chwili knuje.

Gordon spojrzał na obcych mu ludzi i przelustrował wszystkich. Po chwili odezwał się:
-Nie wyglądacie za dobrze… złapaliście jakieś paskudztwo? - Walker nie myślał o zwykłym przeziębieniu mając przed oczyma objawy jakimi odznaczał się np. David… to było coś poważniejszego, zwrócił się ku Nico - Kim oni właściwie są? Rozumiem że są po naszej stronie z punktu widzenia tej całej pieprzonej sytuacji? - rozejrzał się czujnie po okolicy, szczególnie filując na “plecy” grupy i dodał - Jaki jest plan? I dlaczego do jasnej cholery znowu ktoś do nas strzelał… i dlaczego znowu mam kawałki metalu w ciele… pomijając ten który chcę mieć… - wskazał na swoje cyberucho…

Will ze spokojem patrzył jak do niego i Claire dołączają kolejne obce mu osoby. Naprawdę cieszył się, że chociaż w tej sytuacji zakończyło się bez strzelaniny. A raczej bez strzelaniny z nimi.

- Nic nam nie jest - odpowiedział chłopak do obcego człowieka z granatnikiem - Jesteśmy ze schronu. I chcielibyśmy jak najszybciej tam wrócić i sam widzisz jaki mamy problem - odpowiedział za dziewczynę ocierając czoło z potu - Rozumiem, że gangerzy i Nowojorczycy równocześnie wymyślili żeby przejąć nasz schron? I z tego powodu napierdalają się ze sobą? A co wy tu robicie? - seria jego pytań była o wiele dłuższa, ale te musiały wystarczyć póki co.


-Pilnujemy porządku w Cheb-mruknęła Nico starając się w grzeczny sposób utrzymać fizyczny dystans
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 21-05-2016, 22:12   #256
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Szuter leżał i nasłuchiwał. Nasłuchiwał i leżał. Trzech przeciwników, to nie tak dużo. Nie dalej jak parę godzin wcześniej rozwalił ich ponad pół tuzina. Tylko, że teraz miał kilka poważnych ran. Rozejrzał się w słabym świetle latarki. Zdąży zmienić broń na tomahawk, zanim to coś, co dreptało za skrzynkami skoczy mu do gardła? Leżąc, nie będzie mieć odpowiedniego zamachu, z toporkiem będzie podobnie. W parterze najlepiej sprawdzały się piąchy i giry, więc w razie konieczności, rozerwie stwora gołymi rękoma.

Leżał z kałachem gotowym do strzału wodząc lufą po skrzynkach, gdy coś uderzyło w sufit. Coś było na górze i właśnie próbowało zejść na dół. Do tego drapanie zza drzwi stawało się coraz bardziej nieznośne. Szuter miał sporo naładowanej i odbezpieczonej broni wokół siebie, musiał tylko uważać gdzie strzela.
Odczekał jeszcze chwilę, ale sytuacja się nie zmieniła. Nikt nie dawał za wygraną.
- Jebał to pies - mruknął do siebie i pociągnął za spust.
Powietrze rozedrgało się dźwiękami trzech krótki, trójwystrzałowych mini-serii kałacha połączonych z uderzeniem dziewięciu pestek o płytką wodę znajdującą się w magazynie. Potem zaległa cisza, przerywana kapaniem czegoś z góry na dół i histerycznym wierzganiem się sąsiada zza skrzynek. Ucichł prawie całkowicie sycząco-bulgoczący dźwięk zza drzwi.
Hegemończyk ponownie zaczął wodzić lufą za dźwiękami stwora zza skrzynek czekając aż ten nawinie się na muszkę.
 
psionik jest offline  
Stary 23-05-2016, 04:32   #257
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba bardzo niechętnie puścił dziewczynę, by podejść do reżysera. Bardzo podobało mu się, jak się w niego wtulała. Czuć jej ciepłe ciało na swoim, to było tak... tak... tego nie dało się opisać. Baba był wręcz pijany z podniecenia. Co dziewczyna zapewne musiała również czuć.
Mimo to puścił ją. Pozwolił się znów oddalić. Był zły sam na siebie. Pragnął ją przytulić, zabrać gdzieś, gdzie mogli by być sami... ale... coś mu nie pozwalało. Jakaś wewnętrzna przyzwoitość. Speszony rozluźnił chwyt i niechętnie poczłapał w stronę reżysera.

Baba głupkowato zamrugał oczyma, gdy reżyser mówił o kostiumie, charakteryzatorze i statystach.
Kostium kojarzył mu się jedynie z kąpielowym, dziewczeńskim, a przecież takiego nie miał na sobie.
- Może pan zapomniał okularów - rzekł nieco zrażony taką obelgą. - Baba nie nosi bikini ani innych kostiumów...-
- A co to są statyści? - dopytał, nie bardzo znając słowo.
Gdy reżyser mu wytłumaczył, Baba podrapał się po głowie.
Ale oni są tak na serio serio martwi. Dopiero wczoraj Baba wymierzył im sprawiedliwość. - oznajmił stanowczo mutant. - Proszę podejść, dotknąć. Martwi na amen. -

Na kwestię o przeciwniku podobnym do niego, Baba odparł:
- No Baba jest jeden. Nie ma innych. No był troll, ale trolla Baba zabił też. Baba pokaże. - Było tutaj za jasno by użyć jego projektor, jakim kiedyś na śniegu zorganizował dzieciakom z bunkra seans projekcji bajek. Swoją drogą, Baba się już bardzo za nimi stęsknił.
Zamiast używać projektora, Baba podszedł do Franka i zabrał mu kamerę. wyciągnął kartę pamięci i wcisnął do gniazda swojej SI, nakazując zrobić kopię, to tak dla siebie, a potem przekopiować nagrania z walki z trollem i z gangerami. A przynajmniej skróconą ich wersję, nie kopiując rozmów z Aaronem czy z posterunkowcami.
- Proszę - rzekł oddając kamerę z nowymi nagraniami.

- Wspaniałe! I ten realizm! No i te dopracowanie szczegółów. I dalej tak leżą? Naprawdę świetni są ci statyści, warci tyle ile im się płaci. Widziałeś Frank? Tak się robi film! Można by to jeszcze dopracować oczywiście, dodać trochę efektów specjalnych ale właśnie do czegoś takiego zmierzamy moi drodzy. - pan reżyser zdawał się chłonąć nagrane sceny a jego okrzyki, uwagi i chyba ciekawość ściągnęły z powrotem do nich pozostałą część ekipy.

***

- Ale dlaczego Baba ma gonić Claudię? Baba jest dobry... Baba nie krzywdzi kobiet. - Baba wytknął logiczny błąd w rozumowaniu pana reżysera.
- I Baba lubi Claudię – dodał speszony, zaczerwieniając się jak burak, przez chwilę wpatrywał się w grunt , drapiąc pazurami w ziemi, jakby mógł tam znaleźć coś, co mogło by mu pomóc.. - Baba chce bronić Claudię...

- Ooo… To takie miłe… - ucieszyła się Claudia która chyba zdawała się być zadowolona czy może nawet wzruszona taką oznaką troski i zainteresowania ze strony największego z aktorów.

- Celna uwaga Czarny Książę. Ale jesteśmy w trakcie zdjęć próbnych. Musimy się lepiej poznać i zobaczyć jak nam się będzie razem pracowało na planie. Oraz musimy sprawdzić jak się sprawdzimy na prawdziwych zdjęciach. Do tego właśnie przyda nam się taka scenka pościgu. A ona sama jest na tyle uniwersalna i elastyczna, że można ją wrzucić w wiele momentów filmu. Zwłaszcza jak się wszyscy postaramy i przyłożymy się do pracy. - powiedział wyjaśniającym tonem reżyser przy okazji wskazując po kolei wszystkich członków ich małej ekipy filmowej i na koniec wykonał gest jakby próbował ich wszystkich objąć. W efekcie na twarzach pojawiły się uśmiechy i kiwające potakiwania na znak zgody. Claudia podeszła pod jedno z wyciągniętych ramion sławnego reżysera, Frank i Raul pod drugie i kto mógł wyciągnął zachęcająco dłonie w stronę Czarnego Księcia.

Baba również się uśmiechnął. Bywał czasem akceptowany przez ludzi, chodź rzadziej niż częściej, rezerwa i dystans, to raczej jedne z łagodniejszych reakcji na niego były. Strach i przerażenie, obrzydzenie, do tego był przyzwyczajony. Przyzwyczajony, lecz nie uodporniony. Złote serducho Baby krwawiło za każdym razem na skutek ludzkich reakcji.
A tutaj? Nie dość, że wyglądało, że go akceptują, ba lubią i podziwiają, to zapraszają do przytulania.
- Grupowe Tulenie! jupii! - zawołał radośnie olbrzym, po czym z łzami szczęścia w oczach wpadł na grupkę ludzi, nieomal przewracając ich.
Objął swymi ramionami całą trójkę, jego uścisk był mocny, ale powstrzymywał się, bojąc się, by nie połamać nowych przyjaciół.
Twarz zaś wtulił w włosy dziewczyny, łzy spływały mu po policzkach.

***

Zdjęcia próbne:
- Baba ma pomysł, a może tak zamiast rzucać wbiję nóż? Przez ścianę nie widać, czy rzucany czy wbijany, Baba boi się skrzywdzić Claudię. - Tutaj Baba wyciągnął rękę i czule przejechał po gładkim policzku dziewczyny.
- A może, może zamiast rzucać, Baba przebije się przez ścianę? - zastanawiał się mutant. Nacisnął kilka razy na drewnianą konstrukcję. Była stara, drewno w miejscach zmurszałe. Powinien się przebić, gdyby nabrał odpowiedni rozbieg. No... i mógł uprzednio naciąć od środka co mocniejsze deski.

- Niby nie widać. I tak, można by tak zrobić z tym wbijaniem. Ale przy rzucie można by ująć ciebie w kadrze by właśnie było widać jak potężnie i celnie rzucasz. Bez tego nie ma tej wiarygodności jeśli pokaże się samo wychodzące ostrze noża. Można by co prawda komputerowo to obrobić bo to dziecinne proste, zwykły technik filmowy da radę to zrobić ale wyobraź sobie, że Frank mi cały czas wmawia, że niczym takim nie dysponują. No co za firma, więcej z nią kręcił filmów nie będę skoro nie potrafią zapewnić minimum sprzętowego dla rozpoczęcia prawdziwej produkcji. - sławny reżyser początkowo zgadzał się z Czarnym Księciem kiwając głową do tego co mówił ale pod koniec dał znów wyraz swojej irytacji wskazując na niekompetentnego jego zdaniem Frank’a. Ten jedynie pokręcił głową zmęczonym gestem jakby nie wiadomo ile razy przerabiali to wcześniej.

- Przecież tłumaczę od początku, że od pana czasów wszystko się zmieniło. No sam pan widzi. - jęknął młodszy z mężczyzn roztaczając gestem dłoni widok dookoła nich. Zrujnowane i zdezelowane budynki jakie ich otaczały nie były w końcu na Pustkowiach żadną rzadkością i mutant wiedział, że coś takiego to widok całkiem codzienny i nie budzący już niczyjego zdziwienia czy sensacji.

- Wymówki Frank! Ciągle słyszę tylko te naiwne wymówki! - machnął ręką Cameron jakby oganiał natrętnego insekta. Postanowił się skupić na zdecydowanie mniej rozczarowującym go członkiem ekipy. - I mówisz, że przebiłbyś się przez ścianę? Ależ to jest świetny pomysł! Zdecydowanie lepszy od rzucenia nożem. To ten nóż może zostawimy sobie na później. Chodźmy obejrzeć tą ścianę dokładniej. - reżyserowi pomysł Baby najwyraźniej przypadł do gustu bo radośnie, przy pomocy laski zaczął kuśtykać w kierunku zdezelowanego budynku. Zaczął ją oglądać i opukiwać podobnie jak Baba sprawdzając jej wygląd i stan. W końcu zadowolony zaczął ustawiać całą swoją ekipę. Raul czekał już z reklamówką robiącym za “klaps”, Frank ustawił się z kamerą wedle wskazówek reżysera, Claudia miała stanąć przy ścianie po zewnętrznej stronie a Czarny Książe miał wewnątrz przygotować się do wyważania ściany.


- Ale jak nagrać i rzucanie i przebicie równocześnie, jak Frank ma tylko jedną kamerę? - zdziwił się Baba, dopiero po chwili zrozumiał, że dał panu reżyserowi kolejne oręże, by Franka gnębić.
Na całe szczęście, pomysł Baby pozyskał przychylność pana Camerona, i Baba nie musiał rzucać nożem. Nie wiadomo dlaczego, ale bał się bardzo, że rzuci za mocno, i ostrze przebije się na wylot, kalecząc Claudię, a tego Baba bardzo nie chciał. Jego spojrzenie co rusz wędrowało w stronę dziewczyny, z początku jedynie ukradkowo, lecz coraz częściej otwarcie się do niej uśmiechał.

Frank zareagował raczej mało przychylnym spojrzeniem gdy usłyszał o “tylko jednej kamerze”. W końcu była to jego własna i prywatna do zdjęć jakie sławny reżyser nazywał turystycznymi. Nikt inny w podróżnych innej kamery nie miał. Baba miał wrażenie, że Claudia chyba już nieco oswoiła się z największym aktorem w ekipie bo jakoś przestała się wzdragać na jego widok czy gdy był w pobliżu. Raz czy dwa gdy złapała jego spojrzenie uśmiechnęła się dość zwięźle czy pokiwała głową w raczej przychylnym geście.


Baba zniknął w budynku, gdy reszta się przygotowywała. W środku swymi nożami naciął kilka desek, wyrwał inne, które były tylko od wewnętrznej strony. Naparł na ścianę, by sprawdzić jej stabilność. Gdy był zadowolony, cofnął się pod przeciwległą ścianę.
- Baba gotowy! - zawołał.
Gdy otrzymał sygnał, słynne - Akcja! - runął do przodu niczym lokomotywa. W ostatnim momencie odbił się i wykatapultował w powietrze, by z impetem uderzyć w ścianę.



Gdy reżyser dał znak i Baba i reszta wszyscy zajęli swoje miejsca na planie. Baba wewnątrz budynku, Claudia i Frank na zewnątrz w pobliżu ściany, Raul ze swoim reklamówkowym klapsem też był blisko nich. Pan reżyser wyglądał na nieco spiętego i obserwował cały plan czujnym okiem z odległości pozwalającej mu mieć na oku całość.

Baba na dany znak, zaczął biec. Płuca wypełniły mu pęd gdy zmodyfikowane płuca usiłowały natlenić w wystarczajacym stopniu rozpędzoną po żyłach krew. Można było czuć lekki niepokój jak się tak błyskawicznie zbliżało kursem kolizyjnym do ściany zamiast do wejścia. Ale właśnie na tym miała najwyraźniej polegać ta scena. Baba wyminął gładko jakiś stół czy krzesło, przebył przez saloon, przeskoczył nad kanapą stojącą już przy ścianie na której wciąż były świeże resztki obłupanej i naciętej wcześniej przez niego ściany i zderzył się z przeszkodą. I poczuł i usłyszał jak drewno ustępuje pękając z trzaskiem przed żywym pociskiem. Czuł jak krańce drewna drapią go po ramionach i torsie, jak co słabsze oderwane elementy mijają mu głowę, kark i osuwają się po plecach.

Jednak stare, zdezelowane drewno nie miało szans z rozpędzonym uderzeniem dwóch setek kilogramów i stawiło tylko symboliczny opór. W jednej chwili Czarny Książę był wewnątrz domu a potem nagle już po drugiej stronie. Opór drewna momentalnie ustąpił, i świat przez mgnienie oka zrobił się jaśniejszy niż wewnątrz domostwa. Przez mgnienie oka usłyszał przestraszony wrzask zaskoczonej chyba na serio Claudii, która stała tuż za ścianą. Wpadł w nią i na nią nie mając jak w powietrzu wyhamować. Przewrócili się oboje już na mokrą ziemię. Baba spadł na górze a Claudia pod nim. Gdzieś tu kończył się scenariusz sceny a zaskoczenie chyba było powszechne na planie. Claudia leżała na ziemi tuż pod Babą i widział wyraźnie jej twarz skierowaną na siebie odległą zaledwie o kilkanascie centymetrów. Dyszała ciężko zaskoczona jakby naprawdę przebiegła nie wiadomo jaki kawałek i teraz łapczywie łapała oddech. Mutant czuł jej gorący, wilgotny oddech na swojej twarzy. Dziewczyna nic nie mówiła leżąc na ziemi i wodząc rozbieganym wzrokiem po twarzy skoczka. Gdzieś na pograniczu widzialności zdawał się być Frank który powoli kucał by nie rozmazać ujęcia sceny. Gdzieś tam był pan reżyser zadowolony, że scena udała się wybornie już za pierwszym razem. Ale oni zdawali się być gdzieś na dalszym planie, teraz para aktorów leżała na sobie wśród opadajacych na nich wciaż resztek z rozbitej przez Czarnego Księcia ściany.

Babie zakręciło się w głowie, oczy zrobiły się maślane. Czuł dziewczynę pod sobą, jej unoszące się w rytm przyśpieszonego oddechu piersi. Jej twarz tak blisko swojej.
Chciał zapytać ją... ale nie. Pan Will mówił, że nigdy, przenigdy nie wolno pytać dziewczyny o zgodę w tej ważnej i delikatnej kwestii. A Baba uważał pana Willa za eksperta w sprawach damsko męskich. No i nie tylko tych.
Baba przymknął oczy i zbliżył swoją twarz do Claudi. Jego wargi musnęły delikatnie jej.
I... cóż i tyle. Baba nie wiedział co należy robić dalej. Nigdy się nie całował z dziewczyną, dlatego złożył jedynie delikatne cmoknięcie na jej ustach. Nie cofnął się jednak, rozkoszując się tą bliskością tak długo jak było to możliwe. A w tej chwili nic innego nie miało znaczenia, ba, wydawało się w ogóle nie istnieć. Była tylko ona, ciepła, pachnąca i tak bliska.
ł
 
Ehran jest offline  
Stary 29-05-2016, 23:54   #258
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33

Wyspa; Schron; poziom mieszkalny; Dzień 5 - ok, zmrok; chłodno.




Schroniarze



Wyszedł za kolejny zakręt. Światło latarki wyłoniło tym razem inne światło. Choć nie latarki tylko jakiś niewielki płomyk. Jak od zapalniczki czy świecy. Ale też za zakrętem zupełnie jakby płonął jakiś niewielki kawałek rurki. Trochę podobny do końcówki palnika acetylenowego. Zwiadowca zatrzymał się przyklękajac od razu za przewróconym śmietnikiem nie będąc pewnym jak potraktować owe zjawisko. Wraz z nim zatrzymała się reszta grupki wycelowując broń w podejrzany obszar. Część od razu zacząła wodzić lufami po kierunku skąd nadeszli obawiajac się najwyraźniej zasadzki. Obawa okazała się całkiem słuszna bo zasadzka faktycznie nadeszła. Ale jak to bywa z zasadzkami nie taką nają już zczynali rozważać zwiadowcy.

Ciemność korytarza nagle wypełniło światło i charakterystyczny, syczący odgłos jak z jakiegoś syfonu. Już wiedzieli odgadujac nagle z czym mają do czynienia. Próbowali się ratować błyskawicznie chcąc zejść z drogi nadchodzącej, rozświetlonej zagładzie. Pierwszy ze zwiadowców rozpaczliwie rzucił się za śmietnik łudząc się, że wątły pojemnik przyjmie na siebie cieżar głównej fali uderzenia. Reszta próbowała uskoczyć w bok, na ziemię, za róg czy gdziekolwiek. Ale nie zdążyli. Fala chemicznego ognia jeszcze przez ułamek sekundy odbijała się w wizjetach ich gazmasek by po prostu pochłonąć cały oddział swoimi płomieniami. Z korytarza rozległy się wrzaski palonych żywym ogniem ludzi. Ogień był na tyle brutalną i okrutną bronią, że zabijał żywe organizmy całkiem skutecznie ale w przwciwieńśtwie do stali czy ołowiu niekoniecznie tak szybko. Teraz udowadniało się to gdy płonący ludzie obijali się od szafek w pijanym amoku płonącej agoni, gdy rozpaczliwie próbowali zrywać z siebie gazmaski i ubrania rodrapując czasem przy okazji własne ciało by pozbyć się śmiertelnych płomieni, turlając się po podłodze próbując ugasić płomienie ale byli bez większych szans.

Chomik obserował swoje dzieło. Ogień był taki piękny. Taki czysty. Potrafił wypalić i wyczyścić tak wiele. Jak teraz ten korytarz. Widział umierajacych ludzi i wiedział, że ci którzy stali na głównej drodze płomienia mieli nikłe szanse na przeżycie a jeśli nawet któryś by przeżył i tak był wyłączony z akcji na długo, może na zawsze. Wiedział, że mieszanka jaką zmajstrował była bardzo zbliżona do klasycznego napalmu. Gęsta i lepka, nie dajaca się ugasić nawet wodą. Mogła się co najwyżej wypalić. Zanim to zrobiła była w stanie jednak spenetrować ludzkie ciało na tyle głęboko by dojść do witalnych części wewnątrz ciała o ile system nerwowy delikwenta nie przepiął się od szoku litosciwie zabijając go na miejscu.

Ta grupka napastników zdawała się być zlikwidowana. Sam korytarz też przez jakiś czas był pewnie zablokowany póki płonął ogień. Teraz musieli jeszcze znaleźć…

Nagle prawie jakby spod głebin piekła wyskoczyła z płomieni jakas postać! Nie wyła opętańczo jak reszta towarzyszy a biegła całkiem rzeczowo i świadomie trzymajać broń w łapach. Chomik nie miał czasu zastanawiać się jak tamten przeżył, wiedział, że nie zdąży zmienić broni a butle miał już puste! Nagle coś świsnęło obok niego i biegnący napastnik w szelszczącej pelerynie zgiął się i wręcz zatrzymał gdy w brzuchy nagle zmaterializował mu się jakiś najwyraźniej rzucony tasak. Z drugiej strony korytarza, ruszyła umięśniona postać skryta dotąd prawie całkowicie w półmroku szalejących płomieni. Ruszyła z kolejnym toporkiem w ręku. Walka trwała dosć krótko, ciężko raniony w brzuch i poparzony napastnik nie miał realnych szans w starciu z byłym indianskim gladiatorem i został od razu zepchniety do defensywy by po kilku zasłonach toporek Indianina zanurzył się wreszcie w jego trzewiach. Bezwładne już ciało osunęło się na podłogę. Wściekły Pies pochylił się nad właśnie pokonanym wrogiem wyciągajac swoje narzędzia zagłady.

- Dzięki Pies. - powiedział Chomik podchodząc do przyjaciela.

- Spoko. - odparł lakonicznie przyklękły Indianin oglądając zabitego.

- Ale musiałeś rzucać akurat moimi tasakami? Wiesz jak one się łatwo tepią? I jak ciężko o dobre, prawdziwe narzędzia mistrza kuchni? - spytał rozpoznajac czym właśnie Indianin pokonał wroga.

- A wiesz jak nimi się zajebiście rzuca? - odparował kumpel jakby demonstrując ruchami jak bierze zamac i ciska kuchennym narzędziem.

- Choć, musimy spadać. Już prawie mam puste zbiorniczki. - westchnął Chimik wskazując kciukiem na dźwigane na plecach butle. Fajne były te miotacze. Ale płynne ammo kończyło się tak prędko.

- Ciekawe, że łażą w gazmaskach no nie? - Indianin zignrował wypowiedź kumpla i wskazał na przeciwnika w gazmasce. Innych też w nich widzieli.

- Pewnie boją się skażenia. Chodź musimy znaleźć Marlę. Tu się pewnie zaraz zleci reszta. - najdzielniejszy ze Schroniarzy położył dłoń na ramieniu kumpla dając znać, że czas wrócić do głównego zadania.

- Powinna gdzieś tu być. Mogliśmy ją minąć. Mogła wrócić już do Mieszkalnego. - wstał w końcu największy z ludzkich obrońców Schronu.

- To nie jedyna droga. Mogła nas minąć. A jakby wróciła na dół to by nam dali znać z dołu. - Indianin zgodził się i zanurzyli się ponownie w mrok korytarzy. Po ciemku było to szarpiące nerwy zajęcie zupełnie jak wtedy gdy parę miesiecy temu wylądowali tu po raz pierwszy. Wtedy też mogli spodziewać się ataku jak najdosłowniej na każdym kroku. Potem już nieco się oswoili z podziemną budowlą a ona jakby z nimi. Stała się bardziej swojska i domowa. Zwłaszcza odkąd w zimie wyprawie pod wodzą Will’a udało się przywrócić zasilanie i wszelkie idące z tym dobrodziejstwa od lodówek czy świateł począwszy a na komputerach i telewizorach skończywszy. Teraz po ciemku i z wrogiem majacym się kryć na każdym kroku znów jednak wrócili jakby do sytuacji z początków swojej bytności w tym miejscu. Marla w tych ciemnościach też najzwyczajniej w świecie mogła się zgubić. Zwłaszcza jakby zdecydowała się właśnie poruszać bez światła. Bo oprócz tego mogła się jeszcze gdzieś skitrać albo co gorsza wpaść w łapy wroga.




Pustkowia; opuszczona osada; opuszczona pizzeria; Dzień 5 - zmrok; chłodno.




Siostry Winchester


- E tam banda łysego. Właśnie wypisałyśmy sie z takiej bandy . - wygadana brunetka machnęła lekceważąco kciukiem gdzieś za siebie w stronę frontu budynku. - Jak się zapisujesz do jakiejś bandy to jesteś na samym dole. Musisz się przepychać w górę jak chcesz coś zmienić. A jak zakładasz swoją bandę no to od razu wszyscy są pod tobą i jak ktoś dochodzi to też. - Kat wyjaśniła swoją filozofię i motywy które skierowały ją do pomysłu zakładania własnej grupy. Ale mniej więcej tak to właśnie działało i w Det i reszcie świata. Na początku jak się przyłączało do jakiejkolwiek większej grupy miało się dość słabą pozycję. Obie strony sobie nie do końća ufały i było to widać czy przy przydzielaniu zadań czy podziale łupów. Co innego gdy się było u steru takiej grupy. A założenie własnej grupy raczej gwarantowało bycie na szczycie hierarchii. Wówczas właśnie to każdy kto doszedł był takim nowym do którego trzeba było się przekonać. No chyba, że się miało poparcie części grupy i jakoś zdyskredytowało czy pozbyło się obecnego szefa. Ale laski na jakoś superzabujczynie i megawojonwiczki wyglądały tak samo jak bliźniaczki albo i mniej.

A parę osób było już niezłym zaczątkiem jakiejś większej grupy. Miało przewagę nad pojedynczymi osobami czy nawet duetami które mogłyby stanąć na drodze czy chcieć się przyłączyć. Liczebność gwarantowała jakiś tam poziom bezpieczeńśtwa. W końcu jeśli paru palantów ze spluwami mogło pokusić się o jakieś numery przeciw pojedynczej osobie czy nawet parce to przeciw pół tuzina już musieliby pewnie skorygować ostro takie rachunki. Dlatego ludzie częśto łączyli się w mniejsze czy większe grupy, zwłaszcza podczas podróży przez Pustkowia i Ruiny.

- A to w Detroit są jakieś inne gangi? - zdziwła się Kate. W końcu w powszechnym wyobrażeniu o mieście rodzimym bliźniaczek było ono zamieszkałe przez wyłącznie gangi i wyścigowców. W końću wieści o wyścigach czy strzelaninach i ich uczestnikach słyszało się znacznie częściej i o wiele łatwiej pokonywały czas i przestrzeń niż jakieś inne o szarej, nudnej i nie tak pasjonującej codzienności. Więc dla kogoś kto nigdy nie był w mieście często można było oczekiwać, że wedle jego światopoglądu miasto zamieszkują wyłącznie gangerzy i rajdowcy z Ligii.

- A co macie za ogon? Dlatego schowałyście się w lesie jak się tam na zakręcie Bee wywaliła? - spytała Kate nawiązując do nieco wcześniejszejszego wyznania Tiny. Na zewnątrz zmierzchało i niebo było już rozświetlane jedynie ostanimi promieniami słonecznymi nabierając ciemno niebieskiej barwy. Wewnątrz poza plamami światła dawanymi przez kilka kaganków było już całkiem ciemno jak w nocy. Z ławy doszedł ich cichy, regularny oddech świadczący, że leżąca po cichu w ciemnościach Hel zasnęła. Whit rónież przybijała gwoździa na blacie stołu. Azjatka i Latynoska chyba zmęczyły lub zniechęciły się do robienia rozróby zwłaszcza po tym jak gdzieś w głębi mroków budynku doszedł jakiś głośniejszy rumor prawie zgrany w jedno z okrzykiem przestrachu i bólu dziewczyn by po chwili przejść w śmiech Bee i wytłumione echo latynoskiej litanii o prawie na pewno obraźliwym charakterze. Po chwili obie kumpele wróciły do kuchni z czego Aria wciąż pocierała się za obolałe najwyraźniej udo czy kolano. W mroku wnętrza kuchni stojące w wejściu dziewczyny jawiły się jako dwie sylwetki o nieco jaśniejszych owalach w miejscu twarzy.

- Macie ogon? Ej, nie bójcie się! Z nami nic wam nie zrobią! Załatwimy ich! - zawołała z progu Bee najwyraźniej słysząc końcówkę rozmowy dwójki dziewczyn siedzących w kuchni.

- Spytaj się najpierw kogo kretynko. - syknęła niechętnie Aria wciąż pocierając obolałą nogę i humor najwyraźniej jej się nieco zważył po wypadku w głównej sali.




Wyspa; centrum; las w okolicach CM; Dzień 5 - zmrok; chłodno.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood, Nico DuClare i Will z Vegas



Trójka pogromców maszyn sporzała na trójkę prawie obcych sobie ludzi i z powrotem na siebie. Ten chłopak którego Nico nazywała Will, wydawał się mówić prawdę. Widocznie mogli złapać jakąś nieco mocniejszą grypę czy coś podobnego. W sumie gorączkę można było mieć z wielu powodów, łącznie z zakażeniem ran które niedawno przechodził Gordon ale na szczęście nie doszło do takiego zaawansowanego stanu jak u tej trójki.

Zresztą teraz mieli inne zmartwienia. Na dworzu już noc zdobyła wystarczającą przewagę nad umierającym dniem by na dnie lasu było już całkiem ciemno. Nawet z bliska widzieli głównie swoje owale twarzy. Pomiędzy szczelinami baldachimu lasu na górze widać było jeszcze granatowiejące z każdą chwilą niebo ale tu, na dole, już niewiele się to różniło od pełnej nocy.

- Nazywam się Kelly. A to jest Harry. Will’a najwyraźniej już znacie. A wy kim jesteście? Bo widzę tylko ona ma odznakę. - rudowłosa dziewczyna przedstawiła się bez większych ceregieli. Zajęła się opatrzeniem postrzelonej Claire. Ruchy i maniery zaróno wcześniej podczas walki jak i teraz podczas rozmowy miała jakiejś zawodowej najemniczki czy żołnierza. Wyposażenie też miała podobne. - Pomożecie nam dostać się do Schronu czy nie? - spytała krótko pakując swoje medyczne narzędzia z powrotem do torby. Dało się zauważyć dość wyraźny podział na “my i oni”. Obie grupy przecinały się nawzajem wzrokiem a chwilowy sojusz na czas wspólnej walki ze wspólnym wrogiem najwyraźniej nie był w stanie załagodzić od ręki powszechnej na Pustkowiach nieufności. Wszyscy mieli się nawzajem na oku i broń w pogotowiu. Nie mierzyli do siebie ale i jakoś nikt nie kwapił się jej chować. Jeśli mieliby ze sobą współpracować musieli okazać zaufanie sobie nawzajem.

Do tego Schroniarze mieli presję jak najszybszego powrotu do Schronu. Tymczasem jedyne znane im wejście w pobliżu było opanowane przez przeciwnika. Byli zbyt daleko i zbyt krótko by zorientować się w sytuacji ale wyglądało na to, że wokół budynku dawnego Centrum Meteo kręci się trochę gangerów. Podejście, zwłaszcza skryte do budynku nie zapowiadało się na łatwe i ze wszystkich stron wyglądało podobnie. Wszędzie w centrum zarośniętej polany stał kilkupiętrowy budynek z którego był dobry widok na całą polanę. Z dachu widać było nawet ponad koronami drzew. Teraz już po ciemku powinni być podejść łatwiej niż w świetle dnia. Ale nadal zostawał problem samego wejścia do Schronu bo już wewnątrz budynku trzeba było jakoś dostać się do piwnic, schronu cywilnego i właściwego zamieszkałego przez nich Schronu. Najwęższym gardłem była pewnie sama brama Schronu którą jakimś cudem jednak sforsowali napastnicy.

- Myślę, że dlatego porwali Brian’a i nas. - cisze przerwała nagle Claire. Mówiła cicho jakby wciąż przestraszona i zdezorientowana natłokiem wydarzeń w jakich mimowolnie uczestniczyła od rana. - Słyszałam jak rozmawiali. Chcieli by Brian pokazał im jakieś inne wejście do Schronu. Nie wiem czy on jakieś zna. Ale oni sądzili, że tak jest. Ja nie wiem nic o żadnym wejściu. - powiedziała drżącym głosem poraniona starsza kobieta i zamilkła jakby wymęczona tym długim wyznaniem. - Ale ta lekarka mówiła, że nam wstrzyknęła truciznę jak spałyśmy... Jak chciałyśmy uciec z April... Może też jest już po nas... Moje biedne dziecko gdzieś tam umiera w tym strasznym lesie... Ja też pewnie umrę ale ja to nic, stara już jestem i swoje przeżyłam... Niczego nie żałuję. Ale moje dzieci... Moje biedne dzieci... - łkała aż w końcu rozpłakała się zupełnie kryjąc twarz w dłoniach a spazmy płaczu wstrząsały jej ciałem.




Pustkowia; Alpena Airport; podziemne magazyny; Dzień 5 - ciemność; chłodno




Szuter



Wywalił serię tripletów z kałacha. Na leżąco niezbyt wygodnie się strzelało w sufit a ruska spluwa kopała go w klatę jak zgrabny i poręczny belgijski automat nigdy by się nie odważył. Ale chyba pomogło. Znaczy to coś na górze przestało się dobijać czy walić.

To coś wewnątrz również albo zgłupiało albo straciło orientacje czy wpadło w panikę od wystrzałów. Gruntt, że na jeden moment za długo pojawiło się trzepocząc i piszcząc i obrzydliwie gulgocząc. Pierwszy triplet rozwalił rant jednej ze skrzynek obsypując stworzenie i wodę na podłodze odłupanymi kawałkami drewna i rozsypanym złotem łusek. Ale drugi trafił perfekcujnie odrzucając stwora na uszkodzony stosik skrzynek rozbryzgując jego flaki i wierzchnie powłoki ciała krwawym kleksem na ponownie uszkodoznych ostrzałem skrzynkach. Stór charknął jeszcze raz czy dwa i zdechł na miejscu.

Teraz będąc nieruchomo w obrębie oświetlonego obszaru Hegemończyk miał okazję przyjżeć się temu czemuś. Chyba było podobne do tych znanych mu już z powierzchni stworków. Ale jednak inne. Tamte w porównaniu do tego wyglądały na takie w miarę czyste i zdrowe, że myśl o ich oprawieniu i wrzuceniu do gara była dosć naturalna. Ten zaś nawet pomijając zwyczajowe uszkodzenia poczynione przez wystrzelony ołów wyglądał dość obrzydliwie. Zupełnie tak samo jakie do niedawna wydawał odgłosy. Jeśli to coś co było na wierzchu to było kiedyś takie sierściopióra jakie okrywały te stworki z lotniska no to teraz było wyraźnie sparchaciałe. Zupełnie jakby zaczęło gnić czy pleśnieć już za życia. Gdyby tego własnie nie rozwalił to mogłoby osiągnąć taki stan w dobre tydzień czy dwa po zdechnięciu gdyby było padliną. Do tego zauważał jakieś wystające z tego nadprogramowe, mackowate odrosty które nadal nieco poruszały się czy drgały nawet po śmierci tego stworzenia. Nawet te górne czy przednie łaposkrzydła były chyba jakieś takie niewymiarowe, że jedno większe od drugiego a coś mu świtało, że te na górze to raczej takich anomalii nie miały. Właściwie wyglądał na jakiegoś krewnego tych stworów na górze ale jakiś taki schorowany czy odmieniony no i obrzydliwy.

Badanie ubitej sztuki przerwały mu dźwięki. Znów słyszał jakieś odległe szurania i tąpnięcia zupełnie jakby był wewnątrz jakiejś maszynerii. To jeszcze nie było takie dziwne bo w dużych budowlach wiatr czy inne czynniki często powodowały drgania czy ruchy które z kolei wywoływały różne podejżane dźwięki. Ale teraz nie było tu pod ziemią żadnego wiatru. A znowu słyszał jakieś stękające metalem odgłosy jakby coś tam się przemieszczało czy uruchamiało i docierało do niego zniekształcone tunelami i odległoscią echo.

Coś też szurało w ścianie znacznie bliżej. Gdzieś przez tą samą ścianę z której wypadł ten zabity własnie odrażający stwór. Zupełnie jakby szły następne chrobocząc pazurami po metalowych powłokach przewodów. Coś też chyba było z drugiej strony, od tych drzwi czy korytarza za nimi. Światło ich nie obejmowało choć jeśli ktoś tam było mógł zauwążyć pewnie przez szczeliny czy dziury światło jego latarki. I własnie z tej strony słyszał… Szepty? Głosy? Ktoś coś wołał czy naradzał się? Nie był pewny. Ale odgłosy bardzo przypominały właśnie ludzkie szepty. Zresztą jeśli tam ktoś był na pewno słyszał strzelaninę. Spłoszyłaby ich? Zachęciła? Wzbudziła wahanie? I właściwie kto by miał tu być? Te wsioki z góry? Ktoś inny? Coś innego?




Pustkowia; pd od Mac; las; Dzień 5 - zmrok; chłodno.




Bosede "Baba" Kafu



Aktorska para leżała na sobie nawzajem przy rozwalonej ścianie. Dziewczyna przyjęła muśnięciw ustmi własnych ust właściwie dość biernie. Przynajmniej w pierwszej chwili. Baba widział jak dalej wodzi chaotycznie wzrokiem po jego twarzy i oddech jej chyba jeszcze przyśpieszył. Byli tak blisko siebie, że przy jej wydechu czuł na swoim futrze lekki napór jej jędrnych, opasanych już teraz właściwie tylko materią stanika oddychające półkule.

Pan reżyser coś mówił. Był razem z kamerującym wszystko Frank’iem zaledwie o krok czy dwa od nich a jakoś dziwnie w szumiącej głowie mutanta wydawali się strasznie daleko. Camron coś nawijał chyba z rozczarowaniem na tak słabą scenę namiętności. Namiętnosć to ma być namiętność a nie jakieś ocieranie czy muskanie się, widz ma mieć się czym sycić a nie taka nędzną przystawką. Frank też coś zgryźliwie zauważył, że jego koleżanka jest jakoś zdumiewająco nieśmiała jakby zapomniała co i jak się robi w takich momentach. Czy słowa reszty ekipy jakoś wpłynęły na decyzję Claudii czy miała inne motywy w końcu jednak wyszła ze swojej biernej czy przestraszonej roli.

Palce jej dłoni przejechały po żywym policzku Baby. Czuł rozchodzące się od jej palców ciepło na skórze tak samo jak widział je swoimi termicznymi receptorami w oczach. Palce sunęły z wolna po skórze zbliżając się do jego ust. Tu na chwilę jakby straciły trop błądząc po nich, wokół nich i zahaczając o brodę. Dotyk wywoływał dreszcz, całkiem przyjemny, który rozchodził od podrażnionej palcami skóry do karku a z tamtąd rozchodził się gdzieś w głąb kręgosłupa i rozpływał po reszcie ciała.

W końću dziewczyna jakby się zdecydowała czy przemogła. Ale jak już to od razu poszła na całość. Jej twarz i głowa jakby wyskoczyła do góry tak szybko jakby chciała ugryzieniem zaatakować napastnika. Ale zamiast zębów i bólu na twarzy mutant poczuł jej usta na swoich. Trwało tylko chwilę nim do jej ust dołączył jej język. Zaś jej dłonie i ramiona objęły głowe i szyję swojego partnera przyciągając ja do siebie jakby chciały sobie zapewnić, że nie ucieknie. Głęboki i bardzo mokry pocałunek trwał w najlepsze będąc bardzo dosłownym przykładem gorącej namiętności z jakiej chyba nawet wymagajacy pan reżyser był zadowlony. Para aktorskich kochanków przerywała tylko na moment by złapać oddech. Claudia przeszła też do bardziej agresywnej gry gdy zawinęła swoją nogą biodra Bosede jakby chciała przysunąć go bardziej do siebie. Była tylko istotą ludzką więc nie miała szans objąć jego wielkiego cielska ale taka niedwuznaczna zachęta była bardzo kusząca. Czuł jak dziewczyna najeżdża na niego i od dołu całując i wodząc po jego twarzy i klacie dłońmi jak i od góry gdy przyciskała do siebie ramionami jego głowę, kark, plecy czy nogą jego biodra. Jeśli udawała to była chyba tak dobrą aktorką jak sławny James Cameron reżyserem. Ale rozgrzane żółtymi kolorami jej ciało i gorący, przyśpieszony oddech jakoś skłaniał się do tezy, że ona chyba tak wszyskto dosłownie i na serio.

Jak bardzo para aktorów by się oddała scenie namiętności nie było wiadome bo powietrze przeszyła nagle seria wystrzałów. Brzmiało jak prawdziwy karabin maszynowy! Zupełnie jakby ktoś polał teren długą wiązka ołowiu! Wszyscy zdawali się być zaskoczeni. Konie z kolumny kwiknęły i zarżały przestraszone. Ludzie zamarli podnosząc zdziwione spojrzenia i w przypadku eskorty lufy. Claudia przestała całować Babę i wciąż leżąc pod nim spojrzała przestraszona w kierunku źródła hałasu tak samo jak pan reżyser i kamerzysta.

- Co to kurwa jest? - spytał zaskoczony Frank ale obył się już pod strofującym kierownictwem reżysera na tyle z kamerą, że nawet teraz patrzył przez jej obiektyw.

- Oj, mój Czarny Książe, jaki z ciebie żartowniś i dowcipniś! A mówiłeś, że nikogo tu nie ma a tu proszę jaki śliczny potwór! Będzie piękna scenka epickiej walki! - pan reżyser zdawał się być wręcz wniebowziety takim nagłym obrotem spraw i chyba jako jedyny nie wyglądał na zaskoczonego czy przestraszonego.

Baba również dostrzegł niebezpieczeńśtwo. W przeciwieńśtwie jednak do reszty miał niejakie podejrzenia co to mogło być. Wyglądało jak ten oficer posterunku którego tak dokładnie zabił niedawno. Przynajmniej tak to wyglądało po samej sylwetce, zmasakrowanej wybuchami twarzy jawiącej się prawie jako naga czaszka naszpikowana metalowymi odłamkami i ubranie i wyposażenie teżjakby było podobne. Nawet ciepłota ciała oznaczające całkwicie martwe ciało się też zgadzała. Tak sztywnego przecież go widział i zostawił ostatnio. A jednak właśnie to coś stało właśnie na stoku zupełnie jakby zeszło właśnie od rozwalonego wcześniej wraku. Stało chybocząc się nieco jak pijany ale jednak maszynówa w łapach wyglądała całkiem porządnie czyli groźnie. Strzelała też zupełnie jak pamietał czyli prawdziwymi, zabijajacymi na śmierć pociskami. Takie które mogły skosić większosć otaczajacych go ludzi włącznie z nim samym jedną, długa serią.




Wyspa; las w centrum; okolice CM; Dzień 5 - ok zmrok; chłodno.




David Brennan



Brennan już wielokrotnie był w sytuacji, w której ktoś do niego mierzył. Ba, były to nawet maszyny molocha. Miał doświadczenie bojowe, miał dobry sprzęt, kamizelkę i umiejętności. Jednak to tylko z boku wygląda jak wystarczające przygotowanie. Pierwsza reakcja organizmu jest zawsze taka sama; strach że lada moment dostanie się w łeb. I tyle by zostało z doświadczenia i umiejętności - strzaskana pociskiem czaszka.

Po szybkiej ocenie sytuacji stwierdził, że jeśli sam nie zacznie strzelać, to może się uda nie zginąć na tym zadupiu Stanów. Nie zamierzał jednak ot tak do nich podejść tylko dlatego, że dziewczyna za kamieniem subtelnie go o to poprosiła

- Zadziwiające jak zatłoczony może być niepozorny las na niepozornej wysepce. - spróbował uśmiechu, ale chyba udało mu się tylko nieznacznie unieść kąciki ust. Nie był tego pewny, bo całe jego ciało zdawało się skupiać tylko na dłoniach i karabinie. Skinął głową w stronę dziewczyny. - Nie ma potrzeby się chować.

- Ja się już nie chowam słodziutki. - mruknęła nieco ironicznie dziewczyna i pykneła balonówą. Dłonie i broń jednak jakoś nie były uprzejme przenieść się na inny adres niż brzuch Brennana. Może i celowała w Silverstein ale i tak z tej odległości ciężko było to oszacować a niewielki ruch u niej przekładał się na niezłą korektę w miejscu ostrzału w jakim się oboje z nowojorską gliniarą znajdowali. - Mykajcie do szefa póki grzecznie zapraszam. - kiwnęła głową w stronę grupki niedaleko nich. Tam facet przełożył już ramię przez rękaw kurki wyzwalając dłoń. Drugą się nie kłopotał tylko schylił się jakby miał zamiar coś podnieść. Ten wielki łysol ustawił się tak by mieć ich przed sobą a nie gdzieś z boku jak go w pierwszej chwili zaszli i położył dłoń na kaburze. Choć na razie jeszcze przy niej nie gmerał. Tamten miejscowy zaś zrobił dyskretnie kroczek i drugi w tył przyklejając się do drzewa.

- Obywatelka jest uświadomiona co grozi za grożenie bronią umundurowanemu funkcjonariuszowi policji na służbie? - nowojorska gliniara postanowiła się wtrącić swoim chrypiącym głosem i mówiła tonem o uroku chropawej stali.

- A umundurowany funkcjonariusz na służbie jest uświadomiony jaką demolkę we flakach robi parę kulek w brzuchu? - prychnęła dziewczyna z wycelowaną bronią nieco przenosząc lufę. Teraz David miał wrażenie, że chyba gdyby się zaczeło to gliniara poszła by pierwsza pod ogień. Tamta obca wbrew swobodnej wypowiedzi zdawała się jednak trochę bardziej spięta niż przed wtrąceniem się w rozmowę Silverstein. W oddali walka zdawała się przycichać choć jakby na akord zabrzmiała kolejna eksplozja.


- Po co ten ostry ton. - Brennan opuścił odrobinę broń - Nie pójdziemy do szefa. Szczególnie jeśli zrobisz nam demolkę we flakach, prawda?

Następne zdanie wypowiedział to głośno. Bardzo donośnie.
-Poza tym stąd doskonale się słyszymy, prawda Cass?!

- Prawda. Ale zapewne słyszymy nie tylko my. - zgodził się wielki najemnik i ruszył w stronę nowoprzybyłej dwójki. Łapę wciąż miał na kaburze broni. Tamten drugi facet zdołał podnieść broń i ruszył razem ze swoim szefem trzymając ją w łapach choć jeszcze nie celując do obcych. Dziewczyna za kamieniem pyknęła kolejnego balona ale nadal celowała do nich. Czekała najwyraźniej aż szef przejmie sprawę.

- Proponuję zbytnio nie rzucać się w oczy i uszy. Zwłaszcza, że sąsiedztwo jest nad wyraz wyczulone na nie zapraszanych gości. - rzekł łysy szef dwójki najemników już z bliska gdy znalazł się przy dwójce przybyłej z głębi lasu. Głos miał dość cichy jakby nie zależało mu na dookolnym rozgłosie. Mimo to jakoś potrafiał skłaniać do zastanowienie. Zwłaszcza, że jego podwładni ustawieni byli tak, że mieli na oku dwójkę obcych i broń w łapach co znacznie wyrównywało szanse w ewentualnym starciu. W międzyczasie tocząca się kilkaset metrów od nich walka zamarła i ucichła. Nadal nie wiedzieli kto i z kim się tam strzelał ale najwyraźniej właśnie przestał. W międzyczasie zapadł już prawie całkowity zmrok. Przynajmniej tu na dnie lasu. Strzelanina po sąsiedzku też zamilkła zupełnie. Jeszcze kwadrans czy dwa i powinna się zacząć normalna noc.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-06-2016, 10:24   #259
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Paranoja. Miał chyba paranoje. Teraz słyszał dźwięki dochodzące z trzech stron. Z góry, zza drzwi i gdzieś z tyłu. Postawił jedną latarkę na skrzyni kierując snop światła na górę, drugą kierując na ścianę. Miał oświetlone dwa z trzech źródeł hałasu. Przyjrzał się im dokładnie z karabinkiem gotowym do strzału. Sufit miał kilka dziur, jakby ktoś niedawno oddał dziewięć strzałów ostrzegawczych w powietrze, a przez kilka dziur powoli coś się sączyło. Szuter nie miał okazji przyglądać się, bowiem dźwięki dochodziły go teraz z obu stron. Spojrzał na oświetloną kratkę w ścianie, coś się ruszyło. Pociągnął za cyngiel niemal automatycznie, mechanicznie, bez myślenia. Huk, pisk i cisza. Nic się nie ruszało.
Hegemończyk nie mógł dostrzec co trafił, ale coś na pewno zakończyło żywot.

- Paranoja, paranoja, paranoja - powtarzał szeptem, gdy dźwięki zaczęły przybierać na częstotliwości. Był niemal pewien, że za drzwiami słyszy szepty. Spróbował przypomnieć sobie kiedy ostatnio brał leki. Czy to było dziś? Wczoraj? Przedwczoraj? Nie pamiętał. Może tomahawk pokryty był jakimś halucynogenem?
- Jebana dziwka - mruknął. Był zbyt zmęczony by myśleć. Ustawił się dogodniej i czekał.
 
psionik jest offline  
Stary 03-06-2016, 22:05   #260
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Nie, oni są wynajętą przez szeryfa pomocą. Myślę że będzie nam po drodze, i tak musimy znaleść resztę rodziny - powiedziała Nico wskazując na Claire
- Będzie Ok Claire, April jest już w Cheb, wpadliśmy na nią wcześniej i wysłaliśmy łódką. - Odezwałą się Nico próbując uspokoić kobietę.

- Wejście jest pod tym budynkiem - odezwał się Will przyciszonym głosem wskazując ręką na stację meteo - Jeśli rzeczywiście Cię zatruli, Barney może będzie w stanie Ci pomóc. Błąkając się po lesie po ciemku i w takim stanie nie znajdziemy twoich dzieci, a sami tylko narobimy sobie kłopotów - chłopak zwrócił się łagodnie do Claire wycierając sobie czoło z potu.

Gordon trzymał się nieco z boku rozmowy bardziej skupiając się na lustrowaniu otoczenia. Wolał żeby nikt ich nie zaskoczył. Miał w gotowości granatnik by w razie czego móc osłaniać silnym ogniem odwrót ekipy wgłąb lasu. Patrzył jeszcze chwilę na ekipę Schroniarzy. Naprawdę nie wyglądali zbyt dobrze, ale on sam też nie był przykładem zdrowia. Czuł się coraz gorzej. Zmęczenie, rany… wszystko dawało znaki zabójcy maszyn, a w obecnej sytuacji najemnikowi na usługach władz Cheb.

Lynx rozglądał się po okolicy podczas rozmowy z Willem i jego ekipą. Gdzieś tam mogli być jeszcze gangerzy. - I jak rozumiem, nie wiecie dlaczego porwali Briana? - zapytał Willa i jego ferajnę - twierdzicie, że nie znał innego wejścia do bunkra na Wyspie? Snajper trzymał dystans do nich, nie był na tyle ufny by uznać ich za sprzymierzeńców, czy przyjaciół. - Skoro ten bunkier jest otoczony przez gangerów, to może ich przeczekajcie, zamiast desperacko próbować się tam dostać? Oberwanie kulki ani wam ani tym na dole nie pomoże, a oni chyba są tam bezpieczni w tym bunkrze? Takie budowle zawsze miały solidne drzwi wejściowe, nie sądzę, żeby gangerzy dysponowali sprzetem, który by im się pozwolił dostać do środka. Chociaż kto wie - gdybał. - Ilu wrogów kręci się obok bunkra? Potem zapytał Clair: - Kto Ci powiedział, że jesteś zatruta? Gangerzy? Gdzie ostatnio widziałaś Briana? To jego musimy znaleźć w pierwszej kolejności.

- No ta lekarka co była nimi. A Brian… Nie wiem gdzie jest. To było gdzieś tutaj w lesie. Ale nie wiem gdzie… Biegłyśmy z April, uciekałyśmy… Wsziędzie ten las… A teraz jest ciemno to w ogóle nie wiem gdzie jestem… I nie wiem gdzie zgubiłyśmy Brian’a… - Claire która nieco się uspokoiła na wieść, że choć jedno z jej dzieci jest w miarę bezpieczne znów zaczęła się zbierać na płacz. Choć na razie się powstrzymywała od regularnego płaczu co jednak wywoływało spazmy szarpiące jej ciałem. Walker w tym czasie lustrował teren ale do lustrowania miał co raz mniej. Ciemności zapadały prawie z każdą minutą większe więc i widzialność obecnie skurczyła się do najbliższej otoczenie a całą resztę pochłonęły ciemności nocy. Tylko jak się spojrzało w górę było jeszce widać jaśniejsze plamy nieba na tle korony lasu. Na słuch też niewiele było lepiej. Słyszał toczącą się rozmowę a resztę odgłosów szło podpasować pod pogrążony w ciemności las. Choć był dość cichy bo najwyraźniej leśne życie zostało nieźle spłoszone wcześniejszą wojną ludzi. Jedynie bezkręgowce korzystały z okazji opanowując przestrzeń i cykająć, świergoląc i lgnąc do ciepłych ciał zwabione ich ciepłem i zapachem krwi. Co chwila ktoś wykonywał odganiający ręką ruch czy klapał się po ciele zabijając kolejnego krwiożerczego insekta.

- W nocy i tak nikogo nie znajdziemy, a jak sami zostaniemy pojmani, to nikt nie zostanie żeby pomóc twojemu synowi… - odezwał się Will troskliwym głosem - Moja propozycja jest więc taka żebyśmy spróbowali przemknąć się do bunkra, tam ocenili sytuację i jutro rano wznowili poszukiwania…

Chłopak wziął oddech i spojrzał na niedawno poznanego towarzysza.
- Nie mam pojęcia, czy wie o drugim wejściu - odpowiedział na pytanie nowego - z tego co się jednak orientuję, to drugie wejście jest pilnowane przez Armię, więc gangerzy i tak nic tam nie zrobią… Ale z bunkra lepiej będzie nam ocenić sytuację - zamontowaliśmy kamery przy śluzach - może coś nam pokażą -zakończył Will i oparł pot z czoła jednocześnie zabijając komara-przybłędę.

- Do bunkra trzeba się jednak dostać, a otaczają wejście gangusy od Runnerów. Macie jakiś pomysł - rzucił do reszty. Planował skierować się na skraj lasu i korzystając z noktowizji obejrzeć okolice centrum meteorologicznego. Miał karabin z tłumikiem, mógłby z daleka zlikwidować ewenetualnych wrogów.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172