Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-01-2016, 09:20   #61
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Początkowo to była tylko niewygoda, takie tam głupie wrażenie błąkające się po obrzeżach świadomości. Niestety każdy kolejny dzień podróży sprawiał, że absorbowało go coraz bardziej. Walczył z tym. Naprawdę się starał. Nieustannie wymyślał sobie zajęcia, usilnie przekonując się, że mogą okazać się potrzebne. Swoją broń składał i rozkładał bez końca, a zapasy medyczne zgromadzone w transporterze przerzucił tyle razy, że znał dobrze jak własną kieszeń. Niestety nie pomagało to na długo
- Droga zablokowana, stajemy - głos w słuchawce sprawił, że znów udało mu się uciec od swojego problemu. Wszyscy się spięli wiedząc co to może oznaczać, lecz bez chwili zwłoki zabrali się za robotę. Wolf i Sander ustawili ghurkę w miejscu z najlepszym widokiem, tak by w każdej chwili mogli ruszyć do akcji, a motocykle z Meggie i Beri śmignęły na boki. W sumie nie było czego się bać, teren był otwarty, lecz nigdy nie zaniechiwali środków ostrożności.
- Czysto - Sander dał znać z dachu ghurki, że można zabierać się za usuwanie wraku. Szło to im już całkiem zgrabnie, wiadomo - trening czyni mistrza i dosłownie po paru minutach pozbawiona kół półciężarówka wylądowała w rowie na poboczu drogi. I tyle tego.
Ruszyli dalej a on znowu zabrał się za czyszczenie broni by odwrócić uwagę od narastającego problemu.
- Mark, wszystko w porządku? Wydajesz się jakiś nieobecny. - Nie wiedział czy troska w głosie Beri dotyczy jego, czy tego jak może wpłynąć na zespół. Liczył, że obojga.
- Jest OK - mruknął wiedząc, że tym nie zaspokoi jej ciekawości. - Marzy mi się jakaś dobra knajpa. Z drinkami i muzyką - “i dziewczynami” dodał już w myśli. Nieznośne wrażenie niezaspokojenia od razu się nasiliło rujnując jego próby zbudowania oddzielającego go od niego muru.
- Marzyciel - roześmiała się, a tembr jej głosu sprawił, że musiał przełknąć ślinę w nagle wyschniętych ustach.
- Jak żyć bez marzeń - spróbował odpowiedzieć śmiechem, który niestety zabrzmiał jak suchy kaszel.

Prince George było metropolią, rzecz jasna swoich czasów. Morze ruin, przez które od czasu do czasu brnął ktoś wyglądający na skrajnie wyczerpanego. Prawdziwa oaza cywilizacji, od razu wiedział, że znajdzie to czego potrzebował. Zerknął kątem oka na Takino “żaden ze mnie marzyciel” skonstatował nie bez smutku. Ta myśl sprawiła, że się jednak zawahał. Nie do końca przekonany, co do sensu tego co robi, zwrócił się do Beri:
- Na pewno mają tu jakiś znośny lokal. Nie wyskoczyłabyś ze mną odreagować? Wypić parę drinków, może poznać kogoś? - nim zdziwienie widoczne w jej oczach przeobraziło się w odpowiedź, do rozmowy włączył się Sander:
- Beri idzie ze mną na spotkanie z burmistrz. I nie jestem pewien, czy to dobry pomysł wychodzić teraz poszaleć. - uważne spojrzenie Sandera nie wróżyło nic dobrego, lecz mimo to walczył dalej.
- Przecież to powszechnie znany fakt, że żołnierz przed walką potrzebuje się rozluźnić.

- I po też - ku jego zaskoczeniu Sander się roześmiał. - Dobrze, masz przepustkę do północy. Tylko pamiętaj - masz wrócić na własnych nogach.
Rozszerzone ze zdumienia oczy Beri świadczyły, że była zaskoczona jeszcze bardziej niż Mark.
- Udanego zebrania - zachichotał złośliwie i czmychnął nie czekając na reakcję.

Przed wejściem do budynku zauważył wysokiego strażnika, który pomimo znużenia widocznego na twarzy, uważnie przyglądał się wchodzącym.
- Khmm… przyciągnął uwagę w najprostszy z możliwych sposobów. - Czy jest tu w pobliżu jakaś porządna knajpa? Taka, w której podają coś lepszego niż płyn do chłodnicy. - Blady uśmieszek przemknął po twarzy strażnika zanim padła odpowiedź - Elm Street, budynek po straży pożarnej. Na pewno trafisz. Powiedz tylko, że Sam cię skierował.
- Dzięki - skłonił głowę i szybkim krokiem udał się we wskazane miejsce. Ku jego zaskoczeniu okazało się, że to nie była zwykła speluna, lecz lokal z bramkarzem w zaskakująco porządnym garniturze. Niestety pilnujący nie tylko porządku. Zaledwie pół kroczku z niewielką rotacją wystarczyło by góra mięśni stanęła na drodze Marka.
- Dzień dobry szanownemu panu. W czym mogę pomóc? - Marka zatkało od tak dawno niesłyszanej obłudnej uprzejmości.
- Sam powiedział, że znajdę tu lokal z klasą.
- O tak, stary, poczciwy Sam ma całkowitą rację. Nie znajdziesz bardziej dystyngowanego miejsca w tej części kraju. - Pomimo zachęcających słów ochroniarz nie drgnął o włos, co zmusiło Marka do bardziej bezpośrednich działań. Znacząco włożył dłoń do kieszeni i na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego zapytał:
- W takim razie… ile?
- Widzę, że mam do czynienia z bywałym w świecie człowiekiem
- po twarzy olbrzyma przemknął uśmiech - sto kapsli.
- Kapsli? Od kiedy kapsle są walutą? - zapytał osłupiały. - Nie będę przecież ganiał teraz po ruinach szukając… aaa, kapsli. - Nieznaczne drgnięcię kącików ust bramkarza powiedziało mu, że robi z siebie głupca.
- Pan Mumei jest miłośnikiem klasyki - usłyszał potwierdzenie - Uznał, że kapsle najlepiej pasują do czasów, w których żyjemy.
Mark westchnął i wyciągnął fiolkę z silnym psychotropem, którego i tak przecież nikt nie potrzebował - ile… kapsli dostanę za to? - ręka ochroniarza przejęła lek z szybkością i zręcznością, której nie spodziewałby się po tak wielkim człowieku.
- Piękna rzecz - pokiwał głową z uznaniem - najwyższej jakości. 500 kapsli. Taki towar zawsze jest tutaj mile widziany, pamiętaj o tym.
Z nadzieją, że ta kwota wystarczy przynajmniej na dobre schlanie się, wszedł do środka. Czekało go zaskoczenie. Przed wybuchem epidemii nie bywał w ekskluzywnych lokalach, lecz opierając się na wiedzy uzyskanej z filmów, z całą pewnością ten mógł uznać za taki. Na dodatek bez śladu zniszczenia, które królowało po drugiej stronie drzwi. Zupełnie jak miejsce nie z tego świata. Kim był pan Mumei? Utrzymanie lokalu w tym stanie wymagało dużo więcej niż umiejętności organizacyjnych. Zignorował swoje obawy i raźnie ruszył w stronę baru. Królowały za nim półki wypełnione rzędami butelek i atrakcyjna blond barmanka, której dekolt… w zasadzie już nie był dekoltem. Wbijając oczy w alkohol za jej plecami poruszył temat, który chodził mu po głowie, od kiedy wszedł do tej świątyni dawnych czasów.
- Jestem nowy tutaj i… - pytająco skinął głową w stronę butelek.
- 500 kapsli starczy w zupełności - zaszczebiotała zaskakując go swoją wiedzą i momentalnie wypełniła szklaneczkę whisky na dwa palce.
- A jaką częścią zupełności to jest? - uniósł naczynie i pociągnął łyk trunku, który smakiem przebijał wszystko z czym zetknął się od lat. - W zupełności starczy na 20 takich - mówiąc to nachyliła się w kierunku Marka, sprawiając, że jego oczy bezradnie podążyły w kierunku odsłoniętych niemal w całości piersi. “Dwie takie na pewno będą mi potrzebne” pomyślał, a głośno powiedział - W takim razie twoje zdrowie, panno…
- Doe - roześmiała się - Joan Doe. - Uzupełniła szklankę gdy tylko ją opróżnił i skierowała się w stronę innego potrzebującego jej pomocy klienta.
Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś interesującego i drgnął gdy ją zobaczył. Nie, nie była to Beri. Moment nadziei szybko się rozwiał, lecz i tak ruszył w stronę kobiety o azjatyckich rysach twarzy.
- Mogę postawić drinka? - Czarnooka kobieta kiwnęła głową, a on zwrócił się do barmanki. Przez chwilę miał wrażenie, że jej oczy chcą mu coś powiedzieć, lecz zignorował to. Jego uwaga już całkowicie była skupiona na nowo poznanej kobiecie. Okazało się, że jeden drink nie starczy. Nieznajoma opróżniała szklaneczki whisky szybkimi haustami, tak jakby były młotkiem, którym chciała kogoś chciała zabić. Gdy przerwała ten sprint, po czterech, w końcu się odezwała.
- Znowu nie przyszedł, jak śmie. - Jad złości w jej głosie obudził w Marku pierwotny instynkt przetrwania, lecz nim nogi zdążyły zareagować nieznajoma już chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Uległ nie tylko z zaskoczenia. Niewygodna potrzeba, która męczyła go już od tylu dni skorzystała z okazji by wyrwać się spod jego kontroli. Pobudzony nią, alkoholem i agresją kobiety wyłączył instynkt samozachowawczy i poddał się gwałtownemu biegowi wydarzeń.
To było niczym burza. Taka z piorunami, opadami gradu i tornadem. Ledwie znaleźli się w pokoju, azjatka rzuciła się na niego z zawziętością, od której runął na wznak na łóżko. Nie bawiąc się w żadne ceregiele ściągnęła mu spodnie tylko na tyle ile było trzeba i wskoczyła na niego z bolesną siłą. Nie zdążył wypuścić z piersi powietrza, gdy na jego twarzy wylądowały uderzenia. Pierwsze palące, z liścia tylko podsyciły podniecenie, lecz gdy drobna pięść trafiła go w oko, zobaczył gwiazdy. Szarpnął się próbując wyrwać spod ogarniętej szałem kobiety, lecz ta niczym wytrawny jeździec rodeo utrzymała go między swoimi udami. To nie były żarty. Porzucił myśli o delikatności i gdy kolejny raz skierowała pięść w stronę jego twarzy, udało mu się odchylić na tyle, by impet ciosu przyjęła poduszka. Następne uderzenie już przechwycił i bezlitośnie wykręcił atakującą go rękę z siłą, która w końcu orzeźwiła kobietę. Wrzasnęła coś po japońsku, lecz teraz on już nie był w stanie się zatrzymać. Rozjuszony jej atakiem i równie mocno podniecony, przewrócił ją na plecy i więżąc zaciśniętymi na nadgarstkach dłońmi, nie zatrzymał się aż do momentu spełnienia. Nie zdążył się tym nacieszyć. Chwila dekoncentracji drogo go kosztowała. Precyzyjne uderzenie w splot słoneczny momentalnie pozbawiło go tchu i sił, a kobieta wrzeszcząc coś wybiegła z pokoju. Nie musiał znać japońskiego by wiedzieć o co chodzi. Starczyło nieustannie powtarzane słowo Mumei by oblał go zimny pot. “O kurwa… Już po mnie” . Zebrał się w sobie, podciągnął spodnie i ruszył w stronę okna, które na całe szczęście łatwo udało mu się otworzyć. Pierwsze piętro, niewysokie! Wymamrotał dwa słowa podziękowania dla niebios, zawiesił się na rękach i zeskoczył. Gdy tylko dotknął chodnika obiema stopami pomknął jak strzała byle dalej od feralnego miejsca.

- Czy wiesz, która jest godzina? - zamarł niepewny, czy głos Beri nie jest objawem jakiegoś szoku pourazowego. Pomimo to podszedł do pytania jak najbardziej poważnie - Nnie… nie wiem, a która jest?
- Pierwsza, kurwa pierwsza! Sander nie mówił, że masz wrócić do północy?
- Przepraszam Beri, straciłem poczucie czasu. Możesz mi wierzyć, to się więcej nie powtórzy -
być może słowa, a być może żarliwe przekonanie z jakim je wypowiedział, sprawiły, że Beri się uspokoiła. - Masz szczęście, że jeszcze nie spałam. Zabiłabym cię, gdybyś mnie obudził. Nie żartuję. - Jej słowa przywołały wspomnienie azjatyckiej nieznajomej i aż nim wstrząsnęło
- Nawet nie wiesz jak bardzo ci wierzę - wyszeptał. - Dobranoc.
Jego obawy, że nie będzie mógł zasnąć nie sprawdziły się. Spał snem sprawiedliwego aż do momentu, gdy poczuł delikatne szarpnięcie za ramię.
- Mark, czyżbyś wpadł na drzwi? - zapytała Beri z rozbawioną miną wskazując na jego oko.
 
cyjanek jest offline  
Stary 03-01-2016, 12:24   #62
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Po opuszczeniu znajomych Lucky trasa była niemiłosiernie nudna. I chociaż nuda z reguły oznaczała przeżycie, Wolf tęsknił za tą falą adrenaliny, która przetaczała się przez jego ciało, gdy synchronizował przyrządy celownicze z ludzkim ciałem. Przynajmniej jego ramię mogło odpocząć i rana przestała aż tak dokuczać.

Gdy dotarli do Prince George, czujność mężczyzny była już porządnie uśpiona. Za dawnych czasów taka sytuacja prawdopodobnie nie miałaby miejsca, ale lata spędzone poza wojskiem odcisnęły swój ślad w przyzwyczajeniach niegdysiejszego żołnierza. Po przemowie pani burmistrz przeniósł swoje rzeczy do pokoju, który jeszcze nie był przez nikogo zajęty. Nie miało znaczenia, kto będzie “tym drugim”, spał już z tak przedziwnymi ludźmi, że ta ekipa wydawała się być całkiem normalna. Z pokoju wyszedł, mając przy sobie jedynie pistolet w kaburze przypiętej do paska. Nie spodziewał się kłopotów podczas spaceru. Mylił się.

Miejsce tymczasowego pobytu było dość dobrze widoczne z wielu części zrujnowanego miasta, więc mógł sobie pozwolić na luksus ignorowania przebytej trasy. W jednej z węższych i bardziej zrujnowanych uliczek wyrósł przed nim porządnie zbudowany mężczyzna z twarzą ukrytą pod kapturem. Wolf mógł dostrzec jedynie bezczelny uśmieszek przyozdobiony brakami w uzębieniu.
- Nowy tutaj? Słyszałeś, że nowi płacą wpisowe?
Harvey spojrzał na niego jak na idiotę, którym zapewne był. Postanowił zignorować pytanie i poczekać, aż “stary” grzecznie się odsunie. Nie minęło kilka sekund, a ręka innego napastnika szarpnęła go do tyłu, a przez skórę na szyi poczuł zimną stal noża.
- Avez-vous entendu, monsieur? - Cichy głos kobiety dotarł do jego uszu. Znał ten głos. Słyszał go ostatnio ponad dziesięć lat temu, ale nie było mowy o pomyłce.
- Je vous ai entendu… Babette - odpowiedział spokojnym głosem.

* * *

Babette była kochanką jego kumpla z czasów Legii Cudzoziemskiej. Gdy dostawali przepustki, Bastian - twardy Niemiec - wyrywał się do swojej delikatnej jak płatek śniegu ulubienicy. Wolf często wybierał się razem z nim, gdyż Francuzka przyprowadzała wtedy jedną ze swoich przyjaciółek. Wybierali się często na podwójne randki, a po kolacji rozchodzili się parami do kobiecych, przesiąkniętych perfumami mieszkań. Pomimo faktu, że w mieszkaniu Babette zawsze lądował Bastian, Wolf widział w spojrzeniu kobiety, że odpowiadałoby jej, gdyby to Ukrainiec zajął jego miejsce.

* * *

Kobieta odsunęła ostrze od gardła Wolfa. Mężczyzna spokojnie odwrócił się do niej. Babette zamachnęła się i obdarzyła byłego Legionistę solidnym liściem.
- Jak mogłeś, gnoju? Nawet nie raczyłeś się pożegnać - wysyczała przez zęby, zaciskając dłonie w pięści. Jedna z nich ruszyła w stronę policzka Harvey’a, lecz ten nie zareagował. - Spierdalaj stąd, bo cię zarżnę jak świnię.

Gdy wrócił do pokoju, współlokator się już pojawił. Sander. Uniósł głową znad talerza, by zobaczyć, kto wchodzi, po czym wrócił do jedzenia. Wolf także usiadł i w milczeniu zjedli resztę przygotowanego dla nich posiłku.

Noc nie była łaskawa dla Ukraińca. Minuty mijały, ale sen nie chciał nadejść. Wolf z początku leżał, próbując zmusić się do snu, ale po dwóch godzinach poddał się i usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Nie wiedział, jak długo tak siedział, zatopiony we wspomnieniach, z których wyrwało go skrzypnięcie podłogi tuż za jego drzwiami. Gdy zobaczył poruszającą się klamkę, sięgnął po schowany pod poduszką pistolet. Szybkie spojrzenie na Sandera wystarczyło, żeby zorientować się w sytuacji. Jest sam, “dowódca” spał snem sprawiedliwego. Powolnym ruchem odbezpieczył broń i wlepił wzrok w drzwi, które otworzyły się powoli, wpuszczając do środka promień światła padającego z korytarza.
- Sander? - Cichy głos Lucky wdarł się w ciszę panującą w pokoju. Bez wątpienia zamierzała wejść do środka, jednak wstrzymała się widząc skierowaną na siebie lufę. - Wolf…
Mężczyzna opuścił lufę i spojrzał z zainteresowaniem na stojącą kobietę.
- Nie możesz spać?
- Powinnam zapytać o to samo -
odparła, wchodząc nieco głębiej do pokoju, jednak nie zamykając za sobą drzwi. Harvey jedynie wzruszył ramionami i schował broń pod poduszkę. Utkwił spojrzenie w ścianie i ponownie pogrążył się w swoich rozmyślaniach.
- Ciekawy wieczór? - Zapytała, nie zrażona jego zachowaniem. Oparła się o ścianę przy drzwiach i wciąż mówiła cichym szeptem, najwyraźniej nie spiesząc się z budzeniem Sandera.
- Starzy znajomi - mruknął Wolf, nie patrząc nawet na kobietę. - Jeszcze z czasów Legii.
- Nie ma to jak spotkanie po latach. -
Nie wydawała się chętna by poznać więcej szczegółów. - Wstawaj Thane, musimy pogadać - zwróciła się, nieco głośniej do drugiego mężczyzny, który tym razem otworzył oczy, niezbyt zadowolony z faktu, że się mu odpoczynek przerywa.
- Wiesz, która jest godzina? - Zapytał tylko, jednak podniósł się z łóżka, nie zaszczycając Wolfa spojrzeniem i ruszył w jej kierunku.
- Niewiele mnie to obchodzi. Dobrej nocy - rzuciła jeszcze w kierunku Harveya, nim wyszła na korytarz, w sposób widoczny kulejąc. Sander podążył za nią, mląc w ustach przekleństwo i zostawiając Wolfa samego.
 

Ostatnio edytowane przez Aveane : 03-01-2016 o 16:21.
Aveane jest offline  
Stary 03-01-2016, 16:01   #63
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na rozwiązanie zagadki tyczącej się tożsamości swego lokatora nie musiał czekać długo. Ciche pukanie przerwało rozkładanie bagażu, a po nim, nie czekając nawet na jego odpowiedź, drzwi otworzyły się ukazując Lucky.
- Można? - zapytała.
- Jasne. - Stoner zerwał się z łóżka, na którym się wylegiwał. - Czuj się jak u siebie w domu - dodał.
- Dzięki - rzuciła, zamykając za sobą drzwi i ruszając do drugiego łóżka. Swój bagaż rzuciła obok, nie zajmując się jego rozpakowywaniem, a następnie nieco ciężko, opadła na łóżko.
- Nie wyglądasz kwitnąco. - Stoner był bezlitośnie szczery. - Jak ci mogę pomóc?
- Poradzę sobie - odparła, siląc się jednak na uśmiech, który nie wyglądałby jak skrzywienie ust wywołane bólem. - Nie masz czasem czegoś mocniejszego przy sobie? - zapytała po chwili, pochylając się i sięgając po rzucony wcześniej na podłogę plecak.
Stoner sięgnął do plecaka i wyciągnął niewielką piersiówkę.
- Chcesz pić, czy... - Podał piersiówkę swej współlokatorce.
- Znieczulić - co w jej przypadku najwyraźniej pokrywało się z piciem. Pociągnęła dwa porządne łyki i dopiero wtedy oddała piersiówkę właścicielowi. - Musimy uważać na leki - wyjaśniła, zdejmując kurtkę.
- Ściągaj spodnie i pokaż tę nogę - zaproponował Stoner.
Obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem.
- Właśnie mam taki zamiar. Poradzę sobie jednak sama - odparła, i wedle tego co powiedziała zaczęła zdejmować spodnie, krzywiąc się przy każdym ruchu. - W plecaku mam apteczkę. Bądź tak miły i mi ją przygotuj.
Stoner był tak miły. Wyciągnął z plecaka Lucky apteczkę i otworzył.
- Zosia Samosia - mruknął.
- Proszę bardzo... czym chata bogata - dodał.
- Dzięki - zdawkowe podziękowanie było najwyraźniej wszystkim na co było ją w danym momencie stać. Spodnie wylądowały na podłodze, a ich właścicielka zainteresowała się zawartością apteczki.
- Z posiadanych przez nas danych wynika iż nie masz przeszkolenia medycznego więc wybacz ale twoja pomoc raczej na niewiele się tu zda. - Dodała w odpowiedzi na jego komentarz.
- Wybaczam - odparł Stoner. - I obiecuję, że jak przypadkiem zemdlejesz, to nie udzielę ci pierwszej pomocy.
- Spokojnie, to nie pierwszy raz, nie zemdleję. - Kobiecie najwyraźniej udało się odzyskać nieco dobrego humoru. Korzystając z nożyczek dołączonych do zestawu, pozbyła się dotychczasowego opatrunku. Z jej ust wyrwało się przekleństwo gdy okazało się, że jest on zakrwawiony. - Puścił szew - poinformowała Stonera.
- Zawołać Marka? - spytał.
- Nie mam ochoty na jego nadopiekuńczość - zaprzeczyła, dodatkowo wzmacniając swą decyzję ruchem głowy. - Klej powinien załatwić sprawę. Widać niedokładnie je założyłam.
Stoner nie skomentował. Lucky była dużą dziewczynką, sama wiedziała, co robić. Usiadł na swoim łóżku, spokojnie obserwując działania Lucky.
Ta zaś skorzystała z dołączonych do zestawu rękawiczek i dopiero mając je na rękach zabrała się do opatrywania rany. Zabieg nie trwał długo. Widać było, że stara się skrócić ów czas na tyle, na ile mogła sobie pozwolić. Stoner mógł usłyszeć kilka dość obrazowych określeń gdy łączyła ze sobą brzegi rany i nakładała na nie klej, umieszczony w małej, przeźroczystej tubce. Z pewnością zastrzyk przeciwbólowy byłby wskazany, jednak nie wyglądało na to by Lucky miała zamiar skorzystać z tego środka. Na koniec przykleiła cztery plastry mające za zadanie utrzymać brzegi złączone, a następnie założyła opatrunek, wzmacniając go bandażem.
Po skończeniu opadła do tyłu, podtrzymując się na łokciach i spoglądając na Stonera niezbyt przyjaznym wzrokiem, który jednak szybko został zastąpiony obojętnością. Dopiero gdy jej oddech się wyrównał, skusiła się na nieco przyjaźniejszy wyraz twarzy.
Stoner udał, że nic nie widział, nic nie słyszał.
- Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? - spytał.
- Kolejna porcja znieczulacza byłaby całkiem mile widziana - odparła.
- Przyspiesza krążenie krwi - stwierdził Stoner, mimo tych słów podając piersiówkę.
Lucky nie odpowiedziała na jego słowa, zamiast tego wychyliła się i wzięła od niego naczynie, po raz kolejny upijając z niego dwa łyki i oddając.
- Co nas nie zabije… - mruknęła przy tym.
- Jasne... - W głosie Stonera zabrzmiała wyraźna kpina. - Co powiesz o pani burmistrz? - spytał.
- A co chcesz o niej wiedzieć? - Odparła pytaniem, na jego pytanie.
- Nie wydaje się zachwycona naszą misją. Czy jest w stanie zrobić coś przeciwko naszym planom, by wzmocnić swoje siły?
- Oczywiście, że jest. To jej miasto i rządzi nim niepodzielnie od dwóch lat. Jeżeli zdecyduje się zwrócić przeciwko nam, nie mamy szansy - Lucky nie wydawała się zbytnio przejmować tą ewentualnością. Spokojnie pozbierała bałagan, którego narobiła i umieściła apteczkę tam, gdzie była wcześniej, czyli w plecaku. Następnie ułożyła się wygodnie na łóżku, opierając o ścianę.
- Chodziło mi raczej o ocenę jej charakteru - sprecyzował Stoner.
- Nie zdecyduje się na ten krok. Straty przewyższą zyski, które są w tym wypadku minimalne. - W jej głosie słychać było niezachwianą pewność ale i twarde nuty sugerujące, że jest doskonale obeznana z obecną sytuacją pani burmistrz.
- Uspokoiłaś mnie - stwierdził.
Nim zdążył powiedzieć nic więcej, gdy do drzwi ktoś zastukał.
- Kolacja! - odezwał się męski głos.
Stoner podszedł do drzwi i odebrał dwa talerze, których zawartość w niczym nie odbiegała od standardowej, serwowanej w Arkadii papki, co to niby zawierała wszystkie niezbędne człowiekowi składniki, do których zdecydowanie nie należał smak.
- Dziękuję. - Stoner postarał się przybrać przyjemny wyraz twarzy. Zamknął drzwi, po czym podał Lucky jeden z talerzy.
- Smacznego - powiedział.
- Na to raczej nie ma co liczyć - odparła, odkładając talerz na bok, widocznie nie mając ochoty na jego zawartość.
- Oberwałaś, musisz coś zjeść - powiedział Stoner, chociaż jego chęć na jedzenie tej brei oscylowała w okolicach zera. Miał jednak szczery zamiar się zmusić.
- Poradzę sobie - odparła, nie wykazując ochoty na skorzystanie z jego rady.
Nie była dzieckiem, więc Stoner nawet nie próbował jej do czegokolwiek nakłaniać. Wziął łyżkę i ostrożnie spróbował tego, co w tym miejscu szumnie zwano kolacją.
- Nie jest takie złe - powiedział, tylko trochę mijając się z prawdą. - Jak się potem czymś przepije, to już w ogóle coś z tego będzie.
- Nie przeszkadzaj sobie zatem. - Jego słowa zdecydowanie jej nie przekonały, talerz pozostał tam gdzie go położyła. Zamiast skorzystać z okazji do zjedzenia owego pożywnego posiłku, oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy.
Stoner jakoś zmęczył swoją porcję, ale zdecydowanie nie miał ochoty na dokładkę. Upił z piersiówki niewielki łyk, na lepsze trawienie, po czym odstawił oba talerze na stolik.
- Jesteś zainteresowana deserem? - spytał.
- To zależy od tego jaki to deser - odparła, unosząc jedną powiekę i mierząc go raczej obojętnym spojrzeniem.
- Trochę jeszcze zostało. - Uniósł piersiówkę.
Druga powieka dołączyła do pierwszej, a na ustach kobiety pojawił się lekki uśmiech.
- Nie odmówię - odparła.
Stoner podszedł do łózka, na którym rozsiadła się Lucky, i podał jej metalową flaszkę.
W ramach podziękowania skinęła mu głową i nie zwlekając dłużej skorzystała z oferty.
Stoner średnio przejął się tym, że przy najbliższej okazji będzie musiał uzupełnić zapasy. Głód Głodem, ale od zarania dziejów ludzkość potrafiła przerabiać zboża, owoce i warzywa na procenty w płynie i z umiejętność ta stale istniała i nie wyglądało na to, by miała kiedykolwiek zniknąć.
Odebrawszy piersiówkę Stoner poczęstował się jeszcze odrobiną jej zawartości, po czym rozsiadł się na łóżku, w podobnej jak Lucky pozie, i spod na pół przymkniętych powiek przyglądał się swej współlokatorce.
Ta zaś postanowiła najwyraźniej iż nie pozostanie mu dłużna. Podkuliwszy zdrową nogę, oparła rękę na jej kolanie i nie spuszczała go z oczu. Jej spojrzenie nie wyrażało ani pozytywnych ani też negatywnych uczuć. Równie dobrze mogłaby przyglądać się ścianie za jego plecami, z tym że Stoner akurat znajdował się na drodze.
Co z kolei w najmniejszym stopniu Stonera nie wzruszyło.
Sytuacja taka trwała dość długo. Najwyraźniej żadne nie zamierzało ustąpić, co bez wątpienia zakończyłoby się całonocnym czuwaniem. Było, bowiem po pewnym czasie kobieta westchnęła, najwyraźniej znudzona ową zabawą.
- Mam ochotę na spacer, nie przeszkadzaj sobie - rzuciła, zsuwając się na brzeg łóżka i sięgając po spodnie.
- Przyjemności - odparł Stoner.
Ubranie się zajęło jej nieco czasu, co bez wątpienia nie spowodowało poprawy humoru. Na koniec poprawiła kaburę i ruszyła w stronę drzwi. Jej plecak został na miejscu, co bez wątpienia miało oznaczać iż prędzej czy później wróci.
A to oznaczać miało, że - wbrew chęciom - nie można zastawić drzwi krzesłem...

Gdy za Lucky zamknęły się drzwi, Stoner zgasił światło i położył się.
Miał ochotę nieco się przespać, ale (mimo zapewnień Lucky) miał broń pod ręką.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-01-2016, 21:01   #64
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Wbrew obawom niektórych noc minęła spokojnie. Nie każdemu co prawda dane było w pełni ją przespać, jednak obyło się bez ataków na ich życie, a to i tak było więcej, niż oczekiwano.
Dzień wstał pochmurny. Słońce uparcie nie chciało wyjrzeć zza zasłony gęstych chmur, a lekka mżawka, która z nich leciała, wkrótce przerodziła się w solidny deszcz. Śniadanie ponownie dostarczono im do pokoi. Ponure spojrzenia rzucane niektórym świadczyły o tym, że była to lepsza opcja niż stanięcie oko w oko z załogą stacjonującą w hotelu.

Także w opuszczeniu miasta nikt im nie przeszkadzał. Tuż przed odjazdem uzupełniono zapasy jedzenia i amunicji. Marsowe miny wyraźnie mówiły o tym, co sądzono o takim marnotrawstwie, jednak nikt nie sprzeciwił się rozkazom Judi. Z informacji, którymi się z nimi podzielono, wynikało, że Głodni z jakiegoś powodu wstrzymali się od ataków tej nocy. Sądzono zatem, iż szykują coś większego. Czytając między wierszami nie trudno było się domyślić co załoga Prince George sądzi o wyruszaniu w takiej chwili, jednak decyzji swojej Sander nie zmienił. Gdy wszystko było gotowe - wyjechali.

Pokonanie jedynego, wciąż stojącego mostu na rzece Fraser, zajęło im dobre pół godziny. Przestawienie wszystkich zapór, która to praca została złożona na barki stacjonujących przy posterunku żołnierzy, było zarówno męczącym jak i frustrującym zajęciem. Do tego w każdej chwili mógł nastąpić atak, co bynajmniej nastrojów nie poprawiało.
Szczęście jednak sprzyjało drużynie z Arkadii. Obyło się bez dodatkowych atrakcji, a na koniec nawet rzucone im zostały życzenia powodzenia.

Droga była wolna, nikt jednak szczególnym zapałem nie grzeszył.
Skład pojazdów pozostał taki, jak w chwili wyruszenia z Burwash Landing. Noga Lucky nie pozwalała jej na prowadzenie motoru, więc z wyraźną niechęcią ponownie zajęła miejsce w transporterze, wraz z Markiem. Stoner zwyczajowo zajął swoją pozycję na siedzeniu pasażera, tuż obok Sandera. Ghurka pozostała we władaniu Rohowa i Wolfa, a motory w rękach Beri i Meggie.

Wszystko szło wedle planu aż do południa. Wedle rozkładu mieli w tym czasie dotrzeć w pobliże Kamloops. Już jednak przed Quesnel natrafili na pierwszą poważną blokadę, która zakończyła się wymianą ognia. Obyło się co prawda bez ofiar po stronie arkadiańskiej, jednak ustaliło schemat, wedle którego przebiegała dalsza droga. Chwile ciszy, atak, obrona, dalsza droga i kolejne ataki. Grupy nie wydawały się szczególnie zorganizowane. Ich uzbrojenie ograniczone, a zgranie żałosne. Gdy jednak dotarli do zjazdu na 99, w słuchawkach rozległ się głos Sandera.
- Miny na drodze.
Nim zdążył przebrzmieć w bok transportera uderzyła salwa z karabinu maszynowego, o mały włos nie trafiając przy okazji jadącą z boku Meggie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 03-01-2016 o 22:17.
Grave Witch jest offline  
Stary 03-01-2016, 22:45   #65
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Nie dość, że miejscowi ich nakarmili i nie obrabowali, to jeszcze Stonerowi udało się trochę przespać.
Lucky też wróciła w nienajgorszym humorze, zatem i ten 'element wystroju pokoju' nie przeszkodził mu w zaśnięciu.

Ranek co prawda nadszedł odrobinę zbyt wcześnie, ale to nie zmieniło nastawienia Stonera do otoczenia.
Lucky raczyła bez skrzywienia się odpowiedzieć 'dzień dobry', a gdy bez zbytniego marudzenia opróżniła talerz ze znaną im już (udającą śniadanie) papką... To zapowiadało całkiem niezły dzień.
Uzupełnienie zapasów, mimo krzywych min tych, co ich żegnali, stanowiło niezłe uzupełnienie początku dnia.


Miłe złego początki...
Niezbyt długo dano Stonerowi cieszyć się spokojem. Jadna blokada, druga, trzecia, kolejna. Najwyraźniej komuś bardzo zależało na tym, by zatruć im życie - bo jak na razie przeciwnicy mogli co najwyżej zdrapać nieco lakieru z karoserii samochodów.

Albo jednak przeciwnicy nad wyraz szybko uczyli się na błędach, albo też trafili na bardziej zorganizowaną grupę.
Miejsce było całkiem nieźle przygotowane - miny z przodu, karabin maszynowy z boku - aż się prosiło, by wyskoczyć z szoferki, schować się za karoserią i paroma celnymi kulami zgasić obsługę karabinu.
Problemem były tylko domy, znajdujące się po przeciwnej (w stosunku do karabinu maszynowego) stronie szosy - idealne wprost do rozlokowania tam kilku ludzi. Na przykład paru snajperów.

Nie opuszczając szoferki Stoner zaczął lustrować tamte budynki, usiłując wypatrzeć oznaki czyjejś obecności.
Słońca nie było, więc miał nadzieję, że stara, dobra podczerwień pozwoli coś dostrzec.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-01-2016, 15:20   #66
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Orest pochylił głowę, słysząc salwę z ciężkiego karabinu. Jednak gdy uświadomił sobie, że to nie jego pojazd był celem ostrzału, natychmiastowo wcisnął pedał hamulca, przypominając sobie komunikat od Sandera. Rosjanin ustawił ghurkę tak, by stała obok transportera, pozostawiając jednak między nimi trochę luzu.

- Motory, schowajcie się! - krzyknął do mikrofonu, mając nadzieję, że Meggie i Beri posłuchają jego rady i udadzą się do zaimprowizowanej kryjówki. Nie mogli mieć pewności, czy po przeciwnej stronie nie znajdują się kolejni strzelcy, toteż zasłaniając się dwoma większymi pojazdami mieli większe szanse na uniknięcie postrzału.

- Wolf, widzisz coś? - zapytał, odwracając się do swojego strzelca. Rohow wiedział, że jako jedyni w kolumnie mogą prowadzić ostrzał z pojazdu i liczył na to, że Harvey szybko wytropi napastników, eliminując zagrożenie.
Im dłużej tu siedzieli, tym bardziej pętla tej pułapki zaciskała się na ich szyjach.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 07-01-2016, 17:58   #67
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Kurwa! – zaklęła z zawziętością podrzędnego bandziora, który modulując głosem, owym słowem potrafi wyrazić niemal wszystko.
Ci, którzy usłyszeli ją w słuchawce bez trudu mogli odgadnąć, że powiedziała właśnie jak jest zdziwiona i wystraszona tym, że seria z karabiny maszynowego prawie podziurawiła ją jak dobry żółty ser.

Coś nad nią czuwało, ewidentnie. Zwykle to ona jechała przed samochodami. W tym momencie siedziała na ogonie transportera i tylko to, pozycja, którą obrała zupełnie przypadkowo, uratowało jej dupę.
Zahamowała ostro tracąc na kilka ułamków sekundy panowanie nad motorem. Jakimś cudem się jednak nie przewróciła. Skręciła mocno w prawo, po czym ponownie przyspieszyła, by zająć miejsce z drugiej strony samochodu. Nie miała nawet czasu na to, by zorientować się czy tam będzie bezpieczniej. Liczyło się tylko to, żeby zniknąć z zasięgu karabinu, którego kule raz ją ominęły.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 08-01-2016, 12:21   #68
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
“Mimo wszystko warto było” uznał gdy już bezpiecznie opuścili mury Prince George. Do samego końca, do momentu gdy minęli ufortyfikowany chodziły mu mrówki po kręgosłupie. Rozglądał się czujnie w obawie, że szalona Japonka będzie chciała wyjaśnić to drobne nieporozumienie z poprzedniego wieczoru. Zapewne przy współpracy tajemniczego pana Mumei. Jednak nikt nie okazywał mu wrogiego zainteresowania. Najwidoczniej albo przecenił siłę wrażenia jakie zrobił na tej przygodnie poznanej kobiecie i już tylko finfa pod okiem i parę zadrapań na plecach przypominały, jak szalony był to wieczór. Wyciągnął ramiona do góry i przeciągnął się sprawiając, że zadrapania na plecach go zapiekły - nie potrafił powstrzymać się od przywołania koniec końców przyjemnych wspomnień. Nawet docinki Beri i uśmieszek na twarzy Sandera spływały po nim niczym woda po kaczce. Długo nie trwało gdy spłynęło jego dobre samopoczucie.
- Miny na drodze - obwieścił Sander o nadejściu problemów, a jego słowa potwierdził łomot pocisków o burtę transportera. “Dobrze, że jak grochem o ścianę” - pancerz pojazdu poradził sobie bez problemu z atakiem. Mimo to wolał mieć pewność, że walka jest konieczna:
- Uda się nam wycofać i ruszyć inną drogą?
- Musielibyśmy wrócić się do Prince George - wyjaśniła mu Lucky. - Musimy ich załatwić lub ominąć. Najlepiej to pierwsze - dodała.
- Ominąć ich i miny może być ciężko - rzuciła Meggie. Serce waliło jej jak młotem. Miała wrażenia, że nie jest jedyną osobą, która to słyszy.
- A pod ostrzałem nie pozbędziemy się min - wyglądało na to, że ugrzęźli. Jedynym wyjściem z impasu było własnoręczne pozbycie się problemu.
 
cyjanek jest offline  
Stary 08-01-2016, 21:02   #69
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Po serii drobnych potyczek po drodze Wolf czuł drobną ekscytację. Od lat nie by w wirze wojny i powrót był dla niego bardzo korzystny. Nawet zaczął od czasu do czasu się uśmiechać. Huk wystrzałów był tym, co nadawało sens jego życiu, jednak odgłosy strzelnicy mu nie wystarczały. Tamte naboje nie piły krwi wrogów. Teraz jednak było inaczej. Karabin maszynowy nie stoi przy drodze ot tak sobie. I nigdy nie zwiastuje nic dobrego.

Gdy Rohow zadał swoje pytanie, Wolf już przeprowadzał obserwację terenu. Nie było trudno, płomień z lufy karabinu był dobrze widoczny.
- Mam - powiedział spokojnie i sięgnął po skrzynkę zawierającą taśmę z nabojami do broni umieszczonej na dachu ich pojazdu, której końcówkę od razu wyciągnął z metalowego pudełka. Takie przygotowania lepiej było przeprowadzać pod osłoną pancerza.
- Gotów - Wolf spojrzał na Rosjanina i skinął głową. Otworzył klapę na dachu pojazdu i wślizgnął się na swoje stanowisko. Czas sprawdzić, kto jest lepszy.
 
Aveane jest offline  
Stary 09-01-2016, 21:08   #70
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Sytuacja nie wyglądała na wesołą. Miejsce było idealne na zasadzkę i do tego też zostało wykorzystane. Kolejna seria z karabinu z łoskotem uderzyła w opancerzony pojazd, nie czyniąc większych szkód poza hałasem. Nie wydawało się także, żeby strzelec specjalnie się starał. Z drugiej strony panowała cisza.
Do rozmowy, która w trybie przyspieszonym toczyła się wśród członków wyprawy, wtrącili się wreszcie ci, którzy mieli nią dowodzić.

- Dlatego mówię, że trzeba ich załatwić. - Spokojny głos Lucky świadczył o tym, że kobieta nie obawia się zbytnio zaistniałej sytuacji. Mark, który wraz z nią przebywał w transporterze, mógł stwierdzić, iż faktycznie kobieta była uosobieniem spokoju gdy metodycznie sprawdzała karabin i przypinała do pasa zapasowy magazynek.
- Rohow wyjedź tak, żeby Wolf miał możliwość ostrzału. Beri sprawdź drugą stronę, tylko uważaj. Meggie jedziesz z nią, uważaj na siebie. Stoner pilnuj ich - Sander wydał szybkie rozkazy, po czym rzucił spojrzenie w tył. - Gotowa?
- Jak zawsze - potwierdziła Lucy, dopinając opaskę uciskową, którą założyła na nogę.
- Pójdę sprawdzić te domki - zaproponował Stoner, który sądził, że twórcy zasadzki nie byli skończonymi idiotami, że powinni jakoś zabezpieczyć obie strony.
- Nie wychylaj się zbytnio. Mark zajmij jego miejsce - dorzucił jeszcze Sander, po czym wrócił do obserwacji sytuacji i słuchania nadchodzących meldunków.


Meggie

Beri nie zwlekała z wykonaniem rozkazu. Przygazowała krótko i wystrzeliła w stronę luźno rozłożonych domów. Wystawianie się w ten sposób było ryzykowane, jednak osłony motorów już nie raz okazały się nad wyraz skuteczne, a dołączone do nich karabiny potrafiły zniechęcić nawet tych najbardziej wytrwałych. Sztuka polegała na tym by nie ustawić się do strzelającego bokiem.


Stoner

Lucky skinęła jedynie głową, witając nagle zyskane towarzystwo w wypadzie. Chwytając swój karabin ruszyła w stronę wyjścia z transportera.
Nawet ranna potrafił się poruszać szybko i sprawnie. Stoner, doświadczony w wypadach na zewnątrz, nie musiał na nią czekać, co też dobrze się złożyło bowiem ci, którzy zorganizowali zasadzkę głupi nie byli. Pierwsze kule poszły co prawda w motory, jednak nie brakło także chętnych by posłać je w nieco łatwiejsze cele.
Do pierwszego budynku jednak dobiegli. Mały, jednopiętrowy domek z wejściem z bocznej strony. Drzwi były uchylone.
- Idę pierwsza, osłaniaj tyłu - poleciła cicho Lucky i nie czekając ruszyła do środka.


Wolf & Rohow

Odmowa wykonania rozkazu była może i kusząca, jednak Rohow najwyraźniej nie miał zamiaru podpadać w takiej sytuacji. Większe pole widzenia ułatwiło Wolfowi wypatrzenie przeciwnika, a właściwie dwóch jak szybko stwierdził.
Ich manewr nie został niezauważony. Drugi karabin odezwał się do życia, jednak efekty były takie same, jak w przypadku transportera. Ile jednak czasu miało minąć nim przeciwnik sięgnie po cięższe środki? I czy takowe posiadał…?
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172