Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-12-2015, 15:22   #41
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Było mu głupio, że zostawili ich samych sobie. Być może sytuacja tego wymagała, zapewne też bez problemu poradzą sobie z niedobitkami wrogów, lecz i tak nie czuł się z tym dobrze. “Czy ryzyko wsparcia ich z zewnątrz było naprawdę takie duże?” - zadawał sobie pytanie. Noktowizory, opancerzone pojazdy, broń ciężką powinny dać im przewagę nad przeciwnikami, którzy tak oberwali w pierwszej fazie starcia, że ich morale musiało spaść do zera. “Echh wojsko i te ich rozkazy” westchnął jednocześnie usilnie starając się przekonać, że postrzał w nogę nie sprawi, że pani Lakis przestanie brykać. W końcu miał dość samodzielnego roztrząsania spraw życia i śmierci, więc postanowił pociągnąć za język Takino, tym bardziej, że jej rana i tak wymagała uwagi.
- Zapraszam do lekarza - uśmiechnął się do Beri. - Musimy zmienić opatrunek na solidniejszy.
- Ten w zupełności wystarcza - oznajmiła, jednak nie chcąc najwyraźniej wkurzać Sandera, który i tak w dobrym humorze nie był, opuściła siedzenie pasażera i skierowała się do wnętrza transportera by usiąść na jednym z foteli tam umieszczonych. - Byle szybko - dodała.
- Jednak nie wystarcza. Wcześniej nie miałem czasu oczyścić rany - wskazał głową na opakowania z lekami - Dostaliśmy tego tyle, że starczy na łatanie każdego z nas codziennie przez całą drogę tam i z powrotem. Nie ma co ryzykować i oszczędzać. - Usunął opatrunek, odsłaniając śniade i ładnie umięśnione ramię, którego doskonałość psuło blade rozdarcie na skórze. Ucieszył go brak zaczerwienienia, wyglądało na to, że nie doszło do zakażenia. Następnie uciskając ostrożnie gładką i jędrną skórę sprawdził, czy kość nie jest naruszona. Po raz kolejny miał powody do zadowolenia. To było czyste trafienie i zero komplikacji. Pozostało mu tylko zdezynfekować ranę i nałożyć opatrunek. Gdy wszystko było gotowe niepewnie spojrzał na twarz Takino - Poradzą sobie? Nie za szybko ich zostawiliśmy? Lucky jest ranna. Nie pobiega sobie - dodał zmartwiony.
Beri roześmiała się lekko i cicho.
- Raczej martwiłabym się o Wolfa, nie o Lucy - odparła. - Lepiej omijać ją z daleka jak się wścieknie. Do tego ranna… Poradzą sobie - dodała, dodającym otuchy głosem.
- Teraz już wiem czemu tak szybko zmykamy na południe - też się roześmiał. - Ale jak uda się im nas odnaleźć? Jaki mają zasięg nasze komunikatory?
- Dwa kilometry - wyjaśniła. - I nie muszą nas znajdywać. Razem opracowałyśmy trasę, a ona zna te miejsca wystarczająco by być w stanie określić gdzie się zatrzymamy. Nie musisz się martwić. Chyba, że będzie coś nie tak z mała, wtedy może być różni - dodała.
Skinął głową ze zrozumieniem a następnie dodał grobowym głosem. - Cóż, teraz pora na najgorsze. Jesteś gotowa na... zastrzyk? Mam nadzieję, że nie boisz się igieł? - czekając na odpowiedź wyciągnął strzykawkę i napełnił antybiotykiem.
- Cóż, z pewnością nie darzę ich miłością - odparła, przymykając oczy i opierając głowę o oparcie. - Byle szybko…
Przypomniał sobie co mówił lekarz gdy jeszcze był dzieckiem - Nie bój się, będzie dobrze, to tylko małe ukłucie.
- Jakbym tego nigdy wcześniej nie słyszała - odparła zniechęcona.
- I na pewno jeszcze usłyszysz. Obiecuję - zdał sobie sprawę, że palnął głupstwo i nerwowo zaczął się poprawiać - To znaczy… nie życzę ci postrzałów, ale wiesz, jakby co będę zawsze pod ręką. Zawsze kiedy trzeba - w końcu zdał sobie sprawę, że nie wychodzi mu to najlepiej i uśmiechnął się przepraszająco.
- Dobrze wiedzieć - odparła, również uśmiechając się lekko i nie komentując jego potknięć. - Musisz jednak popracować nad znajomością broni nieco większego kalibru niż strzykawka.
- Wiem, to mój słaby punkt. Brakuje mi doświadczenia z militarnymi gnatami. - Wziął w ręce swój karabin - ale teraz to się zmieni. Będę z nim spał, jadł i.. - ugryzł się w język by po chwili użyć wyrażenia bardziej poprawnego - I dużo strzelał.
- Czeka cię zatem wyjątkowo niewygodna podróż
- oświadczyła Beri śmiejąc się wesoło. - Lepiej zgłoś się do Wolfa lub Lucky i zapytaj ich o krótki trening gdy będziemy mieć chwilę spokoju. To wyjdzie ci bardziej na zdrowie niż samodzielne próby.
- Ciut się obawiam ich reakcji na wiadomość, że w strzelani z broni automatycznej nie jestem tak dobry, jak napisałem w CV. - Westchnął i zmienił temat - Brawo. spisałaś się na medal. Jutro zaboli jeszcze mniej.
Beri wróciła na swoje miejsce obok Sandera pozostawiając go w lepszym nastroju. Potrzebował tej rozmowy, wyjaśnienia pewnych faktów, by pozbyć się niepokoju i poukładać ostatnie wydarzenia.

Sander nie musiał się martwić. Wszystko co niezbędne do opatrzenia Lakis miał już dawno przygotowane, łącznie z anestetykami, skalpelem i nićmi do szycia. W sprawie postrzałów dowódcy misji przecież nie ma żartów. Wyskoczył z transportowca i z przyjemnością zaciągnął się świeżym powietrzem. Jedna z bardzo niewielu korzyści tego, że ludzi było mniej.
- To musiało być urocze miasteczko - mruknął pod nosem. - Po prostu jak zaczarowane. - Miał wielką ochotę by korzystając z okazji sprawdzić swój karabin, lecz za mało wiedzieli o tym miejscu by zacząć beztrosko hałasować. Zamiast oddania pierwszego w życiu strzału ze swojego Tavor Sara, błyskawicznie zmienił magazynek, tak jak trenował to przez większą część drogi. Niestety wykonanie w paru procentach odbiegło od założeń. Jeden magazynek pewnie utkwił w karabinie, lecz ten, który został z niego wyjęty zamiast gładko wcisnąć się w kieszeń, szurnął parę metrów po spękanym asfalcie. - Cholera - wyrwało mu się, co wrony skwapliwie wykorzystały by go przedrzeźniać. Podniósł magazynek z ziemi i ponowił operację wymiany, tym razem nie popełniając błędu.
- Nie macie wrażenia, że poluje tu jakiś drapieżnik? Jest zastanawiająco cicho. Zupełnie jakby coś przepłoszyło wszystkie zwierzęta. - "Lub ktoś" dodał w myślach.
 
cyjanek jest offline  
Stary 05-12-2015, 09:16   #42
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przyjemna wycieczka.
Tymi dwoma słowami Stoner mógłby określić czas po po wyjeździe z byłej stacji meteo. Nikt ich nie gonił, nikt do nich nie strzelał, nikt na nich nie polował, droga była w miarę porządna.Żyć nie umierać... gdyby nie cień niepokoju o tych, co pozostali i mieli za jakiś czas dogonić główną część wyprawy.
No ale tamci byli dorośli... i musieli sobie radzić sami.

* * *

Na terenach tak zwanego Dzikiego Zachodu można było niekiedy trafić na miasteczka duchów. Jedne bardziej znane, inne zapomniane przez ludzi i czas.
Burwash Landing, nie tak znowu dawno ośrodek turystyczny, wyglądał dokładnie tak samo - opuszczone domy, między którymi hulał wiatr.
Powybijane szyby świadczyły o jednym - nikt tutaj nie mieszkał, przynajmniej na stałe. Nawet idiota pomyślałby o tym, by się zabezpieczyć przed zimnem czy innymi psikusami, jakie mogła wyczyniać pogoda.
Albo zwierzęta.

W to, co Mark mówił, Stoner nie bardzo wierzył.
Wielkie drapieżniki zwykle trzymały się z dala od ludzkich siedzib, a lisy czy szopy nie miałyby tu czego szukać. Nie ma ludzie, nie ma śmietników, nie ma jedzenia.
Mimo tego Stoner usiłował wypatrzeć cokolwiek, co nie pasowało do atmosfery typowego ghost town.

Żadnych większych obiektów termowizja nie wychwyciła. Co prawda przypuszczenia Stonera co do drapieżników nieco się rozminęły z rzeczywistością, ale lis i dwa wilki, czy też zdziczałe psy... aż tak dużo tego nie było.
No i ptaki.
Ta zwierzęca mieszanka mogła sugerować, iż od jakiegoś czasu ludzi tu nie było.
Ale mogli bywać... Wbrew temu, co początkowo Stoner sądził, nie wszystkie budynki pozostawiono na pastwę losu. Okna restauracji były zasłonięte blachami, a drzwi zabezpieczone. Podobnie zabezpieczony był budynek muzeum.
Czy warto jednak było sprawdzać, co cennego jest w środku?

Środki transportu reprezentowało kilka osobowych samochodów z powybijanymi szybami, autobus, terenówka. Do tego dochodziła widziana wcześniej rozbita awionetka, oraz łódka, kołysząca się przy zdewastowanym pomoście.

- Może pływają na wyspy? - wysunął przypuszczenie Stoner. Ale to by znaczyło, że ktoś przypłynął i czeka gdzieś w okolicy.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-12-2015 o 14:21.
Kerm jest offline  
Stary 06-12-2015, 22:25   #43
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Sprawdzę ten hotel - głos Oresta był skierowany do jego tymczasowego partnera, Stonera. Rosjanin cieszył się z tego towarzystwa ze względów praktycznych. Ot, Ruger potrafił zabijać. To wystarczało, by uspokoić nerwy Rohowa.
- Ciekawe, czy mają jeszcze wolne pokoje - zażartował, zbliżając się do frontowych drzwi. Tym razem zabrał ze sobą broń automatyczną, którą teraz nerwowo ściskał w dłoniach. Jasne, takie opustoszałe miasteczka się zdarzały. Zwłaszcza teraz, kiedy Głodni opuszczali swoje siedziby w poszukiwaniu notyny. Prawdopodobnie mieszkańcy tego miejsca już od dawną gryzą piach, albo włóczą się gdzieś po pustkowiach, atakując podróżnych. Mimo to nikt nie dał mu gwarancji, że ktoś nie może się tu ukrywać.
Wejście wydawało się otwarte, toteż nacisnął klamkę i lekko pchnął drzwi, samemu przyciskając karabin do policzka i mierząc w poszerzający się otwór.
- Będę krzyczeć, jak coś - zawołał jeszcze do Stonera i zniknął w półmroku.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 10-12-2015, 22:01   #44
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Dawno nie siedziała na motocyklu. Po niespełna kilkuset metrach okazało się jednak, że jazda na motorze to jedna z tych rzeczy, których się nie zapomina, i która niezależnie od okoliczności sprawia przyjemność.
Droga do Burwash Landing minęła bez większych komplikacji a trasa, mimo, że obiektywnie długa, wcale jej się nie dłużyła. Lubiła prowadzić.

Postój zarządzony przez Sandera był doskonałą okazją do rozprostowanie nóg. Szybko zeskoczyła z motocykla, odłożyła na niego kask i wysłuchawszy poleceń ruszyła rozejrzeć się po mieście.

Urokliwa miejscowość otoczona malowniczym pejzażem gór, wody i lasów spowita była ciszą. Meg wzięła głęboki oddech rozkoszując się chłodnym, świeżym powietrzem. Cisza, spokój i okoliczności przyrody sprawiły, że na moment zapomniała o tym, że o świcie uczestniczyła w strzelaninie, która z pewnością była dopiero zapowiedzią tego, co ich czekało. Przez bardzo krótką chwilę liczyło się tylko tu i teraz. Na ziemie sprowadził ją hałas wywołany przez spłoszone ptaki oburzone faktem, że ktoś śmiał zbliżyć się do nich zaburzając tym samym poczucie bezpieczeństwa. Rozejrzała się niespiesznie po najbliższej okolicy.
Powybijane szyby, zdewastowane auta, tablice informacyjne i ogrodzenia. Nic ciekawego. Poruszając się cicho i ostrożnie wkroczyła na nierówny chodnik wijący się między sporym skupiskiem różnej wielkości domów, które mimo wielu różnic miały jedną wspólną cechę – każdy był w jakimś stopniu zdewastowany. Niektóre były tylko popisane sprayem, inne miały powybijane okna, wyrwane drzwi czy spalone ganki. Przed jednym z tych mniej zniszczonych budynków natknęła się na zwłoki. Skrzywiła się lekko, w skutek czego na jej twarzy pojawił się brzydki grymas. Ciało było mocno obgryzione, trudno było określić płeć, nie mówiąc już o wieku nieszczęśnika. Po bardzo pobieżnych oględzinach mogła jednak stwierdzić, że trup leży tu najwyżej kilka dni. Życząc mu miłego odpoczynku z wyrazem niesmaku na twarzy ruszyła dalej. Im bardziej zagłębiała się w osiedlu jednorodzinnych domów, tym więcej oznak dewastacji zauważała. Wyglądała to tak, jakby ktoś niszczył dla przyjemności z niszczenia. Niektóre oznaki pozornie bezsensownej dewastacji wydawały się być całkiem świeże. Potłuczone butelki, porozrzucane śmieci i inne objawy wandalizmu sprawiły, że jej ciało przeszedł dreszcz. Dłoń powędrowała w okolice biodra, by zgrabnym, cichym ruchem wyjąć z kabury pistolet i go odbezpieczyć. Uczucie względnego bezpieczeństwa, które towarzyszyło jej do tej pory opuściło ją zaraz po tym, jak dostrzegła kolejne zwłoki. Leżącym w błocie pośniegowym nieszczęśnikiem zajmował się właśnie duży wychudzony pies.

Zwierzę wyczuło obecność człowieka i uniosło zakrwawiony pysk.
- Cholera – syknęła niemal bezgłośnie, gdy tylko spostrzegła swój błąd w ocenie sytuacji.
Pies okazał się być wilkiem, który najwyraźniej nie był zachwycony jej obecnością. Wpatrywał się w nią a z ociekającej krwią paszczy pełnej ostrych zębów wydobywał się złowrogi warkot.
Mierzyli się wzrokiem wykonując próbę charakteru. Oboje nieruchomi. Każdy z niebezpieczną bronią. Meggie miała wycelowany w zwierzę pistolet. Wilk szybkość, siłę, dzikość, kły i pazury gotowe zadać bolesne rany. Wiedziała, że jeśli będzie zmuszona strzelić, nie zawaha się.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 11-12-2015, 17:51   #45
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Meggie

Wilk przyglądał się kobiecie czujnym, wrogim spojrzeniem żółtych ślepi. Krew z jego pyska raz za raz skapywała na trupa, którym się pożywiał. Teraz zaś ktoś ośmielił się mu w tym zajęciu przeszkodzić, być może nawet go pozbawić. Nic zatem dziwnego, że zwierzę zareagowało w sposób, którego można było oczekiwać. Ruszając pędem w jej stronę nie spuszczał napastnika z oczu. Pierwszy strzał tylko drasnął jego futro. Drugi powalił zwierzę na ziemię. Z jego paszczy wydobył się pełen sprzeciwu skowyt.


Rohow


Hotel zdecydowanie opuszczone wrażenie sprawował, nie tylko z zewnątrz ale i w środku. Poprzewracane fotele w poczekalni, rozbita szafka na klucze, wyrwana ze ściany lampa sufitowa. Na podłodze pełno było szkła i porozrzucanych wszędzie pamiątek wykonanych dłońmi przedstawicieli rdzennego ludu Kanady. Nie było schodów na piętro, gdyż takiego budynek nie posiadał. Szeroki korytarz prowadził przez całą długość hotelu. Po obu jego bokach, w równych odstępach znajdowały się drzwi z numerami pokoi. Większość stała otworem i odstraszała panującym w środku chaosem. Ostatnia para była zamknięta na klucz, a im bliżej Orest podchodził tym większy odór atakował jego nozdrza. Odór rozkładającego się mięsa.


Mark

- Znam tylko jednego drapieżnika, który byłby do tego zdolny
- odezwał się Sander, wychodząc z transportera. - I lepiej by było gdybyśmy na takiego nie natrafili. Szczególnie dla ciebie - dodał wskazując na trzymaną przez Popkinsa broń.
Mężczyzna oparł się o bok pojazdu i niechętnym spojrzeniem obrzucił otaczającą go dziką przyrodę. Jego prawa dłoń tkwiła na kaburze beretty, w każdej chwili gotowa by wyjąć pistolet i go użyć. Słuchawka w lewym uchu świadczyła iż stale monitoruje informacje przekazywane przez wysłanych na zwiad członków drużyny.
- Sprawdź to - rzucił po komunikacie Stonera.


Wszyscy


Nim jednak Ruger zdążył wykonać ów rozkaz, ciszę przerwały dwa strzały, jeden tuż po drugim. Nie minęła chwila gdy Mark i Sander usłyszeli dźwięk zbliżających się pojazdów, który dobiegał od strony południowej. Najwyraźniej nie byli jedynymi, którzy usłyszeli wystrzały. Pytanie tylko czy zbliżał się wróg czy przyjaciel.
- Wracać - rozkazał Thane, kierując te słowa do grupy zwiadowczej i znikając w transporterze, dodał - mamy gości…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 11-12-2015, 22:53   #46
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sprawdzenie, czy łódka jest wykorzystywana do podróży na wyspę. Wystarczyło zbadać jej stan, tudzież ślady na plaży. Proste jak zabranie dziecku lizaka.
- Kto strzelał? - spytał, gdy dwa wystrzały powstrzymały go na moment od wykonania polecenia. A nuż powód wystrzałów okaże się ważniejszy, niż sprawdzanie łódki.

A potem nagle czas, jaki można było poświęcić na spacer na przystań się skończył, o czym nader dobitnie informował rozkaz Sandera.

Goście? To mogło oznaczać trzy rzeczy.
Albo zjawili się mieszkańcy tej okolicy, wracający z wyprawy do większego miasta.
Albo pojawili się jacyś szabrownicy, liczący na znalezienie czegokolwiek.
Albo był to ciąg dalszy akcji zapoczątkowanej w byłej stacji meteo.
Ta ostatnia możliwość była najmniej przyjemna, bo musiała się zakończyć strzelaniną.

Z miejsca, w którym stał, nie widać było transportera ani Ghurki, nie można było usiąść sobie w oknie i strzelać do wrogów, więc nie czekając już na zwiedzającego hotel Oresta Stoner ruszył biegiem w stronę samochodów.
Jakimś cudem, w ostatniej chwili, zdążył dotrzeć do kabiny i chwycić za karabin, zanim pojawili się goście.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-12-2015 o 23:03.
Kerm jest offline  
Stary 12-12-2015, 00:03   #47
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Hotel pierwsza klasa musiał przyznać. Orest był zaskoczony, że nigdzie nie natrafił na zużyte strzykawki bądź inne śmieci zostawiane przez ćpunów. Tak, ta miejscówka dobrze świadczyła o okolicy. Rozkładała się bez względu na udział człowieka. To mogło oznaczać, że w okolicy nie grasowały żadne menele, a przynajmniej tak zakładał Orest. Zresztą, kto by się przejmował alkoholem w tych czasach, skoro były inne bardziej zajmujące używki. Jednak wciąż po Głodnych nie było śladu... do momentu.
Rozkład mięsa. Orest znał ten odór. W więzieniu raz jeden nieszczęśnik miał nie opuścić swojej celi, gdzie też złożył swoje ciało pod zorganizowane działanie mikroorganizmów, dopóki władze nie zainteresowały się jego losem. Cokolwiek znajdowało się za drzwiami ostatniego pokoju w tym hotelu, nie zwiastowało zbyt świetlistego losu. Rosjanin przycisnął karabinek do ramienia i powoli zbliżał się w kierunku drzwi, uważnie obserwując okolicę, kiedy twardy głos rozległ się w jego słuchawce, zatrzymując Rohowa w półkroku.
Orest nie mógł oprzeć się pokusie sprawdzenia, co też znajdowało się za tym kawałkiem drewna. Jednak ostatecznie założył, że w tamtym pokoju musiał skończyć swój los jakiś zwierz, bądź nieszczęśliwy podróżnik, który padł z głodu bądź wyczerpania. Żadna z tych opcji nie mogła wpłynąć na jego decyzję zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Skoro wzywali wszystkich do wycofania się, musiał istnieć powód. A goście nie brzmieli najlepiej. Orest westchnął, rzucił ostanie spojrzenie na nieotwarty pokój i zawrócił na pięcie, truchtem ruszając w kierunku wyjścia.
- Orest w drodze - mruknął do mikrofonu, przemierzając korytarz.
Rohow w duchu miał nadzieję, że całe zajście nie skończy się masakrą. Nie chciał już więcej narażać swojego życia.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 12-12-2015, 08:49   #48
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Żałował, że zostawił gogle termowizyjne w garażu. Powolny odwrót rannych mógł być asekurowany. Uważnie rozglądał się po otoczeniu, szukał ludzi, którzy mieli władzę, by każdy z jego kroków uczynić tym ostatnim. Jeden postanowił wykorzystać szansę. Zawiódł.

Gorący pocisk przebił lewe ramię Wolfa, będąc bezpośrednią przyczyną rozchodzącego się po kończynie bólu. Podczas misji mężczyzna obrywał gorzej, ale ból był zawsze ten sam. Pęd kuli odrzucił jego bark w tył, wytrącając żołnierza z równowagi. Padł na ziemię, wiedząc jednak, że albo da sobie radę z bólem i przeżyje, albo na zawsze przestanie odczuwać jakiekolwiek bodźce. Wyszarpnął pistolet maszynowy z kabury i przycisnął go do drugiego barku. Operowanie tej wielkości bronią przy pomocy tylko jednej ręki było niewygodne i uciążliwe, ale nadal wykonalne. Skierował wylot lufy w stronę, skąd padł strzał i szybko dostrzegł napastnika czającego się na drzewie. Jeansy dość wyraźnie kontrastowały z zielenią igieł. Trzy pojedyncze strzały wystarczyły. Nieważne, czy agresor został trafiony. Ważne, że spadł, a z takiej wysokości niekontrolowany upadek raczej an pewno skończył się śmiercią.

Wolf wyjął pasek ze spodni i zrobił z niego prowizoryczną opaskę uciskową. Kula na szczęście przeszła na wylot. Ruszył ponownie w stronę uciekających, którzy interesowali się tylko zbliżającą się ścianą lasu. To był ich błąd. Harvey dopadł do bliższego, podżynając mu gardło. Wypuścił nóż, zastępując go pistoletem, który skierował w stronę drugiego rannego.
- Osobiście radzę ci się nie ruszać - warknął, gdy drapieżca, który stał się zdobyczą sięgnął po swój karabin. Leżący chyba zdawał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, bo uniósł otwarte dłonie w górę. Tymczasem brodacz schował leżący na ziemi nóż, podszedł do jeńca, szarpnął go w górę i założył dźwignię transportową, starając się przekonać samego siebie, że ten ból w lewej ręce to tylko drobnostka. Transportowany miał o wiele gorzej, na ogół ciężko chodzi się z przestrzelonym kolanem. Chcąc, nie chcąc musiał iść.

Zbliżając się do wyłomu w ścianie, mężczyzna zwolnił.
- Mamy gościa. Wchodzę - powiedział wyraźnie, ale bez przesadnego podnoszenia głosu. Spokojnym krokiem wszedł do garażu.
- Ładne polowanie - przywitała go Lucky, opuszczając broń. - Następnym razem uważaj - dodała, wymownie zerkając na pasek i krew na ramieniu. Stała oparta o ścianę, wyraźnie oszczędzając nogę. - Chcesz się z nim pobawić?
- To nie moje polowanie, ja tylko poszedłem po padlinę -
uśmiechnął się bezczelnie spoglądając na mężczyznę, którego przyprowadził. Nie mógł mieć więcej niż 30 lat, prawdopodobnie jeszcze go nie było na świecie, kiedy Wolfowi przydzielono broń. - Co tam u Ciebie, koleżko?
Jeniec szarpnął się, acz delikatnie, po czym jęknął, jednak był to jedyny dźwięk jaki opuścił jego usta.
- Coś nieśmiały - skomentowała Lucky. Harvey natomiast bardziej obciążył stawy więźnia.
- Słuchaj, malutki. Ostatni geniusz, który nie chciał ze mną rozmawiać, skończył podpięty do prądu przez pręty, które wbiłem mu w uda. Tu nie mam na to czasu i możliwości - westchnął z udawanym żalem - ale sądzę, że upierdolenie ci każdego palca po kawałku skutecznie rozwiąże ci język.
Mężczyzna szarpnął głową, obrócił ją w stronę, skąd dobiegał głos Lucy i warknął wściekle.
- Ja nic nie wiem. - Jego angielski był dość dobry, jednak słowa były trudne do zrozumienia przez wyraźny, wschodni akcent. W odpowiedzi, Lucky wyjęła swój nóż i zaczęła się nim bawić.
- Jakoś mu nie wierzę - westchnęła, z żalem, któremu przeczył błąkający się na jej ustach uśmieszek.
- Vy hovoryte po-ukrayns’ky? - zmierzył mężczyznę twardym spojrzeniem.
- Net - odwarknął. - Ja ne govoryu na ukrainskom - dodał.
- To lepiej mów wyraźnie, bo pani nie przywykła do słowiańskiego akcentu - uśmiechnął się przymilnie. - A nie chcesz jej denerwować, uwierz mi. Radzę więc przemyśleć, czy na pewno nic nie wiesz.
- Ja tylko robię co każą - odpowiedział, tym razem nieco spokojniej, jednak wciąż z wyraźną wrogością w głosie.
- Chudesno - mruknęła Lucky. - To może byś nas oświecił kto ci kazał? I co konkretnie?
Mężczyzna wykręcił głowę, by spojrzeć na Wolfa. Ten z kolei wbił w niego niezbyt przychylne spojrzenie.
- Nie rozumiesz pytania? Mam ci rozjaśnić umysł?
Pchnął mężczyznę w róg pomieszczenia, gdzie nie miał w zasięgu ręki nic niebezpiecznego. Zanim ten upadł, Wolf wyciągnął pistolet i wymierzył w rozmówcę. Z gardła jeńca wyrwał się krzyk bólu, a on sam wylądował na podłodze.
- Skurwysyn - warknął w swoim języku, mierząc Wolfa i pistolet uważnym, czujnym spojrzeniem. Były Legionista nie znał tego języka zbyt dobrze, ale lata spędzone w wielonarodowościowej organizacji wojskowej zaowocowały znajomością przekleństw w wielu językach. - Nie trzeba - leżący dodał po angielsku. - Kruk nas zwerbował. Rutynowa robota. Zadowolona? - przeniósł wzrok na Lucky. Harvey również spojrzał na Lucy, obserwując jej reakcję. Nie wiedział, kim jest Kruk, ale to nie było mu potrzebne do szczęścia. Nie spoglądając na Polaka, zapytał spokojnie:
- Dokładniej. Po co tu przyszliście?
Lucy zaś wyglądała na zamyśloną. Podeszła też nieco bliżej, stając obok Wolfa.
- Odpowiedz na pytanie - rzuciła, w tym samym języku, w którym wcześniej odezwał się jeniec. - Tylko uważaj co mówisz - ostrzegła, uśmiechając się miło. Mężczyzna, który na chwilę powrócił spojrzeniem do Wolfa, ponownie przeniósł je na kobietę.
- Pierdolone interesy z ruskami - splunął na podłogę. - Po was - odpowiedział na pytanie Wolfa, nie spuszczając oczu z jego towarzyszki i cały czas mówiąc w języku, który ona najwyraźniej znała wystarczająco, by nie kazać mu przejść na angielski. - Po sprzęt. Jakby się dało to informacje. Za te ostatnie bonus. Tyle wiem - dodał, wybuchając nagle śmiechem.
- Gdzie mieliście się spotkać? - zapytała ponownie, ignorując jego zachowanie, wciąż uśmiechnięta.
- Nie wiem - odpowiedział zrezygnowany. - Nie jestem od planowania - dodał, powracając do warknięć i próbując wstać.
- Jest twój - Lucy zwróciła się do Wolfa, który starał się nadążyć za rozmową, ale zdołał jedynie rozpoznać pojedyncze słowa.
- Teraz grzecznie powtórz to po angielsku, bo nie chcę powielać pytań. Szkoda naszego czasu, prawda? Im szybciej skończymy, tym szybciej będziesz wolny.
- Pierdol się -
padła elokwentna odpowiedź. - Jej pytaj. Ja się już wyspowiadałem.
Ostrze noża wbite w stopę wydobyło z ust Polaka głośny jęk bólu i kolejną serię przekleństw.
- Grzecznie proszę, kolego - Wolf marnie zaczął udawać trzepotanie rzęsami.
Przez ułamek sekundy jeniec sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę rzucić się na swojego oprawcę, jednak zrezygnował. Zamiast tego zaczął powtarzać swoje odpowiedzi, kalecząc nieco angielszczyznę, jednak nie na tyle, by nie dało się go zrozumieć.
- Dziękuję - Wolf skinął głową. - Gdybyś od razu odpowiadał, oszczędziłbyś sobie bólu - z westchnięciem wyjął nóż. Nie lubił przemocy, ale też nie bał się jej stosować, gdy była konieczna.
- Na co wam my byliśmy?
- Nie mam pojęcia
- odpowiedział więzień, tuż po tym jak przebrzmiał jego krzyk. - Zwykła robota - dodał.
- Nie pomagasz, przyjacielu - Wolf westchnął ciężko. - Gdzie próbowałeś uciec?
- Do samochodów -
odparł zapytany.
- Pustych czy ktoś tam czeka?
- Pustych
- odwarknął Polak po sekundzie milczenia.
- Gówno prawda. Żaden idiota nie zostawiłby pustych samochodów. Gdzie stoją?
Z ust jeńca padła soczysta wiązanka, której znaczenie nie wymagało tłumaczenia.
- Przy drodze - odpowiedział w końcu, nieco słabszym głosem, w którym jednak wciąż pobrzmiewała wściekłość.
- Kto odbierał rozkazy od Kruka?
- Ruski -
padła odpowiedź. - Mikolaj. To ten, którego zdjąłeś.
Wolf pokręcił głową z niezadowoleniem.
- No i po co nam jesteś, skoro nie przynosisz dobrych wieści? Lucy, jeszcze jakieś pytania?
- Jak powiedziałam, jest twój -
powtórzyła. Wolf westchnął, odwrócił się i podszedł do motocykla, opierając się o niego. Zaczął powoli odczuwać efekty utraty krwi.
- Skończyłeś? - zapytała go Lucky, przenosząc na chwilę wzrok z Polaka na Wolfa. Ten w milczeniu skinął głową. Kobieta bez słowa odwróciła się ponownie do jeńca i uniosła dłoń, w której trzymała pistolet. Strzał padł w sekundę później, po czym broń wylądowała w kaburze.
- Zajmijmy się tą raną zanim mi tu padniesz - ponownie zwróciła się do Wolfa, podchodząc do niego, acz powoli, oszczędzając nogę przy każdym kroku. - W środku jest pokój medyczny, dasz radę dojść?
Mężczyzna ponownie potwierdził ruchem głowy i ruszył w stronę drzwi.
- Sprawdzamy te samochody?
- Możemy - odparła. - O ile będziesz w stanie utrzymać się na motorze.

Pokój medyczny przypominał swym wyglądem gabinet pielęgniarki, jakie można było spotkać w niektórych szkołach. Biurko, trzy krzesła, kozetka, szafka z lekami. Lucy wskazała Wolfowi by się rozgościł, a sama podeszła do szafki z której zaczęła wyjmować bandaże, waciki, igły… i parę innych rzeczy, które najwyraźniej zamierzała użyć na rannym mężczyźnie.
- Jak nie chcesz stracić kurtki to lepiej ją zdejmij - rzuciła, nie patrząc na niego.
- I tak będę musiał niedługo przebrać się w mundur. Pewnie jutro - wzruszył ramionami i zrzucił wierzchnią odzież.
- Mundur? - zapytała, podchodząc do niego z tacą, na której poukładała potrzebne jej rzeczy. Przemyła ranę, a następnie ostrożnie ją sprawdziła, odzianymi w rękawiczki dłońmi. - Ładna - pochwaliła, podnosząc z tacy strzykawkę. - Postaraj się teraz nie ruszać.
Mężczyzna zastygł w bezruchu, poddając się pomocy Lucy. Ciekawił go jednak fakt, że swojej rany nie otoczyła taką opieką.
- Coś nie tak z mundurem?
Miast odpowiedzieć wbiła igłę, bynajmniej nie delikatnie, i opróżniła strzykawkę.
- Nie rozumiem po co ci on - rzuciła, odkładając narzędzie tortur i podnosząc z tacy kolejne, przygotowaną ówcześnie igłę z nicią chirurgiczną. - Znieczulenie zaraz powinno zadziałać. Rana jest czysta ale nie chcę ryzykować. Parę szwów nie powinno zaszkodzić - Obdarzyła go lekkim uśmiechem. - Nie boisz się igieł, prawda?
- Szalenie się boję -
zaśmiał się cicho. - Ten cały Mikolaj zginął, bo nie miał kamuflażu. Nie chcę tego samego dla siebie.
- To by było dość niekorzystne -
przyznała, wbijając igłę w skórę, tuż nad raną i zadowolona z braku reakcji pacjenta, zabrała się za jej zszywanie. Wolf wzruszył prawym ramieniem, nie chcąc ruszać lewą ręką.
- Raczej nikt by się nie zmartwił.
- Dlaczego tak uważasz? -
zapytała, odrywając na chwilę spojrzenie od rany i zwracając je na Wolfa.
- Bo jesteśmy na wojnie, a na wojnie jednostka nie ma znaczenia.
- Już od jakiegoś czasu nie słyszałam większej głupoty -
prychnęła Lakis, wracając do zszywania. - W takim razie po co ja marnuję swój czas?
- Żeby innym żyło się lepiej -
Harvey uśmiechnął się krzywo. - Ratujesz kompana, kiedy możesz, ale jeśli zginie, wojna trwa nadal, a jego miejsce zajmuje ktoś inny.
- Tak, wojna trwa nadal -
zgodziła się z nim, odcinając nić i zabierając się za zakładanie opatrunku. Nie odezwała się więcej, dopóki jej praca nie została zakończona. - Ubieraj się i jedziemy - rzuciła, biorąc tacę i odkładając ją na biurko.
- Najpierw zajmij się swoją nogą. Nie przyjmuję sprzeciwów - zarzucił kurtkę na ramiona i wyszedł z pomieszczenia.

W garażu przeszukał kieszenie leżącego tam denata. Kilka skrętów cuchnących notyną, kilkadziesiąt dolarów i telefon komórkowy. Na noclegu będzie czas, żeby się tym pobawić. Szybkim krokiem Wolf ruszył tez w stronę ciała Mikolaja. Nieszczęśnik złamał kark, spadając na ziemię. Tam też najcenniejszą zdobyczą był telefon. Może dowiedzą się z niego czegoś więcej.

Gdy Lucky pojawiła się ponownie w garażu, motocykl był już przygotowany do drogi. Bez zbędnych pogaduszek wsiedli na niego i ruszyli w stronę drogi, zostawiając za sobą zdemolowaną stację.
 
Aveane jest offline  
Stary 13-12-2015, 11:08   #49
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Wsłuchał się w warkot nadjeżdżających pojazdów, starając po brzmieniu odgadnąć ile ich może być. Jeden na pewno nie, to było łatwe, lecz czy więcej niż dwa? Słuchu absolutnego nie miał, lecz głos silników był na tyle złożony, że maszyn musiało być więcej. "Więc Lakis i Wolf raczej odpadają, o ile nie znaleźli nowych przyjaciół. Na przykład Caitleen" - przypomniał sobie i jego rachuby wzięły w łeb. "Z drugiej strony na pewno by się odezwali przez radio sprawdzając, czy to nie my hałasujemy".
Zapowiadało się więc, że tym razem sielanka skończy się jeszcze szybciej niż w stacji meteo. Żadnej uczty, żadnego spania, od razu wpraszają się niechciani goście. Oczywiście mogli to być też gospodarze tego miejsca, śpieszący powitać ich chlebem i solą, lecz uznał to za niewyobrażalnie mało prawdopodobne. Zdecydowana reakcja Sandera wskazywała, że ten twardy, doskonale wyszkolony żołnierz, który z niejednego pieca chleb jadł, wątpliwości ma jeszcze mniej.
- Meggie, Rohow, Stoner, za ile będziecie przy wozach? - ledwie skończył pytanie, z pomiędzy budynków wypadł ten ostatni i niczym strzała pomknął do ghurki. Najlepsza odpowiedź na jego pytanie, jaka mogła być. Miał nadzieję, że pozostałe nie będą o wiele gorsze, bo myśl o pozostawieniu kolejnych członków drużyny była dla niego nie do przyjęcia.
 
cyjanek jest offline  
Stary 13-12-2015, 20:07   #50
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
To była zupełnie bezsensowna śmierć. Przez bardzo krótki moment stała nieruchomo wpatrując się w bezwładne ciało wilka, który zamiast uciekać i ocalić skórę postanowił zaatakować. Głupi.

- Kto strzelał? – z chwilowej zadumy nad tą niepotrzebną śmiercią wyrwał ją głos dobiegający ze słuchawki w jej uchu.

- Ja strzelałam - odpowiedziała natychmiast - nie miałam wyjścia – dodała uświadamiając sobie, że oddane przez nią strzały narobiły sporo hałasu i poniosły się echem po tej wyludnionej przestrzeni. - Opowiem, gdy wrócę ze zwiadu. Wszystko w porządku - zakomunikowała.

Szybko okazało się, że nie jest w porządku.
Ktoś się zbliżał i wszystko wskazywało na to, że to Meg zafundowała swoim te niespodziewane odwiedziny.

- Dobiegnę do was za jakieś pięć minut, może mniej -
powiedziała ruszając w stronę wozów. - Mam tyle czasu? - spytała. Po głowie chodziło jej jeszcze kilka pytań ale to, było teraz na pierwszym miejscu. Nie miała ochoty wybiegać naprzeciw niewiadomemu.

- Mniej byłoby lepsze - odparł Sander. - Jeżeli ci się nie uda znajdź miejsce, z którego będziesz miała dobry widok i zostań tam.

- Dobiegnę w mniej - stwierdziła stanowczo i ruszyła biegiem w stronę pojazdów.
- Biorę motor. Gdyby coś się działa, dawajcie znać – w jej załamującym się w biegu głosie słychać było, że robi wszystko by dotrzeć do reszty jak najprędzej.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172