|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
25-04-2007, 00:14 | #41 |
Reputacja: 1 | Henry Montabast Gdy człowiek zaczął budzić wszystkich, Henry już nie spał. Obudził się parę minut wcześniej, i leżał, wpatrując się w sufit swojego Hummera. -~Czy ja nie jestem na pewno zbyt stary na takie rzeczy? Teraz boli mnie tu i ówdzie.. Jestem zmęczony jeszcze..~ - spojrzał we wsteczne lusterko, na swoje worki pod oczami i zmarszczki dookoła nich - ~Codziennie jest gorzej, aż boję się, że kiedyś nie wstanę.. Przestań, stary, i tak jesteś sprawniejszy niż niejeden młodzik, a ten ból cię nie zabije! - Jednym szybkim ruchem odrzucił z siebie koc starając się zapomnieć o swoich niewygodach i kuląc się wypełzł poza drzwi samochodu. Rozprostował się i rozciągnął ręce na boki. - Do licha, czy on musi tak wrzeszczeć?? - Żołnież na noc miał zdjętą kurtkę, teraz nosił wyblakły t-shirt opięty na jego piersi, pocerowany nieco, ale dodatkowe szwy nie zasłaniały dużej tarczy widniejącej na jego piersi. Henry wziął parę głębokich oddechów chłodnego, jeszcze pachnącego nocą powietrza, porozciągał kończyny i wykonał parę szybkich ćwiczeń - przysiadów, pompek, skłonów. Nie było niestety miejsca wśród samochodów, aby pobiegać. ~Dobrze, kolejny ranek.. Żyjemy póki co. Mam nadzieję, że tej nocy nikt nie umarł. Nikt nie jest tu do końca zdrowy. Żaden człowiek..~ - Uśmiechnął się gorzko zakładając kurtkę. Założył jeszcze swoje ciężkie rękawice, do ramienia przyczepił swoją towarzyszkę - tarczę. Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z Bushim o symbolach. Na twarzy pojawił mu się lekki uśmiech - miał nadzieję, że jeszcze porozmawiają sobie. Mimo lekkiego niedospania i zdenerwowania związanego z cudakiem wrzeszczących na wszystkich, starał się być pozytywny. Wszedł jeszcze na przednie siedzenie i wyciągnął wczoraj zapisaną kartkę: -Płyta na przedramię -7 racji żywnosciowych -woda pitna 10 l. -10 WD tabs -benzyna 20 l. -XM-8 -3 magazynki po 30 naboi 5,56 x 45 mm NATO -granatnik podczepiany do XM-8 -2 pociski do granatnika -Colt Anaconda -3 bębenki do Colta Anacondy -18 naboi .44 magnum -bagnet OKC-3 -śpiwór -maska PG -2 granaty zaczepne M67 -hełm -hummer H2 -wyciągarka z 10m liny Złożył ją na pół i schował do kieszeni kurtki. Przyczepił do pasa swoją broń krótką i kaburę z nożem do uda. Resztę ekwipunku schował do plecaka i wziął ze sobą, a karabin na ramię. Ruszył powoli w stronę autobusu przywódców Transformersów. Ostatnio edytowane przez Harv : 01-05-2007 o 19:03. |
26-04-2007, 22:50 | #42 |
Reputacja: 1 | Biorąc pod uwagę, że była to pierwsza noc w nowym, a ponadto tak niecodziennym otoczeniu, Kevin spał bardzo dobrze i twardo. Na krzyk herolda zareagował gwałtownym podniesieniem głowy i otwarciem oczu. Natychmiast oślepiło go poranne Słońce, którego promienie jakimś cudem znalazły dla siebie drogę między ciężarówkami. Przemknęło mu przez myśl, że to jakiś rodzaj złośliwości... - Niech to szlag... - mruknął mrużąc oczy a następnie zasłaniając je ręką. Przez chwilę leżał jeszcze w tej pozycji, po czym usiadł w fotelu, przywracając oparciu normalne ustawienie. Stopniowo odzyskując przytomność umysły przesunął dłońmi po twarzy poczynając od pokrytego szorstkim zarostem podbródka ku górze, by w końcu przeczesać nimi swe krótkie włosy. Wyglądało to tak, jakby po obudzeniu się sprawdzał czy jego głowa znajduje się na swoim miejscu... Po raz kolejny spojrzał przed siebie i znów poraził go słoneczny blask. 0 -A niech cię... Chciał rzucić jeszcze kilka epitetów pod adresem Słońca, jednak ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru. Postanowił jedynie, że w przyszłości parkując samochód będzie się starał, aby wschód znajdował się z tyłu... Po kolejnych kilku sekundach poczuł suchość w gardle. Prawą ręką odnalazł leżącą z tyłu na podłodze manierkę. Pociągnął nieduży łyk zimnej wody i poczuł się nieco lepiej. Był już niemal zupełnie przytomny, gdy do jego umysłu zaczęła się dobijać natrętna myśl napominająca, iż zapomniał o czymś ważnym. Po krótkim zastanowieniu przypomniał sobie, że chodzi tutaj o raport o uzbrojeniu. Zajrzał do schowka, z którego wypadło kilka drobiazgów, zabazgranych kartek papieru i śmieci (z przewagą śmieci). Nie było wśród nich czystego kawałka papieru. Udało mu się jednak znaleźć długopis. Próba napisania czegoś na własnej dłoni niestety nie powiodła się. "Tak właśnie myślałem...". Wrzucił wszystko z powrotem do schowka rezygnując jednocześnie z pisania raportu. "W zasadzie długi by nie był ten mój raport..." Rażące braki w wyposażeniu nie dawały mu spokoju. Nie tylko dlatego, że bardzo utrudniałyby mu udział w misji. Bardziej martwiło go to, że wygląda jakby niezbyt poważnie podchodził do zadania... "Lipa, lipa, lipa..." - myślał wychodząc z samochodu. Rozejrzał się, próbując wybrać właściwą drogę. Wkrótce zauważył Henry'ego i ziewając ruszył jego śladem.
__________________ Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój. Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze. |
27-04-2007, 20:39 | #43 |
Reputacja: 1 | Ciche buczenie obudziło Azjatę tuż przed świtem. Mężczyzna odetchnął głęboko i przetarł dłonią włosy. Wydawać by sie mogło że był bardziej zmęczony teraz niż przed pójściem spać. Uchylił drzwi wozu i wywiesił na zewnątrz nogi. Zaraz potem wysiadł leniwie. W ręce dzierżył już swój miecz. Spojrzał w stronę wschodu, skąd - z pomiędzy po ustawianych samochodów i ciężarówek -dochodziła blada poświata, następnie ukląkł i przysiadł na piętach. Saya wylądowała na jego kolanach Jubutsu shite kure wymamrotał cicho wierszyk z dzieciństwa jakże jednak adekwatny do drogi wojownika jaką przyjął. Pierwsze promienie słońca oblały jego twarz. Przymknął oczy i wymruczał: Ohayogozaimas Amaterasu chwilę później jego oddech wyrównał się - dłonie utworzyły coś na kształt owalu tuż pod jego klatką piersiową. Wdech - drzwi otwierają się Wydech - drzwi zamykają się wrzask - otworzył lewe oko ... a tak pobudka i musztra burknął pod nosem Japończyk po czym odetchnął jeszcze raz głębiej i uniósł się spokojnie z ziemi. Otrzepawszy spodnie lewą ręką zamknął drzwi wozu i ruszył w stronę autobusu przy którym rozstali się z dowódcą...
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind, strengthen me against the desires of flesh. By the Blood am I made... By the Blood am I armoured... By the Blood... I will endure. |
30-04-2007, 21:50 | #44 |
Reputacja: 1 | Interludium 1: „Zabić wszystkich...” ...bo każdy jest śmiertelny. Bo po prostu jest to możliwe. Bo będąc nastolatkiem ma się w duszy dość mroku by chcieć to zrobić. Dopiero później widzi się krew na ostrzu noża i przychodzi strach. Można się bać wielu rzeczy. Niektórzy będą bać się tego co zrobili inni tego co im zrobią. Jeszcze inni nie będą bać się niczego bo adrenalina wymieszana z czystą wściekłością będzie im krążyć po organizmie, ale nawet wtedy minie odrobina czasu i strach przyjdzie. Czasami jednak inny. Silniejszy, choć nie tak dojmujący. Wystarczy że trwa dostatecznie długo by zacząć, podobnie jak woda w rzece erodować nawet najtwardszą skałę. Człowiek nie jest zbudowany z granitu, strach działa więc powoli ale jednak zauważalnie. Ten jeden bał się głównie samego siebie. Inny bał się reszty świata. Strach wynikał z doświadczenia. Świat zawalił się wokół, a on po prostu odkrył to budząc się pewnego dnia w zupełnie innym miejscu. Na dziwnej, wyniszczonej planecie. Nic nie było tutaj znane. To co zdawało się być gdzieś daleko przyszło blisko, to co było znajome, bliskie, może nawet kochane przestało zwyczajnie istnieć. I choć czasami miał ochotę zostać sam, miał w sobie dostatecznie dużo wściekłości na to co się stało żeby czasami chcieć zabić to co jeszcze żyje i po prostu istnieć to jednak nie było to marzenie. Nie miał siły marzyć. Niektórzy jednak układają plany, marzą o ich spełnieniu, plany same stają się marzeniami... a wszystko dla tego że potrzebują tego do życia. Ale marzenia padają wokół, jedno po drugim. I jeżeli zabraknie w końcu odwagi by spróbować jeszcze raz... a jednak bez tego nie będzie dość siły by dalej działać... to co pozostaje? Trzeba znaleźć marzenia które gdy umrą nie bolą tak mocno, marzenia w które nie jest się zaangażowanym. Można je od kogoś pożyczyć by dalej żyć. Była nawet jedna osoba która chętnie oddałaby część swoich marzeń w zamian tylko za chwilę towarzystwa. Samotność jest przerażająca, dotkliwa, ciężka do zniesienia... ale przede wszystkim jest niezwyciężona. Wielka twierdza której nie można zdobyć w żaden sposób. Nie można się do nikogo zbliżyć bo bariera jest po twojej stronie... a mimo to można czuć się opuszczonym. I był także człowiek który czuje się opuszczony przez to w co wierzył. Ale nie czuł gniewu, jedynie smutek bo nie udało mu się widocznie wypełnić wszystkiego czego od niego oczekiwano. Próbował mocno, najmocniej jak potrafił a jednak wciąż przegrywał bo kierował wysiłek w niewłaściwą stronę. Wiedział o tym doskonale... ale to był jego wybór. Wybierając drogi staną po stronie którą uważał za ważniejszą. Chciał dobrze dla rozbitków, chciał się nimi zaopiekować i poprowadzić, najbardziej jednak chciał ich ochronić. Chciał ochronić wszystkich ale powoli uświadamiał sobie że jedynie oni sami są w stanie naprawdę siebie obronić przed złem. Więc chciał im pokazać jak to się robi... ale dopiero wtedy zorientował się że naprawdę nie wie co robić na drodze którą obrał. I wiedział mocno że popełniał błędy, nie śmiał jednak przestać a jedynie próbował coraz mocniej. Bardzo by chciał aby ktoś mu po prostu wybaczył. Ktokolwiek. I była jedna osoba która nie wiedziała do końca dlaczego świat wokół nie jest rajem. Rozczarowanie było przemieszane z szokiem ale wiedział że nie potrafi naprawdę nienawidzić. Wciąż jednak ciężko mu przychodziło przełknięcie faktu że do wybaczenia też nie jest zdolny. Jedyne jaki mógł być to niewinny, zawsze i wszędzie nieświadomy tego co robi. Więc dlaczego by nie zabić wszystkich? Ale co w tedy zostanie? *** Troje mężczyzn szło poprzez obóz pogrążony w gorączkowych przygotowaniach do wyjazdu. Wszystko miało odbyć się szybko, widać było więc pośpiech, ale nie dezorganizacje. Z cała pewnością wszyscy robili to co do nich należy najrzetelniej jak umieli. Łatwo było zauważyć, ale przy tym trudno uwierzyć jak płynnie i bez oporów grupa przyjęła koniec wakacji i powrót do służby. Być może wiedzieli że inni nie mogą liczyć nawet na tak krótki wypoczynek, przyjemnie byłoby uwierzyć jednak że motywuje ich coś głębszego i bardziej „bohaterskiego”. Nawet bohaterzy czasami muszą wynosić śmieci. Czasami spotyka się takich bohaterów.... Dwóch mężczyzn niosło w sumie cztery pełne worki śmieci... Skinęli głową trójcę nowych i powrócili do przerwanej rozmowy... - Więc chcecie dziecka? - Tak, ale wiesz.... nie teraz. - No rozumiem ale w takim razie kiedy? - Nie wiemy... - Ciężka sprawa, wiesz gdyby Rosi teraz by zaszła... Pierwsze dziecko wśród Transformersów.... Szybko oddalili się na tyle że nie można było dosłyszeć słów jakie wymieniali. W Vegas nie miało zostać nawet nie wielka część ekwipunku. Wszystko co dało się zabrać, a dało się zabrać dokładnie wszystko brano ze sobą. Może obawiano się nieprzewidzianych komplikacji, może złodziei, a może po prostu uważano że dodatkowy sprzęt nie spowolni grupy więc nie ma sensu go pozostawiać. W tą ostatnią możliwość łatwo było uwierzyć obserwując szybkie przygotowania. Transformersi z całą pewnością byli bardziej mobilni niż można by sądzić po pozorach. Rozsądnie też zajęli się wszystkim rano, gdy upał jeszcze nie osiągną swojego szczytu. Teraz jednak gdy prace dobiegały końca, słońce zaczynało przygrzewać zbyt mocno dla większości ludzi i kto mógł szukał sobie zadania które wymagałoby pracy w cieniu a najlepiej w klimatyzowanym pomieszczeniu. Jedyną osobą która wyraźnie dobrze czuła się w tych warunkach był wysoki chłopak... w zasadzie już raczej mężczyzna... na pewno mężczyzna, ale przypominał młodzika z racji na miękki zarost i gładkie rysy twarzy. Może w tym wrażeniu miały także swój udział jasne włosy i niebieskie, ciekawe oczy. Stał oparty plecami o autobus w pełnym słońcu i wyraźnie nie przejmował się gorącem. Gdy dostrzegł zbliżającą się trójkę ruszył z uśmiechem w ich stronę. -Witajcie, nazywam się Adam i z tego co mi wiadomo będę wam towarzyszyć w waszym zadaniu. Miał głęboki, pełny głos. Przyjemnie się słuchało go gdy mówił, ale w oczywisty sposób łatwiej było sobie wyobrazić ten głos śpiewającym. Wystawił dłoń do uścisku i dodał. -Czasami mówią na mnie też Rainmaker.
__________________ Arriving somewhere but not here |
01-05-2007, 20:10 | #45 |
Reputacja: 1 | Henry Montabast Henry, gdy podchodził, mierzył mężczyznę wzrokiem na ułamek sekundy spojrzenia ich niebieskich oczu się spotkały. Kapitan zatrzymali się przed nim, przez chwilę jakby się zawahał, ale potem potrząsnął szczupłą rękę mężczyzny. Adam był od niego wyższy o parę centymetrów i mocno węższy. O ile z daleka żołnierzowi wydawał się wątły, to z bliska było widać, że jego ciało jest dosyć umięśnione ~Prawie jak ja, gdy byłem młodszy.~ przemknęło przez myśl. Ja jestem Kapitan Henry Montabast, dowódca.. tfu, muszę już sobie dać spokój z tymi formalnościami. - Wyszczerzył pożółkłe, ale kompletne zęby w uśmiechu. - Mogę zapalić? Nie miałem na razie czasu. zapytał mężczyzna opierając się plecami o autobus. Gdy Adam się nie sprzeciwił, kucnął i zaczął skręcać swojego papierosa na tarczy. - Skąd to przezwisko - Rainmaker? Wiesz też może kiedy wyjeżdżamy? - zapytał, układając tytoń na papierku. |
01-05-2007, 22:22 | #46 |
Reputacja: 1 | - Mitsu Bushi, Kapral z Posterunku - miło mi - skinąwszy głową rzucił w stronę mężczyzny Japończyk. Następnie rozglądnął się spokojnie po obozie. Najwyraźniej nie miał ani ochoty na papierosa ani na pogawędkę. Zresztą najważniejsze pytania już padły. Nie chciał się przyznać nawet przed sobą, że misja przyprawiała go o przyjemnie mrowienie gdzieś w okolicy mostka. Zapomniana technologia.... przedwojenne skarby - no albo bezwartościowy złom i gruz. Szansa jednak był - a skoro to pierwsza misja trzeba pokazać się z jak najlepszej strony. Skupienie... Wdech ... wydech... wdech... Jubutsu shite kure - Cierpliwość jest cnotą, oczekiwanie to próba charakteru Oparł się spokojnie o autobus oczekując odpowiedzi na nie zadane przez niego pytanie - kiedy wyjeżdżamy ? no kiedy...
__________________ Sanguinius, clad me in rightful mind, strengthen me against the desires of flesh. By the Blood am I made... By the Blood am I armoured... By the Blood... I will endure. |
02-05-2007, 23:03 | #47 |
Reputacja: 1 | - Kevin Scott z Detroit - rzekł potrząsając dłonią Rainmakera i uśmiechając się serdecznie. - Miło mi... - chciał coś jeszcze powiedzieć jednak musiał przerwać i zakrywając dłonią usta spróbować powstrzymać kolejne ziewnięcie. 'Jestem obudzony, zwarty i gotowy do działania. Tylko... mój organizm jeszcze o tym nie wie..." - pomyślał. Nieco zmieszany przebiegł wzrokiem po twarzach zebranych mówiąc: - Sorki... - po czym spojrzał znów na Adama - Chciałem powiedzieć, że mnie również miło Cię poznać. W zasadzie nie musiał nic więcej mówić. Po raz kolejny znajdował się w tej komfortowej sytuacji, gdy padły już wszystkie pytania, które sam chciał zadać. Wystarczyło poczekać na odpowiedzi. W międzyczasie zaś przyglądał się Montabastowi zwijającemu papierosa. Gdyby Henry spojrzał teraz na niego dostrzegłby w jego oczach, że nie jest jeszcze do końca przytomny a przynajmniej na takiego nie wygląda. Tak czy inaczej kapitan przypominał Scottowi jego kumpli z Detroit trudniących się podobnym zajęciem. Tylko, że oni nie używali raczej tytoniu. W zasadzie zawijali w bibułę prawie wszystko POZA tytoniem. "Świrusy..." Gdy brakowało bibuły niektórzy robili skręty nawet ze zwykłej kartki w kratkę... Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech jednak już po chwili myśl o nie sporządzonym raporcie usunęła go niemal całkowicie. "Nie ma to jak mały ochrzan o poranku. Czy może być ciekawszy początek dnia?? Prawdę mówiąc przychodziło mu do głowy kilka "ciekawszych" poranków. Chociażby wspomnienie tego dnia, w którym pierwszą rzeczą jaką zobaczył po obudzeniu się była rozpędzona pięść zmierzająca na spotkanie jego twarzy... Może jednak "ciekawe" to nie jest najlepsze słowo...
__________________ Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój. Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze. |
03-05-2007, 19:05 | #48 |
Reputacja: 1 | Adam na wzmiankę o godzinie wyjazdu powiedział tylko: -Proponuje przenieść się w cień bo długie przebywanie na słońcu może prowadzić do udaru... Nie ruszył się jednak z miejsca nawet o krok a jedynie oparł się wygodniej o karoserię autobusu. -A pochodzenie mojego przezwiska... to chyba jedna z tych długich historii. Podkreślił w wypowiedzi przedostatnie słowo i uśmiechną się szeroko. -Gdy będziemy mieć więcej czasu opowiem wam o tym. Zdaje się że będziemy mieć kupę czasu. -Prawdę powiedziawszy to nie mam pojęcia kiedy mamy wyjeżdżać, czekanie tylko mnie powoli irytuje. No i ten upał... Powinienem się przyzwyczaić ale nic z tego. Mieszkam tu już niby od dawna... No właśnie, nie jestem transformersem, trzeba to zaznaczyć już teraz. Wyjeżdżam z wami jako... obserwator. Ostatnie słowo dodał po chwili namysłu po czym zapadła chwila krępującej ciszy przerwanej przez nagły powiew wiatru który przyniósł tumany dławiącego kurzu oraz rozjarzył czubek skręta Henrego. -A to było nietypowe. Chyba pogoda zmieni się niedługo... Wiecie mam dostęp do źródła dobrej kawy i całkiem przyzwoitego jedzenia. Chodźcie, jak się pośpieszymy to i tak się na pewno nie spóźnimy. Adam zaproponował kawę jakby od niechcenia i w sposób... płynny. W tym momencie jednak wkroczył ciężko zbudowany, czarnoskóry mężczyzna ubrany w wypłowiały przez lata bezlitosnego słońca garnitur. -Moim zdaniem niech lepią wyniosą śmiecie bo i tak pozwolono im spać zbyt długo. Dopiero w drugiej kolejności się przedstawił. Zresztą lakonicznie. -Nazywają mnie nie wiedzieć czemu Kapelan i jestem kapelanem transformersów. Tam stoją worki do wyniesienia. Miłej pracy. Nie czekał na odpowiedź a jedynie ruszył szybkim krokiem w kierunku dużego wozu kempingowego.
__________________ Arriving somewhere but not here |
05-05-2007, 22:06 | #49 |
Reputacja: 1 | Kevin wpatrywał się przez chwilę w oddalającego się Kapelana, po czym rzekł: - Miłej pracy? Wątpię, ale... zobaczymy Noszenie śmieci średnio mu się kojarzyło, jednak był przekonany, że żadne z poleceń czy raczej rozkazów jakie tutaj otrzyma nie podlega dyskusji. Poza tym odrobina wysiłku fizycznego jeszcze nikomu nie zaszkodziła a ponadto noszenie czegokolwiek oznaczało przemieszczanie się, a to czyniło już tę czynność o wiele ciekawszą od stania w miejscu jak kołek. Po chwili namysłu odezwał się do towarzyszy: - No cóż... Jeśli się pospieszymy to może jeszcze uda nam się załapać na małą czarną, nie sądzicie? Następnie podszedł do worków i uniósł jeden z nich. Wbrew niepozornemu wyglądowi okazał on się wyjątkowo ciężki. "Wszystkie są takie leciutkie, czy tylko ja mam to szczęście, że trafiłem na worek z ołowianymi ciężarkami do wyważania kół??". Na wszelki wypadek postanowił sprawiać wrażenie niezbyt przejętego ciężarem bagażu. Zarzucił go sobie na plecy z niemałym, choć starannie ukrywanym trudem, po czym odwrócił się do Adama: - To dokąd dokładnie nosić te woreczki??
__________________ Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój. Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze. |
07-05-2007, 17:57 | #50 |
Reputacja: 1 | Ś-śmieci? - zająknął się Henry. Jego twarz wyrażała wielkie zdziwienie. W obozie wojskowym zawsze jego podkomendni zajmowali się takimi sprawami, więc aż zdziwił się, że ktoś może coś takiego mu proponować. Zdziwienie ustąpiło miejsca rozbawieniu. Henry parsknął śmiechem. - No tak, tu nie jest armia, tu nie ma szeregowców, którzy będą czyścić, co nabrudziłeś. Zostawił swoje bagaże przy Adamie, wsadził papierosa w zęby i złapał w każdą rękę po worku, mając nadzieję, że się nie rozerwą. Na uwagę Kevina odpowiedział: - No racja, może jeszcze zdążymy, bo skoro proszą, to głupio odmówić. Kapralu, nie ociągajcie się! Do roboty. - lekko rubasznym tonem zachęcił współtowarzysza do wzięcia ostatnich toreb, po czym wypuścił kłąb dymu tytoniowego. Rozejrzał się po okolicy, szukając miejsca, aby zdeponować śmieci. - Hmm.. Kevin, wydaje mi się, że to tam.. - Wskazał brodą kupkę śmieci wystającą zza jednego z samochodów. Ruszył w jej stronę, manewrując między samochodami. Rzucił torby na kupę, zgniótł na ziemi resztkę papierosa i wkopnął go na podnóże sterty. Wrócił już zupełnie ożywiony wysiłkiem fizycznym i całą śmiesznością tej sytuacji. |