Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-03-2011, 17:15   #51
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6dIsVE1HQqc&feature=related[/MEDIA]

Ciemna lawina chmur napływających z momentami porywistym wiatrem dogaszały słoneczną latarnię swoją miażdżącą przewagą. Jakby tej było mało z nieba runęły pierwsze, grube krople. Na zadartej w górę twarzy Bavoushe'a rozpryskiwały się, rosiły sędziwe oblicze stojącego nieruchomo mężczyzny. Strużki łączące się w strumyki w mini-korytach zmarszczek i blizn, kaskada lejąca się z czoła i rozcinana przez kształt nosa. Wyspa ust. Przedzierające się przez trzcinę kilkudniowego zarostu, a sekundy później -po pokonaniu krawędzi szczęki- pędzące w dół po szyi, za kołnierz. Sadzawki oczodołów skrywające na dnie zmęczone oczy weterana żołnierskiego rzemiosła. Gdy Maks i James ruszyli w stronę sklepu Henry ofiarnie rozkładał ręce, gdzieś za nimi, chłonąc narastającą mżawkę jakby była czymś życiodajnym, kojącym. Głęboki wdech, wydech.
Dłońmi przemył twarz, zwilżył resztki włosów przylizując rzadkie kosmyki.
Sauer powędrował za pazuchę, a znowu przytomne spojrzenie Henrego omiotło najbliższe otoczenie w poszukiwaniu dogodnego punktu na chwilowe schronienie. O ile sama mżawka rzeczywiście sprawiła dziwną przyjemność to ochłodzenie, które się z nią wiązało, już przeciwnie- nastręczało gęsiej skórki, nieprzyjemnych dreszczy. Kombinezon nie przemókł jeszcze do suchej nici, ale ulewa narastała- ostatnią rzeczą jakiej pragnął było przeziębienie. Obalona na plecy ciężarówka z gruszką na naczepie opierała się o pozbawiony opon furgon dostawczy- jakieś dwa metry kwadratowe dachu i dobry widok na sklep i jego opustoszałe okolice.
Chwilę później w kucki ślęcząc nad pozaginaną kartą od Jozepha -z niemałym trudem i koncentracją- Bavoushe walczył z odszyfrowaniem znaków, znaczników. Rzucił jeszcze okiem na Maksa i Jamesa- siłowali się z drzwiami. Jozeph narysował interesujący szlak- w pewnym miejscu symbol schodów, który musiał znaczyć podziemne przejście lub coś podobnego- a trasa dalej zataczała spory łuk dookoła nieopisanego obszaru. Nie miał wątpliwości, że kucharz-kartograf chciał by korzystający z mapy ominęli ten teren, tylko dlaczego. Droga do nadłożenia była na tyle długa by zastanowić się nad jej skróceniem- wszak Jozeph nie był jednym z nich, a zwykłym człowiekiem.
Już któryś raz H. złapał się na takim myśleniu. Poczucie wyjątkowości rosło niezależnie od woli starca, bardzo szybko. Stawianie się powyżej, na „boskim” pułapie następowało podświadomie, instynktownie. Instynkt bowiem podpowiadał staremu Bavoushe'owi, że to co boskie jest nieśmiertelne. W głębi serca tląca się iskra nadziei na znalezienie się bliżej tej granicy, bliżej nieśmiertelności zamieniła się -niewiadomo kiedy- w pazerny płomień.

-..gdy walczysz z potworami- uważaj, byś nie stał się jednym z nich.. - wyrwane z kontekstu słowa gen. Ateileu o islamskich ekstremistach i ingerencji sił pokojowych na bliskim wschodzie, tak samo na czasie wtedy i dziś, teraz, chyba...

Głód.
Żenujące burknięcia w trzewiach i towarzyszące im dźwięki niknęły w stukocie deszczu o blachy gruchotów, nieszkodliwe zewnętrznie. Węwnątrz dokuczliwe- coraz silniej wzbierała potrzeba pożywienia, nieodparta, prawie hipnotyczna. Głód towarzyszący Henremu jak cień od rezurekcji i wyjścia z kabin domagał się zaspokojenia. Kilka owoców, które ostały się w torbie na ramieniu zniknęły w oka mgnieniu w przepastnych szczękach, a te domagały się „Jeszcze!”. Resztki zastygniętego betonu, kołpak samochodu- wszystko co nawinęło się pod rękę zostało zgruchotane, przeżute i połknięte- aż Henry uznał, że wystarczy, a żaden wewnętrzny głos nie zaprzeczał.

~Tamten świat odszedł Generale, Pan wraz z nim. W krainie ślepców jednooki jest królem, nieprawdaż? - krótki gwizd przerwał monolog, ktoś machał ręką spod sklepu.

***

Sklep był złupiony prawie doszczętnie, choć istniały przesłanki, że łupieżca lub jego następcy „mieszkali” przez jakiś wewnątrz. Dziesiątki opróżnionych kartoników na amunicję, powyłamywane zamki i przepalone łańcuchy. Nafaszerowane ołowiem manekiny. Breisty kleks ciągnący się do drzwi świadczył, że nawet odparli kogoś z tej improwizowanej twierdzy. Zrujnowane schody do nikąd. Dostrzegłszy upiłowaną śrutówkę Henry podniósł ją z podłogi, zdmuchnął kurz i przetarł z pajęczyn uważnie mierząc i ważąc broń. Szczególnie przyglądał się zmodyfikowanemu wylotowi, minę miał aktorsko skwaszoną, ledwie zauważalnie przeczył ruchem głowy. Pod centymetrową warstwą brudu namacał pilnik.

-James, łap.- rzucił jedno, a potem drugie do stojącego parę metrów dalej anglika.

~Obym tego nie żałował...-

Przeszedł do drzwi za kontuarem. Kupa ptasiej kupy sugerowała, że drzwi od dawna nie otwierano lub zawsze zamykano za sobą. Ślady po śrucie- ktoś chciał bardzo wejść do środka. Nim się obejrzał wszyscy przeszukiwali to, chyba najciekawsze, pomieszczenie.

-O! Kuchenka?- powiedział Maks po czym ucichł.

Błyskawicznie przed oczyma Henrego pojawiła się studiowana wcześniej mapa Jozepha, dokładnie symbol sklepu. Wcześniej, pod osłoną i cieniem betoniarki, wydawał się niezgrabną omegą. W kontekście tykającego mechanizmu, złowrogiej szczeliny- omega nabrała wyrazu ludzkiej czaszki- starego jak świat symbolu niebezpieczeństwa.

-To pułapka! - krzyknął najprościej, najtreściwiej jak można było, sugerując szybki odwrót.
 
majk jest offline  
Stary 23-03-2011, 01:23   #52
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
Robiło się coraz ciemniej i na domiar złego rozpadało się. Jedynym pozytywnym aspektem było to, że dotarli już do sklepu z bronią. Nim Maks zainteresował się nim, postanowił bliżej zaznajomić się z zawartością stojącej nieopodal ciężarówki. Ku jego uciesze zawierała ona karton zupek błyskawicznych. Nie było to może najpożywniejsze jedzenie, ale zawarta w nich namiastka makaronu nadawała się do jedzenia nawet na surowo i nie psuła się zbyt szybko. Być może zawierała nawet jakieś składniki odżywcze - jeśli nie, to przynajmniej można było oszukać głód. Chłopak napchał sobie kieszenie i włożył kilka torebek za pazuchę, ale oczywiście dopiero, gdy zawartość kilku poprzednich wylądowała w jego ustach. Pojemniczki 'ze smakiem' konsekwentnie chował do kieszeni.
- Straszne paskudztwo, ale zawiera trochę soli. A jej, choć tak niezbędnej do przeżycia, nigdzie indziej tu nie widzę - powiedział tłumacząc się nie wiadomo komu.
Na szczęście padał deszcz, więc po kilku chwilach łapania wody w ręce było czym popić. Maks nie wyglądał na zbytnio przejętego tym, że zachowywał się jak dziki. Był głodny. Łapiąc wodę do kolejnej torebki by rozmiękczyć zawartość pomaszerował w kierunku sklepu z bronią. Na nieszczęście dostęp do wnętrza był solidnie zabezpieczony i choć Maks po dłuższej chwili odnalazł zamek, to sforsować go zdołał dopiero James. ~"Swoją drogą to ciekawe" - pomyślał i można było to wyczytać w jego spojrzeniu, którym przez chwilę badał towarzysza.
- Nieźle. - powiedział, by okazać swoje zadowolenie z pokonania kolejnej małej przeszkody.

Wnętrze sklepu prezentowało sobą obraz nędzy i rozpaczy, przynajmniej w odczuciu chłopaka. Henry szybko znalazł jakąś broń, choć wyglądała ona na nieco 'niedorobioną'. Maks zamrugał oczami patrząc na znalezisko:
- To ma strzelać? Czy wybuchać? Może to jest bomba rurowa - widziałem taką w telewizji.
Po krótkich oględzinach pomieszczenia postanowił spenetrować mniej odwiedzaną część - mianowicie zaplecze za drzwiami.

[...incydent z pułapką i kamieniem...]

Gdy Maks doszedł już do siebie i zarówno złość jak i ból nieco minęły zabrał się za szabrowanie. Złapał plecak i pośpiesznie zaczął pakować do niego pojemniki i opakowania z jedzeniem. ~"Przydałoby się nabrać wody do camelbaga" - pomyślał i poszukał wzrokiem odpowiedniego naczynia do łapania deszczówki. Później postanowił wziąć też topór strażacki wbity w ścianę. Był to duży balast, ale w przedostawaniu się przez gruzy mógł oddać nieocenione usługi. Gdy już ogarnął się nieco, przyjrzał się dokładniej dotychczasowej faworytce w konkursie na przyczynę jego śmierci - kuszy. Choć nie wystrzeliła, być może uda się przywrócić jej wartość bojową. ~"Ten James chyba próbował uratować mi życie. Bo jeśli chciał mnie dobić to mu się kolejność pomyliła" - pomyślał i powiedział do niego:
- Dzięki, wiesz za co. Nie wiem dokładnie, co chciałeś zrobić ale zakładam, że coś dobrego.

- Myślę, że jest to dobre miejsce na nocleg - powiedział do towarzyszy, gdy wszystko co wydawało mu się warte uwagi zostało zrobione.
Ułożył sobie posłanie z kartonu i miękkiego barachła. Sen oczekiwany jak zbawienie, nadszedł niczym czarna ściana i pochłonął wszystko.

(założyłem optymistycznie, że jednak w końcu dowiem się o tej kuszy i że później położymy się spać)
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić
Gnomer jest offline  
Stary 23-03-2011, 10:48   #53
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Dialog: Piotr & Skała


- Dziękuję za uratowanie mi życia. Nazywam się Piotr Sowiński, a... kim wy jesteście?- spytał mężczyzna, zerkając to na kobietę, to na dziwnego robota.

Staruszka spojrzała ukradkiem na mokrego osobnika, jednak jej uwaga nadal spoczywała na nasionach którymi wymieniała się z dzieckiem.
- Podaj mu koc, niech się nim wytrze. A ty skąd uciekłeś?
Wskazała na ubranie Piotra, mimo szala, nadal miał na sobie pomarańczowy strój więzienny. Jego pytanie zostało pominięte, a ponura istota za nim, natychmiast wręczyła mu dość szorstki, jednak wystarczająco elastyczny materiał, którym mógł się okryć.

Mężczyzna z wahaniem chwycił podarunek, po czym opatulił się nim i zbliżył się do ogniska.
- Jestem jednym ze Śniących. A ty, kim jesteś?- Nie wiedział, jaka będzie reakcja rozmówczyni, mogła nie domyślać się, kim jest. Musiał jednak zaryzykować, być może uda mu się skłonić ja do rozmowy.

Staruszka wyciągnęła rękę w stronę dziecka jakby za chwilę miała je skarcić. Robin starała się nie zwracać na to uwagi, jakby chciała zapomnieć o temacie. Dłoń staruszki była w częściach zmontowana z bardzo starego zegara oraz pewnie jeszcze starszego, ludzkiego naskórka i kości. Piotr widział przewracające się w jej wnętrzu korbki i zębatki. Słowa które miały wyjść z ust kobiety co najmniej nie miałby być przyjemne, ale do niczego takiego nie doszło. W ostatniej sekundzie powściągnęła złość i przemówiła ludzkim tonem.

-Nie biorę żadnej ze stron. -mimo iż jej oczy były wbite w mężczyznę, pierwsze zdanie wydawało się być skierowane do dziecka oraz grupy jakie reprezentowała- Jeśli osłania cię Robin, domyślam się że jesteś jednym z tych. Um… ‘śpiących’. Gdzie pozostała piątka, nie miało być was sześciu? Nie wiedziałam, że to już czas. Zmierzasz do… nic nie mów. Strange? Lady Strange? Czy Punka?

Kobieta niechętnie brała się za odpowiadanie na pytania, jednak w pewnym stopniu czuła się zobowiązana udzielenia na pewnej odpowiedzi.

-Ja.. my.. jesteśmy Pożeraczami Gruzu. Strażnikami, nie stoimy ani po stronie Socjopatycznych Neodarwinistów, ani Melancholijnych Hedonistów.

Przy wspomnieniu o pierwszej grupie, kobieta wymieniła spojrzenia z Robin.

- Czy... Możesz mi powiedzieć coś o Śpiących? Skąd wiesz, że miało być nas sześciu? Co jeszcze wiesz?

-Informacja kosztuje, ale to ci mogę wyjawić. Wszyscy o tym wiedzieli, czas jedynie nadwątlił ich wiedzę. Oczekiwali waszego wyjścia, od kilku lat, ale nastąpiła nagła zmiana planów. Sama zastanawiam się czy to co o was mówią to prawda. Nie wyglądasz mi na żadnego zbawcę ludzkości, super żołnierza, czy mesjasza.

- Kosztuje mówisz...- westchnął zawiedziony.- Cóż, gdybyś mi powiedziała, co o nas mówią, powiedziałbym Ci w zamian, ile z tego jest prawdą. Co Ty na to? A poza tym, skoro wspomniałaś o cenie, jaką tu macie walutę? Płacicie tymi nasionkami?

Kobieta szybko zakryła nasiona dłonią.
-Na to cie nie stać. Ale... w zamian mogę odpłacić się przysługą. Gdziekolwiek zmierzasz, będziesz miał moje błogosławieństwo. Błogosławieństwo, ukłoń się.-na te słowa, zębata maszyna grająca poruszyła głową- Nikt nie powinien sprawiać wam kłopotu,... w moim ogrodzie. -Robin nie udzielała się w rozmowie, wpatrując się cicho w oznaczone nasiona. Piotr mógł rozpoznać kolorową pestkę gruszki, jabłka, i kilku innych co bardziej egzotycznych owoców. Przypominało to trochę owoce które widział w śnie.
-Mam dwa pytania. Kartezjusz kiedyś powiedział "Skąd możesz wiedzieć że całe twoje życie nie jest snem?" Zastanów się,... dwa razy, zanim odpowiesz.

Piotr z trudem przypisał usłyszanemu nazwisku metkę filozofa i naukowca, nie mógł sobie jednak przypomnieć nic konkretnego, ani odnośnie reprezentowanego przez niego nurtu myślowego, ani nawet osiągnięć w dziedzinie nauki. Chodziły mu po głowie powiązania z matematyką, jednak to w żaden sposób nie pomagało mu w odpowiedzi na zadane przez kobietę pytanie. Wpatrzył się w ognisko i próbował wymyślić coś sensownego, co mogłoby ją zainteresować.
Bo jak niby może to sprawdzić? We śnie dzieją się różne dziwne rzeczy, które są zazwyczaj przez nas akceptowane, niezależnie od ich poziomu abstrakcji. Co więc miałoby stanowić odnośnik do realności? Nasza fizyczność? To, że możemy się zranić, odczuwać ból, jak i swędzenie podczas gojenia? Nie, w świecie Morfeusza możliwe jest odczuwanie wszystkich bodźców i emocji, i to nawet znacznie mocniej niż miałoby to miejsce w rzeczywistości. Może zatem wolna wola? Ale czy może ona być wskaźnikiem realności, skoro nawet w prawdziwym świecie nie mamy pewności co do jej istnienia? Jak bowiem udowodnimy sobie, że nasze działania nie były zaplanowane, że nie idziemy po z góry wyznaczonej dla nas ścieżce, przeżywając to, co według planów jakiejś potężnej, wszechmocnej istoty, Boga jedynego lub całego ich panteonu, przeżyć mieliśmy? Nie, nie dowiemy się tego. Możemy jedynie mieć nadzieję, że mamy jak największy wpływ na nasze życie, że nasze wybory są istotnie nasze.
Tak samo jest ze snem.
- Nie mogę- odezwał się do staruchy, dziwnie zmartwiony i poważny.- We śnie akceptujemy wszystko, co nas otacza, jesteśmy prowadzeni za rękę przez nieznaną siłę. Dopiero gdy sen się skończy i otworzymy oczy, zorientujemy się, że to, co przeżyliśmy nie było prawdziwe. Jednak dopóki to nie nastąpi, powinniśmy żyć tak, żeby niczego nie żałować, w razie gdyby to wszystko miało być rzeczywistością.- Mówiąc to patrzył na kobietę, czekając na jej reakcję, jednak im bliżej był końca, tym mniej skupiał na niej wzrok. Gdy zamilkł, wpatrywał się już w ognisko, powstrzymując napływającą do oka łzę.
Czy czegoś żałował? Tak. Czy chciałby, żeby ostatnie 7 lat, które pamięta, okazało się snem? Zdecydowanie tak.

Robin wydała się dziwnie zmartwiona, jakby nie spodziewała się tego pytania. Spojrzała na kobietę spode łba, jakby chciała odczytać jej następny ruch.
-Heh, do takiego samego wniosku doszedł Karteziusz. Karteziusz kończy na tym że wątpi absolutnie we wszystko. Już przed nim wielu filozofów w tym miejscu zakończyło swe filozoficzne rozważania. Ale Kartezjusz usiłował wypracować coś więcej poza tym punktem zerowym. Jeśli zatem wątpił,... to czy doszedł do czegoś?
Na ścianie za kobietą wisiał wygrawerowany na blasze napis, "Cogito, ergo sum".

Piotra niewiele pocieszyła słuszność jego rozważań, zbyt głęboko zagłębił się w swoją przeszłość, żeby teraz od tak mógł odrzucić ja w kąt i zająć się teraźniejszością. Niemniej jednak, słuchał uważnie słów kobiety.
Do jakiego wniosku mógł dojść Karteziusz? Bo na pewno do jakiegoś doszedł, na pewno coś wymyślił, coś wpasował do tej filozofii... Tylko co? W głowie Sowińskiego powtarzały się argumenty sprzed kilku chwil, dzięki czemu sprawnie obalał kolejne pomysły. Nic nie przychodizło mu do głowy, bo niby jak udowodnić rzeczywistość świata, kiedy przed chwilą uznało się, że wszystko jest niepewne, wszystko można podważyć?
Jeździł oczami po pomieszczeniu, próbując zmienić swój tok rozumowania przez samą zmianę oglądanych przedmiotów, próbując otworzyć jakiś nowy tok myślowy w swoim umyśle, wszystko to jednak zdało się na nic. Tylko przypadek sprawił, że poskładał wszystko w całość. Niewielka tabliczka z jednym ze sztampowych haseł filozofii, które zna każdy dzieciak: "Cogito, ergo sum"- "Myślę, więc jestem". Wstyd mu było, że wcześniej nie wiedział, kto jest autorem tego stwierdzenia, ale teraz było to bez znaczenia.
- Myślę, więc jestem- powtórzył na głos.- Uznał, że to jedyny dowód na rzeczywistość danej chwili. Faktycznie, we śnie nie myślimy, tylko odczytujemy komunikaty, suchą treść, czyste, często skrajne, emocje. Nie myślimy, tylko przeżywamy.- Zamilkł na chwilę, tracąc entuzjazm i ponownie spuszczając wzrok z rozmówczyni na płomienie ogniska.- Ale jak we śnie można zorientować się, że nie myślimy? Jak mamy to poznać...?- Zastanawiał się nad tym przez chwilę, po czym spojrzał na kobietę, jakby szukał u niej ratunku, odpowiedzi na pytania, które go przerosły.

Niestety tym razem na twarzy kobiety nie zawitał uśmiech. Rozejrzała się po pomieszczeniu, wreszcie znajdując tabliczkę którą sugerował się Piotr. Była zawiedziona, w jej oczach nie było krzty aprobaty.
-...Kartezjusz usiłował wypracować coś więcej poza tym punktem zerowym. Doszedł do tego, że wątpił we wszystko, i tylko tego jednego mógł byc pewny. I wtedy właśnie go olśniło. Mimo wszystko mógł być czegoś pewien, a mianowicie tego, że wątpi.-wzięła wdech- A jeśli WĄTPIŁ, to może być pewien, że myśli, a jeśli myśli, musi być pewien że jest istotą myślącą. Czyli, jak sam to ujął: 'Cogito ergo sum'.
Kobieta przeszła się do napisu, dotykając palcami liter.
-Oczywiście nie było w tym nic dziwnego że doszedł do takiej konkluzji. To prawda. Ale zauważ, z jaką intuicyjną, pewnością pojmuje samego siebie jako myślące ja. Pamiętasz być może, że Platon twierdził, iż to co pojmujemy rozumem, jest bardziej rzeczywiste od tego, co postrzegamy zmysłami. Tak jest też i dla Kartezjusza. Pojmuje nie tylko, że jest myślącym ja, rozumie także, że owo myślące ja jest bardziej rzeczywiste niż fizyczny świat, który postrzegamy zmysłami.
Westchnęła, po czym zmieniła temat, będąc nadal odwrócona do Piotra.
-Chciałeś wiedzieć co o was mówią? Mówią że w eksperymencie wzięła udział oświata inteligencji, najlepsi z najlepszych. Nie ma już dobrych ludzi na tym świecie. Nie ma już bieli i czerni, nie służymy ludziom, a oni nie są już za to wdzięczni. Świat jest wypełniony szarościami, zapamiętaj to sobie, niezależnie którą obierzesz ścieżkę zawsze będą czyhać na ciebie,... konsekwencje.
Złożyła dłoń w pięść, po czym ciężko odłożyła ją na blat szafki. Zastanawiającym nie był fakt iż kobieta ta żyła w ściekach, czy że niektóre z jej części ciała składały się z maszyny. Zastanawiającym było, czemu tak bardzo intrygowało ją zdanie Piotra na temat świadomości, snów, czy i co miałoby jej powiedzieć jego zdanie na ten temat. Wyglądała na bardzo zmęczoną i zawiedzioną życiem, kobietę, nadal walczącą z własnymi złudzeniami.

Piotr zastanawiał się jeszcze nad słowami kobiety i jej zachowaniem. Nie był pewien, czy powinien zamęczać ja pytaniami, znajdował się jednak w tak kłopotliwej sytuacji, że każda informacja była na wagę złota. Postanowił nie pytać o drobiazgi, tylko o rzeczy, które mogłyby mu pomóc w szerszej perspektywie.
- Możesz mi powiedzieć, w jaki sposób dogadujesz się z Robin? I czy on w ogóle rozumie angielski, czy też ten język, którym się teraz posługujemy?

-Rozumie dość wybiórczo, ale nie może odpowiedzieć.
Gdy tylko Piotr miał zapytać 'czemu', ta odpowiedziała na jego pytanie zanim mógł dokończyć słowo.
-Złożył śluby. Wierzy że przewidział wasze nadejście, ale nie może ingerować. Nie wiem czy to naiwność, czy obłęd ale ponoć nie może w żaden sposób wpłynąć na to jaką drogę obierzesz. Mogłoby to zaważyć, na... eh... ale mi to już wszystko jedno. Gorzej już być nie może co nie? Heheh. Czasem po prostu człowiek chce wierzyć we wszystko co na chwile przywróci mu wiarę w przyszłość,.. nawet jeśli to bujdy, złudzenia, niespełnione obietnice i kłamstwa... małego dziecka.
Kobieta zaczęła przeszukiwać stos narzędzi, grabi, łopat, wioseł, najwyraźniej czegoś szukała.
-Ale życie to nie bajka, Piotr, tak? Mów mi Skała, a to jest Żuk-maszyna odzierająca krokodyla ściekowego ze skóry, drgnęła-..życie to nie bajka, nieważne jak ktoś jest dobry, i tak wszyscy kończymy w ziemi. Nie daj się omamić temu dziecku, wszyscy Harmianie są tacy sami. Pomyśl, mesjasz? Wybraniec? Hehe... jak ona to wszystko mogła przewidzieć? Ehehe... pomyśl... bo niby 'Gdzie rodzą się Bogowie?'
Kobieta puknęła się palcem w czoło, brechtając śmiechem. Pokręciła głową. W dłoni trzymała długi 'Bosak'.

Piotr drgnął, gdy usłyszał treść swojego listu wypowiedziany przez kobietę. Miał nadzieję, że rozwinie ona temat, ale tylko popukała się w głowę. Choć miało to zapewne wyśmiać teorie Robin, dało mężczyźnie do myślenia.
- Bogowie rodzą się w naszych głowach- powiedział powoli.- Wiara w bóstwa przed wiekami polegała na przypisywaniu im niewytłumaczalnych zjawisk. To ludzie decydowali, za co odpowiedzialny jest dany bóg, jak ma na imię, jak wygląda i czego oczekuje od swoich wyznawców. Tak naprawdę bogowie byli tylko wyobrażeniem ludzi o nich, i niczym więcej. Rodzą się i umierają w ludzkich umysłach... A Ty co o tym myślisz, Skało?- Spojrzał zaciekawiony na słuchającą go kobietę.- I skąd znasz to pytanie?

Kobieta nie spodziewała się riposty Piotra, na jej niewinne spostrzeżenie. Wyglądało na to, że ten rozmyślał o sprawach egzystencjalnych równie mocno, co ona sama. Uśmiechnęła się do niego w szelmowski sposób, po czym wzięła z sobą bosak i podała go Żukowi.

-Właściwie nie da się żyć na świecie, przynajmniej nie pytając się, skąd ten świat się wziął. Nie można przeżywać tego, że się istnieje, bez świadomości że kiedyś się umrze. Tak jak nie możliwe jest myślenie o śmierci bez myślenia o tym, jak wspaniałe jest życie. Posłuchaj mnie Piotrze,… -w tok jej monologu wdarło się zdanie, które nijak nie miało się do tematu, który poruszała, jakby na moment przeskoczyła na inny tryb- moim Panom zmarło dziecko, przed rozrostem Morta, żyło zaledwie kilka tygodni po urodzeniu. Biedactwo miało na imię Maria. Na jej nagrobku wyryto napis: „ Mała Maria do nas przybyła, przywitała się i zawróciła”…

Ziemia jest tylko maleńką planetą zawieszoną w ogromnej przestrzeni kosmosu. Ale skąd wzięła się przestrzeń kosmiczna? Można było, rzecz jasna, założyć, że kosmos istniał od zawsze, i wówczas nie trzeba było szukać odpowiedzi, skąd się wziął. Ale czy cokolwiek mogło istnieć od zawsze? Wszystko, co istnieje, musiało chyba mieć jakiś początek? A więc i przestrzeń kosmiczna musiała kiedyś powstać z czegoś innego. Ale jeśli kosmos powstał nagle z czegoś innego, to i to coś innego musiało kiedyś powstać z czegoś jeszcze innego. W końcu coś kiedyś musiało powstać z niczego. Ale czy to możliwe? Czy nie jest to równie nieprawdopodobne, jak wyobrażenie sobie, że świat istnieje od zawsze? Chętnie zgodzi się z twierdzeniem, że to Bóg stworzył przestrzeń kosmiczną, ale co z samym Bogiem? Czy on stworzył się sam, z niczego? Nawet, jeśli Bóg potrafił stworzyć to czy tamto, z pewnością nie zdołałby stworzyć samego siebie, zanim miał jakiegoś siebie, przy pomocy, którego mógł tworzyć.


Spirala, którą nakręcił Piotr, pobudzała kobietę do kontynuowania. Wreszcie mogła dać upust swej wiedzy, przekazać ją komuś. Z jej ust strzelały iskry, gdy tylko je otwierała, gestykulując zapalczywie dłońmi przy każdym zdaniu. Powoli jednak nieustępliwie, pewna myśl zaczęła docierać do Piotra. Czy na pewno rozmawiał z człowiekiem?

-Ha! Mity to opowieści o bogach, wyjaśniające, dlaczego życie jest takie, jakie jest.

Pierwsi greccy filozofowie krytykowali mitologię Homera za to, że bogowie tak bardzo przypominali ludzi, że byli równie egoistyczni i wiarołomni jak wy, ludzie. Po raz pierwszy stwierdzono, że mity być może są jedynie wytworami ludzkiej fantazji. Przykład krytyki mitów znaleźć możemy u filozofa KSENOFANESA, który urodził się około 570 r.p.n.e. ‘Ludzie stworzyli bogów na swój własny obraz. Śmiertelnym się zdaje, że bogowie zostali zrodzeni jak oni, że noszą ich szaty, mają ich głos i postać. Etiopowie uważają, że ich bogowie mają spłaszczone nosy i są czarni, Trakowie zaś, że mają niebieskie oczy i rude włosy. Gdyby woły, konie i lwy miały ręce i mogły nimi malować, to konie namalowałyby obrazy bogów podobne do koni, a woły podobne do wołów’ Ludzie zawsze odczuwali potrzebę wyjaśnienia zjawisk zachodzących w przyrodzie. Chyba nie mogli żyć bez tego i w czasach, gdy nie istniała nauka, tworzyli mity. A więc nie daj się omamić Harmianom, w cokolwiek wierzą, nie potrafią przewidzieć przyszłości. Nie ma żadnego wielkiego Boskiego planu, nikt nie rodzi się z przeznaczeniem, które musi wypełnić. ‘Tabula Rasa’.

Ale skończmy ten temat, heh, sprawił mi przyjemność, ale nie mam już siły. Nie prowadziłam takiej rozmowy, od kiedy moi Państwo się nie ewakuowali.


Żuk podał Piotrowi bosak na którego drugim końcu była zawieszona siatka ze skromnym podarunkiem, pachnącym jak martwy aligator.

-Ruszajmy. Może nie odpowiedziałeś poprawnie na moje pytania, ale zrobiłeś wystarczająco dobre wrażenie. Odprowadzę cię kawałek, resztę drogi pokaże wam Żuk. Nie dotykajcie kwiatów, organiczni nie znoszą dobrze kontaktu z nimi.


Piotr przyjął podarunek z uśmiechem wdzięczności na ustach, zdążywszy już przyzwyczaić się do olbrzymiego robota. Gdy jednak przeanalizował ostatnią wypowiedź kobiety i spojrzał na nią, uśmiech stracił na sile. Czy to możliwe, że, tak jak Żuk, jest w całości maszyną, tyle że przybraną w bardziej ludzką formę, ze zdolnością artykulacji?

- Dziękuję za wszystko, naprawdę. I wybacz, ale muszę się Ciebie o coś zapytać- dodał po chwili.- Nie jesteś człowiekiem, prawda? Czym więc?

-Nie, nie jestem.
Kobieta nie chciała rozwijać swojej wypowiedzi.
-Robot pomocniczy serii drugiej, wyposażony w V.I., oraz model charakteru dziedzicznego Profesora Alberta Knoxa. Żuk składa się z nano szkieletu wojsk lądowych NATO, obecnie wyposażonego w wyzwolone S.I. grupy Pożeraczy Gruzów
Zebrała wszystkie nasiona, Robin zrobiła to samo.

- Aha- stęknął Piotr, zupełnie jakby wszystko zrozumiał. Wyglądało na to, że jest swego rodzaju cyborgiem. Widać technika bardzo poszła do przodu.
- Czy mogłabyś mi jeszcze po drodze krótko scharakteryzować Harmian i ludzi Punka? Do czego dążą, jakimi środkami... Jak ich odbierasz jako strona neutralna?

Skała wraz z Żukiem wyznaczyli kierunek marszu w jeden z ciemnych tuneli. Piotr z grzeczności odłożył koc, czując się wystarczająco osuszonym. Robin niespecjalnie poczuwał się do wyznaczania drogi, bardziej podążając za mężczyzną niż za grupą Syntetycznych Istot.
-Jak już mówiłam, nie stoję po żądnej stronie. Ale do kilku faktów z pewnością dojdziesz sam z czasem. Harmianie to grupa ekscentryków którzy powierzyli swoją przyszłość w integrację z naturą, oraz eksploatację Geas na rzecz wsparcia pod umierającego systemu immunologicznego rasy ludzkiej, poprzez intensywną prokreację, tak na scenie między płciowej jak i mikro biologicznej, wspierając tym samym dobór naturalny. Wedle powszechnych źródeł, grupa jest obarczani za tolerowanie Pedofilii, Nekrofilii, Zoofilii oraz wymuszeń i porwań. Na czele grupy stoi kobieta która jako pierwsza została poddana badaniom na rzecz rozwoju Geas, odpowiedzialna za kidnaping, znana jako 'Lady Strange' bądź 'Alice S.' Z tego co wiem, ich głównym wrogiem są 'antybiotyki' oraz wszelka medycyna. W przeszłości jednak agresywnie wymuszała debaty w mediach, o skutkach badań nad złotym pyłem oraz Geas. Jej dwulicowość okazała się jednak faktem po znalezieniu się w strefie skażenia. Od tego czasu jest uznawana w Rubieżach za wroga publicznego numer jeden. Drzewo które widać na horyzoncie to siedziba Harmian. Pył który wydobywa się z niego zapewnia im naturalną osłonę przed wszystkimi śmiałkami chętnymi zebrać nagrodę za jej głowę.
Piotra przeszły dreszcze gdy usłyszał imię Alice. To normalne gdy ktoś taki jak on posiadał osobę tak bliską jego sercu o dokładnie tym samym imieniu. Odruchowo zerknął na Robin, dziecko nie wydawało się urażone komentarzami Skały. Jednak fakt że mogło mieć coś wspólnego z tak zła grupą wzbudził pewną niemoc w mężczyźnie.
-Gentelmen Punk, to kompletnie inna kwestia, trudno jest mu zarzucić cokolwiek, ale z pewnością jest 'zamieszany' w kilka spraw. Kierując się wiarą w detoksykację terenów poddanych wpływowi złotego pyłu, zjednoczył grupy uciekinierów zony, i dał ludziom nadzieje tworząc bezpieczną ostoję wewnątrz kwarantanny. Ostatnia kolebka cywilizacji, korupcji i obłudy, w której to aby zjednoczyć tych którzy nie zaakceptowali złotego pyłu została wprowadzona surowa kurtyna cenzury politycznej. Miasto może ochrania ludzi prze 'bestiami' z dziczy oraz innymi mutacjami z zewnątrz, jednak natura człowieka będącego wrogiem siebie samego wymusiła na Rubieżach stanie się małym państwem policyjnym. Gentelmen Punk bądź 'Dr. Trevor P.' obalił rządy walut, legalizując czarny rynek oraz wprowadzając monopol na rachunkach genetycznych C.C. Jego względnie rasistowskie skłonności do Neodarwinistów, znajdują swój upust w prowadzonej przez niego kampanii wojennej z Harmianami. Mimo to jego wyczyny w zarządzaniu miastem oraz społeczeństwem, wprawiają w zdumienie. Gdyby nie on, ludzie już dawno by się pozabijali.
Wielki przecinek. Grupa dotarła do pewnego długiego ciemnego tunelu. Jedynie głos Skały przerywał tę niepokojącą pustkę. Oczy Żuka zapaliły się na czerwono, wprowadzając bardzo nikłe oświetlenie. Natomiast oczy Robin same świeciły w ciemnościach.
-Tutaj się pożegnamy. Staramy się unikać światła, nie oczekuj od Żuka by wyprowadził cię na powierzchnię, może ci jedynie wskazać drogę. Podążajcie tymi torami, powinniście dojść do stacji metra.

- Dziękuję Ci... Wam- poprawił się szybko Piotr- za uratowani życia i za informacje. Może kiedyś jeszcze Was odwiedzę, myślę, że mielibyśmy o czym rozmawiać.-Uśmiechnął się pogodnie. Nie spodziewał się, że wszystko tak pomyślnie przebiegnie. Był to właściwie pierwszy werbalny kontakt z tubylcami, nie licząc Josepha, który był zwykłym, przeciętnym człowiekiem. Lecz gdy ruszył w dogę wyznaczonym tunelem, nie było mu już tak bardzo do śmiechu. Po pierwsze, jeszcze długa wędrówka pozostała, zanim będą bezpieczni, o ile kiedykolwiek tak na prawdę będą. Tu pojawia się powód "Po drugie", czyli informacje, jakich dowiedział się o Lady Strange i Harmianach. Prawdę powiedziawszy, już rządy tyrana i wszechobecna cenzura zdawały mu się być lepsze od akceptowalnej pedofilii... Z osądami postanowił się jednak powstrzymać do momentu, w którym przekona się sam o reprezentowanej przez nich polityce.
 
Kawairashii jest offline  
Stary 24-03-2011, 12:18   #54
 
Cluster's Avatar
 
Reputacja: 1 Cluster nie jest za bardzo znany
Słońce powoli kryło się za horyzontem oznajmiając koniec dnia, zbliżała się noc – czas łowców. Pierwsze dwanaście godzin udało się przeżyć przynajmniej trójce z początkowych czterech śniących, co było niejakim powodem do dumy w szczególności mając na uwadze to jak James obudził się w nowym świecie. Aż strach myśleć o tym co może się wydarzyć gdy nie będzie tak jasno, co czai się w cieniu. Pierwsze krople spadły mężczyźnie na nos potęgując tylko jego zmartwienia, wszak deszcz tłumi całą gamę odgłosów, przykładowo łamiące się pod stopami gałązki, przypadkowo kopnięty kamyczek.

Po stwierdzeniu przez Henry’ego, że dotarli do celu, on i Maks wzięli się do szukania zamka, blokującego wejście do wnętrza budynku. Ku zdziwieniu Hightowera, to nie on odkrył kłódkę. Schowana za chaszczami, zdeformowana po ataku łomem nie stanowiła większego wyzwania, ale mimo wszystko ciekawość przerosła Jamesa, czekał patrząc jak Kowalski sobie z nią poradzi.
Troszkę zawiedziony patrzył na nieudolne ruchy towarzysza i w końcu siłą rzeczy sam się za nią wziął, będąc doskonale świadomym tego co Maks może sobie pomyśleć. Po chwili żaluzje stanęły otworem.

Przed przystąpieniem do plądrowania, zawołał jeszcze staruszka, by i on schronił się przed słotą. Zanim wziął się do czegokolwiek, zasunął za sobą pancerne żaluzje, zapewniając sobie względny spokój o swe bezpieczeństwo. Pilnik, który znalazł Bavoushe może się naprawdę przydać, ale ta zdeformowana broń?
- Nie, dzięki Henry, ale nie potrafię tego używać. Jeszcze bym komuś niepotrzebnie zrobił krzywdę. – Odrzucił z powrotem broń do znalazcy.
Następnie wziął się do przeszukania niewielkiego miejsca, by przede wszystkim znaleźć jedzenie i ubrania…

(…)

[James]
Odgłos wprawianego w ruch mechanizmu echem odbił się w cichym pomieszczeniu. Na dźwięk tykania, w ułamku sekundy Jamesowi zastanawiającemu się jak mógł aktywować pułapkę, aż ciarki przeszły po plecach. Szybko jednak doszedł do wniosku iż nieprzyjemne tony dobywają się ze strony otwierającego drzwi, prawdopodobnie niczego się nie spodziewającego Maksa. Przypuszczenia Hightowera potwierdziły tylko z radością wykrzyczane przez towarzysza słowa.
Gorączkowo odwrócił się w poszukiwaniu wydających złowieszcze brzmienie sideł.
Omiótł pomieszczenie fachowym spojrzeniem, błyskawicznie znajdując kuszę, jedną z bardziej zabójczych broni (przynajmniej w starym świecie), wycelowaną wprost w drzwi.

W świecie, takim jak go zastali nie było czasu na takie przyjemności jak pozbywanie się ludzi, którzy byli nienegatywnie do niego nastawieni. Prawda, że z chęcią by się dowiedział czy sam zainteresowany spostrzegłby zasadzkę sam, ale to nie był czas na przypominanie sobie braku pomocy, jakiego doświadczył ze strony Kowalskiego.
Spokojnym tonem, nie wdając się w niepotrzebne szczegóły krzyknął - Maks... Padnij!

[Maks]
(…)Otworzył drzwi, a rozlegające się za nimi swojskie cykanie wprowadziło chłopaka w nostalgiczny nastrój, tym bardziej, że w zasięgu jego wzroku znajdowało się tyle przedmiotów, których pożądał. Tego zegarka poszuka później. Szeleszczące mu za pazuchą zupki błyskawiczne i kuchenka polowa, którą właśnie zauważył natychmiast złożyły się w jego umyśle w jedną całość - w najedzonego Maksa. Z radości wyrwało mu się:
- O! Kuchenka?
W tym samym momencie usłyszał za sobą spokojny, lecz bardzo poważny głos Jamesa:
- Maks… padnij!
Niemal jednocześnie Henry krzyknął:
- To pułapka!
Kowalski nie miał zbytniego doświadczenia w reagowaniu na tego typu komendy. Odwrócił się szybko do Jamesa z zamiarem zapytania co to za żarty, jednak widząc jego poważną miną i słysząc ostrzeżenie Henry'ego niezgrabnie lecz błyskawicznie przyklęknął na kolano i zakrył głowę rękami.

[James]
Widząc niepokojąco lekceważącą reakcję Maksa, James szeroko otworzył oczy w szczerym zdumieniu. Jeszcze chwilę temu nieomal stracili życie zaledwie będąc nieopodal placu boju toczonego między nieznanymi im siłami, a teraz na bezpośrednie ostrzeżenie o pułapce i sugestii jej uniknięcia mężczyzna zachował się, jakby byli na placu zabaw.
Czując jak czas wymyka się spomiędzy palców, doprowadzając mechanizm blokujący pocisk na łożysku do stanu granicznej nośności, Hightower wykonał pierwszy plan jaki tylko przyszedł mu do głowy.

Matka natura jest naprawdę okrutna, skoro do tej pory nie oświeciła kogoś pomysłem stworzenia odpowiednich słów mogących szybko poinformować drugą osobę o niebezpieczeństwie. Wypowiedzenie tego wszystkiego zajęło by kilka bądź nawet kilkanaście cennych sekund. Najsprawniejszym pomysłem, jeśli chodzi o tempo wykonania było ponowne zwrócenie na siebie uwagi lekkoducha i gestami przekonanie go do czym szybszego opuszczenia aktualnego miejsca pobytu.

Pamiętając szybkość reakcji kompana na wcześniejsze zagrożenia, polegając na jego instynktach, James sięgnął po kawałek gruzu wielkości co najmniej pięści i z pełnym irytacji krzykiem - Maaaks! - (oczywiście już po upewnieniu się, że Kowalski zauważy upozorowany pocisk i będzie mógł odskoczyć), rzucił nim w jego stronę.

[Kawa]
Maks nie poczuwał się zagrożony w najmniejszym stopniu. W powietrzu nie wisiały żadne wyładowania elektryczne, w eterze panowała cisza, dopóki James nie trafił go kamieniem w głowę. Natomiast gdy tylko tykanie ustało, pewna naprężona cięciwa puściła. Kusza nie wystrzeliła, a James miał na sumieniu trafienie Maksa kamieniem prosto w twarz.

[Maks]
Silne uderzenie kamieniem w głowę spowodowało u Maksa chwilowe zamroczenie i uczucie tonięcia. Zaraz też zaczął jęczeć.
- Auuuuuuu! No fucking shit za co?!
Chłopak z lekkim przerażeniem spojrzał w kierunku źródła pocisku, oceniając jednocześnie odległość od topora strażackiego. Jeśli James chciał go zabić dlaczego go ostrzegł? Najwidoczniej to takie głupie żarty z unikaniem rzuconych kamieni. "Zaraz ci dam głupie żarty" - pomyślał z wściekłością i zmienił obiekt poszukiwań na najbliższy kamienny pocisk. Adrenalina uderzyła mu do głowy wypierając ból i rozsądek.

[James]
James ze zdziwieniem patrzył na tor lotu rzuconego przedmiotu, pięknie opisujący wycinek sinusoidy, kończącego się na niczym innym jak głowie Maksa. Wcześniejsze odrętwienie chłopaka było zastanawiające, szczególnie mając na uwadze sytuację w jakiej znajdowali się mężczyźni; a miał nadzieję że już niewiele go tu zaskoczy.
Czas zwolnił. W chwili rozbrzmiewającej echem krzyku Hightowera, ubarwionej delikatnie głuchym tykaniem, kamień leciał do celu. Stłumiony odgłos zderzania się dwóch twardych przedmiotów zastał Jamesa w pełnym otępieniu. Larum podniesione przez Maksa nie dotarło do jego uszu.

Tykanie ustało, cięciwa puściła, bełt nie został wystrzelony, Maks żył. To był jeden z tych momentów, które ktoś wierzący pewnie opisałby jako Cud. No może ten cud działał tylko dla jednej ze stron, bo Ocalony właśnie zaczynał się wściekać za to że oberwał prosto w twarz.
Duma nie pozwalała Jamesowi otwarcie przyznać się do tego, że próbował uratować życie komuś sobie obcemu. Pozostawało jedno wyjście, to które zawsze działało: zdystansować się. Pozostawało mieć nadzieję że Henry nie widział o co naprawdę poszło i się nie wtrąci.
- Teraz chyba jesteśmy kwita, hm?

[Maks]
- Ale ci się zebrało, cholera jasna, na porachunki. - powiedział Maks ze złością, czując jednocześnie ulgę, że nie stracił zębów ani oka. Po krótkiej walce ze sobą zaniechał czynności odwetowych.

(…)

Gdy reszta sprawdzała jeszcze ostatki zakamarków, James usiadł i zaczął ciąć zasłony, by zrobić z nich coś w rodzaju szala.
 
Cluster jest offline  
Stary 10-04-2011, 13:43   #55
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Who doesn’t fear the Boogeyman

***

Piotr Sowiński
Towarzystwo Żuka porozumiewającego się jedynie za pomocą muzyki instrumentalnej oraz Robin, z którego ust nie mogło wydobyć się żadne słowo za sprawą złożonego ślubu, raczej nie było tym, czego spodziewał się Piotr. Co nie znaczy że było w tym coś złego, obie istoty porozumiewały się między sobą skromną mimiką ciała i nakładającymi się na siebie nuconymi tematami.

Muzyka puszczana przez Żuka. Yann Tiersen – L’Autre Valse d’Amelie
YouTube - Yann Tiersen ~ L'Autre Valse d'Amélie

Wymiany spojrzeń z Robin, gestykulacja Żuka, bezsłowna wymiana zdań między trójką odmiennych istot, cały ten klimat powoli zaczynał udzielać się Piotrowi. Nie raz wymieniając się, co przyjemniejszą nutką, bądź zaraźliwym uśmieszkiem w kącikach ust. Spacer w ciemnościach nie trwał długo, droga, którą obrał Żuk prowadziła przez wielki tunel kolejowy, jedynym źródłem światła w zasięgu wzroku było to dochodzące z oczodołów maszyny. Piotr czuł jak w ciemnościach, uciekają przed jego stopami różni mali mieszkańcy podziemi sięgający mu do kostek, a gdzieniegdzie także i do łydek. Oczy Robin także mieniły się w ciemnościach, odbijając nikłe promienie światło, nie trudno było mu, zatem odróżnić obu towarzyszy.

Wkrótce byli już na miejscu, szum upadających kropel wskazywał iż znajdowali się niedaleko wyjścia. Żuk jako pierwszy wskoczył na peron, za nim udało się dziecko, wykonując imponujący dwumetrowy sus. Piotr skierował swe kroki za nimi, przeskakując z jednej szyny na drugą, ostatecznie decydując się na skorzystanie ze schodów nieopodal.

Muzyka ucichła, Żuk zgasił światło. Oczy Piotra powoli dostosowały się do nikłego światła dochodzącego z jednego z korytarzy oraz pozatykanych wentyli nad nieopodal stojącą kolejką. Na peronie znajdowały się bagaże, walizki i nesesery, tak prywatnej własności jak i należących do różnych ugrupowań, przedstawiających sobą kojące barw służb porządkowych, wraz ze znakami krzyży, rozgwiazd, płatków i eskulapa. Cały peron stanowił także swego rodzaju labirynt, między opieszale powbijanymi słupkami i metalową siatką zawieszoną pomiędzy nimi, na które w niektórych miejscach było widać spalone części ubrań i ludzkiej skóry. Na jednym z peronów stał pociąg, Żuk natychmiast zwrócił na niego uwagę, wędrując niczym słoń w składzie porcelany przez labirynt z siatek, wyginając przy tym, co niektóre pręty.

Robin natomiast pragnąc ponownie ujrzeć słońce, pomknął w stronę światła, natrafiając na kolejną siatkę blokującą wejście do metra. Podczas gdy dziecko planowało swój kopniak, Piotr rozpoznał stojącą nieopodal maszynę. Odłożył na chwilę swój bosak z resztkami krokodyla w siatce zawieszonej na jednym z jego końców. Był to kolejny, bankomat genetyczny C.C. Ten wyglądał na mniejszy model. Ludzie ciało nieopodal niego, z łomem oraz pewnym dziwnym urządzeniem przypominający amperomierz, wskazywało na nieudaną próbę włamania.

ŁUP!

Robin wybiegł na świeże powietrze, ciesząc się ciężkimi kroplami opadającymi na jego twarz. Naprzeciw wyjścia znajdowało się wielkie pole namiotowe, z karetkami pogotowia, o wiele bardziej nawieruszonym labiryntem z siatek, amfibiami i nieskończoną ilością wojskowych namiotów polowych i krat. Na ziemi leżały szczątki czegoś, co kiedyś było ludźmi. Na zewnątrz było już dość ciemno. Owe ciała były nie z rzadka zawieszone na kratach i siatkach, zaschnięte w swych próbach wspięcia się nań.

Henry, James & Maks
Trójka towarzyszy wreszcie znalazła jakieś schronienie. Z pewnością, jeśli kiedyś jeszcze spotkają Jozepha będą musieli mu się jakoś odwdzięczyć. Mimo skromnego wyposażenia sklepu, każdy znalazł coś dla siebie. Podczas gdy Kowalski szykował się do drzemki, a Hightower łapał dech w piersi, najstarszy z trójki, Bevoushe czujnie obserwował ulicę zza metalowych żaluzji.

Samochody nie zmieniły się tak drastycznie, także budynki i ubrania ludzi nie uległy większej zmianie. To był nadal ten sam świat. Henry wpatrywał się w asfalt oraz krople uderzające o taflę wody kałuż porozlewanych po całej jezdni.
*Co w tej chwili robił Piotr?* i *Czy ogólne jeszcze żyje* pytania te dręczyły w różnym stopniu każdego z nich, najwyraźniej w najmniejszym Maksa który bez większych zahamowań położył się spać. Od czasu natknięcia się na niego w kanałach oraz poinformowania grupy o miejscu spotkania, niespecjalnie interesował się losami towarzysza.

Coś plusnęło na zewnątrz. Takie pluśniecie nie wydaje spadająca kropla. Henry obruszył się w swojej zaspanej pozie, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z jezdni. Zdecydowanie ludzkie, bo istoty dwunożnej, kroki rozchodziły się wzdłuż ulicy. Coś człapało w kierunku sklepu, a przynajmniej za kilka chwil miało go minąć. Staruszek najpierw podszedł do żaluzji nieufny doznanym bodźcom, po czym przykucnął, kryjąc się za przewróconym i podziurawionym kontuarem nieopodal wejścia. Gdy poczuł lodwaty pot oblewający jego dłonie i kolana, pewna myśl zaczęła nękać jego stara głowę *Czemu jeszcze nie rozpaliliśmy ogniska?*. Henry zerknął na podłogę, była mokra, a strumień wody rozlewał się po całym parterze. Jedynie składzik i półpiętro które zwiedzał James było w miarę suche. Pod naporem wody, drabina stojąca w centrum sklepu zaczęła osuwać się w stronę żaluzji.
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 19-08-2011 o 10:43. Powód: Poprawka
Kawairashii jest offline  
Stary 28-08-2011, 18:36   #56
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Wyga survivalu wycisnął ze sklepu ile tylko się dało bez dobrego światła. Oczy już nie te co kiedyś. Wielokrotnie uderzył głową, kolanem o niewidoczną w półmroku szafkę czy potknął się o urodzajne poletko śmieci na podłodze. Każdą przeszkodę częstował innym, wymyślniejszym przekleństwem. Szczyt twórczości osiągnął przy przemoczeniu butów w spontanicznie uformowanej w środku pomieszczenia kałuży.


-Prawie jak w dolinie Amazonki.. - rzucił sucharem jakby usprawiedliwiając wcześniejsze bluzgi.


Trudy przyniosły jednak żniwo. Przewieszona przez ramię torba opróżniona z ostatnich owoców 'na później' zapełniała się zbieraną niemal po omacku amunicją. Luźne łuski, napoczęte pudełka- lepsze to niż nic. Ważne, by kaliber się zgadzał. Znaleziony w jednej z szuflad nóż myśliwski był w opłakanym stanie, ale wątpliwe moce opatrzności już wcześniej zesłały pilnik. Gdy James zrezygnował ze śrutówki Bavoushe nasycił się militariami. Dzwoniącą ołowiem torbę i shotguna położył na blacie, zrobił ostatni obchód, by możliwie zabezpieczyć sklep przed wtargnięciem.


-Będę miał na nas oko, a Wy postarajcie się przespać. James- Ty czatujesz po mnie... - podniósł torbę i przeszedł pod okna.


Torba wylądowała na ziemi. Śrutówka oparta o ścianę. Starając się ominąć kałużę w środku pokoju oldboy gdzieś pod ścianą namacał krzesełko, które ustawił przy żaluzjach. Rozsiadł się jakby prosty mebel był nie lada fotelem. Relaks tak intensywny jak krótki- nie trwał więcej niż dziesięć oddechów. Wychylił się w krześle do przodu skupiając wzrok na prześwicie metalowych żaluzji. Deszcz kąpał ulice w rzęsistym prysznicu uderzając o blachy aut z 'tamtych' czasów. Budynki wyglądały niemal tak, że czekał aż ktoś rozkładając parasol wybiegnie przez drzwi i zawoła „TAXI!”. Biorąc jednak pod uwagę dzisiejsze spotkania z nowymi obywatelami miasta i płynące z nich doznania Henry otrząsnął się z mirażu. Myśli pobiegły w pierwszą zwrotnicę- „Jeśli za dnia spotykaliśmy takie monstra- to co dzieje się nocą?”. Zaiste mapa Jozepha była przysłowiowym asem w rękawie, a sklep świetnym wręcz miejscem na nocleg. Zważywszy na okoliczności. Na swój pokrętny sposób modlił się, by Piotr znalazł podobne miejsce. Na zewnątrz było spokojnie.


Podniósł torbę, otworzył klapę i rozpoczął żmudny proces segregacji naboi. Nie było nawet cienia szansy, by przy tym średniowiecznym mroku czytać oznaczenia łusek. Robił to macając każdą z osobna. Lata doświadczenia na froncie, a przede wszystkim monotonia Akademii sprawiły, że pewne czynności przekształciły się w bezwarunkowe odruchy. Palce same przypisywały wagę, rozmiar, długość, a mózg błyskawicznie przyporządkowywał parametry do nazw i terminów. Inna sprawa, że coraz uciążliwsze dreszcze utrudniały zadanie. Deszcz przemoczył ich niemal do suchej nitki, a z butów wartownika jeszcze ciekła woda z okresowej kałuży.


Rozpalenie ogniska podniosłoby ciepłotę przemoczonych wędrowców i o ile Maks i James jakby zapomnieli o takiej opcji to Henry z premedytacją nie podnosił tematu. W czasach prehistorycznych ludzie chronili się ogniem przed drapieżnikami, owszem. Ognisko miało by sens gdyby największym zmartwieniem 'rozbitków' był zbiegły z miejskiego ZOO lew czy niedźwiedź. Było jednak nieco gorzej- Człowiek-kruk, mech bojowy, tytaniczne kraby... Przy nich lew zasługiwał na miano kociaka, maskotki. Henry nie zamierzał ryzykować wykrycia. Planował przeczekać do rana i już coś widząc iść dalej, wedle mapy Jozepha.


Maks już przekręcał się na drugi bok, gdy staruszek skończył segregację. Zmęczenie wypisane na twarzy ustąpiło zatroskaniu- siedem kulek do Sauer'a i zaledwie trzy naboje do śrutówki. Skrycie liczył na trzykrotność arsenału. Jeszcze raz sprawdził mechanizm pistoletu, załadował i położył na parapecie. Ręce żołnierza zajęły się piłowaniem lufy obrzyna, by mieć pożytek chociaż z tych trzech strzałów. Mniej już stanowiło o życiu lub śmierci. Oczy leniwie wędrowały to na szparę w oknie, to na rusznikarski warsztat na kolanach. Ścierał lufę powoli, mocno przyciskając pilnik do metalu. Mieniące się w blasku księżyca opiłki metalu sypały się na spodnie, buty, ziemię. Godziny mijały w spokojnym rytmie deszczu.


Upiłowany i załadowany obrzyn widocznie przyzwyczaił się do kolan starca, bo tam już pozostał. Wciąż zmartwiona twarz Henry'ego niewzruszenie przebijała osłony wypatrując ruchu. Spodziewał się piekła- tymczasem cały czas swojej warty nie dostrzegł nawet ruchu zza kolejnych kurtyn ulewy. Zmęczenie dawało się we znaki obciążając stopniowo powieki. Zdecydował obudzić [b]Jamesa[/i] póki miał jeszcze na tyle sił. Już podrywał się z krzesełka.


PLUSK!


W głębi ulicy coś zaburzyło kapaninę. Chwilę potem dostrzegł zarys kształtu humanoida. To jednak od kilkunastu godzin nie było kryterium zaufania, a postać była już na tyle blisko, że budzenie reszty i demokratyczna dyskusja nie miały szans. Wyglądało jakby kształt kierował się w kierunku sklepu lub przynajmniej miał go minąć o kilka kroków. Zadecydował za wszystkich- „przejdzie bokiem”- i jeśli była to zła decyzja to mogła być też ostatnią. Ożywiony kopem adrenalinowym i poczuciem odpowiedzialności za wszystko co nastąpi Bavoushe czekał- stojąc za frontową ścianą z naładowaną śrutówką, zerkając przez rolety. Szum wewnątrz pomieszczenia na moment odwrócił jego uwagę. To drabina na półpiętro przesunęła się o kilka centymetrów pod ciężarem wody lecącej z góry. Henry wściekle rzucał spojrzeniem na osobnika na ulicy i chylącą się ku upadkowi drabinę. Pod drewnianym rusztowaniem rozciągała się sterta śmieci wszelkiej maści wliczając ubraną choinkę i zestaw dziurawych garnków.


-Chooleeeraa.. - syknął widząc co się święci.


Najszybciej, a jednocześnie najciszej jak potrafił doskoczył do upadającej konstrukcji. Zgrzyt zgniatanej pod podeszwą puszki przeszył pomieszczenie, ale drabina nadal stała. Bavoushe obrócił się szybko w stronę drzwi z obrzynem na wysokości biodra gotowym do dziewiczego wystrzału. Spod przezornie przymkniętych powiek wbijał wzrok w sklepowe drzwi- gotowy na najgorsze.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
Stary 30-08-2011, 21:26   #57
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
To, czego dowiedział się Piotr o obu frakcjach mocno namieszało mu w głowie. Z jednej psychopaci dążący do pojednania z naturą, z drugiej psychopaci rządni całkowitej władzy. Tak można było pokrótce opisać zdanie mężczyzny o obu stronach konfliktu. Najgorsza była jednak świadomość, że będzie musiał pomiędzy nimi wybierać. Chociaż, sądząc po tym, co działo się jakiś czas temu, faktycznie może nie mieć wyboru, Punk może zwyczajnie nie chcieć nawet go wysłuchać. Wszelkiej maści nieludziom mówił stanowcze nie, czy to w opisie Skały, czy to na plakatach rozwieszonych w salonie, który przeczesywali zanim wpadł do podziemnego tunelu.

Podróż upłynęła mu przyjemnie. Mimo iż z żadnym z towarzyszy nie mógł porozmawiać, jakoś umilali sobie czas, próbując przekazać coś na migi, muzyką czy też mimiką. Wychodziło im to nad wyraz dobrze, a przynajmniej można było tak pomyśleć, patrząc na ich swobodne zachowanie i nieadekwatnie dobre humory.

Gdy doszli na zagraconą stację i Żuk ruszył w stronę pociągu, Piotr bezzwłocznie ruszył za nim. Obejrzał się jednak na Robin, który odłączył się od grupy, wyraźnie tęskniąc za świeżym powietrzem, i spostrzegł nietypowy bankomat. Rozejrzał się- Robin był już przy wyjściu na powierzchnię, Żuk natomiast zbliżał się do pociągu, który tak go zaabsorbował. Każdy zrobił coś dla siebie, więc i Piotr postanowił przystanąć i uruchomić bankomat. Chciał tym razem skupić się całkowicie na zakładce opatrzonej skrótem SYC. Nie wiedział, skąd na jego koncie znajdują się kredyty, nie znał też ich wartości, jeśli jednak można było kupić za nie coś przydatnego, lepiej żeby zrobił to teraz, póki ma okazję.

Następnie planował iść do Żuka. Z tego co mówiła Skała, nie wyjdzie on z nimi na zewnątrz, co oznaczało rozstanie. Piotr chciał podejść do niego i podziękować mu za pomoc, zerkając przy okazji, co go tak pociągało w tym pociągu. Dopiero wtedy wyszedł na zewnątrz, w ślad za Robin.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 03-09-2011, 20:29   #58
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Piotr
ZAKUPY PIOTRA
Brodacz podszedł do maszyny i spróbował podnieść klapę, która skrywałą, jak miał nadzieję, przyrządy identyfikujące tożsamość użytkownika.

MG
Spodziewane wychylenie się kuli nie nastąpiło, cały aparat zatrząsł się, po czym w jego wnętrzu zapaliła się mała żółta dioda alarmująco migająca niczym kogut służb porządkowych. Nieopodal Piotra nastąpił ruch, ciało, które leżało na ziemi w przejściu trzymało w jednej dłoni łom, a w drugiej mały gadżet przypominający amperomierz. Na jego wyświetlaczu zamigotała bateria, po czym rozpoczął się proces włączania. Przyrząd był najwyraźniej w stanie hibernacji przez cały ten czas, było to dość imponujące zważywszy, że jego obudowę pokryła już wystarczająco gruba warstwa mchu, która nieudolnie starała przedrzeć się przez pokryte gumową osłoną, klawisze. Z małej kępki zieleni wystawał jedynie palec nieboszczyka, antena i skromny zaledwie dwu kolorowy wyświetlacz. Bankomat C.C. do którego dołączony był ów gadżet ponownie zadygotał, a z jego wnętrza słychać było puszczające zamki. Po kilku sekundach z wnętrza wydobyło się oko, o wiele mniejsze niż w poprzednim Bankomacie. Także zamiast wisieć na masywnym ramieniu, to oko, stało na małej sześciopalczastej rączce. Ręce w żadnym stopniu nieprzymocowanej do Bankomatu, Ręce gotowej do drogi, żądnej wrażeń świat zewnętrznego.



Oko obróciło się rozpoznając twarz Piotra, po czym rozpoczynając proces skanowania. Tym razem nie było żadnej kotwiczki. Na ekranie pojawiło się znajome menu, z tym wyjątkiem, że po prawicy aparatu widniała mała mrugająca bateria. Oko nadal wymagało wpisania danych w celu uzupełnienia pamięci.

Kod:
Accaunt/Login: „Fist”
Name:
Surname:
Age:
Sex: male

SDP / CC / SYC
Tym razem jego czytanie sprawiała o wiele mniej trudności niż poprzednio.

Piotr
Piotr nadal nie był pewien, czy powinien podawać swoje dane. W końcu uznał, że nie ma takiej potrzeby, skierował więc wzrok na sktót SYC, chcąc sprawdzić, na co właściwie może wydać kredyty.

MG
Skupiając swą uwagę na zakładce ‘Spend Your Credits’ Piotr otworzył kolejne menu. Powoli zaczęła ukazywać się krótka lista z podpunktami oznaczonymi słowem ‘Evolution’. Znajdowały się tam także inne zakładki, jednak były one niedostępne. Sprawnym okiem mężczyzna zdołał przeczytać kilka z podpunktów;

Kod:
Purchased.

I Guardian: Passively defensive auto alerting dissociative identity disorder system.
II Guardian: Offensive variation.

For sale.

III Guardian;
A) Increased radius of all five senses over 60%
B) Weak area spotting ability
C) Motion capturing inner memory granting increase predictivity based evasion rate
Każdy z punktów posiadał własny opis, który rozwijał się, gdy tylko Piotr skupił na nim wzrok.
Pokrótce wyjaśniając działanie, zalety i wady każdego z dokonanych wyborów. Całośc przypominała zwyczajne oferty w pierwszym lepszym salonie telefonicznym. Tyle, że zamiast komórek, C.C. Zajmowało się modyfikacjami genetycznymi. Przy każdym z podpunktów widniała cena oraz pewien procentowy odpowiednik powodzenia, tak jakby cała operacje nie była do końca bezpieczna. Niektóre z modyfikacji były prostsze do wywołania, a inne trudniejsze, co pewnie przekładało się na ich koszt. Jednak ich cena wyglądała banalnie, gdyż najdroższa z nich wymagała zaledwie 1/10 jego łącznej sumy kredytów.

Piotr
Piotr wczytał się w możliwe do kupienia modernizacje. Jeśli dobrze rozumiał, to chodziło o rozwój jego dziwnej umiejętności, czegoś, co tu nazwane zostało Stróżem. Tylko w jaki sposób maszyna mogła ukierunkować jego rozwój? Nie za bardzo to rozumiał, jednak ze względu na sporą ilość gotówki ogarnęło go już zapomniane uczucie wolności, niezależności finansowej. Poczucie władzy. Mógł coś kupić, i zamierzał natychmiast z tego skorzystać. Spojrzał na podpunkt A. Wyczulone zmysły na pewno przydadzą mu się we współczesnym świecie, w końcu jeśli zdoła usłyszeć wroga dostatecznie szybko, będzie mógł się schować. To był obecnie priorytet, wahał się więc tylko chwilę, zanim zatwierdził kupno tej umiejętności.

MG
Natychmiast po dokonaniu zakupu, suma kredytów zmalała, tuż po tym, na powłoce oka pokazał się obrys lewej dłoni w skali jeden do jeden. W jego wnętrzu migotał napis 'Insert'.

Kod:
Purchased.

I Guardian: Passively defensive auto alerting dissociative identity disorder system.
II Guardian: Offensive variation.

Progressing.

III Guardian: Increased radius of all five senses over 60%

(-/-/-/-/-/-)

For sale.

IV Guardian;
A)...loading...
B)...loading...
C)...loading...
Piotr
Piotr zdecydowanie przyłożył dłoń do oka, akceptując "zakup". Nic nie poczuł, nie wiedział nawet, czy to co zrobił zmieni cokolwiek gdziekolwiek, w końcu automat mógł działać, ale nie być podłączony do sieci, lub najzwyczajniej baza danych została zniszczona jak większość miasta... Niemniej jednak przeprowadzenie transakcji kredytowej poprawiło mu humor. Gdy upewnił się, że potwierdzenie zostało przyjęte przez system, wylogował się i ruszył w kierunku pociągu.

MG
Po przyłożeniu dłoni do obrysu, Piotr poczuł nasilające się ciepło. Jego dłoń automatycznie cofała się jednak coś w plastikowej powłoce oka nie pozwalało mu na odzyskanie kończyny. Szarpanina jedynie wytrącała podręczną wersję bankomatu z równowagi. Robin obruszył się widząc dziwne zmaganie mężczyzny z przyrządem wielkości lampki nocnej.

Przez kości i stawy Piotra przedarła się silna fala ciepła wzdrygająca ciałem mężczyzny aż do pasa. Coś zagrało na jego żyłach, szarpnęło za mięśnie i schłodziło czubki palców, odbierając dech na sekundę po wstrząsach. Jeśli znalazło by się słowo odpowiadające wrażeniom które doznał Piotr, zdecydowanie brzmiało być jak coś w rodzaju 'Reset'.

Oko powróciło do pionu gdy tylko mężczyzna cofnął dłoń, stojąc na swoim zmechanizowanym ramieniu, nadal wpatrywało się w twarz Piotra. Ustawienie palców które ściskały ramę bankomatu sugerowało pozycję ptaka drapieżnego, szykującego się do nagłego skoku na ofiarę. Piotr nie pojął zamiarów urządzenia, odchodząc w nieznanym kierunku, jednak po chwili usłyszał dziwne stukanie o marmurowe kostki wybrukowanego wnętrza stacji kolejowej. Czarne oko z czerwonym punktem po środku, śledzącym ruchy Piotra, podążało na swojej sześciopalczastej cybernetycznej dłoni za jego śladami.
 
Kawairashii jest offline  
Stary 12-09-2011, 02:20   #59
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Who doesn’t fear the Boogeyman

***

Piotr Sowiński
Oko niepewnym krokiem podążało za Piotrem, niczym pisklę za matką. Niezgrabnie pokonując wszelkie przeszkody, przetaczając się po nich, co chwila wystawiając swe macko podobne paluszki w stronę Piotra, żądając jego reakcji. Mężczyzna nadal masował przegub lewej dłoni nie puszczając jeszcze piekącego uczucia w niepamięć, trochę z niechęcią decydując się na jakieś działania związane z wędrującą rączką bankomatu.

Na dworcu znajdowały się również inne automaty. Niepewnie zamachał do jednej z kamer, oczywiście bez żadnego rezultatu. Gdyby na peronie było, choć trochę więcej światłą, pewnie zobaczyłby zakurzone automaty z Colą. Bosak z kolei sprawdzał się znakomicie, chociaż jego prosta konstrukcja nie wymagała pokładania w nim większych nadziei. Był tak wytrzymały niczym ateista na środku morza w czasie sztormu, oraz skuteczny niczym modlitwa o deszcz w czasie jego trwania. Innymi słowy; czas pokaże.

Na dworcu leżało sporo bagaży, oraz ogólnie panował klimat pustki i osamotnienia Piotra. Jednostki ludzkiej porzuconej wśród mutantów oraz porzuconych maszyn bojowych. Gdzie w tym czasie znajdował się Maks? Co stało się z Jamesem i Henrym? Czy powinien na nich czekać?

Chociaż skoro tu już był, w którym kierunku do Rubieży? Mężczyzna zerknął na znaki. Mimo iż nie potrafił ich rozczytać tym razem nie dostawał napadów migreny podczas łączenia liter w słowa, a później w zdania. Tak, był zdecydowanie pewien, że nie zrozumiał słowa z tego, co właściwie przeczytał, ale i również był świadom tego, że proces czytania doszedł do końca bez żadnych problemów. Robił postępy.

Coś zgrzytnęło, po czym kawałek stropu runął na tory. Żuk właśnie uniósł jeden z wagonów usuwając zaklinowany między kołami element stali. Wagon zrył porządny kawał sufitu, podczas gdy czworo ramienny moloch majstrował przy jego podwoziu oraz własnej klatce piersiowej, podpinając swoje kable do ustrojstwa. Wyglądało to trochę jakby szewc używał igły z własnego obciętego paznokcia oraz swoich własnych włosów do zaszycia dziury w spodniach. Jakikolwiek miał w tym cel z pewnością przyprowadzenie go tutaj nie było końcem jego pomocy w dostaniu się do Rubieży.

Piotr zauważył brak pewnego nieodłącznego elementu jego podróży. Sięgał mu zazwyczaj do klatki, oraz miał tendencję do kichania na czarne obiekty kształtu oka. Robin. Ostatni raz, kiedy go widział, ten wywarzał kraty na zewnątrz. Piotr nie słyszał kroków dziecka od dobrych kilku minut. Z zewnątrz dobiegł przepotężny huk przełamania bariery dźwiękowej. Piotr natychmiast zwrócił się swe oczy ku korytarzowi, w którym ostatni raz widział dziecko. Przeskoczył nad wędrującym Okiem bankomatu, pokonał kilkanaście stopni na półpiętro, minął ciało ‘złodzieja’ przy faktycznym bankomacie, po czym wylądował stopami na wywarzonej kracie.

Na zewnątrz znajdował się zapadnięty do poziomu metra dziedziniec. Wypełniony namiotami wojskowymi, labiryntem siatek drucianych, powywracanymi samochodami oraz stołami. Bagaży i ciał pozatapianych w powiększających się kałużach. Na jednej z siatek stał balansujący Robin, a po obu stronach ogrodzenia; wymięte cienie o ludzkich sylwetkach. Powstawały z wody, odrywały się, przyrośnięte do kół amfibii, wydobywające się z ziemi. Ciała.

Robin wpatrywał się w sklep na skraju labiryntu, ów sklep stał powyżej zapadniętej części dziedzińca. Ktoś zamachał mu, z jego wnętrza.


Henry Bevoushe
Maks beztrosko spoczął w składziku, mimo swojej wysportowanej budowy nie był skory do pracy. Chociaż może oberwał o wiele mocniej niż Hernremu się wydawało. Niezbyt mu to przeszkadzało, do chwili, w której ktoś przewędrował za jeden z przewróconych wozów dostawczych. Jego fizyczność mogła przydać się Hernemu, chociaż niewiadomo jak dobrze James radził sobie z szablą, w której legalności wejścia we własność, nie wątpił. Kradzież, a przynajmniej pożyczka bez wiedzy właściciela, tak żywego jak martwego, nie była w ich sytuacji aż tak wielką niegodziwością, sam w końcu ‘pożyczył’ swój pistolet.

James zamachał do Henrego, najwyraźniej obydwoje byli świadomi pluskających kroków osoby trzeciej na ulicy. Henry obrócił głowę i zwinnym zamachnięciem pochwycił przesuwającą się drabinę. Woda wlewająca się przez okno wychodzące na położoną o piętro wyżej alejkę za budynkiem, wtłaczała się do sklepu i przelewała się mijając składzik, wprost na kostki staruszka. Niedomknięta krata zaczęła falować na strudze wody wydostającą się spod niej.

Kompletna cisza, przemieniła się w taką, w której Henry i James starali się nie sprawiać żądnego hałasu. Istota przystanęła. Zza osłony, trudno było dostrzec czy rozpoznała nowy dźwięk w tle, czy najzwyczajniej wdepnęła w coś o nieprzyjemnie podejrzanej przenikliwości podeszwy.

Czy mógł to być kolejny z żołnierzy? Pistolet Henrego oraz szabelka Jamesa mogłyby nie poradzić sobie z metalowym pancerzem. Chociaż, czy żołnierze przypadkiem nie byli po ich stronie? James starał się nawiązać z Henrym wspólny język, poruszając dłońmi jakby starał się zademonstrować techniki orgiami na sucho. Po chwili oboje już wiedzieli, że owe sztuczki magiczne dawały podobny rezultat, co rzucania groszkiem o ścianę.

Nagle rozległ się potężny huk jakby ktoś pokonał barierę dźwiękową. Na placu namiotowym coś się poruszyło. Pewna biała postać przeskakując po uginających się pod jej stopami cieniami wskoczyła na metalowe ogrodzenie, labiryntu siatek pomiędzy namiotami. Henry natychmiast dostrzegł znajomy zarys. Robin zatrzymała się odwracając uwagę ludzkich zmor z zapadniętego do poziomu metra olbrzymiego dziedzińca. Sklep, w którym znajdowała się trójka stał powyżej poziomu pola namiotowego. Mieli, zatem idealny punkt obserwacyjny. Zza wozu dostawczego wydobył się ryk setek osłów przecinanych piłą mechaniczną, po czym istota z ulicy skierowała swe kaleczne kroki w stronę dziewczynki na szczycie ogrodzeń z jakieś 200 metrów dalej. Robin wierciła swymi oczyma dziurę w czole Henrego zanim ten zdołał ją dostrzec. To musiał być znak, niewiadomo, czego, prawdę mówiąc nie musiał być znakiem niczego konkretnego, jednak nikt nie zaprzeczy, że był on bardzo znaczący. Może miała im zaszłe, że nie wyciągnęli ich z kanalizacji, czyli coś w stylu; Później cię dorwę. Mimika króliczka najwyraźniej nie posiadała w swoim wachlarzu tak wielu asortymentów wypowiedzi. Znak mógł również oznaczać; Jestem, i żyję, a to zawsze wiele wyjaśnia, w końcu później zawsze znajdzie się czas by dodać; Później cię dorwę.

Piotr z pewnością czekał w centrum labiryntu.
James przeszedł się do Maksa, sprawdzając jego stan.

***
Moc jest w tobie;

Henry Bavoushe
-Kocioł: 2 lvl
(+/-/-/-/-/-)

Piotr Sowiński
-Stróż: 2 lvl
(-/-/-/-/-/-)

***
Wybieraj rozważnie;

Henry Bevoushi

[Metro: Natychmiast podnosisz żaluzje sklepowe i bezzwłocznie kierujesz się w stronę Robin.]

[Nocleg: Ignorujesz dokonania dziecka. Oceniając wyjście za zbyt niebezpieczne.]

[Balast: Robisz oględziny stanu Maksa po czym uzgadniasz razem z Jamesem następne kroki.]


Piotr Sowiński

[Robin: Podążasz za Robin czując się za niego częściowo odpowiedzialny.]

[Oko: Badasz Oko oraz inne urządzenia w metrze.]

[Żuk: Decydujesz się zbadać stację, przeszukać bagaże oraz naprawiany przez Żuka wagon .]
 
Kawairashii jest offline  
Stary 13-09-2011, 14:49   #60
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Sprawy zaczęły przybierać niezdrowy obrót jakby czarne myśli starca posiadały własną grawitację. Fatalna pogoda ograniczała możliwe manewry- mokro, ślisko, zimno i ciemno. Punktem krytycznym okazała się niewinnie wyglądająca drabina w kontekście podejrzanego przybysza 'za drzwiami'. Desperackim ruchem francuz zarzegnał kryzys -na moment- łapiąc obsuwające się schodki na półpiętro. Nowi 'lokatorzy' sklepu zamarli. Instynktownie wymienił z Jamesem kilka spojrzeń- oczywiście nie dochodząc do porozumienia. Nic dziwnego- ciemność ograniczała widzenie, wpadająca do środka woda deszczowa też nie ułatwiała, a Henry podtrzymujący drabinę dysponował w porywach jedną wolną ręką. Napór wody rósł lejąc się przez dach z piętra najkrótszą drogą w kierunku zejścia na parter- prosto na głowę starego francuza, który konsekwentnie nie puszczał podpieranej drabiny. Wymagało to od niego coraz więcej włożonej siły- do tego stopnia, że oczywistym stało się, iż schodki w końcu runą prosto na niego.


- Długo już nie wytrzymam.. obudź Maksa i szykujcie się na kłopoty.. - wysapał cicho przez napięte usta w stronę Jamesa.


Kłopoty. Henry za wczasu zadbał o swoją wartość bojową korzystając z wszystkich dobrodziejstw tymczasowego schronienia, ale nie był sam w tym 'okopie'. James dobrowolnie zrezygnował z obrzyna. Jedyną jego bronią pozostawała więc szabla, co ściągało na twarz ex-żołnierza grymas niesmaku. Jedyną bronią białą jaką Bavoushe uznawał był nóż- znacznie krótszy, przeznaczony do innego rodzaju walki. Nagle zdał sobie sprawę, że szabla niekoniecznie była ostateczną bronią angola- nie patrząc na realia i 'geas'. Zaspany, bezbronny Maks nie napawał większym optymizmem, gdyby przyszło do rozlewu krwii.
Napierająca z góry woda przestała już lać się ciurkiem na łeb Henrego, a zaczęła tworzyć mini-wodospad w samym środku sklepu zalewając coraz większą część podłogi. Wyciągnięte pod kątem 30 stopni w górę ramiona Bavoushe'a odmawiały posłuszeństwa atakowane przez coraz mocniejsze skurcze mięśni. Desperacko przestępywał z lewej nogi na prawą, skracał podparcie opierając schodki na łokciu, ale ból w okolicach barków narastał proporcjonalnie do wtłaczanej do pomieszczenia deszczówki. Puścił odskakując w bok...


Huknęło i gruchnęło. Nie był to stukot łamanej na pralce drabiny ani nawet walące się półpiętro. Nietypowy dźwięk eksplozji dobiegał z zewnątrz, z niedużej odległości. Przez szpary w oknach wdarły się smużki pyłu.


Poderwał się z czworaków do okna rozmasowując obolałe barki i ramiona, zbliżył twarz do metalowych rolet- wypatrywał co dzieje się na zewnątrz. Nie dowierzał. Z samego środka leja wybuchu wystrzeliła jak strzała biała, rozpoznawalna sylwetka. Mała Robin. Wzrok starca na chwilę ściągnął 'gość' idący ulicą. Dokładniej jego przeszywający, gruby ryk- jakby wydobywał się z dziesiątek gardeł, nie jednego. Wyglądał na człowieka, ale nie było wątpliwości, iż człowiekiem z definicji -już- nie był. Słownik Bavoushe'a może i był przestarzały, ale reprezentował też wartość sentymentalną. Wrócił oczyma do Robin- patrzyła na niego, wręcz świdrowała spojrzeniem. Nawet nie zastanawiał się jakim cudem 'dziecko' widzi go z takiej odległości, przez panele rolet, przez ciemność. Świadom, że nie ma wiele czasu zmagał się z myślami chcąc rozgryźć raczej przesłanie spojrzenia. Królicza mimika dziewczynki była bardzo wyrazista jak na standardy królików, a te z ludzkimi nie miały wiele wspólnego, jeśli nie nic. Zrezygnował pod presją czasu.


- James.. Maks.., spadamy stąd! Widzę Robin, a to znaczy, że gdzieś tam jest też Piotr.., ruszamy! - krzyknął dopadając rolet drzwi w dwóch susach.


Henry chwycił mechanizm krat ściągając linkę w dół i podnosząc tym samym przesuwające się w szynach metalowe panele, które z łoskotem otworzyły się do oporu. Wrócił do okna, zgarnął pasujące sztuki amunicji i pozostałe owoce do torby, zarzucił ją na ramię. Zabezpieczonego Sauera wetknął za pasek i z obrzynem w ręce ruszył do wyjścia poganiając druhów. Wyskoczyli przed sklep zdezorientowani.


-Tędy..! - wskazał trasę wąskim łukiem po przeciwnej stronie do również zwabionego wyczynami dziewczynki 'nie-człowieka'.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172