Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2011, 21:30   #41
 
Cluster's Avatar
 
Reputacja: 1 Cluster nie jest za bardzo znany
Mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z podejmowanego ryzyka: ktoś ze strzelających mógłby go zauważyć i rozczłonkować serią kul ogromnego kalibru; jakaś zabłąkana kula mogłaby polecieć w stronę ohydnie pachnącego mieszkania, trafiając w jego ciało; strop nie był pewnie projektowany na niespodziewane obciążenia wynikające z chodzenia po nim monstrualnej istoty, mógł się zawalić w każdej chwili; pewnie w pobliżu czaiły jeszcze inne zagrożenia, o których nie wiedział. Mimo niebezpieczeństwa wynikającego z pozostawania w pomieszczeniu, postanowił wyjrzeć przez dziurę w oknie powstałą przez wybicie szyby.

Zbliżając się do ościeżnicy , po raz pierwszy zastanowił się nad tym co wynikało z sytuacji która wydarzyła się na moście. Barwy konsol, które widział, ogrom migających diod, uczucie swędzenia w miejscu styku zmartwiałego ciała z krzemowymi przewodami, wrażenie ruchu związanego w jakiś tajemniczy sposób z ruchem pilota i maszyny, którą kierował. Wszystko wrażenia były takie... rzeczywiste, takie fizyczne, jakby tak naprawdę to James kontrolował pancerz, a nie ktoś inny. Czym były te impulsy, czy one dopływały do jego własnego mózgu? Miał przewidzenie, ktoś wpompował w niego fałszywe wspomnienia? A może to był efekt mutacji jakiej został poddany gdy podpisywał umowę z mgliście pamiętanymi ludźmi? Czy modyfikacja genetyczna byłaby w stanie pozwolić człowiekowi na opuszczanie swego ciała? To przecież niedorzeczne; ale jednak coś, jakaś bojaźń, cicha nadzieja, czy też typowa dla niego samego ciekawość prowadziły jego nogi, robiąc krok za krokiem, zbliżając się do okna.
Cała negatywna energia, stres, panika jakim był poddawany przez ostatni czas upłynęły z niego zastąpione żądzą wiedzy. Kucnął przy krawędzi ściany, wystawiając zza zasłony tylko głowę.

Patrząc na to co działo się w miejscu przypominającym dziedziniec, Mężczyzna uświadomił sobie jedną rzecz: Ci, których brał za swych niedoszłych oprawców, byli pewnie niewiele mniej wynędzniali niż on sam. Na pierwszy rzut oka wyglądali naprawdę imponująco, ale gdy tylko zostali czymś zaskoczeni, nie zachowali się nawet na poziomie dzieci uczęszczających do przedszkola. Każdy biegł gdzie wydawało się być bezpieczniej niż wokoło, w ogóle nie zważając na resztę osób z grupy, do niedawna określanych pewnie jako towarzyszy. Potwory robiły z nimi co chciały, a zamiast zebrać się i wspólnie dać opór wrogowi, Ci biegali jak myszy, które przez przypadek wkroczyły do legowiska kota. Przerażeni Ludzie, pięknie pokazujący jak jesteśmy zbudowani.
* Jeśli chcesz coś w życiu osiągnąć, to nie licz na innych *, wprost idealnie oddawało sens wydarzeń.

No cóż, zbliżył się do otworu, popatrzył na widowisko i nic się nie wydarzyło. Już miał się odwrócić, gdy nagle coś bez ostrzeżenia szarpnęło mężczyznę na zewnątrz. W następnym momencie znajdował się wewnątrz ciała żołnierza.
- Udało się? – usłyszał obcy głos wydobywający się z jego nowych ust.
Tym razem wyraźniej poczuł, że jest gdzieś indziej, będąc jednocześnie w metalowej skorupie. Uczucie było bardzo irytujące, gdyby ktoś poprosił o jego opisanie, pewnie powiedziałby, że to jak jednoczesne pociąganie nosem i kichanie.
W jego dłoni pojawiła się broń, znów poczuł swędzenie w miejscach, w których druciki przebijały skórę. Sytuacja którą wcześniej widział z góry, teraz przedstawiała się w delikatnie zmienionym świetle. Ludzie biegali, krzyczeli, strzelali i niedługo później ginęli. Wszystko skończyło się niewiele później niż zaczęło, gdyż coś brutalnie oderwało dolną część posiadanego ciała, kończąc tym samym wszelki przepływ informacji.

Jaźń nie wróciła jednak do swego pierwotnego nośnika, chciwość z jaką mężczyzna ostatkiem sił poszybował w stronę kolejnego ‘dawcy’ zdumiałaby niejednego. Z tego miejsca miał znacznie lepszy widok na mieszkanie znajdujące się pod przewróconą reklamą, zobaczył siebie samego. Wywołało to kolejne z bardzo trudnych do opisania uczuć, pod tym względem ludzki język, nieważne w jakim dialekcie czy odmianie po prostu nie posiadał odpowiednich słów; i nic w tym dziwnego. Kukła, jaką widział, troszkę go przestraszyła, bo cóż mogłoby się stać, gdyby ktoś teraz śmiertelnie ranił tą pustą powłokę? Na samą myśl ciarki go przeszły.
Nie było mu jednak dane zbyt długo rozważać nad tym tematem, gdyż coś chwyciło postać za kark i ze sporą prędkością zaczęło ją ciągnąć po podłożu. Przewidywał, w którą stronę się zaraz uda. Biała nić, silna niczym stalowy pręt, podrzuciła biedaka w górę, separując go od reszty padających członków drużyny. ‘Wjeżdżając’ do budynku, siłą uderzenia wykrzywił drzwi i sunął w kierunku klatki schodowej.
- Maks ?! –sylwetka śmignęła mu przed oczyma, kierując się w dół.
Chciał powiedzieć że w tym budynku jest zbyt niebezpiecznie by się tu ukrywać, ale był zbyt szybko wciągany przez mieszkańca tej rozpadającej się budowli.

Nagle w całym wirze akcji na wierzch przebiła się myśl o śmierci przylepionego do liny-pułapki. Nowy strach ogarnął Jamesa. Ten jegomość na pewno nie przeżyje najbliższych minut, ale jakie konsekwencje to będzie miało dla niego? Co się stanie z jego jaźnią? Czy umrze wraz ze śmiercią ciała zakutego w pancerzu?
Na maskę zaczęły spadać kolejne dziwne stworzenia, próbujące się pożywić ludzkim mięsem. Na szczęście zbroja wytrzymywała ich niegroźne ciosy. Broń dystansowa w takich warunkach nie robiła nic więcej niż tylko niepotrzebny hałas, te istoty które już go dopadły były stosunkowo bezpieczne, chyba że człowiek zaryzykowałby rozłupanie swej jedynej ochrony. Spaliny wypełniły wnętrze uszkodzonej powłoki, powodując krztuszenie się właściciela, blokując pole widzenia.
Coś zasyczało bardzo blisko, zdecydowanie zbyt blisko jak dla Jamesa. Po tym odgłosie, niby okrzyku bitewnym nastąpił cios. Przez lukę w obronie potwór wyrwał kawał mięsa z twarzy zbrojnego. Krzyk, jaki wyrwał się z piersi Hightowera był przepełniony bólem.



Leżąc na podłodze, na ohydnym nie wiadomo z jakiego powodu lepiącym się dywanie, mężczyzna myślał tylko o tym, jak to przyjemnie byłoby się zwinąć w kłębek i zostać w takiej pozycji aż cierpienie przeminie. To czego przed chwilą doznał, ta męka, nie był w stanie porównać tego z niczym co przeżył dotychczas. Mięso i kości w pierwszej fazie zamieniania na homogeniczną masę… zamknął oczy starając się o tym już nie myśleć. Bo cóż zmieniał fakt, że to nie jego własne ciało było mielone przez gigantyczne żuwaczki skoro ból był taki sam?

Otrząsnął się. Usiadł chciwie wdychając powietrze, gdyż cała wycieczka pozostawiła tą zbieraninę minerałów bez dostępu do tlenu; wyschnięte gałki oczne piekielnie go piekły, będąc dopiero co zalewane łzami.
Będzie musiał pamiętać o tym wydarzeniu, by nigdy później nie zapuścić się tak daleko. Jeśli coś pójdzie nie tak jak powinno, to następnym razem powie gospodarzowi ‘adios’.

Zza drzwi dochodziły przyprawiające o mdłości odgłosy pałaszowania resztek pilota; trzeba było się szybko ulotnić. Na twarzy poczuł leciutki powiew, oznaczający że gdzieś tu jest jeszcze jedna wyrwa w murze. Dokładniejsza obserwacja ujawniła wcześniej pominięty wyłom, ukryty przez kurtyny, wsparte słabym dostępem światła. Odsunął je, staranie manewrując ręką, aby ominąć obrzydliwą pleśń reagującą na jego ruchy.

Naprzeciwko odkrytego przejścia wznosił się kolejny budynek, który dzięki osiadającym fundamentom tak się pochylił, iż lico ściany znajdującej się najbliżej znajdowało się tylko pół metra dalej. Rozglądając się za jakimś znakiem pokazującym mu w którą stronę ruszyć, zauważył kątem oka niebieski kombinezon Henry’ego na postaci biegnącej wzdłuż uliczki wytyczonej przez dwie kamienice. Wystarczająco harmidru narobił chwilę temu, by jeszcze teraz krzyczeć do towarzysza, ściągając obojgu wrogów na kark. Pobliska rynna co prawda wyglądała, jakby miała wytrzymać ciężar mężczyzny, ale woda po niej spływająca aż biła po oczach śliskością. * Deszcz? Cholera! * Myśl uderzyła Jamesa niczym obuch. Z jednej strony prawie nikt ich teraz nie wytropi, ale jeśli zmokną to ich zmęczenie i głód będą jeszcze potęgowane przez przeziębienie.

Wyprostował dłoń, w której trzymał szabelkę i zacząć odcinać zasłony. Nawet improwizowany koc się przyda. Popatrzył na ubrania na nieboszczykach, ale pokręcił tylko głową widząc pleśń. Zrzucił materiał na mokry bruk, a sam starał się zejść zapierając się kończynami o przeciwległe ściany (materiał znajdował się pod miejscem w którym zamierzał zejść).
Gdy już dotarł na dół, zwinął kurtyny w bezwładną masę, chwycił ile zdołał pod pachą, do drugiej ręki wziął eksponat i ruszył ostrożnie w stronę, w którą skierował się i ‘przyjazny niebieski’.
 
Cluster jest offline  
Stary 19-01-2011, 18:44   #42
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Serce Piotra biło z nieprawdopodobną szybkością gdy wyczekiwał na atak zwierzęcia, ten jednak nie następował. Ponure myśli opanowały jego umysł, nasuwając mu brutalne wizje końca tej "przygody", jeśli tak można nazwać to, co przeżył w ciągu ostatniego dnia. Nagle coś, co trudno było jednoznacznie sklasyfikować starszemu mężczyźnie, wgniotło sam dach autobusu, jak i cały pojazd, odcinając ewentualną drogę ucieczki. Gdy brodaczowi wydawało się, że intruz udał się w centrum pola bitwy, ktoś, lub coś, wpadło do kanałów. Mężczyzna nie zdołał ujrzeć nawet sylwetki postaci, ponieważ zasłonił je błysk charakterystyczny dla... spawania. Piotr szybko zasłonił oczy i patrzył tylko, czy "to coś", jak pospiesznie ochrzcił przybysza, nie zbliża się. "To coś" szybko skończyło przedstawienie i pobiegło w głąb tunelu, nim mężczyzna zdołał się mu przyjrzeć. Po drapieżniku, którego oczy widział wcześniej, nie było śladu.

Odłożył klucz i objął budzącą się dziewczynkę. Mimo odzyskania przytomności nie była jeszcze w stanie otworzyć oczu, chwilę potrwa zanim zacznie kontaktować. Tę chwilę Sowiński postanowił wykorzystać na zwiad. Nie wiadomo, po czyjej stronie było "To coś", może czaić się na nich choćby za rogiem. Uzbrojony z klucz francuski, tuszył przed siebie, starając się nie zdradzić swojej obecności ewentualnemu napastnikowi. Jednak ani za rogiem, ani w dalszej części korytarza nie było ani śladu dziwnej istoty. Zdecydował się pójść tym tunelem i wracał właśnie po dziewczynkę, wracając myślami do znaczenia listów. Musiał dokładnie zapamiętać ich treść, tusz rozmazał się już w kilku miejscach, a jedyny sposób na osuszenie kartek to przyłożenie ich do piersi. Zyskał dzięki temu kilka czarnych kropek na pomarańczowym kombinezonie, ale woda przestała rozprzestrzeniać się po kartkach, a przynajmniej zwolniła tempo.

W pewnej chwili zobaczył kątem oka pomarańczowy kolor po swojej prawej stronie. Gdy dokładniej przyjrzał się mu, odkrył że ów kolor to Maks, i znajduje się on w jakimś obskurnym pomieszczeniu, tuż za zaporą z krat i drutów powbijanych fantazyjnie i blokujących przejście. równocześnie usłyszał głos chłopaka. Głos, który to właśnie utwierdził go w przekonaniu, że to nie kto inny, ale jego rodak. Szeptał on, i to nie do byle kogo, ale do Henrego. Brodacz już miał podejść do kratki, gdy zauważył idącą w jego kierunku Robin. Wyglądała nieco nieobecnie, jakby nie była jeszcze w pełni przebudzona, jakby... była w transie, lub lunatykowała. Zdawała się nie zwracać na Piotra uwagi, po prostu przeszła obok niego i ruszyła w ślad za "Tym czymś". Lekko zdezorientowany brodacz stał przez chwilę w miejscu, patrząc na plecy oddalającej się dziewczynki. Szybko przypomniał sobie o Maksie znajdującym się tuż za ścianą. Ten stał do niego tyłem, wyglądając przez jakieś niewielkie okienko czy lufcik, musiał jednak spróbować powiadomić go o tym, że są cali.

- Pssst, Maks. To ja, Piotr. Robin idzie tum tunelem, w tamtym kierunku, muszę iść za nią. Starajcie się też iść w tamtą stronę, obyśmy się spotkali na powierzchni- wyszeptał jednym tchem. Nie wiedział, dlaczego chłopak nie podnosił głosu wołając Henrego, uznał jednak, że też nie powinien tego robić. Maks obrócił głowę w bok, jednym uchem w jego stronę, jakby nasłuchiwał, jednak nie odpowiedział od razu. Sowiński spojrzał na Robin, była już dobrych kilkanaście metrów dalej. Nie mógł czekać na odpowiedź ani powtarzać wiadomości jeszcze raz, za moment straci dziewczynkę z oczu. Mając nadzieję, że Kowalski usłyszał go i zrozumiał, zaczął biec za kalekim dzieckiem, upychając uprzednio listy głębiej w kieszeni, żeby nie wypadły, i ściskając klucz francuski oburącz.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 22-01-2011, 13:59   #43
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Na widok metalicznych owoców kusząco zwisających z egzotycznego krzewu oplatającego prowizoryczną bramę 'usta' Henrego napełniły się śliną. ~Śliną...? Enzym trawienny mógł już być pochodną kwasu- ważne, by spełniał swoją funkcję. Odczucie głodu również było uspokajająco znajome. Smak owocu, który zjadł zaraz po przebudzeniu, jego wspomnienie, kusiło jak sam owoc zakazany. Pomimo całej tej ucieczki Bavoushe starał się zerwać kilka, musiał. Głód był na tyle silny, że zjadłby nawet bile i kije do bilarda walające się pod nogami...
Z trudem przedarł się przez palisadę ogrodzenia..
Eksplozja za plecami prawie zakończyła tę przeprawę bolesnym upadkiem. Po drugiej stronie mężczyzna otrzepał się z niewidocznego kurzu, poprawił kombinezon, mrużąc oczy spojrzał w stronę żarzącego się super-skurwiela. W powietrzu unosił się okropny zapach spalonego mięsa, krwi i oleju- nieprzyjemne ukłucie gdzieś w trzewiach starszego pana. Znał ten zapach: ~Tyle czasu minęło... od feralnego patrolu w Faludży. Zawinięty w turban i suknię brodaty afgańczyk wyciągający rpg-a jakby był to pistolet z rękawa. Żar jego nienawistnego spojrzenia, odpalony pocisk. Spóźnione ostrzeżenia, trzask pośpiesznie otwieranych drzwi.. Humvee podskakujący metr nad ziemię, grzyb ognia, krzyk ofiar, TEN zapach...

~Wojna... wojna nigdy się nie zmieni.. "Uroboros".. -

Wcześniej budzący nie lada respekt ubersoldier teraz przypominał zepsutą zabawkę-transformera.

-[i]Obyś miał w zanadrzu coś lepszego, Punk...-


***

Wyjście z kanałów było na wyciągnięcie ręki, sztuczne światło wylewające się zza rogu ściany wpadało do ciemnego tunelu.
-[i]Henry, tutaj... -Henry jeśli to ty, wyciągnij mnie stąd! -głos Maksa dobiegał jakby spod ziemi.
Staruszek z grymasem niezadowolenia zgiął grzbiet i dopiero z pozycji 'na czworaka' dostrzegł ramy niewielkiego okienka, mniej więcej do kolan- gdy stał. W niszy sylwetka człowieka wyciągała ręce, może machała- było tam dużo ciemniej niż w tunelu, oczy już nie 'te'.

-Maks, to ty..? - upewnił się nim wyciągnął rękę, na wszelki wypadek.

Wyciągnięcie chłopaka nie wymagało dużo trudu, młody wdrapywał się nogami, ale stary Bavoushe i tak dostał zadyszki, po raz kolejny dziś, a to budziło już pewne frustracje. Wiek emerytalny osiągnął wszak kilka.. kikaset zim temu. Na szczęście postęp demencji, zgryźliwości i innych cech emerytów był zamrożony przez ten czas. Mimo to- pierwsza miarka się przebrała, zdyszany ex-oficer nie zwykł oszczędzać młodzieży. Nie zamierzał i tym razem, bo czemu?

-Chłopie.. Jak Cię lubię, ale to.. to już kurwa przesada.. Żeby taki młodziak.. eeekche.. Gdybyśmy byli w innej sytuacji.. zrobiłbym Ci taką ścieżkę zdrowia.., eeekche.. kheeem.. -napad kaszlu przerwał tyradę, na chwilę -[i]No dobra, co z resztą? Widziałeś ich.. przeżyli?
(...)
-...przed nami jest przejście do kolejnego tunelu, mijałem zaspawane włazy, to jedyna droga. -Henry ugryzł kolejny kęs 'owocu', w drugiej dłoni już trzymał odbezpieczonego Sauera, którym machnął wskazując kierunek. -W drogę..
 
majk jest offline  
Stary 29-01-2011, 20:12   #44
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Who doesn’t fear the Boogeyman

***

Maksymilian Kowalski
Oczy powoli adaptowały się do mroków piwnicy. Nadal jednak doświadczał zawirowań w głowie, upadek oraz spotkanie twarzą w twarz z matką ośmio-nogich padlinożerców, sprawiały, iż podróż wzdłuż neonowego, jak by się zdawało okablowania, nabrała całkowicie nowego wymiaru. Krew zalewająca twarz Maksa, także nadawała wilgotnym korytarzom o wiele bardziej upiorny charakter niż w rzeczywistości miały.

(Iskra +/+/+/-/-/-) lvl 2

Coś rzuciło się na zszokowanego Maksa.
Obezwładniająca bezsilność mroziła mężczyźnie stawy, nagle sztylet i wszelka wiedza na temat samoobrony straciła na ważności. Ciało puściło, mężczyzna nie naciskał, powoli podążył oczyma w stronę światła i powrotem na napastnika, beznamiętnie powlókł kończynę, dotychczas okupowaną przez osobę drugą. Jedynie by po chwili spostrzec, iż był to zaledwie worek z butelkami, niechlujnie ułożony na skraju jednego z korytarzy.

Dziura, przez która dojrzał Piotra była zbyt wąska by którykolwiek z nich mógł przecisnąć się do drugiego. Prócz tego, ze strony ścieków była również okratowana, opieszale powbijanymi prętami i poobrastane złocistymi kwiatami. Maks nie obserwował Piotra wystarczająco długo by domyślić się działaniu pyły, jednak ich pobyt blisko kanalizy nie mógł być zbiegiem okoliczności.

Po krótkiej wymianie zdań oboje zdecydowali się iść swoimi drogami. Niestety plan z liną nie powiódł się, żaden z nich jednak nie stracił nadziei na kolejne spotkanie w niedalekiej przyszłości. W te kilka sekund przed oddaleniem, Maks zdołał jeszcze spamiętać kierunek podziemnej wędrówki jego towarzysza, zanim zwrócił uwagę Henrego.

Henry Bevoushe & Maksymilian Kowalski
Po wyzwoleniu Maksa z podziemi, oboje z mężczyzn obrzuciło się pytaniami. Krew na twarzy Maksa, pobyt Henrego w alejce, co stało się z Jamesem, oraz o dalszym kierunku ich podróży. Obaj byli tak podekscytowani, że poprzestali jedynie na rzuceniu sobie pytań w twarz, oraz wzdychaniem obu panów, kości Henrgo były w piekle. *Oby takich akcji, jak najmniej*

(Kocioł +/-/-/-/-/-) lvl 2

Henry wracał myślami do bramy z apetycznie wyglądającym zdobieniem, oraz tym, co pozostało po jej drugiej stronie. Jego indywidualna decyzja o zejściu do tunelu została natychmiast skontrowana przez wystraszonego Maksa. Krew na jego twarzy oraz brak Jamesa w jego pobliżu, stanowiło pewne wyjaśnienie jego niezrozumiałego oporu. Najwyraźniej upadek był bardziej szkodliwy dla jego zdrowia niż mogłoby się to wydawać. Podczas monologu, Maks pojękiwał, a zrozumiała treść jego bełkotu ograniczała się jedynie do gestykulacji. Mężczyzna obszukał swoją kamizelkę, ta również nie była w najlepszym stanie. Z wiszących skrawków materiału, Henry pomógł mu skonstruować prowizoryczną opaskę, powstrzymującą krew przed zalewania oczu chłopaka. Maks zauważył w ten czas że zgubił jedyną, dotychczas posiadaną broń. Jakoś z bronią nigdy nie było mu do twarzy.

Pewnie w normalnych okolicznościach sprawy potoczyłyby się inaczej, jednak po doznaniach Maksa, Henry postanowił ulec jego namową w pozostaniu na powierzchni.
W pewien sposób Maks wydawał się namawiać staruszka na powrót do skrzyżowania. Ostatni raz, gdy Kowalski widział Hightowera, to gdy ten zjeżdżał w dół po kładzie bilbordu. Mógł jakimś cudem przeżyć upadek, schować się za którymś z samochodów i wydostać z pola walki. Jednak im dłużej nad tym myślał tym szybciej opuszczała go nadzieja o ujrzeniu Jamesa.

James Hightower, Henry Bevoushe & Maksymilian Kowalski
Z kocią zwinnością James pokonał drogę w dół po rynnie, przeskakując niczym konik polny z jednego zmiażdżonego balkoniku na drugi. Zmysły go nie zawiodły, faktycznie parę chwil temu w alejce znajdował się Henry, a z rozwiniętego w krótkim czasie dialogu, który mimo chodem obił mu się o uszy, wywnioskował także, że Maks również znajdował się nieopodal. Gdy w końcu poczuł kocie łby pod swymi stopami zacisnął dłonie na antycznej szabelce. Zmierzył pustą alejkę oczyma zastanawiając się gdzie pomknęli Henry wraz z Maksem. Sprawdził okno piwniczne, przy którym schylił się staruszek; nic.

James był lekko zdyszany, cichaczem dotarł do końca alejki, zakręcając i przeciskając się do głównej drogi, prowadzącej do skrzyżowania. To miało pewien sens, w końcu Maks mógł domyślić się, że zsunął się po kładce bilbordu wprost na dół. Chociaż po tym jak tchórzliwie uciekł na klatkę, zostawiając go samego, pewnie nawet nie wspomniał Henrem, co się z nim stało.

Koło, ronda było zasłane trupami, pole bitwy wydawało się zastygnięte w bezruchu, chociaż lepiej było nie kusić diabła, James uznał, iż oboje z mężczyzn również cenili swoje życie o wiele bardziej niż jego by narażać się na spotkanie z pająkami. Obrócił się, nadal łapiąc dech w piersiach i na swoje szczęście dostrzegając zanikające barwy pomarańczy i błękitu, za jakąś ciężarówką dostawczą. Mężczyzna bez pośpiechu wgramolił się na dach jednego z samochodów, po czym zaczął przemierzać porośniętą ulecę po dachach automobilów. Deszcz utrudniał nieco ten marsz, jednak lepsze to niż skończenie w ściekach tak jak Piotr, kto wie czy leśna ściółka na asfalcie nie kryła innych pułapek. Także z poziomu dachów miał lepszy widok na dwójkę przed nim.

Nadrabianie drogi za chłopakami zabrało mu trochę czasu. Wrzeszczenie do nich, ani nie należało do najrozsądniejszych posunięć, ani głos Jamesa nie należał w tej chwili do naj donośniejszych z powodu zadyszki. Po drodze minął drogowskazy, którymi mężczyźni najwyraźniej się kierowali. Rozczytanie napisów nadal stanowiło pewną trudność, jednak jeden z nich miał na sobie dokładnie taki sam znak „schodów” co na mapie Jozepha. Metro? Czyżby tam prowadziła mapa?

Co kilkanaście metrów, na ziemi było widać wyrwy prowadzące do ścieków. [u]Dziury[u] były okratowane. *Piotr gdzie ty się podziałeś?*

Krzyże. Ten widok naprawdę łamał serce. Z jakieś półgodziny drogi od wejścia na główną ulicę, stał murek, niski murek przeplatany metalowym ogrodzeniem, za którym stało małe wzniesienie, piaskownica i mnóstwo drabinek. Po środku całej placówki znajdował się stos małych krzyży, z metalowym posągiem w kształcie jakiejś karykatury, maszyny. Metalowa figura wyglądała jakby płakała nad grobami dzieci. James zmarszczył brwi, przeskakując przez jeden z vanów.

-Jezu! Myślałem że jesteś jakimś trupem-wrzasnął wystraszony Maks trzymając się za pierś. James również zdziwił się że wreszcie nadążył za grupą. Komentarz jego współtowarzysza raczej nie był zbyt rażący, już w przeszłości spotkał się z podobnymi określeniami na jego subtelną urodę. Także jego chód był trudny do wyśledzenia, nawet bez szumu opadających kropel. Henry z początku mierzył mężczyznę ze swojego Sauera, jednak szybko opuścił broń, stojąc kilka metrów dalej i zastanawiając się nad plastikową żaluzją zewnętrzną jednego ze lokalów. Po krótkich oględzinach mapy, było pewne iż obrali dobry kierunek. Maks przeszukał kieszenie w poszukiwaniu klucza do sklepu z bronią. Znak na drzwiach przypominający mały komiczny pistolecik, był dokładną kopią kopniętej litery „L” na mapie Jozepha. *że też przedtem się tego nie domyśliliśmy* pomyślał każdy z nich.

Piotr Sowiński
Robin szła przed siebie zawiłymi korytarzami, co rusz przeciskając się przez wąskie przejścia, unikając może bardziej oczywistych dróg z przyczyn Piotrowi nieznanych. Jedyna nadzieja w zakratowanych wylotach na powierzchnie, Henry i chłopaki pewnie odmrażają swoje tyłki na zewnątrz. Woda w ściekach miała pokojową temperaturę, Piotr nigdy wcześniej nie przemierzał podziemi miast, nie wiedział czy była to jakąś anomalią czy nie, najzwyczajniej bez zadawania pytań parł na przód.

Czas pędził tu innym tempem, a wszelkie atrakcje ograniczały się jedynie do dziur w stropie, okien na deszczowe chmury, wzmagający się wiatr świszczał w tunelach. Robin nie przejmowała się tym, nawet nie wspinała się tak jak Piotr po każdej drabince, tak jakby wiedziała, że na końcu każdej z nich krył się zaspawany właz. Piotr jednak nie poddawał się w swoich poszukiwaniach, jak gdyby jego pozycja była nie dość rozpaczliwa, przestał już wołać imiona współtowarzyszy przez wyloty na powierzchnie.

Trudno było rzec ile czasu minęło od jego uwięzienia w kanalizacjach, drogę, którą przemierzył również trudno było odtworzyć, zatem wracanie po własnych śladach byłoby marnowaniem energii. Jedyna nadzieja, w dziecku, które co chwila niuchała powietrze, w poszukiwaniu minotaura z labiryntu.

Jakimś cudem Robin faktycznie zaprowadziła mężczyznę do jakiegoś wyjścia. Był to dość spory i ciemny zbiornik wypełniony kolumnami i dróżkami z krat zawieszonymi nad wodą, przewijającymi się w nieskończoność. Gdzieniegdzie stały różnego rodzaju wielkie metalowe baniaki. Dostęp do nich był znikomy, chociaż pewnie w ich środku nie było nic innego niż woda, kształty dziur na ich powierzchni nie świadczyły o niczym dobrym. Tak jakby coś pozagryzało je, bądź wydostało się na zewnątrz, wciągając rozpłataną część baniaka do wewnątrz. Oraz ta muzyka, przez jakiś czas było słychać Beethovena, chociaż przez to echo trzeba by porządnie wsłuchać się w rytm by odgadnąć tytuł.

Światło! Nareszcie jakieś światło. Czyżby to jego towarzysze? Robin na chwile zeszła z kładki, wzniecając zdumienie w mężczyźnie i niczym dosłowny zając, kicając po baniakach. Ostatecznie przedostając się na drugi koniec rozległego pomieszczenia, zmierzając ku świetle.

Piotr na nieszczęście nie potrafił nic innego jak zejść w dół, tym razem do lodowatej wody i zanurzając się po szyję, krocząc powoli w stronę dziecka. Nagle muzyka stała się głośniejsza, coś wzbudziło wodę, krocząc, bądź płynąc w kierunku zanurzonego mężczyzny z tunelu nieopodal. Wyraz twarzy Robin nagle przybrał inne barwy. Czym prędzej kaleki mutant pobiegł w kierunku światła. *wystawiła mnie? Tu? Teraz? O boże, dalej Piotr dasz radę, co to k… jest! Jezu , Jezu! Zaraz zginę* Fale stawały się coraz silniejsze.

Piotr zaryzykował obrócenie się, była już kilkanaście metrów zanim. Ogromna postać w światło cieniu. Zęby ostre jak sztylety, palce wielkie niczym bochny chleba, a wszystko lśniło metalicznym odblaskiem, to była maszyna. Maszyna biegła w jego kierunku!

Robin nadal nie było w pobliżu.
-Pomocy!
Wrzasną z wszystkich sił, prawie rozdzierając sobie gardło i zachłystająć się wodą. Jeden zły krok i… potknięcie, Piotr zanurkował. W otchłani wody dostrzegł paszcze z setką zębów, przygotowującą się do posiłku.

Ktoś pociągnął go za kombinezon. Powietrze! Poczuł rękę trzymającą go za kołnierz i wciągającą na kratę. Robin była w pobliżu, ale, z kim?
 
Kawairashii jest offline  
Stary 06-02-2011, 18:34   #45
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dziewczynka z pewnością zdawała sobie sprawę z obecności Piotra, nie reagowała jednak w żaden sposób ani na jego słowa, ani czyny. Mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie zamierzał przestawać ani do niej mówić, ani sprawdzać każdej możliwej drogi prowadzącej na powierzchnię. Marsz w mokrych butach nie był przyjemny, a wilgotne, ciepłe powietrze utrudniało oddychanie wycieńczonemu czterdziestolatkowi, nic więc dziwnego, że chciał jak najszybciej wydostać się na poziom ulicy. Poza tym, tam zostali jego towarzysze. Osoby, których co prawda nie znał, ale z którymi dzielił ten sam los- wszyscy obudzili się w tym złowrogim i jakże odmiennym świecie, nie wiedząc gdzie, kiedy i dlaczego są.

Gdy droga była szersza i Piotr mógł ślepo podążać za Robin, nie bojąc się o przeszkody w postaci wystających ze ścian drutów czy zwisających z sufitu stalaktytów, spoglądał na zgromadzone listy. Próbował znaleźć jakąś prawidłowość łączącą je wszystkie, jednak nawet ich forma zdaniowa była inna. Każdy z nich osobno coś znaczył, można było zinterpretować go na kilka sposobów, a nawet dopisać pod tutejsze realia, ale jaki był wspólny pierwiastek? I jaką rolę pełnić miały listy?

Ból głowy oderwał Sowińskiego od rozmyślań. Był zmęczony, lecz Robin nie reagowała na jego narzekanie i prośby o postój. Podróż była na tyle monotonna, że sprawdzanie zaspawanych włazów prowadzących na powierzchnię stało się nie lada rozrywką. Rozrywką, którą z powodu nasilającego się zmęczenia i gasnącej nadziei musiał sobie odpuścić.

Wreszcie jego oczom ukazało się światło. Nie sztuczne, tylko naturalne, pochodzące od słońca światło, a przynajmniej tak zdawało się Piotrowi. Niestety, droga do niego nie była łatwa. Pomieszczenie zalane było w dużej mierze wodą, prawdopodobnie wyciekłą z kilku zbiorników stojących na dnie. W niektórych widać było dziwne dziury, jakby wyszarpane. Kojarzyły się mężczyźnie z dziurami po kulach armatnich, jednak nie było otworów wylotowych. Z wody wystawały też wąskie kolumny, a między niektórymi z nich zawieszone były kraty w taki sposób, że można było zaryzykować przejście po nich.

Robin nie miała problemu z przedostaniem się an drugą stronę pomieszczenia, kilka susów, które nie powinny być wykonalne dla kilkunastoletniego dziecka, i już zbliżała się do światła. Piotr przełknął ślinę. Na pewno nie powtórzy akrobacji, jakie wykonała dziewczynka, po kratach też nie zdoła przejść przy obecnym wycieńczeniu. Jedynym rozsądnym wyjściem wydało mu się wskoczenie do wody i przepłynięcie tego kilkunastometrowego odcinka. Jeszcze przez zanurzeniem rozpoznał w dźwiękach kanałów muzykę klasyczną, jednego z mistrzów, na pewno. Jednak tak dawno tego nie słuchał, że nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Ponadto, było to tak niewyraźne, że już po chwili zwątpił, aby słyszał ją naprawdę.

Jednak gdy tylko zszedł do wody i z ulgą zauważył, że może śmiało stąpać po dnie, usłyszał muzykę ponownie, tym razem znacznie głośniejszą. Towarzyszyło jej zmącenie wody przez jakąś przedziwną istotę lub też maszynę, jak nasuwał zdrowy rozsądek widzący metaliczny przebłysk na skórze stworzenia. Z przestrachem zauważył, że zbliża się w jego kierunku, a coś, być może instynkt samozachowawczy, kazało mu wierzyć, że nie przybywa z dobrymi zamiarami.

Zaczął szarpać się w wodzie, chcąc jakoś przyspieszyć powolny marsz po dnie, gdy zauważył Robin odwracającą od niego wzrok i biegnącą do światła, głuchą na jego wołania o pomoc. Czyżby spisała go na straty? Zrównała budynek restauracji z ziemią, czemu teraz nie może zatrzymać tego monstrum, lub pomóc wyjść Piotrowi z wody?
Zniknęła mu z oczu na moment przed tym, jak feralnie stąpnął stopą w ubytek w posadzce. Runął jak długi do wody, która sięgała mu teraz do pasa. Przez chwilę myślał, że to stwór pochwycił jego stopą, przez co z napadzie paniki opił się wody, nim się jednak opanował, czyjaś dłoń faktycznie chwyciła go za kołnierz i wyrzuciła niczym złapaną rybę na jedną z wiszących krat. Mężczyzna przeturlał się na bok i wykasłał resztki wody z płuc. Zaczął sapać, ze zdenerwowania, strachu i zmęczenia. Kurczowo chwycił się krat, na wypadek gdyby ktoś znowu chciał zaciągnąć go siłą do wody.Nic takiego jednak się nie stało. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się, mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa.
- Dziękuję, dzięki... Boże... To ty, Robin?- wykrztusił z siebie wreszcie, po chwili wytchnienia.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 13-02-2011, 16:48   #46
 
Cluster's Avatar
 
Reputacja: 1 Cluster nie jest za bardzo znany
Skacząc między balkonami pokrytymi już spływającą wodą, James miał nadzieję że jeśli tylko spadnie, to chociaż wyląduje na stercie zasłon poniżej. Jednak z każdym skokiem czuł się o dziwo lepiej. Przypominały mu się chwile spędzone na przyjemnym wykonywaniu swej pracy w świecie, który tak różnił się od tego, niby pochodzącego z dziecinnych koszmarów. Przyjemność, jakiej doznawał lądując na kolejnych betonowych balustradach, nadwyrężonych mijającym czasem i brakiem konserwacji, była nie do porównania z niczym co przytrafiło mu się w przeklętym przez ludzi miejscu. Jedna za drugą, poręcze uciekały spod stóp zwinnie poruszającej się postaci.

W chwili w której znalazł się na kamiennej uliczce opuściła go radość, ponownie zastąpiona podenerwowaniem i ciekawością. Z zasłony postarał się wyciąć kawałek, którym mógłby choć prowizorycznie przywiązać szablę do talii, nie robiąc sobie przy tym krzywdy, resztę zwinął schludnie i trzymając ją przy boku, ruszył za tym, co wydawało mu się jakiś czas temu być Henrym. Mimo tego że śpieszył się zobaczyć jakąś znaną twarz, nie narzucił sobie zbyt szybkiego tempa; coś przecież mogło czaić się w jednej ze zrujnowanych budowli. Starając się więc znaleźć jakiś kompromis między biegiem, skradaniem i szybkim chodem skierował się w jeden z wylotów z uliczek.

Wydawało mu się nawet, iż jakiś czas temu usłyszał głos Maksa. Na jego brzmienie od razu przypomniało mu się, gdzie widział po raz ostatni mężczyznę. Pewnie ucieka z tamtej piwnicy, skoro ‘pająk’ zajął się przekąską zakutą w metalowe ubranko. Czyżby i on kręcił się gdzieś w pobliżu? W najlepszej sytuacji jest chyba Piotr, oczywiście pod warunkiem, że w samej dziurze nic się nie znalazło. Wielkie potwory, pewnie się tam nie zbliżyły zbyt szybko, miał czas na spokojne oddalenie się z niebezpiecznego terenu.

Gdy zobaczył piwniczne okno, otoczone całą gamą śladów był już prawie pewien, że dwójka jest tymczasowo bezpieczna i kieruje się w tą samą stronę co i on. Idąc tym tokiem rozumowania, Hightower przyśpieszył. Jeśli coś czaiło się na drodze, to pewnie oni się na to natkną. Wspiął się na chwilkę na pobliski wrak samochodu sprawdzając, czy przez przypadek nie ujrzy kompanów.
Z biegiem czasu zaczynał tracić nadzieję na znalezienie obojga poznanych niedawno ludzi. Okazało się że jego zmartwienie nie było podstawne, gdyż oboje czekali za jednym z wielu vanów rozłożonych na drodze.
 
Cluster jest offline  
Stary 14-02-2011, 09:41   #47
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
-Wiesz, Maks, nie chciałbym żeby to zabrzmiało wrogo wobec pozostałych, ale chciałem z Tobą pogadać, o tej.. sytuacji, a skoro włóczymy się razem... Co o tym wszystkim sądzisz, hmm? O tej przemianie Ziemi, stworach, mutacjach geas-u... Wiem, że jestem z innej gliny niż ty, dlatego pytam, Ciebie, może widzisz to nieco wyraźniej.
- Sądzę, że nieźle popaprało mi to plany na przyszłość. Wie pan... eee... wiesz, byłem nawet nieźle ustawiony. - Maks zapytany bezpośrednio najwyraźniej czuł się nieco niezręcznie, starał się to zamaskować wymuszonym uśmiechem. Uśmiechnięta zalana krwią twarz i zbolałe oczy. Chyba wyglądał na wariata. Trochę czuł się jak wariat.
-Wykształcenie - te sprawy. Teraz to mogę sobie to... wsadzić. Dobrze tylko, że nie jestem kompletnym - jak to mówią - nerdem, bo inaczej na tej ścieżce zdrowia już dawno bym ducha wyzionął. Poza tym ciągle mam jeszcze nadzieję, że to tylko sen i zaraz się obudzę. Takie to wszystko nierzeczywiste. Przy okazji, trochę ci... panu zazdroszczę wojskowego przygotowania. Jak widać może być tutaj niezwykle przydatne. Choć z drugiej strony każda jedna z tych specjalnych zdolności jakie najwyraźniej mamy wydaje się być cenniejsza niż doświadczenie czy wiedza całego życia.
-Henry..., etykietę i grzeczności też możemy sobie wsadzić. -mężczyzna, który spokojnie mógł być dziadkiem Maksa przyjacielsko wyciągnął dłoń i uśmiechnął się, półgębkiem. Inaczej się nie dało, choć chciał- dość solidny pierwszy dzień dla świeżaka, który w drodze do prawdziwej szkoły życia zbłądził na studia. -Faktycznie- stare reguły tutaj nie obowiązują, ale nie łam się -najgorsze urazy podczas szkolenia to właśnie te niewidoczne dla oka, psychiczne. -jakoś sobie poradzimy. Cholera.., właściwie gdzie jest 'tutaj'? Masz tę mapę? Może jakoś nam to pomoże.-
Maks również wyciągnął swoją rękę i dzięki temu nieco się rozluźnił. Wyjął i z namaszczeniem rozprostował mapę.
- Chyba jesteśmy tutaj. - Wskazał na miejsce, które na podstawie punktów orientacyjnych, takich jak rzeka i mosty na niej, uważał za właściwe.
- Wiem, w którą stronę poszedł Piotr, bo uwierzysz albo nie, rozmawialiśmy przez dziurę w tej piwnicy. Niestety nie dało się przez nią przejść. Ale zaraz! Przecież musimy wrócić po Jamesa! - Maks nieświadomie pacnął się ręką w czoło. Umysł zalała mu fala bólu. Nieźle się pobił przy tym upadku. Spojrzał wyczekująco na Henry'ego.

-Pokaż... Piotr kieruje się w tę stronę co my, ale wracać..? Nie wiem czy widziałeś co tam zaszło Maks, ten krab-Kronos zneutralizował mecha bojowego czegoś na kształt post-apokaliptycznego rządu jak szkodnika w ogrodzie. Nie wyobrażam sobie żebyśmy przeżyli drugie takie spotkanie. Możemy zaczekać na niego tutaj, ale też nie za długo, by dogonić Piotra.-
Maks powiedział jeszcze kilka rzeczy, że może James przeżył, że czeka na ratunek. Przypomniał sobie jednak, jak z pierwszego rzędu widział wielkiego pajęczaka 'obierającego' pancerz wspomagany tak sprawnie, jakby miał wielki otwieracz do konserw. 'Resistance is futile' (opór jest bezcelowy) -jak to mówiły wormsy. Maks był zrezygnowany i czuł się nieswojo.
- Chodźmy w kierunku w którym poszedł Piotr, może chociaż jego uda nam się odzyskać. Tylko na litość, patrzmy pod nogi.


-Wiem, że to pytanie już padało, ale: pamiętasz coś jeszcze? Coś nowego na temat kontraktów albo samego geas-a?- - zapytał Henry.
-Nic nowego, oprócz tego, że wybór sojuszników po wybudzeniu się, może okazać się kluczowy dla naszego przeżycia. Coś mi się zdaje, że w ten pasztet w jakiś sposób wplątaliśmy się z własnej woli, choć na razie tego nie pamiętamy. Inaczej ciężko jest mi przyjąć do wiadomości, że dostaliśmy coś w stylu briefiengu, którego niezbyt sensowne urywki pamiętamy. - odpowiedział Maks.
-Taak, briefing może okazać się kluczowy w naszym położeniu. Ja ze swojego pamiętam kogoś, postać. Pamiętam.., że rozmawialiśmy, on palił, chyba papierosa. To dziwne, ale wydaje mi się, że zwracałem się do niego "doktorze Punk", a dziś okazało się, że ktoś taki rzeczywiście istnieje... Ja pierdzielę, mam nadzieję, że chociaż dobrze nam zapłacili za tę gównianą robotę, cholerne pranie mózgu i pieprzoną podróż w czasie.-
Gdyby nie były zlepione zakrzepłą krwią, Maks uniósłby brwi.
- O proszę, chyba jesteś kimś ważnym, skoro rozmawiałeś z kimś takim osobiście! Jeśli dobrze pamiętam, to tamci ludzie, których zabiła Robin - w samoobronie oczywiście - pracowali dla niejakiego Punka... . - kolejny raz chłopak poczuł się niezręcznie.
-Wtedy był tylko lekarzem.., Ty może byłbyś prezydentem Polski, gdyby nie "to". Masz poniekąd rację, ale...
- Robin walczy ze sługami Punka, a Piotr trzyma się z Robin. James też miał z nimi na pieńku, podobno chcieli go zabić. Obaj nie wydają się podejrzani, chyba są tak samo zagubieni jak my? Może coś z tym Punkiem się przez te lata zmieniło, że zaczął otaczać się jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy?
-Nie oceniajmy książki po okładce, to zawsze źle owocuje gdy przychodzi do rozrachunku. Wiesz, może to infantylne, ale zawsze bardziej obawiałem się nieznanego wroga, nieznanej broni jaką dysponuje, nieznanym terenem misji, nieznajomymi kompanami na akcji. Póki co o małej Robin, całym jej gatunku, naturze, wiemy nieporównanie mniej niż o Punku, który wysługuje się zbirami. W bitewnej gorączce łatwo pomylić cele i priorytety. Szacuj na zimno Maks, to nie jest gra w której możesz spróbować jeszcze raz. Piotr w swojej łagodności skrywa coś, coś więcej niż dobroduszność- kilka razy widziałem ten błysk w jego oku. Niesie więcej niż chciałby przyznać, ponure brzemię o zapewne przykrej genezie. To ten drugi mnie martwi, James, czy jak mu tam. Niee.., to nie przez francusko-brytyjskie zażyłości, nie potrafię Ci tego wytłumaczyć. W swoim życiu poznałem kilku agentów rządowych. Zazwyczaj nie były to miłe spotkania, raczej kontrole i inspekcje, badanie nie o tyle sytuacji co nas, kadry dowódczej. On, ten James, ma coś z nich- to przeszywające, rozbierające spojrzenie, kamienna twarz z napiętą szczęką. I ta trupioblada skóra- sam przyznasz, że nawet ja wyglądam zdrowiej niż on....
- Jeśli jest chory to chyba coś bierze, bo do tego budynku dostał się całkiem sprawnie.
Maks dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie udało mu się nadać swojej wypowiedzi odpowiedniego tonu. Chciał, by zabrzmiała jako ironiczny żart. Wyszło stwierdzenie.
-Wziął raz, geas, wystarczyło. Nie to miałem na myśli, raczej jego gesty, ton głosu...
- Nie wydaje mi się, że jest podejrzany. Prędzej ja dla niego, po tym jak zostawiłem go samego na górze zbiegając po schodach na dół. Gdyby jednak wiedział co tam zastałem...
-Chcesz o tym pogadać? Może jakoś Ci ulży..
Maks nie chciał nic więcej mówić. Zaraz po spotkaniu z Henrym, zanim jeszcze zaczął tak na dobre kontaktować, starał się opisać to co przeżył jednak zabrakło mu słów, w głowie miał zamęt - machał tylko bezładnie rękami. Uświadomił sobie jednak, że Henry wszystko dobrze widział, postanowił więc skupić się tylko na faktach. Czuł się jednak winny. Nie rozumiał jak to się stało, że tak szybko się rozdzielili. Gdyby zaczął się tłumaczyć, mógłby się zbytnio rozkleić. Chciał usłyszeć jakieś pocieszenie, ale dobrze wiedział, że na nie nie zasługuje.
-Gdybyśmy byli żołnierzami za zostawienie towarzysza pewnie kula, nie?
-Chyba w vietkongu... -zażartował głupio Bavoushe, szybko się poprawił -nie mogłeś nic zrobić. Nie mogłeś mu pomóc w tamtym budynku, przecież wiesz... Nie skreślaj go, jeszcze się spotkamy.
Maks pokiwał tylko smutno głową. Wiedział, że szanse na spotkanie Jamesa były niezwykle nikłe, cieszył się jednak, że staruszek nie okazuje mu wrogości. Swoją drogą chyba jest trochę zbyt przychylny...
- Henry, zastanawiam się, czy rozmowa ta nie przebiegłaby analogicznie gdybyś z tej piwnicy nie wyciągnął mnie, a na przykład Jamesa albo Piotra? . - Za późno by ugryźć się w język, coś mu się jednak nie podobało w podejściu wojskowego. Był w dodatku tak sterany, że było mu wszystko jedno.
-Rozumiem do czego pijesz.. Nie wiem Maks, szczerze: nie wiem. Wątpię by oni byli na tyle otwarci, jak już mówiłem obydwaj mają coś za uszyma, ale pewnie spróbowałbym chociaż pogadać. Lepiej spostrzec coś w rozmowie niż po nożu w plecach, prawda?
-Nie wiem ile pamiętają inni - ile pamiętasz ty - ale nie sądzę, żeby ktoś praktycznie wyrwany z naszych starych dobrych czasów, z dziurą w pamięci, zdecydował się kogoś zabijać w imię ideologii czy mi misji, której pamięta mniej niż z wieczora, po którym trzy dni leczył kaca. Na podstawie snu. To przecież śmieszne. - Maks był roztrzęsiony - mimo jego słów nie było mu do śmiechu. Sen miał tyle samo sensu co rzeczywistość która go otaczała. Widział dotykał, więc rzeczywistość była prawdą, na tyle na ile był w stanie ją przetestować. A więc może i to co 'niby' mu się przypominało też było prawdą? Może nóż w plecach też mógł stać się prawdą?
-Nie byłbym taki pewien czy to tylko sen, Maks. To musiała być niezła kabała skoro tak się to skończyło, a my byliśmy jednymi z pierwszych...- cholera wie jakie jeszcze niespodzianki zostawili nam w głowach..., co wycięli... Nie miej wątpliwości- jeśli chciałbym Twojej krzywdy to już byłoby Ci źle.
Maks myślał przez chwilę jak mogłoby wyglądać starcie z tym niezbyt groźnie wyglądającym starszym człowiekiem. Było to mimowolne. Kiedy jednak uświadomił sobie, że wrzuceni w ten wrogi świat mogliby jeszcze walczyć między sobą uśmiechnął się kwaśno i pokręcił głową. Kolejny raz podczas tej rozmowy uświadomił sobie, że znajduje się w całkowicie nowej dla siebie sytuacji.
- Czyli dalej trwa wojna. Jesteś żołnierzem i czekasz na rozkaz. Tyle, że tym razem przyjdzie on z niedostępnych na razie pokładów pamięci. Nie mam nic do zaoferowania poza tym, że jak dla mnie to jesteśmy tu raczej rozbitkami, a nie agentami z tajną misją. Powinniśmy się trzymać razem, żeby się pozabijać zawsze będzie czas. O ile zdążymy oczywiście, zanim coś nas nie wyręczy. - Maks zbyt późno zrozumiał, że to co w dawnych czasach byłoby niewinnym, choć ciężkim żartem, teraz zabrzmiało aż nazbyt poważnie. Póki nie odnajdą Piotra postanowił odzywać się jak najmniej.

-Chyba źle mnie zrozumiałeś- to nie była groźba, na pewno nie. Raczej zapewnienie o dobrych intencjach. Cokolwiek było w tych instrukcjach to tylko wspomnienia, nie mogą nami sterować. -~oby nie mogły- Jak już chyba ustaliliśmy- tamte reguły JUŻ nie obowiązują, prawda? Mam nadzieję, że Piotr i... -
-Jezu! Myślałem że jesteś jakimś trupem!- wrzasnął Maks trzymając się za pierś. Jego serce zachowało się przed chwilą, jakby chciało wciągnąć na raz całą krew jaka znajdowała się w jego ciele. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to najszczęśliwsza kwestia, jednak zanim znalazł odpowiednie słowa poruszona została bardziej konkretna sprawa.

James uśmiechnął się w duchu widząc bojaźń Maksa. No cóż, może i nie starali się pomóc w potrzebie, ale chociaż sprawdzają czy uda się któremuś z nas uciec. Jego wzrok momentalnie skupił się na pistolecie wymierzonym w swoją głowę. Ledwie zauważalnie twarz wykrzywił mu grymas, z oczu przez chwilę emanował chłód, całe jego ciało się napięło gotowe do skoku.

Hightowerowi przypomniało się jak Henry próbował rozmawiać z blaszakami o Punk'u. Od razu narzucało się pytanie co począć dalej z jego pomysłami. Jeśli wpakuje wszystkich w kłopoty, reagując przeciwnie do tego co ustalali to co wtedy? O czym oni tutaj rozmawiali? Może między innymi o tym?
-To zabawne ale właśnie miało paść Twoje imię, James. -Bavoushe wspomniawszy nietakt słowny i reakcję Maksa błyskawicznie pożałował niefortunnego powiatania.-Dobrze Cię widzieć. -
Gdy Bavoushe opuścił broń, mężczyzna troszkę się rozluźnił. Upuścił materiał na chodnik i usiadł na nim łapiąc oddech.
- Też się cieszę, że was widzę. - Widząc że dwójka szykuje się do odejścia rzucił jeszcze:
- Dajcie mi chwilkę, muszę odpocząć. Moja kondycja waszej nie dorównuje, więc poczekajmy jakiś czas; może pojawi się i Piotr.
Może aż nazbyt widocznie oddał im inicjatywę, co do doboru tematu rozmowy, ale uznał że tak będzie lepiej.


Maks spojrzał na towarzyszy.
- Myślę, że to dobra okazja, aby zastanowić się gdzie jesteśmy. - powiedział i wyjął z kieszeni mapę.
James przysunął się do Maksa spoglądając na plan skrawka miasta. Spoglądając na Ω zaczął sobie uświadamiać którędy można wejść do podziemnego tunelu.
- Mam złe przeczucie, panowie. Ten znaczek - tu wskazał palcem - aż nadto przypomina stwora który kryje się pod budynkiem na którym stały wielkie kraby. Natomiast okrąg z 'x' w środku chyba będzie wejściem do środka metra. Nie wiem czy jest sens tam wracać. Może zamiast tego powinniśmy ustalić którędy biegnie sam tunel i iść ponad nim?
- James, wiem w którym kierunku zmierza Piotr pod ziemią... długa historia. Myślę, że mimo wszystko powinniśmy spróbować go odnaleźć nadal idąc w tamtą stronę. .
- Czyli myślisz że ten - tu wskazał palcem na łamaną linię na mapie - podziemny korytarz biegnie gdzieś pod nami? A co pan na to? - zwrócił się do Bavoushe'a.
-Tunele odpadają- ograniczają możliwość ucieczki i osłony, a jak widać nie jesteśmy najwaleczniejszymi istotami. Mogę zobaczyć? -Henry wyciągnął rękę po mapę i przyjrzał jej się starając opanować mrużenie oczu, rozlewające się kontury...-Tędy..., powinniśmy już ruszać. -wskazał kierunek, który pokrywał się z poprzednim.

Kiedy przeszli już kawałek Maks zwrócił się do Jamesa:
- Słuchaj, w tamtej kamienicy... kiedy wybiegłem na schody... spanikowałem. Cieszę się że żyjesz, bo chociaż jeszcze nie było kiedy się lepiej poznać, przynajmniej jest nas więcej. Jeśli jesteś na mnie wkurwiony, że cię zostawiłem powiedz to teraz. Chcę wiedzieć.
James przystanął, spojrzał Maksowi prosto w oczy, zademonstrował sztuczny uśmiech i odrzekł:
- Zrozum... Tamta sytuacja nie rozbija się na zwykłe byłem wkurzony czy nie, tam mogliśmy zginąć. Byłeś na tyle dobrej pozycji, że mogłeś zatrzymać się w domniemanie bezpiecznym miejscu i zastanowić się co robić dalej... Po prostu będę cię teraz darzył mniejszym zaufaniem jeśli wydarzy się coś podobnego.
Maks również się uśmiechnął, ale głową pokiwał już ze smutną miną.
- Dzięki za szczerość. - Nie miał nic więcej do powiedzenia.

...

- Henry... co pan myśli o... dlaczego tak bardzo zależy panu na spotkaniu się z Punkiem? Już ostatnio powiedziałem, że nie zamierzam kierować swych kroków w jego stronę, a mimo to pan usilnie starał się nas wszystkich zaciągnąć do jego leża.
Kto wie czy Ci zakuci w zbroję ludzie nie przekazali dalej informacji o nas?

- Nie pszedzałbym z tą 'silną potrzebą', twarzą w twarz nie zaufałbym mu bardziej niż komukolwiek teraz.. Wiem natomiast, że Punk był -a nawet, że nadal żyje i jest- związany z projektem GEAS. Tym samym to jeden z dość ważnych tropów, prawda James? -wyciągnął rękę sugerując rezygnację z "panów". -A ściągając na siebie uwagę tego 'rycerza' chyba bardziej wam pomogłem niż zaszkodziłem.
- Nie wiem, czy nie będziemy zmuszeni się rozdzielić, bo ja do tego Pana nie zamierzam iść. Zdecydowałem, że dam się zaprowadzić Robin do Lady Strange, czy jak jej tam i na razie nie stało się nic co zmieniłoby moje zdanie. - powiedział Maks, którego jakby olśniło i pomyślał jeszcze kwaśno: 'nic oprócz tego, że straciliśmy przewodnika'.
Nie zważając na delikatną usterkę planu Maksa, James kontynuował prezentowanie swego sceptycznego podejścia do życia:
- Teraz to Ty przesadzasz, Maks. Niby Strange'ówna nic nam jeszcze nie zrobiła, ale czy to niezbicie o czymś świadczy? Raz nas uratowała poprzez akcję Robin, to prawda... jestem pewien tylko tego, że ona jak każdy z tubylców może mieć określony cel w zachęceniu nas do spotkania się z nią. A jeśli chce nas wykorzystać w jakiejś akcji propagandowej? Nic nie wiemy o tym co się dzieje teraz w - szeptem dodał - (mam nadzieję) Europie.
Te blaszaki nas szukały... szukały, a dopiero niedawno obudziliśmy się po kilkudziesięciu latach drzemki.

- To niezbite fakty Maks- Strang'e, Punk czy którakolwiek ze ścieżek- to czysty hazard, a my w tym kasynie jesteśmy cholernie zieloni. Lepiej zachować osądy i deklaracje do końca tego słabego dla nas rozdania. Zresztą, jak chcecie- ja tak zrobię.

Maks nie miał nic do dodania. Uznał, że nawet jeśli to hazard, to tak czy siak trzeba podjąć jakąś decyzję.

-Panowie- ma któryś zegarek..?
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić

Ostatnio edytowane przez Gnomer : 14-02-2011 o 09:48.
Gnomer jest offline  
Stary 15-02-2011, 19:03   #48
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
Maks z pewnością zagubiłby się w ciemnej piwnicy gdyby nie jego nowa zdolność. Niczym Tezeusz podążył za okablowaniem, które specjalnie dla niego jarzyło się na fioletowo . Mimo ran odniesionych w walce z wielkim pająkiem bohatersko odparł kolejny atak, tym razem ze strony wygłodniałego worka.

Maks myślał, że nie będzie mu dane widzieć więcej słońca bardzo się ucieszył, że Henry go wyciągnął. Niestety był bardzo poobijany i nie mógł skakać z radości. Wprawione ręce starego wojskowego szybko uporały się założeniem mu prowizorycznego opatrunku, nie zdążył nawet zaprotestować. Próbował tłumaczyć co się stało, ale zabrakło mu słów tak szybko i tak wiele się stało - machał tylko bez ładu rękami.

Chyba lepiej było nie stać w miejscu bo szybko oddalili się od upiornej kamienicy. Dopiero po jakimś czasie Henry zwrócił się do Maksa, który na szczęście był już na tyle spokojny, by odpowiadać pełnymi zdaniami.

(dialog)

Maks spojrzał na zasnute chmurami niebo. Henry ma rację, mimo niepogody wyraźnie widać było, że zbliża się zmrok - pora niezbyt przyjazna człowiekowi. Odruchowo przyśpieszył kroku, odpychając na razie natrętne myśli pytającego go: czy jest jeszcze człowiekiem? Zapomniał nawet, że powinien rozglądać się za jakąś dziurą w ziemi, by wyciągnąć z jej otchłani Piotra i Robin.

Chłopak nie był zaznajomiony z technikami surwiwalu, tak więc nie przychodziło mu do głowy jakieś oczywiste schronienie, którego powinni szukać. Zdolność napotkanych niedawno istot - zarówno mutantów jak i żołnierzy - do niszczenia i zasiedlania wszelkich otaczających struktur miejskich sugerowała, że będą równie bezpieczni śpiąc w bunkrze jak i w kartonie. Jeśli miałby wybór chciałby wejść gdzieś wysoko w betonowym wieżowcu i zatarasować klatkę schodową - o czym wspomni, jeśli tylko nadarzy się taka okazja.
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić
Gnomer jest offline  
Stary 21-02-2011, 20:53   #49
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Przez te bezładne i bezowocne pogaduchy tempo marszu znacznie spadło. Miało się na zmierzch, a o zmierzchu różnie bywa. Henry mógł tylko snuć domysły jak to wygląda tutaj/teraz- sądząc po zdziczeniu miejskiej architektury i tym co widział rozsądnie było obawiać się najgorszego. Drapieżców i myśliwych, nie wiadomo co gorsze.

-Panowie- ma któryś zegarek? - stary Bavoushe liczył, że zrozumieją aluzję i nie zawiódł się.

Gdy już wszyscy dostali lekkiej zadyszki rozmowy skończyły się, był czas pomyśleć. Było o czym. Podejście Maksa było irytująco lekkomyślne dla starego wygi Akademii. Poczucie odpowiedzialności za kadetów, a już szczególnie za Maksa, który kadetem nigdy nie był. Postanowił jednak przemilczeć- w pewnym wieku od złości do wyrozumiałości jest przez płot. Każda uwaga na temat autonomiczności chłopaka prawdopnie byłaby widziana jako atak na nią, mijało się to z intencjami. Henry, choć po raz pierwszy w tak drastycznie różnej scenerii misji, nie miał wątpliwości, że tutaj każdy sam sobie sterem i okrętem. Imię Piotra samo cisnęło się na usta...

James- to była inna bajka. Intrygujący. Choć sprawiał wrażenie jakby grał w otwarte karty to gdzieś głeboko w trzewiach czuło się, że jest coś jeszcze. Choćby jego niechęć do Punka. Neutralność wobec Strange- ok, ale dlaczego był uprzedony do doktora? Jeśli będzie ku temu okazja i bezpieczny kąt to znajdzie się i czas na te pytania.
 
majk jest offline  
Stary 06-03-2011, 17:23   #50
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Who doesn’t fear the Boogeyman

***

Henry Bevoushe
Przez zachmurzone niebo docierało coraz mnie słońca, tym bardziej schładzając wiatr smagający trójkę towarzyszów po plecach. Henry schował swojego, sauera za pazuchę kombinezonu, aby nie zmókł od deszczu, po czym sam znalazł sobie schronienie pod obaloną betoniarką. Owa betoniarka zastygła w pochyłej pozie oparcia o furgonetkę stojącą równolegle do niej, schronienie które stwarzała nie było może najlepsze, ale zawsze to o kilka kropel mniej na mrowiącym się od gęsiej skórki, ciele. W tym miejscu miał idealny widok na mężczyzn, sklep z bronią oraz drzewo wystające z jakiejś prywatnej posesji, której nie zdołał spamiętać podczas mijania. Były tam kraty oraz zmasakrowany żywopłot, kryjący za sobą różnego kształtu drabinki.

Nic bardziej istotnego. Podczas gdy dwójka mężczyzn rozpracowywała drzwi, ten skupił swą uwagę na mapie. Było na niej pełno dziwnego rodzaju znaków, także sama droga, którą zasugerował im Jozeph stanowiła pewną zagadkę. W pewnym punkcie namalował znak schodów, umieszczony wewnątrz wielkiego zawijasa który znaczył ich drogę. Zawijas miał dokładniej wygląd półkola, jakby mieli obejść pewien teren dookoła, bądź do celu nie dało się dość inną drogą. Szczerze powiedziawszy do owego terenu mieli tak daleko jak kropka do znaku zapytania, jednak Henremu nie udało się dostrzec żądnego mury, przepaści, bądź zasiek w różnej formie, na drodze przed nimi.

Wreszcie drzwi puściły, a Herny został zawołany szybkim znakiem ręki przez jednego z mężczyzn. Staruszek dobrze znał powiedzenie dotyczące deszczu, ciała oraz cukru, z którego to nie jest stworzone, jednak nie krył ulgi po zejściu z drogi wielkim kroplom odpryskującym w jego twarz po kolizji z karoserią furgonetki. Krótko po jego wejściu, żaluzja przeciw włamaniowe opadła. Nie to nie była żadna pułapka, mimo iż głośne terkotanie za plecami Henrego wzbudziło w nim pewien reakcję obronną; to w końcu byli bezpieczni, oddzieleni metalową kurtyną od jezdni.

Coś jednak zwróciło uwagę staruszka. Jego niepokój dotyczył bardziej mapy niż samego sklepu. Blisko miejsca, w którym się znajdowali, czyli koło drukowanej, przewróconej literki ‘L’ z oznaczeniem kontu prostego, który mógł również stanowić osłonę spusty, znajdowała się inna dość złowrogo wyglądająca ikona. Znak ten był ustawiony dosłownie na sklepie, bądź na jego tyłach. Ikona przypominała widziany już wcześniej znak omegi bez szeryfów, z poziomo ustawionymi dwoma kropkami w okręgu oraz dodatkową trzecią równolegle, poziomą ustawioną linią u podstawy znaku. Czaszki?

-O! Kuchenka?
Powiedział Maks po czym ucichł wsłuchują się w tykanie jakiegoś mechanizmu, który wprawił w ruch otwierając jedne z drzwi.

Henry, James & Maks
Wnętrze sklepu wyglądało jak po wojnie. Szklany kontuar był zapadnięty do środka, ktoś już dawno oczyścił jego wnętrze, z co większych kawałków szkła oraz elementów wystawowych. Gdzieniegdzie walały się puste opakowania, po nabojach, kartonach oraz siatki bąbelkowej. Na środku pomieszczenia stała drabina przy której leżały rozsypane narzędzia, nie było jednak pośród nich żadnych śrubokrętów ani młotków. Na podłodze ciągnęła się smuga szarej pleśni, jakby ślad czegoś, co zostało wywleczone na zewnątrz po poczęstowaniu śrutem. Manekiny prezentujące odzież dla survivalowców były w opłakanym stanie, podobnie jak i ściana za nimi, całość wyglądała jakby ktoś urządził sobie z nich cele na strzelnicy. Przy manekinach leżały pokryte grubym kurzem szczątki materiałów, tak części półek i wieszaków na bronie, jak i samych manekinów i ich odzieży. Do pogrążonej w ciemnościach drugiej części sklepu można było wejść po gruzie, który kiedyś mógł stanowić schody. Na półpiętrze widać było na wpół zerwane, nadal wiszące w powietrzu i huśtające się na wietrze, oprawy neonówek, bez samych neonówek, które roztrzaskały się na ziemi.

Mimo śladów splądrowania, sam sklep nie był jednak doszczętnie złupiony. Już na wejściu trójka towarzyszy zauważyła porzuconą w kąt długą dubeltówkę, którą ktoś starał się upiłować do bardziej poręcznych rozmiarów, jednak porzucił swoją pracę.

Metalowe szafy z wiszącymi łańcuchami najprawdopodobniej kiedyś kryły w sobie amunicję, jednak ktoś wyposażony w palnik dobrał się do ich wnętrza bez większego skrępowania. Ciemne ślady po palniku znajdowały się na całej powierzchni umeblowania, autor tego dzieła raczej nie był profesjonalistą.

Za kontuarem znajdowały się także niepozornie wyglądające drzwi, pokryte malutkimi śladami śrutu. Także wbita, następnie złamana strzała łuku, pod którą była dość imponująca góra ptasiego łajna. Jak się okazało do wnętrza sklepu wlatywało różnego rodzaju ptactwo, zostawiając po sobie tu i ówdzie gniazda wypełnione jajami.

Piotr Sowiński
Nogi same odepchnęły się od szczęk, które miały zacisnąć się na wystraszonym ciele Piotra. Gdyby nie ręka, która wyciągnęła mężczyznę na powierzchnię, pod wodą nastąpiła by walka.
(Stróż +/+/+)


Piotr otworzył wreszcie oczy. Leżał na kracie, a jego ciało wsiąkało w rowki w podłożu. Cały ociekał z wody niczym niewyrżnięta szmata na wietrze, listy które schował w kieszeni zmieniły się w zgniecioną papkę. Nawet nie chciał po nie sięgać do kieszeni, dobrze wiedział co mógłby w niej zastać.

Nad jego twarzą wisiały trzy, wpatrujące się w niego głowy: blond włosa Robin, z wyrazem wiecznie zdziwionego manekina; zdeformowana twarz starszej kobiety z czymś na kształt pojedynczego okulara z gogli noktowizyjnych; była tam także i trzecia, metalowa głowa, na której widok stawały włosy na dęba.

-Nic mu nie jest
Rzuciła z niechęcią kobieta, machając niedbale ręką, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę światła. Robin pomknęła za nią, oglądając się jedynie na starszego mężczyznę oraz jedyną osobę która z nim została. Piotr przyjął się ostatniej osobie, siedzącej zadkiem w wodzie, a mimo to wystając z niej o półtorej metra wyżej niż głowa mężczyzny. Była to wielka machina przypominająca sklejkę czegoś, co kiedyś było swego rodzaju gorylem decydującym, kto mógł wejść do klubu, oraz czegoś, co obecnie stało się kroczącą pułapką na niedźwiedzie. Sploty rurek owiniętych wokół kończyn stwarzały złudzenie mięśni, ich motoryka również nie ustępowała kroku żywym istotom, jednak fakt iż większość z nich opatulała szkielet kryjący się pod nimi, bez żądnej skóro podobnej tkanki osłonowej wywierało dość makabryczne pierwsze wrażenie. Dwie pary ramion ustawionych na korpusie, jedna pod drugimi, oraz zęby w szczęce na kształt tarki mięsa podłączone do pewnego dość brudnego kanału, wskazywały na pewien rodzaj biologicznych zapotrzebowań czegoś, co z pewnością nie było najmniejszym stopniu biologiczne. Małe wbite w maskę ślepia przypominające szpilki, mierzyły nijako Piotra, przyprawiając go o dreszcze.

Koniec utworu.

Maszyna odtwarzała non-stop jakąś muzykę poważną. Tak jak Robin, swym zachowaniem wzbudzała zainteresowanie grupy w odczytywaniu jej zdania, tak nowy towarzysz Piotra okazywał to muzyką. W tle rozdzwoniła się muzyka Czajkowskiego „Taniec Cukrowej Wieszczki”. Piotr, czym prędzej przeczołgał się kilka metrów w stronę Robin, ta była jednak za daleko by dostrzec jego dziwne zachowanie. Maszyna zrobiła coś z twarzą podobnego do uśmiechu, po czym podniosła z wody martwego krokodyla kanalizacyjnego. Po ujrzeniu jego martwego pyska, Piotr nadal nie był pewien, przed którą z paszcz naprawdę uciekał. Na barkach maszyny leżały różowe liście klonowe.

Przed oświetlonym tunelem znajdowało się okratowane wejście, z wywarzoną furtką, oraz pękniętym łańcuchem, który nań wisiał. Wewnątrz robiło się jednak coraz bardziej potulniej, na ścianach wisiały zdjęcia rodzinne, sporo fotografii dzieci oraz staruszki wraz z różnymi ludźmi, najprawdopodobniej rodziny. Wszelkie umeblowanie jednak maszyny i rupiecie. Na jednej ścianie wisiała wielka czaszka czegoś, czemu natura nie szczędziła kłów, o inną był oparty resuscytator, gdzie indziej był także silnik motorówki, i wszelkiego rodzaju aparatury wojskowej. Po środku tego wszystkiego było jednak zapalone ognisko, przy którym grzała się kobieta wraz z Robin, przy okazji na próżno oczekując odpowiedzi od dziecka. Dialekt, którym posługiwała się był niesamowicie wykwintny, słowa które wypowiadała nie z rzadka, nie znajdywały swoich odpowiedników w jego słowniku, jednak sposób w jaki je wypowiadała, wszystko wydawało się przejrzyste i zrozumiałe. Jeśli nie brać pod uwagę iż nie mógł powtórzyć żadnego z nich, język którym się posługiwała brzmiał jak jakieś Łacińsko Esperancie powikłanie.

Kobieta najwyraźniej czegoś oczekiwała od dziecka, na co dziecko starało się nie rozniecać ognia tlącego się w staruszce, przyjmując jej słowa z pokorą. W końcu do trójki dołączyła maszyna, stając za wystraszonym Piotrem. Robin poprosiła kobietę o zbliżenie się, po czym coś zrobiła z ustami przy uchu staruszki, ta najwyraźniej zrozumiała, cokolwiek miał oznaczać ten znak. Gdyż natychmiast zmierzyła Piotra wzrokiem, ten odwdzięczył się tym samym. Staruszka była cała poćwiartowana, i pospajana w całość za pomocą różnych protez (automail), większość jednak kryła się pod kocem, którym to opatulała się przy ognisku.

(opcjonalny dialog)

Śluby? Dobra, nie wnikam. Mówisz, że masz ‘płomyk’? Co za niego chcesz? To będzie ostatnia przysługa z mojej strony, potem będziemy kwita ze ‘Strange’
Krótko po tej wypowiedzi, obie postaci panny chwyciły za swoje podręczne skrytki. Robin położyła się na ziemi, po czym stopami odpięła skomplikowany pas ze swoich bioder, w tym położeniu Piotr odruchowo odwrócił wzrok gdyż dziecko najwyraźniej nie martwiło się wszelką moralnością. Skrawki materiały, z których zrobiona była jej krótka toga, uchyliła się zdradzając prawdziwą płeć dziecka. Robin była chłopczykiem. Staruszce nie przeszkadzało to jednak w żadnym stopniu, w kilka chwil obie postaci zaczęły targować się jakimiś dziwnie oznaczonymi nasionami. Robin dostrzegł jednak iż w jego torbie brakowało czegoś, szybko spojrzał na Piotra, po czym jakby z zakłopotania natychmiast odwrócił wzrok i zamknął otwartą kieszeń.


James Hightower & Maksymilian Kowalski
Położenie słońca było tajemnicą, pewne było jedno, zbliżała się noc, musieli zatem podjąć decyzję. Ich obecne położenie mógł znać jedynie, Henry oglądający mapę, podczas gdy pozostała dwójka starała się znaleźć wejście do sklepu z bronią. Ich dalsza podróż zależała od tego co znajdą wewnątrz, oraz ile odwagi pozostanie im by pędzić na spotkanie z Piotrem i Robin.

Metalowe żaluzje osłaniające wejście do sklepu miały ciekawą konstrukcję, gdyż zamek do nich nijak nie dawał się odnaleźć pośród gąszczu porastającej jej roślinności. W miejscu, w którym się znajdowali było jej zdecydowanie mniej, jednak nie umniejszało to ich odczucia niepewności. Maks wreszcie odnalazł zamek, który był dość zdeformowany po nagłym ataku łomem, jednak to właśnie James wziął się za jego otwieranie.

Deszcz smagał dwójkę towarzyszy, podczas gdy Henry zastanawiał się nad następnymi krokami grupy, spod tymczasowej osłony przed deszczem. Staruszek skrył się dokładniej pod zawaloną betoniarką, której zastygły kont padania umożliwiał skrycie się pod nią. Furgonetka, o którą była oparta betoniarka, miała zgniecione tylnie wejście. Maks natychmiast zwrócił uwagę na jej zawartość. Mogło się to wydawać bzdurą jednak jakąkolwiek żywność którą mógłby tam zastać nie powinna być zdatna do spożycia, mimo to mężczyzna nie był całkowicie pewien tej teorii względem zupek chińskich. Furgonetka była na wpół wyładowana kartonami oznaczającymi pewną dobrze znaną mu marką, na jednym z opakowań istniał znak zupki oraz nadal trudne do rozczytania liczbę i literę ‘3m’.

Z jakieś kilkadziesiąt metrów za betoniarką rozciągał się pusty plac z wojskowymi namiotami, i mimo iż ani James, ani Henry nie zdawali się poruszać ich tematu, Maks poczuł się dziwnie swojsko. Może kryli się tam jacyś ocaleni? Nie powinien jednak składać sobie niespełnionych obietnic, w obecnej sytuacji musiał być realistą, sztuczny optymizm może mu przynieść jedynie niepotrzebny zawód.

Gdy James wreszcie uporał się z zamkiem, kraty puściły, we dwójkę podnieśli metalowe żaluzje i rozejrzeli się po wnętrzu. O ile Maks uznawał się za swego rodzaju złota rączkę, James pochwalił się iście szczurzą intuicją w dostawaniu się do trudno dostępnych miejsc. Oboje panowie mogli czuć się zaskoczeni swoją wzajemną pomysłowością. Jednak o ile pomysł z wykorzystaniem liny oraz bystre oko w odnalezieniu zamka świadczyło dobrze o Maksie, o tyle James nie dawał o sobie dobrego świadectwa.

Kowalski wkroczył jako pierwszy, natychmiast zauważając drzwi wewnątrz sklepu do których z chęcią by zajrzał, widząc jakimi pustkami świecił złupiony lokal. James natomiast zawołał staruszka, poświęcając kilka sekund na jego obserwację. Henry w drodze do sklepu zdawał się skupiać swoją uwagę na przedszkolu które niedawno mijał mężczyzna. Jego oczu również pomknęły w tym kierunku.

Po środku placu, między drabinkami i małymi nagrobkami stało drzewo. Był to okazały klon z różowymi liśćmi. Brakowało tylko jednego, gdzie podziała się monolitowa postać pod klonem? James, czym prędzej zsunął żaluzje na miejsce. Henry wzdrygnął się na dźwięk ich głośnego terkotu. Wewnątrz byli już bezpieczni.

James natychmiast udał się na tyły sklepu, obserwując jak Maks starał się otworzyć jedne z zabarykadowanych drzwi. Drzwi w końcu puściły, a wewnątrz małego pokoiku mężczyzna odnalazł czyjąś kryjówkę, w której mieszkał przez jakiś czas ktoś niepozbawiony zdolności obsługi małej kuchenki polowej. W pobliżu znajdowały się różne pojemniczki, a także plecak z camelbagiem. Na ziemi leżały kartony rozłożone na kształt łóżka, a sznur, który najwyraźniej pociągnął przy otwieraniu drzwi, musiał wprawić w tykanie pewien mechanizm nieznanego pochodzenia…

Na tyłach sklepu istniały różnego rodzaju ślady walk. Ktokolwiek je zrobił nie za bardzo radził sobie z bronią gdyż w ścianach oraz suficie były zawieszone nadłamane strzały łuku oraz ślady toporka strażackiego. Sam toporek natomiast wisiał wał na wpół wbity w ścianie, jednak gdzie podział się łuk? Drzwi, do których dobierał się Maks, wreszcie puściły, rozpoczynając dźwięk podejrzanego tykania.

-O! Kuchenka
Powiedział mężczyzna, zanim James zdołał się obrócić. Jednak, gdy tylko to zrobił natychmiast odnalazł wspomniany łuk, a dokładniej kuszę, napiętą i gotową, skrytą pomiędzy kartonami, i wepchniętą w dziurę w suficie. Pojedyncza, załadowana strzała była wymierzona prosto w drzwi, w których stał Maks, idealnie w pierś mężczyzny.

***
Moc jest w tobie;

Henry Bavoushe
-Kocioł: 2 lvl
(+/-/-/-/-/-)

Maksymilian Kowalski
-Iskra: 2 lvl
(+/+/+/-/-/-)

Piotr Sowiński
-Stróż: 1 lvl
(+/+/+)

James Hightower
-Marionetkarz: 2 lvl
(+/-/-/-/-/-)

***
Wybieraj rozważnie;

James Hightower

[Węszenie: Bierzesz się za przeglądanie narzędzi, bądź kartonów w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. W złodziejskiej wierze, iż kto pierwszy położy na czymś rękę, natychmiast przywłaszcza to jako swoją własność.]

[Pułapka: Ostrzegasz Maksa przed pułapką, bądź rzucasz się na niego by uchronić go przed strzałą.]

[Monolit: Przed wejściem do sklepu ponownie badasz wzrokiem teren przedszkola, w poszukiwaniu podejrzanej sylwetki.]


Henry Bevoushi

[Metro: Radzisz grupie przyśpieszyć tempo marszu, aby odnaleźć Piotra, bądź dotrzeć do Rubieży najszczybciej jak to tylko możliwe.]

[Nocleg: Radzisz grupie przenocować w sklepie, dbając o bezpieczeństwo grupy.]

[Pułapka: Natychmiast wyczulasz towarzyszy odnośnie wszelkich niebezpieczeństw, na które możecie natrafić. Opcjonalnie reagujesz gwałtownie i dyrygujesz poszukiwaniami.]


Maksymilian Kowalski

[Pułapka: Rozglądasz się w poszukiwaniu źródła podejrzanego tykania.]

[Namioty: Zwracasz uwagę grupy na namioty wojskowe stojące z kilkadziesiąt metrów dalej, w kierunku, w którym obraliście drogę, zanim dostaliście się do sklepu.]

[Żywność: Interesujesz się żywnością w furgonetce, ptasimi gniazdami za kontuarem bądź kuchenką polową w pomieszczeniu.]


Piotr Sowiński

[Strange: Starasz się nawiązać dialog, zaczynając go od zagadnienia ‘ślub’ Robin, bądź wspomnianej przez kobietę osoby ‘Strange’.]

[Pustelnicy: Dopytujesz się o własne bezpieczeństwo w stosunku do maszyny, bądź ogólnie o stan kobiety oraz jej towarzysza, a także ich cel w zaspawaniu wejść do kanalizacji.]

[Pomieszczenie: Skupiasz swoją uwagę na pomieszczeniu, w którym się znajdujesz. Na zdjęciach, umeblowaniu, bądź możliwej drogi ewakuacji.]
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 06-03-2011 o 17:28.
Kawairashii jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172