Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2010, 18:39   #31
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
"Szlag" - pomyślał Maks. Przeciw tym przeklętym chodzącym czołgom nie mógł wiele poradzić. Spojrzał pomiędzy gruzami. "Szlag" - zaklął w myślach jeszcze raz. Nie pomniejszając niczyich zdolności bojowych Maks raczej nie sądził by Henry, choć z nowym wyposażeniem, byłby w stanie coś zdziałać w miejscu do którego najwyraźniej "się pchał".

Wszyscy zresztą byli tu trochę nie na miejscu. Generalnie to Piotr najlepiej na tym wpadaniu w dziurę wyszedł. Przynajmniej nie musiał tutaj czekać w bezruchu, aż chodzące czołgi sobie nie pójdą. Mógł sobie pozwiedzać, no i miał maszynę do towarzystwa. Maks wiele by dał, żeby móc bliżej przyjrzeć się maszynie, której dziwny głos słyszał wcześniej z góry.

Maks rzucił wzrokiem na kolekcję sztyletów. Jeśli byłby w stanie coś uśmiercić taką bronią to znaczy, że mógłby to też rozdeptać. Z drugiej strony nóż to też narzędzie, a narzędzia Maks wręcz ubóstwiał. Jeśli tylko zaistniałaby taka możliwość porwałby jakiś sztylet z wąskim czubkiem, który mógłby służyć za mały łom lub śrubokręt.

-Harmian! Mam tu jednego! - głos z dołu wyrwał Maksa z lekkiego otępienia, w jakie popadł próbując zachowywać się jak najciszej.
-What the fuck?! - powiedział bezgłośnie, robiąc jednocześnie zdziwioną minę. Co znaleźli? Harmianina. Chyba wcześniej o czymś takim wspominał Joseph. Czy miało to coś wspólnego z zakrzyżykowanym terenem, być może dowie się później. Może przynajmniej ci żelaźni popaprańcy zabiorą to coś i sobie pójdą.

Maks na przemian zaciskał pięści i rozczapierzał palce. Ręce świerzbiły go - bynajmniej nie z chęci do walki - i ruszanie nimi zdawało się chwilami przynosić ulgę. W pewnym momencie gdy w swych "ćwiczeniach" skierował dłoń obok Jamesa, świerzbienie nasiliło się. Jednocześnie ściana "ożyła". A raczej nie ściana, tylko porastająca ją materia organiczna zaczęła się wznosić i poruszać. Tapety zaczęły pękać, gruz obsypywał się a kawałki tynku odpadały całymi płytami. Nie działo się to tylko w tym jednym miejscu. W wielu pobliskich budynkach rośliny ożyły by skierować swoje "odnóża" w kierunku skrzyżowania, gdzie znajdowały się chodzące czołgi i żołnierze.
- James, nie wiem jak ty, ale ja spieprzam stąd. - Powiedział Maks, nie za głośno, lecz też nie za cicho, podnosząc się jednocześnie ze swojej kryjówki. Według niego już za chwilę zbrojni będą mieli więcej na głowie niż tylko strzelanie do dwóch bezbronnych ludzi. A jeśli o strzelanie chodzi, to lepiej nie być w miejscu skąd te "macki" wyrastają, bo pewnie już za chwilę będzie tu jak na strzelnicy.

Jeśli tylko nic nie przeszkodzi i James będzie w stanie podążyć, Maks rzuci się w kierunku klatki schodowej by zbiec na dół. (Gdzieś po drodze łapiąc sztylet jeśli się da).
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić
Gnomer jest offline  
Stary 13-11-2010, 23:33   #32
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Mijały kolejne minuty, godziny. Niewiele mogący, starszy pan z pukawką szwędał się to tu, to tam. Turysta z przełomu XX i XXI wieku naszej ery, który przeżył zimną wojnę, millenium, azteckie 2012 i inne takie bzdety- zwiedzał świat po prawdziwym armagedonie. Sam nie postarzał się przy tym o jotę. Wyglądało to trochę jak niezły film z gatunku sci-fi, tylko w pełni interaktywny. Miasto przypominało niesamowicie realny wernisaż fotografa manipulującego rzeczywistością. Minął, niby pompejskie, dzieci uchwycone podczas zabawy z czarną kupką pyłu mogącą być kiedyś kotkiem, tudzież pieskiem. Gdzieś w oddali trójwymiarowy dźwięk ptaka dobiegł jego uszu. Nie miejskiego, bliżej mu było do tych programów National cośtam... w tle błyszczały szyby drapaczy chmur i cała nowoczesna architektura, infrastruktura- chyba najbliższe jego wspomnieniom. W małym skwerku –odpowiednio na okoliczności zrujnowanym- napotkał coś strasznego, przełomowego dla jego postrzeganiu tego „uniwersum”. Znowu z mistrzowskimi umiejętnościami boski artysta ukradł duszę starszemu panu czytającemu gazetę. Ciemny pomnik z człowieka zachował całą powagę i manierę, znaczyły go dwie plamy bieli. Ta na kolanach –gazeta- i mały pasek na twarzy, koło ust –papieros. Henry aż usiadł na drugim skraju ławki.

-Mogłem tu siedzieć.., kurwa, mogłem tu siedzieć zamiast ciebie! –krzyknął, niby do żywej osoby, uświadomiwszy sobie ile razy w prawie identyczny sposób oddawał się czytaniu porannej gazety.

Co prawda Bavoushe czytał na werandzie swej kwatery obserwując kadetów, a nie w miejskim parku. Sama idea jednak, wiek tego człowieka, to jak siedział, co robił- zdawały się więcej niż znajome.

Oszukałem śmierć.. –dodał już sam do siebie, ale na głos, idąc dalej tym tropem.

Siedzący na ławce Henry zamyślił się głęboko- schował twarz w dłonie i milczał przez dłuższą chwilę dając nieznajomemu spokój. Ocknął się i kontynuował monolog.

-Geas.. geas jest kluczem... geas.. można go rozwijać. Jeśli teraz jestem nieśmiertelny, to.. kim byłbym po kolacji.., a kim po tygodniu kolacji..?! –wstał jakby chciał uderzyć ludzki posąg, zniszczyć go w przypływie tej prawie boskiej pewności siebie- nie zrobił tego. –Nie ruszaj się stąd Larry, wrócę za tydzień, opowiesz mi co u Ciebie.. –puścił oczko i strzelił z Sauera to trzymającego podniesione ręce „Larrego”, kula zrobiła w nim centymetrową dziurkę na wylot, ale nic poza tym.

~...i tak powstał kalendarz... –zaśmiał się w myślach odwróciwszy się na pięcie i przegryzając kolejny kamień wielkości małego chleba.

Wrócił do krateru...

Nawiązawszy rodzaj kontaktu z Piotrem ruszył w kierunku ruiny muru za którym znajdować miało się wyjście z tunelu. W ręce cały czas trzymał Sauera, zerkał na niego co jakiś czas z różnych stron i kątów. Co jak co, ale na broni się znał, a ta mu się podobała. Wręcz „pasowała do niego”, nie wspominając już o grawerce sprawiającej, że starzec znowu bardziej uwierzył w przeznaczenie i swoją wyjątkowość. Wtedy zza muru wyłoniło się to „coś”.

-Humanoidalna jednostka bojowa, -przełknął ślinę-..ciężka jednostka. –sklasyfikował krótko golema umieszczając go gdzieś pomiędzy zbroją bojową, a mechem. -Mutant, żołnierz, super-skurwiel. –przeklął prawie tak szpetnie jak wyglądał cyborg.
Jego szczyt estymy nagle stał się doliną, Sauer pistoletem na wodę, a Kocioł namiastką mocy. Znieruchomiał za załomem licząc, że to uchroni go przed wykryciem. W myślach opracował już całą listę uzbrojenia i systemów jakimi mógł dysponować golem. Wychylił się ostrożnie by ocenić pancerz.

-Cholera..-skomentował krótko ślepą uliczkę.

-Harmian! Mam tu jednego!- tubalny głos brzmiał zbyt organicznie jak na robota, tak jak Henry podejrzewał, a nawet wymówił ostatnio poznane przez Henrego określenie.

Szybko przypomniał sobie nawet od kogo. Joseph wspominał, że ludzie Punka szukają harmian. W otwartym starciu nie miał szans, a krab-gigant na horyzoncie -czy raczej w roli horyzontu- był gwoździem do trumny.

-Dystrakcja.., ewakuacja.. –wycinek procedury szybko zamienił się w czyny.

Powietrze przeszył huk strzału. Świst odbitej od pancerza kuli. Mechaniczne trzaśnięcie/parsknięcie obracalnego korpusu „super-skurwiela”. Krzyk Henrego:
-[i]Doktorze Punk!, jeśli mnie Pan słyszy, proszę odwołać jednostkę! Potrzebujemy pomocy i schronienia! W nogi! –jeśli „mechanoid” miał systemy rejestracji obrazu lub dźwięku to ktoś mógł go usłyszeć z drugiej strony urządzenia odpowiedniego niegdysiejszym monitorom.

Bardziej chciał jednak, żeby usłyszeli go Maks i reszta. Żeby pobiegli w tym samym kierunku co on i zdołali ujść z tej potyczki geas-tytanów w jednym kawałku. Zbiegając ze zbocza wzniesienia na którym znajdowała się ruina z niepokojem obserwował olbrzymiego skorupiaka, nasłuchiwał nadlatującej zza pleców rakiety. Tyle mógł zrobić póki co, ale w myślach był już krok dalej:

~To się musi zmienić...-poprzysiągł sobie.
 
majk jest offline  
Stary 25-11-2010, 13:02   #33
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Who doesn’t fear the Boogeyman

***

Henry Bevoushi
Faktycznie, Bevoushi oszukał śmierć. To on mógł siedzieć na tej ławce, po wsze czasy, zamarły w pozycji myśliciela. Było to naprawdę nieprzyjemne, spoglądać na suche truchło, na wpół wsiąkniętego w szczeliny między deskami, ławki; suchą pakę, która kiedyś było człowiekiem. Henry wymierzył swojego Sauera w zastygłą powłokę, pistolet nie wystrzelił. I dobrze, lepiej teraz, niż w godzinie jego śmierci. Nabój zaklinował się w otworze wylotowym magazynku, będąc w ślepym polu dla cyngla. Osoba trzecia nie potrafiła stwierdzić czy był to częsty problem w tych modelach, jednak Henry poradził sobie z tą małą niedogodnością w kilka ruchów. Pistolet był już w formie, tak jak i nadgarstek staruszka. Kolejnej próby jednak nie było; Piotr wskazał Henremu, kierunek swej podziemnej eskapady, zmuszając starszego mężczyznę do podobnej podróży.

Skupiony całkowicie na podarunku Fortuny, coraz bardziej oswajał się z myślą o posiadaniu jakiegoś przeznaczenia. Nie było w tym nic dobrego, gdzie i kiedy się znajdował, jednak jakkolwiek by na to nie patrzeć, mieli sporo szczęścia. Jeśli naprawdę ktoś wyniósł ich, „komory” z jakiegoś bunkra bądź innej strzeżonej lokacji, mieli niesamowity łut w ogóle budząc się, nieokaleczeni, oraz ‘nie’ w drodze do czyjegoś żołądka. Albo i zmutowani? Ach… no racja. Henry przejechał ponownie swym kosmatym jęzorem po wibrujących bryłkach szkliwa. Minie jeszcze trochę czasu nim przyzwyczai się do nowego wrażenia „jamy ustnej” jako takiej.

Pewne wewnętrzne przekonania Henrego podtrzymywały go jednak na duchu. Czuł, że mimo wszystko poradzi sobie w tym świecie. Ta krótka utopijna myśl o azylu wśród drzew, trwała jednak do chwili ukazania się drwala. Znad czerwonej ściany wyłonił się stalowy rycerz, którego Henry szybko przyodział w odpowiednie słowa. On jak nikt inny potrafił poradzić sobie z tym najlepiej. Przebijające się spod skorupy pyłu, przebłyski na metalicznej zbroi, oraz pozornie niekontrolowane wyziewy podgrzanego powietrza z dysz, po partacku wystających spod wykończeń pancerza; wszystko to świadczyło o doprowadzającej do szewskiej pasji rutynie przekładającej się na zdobyte z latami doświadczenie w patrolowaniu pustkowi. Istotę tą, krzemową, czy węglową, bez oporu można było nazwać żołnierzem przyszłości. Śmierdzącym i brudnym bydlakiem, któremu żaden dyskomfort nie przeszkadzał w wykonaniu misji. Od jego ociekającego krwią i smarem sierpa bojowego, cuchnęło trupem już na kilka metrów, dłuższe przebywaniu w pobliżu aromatu groziło bliższym serią migawek z własnego życia przelatującym nieszczęśnikowi przed oczyma. Spotkanie to zapierało dech w piersiach.

Mimo to, nawet przez myśl nie przeszło Henrem cofanie się od żniwiarza wędrowniczka. Kula odbiła się od pancernego ramienia, postaci dając znać o jego dotychczas niespostrzeżonej obecności. Posępny golem obrócił swe zmechanizowane cielsko, zakasłując ciemnym dymem z dysz, oraz wypełniając ciszę masą klękających zapadek i pracy tysiąca zębatek. Cień nad Henrym podwoił swoją masę, a lekko chłodnawy wiaterek, wzbudził falę dreszczy, jak i wymusił baczność wszystkich włosów na dłoniach staruszka. Jego duch nie ugiął się jednak, dzielnie mierząc istotę spod swojej równie zahartowanej w boju skorupy. Sauer nie zmienił swojego kierunku, mierząc muszką i szczerbinką w element istoty, którą mężczyzna uznał za oko olbrzyma.

Postać nie postarała się nawet wznieść swej broni. W głośnikach zamieszczonych wewnątrz zbroi rozkwitł szum wiadomości radiowych „Niebieski kombinezon… śladowy opór… ocalały jest śpiącym… uzbrojony... straszy mężczyzna… pasuje opisowi… 64% zgoda z opisem… deskrypcja wspomina o grupie... pomarańcz… możliwe napotkanie… 23% pewności… ostatnich informacji pobliskiej komórce salonu C.C… brak… dezinformacja” ich rozdźwięk zagłuszył męski głos wydobywający się z wnętrza. Był to ludzi głos, którego Henry nie miał problemu ze zrozumieniem.
-Sgt. Henry Bevoushe, 56… 65?
Mimo iż zakończone odpowiednią tonacją, całość nie wydawała się brzmieć jak pytanie. Henry nie chciał tracić fasonu, mimo iż potrzebowali pomocy, w taki czy inny sposób, nie miał zamiaru dać się zagadać. Sąd wiedzieli, kim jest? Niezależnie, co miało mu to przynieść, to on zadawał tu pytania, a ciszą odpowiedział na ich.
Zza pleców żołnierza wyłoniła się większa maszyna, po krępującej sekundzie mierzenia się nawzajem, w ustach zbrojnego ułożyło się zdanie.
-Pan… Gentleman Punk nie uczestniczy w… patrolach od kilku lat. Obecnie sprawuje… um.. kontrolę nad bezpieczeństwem oraz rozwojem gospodarczym w Rubieżach.
Postać wymieniła kilka cichych komunikatów radiowych z resztą grupy. Zza pleców żołnierza odezwała się inna maszyna krocząca.
-Jest nas zaledwie garstka, ale…
Metalowa puszka zachowywała się w dość ludzki sposób. Było to czuć w powietrzu, że wewnątrz niej znajdował się człowiek, z krwi i kości.
-Czy jest z panem pozostała trójka? Syntetyk, Alice Gordon, 32 – 41, oraz um… agent J.H. Ghost 37 – 46?
Agent J.H Ghost? Syntetyk? Czemu jedynie Alice brzmiała znajomo? Za plecami żołnierza zaczęło się coś dziać, a od budynków nieopodal zaczęło odbijać się echo strzałów.
-Niebieski(Blue)!
Żołnierz dokonał zrywu w bok, mijając wyrzuconą w powietrze oponę ciężarówki. Okna w pobliskich mieszkaniach zachwiały się w framugach, gdy dzierżona w łapach wojownika przyszłości spluwa uwolniła swą moc. Powietrze wokół pancerza zagięło się, niszcząc na sekundę element otoczenia wokół lufy poręcznego smoka. Wkrótce po tym nastąpił głuchy trzask niszczonego samochodu, części ściany budynku oraz kilku dużych kości, jeszcze większego stworzenia. Czerwony murek ugiął się pod naciskiem odrzutu broni, jednak postać nawet nie zareagowała na pracę broni. Z dysz pod nadgarstkami buchnął czarny smog.
Ta broń, nie wydała dźwięku strzału.

Maksymilian Kowalski
(Pisząc to miałam napady dreszczy ^^)
James jednak nie podążył za Maksem, wybrał -jego zdaniem- bezpieczniejszą drogę, w końcu cały lokal, w którym się znajdowali, był całkowicie odsłonięty. Prócz kilku niezawalonych ścian przy Maksie, oraz gigantycznej reklamy, na zewnątrz budynku. Nie było, za czym się skryć. Maks po raz ostatni zerknął w stronę spuszczającego się w dół kładki za billboard’em, Jamesa, po czym chwycił za bardziej poręcznie wyglądający komponent z witryny. Kierując swe kroki w stronę klatki schodowej. Uderzone nieumyślnie drzwi, mało co nie wypadły z zawiasów. Mężczyzna zeskakiwał w pośpiechu, co dwa stopnie, potykając się kilkakrotnie o resztki czegoś mokrego pozostawionego na ciemnych schodach.

James nie dowiedział się w końcu o; wielkim organicznym, porośniętym mchem, krabim odnóżu wznoszącym się za jego plecami. Czy postąpił dobrze nie mówiąc mu nic o tym? Nie ważne. Pewnie teraz jest już gdzieś na dole, a to by go jedynie zwolniło. Dobrze zrobił, że zjechał, ale Maks również powinien ulotnić się z budynku. Coś nie ciekawy wróżył się los dla ruin, w których się znajdował.

Po schodach ciągnęła się za nim stukająca o stopnie deseczka, do której przywiązany był drugi koniec, skonfiskowanej przez Maksa liny. Faktycznie, mieli już linę! No… on miał. Gdzie prowadziła kładka, po której chciał zjechać, James? Chyba nie chciał zjechać prosto na plac? Może na poniższym piętrze? Tak, to ma sens. *Kur(…) jak tu strasznie jedzie* Maks najwyraźniej był zbyt podenerwowany by wykraczać myślami po za ciemną klatkę schodową. Jego stopy co chwila przyklejały się do stopni, zwalniając jego marsz w dół. Co chwila stąpał po jakichś ciastkach, które chrupały pod jego stopami. Było ich tak wiele, że bez obaw sięgały Maksowi do kostek, marząc nogi swoją esencją, czepiając się włosów. Podczas biegu nie był wstanie określić czy to drżenie jego ciała wprawiało ciasteczka w ruch, czy śniadanie tego dnia było niewystarczająco sycące. Kilka z nich uchwyciło się jego kombinezonu i zaczęły wędrować ku górze(?). Ogólnie było dość nieprzyjemnie i ciemno.
Na piętrze poniżej znajdowało się wybite okno, światło wpadające do środka, rozjaśniało lekko sytuację na piętrach poniżej. Co pół piętra były rozłożone drzwi, co dwa na każde z nich; minął pierwsze, drugie, trzecie, czwarte były uchylone, piąte, szóste również otwarte? Ile pięter miał ten budynek? Czy parter był na parterze? Czy może piwnica miała dwa poziomy?

Maks stanął, zanurzony po kostki w śliskie ciasteczka. Jego dłoń która dotychczas podążała po poręczy, dotarła do końca. Dalej nie było już nic, po co mógł sięgnąć dłonią, tak jak i schodów, które im bliżej do parteru, tym bardziej zanikały w ścianie. Na ostatnim piętrze było ich już tak mało, że Maks musiałby przylgnąć do ścian, by po nich zejść.

Co gorsza.
To nie jedyna rzecz, którą zdołał jednak dostrzec w światło cieniu. Na samym dole znajdowało się szara usypana z wyssanych z mięsa kości różnych stworzeń, w tym ludzkich oraz gruba biała nić prowadząca przez okno wprost na ulicę. Była napięta, a drugi jej koniec prowadził do czegoś co przypominało, pokraczną, niesymetryczną, uśpioną twarz, czegoś co ma duże żuwaczki, wiele oczu, ciało ledwo mieszczące się na podwórzu za blokiem, oraz duży potencjał rozrodczy. Maks przełknął ślinę, kurczowo ściskając sztylet w jednej dłoni, a w drugiej koniec, złamanej poręczy, po której, ku jego dłoni wspinało się jedno z ‘ciasteczek’.

Życie to kompilacja dokonania właściwych i niewłaściwych wyborów. On właśnie dokonał niewłaściwego, czy życie pozwoli mu na popełnienie następnego błędu? Był zbyt podenerwowany by dostrzec nasilania się wibracji. Tym razem jego rodzone zmysły pomogły mu otrząsnąć się z szoku.

Za ścianą jeden z żołnierzy warknął dziwnym gwarem, przed posłaniem salwy strzałów.
-Niebieski(Blue)!
Wielka twarz poruszyła mięsistymi, żówaczkami gdy tylko naprężona nić drgnęła, otwierając wszystkie ze swych ośmiu czarnych oczu. Maks był zaledwie dwa metry od jednego z nich.

James Hightower
Coś poruszyło, billboardem, zsuwając Mężczyznę kilka centymetrów w dół po pochyłej kładce. Maks nie czekał, aż James wydostanie się zza zasłony i przeczołga do niego. Najwyraźniej uznał, iż ten zjedzie w dół, na ulicę? Niestety billboard nie był wystarczająco duży. Piętro poniżej to jedyna ucieczka, okna i tak były już powybijane. Z pozycji, którą przybrał miał jeszcze lepszy widok na to, co działo się na skrzyżowaniu. Henry musiał mieć nerwy ze stali, strzelając do tego osiłka. *Patrzcie na niego!* Dla tego starucha to zwykła sielanka, czy on rozmawia sobie z tym drabem?
-Doktorze Punk!, jeśli mnie Pan słyszy, proszę odwołać jednostkę! Potrzebujemy pomocy i schronienia! W nogi!
W nogi? *Czy to nie było przypadkiem do nas?*
Coś, co przed chwilą, James uznał za część pejzażu, poruszyło się, wzbudzając watr tuż za jego karkiem. James zerknął do góry, ciekaw nagłego powiewu. Zaraz nad jego głową, z lokalu, w którym się przed chwilą znajdował wyfrunęła wielka kończyna kraba. Kolosalne odnóże minęło reklamę, potrząsając nią, ocieranymi o jedną z jej rogów, wzgórkami na porośniętej skorupie.

Czy to zasadzka? Kto, na kogo tu poluje? Żołnierze jeszcze nie byli świadomi swojego położenia. A póki ‘kraby’ nie zainicjują swej akcji, osoby w autobusie nadal czekała zguba.
Dwa z wielkich maszyn kroczących chwyciły za zastygły w kanałach dwupiętrowy autobus, wyrywając go z jezdni.

James nadal powoli ześlizgiwał się po kładce, wyglądając na Henrego, Zbrojnych i Lokatorów. Wszystko skrajnie z sobą kontrastowało, kto wyjdzie cało z tego pojedynku? Z niewielkim żalem, musiał odwrócić swą uwagę. Kładka nie była na tyle długa by ryzykować przeskok dwa piętra niżej, także niewiadomo ile wytrzyma kiwający się billboard.

Mieszkanie, do którego miał wgląd znajdowało się po przeciwnej stronie klatki schodowej, po której schodził Maks. Do ziemi pozostały jeszcze dwa piętra, do Henrego jakieś pięćdziesiąt metrów, a do Piotra godzinę zabawy z liną.

Szabelka husarska, którą trzymał w dłoni była jego jedyną bronią oraz nadzieją na przetrwanie. Tak jak i jego koci zmysł. Wystarczyła krótka myśl o tym kto czekał na skrzyżowaniu, by James zrezygnował z pokładaniu nadziei w szabelkę. Jeśli miał spotkać jakieś stworzenie, lepiej było je ominąć, zabić szybko z zaskoczenia, niż zwracać na siebie uwagę zbędną szamotaniną.

Żyła tu średnio zamożna Rodzina, widać to było po dość starej nawet jak na przyszłość, kuchence oraz lodówce. Brudne talerze całkowicie pokryły zlew oraz blat. W pootwieranym kredensie znajdowały się jedynie odświętne kieliszki i kilka dzbanków. W mieszkaniu był przeciąg, a z uchylonych drzwi na klatkę schodową jechał smród. Gdy do wnętrza wparował wystraszony James, wyglądał jak przestraszony, chuderlawy irański bojownik, z małą wiarą w swe przekonania. Wystraszona twarz, dłonie zaciśnięte w piąstki, dygoczące kolana i krótki oddech.
-Niebieski(Blue)!
Wrzasną jeden z żołnierzy, posyłając salwę w powietrze.

Chyba nie czas na zwiedzanie. W dużym pokoju, przed telewizorem siedziała całą Rodzina, z dziurami w po kulkach. Mimo to wyglądali spokojnie, tak jakby zaplanowali sobie taki koniec. Był tam starszy mężczyzna na wózku, starsza kobieta ściskająca jego dłoń, oraz siedząca w fotelu nieopodal otyła kobieta, trzymająca swe dziecko w rękach. Małe żyłki pleśni ciągnącej się od zjedzonych nóg staruszka na wózku oraz dziecka w ramionach matki, po całym dywanie, łącząc wszystkie ciała w portrecie rodzinnym. Cały balkon był pogrążony w ciemnościach, jakby coś zasłoniło wyjście, zawalając się nań.

Ani żywej duszy wewnątrz. Jedynie z klatki schodowej dobiegał nieustający szelest, jakby ktoś przez cały czas sprzątał klatkę, szurając po niej miotłą. Bądź głośno objadając się orzeszkami.



Tak by było. Jednak to tylko domysły. James nie mógł oprzeć się wymykaniu myślami w przyszłość. Nadal siedząc na powoli wymykającemu się spod kontroli billbordowi. James nie mógł powstrzymać się od chęci powtórzenia eksperymentu z mostu. Czy to były jedynie przywidzenia? Co tak naprawdę działo się na placu? Czy w autobusie znajdował się Piotr, wraz z Robin?

Piotr Sowiński
Uderzona kluczem francuskim dłoń, nie puściła natychmiast. Trwała w bezruchu przez chwilę, po czym zwolniła swój uścisk. Dziewczynka była wolna, szybko wyciągnęła swą nagą stopę z klatki piersiowej jednego z podróżnych, rzucając się w ramiona Piotra. Ręka jeszcze przez chwilę się nie ruszała, jednak po drugiej stronie trwała intensywna, radiowa wymiana zdań.

Kiedy się w końcu wycofała, Piotr poczuł się lepiej. Robin także wzięła nerwowy wdech, prawie co nie wskakując na mężczyznę. W gąszczu ostrych prętów nie byłoby to raczej miłe ani bezpieczne. Z powierzchni może na to nie wyglądało, ale prócz prętów blokujących autobus w miejscu, trzymały go również pajęcze sieci. Tyle że te napięte białe nici przypominały bardziej liny okrętowe, solidnie przyklejone do poszycia autobusu. Ich zamontowanie na pewno nie trwało krótko, a wcale nie wyglądały na stare i zaniedbane. Czyżby ktoś pracował na skrzyżowaniu podczas ostrzału artyleryjskiego? Jaki sens ma rozpościeranie sieci na ulicy? Jaki sens ma wbijanie prętów w dziury w jezdni? Jaki sens ma to wszystko?

Piotr odruchowo pogładził głowę dziecka ręką, rozglądając się dookoła. Czas się zwijać, stwierdził bezgłośnie, zmierzając po schodach w dół. Robin jednak zaczęła zachowywać się dziwnie, jakby doświadczała zmiany ciśnienia. Co chwila otwierając i zamykając usta, już zapominając o niedawnym spotkaniu z dłonią. Pamięć tej istoty była zadziwiająco krótka, a przynajmniej taką się wydawała. Piotr także zaczął zachowywać się podobnie, jednak w jego zrozumieniu, nie wyglądało to wcale na zmianę ciśnienia. W kanalizacjach rozchodziła się muzyka i to nie byle, jaka muzyka. Czy to przypadkiem nie Wagnerowskie Walkirie? Oraz ten duszony powietrzem charakterystyczny dźwięk pracy silnika, podobny do tego wytwarzanego przez Garbusa.

Mężczyzna nie miał jednak chwili do namysłu. Coś wstrząsnęło całym autobusem, podnosząc go na powierzchnię. Piotr trzymał siebie i dziecko przy poręczy, podczas wstrząsów. Dziecko jednak nie traciło czasu, uderzając w jedną z szyb swoją stopą, tak szybko, że całość rozprysła się na kawałeczki zanim, po wypadnięciu z ramy uderzyła o płytko zanurzony w wodzie element jezdni. Mężczyźnie nic się nie stało, ucierpiała na tym jedynie przednia część autobusu, która prócz przedniej szyby miała również wycięte część schodów oraz jakimś cudem cały kokpit kierowcy. Wiatr powstały przy uderzeniu dziecka powstrzymał jego ciało na sekundę przed straceniem równowagi. Piotr wskoczył do wody, natychmiast gdy powstała jakaś droga ucieczki z czerwonej klatki.

Gdy tylko Piotr ‘upadł’ z autobusu, wystawił swe ręce ku górze, oczekując dziecka.
*No dalej mała, nie ociągaj się*
Robin nie zeskoczyła. Autobus powoli unosił się ku górze, wraz z puszystym króliczkiem. Mężczyzna był sam w kanałach, dookoła nic tylko trupy i muzyka Wagnera. Nie powinien puszczać dziecka, czego od niej chcieli? Gdzie jest Henry? Gdzie pozostała dwójka? Czy widzą co się dzieje na powierzchni? Czy tylko on pozostaje po za zasięgiem metalowych napastników? Co może zrobić?

Autobus pną się ku górze, wystając już prawie na wysokość jezdni. Nagle nastąpił wstrząs, coś upadło na ziemię.
-Niebieski(blue)!
Wrzask z powierzchni oznaczył początek strzelaniny. Autobus runął w dół, szczuplejszy o jedno koło. Fala powstałą przy jego upadku zmoczyła Piotra do suchej nitki, rzucając pod jego stopy uprzednio złamany znak drogowy wskazujący kierunek do metra. Zaraz po tym do wody wskoczył zajączek. Nie wydawał się przytomny. Ciało unosiło się na wodzie, twarzą do dołu. Piotr natychmiast rzucił się w głęboką wodę by wydostać kalekie dziecko. Dociągając na płyciznę i obracając twarzą ku górze.

Mówić do niej? Sprawdzić dech? Puls? Jak to się robiło? Ile czasu minęło od kiedy ostatni raz ćwiczył resuscytacje? Masaż serca? Nie, to dopiero po sprawdzeniu tętna tak? Czy w ogóle ma jakieś tętno? Serce jest po prawej? Nie, Po LEWEJ?. Czy jest ranna? Nie ma krwi, co się stało?

Z uchylonych kieszonek przy pasie dziecka, wysypały się koperty. Podobne do tych, które znalazł w swojej kopule, jak brzmiało jego pytanie? Gdzieś miał ten list.
W jednym z korytarzy zabłysło światło. Puszczony zajączek świetlny, nie wydawał się celowy. Ktoś, a raczej Coś obserwowało Piotra z Robin w ramionach. Podczas gdy nad nimi rozbrzmiewały odgłosy walki, niczym burza ciskająca ciężkimi grzmotami, oczy osoby trzeciej błyskały w ciemnościach niczym ślepia wilka. Wagner przymierzał się do pierwszego szczytowania, gdy cień zniknął za rogiem. Czy Piotr był gotów bronić życia dziecka, nawet za ceną swojego? Na znak eksplozji w Wagnerowskiej kompozycji, coś wybuchło w korytarzu z podejrzanym cieniem. Idą Walkirie.

Wszyscy
Gdzieś niedaleko skrzyżowania rozbrzmiał mechaniczny ryk. Kto jeszcze wprosi się na tą imprezę?

***
Moc jest w tobie;
(Jeśli coś pominęłam, proszę mnie poprawić)


Henry Bavoushe
-Kocioł: 2 lvl
(-/-/-/-/-/-)

Maksymilian Kowalski
-Iskra: 2 lvl
(+/+/-/-/-/-)

Piotr Sowiński
-Stróż: 1 lvl
(+/+/-)

James Hightower
-Marionetkarz: 1 lvl
(+/+/-)

***
Zbrojownia i ekwipunek;
(Ostatnio nie w pełni przedstawiłam wasz ekwipunek)

Henry Bavoushe
Kombinezon – lekko ubrudzony, niebieski kombinezon elektryka
Szal – ciepły, metrowy szal w przekątne grube czarno, białe pasy.
Torba – poręczna torba naramienna.
Guma do żucia – wewnątrz torby
List – biały list w otwartej kopercie
Pistolet - Sig (Sauer) P220-9


Maksymilian Kowalski
Kombinezon – pomarańczowy kombinezon więzienny (przynajmniej takim się wydaje)
Kamizelka – stara, lekko podarta, ciepła kamizelka .
Mapa – mała mapa miasteczka z oznaczeniami Jozepha.
Klucz – klucz do sklepu z bronią i amunicją.
Zapalniczka – niedziałająca zapalniczka, wypełniona gazem.
Latarka – długa metalowa latarka z niedziałającymi bateriami o czarnej obudowie.
Lina – dziesięciometrowa lina wspinaczkowa z kawałkiem drewna przywiązanym do jednego z końców
List – biały list w otwartej kopercie
Sztylet – husarski antyk, o wąskiej klindze mogącej służyć za śrubokręt lub łom

Piotr Sowiński
Kombinezon – lekko nadszarpnięty pomarańczowy kombinezon więzienny (przynajmniej takim się wydaje)
Szal – ciepły, metrowy szal, koloru fioletu zachowany w doskonałym stanie (prezent urodzinowy)
Klucz francuski – solidny, srebrno czerwony klucz francuski w doskonałym stanie
List – biały list w otwartej kopercie

James Hightower
Kombinezon – pomarańczowy kombinezon więzienny (przynajmniej takim się wydaje), z całkowicie rozerwaną górną częścią okrycia
Sweter – bardzo wygodny szary sweter z wysokim kołnierzem.
Szabla – husarski antyk, zachowany w doskonałym stanie, o nadal ostrej krawędzi
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 26-11-2010 o 13:02. Powód: Urodzinowy Szal Piotra
Kawairashii jest offline  
Stary 08-12-2010, 14:02   #34
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
Maks tchórzliwie postanowił uciec drogą, która była jak najmniej widoczna z placu na którym według jego przewidywań miało się zaraz rozegrać coś na kształt małej wojny. Błyskawicznie złapał sztylet z witryny i rzucił się kierunku drzwi na klatkę. Ich naruszona czasem i pleśnią konstrukcja ledwo wytrzymała gwałtowne otwarcie, jednak nie wypadła z zawiasów.

Kowalski już w pierwszej chwili pożałował swojej decyzji. Straszny smród zionął z tonącej w półmroku klatki, gdyby nie był rozpędzony i przekonany, że wahanie może kosztować go życie, nigdy nie zdecydował by się na tę drogę ewakuacji. Kolejne stopnie pokryte były niezwykle kleistą mazią i czymś chrupiącym oraz - co najgorsze - najwyraźniej żywym.
- Fak, fak, fak - spolszczone przekleństwo powtarzane bez końca jak mantra, pozwoliło zagłuszyć wyobraźnię i pomagało pokonywać kolejne stopnie w dół.
Niezgrabnie, w pośpiechu zwinięta i przewieszona na skos przez pierś lina uwolniła ręce, co pozwoliło na strząsanie z nogawek spodni kruchych stworzonek. Lepiej nie myśleć czym były. Mogło być gorzej, mogły być kolczaste i już na pierwszym stopniu tak poranić stopy, że nie pozostawałoby nic innego niż stoczyć się po nich na sam dół, skręcając sobie po drodze kark.

Maks mijał drzwi, drzwi co piętro. Jednak nadal był zbyt wysoko. Schodząc po ścianie lub zeskakując z okna wystawiałby się na widok. Niczym tarcza strzelecka. Chciał się znaleźć na parterze, potrafił mniej więcej oszacować na jakim piętrze się znajdował, liczył piętra schodząc po schodach. Niestety, im niżej był tym było gorzej, więcej bardziej agresywnych stworzonek i coraz bardziej zniszczone stopnie. Gdy skończyła się poręcz i pomyślał, ze nie może być już gorzej ujrzał stertę gnijących resztek i kości. A obok nich głowę bestii. Czegoś z pewnością ogromnego. Groźnego. Głodnego.

"Czizas, tak blisko, a jednak tak daleko" - pomyślał Maks. Już miał się odwrócić i powoli wrócić do któryś z drzwi wyżej, kiedy przed budynkiem rozległ się głos jednego z żołnierzy i oczy bestii otworzyły się. Wstrząsnął nim dreszcz, jeden, drugi, rozszerzyły mu się źrenice i poczuł jeszcze szybsze bicie serca - znał to uczucie. Szarpnął ręką ściskającą sztylet i uderzył ostrzem we wspinające się po resztkach poręczy 'ciasteczko', które rozpadło się z pluskiem. Druga ręka już wyciągała z kieszeni zapalniczkę. Bezużyteczna w innych okolicznościach, posłużyła za pocisk skierowany w jakiś twardy kawałek ściany, poręczy lub podłogi obok głowy stwora. Mężczyzna rzucił się do biegu po pozostałościach schodów na dół, mając nadzieję że eksplozja rozprężającego się gazu z pękniętej zapalniczki oszołomi stwora na tyle by można było przemknąć obok niego bez utraty którejś z kończyn.

Maks dokonując niemal ekwilibrystycznych wyczynów starał się uniknąć dotknięcia białej nici i ewentualnie kłapiących żuwaczek, jeśliby wymagałoby to wbicia sztyletu w wielkie oko lub nawet zostawienia go tam, zrobiłby to bez wahania. Chciał jak najszybciej wydostać się z budynku, nawet jeśli oznaczałoby to wypadnięcie w sam środek potyczki przed kamienicą.
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić
Gnomer jest offline  
Stary 09-12-2010, 22:31   #35
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
-Wspaniały.. skurwiel. - ciche słowa podziwu nad zaawansowaną machiną wojenną przypominał bardziej westchnienie za młodością niż uznanie dla kompresyjnego super-miotacza wbudowanego w egzoszkielet, kalibru conajmniej artyleryjskiego pocisku w ręcznym dziale, prawdopodobnie bardziej astronomicznej niż się spodziewał sile...

Bavoushe, bo tak miał na nazwisko, stał na wzgórzu z nieobecnym, mętnym wzrokiem śledząc manewry tej nieprzeciętnej potyczki. Pozornie, mimo szczerej fascynacji i zainteresowania tą sceną oczy szukały też Maksa, Jamesa, Piotra, "małej". Obojętnie który z tytanów wygra on, Henry, nie miał tu nic do dodania. Wiadomość została przekazana.

~Oby Punk żwawo ruszył tyłek z emerytury i zrobił coś, pozjadają nas mutanty na tym cholernym złoziemiu! -

Nie widział ich. Czasem w szczelinie czy bardziej zamyślonym otworze budynku mignął kształt, ale nierozpoznawalny dla starca. Postanowił wycofać się prostopadle do linii wymiany ognia, raczej ostrożnie niż dyskretnie. Nie miał wątpliwości, że to strefa wojenna, kolejnego stulecia. Szukał dogodnego przejścia by okrążyć walczących i dogonić resztę.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 11-12-2010 o 13:37.
majk jest offline  
Stary 09-12-2010, 22:49   #36
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Sukces. Jeden, możliwe że będący tylko ułudą, ale jednak sukces. Robin była chwilowo bezpieczna, bezpośrednie zagrożenie zostało zlikwidowane. Super. Ale co dalej?
Nadal byli uwięzieni we wraku autobusu, nadal ktoś był na zewnątrz i wiedział dokładnie o ich położeniu. Byli też bez wątpienia wrogo nastawieni do Harmianki i jej "bohatera z żelastwem w dłoni".
Mężczyzna, nie mając wielkiego wyboru, zszedł na dół, z powrotem pod ziemię. Nie zdążył wysiąść z autobusu, gdy usłyszał muzykę. Najpierw ledwie przebijała się przez jego świszczący oddech oraz pomrukiwania dziewczynki, potem jednak nabrała siły i wyrazistości układając się w... utwór Ryszarda Wagnera. Piotr niemalże od razu uznał, że ma halucynacje, a odgłos silnika starego typu, dziwnie znajomy, tylko pogłębił to uczucie. Nie dane mu było jednak zastanawiać się and źródłem dźwięków, czy też raczej halucynacji, ponieważ autobus nagle zaczął się unosić. Spanikowany Brodacz chwycił się najbliższej barierki i przywarł do niej, nie zapominając o dziecku, które przez swoje kalectwo było w obecnej sytuacji zdane wyłącznie na niego. A przynajmniej tak mu się zdawało, w przypływie adrenaliny zapomniał o mocy, którą Robin zademonstrowała w restauracji i traktował ją jak zwykłą, biedną dziewczynkę.

Jednak to właśnie ona rozbiła szybę i to ona umożliwiła im ucieczkę z unoszącego się pojazdu. Piotr wykorzystał okazję i wyskoczył pierwszy. Lądowanie nie było przyjemne, obeszło się jednak bez urazów, czego właściwie mógł się spodziewać po tym, co dzieje się ostatnio z jego ciałem. Wyczekiwał, aż dziewczynka również wyskoczy, nic takiego się jednak nie stało. Czekał chwilę, wpatrując się wyczekująco w autobus, przeklinając się w duszy, że nie skoczył razem z nią.

Wyczekiwanie przerwała seria nieprzewidywalnych wydarzeń. Najpierw wstrząs, o niewiadomym źródle, potem okrzyk, prawdopodobnie jednego z mężczyzn, którzy chcieli pochwycić zajączka, a na koniec huk licznych wystrzałów, który "strącił autobus". Pojazd wpadł do zbiornika wodnego, Robin jednak w nim nie było, spadłą chwilę później, i co najgorsze, nieprzytomna.

Jak mógł do tego dopuścić? Nie upilnował jej, to jego wina... To nie powinno było się zdarzyć. Przecież to dziecko, trzeba na nie uważać... Szczególnie w takich warunkach.
Te i wiele innych myśli przeszło przez głowę Sowińskiego nim dociągnął dziewczynkę do brzegu. Chwilowo nie wiedział, co ma zrobić. Powinien ją ratować, jasne, ale... Jak? Nie był lekarzem, a kurs pierwszej pomocy to już zamierzchła przeszłość... Do tego zdenerwowanie i był wręcz idealną ofiarą losu, nie próbującą nawet nic zrobić. Zobaczył jakieś koperty, chwilowo jednak się nimi nie zajmował. Dopiero gdy przypomniał sobie o "pozycji bezpiecznej" i ułożył dziewczynkę na boku, postanowił przyjrzeć się kopertom.

Nie były zaadresowane, nie miały znaczków i nie były zalepione. Mężczyzna spojrzał niepewnie an nieprzytomnego króliczka i wyjął zawartości kopert. Trzy koperty, trzy kartki, a na każdej z nich niezrozumiała sentencja, zupełnie jak listy, które znaleźli w kokpitach po przebudzeniu. Ich treść również nie była jasna, a przeznaczenie nieokreślone. Teraz znał treść sześciu wiadomości, jednak nie potrafił ich nijak połączyć.

„Uroboros – koniec jest początkiem.”
„Wszystko płynie, jedynie …. są stałe.”
„Gdzie rodzą się Bogowie?”
„Bóg kieruje światem przez prawa przyrody.”
„Tabula Rasa – ważniejsze jest jak żyjemy? Czy jak umieramy?”
„Możliwe jest, że kawałek węgla położony na ogień nie będzie się palił…”

Pierwsze trzy potrafił zacytować z pamięci, może dzięki ich oryginalności i niejasności właśnie. Spróbował zastanowić się nad nowymi wiadomościami osobno, nie próbując szukać wspólnych skojarzeń.
„Bóg kieruje światem przez prawa przyrody.” Jasne. Czy właśnie nie takie zdanie wypowiadaliby księża w obecnych czasach? Szarlatani, chodziliby po ulicach i próbowali wmówić ludziom, że Bóg każe grzeszników nasyłając na nich plujące kwasem kwiaty i "ludziożerny" mech... Brodacz był zdania, że takiego zniszczenia mogliby dokonać wyłącznie ludzie... Zastanawiał się chwilę nad tym hasłem i jego możliwymi interpretacjami, gdy nagle zauważył coś w głębi korytarza. Muzyka ciągle rozbrzmiewała w głowie Piotra, możliwe że to mech ma halucynogenne właściwości. Ale jeśli tak, to czy ten błysk, który widział był prawdziwy, czy również był tylko wytworem jego wyobraźni? A może jednak faktycznie maszyna, którą widział zaczęła wygrywać "Walkirie"? Na powierzchni nadal rozbrzmiewały odgłosy walki, przez co muzyka wydała się nieco przytłumiona, czy gdyby to były halucynacje, nie słyszałby ich z tą samą siłą niezależnie od realnych odgłosów? Spojrzał w zamyśleniu w górę. Co z pozostałymi? Byli tam, na górze, kiedy to się zaczęło. Henry stał ostatnio przy dziurze. Czy nic mu nie jest? Przeniósł wzrok na Robin. Nieprzytomna, kaleka dziewczynka... To nie powinno było się stać...

Następnie przeniósł wzrok na oczy, które ponownie pojawiły się gdzieś w głębi, ale nieco bliżej niż poprzednio. Tak, teraz był pewien, że to są oczy. Jakkolwiek niecodzienna była ta sytuacja, poczuł, że jest realna. Coś się zbliżało, zupełnie jakby mięli za mało kłopotów. Prawą ręką wymacał klucz francuski, który jakimś cudem znajdował się cały czas przy nim i ścisnął go mocno. Jeszcze raz spojrzał na Robin, licząc, że obudzi się i będą mogli spróbować uciec, jednak dziewczynka leżała tak samo nieruchomo, jak przed momentem. Przełknął ślinę i wstał, wpatrując się w mroczny korytarz.
Wzdrygnął się, słysząc huk z głębi korytarza, nie cofnął się jednak. Nawet, gdyby miał gdzie uciec, nie mógłby tego zrobić. Nie może zawieść i porzucić tej dziewczynki. Musi stanąć na wysokości zadania i ochronić ją, za wszelką cenę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 10-12-2010, 14:50   #37
 
Cluster's Avatar
 
Reputacja: 1 Cluster nie jest za bardzo znany
Mężczyźnie udało się dostać na wąską kładkę znajdującą się za billboardem. Maksa nigdzie nie było widać, pewnie spróbował dostać się do klatki schodowej i zbiec z drugiej strony budynku; zaryzykował i udało mu się przedostać do stopni niezauważonemu.
James tymczasem kucał rozgorączkowany za wątłym kawałkiem drewna, zastanawiając się jak wybrnąć z trudnej sytuacji. O podążeniu za towarzyszem nie było teraz mowy, a o zeskoczeniu w dół – całe 3 piętra – nawet wolał nie myśleć. Krótko mówiąc, sytuacja rysowała się całkiem kiepsko. Ze swego miejsca mierzył ruiny wzrokiem, ale jedyne co widział to pięć metrów pustej przestrzeni dzielące go od najbliższej ściany, wystawa zabytkowych broni i zbroi i zielone imperium w oddali. Pozostało mu tylko mieć nadzieję że żołnierze go nie zauważą.

Martwił się o Robin, która prawdopodobnie została złapana przez nieznajomych, ale nie odważyłby się zaryzykować kolejnego spojrzenia zza reklamy. Mimo tego, że ‘mała’ potrafiła zadbać o siebie, gdy chodziło o nieopancerzonych ludzi, to Ci tutaj mieli przecież nowoczesne bojowe pancerze, których na pewno nie da się choćby wygiąć kopniakami.
~ Czy Piotr jest tam na dole? Czy dał rade uciec?
~ Gdzie podział się Henry?

Jakby wyczuwając myśli Hightowera, na drodze-pułapce rozległ się odgłos strzału z małokalibrowej broni, podążany przez głos Bavoushe’a.
~ What the heck… ?!
Skonfundowany mężczyzna sam już nie wiedział, czy w ataku głupoty staruszek chce walczyć z monstrami, czy też nawiązać jakieś dyplomatyczne stosunki. To drugie miało jakiś sens, bo przecież jeszcze nikt nie dowiódł, że jeźdźcy metalowych pancerzy są wrogami; to że domyślnie tak ich potraktowaliśmy to już inna sprawa.

Na szczęście dla seniora, zamiast morderczej salwy ze strony intruza przywitał go gęsty dym buchający z jego dysz. Metalowe monstrum obróciło się rozpoczynając rozmowę, ale z tego Hightower niewiele już usłyszał. Bavoushe był tak zaskoczony, że zamiast działać jak zaplanował, pozostał w miejscu, jakby zapuścił korzenie.
~ Czyżbym w całym zamieszaniu zapomniał im powiedzieć, że póki co nie mam zamiaru kierować się w stronę tej osoby? Że wydaje mi się on podejrzany?

Coś poruszyło billboardem, wydając przy tym dźwięki tarcia szorstkiego kamienia o drewno; mężczyzna zaczął powoli staczać się z pochylonej kładki. Spojrzał w górę, by dowiedzieć się co było powodem tych wstrząsów. O mało nie dostał zawału gdy ujrzał wielkie, włochate, pełne ostrych dekoracji odnóże ponad swą głową, kierujące się w stronę oddziału.
~ Ostrzec ich, czy zostawić na pastwę niebieskim?
Gdy znalazł się na skraju desek o wątpliwej wytrzymałości miał tylko dwa wyjścia: spaść na wysoką stertę gruzu znajdującą się pod nim, pryz okazji ujawniając się osobom o lojalności wątpliwego pochodzenia, bądź też wskoczyć do lekko przyciemnionego pomieszczenia, które prawdopodobnie za niedługo znajdzie się bardzo blisko centrum ostrzału. Nie mając zbyt dużo czasu do namysłu, przedarł się przez spróchniałą okiennicę.

Gdy tylko smród panujący w środku uderzył w delikatne nozdrza Jamesa, a oczy przyzwyczajające się do ciemności skupiły wzrok na pleśni pokrywającej ciała denatów, mężczyzna doświadczył kolejnych odruchów wymiotnych, na całe szczęście nie miał już czego zwracać. Cała rodzinka wyglądała, jakby nie spodziewali się śmierci. Byli ułożeni w taki sposób, jakby dziadkowie oglądali jakiś film, a matka z dzieckiem na rękach przysypiała w fotelu.

Szykowała się jatka i był tego pewien. Nie wiedział, jednak kto będzie tutaj rzeźnikiem, a kto kotletami. Ważne było jednak to, że za paręnaście sekund miejsce w którym się znajduje, będzie w centrum uwagi zabłąkanych kul wystrzelonych w stronę tego czegoś piętro powyżej.

Chaotycznie zastanawiając się co robić dalej, przypomniał mu się obraz wnętrza mecha.
~ Jeszcze nie odkryłem swej ‘mocy’. Może tamta sytuacja nie była zainicjowana przez człowieka sterującego pojazdem kroczącym, tylko przeze mnie?
Może popatrzy na któregoś z nich, najlepiej prosto w twarz i się przekona? Może nawet ujrzy ich oczyma co się dzieje ponad pomieszczeniem w którym się znajduje? Wtedy będzie wiadomo w którą stronę się udać.
 
Cluster jest offline  
Stary 02-01-2011, 20:33   #38
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation

Who doesn’t fear the Boogeyman

***

James Hightower
Swąd w mieszkaniu był nie do zniesienia. Jednak nie zniechęciło to Jamesa do dalszych działań. Sztuczka, którą chciał wymusić nie była czymś, w co sam dawał wiarę, jego wiedza na temat zaistniałego na moście fenomenu ograniczała się jedynie do faktu, iż zaistniał. Złudzenie to było tak fizyczne, że pewnie nigdy nie zdoła zapomnieć odstręczającego uczucia pręcików wrastających się pod skórę pilota maszyny oraz zapachu martwego naskórka obrastającego zaniedbane wloty.

Aura blichtru pierwszego wrażenia, co raz słabiej przysłaniała swą świetnością oczy mężczyzny. Z czasem postaci na skrzyżowaniu przestały przypominać lśniących rycerzy w połyskujących zbrojach. Personifikacja baśniowych istot trwała jednak kilka chwil. Mina Jamesa zbladła, gdy zdał sobie sprawę, iż widział przed sobą zwykłych ludzi. Nędznych śmiertelników, chciwie łapiących się życia niczym matulą spódnice, z łapczywością błagając o kilka chwil w jej ramionach. Łaska fortuny, jedynie na to mogli liczyć. Niezależnie, jakie przywdziali zbroje, jaki oręż trzymali w dłoniach, czy z jaką wiarą szli do boju na ustach, wszyscy ginęli w ten sam sposób; niepowracalny. Ich udręczone ciała, wylatywały w powietrze, szarpane przez wielkie odnóża, niczym porcelanowe laleczki w dłoniach rozkapryszonej księżniczki.

(Marionetkarz -/-/-/-/-/-) lvl 2!

Coś wyciągnęło Jamesa na zewnątrz budynku. Nadal był w tym samym miejscu, jednak czuł że równocześnie znajduje się gdzieś daleko poza własnym ciałem. Trzymał w dłoni broń, nie była wcale ciężka, jednak wcale na taką nie wyglądała. Kostium, który miał na sobie, coś mu przypominał…

Nadal stał w oknie, niemo wpatrując się w przedstawienie na ulicy.

…przypominał mu coś, co właśnie teraz obserwował przez okno. *Udało się?* Rzucił w myślach, a następnie słysząc nieswój głos wydobywający się z ust… jednej z osób, którymi teraz był. Był w jednym z żołnierzy, a dookoła niego reszta jego kompanów nie szczędziła kul na przeciwników, w całym tym chaosie prawie, że nie puszczając spustów swych broni. Nie było to żądne taktyczne posunięcie, każdy z nich strzelał w innym kierunku, obawiając się bardziej o swoje życie niż życie towarzyszy. Było nawet na to specjalne określenie, jak się to nazywało? Panika(!). Przejażdżka cudzym ciałem nie trwała długo, gdyż po chwili coś przełamało marionetkę na pół, pozbawiając go dolnej części ciała.

Jaźń James’a nie wróciła jednak do swojego ciała, o nie! James był na to za chciwy, gdy tylko ciało zdrętwiało, ten w ostatkach sił spojrzał w kierunku następnego żołnierza. Witając go z uśmiechem na twarzy. Czy James’a to bawiło? Zobaczył też siebie. Siebie samego, hen daleko w oknie jednym z wielu zrujnowanych budynków. Nie wydawał się sobie wcale podobny, był jak jakiś manekin, nieruchomy i bezduszny, jak odbicie w lustrze stracha na wróble. Tak, właśnie tym był, nie posiadając… siebie. Gdzie, zatem było to ‘ja’, o którym myślał? Otóż właśnie wędrowało do następnej kukiełki. James odbił się od wnętrza czaszki kolejnego nosiciela, zawracając o 180 stopni, i spoglądając na przecięte w pół, ciało które przed sekundą okupował. Coś chwyciło go za kark, mężczyzna już wiedział, co to było. Widział ‘to’ oczami przeciętego żołdaka, i ‘to’ raczej nie miało zamiaru go puścić. Coś ściągnęło nici, podrywając Jamesa w górę, a następnie odciągając od gromady szamotających się niedobitków. Dwóch kolejnych padło nim James stracił ich z pola widzenia. Czuł, że robi mu się nie dobrze. Kto zatrzyma tą karuzelę zwaną życiem? Gruby biały klejący sznur, do którego przywarł był wciągany z zawrotną prędkością do wnętrza budynku, w którym się znajdował, a konkretniej do klatki schodowej. Metalowe drzwi rozwarły się, wyginając delikatnie od uderzenia pędzącego ciała Jamesa. Wewnątrz zobaczył znajomą twarz.
-Maks?
Wypowiedziało ciało, innym, ponownie nieswoim głosem.
Podczas gdy Maks pędził w dół, pozbawionej schodów klatki schodowej, prosto w ciemność i górę ludzkich kości na samym dnie, James jakimś cudem był wciągany w górę. Na jego maskę zaczęły wskakiwać różnego rodzaju paskudztwa, ni to kraby, żuki, pająki, a zarazem wszystko po trochu. Broń w jego dłoniach robiło ‘boom, boom’ klekocząc i wystrzeliwując salwy kul. Kostium zadławił się spalinami, gdy coś rozpłątywało jego zbrojne ciało.

Wkrótce cześć jego zbroi została rozdarta, coś zasyczało, strasząc Jamesa ośmioma połyskującymi w ciemnościach oczyma, po czym wydarło ogromny kawał mięsa wprost z jego twarzy.



Ból był niewyobrażalny. Ale James nadal żył. Był w tym samym śmierdzącym mieszkaniu, co kilka sekund temu. Stał i nic mu nie było? Prócz mętliku w głowie, żołądek wywrócony do góry nogami, brak czucia w kończynach co spowodowało jego upadek na klejący dywan.. Mężczyzna wylądował na podłodze. Krzyczał. Wrzeszczał z bólu i przerażenia. Coś łamało jakieś kości, która część jego ciała doznawała takich boleści, że nie mógł powstrzymać się od wrzasków?

Zaraz! Przecież to nie on krzyczy? Nic mu nie jest, jest zdrów i cały. Nie może przecież krzyczeć, gdy właśnie się dusi. To było by niedorzeczne. Faktycznie, James czuł się wypompowany z powietrza, a wyschnięte gałki oczne rozkoszowały się dopiero, co napływającymi łzami. Wyglądało na to że ciało Jamesa zamarło na moment w którym je opuścił,… o ile jeszcze nie zwariował, tak można byłoby to określić. Czy to możliwe, że właśnie jawnie opuścił swe ciało? Czy to tłumaczy ustanie wszystkich funkcji takich jak mruganie czy oddychanie?

Z klatki schodowej dochodziły dźwięki mrożące krew w żyłach. Zza drzwi wydobywały się wrzaski, a coś mówiło Jamesowi, że już zna tamtą stronę drzwi.

W pomieszczeniu panował przeciąg. Wiatr dobywał się z dużego pokoju, z pokoju rodzinnego. Czyżby przeoczył jakieś przejście? Już stąd słyszał echo kapiącej wody, w ciasnej alejce po drugiej stronie budynku. Solidne kurtyny oraz ogólnie kiepski dostęp światła na drugą stronę bloku, sprawiał, że do dużego pokoju nie wpadało kompletnie żadne słońce. I właśnie przez tą iluzje optyczną, James mało, co nie był zmuszony do obrania ryzykownej drogi na klatkę schodową.

Mężczyzna powiódł w stronę ciemnych zasłon, mijając reagującą na ruch zgniło zielonkawą pleśń wystającą z obżartych nóg kaleki na wózku. Odciągając ociężałą kurtynę, wyjrzał na zewnątrz. Na zewnątrz zobaczył najprawdopodobniej przeznaczony do rozbiórki, stary budynek, którego wątpliwe fundamenty przysunęły się z biegiem lat ku blokowisku, w którym znajdował się James. Okno, przez które wyglądał, wychodziło wprost na kolejne oddalone zaledwie pół metra dalej. Coś mignęło w nadal trzymającej się we framugach szybie okna.
Ludzki kształt odziany w znajomy niebieski kombinezon, przebiegł wzdłuż ciasnej uliczki.
Odbicie nie było złudzeniem, ktoś rzeczywiście przebiegł dwa piętra pod nim, stukając swymi butami po kocich łbach.

Po rynnie ciągnącej się po starej budowli ściekała woda. W górze było słychać grzmoty, bynajmniej nie były to te same huki rodzone przez coraz rzadziej ryczące spluwy wojaków ze skrzyżowania. Powoli, krople deszczowe przywracały głuchą ciszę w mieście. Zagłuszając wszystkie odgłosy, nieustannym szumem kapania.

Henry Bevoushi
Przed oczyma Henrego zawirowały białe i czarne kropeczki. Wystrzały broni, gięcie metalu i usypujące się na ulice fragmenty budynków wprawiały mężczyznę w dziwny nastrój. Postać na murze zeszła do swoich współtowarzyszy, także i Henry powinien uczynić podobnie.

Niedaleko okna, do którego wdrapali się James wraz z Maksem, była mała zatarasowana kanapą i stołem do bilarda alejka, z egzotyczną, pokrytą liśćmi i pnączami bramą. Kraty dookoła niej były wygięte w kształt liści krzewu winogronowego, z metalicznymi bryłkami przypominającymi owe owoce, zawieszonymi tu i ówdzie, osłaniając zawiasy i klamkę. Najwidoczniej sam zamek w bramie nie wystarczył by powstrzymać, cokolwiek by miało pozostać po drugiej stronie. Wygięte pręty nie świadczyły o niczym dobrym, jednak w obecnej sytuacji była to jedyna droga ucieczki ze ślepej uliczki.

Pistolet, zabezpieczony natychmiast wylądował w torbie, którą henry jako pierwszą przerzucił na drugą stronę. Po czym sam zaczął przeciskać się przez wąskie przejście. Był już prawie po drugiej stronie, powoli odhaczając zawieruszoną pomiędzy prętami stopę, gdy nagle coś roztrzaskało się na ławce naprzeciw bramy. Obrys postaci czytającej gazetę nagle znikł, zmiażdżona i wyciśnięta na pastę, niczym przegnita kanapka pod kołami samochodu. Coś metalicznego przeleciało przez nią, przeciskając jej resztki przez równie szybko, jednak z o wiele większym oporem, roztrzaskującą się ławkę. Były to nogi jednego z żołnierzy, nogi pozbawione korpusu, nadal puszczające czarny smog z rozerwanych dysz i tryskająca krwią z elementów organicznych.

Decyzja zapadła; nie miał zamiaru tam wracać. Jeśli grupa miała się odnaleźć, nie mógł pozwolić sobie na siedzenie w miejscu.

W alejce było o wiele chłodniej niż na ulicy. Nie dalej niż dziesięć metrów dalej Henry dostrzegł porzucony na ziemi dziecięcy plecak wypełniony ulotkami. Większość była przegnita, a ich treść nawet bez problemów z czytaniem była trudna do rozszyfrowania. Mężczyzna nie przejmował się ich przeglądaniem, problem natomiast stanowił stan plecaka. Krew, która go barwiła, ciągnęła się wzdłuż alejki, prowadząc dobre piętnaście metrów dalej, a przynajmniej tak daleko sięgał jego wzrok. Jeśli dobrze się przyjrzeć, prowadząc wprost do jednego z wybitych okien w suterenie, z kratami nad nią opartymi o ścianę nieopodal.

Henry natychmiast sięgnął po broń. Jedynie dzięki prowadzącym wzwyż rynnom po obu stronach alejki, starzec dostrzegł nienaturalne sparzenie jednej z budowli, która najwyraźniej opierała się o drugą. Droga była niebezpieczna, w każdej chwili coś mogło spaść wprost na jego głowę, chociaż na ulicy, na której się poprzednio znajdował wcale nie było lepiej. Światła było tyle, co kot napłakał, a coś sterylnie czystego oraz najwyraźniej będącego częścią jakiejś żyjącej istoty, wystawało z jednego z budynków, wchodząc jednocześnie w drugi. Cokolwiek to było, lepiej tego nie drażnić, uznał mężczyzna, zerkając co rusz na ścieżkę z krwi na kocich łbach.

Tajemniczy napastnik z sutereny nadal pozostawał wielką tajemnicą. Henry czuł jak serce podchodziło mu do gardła, gdy mijał podejrzany wlot do poziomu podziemia jednego z bloków. W okolicy znalazł się również i właz do kanałów, ten widok natychmiast przypomniał starcowi o Piotrze. Co się z nim działo? Czy jeszcze żył? Minęło zaledwie kilka chwil, gdy ostatnio go widział, jednak w obecnych okolicznościach, nie głupim było dochodzić do skrajnych przypuszczeń. Włazu nie dało się otworzyć, był przyspawany. Wraz z dziurami w jezdni naszpikowanymi prętami, ktoś musiał mieć jakiś cel separując ścieki od miasta powyżej.

Henry bezpiecznie wyminął suterenę, nie ociągając się, zatem przyśpieszył marz, wydłużając swój krok. Buty, z którymi się już obudził stukały o kamienną dróżkę. Jego stąpanie nie było jednak jedynym dźwiękiem rozbrzmiewającym w alejce.

Zaledwie kilka metrów dzieliło go od światła, dochodzącego z tym razem ciągnącej się prostopadle, kolejnej alejki.

W rynnach słychać było kapanie, coś zagrzmiało nad głową starca, nie było to w żaden sposób podobne do dźwięku wystrzałów broni. Chmury robiły się czarne. Zaczęło padać.
-Henry, tutaj…
Ktoś zaszeptał, z poziomu łydek. Znajomy głos Maksa, rozbrzmiał za starcem.

Piotr Sowiński
Ta nieprzyjemna chwila wyczekiwania, pełna grozy i zwątpienia, z kluczem francuskim w jednej dłoni, oraz nieprzytomną dziewczynką w drugiej. Brodacz wpatrywał się w ciemny korytarz, walcząc z własną wyobraźnią. Włosy na dłoniach stawały mu dęba, a jego kręgosłup, co chwila wstrząsały salwy dreszczy. Oczy, które zobaczył w ciemności były oddalone, co najmniej z trzydzieści metrów, jednak ich rozstaw i wielkość wskazywały na dość spore zwierze.

O ile następne kilka sekund ciszy nie zmieniło jego położenia, o tyle trzymany w powietrzu klucz francuski powoli znosił jego naprężone ramie w bok, a ostatecznie ku ziemi. Zmęczenie wymuszało jakieś działanie. Konieczność podjęcia decyzji była w kluczowa, nie tylko dla niego, a i nieprzytomnego dziecka w jego ramionach.

Mimo to, Piotr pozostał w bezruchu.

Wystrzały z powierzchni powoli rzedły, także sypiący się strop tunelu przestał reagować na coraz słabiej, jednak nadal często występujące wstrząsy. Coś nastało na dach dwupiętrowego autobusu, Piotr natychmiast obrócił się niczym wieżyczka strażnicza. Odgłosy bitwy zamarły, na ring wszedł mistrz, a w każdym razie sędzia, mierzący swym podejrzliwym okiem każdego z uczestników. Robin była nadal nieprzytomna, a Piotr starał się zachować ciszę. Jedyny pozostały na placu, wydawał się zaprowadzić porządek w okolicy, z wgnieceń w blasze, Piotr mógł ocenić niebywały wygląd łap stwora. Były to dość kanciaste kształty, o owalnych zarysach, prasujących odarte poddasze autobusu. Zbyt nienaturalne jak na zwierze, także ten ryk, był jak kompilacja rzężenie silnika samochodu oraz pisk wślizgującego się pociągu na stację klejową.

Tunele były zbyt głęboko osadzone pod ziemią by Piotr mógł ocenić kierunek marszu istoty, jednak po kilku chwilach coś ponownie wskoczyło do tunelu, pluskając wodą, po czym rozpoczynając pewną bardzo głośną pracę, z użyciem spawarki i różnej maści żelastwa, obijającego się o siebie niczym dzwony rurowe. Zabawa ta nie trwała długo, gość spakował swe manatki i ruszył w głąb tunelu, pozostawiając po sobie jedynie szum wzburzonej wody oraz cichnący warkot silnika.

Brodacz rozejrzał się dookoła szukając alternatywnej drogi. Autobus nie prowadził już na powierzchnie; cały zapadłszy się w wodzie ściekowej, równo zatykając otwór na zewnątrz niczym korek butelki. Po swojej lewicy, Piotr nadal widział światło z tunelu którym dostał się do ścieków, po prawej jeden zapadły tunel, drugi zatopiony pod wodą, za autobusem, powyrywane ślady po drabince prowadzącej do zaspawanego prętami wyjścia z kanalizacji wprost na skrzyżowanie powyżej, a przed nim… jedynie droga którą obrała ‘istota’.

Dziecko powoli zaczęło się budzić. Piotr natychmiast pogładził czoło dziewczynki, wyławiając jej twarz spod włosów. Była zmęczona, mężczyzna odłożył ją na bardziej suchy kawałek jezdni, jak by się wydawało, dryfującej wysepce pośród lekko wzburzonej wody na płyciźnie ścieku. Nie chciał ryzykować podjęcia złej decyzji, zatem podążył kilka metrów w głąb tunelu obranego przez istotę, kto wie czy nie czekała tam kolejna nieprzyjemna niespodzianka. Robin jeszcze nie doszła do siebie, nie było sensu wymuszać od niej podążania za nim. To był jego obowiązek, musiał iść na zwiady, w tym stanie niewiadomo czy nie będzie musiał nieść dziewczynki na plecach, a w przypadku zagrożenia, nie mógł narażać dziecka na to samo nieznane niebezpieczeństwo.

Róg był już niedaleko, Piotr zacisnął dłonie na jedynej broni, powoli wychylając się zań. Chwila ciszy i niepewności. Po czym głośne westchnienie z ulgi, na jego szczęście był to kolejny ciągnący się w niewiadomym kierunku, i najważniejsze pusty tunel. Niedaleko znajdował się kolejny otwór na powierzchnię, również naszpikowany ostrymi prętami i rurkami, a na niektórych z nich poukładane grządki trujących kwiatów.



‘Czas wrócić po małą’, uznał brodacz, przekładając klucz z jednej ręki do drugiej. Z szumu na zewnątrz Piotr wywnioskował nagłą zmianę pogody, zrobiło się wietrznie, pochmurnie i najwyraźniej zapowiadało się na deszcz.

Gdy Piotr brodził w wodzie, kierując swe kroki ku Robin, zaczął ponownie dumać nad listami. Czy powinien je oddać dziewczynce? Czy zauważy ich zniknięcie? Także ich zawartość, jeśli ona dostarczała listy, czy także ona odpowiadała za ich pisanie? Niemożliwe, dziecko nie posiada rąk. Wyglądało na to, że dość zręcznie posługiwała się stopami. Mężczyzna ponownie otworzył jedną z kopert, tusz powoli zmywał się w wodzie. Faktycznie woda zmywała tusz, trzeba było je wysuszyć.

Nagle pewna myśl napadła Piotra, odwrócił natychmiast kopertę. Faktycznie woda zmyła nazwiska osób, do których miał trafić list. List dotyczący Tabula Rasy był zaadresowany czymś co wyglądało na R… …., oczywiście to nie znał nikogo o imieniu zaczynającym się na ‘R’. Ten dotyczący węgla był do kogoś którego Imię brzmiało ..lice, to musiała być Alice. Ostatni natomiast miał w końcowej nazwie niewyraźne słowo …tower, czy to nie przypadkiem? Czyli każdy z tych listów był zaadresowany do jednej osoby. Może mają posłużyć jako jakiś klucz? Hasło? A może żadne z nich nie dotyczy niczego specjalnego, może to zwyczajne powiedzonka spisane na papier. Co Robin chciała przekazać grupie w tych listach? Co chciała powiedzieć Piotrowi, wypowiadając się na temat powstania boga? W jaki sposób miałoby to go dotyczyć? Może nie miało wcale?

Coś zatrzepotało po prawicy brodacza. Ten natychmiast skierował tam swój wzrok. Jedna ze ścian tunelu wcale nie była taka gładka jak powinna być. Coś było w niej wydrążone, oraz zapchane prętami, podobnymi do tych w wyrwach prowadzących na powierzchnie. Po drugiej stronie małego tunelu znajdowała się jakaś pomarańczowa postać, szamotająca się w czymś, co wyglądało na piwnicę.
-Henry, tutaj…
Szepnęła postać do okienka, trzymając w dłoni jakiś stary artefakt wojenny. To był, chyba sztylet, tak? Postać również wyglądała znajomo. Czy to James? Nie! To Maks, ale co on tam robił?

Piotr nie zdołał jeszcze postawić znaku drogowego i wyczytać dalszy kierunek swojego marszu, a jak się wydawało Maks nie miał zamiaru długo siedzieć w miejscu. Zatrzymać go teraz? Czemu szeptał? Czyżby był w niebezpieczeństwie?

W ten czas, dziewczyna jakby nadal w szoku podążała ku Piotrowi. Niewiadomo czy przypadkiem nie była wściekła za ‘skradzione listy’, czy nie, zatem Piotr odruchowo zaczął się cofać. Ta jednak nie zwracała na niego uwagę, tak jakby podążała za istotą z jedynego tunelu, który mogli obrać. Coś ciągnęło ją na przód.
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 03-01-2011 o 20:04.
Kawairashii jest offline  
Stary 02-01-2011, 20:34   #39
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Maksymilian Kowalski
‘Yes!’ rzucił w chwili ekscytacji Maks, po udanej sztuczce z zapalniczką. Oczy mężczyzny przyzwyczaiły się do ciemności, od najbliższych drzwi dzieliły go zaledwie centymetry. Sztylet w dłoni odbił się od ściany, po prawicy Maksa, coś jednak było nie tak. Mimo iż te najwyraźniej były rozwarte, coś blokowało je po drugiej stronie.

Bestia zaklekotała nerwowo żuwaczkami wielkości dwóch dzików, tuż przy ramieniu Kowalskiego. Lina napięła się zahaczona o jedną z nich, Maks dynamicznym ruchem ręki wyrzucił linę w powietrze, prędko uwalniając ja spośród sztywnych, przypominających pręty, włosków nawarzy pająka. Czasu było coraz mniej, nikła szansa przemknięcia się koło paszczy niezauważonym.

Coś strzeliło w dole, drzwi do klatki schodowej zaskrzeczały pod napięciem zwijanej nici, a raczej liny cumowniczej. Ta rozszczepiła się na dwie, gdzie jedna z nich, ta zwijana prowadziła przez drzwi, a druga, obecnie już nie tak mocno napięta, wychodziła przez okno na półpiętrze.

Maks nie czekał na efekt tych działań, szybko przeskoczył do następnych drzwi, znajdujących się po przeciwnej stronie głowy. Te były wyraźnie otarte i niezastawione, kołysząc delikatnie w przeciągu.
-Jezu
Pisnął, podczas wykonywania skoku z poręczy nad wciąganą liną. Sztuczkę, którą dawno już nie wykonywał. Miał natomiast do tego predyspozycje, kto inny może by zwątpił, ale nie Maks, on znał swoje możliwości.

*ŁUBUDOM*

Coś uderzyło z hukiem o drzwi do klatki schodowej, otwierając je przy tym na sekundę, po czym zatrzaskując się za przedmiotem. Tym czymś okazała się jakaś ludzka postać w stroju rycerza. Był to jeden z żołnierzy, nieszczęśnik był jedyną zdobyczą wielkiej twarzy. Maks nie zdołał nawet zareagować na tą niespodziewaną wizytę. Wciągany wojak nie puszczał spusty, siejąc chaos i zamieszanie wśród wystraszonych owadów, jednak niewystarczające by główny drapieżca puścił zwijaną sieć.

Uderzając o ściany niczym serce dzwonu, połyskujący przybysz zakręcił się na zwijanej linie, wyładowując swój magazynek tuż obok Maksa. Ten zaklął cofając się od wystrzeliwujących drzazgami i trocinami, drzwi. Robiąc niefortunny w swoim położeniu pusty krok w przepaść.
Salwa kolejnych przekleństw poleciała w powietrze, gdy zachwiał się, dostając w twarz jedną z kolczastych żuwaczek, po czym spadł w dół.

Nie zemdlał. Widział i słyszał wszystko co mijało jego głowę, spadało razem z nim, oraz czekało na samym dnie jamy.
-Oh!...
Wyksztusił z siebie, po uderzeniu w górę kości.



Zanim gość zaczął wrzeszczeć pozostawiany agonii bycia zjadanym żywcem poprzez wpierw zamianę w zupę w trakcie rozpuszczania, wlanym w jego ciało kwasem. Maksymilian zdołał przypomnieć sobie jego ostatnie słowa, gdy mijał go w locie. Postać z zapytaniem wypowiedziała jego imię, oczywiście nie pełne, a jedynie skróconą wersje, ‘Maks’.

Ten spojrzał w górę, widząc jedynie wzburzony w klatce pył po salwie z broni nieszczęśnika. W dół kapał kwas, oraz upadały wydarte z ciała części pancerzu.

Maks mozolnie stoczył się z górki, do drzwi miał dobre trzy metry wzwyż, stojąc na metrowej kupie ścierwa, wbijającego się w jego poturbowane ciało. Kolejny ruch wymusił tymczasowy paraliż Maksa, najzwyczajniej ból po upadku nie mógł pozostać niezauważony. Z jego twarzy kapała krew; nie, na szczęście nie uderzył w nic głową podczas lotu. Przy oczach dopatrzył się kilkunastu śladów ran kłutych, to musiały być te drzazgi,… albo jakaś część twarzy pająka. Nie dość że niedowidział po upadku z powodu zalewającej jego twarz krwi, to jeszcze ten niepokojący brak światła. Tu, na dole było go o wiele mniej niż powyżej. Po omacku, doczołgał się do jednej ściany i podążając nią, powoli zaznajamiał się z labiryntem piwnic, w którym się znajdował.

Coś przebiegło w ciemnościach. W dłoni Maksa nadal spoczywał sztylet, na szczęście podczas upadku nie nadział się na niego. Otarł twarz, i strzepną niepotrzebną ciecz. Popatrzył na drugą, pusta dłoń. Gdzie lina?

Teraz sobie przypomniał, jedyny powód dla którego nadal żył to fakt iż podczas spadania, skarb po który wybrał się razem z Jamesem, zaplątał się we wciąganą przez potwora, klejącą linę. Przez to tylko, że lina w pewnej części była obwiązana, wokół Maksa, Maks nie runął w dół z pełną prędkością, a ob. kręcił się wokół własnej osi, podczas jej rozwijania. To spowolniło jego ruch ku ziemi, niczym jojo na sznurku.

No cóż, przegrał linę, wygrał życie. Chociaż nie wolno być zbyt pochopnym, w końcu nadal groziło mu niebezpieczeństwo. Był sam, nie było tu nikogo, a mężczyzna poczuł się nagle jak mały chłopiec, pozostawiony w ciemnym parku bez rodziców.
Nie! Nie mógł tak myśleć, był sam, zatem na jedyne, na co mógł liczyć w tych okolicznościach to swoje męstwo.

Poruszał się powoli, trzymając sztylet blisko siebie. Na stos resztek wskakiwało potomstwo drapieżcy, te dziadki jednak nie były rozmiarów ciasteczek, a raczej wielkich tortów weselnych. Nie wydawały się specjalnie zainteresowane Maksem, a raczej zrzucanymi na dół resztkami. Rzucały się na wszystko, co spadło w dół, mimo iż niektóre resztki były bardziej krwiste niż inne. To wyraźnie podsunęło Maksowi myśl na temat ograniczeń ich wzroku. Biegły i gryzły jedynie to co się ruszało, bądź głośno upadało na ziemię. Chociaż może to krew ciągnęła ich wyłącznie do resztek? Nie, to wykluczone, Maks sam był nią pokryty.

Tak czy inaczej póki te były zajęte pałaszowaniem nadal wrzeszczącego na klatce schodowej biedaka, ten korzystał z szansy szukania jakiejś drogi ucieczki z ‘lochów’.



Jak się okazało, ktoś wyposażony jedynie w dwa odnóża stąpał niedaleko, powoli krocząc przez alejkę na który wgląd miał Maks. Przed zabrudzonymi przeszła postać ubrana w niebieski kombinezon. Kowalski nie tracił czasu, wspinając się do okna i szepcząc, w nadziej do właściwej osoby.
-Henry tutaj…

W pewnym momencie, usłyszał również pluskanie wody, oraz kolejny, tym razem pomarańczowy kombinezon, gdzieś w ciemnościach. Przez chwilę, dosłownie ułamek sekundy wydawało mu się że jakimś dziwnym zrządzeniem losu, piwnica łączyła się z kanałami pod miastem.

***
Moc jest w tobie;

Henry Bavoushe
-Kocioł: 2 lvl
(-/-/-/-/-/-)

Maksymilian Kowalski
-Iskra: 2 lvl
(+/+/-/-/-/-)

Piotr Sowiński
-Stróż: 1 lvl
(+/+/-)

James Hightower
-Marionetkarz: 2 lvl
(-/-/-/-/-/-)

***
Wybieraj rozważnie;

James Hightower

[Przedstawienie: ponownie wyglądasz za okno, ciekaw następnych poczynań żołnierze. (wybór ten eliminuje możliwość dostrzeżenia ubranej na niebiesko, postaci w alejce).]

[Szczur: pozwalasz sobie na zainteresowanie się mieszkaniem, w którym się znajdujesz. Trupy mają dziury w czaszkach, na pewno nie zrobiły tego sobie dłutem.]

[Zjedoczenie: starasz się wydostać z mieszkania, poprzez zjazd po rynnie, bądź wyjściem na klatkę schodową. Możliwe również zwrócenie na siebie uwagi, postaci w alejce.]


Henry Bevoushi

[Porządniś: przykładasz szczególną uwagę do śladów krwi, starasz się zajrzeć do piwniczki, uważniej sprawdzić plecak, bądź najzwyczajniej upewnić się że krata skutecznie uniemożliwi wydostanie się drapieżnikowi na zewnątrz.]

[Głos: szukasz źródła głosu w alejce. Rozglądasz się w poszukiwaniu Maksa.]

[Cel: przed tobą światło, a za tobą piekło, nie ma co się ociągać. Podążasz dalej, przymykając oczy na wszelkie przeszkody.]


Maksymilian Kowalski

[Pomarańcz: rozglądasz się w poszukiwaniu źródła pomarańczowego koloru, oraz odgłosów pluskającej wody.]

[Niebieski: starasz się bezzwłocznie wydostać z piwnicy, z bądź bez pomocy Henrego.]

[Chojrak: Szukasz najbliższego źródła światła, bądź jakichkolwiek przewodów by dostrzec ich bieg w ciemnościach. Starasz się uspokoić by wyczuć niebezpieczeństwo w ciemnościach. Może jest stąd jakieś inne wyjście?]


Piotr Sowiński

[Znak: przed bądź po zwiadzie, zwracasz uwagę na pierwotne ustawienie znaku drogowego z powierzchni. Wierząc iż wskaże ci on kierunek do metra.]

[Ojciec: nie rozstajesz się z dzieckiem ani na krok, zabierając je na barana w kierunku jedynego tunelu.]

[Spotkanie: usilnie starasz się zwrócić na siebie uwagę postaci w pomarańczowym kombinezonie.]
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 03-01-2011 o 20:04.
Kawairashii jest offline  
Stary 08-01-2011, 16:22   #40
 
Gnomer's Avatar
 
Reputacja: 1 Gnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie cośGnomer ma w sobie coś
Maks poczuł się niczym ninja, gdy gaz z pękniętej zapalniczki rozprężył się gwałtownie w małym lecz głośnym wybuchu. Zdezorientowało to stwora na tyle by mężczyzna miał szansę przemknąć obok niego bez większego uszczerbku. Niestety, także inne zmienne wchodziły to do równania, którego wynik miał przesądzić o życiu lub śmierci. Drzwi, przez które miał nadzieję się wydostać były zablokowane, a pajęczak miotał swoją uzbrojoną głową na wszystkie strony.

Maks nie miał czasu zastanawiać się nad niepowodzeniem pierwotnego planu. Na szczęście nie był głównym obiektem zainteresowania potwora, który właśnie postanowił przyciągnąć do siebie, cokolwiek było przyczepione na końcach jego lepkich nici. Jedną z tych rzeczy był na nieszczęście wielki pancerz wspomagany. Nagłe pojawienie się czegoś o takich gabarytach w wąskiej klatce schodowej byłoby wystarczającym źródłem chaosu, jednak na domiar złego broń żołnierza nie przestawała wypluwać z siebie kolejnych pocisków. Nie dość, że ostrzał ten nie był na tyle celny by zneutralizować potwora, to jeszcze wyrywał ze ścian i ze schodów fontanny odłamków i drzazg, które mogły poranić lub nawet oślepić ubranego w cienki kombinezon Maksa.

Z tej matni uwolnił go - jeśli uwolnił to dobre słowo - jego nieopatrzny, uczyniony w ogólnym zamęcie krok w przepaść. Spadał w dół dłużej niżby się tego spodziewał i raczej nie liczył, że przeżyje ten upadek. Na szczęście góra ścierwa wyhamowała nieco impet uderzenia, co nie zmienia fakty że kilka grubszych gnatów nabiło mu kilka kolejnych siniaków do kolekcji. Nie mógł też powstrzymać fali mdłości spowodowanej być może uderzeniem w brzuch, a na pewno niemożliwym do opisania fetorem rozkładającej się kupy resztek. Zwymiotował na sucho, co brzmiało jak szczególnie głośne i obrzydliwe beknięcie, po czym gdy tylko odzyskał kontrolę nad umęczonym ciałem odtoczył się jak najszybciej na bok. Ból przy tej prostej zdawałoby się czynności przypomniał mu, że oberwał też potężną żuwaczką potwora. Na domiar złego krew zalewała mu twarz, choć to nie miało aż tak wielkiego znaczenia, gdyż w piwnicy - w której najwyraźniej się znalazł - i tak było ciemno.

Szczęście w nieszczęściu - wielkie pająki (?) nie interesowały się nim póki miały coś bardziej hałaśliwego i ruchliwego w pobliżu. Piwnica chyba przeżywała swój renesans jeśli chodzi o ilość rzeczy jakie działy się w około. Mimo ciemności Maks zgodnie ze swoimi przewidywaniami był w stanie wyrzuć układ okablowania w pomieszczeniu. W ciemności mogłoby mu to pomóc, gdyby nie to że w dziurze w ścianie zauważył jakby cień pomarańczu. Już zaryzykować wołanie do postaci w kombinezonie, kiedy usłyszał kroki i zauważył, że za oknem ktoś idzie. Ktoś w niebieskim kombinezonie, bynajmniej nie w pancerzu.

Z dwóch możliwych dróg - do kogoś w kanałach i do kogoś na powierzchni wolał zwrócić się do postaci w niebieskim kombinezonie. Nawet jeśli z piwnicy prowadziło przejście do kanałów i nawet jeśli był tam Piotr, lepiej byłoby nie sprowadzać mu na głowę głodnych, wielkich pająków. I tak pewnie miał dość swoich problemów. Poza tym, szczerze mówiąc Maks wolałby jak najszybciej wydostać się z tych podziemi. Najszybciej nie znaczy machając bezładnie nogami. Mając jeszcze w głowie krzyki pożeranego żywcem nieszczęśnika, który w jakiś tajemniczy sposób zdawał się go znać, mężczyzna starał się połączyć technikę jak najszybszego poruszania z cichym skradaniem się. To wszystko by nie stać się szybką przekąską nim dotrze do okna.
- Henry tutaj... - szepnął najgłośniej jak tylko da się szeptać. Odwrócić bał się jak diabli. Wolał myśleć, że nie zwraca na siebie uwagi mięsożernych stawonogów. -Henry jeśli to ty, wyciągnij mnie stąd!

Miał nadzieję, że jak już wybiją, rozwalą lub wyważą okno, staruszek będzie miał dość siły by szybko wyciągnąć go z dala od szczękających, głodnych żuwaczek.
 
__________________
Errare humanum est. - Ludzką rzeczą jest się mylić
Gnomer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172