Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2011, 21:37   #61
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Zasrany złom! Wiedziałem, że z moją znajomością mechaniki zakupienie starego Land Rovera nie będzie dobrym pomysłem. Znajdę tego starego dziada co mi to wcisnął to pożegna się z jajami. Teraz będę musiał odwiedzić jakieś nawiedzone miasto. Oby był tam mechanik lub ktokolwiek mogący mi pomóc się stąd wydostać. Kurwa. Ani żywej duszy. Zapowiada się ciekawie..."



***

Kroczył powoli. Powoli i cicho. Miarowo. Nie chciał, aby coś go zaskoczyło. Thomas spotykał już cwaniaków czających się na cudze gamble, w cieniach takich uliczek jakich na tym zadupiu było od groma. Przejście od ściany do ściany, nierozłącznie trzymając wierny karabin, powinno uchronić śmiałka przed przypadkowym zarżnięciem przez bandę mutków.

Pierwsze chwile w tym odizolowanym od świata mieście i już coś mu tu nie pasowało. Nie była to ta dziwna cisza ani odrapane z tynku kikuty budowli - to ten zapach. Zapach rozkładu. Thom mógłby się nad tym dłużej zastanowić, ale uniemożliwiła mu to kanonada wystrzałów z broni maszynowej. Szybko przylegając do ściany rozejrzał się po najbliższym otoczeniu - widoczność ograniczały wszechobecne gruzowiska. Nie było czasu na rozeznanie w sytuacji - tam coś się działo i to działo pełną parą. Trzeba było działać.

Szybka reakcja była bardzo dobrym pomysłem. Wybuch granatu i salwa z RKMu jedynie umocniła Thomasa w przekonaniu, że to nie przelewki. "Trzeba będzie się tam dostać przez boczne uliczki, aby nie wyłapać żadnego strzału" pomyślał ruszając wprost na spotkanie tego, co czaiło się w centrum mieściny...

***

Komenda. Jedynym po czym mógł poznać wcześniejsze przeznaczenie budowli była powyginana, wisząca nad wejściem, ciemna blacha z wyniszczałym napisem "City Police". Zza rogu był jednak nieskalany widok na okolicę. No, nie licząc tych dwóch hummerów. Kierowca jednego zatrzymał się na komendzie, a drugi wydawał się być nietknięty - "Ciekawe co skłoniło pasażerów do opuszczenia auta". Poza elementami statycznymi było też sporo celów ruchomych. Jakieś pięćdziesiąt osób kierowało się w kierunku pałacyku naprzeciw komendy. Ich ludzkość była bardzo wątpliwa - zdradzał ich dziwny, mechaniczny krok i pokryte ranami ciała. Swoje wątpliwości Thomas rozwiał tak jak zawsze - powołując do działania swą lornetkę.

H&K 417 dumnie spoczął obok przykucniętego wojownika, gdy ten wyciągnął lornetkę i wcisnął przycisk "Rec". Czas było przyjrzeć się sprawie z bliska... Pierwszy hummer. Przednia szyba puściła "pajęczynkę", prawdopodobnie przy strzale ze sporego kalibru, który pozbawił kierowcę głowy. Wszystko w środku pokryte było zakrzepłą krwią włącznie z otwartymi drzwiami - "Ktoś musiał próbować uciec". Maska była lekko wgnieciona i zionęła z niej spora dziura chyba na dobre pozbawiająca auto możliwości jazdy. Napastnik musiał celnie trafić pierwszym strzałem w kierowcę a potem poprawić w maskę - "Czyżby snajper?".

Szybki rzut oka na drugą furę. Tej zdawało się nic nie być poza przestrzelonym kołem. Wyglądało to na celny strzał, ale czemu tym razem nie oberwał kierowca? Nie było nikogo w środku - zarówno ludzi, ich kończyn, flaków ani innych ozdób - "Stąd też ktoś dał dyla". Ostatni interesujący go element to zbieranina idąca w stronę pałacyku naprzeciw. Spojrzał i aż go wryło - nie mogąc uwierzyć dał zbliżenie. "Ja pierdole. Już wiem czemu ktoś w środku się barykaduje" pomyślał patrząc na tłum poruszających się zwłok. Każdy z nich był w różnym stopniu rozkładu, wszyscy byli przyozdobieni jakimiś ranami po strzałach, cięciach czy złamaniach otwartych - niektórym też brakowało kończyn bądź były różnej długości. Już wiedział skąd podobieństwo do wspomnianego topielca. Momentalnie do głowy przyszły mu nietypowe pomysły. Snajper współpracujący z potworami wprost z filmu "28 dni później"? Albo co gorsza brzydale nauczyły się strzelać - i to cholernie celnie.

Szybko wyłączając nagrywanie Thomas chwycił karabin i zaczął się wycofywać. Jego zamiar był prosty: oddalić się od głównej ulicy i okrężną drogą dostać się na tyły okupowanego przez potwory budynku. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie wzięty za któregoś z tych pierdolców i dostanie się do środka. Tam ktoś był - ktoś kto, podobnie jak on, szukał wyjścia z tego bagna. Na tyłach budynku komendy udał się dwa bloki dalej i dopiero skierował się w kierunku ulicy. Musiał przejść niezauważony przez drogę - co było nie lada wyzwaniem.

Znowu poruszając się w kierunku ulicy dostrzegł, że nic nie przysłoni go przed wzrokiem grupy potworów - miał nadzieję, że dystans był na tyle duży, że mogą go przeoczyć. Poprawił plecak, uniósł karabin wyżej i zaczął biec - raz kozie śmierć! Będąc po drugiej stronie ulicy przebiegł na tyły budynku przy, którym się znalazł. Zwracając uwagę na chrupnięcia gruzu pod jego nogami szedł powoli i cicho. Musiał tam się dostać, ale niekoniecznie ceną własnego życia. Wolał wejść do środka jako człowiek niż jako pragnący ludzkich gnatów żygojad. Jak ktoś tam żył znajdzie go. Może to jedyny ocalały - oby znał się na mechanice, bo z czasem ich sytuacja będzie się pogarszać...
 
Lechu jest offline  
Stary 16-04-2011, 12:56   #62
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Tak!
Gdy tylko plecy dotknęły twardej powierzchni zamkniętych drzwi, na twarzy Justina Rusha zagościła ulga. Spokoju - tylko tego potrzebuje. Już ma gdzieś głód, który go męczy od jakichś dwóch dni. Ma gdzieś też pragnienie. Chociaż dużo płycej. Dużo, dużo płycej. A gdzie go znaleźć, jak nie w hoteliku? Nazwa już dawno wypłowiała, a samą tablicę zżarła rdza. Nie miało to jednak większego znaczenia. Po prostu chciał się położyć i nie wstawać aż nie zgłodnieje bardziej.

Rozluźniony i ciutkę bardziej zadowolony z życie niż jeszcze dziesięć minut temu, rozejrzał się. Od razu tego pożałował. Podłoga usiana była trupami. Trupami, krwią, flakami, starym dywanem i łuskami broni jakiegoś większego kalibru. W pierwszej chwili chciał uciekać. Wiać gdzie pieprz rośnie (Z tym, że Panama to raczej za daleko). Jednak, po dłuższych oględzinach, można było stwierdzić, że trupy są trupami (co Justin przyjął z ulgą) i nic mu chyba nie zagraża.

Światło z zabrudzonych i gdzieniegdzie wybitych okien było dość intensywne, że widać było cały korytarzyk, recepcje i część schodów. Po prawej stronie podwójne drzwi z okrągłymi okienkami zabitymi dechami i napisem REST dawał jasno do zrozumienia, żeza dawnych czasów, tych gdzie po niebie latały żelazne ptaki, a koleją sunęły superszybkie pociągi, skrywała się cześć restauracyjna tego dobytku. Ależ jakie to musiałyby być specjały by przetrwały kilkadziesiąt lat? Mimo to Justin przegrał zmagania mózgu z żołądkiem i uchylił skrzydło.

Część restauracyjna była wysprzątana - to przynajmniej coś - i zdawała się być użytkowa. To zszokowało trochę Rusha z racji, że nie spodziewał się tego w żadnej mierze. Miał nadzieję, iż coś tam będzie gdy tylko spojrzał na całość zabudowy gastronomicznej. Nie mógł się jednak tak po prostu rzucić na zaplecze kuchni i zeżreć co popadnie. Nawet jak by znalazł tam coś, co cudem nadaje się do spożycia, wątpił by w takim miejscu był sam. Jak się niebawem okazało, wątpliwości były słuszne.

Ustawił torbę przy drzwiach, tak by w razie zaistniałych problemów mógł przeskoczyć nad nią i łatwiej zwiać. Złapał pompkę w dwie ręce. Kolbę oparł o ramię a mucha powędrowała w stronę kolejnych uchylonych drzwi, znajdujących się za kontuarem recepcji. Za ladą panował generalnie burdel. Nie dziwne, że splajtowali. Schody zakręcające na górę były kolejnym miejscem odhaczonym w kalendarzyku by sprawdzić, co to się tu do cholery dzieje.

Czy miał rozterki? Oczywiście, że miał. Dzień temu chowała się przed jakimiś dziwnymi mutkami w jakimś zapchlonym stryszku. I to nie była metafora. Szczury, łażące w tą i na zad po rurach, miały pchły wielkości umożliwiającej dogłębne zbadanie ich anatomii “na oko”. Justin zastanawiał się nawet czy nie lepsze byłoby zejście na dół i stawienie czoła wrogowi, który może wcale nie jest tak liczny ale z całą pewnością da się w niego łatwiej trafić. Później podczas próby wydostania się do innej części miasta, jakieś truposze zaatakowały go bez dania mu żadnej szansy na reakcję. Teraz odkrył, co prawda ponętną kolekcję sprzętu, ale w miejscu gdzie jakieś skurwysyny urządziły sobie ucztę! Miał tego dość. Być może nie myślał już nawet racjonalnie, przez głód, smród, brak snu i pragnienie. Na całe szczęście zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego wytrzymał. Mimo torsji na sam widok tylu trupów i zapachu krwi. Mimo innych zapachów, które próżno by wymieniać. Mimo mlaskania pod butami. Mimo tego całego gówna, postanowił, że przejrzy ten hotelik, ulokuje się gdzieś w małym pokoiku i prześpi wcześniej barykadując drzwi. Być może, znajdzie nawet jakąś starą konserwę z dawnych, zapomnianych już lat.

Pchnął drzwi.

Mlaśnięcie.


Ciemne pomieszczenie od razu źle się skojarzyło. Światła było za mało, ale i tak wystarczyło by ujrzeć postać ociekającą krwią z kawałkiem czegoś w gębie. Czemu jestem przekonany, że to goleń, pomyślał Rush. Następne co pomyślał było wielkie, ba, ogromne, STRZELAJ! Palec leżący na spuście zacisnął się. Nic. Coś może by i usłyszał, ale jęczał, dlatego pociągnął raz jeszcze. Nogi już same wykonywały taktyczne spieprzaj. A palec zacisnął się jeszcze z trzy razy, po czym strzelba z zamkiem blokowo-ślizgowym wylądowała na ziemi. Roztrzęsione ręce poczęły szukać ratunku. Automatycznie, bez żadnych poleceń “z góry”, dłonie szperały to po kieszeniach, to wreszcie po kolbie umieszczonej na biodrze jak u rasowego rewolwerowca. Wyszarpały gnata.

Przestrzeń dzieląca mutka od Justina była na tyle duża by chłopak nie dostał kawałkiem mięcha po twarzy, ale na tyle mała by Justin nie miał ochoty obrócić się i dać nogę. Powstrzymało go jednak całkowity paraliż nóg, które po zaledwie chwili, może dwóch, stały się wiotkie i gdyby nie blat byłej recepcji leżał by teraz wraz z resztą trupów. Z tym, że w miarę żywy.

Położył Colta na blacie i złapał się za niego dwoma rękoma. Zaraz jednak tego pożałował, gdyż za plecami, od strony schodów rozległ się niski głos.

- Ręce, drogi panie. Radzę trzymać je na widoku i powoli się odwrócić. Inaczej mogą się wydarzyć pewnie nieprzyjemności.


Jakże to miła odmiana, usłyszeć dżentelmeński akcent w tak zdegenerowanym świecie, gdzie człowiek może przez kilka dni słyszeć tylko eeeeehhhggggyyyy. Justin puścił się stołu wyciągając ręce do góry, jak nogi nie wytrzymają, to padnie na trupy. Trudno. Jest właśnie o krok od taktycznego zlania się w portki, które taktyczne w ogóle nie jest. Że cholera, musi się zawsze wpakować w jakąś kabałę.

- Wody. - Poprosił, mimo świadomości, że jest w tarapatach.

Ma ogromną nadzieję, że w odróżnieniu od poprzednich dni spędzonym w tym, jak już zauważył, nawiedzonym mieście, ci ludzie dla odmiany pierw rozmawiają potem strzelają. Nie mówiąc już o wgryzaniu się w łydki czy bicepsy. Być może pójdą na zwyczajny handel i utarguje bukłaczek czystej nieskażonej, albo mięcho z kojota. Być może.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 17-04-2011, 17:47   #63
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Przy współpracy z Ratkinem i Merillem

- Nie mam broni, tylko nóż! Ale znam miasto! Każdy jard kurna, każdy! – rozpoczął szczur wypowiadając błyskawicznie każde słowo, chyba naprawdę sądził, iż wciąż jeszcze mogą chcieć go sprzątnąć.

Nie wzruszony tym Grant celował w jego pierś, karabin wymierzony był dokładnie tak by nie pozostawić nieznajomemu nawet cienia wątpliwości kto tutaj rządzi. Lufa nie drgnęła nawet na sekundę.

- Kim jesteś? I co się tu do cholery stało? – spytał John.

- Nie mamy zbyt wiele czasu - powiedział Bob podchodząc do Granta - Trzeba będzie szybko sprawdzić parter. Moglibyśmy spróbować wydostać się stąd tylnym wyjściem albo możemy dostać się na schodami wyżej. - Spojrzał na dopiero co uratowanego mężczyznę. - Zaraz zrobi się tutaj kompletnie ciemno, gadaj szybko.

- Żyję w tym mieście od pół wieku – zaczął ponownie najwyraźniej wyczuwając swoją szansę - Studiowałem na tym uniwerku! Panowie! Ja wam wszystko, wszystko powiem tylko weźcie mnie stąd też zabierzcie! – Przełknął głośno ślinę, chciał szybko przekazać im swoją wiedzę, na pewno lufa karabinu Granta nie ułatwiała mu zadania - Panowie, oni już nie myślą, ale chyba coś im we łbach zostało, to znaczy nie łażą w kółko. Kręcą się po znanych im dobrze terenach, ja mieszkam poza centrum to ich unikałem bez trudu... Ja tylko pogamblować żarcie przyszedłem, a nie robić za lunch...

Bob spojrzał na Granta, a następnie znów na szczura, wcześniej myślał o tym by go przeszukać, lecz teraz pomysł ten nie wydawał mu się już tak dobry. Nie chodziło o to, iż pewien był, że człowiek ten mówi prawdę o swoim wyposażeniu, śmierdział po prostu zbyt mocno i zdawał się cały lepić, więc Nowojorczyk postanowił to sobie odpuścić.

- Panowie... Niema w tym mieście żywego człowieka który nie zna tego budynku. To znaczy teraz wszyscy znający poza mną chyba nie żyją... to znaczy... Panowie, bierzym dupy w troki, ja was proszę zanim wejdą tu każdą dziurą w ścianie! Ja was stąd wyprowadzę, ale sam jak mnie napadną nie dam rady nawet jednemu jak mnie złapie! – Kontynuował szczur.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oTXPRb8nuO8[/MEDIA]

W słowach mężczyzny było sporo prawdy, powinni jak najszybciej się stąd wynieść, a jeśli w dodatku rzeczywiście posiadał wiedzę jaką się chełpił, być może udało by im się to bez zbyt dużych problemów. Wciąż jednak nie rozwiązali sprawy snajpera oraz dwóch hummerów, decyzja musiała zapaść szybko, zabarykadowanie się w tym budynku było tylko etapem pierwszym. Drugi właśnie nastąpił i Denton wiedział, że muszą działać, okiennice dawały im chwilową osłonę przed trupami, ale praktycznie całkowicie pozbawiły ich dostępu do światła. Zapadał zmierzch, pałętanie się po ulicach Findlay nie wchodziło więc w grę choćby z uwagi na zdrowy rozsądek. Coraz trudniej było Bobowi zobaczyć coś więcej niż sylwetki stojących obok niego mężczyzn. Widział jedynie małe światło dochodzące z głębi, tam gdzie pod schodami odchodził boczny korytarz. Najwyraźniej Michael nie zamknął tam okiennic, nie było słychać co prawda odgłosów wystrzałów, ale cisza była chyba jeszcze bardziej niepokojąca.

Jego uwagę odwrócił jakiś szmer, niezbyt głośny, lecz wystarczający by skierował w jego stronę spojrzenie. Nie tylko on coś słyszał, szczur sugestywnie przełknął ślinę, on również był zaniepokojony.

- Dwie osoby. - Szept przechodzący w skomlenie przerwał ciszę. - Panowie, powiedzcie, że to wasi?

- Nie nasi i to bardzo nie nasi – pozostawił go bez złudzeń Grant.

Bob założył Fala na ramię, wyciągnął z kabury Glocka i włączył przymocowaną do niego latarkę. Teraz mógł jedynie żałować, iż nie zabrał ze sobą więcej sprzętu. To co miał teraz musiało mu wystarczyć.

- Masz dobry słuch - powiedział cicho do szczura - Grant ja oświetlam, ty walisz. Ty robisz za nasze uszy człowieku. - Spojrzał wymownie na ocalonego.

-O tak proszę Pana! Słucham Pana rozkazów, ja dosłownie zamieniam się w słuch... – zgodził się nieznajomy, Grant w tym czasie już ruszył ze swym karabinem.

Silne światło latarki taktycznej posłużyło mu do powolnego, dokładnego sprawdzania terenu, skupiony snop najpierw oblał schody po lewej, następnie samą galeryjkę, by wręczcie przenieść się na prawą stronę. Póki co niczego niepokojącego nie widzieli.

- Ruszamy powoli - wyszeptał i zaczął przekradać się w kierunku schodów.

Bob bacznie obserwował otoczenie i nadstawiał uszu, nie chciał dać się zaskoczyć w tych ciemnościach. Byli maksymalnie skoncentrowani, poruszali się cicho, nie chcieli w żaden sposób zwrócić na siebie uwagi. Szczur w tym czasie zaczął ustawiać się w odpowiedniej pozycji, dając im pokaz czegoś co wyglądało jak dziwny wygibas, który dopiero po kilku sekundach nabrał lepszego wyglądu. Byli gotowi, a przynajmniej mieli taką nadzieję.

- Grant uważaj na tyły – wyszeptał Bob.

Szedł jako pierwszy chcąc oczywiście sprawdzić co też na nich się czai, z Falem na ramieniu nie czuł się już tak pewnie, lecz Glock w jego rękach również potrafił być morderczą zabawką. Przy dobrej asekuracji nie powinni tego schrzanić, ale przecież wszystko było w tych warunkach możliwe. Pot spływał mu po plecach. Musieli bacznie stawiać kroki i na wszystko zwracać uwagę.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 18-04-2011, 21:15   #64
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Douglas “Dodge”, John Grant i Bob Denton

Cóż... Bob i John byli naprawdę elitą i Dodge to widział. Niesamowicie zgrani, non stop się ubezpieczali. Ich profesjonalizm rzucał się w oczy nawet dla szczura. Byli elitą ale właśnie polowali na nie byle kogo.

Mimo zgrania i doświadczenie komandosów to właśnie Douglas zareagował pierwszy. Żeby przeżyć w ruinach musiał wykształcić w sobie coś w rodzaju szóstego zmysłu, instynktu. Może i było w tym coś zwierzęcego. Grunt, że pozwalało mu przeżyć. Nim wydarzenia się potoczyły on już działał, tak jak zwykle.

Oba korytarze były czyste. Według szczura dwójka ludzi poszła w lewy. Upewniając się, że prawy jest czysty poszliście w lewy. A raczej mieliście taki zamiar. Bo tym razem nie czailiście się na zombi. Nie strzelaliście się z sekciarzami czy marines. Nie. Teraz wróg poruszał się cicho i zabójczo. Gdy tylko postąpiliście w lewo on wychynął z prawego korytarza. Cicho, prawie bezszelestnie. Bob ledwo ich usłyszał. A i tak było za późno. Po uniwersytecie rozległ się dźwięk przeładowywanego shotguna. I głos.

- Rzućcie broń. Łapy na widoku.

John Grant

Nie widziałeś mówiącego, stałeś tyłem. W sumie wystarczyło, że słyszałeś głos. Pamięć usłużnie podała szczegóły. Porucznik Carlos Calles. Maszyna do zabijania urodzona w Hegemoni a ukształtowana do końca przez Posterunek. O Tobie mówiono, że należysz do starej gwardii, byłeś pierwszym uzupełnieniem. On był przed Tobą, po Zwiadowczym chodziły plotki, że pomagał go zakładać. Na pewno należał do niego przed tym jak spora część żołnierzy zginęła i było trzeba ich uzupełnić. Nigdy się nie lubiliście ale szanowaliście. Szanowałeś go za zmysł strategiczny, za umiejętności walki oraz za to, że potrafił się dogadać z każdym od szeregowca po sztab. Nie lubiłeś w sumie tylko za dwie rzeczy. Po pierwsze cel był dla niego nadrzędny, nie obchodziło go, że zginie 90% jego podkomendnych. I był zimnym skurwielem. Nie zawodowcem a właśnie skurwielem. Strzeliłby do każdego. Kobiety, dziecka... Każdego. A teraz stał za Tobą i to pewnie nie sam.

Douglas “Dodge”, John Grant i Bob Denton

Nim zdążyliście cokolwiek zrobić gdy z jednego z pokoi z lewego korytarza wyszła dwójka mężczyzn. Kamizelki taktyczne, jeden z krótkim shotem, drugi z pistoletem i karabinem na ramieniu. Na twarzach noktowizja. Wyszli powoli ale stanowczo od początku biorąc Was na cel. Jeden Johna, drugi Boba.

Bob Denton

Przesraliście. Za Wami Meks, słyszałeś to po akcencje. Identyczny udawał czasem Morgan. W sumie nawet wiesz skąd skojarzył Ci się Michael. Ten który w Ciebie mierzył trzymał ithace, taką jaką miał sanitariusz.

Thomas

Skradanie się jest niewątpliwie trudną sztuką, paradoksalnie dopiero gdy starasz się zachować ciszę słyszysz ile robisz hałasu. Irracjonalny strach, że ktoś usłyszy bicie Twego serca nie jest najgorszy. W tym wypadku z irracjonalnym było najłatwiej walczyć. Gorzej, że nie wiedziałeś czy ktoś gdzieś się nie czai. Nie wiedziałeś czy nie słyszy obijającej się o bok torby, ocierających się nogawek i kroków. W sumie to faktycznie kroki był najgorsze. Nawet gdy powoli stawiałeś kroki hałas był. To nadepnąłeś na gruz, to ciężkie buty zadudniły o asfalt. Mogłeś zminimalizować hałas ale nie go zlikwidować. Czasem skupiłeś się na otoczeniu i nieuważnie na coś nadepnąłeś innym razem zbyt zwróciłeś uwagę na podłoże i nie wiedziałeś czy coś Ci nie umknęło z otoczenia. W końcu byli tu ludzie i skąd miałeś wiedzieć czy któryś nie strzeli do Ciebie.
Dotarłeś do pałacyku w którym schronili się ludzie. Okrążyłeś go tak by odciąć się od potworów. Oby skutecznie. Natrafiłeś jednak na inną przeszkodę. Pałacyk otaczała blisko dwumetrowa siatka zakończona drutem kolczastym. Mógłbyś się na nią wdrapać ale nie z torbą i karabinem. Niby dałbyś radę przerzucić swoje rzeczy ale bynajmniej nie zrobiłbyś tego cicho. No i drut kolczasty... Jednym słowem jeśli chciałeś dostać się do ludzi w pałacyku miałeś spory orzech do zgryzienia. I to najlepiej było go rozgryźć cicho.

Justin Rush Junior

Odwróciłeś się powoli. W półmroku zobaczyłeś mężczyzne. W sumie to przedewszystkim karabin. Pamięć podsuneła Ci przeglądany kiedyś katalog z bronią. Fn-fal, wersja subkarabinkowa. Oznaczenia kodowego za chiny nie pamiętałeś. I chuj to Ciebie obchodziło. Koleś był wysoki i szczupły, długie, ciemne włosy nosił związane w kucyk. Na wojskowy podkoszulek założył ciemną kamizelkę taktyczną.
- Podnieś ręce drogi panie.
Podniosłeś ręce. Nie miałeś nastroju do dyskusji.
- Dobrze a teraz proszę podejść do ściany i położyć na niej ręce. Pet! Nieuzbrojony! Jeden!
Usłyszałeś kroki z góry. Kogoś ciężkiego. A może czegoś?
- Wody. Jestem spragniony człowieku.
- Drogi panie. Kwestie tej drobnej niedogodności musimy odłożyć na później.
Ciężkie kroki na schodach stały się bliższe, głośniejsze.
Wpatrywałeś się w sylwetkę Federaty myśląc jednocześnie nad sytuacja. Tamten się zirytował.
- Ruchy! Raz!
Podszedłeś do niech z wyciągniętymi rękoma.
- Do ściany cwaniaku!
- Panowie, po co to wszystko? Co chcecie zrobić?
Ciągle szedłeś. Głos Federaty zmienił się, przestał być uprzejmy a stał się zimny, szczekliwy.
- Podejdź do ściany i stań w rozkroku. Zabije Ciebie szczeniaku jeśli tego nie zrobisz.
Nie żartował. Podszedłeś do ściany i położyłeś na niej ręce stając w rozkroku. Jednocześnie zerkałeś na długowłosego. Kroki osiągnęły swe apogeum i ze schodów zszedł drugi mężczyzna. Znacznie wyższy od swego towarzysza i szerszy w barach. Był jak szafa i nie jest to bynajmniej metafora. W półmroku widziałeś wielki tors pokryty mięśniami nie mogącymi należeć do człowieka. Wielki kark i łysa głowa.
Długowłosy skinął na Ciebie karabinem
- Obszukaj go.
Łysy podszedł do Ciebie z bliska zobaczyłeś, że nie ma nawet brwi i rzęs a całe oczy są czarne. Wielkie jak szpadel dłonie zaczęły Ciebie obszukiwać. Sprawdził kurtkę, pod pachami, pas i łydki.
- Czysty
- Sprawdź zaplecze. A Ty usiądź sobie. Czy tam stój.
Federata odpiął od pasa manierkę i Ci ją rzucił. Ledwo złapałeś naczynie, szybko odkręciłeś i zacząłeś pić. Woda ciekła po brodzie, przestałeś pić dopiero jak zacząłeś się krztusić. Mężczyzna czekał cierpliwie, opuścił lufę karabinu.
- A co ja takiego mogę mieć?
- Broń drogi panie. I radzę na razie trzymać się z dala od pistoletu.
Głos na powrót miał miły i uprzejmy.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 22-04-2011, 23:52   #65
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Szedł cicho jednocześnie starając się nie ociągać. Jak ktokolwiek go wykrył, nie mógł zwalniać tępa. Pewnym było, że w pałacyku byli ludzie, ale czy aby neutralnie nastawieni - na pozytywne nawet nie liczył. Nie w tym spowitym w popromiennym pyle, popierdolonym świecie. Wiedział, że przekroczenie progu mogło się równać kulce a łeb, ale cóż mogło go czekać tutaj? Połamanie gnatów na niestabilnym gruncie albo pożarcie żywcem przez jakiś obszarpanych kanibali-mutantów.

Lada moment Thomas miał ujrzeć tyły budynku, w którym zabarykadował się jego cel. Jeszcze chwila. I klapa - wychylając się z karabinem w rękach Thom spostrzegł kolejną przeszkodę. Pieprzony płot wykonany z siatki wspartej na drewnianych belkach - przyozdobiony drutem kolczastym zwanym przez "Legionistów" koroną. Tak koroną, bo takie płoty były królami wśród przeszkód - kurewsko ciężko było je przejść. Pobieżnie rozglądając się po otoczeniu i nie dostrzegając zagrożenia Thomas schował się z powrotem za róg. Trzeba było się temu przyjrzeć w bliska...

Odwieszając karabin wziął w ręce swoją lornetkę i powoli wychylając się sondował dokładniej otoczenie. Do samego płotu prowadził taki sam skąpany w gruzie teren jak wcześniej. Za płotem, tu już robi się ciekawiej, podwórze porośnięte gdzieniegdzie kępkami wysuszonej na wiór trawy i jakimiś bliżej nieznanymi wojownikowi chwastami. Na samym podwórzu walały się kości jakiegoś zwierzaka - może przerośniętego szczura - i zbita butelka. Sam pałacyk wyglądał na o wiele lepszy niż można by się spodziewać. Mimo odrapanych ścian budynek wyglądał bardziej stabilnie niż reszta dostrzeżonych w tym nawiedzonym mieście budowli. Wzrok Thoma od razu przykuły trzy okna chronione okiennicami. Okna były spore i wyglądały na prowadzące na parter budowli. Środkowe było otwarte. Przekroczenie płotu równało się zapewne dostaniu się do środka. Zatem do roboty.

Thom schował lornetkę do torby jednocześnie wyciągając około dwumetrowy, sztywny drut. Zabezpieczony karabin postarał się zaczepić o zapinany na skórzane paski "język" owej torby. Wyglądało to nieźle, ale koniec i tak trzeba było związać drutem. Pozostały niecałe dwa metry drutu. Za mało. Będzie musiał kombinować. Podchodząc ostrożnie do płotu wojownik stanął na palcach i na wyciągniętych rękach przełożył pakunek na drugą stronę. Trzymając koniec drutu Thom powoli opuszczał paczkę aż do jego końca. Gdy ten się skończył pakunek upadł na ziemię. "Kurwa" wyszeptał schylony przy płocie wojownik - "Miałem go złapać przez oczko w siatce". Paczka spadła z niska, ale jak dla czujnego ucha to by wystarczyło. Następna chwila to znalezienie słupa podtrzymującego płot. Przy nim będzie łatwiej pokonać konstrukcję. W "Legionach" uczyli ich jak przechodzić przez takie przeszkody. Ułatwiały to specjalistyczne narzędzia, ale takich, jak zwykle, mu brakowało... Trzeba było działać "na sucho". I to szybko.

Jedynym sposobem na pokonanie takiej konstrukcji było wykonanie dość trudnego siłowo-zręcznościowego manewru. Po wybiciu z ziemi trzeba było złapać się minimalnie pod spiralą z drutu i wykonując przerzut ciała i nóg nad drutem złapać się ponownie z drugiej strony płotu. Kiedyś robił takie rzeczy, ale nigdy starając się zachować ciszę... Usłyszał jakiś szelest. Jakiś szmer. Może to nic, a może... "Dobra czas nagli" pomyślał wykonując skok. "Poszło nieźle" - był na drugiej stronie. "Ale co kurwa...?" - spojrzał na porwaną nogawkę spodni.

Zabierając z ziemi torbę i karabin Thomas ruszył do okna z otwartymi na oścież okiennicami. Znowu pierwszy znalazł się w środku pakunek. Ciche wejście do środka było o wiele łatwiejsze niż pokonanie płotu. Pod samym oknem stała ławka, po której przechodząc wojownik stabilnie - i cicho - mógł stanąć na ziemi. Na ławce leżała jakaś książka, ale pierwsze co należało zrobić było rozejrzenie się po pomieszczeniu. Owo z grubsza wyglądało na klasę przerobioną na pokój mieszkalny. Na środku stał spory stół przy którym był fotel i trzy krzesła. Na stole stały dwa trzyramienne świeczniki. W jednym z nich znajdowały się nieużywane świece. Co więcej koło pełnego świecznika znajdowała się paczka zapałek, scyzoryk i dwa plastikowe kubki. Już po samym stole było widać, że ktoś tu niedawno był. I pewnie zamierzał tu wrócić... W pomieszczeniu znajdowały się również dwie szafy - jedna wielka, drewniana z szerokimi drzwiami, a druga mniejsza, za to metalowa i wyglądająca na pancerną. Ktoś musiał tu nocować gdyż stały tu dwa sienniki na drewnianych stelażach i duże, dwuosobowe łóżko. Koło miejsc spoczynku walały się torba, znoszone, skórzane buty, zasyfione skarpetki i bokserki. "Jakiś cymbał tu niedawno spał". Jedynym cywilizowanym - jak można tu mówić o jakiejkolwiek cywilizacji - wyjściem z pomieszczenia były, otwierające się na zewnątrz, drzwi.

Szybko rozwijając drut Thomas schował go do torby wraz z książką, świeczkami, paczką zapałek i scyzorykiem. Nie mogąc popuścić szafom Thom zawiesił karabin na swoim miejscu i obszukał je. Były w nich same śmieci uznane przez wojownika jako rzeczy codziennego użytku - zniszczone garnki, słoiki, kubki i jakaś wielka szczota. W słoikach były jakieś konfitury, a w jednym spoczywała mętnej barwy zupa. Patrząc co jest w torbie Thomas dostrzegł jakieś książki, czasopisma, rzemyki i obcęgi. "Jak bym miał coś takiego wcześniej nie męczyłbym się tak z tym płotem". Chowając obcęgi, rzemienie i jedną - wyglądającą najlepiej - książkę do torby wojownik zaczął myśleć...

***

"Zachowuje się jak jakiś żółtodziób. Od ostatnich paru godzin mógłbym parokrotnie stracić bebechy. Muszę zachować większą ostrożność. Ale jak ze świadomością, że mam tylko 20 naboi? Kurwa. Będę musiał chodzić tu z mieczem. Nie marnuj naboi. Jeszcze nie..."

***

Był gotowy. Torba na swoim miejscu podobnie jak zwisający przez ramię H&K. Na razie będzie musiał zgarniać wszelkie zagrożenie w kierunku ostrej jak diabli klingi swego miecza. Takie już było wychowanie w "Krwawych Legionach" - "Pociski są walutą a walutę trzeba cenić". Powoli otworzył drzwi...

 
Lechu jest offline  
Stary 30-04-2011, 15:38   #66
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Pojedynczy trup, mieszkaniec miasta Findlay, nie był wymagającym przeciwnikiem, dopiero element zaskoczenia, duża liczba towarzyszy lub też taka niedogodność jak noc, czyniła z niego prawdziwego drapieżnika. Tak na prawdę jednak ich bezmyślność, dziki szał krwi, były zarówno zaletą jak i wadą, sprawiało to, iż w rankingu Groźnych skurwieli nie zajmowali tak wysokiego miejsca jak by mogli. Otóż kilka miejsc wyżej klasyfikował się ktoś inny, grupa morderczych, uzbrojonych i świetnie się asekurujących drani rodem ze Zwiadowczego. Denton zapewne nigdy nie pokusił by się o to małe porównanie, ale wycelowana w jego tors lufa, a nawet nie jedna, przekonała go do tych małych przemyśleń. W tej chwili Zwiadowczy kładł trupy z Findlay porządnym knock outem, bo do cholery nie było teraz nic gorszego od myślącej i planującej każdy ruch istoty, która mogła im zasadzić kopa.

- Spokojnie - rzekł, po czym powoli odłożył swój pistolet na podłogę, następnie zdjął z ramienia Fala i on również tam powędrował - Chcemy porozmawiać.

Teraz pozostało mu już jedynie czekać na rozwój wypadków, Grant chyba przez chwilę się wahał, lecz w końcu i jego broń wylądowała na ziemi. Cóż, chwilę później jego towarzysz broni powiedział coś, co spowodowało, że mimochodem zerknął na niego znacząco. Więc Grant był ze Zwiadowczego, to oczywiście tłumaczyło jego wyszkolenie bojowej, lecz sam John najwyraźniej nie chciał się tym chwalić, gdyż nie mruknął o tym nawet słowem. Każdy miał swoje sekrety.

Zapanowała cisza, żołnierze najwyraźniej jeszcze nie zdecydowali co zrobią z jeńcami, oczami wyobraźni Bob widział już jak strzał z strzelby odrywa mu pół boku i kładzie na łopatkach, a przecież było to tylko jedno rozwiązanie. Mogło to też wyglądać o wiele gorzej, gdyby strzelec lepiej przymierzył mógłby nawet sprawić by kręgosłup Nowojorczyka zamienił się w dwie, luźno powiązane ze sobą części. Na szczęście okazało się, iż rzeczywiście przypomnieli sobie kim jest jegomość Grant, dzięki temu nie zostali od razu rzuceni na solidne przesłuchanie, a zaproponowano im zwyczajną rozmowę. John wszedł za jednym z nich do pokoju, Denton postanowił chwilę odczekać, dać im czas na konwersację, dlatego też wkroczył dopiero po kilku minutach. Tuż za nim, niby eskorta, weszło dwóch żołnierzy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=e7H-63vMo9A[/MEDIA]

Pierwszy z nich był dość młody, wyglądał na dwadzieścia cztery, może dwadzieścia pięć lat, w towarzystwie miał najmniejszy staż, ale nie można było go lekceważyć. Miał na sobie wojskową kurtę oraz trzypunktowy pas, warto było zwrócić również uwagę na jego uzbrojenie, przy sobie miał nie tylko M9, lecz również M40. Jak na tak młodego człowieka z tym uzbrojeniem wyglądał nad wyraz poważnie i dojrzale, broń z każdego potrafiła zrobić mężczyznę. Drugi ubrany był w ciemnie odzienie co skutecznie pomagało mu w maskowaniu się, kamizelkę taktyczną po brzegi wypełnioną miał zapasowymi magazynkami, trudno było nie dostrzec również pistoletu, który spoczywał w kaburze przy pasie. Na koniec warto również zauważyć, że uzbrojony był w MP5SD5, broń spoczywała luźno w jego dłoniach, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że trzymał ją od niechcenia, ale zapewne zdołałby przejść do pozycji strzeleckiej w mgnieniu oka, gdyby tylko zrobiło się zbyt groźnie. Ta kilku osobowa armia była świetnie wyszkolona, dobrze zrobił nie ryzykując z nimi strzelaniny, nawet w normalnych warunkach byłaby to ciężka przeprawa, a w tej ciemności i sytuacji po prostu nie mieli szans. Postanowił dać wolną rękę Grantowi, sam tymczasem zajął się rozmyślaniem nad tym jak skończyła by się bitwa między żołnierzami Zwiadowczego, a tymi z Nowego Jorku, był mieszkańcem tego miasta i nie raz widział ich w akcji, na pewno byłoby ciekawie.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 30-04-2011, 21:26   #67
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Woda. Ledwo zdał sobie sprawę, że cienka stróżka cieknie mu po brodzie. Nie starł jej. I tak nie miał ochoty się w tej chwili ruszać. Coś w tym jest, że pragnienie zabija powoli. Teraz dopiero czuł jak wszystko pulsuje. Wcześniej był chyba wyschnięty na wiór. Próbował odnaleźć jakieś zapasy w tym zapyziałych ruinach, ale, jak dotąd, bezskutecznie.

- Dziękuje - Mówił powoli. Słowa grzęzły mu w gardle. Szorstki suchy język zaczynał ćmić tępym bólem. - co tu robicie?

Manierka wyschła. Zdało się słyszeć szelest piasku na jej dnie. Justin wyciągnął rękę w celu zwrotu opakowania po przemokrej, przepysznej i przepokrzepiącej wodzie, ale tamten, długowłosy, skrzywił się zdegustowany.

- Proszę ją sobie zatrzymać. Zostaliśmy w bardzo niekomfortowej sytuacji zostawieni przez towarzyszy.

Łysy wielkolud ogarniał coś w restauracji. W sumie, towarzyszące temu odgłosy nie pozostawiały nic wyobraźni. Kolos po prostu przestawiał meble. Długowłosy dżentelmen zdawał się być opanowany do granic możliwości. Zdawał się robić to z trzy razy dziennie. W głowie Rusha pstryknął kalejdoskop i myśli powędrowały w całkiem innym kierunku.

- To, jak każdy. - Zaśmiał się i walnął otwarcie: - Czyli nie zamierzacie nic dziwnego ze mną robić?

Przez twarz nieznajomego przebiegł cień skrywanego uśmiechu. - Wypraszam sobie, drogi panie, takie insynuacje.

Rush ruszył ramionami.
- Ciężko przewidzieć na kogo się trafi. A gdy się już trafi, to i tak bywa jeszcze gorzej. Dlatego pan mnie obszukał i dlatego ja patrzę nieufnie na panów.

Federata, tak z całą pewnością był to federata (Nonszalancja, dystyngowanie, maniery, tak bez wątpienia), uśmiechnął się. - No proszę, nawet w takim miejscu można spotkać kogoś kto potrafi się wysławiać. Dokładnie rzecz biorąc na kogoś kto próbuje poprawnie się wysławiać.

I jeszcze kawał chuja z niego. Tak, to Federata.
Z restauracji wyszedł olbrzym. A raczej zdawało się, że to restauracja zeszła z niego, bo ledwo przeciskał się przez ościeżnice. Imponujące postawa była tylko zarysowana szarym blaskiem umierającego dnia. Ruch uważał jednak, że w pełnym świetle wyglądałby równie imponująco. Któż urodził takiego kolosa? pomyślał. Kolos rzucił niezgrabne - Czystko sierżancie - i zaczął się drapać po łysej glacy. Biceps napiął się do imponujących rozmiarów. Sierżant, dziwnie zmienionym głosem, zarządził barykadowanie drzwi.

- Dobra młody. Weź swego colta, może się przydać i siadaj. Głodny? - Zapytał Pan i Władca. Głos wrócił do poprzedniej barwy. A drzwi wejściowe zostały wsparte wielkim blatem grubego stołu.

- Głodny, głodny. Przydać? - Ruch był lekko zdziwiony propozycją. - ...a do czego?

- To zaraz dostaniesz jedzenie, tylko Pet skończy robotę... Do czego? Popatrz, co się w tym mieście dzieje?

- Nom, - westchnął Ruch, - kilku załatwiłem. Ale bywa ich dużo. Można by się porządnie zabarykadować. Albo udać się gdzieś na górę? Jakby zawalić te schody jakąś ciężką szafą, mogłoby im to trochę utrudnić sprawę.

Czuł się znacznie lepiej. Jakby wczoraj nie istniało. Jakby nie rzygał dzisiaj żółcią. Jakby nie widział tej rozszarpanej małolaty w stacji i nie rzygał raz jeszcze. Podszedł do blatu recepcji. Przyjrzał się szczątkom żywego trupa i splunął. Po chwili odwrócił się do rozmówcy z bronią w ręku, zważył ją. Ta chwila trwała dość długo by przez synapsy mózgu Rusha nie mogła przejść choć jedna myśl o zwykłym pryśnięciu. Włożył broń do kabury, po czym wziął torbę, stojącą kilka kroków dalej i zarzucił na ramię. Spojrzał pytająco.

- Zaraz udamy się na górę. Wystarczy, że zmusimy ich do wywołania hałasu co pozwoli nam ewakuować się oknem. Są za głupi by się tam zaczaić co innego z naszymi byłymi towarzyszami...

- Co z nimi? - zapytał poprawiajac torbę łokciem. Skrzywił się, coś wbijało mu się w łopatkę.

- Są dobrze uzbrojeni i wyszkoleni. Do tego agresywni.

- Tak z natury? - zaśmiał się. - To ich strzały słyszałem jakiś czas temu? - zapytał już całkiem poważnie.

- Niewykluczone. Tak, z natury... Masz rację, tu chodzi o naturę a raczej o hierarchię wartości. Wolą zarobić na towarzyszach i się z nimi nie podzielić nagrodą.

- No to dziady. - Prze chwilę panowała cisza. W restauracyjnej części Pat, albo Pet robił trochę rozpierduchę. - Czyli pryskacie z tego miasta? Tak? Tak ogólnie?

- Zgadza się, wcześniej jednak chcemy dać pewnym osobom nauczkę. Udowodnić im, że nie pieniądze są najważniejsze.

- A no nie są. Z tym, że do ucieczek lepszy ze mnie kompan niż do dawania nauczek. Tak w razie czego mówię...

Długowłosy uśmiechnął się. Tym razem jakoś tak paskudnie, dreszcz zbiegł po kręgosłupie. - Możesz w każdej chwili, chłopcze, odejść. Nie jesteśmy jak oni.

- Cieszy mnie to chyba bardziej niż ta manierka wody. W takim razie może postarajmy się o to, by nie dorwały nas te maszkary tej nocy.

Hałas ucichł i w drzwiach pojawiła się dużych gabarytów postać. Szła dziwnie i nie była sama. Nie widział by tego gdyby nie obejrzał się przez ramie. Gdy wzrok powrócił na Sierżanta, ten przykucnął z impetem i poderwał karabin. Zza łysego Peta odezwał się głoś. Justin przeklnął chwilę, kiedy wkroczył do tego miasta.

- Witam, osławiony Zwiadowczy.

Ruch zamarł. Co to za cholerne czasy, gdy nawet sikając trzeba patrzeć, czy coś ci jaj nie odgryzie? W restauracji było jaśniej. Dużo jaśniej, gdyż okna w części jadalnej były duże, a szyb częściowo nie było w ogóle. Ruch zamarł. Ręka szybko powędrowała w stronę colta. Miał nadzieję przykucnąć. W chwili obecnej zasłaniał go Pet, ale to mogło się zmienić. Gdy padną pierwsze strzały padnie na ziemię i uraczy nogi agresora ołowiem. O ile odróżni te najeźdźcy od tych Peta.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 01-05-2011, 00:01   #68
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
"Ramię tętni bólem. Że też skurwiele musiał ugryźć. Jeszcze zamienię się w to pieprzone bydle! Rozumiem śmierć od kuli czy noża to żołnierska rzecz. Ale zamiana w zombi. Gdzieś tutaj musi być lekarstwo. Zawsze było w przedwojennych filmach."

Justin Rush Junior

- Czego chcesz?
Długowłosy mierzył prosto w pierś swego towarzysza, olbrzym trzymał ręce wysoko w górze. Justin mógł widzieć tylko kontury całej trójki. Nowo przybyły ciągle celował w głowę umięśnionego.
- Porozmawiać.
- Nie mogłeś wejść i zaproponować herbatki?
- Rozumiem to co i Ty. Lepiej rozmawiać trzymając broń przy głowie rozmówcy. Tamten chłopak się o tym przekonał.
Próbowałeś stać się co raz mniejszy i mniejszy... A nóż zapomną o Tobie? Nie wierzyłeś by ten kolo przyszedł na pogaduszki.
- Amerykanie z terrorystami nie negocjują!
- Ehe... Po prostu powiedz, że Zwiadowczy nie widzi nic złego w strzelaniu przez swoich żołnierzy. Strzeliłbyś gdybyś miał pewność, że kula po przejściu przez tego tu nie zatrzyma się na mojej kamizelce.
Długowłosy uśmiechnął sie, było to słychać w jego głosie.
- No proszę. A jak nazywa się ten co zna tak dobrze metody działania Trzeciego Batalionu Zwiadowczego Posterunku?
- Szeregowy Dexter Reeves. Ale pewnie dużo Ci to nie mówi, dawno służyłem.
- Czego chcesz szeregowy?
- Nic złego, przed chwilą natknąłem się na Waszą znajomą. Jennifer chyba znasz?
- Co z nią?
Głos długowłosego stał się na powrót zimny.
- Nie zdążyłem zapytać. Za to Ciebie chyba dziwi, że jeszcze żyje.
- Ostatnio zombi ją gryzły.
- Dobra żołnierzu. Chce stąd zwiać tylko tyle. Obojętnie czy skuty do Posterunku czy do Detroit, na razie chce poprostu przeżyć. Łapiesz?
- Łapie. Wiesz, że my nie skuwamy.
- Wiem ale chce przeżyć. Dobra wielkoludzie możesz odejść i podnieść swoją klamkę.
Pet szybko odszedł kilka kroków, odwrócił się i zaczął iść tyłem do swego rkmu. Długowłosy i przybysz ciągle do siebie celowali. Ciszę przerwał Dexter.
- To jak? Spróbujmy z tego bagna wyjść razem a potem się zobaczy?
- Spróbujemy szeregowy. Jonathan von Sprinfield, trzeci rok na konkratcie Posterunku a Twój niedawny zakładnik nazywa się Pet.
Obaj opuścili broń, żaden jednak nie odwiesił karabinu na plecy. Również Ty powoli wstałeś trzymając rękę z gnatem wzdłuż ciała, wolałeś być ostrożny. Tym razem to Jonathan przerwał ciszę. Zapraszam na górę. Pet, ustaw się jak poprzednio. Tym razem nie daj się zaskoczyć.
- Tak jest sierżancie.
- To środek bezpieczeństwa. Proszę mi uwierzyć. Ostatnie co chce to by ktoś Wam w plecy otworzył ogień z rkmu.
Dexter od razu wychylił się ze swoją ripostą naśladując przy tym bardzo udanie akcent Federaty.
- Ależ wierzymy drogi panie. Szczególnie jeżeli pan, panie von Springfield idzie z przodu. Też bym w takim wypadku nie chciał serii z minimi.

Weszliście po schodach na górę, Jonathan pierwszy za nim Dexter, Ty a na końcu Pet idący tyłem ze swoją machiną zagłady.
Korytarz był długi i… hotelowy. Ktoś na jego środku nawet położył dywan. Koloru niestety nie mogłeś ocenić. Brak światła sprawiał, że ledwo widziałeś plecy Reevesa a żeby się nie potknąć musiałeś iść z dłonią przy ścianie.
Po obu stronach korytarza były drzwi, wszystkie otwarte. Długowłosy skierował się do drugich z prawej wraz z Dexterem poszliście za nim. Pet został na korytarzu.
W pokoju było łóżko. Najprawdziwsze, małżeńskie łoże! Z trudem oderwałeś wzrok od materaca (sprawiał wrażenie niesłychanie miękiego) i przeniosłeś je na cztery krzesła stojące przy niewielkim stole, prześlizgnąłeś się po nich i wielkiej szafie by zawiesić spojrzenie na fotelu spełniającym wrażenie wygodnego. Przy fotelu stał niewielki stoliczek z przedwojennymi gazetami a tuż za nimi były kolejne, otwarte drzwi. W półmroku widziałeś przeciwległą ścianę wyłożoną kafelkami.

Przez otwarte okno padało światło zachodzącego słońca, dzięki niemu mogłeś przyjrzeć się Dexterowi i Jonathanowi. Obaj byli mniej więcej rówieśnikami, mieli może z pięć lat więcej od Ciebie a może trochę mniej lub trochę wiecej? Do tego obaj nosili kamizelki taktyczne z magazynkami, na tym jednak podobieństwo się kończyło. Reeves nosił swoją rozpiętą, ukazując kremowy (niegdyś pewnie biały) podkoszulek a w jednej z kieszonek nosił paczkę fajek. Nieogolony z włosami średniej długości i twarzy „przystojniaka”. Musiał mieć branie u dziewczyn.


Jonathan nosił swoją czarna kamizelkę na białej (tak białej!) koszulce z krótkimi rękawami. Parę kieszonek miał zajętych przez magazynki do karabinu a parę przez pistoletowe. Włosy musiał niedawno myć (niedawno oczywiście jak na obecne standardy) a po zaroście nie było nawet najmniejszych śladów.
Reeves pozwolił dla swego karabinu (jakiegoś myśliwskiego) zawisnąć i sięgnął po fajki. Wyciągnął w Twoim kierunku wymiętą paczke Black Devile wypełnioną skrętami. Potem poczęstował Jonathana, Federata jednak odmówił. Dexter, zupełnie jakby nie dawno nie groził bronią dla Waszego towarzysza (no dobra dla towarzysza długowłosego) wyjrzał przez okno i zapalił skręta. Jonathan skrzywił się wyraźnie. Chwilę tak staliście w milczeniu. Długowłosy w końcu usiadł na krześle i położył fala na kolanach, to on przerwał ciszę.
- Według moich informacji sprawa wygląda tak. W mieście biega dużo zombi, gdzieś czai się snajper z barretem a do tego w mieście czają się moi „towarzysze”. Nie wiadomo jakie mają zamiary a wręcz nowiny pana Reeves wskazują, że nie są one dobre.
Dexter nie mógł widzieć rzuconego Ci przez długowłosego spojrzenia pod tytułem „ani słowa”. Federasta kontynuował.
- Czyli aby przeżyć trzeba zlikwidować snajpera, który według moich doświadczeń nie daje opuścić miasta nikomu, uciec przed zombi i nie pozwolić dla moich towarzyszy uniemożliwić to wszystko.
- Banał.
Reeves zaciągnął się fajkiem i wyjrzał przez okno.
- Widziałem resztę Twoich znajomych. Nie byli z Jennifer, musieliście się poróżnić. Mimo to wszyscy byli o w tamtym pałacyku.
Odwrócił się w Waszą stronę.
- Nastaje zmierzch. Czy to nie najlepsza pora na załatwienie naszych spraw? Szczególnie, jeżeli snajper nie ma noktowizji…
- Zgadzam się drogi panie. A co Ty o tym sądzisz?
Długowłosy spojrzał na Ciebie po raz kolejny, tym razem uprzejmiej.

Thomas

Wyszedłeś ostrożnie i się obejrzałeś. Stałeś w korytarzu w którym było mnóstwo drzwi. Po prawej zakończony był zakrętem a po lewej aż dwoma, jednym w połowie długości, drugim na końcu. Okiennice po obu stronach były otwarte i dlatego zobaczyłeś przy dalszej z nich trupa. W sumie tamte szturmujące drzwi wyglądały też na martwe. Po chwili zastanowienia z mieczem w dłoni ruszyłeś w prawo w stronę bliższego zakrętu. Trup niepokoił i to mocno. Oglądałeś się co raz ale nie wstał. W końcu dotarłeś do zakrętu. W ostatnich blaskach zachodzącego słońca zobaczyłeś hol i schody na górę. Czysto. Żadnych ludzi, żadnych potworów. Odwróciłeś się i jeszcze raz spojrzałeś na ciało. Czy na pewno leżało tak daleko?
Ruszyłeś w jego stronę sprawdzając po drodze każde drzwi. Większość pomieszczeń było klasami zaadaptowanymi do pomieszczeń mieszkalnych i zamieszkanych przez parę osób. Raz tylko natknąłeś się na zamknięte drzwi a innym razem na kibel w którym ktoś zabił otwór drewnianą płytą. Obok leżała połamana, oryginalna deska.
Dopiero przy kolejnym zakręcie trafiłeś na coś ciekawszego. Nacisnąłeś na klamkę i wszedłeś do mniejszej ale lepiej urządzonej klasy. Z początku przez mrok, spowodowany zamkniętymi okiennicami nie wiele widziałeś. W końcu dostrzegłeś zarys łóżka (nie siennika!), szafy, stołu z krzesłami wyglądającymi w mroku na podobne i kolejnej szafki zamkniętej na kłódkę. Uderzyło Ciebie to, że było tu tylko jedno łóżko. I wtedy usłyszałeś kroki.

Bob Denton i John Grant

Sytuacja z początku wydawała się nie ciekawa ale powoli to się zmieniało. Zaczęło się od rozbrajającego się Dentona w ślad którego poszedł Grant, chociaż posterunkowiec od razu nie odłożył broni, najpierw pozwolił po prostu karabinowi swobodnie zawisnąć. Głos meksa nie pozostawiał jednak wątpliwości co do jego oczekiwań, wystawione w górę ręce Johna nie wystarczyły.
- Broń na glebę, łapy z dala od niej. Powoli.
Grant odpiął spokojnie karabin z pasów mocujących i położył go na ziemi. Celowo nie zabezpieczył broni, tak na wszelki wypadek. Tuż obok spoczął Colt i granatnik. Kiedy już wstał i się wyprostował zapytał:
- Nie poznajecie weterana? John Grant, były frontowiec Zwiadowczego... trzy zmiany na Froncie...
Najpierw odpowiedział mu zdziwione spojrzenie Boba na odpowiedź Zwiadowczego należało poczekać. W skład elitarnego oddziału Posterunku wchodziło od 100 do 150 ludzi, nie zawsze wszyscy się znali i kojarzyli. Niektórzy najemnicy nie widzieli prawie nikogo po za swoją grupą, resztę spotykali tylko na większych akcjach. Teraz zaległa cisza. Cieżka. Grant wiedział, że Carlos go znał ale co z resztą? Teraz gdy byliście rozbrojeni na jedno słowo Meksa mogli Was rozstrzelać. Przed oczami Boba stanęły wszystkie rany jakie widział po postrzałach z strzelby. Nie były to pocieszające myśli.
Cisze przerwał raptowny odgłos, dziwnie nie pasujący do tego wymarłego budynku oświetlanego tylko przez leżącą na ziemi latarkę Boba. Meks zaniósł się głośnym śmiechem. Szybko się zmitygował i zamilkł.
- John Grant. Sierżant. Jak mogłem nie poznać. Ale to tylko powód by Was nie tylko rozbroić ale i skrępować. No dobra sierżancie nie strzelimy od Was ale łapy z dala od broni. Możecie się odwrócić.
Skorzystaliście z tej możliwości. Za Wami stało trzech mężczyzn. Widzieliście tylko sylwetki, wszyscy chyba noktowizory. Zwiadowczy nie używał termowizji, na ludzi się nieopłacała, szczególnie gdy polowało się na dezerterów Posterunku.
Pierwszy mężczyzna trzymał w rękach shotguna, pełnowymiarowego dla odmiany. Średniego wzrostu i średniej postury, mimo tej przeciętności Grant rozpoznawał w niej oficera Zwiadowczego.
Za nim po lewej ktoś stał, musiał być ubrany w strój kamuflujący lub granat bo zlewał się z tłem. W ręku trzymał jakiś automat.
Po prawej Carlosa stał trzeci mężczyzna, chyba w kamizelce taktycznej z klamką w dłoni i lufą karabinu nad ramieniem.
Hegemończyk dał krok w bok podchodząc do tego w kamuflażu i pokazał shotgunem na otwarte drzwi.
- Zapraszam na rozmowy.
Głos miał raczej miły, jak John wiedział zupełnie nie pasujący do charakteru.
- Bill, Gary, czujki. W razie kontaktu meldować.
Grant pierwszy poszedł we wskazane miejsce.
Pokój był nieduży. Może kiedyś tu był składzik? A może kanciapa? Kto wie. Kogo to obchodzi. Teraz na środku stał okrągły stół i sześć krzeseł. Po podłodze walała się butelka po jakimś alkoholu i rozsypane karty oraz drobne gamble. Jakiś nabój, ołówek, kość do gry... Na środku stołu stał siedmioramienny świecznik ale tylko z trzema świecami przy nim leżały zapałki. Meks oparł strzelbę o ścianę tak by stół dzielił Granta od niej i zapalił świeczki. Mógł mu teraz się przyjrzeć. Przekonać się, że jedyne co się zmieniło to wiek. Umięśniony (ale nie bez przesady) tors przecinały mu dwa pasy z nabojami do strzelby. Pas podtrzymujący bojówki podtrzymywał również kaburę z klamką i ładownicę. Porucznik Carlos Calles mimo lat wyglądał jak przedwojenny bohater telenoweli, latynoski amant. Jednak to ciało rodem z jakiejś “Dynastii” kryło morderczego sukinsyna. Meks rozsiadł się na krześle przy swojej strzelbie, noktowizor miał nasunięty na czoło.
Grant odezwał się pierwszy
- Przypuszczam, że wizyta Zwiadowczego w tej dziurze ma coś wspólnego z tym tajemniczym wirusem? Zresztą nie obchodzi mnie to, bo wiem że nie powinno. My szukamy zguby... za gamble rzecz jasna. Nie mieliśmy zamiaru wchodzić nikomu w drogę.
- Nie chcieliście wchodzić w drogę. Ale weszliście. Pół biedy, że nam. Przez wzgląd na stare czasy możemy rozejść się w pokoju.
Oficer machnął lekceważąco ręką.
- Ale. Mamy wspólny problem. Nie tylko zombi a i snajpera z półcalówką. Wygląda jakby sam Bóg zesłał nam na pomoc legendę Frontu samego Johna Granta.
W głosie Meksa nie było można usłyszeć szyderstwa.
- Bez niepotrzebnych ironii. Snajper nie jest wasz? Możemy się go współnie pozbyć...
- Można. Tego budynku nie upilnujemy, jest za duży i za dużo tu okien. Nurtuje mnie czy ten snajper ma nokto lub termo wizje. Można by go spróbować w nocy dorwać, podejść pod ten biurowiec z którego napieprza.
W tym momencie do pokoju wszedł Bob w towarzystwie kolesia w maskującym stroju i snajpera. To właśnie ten drugi odezwał się do Latynosa.
- Poruczniku, było ich trzech.
Calles spojrzał na Was.
- Znajdź go Frank.
- Tak jest sir.
Koleś z MP5 wyszedł a Wy spojrzeliście po sobie. Faktycznie, szczur wsiąkł zaraz na początku tej draki. Grant zobaczył, że snajper podnosi lekko pistolet w stronę Dentona, Latynos nie poruszył się za to odezwał.
- Chcecie porozmawiać a tu znikacie. Co o tym powiesz John?

Douglas „Dodge”


Swoje długie życie zawdzięczasz jednemu, zamiast myśleć i myśleć uciekałeś. Gdy tylko wyczułeś instynktownie, że będzie draka od razu dałeś dyla. Niech tamci giną. Cicho ale i szybko przesadziłeś balustradę i zawisłeś po drugiej stronie. Wisiałeś tak i… wisiałeś. Ręce bolały jak jasna cholera ale zasadzkowicze nie zauważyli Ciebie a obaj żołnierze byli zbyt zajęci bronią tamtych. Gdy myślałeś, że już nie wytrzymasz kroki się oddaliły a co lepsze żołnierze rozmawiali przy tym, resztką sił rozhuśtałeś się i puściłeś upadając na przygiętych nogach na sienniku, który zamortyzował (i wyciszył) upadek. Po tym wyczynie nie wstałeś jednak, zamiast tego siedziałeś ciężko dysząc i masując ramiona. Gdy doszedłeś do siebie sięgnąłeś bo zajumaną Willdburnowi butelką i łyknąłeś solidnie. Bimber koił nerwy i palił gardło. Powoli wstawałeś myśląc co dalej. Na górę do żołdaków raczej nie miałeś co iść, tutaj mogłeś się rozejrzeć. Może wyjść tylnim oknem. A nóż zombiaków tam nie ma?
Nie usłyszałeś kroków za sobą. Wyczułeś ją szóstym, dostępnym dla nie wielu zmysłem.

***

"Widzę go, zwykły szczur. Trudno. Zginie. Biorę go na cel, heckler jak zwykle bezgłośnie wypluwa swego śmiertelnego pasażera."

***

Jakiś cień z karabinem. Rzuciłeś się pochylony w blok, prosto do drzwi. Kula poleciał gdzieś… Odgłosu nie było ale Ciebie to nie wiele obchodziło. Usłyszałeś następne pyknięcie i zobaczyłeś jak cień z karabinem pada a wokół niego robi się czerwono. Zniknąłeś w pokoju zamykając drzwi i przywierając do ściany. Drzwi zamykały się do zewnątrz, nie miałeś już sił czepiać się klamki. Ledwo żyłeś po akrobacjach.

***

"Odwracał się, powoli. Skurwiel wyczuł mnie tak jak może tylko jeden doświadczony myśliwy drugiego. Dobry był. Widziałam w mojej infrawizji wyraźnie kropkę celownika MK23, ściągnęłam spust. Jego głowa eksplodowała, ciało upadło a tuż obok jego wypieszczone, wyciszone cudo. Widziałam jak na górze temu wszystkiemu przypatruje się Bill. Socom wypluł bezgłośnie kolejną kulę, widziałam jak Teksańczyk pada. Muszę się śpieszyć, Carlos nie jest idiotą, na pewno nie wystawił tylko jednej czujki, a tu jest jeszcze ktoś. Podbiegam, bezgłośnie, jak cień. Otwieram drzwi, zamknięte okiennice sprawiają, że w środku panuje mrok. Co to dla mnie. Od razu lokalizuje cel. Starszego mężczyznę, szczura. Nie stać mnie na stratę pocisku, nie stać mnie na stratę czasu. Nie gdy gonię się z Callesem."

***

Drzwi się otworzyły, zobaczyłeś kobiecą sylwetkę. Pistolet zakończony tłumikiem i gdzieś w tle dziwny okular założony na lewe oko. Serce Ci zmarło, prawie dostałeś zawału.
- Spieprzaj.
I znowu ożyło. Nie było trzeba Ci dwa razy powtarzać. Wybiegłeś. Nie na górę, gdzie byli uzbrojeni psychole, nie na zewnątrz gdzie zombi już waliły w drzwi i okiennice. Pobiegłeś w głąb budynku. Gdy tylko dobiegłeś do miejsca gdzie hol był przecinany przez korytarz znowu wdepnąłeś w gówno. Zobaczyłeś odwracający się czarny cień. Wysoki murzyn trzymał w dłoni miecz i patrzył się na Ciebie. Wyszedł prosto z pokoju komendanta Owensa.

Thomas

Słysząc szybkie kroki odwróciłeś się, spiąłeś gotowy do walki. Ale było to niepotrzebne. Z prawej wybiegł mężczyzna, zgarbiony, ubrany w łachmany, ciężko dyszący. I śmierdzący. Stanowczo nie uzbrojony i stanowczo żywy. Miła odmiana.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 11-05-2011, 16:59   #69
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Zgadzam się drogi panie. A co Ty o tym sądzisz?

Długowłosy, Jonathan von Sprinfield, sierżant i zwiadowca, spojrzał na krótkowłosego, i mało znaczącego, Justina Rush'a Juniora. Ten stał jednak odwrócony tyłem. Wiedział, że pytanie skierowane było do niego. Tylko jego nazywał "drogim panem". Szybko zaprzyjaźnił się z nowo przybyłym szeregowym. Nic tak nie zawiązuje znajomości, jak pistolet przystawiony do głowy, albo do głowy twojego kumpla. Sytuacja w ciągu kilku zdań przeistoczyła się z beznadziejnej w całkiem interesującą. Jeśli tempo zostanie utrzymane, to do północy, Rush, powinien zostać miejscowym królem, albo dławić się własnymi szczynami w jakimś rynsztoku. Bo przecież życie kołem się toczy, czyż nie?

Opierając się o parapet widział całkiem spory obszar. Przez sekundę przeleciało mu przez myśl, że może tak łatwo wystawiać się na strzał owego snajpera. Ale na zewnątrz było dużo jaśniej - to po pierwsze, a po drugie - i istotniejsze, ten cały Reeves też wyglądał, a znał się na wojaczce nie z gorsza. Chyba. Reeves, czy nie znał u siebie w Contlin, kogoś o takim nazwisku? Z resztą czy to teraz ważne? Contlin leży Bóg tylko wie gdzie. A on ma problem się wydostać z tego miasta.

No właśnie, czemu? Banalne pytanie, a odpowiedzi próżno szukać. Spojrzał na pałacyk, piękny... Ktoś się tam krzątał, to też Rush szybko schował się lekko. Racjonalnie myśleć trzeba by było, iż go nie zobaczą, ale ostatnie doświadczenia prowokują walkę rozsądku z odczuciami. Tak też jest z tym miastem. Mistycyzm, można by rzec, walczy z realizmem. Czym, że są te demony chodzące pokracznie i nie imające się kul? Zwykłym wymysłem Molocha, do cholery! Ale kimże jest ten snajper? O tego ciężko będzie się dowiedzieć. Bo może ma powody, a może po prostu jest popierdoleńcem. Nikt nie zgadnie.

- Ja uważam, że trzeba po prostu stąd zwiać. Bez zadym, bez zabawy w wojaków i inne takie. Cały czas w cieniu, cały czas na wschód. Bo do północy tam jest najciemniej. Po północy w odwrotnym kierunku. - Wzruszył ramionami.

Kilka wieżowców. W tym ten najwyższy. Nie sposób ogarnąć wszystko wzrokiem. Nawet z tego wielopiętrowca. Ale czy nie należało by się przygotować na jakąś ewentualna ewentualność? Zawsze należy. O tym najczęściej zapominał. I to najczęściej sobie później przyrzekał. Zajrzał zatem do swojej torby. A myślami był gdzieś skradający się jak kot opuszczający łowiska. Gdzieś poza miastem.

Zamierza przejrzeć swoją zdobycz, zjeść i nabrać sił. Jeśli od niego by to zależało, to poczekał by do rana, ale wie, że mogło by to być niebezpieczne. Jednak był bardzo zmęczony. I będzie nalegał nawet na najkrótszą drzemkę, mimo, że nie będzie jej pewny. Nie ufał tym ludziom. Ostatnio mało kiedy miał okazję komukolwiek ufać.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 12-05-2011, 13:03   #70
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Po wejściu do najlepiej urządzonej klasy Thomas zabrał się za oględziny pomieszczenia. Jasnym było, że nie dostrzeże szczegółów bez dostatecznej ilości światła - uchylił więc drewniane okiennice od dawna zalegające na oknach. Zawiasy dębowych okiennic cicho zaprotestowały. Dopiero teraz pomieszczenie pojawiło się w całej okazałości...

W pomieszczeniu był stół z czterema stojącymi wokół krzesłami. Wyglądały na solidną, stolarską robotę. Kolejne w oczy rzuciło się łóżko - wyglądało na niedawno odwiedzone. A może tylko tak się mu wydawało? Koło łóżka stały dwie szafy. Pierwsza, duża i drewniana. Mnóstwo rzeczy w środku. Jakieś dwie figurki, magazyn wędkarski, mapa samochodowa, samotny nabój .38 i nie domagająca już dwururka. Wszystko trafia bezgłośnie do torby Thomasa. Druga szafa była mniejsza za to metalowa, z sporą kłódką - wyglądała na pancerną. "Później może spróbuję ją otworzyć" pomyślał obracając się znowu w stronę drzwi. Pomiędzy nim a wyjściem zauważył dużą, ale zakrzepłą i przestarzałą plamę krwi. Ktoś inny mógłby się pomylić, ale po pewnym czasie na arenie poznaje się krew po czymś więcej niż samej barwie...

***

"Wygląda na zwykłego szczura. A jednak życie uczy, aby zawsze przeceniać przeciwnika. I nie doceniać samego siebie... Albo to idealny aktor albo się naprawdę boi. Nie ważne co czuje. Musimy sobie pogadać..."

***

Wychodząc z sali Thomas zostawił lekko uchylone drzwi - na tyle aby Dodge się zmieścił. Wiedział, że jak staruszek umie się skradać będzie to robił lepiej od niego. Karabin wysoko i znowu cisza - szedł krok za krokiem w kierunku schodów...

 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172