Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2011, 22:26   #41
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Gapiłam się w oczy Borysa, zwężone od złości i bezsilności, kiedy opowiadał o tym gdy jako szczyl zaprzedał duszę diabłu za dwieście złych. Chociaż tyle, że nie puścił skóry tanio.
Nie mogłam go potępiać. Za mniej robiłam gorsze rzeczy, tyle, że mnie brakowało jaj żeby wystawić siebie samą. Ja wystawiałam innych.
- Dobra, Borys – mój głos brzmiał łagodnie, jakbym nie mówiła do dwumetrowego faceta ale do dziecka raczej. - Dowiemy się co namieszali ci z głową. Dowiemy się kto i każemy mu to odkręcić.
Prawdę mówiąc tliła się we mnie nadzieja, że nie będzie to konieczne. Vixen znała się na ludzkich mózgach. Rozkładała je na części pierwsze i skręcała na powrót jak pierdolone silniki wysokoprężne. Vix będzie wiedziała co robić. Przeczyści wszystkie części, wygrzebie cały brud i rdze i wszystkie przewody w Borysa głowie znów będą śmigać na cacy.

Wiecie co? Optymizm powinien być kurwa karany. Surowo.

* * *

List gończy. Wielki telebim był wypełniony moją podobizną przedstawiającą znajomą, niezbyt idealną twarz, najpierw „en face” a później, kolejno, z lewego i prawego profilu. Na zdjęciach byłam nie tyle młodsza co mniej zmęczona. W oczy rzucały się pierwszoplanowo moje płomiennoczerwone włosy i asymetryczna kość nosowa, która źle zrosła się po złamaniu. Pamiątka po barowej bójce.
To był najmniej odpowiedni moment na odzew mojej kobiecej próżności ale w głębi poczułam się urażona, że wywlekli tak fatalne ujęcie. W rzeczywistości prezentowałam się przecież znacznie korzystniej.
Przypuszczalnie fotki zostały wyciągnięte z mojej kartoteki, tuż po spotkaniu z Hansem o czym świadczyła zapuchnięta warga i mina cierpiętnicy. Podświadomie wiedziałam, że to jego sprawka. Sukinsyn miał na moim punkcie obsesję i teraz wykorzystywał formalne kanały aby mnie dorwać. Ale czy mógłby aż tak naginać swoją pozycję na drabinie władzy Federacji? Może powinnam sobie zadać pytanie dlaczego Muller się mną zainteresował w pierwszym rzędzie? Myślałam, że wpadłam przypadkiem i to nakręciło całą spiralę naszych zwyrodniałych relacji. Ale może Hans zainteresował się mną z innego powodu? Tylko że nie było mnie na liście Rutgera. Mnie nikt nie wtłoczył w zwoje nerwowe ultratajnych informacji. Byłam nikim. Dlaczego więc awansowałam na sam szczyt listów gończych? Czy to była osobista wendetta Mullera? Kurwa, przecież teraz będzie mnie ścigał każdy łowca głów w tym pogrążonym defetyzmem mieście. Czy on sobie zdawał z tego sprawę? Zawsze powtarzał, że mnie kocha. Ilekroć słyszałam to z jego wąskich odpychających usta zbierało mi się na mdłości. Nie, miłość tak nie działa. To czym darzył mnie Hans nie miało z tym nic wspólnego. Jemu chodziło o posiadanie. Chciał mnie mieć na własność. Ubezwłasnowolnić.
Hans był karykaturą człowieka.
Nic dziwnego, że pałał karykaturą miłości.
Chorą, skażoną, zdegenerowaną.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=A0Xp_Ot05G0&feature=related[/media] List gończy.. Mimowolnie się uśmiechnęłam. To było kpiące prychnięcie zmieszane z niedowierzaniem. Musicie mi wybaczyć cynizm, no ale ja? Wróg publiczny? Dostrzegacie paradoks?
Jestem zerem. Zawsze byłam.
Hans musi mnie naprawdę kochać. W ten swój popierdolony zwyrodniały sposób.
To mi nawet schlebiało. Uchodziłam za kogoś ważnego. Kogoś, kto się liczy. Dla Hansa niewątpliwie miałam osobiste znaczenie. I mimo, iż powinnam go nienawidzić przez ułamek chwili poczułam do niego... No coś poczułam. Bynajmniej nie sympatię ani nie szacunek. Ani nawet zrozumienie. Coś nieuchwytnego, intymnego i trudnego do zdefiniowania. Coś, czym można darzyć zapalczywego wroga, którego zna się lepiej niż niejednego przyjaciela. To jest to wrażenie, że świat robi się za mały dla nas obojga.
Ktoś z nas musi zginąć. I kto wie, jeśli to będzie on, może nawet uronię nad nim pojedynczą, wstydliwą łzę.

Nadia Bauer. Wróg publiczny.
To musiała być pomyłka.

Zabawne nawet...
Pozwalasz by kierowały tobą emocje, Hans. Jesteś zdesperowany. A zdesperowani ludzie popełniają błędy.

* * *

Wstukałam kod w podbite gumą guziczki mikrofalówki. Miałam wisielczy nastój. Wszystko wydawało mi się jakieś przejaskrawione, nierealne.
Przechodziłam na drugą stronę lustra.
Może to przez dopalacze, które ciągle wzburzały krew, przyćmiewały percepcję.

Lokum Vixen wyglądało niby jak zazwyczaj, ale przeszkadzała mi wszechobecna dysharmonia. Ona była typem pedantki. A to miejsce wyglądało jakby przeszedł przez nie huragan. To nie było do niej podobne.
Może ktoś ją dopadł? Ale zamki były nietknięte. Wpuściła nieproszonego gościa? A może raczej wyniosła się stąd w pośpiechu?

Nim zdążyłam poskładać myśli do kupy naprzeciw nas wyszedł android. Nienawidziłam tych ich wymuskanych buziek. Przypominały mi jaka sama jestem wadliwa i daleka od ideału. Jaka... ludzka.

* * *

Posadziłam Borysa na kuchennym taborecie i wygrzebałam zestawi medyczny. Nie żebym była biegła w sztuce przywracania życia lub chociażby poprawiania wizerunku. Ale napatrzyłam się na Vix przy robocie.
Wycisnęłam na dłoń żel hydrokoloidowy i nałożyłam na oczyszczoną ranę.
- Znajdziemy ci jakieś implanty Borys. Bez oka i ucha znacznie tracisz na swojej atrakcyjności a oboje nie chcemy żebym przestała na ciebie lecieć – posłałam mu filuterny uśmiech. Głównie po to aby rozładować atmosferę, przywrócić namiastkę normalności.
Przyciągnął mnie do siebie i koniec końców usiadłam mu na kolanach.
- Zwijajmy się stąd – wyraz jego oczu, a w zasadzie jednego oka, które mu zostało wyrażał stanowczość. - Sprzedadzą nas w końcu. Kto wie, może Niklas już to robi. Każdy by się pokusił. My byśmy go sprzedali gdyby to jego gębę wyświetlali na każdym rogu ulicy. I gdybyśmy się z Federacją lubili, co już chyba nigdy nie będzie wchodziło w rachubę.
- Właśnie. Nie lubimy się z Federacją. I oni także. Nie mogą nas wydymać bo tym samym zwróciliby na siebie niepotrzebną nikomu uwagę. Jedziemy na tym samym wózku Borys. My i oni. Na razie nie boję się o brak lojalności. Zostawić ich też nie chcę. To zawsze jakaś pomoc. Niklas nieźle kręci i ma życiowe podejście. Fingst umie się klepać a Młody nie jest zdaje się głupi. Poza tym Trudi potrafi hakować a Skawiński... No dobra, czarny nie wzbudza mojego zaufania ale nie mogę go wypierdolić za próg. Chcę jak na razie znaleźć Vix. Dalej w przyszłość nie wybiegam.

* * *

Vixen miała na składzie wojskowe racje żywnościowe z wyzwalaczem termicznym. Proteinowa papka była obrzydliwa i bez smaku ale skutecznie rozgrzewała żołądek.
Po posiłku Borys walnął się do wyra a ja postanowiłam zadbać o minimum kamuflażu. To znaczy początkowo miało być minimum... A później rozkręciłam się jak tra lala. Czułam się jak mała dziewczynka, która ukradkiem przymierza mamine szpilki.
Wpierw wskoczyłam pod prysznic i pozwoliłam by strugi letniej wody zmyły ze mnie brud, krew i ciężar tegoż, jakże przydługiego dnia. Później nałożyłam na włosy farbę, która wybieliła je do platynowego blondu i skręciłam w pukle. Przetrzepałam wielką przesuwną szafę z ciuchami dla lalek. Wygrzebałam strój aż nadto oficjalny. Eleganckie spodnie na kant i designerską koszulę z syntetycznych akrylowych włókien o szerokich bufiastych rękawach i z wysoką stójką. Mocny makijaż i rogowe oprawki okularów zwieńczyły dzieła. Na szczęście szkła nie były korekcyjne bo Vix nie miała wady wzroku a jedynie wychodziła z założenia, że w ten sposób podkreśla wygląd intelektualistki. Teraz nawet ja wyglądałam na jajogłową. A może na dziwkę, która za taką miała uchodzić.
Dekolt i czerwona szminka wyglądały nad wyraz prowokująco. Grzeczny strój sekretarki wygładzał i tonował całość.
Sama ledwie rozpoznawałam się w lustrze co można było raczej wziąć za dobry omen.

* * *

Raz jeszcze przetrząsnęłam mieszkanie Vix. Znałam je niemal tak dobrze jak własne. Przejrzałam wszystkie skrytki począwszy od pojemnika nad spłuczką kibla gdzie trzymała gotówkę w izolacyjnych pojemnikach a skończywszy na sejfie w sypialni ukrytego za repliką olejnego bohomaza.
Vix zawsze używała tego samego kodu do wszystkich paneli kontrolnych – daty urodzin własnego ojca. Czasem nie byłam pewna czy ona go nienawidzi czy ślepo pożąda jego akceptacji.
Tak czy inaczej byłam przekonana, że to dostarczy paru odpowiedzi. Jeśli zabrała ze sobą dokumenty i pieniądze to na pewno zwinęła się stąd świadomie, choćby i w pośpiechu. Jeśli wszystko tkwiło na swoim miejscu to ktoś musiał ją stąd wywlec siłą.

* * *

Usiadłam raz jeszcze przy stanowisku komputerowym i połączyłam się z siecią. Sądząc po ostatnim komunikacie Frnaz mógł być poza zasięgiem ale zostawiłam mu wiadomość audiowizualną używając kodowanego kanału.

- Franz... Problemy mam. Chodzi o Borysa – zdjęłam okulary aby nie miał wątpliwości kim jest wystrojona blondynka. - Dawno temu, to będzie, hm... niech policzę... Tak, dwadzieścia trzy lata temu. Borys poddał się jakimś eksperymentom. Nagabywali ludzi do laboratorium przy bramie Innenstadt. Dawali ochotnikom kupę forsy – mój głos zabrzmiał jakbym usilnie starała się Borysa usprawiedliwić. - Poszperaj w bazie Federacji, musi być po tym jakiś ślad w rejestrach. Pamięta, że go naświetlali. No i oczywiście skutki uboczne też się pojawiły. Miał urojenia, ale zniknęły szybko. Od tej pory niby jest spokój ale, Franz, dowiedziałam się dziś, że Borys widnieje w plikach federalnych jako jakiś „dewiant”. Namieszali mu w głowie i teraz kurwa mają czelność!... - głos mi się urwał bo zdałam sobie sprawę, że mielenie ozorem na nic mi się nie przyda. Na moment zacisnęłam usta i poczekałam aż wzburzenie przeze mnie przeleci. - Po prostu dowiedz się czegoś, Franz. I tak, wiem, że zrobiłam się popularna. Ciężko mi będzie się poruszać po ulicach kiedy moją twarz wyświetlają za każdym rogiem. Najgorsze, że nie mam pojęcia jak do tego doszło. Aż na tak wyjątkowe traktowanie sobie nie zasłużyłam. Poza tym szukam Vix. Wszystko u mnie dobrze, nie martw się. Aha, ze złych wieści – masz jakieś gówno w głowie. Info wtłoczone przez radiowy przekaz, który Federacja upchnęła w mózgach obywateli. Zdaje się, że zamontowali jakąś antenę na szczycie kopuły i to przez nią wysyłają sygnał. Traktują ludzką tkankę jako pieprzone nośniki danych. Poszperaj też na ten temat. Ale przede wszystkim nie daj się złapać. Dam ci parę nazwisk, punktów zaczepienia. Muller. Tędlarz. Moldtke. I Strachowski. Możliwe, że działają kolektywnie pod pseudonimem – Aleksander Mobius. Przetrząśnij bazy Federacji na ile to możliwe. I zostaw mi przekaz na skrzynce. Odsłucham jak będę miała najbliższą sposobność.

* * *

Wślizgnęłam się do łóżka i poczekałam aż ramiona śpiącego Borysa zamkną się wokół mnie i dostarczą namiastkę spokoju. Mimo to nie mogłam zasnąć. Przez dopalacze pewnie. Rozmyślałam gorączkowo ale nie doprowadziło mnie to do żadnych konstruktywnych wniosków.
Wokoło zalegały głowy androidów, które gapiły się na mnie swoimi pustymi ciekawskimi oczami. Wprawiały mnie w poirytowanie.

Gdy w końcu udało mi się zmrużyć oczy obudził mnie Fingst. Wymknęłam się z sypialni i przejęłam wartę ale Borysa postanowiłam nie budzić. Niech odzyska maksimum energii.

Fings lustrował mnie przez moment jakby nie rozpoznawał mnie pod warstwą makijażu, ciuchów i platynowych loków.
- Dobra robota. Taki miejski ghillie suit w wersji rozrywkowej. Wtopisz się w tłum. - Fingst chyab na moment się uśmiechnął, ale mogło mi się jedynie wydawać.
- Zdrzemnij się Fingst – nieświadomie klepnęłam go w ramię. - Obudzę cię niedługo i przejdziemy się do Kaplicy Ślepców. Coś się wyjaśni, zobaczysz.
Nie wiem czy chciałam pokrzepić jego czy siebie samą.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 05-02-2011 o 22:46.
liliel jest offline  
Stary 09-02-2011, 21:11   #42
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Niklas
Niklas, jeszcze w lokum nieobecnej Marthy Steuer, spróbował wziąć kartę tarota z ręki lalki – kiedy wyciągnął dłoń, poczuł lekkie ukłucie bólu w środkowym palcu, tak, że musiał cofnąć dłoń. Po prostu zaciął się papierem, który nieludzko zręczny android obracał w swoich rękach.
Vaudeau patrzyła na niego zagadkowym wzrokiem, w końcu, przetasowała talię jeszcze raz i obok karty Wieży Boga wyłożyła dziesiątkę mieczy, jak gdyby na odpowiedź tego, co właśnie zrobił. Był to jeden z tych momentów, których nienawidzili naukowcy, którzy pracowali nad emulacją duszy; po prostu nie mogli przewidzieć, co się stanie za chwilę.
Oczywiście, nic się nie stało, a wzrok Vaudeau ponownie spoczął na książce, zgarnęła dwie karty do talii, którą położyła obok. Kiedy odchodził, widział, jak rzuca na niego spojrzenia od czasu do czasu.

*

Wnętrze łaźni dymiło i buchało żółtym jak w komorze gazowej gazem, którzy przemawiał do niespokojnego umysłu Gromskiego. Niklas, który przyszedł, został przywitany serdecznie, jak każda twarz, która nie pokazuje się zbyt długo. Nie była to tylko przypadłość kupca, była to przypadłość wszystkich; ktoś, kto przychodził i odchodził, zostawiając długie interwały pomiędzy, musiał być witany na tyle grzecznie, by chociaż można było wypić karafkę bimbru. Te twarze pojawiające się jak chmury na niebie i jak chmury na niebie znikające wydobywały z kupca resztki człowieczeństwa. Może było tak dlatego, że Niklas zawsze przychodził w konkretnych sprawach i nie trzeba było znosić jego obecności dłużej niż godzinę, względnie jedną noc, jeśli w grę wchodziła popijawa.
Nie posiadający szyi kupiec milczał przez jakiś czas. Ważył odpowiedzi, przebierał swoimi pulchnymi palcami, jak gdyby oglądał klejnoty.
- Tędlarza znam. Raz robiliśmy interesy. Muller... Ze słyszenia. Tego Fingsta, za którego się chcesz podać – zezował wzrokiem w jego stronę – nie znam. I może znać nie chcę.
Odchrząknął. Fingst w jego głosie rozpoznał jakąś fałszywą nutę. Oddychał ciężej, niż zazwyczaj, więc ciężej wydawał z siebie dźwięki.
- Tędlarz. Popytać się mogę więcej, dla ciebie, Niko, ale to później. Tędlarz. Tak, Tędlarz. Przyszedł, jak mi się zdaje, ze wschodu, a przynajmniej takie mam informacje. Zawsze wszyscy nazywają go Tędlarzem, nikt nie zna jego prawdziwego imienia, choć to Rusek pewnie. Z Pustoty Gwezdy.
Znałem go przez pewien czas jako wolnego kupca. W sensie, niezrzeszonego. Nie należał do żadnej Gildii Kupieckiej, choć pewne jest, że należał przez pewien czas do pomniejszej frakcji handlującej ludźmi i trupami. Nazywali się... Jak im było? Wóz Trumien. Tak się nazywała ta frakcja. Nie istnieją już. Ktoś doniósł o tym, że dostarczyli do Mortuarium martwego żołnierza Feldheeru Federacji, potem poszło szybko. Wiesz, jak to jest, jak się Odków wkurwi. Śledztwo było, niektórych zabili, ten miał szczęście. Jak mu broń do łba przystawili, coś im powiedzieć musiał. Bajka jest taka, że skoro przyszedł sukinkot z Pustoty Gwezdy, to musiał pracować dla Rządu Nieśmiertelnych. No i się wygadał, chociaż co im powiedział, za chuj nie wiem. Za to mu życie oszczędzili, ba, nawet zrobili kimś w rodzaju hycla.
Pytasz, jakie psy łapie? Otóż wystaw sobie, że od pewnego czasu Fedki porywają niektórych ludzi. Tak mój szwagier zniknął. Dobrze, że zniknął, bo teraz nie mam konkurencji, te-he-he. Idą na pierwszy ogień ci, którzy ponoć wykazują jakieś zdolności psychiczne. Uwierzyłbyś w to, że mój szwagier potrafi zrobić tak, że jak na łyżeczkę albo na widelec popatrzy, to potrafi z niego zrobić makaron? Ja nie wierzę, jak się skurwysyn schlał, to ustać nie umiał do porządku, a łyżeczki to podwójnie widział. Pieprzona magia, wiesz?
No, to se możesz wystawić. To jest taki hycel, co łapie ludzi wartościowych politycznie. Na przykład nie wiem, mógłby złapać... Kogo tam dzisiaj ogłaszali w nachrichtach? Mauer? Tanja Mauer? Wiesz, niby wrogowie publiczni. Tacy są wartościowi politycznie.
Ciekawe, że zapytałeś. Ostatnio go widziałem. Kręci się w południowej części miasta, raz tu, na Czarnych Ulicach, a raz na Placu Krzyżowym. Jak nie ma nikogo do łapania, to jest katem, daje w ryj każdemu, kto nie płaci podatków miastu albo czasem się przyłącza jako wsparcie przeciwko powstaniu. Nie, powstanie jeszcze nie wygasło, tak dla twojej informacji.
Ten Muller to z Tędlarzem się kuma. Nazywa się Muller. Hans Muller. Był swojego czasu sierżantem, teraz, zdaje się, awansował, pies go jebał.
A teraz, Nikuś, nadstaw uszy, bo to, co powiem, to jest informacja tajna, za którą mogliby zabić. Pierwszy sort. Tylko że widzisz, ta twoja pukawka to trochę za mało, żeby zapłacić za tą informację. Powiedzmy... Kiedyś mi się za coś odwdzięczysz, dobra? Powiedziałbym ci w sumie za darmo, ale jak długo utrzymałbym się, gdybym rozdawał informacje na lewo i prawo? Dobrze, kochasiu? Dobrze? Dobrze?
No to sobie posłuchaj. Jak już mówiłem, Mullera awansowali, ale on już nie należy do Feldheeru, tylko do tajnej komórki operacyjnej. Nie jest tam jakimś dowódcą, pewnie zwykłym gemajnem, ale przez sam fakt, że do czegoś takiego należy, pozostawia mu to trochę władzy. Ci ludzie zostali powołani do walki z jakąś komórką Ruskich. Nie, nie pytaj się mnie, co to kurwa za komórka, jestem Niemcem, nie brudnym Rusem. Interesują mnie niemieckie sprawy. Według moich kontaktów – a wierz mi, mam dobre kontakty – Muller, a skoro Muller, to także i Tędlarz, zajmuje się dwoma głównymi sprawami. Raz, śledzeniem Rusków. Dwa, sprowadzaniem politycznych. Nie liczę, ile w tym może być prywaty, bo przecież kto by nie wykorzystywał takiej pozycji, żeby dać w ryj komuś, kogo się nie lubi? A on sobie nagrabił tyle, że może się mścić, tak długo, dopóki jego działania nie zagrożą Federacji.
Ci więźniowie polityczni, zdaje się, są związani z tym, co się obecnie dzieje we wschodnim Elysium. I dziurą w ziemi. I tym, co z niej wychodzi. Informacja mówi o tym, że zamierzają w jakiś sposób wykorzystać ludzi do kontrolowania syfu wewnątrz dziury. Bo w Altstadt zawsze był syf, prawda?
Nie zaaranżuję ci spotkania ani z Mullerem, ani z Tędlarzem, bo z góry wiem, że nie są zainteresowani nikim. Może, jakbyś przyszedł miesiąc wcześniej. To wtedy bym mógł pomyśleć. Ale teraz są za bardzo zajęci bawieniem się w łapanki i wykonywaniem planu Dyrektoriatu, ktokolwiek do niego należy.

Pomilczał jeszcze trochę.
- Tędlarz czasem po skończonej robocie zachodzi do pewnej fabryki w sektorze C-13. Nie sposób ominąć, jest to jedyna fabryka w tym rejonie, która produkuje części do broni pulsowej. Słyszałem, że całkiem nieźle się tam bawi. Zawsze chodzi z obstawą przynajmniej dwóch ludzi. Można go spotkać wieczorem albo wcześnie rano.
A Gołębiowskiego nie znam. Co to za cwel?
- uśmiechnął się. - Może podzielisz się tą informacją?


- Achtung. Achtung. Achtung – powiedział monotonnie głos z głośników słyszalny we wszystkich zakamarkach Czarnych Ulic. - Uprasza się o spokój wszystkich obywateli Außenstadt. Czarne Ulice, a także Plac Krzyżowy zostają zamknięte. W wydzielonych dystryktach obowiązuje godzina policyjna od siódmej wieczorem. Powodem tego jest kwarantanna. Podejrzewa się zakażenie niektórych ulic Elysium. Wychodzić z dzielnicy i wchodzić mogą tylko osoby ze specjalnie wydanymi przepustkami lub funkcjonariusze Ordnungsdienst.


# Nadia Bauer – Paweł Jankowski – Wilhelm Fingst
Łezka, kiedy tylko dano jej okazję na odpoczynek, położyła się natychmiast, pomimo jeszcze działających środków – zapadła w stan półsnu, nie mogąc do końca zasnąć i trzymając gardę. Choć Fingst nie mógł być pewny, czy nie majaczy, to od czasu do czasu doszło do jego uszu zmęczone zapewnienie, że była głupia, chcąc tak szybko sobie odstrzelić łeb. Uczucie żalu, jak się zanosiło, przemieniło się w bezsilność, a potem złość, by przejść we wściekłość, głównie na samą siebie. Dojść do tego, co działo się w umyśle Trudi Herzog, nie było łatwo, a tego, co się domyślił Fingst, zawierało sporo dziur i niedomówień. Jasne było, że po zobaczeniu zdjęć, Łezka była pewna, że ktoś w całej aferze musi zginąć; skoro ona nie mogła, to musiał zginąć ktoś inny, ktoś za to odpowiedzialny. Ceną za przeżycie Łezki była jej zaciętość.
Po paru godzinach, kiedy w końcu udało jej się złapać nieco snu, Łezka zwróciła się do Fingsta tonem, który nigdy wcześniej nie brzmiał w jej ustach. Zimny, zdecydowany, samobójczy niemal.
- WiFi... - roztarła czoło. Nadal była zmęczona, choć determinacja wypędzała z niej senność. - Muszę znaleźć paru ludzi z Rządu Nieśmiertelnych, więc wygląda na to, że zostanę w waszej grupie, cokolwiek chcecie tu osiągnąć – omiotła wzrokiem Nadię i całą resztę. - Gdzie jest mój laptop? Zamierzam zrobić parę rzeczy. Jeśli to prawda i jeśli moi rodzice żyją, to muszę się z nimi spotkać, a potem dorwać tych, którzy mnie stworzyli.
Było dosyć dziwne widzieć jej drobną postać ogarniętą takim zapałem. Kiedy tylko dostała w swoje ręce laptopa, zaczęła szukać informacji. Niechętnie przyjmowała prośby o wyszukaniu czegoś dla kogoś, była całkowicie pochłonięta sobą. Szukała przede wszystkim informacji o Pustoty Gwezdy i grupie Alexander Möbius.

*

Na ile Vaudeau mogła myśleć samodzielnie, było zagadką. Jednak jej czytanie książki i zabawa kartami tarota wyglądała się być grą, by rzec w kategoriach ludzkich – czymś, na czym zawieszała uwagę, po to, żeby myśleć, rozważać setki możliwości w szybkim, ale nie tak wszechstronnym jak umysł ludzki mózgu. Jej zachowanie, jako że nie było warunkowane żadnymi ludzkimi faktorami, było zagadkowe i nie licowało z tym ludzkim.
Dlatego, kiedy tylko zaczęli rozmawiać o Steuer i tym, że może być w Kaplicy Ślepców, nagle bity informacji, które kalkulowała, zaczęły działać. Ostatecznie, córka chciała zostać wierna swojej matce, zatem poszła do generatora, gdzie pstryknęła w palce – raczej niepotrzebny gest dodany do komunikacji radiowej. Jedna z „sióstr” nagle zaczęła przejawiać cechy bardziej ludzkie. Vaudeau spoglądała przez parę chwil na niedokończoną kukłę, po czym ta poszła się ubierać, czy, w tym wypadku, przebierać.
Na pytania, co robi, Vaudeau oznajmiła, że android wyjdzie z kryjówki i pójdzie zrobić skan rejonów Kaplicy Ślepych.
- Nie jest to wojownik – rzekła. - Jej funkcje zostały zdefiniowane przez naszą matkę jako szpiega, zatem nie będzie mogła wam pomóc w odbiciu jej.
Jeden android wyszedł. Drugi tłumaczył, o co chodzi; w jej głosie nie było ani cienia arogancji lub zniecierpliwienia. Robiła to, co należało robić.
- Wkrótce prześle mi zdjęcia i, jeśli da radę to zrobić, może nawet plany kaplicy. Poczekajcie trochę, a wkrótce wróci.
Zainteresowała się także Fingstem, kiedy ten poszedł w stronę generatora. Los jej „sióstr”, jak sama to określała, obchodził ją bardziej niż ogólny bałagan panujący w pomieszczeniach. Kiedy dowiedziała się, że zamierza wykorzystać androidy w obserwowaniu Altstadt i na zewnątrz, uznała to za dobry pomysł i pomogła Fingstowi w rozmieszczeniu pomniejszych maszyn(czaszek na pajęczych nogach, które także zbudowała Vixen) na zewnątrz, tak, że wizja była transmitowana prosto do metalowej czaszki Vaudeau i do komputera, choć to Vaudeau mogła obserwować wszystkie kamery jednocześnie.
Jak mogło się zdawać, android wykazywał niewielki lub zgoła żaden zmysł twórczy, czego można było spodziewać się po maszynie, o wiele lepsza była w analizowaniu sytuacji i dobieraniu odpowiednich metod do osiągania celów. O ile wyczuwalna była sztuczność jej charakteru, nie było to do końca oczywiste, bowiem od czasu do czasu można było odnieść wrażenie wręcz przeciwne, co mogło tylko być o doświadczeniem Marthy Steuer w konstruowaniu lalek.
Niektóre – fragmentaryczne, bo nie umieli odnaleźć wszystkich notatek – mówiły o półorganicznym konstrukcie wewnątrz maszyny, swoistym osobnym procesorze, który, choć niedoskonały z powodu swojej nowości, był w stanie stworzyć coś w rodzaju ludzkiego charakteru, uczuć i wszystkiego, przez co człowiek był uznawany za człowieka. Przez większość czasu, oczywiście, lalka Marie nie dawała po sobie niczego poznać, choć niektóre fragmenty rozmów z nią sprawiały, że miało się doprawdy wrażenie obcowania z osobą z krwi i kości, a nie z syntetycznych kości, mięśni metalowych wszczepów, nuklearnym zestawem zasilającym i chipsetem.
Jedna z takich sytuacji miała miejsce właśnie wtedy kiedy Jankowski zawołał:
- Te syntetyczna! Vixen wgrała ci może jakieś… rozrywkowe algorytmy? Musi być jej tutaj trochę samotnie i zimno, prawda?
- Moja matka ma się dobrze, kiedy jest tutaj – przygryzła kciuk. - Co do rozrywki, my tylko sypiamy z matką – uśmiechnęła się sardonicznie, a jej ręce z furią tasowały karty. W końcu, jedna wyślizgnęła się i pofrunęła w górę, tylko po to, żeby wylądować krawędzią na czubku palca maszyny. - Nie obraź się, ale wolę starszych, jeśli już o rozrywkę chodzi.
Karta przedstawiała Rycerza Mieczy, a twarz androida wykrzywiła się w wyrazie złośliwej przyjemności.
- Wolę kobiety – powiedziała Vaudeau. - Są czystsze od mężczyzn. A moja matka nie zostawiła żadnej informacji.

*

Wkrótce Vaudeau odebrała zdjęcia i plany kaplicy.
Sama kaplica, będąc niedaleko bramy prowadzącej do Placu Krzyżowego, była zbudowana na planie koła. Kult Ślepych wierzył właśnie, że Ziemia, wbrew temu, co próbowała wszystkim wmówić Federacja, nie była kulą, a dyskiem i kołem. Zakładano także, że to oczy stanowią dojście i bramę wszelkiego zła, dlatego wysocy rangą kapłani dokonywali rytualnego aktu oślepienia, z rzadka tylko i na początku zakładając implanty optyczne, bowiem ślepi kapłani byli poddawani treningowi ćwiczącemu słuch, tak, że niektóre części kaplicy były całkowicie pogrążone w mroku, bo ociemniali nie potrzebowali światła.
Świątynia, pomimo tego, że nazywano ją kaplicą, była tak naprawdę masywnym kompleksem, wieżą wznoszącą się na dwadzieścia jeden pięter i zawierającą w sobie pomniejsze miejsca kultu, kwatery kapłanów, katedrę modlitewną, ogród ze szklarnią, gdzie rosły psychoaktywne rośliny, a także laboratoria, gdzie dokonywały się eksperymenty przy użyciu tych właśnie roślin.
Sama Kaplica nosiła na sobie znamiona architektury gotyckiej, jakby kiedyś ją nazwano, jednak od tamtego czasu w samym stylu wiele się zmieniło. Kolumny nadal pozostały strzeliste, jednak nie wieńczyły ich, jak niegdyś, rżnięte w kamieniu motywy listkowe, a zrobione z pordzewiałego żelaza ciernie wijące się na znak cierpienia każdego żyjącego i przemijalności. Na zewnętrznych murach, oprócz kolumn i łuków, istniały wnęki, których, jeśli by je razem zliczyć, było sto trzynaście, a każda przedstawiała figurę świętego, który w jakiś sposób przysłużył się kościołowi. Zazwyczaj były to rzeźbione w białym marmurze figury ludzi z przepaską na oczach, ale czasem zdarzały się i mniej zwykłe figury – ludzie ze szponami długimi na ćwierć metra, dyszące wściekłością twarze kobiet ze spiczastymi zębami lub anioły trzymające w swoich dłoniach odcięte głowy.
Trening słuchu, w swojej ostatecznej formie, sprowadzał się do operacji dotyczących świadomości i poważnej modyfikacji ucha wewnętrznego. Nigdy nie sprawdzono, na co tak naprawdę stać ślepych kapłanów, ale w okolicy słyszano, że jeden mógł świetnie słyszeć całą ulicę i wszystkie głosy ludzi na niej się znajdujących; podejrzewano, że kapłani mogli czasowo zwiększać zasięg swojego słuchu, który mógł sięgać nie jedną ulicę, ale objąć jedną piątą Czarnych Ulic lub skierować słuch w jedną stronę. Ślepi Kapłani byli znani z tego, że, choć kompletnie ociemniali, potrafili usłyszeć chrzęst kamienia z odległości parudziesięciu metrów.
Wyglądało na to jednak, że ceną za słuch wyostrzony do granic normalności była niezwykła czułość na ataki soniczne. Oczywiście, choć potrafili wytłumić swoje implanty, żeby stać się odpornymi na takie wibracje, to ściszenie dźwięków trwało nieco, a i tak była to operacja, w której nagle stawali się całkowicie bezbronni. Jedynie wysocy rangą kapłani mogli sterować implantem tak, by nie powodował on żadnego bólu ucha.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 17-02-2011 o 11:57.
Irrlicht jest offline  
Stary 09-02-2011, 21:19   #43
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
*

Vaudeau wyciągnęła metrowy kabel zza ucha; wtyczka tkwiła normalnie ukryta za jej włosami. Po chwili, plany niektórych pięter Kaplicy Ślepców wyszły spod drukarki laserowej, a także zdjęcia na zewnątrz.
- To... To... I jeszcze to – Marie wręczyła Fingstowi plany i zdjęcia. - To tyle, na co możemy sobie pozwolić na tą chwilę. Powinno wam wystarczyć, zresztą szpieg nie mógł się zbliżyć jeszcze bardziej bez ryzykowania wykrycia. Z notatek, które napisała moja matka, wynika, że infokość jest ukryta w katedrze, gdzieś przy sklepieniu. Jeśli to prawda, będzie to znaczyło, że można się do niej dostać tylko z galerii. Jak się na galerię dostać, wynika z planu, jednak uważajcie. Cała Kaplica jest pełna kapłanów różnej maści, od neofitów począwszy. Włamać się do środka jest łatwo i można to zrobić dwoma bocznymi wejściami, a także, jeśli macie dość odwagi, to przez Altstadt i kanałami. Ta ostatnia droga jest łatwiejsza, te dwie pierwsze – będziecie musieli poczekać, aż zmienią się warty. A zmieniają się dość długo, bo przez całe pięć minut strażnik idzie do przybudówki. Drugi czeka i pilnuje, ale to są najemnicy. Nie będą stanowili więcej problemów, niż trzeba. Prawdziwe zagrożenie, z którym będziecie się musieli zmierzyć, są kapłani. Obojętnie na jakim stopniu, ryzyko wykrycia jest duże z powodu ich wyostrzonego zmysłu. Miejcie nadzieję, że to ich osławione słyszenie przez ściany jest tylko bajką, bo w przeciwnym razie nie dacie rady uwolnić mojej matki.
Vaudeau wyciągnęła papierosów i zapaliła.
- Myślałam nad tym, jak wam pomóc, i doszłam do konkluzji, że zostanę tutaj – muszę pilnować domu... Wewnątrz nie ma żadnych kamer, bo nie ma nikogo, kto mógłby patrzeć na monitor. Dlatego niewiele możemy wam pomóc, a im więcej nas byłoby w Kaplicy, tym większe byłoby prawdopodobieństwo wykrycia nas wszystkich.
Zaciągnęła się. Dla niektórych ryzyko raka płuc było zerowe z powodu nieistnienia płuc.
- Jedyne, co możemy zrobić, to monitorować, co się dzieje na zewnątrz kompleksu. To, wbrew pozorom, nie jest aż taki głupi pomysł – rzekła. - Słyszałam, że Czarne Ulice i Plac Krzyżowy zamknięto z powodu podejrzenia zarażenia wirusem, który rozprzestrzenia się w Altstadt. Jeżeli coś zacznie dziać się na ulicach, będziecie wiedzieć o tym pierwsi.
Kolejne zaciągnięcie się.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Kaplica jako taka nie jest przystosowana do więżenia kogokolwiek, zatem nie jest takie pewne, gdzie może być przetrzymywana. Jednak sądząc po planie, możliwe jest, że została zamknięta w celach odosobnienia. Są one podwójnie ryglowane i zamykane z zewnątrz. Nie macie gwarancji, że tam będzie, ale to dobre miejsce, od którego warto zacząć szukać.
I jeszcze raz wciągnęła dym.
- To wszystko dla naszej wspólnej matki – powiedziała z cieniem sarkazmu w głosie, a Fingst mógł wtedy zastanowić się, co sarkazm oznacza w ustach maszyny.

*

Połączenie z Franzem nie trwało długo. Po pierwsze dlatego, że Franz przygotowywał się do ucieczki z Elysium – co radził także Nadii. Zebranie pieniędzy, broni, jedzenia, tabletek odkażających i kombinezonu środowiskowego nie było łatwe. Handlarze, węsząc szybki zysk, podnieśli znacząco ceny tych wszystkich produktów. Tych najodważniejszych było mało – wielu, natychmiast po wiadomości, że Rząd Nieśmiertelnych razem z Czcicielami Krzyża atakuje, zwinęło manatki i wyniosło się z miasta na zachód, rzadziej na południe. W mieście zostali tylko ci, którzy zbyt dużo by stracili wyjeżdżając z miasta.
Po drugie dlatego, że Franz brał udział w walkach partyzanckich, olśniony ideą państwa bez reżimu. Pomimo to, udało mu się znaleźć pewne informacje dotyczące tego, czego chciała Nadia. Nie było to wiele, jednak dość, by mogło powiedzieć Bauer co nieco o naturze słowa „dewiant”.
- Słuchaj – rzekł Franz – chodzi o to, że każesz mi szukać informacji, które zna tylko parędziesiąt osób pod Kopułą. Z czego większość zna tylko to słowo pobieżnie. Poprzeglądałem różne logi laboratoryjne. Nawet natknąłem się na strony z fetyszystycznym porno. Ale mimo to znalazłem tylko trochę.
„Dewiant”, z tego, co zdołałem się dowiedzieć, jest znacznikiem jakiegoś spierdolonego eksperymentu sprzed paru lat. Jaki to był eksperyment, co to oznaczało, że ktoś coś spierdolił, nie wiem. Dowiedziałem się tylko tego od paru osób, które słyszały to nie z trzeciej, ale z piętnastej ręki, a ci, co pierwsi o tym usłyszeli, kopali w informacjach ściśle tajnych, jak to Federacja. Znają tylko zewnętrzną część eksperymentu, w sensie, wiedzą tylko tyle, że poddawali ludzkie mózgi jakiemuś promieniowaniu, które miało coś zmieniać we łbie. Nikt nie wie, jakie to efekty miało robić, ponoć zaniechano masowego eksperymentowania na ludziach za forsę, bo potem przestała być taka konieczność. W sensie, mogli już dalej wysyłać promieniowanie, więc po co ludzi kupować, skoro można za darmo i nikt nic nie będzie wiedział? Dewiant oznaczał, że niby zaszły jakieś zmiany katastrofalne w skutkach, coś, czego nie da się kontrolować i co może wyjść w dalszym życiu przy dalszym kontakcie z promieniowaniem. Coś jak bomba zegarowa, jeśli łapiesz, o co mi chodzi.
Tyle się dowiedziałem jeśli o sam dewiant chodzi. Jeśli chodzi o ludzi z Federacji, którzy mogą cokolwiek o tym wiedzieć, to jest to grupa, w która była to zaangażowana w tamtych czasach, była pomniejszą frakcją. Nazywają się tak samo, jak kiedyś. Werwölfe. Tyle wiem.


*

Kiedy Nadia przeszukała całą resztę pomieszczeń, stwierdziła, że wszystko jest pozornie na miejscu – mogło to wskazywać albo na porwanie Vixen, albo na to, że wypad miał być krótki. Nadia pamiętała, że Martha Steuer swojego czasu pracowała nad egzoszkieletowymi nogami, w których mogłaby chodzić. Niektóre z planów były także w jej dzienniku, a wpisy o nich były w miarę pogodne i sygnalizowały progres. Co prawda wózek inwalidzki był na miejscu, jednak trudno było zgadywać, czy nie był to jakiś rodzaj zapasowego. Te nogi stanowiły zestaw mechanicznych węży gęsto oplatających nogi, które były podłączone do gadziego mózgu człowieka. Znając wiedzę medyczną i bioniczną Marthy Steuer, można było zastanowić się, czy zanim nie postanowiła wejść do zawsze zamkniętej dla wszystkich Kaplicy Ślepców, nie podłączyła nóg do siebie.
Bliższa inspekcja lokum Vixen wykazała, że w jednym z pomieszczeń znajdowała się łuska naboju – jednak brak krwi, co sugerowałoby, że Vixen żyje lub chociaż przenieśli jej ciało gdzieś indziej. Ślady walki były w różnych pokojach, jednak tylko na pierwszy rzut oka, bowiem ślady mogły także sugerować kogoś, kto bardzo się spieszył. Jakieś pieniądze były wzięte. Jakieś ubranie zostało wzięte. Jakaś broń. Na szybko, niedokładnie. Porzucony wózek inwalidzki mógłby być znakiem, że Vixen poruszała się już na nogach wspomaganych.


Siedziały same w pustym pomieszczeniu.
- A ty? - rzekła Łezka. - Ty jesteś w lepszej sytuacji.
Android nie odpowiedział.
- Ja na przykład istnieję dlatego, ponieważ mojego ojca zmusili do tego, żeby mnie spłodził. I to nie jakieś paręnaście lat temu.
Mechaniczne ręce przewróciły kartkę.
- Ty, przeciwnie. Nie jesteś wcale narodzona, jesteś stworzona, więc nigdy się nie zestarzejesz i nigdy nie umrzesz, chyba, że ktoś właduje ci w twoją gumową głowę parę strzałów, chociaż pewna jestem, że to nie tam są przechowywane najważniejsze rzeczy.
Android roztarł brwi.
- Wiesz, Herzog...
- Mów mi Łezka.
- Wiesz, Łezka, chyba nie jestem najlepszą osobą, którą warto pytać o rzeczy egzystencjalne. Ściśle rzecz biorąc, nikt tutaj mnie nie uznaje za osobę, a za maszynę stworzoną dokładnie do tego, żeby robić, co należy i zginąć, jak należy. Mieszanka elektrycznych impulsów robi w twoim mózgu konkretne efekty, dlatego udzielasz mi na tą chwilę prawa osoby i pytasz się mnie, co robić, podczas gdy jedyne, co dostaniesz, jest papką skonstruowaną przez sieci algorytmów powstałe w emulatorze duszy.
- Nie pytałam się cię, co mam robić.
- Ale to pytanie jest zawarte implicite w twoich słowach. Nagle zaczynasz mi mówić, że lepiej mi, bo moja matka mnie kocha, a ciebie nikt nie kocha.
- Może Fingst mnie kocha
– stwierdziła ponuro.
- A może Fingst cię nie kocha, a jeśli kocha, to kocha tylko wyobrażony obraz osoby znajdujący się w jego naturalnie wyhodowanej czaszce? Wielu ludzi zakochuje się w dupie, a przypadkiem bierze ze sobą całą resztę.
- No, no. Android, który umie filozofować. Jak znajdę tą Vixen, to pogratuluję jej. Brzmisz jak człowiek z krwi i kości.

Android zamilkł znowu i zacisnął usta, a po chwili je rozluźnił. Po chwili jednak odparł:
- To wykręt.
- Co proszę?
- Wykręcasz się, ponieważ zrobiłam puentę, która ci przeszkadza, zatem uciekłaś się do nazwania mnie maszyną, podczas gdy człowiek, jeśli by go rozebrać, także ze sobą nie przedstawia zbyt wielu elementów.
- Skąd wiesz o elementach człowieka? Co ty w ogóle możesz o mnie wiedzieć?
- A ile jest w tej puszce, którą nazywasz głową?
- uśmiechnęła się zjadliwie. - Instynkt samozachowawczy? Może tak, a może i nie. Osłabł, widać, skoro próbowałaś strzelić sobie w łeb.
Łezka odwróciła wzrok. Żałowała, że powiedziała wcześniej za dużo androidowi.
- Cóż dalej? Parę iluzji, parę prawd, które, jak zakładam, powstały dlatego, żeby jakoś przeżyć, bo prawdy istnieją tak długo, dopóki się do czegoś przydają. Jedne pragnienia dominujące, inne słabnące. To wszystko okraszone grzecznością i umiejętnością jako takiego wyrażania się, bo przecież to mowa rozsądza, kto jest durniem, a kto jest mądry, zatem ludzie się uczą, jak maskować siebie samych, byle tylko dalej od siebie.
Wstała.
- Wiesz, tak właściwie, to człowieka by można ująć w ramy matematyki i procentów. Trochę procent piachu, trochę gówna... No? Nadal jesteś taka pewna, jeśli chodzi o to człowieczeństwo twoje?
- Co mam robić?
- powiedziała martwym tonem Łezka.
Vaudeau wolnym krokiem szła w stronę Łezki.
- Nikt nie powie ci, co masz robić, bo każdy powie, co by zrobił w twojej sytuacji – rozszerzyła hipnotycznie oczy. - A to jest bez sensu. Silni nie pytają się, co mają robić, sami wiedzą, co zrobić w danej sytuacji. Popatrz, to wcale nie te usta mówią, to cały czas mówi ciąg liczb i znaków. A jak ci się spodobało! Powiedz mi, moja droga, ile tak naprawdę jest w tym człowieczeństwie, które sobie przypisujesz i ile trzeba, żeby to człowieczeństwo podważyć?
Była blisko. Zbyt blisko.
- Popatrz, moja skóra jest ciepła, jest to niewątpliwa część tego, co przypisujesz swojej definicji słowa człowiek.
Nachyliła się, a Herzog oparła się o ścianę.
- Smakuję też ludzko.
- Mmm! Mmm! Mmmhh!

Czuła ciepło jej ciała – nienaturalne ciepło, które kojarzyła z takim samym kuriozum, jak rosnące paznokcie u trupa czy włosy dłuższe o parę cali martwych w trumnie. Czuła, że może się od niej odepchnąć, zawieszona pomiędzy zimną martwą materią a martwą materią która z samej definicji powinna być zimna. Chciała ją odepchnąć i wiedziała, że może – jednak słowa maszyny o iluzyjnym człowieczeństwie naprowadziły ją na myśl, na ile maszyna pozwala jej kontrolować sytuację, a na ile ona jest jej panem. Marie była przerażająco ludzka w tym wszystkim co ze sobą reprezentowała – może nawet to, że była łudząco podobna do człowieka stanowiło o ukrytym horrorze, który czaił się za inżynierią jej maski. Jej ciało, jej piersi, jej uda i wreszcie wilgoć jej oczu i ślina w jej ustach. Można by pomyśleć, że człowiek staje się podejrzliwy, kiedy mu się powie, że kształt ludzki, który widzi przed sobą, wcale człowiekiem nie jest – że androidy zawiniły w tym tylko, że za płynnością ich ruchów i nierzadko doskonałością ich aparycji krył się ludzki design, coś zaplanowanego, coś przerobionego na doskonałość, namiastka logiki i rozumu, a nie oczywista niedoskonałość ludzka pochodząca ze świata chaosu i świata bez sensu.
W końcu, puściła ją, a ta upadła, rozbita na tysiąc kawałków. Niedługo jednak, wstała szybko i uciekła.
Zaśmiała się przez chwilę, a w jej śmiechu brzęczał chrom.



 
Irrlicht jest offline  
Stary 13-02-2011, 19:13   #44
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Zamknął oczy na chwilę, dosłownie na chwilę. Android okazał się pomocny przy ustawianiu perymetru wokół mieszkania. Vaudeau zebrała obrazy z kamery i podłączyła do komputera. WiFi zrobił prosty przelot i odbierał także wszystko na swoim palmtopie. Takie zabezpieczenie dla spokojniejszego snu. Po otwarciu oczu od razu będzie wiedział co się dzieje wokół. Pieprzona ułuda bezpieczeństwa, jak całe to jego życie. Ułuda życia. Chciał jeszcze porozmawiać z Łezką, choć może inaczej, popatrzeć na nią, zobaczyć jak się czuje, ale zmorzyło go mimo prochów krążących w krwi.

Przeskok. Od razu do rzeczywistości. Tak jak przy włączaniu telewizora w środku programu. Ciemność i biała kropka w środku rozszerzająca się błyskawicznie do pełnego obrazu. Nagle uderzająca kakofonia przebrzmiałych głosów i dźwięków rozciągniętych i rozmytych, a teraz powracających do normalności. Stał już na nogach w salonie, tam gdzie wcześniej Vaudeau siedziała za stolikiem bawiąc się kartami. Rozmawiali chyba nawet o czymś, bo wstała, podeszła do drukarki i podała mu zdjęcia. Zamrugał oczami. Pieprzony przeskok. Ciekawe ile tym razem, zwykle to było parę sekund, no może minuta. Ale teraz wstał, ubrał się i doszedł tutaj. Kurwa… Coraz częściej…
Przynajmniej pozbieranie się do kupy też szło mu coraz lepiej. Nie wrzeszczał już, nie patrzył wokół cielęcymi oczami starając się zrozumieć gdzie jest i co właśnie robi. Kroplę krwi która puściła mu się z nosa otarł wierzchem dłoni i spojrzał na zdjęcia trzymane w ręce. Planujemy wycieczkę w teren… doskonale.

Kaplica była duża, ale dzięki razwiadce szpiega Vixen nie szli w ciemno. WiFi analizował plany, zdjęcia i informacje od androida.
- Przejście przez Altstadt jest dość ryzykowne po ostatnich wydarzeniach. Osobiście wolałbym uniknąć tej drogi jeśli się uda. Do samej kaplicy ulicami też lepiej nie iść. – zerknął na odmienioną Bauer. – Spróbujmy górą, przez Hochstadt. Dostaniemy się w pobliże, a potem rozglądniemy się i wybierzemy dogodne podejście. Albo jedno z bocznych wejść - wskazał rozkładając zdjęcia na blacie – albo dalej, górą przez dach bezpośrednio nad sklepieniem. Nadiu, wspominałaś że masz sprzęt który może nam pomóc w dostaniu się tam?
- Będziemy też potrzebować dywersji, na wypadek gdyby opowieści o kapłanach słyszących przez ściany na pół miasta miały ziarnko prawdy. Łezka, myślisz że dasz rady zrobić dla nas kilka niespodzianek? W warsztacie widziałem kilka syntalków i innych szpejów potrzebnych do konstruowania przetworników mowy dla androidów. Jedno większe i kilka mniejszych urządzonek mogło by dać nam przewagę. Nie wiemy nic pewnego o lokalizacji Vixen, jednakże analityczny umysł Marie należy wykorzystać i moim zdaniem zaczęcie jej poszukiwań od cel odosobnienia to dobry pomysł. Tyle, że najpierw spróbowałbym zdobyć kość. To możemy spróbować choć zrobić po cichu. Zresztą wszystko okaże się na miejscu, dzięki elektronicznym oczom możemy zaplanować podejście i ominięcie wart, nie to co się stanie w środku. Dysponujemy planami budynku, zapoznajcie się z nimi. Jak coś się spierdoli znajomość terenu może się przydać. W razie problemów spotykamy się tutaj.

Fingst planował i rządził się. Taką miał naturę i wiedział że nie wszyscy będą go chcieli słuchać, ale inaczej nie potrafił. Dzięki intelowi androidów mieli od czego zacząć. Sugestie Vaudeau były dobre, a zaplanować wszystkiego i tak się nigdy nie da.
Łezka wzięła się do pracy, bo aby zrobić to o co ją prosił potrzebowała trochę czasu. Najpierw odciągnęła go na chwilę na bok.
- Po co tam chcesz iść w ogóle? Nie lepiej brać się za Móbiusa, szukać coś o ruskich. WiFi ja muszę…
Przerwał jej w pół słowa.
- Potrzebujemy informacji zanim zaczniemy szukać rozwiązań. Łezka, tkwimy w gównie oboje, widzisz przecież. Ja też muszę się dowiedzieć co tkwi mi pod czaszką, co powoduje…
- Widziałam WiFi. Znowu? Przypominasz zdezelowane radio, które czasami przestaje odbierać sygnał. Tym razem choć nie wpadłeś na ścianę.
- No widzisz, ile dobrego może zrobić kilka godzin snu? Już zaczynasz mnie po staremu wkurzać, wredna cholero. –
wyszczerzył się w uśmiechu. – Vixen wierzyła że ta infokość jest to coś na tyle ważnego, że poświęciła kupę swojego czasu na jej zdobycie. Co z tego wyszło i jak daleko zaszła, tego nie wiemy, jednak każda część informacji nam się przyda.
Przyglądnął jej się dokładniej. Zapał z jakim stukała wcześniej w klawiaturę laptopa i ton jej głosu świadczył chyba o tym, że chyba jeden problem mu odpadł.
- Pomogę ci, jak tylko będę umiał. Tylko kurwa nie rób mi takich niespodzianek jak to info u mnie na mailu. Powiedz mi następnym razem jak zamierzasz rzucać się na głęboką wodę.
Nie odpowiedziała. Odeszła i zabrała się do roboty by jak najszybciej móc wrócić do swojego laptopa. WiFi zaś przeglądnął swój sprzęt i podszedł do androida.
- Zrzuć sobie uplinki do tego – pokazał na swój palmtop i laptop Łezki – i na sprzęt reszty moich towarzyszy. Będziesz naszymi uszami i oczami, to rzeczywiście dobry pomysł. W razie problemów lub gdy się trzeba będzie rozdzielić, przez ciebie będziemy koordynować działania.
Popatrzył na nią uważnie. Vaudeau robiła wrażenie jakby świetnie się bawiła w swojej roli. Poszedł pomóc Łezce, ale pogoniła go twierdząc że wie co robi i będzie tylko jej przeszkadzał. Po kilkunastu minutach skończyła, a WiFi załadował do plecaka sporawą skrzynkę.
- Tyle zdążyłam – powiedziała rzucając mu wyzwalacz z jednym zabezpieczonym guzikiem. – Toporne, proste, ale powinno narobić zamieszania. Ultra i infradźwięki dla normalnego ucha ledwo słyszalne. Unosisz blokadę, naciskasz i przytrzymujesz trzy sekundy. Te trzy to po prostu hukowce, tylko trochę silniejsze i wzmacniane też pod i nad słyszalność.
WiFi podał po jednym Młodemu i Bauer po czym powiedział jeszcze do Łezki.
- Trzymaj się mnie, co? Choć raz w życiu zrób jak mówię.
- Mówiłam ci, że jestem dwa razy starsza niż ty, nie traktuj mnie kurwa jak dziecko.
 
Harard jest offline  
Stary 14-02-2011, 01:03   #45
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Niklas zbliżył się do kadzi tak blisko, że stał niemal u jej stóp. Dwójka dzieciaków ostrożnie i powoli opierając się o krawędzie, schodziła z drabinek. Ich maski zdobiły lekko krwawe wybroczyny. Bestandiger uśmiechnął się ładnie do Gromskiego. Szarmancko niemal że. Na tyle w każdym razie na ile jego pokiereszowana gęba pozwalała. U Gromskiego grało się na zasadach Gromskiego. Ceny spadały, towar okazywał się trwalszy. Tłusty kupiec lubił rumiane, miłe i proste sytuacje. Zapytanie bez owijania w bawełnę i ciepło uprzejmych negocjacji. Jak ktoś tego nie rozumiał to wiele nie wskórał. Niklas zrozumiał już po pierwszym spotkaniu. I nie zamierzał sprawić grubasowi zawodu. Szczególnie, że sporo uzyskanych od niego informacji pokrywało się z tym co usłyszał od Gołębiowskiego i wychwycił z rozmów ludzi, z którymi spędził ostatnie kilka godzin. A co najważniejsze, sytuacja zaczęła nabierać konkretniejszych kształtów. Niby się nie zmieniła, ale straciła na swojej nieogarnialności. Dziesięć mieczy minęło. Można reagować.
- Przez moment Krystian miałem nieprzepartą ochotę wyspowiadać ci się ze wszystkiego. Wiesz. Od deski do deski. Jak na krzyżowej spowiedzi – cały czas patrzył w bardzo konkretne i bardzo miłe, świńskie oczka Gromskiego - Szczęśliwie mi przeszło. Uściskałbym cię chociaż, bo informacje, którymi się ze mną podzieliłeś wiele mi chyba pomogą, ale... Sam rozumiesz. Czas nagli. Powiem więc tylko to o co pytałeś. Gołębiowski – zaczął już poważnie i bez uśmiechu – to człowiek Tędlarza. Brillenglotzer i przemądrzała menda. Na uprowadzanych przez Tędlarza ludziach robił se kurwa doktorat polaczek jebany. Zdaje się, że przy użyciu jakichś biocudów z terenu ekskawacji. Twierdził jednak, co cię może zainteresuje, że wszystko to przeciw Federacji. Czy łgał, czy był niedoinformowany, czy też twoje źródła zawodzą, nie ma w tej chwili znaczenia, bo gryzie beton w Unterstadt. Z tego co jednak zrozumiałem, mógł być ważny dla Tędlarza. Zrób z tą informacją co chcesz Krystian, ale ja przez pewien czas będę nieuchwytny. A przynajmniej taką mam nadzieję. Tymczasem do następnego.
Mrugnął porozumiewawczo okiem do grubasa.

***

Pusta uliczka zaplecza jakiegoś zakładu. Porozpieprzane i obszczane ulotki walają się pod murem wohnbloku. Nie rozwiewany przez nieistniejące pod kopuła wiatry, smród odchodów drażni nozdrza.
- Niklas, zgłaszam się.
Szum zakłóceń.
- Niklas, zgłaszam się.
- Nadia, co jest?
- Mam cynk na Tędlarza, a wy?
- Idziemy do kościoła nekromesjasza. Tam może być Vixen...
- Lalkarka?
- Tak. Ona i coś czego szukała. Kość informacyjna. Coś na temat tego co się dzieje teraz w mieście.
- A o nas?
- Nie wiem. Poczekaj... Dzieciak pyta, czy chcesz przycisnąć Tędlarza.
- Nie. Jeszcze nie. Ale dam znać.
- Dobra. Będziemy w kontakcie.


***

Przeżuwając zawinięte w papier hordeinowy mięso, zakupione u ulicznego stacza przyglądał się budynkowi fabryki broni pulsacyjnej przy C-13. Gmach był wielopoziomowy, podzielony na 3 sekcje. To środkowa jednak posiadała ciąg niezbyt wysokich, ale obficie kopcących kominów. Wejść kilka po dwóch stronach stronach. Używanych trzy. Reszta zabita pewnie na cztery spusty. Ewentualnie sieci podziemne, ale nie wygląda na to by ten gnój się ukrywał przed kimkolwiek.
Spojrzał na kilka najbliższych bloków wybierając najlepsze miejsce do obserwacji obiektu.

Nieźleś się zadomowił fagocie. Ciekawe dokąd cię stąd poniesie...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-02-2011, 08:33   #46
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
- Alarm. Alarm – rzekł beznamiętny głos z głośnika. - Ogłasza się alarm dotyczący skażenia na rejonie Czarnych Ulic stopnia drugiego i Placu Krzyżowego stopnia pierwszego. Ordnungsdienst razem ze służbami medycznymi Die Dienste für die Rassenverbesserung posiadają jako jedyne pozwolenie na badanie ludności miasta i eliminacji jakichkolwiek źródeł podejrzanych o zakażenie. Czarne Ulice zostaną zlustrowane pod względem czystości rasy ludzkiej.
Skażenie dzielnicy policyjnej bytami, które dotychczas wylęgały się w Altstadt sprawiło, że Dyrektoriat Elysium rozważył i uznał za słuszne, aby ludność Außenstadt wiedziała, że skażenie w dzielnicy wschodniej sięgnęło krytycznego poziomu. Ponadto, skażenie wydaje się rozprzestrzeniać w Unterstadt, a nie jest w obowiązku sił elizejskich kontrolować stan skażenia w pierścieniach dalszych niż Innenstadt, jako że podejrzewa się, że południe miasta także stało się przyczółkiem dla rebelii.
My, dobrzy Niemcy, wypowiadamy wojnę nuklearną siłom Czcicieli Krzyża i Rządowi Nieśmiertelnych, a zniszczenie miast Miasta Pana i Pustoty Gwezdy jest imperatywem, porażka nie jest opcją. Jako że każdy, kto jest rosyjskiego pochodzenia, może stanowić zagrożenie dla Elysium, tacy ludzie będą eksterminowani, jak tylko wykryje się ich słowiańskie geny.
Koniec przekazu.


# Trudi Herzog | 1
- Fingst... Fingst? - rzekł Rutger. - Łezka, to ty? Przekażesz WiFi, co mam do powiedzenia?
- Oczywiście, starcze
– Łezka uśmiechnęła się złośliwie. - Oczywiście.
- Nie nazywaj mnie starcem, cholerna smarkulo
– warknął Rutger. - Mam swoje pięćdziesiąt na karku, ale każdy, kto...
- Ponoć chciałeś coś przekazać Willowi – powiedziała.
- Tak –
fuknął. - Rozejrzałem się trochę. Ten Skawiński, o którym mówił... Nic ciekawego, a w każdym razie do niczego ciekawego nie mogłem dojść. Wydaje się zwykłym handlarzem narkotykowym z Miasta Zewnętrznego, chociaż sam fakt, że posiada dojścia do takich prochów, jak Zbawiciel 2.0 czy Wir w wersji nanobotycznej jest zastanawiający. Mam na myśli, kurwa, takimi rzeczami ćpają ludzie z pierścieni wewnętrznych, a nie na zewnątrz. Łapiesz? Ten Skawiński jest podejrzany i może pracować dla Federacji lub może siedzieć w ich kieszeni.
- Powiem mu. Coś jeszcze?
- Tędlarz. Jeszcze mniej informacji ogólnych, ale jedna, co miałem szczęście, że się na nią natknąłem. Tędlarz wydaje się być jakimś szpiclem grupy, która chyba nazywa się Werwölfe, ale nie jestem pewien. Zresztą to chyba gówno warta informacja w porównaniu z tą, którą przekażę. A właściwie, paroma. Jest pewne, że ten Tędlarz pochodzi z Rosji i mógł kiedyś nazywać się Richter Lebiedko, Wiktor Mniemadow albo Grigorij Matrienko. Do wyboru, do koloru, do jednej fotografii pasuje osiem nazwisk i akt, odrzuciłem te najbardziej absurdalne, które zakładają, że jest jakimś w dupę jebanym bojarem. W każdym razie, natrafiłem na dość pewną informację, że ten Tędlarz pracuje dla Federacji dlatego, ponieważ spędza niektórych ludzi związanych lub użytecznych dla jakiejś broni psychicznej. Zła wiadomość jest taka, że na tym kończy się info. Dobra wiadomość brzmi, że istniał jakiś ksiądz z pomniejszej sekty, który mógł zaraportować, o co tak naprawdę Federacji chodzi. Kapiszi?
- Kapiszi, kapiszi. Jeszcze masz jakieś złe wieści?
- Jeszcze parę
– uśmiechnął się ponuro Rutger. - Po pierwsze, wychodzimy z miasta. Ja i Celestyn. Gdzieś, gdzie może być bezpieczniej.
- To akurat jest dobrą informacją –
powiedziała ironicznie.
- Następna taka... Może słyszeliście? Federacja wypowiedziała wojnę nuklearną Ruskom i Polakom.
- To też jest dobra informacja. Kiedy ci durnie skoczą sobie do gardeł, my przeżyjemy.
- Jeśli przeżyjesz piekło kolejnej wojny atomowej...
- To tylko Federacja ma bomby nuklearne. Dla nas lepiej jak sfajczą ich te Miasto Pana albo jakiekolwiek inne syfy jak Pustoty Gwezdy. Mam na myśli, poza Kopułą i tak śmierdzi chmurami radioaktywnymi na kilometr, więc co za różnica? Jeden grzyb atomowy mniej, czy więcej, po tym, co się stało? Przesadzasz, Rutger. Znowu, kurwa, przesadzasz.
- Nie przesadzam, bo wojna atomowa może być tylko przygrywką do kolejnego numeru, jaki chcą nam wykręcić frakcje.
- Nie rozumiem.
- A szkoda, bo powinnaś widzieć, co za syf jest w Altstadt.
- Widziałam. Albo to coś nowego? W Starym Mieście zawsze było gówno i nikt normalny nie zapuszczał się pod ziemię. O! Skoro o gównie mowa...
- Zamknij się i słuchaj –
przerwał poirytowanym głosem Rutger. - Weź to sobie na logikę. Przez paręset lat żadna z frakcji nawet nie mogła zbliżyć się do Kopuły, a teraz nagle Kopuła zostaje przebita w jednym miejscu i wpuszcza się do środka Rewolucję Polszewicką i resztę syfu. Otrzymujemy informacje o tym, że Federacja daje drążyć Ruskim na dole, tak, jakby właśnie zamierzali, żeby oni odwalili brudną robotę. Z dziury wychodzi... Sama wiesz co. Później dowiadujemy się o tym, że dobrzy Niemcy grzebali nam wszystkim w głowach i wykorzystywali je jako twardziele.
- Hmm... Co sugerujesz?
- Sugeruję, że to miasto może już zostało spisane na straty, Łezka. Sugeruję, że ktoś może wykręcać –
i wykręca – wszystkim ludziom numer stulecia o ile nie całego milenium lub nawet wszech czasów. Nie można tego zostawić w spokoju, Trudi. Tym bardziej w świetle tego, co Celestyn podpatrzył kamerami na zewnątrz miasta.
- Kamery sobie oglądacie? Jebani hakerzy...
- westchnęła z zazdrością. - A ja taka niewinna jestem, kradnę tylko informacje o księżach. Widzisz, jakim nubkiem jestem? Będziesz musiał mi pokazać sztuczki starców, które są 1337...
- Przesyłam ci wideo –
rzekł niezrażony Rutger. - A potem idę się pakować.
Plik wideo, który podesłał Łezce, zawierał następującą scenę.
Najpierw kamera wycentrowana na szczycie Kopuły – ledwie dostrzegalnym szczycie w ciągłej mgle i pod zachmurzonym niebem. Sytuacja trwała w spokoju paręnaście sekund, lecz w pewnym momencie zaczęło się zmieniać. Na szczycie Kopuły powietrze zafalowało, jakby stało się nagle bardzo gorące i... To wszystko, jeśli chodziło o samą Kopułę.
To, co było interesujące, zdarzyło się już poza miastem. Daleko, wśród mgły, rozległ się ledwie dostrzegalny błysk; zamigotało parę razy, po czym zgasło. Ten cykl powtórzył się parę razy. Za ostatnim razem światło stało się krwawoczerwone.
Po paru chwilach, światło znowu zgasło. Jednak tym razem coś się zmieniło. Mgła zaczęła przybierać kształty, które z daleka nie były zbyt widoczne.
Kształty były płynne i nie można było na pewno powiedzieć, że w mgle było coś. Jednak wrażenie, że coś było we mgle było na tyle nieodparte, żeby wzbudzić w postronnym obserwatorze poczucie niepokoju lub nawet irracjonalnego lęku, który był tym typem niepokoju, który zawsze pojawiał się wtedy, kiedy chmury na niebie formowały się groźne pyski, kiedy gałęzie lasu w nocy układały się w patrzące oczy lub kiedy w tłumie czasem dostrzega się dziwną, obcą twarz. Zwykle na wrażeniu się poprzestawało i spychało się incydent w niepamięć, jednak tu incydent wydawał się ciągle trwać. Kształty we mgle układały się w najróżniejsze formy, jednak przez rozmycie ciężko było powiedzieć, czym była ta gra cieni w szarości. Pomimo tego, że kamera nie miała zainstalowanego głośnika, ucho obserwatora chciało dorobić sobie jakiś dźwięk. Było coś nieuchwytnego w nagle zgęstniałej i skotłowanej mgle, jak gdyby mgła była zaledwie maską lub szatą okrywającą coś – coś, co znajdowało się we mgle.
Co gorsza, na wrażeniu tym razem się skończyło, a Łezka, relacjonując później rozmowę Fingstowi i pokazując mu film, wcale nie poczuła się bezpieczniej, że pozór stał się tylko pozorem.


# Nora Vixen

Łezka często wdawała się w długie rozmowy z Vaudeau, natomiast sama Vaudeau, raczej przez kopiowanie i imitację, stawała się do pewnego stopnia bardziej ludzka i bardziej przypominała człowieka.
- Kiedyś była taka opowieść o drewnianej lalce, która stała się człowiekiem! - podśmiewywała się Herzog.
Jakkolwiek by nie było, owocem dziwnej znajomości człowieka i androida były emitery akustyczne, które powodowały ostry, powodujący poważne zaburzenia błędnika, dźwięk.
- Powiedziała, żeby nie włączać, jeśli jest się bliżej niż pięćdziesiąt metrów, plus-minus ściany i drzwi. Ale zasięg to około sto metrów, więc powinno bez problemu penetrować ściany niezabezpieczone przed takimi atakami – powiedziała Herzog. - Przyda się nam. Dużo musiałam się pytać Marie, jak zrobić te trzy zabawki. Naciska się tu... A potem się tylko ucieka.
Odłożyła granat soniczny.
- Jeżeli chodzi się o samo dostanie do kaplicy, to stanowi to większy problem, bo sama kaplica jest nieco oddzielona od reszty miasta. Mam na myśli, jeśli by mieć spadochron albo coś innego, to moglibyście łatwo nakierować na środek kaplicy. Ale nie mamy spadochronów, ani nawet lotni – wywróciła oczami Herzog. - Ale za to byłam na zewnątrz i kupiłam rękawice ze skóry i wzięłam trochę szmat z magazynu Vixen. O ile łatwo wejdziecie na szczyt wieżowca, to trochę trudniej będzie się stamtąd ześlizgnąć aż do kaplicy.
Zamrugała.
- Mam nadzieję, że rozumiesz, o co chodzi? Ubierzecie te rękawice i zjedziecie na dół po drucie, jeden po drugim i módlcie się, żeby kabel wytrzymał, bo nie możemy posłać nikogo na dół, żeby złapał was, jeśli ktoś spadnie.
Zapaliła papierosa. Z nerwów zdarzało się jej odpalać peta.
- Podawałam różne scenariusze Marie, a ona analizowała je, a ja też jej przy okazji pomagałam, jeśli palnęła jakąś głupotę. Wiesz, ona działa jak taki duży kalkulator, świetnie zna się na obliczeniach i kalkulowaniu prawdopodobieństwa i innych bzdurach, ale nie do końca łapie życiowych sytuacji. W każdym razie, jest coraz lepsza, bo może się uczyć.
Z raportów, jakie wyszukała, okazało się, że widziano, jak od czasu do czasu z kaplicy wyjeżdża wóz pancerny. Jeśli tak jest, to będzie on gdzieś w części ogrodowej albo w garażu, ale za cholerę nie wiem, gdzie mają garaże. No i fakt, wy tam tylko wejdziecie. Nadia, bo to chyba najemnik, ty, bo wpierdol możesz dać, Niklas i młody. Więcej niż cztery osoby sprawi, że będzie za dużo bałaganu. Ewentualnie może dołączyć się Borys, bo on działa jak czołg.

Roześmiała się z własnych słów i mówiła dalej:
- My z Vaudeau będziemy czekać na zewnątrz, w sensie, przygotujemy drogę ucieczki z miasta. Wiesz sam, czemu – spojrzała Fingstowi w oczy. - Chociaż na zewnątrz może wcale nie być lepiej, niż tutaj. - Będzie trzeba przekupić paru ludzi, żeby przeprowadzili nas. Ale o tym później.


# Kaplica Ślepych

Kłamstwa Federacji znajdowały także swoje przełożenie, jeśli chodziło o holograficzne niebo - każdego dnia niebo było inne i prezentowało raczej pogodne wschody i zachody słońca atomowego. Były to raczej dobroczynne iluzje, jeśli chodziło o Nuklearvereinigung, namiastka normalności, szczególnie, jeśli ci, którzy kiedyś żyli poza Kopułą, wiedzieli, że niebo za nią z rzadka tylko przyjmuje inne kolory niż szary i przecinany błyskawicami, jako że burze od czasu powstania chmur radioaktywnych były całkiem powszechne. Pod Kopułą istniał normalny dzień i noc, a nie jaśniejsza szaruga przechodząca w czarną jak wnętrze grobu noc. Fakt, że pod Kopułą było normalnie do stopnia, że można było poobserwować wspomnienia o niebieskim niebie, był jeszcze jednym powodem, dlaczego większość ludzi wybierała życie pod nią. Po prostu czasem lżej było spojrzeć w górę i stwierdzić, że słońce nadal jest na niebie i że w ogóle niebo istnieje, nawet przy świadomości, że to wszystko śmierdziało na kilometr plastikiem i szołbiznesem.
Kiedy wszystko się zaczęło, był zmierzch, a krwawa łuna przy nieprawdziwym horyzoncie znaczyła, gdzie był zachód.
Wbiegnięcie na samą górę jednego z drapaczy nieistniejących chmur było łatwe, szczególnie, jeśli wiedziało się o tak zwanym Obenstadt, Mieście Nadziemnym, które w nierównomiernych częściach rozciągało się po trosze nad całym Elysium, a w większej jego części wisiało nad Czarnymi Ulicami właśnie. Niklas i Jankowski, prowadzeni przez Fingsta i Bauer, którzy znali te okolice, biegli przez sieć różnorakich przejść i schodów i wind. Nierzadko droga prowadziła przez opuszczone mieszkania służące dla ruchu oporu za wychodki lub po prostu miejsca, gdzie można było usiąść i wymienić parę informacji. Można było odnieść wrażenie, że tu, na górze, z dala od tak rażącego smogu, ludzie byli bardziej... Wolni. Czasem, wznosząc się coraz wyżej i wyżej, napotykali domowej roboty domy i koje zrobione z drewna i blachy falistej. Wyglądało na to, że część populacji prowadziła sklepy, mieszkania czy nawet spała w hamakach zawieszonych paręset metrów nad ziemią. Gdyby mieli nieco więcej czasu, stwierdziliby, że życie na takich wyżynach jest bardziej senne i ustabilizowane niż ciągła walka o przeżycie tych na dole.
Lokacja, którą podała Łezka i android okazała się dokładna i w miarę opustoszała. W tle dyndał tylko jakiś starzec ćmiący fajkę wodną, który zdawał się drzemać.
Kabli było parę, jednak tylko jeden był na tyle gruby, by utrzymać swój ciężar i człowieka. Najtrudniejszy był moment ześlizgnięcia się po linie, zawieszenia swoich palców okutanych w rękawice i pozostawienie swojego życia jedynie mięśniom rąk.
Gdy zjeżdżali w umówiony sposób, jeden z androidów zdjął dwóch strażników znajdujących się na dachu. Miało dać im to przewagę, w najgorszym razie, dziesięciu minut. W najlepszym – nawet godzinę, wszystko zależało na tym, kiedy strażnicy wymienią z centralą sygnał porozumiewawczy.
Zjeżdżając, widzieli większą część Elysium – ognie wzniecone we wschodniej części miasta, światła znajdujące się w dole i ciemność lasu na północy miasta, które przeżyło koniec świata.
Wylądowali miękko. Co najlepsze, żaden alarm nie był jeszcze wzniecony, a im samym udało się przenieść na sam szczyt bez wzbudzania uwagi strażników.
W słuchawkach radia odezwał się cichy głos Vaudeau:
- Na razie czysto, jeśli chodzi o was i rejony przy kaplicy. Od teraz musicie polegać na sobie i odszukać Vixen i infokość sami. Poza tym... Poza tym, na zewnątrz możemy mieć problem. Oficjalne media na razie tego nie podają, ale szpiedzy wykryli pewną aktywność Cruenti w granicach Czarnych Ulic, a oczy w Altstadt widzą zwiększający się ruch.
Cruenti było nieoficjalną nazwą, która została nadana istotom, które widzieli u Gołębiowskiego, a które lęgły się w otchłaniach Starego Miasta. Jak zwykle, jeśli o slang chodzi, nie wiadomo było, jakie było źródło tego słowa.
- Boję się o moje siostry – rzekła. - Będę musiała aktywować pozostałe lalki, żeby umożliwić ewentualną ewakuację.

*

Na szczęście, udało im się ominąć strażników, którzy znajdowali się na szczycie Kopuły. Skradanie się nie było specjalnością wszystkich, jednak sami strażnicy znajdujący się na zewnątrz nie mieli jeszcze żadnych specjalnych uzdolnień – byli to gemajni i najemnicy rekrutowani z ulic tak zaśmieconych jak Jatki. O wiele trudniejsze zadanie miało czekać ich później.
Według planu, rozdzielili się; nikomu nie chodziło o największą siłę ognia, choć, oczywiście, największą siłą ogniową był zwyczajowo Borys. Wcześniej ustalono, że uwolnić Vixen pójdą Borys i Nadia, jako ci, którzy ją znali, a po infokość pójdą Niklas, Fingst i Jankowski, posiadając zbalansowany repertuar złodziejstwa i umiejętności obsługiwania broni.
Zatem katedra.
Już z daleka można było usłyszeć wieczorne śpiewy świątobliwych mężów.

[MEDIA]https://sites.google.com/site/wzburzenieech/PestisCruentoVilomaxus.mp3[/MEDIA]

Quae vulnerata lanceæ mucrone diro,
Criminum ut nos lavaret sordibus, manavit unda et sanguine.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 17-02-2011 o 08:38.
Irrlicht jest offline  
Stary 17-02-2011, 08:36   #47
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Chór podnosił głosy, które były o wiele za wysokie dla nieprzygotowanych uszu, dlatego, idąc korytarzami, już po paru minutach odczuli lekki ból głowy. Wyglądało na to, że mnisi, pomimo tego, że można było wątpić w ich wszechpotężny słuch, posiadali zmysł wyostrzony na tyle, że mogli śpiewać na frekwencjach, których normalnie nie mogło osiągnąć ludzkie gardło, co kazało przypuszczać, że „specjalny trening” oprócz wymiany ucha wewnętrznego także przewidywał operację na strunach głosowych. Im bliżej byli katedry, tym śpiewy stawały się coraz bardziej ogłuszające, tak, że żaden z nich nie mógł się porozumiewać. Wibrujący śpiew wypełniał całkowicie ich uszy, dzięki czemu mieli jedną tylko pewność – nie zostaną wykryci dopóki, dopóty mnisi śpiewają.
Korytarze, które przemierzali, były grube, zatem można było zapomnieć o penetrowaniu dźwięku przez te ściany, które przetrwałyby nawet bombardowanie. Z rzadka tylko napotykali strażników, którzy, zdaje się, mieli także poważne problemy z wytrzymywaniem przenikających głosów mnichów. Pojawienie się legendarnych strzegących, którzy reagowali na dźwięk upadającego pióra, było na razie ostatnią rzeczą, jaką chcieli widzieć – a rzeczywistość spełniała ich życzenia.
Drzwi prowadzące do katedry skrzypnęły. Znajdowali się teraz na galerii, a kolumnada, która pogrążała ją w mroku sprawiała, że prześlizgnięcie się pomiędzy wzrokiem organisty i ociemniałych kapłanów zasłuchanych w śpiewy o niespotykanych częstotliwościach było w miarę łatwe.
Odnalezienie infokości już takie nie było.
O ile było wiadomo było, że infokość miała znajdować się gdzieś na przedziale galerii a ożebrowanym sklepieniu pod kopulastym zwieńczeniem, to w praktyce to określenie okazało się warte tyle, co nic. Po pierwsze, z powodu ciemności zaległej na galerii, z rzadka tylko rozjaśnianej przez skąpo zapalone świece. Po drugie, infokości zazwyczaj miały wymiary mieszczące się w dłoni dorosłego człowieka, co w obliczu monotonnego śpiewu kapłanów, ciemności i konieczności wydawania jak najmniej hałasu, sprawiało, że poszukiwania nabierały wymiaru przerzucania stogu siana po to, żeby znaleźć igłę.
Co gorsza, zdawało się, że strażnicy wreszcie dowiedzieli się o obecności intruzów. Słowa nadawane na jakimś zastrzeżonym kanale spektrum dźwiękowego, szeptane przez diakona w stronę starszego kapłana nie mogły dojść do uszu trójki znajdującej się w katedrze, jednak postawa pomniejszego stopniem klechy szepczącego z zapałem coś śpiewającemu wydawała się co najmniej znacząca. Kapłan klepnął w ramię diakona i wykonał na ramieniu parę gestów, a młodszy, zdaje się, zrozumiał, bo szybkim krokiem skierował się do wyjścia z katedry.

O crux, ave, spes unica!
Hoc passionis tempore piis adauge gratiam, reisque dele cr-mina.

Absurdalnym także wydawało się ukrycie kości zaraz przy sklepieniu, gdzie, ze względu na swoją wagę, wdrapywał się Jankowski, podczas gdy dwóch ubezpieczało go. Logika mówiła, że jeśli miało się coś cennego, należało to zamknąć na cztery spusty – dlaczego więc zamordowany ksiądz chciał koniecznie ukryć kość przy sklepieniu, na szczycie?
W końcu, po ponad pół godziny gorączkowych poszukiwań, Jankowski zobaczył ją. Ledwo mógł się poruszać. Słowa wznoszone przez kapłanów w formie śpiewu obijały się w jego czaszce jak chór bynajmniej święty, a piekielny. Cała sytuacja, kadzidła i dym, który rzucał cień przez lichtarze tam, na dole i śpiewy powodowały, że czuł się jak we śnie.
Zabrał kość i włożył ją do kieszeni. Jakby na umówiony znak, właśnie wtedy chór przestał śpiewać.
Czy kapłani wiedzieli już od dawna o tym, że nieproszona trójka weszła do katedry? Czy całość stanowiła jakąś sadystyczną grę, w którą wciągnęli ich dziwni księża? Lub, co wydało się bardziej prawdopodobne, czy Jankowski wydał z siebie jakiś dźwięk, zabierając infokość? Dość powiedzieć, że kiedy chór ustał, jeden znajdujący się na dole krzyknął swoim nieludzkim głosem. Było to coś o heretyku. Jankowski nie mógł się dowiedzieć, co to było, bowiem zostało to wypowiedziane w bardzo specyficzny sposób. Sposób, który całkowicie rozproszył dudniącą monotonię bólu głowy i przekuł ją w gwiazdy przed oczami.
Ból głowy, który spowodował śpiew kapłana, był pierwszym takim, który przeżył w swoim życiu Jankowski. Chybocząc się, bał się, że spadnie na dół i roztrzaska czaszkę. Jednak sytuacja trwała tylko przez chwilę.
Potem granat dźwiękowy upadł na posadzkę.
Wizg, który spowodował granat, był straszliwy, jednak znośny dla uszu, które dopiero co poznały, co oznacza gniew kapłana. Jankowski zsuwał się po ożebrowaniu na dół, do galerii.
Granat, który przygotowała Łezka razem z Vixen, miał krótki zasięg najwyższych wibracji, jednak to wystarczyło całkowicie na całkowite uciszenie całego chóru, który zaczął uciekać jak najdalej. Po drodze napotkali organistę, który został przeszyty serią, jednak zanim zginął, dźwięk jego głosu omal nie zwalił z nóg trzech uciekających. Bo uciekali, ile sił mieli w nogach. Niewiele tych sił zostało – wrzaski martwego organisty i śpiew chóru sprawiły, że czuli się, jakby mieli nogi z waty. Po drodze, Fingst upadł, słysząc echa ostrych jak igły głosów kapłanów. Nie wiedzieli, czy ogłuchli, czy mogą słyszeć.
Ale mieli inne problemy. W radiu odezwał się głos Vaudeau:
- Mamy... Poważne kłopoty – rzekł android. Wydawało się, że przekazywała tą informację już wcześniej, jednak nie mogli jej usłyszeć z oczywistych powodów. - Czarne Ulice zostały skażone, trzeci stopień. Dlatego wojsko wyszło na ulice. I nie tylko te od Federacji, Gildie Kupieckie i wszyscy, którzy mają co bronić na Czarnych Ulicach, okopali się. To wszystko dlatego, ponieważ Cruenti wyszli z Altstadt. Ja... Dam Łezkę.
- Fingst? Nadia? Dobra, słyszę was. Musieliśmy się ewakuować z nory Vixen, ledwo zdążyliśmy. Dobijali się sukinsyny do drzwi. Ewakuowaliśmy większość lalek, ale sporo i tak zostało na dole, więc po prostu wszystko wysadziliśmy. Marie? Możesz kontrolować te swoje siostry? Na razie tak? Co to, kurwa... Nie ważne. Chwilowo Czarne Ulice stały się jebanym piekłem, wszyscy próbują zabić albo spalić to kurewstwo, co wychodzi spod ziemi... Ale one wyłażą i wyłażą!

Byli teraz w ogrodzie, tam, gdzie umówili się z Borysem i Nadią. Jeszcze nie przychodzili.
- Nie możemy was stamtąd ewakuować, rozumiesz, Fingst? Cały cholerny plac wokół kaplicy jest miejscem walk, nie mamy czym tam wejść, więc ewakuujcie się sami! Vaudeau chciała iść, ale nie wie, cholerny złom, że wszyscy zginiemy, jeśli po was pójdziemy... Przepraszam, Marie. W każdym razie, my...
Szum zagłuszył słowa Łezki.

*

W końcu, przybył Borys i Bauer. I Steuer. Vixen.
Nie mieli co prawda zbyt wiele czasu przyglądać się Marcie Steuer, jednak jej wygląd był co najmniej osobliwy. Nie miała kolorowych włosów, takich jak Nadia, a krótkie, ledwo co rozczesane włosy, które w połączeniu z jej zaciętą twarzą, nadawały jej wygląd chłopczycy, czego dopełniała wojskowa kurtka. Co rzucało się w oczy najpierw u Marthy Steuer były bioniczne części w jej ciele – ledwo co skończona lewa ręka przymocowana do łokcia i bezwładne nogi gęsto owinięte przewodami mięśniowymi, które były podłączone do pnia mózgu. O ile przewody mięśniowe nie były dokończone, to kobieta jako lalkarka upodabniała się do swoich tworów.
- Idziemy – rzekła Nadia.
Poszli.
Nie uszli jednak długo, kiedy zastali swoich nowych wrogów.
Cruenti, jak nazywał je slang, rzeczywiście wdarły się do środka Kaplicy Ślepych. Kapłani walczyli z nimi, wysyłając w ich stronę fale dźwiękowe, które sprawiały, że stworom ulepionym z ludzkich zwłok pękały bębenki.
Oczywiście, uciekinierzy natychmiast ukryli się w dogodnych miejscach.
Ogród, w którym znajdowali się, był w centrum kompleksu świątynnego. Z dala dochodziły tutaj odgłosy bitwy dziejącej się na zewnątrz – o wiele poważniejszej i zawziętej, niż ta, która była tutaj.
Sam ogród był pewnego rodzaju połączeniem murowanego labiryntu z przedsionkiem magazynu. W odległości około pięćdziesięciu metrów stał wóz, choć był o wiele mniej pancerny, niż zapowiadała Łezka czy Vaudeau. Wyglądał po prostu jak ciężarówka, na której dospawano kilka dodatkowych blach takiej samej jakości, z jakich był zrobiony wóz pierwotnie.
Ukryci za drzewami i murem, widzieli, że kapłani byli chwilowo zajęci odpieraniem Cruenti.
Choć nie na długo. Oprócz walki z jednym wrogiem, widzieli, że byli tutaj i drudzy – szukali ich, to było pewne.
Brama znajdowała się na wprost, mniej więcej w dwukrotnej odległości, w jakiej znajdował się wóz, którym zazwyczaj przewożono dostawy jedzenia. Była jednak zamknięta i wydawała się być podwójna.
Niklas zauważył, że w małej odległości od nich była kratka prowadząca do kanałów – jednak nie mieli żadnej pewności co do tego, co mogło tam na nich czekać.
Będąc w środku zawieruchy, która nagle ogarnęła miasto, zauważyli pewien specyficzny gatunek Cruenti – potwory, bo Cruenti były potworami, które przypominały mniej więcej paru ludzi zszytych lub, może lepiej powiedziawszy, zlepionych ze sobą w cudacznej metamorfozie. Byli świadkami tego, jak jeden tego typu rozerwał na strzępy jednego z kapłanów, zapalając się i powodując spory wybuch, który spowodował mały krater.
Po paru krytycznych chwilach kapłani przestali żartować – jeśli kiedykolwiek to robili. Z gardeł kapłanów wypływały fale, które niszczyły ciała Cruenti, przerabiając je na pulpę krwawego mięsa i połamanych kości.
Fale dźwiękowe, które płynęły przez powietrze, to samo robiły z ich potencjalnymi źródłami ukrycia – do czasu – do czasu, kiedy wreszcie jeden z kapłanów wreszcie ich zobaczył.
Nie na długo. Lecący w powietrzu kawał ostrego żelaza przeorał jego czaszkę na wylot.
Zabójczynią był nie kto inny, jak Alecto. Ale zmieniona Alecto. O wiele szybsza i z o wiele dzikszym wyrazem twarzy.
Czy widziała ich, nie było pewne – może nawet nie chciała ich widzieć. Co było pewne, to fakt, że nie poruszała się jak człowiek – żaden z ludzi nie mógłby się tak poruszać i omijać fal dźwiękowych w taki sposób, w jaki ona to robiła. Nie była zaopatrzona w żadną broń – rzucała w kapłanów czym popadnie i, co dziwne, skutecznie ich tym zabijała. Nierzadko też brała zaimprowizowane bronie lub zabijała gołymi rękami.
Cokolwiek miało się stać, status quo powrócił. Choćby tylko na chwilę.



 
Irrlicht jest offline  
Stary 19-02-2011, 19:49   #48
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
WiFi siedział i po raz kolejny przeglądał sprzęt. Łezka razem z Vaudeau rozmawiały cicho i składały do kupy przetworniki. Raz po raz zerkał na nie, widząc jak dobrze się dogadują. Choć może to nie było to, raczej jak wiele mają wspólnego i jak starają się udawać przed sobą że są inne.
Siedział i patrzył na dwie… kobiety. Jedna ze wszystkich sił starała się nią być, bo taką ją stworzono. Cały jej świat polegał na udawaniu, aspirowaniu, naśladowaniu, przetwarzaniu i analizowaniu. Druga zaś była… no właśnie, czym. Zaczynało do niego powoli dochodzić, że wiele rzeczy się zmieniło. To nie była dziewczyna, którą wyciągnął z gnoju ulic, o którą dbał, bo kurwa uroiło mu się, że była najbliżej tego co mógł nazwać rodziną. Tymczasem ten cały protokół nieśmiertelności, inżynieryjnie zaprogramowany genotyp, mutacje, dewiacje i sto lat na karku sprawiało, że ciarki mu chodziły po plecach . Z tego co mówiła to, no do ciężkiej cholery, powstała podobnie jak Marie i jej siostry. Stworzona w ruskim labie, wyruchana przez tatusia i mamusię którym kazano to robić za rodinu. Podrasowane na ruski sposób tkanki i krew, zamiast procesorów, emulatorów duszy i kabli.
A jednak mimo wszystko dla niego ona wciąż była Łezką, a ta druga tosterem z cyckami. Wojskowe wychowanie i tresura? Pewnie tak, pewnie miało to wpływ na to co o tym wszystkim myślał. W końcu właśnie tym był, produktem od sztampy z koszar, teraz odpadem raczej. Obawa przed tym że androidy są lepsze od nich w tym jednym co umieją robić, powoduje masę uprzedzeń. Uberżołnierz, toster jebany. Nawet jeśli to nie była prawda, to jednak uprzedzenie zostaje i to nawet do tych wersji biodroidów, które rzeczywiście mogłyby stanowić zagrożenie dla szarej piechoty z Feldheer. Bo wersje z oprogramowaniem pojemników na spermę to już kurwa w ogóle nie ma co mówić. WiFi nie rozumiał tych wszystkich facetów kupujących lalki i bawiących się nimi w dom. Swoją drogą bardzo ciekawa sprawa z tym, że wersje męskie nie spotkały się z szerszą popularnością. Może to i prawda, że kobiety są mądrzejsze od nas i szybciej zrozumiały, że żeby sztuczny kutas spełniał swoją rolę nie musi być zaraz przyczepiony do bojlera z silniczkiem, rękami, nogami i pustym łbem udającym człowieka.
Potrząsnął głową przerywając natłok durnych myśli, wykrzywił się nawet w parodii uśmiechu gdy Łezka podeszła do niego i streściła mu to co powiedział Rutger. Hackerska e-lita dziadków coś wytropiła. Słowa Trudi były nie tyle zabarwione zazdrością co zniecierpliwieniem. Nie mówiła nic, ale wiedział że według niej marnują cenny czas.
Za to obraz z kamer zewnętrznych zrobił na niej wrażenie. Siedziała w ciszy koło niego wpatrując się wzrokiem w hipnotyczne widma i zjawy z matrycy. Cokolwiek to było, WiFi przyjął z właściwym dla siebie spokojem. Wspomniał tylko co się z nim działo jak ten opar, to drżenie jakby rozgrzanego powietrza spadło na niego spod kopuły przed wejściem do Unterstadt.
Znów mielił we łbie nowe informacje. Frakcje mnożyły się grzyby w hydroponice. Móbius, teraz Wilkołaki, klechy z infokością, nie mówiąc już o głównych graczach. Federacja której najwyraźniej znudziło się utrzymywanie naokoło Innenstadt pierścienia slumsów i hołoty. I oni w samym środeczku. Czy to tak ciężko kurwa zrozumieć że on ma w dupie politykę, chce tylko pożyć jeszcze trochę?! Wbił magazynek do H&K przeganiając niepodobną do niego irytację błahostkami. Wysłuchał instrukcji Łezki. Mieli zadanie do wykonania, wreszcie to co rozumiał i na czym się znał.

Zwiad i obserwacja poszły gładko. Wybrali miejsce desantu, siostry Marie zajęły miejsce i zdjęły strażników. Snajperka z tłumikiem nie wydaję więcej dźwięków nich oddech człowieka. Lot na kablu nad miastem był jak pieprzona wizja senna. Zachód słońca nad gnijącym trupem miasta. Kłęby dymu i smugi serii pulsarów na wschodzie i oni zjeżdżający ku czerniącym się dachom katedry w niczym nie zmąconej ciszy wstrzymywanych z napięcia oddechów. Spojrzał tylko na obwieszoną sprzętem Bauer, trzymającą się liny i prującą w dół. Battle Angel Nadia na tle umierającej Sodomy i Gomory.
Wylądowali na dachu, dostali się do środka. WiFi szedł na szpicy, omiatając okolicę lufą peemki. Po kilku chwilach miał wrażenie że czaszka eksploduje mu od wibracji wywoływanych przez nieludzki zaśpiew kapłanów. Dźwięki wwiercały się w mózg, subtelnie, spokojnie ale stanowczo i uparcie. Walczył cały czas z pokusą przytknięcia dłoni do uszu i ucieczki w popłochu. Wrzaskliwe, kocie godzinki czy nieszpory miały jednak jeden podstawowy plus. Dopóki wyją, nie usłyszą ich. Podzielili się i szybko ruszyli do swych zadań. WiFi wraz z Niklasem i Młodym przedostali się do galeryjki naokoło kopuły świątyni. Ochrona jak na razie nie nastarczała problemów. Fingst zdjął dwóch gemajnów jeszcze przed wejściem do głównej katedry. Szybkie ciosy nożem, Niklas też nie próżnował. Przyklejeni do ściany posuwali się wzdłuż galerii wypatrując oczy w przeklętych ciemnościach. Na migi ustalili, że na górę wespnie się Młody, a oni zostaną go ubezpieczać.
Przekradł się w pobliże barierki, by spojrzeć na dół. Jak na razie wszystko szło aż za dobrze i płynnie. Sforsowali zabezpieczenia i dotarli do miejsca potencjalnej ekstrakcji. Księżulkowie spod znaku wyjca na razie chyba nie spostrzegli ich wejścia, albo grali w jakąś swoją grę. Przez chwilę Fingst zastanowił się po jaką cholerę trzymają infokość przy samej kopule, ale nie byłą to jego sprawa. Byle Młody ją odnalazł. Może miało to coś wspólnego z tymi śpiewami? Spojrzał na sklepienie, nie było chyba większego skupienia akustycznego w tym całym gmachu niż właśnie tam. Biedny chłopak. Przygotował jeden z wynalazków Łezki i Marie.

A potem, jak jebło wszystko wokół, zadziałała pamięć komórkowa i wyszkolenie. Granat upadł pod nogi mnichów i zapełnił ich świat bólem dając im czas na ucieczkę. Tupot nóg i przyspieszone oddechy w trakcie szalonej bieganiny po labiryncie schodków i korytarzy ze ścianami grubymi jak w pieprzonym reaktorze fuzyjnym. Organistę, cholernego świra przeżyli tylko dlatego, że szybko został przecięty serią na pół wśród fontann krwi i flaków. Fala dźwięku jaką z siebie wydał tuż przed śmiercią spowodowała że Fingst poleciał ze schodów na łeb na szyje i rąbnął głucho o ścianę. Ból w kolanie odezwał się jak piekielna orkiestra, kuśtykał starając się nadążyć za Niklasem i Młodym do wyjścia. Wyskoczyli na zewnątrz i pobiegli przed siebie. Coś zaczynało się dziać. Mnisi gonili jak w amoku ale nie za nimi, znaczy się nie tylko za nimi. Nagle zobaczył dwadzieścia metrów przed sobą jak wielki cruentus pozlepiany z trzech czy czterech ludzi pędzi na klechę, który nabiera powietrza w płuca. Co się potem stało, długo nie mógł uwierzyć choć widział to dokładnie. Mnich rozdarł nekrotkankę na strzępy a mimo to stwór dotarł do niego siłą rozpędu i rozszarpał go jak starą, zetlałą szmatę. Padli na ziemię zamieniając się w kupę pokrwawionych ochłapów. Biegli, kluczyli, chronili się jak mogli, przemykając spychani w stronę ogrodów. Od głosów mnichów trzaskały murki za którymi się kryli, strzelały cegły, tumany kurzu i pyłu przesłaniały świat. A cruenti wychodzili dalej, zewsząd.

No i zaczęły się problemy. Info od Łezki i Marie że nie mogą się do nich przebić i same mają problemy. Okopywanie się Feldheeru i innych paramilitarnych tuż za progiem świątyni i w całej dzielnicy. Szalejące wokół koszmary wyłażące z Altstadt. Nie mieli szans w starciu z cruenti, nawet przy użyciu rękawicy Nadii. Powstrzymają jednego, reszta rozszarpie ich na strzępy. Odporność na kule mieli chyba nawet lepszą niż Polaczki na haju.
WiFi rozglądnął się i dostrzegli w końcu pojazd o którym mówiła Marie na odprawie. Wskoczył do szoferki i po chwili odpalił impeller o mijajac główny zapłon starym wojskowym sposobem. Jak nie da się finezją i sprytem to trzeba przypierdolić młotkiem. Turbiny zaskoczyły gniewnie i rozkręciły się szybko, maszyna zaczęła wibrować, gotowa do drogi. Marie i Borys dobiegli do nich już jakiś czas temu, ciągnąc za sobą Vixen. Taktycznie oba cele zrealizowane, teraz tylko wywieźć stąd dupy. Zobaczył jak Borys odpala długą serię w zbliżającego się mnicha, a ten eksploduje od poddźwiękowych igieł pulsara. Cholera nie ma czasu. Sięgnął do plecaka i wywalił przez okno największe z ustrojstw przy gotowanych przez Łezkę. Jednooki facet Bauer złapał błyskawicznie i rzucił w stronę katedry. Wifi zaś uchylił tylną klapę na hydraulicznych prostownikach i zaczekał aż reszta właduje się do środka, po czym wdepnął do oporu kierując się na bramę. Rozpędzona masa stali powinna się przebić na zewnątrz. Nacisnął wyzwalacz dźwiękowej bomby. Nie było to może eleganckie, kiedy kapłani mieli własne liczne i kriwożercze problemy, ale przynajmniej zapomną na chwilę o zmierzającej w kierunku bramy podpierniczonej ciężarówce. Entschuldigung und auf Wiedersehen.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 20-02-2011 o 09:51.
Harard jest offline  
Stary 20-02-2011, 00:05   #49
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
Nadziemne miasto potrafiło urzec swoją niezależnością i owym przepięknym złudzeniem... wolności? Jak gdyby w Elysium pojęcie takie w ogóle istniało, jednakże to miejsce z uniesionym czołem stawiało opór brudowi i szarości niższych poziomów. Było tu znacznie jaśniej, a sklecone poziomy żyły. Sklepy, hamaki i ludzie, którzy znajdowali się "wyżej". Chwilowo mogli sobie pozwolić na błogi moment spokoju, wszak Cruenti wyłazili z dołu. Kwestią czas pozostawał jednak moment, w którym zdołają dotrzeć i tutaj. Chyba, że coś się zmieni. Chyba, że zmienią coś oni. Wątpił, iż to z ich winy pierwsze nekrusy wylazły na powierzchnię. Musiały mieć swoje legowiska w zupełnie innymi miejscu. Alecto była jeszcze w miarę normalna, a tamtego mutka spalili doszczętnie w laboratorium. Przyczyna musiała być gdzieś indziej, a przynajmniej tak wynikało z rozmyślań Jankowskiego, który niczym jakaś pieprzona wiewiórka przemykał przez chyboczące się kładki oraz niepewne przejścia, istniejące tylko w wyobraźni budowniczych tego miejsca.
No i naszedł także moment, w którym dotarli do samego celu ich podróży. Oddzielał ich jeszcze tylko kabel oraz kilkadziesiąt metrów prostej drogi w dół, gdyby któremuś z nich nie udało się popisać zręcznością. Piękna wizja śmierci, chociaż Jankowski zdołał przyzwyczaić się już do takiej idei. Miał szansę umierać już kilka razy. Zacisnął swe place na grubym kablu, po czym wraz z resztą zaczął zjeżdżać w dół, mają tylko nadzieję, iż tych kilka piw i papierosów z młodości wcale nie odbiją się na sile jego rąk.
- Vaudeau, uważaj na te swoje siostry... Vixen nie wyłączała ich chyba tak bez powodu. - Rzucił spokojnie ruszając wraz z resztą. Kurwa, ostrzegał androida. Maszynę. Niby po co? Czy to wszystko było aż tak bardzo porąbane?


Na całe ich szczęście, strażnicy nie zdołali się pokapować, że oto właśnie komuś udało się przekroczyć progi kaplicy. Cóż, pewnie sam leczyli jeszcze kaca, albo nie popisywali się koncentracją. Jeśli jest się wartownikiem przez kilkanaście miesięcy, dość łatwo popaść w beznadziejną rutynę i człowiek zajmował się raczej umilaniem sobie czasu, niż wystawianiem na zimnie.
Rozdzielili się. Oczywiście Borys poszedł tam gdzie potrzebny był największy rozpirdol. Im przypadła misja działania z ukrycia. Jak ninja! W sumie nie wiedział nawet co to znaczy, ale Skawiński zawsze tak mówił kiedy trzeba było przemycić sporą ilość prochów pod okiem strażników.
Z początku śpiew kapłanów był jeszcze możliwy do zdzierżenia. Jednakże wraz z upływającym czasem, słowa pieśni wbijały się pod czaszkę tym swoim, spierdolonym, wibrującym dźwiękiem, który powodował tylko uciążliwy ból głowy. Jakby łeb do silnika działającego samochodu wepchnąć. Plusem był jednak fakt, iż kapłani nie potrafili pewnie przebić się przez własny śpiew, co sprawiało, iż chwilowo byli w miarę bezpieczni. Dałby jednak słowo, że kilkukrotnie podczas całej drogi kamyki zachrzęściły pod podeszwą jego butów, a noże Niklasa wydobyły z siebie delikatny brzdęk metalu. Może to tylko legenda o tych kapłanach? Żeby ciszyli się kurwa postrachem i podziwem? Drzwi skrzypnęły. Kurwa! Kolejny raz wystawali na próbę zmysły kapłanów, którzy zajęcie byli teraz wznoszeniem modłów. Oby przemknąć się jak najszybciej. Na dodatek jeden z kapłanów szeptał coś chyba do diakona, który ruszył ku wyjściu z kaplicy. Wiedzieli, że ktoś tu jest? uch... nieważne. Byleby tylko znaleźć jak najszybciej kość.
W końcu stwierdził, że nie będzie lepszej metody ja tylko wdrapanie się na górę i dopiero tam zacząć poszukiwania. Po kilkunastu minutach klął jednak w myślach jak szewc. Pieprzonej kości nigdzie nie było, a jego zaczynały boleć już mięśnie. No i ten dodatkowy śpiew, który nie dawał spokoju nawet na chwilę. Jak gdyby coraz dogłębniej penetrował wszystkie zakamarki jego mózgu. Z chwili na chwilę jeszcze bardziej otumaniony, niż wtedy kiedy obudził się w celi dla "królików doświadczalnych". Żeby tylko nie puścić krawędzi. Żeby tylko nie puścić kra... jest! Cholera jest! Wyciągnął swoje palce do przodu ujmując niepewnie infokość, po czym zgrabnym ruchem wsunął ją do kieszeni ciesząc się z zakończenia sprawy. Dopiero po chwili dotarło do niego, iż kapłani zaprzestali śpiewu na komendę. Jak gdyby te pierdolone ślepoty chciały im pokazać "Mamy was!". Podejrzewał, że wiedzieli o nich już od samego początku. Od samego momentu, w którym postawili podeszwę buta na ścieżce do wnętrza kaplicy.
Któryś z ślepców zaczął coś krzyczeć w jego kierunku. Zapewne nic miłego.
- Tak, ty też się pierdol!!! - Zawołał w momencie, w którym przed oczyma wykwitły mu piękne gwiazdy bólu. Jezu, to było chyba najgorsza rzecz w jego życiu. "Tylko nie puścić krawędzi, tylko nie.." rozbrzmiewało w jego głowie, odgradzając od wibrującego bólu. Kolejny huk, który był jednak znacznie... przyjemniejszy od tego poprzedniego? Żeby tylko ci z dołu byli w stanie go złapać. Na szczęście nie trzeba było testować ich refleksu, gdyż już po chwili znalazł się na ziemi. Teraz był czas na spierdalanie! Kątem oka dostrzegł jak Fingst upada na ziemię i wywija malowniczego "rozpierdoleńca" na schodach. Matko, ileż znowu pójdzie na to przeciwbólówek. W pospiechu pomógł mu wstać, po czym ruszył na złamanie karku, byle tylko dalej od tych rozdzierających głosów.

- Miło poznać. - Rzucił z szarmanckim uśmiechem do Vixen, mogąc ją w końcu ujrzeć na własne oczy. Cóż, zapewne nie bez powodu tak lubiła Vadeau. Chłopczyce zawsze były pierwsze w pociągu do innych kobiet, wszak ładne babki kochające inne babki trafiały się tylko w słabych filmach, bądź też stanowiły wytwór męskiej wyobraźni. Cholera, akurat teraz zebrało mu się na takie przemyślenia? Dość szybko mógł jednak zapomnieć o upodobaniach lalkarki, kiedy zza rogu wyłonił się obraz prowadzonej walki. Matko, koniec świata kurwa mać. Bo czy dało się inaczej nazwać to czego byli świadkami? Ich dom - Elysium, a przynajmniej dom dla Jankowskiego kończył się w ten niepowtarzalny chaotyczny sposób. Dostrzegł też, że kapłani zwyczajnie się z nimi pierdolili. Tak dla zabawy, bo przecież potrafili rozdzierać nekrotkankę samym krzykiem! Uchylił się w ostatnim momencie przed rozpędzoną cegłą, by dopaść w końcu do jakiejś kryjówki. Tak! Była ciężarówka! Dodatkowy czynnik polepszający skomplikowany i rozpaczliwy proces "spierdalania".
- O kuźwa, Alecto... - Syknął pod nosem wskazując innym na tą kurewsko szybką i nieprzewidywalną zdzirę. Kuźwa, a on ją uratował z rzeźnickiej celi. Prawdę mówiąc, chyba wcale nie chciała być ratowana. Albo on nie chciał. Szlag! Nieważne, byle tylko do wozu.
Wpadł do środka przez opuszczoną klapę, opróżniając przy tym magazynek pistoletu z kilkunastu zbędnych pestek. Walił w co popadnie. Czy to w kapłana, czy też zmutowanego Cruanti. Fingst odpalał już samochód. Byle tylko nic nie przyczepiło się do nich przed wyjazdem. Żeby tylko Alecto nie wlepiła w nich tego swojego pokręconego ryja, bo skoro zabijanie kapłanów przychodziło jej tak łatwo, z nimi nie będzie miała również jakiś większych problemów. Jankowskiemu zaświtała myśl, iż może właśnie była inna od reszty pozostałych Cruanti. Była lepsza... zachowywała swoją formę, ale pozostawała tak samo silna jak reszta Cruanti. Doktorek dobrze odbębnił swoją robotę.
 
Araks3 jest offline  
Stary 21-02-2011, 02:53   #50
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Komunikaty przenikały mury budynków dosięgając wszystkich mieszkańców Czarnych Ulic. Niosły się w powietrzu tak samo jak elektrochemiczny smog, który w przeciwieństwie do szarych dymów i wyziewów atmosferycznych był po prostu elementem każdego niehermetycznego pomieszczenia Elysium. Tak miało być. Dyrektoriat nie robiło niczego bez potrzeby. Nawet jeśli szczali na przedmieścia, to komunikat był przesłaniem. Manifestacją własnego samostanowienia. Nawet mając cię dupie, kontroluję cię. Obserwacja skończona, Niklas. Za późno na podchody. Zrobił się za duży młyn. Czas brać dupę w troki.

Zbiegł pośpiesznie po żelaznych rusztowaniach budynku zeskakując prosto na tyły małej ulicy prowadzącej do fabryki broni pulsacyjnej. Zza połów kurtki wydobył mały vixenowy nadajnik.
- Bauer, zgłoś się.
Odpowiedź usłyszał dopiero po chwili.
- Co jest Niklas?
- Słyszeliście komunikat?
- Tak.
- I?
- Łezka i androidy zostają w mieszkaniu Vixen. My bez zmian. Do katedry Pana.

Oni bez zmian. Infokość w jakiej zakodowano szczegóły planu ruskich jest nadal w zasięgu. Sam by jej nie zdobył... A może w chuj z tym wszystkim? Kto w tym burdelu zapamięta jakiegoś pieprzonego Czecha? Może po prostu dać nogę? Nic innego nie jest teraz równie rozsądne jak ratowanie swojego dupska. A Elysium to miejsce gdzie w tej chwili o bezpieczeństwo trudniej niż na pustkowiach. I te wszczepy będzie mógł chromolić skoro się oddali... Co prawda jest Volpe... Ale co ona może? Myśl za siebie Niklas. Przeżyłeś pustkowia i niemiecki ciepły kibel ze stali i betonu tylko dlatego, że myślałeś sam za siebie. Chuj zawdzięczasz innym. Ci inni już dawno ściekli ze szlamem w świat. Nie ma innych. Jesteś kurwa sam. Sam...
To było nowe uczucie. Dziwne. Nachalne. Wrzaskliwe jak szczekaczki alarmowe na ulicach. No i co dziwniejszy było gdzieś na tyle głęboko, że nie potrafił go w żaden sposób zdefiniować. Objaw był jednak kurewsko wyraźny. Miał opór przed zrobienie tego czego chciał. Przed spierdoleniem stąd i przeczekaniem. Coś mu podpowiadało, że w jego własnym interesie lepiej będzie się nie wycofywać. Jakby od momentu kiedy spróbował wyciągnąć kartę z rąk androidki coś się zmieniło. Jakby jakiś inny instynkt zaczął mu coś podpowiadać, że... Że nic nie było przypadkiem, a... no właśnie kurwa. Czym?! W jakim interesie??? Pierdolony tarot...
- Jesteś tam?
- Tak –
jeszcze przez moment się wahał – Macie jakiś plan?
Teraz ona przez kilka sekund milczała.
- Pytasz, bo?
- Bo może się przydam.

W tle słyszał jak rozmawiała z Borysem. Gość nie był zbyt szczęśliwy z jego propozycji. Trudno się dziwić. Sam kazałby sobie spierdalać. Laska jednak była bardziej pod ścianą niż ktokolwiek z nich wszystkich.
- Nieopodal katedry jest stary Hochhaus opatrzony szyldem Poltegor. Bądź przy głównej klatce za godzinę.
- W porządku. Bez odbioru.


Wyszedł na główną ulicę. Teraz panował tu zdecydowanie większy chaos niż po ogłoszeniu przebicia kopuły. Niektórzy biegli, inni się przemykali, a jeszcze inni chuj sobie z tego wszystkiego robili. Szybko lustrując obie strony zrujnowanych Wohnblocków, wypatrzył jakiegoś małego chłopca siedzącego na krawężniku. Bystre oczy malca szybko zwróciły na niego uwagę. Zwracały uwagę na wszystko co mogłoby stanowić zagrożenie, lub korzyść.
- Dobrze znasz szczeniaku Czarne Ulice?
Pytanie oczywiście nie dotyczyło faktycznej znajomości miasta, a raczej, czy gotów jest wziąć robotę, która tego wymaga. Smołowłosy chłopak spojrzał ciekawie na dłonie Niklasa i kiwnął głową.
- Niemiec?
Znów kiwnął głową.
- Dobrze. W okolicach tamtej fabryki pojawi się koleś. Najpewniej z niewielką obstawą. Poparzona gęba i jedno oko. Możliwe, że w babskich łachach. Pójdziesz za nim i zobaczysz gdzie idzie i z kim się spotyka. Tylko bez fuszerki. Potem pójdziesz do łaźni ceceelowej przy fabryce semiplastyków i przekażesz wszystko co zaobserwowałeś niejakiemu Gromskiemu. Powiedz mu, że jesteś ode mnie i żeby mi przekazał to wszystko w wiadomości na częstotliwość... – sczytał częstotliwość ze swojego odbiornika – On ci zapłaci. A jakby się ociągał to mu powiedz, że jeszcze dziś może być najbardziej zorientowanym gościem w całych Czarnych Ulicach.
Przez chwilę przyglądał się chuderlawemu malcowi. Wyglądał jak jeden z wielu chłopców, którzy oferują na ulicach to samo lalki tylko że naturalnie i inaczej. Ze dwa razy młodszy od Jankowskiego. No ale im większe skupisko ludzkie tym łatwiej o pozory.
- Zrozumiałeś?
- Tak. Ale na samo „zapłaci” to se sam gościu dyrdaj.

Bestandiger uśmiechnął się ze zrozumieniem. Cwaniak. Sięgnął do kieszeni i rzucił smołowłosemu kilka złych.

***

Na miejscu stawił się przed czasem. Nie musiał jednak długo czekać. Wszyscy przybyli tak jak zapowiedziała Nadia. Nawet w składzie poszerzonym o sztuczne panienki Vixen. Brakowało tylko znajomej Fingsta i snikersa od Jankowskiego. No ale temu nie było się co dziwić. Tylko Borys nadal wyglądał na niespecjalnie zadowolonego z jego widoku. Obyło się bez serdecznych powitań.

O Obenstadt wiele słyszał, ale tak naprawdę prawie w ogóle w nim nie bywał. Nie miejsce dla szczurów. Brak ścian, betonowych płyt... Wolał bezpieczniejsze tereny gdzie łatwiej o schowanie. Szedł więc dokładnie śladem podążającego przed nim Fingsta.

Pach, pach. Bezbłędne dziołchy... Teraz długa droga w dół...

***

Kult nekromesjasza zawsze wzbudzał w Niklasie mieszane uczucia. Kapłani i zakonnicy to byli chorzy popaprańcy. Pierdolnięta administracja. To idea się liczyła. Była, czego by nie mówić, nośna. A kaznodziejów nie brakowało na pustkowiach. Tak. Wtedy dał się ponieść. Ale był młody, głupi no i... co było lepszego? Tak czy inaczej teraz to była już tylko przeszłość, która szczęśliwie została za nim. Nadal jednak miał w głowie pamiątkę. Słodkawo-mdły posmak znieczulonego poczucia niewłaściwości.
Od czasów Elysium jego kontakt z kościołem ograniczył się jednak do jednego wykluczony ze wspólnoty kaznodziei, który żył na skraju Bezimiennych. To był niegłupi facet. Ten dopiero umiał snuć wizję. Pięćset razy lepsze niż te ze starożytnych audiosłuchanek. Pierwszy raz usłyszał jego wysoki, piskliwy ton przez przypadek. Potem przychodził regularnie. Dla nieuzależniającej przyjemności jaką o dziwo jego pragmatyczny umysł zaczął przyjmować bez protestu. Szkoda, że wtedy na pustkowiach nie natknęli się właśnie na takiego kaznodzieję.

Wejście do wnętrza gmachu spowodowało u wszystkich to samo skrzywienie.
Osz kurwa, ale się drą ci kastraci...

Zaplanowana przez Łezkę, Fingsta i Jankowskiego eskapada szła jak na razie zupełnie gładko. Minimum ofiar, które łatwo zwróciłyby uwagę i wszystko cały czas po cichu. A raczej w nieznośnym akompaniamencie tego piekielnego zawodzenia. Resztę miał załatwić dzieciak, którego osłaniali z Fingstem z obu stron galerii. Oni tylko mieli dać mu na to czas. Co też cierpliwie choć już na końcu na postronkach nerwów czynili. Noże poszybowały ze dwa razy dosięgając w porę celów, a po drugiej stronie zagrał wytłumiony hakler. Gdy już korciło go, by dać znać Fingstowi, że zgarniają dzieciaka i wypieprzając po galerii do ogrodu bez infokości, Jankowskiemu udało się ją znaleźć.

Potem poszło o wiele szybciej. Psałterzyści ryknęli. Granat huknął. Bębenki pulsowały jak szalone. Krew tłoczyła się w czaszce. Teraz był czas spierdalać.

Ogrodu gdzie miała na nich czekać ciężarówka dopadli już po spotkaniu z Nadią, Borysem i lalkarką. A raczej tym co z niej zostało. Niklas na ogół lubił te momenty kiedy na swojej drodze spotykał ludzi jeszcze mniej empatycznych niż on sam. Tym razem jednak nie za bardzo miał możliwość zastanowienia się nad tym, bo to co działo się na dziedzińcu i poza murami katedry przypominało regularną bitwę. Tylko, że kapłani broniący świątyni nie walczyli z ludźmi, a z... mutantami. Bestie takie jak ta, którą zniszczyli w laboratorium Gołębiowskiego. Dziesiątki. Jeśli nie setki... Krzyk dzieciaka zwrócił ich uwagę na jeszcze kogoś. Kogoś kogo już znali... Pomyśli później...
- Fingst! - krzyknął do żołnierza, który nie czekając na rozwój wydarzeń rzucił się w kierunku ciężarówki. Gdy ten odwrócił się, Niklas na migi pokazał mu, że biegnie spróbować otworzyć pancerną bramę.

Przesadził długim skokiem karminową rabatkę powykręcanych roślin cisnąwszy przy tym przedostatnim nożem w jednego z posługujących. Chyba nie zabił, ale nie przyglądał się. Z tyłu słyszał rozruch silnika ciężarówki. Zaraz ruszą... W końcu dopadł bramy. Podwójnie zbrojona. Przesuwna... Stróżówka obok... Gdzie ten mechanizm???!!

Mechanizmu nie było. Za to w pobliże dostał się jeden z mutantów i dwóch kapłanów. Szybka ocena możliwości...
Podrzucił w dłoni ostatni nóż do miotania i cisnął nim w stronę wykańczających potwora księży. Celował niedbale. Na wysokości nóg. Chyba trafił tylko w habit, bo kapłan nawet się nie skrzywił. Dopiero gdy go obaj zobaczyli, ich miny wynaturzył zły grymas zapowiadający nabieranie powietrza przed wrzaskiem. Rzucił się płasko na ziemię za stróżówkę, zatykając sobie uszy i cały czas mając za plecami zbrojoną bramę, którą miał nadzieję rozpieprzą falą dźwiękową. Kątem oka zobaczył jeszcze ruszającego Fingsta.
Miał też nadzieję, że niewielka stróżówka ocali go przed niszczycielską falą.
I że ktoś sprzątnie tych kapłanów.
I że Fingst się zatrzyma dając mu się załadować.
Ogólnie miał dość dużo tych nadziei.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172