lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

-2- 10-11-2011 21:47

Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

- Powinieneś być na mostku.
- Sir, chciałeś, abym był obecny przy przesłuchaniu.
- Nie mogli isę przedrzeć! Musieliby być w wielkiej sile, zauważono by ich! Nie odważyliby się lecieć na Propagnaculum bez rozpoznania!
- Nie ma znaczenia jak, kapitanie, ma znaczenie, co z tym zrobimy. - przerwał pierwszy oficer gdy szli pospiesznie, z trudem, godnością jedynie powstrzymując się przed biegiem. - I powinieneś ją zastrzelić.
- Nie! Jest własnością Stratega Chaosu... - skinął głową psionikowi - On zadecyduje o jej losie.
Wspomniana niedawno przesłuchiwana ofiara Lystry podążała za nimi, eskortowana przez dwóch z wartowników oficerskich. Pozostała dwójka pozostała z kapitanem zwiadu lojalistów.

Gdy winda się otworzyła, wpadli na mostek jak burza. Zasypani zostali jednak gradem komunikatór.
- Sir, dwie wrogie jednostki, pełna prędkość bojowa, 3-6-1 i 3-6-3! Są na wektorach uderzeniowych!
- Krążowniki uderzeniowe Adeptus Astartes, najprawdopodbniej nie mają torped, idą cała naprzód, dystans 8 000!
- Cel w zasięgu maksymalnym baterii!
- BETA OTWORZYŁA OGIEŃ! - zanim okrzyk przebrzmiał, rozjarzona łuna pojawiła się w bocznym iluminatorze i nastąpiła bezgłośna, niemal oślepiająca eksplozja. Tarcze okrętu powstrzymały trafienie akceleratora zamontowanego na niewidocznych jeszcze gołym okiem jednostkach Astartes. Komunikaty po kilkusekundowej przerwie zaczęły być ponownie wykrzykiwane.
- Spadek mocy...

- Sir? - pierwszy oficer zapytał Coldiera, choć patrzył na Stratega zaniepokojonym wzrokiem
- Jak to się mogło stać? Między nami a nimi były trzy inne okręty blokady.
- Przepuścili ich, sir. Pozostaje nam walczyć. - wzruszył ramionami pierwszy oficer.
Coldier przez chwilę jeszcze wpatrywał się w iluminator, jakby próbując dojrzeć wroga gołym okiem. Na twarzy jego widać było stan głębokiego skupienia.

Dla pierwszego oficera był to najwyraźniej znajomy widok, bowiem bez zdziwienia i przerwy, z tym samym stoickim spokojem, jeżeli nie obojętnością, zaczął działać.

- Alarm bojowy pierwszego stopnia, piloci na stanowiska, wszystkie hangary aktywne, 6-3-9 i po wykonaniu cała naprzód, rozpoznanie myśliwców, luźna obrona, przejść na ręczną obsługę wieżyczek, wszyscy strzelcy na stanowiska, poinformować załogę o wysokim stopniu zagrożenia abordażem, utrzymywać sto procent deflektorów teleportacyjnych kosztem tarcz!

Po wykrzyczeniu komend, jakby kolejno do każdego oficera, bowiem wydając rozkazy ciągiem i na jednych tchu odwracał się do kolejnych zgromadzonych na mostku specjalistów, zwrócił się wreszcie do Stratega dając własnemu kapitanowi chwilę na analizę sytuacji.

- Mamy na pokładzie bezpieczny wahadłowiec na takie sytuacje. Wydaje mi się, sir, że powinniście zeń niezwłocznie skorzystać.

Furiacor
krążownik klasy Ubój, system Albitern, przesmyk międzyplanetarny Loix-Secundus

Axisgul

Zbrojownia przypominała salę tortur.

Pomieszczenie było niewysokie, ale wypełnione rzędami prostych, metalowych stojaków wyglądających na sporządzone ze zespawanych w jedną konstrukcję metalowych kolców długości metra. Pozostawiono dość miejsca, by Astartes mogli swobodnie się przemieszczać. Tutaj znajdował się wyłącznie ekwipunek dostępny wszystkim: amunicja bolterowa, pośledniejsza broń w rodzaju karabinów laserowych, granaty, noże wszelkich rodzajów rzucane stosami do żebrowych skrzyń. Najwięcej jednak było amunicji.

Sługa Khorne'a mógł z pewnym zaskoczeniem stwierdzić, że nieco egzotycznej broni spoczywało zawieszonej na łańcuchach w tylnej części pomieszczenia. Halabarda Szarych Rycerzy, jakiegoś rodzaju wiotka szabla energetyczna xenos, może nawet Eldarów, wielki nóż zrobiony z tyranidzkiej chityny, tuzin jeszcze bardziej egzotycznego uzbrojenia... i jego dwie bronie. Zawieszone na łańcuchu ot tak. Przypuszczalnie nikt nie odważyłby się odebrać broni właścicielowi.

Nawet pomiędzy sobą Władcy Nocy do ustalenia hierarchii korzystali przede wszystkim ze strachu.

Patroszyciel z właściwą tej czynności czcią chwycił miecz i odwiązał spleciony łańcuch. Podał broń Axisgulowi i powtórzył to samo z toporem.

- Brawszy cokolwiek uznanie za stosowne. Przydawszy się najbardziej szturmując jednostkę Rycerzach Przykładności, na niej skupimy uderzenie. Możliwie, nie uszkadzaj progenicznych organów, planowawszy zyskać tyle możliwie genoziarna wielości. Co do strategii. Maszcz większe doświadczenie. Tyś gościem. Z przyjemnością zrobiwszy to twoimi metodami. Teleportacja i Dreadclawy. Atak na mostek? Czy może zamiast od razu uciąwszy im łeb uniemożliwić ucieczkę? Zwyczajem na raz. na raz, a niewiele jest... dających większą satysfakcję rzeczy w galaktyce, niż wykorzystanie ich własnych pokładów startowych jako łatwego wejścia na okręt. Wtedy jednak przedarcie się może być... krwawsze. - zaśmiał się Patroszyciel.

W międzyczasie ze dwa oddziały Władców dozbrajały się w amunicję i granaty, przysłuchując się konwersacji.

Mulciberis Albitern
monastyr-forteca Adeptus Mechanicus, system Albitern, okolice równika Loix

Febris Abominatius

Wrota zostały otwarte.

Oczom trójki Wybrańców zaś ukazał się rozległy, ośmiokątny dziedziniec klasztoru.
Nad nimi widać było jasność jak w dzień i bliską, gorejącą gwiazdę. Atmosfera wewnątrz, podobnie jak temperatura, utrzymana była dzięki przezroczystej kopule odcinającej wnętrze klasztoru-twierdzy od zewnętrznego środowiska, gdzie flary słoneczne wywoływały gwałtowne ruchy wiecznie zjonizowanego powietrza o temperaturze przekraczającej ludzką wytrzymałość. Nawet teraz towarzyszący im żołnierze Nihla byli przepoceni, i to nie ze strachu...

Wieża była tylko jednym z rogów ośmiokąta, na planie którego powstał klasztor. osiem punktów, łączące je mury, do środka których można było się dostać przez widocznie w każdej ze ścian wrota. Dziedziniec z kopułą.

Najdłuższa przekątna ośmiokąta mogła mieć długość dziesiątej części mili lądowej. Konstrukcja była olbrzymia.

Przez kopułę widzieli wystające ponad obręcz murów wieże oraz lasy anten i radarów, pokrywające cały pierścień. Większość wyglądała na przepaloną, co oznaczało, że pozbyto się łączności nie tylko międzygwiezdnej, ale także wewnątrzsystemowej.

Dziedziniec zaś nosił ślady wojny. Masakra była trudna do oszacowania. Jeżeli z ich danych wynika, że klasztor posiada dwa tysiące mieszkańców, przynajmniej ćwierć z nich rozwleczona, poszatkowana lub rozerwana na części w różnych miejscach dziedzińca. Kapłani mechanicus, adepci, zwykli inżynierowie odbywający szkolenie, słudzy zakonni, jacyś psionicy, liczni Skitarii, serwitory bojowe i robocze, jacyś żołnierze z Sił Obrony Planetarnej, zapewne z innych systemów. Pobojowisko było autentycznie przyjemne dla oka.

Tym niemniej pozostawały priorytety, przypomniał sobie Febris. Na szczęście pozostałe siedem wrót zostało oznaczonych symbolami zrozumiałymi nie tylko dla Mechanicus - pokusili się nawet o opis w wysokim gotyckim. Wrota główne, lądowisko, wieża astropatów z której właśnie wyszli, kwatery gości, kwatery kleru, labolatoria, magazyny, kuźnia, katedra...

Zell 16-11-2011 18:22

Retrospekcja

Wychodząc dosłownie na zewnątrz sali, po spławieniu vostroyańskiego członka świty Triumwiratu siostra niemalże wpadła na koczujących na jednym z korytarzy sekcji medycznej szturmowców. Było ich trzech, jeden ze skromnym oznaczeniem w postaci podwójnej Aquili na hełmie i naramienniku. Zasalutował i skłonił się, najwyraźniej nie wiedząc, jak zareagować na siostrę, ale nie tracąc czasu na wahanie. Nie powiedział nic jednak, nie będąc pewnym, czy jest powodem przybycia Hospitallerki.
Aleena była rada, że przynajmniej na chwilę pozostała poza zasięgiem problematycznego Boryi, chociaż wolała jednak w miarę szybko uporać się z kwestią szturmowców, aby móc mieć na oku tego vostroyanina. Skinęła głową szturmowcowi.
- Chciałam porozmawiać z oficerem, który wystąpił z prośbą o wydanie z sekcji medycznej niektórych środków.
- To ja. Jest taka możliwość? Zdaję sobie sprawę z wymagań rannych, ale moi żołnierze naprawdę tego potrzebują. - rzucił krótko, ale możliwie uprzejmie oficer.
- Poinformowano mnie, że chodzi o uśmierzacze bólu, adrenalinę i inne środki. O jakiś środkach pan myśli? - westchnęła - Ja zdaję sobie sprawę, iż pańscy żołnierze tego potrzebują, ale jesteśmy w dość ciężkiej sytuacji. Niektóre środki są na wyczerpaniu, inne już dawno zostały zużyte. Nie mogę zaoferować wiele.
- W takim razie zadowolę się wszystkim, na co siostra zezwoli. Nie transportujemy tutaj rannych poza umierający. Nie możemy sobie pozwolić na wycofywanie żołnierzy z walki.
Siostra uniosła brew.
- W takim razie wnioskuję, że jeden z przybyłych był niechlubnym wyjątkiem... zapewne tylko ze względu na przynależność do świty Triumwiratu. - skomentowała, ale szybko powróciła do tematu - Nie chcę odcinać od środków tych, którzy wciąż walczą. Zezwolę na wydanie pewnej ilości, jednak najpierw chciałabym dowiedzieć się dwóch rzeczy: ilu ludzi aktualnie naraża się walcząc, więc potrzebują wsparcia medykamentów, oraz czy byłaby możliwość oddelegowania przynajmniej kilku, aby pomagali personelowi medycznemu? Niektórzy z pacjentów muszą zostać unieszkodliwieni do czasu, aż nie będziemy mogli zająć się ich obrażeniami, ze względu na ich możliwą szkodliwość dla siebie samych, jak i pozostałych. Nie posiadamy już środków uspokajających, zaś jeżeli oddamy część przeciwbólowych, to zmniejszają się nasze możliwości poskromienia tego problemu.
- Mogę przysłać tych, którzy są niezdolni dzierżyć broń. - wzruszył ramionami oficer - Sytuacja jest poważna. Mamy niemal równy tysiąc szturmowców. Jeżeli pamiętam, setkę przeznaczono do patrolowania kluczowych sekcji okrętu w najniebezpieczniejszych miejscach. Półtorej setki posłano do zabezpieczenia pola Gellara. Reszta walczy, jest tam w pomieszczeniu szpitalnym albo nie żyje, z naciskiem na to trzecie. Pierwsza grupa pewnie walczy. Mam nadzieję, że druga też. Możemy eskortować każdego, kogo uda się wyrwać z trzewi tych nawiedzonych korytarzy tutaj, ale niewiele więcej.
- Przyda się każda pomoc. - stwierdziła - Mamy może z dwadzieścia osób z naszego personelu medycznego, więc nie możemy zająć się każdą sprawą. Wspomnianej drugiej grupie pomagamy w ich walce, jak tylko możemy. Użyczymy także pomocy pierwszej grupie na tyle, aby druga nie doznała większej krzywdy. I tak, eskortujcie każdego- zdolnych do pomocy, jak i jej potrzebujących.
- Tak się stanie. - skłonił się - Tym niemniej nie pomagajcie. Niech wszyscy medycy pozostaną w tej strefie. Na zewnątrz jest zbyt niebezpiecznie, a my nie mamy jak pozwolić na eskortę. Będziemy przyprowadzali rannych, zdolnych do pomocy lub jej potrzebujących, ilekroć zajdzie taka możliwość. Tylko pozostańcie tutaj. - z tymi słowy odwrócił głowę do pozostałych dwóch szturmowców, najpewniej przekazując im jakieś lakoniczne instrukcje przez vox-komunikator, po czym ostatni raz się skłonił i odszedł szybkim krokiem. Dwójka żołnierzy pozostała, gotowa zabrać wszystko, co siostra zdecyduje się przydzielić szturmowcom.
Aleena poprosiła szturmowców, aby zaczekali jeszcze chwilę, po czym sama udała się sprawdzić stany medykamentów. Doszła do wniosku, że zaopatrzenie szturmowców może wyjść tylko na dobre, jako że zmniejszy potencjalną liczbę ofiar, jak i osób potrzebującej natychmiastowej opieki, których po prostu było zbyt wielu, jak na medyczny stan personalny. Siostra miała także nadzieję, iż ten stan zostanie powiększony o zdolnych do pomocy, przyprowadzonych przez szturmowców.
Rozdzielenie środków okazało się bardziej problematyczne, niż przypuszczała. Przekazała adrenalinę, jak i środki przeciwbólowe, rozdzielając je po połowie. Dodatkowo szturmowcy otrzymali niewielką ilość środków odkażających, oraz większą środków przyśpieszających krzepnięcie krwi. Siostra z każdym oddanym medykamentem zastanawiała się, który z pacjentów ucierpi przez tę decyzję, starając się pocieszać myślą, iż może właśnie dzięki tej decyzji, niektóre osoby unikną najgorszego w wirze walki.

Seachmall 18-11-2011 00:55

Strateg przyglądał się przez chwilę iluminatorowi, najwyraźniej coś rozważając.
-Jeszcze nie oficerze, ale przenieście tam już Ucayli- minęło trochę czasu odkąd prowadził bitwy kosmiczne, nie przepadał za tym. Żadnego terenu, aby wykorzystać, tylko mieć nadzieję, że szczątki pozostałych statków nie rozlecą zbyt blisko ciebie.
-Kapitanie, czy macie skanery? Zastanawia mnie, czy nikt nam nie zmierza z pomocą.[- podejrzewał, że Furiacor mógł mieć o wiele lepsze wyposażenie od Zbawiennego i mogli być świadomi ich obecnej sytuacji. Pytanie tylko jak na nią zareagowali.
- Skan? - rzucił do jednego z oficerów kapitan, odwracając się powoli do Stratega, dłonie miał za plecami a twarz poważną. Wciąż rozważał sytuację.
- W naszej lokacji wyłącznie Alfa i Beta.
Coldier pokręcił przecząco głową.
- Nie mamy żadnego rodzaju zaawansowanych czujników. Ten okręt to lotniskowiec. To jednak nie znaczy, że nikt do nas nie ruszył, nie wiem jednak, jak mieliby zdążyć. Dwa krążwowniki wejdą w ten statek jak w masło.
- Sir, proszę o pozwolenie na otwarcie ognia z baterii! - odezwał się z trzaskiem słyszany na całym mostku głos z vox-głośnika
- Czekać aż wejdą w bezpośredni zasięg... - pierwszy oficer podniósł niewielki mikrofon, kablem podłączony do konsolety obsługiwanej przez łącznościowca, Coldier jednak uniósł rękę przerywając mu wypowiedź.
- Ognia bez rozkazu. Nie wejdą w bezpośredni zasięg. Nie muszą. Jeżeli tak, amunicji do końca starcia mamy zanadto.
- Ognia bez rozkazu. - potwierdził oficer, mierząc kapitana wzrokiem.
Strateg westchnął, spojrzał na Coldiera
-Naprawdę mi przykro kapitanie, nie zwykłem zostawiać moich ludzi samych sobie, ale ta misja jest ważniejsza niż przejęcie tej planety.- zerknął na oficera, który zaproponował mu wahadłowiec -Zaprowadź mnie proszę do tego transportera. Mam nadzieję, że jest tam pilot. - Zwrócił się jeszcze raz do Coldiera -Moja rada, kapitanie. O ile moja wiedza z marynarki jest dość wątła, potrafię rozpoznać porażkę, kiedy ją widzę. Jeżeli szybko ktoś wam nie przyjdzie z pomocą. Zacznijcie uciekać, w stronę najbliższego sojusznika. Nie ma nic hańbiącego w ucieczce, jeżeli masz kolejny dzień aby wygrać.
Coldier skinął tylko głową, odwrócony do nich plecami, w całkowitym bezruchu.
Nagle, pierwszy oficer płynnym i dość spokojnym ruchem odbezpieczył kaburę, w czym Strateg zorientował się dopiero po chwili mówienia do kapitana.
Wystrzał lasera był cichy. Mechanizm kunsztownej broni był głośny. Wszystkie oczy na pokładzie zwróciły się w stronę osuwającego się na ziemię Coldiera, który upadłszy zdołał odwrócić się i z gasnącym spojrzeniem ujrzeć pierwszego oficera chowającego broń do kabury. Rozwarł usta chcąc coś powiedzieć.
- Belzanau... co... robisz...?
- Przejmuję dowodzenie. Hirrenstein - zwrócił się do jednego z obecnych adiutantów - odprowadź Stratega na wahadłowiec. Za przeproszeniem - oficerów spojrzał na gościa na pokładzie - planuję przeżyć. To ostatnia okazja.
Strateg przez chwilę przyglądał się stygnącemu ciału kapitana Coldiera. Spojrzał z drobnym niesmakiem na pierwszego oficera, nie winił go, Coldier powinien od razu rozporządzić odwrót według niego. Kiwnął kapitanowi Belzanau.
-Gratuluje, kapitanie. Mam nadzieję, że zdołasz ocalić siebie i swoich ludzi. - ruszył za oficerem, który najwyraźniej nosił miano Hirrenstein -Drobna uwaga, kapitanie. Twój poprzednik wydawał się mieć poparcie wśród swoich ludzi, poza tobą najwyraźniej. Ty możesz go nie mieć.
- Nie mają wielkiego wyboru jeśli chcą przeżyć. - rzucił na odchodne pierwszy oficer, nie przejmując się faktem, że cały mostek go słucha - I jeżeli zapewnię im przeżycie, myślę, cóż, że to docenią. Do zobaczenia po drugiej stronie, Strategu.
- Proszę za mną sir. - nieco ponaglił grobowym głosem sługę Tzeencha strapiony wyraźnie Hirrenstein.
Strateg nie skomentował słów Balzanau i ruszył bez słów za oficerem.
-Ucayli już tam jest?- te kobieta, była praktycznie jego powodem, aby przyjść na ten statek. Przykro byłoby ją stracić.
- Takie wydano rozkazy sir. - lakonicznie stwierdził Hirrenstein - Takie przynajmniej wydał kapitan... to znaczy Coldier.
-Przejawiał potencjał. Radzę uważać na tego Belzanau, wydaję się trochę zbyt chętny do zabijania.

Wnerwik 18-11-2011 20:55

- Nienawidzę walki na krótki dystans - mruknął pod nosem Max. On lubił sobie posiedzieć, poczekać, spokojnie wycelować i z uśmiechem obserwować jak głowa wrażego żołnierza dosłownie wybucha. Walcząc w bliskiej odległości nie miał takiej możliwości, trza było szybko strzelać i najlepiej we wszystko co się rusza. A do tego mieli walczyć na pokładzie statku, gdzie jest cholernie ciasno i nie można się ukryć. Gorzej już chyba być nie mogło...
Po chwili zastanowienia Oczko doszedł do wniosku, że jednak mogło. Zawsze przecież mogli się wdać w walkę wręcz, prawda? Walka wręcz była jeszcze gorsza od walki na krótki dystans, za cholerę nie szło nikogo ustrzelić z karabinu. Starcia na bagnety wolał oglądać z bezpiecznej odległości. Ktoś świetnie podsumował całą sytuację słowami „Przesrane z góry na dół”.
Tak, Vogt był pesymistą. A może realistą? Nie przejmowano się stratami wśród Gwardzistów, zawsze przecież można było zwerbować nowych. Sądziłby, że chcą ich posłać na rzeź gdyby nie obecność Adeptus Astartes. Zamiast tego pewnie będą robić za żywe tarcze.

Zdziwił się słysząc słowa podzięki, jednak zaraz jego wrodzony cynizm podsunął mu powód takiego zachowania - pewnie chcą żeby natchnieni obecnością świętych wojowników żołnierze nie zaczęli uciekać. Na Maxa to nie działało. Owszem, Kosmiczni Marines robili wrażenie, ale na pewno nie byli niepokonani. Dobrze wymierzony pocisk był w stanie zabić każdego.

Nie zadał żadnych pytań. O co miał pytać? Czego mają się spodziewać? To chyba oczywiste, że wroga. Nie, jakoś się nie palił do tego. Było mu wszystko jedno co będą robić, byleby miał szansę przeżyć.
Z tego powodu od razu zaczął się zastanawiać jak zwiększyć swoje szanse. Miał nadzieję, że Marines ruszą przodem - w tych swoich pancerzach z pewnością więcej zdzierżą niż zwykli żołnierze. Najlepiej byłoby się trzymać tuż za nimi, ale nie za blisko, coby przypadkiem nie oberwać...

Stalowy 18-11-2011 21:06

Haajve Sorcane

Techmarine wywarczał bardzo brzydkie słowo na literę “k”. Eksplozja, Apostoł, podnosząca się woda? Czy to znaczy, że Srapostoł jakąś gierkę odstawia i robi masę sabotaży wszędzie na tym statku? A może ktoś ten statek atakuje?
A pieprzyć to, pomyślał Haajve jakby był normalnym żołnierzem, a nie wnukiem Imperatora.
Nie miał zwyczajnie wyboru. Zebrał siły i rzucił się do najbliższej z drabinek, modląc się do Boga Maszyny, aby jakieś heretyckie łapy nie splugawiły tego miejsca. Oczami wyobraźni widział już plugawych heretyków, którzy złośliwie piłowali każdą drabinkę w kanałach, aby to właśnie Sorcane miał problemy z wchodzeniem po niej.
Stalowy Kruk spróbował chwycić się jak najwyżej, albo chociaż przytrzymać się, aby woda sama go uniosła do góry. Kiedy będzie już w szybie może się nawet wspinać o własnych siłach, bez pomocy drabinki. Musi się tylko dobrze zaprzeć plecami i nogami. Nie sprawiała mu trudności żadna z tych opcji. Nie bez drobnych problemów zmieścił się w szybie, zerkając w górę. Raptem dwa metry dzieliły go od nastepnego poziomu, widział także wyraźnie wygięty od różnicy temperatur metal. Jasnym było, iż tuż powyżej znajdują się pomieszczenia kontrolne otaczające jakieś wielkie i liczne chłodnice.
- Generatorium? - aż sam się zdziwił.
No tak! Tam obok przecież składowano odpady... tylko... czy tędy nie wyjdzie przypadkiem tuż przy generatorach plazmowych? Szybko próbował sobie przypomnieć różne schematy Generatoriów, jakie w życiu widział na żywo i na planach. To że tam się metal wygina... to dużo mówi. Jednak może udałoby się tamtędy wydostać...

A jakby zdołał....

Aż z radości jego dusza zawyła. Generatorium to przecież miejsce naszpikowane technologią, nie mówiąc już o kontroli nad systemami statku prawie całkowicie poza kontrolą mostka czy głównego cogitatora.

Jeszcze raz się skupił. Jak to wyglądało...? Musi sobie szybko przypomnieć zanim woda go zatopi w tym cholernym szybie.

Gorąc był odczuwalny mimo kombinezonu. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że spływająca, także szybem woda jest niesamowicie gorąca. Zauważył także, że najwyraźniej pracuje tu jakaś dmuchawa kierująca parę w dół, wraz z wodą, przezwyciężając grawitację. Jemu samemu zaczęło robić się parno, zaś pomieszczenie ponad nim, poza metalem, było praktycznie spowite mgłą.
Wydostał się z szybu i zdał sobie sprawę, że jest w niewielkim korytarzy, pochylonym z dwóch stron ze spadkiem tak, że cała woda spływała do szybu, którym wszedł. Przez niski strop musiał być pochylony. Na szczęścien ie było szansy na poślizngięcie się, bowiem oobie pochyłe równie miały wyżłobione schodki z wklęsłościami do oparcia stopy i kanalikami po bokach dla odpływu wody. Tej spływały wielkie ilości, niemal po kolana. Zapewne gdzie indziej hydrocyrkulacja przebiegała w pełni i uruchomiono wszystkie urządzenia.

Podszedł w jedną ze stron, nie mając opcji ich rozróżnić po czym spostrzegł, że woda przepływała tutaj ze sporych, przedzielonych ale cienkich zbiorników wbudowanych w metalowe ściany. Te całe były praktycznie gnącą się metalową siatką. Woda spryskiwała pomieszczenie, spływając z góry. Wybrzuszenia w jednolitych metalowych płytach sładających się na ściany i sufit wskazywały, że pełno tam było grubych przewodów prowadzących jakieś chemikalia, pewnie wydajniejsze, do zbiorników, które jak pamiętał, za ścianą były umieszczone następując po sobie ze zbiornikami wody, znacznie większymi. Mógł się dostać wyżej. Bezpośrednio przed sobą widział także kolejny szyb i słyszał wytłumione dudnienie, jakby obroty lub uderzenia, zapewne sponad zabezpieczającej sufit płyty, którą do tych kroytarzy, zapewne serwisowych, można się było dostać, choćby po to by udrożnić je, czy wyciąć cienką płytę i uzyskać dostęp do jednej z chłodnic. Oczywiście, Haajve zdawał sobie sprawę, że sporo teoretyzuje, nigdy bowiem tego nie robił ani takiej chłodnicy nie widział, był jednak pewien swoich informacji, także na podstawie tego co tutaj obserwował. Zaczynało jednak nawet jak dla niego robić się zbyt parno i zbyt gorąco.
Wygląda na to że trzeba natychmiast się stąd ewakuować, pomyślał Haajve, Wszechsjaszu... czuwaj nade mną. Cóż to za parszywa by była śmierć, umrzeć od piekielnego promieniowania.

Stalowy Kruk spojrzał w górę na płytę i niewiele się zastanawiając spróbował ją podważy czy zdjąć pomagając sobie w razie potrzeby narzędziami. Potem... potem pozostaje wydostać się na zewnątrz i znaleźć kryjówkę.

Płyta ustąpiła.
Przy drobnej pomocy pozbawionego końcówki śrubokrętu, Sorcane zdołał podważyć metalową płytę, która przykręcona była luźnymi, miękkimi gwoździami. Otworzył ją i zalało go światło.
Huk i dudnienie przybrały jasny wyraz.
To nie było generatorium. To był pokład baterii.

Potężny huk towarzyszył działaniu mechanizmów ładujących baterię plazmową. Niewątpliwie zasilana była niezależnymi generatorami od głównego generatorium, choć mogło istnieć połaczenie podążające głęboko w trzewiach statku. Para, którą wypuścił, natychmiast zaczęło grubo uciekać na pokład, a on sam, na szczęście skryty nią usłyszał ledwie słyszalny krzyk “Inżynier! Mamy wytrysk wody!”

Blisko... ale jednak daleko, pomyślał.
Musiał się szybko ukryć przed inżynierami. Pewnie pomyślą, że ciśnienie wybiło... albo... mógłby wepchnąć serwisanta do rury, wykorzystując osłonę pary, a potem... nie nie... najpierw musi się schować, a potem nabroi.
Wie teraz jedno. Trwa bitwa... a przeciw komu? Cóż... ważne, że może nabroić i to całkiem nieźle.
Haajve rozejrzał się szybko i wyskoczył z mgły w kierunku gdzie dostrzegł pierwszą lepszą kryjówkę.
Stealth
Rozpoznanie jest najważniejsze... potem zacznie wykańczać obsługę. Łomem i strzelbą.
Był jednak pewien problem - wyszedł tuż obok działa. Tylko gorejąca para wodna mogła go skrywać. Sorcane zerwał się pochylony biegiem do kąta tworzonego przez metaliczną ścianę zabezpieczającą aparaturę działa i ścianę pomieszczenia, za którą już najpewniej zaczynał się pancerz statku. Działo dudniło co pół minuty ogłuszając wszystko i wszystkich na kilka sekund. W tych przerwał słyszał wyraźnie liczne podniesione i podniecone głosy. Trójka techników w termicznych komibnezonach, z hełmami i szybami, jak usłyszał, zbliżyła się do ujścia syczącej pary, rzucając nań dwie metalowe płyty i przystępując do spawania. Pod spodem aż się gotowało.
Czas... najwyższy czas, pomyślał Haajve w głowie odliczając czas do następnego ogłuszającego huku. Podpełzł szybko w kłębie pary z powrotem.
Kiedy był już dostatecznie blisko doliczył do ostatnich sekund.
5, 4, 3, 2, 1....
Potężny huk poniósł się po hali otumaniając ludzi, jednak Sorcane był na to przygotowany. Wykorzystując sytuację doskoczył do inżynierów. Pierwszego sprawnym i gwałtownym szarpnięciem wepchnął do tunelu z wodą z którego przed chwilą wypełzł. Drugiego chwycił za łeb i ukręcił mu go brutalnie. Trzeciego wykończył dobywając w mgnieniu oka łom i z całej siły wbijając go przez szybę w twarz przeciwnika.

Raz.
Jeden z inżynierów zniknął w dole, praktycznie wgnieciony w otwór wraz z cienką płytą, którą go próbował zakryć. Nie wydał dźwięku zdolnego zaalarmować kogokolwiek. Pozostała dwójka niewątpliwie wybałuszyła oczy pod maskami.
Dwa.
Osobnik mniejszej postury okazał się być po ujrzeniu z bezpośredniego bliska kobietą. Kark najpewniej łabędziej siły musiał trzasnąć wdzięcznie, ale oni tego nie słyszeli.
Trzy.
Ostatni nie był głupi i niejedno widział, przeżywszy zapewne krwawy bunt. Już uciekał, gdy techkapłan puszczał ciało kobiety i sięgał łomem.
Sorcane był jednak Krukiem, nie rycerzem. Instynkt go ostrzegł, zdał sobie sprawę, że przez nieoptymalną decyzję prawie pozwolił jednemu uciec i zaalarmować innych.
Prawie.
Miał szczęście, ciało pomyślało za niego. Rzucił się na przeciwnika nim ten zbliżył się do skraju zabijającego wzrok obłoku pary. Padł na metalową posadzkę, nie uchwyciwszy go lewą ręką, tuż za jego nogami. Nieważne.
Łom wbił się w kostkę. Oponent się przerwrócił. Kruk przyciągnął do siebie, jak ukochany uciekający skarb nową zwierzynę.
Co ciekawe, ofiara wciąż walczyła, zdał sobie sprawę gdy obuta stopa drugiej, nie wierzgającej z bólu nogi kopnięciem wybiła szybę w jego własnym hełmie.
Nagle zaczęło się robić naprawdę gorąco...

Przeklęci... na polu bitwy bywa lżej. Musi zignorować chociaż przez chwilę gorąc. Wystarczy, że potem założ hełm jednego z inżynierów.
Lewą ręką chwycił wierzgającą nogę i zacisnął cybernetyczną dłoń z całej siły na jaką pozwalała mu bionika. Zaraz potem przeciągnął swoją ofiarę do siebie mocnym szarpnięciem. Kiedy szyja inżyniera znalazła się już w zasięgu rąk Kruka, ten przycisnął swoim ciałem przeciwnika.
Obie dłonie wystrzeliły na szyję przeciwnika i zacisnęły się dusząc go oraz miażdżąc mu gardziel.
Przeciwnik szamotał się przez chwilę, a palce Kruka wyczuły pękający plastyk niewielkiego kołnierza będącego miejscem hermetycznego połączenia hełmu i skafandra termicznego. Oponent wierzgał, próbował sięgnąć twarzy oponenta, nie wiedząc zapewne, że ma do czynienia z Astartesem. Kruk wiedział z doświadczenia, że walczący o przeżycie wrogowie są najniebezpieczinejsi. Gdy ten chwycił łom i uberzył w bok głowy Sorcane’a się to potwierdziło, choć Piechur Kosmiczny nie zareagował w ogóle na uderzenie, tylko jego błonnik odczuł je nieco.
Sam musiał zacisnąć oczy. We wnętrzu jego hełmu skraplała się wrząca miejscami woda, jego skóra była nagle poparzona na całej twarzy, zdusił syk bólu. Do uśmiercenia oponenta wystarczy jeszcze chwila... tylko chwila...
Potworny gorąc wżerał się bólem coraz szybciej w rdzeń wzrokowy, przyspieszając z geometrycznym postępem...
Słychać było krzyki oficera dyrygującego ładowniczymi i technikami...
Trzeba było działać. Szybko! Bardzo szybko!
Kruk wiedział co zrobić. Podniósł się trochę dociskając ofiarę do podłogi i mocnym szarpnięciem skręcił jej kark. Użył przy tym całej brutalnej siły jaką obdarzył go Imperator.
Po zabiciu przeciwnika pozostawało tylko jedno. Zerwać swój hełm, zerwać jego i założyć go na głowę, aby odgrodzić twarz i oczy od przeklętego gorąca.
A potem? Potem zaciągnąć ofiarę wgłąb obłoka pary i odmówić cichą litanię do Boga Maszyny. Trzeba pogonić mikromaszyny do roboty, aby nie dały mi utracić zwroku.
Pomysł okazał się łaskawością losu. Chwilowo był oślepiony, ale ból ustąpił. Jedynym powodem do niepokoju zaczęła być parząca wilgoć, powoli zbierająca się u styku hełmu i kombinezonu, do którego był niedopasowany, jednak kilka chwil Sorcane miał bezpiecznie dla siebie. Pytaniem pozostawało oczywiście, kiedy odzyska wzrok i kiedy ktoś upomni się o techników.
Haajve powoli wycofał się ciągnąc ciało inżyniera w głąb obłoka pary, w kierunku z którego “przybył”. Był ślepy, ale orientację otoczenia miał dobrą. Po metrze przyklęknął i zaczął szukać po pasie. Tak! Jest! Magosi na Marsie zawsze mawiali, że z najgorszej sytuacji wyciągnie ciebie taśma izolacyjna... albo inne wielofunkcyjne narzędzie. Rolka, rolka.. aha!
Kruk odkleił początek taśmy i zaczął ją owijać wokół styku hełmu i kołnierza. W zestawach narzędziowych zawsze używa się taśmy izolacyjnej więc ta powinna mu zapewnić prowizoryczną, ale wystarczającą osłonę na długi czas.
Duchowi Maszyny zamieszkującemu jego okablowanie czaszkowe polecić aby sprawdził przepływ impulsów przez nerw wzrokowy.
Potrzebuje więcej czasu... więcej czasu... niedługo może ktoś przyjść. Musi chociaż widzieć kontury... albo już jako kompletne minimum słyszeć głosy i kroki.
Pokróce Duch podpowiedział mu bezpośrednio w jego myślach iż jego oczy są sprawne i doznał tymczasowego urazu i szoku wskutek bólu. Inną dobrą informacją, jaką sam stwierdził, był fakt, iż taśma sprawnie powstrzymywała parę wodną, szczególnie jak na prowizoryczne rozwiązanie.
Sorcane wielce ucieszył się z tych wieści. Przytroczył rolkę z powrotem do pasa.
Teraz musiał moment odczekać, aż jego receptory się ustabilizują. Czuł jak łzy wyciekają na policzek, aby oczyścić oczy. Tak... to trochę potrwa.
Pozostaje więc czuwać. Nakazuję Duchowi stale monitorować stan oczu. Będą mi potrzebne gdy tylko minie ryzyko trwałego uszkodzenia.
Próbuję lekko skurczyć mięśnie naokoło oczu, aby wzmocnić łzawienie. Postarałem się wymacać jakiś przewód za którym mogę się położyć albo schować. Bardzo uważam aby nie natrafić na otwarty właz do wnętrza tunelu.
W razie czego mogę udawać trupa... zanim się skapną minie trochę czasu.
Modlę się cicho do Imperatora, aby para nadal skrywała mnie w swoich namiętnych objęciach.
Kolejny huk. Cieknące po policzku płzy, które schłodziły gałkę modyfikowanych genetycznie oczu nadczłowieka przyniosły ulgę w bólu. W niewielkim stopniu mógł rozewrzeć źrenice.
Haajve otworzył oczy do przymrużynia. Widział niewiele... kontury czy coś. Najpierw obejrzał się... oby nikt nie postanowił sprawdzić co z inżynierami. Potem może sprawdzić czy mieli przy sobie coś przydatnego... a potem...
W umyśle Kruka zaczął powstawać pewien plan. Para była idealną zasłoną dymną. W dodatku z powodu wycieku chłodziwa przeciwnik zaprzestanie strzelania... o ile ma dostatecznie dużo rozsądku.
Techmarine widząc że jeszcze ma spokój szybko obszukał ciała inżynierów. Może znajdzie jakieś konkretniejsze narzędzia albo chociaż jakąś broń przyboczną?

Arvelus 19-11-2011 22:01

- Zabiliśmy potwora i jakieś sześćdziesiąt osób, skończyła mi się amunicja. Brat Serafin niestety nie podołał. Też bym poległ, gdyby nie odsiecz Inkwizytor Koln. Było z nimi sześcioro psioników, nie spotkałem się wcześniej ze szkołą magii w jakiej zostali wyszkoleni... Przed kolejnym starciem chciałbym uraczyć chociaż kilkunastominutowego wykładu, na temat tego, jak zwalczać tego typu telepatów, i istoty, którym służą. Zanim zacznę pani składać kolejne raporty, pragnę, żeby najpierw ugruntowano moją sytuację prawną. Jeżeli nadal jestem więźniem to idźcie w diabły, z całym szacunkiem Pani Inkwizytor... Obiecała mi pani rozmowę, ja dotrzymałem swojej części umowy. - Orientis zamilkł i przesunął wzrokiem po licznie zgromadzonych rannych. Jego złość opadała zamieniając się w smutek, był wściekły z powodu śmierci kilkunastu swoich nadludzkich braci, ale teraz dotarło do niego jak wielu ludzi musiało paść ofiarami tej masakry.
- Nasza krew nie zrobi im krzywdy? Mam grupę zero, ale... - Dodał jeszcze karcąc się w myślach za swoją ignorancję pod kątem wiedzy medycznej, w przeszłości zbytnio zawierzał wiedzy Konsyliarzy.
- Poza naszą dwójką i siostrą Medalae nikt nie wie tutaj, co to zero znaczy. - odpowiedziała ze smutnym uśmiechem Coirue. - Nie jesteś więźniem, Orientisie. Tym niemniej, nasza rozmowa na osobności będzie musiała mieć miejsce... od razu po tej odprawie. Sytuacja została opanowana, dzięki wam... Wam wszystkim, za wyjątkiem może jednej obecnej tu osoby.
-Z całym szacunkiem, pani inkwizytor- Ruka ukłonił się bardzo elegancko, iście szlachecko. Zabrakło mu jedynie wielkiego kapelusza z piórem - Ja żem rwał się do walki.
- W to jedno nie wątpię, Borya.
Ruka D’yavola jedynie kiwną głową, uznając, że nie będzie się mieszał w rozmowy ludzi takiej rangi póki wprost się go nie zapyta. W pewnym momencie, memląc językiem, stwierdził, że sucho mu. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś płynu. Najlepiej z procentami...
Aleena oderwała się od opatrywania drugiego Szarego Rycerza, chociaż wyraźnie to zadanie wciąż zajmowało pewną część jej uwagi. Zerknęła na Boryję i chociaż nie widać było po niej oznak irytacji, to można było wyczuć pewną dozę... dezaprobaty.
- Walka z grawitacją bywa zaiste fascynująca, o ile nie odbywa się ona w pobliżu kompleksu szpitalnego. - stwierdziła wprost, po czym zamyśliła się na chwilę, układając w głowie raport - Powzięte zostały kroki mające na celu jak najszybsze ustabilizowanie stanu, jak największej liczby pacjentów. Z racji braków w personelu i przepełnieniu sekcji rannymi, uznałam iż najrozsądniej będzie odszukać wśród tych, których stan na to pozwala, osoby mogące w jakikolwiek sposób wspomóc medyków. Musieliśmy ustalić priorytety, na których szczycie oczywiście znaleźli się najciężej ranni pacjenci. Nie mogliśmy zapomnieć o tych z nich, którzy z różnych powodów utrudniali nam pracę lub zagrażali pozostałym. Upewnienie się, iż nie będą dodatkowym obciążeniem to także paląca sprawa, w której brak środków uspokajających nie pomagał. Dodatkowo okazało się konieczne podzielenie z walczącymi szturmowcami częścią środków medycznych, takich jak adrenalina, czy środki przeciwbólowe, co też postanowiłam uczynić w trosce o rannych pozostających poza naszym zasięgiem, chociaż największym utrudnieniem... - Aleena w tym momencie wydała się poirytowana - … okazała się niewątpliwie osoba, która samą swoją obecnością wpływała szczególnie negatywnie na pacjentów.

Na słowa siostry mężczyzna w habicie odwrócił głowę, ale zaledwie na moment. Potem ponownie przeniósł spojrzenie na nieużywaną aparaturę. Inkwizytor Coirue uniosła brew.

- Cóż, ja takiej osoby tu nie wysłałam. Dobrze wiedzieć, wrócimy do kwestii siostro. Wielu na tym okręcie zawdzięcza ci życie. Chcę ci podziękować w ich imieniu.
Aleena uradowała się w duchu, że Coirue nie miała nic wspólnego z przysłaniem tego osobnika w tak zagrożony obszar. Uśmiechnęła się, trochę blado do Inkwizytorki.
- Jeszcze wielu oczekuje na fachową pomoc. - stwierdziła - A niestety sytuacja nie jest do końca opanowana. Za dziewięć godzin moi pacjenci zostaną wystawieni na próbę, pomimo iż już swoje przeszli, o ile oczywiście sytuacja nie ulegnie zmianie. Za taki czas nasz gość podejmie swoje poszukiwania na nowo, narażając pacjentów. Sekcja medyczna powinna oferować bezpieczeństwo oraz ulgę, nie zaś wystawiać na dodatkowe zagrożenie. - stwierdziła zimno.
- Cóż, będę tutaj i zadbam, aby nie sprawiał problemów. - krótko wyjaśniła inkwizytor, skinąwszy głową. - Czy znamy ostateczną liczbę rannych i poległych?
- Wciąż ta liczba jest niewiadoma. Ciągle jesteśmy zajęci udzielaniem pomocy i wątpię, abyśmy szybko uporali się z tą sytuacją.
- Czy na okręcie znajdują się jeszcze jakieś mniejsze demony podobne do tych,które napadły na nas przy celach? - Zapytał Orientis chcąc wiedzieć na ile sytuacja została opanowana.
- Naturalnie. - odparła inkwizytor, składając ręce.

Komiko 20-11-2011 11:02

Demony... jest ich więcej! Wspaniale. Ruka dmuchnął sobie w dłoń i powąchał, czy śmierdzi alkoholem... znaczy “pachnie” i po prostu czy nie jest gorzej niż zwykle.
Rozejrzał się, chcąc podejść do najbliższego, z brzegu lekarza, ale zauważył, że siostrzyczka aktualnie nie bierze udziału w rozmowie. Polizał dłoń i przygładził czuprynę i podszedł do niej.
-Przepraszam, że przeszkadzam. Może urocza panienka ocenić, że jestem trzeźwy? Tak abym mógł się powołać na słowa panienki, gdy inkwizytor Koln mnie zapyta...
- Inkwizytor Mentales miał przydzielić mi ekwipunek, będzie najszybciej jeśli naszą rozmowę odbędziemy udając się z nim na spotkanie. - Dodał kronikarz i popatrzył w stronę pijaka zaczepiającego sanitariuszy.
- Mantamales. - uśmiechnęła się inkwizytor - Nasza rozmowa odbędzie się tutaj, w miejscu znajdującego się z dala od uszu słabych w wierze i balansujących na krawędzi zdrady... - spoważniała kobieta - Wrócimy do tematu, gdy paladyn zda raport i pozostali wrócą do swoich obowiązków.
Aleena w tym czasie zdążyła powrócić do analizowania stanu Szarego Rycerza, a pytanie Boryi wytrąciło ją trochę ze skupienia. Spojrzała zdziwiona na mężczyznę.
- Słucham? - zapytała, niepewna czy ten mężczyzna aby na pewno prosił o sprawdzenie jego trzeźwości.
- Polecenie było “siedź na dupie, pukiś nie wytrzeźwieje”. Zostało zaznaczone, że to nie ma być moja opinia, tylko jakiegoś medyka. Proszę rzec jeno “tak”, a już mnie nie ma i idę mordować wrogów Imperatora- stwierdził, a gdyby ktoś się poważnie przysłuchał dostrzegł by, że zwrot “mordować wrogów” zdawał się mu... bliższy... niż słowo “Imperator”.
- To chyba może trochę poczekać? - zapytała Siostra, chociaż pytanie brzmiało bardziej jak stwierdzenie - Chciałabym jeszcze obejrzeć obrażenia obecnego tu Brata, których kwestia wydaje się być bardziej niecierpiącą zwłoki, niżli pańska trzeźwość. - znowu zaczęła oglądać rany Szarego Rycerza - Jeżeli byłby pan tak łaskaw nie niepokoić w tej sprawie innych medyków. - odezwała się jeszcze, kierując słowa do Boryi - Naprawdę, mają teraz wiele do zrobienia. Później możemy przeprowadzić dokładne testy.
Ruka podniósł brew po czym kiwną głową i złapał się za kąciki oczu, ale cofnął się dwa kroki dając do zrozumienia, że nie zamierza przeszkadzać. W sumie nieco biedne dziewczę... trochę tępawe. Czy on poprosił o jakiekolwiek testy? Nie... więc o czym ona mówi? A spełnienie jego prośby i powiedzenie “tak, jesteś trzeźwy” by zajęło znacznie mniej czasu niż ten bezcelowy wywód... Choć może... po prostu, dziewczyna nie chciała by Ruka opuszczał jej towarzystwo? Taak... to miało sens. Kobiety lecą na takich twardzieli i Vostroyański akcent. Może należałoby trochę tu posiedzieć? Zastanawiał się drapiąc się w brodę i krytycznie oceniając kształty siostrzyczki Aleeny. Tylko pytania co milsze jego sercu... miotanie plazmą w heretyków, czy kobiece wdzięki... ach... dylematy egzystencjonalne to paskudna sprawa.
- Jeżeli ten człowiek ma siłę utrzymać broń, to nie powinien zabierać nam więcej czasu... Jeżeli odróżnia kobietę od mężczyzny, to tym bardziej odróżni demona od człowieka i rozpozna do czego strzelać. Wystarczy, że wcześniej kilka razy zamoczy głowę w wiadrze zimnej wody pani Inkwizytor. - Kronikarz wtrącił się, nie kryjąc swojego zniecierpliwienia, a swych myślach, wręcz narastającej chęci bezpośredniego wydawania rozkazów zebranym wokół niego ludziom.
Borya to szaleniec... z radością stanie na drodze szarżującego demona, jeśli uzbroi się go w sensowną broń zdolną go zniszczyć. Nigdy mu nie przeszkadzała świadomość, że zginie przez to. Wie doskonale, że dzięki temu, do tego czasu, zabije wielu Wspaniałych Wrogów i to mu wystarczyło. Jednak zniecierpliwienie nadczłowieka, który złamałby mu kark małym palcem wywołało zimny dreszcz na jego plecach. Oczywiście nie okazał tego, w końcu robił za Vostroyańskiego twardziela, już nie licząc tego, że jest szlachcicem i strach, zwyczajnie, byłby hańbą. Jednak miał nadzieję, że niechęć giganta nie jest skierowana w niego.
Aleena nawet nie odwróciła głowy w stronę Orientisa, zaabsorbowana Szarym Rycerzem a raczej jego ranami. Jedyne co mogłaby doradzić Kronikarzowi nie wchodziło w obecnym stanie rzeczy w rachubę- środki na uspokojenie także były towarem deficytowym.
- Gdyby zaszła konieczność wysłania go do walki... bracie-kronikarzu? Nieważnym byłby jego stan. MA szczęście, że trzeźwiał w bezpiecznym miejscu, gdy zdarzyła się katastrofa. Chcę jednak uzyskać i jego sprawozdanie. - z tymi słowy kobieta odwróciła się na krześle w stronę Boryi - Sny? Koszmary? W jakikolwiek sposób zmieniona percepcja po wytrzeźwieniu?
-Jom ani przez momencik nie był tak napity, by nie móc walczyć- stwierdził Vostroyanin, ale kto go znał wiedział, że jeśli jest w stanie chodzić to znaczy, że w swojej opinii jest trzeźwy - Poza irytacją, że nie mogem ruszyć w bój nic, pani inkwizytor. Ja znaju zagrożenia sił osnowy. Inkwizytor Merrat mnie wprowadził. Nic na mnie nie wpłynęło i wciąż chcę zabiju jedynie tych, których... panienka- powstrzymał się przed niemal odruchowym dodaniem jakiegoś epitetu, z inkwizytorium nawet on nie miał ochoty się spoufalać- mi wskaże.
Ardor nie uskarżał się na ból mimo, że ten był ogromny, po raz kolejny paladyn obiecał sobie, że nie ruszy do walki na tym statku bez swego pancerza. Uśmiechnął się do hospitalerki, następnie już z bardziej zaciętą miną powiedział do inkwizytorki, ignorując jednocześnie wszystko co zostało wcześniej powiedziane, nie wiedział bowiem za bardzo co było mówione, zbyt bardzo dokuczała mu ręka.

-Nie interesuje mnie ile jest jeszcze demonów na statku, wyślijcie sobie na nie gwardie imperialną. Ja nie poprowadzę do boju nikogo kto nie będzie odziany w pancerz bojowy. Na tym statku zmarło już zbyt wielu szarych rycerzy.
- Fakt, uczestniczyłem w nie jednej inwazji, podczas której nie poległo na mych oczach tylu co w ostatnią godzinę... - Dodał od siebie gorzkim tonem kronikarz. - I nie usiłuję się teraz przechwalać, doszło do taktycznej i proceduralnej katastrofy. Gdybym dowodził tym okrętem, chyba wysadziłbym go w powietrze razem z wrogiem, aby nikt nie wyśmiał zaistniałej sytuacji. -
- Dokładnie dlatego jesteście tutaj, bracie. - najwidoczniej stwierdzenie paladyna wespół z bezczelnością Boryi nie wyczerpały pokładów cierpliwości uważanej za niektórych przez świętą inkwizyto - Szturmowcy będą oczyszczać okręt teraz, gdy jest już dzięki wam bezpieczny. Sytuacja była nagła i wymagała szybkiej reakcji. Jedyne, czego od was oczekuję, paladynie, to raport sytuacyjny. O ile nie zidentyfikujemy źródła... tego ataku, równie dobrze może on się powtórzyć.
-Inkwizytor Mantamales utrzymywał, że zna źródło tego problemu. Zapytajmy jego, jeżeli Pani pozwoli chcę być obecny przy tej rozmowie. Ja wiem tyle, że demon zachowywał się jakby był w oku chaosu. Nie dało się go wygnać, ani zniszczyć jego cielesnej powłoki.
- Cóż, byliśmy w Osnowie. Nigdy nie słyszałam o przypadku wygnania demona z samej Osnowy. Z drugiej strony, tym bardziej nieznany mi jest przypadek jakiejkolwiek jednostki, która zdołałaby opuścić Immaterium po przedostaniu się latorośli Osnowy na pokład. Nigdy ataku takiego typu nie odnotowano, co nie oznacza wcale, że nie miał miejsca. Tym niemniej dziękuję za tę informację, będzie przydatna Świętemu Oficjum. - kobieta zrobiła pauzę, mierząc paladyna wzrokiem - Zdajecie sobie sprawę, bracie-paladynie, że wasza obecność przy tej rozmowie zależy tylko i wyłącznie od ewentualnej dobrej woli Mantamalesa.
-Moje zadanie jest zadaniem najwyższej wagi. Wielki mistrz wysłał mnie tutaj ponieważ uznał, że będę potrzebny. Do wykonania mego zadania będę potrzebował wszelkich informacji jakie będę mógł wykorzystać w walce w imię Imperatora. Jeżeli inkwizytor nie będzie w stanie tego zrozumieć, możesz mu Pani powiedzieć, że w walce będę stawał jedynie ramię w ramię z własnymi ludźmi, a tego każdy z nas wolałby zapewne uniknąć.
- Powiem mu co zechcę, a wy bracie-paladynie staniecie ramię w ramię z kim zajdzie potrzeba, wykonując zgodnie z powiernictwem wielkiego mistrza rozkazy, które Ci przekażę, z informacjami, które Ci przekażę. Mam nadzieję, że nie nie dojdzie do żadnych nieporozumień na tym polu. - cała serdeczność i łągodność uleciała z tonu Coirue, choć jej głos pozostał spokojny.
Borya czuł się wielce nie na miejscu będąc świadkiem takiego spięcia kudzi aż tak wiele ponad niego, w hierarhi. Nawet zaprzestał zastanawiania się nad tym, czy ma ochotę poświęcać czas na siostrzyczkę, czy może woli pójść w bój, a potem dobrać się do jakiejś nudniejszej, ale pewnie prostszej. Chciał zapytać czy może odejść, ale uznał, że jego głos, w tym momencie, byłby wielce niepożądany.

-2- 22-11-2011 19:01

Prorok był mężem jakich niepodobnym nikomu innemu; wyższy niż którykolwiek z Taborytów, nosił pancerz czerni i złota, jego wielka rękawica strzaskać mogła dowolną zabarykadowaną bramę i jego ostrze przecinało nawet quaseeńską stal.


Praeco Mortis
krążownik uderzeniowy Astartes, nieznane miejsce

Max Vogt

Lot był przeżyciem nieomal traumatycznym. Pierwszym doznaniem chwilę po wystartowaniu był brak ciążenia, uczucie dla większości nieznajome i nieprzyjemne.

Co i rusz w przedziale desantowym rozlegał się - zawsze poprzedzany znajomym trzaskiem vox-przekaźnika - głos pilota pojazdu, zapewne brata służebnego, czyli potencjalnego kandydata do Piechoty Kosmicznej, który okazał się podczas selekcji niedostatecznie silny i sprawny by do nich wstąpić, ale dostatecznie cenny by służyć lepszym od siebie. Zakony Astartes wespół ze sługami tworzyły zamknięte, sterylne społeczności, owiane gęsto tajemnicą i oplecione pomówieniami.

Krucza Gwardia zaś jako najbardziej niezbadana i niejawna z wielkich ostoi Kodeksu Astartes była drugą cieszącym się najmniejszym zaufaniem - po Mrocznych Aniołach, którzy uwięzieni byli gdzieś w tym systemie, najpewniej w stolicy.

- Tu Remiges-2, kontakt wzrokowy z celem. Potwierdzam ostrzał baterii wroga skoncentrowany na nas.
- Przyjąłem. - odezwał się aksamitnym basem jeden z białoskórych nadludzi, który zdjął hełm ujawniając karnację i parę czarnych, przypominających gładkie węgle oczu. Nie był do dowódca. Ten pogrążony był w obserwacji Gwardzistów zza oferujących mu własny, odizolowany świat wizjerów.

- Tu Remiges-2, kontakt wzrokowy, wróg wypuszcza myśliwce...
- Tu Tetrices-2, na pozycji, czekamy do manewru przechwytywania.
- Ktoś widział Egzemplariuszy?
- Tworzą piąte i szóste skrzydło.
- Co z rezerwą? - zapytał obecny brat z Piechoty Kosmicznej.
- Zgodnie z manewrem przechwytującym, czekają w drugiej linii, w odpowiedniej chwili odwrócą uwagę, jeżeli zajdzie potrzeba, wejdą do akcji.
- Niech Imperator ma ich w opiece... - dokończył brat, odkładając niewielki mikrofon. Z jakiegoś powodu Max uznał, że to "ich" wypowiedziano było w sposób jasno świadczący, iż Astartes nie mówi o swoich braciach, a o kimś, czyj los jest mu znacznie bardziej... obojętny.

- Ognia bez rozkazu! - usłyszeli nieznany głos.

Doskonale wiadomym było, że ogień otworzyły zapewne cztery ciężkie boltery, w które lądownik był wyposażony. Zwiadowcy nie mieli natomiast pojęcia, jak wygląda sytuacja. Nic nie było widać, a co składało się na Remiges, co na Tetrices, jak liczebny jest wróg i jak wygląda sytuacja - mogli jedynie zgadywać.

Wtedy też Vogt zorientował się, że wewnątrz ciemnego przedziału desantowego jest niezmiernie zimno. Temperatura opadała momentalnie od pewnego momentu. Ciężko było stwierdzić, czy to planowane działanie, ale Astartes nie zdawali się tego zauważać w swoich pancerzach. Jakiś młodszy żołnierz zaczął dygotać z zimna, a para opuszczająca usta wszystkich Gwardzistów jaśniała kolorem pomarańczowym w słabym świetle lamp wyznaczających przedział w ciemności.

W pewnym momencie poczuł szarpnięcie i usłyszał cichy zgrzyt metalu, jakby cały Jastrząb miał się złożyć na wzór jakowejś harmonijki. Do niczego jednak nie doszło.

- Rykoszet. - zakomunikował pilot, zapewne nie zdając sobie sprawy, że próba uspokojenia nowych pasażerów tym stwierdzeniem przybrać może tylko efekt odwrotny do zamierzonego. Ktoś się zaczął cicho modlić, kilka głosów wnet doń dołączyło. Większość zwiadowców z Chykos oczekiwała jednak w milczeniu.

- Ostrożnie! To nie jest jednostka orków tylko krążownik imperialny! Uważajcie na Wulkany i rakiety!
- Przyjąłem. Jesteśmy tysiąc od samej burty.
- Robią zwrot!
- Kolejna eskadra! Nie przedostaniemy się na pokłady startowe!
- Pozostawcie ich R-1 i R-2. Uderzajcie na baterie.
- Bracie Scalir? - zapytał pilot, a Astartes w białym hełmie odwrócił głowę do dzierżącego mikrofon brata. - Nie mamy podejś... - wypowiedział przerwało długie terkotanie o lewą burtę, mrożące Gwardzistom krew w żyłach - ...zamierzamy wstrzelić sobie otwór do desantu...
- Nie możemy walczyć w warunkach dekompresji, mamy Gwardzistów na pokładzie. - odparł brat bez hełmu.
- Przyjąłem. Wstrzelimy sobie dokładnie.

W tym czasie dowódca Piechoty Kosmicznej, który przedstawił się jako Scalir zdawał się mierzyć wzrokiem każdego ze zwykłych ludzi po kolei.

Uwagę żołnierzy przyciągnęło narastające buczenie ze strony sufitu desantowca, z potężnych genratorów. Wszyscy oni widzieli pojedyncze potężne działo ulokowane na grzbiecie kanonierki, jeszcze gdy wsiadali. Nikt nie miał wątpliwości, co pilot miał na myśli mówiąc o wstrzeleniu się. Po chwili buczenie ucichło, nagle, jakby urwane. W kilka sekund później ciszę mąconą tylko oddechem zebranym przerwał łomot, który momentalnie przerodził się w w zgrzyt metalowego klina wchodzącego w zbyt małe łożysko i jęk rozdzieranej stali. Towarzyszyło temu znacznie potężniejsze szarpnięcie.

I gorąc. I grawitacja.

Rycerze Kruczej Gwardii momentalnie rozpięli swoje uprzęże i podnieśli się, ruszając w stronę frontowego włazu, który rozwarł się jeszcze zanim większość żołnierzy z Chykos zdołała się oswobodzić. Przez nowy otwór do środka wpadło mdłe światło, okrzyki zaskoczenia dziesiątek, jeśli nie setek gardeł, syk pary wodnej z nią samą i smród olejów, smarów, paliw, Promethium, nienazwanego gazu jak też bogate w ozon powietrze.

Ruszyli, pod górę jak się rychło zorientowali, do krawędzi włazu. Kanonierka po wystrzale wbiła się w burtę dziobem, do pomieszczenia wysokiego na dobre sto stóp, niemal w dwóch trzecich jego wysokości. Nieco po prawej rozciągała się kolosalna rura - chronione i obsługiwane wewnątrz kadłuba krążownika działo baterii okrętowych. Spoczywało w rusztowaniu z metalowych prętów wewnątrz których doprowadzane były ciecze do wielkich chłodnic, otaczających rurę, w różnych miejscach jarzyły się błękitnawo konsole diagnostyczne wypełniających pomieszczenie generatorów plazmowych, zasilających działo jak też z produktów ubocznych swojego działania zaopatrując je w amunicję.

Pośród tego, ze dwie setki techników, którzy nie walczyli już dla Imperium.

Astartes ruszyli w dół, w sposób niesamowity - dosłownie pionowo schodzili po ścianach, prowadząc mierzony i oszczędny ogień z bolterów raniąc tuzin za tuzinem i zabijając niewielu mniej. Ich samych nie napotkał opór ogniowy, ale technicy zaczęli się rozpierzchać i obrona okrętowa musiała tu wkrótce dotrzeć, zapewne witając ich huraganowym ostrzałem. O samą klapę zaczęły roztrzaskiwać się pociski z prostych strzelb, wymierzonych przez nieliczne uzbrojone sylwetki w ciżbie.

- LINY! - krzyknął jeden z sierżantów, gdy dwóch zwiadowców zrzuciło w dół przygotowane wcześniej i zawiązane o uprzęże, które unieruchamiały ich wewnątrz kanonierki. Natychmiast zaczęli po nich schodzić w dół, wystawieni na zupełny ostrzał. Para po nich tak samo, nieco wlokąc się - zwiadowcy nie byli specjalistami od desantu na linach.

Ci z tyłu zaczynali popychać Maxa, usytuowanego na tym miejscu w kolejce. Dookoła panować zaczął chaos.



nieznany okręt
gdzieś w systemie Albitern

Haajve Sorcane

Kolejny wybuch. Kolejny okres zbawiennej ciszy.

Na szybko przetrząsając dwa ciała, techmarine znalazł dwa automatyczne pistolety w kaburach i nieco amunicji i ułożył je tutaj. Zaczął poszukiwać narzędzi, gdy naszła go pewna myśl.

Nie wykończył wszystkich oponentów, podpowiedziała mu intuicja, gdy jakiś podłużny metalowy przedmiot zacisnął się na jego szyi, ściągając go w tył. Siła nie była dość duża by dorównać żołnierzowi Piechoty Kosmicznej, ale kąt był wyjątkowo niekorzystny, a ocalały inżynier użył obu rąk..

- POMOCY! - wrzasnął z głosem przytłumionym przez hełm. Szarpał się z Krukiem niemiłosiernie, i choć dla tego ostatniego ucisk nawet na szyję nie był niebezpieczny, tymczasowo pozbawiał go powietrza, oraz, cóż, dobrej pozycji do walki. Niełatwo było się pozbyć przyczepionego natręta. Nie był to oczywiście pierwszy raz, jak ktoś uczepił się go od pleców - przypominał mu się pewien szturmowiec na Fidelis...

- POMOC... - zaczął wrzeszczeć ponownie, na pewno ściągając uwagę, kiedy w górze rozległa się eksplozja.

Może nie tyle eksplozja, co błękitny rozbłysk światła, po którym metal jakby wyparował, mimo wszechobecnej pary odsłaniając pustkę kosmosu. Otwór nie mógł być bardzo duży - może dwa metry średnicy - ale wystarczył do wyssania w próżnię wszystkich obecnych w pomieszczeniu, o czym Sorcane przekonał się, potężnie ściągnięty i wręcz poderwany z ziemi wraz z uciekającym powietrzem wskutek nagłej dekompresji. Wrzask uczepionego jego sylwetki inżyniera stał się nieartykułowany, podobnie jak wielu innych zaskoczonych na pokładzie w pomieszczeniu, którego nie obejmował wzrokiem przez opary.

Wtedy czerń Jastrzębia gładko wślizgnęła się przez otwór, powiększając go znacznie i wgniatając fragment umęczonego poszycia do pomieszczenia, nieomal je uszczelniając, tak, że wszystkie porwane dekompresją ludzkie postacie opadły na ziemię, wraz z nimi Sorcane z nieszczęsnym napastnikiem.

Widział, jak właz się otwiera, a z niego wyłaniają Kruki, w magnetycznych butach schodząc na ścianę i otwierając intensywny, niewybredny ogień z bolterów...

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya, Orientis

Cisza, która nagle zapadła po słowach kobiety nie trwała długo.

- Spocznij. Wróćcie do swoich zajęć, odpocznijcie, pomagajcie żywym lub opłakujcie poległych. Macie jednak nie angażować się w konfrontację z... bytami, które wciąż pozostają na pokładzie. Za dwanaście godzin chcę widzieć każde z tu obecnych.
Borya, sporządź raport dotyczący strat pośród bezpośrednich podwładnych Triumwiratu, takich jak ty, dowiedz się, kto przeżył i w jakim jest stanie.
Ardorze, proszę cię o podobne zadanie dotyczące stanu twoich braci.
Wreszcie, siostro Medalae, wierzę w twoje kompetencje i możliwość przybliżenia ogólnych strat całej załogi okrętu w trakcie tej katastrofy.

Przez chwilę inkwizytor mierzyła ich wzrokiem, upewniając się, że każde zrozumiało swoje zadanie.

- Stawcie się za ten czas w Galerii. Póki co, wszyscy z wyjątkiem kronikarza Orientisa... odmaszerować.

Z tę chwilą przestała poświęcać im uwagę, jednak nie zaczęła rozmowy, dopóki któreś z nich było w pomieszczeniu.

Aleena i Borya natomiast wychodząc, byli świadkami kuriozalnego zachowania mężczyzny w czerni. Wciąż anonimowy dzięki habitowi i welonowi nie poruszył się ani o cal, wciąż wpatrując w nieokreślony punkt ściany, pod którą stał, z rękoma luźno opuszczonymi wzdłuż boków i zanurzonymi w szerokich i długich rękawach szaty zupełnie zignorował polecenie Locannah Coirue. Co ciekawsze jednak, to że również inkwizytorka traktowała go jak powietrze. Nie był to jednak czas do przemyśleń - każde dostało swoje zadanie i dopiero wychodząc z głębi pomieszczeń medycznych, mijając łoża, posłania i prowizoryczne legowiska na metalowej posadzce wypełnione okaleczonymi i umierającymi oraz niestrudzenie udzielających pomocy medyków zorientowali się, jaki jest ogrom tego przedsięwzięcia i jak dokładne informacje trzeba uzyskać, oraz od kogo. Ważnym też było, gdzie zacząć poszukiwania, choć pod tym względem szpitalniczka miała chyba najprościej, mimo, że czekało ją najwięcej pracy.

Kiedy trójka zniknęła z pomieszczenia, inkwizytor skierowała pełne skupienia spojrzenie na Orientisa, badawczo mu się przyglądając, jakby oceniając go. Chwilę trwała w milczeniu, nim wyszeptała zaledwie:

- Masz wiele pytań.



Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

Wyłonili się z tunelu, wchodząc na kładkę biegnącą wzdłuż ścian olbrzymiego pokładu startowego, z którego maszyny startowały, wlatując w jeden z ośmiu korytarzy próżniowych. Do kładki prowadziło więcej wejść takich jak to, na placu pokładu zaś ulokowane były liczne maszyny, tankowane i dozbrajane przez inżynierów. Piloci zajmowali swoje miejsca, serwitory pomagały jak mogły realizując swoje ograniczone oprogramowanie. Pośród tego zdecydowanie wyróżniał się pojedynczy wahadłowiec typu Aquila, gotowy do startu i strzeżony przez wartowników oficerskich marynarki, jakich Strateg już widział, tyle że uzbrojonych w karabiny laserowe. Było ich ośmiu.

- Za mną prosz... - zaczął wydelegowany oficer, prowadzący Stratega do zbawczego lądownika, gdy w jednym z korytarzy startowych rozległa się eksplozja. Niemal wszyscy zgromadzeni chwytali się czego można, spodziewając rychłej dekompresji. Gródź bezpieczeństwa odcinająca cały korytarz od pokładu startowego zaczęła się zamykać...
...nim jednak zdążyła, do środka wleciała z pełną prędkością kanonierka Adeptus Astartes w barwach szkarłatu i praktycznie rozbiła o pokład startowy, taranując jeden z większych, ale znacznie delikatniej zbudowanych myśliwców klasy Gwiezdny Jastrząb. Jej główne działo zaczęło prowadzić ogień praktycznie na oślep, powodując eksplozję gdzieś obok, a cztery ciężkie boltery siały pociski praktycznie wszędzie naokoło.

Jakby tego było mało, najwidoczniej kilkanaście osób z załogi sięgnęło po broń i rozpierzchło się po pokładzie, do generatorium, konsoli obsługującej grodzie korytarzy startowych i bogowie wiedzą czego jeszcze, najwyraźniej nigdy nie przestawszy sympatyzować z Imperiałami, lub co bardziej prawdopodobne, przeczuwając klęskę i licząc, że zarobią sobie na litość.

Wśród szykowanych do lotu maszyn miała miejsce kolejna eksplozja, nieopodal zbiorników paliwa. Wybuchł pożar.

Gdzieś po środku harmidru z kanonierki Astartes wysypała się Piechota Kosmiczna...

W rozciągającym się poniżej nich pokładzie startowym w może sześć sekund wybuchł chaos.

Sirion 24-11-2011 21:44

Artair Nidon i Sihas Blint

Artair z imieniem Imperatora na ustach rzucił się prosto na demony, które w szaleńczym odwrocie porzuciły dotychczasowy cel - generator pola. Wiedział, że wielkich szans w tym pojedynku nie ma, ale mając wsparcie w postaci pozostałych przy życiu Astartes, procenty na przeżycie wzrastały. Z nożem w prawej ręce, i bezużytecznym bolterem w lewej zaszarżował na pierwszego przeciwnika, mając nadzieje zabić napastnika w ciągu najbliższych sekund. Cała ta nadzieja brała się z faktu posiadania siły w rękach, która bez problemu mogła równać się z siłą Adeptus Astartes.

Ze wszystkiego co na niego mogło czekać, akurat tego wroga kapitan Blint znał aż za dobrze. I doskonale wiedział co się stanie za chwilę jeśli czegoś nie zrobi.
- Nie walczcie z nimi otwarcie, zmasakrują was! - Krzyknął do pozostałych zwalniając lekko kroku, tak aby reszta go wyprzedziła. - Próbujcie unikać ataków i zachowujcie dystans czekając na swoją szansę!

Wiedział o nich praktycznie wszystko... Nie zdziwiło by to jednak osoby, która znała kapitana bardzo dobrze, a nie było takich zbyt dużo w tej galaktyce. Znał ich metody walki, widział czym się kierują i jakie potrafią być niebezpieczne. Nie dawał swoim towarzyszom zbyt dużych szans na przeżycie. On sam miał z nimi w otwartej walce bardzo małe szanse, a już zwłaszcza będąc tak mizernie uzbrojonym. Liczył na to, że kiedy demony zajmą się szturmowcami stracą nieco czujność i dadzą się zaskoczyć. Ich ostrza były znacznie większe od jego bojowego noża, ich siła również przekraczała możliwości zwykłego śmiertelnika, jednak kapitan dorównywał im w dwóch rzeczach: technice i zmyśle walki oraz pasji z jaką walczył. Jego przewagą było to, że wiedział o nich prawie wszystko i naprawdę szczerze ich nienawidził...

- NIE WALCZ... - zdążył wykrzyknąć kapitan Blint, praktycznie zatrzymując się w miejscu i nieomal przewracając gdy zobaczył, że Krwiopuszcze ruszają na nich.

Zdążył, nim pierwszy z demonów zagłębił po rękojeść krwistoczerwone ostrze w torsie prowadzącego szarżę szturmowca i rozerwal jego tors, jednym ruchem oswabadzając infernalny miecz. Tuż za tamtym biegł z modlitwą na ustach Artair. Jego najbliższy oponent szarżował na niego z zaciekłą furią, oficer szturmowćów nie liczył na żadną kontrolę, żadne umiejętności, jedynie brutalne starcie.

Nie zarejestrował momentu, gdy dzierżąca nóz biotyczna ręka zniknęła mu zupełnie z pola widzenia, choć nie czuł bólu. Jeszcze.

Przewyższający go krwiopuszcz starł się z nim odrzucając człowieka do tył€, nie pozwolił jednak mu się przewrócić, natychmiast z wielką szybkością chwytając jego szyję oszponioną dłonią i zaciskając. Jedynym powodem, dla którego aorta, przełyk nie wgniotły się, tętnice i żyły nie eksplodowały a kręgosłup nie pęknął był zbrojny kołnierz pancerza skorupowego. Demon przeniósł człowieka dalej, nie zatrzymując się, chcąc zabić wszystkich zwykłych śmiertelników, zanim Szarzy Rycerze wygnają ich z tej rzeczywistości. Nidon z odciętym powietrzem i adrenaliną krążącą po żyłach w przeciwieństwie do zwykłego człowieka jednak nie spanikował. Żył... wciąż. Trzecia istota na jego oczach atak od niechcenia wypatroszyła kolejnego szturmowca, pozostawiając jedynie jednego szeregowca na drodze dwóch rozszalałych bestii i... Kapitana Gwardii nie widział. Jego ręka była jednak sprawna, umysł skupiony i miał może trzy sekundy, zanim duszący go demon wykorzysta ostrza.

Przed tym pancerz nie mógł ochronić.
Szarzy Rycerze podjęli atak, chcąc uratować zwykłych żołnierzy. Zdążyć jednak nie mogli.

Nidon wiedział, że jeśli zdoła powalić chociaż jednego z demonów, da to szanse na przeżycie reszcie szturmowców. Chociaż wiedział, że jeśli tamci przeżyją, to i tak zginą z rąk Szarych Rycerzy. Tylko nieliczni mogli przeżyć po tym jak widzieli wynaturzenia prosto z Osnowy. Chyba że wcielono by ich do regimentu Inkwizycji... W którym był Artair. Ale miał wrażenie że już niedługo.

Z determinacją i zimną furią, wiedząc że wiele życia w nim nie pozostało, wziął krótki wymach bionicznym ramieniem, i z rozmachem wbił rozcapirzone, metalowe palce w twarz demona. O ile jego czaszka nie była wykonana z adamantu, to nawet istota wprost z Osnowy nie miała szans w starciu z siłą, którą dogorywający szturmowiec dysponował.

Balansując na granicy świadomości, zdając sobie sprawę z wiszącego nad nim widma śmierci, wciąż nie zamierzał się poddać. Póki jego ramie było sprawne, zaczął nim manipulować by zadać jak największe obrażenia. Kręcił, rwał, zaciskał, byleby tylko osiągnąć swój cel - zabić potwora.

O ile nie czuł obrażeń w drugiej ręce, tym co z niej pozostało również zamierzał walczyć. Chociaż nie o swoje życie, lecz o śmierć tego czegoś. O ile mógł dosięgnąć i ranić swojego przeciwnika.

Kapitan rozejrzał się. Wszyscy jego wrogowie byli obecnie zajęci walką z jego obecnymi sojusznikami. Idealna okazja do szybkiego ataku. Musiał tylko wybrać odpowiedni cel. Eliminacja musiała być szybka i precyzjna.
Podbiegł od tyłu do demona, który ściskał szponami gardło jego towarzysza z nożem gotowym do ataku. Wiedział doskonale gdzie celować, żeby zabić i liczył na wykorzystanie przewagi zaskoczenia, oraz tego, że dalsza próba ukatrupienia swojej ofiary, odsłania bestie na ataki innych.

Na razie jednak skoncentrował się na uratowaniu towarzysza. Zaszedł demona z lewej strony i spróbował uciąć mu szponiastą łapę. Liczył na to, że uwolniony szturmowiec wykończy demona.

Wykuta przez braci marsjańskich ręka palcami zagłębiła się w twarzy niczym w skale, niektóre weszły w oczy i szurmowiec chwycił pewnie czaszkę, całą siłą woli skupiając się na tym i próbując wyłamać jej fragment. Wysiłkiem woli chciał wzmocnić wysiłek kończyny, przekonany o powodzeniu i...
...nibykość pękła, a istota uśmiechnęła się mimo czerwonego, znikającego na oczach obłoku dobywającego się z wyrwanego fragmentu twarzy.
Nidon był bardziej zaskoczony niż przerażony, zanim jednak mógł dokończyć dzieła lub dokonać żywota na ostrzu stworzenia, lekkozbrojny kapitan Gwardii przeskoczył konsoletę za jego plecami i przetoczył się do lewego boku demona, płynnym, idealnym na oczy oficera ruchem i pozornie bez wysiłku zagłębiając wojskowy sztylet pod kątem w łokieć Krwiopuszcza, tak, że rękojeść stała się przedłużeniem ramienia. Nie zatrzymał się jednak i nie wytracił pędu, kontynuując ruch - teraz obracając się w przykucnięciu z wyciągniętą lewą nogą pod tylne kończyny przed chwilą jeszcze biegnącego stwora.

Nidon widział, że istota chce go przebić, jednak ledwie kapitan pojawił się w jego polu widzenia wykonujac te czynności, poczuł luz na szyi i zwalił się po nogi podciętej i zataczającej się istoty...

Z palcami w jej czaszce.
Niewiele myśląc, pociągnął. Niezwykłe działanie dwóch żołnierzy sprawiło, że istota została przerzucona ponad Nidonem i padła plecami na konsolecie, którą Sihas przeskoczył.

Odruchowo Artair podniósł się, wspierając o rozerwaną czaszkę wyparowującej istoty i odruchowo chciał zacisnąć drugie ramię wokół jej szyi. Zdał sobie jednak sprawę że już go nie posiada, w momencie, w którym kapitan Elizjan zatopił nóż wojskowy w szyi powalonego Krwiopuszcza. Jeszcze zanim ciało się zdematerializowało, przeskoczył na drugą stronę osłony, odwracając się z nożem, by mieć w polu widzenia pozostałe dwie istoty...

Ostatni szturmowiec na ich drodze osunął się na ziemię bez połowy głowy z hełmem. Przedostatni Krwiopuszcz ruszył po sekundzie namysłu na bliższy cel - Artaira, podczas gdy drugi został właśnie wygnany przez uzbrojonego w ozdobny kostur Szarego Rycerza... nie zanim zdjął gładko z ramion głowę miecznika.

- Na Wszystkich Świętych! Czemu takie rzeczy zdarzają się właśnie mi?! - Artair mruknął z furią, obwiniając samego siebie, bynajmniej nie o bezrozumną szarżę. Raczej chodziło o stratę swojego wiernego noża, który niegdyś otrzymał od Astartes z Zakonu Egzorcystów, z którymi miał zaszczyt służyć. Ale nie pora była na takie rozpamiętywanie. Przed ich dwójką, z wyraźnym zamiarem mordu, maszerował sobie spokojnie kolejny przeciwnik. Tak czy siak więcej nie zdążył powiedzieć, zanim Krwiopuszcz przeskoczył dzielące ich przeszkody. Artair stanął z w pozycji gotowej na przyjęcie ataku. Miał nadzieję że i tym razem kapitan zachowa się jako wsparcie, a razem zdołają zrobić coś użytecznego.

Sihas szybko przeanalizował sytuację. Dwóch praktycznie nieuzbrojonych ludzi kontra demon. Marne szanse powodzenia... Musieli grać na zwłokę. Było ich dwóch, to mogło nieco skołować demona. Pokazał swojemu towarzyszowi gestem o co mu dokładnie chodzi. Otoczyć i odskakiwać na bezpieczna pozycję co chwila. Przeciwnik mógł być zabójczy w zwarciu, ale jeśli nie zbliży się odpowiednio blisko był nieszkodliwy. Przynajmniej taką miał nadzieję. W duchu modlił się też, żeby ich towarzysze przybli tutaj jak najszybciej...

Jego sygnał jednak na wiele się nie zdał. O ile sam Elizjanin zdołał uniknąć szerokiego cięcia miecza - w zasadzie tylko dlatego, że zanim jeszcze demon się zbliżył, Blint przeskoczył za sięgającą bioder konsolę za nim i nie zdążył upaść, jak już biegł, jego towarzysz czekał.

Rozczarował się też, bowiem kapitan myślał raczej o przetrwaniu niż współpracy.

Gdy ostrze, które rozpłatało na jego oczach niejeden pancerz Astartes pomknęło w jego stronę, instynktownie zaśłonił się drugą ręką, padając na ziemię. Zdołał mechaniczną dłonią odsunąć od swojej twarzy mijającą ją o cale głownię z piekła, kosztem samej dłoni, która poszybowała daleko w bok.
Żegnał się już z życiem, jednak nim istota zdołała zagłębić w nim swoje ostrze, Szary Rycerz w zbroi terminatorskiej wyciągnął przed siebie rękę, z której rozjarzyły się snopy światła - te w sekundę lub dwie spopieliły demona.
Nastała cisza.

Kapitan przez dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce gdzie stał demon. Jego towarzysz cudem przeżył, cóż... Najwyraźniej Imperator tego dnia nad nim czuwał. I nad nim samym również. Zmierzył się z tyloma niebezpieczeństwami, poprowadził na śmierć cały oddział ludzi, a sam wyszedł z tego bez zadrapania. Szczęście? Przysiągł sobie, że opije to przy najbliższej okazji.

Podszedł do Szarego Rycerza.
- Ten tutaj - Wskazał na swojego towarzysza - Będzie potrzebował pomocy medycznej. I to niezwłocznie.

- NIE WYGLĄDA NA TO. - odpowiedział mu spokojnie donośny, zamplifikowany głos z vox-głośników olbrzyma w największym osobistym pancerzu w Imperium. Był jednym z dwóch ocalałych... drugi, w zwykłym pancerzu, odwrócony do nich tyłem właśnie padł na kolana i najwidoczniej omiatał wzrokiem pole walki, może isę modlił. W zaciszu wizualnym i akustycznym jego hełmu nie sposób było to stwierdzić.

- ...DZIĘKUJĘ. - po chwili wahania wypowiedział do Sihasa, a może i szturmowca kolos. - POMÓŻ MU WSTAĆ, OFICERZE. JA NIE JESTEM W STANIE. - wyjaśnił dość oczywistą kwestię. Łatwiej byłoby mu omyłkowo zabić rannego szturmowca, niż podnieść go do pionu.

Kapitan pochylił się nad towarzyszem i pomógł mu się podnieść.
- Czy to już wszyscy? Został ktoś jeszcze? - Ponownie zwrócił się w stronę Astartes.

- NIE. NIKT INNY NIE OCALAŁ... BRAT CZY WRÓG. - odparł tylko olbrzym, odwracając się i podchodząc do swojego klęczącego brata. Ten w pancerzu wspomaganym, przewyższający tak znacznie kapitana wydawał się karłem w porównaniu z terminatorem.

Kapitan wiedziony czystą ciekawością poszedł za nim.
- Zostań tutaj na chwilę - Rzucił do rannego. - Co z nim? Czy jest ranny? - Nie do końca był pewien czy naprawdę chce znać odpowiedź na to pytanie...

- Jestem ranny na duszy, żołnierzu. Nie trzeba patrzeć na twój mundur by widzieć, że nie straciłeś tego dnia towarzyszy... - Sam odpowiedział klęczący, wspierający się na kosturze, którym tak zajadle walczył o przetrwanie okrętu.

- Jednak przyszedłeś tu prowadząc kolejnych. Jesteś bohaterem w nie mniejszym stopniu niż polegli... - terminator odwrócił się od brata i milcząc zmierzył Blinta wzrokiem.

- KIM JESTEŚ?

Sihas zmierzył go wzrokiem.
- Nikim szczególnym, będąc szczerym... Jedynie żołnierzem elysiańskim w randze kapitana i w moich czynach nie było nic bohaterskiego. Jak każdy na tym statku walczyłem o przetrwanie... Coś mi mówiło, że jeżeli przegracie tą bitwę bracie, to zginiemy tutaj wszyscy - Powiedział nie chcąc zdradzać nic więcej.

- Ku szczękom śmierci, ku paszczy piekieł... - jakby wyrecytował klęczący, wciąż zwrócony plecami ku ocalałym Szary Rycerz, pochylajac głowę skierowaną ku elipsie wydzierającej rzeczywistą przestrzeń w bezkresie Osnowy, który opuścili. Sam obiekt zdawał się zniknąć.

- WYSZEDŁEŚ NIETKNIĘTY Z BITWY Z NIENAZWANYM. PEWNYM JEST, ŻEŚ NIE ZWYKŁY ŻOŁNIERZ. CO ROBISZ NA TYM OKRĘCIE? - ciągnął górujący nad kapitanem Gwardii, ponad dwukrotnie wyższy i znacznie masywniejszy w pancerzu terminator.

- Uwierz mi, jestem dokładnie tym kim się przedstawiłem... Nie jestem nikim niezwykłym... Nazwałbym to... Szczęściem. Inkwizytor Mantamales może powiedzieć ci coś więcej, ale sądzę, że potwierdzi moje słowa.

- SŁUGA INKWIZYTORA. PRZEWIDYWALNE, CHOĆ OSOBLIWE, ŻE INKWIZYTOR POSIADA SPECJALISTÓW OD DEMONÓW... MIELIŚCIE WIELKIE SZCZĘŚCIE, ŻOŁNIERZU... I NAJPEWNIEJ UMIECIE ZNACZNIE WIĘCEJ, NIŻ POKAZUJECIE. JEŻELI NIE KŁÓCI SIĘ TO Z TWOIMI ROZKAZAMI, DONIEŚ, ŻE NIKT NIE PRZEŻYŁ.

Kapitan zasalutował.
- Tak jest bracie. Jednak... Może to trochę głupie, ale... Czy mógłbyś wskazać mi drogę? Szczerze powiedziawszy trafiłem tu przez przypadek i nie za bardzo wiem, gdzie powinienem się teraz skierować...

- ON BĘDZIE WIEDZIAŁ. JEST TU NIEMAL OD POCZĄTKU. - Terminator skinął głową na rannego oficera szturmowców, jedynego ocalałego poza Sihasem... przynajmniej wedle rozkazów, które miał przekazać. - POINFORMUJCIE INKWIZYTOR COIRUE, LUB JEŻELI JEJ NIE ODNAJDZIECIE, KOGOKOLWIEK Z TRIUMWIRATU.

Kapitan skinął głową.
- Dziękuję... - Zawahał się na moment - Czy ci możemy pomóc jakoś jeszcze?

- NIE. NAM POZOSTAJE OCZEKIWANIE NA ŚMIERĆ. - na chwilę kolor przerwał, obracając cały tułów zakuty w krępującą ruchy zbroję w stronę klęczącego brata - NIECH IMPERATOR MA WAS W OPIECE W TEJ WOJNIE...

- I ciebie również... To był prawdziwy honor walczyć u waszego boku - Kapitan odwrócił się i pomaszerował w stronę towarzysza. - Ty prowadzisz, nic tu po nas jak sam widzisz...

Artair nie odezwał się do kapitana, tylko skinął, głową zakutą w hełmie. Ruszył w kierunku wyjścia z komnaty generatora, przez całą drogę zerkając na kikuty swoich mechanicznych ramion. Pod hełmem, na jego twarzy widniał grymas irytacji, który jednak po chwili zniknął zastąpiony przez ból. Bynajmniej nie z powodu utraty kończyn.

Nim oboje opuścili salę, szturmowiec jeszcze odwrócił się do pozostałych marines.
- Aeternum vale, Filiorum Imperator - wyrzucił z siebie, przez ściśnięte gardło. Gdyby mógł, przyłożył by pięść do serca, w geście respektu dla Astartes. Zadowolił się tymi prostymi słowy, wiedząc że więcej nie spotka tych dwóch Rycerzy.

Gdy ruszyli jednym z licznych korytarzy, opuszczając centrum okrętu, jedne z najgłębszych trzewi gwiezdnego behemota, widzieli wyraźnie, że klęczący wcześniej Szary Rycerz legł już na boku, tak zgięty jak klęczał, tytan zaś stał, podtrzymywany przez wielki pancerz z obwisłymi kończynami i głową. Szarość przerodziła się w czerń, gdyż więcej ich pancerza było umazanych ich własną krwią niż czysta. Ostatni strażnik generatorium znieruchomiał, gdy ciało nadczłowieka poddało się ale nie legło, uwięzione w zbroi.

Stalowy 28-11-2011 18:15

Haajve Sorcane

To było prawdziwe zaskoczenie. To że bitwa... podejrzewał, że Flota zwyczajnie nadleciała... a tutaj proszę. O wyrwanie jego... i może innych ewentualnych jeńców postara się Krucza Gwardia. Widok jego braci, znacznie pokrzepił jego serca.
Jak to było wtedy na Fidelis? Aha!
Haajve wymacał przy pasie narzędzia... klucz, nie. kombinerki... nie.. łom? Też nie.
Jego dłoń natrafiła na wiertarkę. Tak! To jest to!
Włączył urządzenie. Warkot Ducha Maszyny jeszcze bardziej rozradował jego duszę.
- Za Boga Maszynę!
Gwałtownym ruchem dźgnął wirującym wiertłem ponad swoim ramieniem. Wiertło zagłębiło się w kombinezonie, szatkując go wraz ze skórą i rozpryskując sporo krwi, ale rana nie zrobiła się głęboka nim inżynier z pełnym zaskoczenia krzykiem puścił go i natychmiast zaczął się odtaczać po podłodze. Najwidoczniej sam ruch go wystraszył, a teraz miał całkiem inne cele niż uśmiercenie Kruka.
Szybkie kliknięcie i podzięka w duszy dla Wszechsjasza. Sprawnym techkapłańskim gestem wsunął wiertarkę za pas i podjął strzelbę. Teraz nie ma już czasu bawić się w podchody. Obrócił się, wystrzelił w technika który próbował go podduszać. Potem odwrócił się i podjął walkę z następnymi celami. Po skończeniu amunicji w strzelbie, cisnął ją w jednego z renegatów i dobył pistoletów.
- Za Imperatora! Za Coraxa!
Z włazu Jastrzębia zrzucone zostały liny, na których schodzić zaczęli... czyżby Elizjańscy zwiadowcy? Przez chwilę wspomnienia zmąciły rzeczywistość rysującą się przed oczyma Haajve’a, jednak nieporadność z jaką schodzili po linie - co było umiejętnością kluczową dla zwycięstwa odniesionego dawno temu, wciąż żywego w jego pamięci - wskazywała, że był to inny pułk i kolorystyka ich mundurów to potwierdzała. Z góry inni próbowali ich ubezpieczać, otwierając ogień. Sama kanonierka dodała do siły ognia jeden z dwóch przednich ciężkich bolterów - drugi został urwany podczas taranowania. Sami Astartes oczyścili przedpole i zeskoczyli przy ostatnich pięciu metrach, rozpraszając się by ustawić przy wąskich korytarzach prowadzących do pomieszczenia, tak dogodnych do prowadzenia ognia z boltera, od czasu do czasu pacyfikując nielicznych pozostałych inżynierów i członków załogi. Dowódca w białym hełmie dał jakiś znak zwiadowcom, biegnąc w stronę Haajve’a.
Bitewnym językiem migowym zakonu, dał mu znać że wszystko w porządku. Sprawdził też ile amunicji zostało w pistoletach. Ahh... bezużyteczne. Wyrzucił je na bok i dobył strzelby. Trzyma ją opuszczoną rozglądając się uważnie.
- Haajve Sorcane... Zbrojmistrz. Jaka sytuacja? - spytał kiedy Kruk był już blisko.
- Felix Scalir... kulochwyt praworęczny. Nie wiemy jaka sytuacja, ale skoro cudem cię znaleźliśmy, to jeden z celów strategicznych wypełniony! - przekrzykiwał wciąż prowadzoną wymianę ognia znany techmarine’owi od pierwszej misji po powrocie z Marsa brat - Gdzie Tobias Py? Czy żyje?
- Nie wiem. Jak się obudziłem byłem w pustym zbiorniku na odpady z generatorów plazmowych! - odkrzyknął i wskazał jakąś osłonę, aby nie stali na “otwartym polu” - Jeżeli żyje i go zgarnęli wraz z rozbitkami, pewnie wzięli go na przesłuchanie! Jeżeli nie mają porządnego luku więziennego to mogliby go zabrać na pokład medyczny! Na widok połowy narzędzi z naszego Apotekarium robiłem w zbroję jak byłem nowicjuszem!
- Cóż, słyszałem plotkę, że Modo był synem profesjonalnego oprawcy. Też odniosłem takie wrażenie jak wstawialiście mi nową rękę. - dla podkreślenia słów poruszał mechanicznymi palcami lewej kończyny. - Mam pewien plan. Dobrze wyglądasz w tym skafandrze... jak ktoś z załogi. Nie przebijemy się dostatecznie szybko gdzie trzeba... Co powiesz, na mały rekonesans? Odzieży, lekko poplamionej tutaj pod dostatkiem, ale nie będą swoich rannych dobijać... Damy ci jakiegoś łebskiego gwardzistę. - skinął głową w stronę schodzących po linie żołnierzy. - To nie jest bez sensu. Przeżyłeś do teraz, to wątpię, aby ktokolwiek miał cię zabić. Poza tym, bez obrazy, Manlaure powiedział, że Py jest ważniejszy.
Haajve wzruszył ramionami.
- Corax chyba przychylnie na mnie patrzy. Zawsze wpadam w kłopoty po czubek głowy, ale z nich wychodzę... dawaj tego gwardzistę. Przebierzemy się jakoś sprytniej i pójdziemy gdzie trzeba. Może się dowiem gdzie te gnoje zabrali resztki mojego pancerza oraz oręż. Głupio mi się z nimi rozstawać na zawsze po tym jak przetrwały razem ze mną wybuch torpedy plazmowej.
Zbrojmistrz wystrzelił jeszcze parę razy ze strzelby. O tak. Mała infiltracja... połączona z małą dywersją i sabotażami. Teraz wszystko idzie szybciej.
-Py jest kapitanem okrętu zwiadowczego. Z pewnością wie bardzo dużo... ze strategicznego punktu widzenia jest ważniejszy. Heh... chcę zobaczyć jego minę jak uratuję jego oficerski zadek. Daj mi tylko moment... muszę się podładować z jednego z tych przewodów... i coś zjeść. Jestem piekielnie głodny, a jedyne co znalazłem to dwie butle pełne środka do czyszczenia kadzi z odpadami. - zawołałem jakby nigdy nic strzelając chmurą śrucin.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:34.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172