Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-12-2014, 12:58   #91
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
JC

[MEDIA]http://fc08.deviantart.net/fs70/i/2010/033/2/5/Shot_The_Apple_by_amorphisss.png[/MEDIA]

Plany w planach, ukryte w planach... Gra może toczyć się szachownicy obejmującej swoją powierzchnią cały świat, ale na każdym jednym polu małe pionki toczą swoje własne boje, łudząc się, że ich wynik wpłynie na globalną stawkę. Czy jest to w ogóle możliwe? czy da się uratować kilka róż, gdy płoną całe lasy? Niektórzy całe życie głowią się nad podobnymi pytaniami, rozważając, jaki są obowiązki człowieka wobec innych i kiedy moralność przegrywa z zimną koniecznością.

JC do nich nie należał. Nie zastanawiał się; działał. Może uważał, że korpem czy żołnierzem się bywa, a człowiekiem się jest? Może sądził, że żadne odpowiedzi nie są ostateczne i z góry narzucone, a los każdego spoczywa tylko w jego rękach i nie wiadomo, jaki będzie wynik czegoś, dopóki się tego nie spróbuje?

Spróbował więc. I przekonał się, jaka jest różnica między pionkiem a hetmanem.

Emisariusz był szybki. Nieludzko szybki wręcz, nawet jak na wyszkolone reakcje agenta. JC nie zdążył mrugnąć, a w powietrzu wciąż wisiało echo jego odmowy, kiedy androgeniczna twarz przedstawiciela GEO znalazła się milimetry od jego oczu.

- Szkoda - szepnął tamten i złożył usta jak do pocałunku. JC poczuł jego mocny oddech, wbijający się w jego policzek, oczy i nozdrza tysiącem maleńkich igiełek a jego świat zawirował; ciało zrobiło się nagle słabe, tak słabe, że nie mógł ustać na nogach. Osunął się powoli, a dźwięki odpłynęły w dal. Jak przez grubą watę słyszał prujący powietrze huk broni, chaotyczne komendy, tupot nóg. Niewyraźne sylwetki padały na ziemię, koszone smugami ognia, a on, walcząc z wszechogarniającą sennością, nie mógł rozpoznać, czy to ludzie jego, czy wroga.

W końcu, po nieskończenie długiej chwili, zawieszonej w lepkim, ciągnącym się czasie, wszystko ucichło i przestało się ruszać. Leżał na boku; widział stojący pod dziwnym kątem budynek szpitala, zieloną szczecinę trawy i czyjąś drgającą wciąż dłoń. Gdzieś niedaleko rozległ się suchy, pojedynczy strzał, potem kolejny. Ktoś krzyknął przeciągle, zarzęził i zamilkł. Daleko, daleko grały cykady, jakby ostrzegające przed nadciągająca nieuchronnie zagładą.

Ktoś złapał go po ramiona i posadził, opierając o murek. Czuł się jak kukiełka, której obcięto sznurki. Twarz bolała, czuł, jak z kącika ust cieknie mu ślina, ale był za słaby nawet na to, żeby podnieść dłoń i ją obetrzeć.

- Było warto...? - znikąd pojawiła się nad nim obła sylwetka Emisariusza, sięgając do jego własnej kabury z nożem i pistoletem.
- Ostrzegałem pana. Myślałem, że oferta jest wystarczająco jasna. - tamten westchnął i odbezpieczył broń agenta - Czuję się zwiedzony faktem, że mnie pan nie docenił. - uniósł pistolet do twarzy i obejrzał go z udawaną ciekawością - Myśli pan, że poszliśmy tu bez wsparcia? Manewr z drugim oddziałem był sprytny... ale nasz snajper ostrzegł nas na czas. Zajęliśmy się też waszymi łodziami... - zmrużył oczy, kiedy z tyłu rozległ się huk eksplozji - Cóż. Pana rola jest już skończona. Efekt neurotoksyny zaraz przejdzie, więc nie będę ryzykował. - wymierzył w agenta pistolet - Jakieś ostatnie słowa? - zaśmiał się - Gdyby pan tylko mógł je wypowiedzieć... - z wiszącym na ustach kpiącym grymasem podniósł broń na wysokość czoła Cartera, a jego palec zaczął powolną, ale bezlitośnie nieuchronną wędrówkę po spuście.

I kiedy już wydawało się, że przekroczył ten krytyczny próg, po którym agenta przywita pędząca kula, widoczna zza osi lufy głowa hermafrodyty eksplodowała w dziesiątki mięsistych kawałków.

Madjack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs70/f/2011/065/1/d/falling_by_robinhedberg-d3b36dt.jpg[/MEDIA]

Zapadał się powoli w szary film, miękko tonąc w napływający zewsząd popiele, a otaczające go miraże stawały się coraz bardziej i bardziej symboliczne, niknąc, nakładając się na siebie i przepływając do sfery, z której powstały - krainy marzeń i snów. Czuł wokół siebie łagodnie pełgające płomyki czyiś obecności, coraz bardziej wyraźne i rzeczywiste, wręcz namacalne, choć wciąż gdzieś daleko "czuwał" nad nim Malik, łagodnie sterując empatią pilota tak, by zmysły wracały we właściwej kolejności. Obraz rozmył się i rozpłynął; na jego miejsce pojawiły się nowe kształty, które stopniowo wyostrzyły się i nabrały kolorów...

...gdy nagle przez cały ten gładki świat przeszedł ostry zygzak zniszczenia. Coś się zmieniło w otaczającej Madjacka nierzeczywistości; wizje nabrały nagle ostrych, psychodelicznych barw, na języku poczuł metaliczny smak, a ciało wyprężyło się, jakby gotując się na przyjęcie ciosu. Dźwięki zalały jego uszy krzykliwą kakofonią wrzasków, błędnik oszalał. Miał wrażenie że spada, spada coraz szybciej, spada ze świadomością prędkości z jaką uderzy w ziemię, że roztrzaska się na tysiące, miliony kruchych kawałków, że jego mózg nie wytrzyma bombardowania falą sprzecznych bodźców, że oszaleje, zwymiotuje, umrze...

Zerwał się na równe nogi jak szaleniec, jak człowiek w ostatniej chwili wyciągnięty z wody, wciąż pamiętający swoją śmierć w zimnych głębinach. Krzyczał; powietrze wciąż wibrowało jego głosem, a wokół unosił się wręcz namacalny, ciężki i krwisty zapach rzezi, gniewu i mordu. Przed nim, zupełnie niedaleko, stał ktoś tyłem, z ręką wciąż wyciągniętą jak do mierzonego strzału.

To było jednak tylko złudzenie, uchwycona w źrenicy oka pojedyncza, nieruchoma klatka filmu. Postać nie miała głowy - na jej miejscu widniała rozerwana wielkokalibrowym pociskiem ohydna, organiczna masa, obscenicznie różowa tkanka pomieszana z zielonkawo - błękitnym płynem, który musiał zastępować jej krew. Sylwetka zachwiała się i runęła na trawę, odsłaniając siedzącego pod murkiem mężczyznę, do którego najwyraźniej celowała.

Mogli więc spojrzeć sobie w oczy - dwójka ocalałych, stojąca w morzu trupów. Pilot i agent, łowca i zwierzyna. Okablowany przedstawiciel korporacji i niemal tubylec, który powoli uczył się współodczuwać na planetarną skalę. Człowiek i człowiek - jeśli poszukać jednego wspólnego dla nich mianownika.

Było cicho. Na horyzoncie słychać było głęboki bas nadciągającej burzy, cykady grały swoją ostatnią pieśń, a gorącym powietrzu wisiała - niczym katowski topór - świadomość nieuchronnej apokalipsy. Emisariusz nie żył, trafiony kulą przez nieznanego snajpera. Madjack też na próżno szukał obecności Malika; psychiczna dominacja, jaką rozciągnął nad wyspą przemieniony naukowiec zniknęła, w swoim agonalnym skurczu zabierając wszystkich kontrolowanych prze niego ludzi, w tym Tarę Haloe. Tylko JC i MM byli żywi i mimo przeżytej traumy - w miarę sprawni. Mogli rzucić się sobie do gardeł, mogli wyjaśnić sobie co sprowadziło każdego z nich w to właśnie miejsce. Mogli zadawać sobie nawzajem pytania, lub rzucać gorzkie oskarżenia. Mogli też po prostu pójść w swoją stronę - gdzieś.

Nie miało to żadnego znaczenia. Nic więcej nie dało się zrobić. Tak czy inaczej, wypełniliby tym tylko czas do nieuchronnej śmierci w ognistym blasku tysiąca uranowych słońc.

***

Huk bliźniaczych wirników przerwał ciszę niczym uderzenie gromu. Transportowy śmigłowiec zatoczył niską pętlę nad dwójką mężczyzn, zrywając liście z drzew i podnosząc z ziemi kępki trawy. Nosił korporacyjne malowanie BioMin Inc., a z otwartego trapu, trzymając się jedną ręką wspornika, machała do nich drobna, kobieca sylwetka. Wicher targał jej niesfornymi włosami w biało - złocistym kolorze.

- Hej przystojniaku!!! - wołała Anja, przekrzykując silniki - Podrzucić Cię gdzieś?! Zapomniałam stroju pielęgniarki, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz!! - wyszczerzyła do pilota zęby, rzucając w dół drabinkę sznurową - I zaproś kolegę! Obiecałam komuś, że też go zabiorę na wycieczkę!!!

***

To był już drugi raz w przeciągu ostatnich kilku godzin, kiedy ktoś mierzył do niego z pistoletu. JC powinien zacząć się przyzwyczajać. O ile Madjack dostał na powitanie soczystego całusa, to agent spotkał się z wymierzoną w siebie lufą broni, choć trzymająca ją kobieta wyglądała na dużo bardziej zrelaksowaną niż Emisariusz.

- Zapnijcie pasy. Tylko bez głupich ruchów. - ostrzegła, nie spuszczając z niego spojrzenia bystrych oczu, kiedy siedli w przedziale transportowym, a pojazd wyraźnie zaczął nabierać prędkości i wysokości. Ładunek stanowiło kilka solidnych skrzyń i starannie zabezpieczona klatka... z kotem w środku, jakkolwiek głupio by to nie wyglądało. Koło niezadowolonego zwierzaka siedział jeszcze jeden pasażer - niewielka, przygarbiona postać, w której pilot rozpoznał... Bale'a, biologa, którego miał przetransportować na Lewiatana. Małpolud wyglądał na nieprzytomnego... albo po prostu spał. W każdym razie na pewno myślami był zupełnie gdzie indziej.

Nie brał więc udziału w pełnym nerwowego napięcia odliczaniu, które zafundował im pilot, podając spokojnym głosem czas pozostały do opuszczenia zagrożonej sfery. Piętnaście minut... dziesięć... sekundy zmieniały się w godziny, minuty w wieki, kiedy każdy w myślach zadawał sobie jedno pytanie: czy zdążą?

Zdążyli. Nawet specjalnie nie poczuli odległego wybuchu; stłumiony huk, chwilowe zmylenie pracy rotorów, kiedy przez pokład przeszło wyładowanie elektromagnetyczne, a potem gwałtowne uderzenie wiatru, znoszące ich na chwilę z kursu. Byli daleko, bezpieczni. Zrzucona na wyspę bomba, która pogrzebała wszystkie tajemnice korporacji pod warstwą radioaktywnego szkliwa wydawała się teraz czymś odległym, niemal nierzeczywistym. Drzwi od kabiny pilota rozsunęły się, ukazując znaną JC i pilotowi twarz... Shepherd. Kapitan Skorpiona spojrzała na siedzących w stresie pasażerów, na dłużej zatrzymując wzrok na agencie, i uniosła w górę podniesiony kciuk. Słów nie było słychać, ale wszyscy poczuli jak opada z nich wstrzymywane napięcie. Drzwi na powrót zatrzasnęły się, zostawiając ich trójkę względnie samą.

- Zanim cokolwiek powiesz - Anja pokiwała bronią w kierunku JC - To jedna rzecz. To byłam ja. Wtedy i teraz. - wskazała na jedną z paczek, którą był trudny do pomylenia z czymkolwiek innym futerał na karabin snajperski - Mam nadzieję, że to wyrównuje miedzy nami rachunki. - stwierdziła beztrosko i schowała broń do kabury - Pewno macie trochę pytań... ale jak na nie odpowiem, będę musiała was potem zabić! - zaśmiała się głośno i przytuliła do Madjacka - Ale najpierw ja mam jedno. Świat się zmienił... a to dopiero początek. Mamy małą wojnę domową, Posejdon wyzwolił się spod dominacji Ziemi, nawiązaliśmy obiecujący kontakt z Obcymi... a wszystko to z waszą niewielką pomocą. Jesteście więc w pewnym sensie bohaterami. Oczywiście jak dla kogo. Dla mnie na pewno! - zapewniła z promiennym uśmiechem - Więc moje pytanie brzmi: co dalej zamierzacie robić, Bohaterowie?


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172