Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2014, 18:35   #71
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Madjack

Gdzieś na oceanie pomiędzy Lewiatanem a Dziurą, statek - baza Skorpion

Soundtrack

[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs71/i/2013/242/d/f/spy_yacht_by_aisxos-d6kb17d.png[/MEDIA]

W jednym miał rację. GEO, korpy czy inne zorganizowane biznesy - właściwie nie różniły się między sobą, jeśli chodzi o traktowanie tych na dole hierarchii. Czy obiektem troski był pieniądz czy "wartości ogólnoludzkie", ci na górze zawsze srali na tych na dole, i nie ma zmiłuj. Korpoludki przynajmniej robiły to z okrutną szczerością - już z samego kontraktu można było wyczytać miedzy wierszami, że jest się tylko "surowcem żywym" w ich wielkiej machinie, co nie zmieniało faktu, że klatka zawsze była klatką, a los wplątanego w tryby machiny pilota mało kogo obchodził. Za krótko nawet robił dla szarych, żeby wyrobić sobie tu jakieś plecy...taki już parszywy psi los kontraktora.

Niemniej jednak miał tu, na tym statku, sojuszniczkę. Owszem, bardziej niż czytelne było to, że Anja - czy jakkolwiek się nazywała - troszczyła się o jego seksowny tyłek tak długo, jak długo miała w tym interes, ale najwidoczniej informacje, które pilot wyniósł z bazy, nieoczekiwanie stały się ważną kartą przetargową. Mała, wybiórcza amnezja dotycząca spotkania z agentem na Lewiatanie była chyba dobrą ceną za...no właśnie za co? Jakieś mgliste obietnice wyciągnięcia go za uszy z tego syfu? Albo Anja miała jakieś nadludzkie moce i znajomości, albo nie mówiła mu wszystkiego. Z drugiej strony, lepsza złudna nadzieja, niż żadna...

Statek niespodziewanie stanął. Madjack znów usłyszał nasilone tupanie buciorów, wycie syren, syk grodzi. Po dłuższej chwili rozgardiasz umilkł, ale nic nie wskazywało na to, że zadokowali. Dziwne...Silniki statku pracowały na jałowym biegu i w panującej wokół ciszy nic się nie działo. Znowu.

Przyszli do niego jakiś czas potem. Dwóch żołnierzy w maskach i rękawicach; tym razem broń mieli opuszczoną i nawet używali słowa "proszę". Poprowadzili pilota w górę statku, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu otworzyli przed nim ciężkie drzwi i do korytarza wtargnęło dzienne światło, wraz z zapachem i wilgocią oceanu.

Świeże powietrze, po tylu godzinach wąchania przefiltrowanego przez klimatyzację i filtry tlenu, działało niemal jak narkotyk. Woda szumiała ogłuszająco; konwój, którego centralnym punktem był Skorpion, otoczony przez mniejsze łodzie, stał na środku oceanu; daleko przed dziobem czerniła się kropka wyspy, chyba tej, na której była Dziura.

Drzwi zamknęły się za Madjackiem; żołnierze zostali w środku. Stał na czymś w rodzaju niewielkiego tarasu, wysoko nad pokładem. Niżej widział kręcących się marynarzy; na dolnym pokładzie ostrożnie lądował jeden z korporacyjnych kopterów, zmagając się z wiatrem.

Bliżej pilota, właściwie zaraz za drzwiami, stało coś w rodzaju stołu i taboretu ze skrzynek, na którym ustawiono jedzenie. Normalne, organiczne jedzenie, a nie syntetyczną papkę. Nawet znalazła się tam paczka mentoli, o ile pilot dobrze odczytał znaczki na pudełku.

A dalej, oparta o barierkę, znajdowała się pupa. Pupa z rodzaju tych szczupłych i wysportowanych, których właścicielki poświęcają sporo czasu na ćwiczenia. Pupa była ubrana w przepisowe szare spodnie z żółtym lampasem, ale jakby pilot miał zgadywać, to o dobry numer za małe. Mhm, chyba BioMin naprawdę zamierzało mu uprzyjemnić pobyt tutaj...

Posiadaczką tak uroczo ukształtowanego kawałka pleców odwróciła się do Madjacka; okazała się nią wytatuowana kobieta w mocnym makijażu i o ostrych rysach twarzy. Na rękawie szarej, rozpiętej kurtki miała dystynkcje kapitana. Nos i usta miała zakryte małą maską przeciwskażeniową.

- Nie przechodź przez żółtą linię - powiedziała, wskazując dłonią na wymalowany między nią, a stolikiem, pas jaskrawej farby. Przez maskę głos jej głos był stłumiony, ale i tak dało się w nim wyczuć twarde nuty.

- Kapitan Amanda Shepherd. Jestem dowódcą tej łajby, i to ja was stamtąd wyciągnęłam. Podałabym ci rękę, ale obowiązuje kwarantanna... - wyjaśniła. Nie wyglądała na specjalnie przejętą faktem, że musi krzyczeć do Madjacka przez pół pokładu. - Przepraszam, że cię tak...szorstko potraktowaliśmy. Wszyscy mamy teraz niezłe nerwy, a ta "awaria" - skrzywiła się na to słowo, jakby nie chciała go powiedzieć - dorwała nas po ciężkiej nocy. Mam nadzieję, że nie masz jakiś urazów, nie? Sorry, takie mamy procedury... - wskazała na stolik z "ucztą" - Poczęstuj się i wyluzuj. Wygląda na to, że razem tkwimy w tym samym szambie...i możemy sobie wzajemnie pomóc się z niego wyciągnąć - kapitan podeszła naprzód, ale nadal w pewnej odległości od żółtej kreski. Madjack nie zauważył, żeby miała przy sobie broń, ale chyba głupio zakładać, że byli tu zupełnie sami...choć kto tam to wie?

- Sami nie wiemy, co się dokładnie dzieje. Góra milczy jak zaklęta, a teraz jeszcze GEO coś zagęściło ruchy w rejonie. - ciągnęła kobieta pozornie beztroskim głosem, przechadzając się po pokładzie - Każda dodatkowa informacja może okazać się na wagę złota...mam nadzieję, że to rozumiesz. Byłeś na stacji przed nami... - zrobiła pauzę i odwróciła się na pięcie, spoglądając wprost w oczy mężczyzny. Czubki jej butów balansowały na granicy żółtej lini.

- Czy był tam ktoś jeszcze, prócz was i pracowników stacji...?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 19-03-2014 o 20:23.
Autumm jest offline  
Stary 21-03-2014, 14:46   #72
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Wielebny

Posejdon, stacja badawcza Lewiatan



[MEDIA]http://www.designbolts.com/wp-content/uploads/2013/05/Video-cam-iOS-app-icon.jpg[/MEDIA]

Cytat:
Napisał Obraz z kamery, którą przekazał Ecco
Kobieta nie jest najpiękniejsza, ani najmłodsza. Jej zmęczona twarz o bystrych oczach nosi na sobie ślady przebytych lat i nieustannie toczącej się walki z czasem: kurze łapki pod oczami, brzydkie znamiona pieprzyków, zmarszczki, tu i ówdzie obwisłą, szarawą skórę. W dobie nieustannego terroru piękna i młodości, przy dostępnych od ręki i niemal za darmo medykamentów i operacji plastycznych, taki rażący brak dbania o siebie jest niesmaczną ekstrawagancją, zbrodnią przeciw dyktaturze ciała. Wielebny ogląda tą twarz przez wiele godzin; zmieniają się tła, zmieniają się słowa, ale kobieta wciąż jest blisko.

Poznaje ją lepiej i bliżej niż niektórych swoich wiernych na spowiedzi. Kamera jest rodzajem dziennika, viedoblogu, przeznaczonego - chyba - wyłącznie na prywatny użytek. Z podziwu godną regularnością kobieta siada przed kamerą i opowiada o swoim życiu, zapisując po kolei wszystkie smutki, radości, zdarzenia mniej i bardziej ważne.

Mąż, kochanek, dzieci, praca, wojna, głód...Wielebny przewija powoli naprzód zgromadzony materiał, intymny dziennik zagubionej duszy. Kobieta, Klara, jest naukowcem z jednego z ogarniętych chaosem krajów poza władzą GEO. Z tego, co da się wyłowić z jej opowieści, została odratowana z wojny przez headhunterów i włączona do jakiegoś zespołu badawczego - chyba korporacyjnego - który zajmował się możliwościami introdukcji flory Posejdona na Ziemi. Bez efektów. Przewiezione na Ziemię organizmy marniały i ginęły, mimo zapewnienia im idealnych warunków. "Brakuje jakiegoś ważnego, "boskiego" czynnika" - mówiła naukowiec, kręcąc głową. Potem...

Potem w zapisie jest długa przerwa. Ale kiedy Klara znów swoim metodycznym głosem zaczyna się spowiadać przed bezdusznym okiem obiektywu, jej zużyta twarz jest rozjaśniona uśmiechem. Za nią, w niewielkim wycinku panoramy, widać piasek, słońce i morze. Posejdon.

Znów długo nic. Opowieści o codziennych troskach, lakoniczne wzmianki o nowych współpracownikach, zaleceniach bezpieczeństwa od korpów ("Chyba nagrywam się nielegalnie, ale nie zamierzam przestać"), żmudnych badaniach...

W końcu przełom! Ostatni "blogowy" zapis jest wyrazem niesamowitej ekscytacji, choć Wielebny nie dowiaduje się wiele o jej powodach. "Znaleźliśmy boga" mówi tylko Klara, i te słowa, jawna herezja, uderzają księdza jak obuchem.

I na koniec filmik. Kręcony z ręki, niepewny, rozchwiany obraz; kamera chyba jest schowana, bo głosy są przytłumione, a obiektyw celuje przez większość czasu w podłogę. Ksiądz domyśla się, że ciasne, oświetlone niebieskim światłem wnętrza to korytarze podwodnej stacji badawczej, którą gdzieś w okolicy mieli mieć korporacyjni. Słychać szum maszynerii, pikanie apartury. Klara przechodzi przez szereg śluz i bramek, i w końcu unosi kamerę wewnątrz niewielkiego labu, całego zastawionego ekranami. Młody chłopak, w białym kitlu i hawajskich szortach, unosi niepewnie głowę znad jakieś symulacji. Pyta o kogoś imieniem "Malik"; odpowiedź ginie w szumie maszyn. Kamera kieruje się w stronę szyby, która stanowi długą ścianę pomieszczenia. Czerń wody jest nieprzenikniona, widać tylko delikatne błyszczenie jakiś metalowych elementów, które rozciągają się za szkłem. Mimo to obiektyw nagrywa mrok.

Wielebny wytęża wzrok, by przyjrzeć się falującej na ekranie ścianie czerni. Ekran jest cały czarny; kamera, mimo maksymalnego oddalenie, nie może objąć całości szyby i znajdującego się za nią zbiornika. Mijają minuty nagrania...

I wydaje mu się przez chwilę, że widzi. Widzi COŚ. Ruch? Zawirowanie dotychczas nieruchomiej wody? Cień? Jaśniejszą plamę w mroku, taniec fosforyzujących plamek, sugerujących olbrzymi kształt czający się tam, za przezroczystą ścianą? A może to złudzenie, wywołane zbyt długim gapieniem się w nieruchomą pustkę...?

I wtedy słychać wyraźny, przerażony głos:

- K..Kla..Klara...nie ma napięcia na eletrodach...

I szyba eksploduje w gwiaździstą pajęczynę, wpuszczając do labu tony wody pod ciśnieniem. Kamera kręci się jak szalona, rejestrując jeszcze gigantyczny cień, który niczym jakaś spotworniała płaszczka wyrywa się w górę - furgot miękkich powierzchni, dywan abstrakcyjnych wzorów - a potem tylko zalane wodą pomieszczenie, w którym powoli unoszą się porwane prądem przedmioty i zwłoki dwójki utopionych.

Bateria się w końcu wyczerpuje.

Koniec przekazu.



Posejdon, wyspa Pu'uwai, po drugiej stronie Dziury, lokalny dom modlitwy

Cytat:
Napisał 1 Kor, 10-13
Dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie, lecz Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść!
[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs71/f/2011/325/5/0/50ff32394bcd67e851b8494662c8419a-d4gwyx1.jpg[/MEDIA]

Cytat:
Napisał Rdz 6, 5-7
Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: "Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem".
Podczas długiego spaceru, jaki Wielebny odbył z Grzeszniczką, miał podobne wrażenie, jak podczas oglądania filmu - że gdzieś tam, za wydawałoby się prostymi słowami i oczywistościami, leży coś większego, ukryta prawda, opleciona misterną siecią kłamstw i knowań Złego, tak, by zbłąkane owieczki brały złudę za dobro. Historię Joanny dało się streścić krótko: pełna ideałów młoda dziewczyna, napatrzywszy się na okropieństwa, jakich ludzie dopuścili się wobec natury na Ziemi, postanowiła, że nie dopuści by coś podobnego stało się na Posejdonie. Długo szukała swojego miejsca na planecie; w końcu zapisała się do jednej z wielu organizacji ekologicznych, małej, ale prężnie działającej. Organizowała protesty, sabotaże, siała propagandę antykorporporacyjną i nie zastanawiała się wiele nad tym, co tak naprawdę robi. Ważne było, że działa i - w swoim mniemaniu - ratuje planetę przed zniszczeniem.

Ostatnio jednak jej komórka się zradykalizowała. Skądś pojawiła się myśl, by zaatakować kolejną grupę przylatującą z Ziemi. Joanna miała wątpliwości; do rozlewu krwi nie doszło. Ale potem...potem, jak wynikało z jej rwanej opowieści, postanowili dokończyć dzieła. Mieli plany miejsca, gdzie schowali się źli korporacyjni. Ktoś załatwił im broń i sprzęt. Ich celem było porwanie jednego z naukowców - biologa Bale'a - i przetrzymywanie go jako zakładnika, zmuszając korporację do zaprzestania swoich zbrodniczych działań, o których Joanna była przekonana.

Ale plan się nie powiódł. Zginęli ludzie; ktoś z korporacyjnych i jej towarzysz...Wtedy dziewczynę trochę otrzeźwiło. Zaczęła pytać, grzebać, szukać. Okazało się, że cala organizacja była tylko wydmuszką - sponsorowaną i utrzymywaną przez jakieś nieznane siły, które wcale nie troszczyły się o ekologię...a gromadka idealistów była dla nich wygodnym narzędziem walki z konkurencją. Ostatecznym potwierdzeniem tych odkryć było to, że przeciw Joannie błyskawicznie zwrócili się jej dawni towarzysze broni, a ona sama została wciągnięta na listę "niebezpiecznych terrorystów" i zmuszona do ukrywania się.

I tak, zdradzona i przerażona, ze zgruchotaną wiarą w swoje ideały, ścigana i bez celu w życiu, próbowała pójść śladem grupy korpów, na których "polowała" i wyznać im swoje grzechy. Szczególnie zależało jej na spotkaniu z biologiem i uzyskaniu od niego przebaczenia. Delfin, którego wyrzuciło na brzeg wyspy, był, według Joanny, członkiem właśnie tej ekipy, korporacyjnym inżynierem. I, jak reszta, został skierowany tu do podwodnej bazy Lewiatan.

Tak właśnie dziewczyna trafiła do Wielebnego i jego kościoła.





A kiedy ksiądz miał chwilę spokoju, by w modlitwie rozważyć, co przyjdzie mi czynić dalej i jaką pokutę zadać grzesznicce, przybył doń Posłaniec.

Posłaniec mógł być aniołem. Mógł być diabłem. Nic w nim nie było jednoznaczne, od wyglądu, który nie mówił nic, czy to kobieta, czy mężczyzna, przez strój - aseksualną, obcisłą piankę, w połowie czarną, w połowie białą. Aż po soczyste jabłko, które gryzł, kiedy mówił miłym, ciepłym głosem:


- Ojcze. W trudnych chwilach owieczki zawsze garną się do Pasterza. Obydwoje wiemy, że choć na nabożeństwa przychodzi niewiele osób, twoje Słowo pada na podatny grunt. Ludzie są zagubieni i niepewni. Potrzebują rady, co mają robić. Potrzebują przywódcy.

Dość już wycierpieli ze strony butnych sługusów Mammona, którzy zabrali im ziemię, i szpecą doskonałość Boskiego stworzenia tą diabelską maszynerią, Dziurą, która tylko produkuje brud, zgniliznę i spaczenie. Korporacja kradnie spokój, rządzi się na wyspie, jakby była ona ich własnością i śmie bawić się w Boga.

Ludzie potrzebują celu i kierunku. Są gotowi walczyć o swoje wyzwolenie spod dyktatu niegodziwych. Większość sił korpo jest teraz poza wyspą, na oceanie, i nieprędko tu dotrą. Pójdź i nauczaj. Powiedz ludziom prawdę o ich zbrodniczych knowaniach...A dostaniesz wszystko, czego ci trzeba.


I cały czas się uśmiechał.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 22-03-2014 o 15:36.
Autumm jest offline  
Stary 22-03-2014, 15:23   #73
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
JC

Gdzieś na oceanie pomiędzy Lewiatanem a Dziurą, statek - baza Skorpion. Centrum dowodzenia.

Soundtrack

[MEDIA]http://th05.deviantart.net/fs70/PRE/f/2012/245/c/3/hunger_games___control_desk_by_rahll-d5dcb3w.jpg[/MEDIA]

Koordynator z pewną ulgą patrzył, jak kopter z zaintubowaną ryfterką w obstawie zaufanych ludzi powoli unosi się w powietrze i walcząc z mocnym wiatrem, kieruje się w stronę wyspy i szpitala. Być może przy odrobinie szczęścia uda się ją odratować i wyciągnąć cenne informacje. Choć umknęło to i lekarzowi, i reszcie załogi, to doświadczenie podpowiadało agentowi, że nagła "choroba" kobiety może nie być zupełnie przypadkowa. Usunięcie jej ze statku zwiększało zdecydowanie zwiększało jej szanse na przeżycie. Choć z drugiej strony, idąc tym tropem rozumowania, oznaczało to, że mają w swoich szeregach niewykrytego sabotażystę.

Tak czy inaczej, zatrzymanie konwoju okazało się mądrym ruchem. Ludzie oczywiście sarkali pod nosem - każdy chciał już po tych stresujących wydarzeniach wrócić do bazy i nieco odpocząć - ale z drugiej strony groźba zakażenia nieznanym czynnikiem wciąż była realna i wszyscy zdawali sobie sprawę z ryzyka.

Niemniej jednak, mimo wypełnienia tego polecenia, JC miał pierwsze sygnały o pęknięciu w siłach bezpieczeństwa. Załoga Skorpiona, głównie za sprawą kapitan, która otwarcie sprzyjała operatorowi, przyjęła jego zwierzchnictwo bez szemrania. Natomiast pułkownik, pluskający się w oceanie i trzymający w garści resztę mobilnych oddziałów i lotnictwo, nie był już tak chętny do podporządkowania się. Owszem, nie negował jeszcze decyzji JC, ale widocznie nie w smak było mu słuchanie się "cywila" i mimo, że formalnie koordynator stał nieco wyżej w hierarchii dowodzenia (a raczej hierarchii firmy), to cyber-orka wyraźnie dawała do zrozumienia, że domaga się co najemnej takiego samego prawa do decydowania, jak nie większego. Wszystko to oczywiście czaiło się gdzieś w półsłówkach i niejasnych gestach, ale mogło okazać się zarzewiem większego konfliktu, jeśli któraś ze stron przeciągnęłaby zbytnio cierpliwość drugiej.

Na razie wszyscy zajęli się swoimi sprawami; do grupy oficerów i analityków, siedzących przy stole, powoli spływały zamówione przez operatora dane, długimi kolumnami materializując się na holograficznym blacie. Były pierwsze dobre wieści: boje zostawione wokół stacji wykryły jakiś podejrzany, dryfujący obiekt, który mógł okazać się poszukiwanym ciałem ryftera z Wydry; niezwłocznie wysłano po niego jedną łódź, korzystając z tego, że konwój nie był tak daleko od ruin stacji. Niestety, próby kontaktu z centralą spełzły na niczym - za łączność pomiędzy sektorami odpowiadały satelity, które nagle zamilkły, wywalając komunikat "Prace konserwacyjne, proszę czekać". Samo w sobie nie było to niczym niezwykłym - utrzymywany przez GEO na orbicie sprzęt do najnowszych nie należał, i często wymagał poprawek czy rekalibracji, niemniej jednak brak jasnych instrukcji od zarządu w takiej chwili tylko podkręcał niewesołą atmosferę. Radiooperatorzy pchnęli wiadomość kodowanym kanałem radiowym, routując ją przez kolejne naziemne i nawodne stacje przekaźnikowe, ale to musiało potrwać, i nie dawało pewności, że komunikat dotrze do adresata.

Shepheard gdzieś zniknęła, porozmawiać z ocalonymi, i wszyscy w centrum gapili się w symulacje, usiłując wykminić z nich jakieś sensowne wnioski i prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Apatię przerwał dopiero komunikat od Baleno:

- Ważny gość do pana, szanowny panie Carter. Miał wszystkie odpowiednie pieczątki, więc go przepuściłem. Bardzo nalegał na rozmowę. - mimo że syntezator głosu nie oddawał zbytnio emocji, a sygnał jak zwykle był zaszumiony, nie tylko JC usłyszał w tych słowach złośliwą satysfakcję. Gad...to znaczy waleń musiał się nieźle bawić, spuszczając na głowę koordynatora kolejny kłopot...





To był mały, szybki i solidnie opancerzony kuter pościgowy. Prawdziwy drapieżnik oceanów, postrach przemytników, piratów i konwojów, które nie uiściły należnych opłat transportowych. Błękitno-granatowe malowanie nie zostawiało wątpliwości, że łódź należy do GEO. Z trapu zszedł niski mężczyzna; mimo lekkiego brzuszka i przyprószonych popiołem włosów, w jego kwadratowej sylwetce odbijała się siła i zdecydowanie. Był ubrany w przepisowe spodnie i granatowy podkoszulek; na szyi wisiała mu "blacha" czyli identyfikator GEO. Wyciągnął w kierunku koordynatora rękę.

- Lucius Arnold Starr - przedstawił się - Nie mieliśmy okazji się poznać; jestem reprezentantem GEO na ten sektor. Szeryfem, jak to się mówi. Moja wizyta tu jest nieoficjalna...Czy zdaje sobie pan sprawę z powagi sytuacji? - spytał, zatrzymując wzrok na nieprzeniknionych okularach JC i od razu kontynuował - Otrzymałem wezwanie ze Sztabów, by podnieść stopień alarmu o dwa stopnie. Oznacza to postawienie wszystkich okolicznych sił GEO w stan natychmiastowej gotowości bojowej. Podobno do sektora został skierowany Emisariusz Rady. Komunikacja jest odcięta; w DMZ powoli mobilizują Korpus. Nie mam pojęcia, o co chodzi. Jedynie to, że jest to związane z waszą stacją...Proponuję uczciwy kompromis: oddacie - tymczasowo, do wyjaśnienia sprawy - wszystkie dowody mi i umożliwicie dostęp do Lewiatana. Potem będziecie cichutko siedzieć w bazie, póki wszystko nie ucichnie i nie będziecie bruździć w śledztwie. Nie obchodzi mnie, co tam robiliście i jak bardzo złamaliście prawo. Nie chcę mieć w sektorze wojny. Wy chyba też nie. Więc...dogadamy się?

Zanim jednak koordynator miał okazję odpowiedzieć, w ramię postukał go oficer komunikacyjny. Na wąskim pasku plastopapieru, zaraz za kodem autoryzacyjnym Bunkra - głównego sztabu korporacji - widniał krótki komunikat:

Cytat:
Napisał szyfrogram
NIE DOPUŚCIĆ DO WYCIEKU INFORMACJI *STOP* WSZYSTKIE ŚRODKI DOZWOLONE *STOP* KONIECZNIE OPÓŹNIĆ WROGIE DZIAŁANIA *STOP* DALSZE INSTRUKCJE W DRODZE *STOP*
Wiatr nagle się uspokoił. W ciszy, jaka zapanowała na oceanie, koordynator niemal mógł usłyszeć bicie swojego serca.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 22-03-2014 o 20:51.
Autumm jest offline  
Stary 01-05-2014, 21:37   #74
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Widok był ładny… Spokojne morze, ciepły posiłek i… krągłości ślicznej kobiety. Czego chcieć więcej?
Madsen podszedł do posiłku i usiadł na skrzynkach. Choć go ssało w żołądku, to sięgnął po mentole. Kurtuazja wymagała najpierw zaspokojenia ciekawości kapitan Shepherd zanim przejdzie się do konsumpcji. Zapalił, zaciągnął dymem... odetchnął... Mentole. Nie przepadał za nimi, ale nie był w pozycji do stawiania żądań.Madsen podszedł do posiłku i usiadł na skrzynkach. Choć go ssało w żołądku, to sięgnął po mentole. Kurtuazja wymagała najpierw zaspokojenia ciekawości kapitan
Spojrzał na kobietę i rzekł z lekkim uśmieszkiem.- Widzę, że już macie swoje teorie? Nie zapytałaś mnie ani co robiłem, ani co znalazłem...czy widziałem. Od razu prosto z mostu, spytałaś o sabotażystę czy szpiega, czy terrorystę... czy kogokolwiek kto zapoczątkował ten burdel.
Jack zrobił przerwę w swym wywodzie na zaciągnięcie się.- Rzecz w tym, że przybyłem już po balandze i jedynie co znajdowałem to trupy w niepokojących pozach. Ktokolwiek namieszał, na pewno nie był na tyle głupi, by zostać na urządzonej przez siebie imprezce.
Zerknął na kobietę i uśmiechnął się przepraszająco.- Sorki, ale jedyne co znalazłem to... Tarę Haole. A przy okazji... co z nią? Wszystko u niej dobrze?
Choć znał odpowiedź, wiedział że znać jej nie powinien. Dlatego to pytanie musiało paść z jego strony.
- Dostała nagłej zapaści. Właśnie ją zabierają na ląd, do szpitala
- kiwnęła brodą w kierunku niższego pokładu - Cokolwiek było na stacji, działa podstępniej i dłużej...albo wolniej. Ale przeżyje. - choć zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu, chyba było bardziej pobożnym życzeniem pani kapitan - Nie ma innej możliwości - zacisnęła dłoń w pięść i po chwili rozluźniła - Wiesz, że mamy nagrania z kamer stacji? Jeszcze nie są kompletne, ale niedługo będziemy wszystko widzieć jak na dłoni. Wasze przybycie do bazy były...niespodziewane. I wbrew rozkazom. A w bazie były...wrogie osoby trzecie - skrzywiła się znów, jakby miała zamiar powiedzieć jakieś inne słowo - To nie żadne szalone teorie. Staram się ustalić fakty i wyjaśnić, czy te zdarzenia jakoś się ze sobą nie łączą - zmrużyła oczy, a jej twarz nabrała twardego wyrazu.
-Był sygnał S.O.S. to podążyłem, za sygnałem S.O.S...- wzruszył ramionami Jack i zaciągnął się dymkiem.- Nie twierdzę, że nie było tam nikogo, ale...
Spojrzał wprost w kierunku kobiety.- Nie wiem co niby chcesz udowodnić tymi pytaniami? Że kogoś widziałem? Nawet jeśli... zakładając, że kogoś widziałem... co to zmieni? Ja nie jestem stąd. BioMin mnie zatrudniło jako tragarza. Wożę ładunki i ludzi, gdzie każą... Nie znam nikogo z tej bazy dłużej niż dwie trzy godziny. Jak pewnie wspomniała Tara, albo i nie... No dobra zakładając, że czegoś nie wiesz, to cię oświecę na temat tego co ja wiem.
Zgasił papierosa na skrzynce.- Dobra... od czego by tu zacząć. Lewiatana znalazłem w stanie chaosu... ktoś zagłuszał sygnały. Delfin się zajął usunięciem usterki w postaci zagłuszacza. Więc jego spytajcie jaki to był model. Niewątpliwie baza została załatwiona od kogoś z wewnątrz. W środku napotykałem trupy i... jedynie agresywne jednostki. Przy czym Tara była jedyną rozsądną osobą. Wydaje mi się, że... nie napotkałem kogoś obcego. Jedynie miejscowego szajbusa, którym odbiła znienacka palma. Podejrzewam gazy bojowe wywołujące agresję, skoro wasi kujoni nie znaleźli wirusów ni bakterii. To by tłumaczyło, czemu Tara mimo wszystko było racjonalna, a ja...- zacisnął badawczo dłoń i rozprostował palce.- nadal funkcjonuję normalnie.Pewnie gdy już dotarłem do Bazy stężenie gazów agresji opadło poniżej poziomu szkodzącego istotom żywym. Taka jest moja teoria.
- Interesująca. I bardzo prawdopodobna. -
kobieta uśmiechnęła się, ale w tej minie było coś nieszczerego - Idąc dalej tym tropem, ktoś musiał w takim razie wpuścić ten gaz aż tutaj, skoro dopadło to ryfterkę. Ktoś, kto miał do niego dostęp... albo znał jego działania. I ktoś, kto się widział się z nią ostatni raz. Jest tylko jedna osoba, która była na stacji i tutaj, kiedy ten gaz tam działał. Ale to tylko teoria, oczywiście - zmrużyła oczy - Może masz jednak jakąś lepszą?
-Ona... była w bazie Lewiatan, gdy ten gaz pojawił się. Ja pojawiłem się później. Możliwe że ją po prostu wolniej dopadły objawy, przy tej elektronice którą w siebie wszczepiła, pewnie działał wolniej. Zresztą...-
Jack dmuchnął dymka.- Zamknęliście mnie... szczelnie i całkowicie odizolowaliście... dla mojego dobra,oczywiście.
Wzruszył ramionami.- Więc... hmmm... Więc jak ja niby miałem cokolwiek zrobić, nie mogą opuścić celi i bez możliwości jakiekolwiek kontaktu z istotą żywą lub maszyną?
Spojrzał wprost w oczy Amandy mówiąc.-Może to jakaś SI, która z Lewiatana przeniosła się na twój statek? Stacja emitowała strasznie dużo szumu, może do końca to nie był szum? Przejrzeliście pewnie zapiski Wydry, wiesz że nie wykryła żadnego trującego gazu. Owszem... nie potrafiła by też wykryć bakterii, ale... może podprogowy szum? Mówisz że ryfterkę zabił gaz... ale nie wiesz nadal jaki to gaz, prawda?
Kobieta ni to westchnęła, ni to prychnęła, i odwróciła się znów plecami do Madjacka. Podeszła do boku podestu; pilot mógł zobaczyć jej zmarszczone w namyśle czoło. Po chwili odezwała się powoli:
- Tam zginęli ludzie, pilocie. Niektórych znałam osobiście. Nie jakoś specjalnie, ale jednak. Czasem wpadali do bazy, pili, wygłupiali się i śmiali. Nigdy nie mówili o swojej pracy, ale wspominali o tym, że dla niej zostawili rodziny, dzieci, domy… A teraz zginęli. - odwróciła się i oparła o barierkę - Wiem, nie robili tam cukierków. Wypadki się zdarzają, szczególnie na Posejdonie. To jestem w stanie zrozumieć. Ale wszystko wskazuje na to, że jakiś skurywsyn ich tam zamordował. Tą czy inną metodą...nieważne. Teraz stara się dokończyć sprawę. I tego nie potrafię pojąć. Zatłuc dwadzieścia osób? Po co? Za co? Co to miało dać? - rozłożyła bezradnie ręce - A ty grasz ze mną w głupie gierki - warknęła - Nie rozumiesz, że w ten sposób chronisz...mordercę? - ostatnie słowo wymsknęło się z jej ust jak śliska ryba. Kobieta przymrużyła oczy.
-Oczywiście... Mordercę.-westchnął Jack i zaciągnął się papierosem.- Bo przecież skoro zjawiłem się ledwie kilka - kilkanaście minut przed wami, to musiałem widzieć mordercę i być świadkiem sabotażu, prawda?
Wzruszył ramionami dodając.- Rozumiem twoją sytuację, naprawdę... Rozumiem, że ich śmierć ciebie zabolała i współczuję ci. Niestety, nic nie wiem. Gdyby cokolwiek wiedział, to pewnie byłbym równie martwy co ludzie z Lewiatana. Bo gdybym widział co się wydarzyło miejscu, to pewnie zginąłbym tak jak oni. Przybyłem jednak, gdy rzeź się zakończyła. Znalazłem jedyną osobę, która przeżyła i widziałem... jak dane są usuwane z komputerów bazy i tyle. Nie mogłem temu zapobiec, tak jak nie uratowałem... tej dziewczyny, którą znalazłem. Również brodzę po omacku... Nie udzielę ci jednak informacji, których nie mam. Nie wiem, kto zamordował tych ludzi z Lewiatana. Nie wiem nawet jak to zrobił.
Pani kapitan dłuższą chwilę patrzyła się na pilota, ale widząc, że raczej nie zmieni jego zdania, skrzywiła się tylko, nic nie mówiąc. Spojrzała w dół pokładu, potem na chwilę przycisnęła palce do ucha, jakby z kimś rozmawiała. Przez drzwi nadbudówki weszło dwóch żołnierzy, którzy eskortowali tu Madjacka.
- Możesz zostać tu tak długo jak chcesz. Potem oni odprowadzą cię do izolatki. Kwarantanna jeszcze trochę potrwa - obwieściła sucho kobieta - Nie zostały przedstawione ci żadne oficjalne zarzuty - westchnęła - Sztab prawny na razie podtrzymał swoje stanowisko, że to było działanie w imię wyższej konieczności, a decyzja pułkownika o zakazie podejmowania akcji ratunkowej była błędna... - zgrzytnęła zębami i dokończyła - ..co nie znaczy, że jesteś całkiem wolny. Na miejscu jest kontroler z Centrali, to od jego decyzji w tym momencie zależy twój los...i nasz też. Ja nie mam więcej pytań.
Nie wiedział czemu kobieta traktowała go chłodno. Nie wiedział, czemu próbowała... wyciągnąć od niego informacje, których nie mógł mieć.
Skinął głową próbując się przyjaźnie uśmiechnąć do odchodzącej kobiety. Po czym zabrał do posiłku na świeżym powietrzu, zamierzając jeść długo. Nie wiedział wszak, kiedy nadarzy się druga okazja.

Nie spieszył się z posiłkiem, ale i też nie starał się przedłużać jedzenia. Generalnie współczuł kobiecie, która go przesłuchiwała. Ale też i niewiele mógł pomóc. Bo niewiele miał do ujawnienia. Nie chciał zdradzać tożsamości Anji tym bardziej, że nie miał dowodu iż dziewczyna odpowiadała za sabotaż. Po prawdzie nie miał też dowodu, że odpowiadała.
A propo Anji...

Gdy już odpoczywał w zacisznych czterech ścianach izolatki, właśnie Anja go odwiedziła. Na tacy ze standardową porcją posiłku, leżało też małe opakowanie z tabletką. Agentka uśmiechnęła się do pilota.
- Chyba dobrze Ci poszło, przystojniaku… a przynajmniej tak, jak się umawialiśmy - stwierdziła - Niestety...tym razem góra coś zawaliła - pokręciła głową, rozsiewając złote błyski włosów - Ale spokojna głowa, dotrzymam obietnicy. Teraz mamy trzy wyjścia - podniosła dłoń i zaczęła zaginać palce - Albo pani kapitan uzna, że nie jesteś zagrożeniem...i cię zwolni. Mało realne, ale jednak.. - skrzywiła się - Albo zabierze Cię szeryf GEO, który właśnie wpadł na statek, postraszyć maluczkich - prychnęła z rozbawieniem - Albo... weźmiesz to malutkie lekarstwo. Ma dość paskudne skutki uboczne, ale zapewni ci szybki transport na drugą stronę...to znaczy na wyspę - mrugnęła okiem - A tam już się Tobą ktoś zaopiekuje. Słowo harcerki. - położyła rękę na sercu i uśmiechnęła się szelmowsko - Twój wybór. W każdym razie, kiedy już postawisz stopę na lądzie, będziesz cały mój. Tu mam nieco ograniczone możliwości manewru...Masz jakieś specjalne życzenia? - spytała, podsuwając Madjackowi pojemnik z "lekarstwem".
-O ile pamiętam... strój pielęgniarki.- rzekł żartobliwie Jack i po chwili spoważniał.-Ta cała awaria i chaos na Lewiatanie? Wierz może czyja to sprawka?
Anja była milutka i ładna, ale to co powiedział kapitan, sprawił że Jack miał pewne wątpliwości co do czystości intencji Anji.- Nie oczekuję detali, ale...-
Nie powiedział co chciał powiedzieć... Nie przeszło mu przez gardło podejrzenie względem niej. Zamiast tego spytał. -Wiesz może co było ogólnie przyczyną tej masakry?
- Ah. Ktoś tu jednak uległ złym podszeptom i wątpliwościom. Albo niebezpiecznej ciekawości... -
Anja mrugnęła okiem i delikatnym gestem położyła pilotowi palec na ustach - Jak to szło..? Jakbym ci powiedziała, musiałabym cię zabić...? - zmarszczyła brwi w udawanym namyśle - Ale po śmierci też byś pewnie nie dał mi spokoju! - roześmiała się, ale po chwili spoważniała - Umm...Może ujmę to tak. Niektórzy chcą zająć miejsce boga... albo przynajmniej ściągnąć go z piedestału. Zapominając o tym, że bóg jest mocą... z samej definicji. - pokręciła głową - Spotkali coś, co było poza ich... i naszym pojęciem i kontrolą. Ale byli zbyt zadufani, żeby to pojąć. Tylko jedna osoba to zrozumiała... i uwolniła moc z klatki. - uniosła wzrok na Madjacka, jakby podejmując jakąś decyzję w głowie - Tyle ci musi wystarczyć na tą chwilę. Tu jest zbyt wiele oczu i uszu. Dotrzyj bez wzbudzania podejrzeń na ląd i skontaktuj się z kimkolwiek z GEO. Wiedzą, gdzie mnie szukać. Będę miała resztę odpowiedzi... i chyba kolejną małą prośbę o pomoc - zaśmiała się, ale nie zabrzmiało to lekko jak wcześniej, jakby nagle spadły na nią jakieś zmartwienia - Obiecasz mi, że nie zrobisz po drodze nic głupiego?
-Jeśli ta pigułka zadziała nie będę miał okazji zrobić niczego, prawda?-
westchnął Jack i trzymając w dłoni lekarstwo. Jakoś nie był pewien czy robi dobrze... ale cóż. Skoro już opowiedział się po jednej stronie, wypadało ciągnąć sprawę, aż do jej końca... jakikolwiek on będzie.
- Potraktuj ją jako ostatnią deskę ratunku. Dwa nagłe zachorowania... to może wywołać trochę pytań - Anja zaśmiała się znów lekko - Nie uwierzę, jak mi powiesz, że weźmiesz ją bez kombinowania... na pewno wymyślisz jakiś podstępny sposób! - puściła mu "oczko". - Przecież nie z takich opresji wychodziłeś, prawda? - pochyliła się nad pilotem, łaskocząc go końcówkami włosów po policzku - Do zobaczenia...szkoda, że tak się wszystko komplikuje... - westchnęła lekko i przymknęła oczy, muskając ciepłymi ustami wargi mężczyzny.

Szkoda…

Na szczęście po kilku godzinach Jack zyskał nieco swobody i mógł wyjść ze swej izolatki, by przespacerować się po statku.

[MEDIA]http://media-cache-ec0.pinimg.com/736x/3f/29/d4/3f29d45549f0505efa88cc9cb7ab78ae.jpg[/MEDIA]

Oczywiście tylko po tych wewnętrznych korytarzach i pomieszczeniach, które nie były strategiczne. I nieco się nudził, zauważając co jakiś czas, baczne spojrzenia rzucane mu przez mijający go personel. Kapitan miała go na oku. A on… zastanawiał się nad słowami Anji.

“Dotrzyj bez wzbudzania podejrzeń na ląd …”


Łatwo powiedzieć. Na razie… zaczął szukać. Będąc już poza izolatką mógł skorzystać z wszczepów by nawiązać połączenie zarówno z Wydrą jak i ze spiderem.


Elektroniczny sygnał Madjacka popłynął niczym miłosny trel do połączonych z riggerem maszyn. Nawiązać z nimi kontakt, to był pierwszy cel. Kolejny był trudniejszy. Jak dostać się na ląd i to bez wzbudzenia podejrzeń? Należało udowodnić swoją przydatność. Jack wszak znał się nieco na mechanice i się nudził. Więc chętnie oferował swoją pomoc przy naprawie urządzeń na okręcie.
I słuchał… rozmów załogi statku. A nuż usłyszy coś ciekawego. Poza tym, Anja wspomniała o szeryfie GEO. Przydałoby się dotrzeć do niego. Należało więc go znaleźć… Cóż, nie żeby Jack miał coś ciekawszego do roboty. Przemierzał więc pogwizdując pokłady statku i wysyłając cichy zew do połączonych z nim maszyn.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-05-2014, 23:25   #75
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Wielebny westchnął ciężko przez swój wentyl w masce, nadając temu jednemu wydechowi, bardzo znudzonego i dramatycznego zarazem wydźwięku.
- Ludzie… ludzie byli już zwodzeni dostatecznie długo to prawda - Eli pokiwał zwieszoną głową, wyraźnie mówiąc bardziej do siebie niż do gościa, którego nieco ignorował. - Zwodzeni, oszukiwani, okłamywani, sprowadzani na złe ścieżki nawet o tym nie wiedząc, jak biedna Joanna… wszystko przez korporacje, tak? - W końcu podniósł ukryte za białymi światełkami oczy na Posłańca. - Nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Korporacje tworzą ludzie, to naprawdę proste. Jest tu pełno zła i miejsca na pomstę, ale to nie ci wszyscy ludzie muszą jej dokonywać. “Według rozkazu, jaki otrzymał Mojżesz od Pana, wyruszyli przeciw Madianitom i pozabijali wszystkich mężczyzn.” Księga Rodzaju rozdział trzeci werset siódmy - mówił szybko Eli podchodząc gniewnie do nieproszonego gościa. - Ja jednak nie jestem Mojżeszem a ty posłańcem Pana. To co zrobię w tej sprawie, zrobię sam, nie narażając żyć i czystości dusz wiernych.
- Ah - przybysz uśmiechnął się i cisnął nadgryzionym jabłkiem w morze. Poleciało po zaskakująco wysokiej trajektorii, tak, ze z brzegu nie można było dostrzec plusku - To chwalebne, ojcze. Lecz myślę, ze nie doceniasz swoich owieczek. Wiele z nich z ochotą pobrudziłoby sobie ręce, gdyby mieli tylko pewność, ze coś to zmieni.- uniósł na księdza swoje oczy; światło padło akurat tak, ze tym razem wydał się kobietą - Wolisz więc jak Samson osobiście skruszyć filary świątyni Filistynów? Być może nie jestem posłańcem Pana. Ale tez potrafię czynić cuda... I nie żądam nic w zamian. Musisz tylko mieć w sobie tę wolę, ojcze. Czyż nie jest powiedziane" "Wytępisz wszystkie narody, które ci daje Pan, Bóg twój. Nie zlituje się twoje oko nad nimi, abyś nie służył ich bogom, gdyż stałoby się to sidłem dla ciebie." ?
- Nic w zamian? - brew pod maską Wielebnego uniosła się podejrzliwie. - Chyba wiesz jak to brzmi. Skoro jednak tak ochoczo podajesz mi wspaniałe rady, wzniosłe wskazówki, to coś jednak musisz z tego mieć. Kim jesteś i jaki masz w tym wszystkim, w Posejdonie interes? Jeśli odpowiesz szczerze, zastanowię się nad, nazwijmy to - współpracą - powiedział rozkładając ręce w zapraszającym geście.
- Jestem Posłańcem - nieznajomy przybrał, jak maskę, poważny wyraz twarzy - Nazwy moich przełożonych nic ci nie powiedzą...bo większość nie wierzy, iż w ogóle istnieją - zaśmiał się lekko; znów był beztroski - Ja nie będę mieć z tego nic. Ci co mnie wysłali...cóż. Nie wszyscy są szczęśliwi z pewnych trendów w rozwoju niektórych korporacji na tym kawałku oceanu - wskazał ręką ogólny kierunek, w stronę Dziury - Niedawno zdarzyła się tu jedna straszna katastrofa - jego głos posmutniał - Czy to nie czytelny znak, że nie powinno ich tu być?
- Skąd mogę mieć pewność, że nie pomogę zmienić jednego zła na drugie? - spytał wprost Eli, nie ukrywając swojej niesłabnącej niechęci do podejrzanego przybysza. Jeśli naprawdę ktoś chciał go skłonić do współpracy, czemu nie wysłali kogoś normalnego? Eli miał wrażenie, że gdzieś w tym przybyszu drzemie gotowa do nagłego przebudzenia agresja. Zbyt wiele było w nim niewiadomych.
- Ależ zmienisz, ojcze! - przybysz uśmiechnął się, odsłaniając w grymasie równe, białe zęby, jakby ksiądz powiedział coś zachwycającego. Eliemu przez chwilę wydawało się, że są dziwnie zaostrzone - Zawsze mamy wybór między złem...a mniejszym złem - pochylił się i szepnął konfidencjonalnie - Nadchodzi Armagedon, proszę ojca. Nie można dalej siedzieć okrakiem na płocie. Trzeba wybrać i stanąć po stronie Boga...lub Magoga. - odstąpił kilka kroków i przekręcił głowę, jak dziecko, przypatrując się Eliemu z ciekawości
Eli pokiwał głową w zamyśleniu. Co do jednego przybysz miał rację, bezczynność nie wchodziła w grę, zaś sam Eli niewiele mógł zrobić. Potrzebował nie tyle pomocy co i rady, może nawet odrobiny przewodnictwa i wytycznych.
- Co więc proponujesz bym zrobił? Rebelia? Otwarta walka z korporacjami, które mogą wynająć osobistą armię? Nie zrozum mnie źle - zasłonił się rękoma - jestem gotów na współpracę, na przyjęcie dobrej rady, która doprowadzi do obupólnego dobra, ale jeśli mam się ciebie usłuchać, chciałbym mieć jakąś gwarancję jakości twoich planów i dobrych chęci.
- Gdzież podziała się ufność, ojcze... ? - Posłaniec westchnął teatralnie - Gwarancje, przysięgi... - pokręcił głową - Nawet ludzie wiary muszą mieć oparcie w ziemskiej materii...Cóż. Niech będzie. Powiedz to, czego potrzebujesz. Nazwij swoją cenę - a cud się spełni. Jeden mały cud, skoro potrzebujesz dowodu - zrobił gest ręką, jakby zachwalał towar - A moja rada jest prosta: lud w czasie burzy szuka schronienia. Będą przychodzić do ojca ludzie. Jedni po poradę. Inni ze zwątpieniem. Jeszcze inni z prośbą o pomoc. Jedyne, co ojciec musi zrobić...to utwierdzać ich w wierze. W wierze w to, że to co czynią, jest słuszne i prawe. - podniósł głowę i wbił spojrzenie w metalową maskę duchownego. Nawet jego oczy miały tęczówki różnych kolorów - Niezależnie od tego, co będzie się działo. Rozumie mnie ojciec?
- Mhm - mruknął Eli. - Rozumiem i... wierzę. Nie potrzebuję cudu, twoje słowa starczą, choć nie będzie to stuprocentowe zaufanie. Wierzę jednak, ze i tobie zależy na jak najlepszym losie tej planety i jej uczciwych mieszkańców... uczciwszych niż reszta to jest. Mogę porozmawiać z ludźmi wiary, może i mogę ich do czegoś przekonać, nakłonić, ale jeśli miałaby przy tym komuś stać się krzywda... czy myślisz, że można jeszcze uniknąć przemocy?
- Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - uśmiechnął się przybysz - Nasz Eden jest całkiem duży - zatoczył krąg ręką - I nie wszystko musi być od razu objawione... Ale to oczywiście zależy od woli Tamtych - miał chyba na myśli korporacje. Uniósł głowę i pociągnął nosem, jakby węsząc w powietrzu - Na mnie czas, ojcze. Czy masz jeszcze jakieś pytania do skromnego posłańca Większego Dobra? - spytał z dziwnym, nieco szalonym błyskiem w oku.
- Masz jakieś imię? I czy jeszcze się spotkamy?
- Oby nie. - Przybysz roześmiał się głośno - Jeśli się spotkamy po raz drugi, Ojcze... cóż. Wtedy moje imię nie będzie miało znaczenia. Jeśli nie - i tak nic ci nie powie. Możesz nazwać mnie Posłańcem. Kto ma wiedzieć, wie o kim mowa..

Nie potrzebował objawienia by wiedzieć, że nad Posejdonem wiszą czarne chmury. Musiał zaplanować swoje działania, ale sam był zbyt daleko od konfliktu korporacyjnego, który miał zadecydować o losach planety. Delfin, potrzebował się z nim skontaktować, stworzenie miało pewną inteligencję, to pewne, ale jeszcze pewniejsze było to, że posiada znaczącą wiedzę na temat tutejszych intryg, które Eli musiał rozszyfrować. Postanowił popytać swoich parafian o tubylców, może ktoś miał jakiś pomysł na to, gdzie zabrano stworzenie. Eli zresztą miał coś co należało do delfina, mógł tego użyć jako wymówki do ponownego spotkania, choć zgodnie z intrukcjami, nie miał zmiaru tego oddawać. Na kazaniu prosił też, szczerze, już nie jako nosiciel Głosu Bożego, ale jako osoba, by próbowali trzymać się z daleka od wężowych pnączy korporacji Posejdonu, by nie ufali tym, których tak naprawdę nie znali, by nie pokładali wiary w fałszywe, szklane potęgi. Prosił też o modlitwy, za całą planetę, bo z pewnością tego potrzebowała, by nie skończyć jak inna, błękitna planeta.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 30-05-2014, 09:45   #76
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację
Soundtrack

Stara piosenka jeszcze z czasów służby na Ziemi znikąd pojawiła się w głowie agenta. JC zdjął okulary przecierając oczy.
- Panie Starr, podobnie jak Pan, nie wiem o co tu chodzi i podobnie jak Pan, nie chcę tutaj wojny. A poza tym kto miałby walczyć z kim? Jesteśmy tutaj jakimiś wrogami? Powtarzam, nie chcę aby to weskalowało się do wojny. Na Ziemi naprawdę napatrzyłem się na jej efekty. Jednakże ponieważ sam nic nie wiem, nie mogę ot tak, po prostu dać panu wolnej ręki i siedzieć w kącie, nawet się nie przyglądając. Zwłaszcza, że tak niemalże histeryczna reakcja ze strony GEO jest zadziwiająca. Sytuacja jaką zastaliśmy na samej stacji była dla mnie i moich ludzi sporym zaskoczeniem, proponuję więc współpracę na nieco bardziej... wyrównanych warunkach. Pan przekaże mi co wie o stacji i o wydarzeniach z Czarnego Wtorku a ja odwdzięczę się tym samym. - agent spojrzał na wysłannika.

Starr nabrał powietrza w płuca, jakby zamierzał powiedzieć coś ostrego, ale tylko głęboko westchnął i oklapł. Rozejrzał się po otaczających go ludzi z korpo, potem zerknął na swoją łodź, na koniec na JC i powiedział:
- Kompromis brzmi rozsądnie. Muszę jednak mieć pewność, że żadne ważne informacje nie zostaną zatajone...ani zmienione, aż zajmie się nimi odpowiednia kontrola. Monitorujemy aktywność waszych jednostek w rejonie - wskazał kciukiem na swoją łódź - Możemy przejść na mostek, z którego wyda pan rozkaz zaprzestania wszelkich działań w okolicy stacji i odsunięcia się na jakąś rozsądną odległość. Od nas nikt tam też nie będzie zaglądał - zastrzegł - Mając czystą kartę przynajmniej w tej sprawie, możemy usiąść do stołu. Zapewniam pana, że usłyszy pan odpowiedzi na nurtujące pana pytania...i wiele więcej - podniósł oczy spod brwi - Ale jakiś gest dobrej woli, prócz słów, jest niezbędny. Zasłużyliście sobie na taką opinię, niestety - dokończył, bardziej stwierdzając fakt, niż wysnuwając oskarżenie.
- W porządku - odparł JC. - Zapraszam na mostek, a przekona się Pan iż nasze jednostki nie wykonują żadnych działań w rejonie, poza utrzymywaniem perymetru wokół ruin stacji. Przyznam iż mam zamiar nakazać im wznowienie poszukiwań i rozpoznania terenu, gdy tylko opadnie pył wzniesiony podczas eksplozji. Co może jeszcze potrwać... - agent wskazał ręką drogę na mostek.

JC idąc powoli w głąb statku wysłał wiadomość do kapitan Shepard z opisem sytuacji, wysyłał także polecenie zebrania wszystkich możliwych danych o panu Starr, i przesłanie ich na swój wszczep, oraz polecenie zebrania uzbrojonej grupy niedaleko mostka.

- Jak zaraz Pan się przekona, nasze łodzie utrzymują perymetr wokół ruin bazy, czekając aż opadną pyły. Tak wiec możemy spokojnie porozmawiać. Może kawy? - zaproponował agent.
- Tak, dziękuję. Bez cukru - szeryf zgodził się machinalnie. Jego oczy powoli i metodycznie przeczesywały wnętrza pomieszczeń, przez które szli, jakby obawiał się zasadzki; postawę miał jednak rozluźnioną. Kiedy dotarli do mostka, Starr od razu podszedł do głównego ekranu taktycznego i wskazał coś palcem - To są pasywne boje nasłuchowe, prawda? - zauważył. Zdawał się być doskonale poinformowany i pewny swoich słów. - Tyle wystarczy, by monitorować perymetr. Nalegałbym więc na wycofanie z obszaru jednostek z personelem żywym - powiedział, a mięśnie na jego szczękach zagrały, jakby szykował się do konfrontacji.

- Kawa zaraz będzie. Co do jednostek, to mamy podejrzenie że ktoś mógł przeżyć eksplozję stacji w kapsułach, lub na zewnątrz stacji. Nie uważa Pan, że należałoby w tej sytuacji przede wszystkim skupić się na poszukiwaniu ewentualnych ocalałych? A niestety automaty są czasem dość głupie, jak pan zapewne wie...- odparł spokojnie agent.
- Nikt nie przeżył, zapewniam pana - Szeryf westchnął i usiadł na krześle. Z kieszeni wyciągnął mały dysk i po krótkich poszukiwaniach wpiął go w złącze stołu z projektorem. Na hologramie pojawił się obraz stacji Lewiatan... choć pewne szczegóły się nie zgadzały. Obraz obracał się powoli.
- To, jak pan widzi, jest Lewiatan... a wtedy raczej bezimienna stacja badawcza - Starr uniósł brwi - Zanim usłyszę zarzut o szpiegostwo i naruszanie prywatności korporacji przez GEO... cóż. Może pana to zdziwi, ale Lewiatan to nasza konstrukcja. Jedna z pierwszych, jakie powstały w tym sektorze. Wybudowano ją - a raczej jej zręby - w czasie pierwszej fali kolonizacji. Potem podupadła, a na koniec odkupiło ją BioMin. I znacznie rozbudowało, dodam. Kilka rzeczy jednak, jak mniemam, pozostało bez zmian. - pokręcił głową - Nasi stratedzy tamtego czasu byli dość paranoiczni. Nowa planeta, nieznane zagrożenia... większość strategicznych budowli wyposażono w system autodestrukcji. To jego działanie mogliśmy obserwować właśnie teraz... choć muszę przyznać, że nie poskąpiliście ładunków, a cały system został mocno rozbudowany. Obawiam się, że przy tej skali zniszczeń nawet gruzy niewiele nam powiedzą.

W międzyczasie na mesh agenta przyszły informacje jakie mieli o Starrze:
- Starr jest jednym z najdłużej urzędujących Szeryfów na planecie. Kilka razy zmieniał sektor; zwykle rzucano go tam, gdzie były ostre napięcia społeczne. W obecnym rządzi od ponad dekady.
- Znany jest z poglądów protubylczych i zwykle staje po ich stronie w konfliktach na linii korpy-tubylcy
- Wiele razy były podnoszone przeciw niemu zarzuty o kolesiostwo, nepotyzm czy korupcję, ale żaden się nie utrzymał. Generalnie ma tendencję do nieformalnego załatwiania spraw
- W separacji, trójka dzieci - już dorosłych. Z żoną rozstał się po ujawnieniu jego romansu z jedną z lokalnych działeczek ekologicznych
- Były wojskowy, na Ziemi był dowódcą w armii GEO



- System autodestrukcji raczej nie miał za zadanie atakować indywidualnych obiektów wokół stacji, prawda? Jak powiedziałem, istnieje podejrzenie że ktoś mógł być na zewnątrz podczas eksplozji. Być może ta osoba lub osoby przeżyły. Jeśli byłby to np. opancerzony ryfter z dodatkowym skafandrem ciśnieniowym, to jest szansa że przetrwał skok ciśnienia podczas eksplozji i ewentualne trafienia odłamkami, a jego wszczepy utrzymują go jeszcze przy życiu. Można? - agent wyciągnął rękę do projektora, aby przełączyć obraz tak, aby pokazał plany wnętrza stacji.

Szeryf wzruszył ramionami.
- Dlaczego ze wszystkich biznesowych konkurentów, grup tubylców, ekologów, terrorystów, popaprańców i zwykłych bandytów o takie działanie podejrzewacie akurat nas? GEO nie życzy źle korpom. Przynajmniej dopóki płacą uczciwie podatki - upił trochę kawy - Też dziwi mnie histeria Centrali. Dlatego tu jestem. Podejrzewam jednak, że.. że... - zaciął się na chwilę - że taka reakcja wynika z obawy o duże skażenie okolicy - wybrnął gładko - Od lat nie było tu katastrofy na taką skalę - pochylił się wprzód - Co chce pan mi pokazać?

-Na naszych planach, tych które dostaliśmy z naszej Centrali - agent lekko się skrzywił - gdy rozpoczynaliśmy akcję ratunkową nie było zaznaczonych kilku pomieszczeń, jestem ciekaw czy są one na pańskich planach, a tak z czystej ciekawości, po co GEO montowało tak potężny system autodestrukcji? Zwłaszcza w czasie pierwszej fali kolonizacji, gdzie jedynym wrogiem mogli być tubylcy którzy nie potrafili by wtedy otworzyć tam nawet drzwi szafki? A wtedy koszta przewiezienia sprzętu i montażu stacji musiały być ogromne... Po co aż takie zabezpieczenie?

Starr przygryzł wargę.
- Nie, stację wy już rozbudowaliście. Razem z system samowybuchu. Nasza wersja wygląda tak, jak pan widzi. Dużo skromniej - wskazał na hologram, na którym widać było główny trzon stacji - To standardowa konstrukcja z prefabrykatów, opracowana jeszcze na Ziemi. Większość już rozmontowano... nie przerwały próby czasu. System autodestrukcji... - zadumał się i zamilkł na chwilę - Ta stacja jest jeszcze starsza. Tubylcy, o których pan z taką pogardą mówi... to byli pierwsi koloniści. Elita intelektualna i naukowa naszego pięknego świata przed Plagą. To oni stawiali Lewiatana... - wstał i zaplótł ręce na plecach, robiąc kółko wokół stołu - Proszę mi powiedzieć taką rzecz: jest pan wysłany na nową planetę; dziewiczą i nieskażoną. Idealne warunki do rozwoju wszelkiego życia. Co ciekawe, podobną bardzo do Ziemi, która wykształciła inteligentne istoty... - zrobił pauzę - Niech pan się zastanowi - jakie może być na niej potencjalnie największe zagrożenie...?

-Wymieniać od góry listy, panie Starr? Począwszy od nieodkrytych istot i form życia które mogą być inteligentne lub drapieżne? Na jakiej podstawie sądzi pan że podczas próbnych badań Posejdona odkryto wszystko co było do odkrycia? Na Ziemi nowe gatunki zwierząt odkrywano jeszcze w 21 wieku. Nie wspominając już o rzeczach mniejszych, takich jak np. bakterie i wirusy, czy choćby pasożyty układu trawiennego. Prawda jest taka że o Posejdonie nadal wiemy bardzo mało. Choć można oczywiście odpowiedzieć ,,inni koloniści". A co do tubylców, wiem kim byli ich przodkowie. Fakt jest jednak faktem. Niezależnie od tego jak dobrze opiszemy instrukcję obsługi komputera, ktoś kto nigdy go na oczy nie widział, z samej instrukcji nie będzie wiedział jak go obsłużyć. Zwłaszcza że w niektórych plemionach które miałem okazję odwiedzić te instrukcje przetrwały tylko w zniekształconej formie ustnej. Z całym szacunkiem dla nich, nie oni byli powodem zainstalowania takiego systemu. A może oni wiedzieli coś jeszcze? Może to oni obawiali się czegoś i to dlatego zainstalowali taki system? Poza tym jeszcze jedno pytanie: jak rozumiem stację wybudowało GEO, potem stacja podupadła a potem od GEO odkupiło ją BioMin, tak pan mówił. Czy to oznacza że stacja była aktywna podczas Plagi i w czasie gdy nie było kontaktu między Ziemią a Posejdonem?
- Zaczynając od końca
- Starr skrzywił się - Tego nie wiemy. Druga fala kolonizacji znalazła już ją opuszczoną... choć wciąż na chodzie. Wnioski może pan sobie sam dopisać. Moje są takie, że te "dzikusy" używały jej do czasu pojawienia się nowych osadników... a wątpię, czy człowiek pańskiego pokroju poradziłby sobie z większością znajdujących się tam urządzeń. Oni sobie jakoś radzili - zauważył chłodno. Po wypowiedzi agenta o tubylcach Szeryf wyraźnie oziębł - Wtedy mieliśmy już lepsze zabawki... i mniej pieniędzy. Stację wzięliście wy, a po co - to pan powinien wiedzieć. A co do pierwszej odpowiedzi - tak, ma pan rację. Jednak po części tylko. Największą zagadką był to, czy jest tu inteligentne życie... - oparł się o stół i uniósł kubek z kawą do ust - A głupotą byłoby dawać obcym - o ile istnieliby - do ręki naszą najlepszą technologię. Dlatego niektóre stacje i obiekty wyposażono w systemy destrukcji... by nie wpadły w niepowołane ręce - westchnął - To nie tajemnica; gdyby dobrze poszukać znalazłby pan odpowiedź w archiwach GEO - wskazał na hologram stacji - Lewiatan został wybudowany jako stacja poszukująca właśnie takiego życia, coś jak baza nasłuchowa. Do czasu zerwania kontaktu, czyli do Plagi, nie uzyskano żadnych rezultatów. Dlatego decyzję o drugiej fali kolonizacji podjęto tak szybko, wychodząc z założenia, że planeta nie jest zamieszkana... przez coś więcej niż hordy wrednych, ale tylko zwierząt - postawił pusty kubek na stole - To moja część tej historii. Pan zna resztę - uniósł wzrok na JC i resztę zgromadzonego personelu - Dowiemy się tego prędzej czy później. Oszczędźmy więc sobie kłopotów i powiedzcie mi, co za zakazane rzeczy robiliście tam na dole...?

JC wynotował sobie na wszczepce uwagi co do swojego raportu, różnicę między jego wersją a wersją BioMin co przekazania stacji. Według korporacji stacja została przejęta jako "czysta", o tym, co mówi Starr nie ma ani śladu. Według informacji które posiadał agent na stacji zostały ściany, jakieś komputery, aparatura naukowa etc. - są na to dokumenty/protokoły przekazania. Co do tego jak GEO sobie poradziło z "skłotersami" nie ma mowy, tak samo jak śladu po tym co ew. oni tam robili. Nikt też specjalnie nie węszył po tym, Lewiatan i tak przeszedł generalny remont po zakupie.



-Miały tam miejsce badania nad tajnymi zaawansownymi akwakulturami i komercyjnym wykorzystaniem glonów oraz innych mikroorganizmów opatentowanych przez BioMin. Z tego co wiem, a nie są to informacje jawne, te badania mogłyby doprowadzić do znacznego zwiększenia zasobów żywności na Ziemi. Jak zapewne zdaje pan sobie sprawę, wyniki takich badań mogłyby zmienić międzykorporacyjny układ sił, są naprawdę wrażliwymi informacjami. Natomiast kilka godzin przed eksplozją dostaliśmy informację o ataku i możliwym sabotażu stacji, zmontowaliśmy szybko grupę ratunkową i ruszyliśmy do stacji, jak pan widzi, napastnicy mieli bardzo dobry sprzęt, pancerze termooptyczne, rzekłbym najwyższej klasy.
Agent puścił na wyświetlacz fragmenty nagrań z kamer żołnierzy którzy weszli na stację.
Szeryf długo wpatrywał się z kamienną twarzą w nagranie, kilka razy prosząc o pokazanie jakiś fragmentów czy pauzę jakiejś klatki. W końcu potarł twarz i powiedział sucho:
- W takim razie można zakwalifikować to jako akt terroryzmu, co podlega sądownictwu GEO. Przeprowadzimy oczywiście staranne śledztwo...

Kiedy Starr mówił coś jeszcze, JC poczuł niezbyt kulturalne szarpnięcie za ramię. Za nim stał oficer komunikacyjny, z rozszerzonymi oczami.

- Sir. Przepraszam za wtrącanie się - szepnął roztrzęsionym głosem - Nie chciałem ryzykować informacji siecią - i wcisnął do ręki agenta zwitek plastopapieru. Maszynowy wydruk głosił:

"Przejęliśmy ciało, wracamy do statku matki. Grupa poszukiwacza".
Niżej, ręcznie ktoś dopisał mazakiem: "Mamy obustronną zaszyfrowaną transmisję bez autoryzacji na paśmie rządowym. Trwa odkodowywanie; duże prawdopodobieństwo kreta. Zachowaj szczególną ostrożność - Shepherd".



Starr podniósł wzrok na agenta i urwał, zaciekawiony.

- Coś się stało? - spytał uprzejmie - Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale pragnę panu przypomnieć, że sytuacja jest dość... dynamiczna i może się w każdej chwili zmienić - i mimo pozornie łagodnego tonu zabrzmiało to dość jednoznacznie. Jak groźba.

- Wreszcie dobre wieści. - odparł agent wytrzymując spojrzenie szeryfa. Wygasił obraz z sond dookoła stacji, i wrzucił na główny ekran zdjęcie, przeswietlenia, spis cybernetyki i akta osobowe Tary Haloe jednocześnie chowając kartkę do kieszeni.
Na monitorze obok, na wyświetlonym planie stacji zaznaczył pozycję gdzie odnaleziono Tarę.
- Przedstawiam panu Tarę Haole, ryfterkę specjalistkę drugiej klasy. Odnaleźliśmy ją na stacji, była w szoku po ataku i bardzo ciężkim stanie. Gdy tylko udało się nam ją ustabilizować, dostała jakiegoś ataku, nasi lekarze tutaj nie mogli sobie z tym poradzić, więc odesłaliśmy ją na ląd, gdzie zajęli się nią tamtejsi medycy. Musze przyznać iż to właśnie z tego powodu nasz konwój stoi tu gdzie stoi. Wiele z mikroorganizmów nad którymi pracowano na stacji było jeszcze w fazie rozwojowej i obawiałem się iż jej stan mógł być spowodowany działaniem takiego organizmu który jakoś przedostał się do naszej łodzi. Dlatego zarządziłem i podtrzymuje tu kwarantannę. - dodał, nie kładąc specjalnego nacisku na te słowa. - Miałem nadzieję że na lądzie szybko ustalą co spowodowało jej zapaść, a w międzyczasie czyścimy łódź, ubrania ludzi itp.. Byłoby niedobrze gdybyśmy przypadkiem przewieźli na ląd chociażby odporny na ciężkie warunki zmodyfikowany miliryż, bo mógłby nam ,,opanować" wyspę.
- Na szczęście okazało się iż na lądzie udało im się ją ustabilizować, lekarze sądzą że przeżyje i w tej chwili trwają badania mające na celu ustalić co wywołało nagle pogorszenie się jej stanu. To jak na razie informacja niejawna. Przechodzi poza ogólną siecią i nie będzie podawana publicznie, dopóki nie ustalimy czegoś więcej na temat ataku.

Starr przekrzywił głowę, jakby nagle zaciekawiony.

- Ciekawe, że pan o niej wspomniał - postukał palcami po kubku i na chwilę zamarł ze wzrokiem zogniskowanym na ścianie - typowa reakcja dla kogoś, kto ma odpalony na siatkówce mesh - a po chwili wyrecytował, jakby czytając z niewidzialnego ekranu:

- Tara Haloe i Jack Madsen przechodzą pod moją opiekę. Proszę poinformować obstawę ryfterki, że ktoś po nią przyjdzie; niech nie stawiają oporu. Madsena zabieram osobiście. Potrzebuję jeszcze akt osobowych niejakiego Jonesa, waszego naukowca i jesteśmy kwita. Konwój pozostanie w tym miejscu co teraz... przez jakiś czas. Nie potrzebuję już dostępu do resztek Lewiatana... - otrząsnął się i trochę wyluzował - Chyba że woli pan wrócić na ląd. - podrapał się po brodzie - Wtedy jestem otwarty na sugestie, jak to załatwić.

- Pani Haloe przechodzi właśnie rekonwalescencję. Ledwie udało się ją uratować i osobiście nie sądzę żeby przenoszenie jej teraz było zalecane. Poza tym stacja należała do nas, zginęli tam nasi ludzie. Będzie mógł pan ją zabrać po tym jak ja z nią porozmawiam, może być pan obecny przy tej rozmowie. Z panem Madsenem rozmawialiśmy, więc może go pan zabrać - operator pozwolił aby jego głos lekko stwardniał.
Na ekran wywołał nie edytowane akta Jonesa.
- Oto co mamy na temat Jonesa. Niestety nie był okazem cnót wszelakich.
- Nie mi to oceniać - szeryf postukał palcami w stół, jakby był czymś nagle zdenerwowany - Zostałem zawezwany na posiedzenie sztabu kryzysowego...co do całej tej sytuacji. Przekażę oczywiście informacje o pana pełnej współpracy. Mam nadzieję, że tamci - wskazał w górę kciukiem - się dogadają. I to po obu stronach. Obaj tylko wykonujemy rozkazy tych wyżej - uśmiechnął się przelotnie i podał JC dłoń - Mam nadzieję, że pan to rozumie. Myślę, że w obecnej sytuacji mogę nakazać jedynie, by perymetr obszaru katastrofy nie był przez nikogo naruszany. To, gdzie uda się konwój, i czy kwarantanna jest konieczna zostawiam waszej ocenie. Taak.. to będzie dobre rozwiązanie - westchnął - Sytuacja jest jednak dynamiczna i wiele może się jeszcze zmienić. Będziemy w kontakcie...

JC przekazał pełne akta Malika Jonesa szeryfowi, po czym na własnym meshu wysłał wiadomość z opisem sytuacji kapitan Shepard i rozkazy dla załogi.
Zabronił komukolwiek innemu niż Madsen i szeryf przechodzić na statek szeryfa. I nie tylko polegać na czujnikach, JC wysłał informację do operatorów, na wypadek gdyby ktoś zhakował system lokalizacji na statku, aby mieli oczy otwarte na sonarach (czy ktoś nie przepłynie na jego statek) i na rampie (jedyna osoba która może opuścić pokład z szeryfem to Madsen). Gdyby zobaczyli że coś przepływa między statkami to mają rozkaz zatrzymać za wszelką cenę.

Polecił także aby po odejściu szeryfa możemy podać oficjalnie w konwoju ,,nieoficjalną" wiadomość o tym że Tara przeżyła i że ruszamy do Dziury. Powoli, nie śpiesząc się.
Poza tym nakazał zebranie informacje o tym kto miał kontakt z Tarą od momentu gdy znalazła się na łodzi. Było to archiwizowane gdyż była traktowana jako możliwy ,,Biohazard". Z tymi osobami miał zamiar porozmawiać.
 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.
Prince_Iktorn jest offline  
Stary 12-06-2014, 17:21   #77
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Madjack

Gdzieś na oceanie pomiędzy Lewiatanem a Dziurą, kuter pościgowy GEO

Soundtrack

[MEDIA]http://fc03.deviantart.net/fs71/i/2013/178/a/c/stock_night_sky_ocean___free_by_rin_shiba-d5kxxsu.png[/MEDIA]

Okazja do opuszczenia Skorpiona nadarzyła się szybciej, niż pilot mógł się spodziewać. Albo Anja miała większe wpływy, niż mogłoby się wydawać, albo negocjacje na mostku poszły korzystniej dla pilota - w każdym razie po pewnym czasie kręcenia się tu i tam pod dyskretnym nadzorem załogi, odnalazł go żołnierz i poprowadził do magazynu, gdzie wydano mu wszystkie rzeczy - łącznie z zapakowanym do pojemnika i wkurzonym, ale żywym kotem - i kazano zaświadczyć, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. Niemiłym akcentem na koniec była rewizja osobista - wszystko, co nie znajdowało się na liście sprzętu, który zabrano pilotowi na początku tej kołomyi, przepadło - w tym niedokończona paczka mentoli i tajemnicza pigułka od agentki. Mała cena jak upragnioną wolność...a raczej zamianę jednej klatki na drugą. Okazało się bowiem, że z łodzi BioMin, niczym jakiś cenny towar, został przekazany na łódź GEO.

Wnętrze patrolowca było klaustrofobiczne i spartańskie; prócz Szeryfa, który tylko zmierzył Madjacka wzrokiem i zniknął w sterówce, mężczyzna nie zauważył więcej załogi. Z małego pokładu mógł jeszcze chwilę oglądać, jak załoga Skorpiona cumuje do stateczku GEO jego Wydrę, a potem oba statki odpłynęły w przeciwne strony: Skorpion powoli wziął kurs na wyspę, a patrolowiec, pędząc ile mocy w silnikach i rozbijając wokół białą pianę, odpłynął prostopadłym kursem na ocean. Po kilku godzinach tej szaleńczej gonitwy, w trakcie której pasażerem miotało jak podczas sztormu, a żołądek sam podchodził do gardła, silniki nagle stanęły, zatrzymując łódź pośrodku niczego. Dopiero wtedy Starr wychylił się z kabiny i z krzywym uśmieszkiem podał pilotowi szklankę whisky, zapraszając go na górny pokład.

Szeryf zupełnie nie był ciekawy pilota; rozmawiali o pierdołach, pogodzie i innych bzdurach, zupełnie lekko, jedząc posiłek przyrządzony na lokalną modłę, choć dziwnej atmosfery i wrażenia sztuczności całej tej sytuacji nie dało się całkiem zamaskować. Najwyraźniej na coś czekali; dopiero kiedy nad Posejdonem zapadł zmierzch, szeryf nieco się ożywił i zniknął sprawdzić coś na sensorach. Madjack został sam pod księżycem; w jego bladym świetle dostrzegł nagle jakiś ruch...

Skupił się na zjawisku i towarzyszącym mu plusku, jedynym dźwięku, który przerwał ciszę nocy. Dźwięk nasilił się; po ciemku pilot nie mógł za bardzo zlokalizować jego źródła, ale chwilę po tym dwie czarne ręce, lśniące jeszcze od wody, sprawnie chwyciły się burty i na pokład wpełzła ciemna sylwetka. W świetle księżyca mężczyzna ujrzał przed sobą postać sabotażysty, którą spotkał wcześniej na Lewiatanie. Sięgnął automatycznie po broń, po to tylko, żeby ze zgrozą uświadomić sobie, że pistolety spoczywają bezpiecznie w nierozpakowanym jeszcze bagażu pokład niżej...

Tymczasem obcy zrobił krótki gest rękami przy swojej szyi, i sztuczna skóra rozsunęła się, odsłaniając złote włosy i szelmowski uśmiech.

- To ja, głuptasie. Szkoda, że nie widziałeś swojej miny - zaśmiała się Anja, rozpinając skafander na rękach - Zupełnie jakbyś zobaczył ducha...Wszystko w porządku, Arni! - zawołała do szeryfa, który znów się pojawił na pokładzie, zwabiony dźwiękami - Nawet mnie nie zauważyli. Ale ten nowy sztywniak jest dobry - dodała z uznaniem - Wyczuł, że coś się święci i nakazał kontrolę. Chociaż trochę za późno.. - wzruszyła ramionami. Jej strój w międzyczasie zmienił barwę na ciemny błękit, bardziej pasujący do otoczenia.

Szeryf pokiwał głową.

- Też to dostrzegłem. Trzeba będzie się nim bliżej zainteresować, bo może być to niepotrzebne ryzyko. - stwierdził - Okej. Skoro już wszyscy są, to chyba pora przejść do interesów, prawda? - zagadnął, spoglądając na Madjacka
.

***


Siedzieli we trójkę w kabinie dowódcy; szum wentylatorów rozwiewał dym z papierosów, a radio rzucało kaszlące serie komunikatów pogodowych. Szeryf siedział zrelaksowany, szeroko rozparty na fotelu; Anja, w rozpiętym do pępka kostiumie, przez cały czas była skupiona i zaaferowana.

W pomieszczeniu był ktoś jeszcze: nie fizycznie, ale czuło się jego obecność. Na stoliku leżały akta, materiały operacyjne, zdjęcia i dane personalne ze wszystkich źródeł, do jakich miało dostęp GEO. Nie było tego wiele, ale wystarczająco, by wykreować obraz typowego nieudacznika, faceta, który przegrywał w swoim życiu kolejne walki, a jego wartością i rzeczą trzymającą go na powierzchni był nieprzeciętnie plastyczny umysł.

Malik Jones patrzył się z tępym wyrazem twarzy ze zdjęcia, którym teraz machinalnie bawiła się agentka, a w kabinie zawisło cisnące się na usta pytanie: jak taki loser mógł tak dokumentnie nabić w butelkę wszystkich i na dodatek zniknąć bez śladu...?

- ...rozumiesz? Byłeś ostatnią osobą, która go widziała. Teraz mamy skrępowane ręce, a wszystkie dotychczasowe metody poszukiwań zawiodły. Wszystkie korporacje patrzą nam na ręce, a tubylcy nie chcą z nami rozmawiać. Jeden fałszywy ruch i przepadnie na amen. Sprawa jest najwyższej wagi...czy mógłbyś nam pomóc? - zwróciła się do Madjacka po raz kolejny; właściwie zmiękczała pilota od momentu, od którego siedli do stołu.

- Skąd masz pewność, że w ogóle żyje? - Starr upił drinka. Mimo że był Szeryfem - de facto najważniejszą osobą w sektorze - widać było, że jego stosunki z Anją nie były do końca oparte na służbowej hierarchii.

- Wiem to od Posłańca - stwierdziła kategorycznie - On był w stacji chwilę po zamieszaniu. Jego teoria jest taka, że to Jones zabił załogę i wywołał eksplozję...żeby ukryć swoje zniknięcie. Jak to zrobił, tego nie wiemy. Jeszcze. Aha... - uśmiechnęła się krzywo - Posłaniec przeprasza Cię za ranę, przystojniaku. Musiał jakoś zareagować, a nikt nie miał prawa wiedzieć, że tam był. Na szczęście nic się nie stało...

- Pozwól że podsumuję - Szeryf wziął w rękę plik dokumentów i zaczął je przeglądać, spoglądając na pilota. Wcześniej miał obiekcje co do pokazywania materiałów "TOP SECRET" "cywilowi", ale jedna krótka odpowiedź Anji usadziła do w miejscu - Facet zgłasza się do was kilka miesięcy temu z informacją, że BioMin na Lewiatanie robi jakieś niezłe gówno, zakazane przez wszystkie konwencje. Dostarcza dowodów; nie są konkretne, ale wystarczająco, by Góra skierowała tam agentów. GEO obiecuje Malikowi ochronę i powoli zaczyna gromadzić informacje o sprawie. Ten ładnie współpracuje, do momentu kiedy nie wychodzi na jaw, że dogaduje się za plecami z pro-tublyczą partyzantką. Naciskacie go; on obiecuje, że przekaże większą partię danych z bazy. Na kontakt ze strony agentów prowadzących nie reaguje...wtedy też do akcji wkraczasz ty - wskazał palcem Madjacka - Mimo, że udaje ci się nawiązać kontakt z celem, ten odrzuca ofertę GEO...I chwilę potem stacja wylatuje w powietrze. Posłaniec - wymówił to miano z krzywą miną - Który miał go siłą ściągnąć ze stacji w razie "W", twierdzi, ze Jones przeżył i jest on the run...Góra zaś dostaje napadu białej gorączki i grozi korpom wojną... - westchnął - Anja, po raz kolejny cię proszę...co było takiego w tych materiałach, że Jones stał się najbardziej poszukiwanym człowiekiem na planecie?


Agentka wzruszyła ramionami.

-I tak wiesz dość. Nie mogę tego powiedzieć; zresztą to, że się z tobą skontaktowałam, to moja dobra wola. Powinnam pokazać tylko glejt i zażądać każdej pomocy. Ale wiesz, że lubię pracować z ludźmi na bardziej przyjacielskiej stopie - roześmiała się.

-No nie wiem - Arnold wskazał drinkiem pilota - Ten kolega tutaj miał pecha, że się z Tobą spotkał. Nie miej mi tego za złe, ale jedyne, co mogę ci teraz zaproponować...to bardzo komfortowe wakacje gdzieś u mnie w sektorze, w jakimś ustronnym, zamkniętym miejscu, aż cała sprawa ucichnie. Czyli być może na lata...Albo znów pracę dla GEO, tylko tym razem nie armii i na nieco lepszych warunkach - zaśmiał się sucho - Pewnie się już zdecydowałeś, ale wolę mieć jasność. Co wybierasz?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 17-06-2014, 20:01   #78
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Wielebny

Posejdon, wyspa Pu'uwai, po drugiej stronie Dziury, lokalny dom modlitwy

Soundtrack

[media]http://th06.deviantart.net/fs71/PRE/i/2014/030/a/8/post_apocalyptic_smoke_break_by_cristi_b-d74co6r.jpg[/media]

Posłaniec zniknął tak samo nagle, jak się pojawił. Jego cichnące słowa - i opadający wraz z nimi na ojca Eliego ciężar decyzji - mieszały się z gęstym, dusznym powietrzem, zbierającym się nad wyspą i zwiastującym kolejną burzę. Gdzieś w oddali gęstą zupę zastałej atmosfery przecinał hurgot śmigłowców; długi rząd unoszących się w powietrzu światełek towarzyszył duchownemu, kiedy wracał z przechadzki po plaży z dziwnym wysłannikiem.

Dom modlitwy był cichy i ciemny; ludzie najwidoczniej wrócili do domów, by przygotować się do nadciągającego sztormu. Zapewne wrócą tu przed samą nawałnicą - stadko kapłana lubiło być ze sobą w trudnych chwilach, czerpiąc ze swojej obecności pociechę i wsparcie - ale póki co tylko kilka krabopodobnych stworzeń odprawiało na piasku skomplikowane tańce, w miejscu gdzie niedawno spoczywał ranny delfin. Nic, prócz zdeptanego klepiska, które i tak zdążyły wygładzić już fale, nie przypominało o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu godzin, które dogłębnie zburzyły spokój panujący w tym, zdawałoby się, rajskim i cichym zakątku.

Eli pchnął metalową ręką plecione drzwi od kaplicy i po starannym przygotowaniu się, uklęknął przed ołtarzem, zatapiając się w żarliwej modlitwie. Prosił Boga o litość dla planety i opiekę w nadchodzących trudnych czasach; nie wątpił, że z Jego pomocą wszystko - koniec końców - spełnia się w Wielki Plan, ale po dziwnej rozmowie czuł, że odrobina boskiego światła przydałaby się mu, by prowadzić go właściwą ścieżką w mroku.

Odmawiał właśnie ostatnie wersety różańca, kiedy ktoś wszedł do kaplicy; trzasnęło szarpnięte wiatrem skrzydło drzwi. Eli nie przerwał ceremonii; zapewne to jeden z wiernych, który zauważył palące się w oknie światło i przyszedł odwiedzić kościół...

- O..ojcze.. - powiedział przybysz niepewnym głosem, postępując kilka kroków naprzód - Ja..przepraszam - w jego głosie było coś takiego, że zaalarmowany duchowny odwrócił momentalnie głowę. Rychło w czas, by ujrzeć oślepiający błękitny błysk, który w mgnieniu oka pozbawił go przytomności.

***


To musiał być ładunek EMP. Ale Eli nie był tylko maszyną; tam pod warstwą sprasowanych warstw czarnego metalu, chroniącego go przed światem - a może świat przed nim? - pod tą świętą zbroją kalekiego apostoła żyło przecież ciało. Nie mógł się ruszyć; widział tylko czerń w czerni, która powoli rozjaśniała by zmienić się w jasność sufitu jego własnej kaplicy. Leżał na plecach, a w skroniach dudniała mu jeszcze krew po szoku; rozbity umysł nie mógł złożyć obrazów ani słów w sensowną całość.

W powietrzu pachniało wilgocią...lecz ten przyjemna, chłodna nuta nie mogła zabić smrodu przepalonej izolacji i męczonego metalu. Stukały narzędzia; coś warczało elektrycznym zgrzytem, a rwany głos, brzmiący jak bełkot szaleńca czy świętego mruczał coś i gadał, gadał, gadał, zalewając otępiałego kapłana potokiem bezsensu z którego Eli wyłapywał tylko pojedyncze słowa:

- On powiedział..przekazał...proroctwo...mam nieść. NIEŚĆ! Jesteś dobry, tak, dobry, właściwy człowiek na właściwym miejscu...tak..będziesz dobry...ale musisz POZNAĆ I ZROZUMIEĆ. Poznać...pojąć...kłamali..jak mogli...jak mogli nie rozumieć WIDZĄC?! - głos umilkł na chwilę; coś stuknęło i Eli ze zgrozą pojął, że ktoś grzebie w jego kombinezonie. Wariat znów kontynuował, przerywając w nieregularnych odstępach sapnięciami - Uważaj...cały czas uważaj...ciii...ciii..nie mów nikomu. Dam ci broń, dam ci brzemię, dam nowy...nowy...nowy...NOWY ŚWIAT! - wykrzyknął i w tym momencie coś chłodnego dotknęło *ciała* kapłana. Tego żywego: skóry, mięśni i przeżartej chorobą tkanki. Cichy syk i bok Wielebnego, niczym przebity rzymską włócznią, zapłonął żywym ogniem. Zanim obraz na powrót rozmazał się i ściemniał, zapadającym mroku kapłan ujrzał jeszcze nad sobą skupioną twarz jakiegoś zmęczonego mężczyzny z pustym injektorem w ręce i dziwnym uśmieszkiem na ustach.

- Dałem ci Boga, ojcze... - powiedział smutno obcy i obraz zgasł.

***

Było ich wielu, stanowczo zbyt wielu. Szli z głębi wyspy, niosąc swój pospiesznie zabrany dobytek; niektórzy prowadzili jakieś niewielkie pojazdy, też wyładowane wszystkim, co dało zgarnąć się w pośpiechu. Niektórych kaznodzieja kojarzył; pojawiali się na jego mszach, mijał ich przechodząc po wyspie...innych widział po raz pierwszy. Nie było rzecz jasna wśród nich korpów czy turystów; to byli zwykli, prości ludzie, mieszkający tu i pracujący, usiłujący jakoś związać koniec z końcem w tym morderczym raju. Teraz, pozbawieni dachu nad głową, ograbienie z marzeń, przychodzili do kościoła jak łodzie ciągnące do portu w burzową, ciemną noc.

Opowieści były różne, ale tak naprawdę takie same: korporacyjni żołnierze z Dziury przyszli w nocy do wioski, strzelając w powietrze i rozkazując ludziom natychmiast opuścić domy. Nikt nie tłumaczył po co, ani dlaczego. Napastników nie było wielu, ale mieli broń, byli dobrze zorganizowani i działali z zaskoczenia; otumanionych mieszkańców pognano jak bydło precz z mieszkań - kogoś pobito, ktoś oberwał w nogę rykoszetem. Kilka osób pokazywało palcami ginące w mroku nocy dymy podpalonych chat i czerwone łuny wybuchów.

A teraz ci uchodźcy zbierali się pod kościołem, ostatnim bezpiecznym miejscem pomiędzy bezlitosną i ogrodzoną Dziurą, zielonym piekłem dżungli i zniszczonymi domami. Strach, niedowierzanie, gniew, ból i frustracja gotowały się między ludzkimi głowami, przelewając się niczym wrząca czarna fala w tyglu ludzkich namiętności, wraz z coraz głośniej podnoszącymi się głosami oburzenia.

Eli stał na progu świątyni, wspierając się na wątłym ramieniu Joanny, która znalazła go nieprzytomnego i leżącego krzyżem na ołtarzu nie tak dawno temu. Bok bolał go, jakby szarpano mięśnie rozpalonymi obcęgami, ale ojciec miał już trzeźwy umysł, a szaleniec, który go napadł, wbrew obawom nie uszkodził zbytnio pancerza swoimi "zabawami". Ludzie byli zajęci sobą, odnajdywaniem zagubionej rodziny, lamentami i gorącymi dyskusjami, ale coraz więcej oczu zwracało się w kierunku kapłana, jakby szukając u niego rady, pociechy czy choćby wskazania kierunku.

W tym całym zamieszaniu niemal umknęło Eliemu pojawianie się na drodze długich świateł i hurgot silników. Pod kościół zajechał mały konwój, złożony z starego auta z nasadzonym nań karabinem maszynowym i dwóch ciężarówek, na których spoczywały podłużne skrzynie. Kilka osób z automatyczną bronią, bez żadnych dystynkcji czy umundurowania, spoglądało obojętnie z góry na kłębiący się wokół tłum.

Z auta wyskoczył mężczyzna ubrany w panterkę i z papierosem w zębach. Kierująca pojazdem kobieta z zasłoniętą twarzą zostawiła zaś pracujący silnik i zaczęła wdrapywać się na jedną z ciężarówek. "Komandos" skierował swoje kroki ku duchownemu.

- Niech będzie pochwalony! - powiedział niegłośno, wstępując na schodki. Ludzie na chwilę umilkli, skupiając na przybyszu uwagę. Ten uśmiechnął się lekko i zaciągnął się dymem.

- Jesteśmy od Posłańca - powiedział na tyle głośno, by usłyszało go kilka stojących najbliżej osób - I zgodnie z umową przywieźliśmy broń.

Stojąca na ciężarówce kobieta kopnęła właśnie jedną ze skrzyń i zrzuciła ją na ziemię; plastikowa pokrywa pękła, a z wnętrza wysypały się karabiny.

Ktoś z tłumu natychmiast wyciągnął po nie rękę, ale wstrzymał ją w pół gestu, rzucając ukradkowe spojrzenie na kapłana. Eli niemal namacalnie poczuł, jak świat wokół niego na chwilę wstrzymuje oddech...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 21-06-2014, 15:19   #79
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
JC

Posejdon, statek-baza Skorpion, gdzieś na oceanie między Lewiatanema Dziurą



[media]http://gorgview.com/wp-content/uploads/2012/05/large-jarhead-blu-ray10.jpg[/media]

SNAFU - ten skrót oznaczający tyle co "sytuacja normalna = wszystko spieprzone" był znany każdemu kto choć chwilę zajmował się sytuacjami kryzysowymi. Kiedy zaś wszystko szło "jak po maśle" albo okazywało się, że trudna sprawa znajdowała nagle swoje proste rozwiązanie, należało mocniej zacisnąć pośladki, bo oto właśnie nadchodziła fala gówna o niespotykanej sile.

Fale wywołane przez zrywny śmigacz Szeryfa, który - kiedy tylko dostał w swe łapy Madcjacka, wyrwał naprzód, jakby gonił go Urząd Skarbowy - nie zdążyły jeszcze się uspokoić, kiedy zarządzona przez operatora kontrola przyniosła pierwsze efekty. Wśród osób, które miały na łodzi kontakt z ryfterką była pielęgniarka, która dziwnym trafem opiekowała się też dwoma zgarniętymi z Lewiatana osobami, członkami niefortunnej misji ratunkowej z "Wydry" - pilotem i biologiem. Operatorowi od razu zapaliła się czerwona lampka, kiedy udało się stwierdzić, że owa sanitariuszka była ostatnią, która widziała się z Tarą przed jej tajemniczą zapaścią - ale niestety było już za późno. Na nie tak wielkim przecież statku kobieta przepadła jak - dosłownie - kamień w wodę, a szybki przegląd monitoringu wykazał, że nie bardzo też jest jej jak szukać: oprócz średniego wzrostu i blond włosów "pielęgniarka" nie wyróżniała się niczym szczególnym, a na dodatek stale nosiła na twarzy chirurgiczną maskę. Nikt nie zwrócił na to wcześniej uwagi - wszak na statku ogłoszono kwarantannę - ale koniec końców znaczącą utrudniało to ewentualną identyfikację obiektu.

Przeszukanie pilota (i od razu biologa) przyniosło za to małą niespodziankę - przy obydwu znaleziono małe pigułki, które nie znajdowały się w wykazie żadnych znanych środków, na pewno też nie były w ekwipunku, który skonfiskowano im na początku. Madjack był już poza zasięgiem JC; co do Bale'a, to zapierał się, że nic mu o tym nie wiadomo, ale trochę czasu spędzonego w izolatce zapewne rozwiąże mu w końcu język. Tak samo skład i działanie pigułek pozostawało tajemnicą - do jej rozwiązania potrzebny był specjalistyczny sprzęt i wiedza, którą nie dysponował nikt na statku.

Wyłowione z okolic ciało nurka z Wydry też musiało poczekać do powrotu do bazy. Prócz zwykłych mechanicznych uszkodzeń, jakie nosiłby każdy obiekt, który znalazłby się w objęciach fali uderzeniowej, ryfter nie miał oczywistych przyczyn zgonu. Dopiero sekcja mogłaby powiedzieć coś więcej, ale na razie nie było jej komu przeprowadzić.

Ustała za to szyfrowana transmisja ze Skorpiona. Shepherd zdołała przechwycić jej fragment i teraz wszystkie komputery pracowały na pełnych obrotach, próbując ją rozkodować.

Generalnie - prócz zniknięcia na środku oceanu jednego członka załogi oraz mniej lub bardziej otwartych gróźb ze strony przedstawiciela GEO - można było uznać, że jak na warunki, w których przyszło mu działać, JC poradził sobie całkiem nieźle. Wracali do domu.


To znaczyło, że najgorsze dopiero miało nadejść.

***

Komunikacja planetarna padła zupełnie zanim ujrzeli brzegi wyspy; nawet trasowanie po nawodnych przekaźnikach wyrzucało długie komunikaty błędów, z których wynikało jedno - sektor był zamknięty zarówno dla przychodzących jak i wychodzących sygnałów. Znaczyło to, że słowa Starra nie były zupełnie czczymi pogróżkami - tylko GEO miało techniczne możliwości wprowadzenia takiej blokady, a skoro tak zrobiło, to znaczy, że szykowało się coś poważniejszego niż skarga na zanieczyszczenie środowiska naturalnego.

Obrażony Baleno posłał swoje siły przodem; Skorpion płynął swoim tempem w zapadającym powoli zmroku. Nim wszedł jednak w zasięg "naziemnego" radia już gołym okiem było widać, ze coś jest bardzo nie tak - z wyspy unosiły się słupy dymu, a ciemny kształt lądu tu i ówdzie był upstrzony czerwonymi kropkami ognia. Łączność nadal nawalała, ale teraz zakłócenia nosiły ślady ewidentnego użycia zagłuszaczy.

Baza przywitała ich chaosem.

Na terenie jednostki tłoczył się tłumek przerażonych ludzi - górników z kopalni, pracowników administracyjnych, innych pracujących dla korporacji osób z rodzinami i dobytkiem. Resztka pozostałych w bazie żołnierzy i ochrony utrzymywała straż na obrzeżach płotu odgradzającego bazę od reszty wyspy. Zza siatki widać było płonące instalacje kopalni xenosilikatu. Przybycie konwoju powitano z radością i wyczekaną ulgą; co prawda ataki na perymetr na razie były nieliczne i słabo skoordynowane, ale skromne siły zostawione w bazie nie były w stanie przeciwdziałać w przypadku większego szturmu, dlatego też wsparcie przyszło na czas.

Informacje były proste: chwilę po tym, jak konwój dotarł do Lewiatana, na wyspie wybuchły zamieszki. Zaatakowano głównie osoby, które miały związek z korporacją. Większość schroniła się w bazie; los pozostałych był nieznany. Krótko po tym jakieś siły zaczęły szturmować pozbawioną ochrony kopalnię. Pełniący funkcję dowódcy ochrony oficer, nie mogąc zawezwać pomocy, zdecydował się na cofnięcie linii oporu do Dziury; napastnicy splądrowali porzucone urządzenia i ostrzelali bazę, ale nie przeprowadzili jeszcze otwartego szturmu. Nikt nie potrafił wskazać, kim byli atakujący - żołnierze korporacji mówili o bezładnym tłumie, ale schemat działania wskazywał, że przynajmniej część z nich miała przeszkolenie wojskowe. Byli też zadziwiająco solidnie uzbrojeni.

Ogólnie, choć siły BioMin dawały na razie radę utrzymać porządek, szok i niedowierzanie było niemal fizycznie namacalne - dotychczas nikt nie zaatakował bazy tak otwarcie, i choć utarczki z terrorystami czy sabotażystami nie były niczym niezwykłym, zamieszki na taką skale były czymś nowym - i groźnym. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że komunikacja padła, a GEO - które przecież utrzymywało swoje jednostki w sektorze dziwnie "zniknęło" i nie reagowało na to, co działo się na wyspie. Całą bazę czekała długa noc.

***


W budynku administracyjnym, przerobionym na tymczasowy sztab kryzysowy, przywitał operatora cyborg, który wcześniej skierował go na misję kontroli placówki.

- Zdążyłem wrócić w ostatnie chwili - wyjaśnił - GEO zamknęło sektor, na oceanie jest blokada; nikt nie przeciśnie się bez pozwolenia. Próbujemy to obejść...Czego pan się dowiedział? - a po wysłuchaniu tego, co odkrył JC wydawało się, że wzruszył ramionami - To oznacza, że GEO przestraszyło się tego, co robiono na Lewiatanie. Szkoda, że my tego nie wiemy. - szklane oczy skierowały się na operatora, jakby kurier coś przemyśliwał - Heurystyka miała rację; skoro niebiescy interesują się Malikiem, my też powinniśmy. Mam dla pana zadanie; sytuacja jest krytyczna, ale jestem pewien, że da pan sobie radę. Jones najprawdopodobniej znajduje się gdzieś w okolicy. Znajdzie go pan i wyciągnie z niego co się da. Albo zneutralizuje, jeśli okoliczności będą... niekorzystne. - założył ręce na plecy i podszedł do okna, z którego widać było płonącą kopalnię. - Niestety nasze siły są w tym momencie ograniczone...zresztą, zwracałyby na siebie niepotrzebną uwagę. Najwidoczniej nie mamy teraz dobrej prasy - zaśmiał się sztucznie - Kiedy będzie pan gotowy i czego pan jeszcze potrzebuje?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 23-06-2014, 21:38   #80
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Ecco

Wyspa Pu'uwai, po drugiej stronie Dziury, osada tubylców.

Soundtrack

[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs71/i/2011/274/6/f/ocean__sky__stars__and_you_by_muddymelly-d4bg1ub.png[/MEDIA]

Ecco nie próbował uciekać, ani reagować w żaden inny sposób na to, co działo się na brzegu. Zagościł w nim jakiś ponury fatalizm, przekonanie, że cokolwiek się stanie, nie będzie miało większego znaczenia. Tubylcy, koloniści, korporacje czy może GEO - wszyscy tylko chcieli wykorzystać delfina do swoich własnych, prywatnych celów, wplątując go w zawiłą i okrutną grę, której reguł nie znał i nie rozumiał - a co więcej nie chciał zrozumieć.

Z obojętnością obserwował, jak przybysze przepychają się z starszym osady; potem do mężczyzny dołączyły kolejne osoby z wioski i na placyku zrobiła się spory tłumek, zawzięcie dyskutujący. O nim najpewniej, sądząc po tym, że wszyscy niemal w ogniu sporu albo spoglądali w kierunku zatoczki, albo wskazywali tam palcami. Hurgot helikopterów narastał; początkowo nikt nie zwrócił nań uwagi, ale kiedy cień szeregu śmigłowców pojawił się na ziemi, a z gruntu zaczął podnosić się unoszony uderzeniami wirników pył, ludzie rozpierzchli się po domach. Na chwilę zapanował spokój; prowadzący śmigłowiec wykonał ciasny skręt nad wioską, jak gdyby szykując się do odwrotu, ale w tym momencie gdzieś spomiędzy chatek padły strzały; maszyna skoczyła w bok, jakby uderzona jakąś potężną pięścią, a z jej ogona zaczął wydobywać się dym. Na odpowiedź reszty nie trzeba było czekać: z nieba popłynęły strugi ołowiu, szatkując plecione dachy i ryjąc po klepisku. Powietrze wypełniło się w jednej sekundzie dymem, krzykami i chaosem.

Delfin nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń; nie chcąc zostać przypadkową ofiarą strzelaniny, nabrał powietrza i dał nura w głębiny. Tu, otoczony spokojnym błękitem, przez który nie docierały dziejące się na zewnątrz okropieństwa. Pozbawiony dostępu do sieci, swojego "naturalnego" środowiska, z większą intensywnością odbierał bodź swoimi "analogowi" zmysłami - nie tak doskonałymi jak ich cybernetyczne odpowiedniki, ale z braku innych możliwości... Kręcił się tak bez celu po błękitnej toni, kiedy do jego "uszu" doszedł cichy, intrygujący śpiew, jakby gdzieś w toni wołał go inny delfin. Nie rozpoznał jednak słów; tylko melodia, intrygujący zaśpiew roznoszący się po wodzie. Nie miał w sumie nic innego do roboty, ani czym zająć otępiałych od braku nieustannych bodźców zmysłów - zanurkował więc w głąb, prowadzony tą delikatną nutą. Zajęty tropieniem śladu, nie zauważył nawet, jak i kiedy opuścił bezpieczne brzegi zatoczki i wypłynął na otwarty przestwór oceanu. Woda wokół stała się chłodniejsza i ciemniejsza, w miarę jak nurkował wciąż i wciąż wgłąb nurtu. Melodia śpiewu narastała i kiedy Ecco miał już się wynurzyć, by na powrót zaczerpnąć świeżego powietrza, dostrzegł jej źródło - unosząca się w czerni wody, jak na tle aksamitnej zasłony, ludzką postać. Kobieta był szczupła, umięśniona i cała pokryta tatuażami - a z jej ust wydobywał się śpiew tak podobny do delfinich melodii. W nagłym przebłysku Ecco pojął, że to dwie splecione razem melodie - dlatego na początku nie umiał pojąć słów. Tracił już powietrze; wsłuchany w dźwięki zapomniał, że tafla oceanu była tak wysoko na górze...desperacko szarpnął się do góry, ale osłabione wypadkiem ciało nie było jeszcze tak sprawne. Przed oczami zaczęły latać mu już mroczki, kiedy dostrzegł w zdumieniu, jak z ciemności dna podnoszą się kolejne sylwetki; z mrocznej otchłani wynurzał się ludzko-delfini chór, śpiewając i przeplatając smutną pieść pożegnania i radosne powitania. Miękkie dłonie i nos podparły omdlewające ciało Ecco i zdecydowanie popchnęły je w górę, ku zbawczej powierzchni.

Kiedy zaczerpnął w końcu znów ożywczego tlenu, ludzie i delfiny otaczali go luźnym kręgiem. Z bliska wydawali się Ecco nieco inni niż ich lądowi bracia - szczuplejsi, bezwłosi i cali pokryci czymś, co z daleka wyglądało na tatuaż, a bliska okazywało się jakimś ciemnym wytworem skóry. Dotykały go delikatne, długie dłonie, ale jego wybawcy milczeli. W końcu kobieta - teraz delfin przypominał ją sobie, spotkał ją wszakże przed Lewiatanem wraz ze starym delfinem - objęła jego głowę i złożyła na niej pocałunek.

- Witaj, Gwiezdne Dziecię - powiedziała z łagodnym zaśpiewem; w jej głosie dźwięczały nuty smutku, choć usta zdobił uśmiech - To ja jestem Tańcząca. Dziś odszedł od nas Przewodnik. Wiedział, że nas odnajdziesz...i zajmiesz jego miejsce. Nosisz już w sobie słowa bogów... - przejechała palcami po ranie, którą zadał mu nurek przy stacji -Wiem, że możesz być zdumiony i nie rozumiesz, o czym mówię. Ujrzeć to znaczy uwierzyć... - zamilkła na chwilę, a reszta zgromadzonych zaczęła powoli zanurzać się w głębiny, znikając delfinowi z oczu - Jesteś wędrowcem i poszukiwaczem, Gwiezdne Dziecko. Czy nie chcesz zanurzyć się w największej sieci, jaka istnieje...? Chcesz? Chodź...

I Ecco poszedł.


***


Kiedy odjęli mu metal, krzem i plastik, czuł się nagi i pusty, jak wybebeszona tusza, mięcho bez wnętrzności i właściwości. Świat znów stracił wymiary, barwy i wiecznie płynący zewsząd strumień informacji, które karmiły jego nienasycony mózg. Źle przechodził całą operację, jakby umysł sam bronił się przed odcinaniem go od bodźców, które stały się dla niego swoistym narkotykiem. Rany od noża jątrzyły się i piekły, tym bardziej, im więcej cyborgizacji tracił. Lecz Tańcząca mówiła że to dobrze..i ufał jej, sam nie wiedząc czemu. Może tam bardzo przypominała mu jego opiekunkę z Ziemi...?

Potem te wyszarpane rany wypełnił czarny symbiont, i w miarę jak gąbczasta masa zarastała blizny, delfina ogarniał coraz większy spokój. Znów czuł i rozumiał więcej, jakby przez porowatą masę wnikał do niego ocean i wszystkie żyjące w nim istoty, powoli dzieląc się nim swoimi zmysłami. Jego oczyszczony z maszyny umysł otwierał się wciąż szerzej i szerzej na nowe możliwości i horyzonty, a świat wokół stawał się bogatszy w miarę jak Ecco czuł coraz więcej z otaczającego go życia. Przypominało to faktycznie surfowanie przez odmęty meshu, ale nie tym razem nie znajdował się *w* sieci, ale sam *był* siecią, rozciągającą się coraz dalej i dalej. Dzielił emocje i uczucia z otaczającymi go istotami, ucząc się porozumiewać bez słów i gestów, płynąć samą myślą bez udziału okaleczonego, niedoskonałego ciała.

Aż w końcu poczuł się na tyle pewnie, by udać się w prawdziwe głębie, w owo tajemnicze *tam*, o którym śpiewała mu do snu Tańcząca. Sięgnął do świetlistego jądra, głównego węzła planetarnej sieci...

...i zrozumiał. Pojął wszystko w jednej sekundzie, jakby ktoś zerwał mu sprzed oczu burą zasłonę rzeczywistości i teraz mógł wpatrywać się nagimi oczami w bijąca pod spodem prawdę. Zrozumiał co się stało na Lewiatanie, zobaczył przeszłość Posejdona i jego przewidzianą przyszłość. Stał się jednością z planetą i jej życiem - od najdrobniejszego planktonu unoszącego się w toni po ciągnące się setkami kilometrów podwodne ryfty - i dana mu została moc wpływania na tą ukształtowaną w idealnej równowadze Wszechjedność.

W tej samej sekundzie istota znana jako Ecco przestała istnieć. Pod naporem blasku płynącego z tego niepowstrzymanego nurtu życia wszystko, co było kiedyś *ja* przywiezionego z martwej Ziemi ciekawskiego informatyka spłonęło w oczyszczającym ogniu, pozostawiając tylko esencję bytu. Ciało nadal istniało, lecz dusza stała się kolejnym światełkiem w połączonym nieskończoną ilością więzów Oceanie Świata, jednym z miliardów bytów dzielących wspólna świadomość pod łagodną opieką Stwórców. Była w końcu zaspokojona w swoim dążeniu do ostatecznego poznania; wiedziała i widziała wszystko, czego zapragnęła. I choć nowy Przewodnik nie pamiętał już, kim był i czego pragnął w poprzednim życiu, potrafił przypomnieć sobie jedno: nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo wolny i szczęśliwy...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172