Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2014, 23:38   #81
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację

Agent spojrzał na cyborga.
- Sądzę że wiemy trochę więcej. Szeryf odbierał zaszyfrowaną transmisję podczas pobytu w konwoju. Transmisje ustały po tym jak odpłynął a my nie doliczyliśmy się członka załogi. Co więcej, ta pielęgniarka opiekowała się ryfterką która miała być już zdrowa a potem nagle ,,dostała zapaści z nieznanych przyczyn". Odwiedzała też pozostałych ocalonych i oto nagle znalazły się u nich nieznane pigułki. Założę się że to nie aspiryna. - agent lekko się skrzywił.- Nasi ludzie na sonarach i czujnikach nic nie zauważyli, więc jest szansa że mogła mieć jakiś sposób na oszukanie czujników, ale gdyby była tam inna łódź, to raczej byśmy ją zauważyli. Ale nic nie było. Czyli albo popłynęła wpław przez ocean albo wsiadła do łodzi szeryfa. A to może znaczyć że GEO współpracuje z osobą która próbowała zabić jedynego ocalałego z Lewiatana. - JC popatrzył na chwilę na płonącą bazę.
- Nie żebym chciał wchodzić na Twój teren, ale wolno spytać co zamierzasz/zamierzamy z tym zrobić? I jak z ryfterką, Tarą Haloe? Udało się ją uratować? - JC miał nadzieję że ogień odbijający się w okularach ukryje wyraz jego oczu. Nie wiedzieć czemu było mu żal tej dziewczyny, której jedyną winą było to, że znalazła się w złym miejscu i czasie.
- Z siłami konwoju opanowanie tego chaosu nie będzie już żadnym problemem - tamten nalał sobie wody - Na początek postaramy się odbić kopalnię i spróbować dowiedzieć się, czy ktoś nie potrzebuje pomocy z głębi wyspy. Mam tu chaos - zrobił ruch ręką - I w świetle tego, co pan powiedział, to może być też prowokacja GEO. Trudno mi w to wierzyć...ale niczego nie wykluczam na tym etapie. Dlatego też poza utrzymaniem perymetru i ochroną naszych ludzi nie zamierzam dalej pacyfikować sytuacji; to tylko dałoby im argumenty do interwencji. Dlatego jesteśmy zmuszeni działaś niejawnie... - pokręcił głową - Nie chciałem pana kłopotać tą sprawą, ale skoro pan pyta...Ryfterka trafiła do szpitala na wyspie. Teraz jest to teren pod kontrolą tych...bojowników. Jest tam jeszcze nasz lekarz, pielęgniarka i czterech ludzi obstawy. Ostatnią informacją było to, że bojownicy podchodzą pod szpital...nie wiem, czy go zaatakowali. Tak czy inaczej, musimy ich stamtąd zabrać lub zabezpieczyć. Z pewną delikatnością, jeśli rozumie pan, o czym mówię. Przeciwnik dysponuje bronią przeciwlotniczą; strącili kilka naszych jednostek, dlatego jeszcze nie wysłaliśmy drużyny ewakuacyjnej.
- Co uznajemy za wyższy priorytet? Ryfterkę czy tego Malika? Ryfterka to naoczny świadek, ale mogła mało widzieć, a co do Malika to też możemy się mylić i on nic nie wie. Ryfterka jak pan mówi jest w szpitalu, a gdzie mielibyśmy zacząć poszukiwania Jonesa? I jeszcze jedna kwestia, mam nieodparte wrażenie że zarówno GEO jak i nasi nieproszeni goście wiedzieli o tym co dzieje się na Lewiatanie więcej niż my, którzy mieliśmy zaprowadzić tam porządek. Na naszych planach w ogóle nie było zaznaczonych pewnych fragmentów stacji. Zdaje Pan sobie sprawę że taka sytuacje to pewna recepta na porażkę, która zresztą miała miejsce? Co tak naprawdę robiliśmy na Lewiatanie?
- JC pokazał mężczyźnie zdjęcia znalezionych na stacji "kokonów".
Cyborg stuknął szklanką o stół i postukał metalowymi palcami o jego powierzchnię. Sztuczna twarz nie zdradzała niczego, ale nie dało się nie odnieść wrażenia, że mężczyzna był podenrwowany. Łamał się chwilę, a potem odwrócił się do JC i usiadł.
- Lewiatan odpowiadał bezpośrednio przed centralą. Nawet Bunkier nie wiedział dokładnie, co tam robiono - tylko przesyłali transmisje na Ziemię. A po Czarnym Wtorku wszystko szlag trafił i już nawet do tego nie można dojść. Tego - wskazał zdjęcia - nie powinien Pan oglądać. Ale skoro mleko się rozlało...To obecnie nasza największa nadzieja w kwestiach bioinżynieri i agronomi. Oczywiście ściśle tajna i wysoce eksperymentalna. Pochodną badań z Lewiatana - podejrzewam, że znaleźli tam jakiś interesujący morski organizm - były substancje, które wielokrotnie zwiększały potencjał organizmów żywych. Mówimy tu na przykład o przyspieszeniu wzrostu roślin o kilkadziesiąt razy...czy zupełnej zmianie metabolizmu. Proszę sobie wyobrazić - zboże, które rośnie w tydzień i to na każdej, nawet najmocniej skażonej glebie! - pokręcił głową - To, co pan zobaczył, to glony i plankton, najwyraźniej potraktowany tym środkiem....i najwyraźniej czymś jeszcze. Na Lewiatanie badali całe spektrum tych substancji. Ale nie mam pojęcia, skąd je otrzymywali.
Wstał znowu.
- GEO musiało mieć tam agenta. Nie ma innej możliwości...skoro to Malik ocalał i skoro oni tak się nim interesowali, to typuję jego. Nie wiem jednak, czemu. Wszyscy pracownicy byli starannie sprawdzeni...Zresztą, sam pan zna procedury i testy. Tak więc Jones powinnien być naszym pierwszym celem. Ale skoro nic nie wiemy o nim...jak się okazało, to nawet profil psychologiczny zawiódł - to ryfterka jest ostatnią osobą, która go widziała. Być może to żaden trop. Ale nic innego nie mamy, a GEO zapewne też nie próżnuje. Ich działania pozwalają sądzić, że jeszcze do niego nie dotrali, ale to kwestia czasu...
- Nie powinienem widzieć... No faktycznie te okulary na zdjęciu to pewnie same tak wyrosły.
- pozwolił sobie na lekką zgryźliwość, zauważając że historia cyborga jest podobna do kitu jaki sam wciskał szeryfowi - Ale ale, dane są przesyłane na Ziemię przez stację GEO czyż nie? A każdy szyfr można złamać... mogą mieć z tym więcej wspólnego - Agent zamyślił się. - Szeryf chciał dostać od nas dane Jonesa. Dałem mu je bo i tak nie było tam nic czego nie daliby rady poskładać choćby z protokołów policyjnych. Ale to znaczy że i GEO się bardzo nim interesuje. Poza tym dałem dupy jeszcze w jednej sprawie, za późno przeczytałem protokół z rzeczy odebranych Maddoxowi. Kiedy dowiedziałem się, że miał jakąś niezidentyfikowaną pigułkę, on już płynął na łodzi szeryfa, gdybym wiedział o tym wcześniej, daleko by nie popłynął. Musimy koniecznie sprawdzić co to za środek. Może sprawdzimy tutaj? - Przetarł zmęczone oczy, potrząsnął głową, po czym spojrzał na cyborga - Ostatnią znaną pozycję ryfterki mamy tu? - wskazał na szpital na mapie wyspy. - I jaki sprzęt i ilu ludzi mogę zabrać z Dziury? Bo coś mi się zdaje że nasi nieproszeni goście jeszcze do nas zawitają. A mają za dobry sprzęt na stosowanie półśrodków. Czy udało się przywrócić łączność z Centralą?
- Nie, łączności nadal nie ma. Partyzanci mają ręczne zagłuszacze, a satelity nie odpowiadają. Póki co to pan i ja mamy tu największe dostępy...i pułkownik Baleno
- mężczyzna nie wydawał się wcale być zadowolony z takiego stanu rzeczy - Pigułki i to co przyszło ze stacji już wysłaliśmy do analizy. Wstępne wyniki będą w miarę szybko...może nawet, zanim pan wyruszy - podszedł do mapy i powiódł wzrokiem za palcem JC - Tak, to ten szpital. Proszę wziąć tylu ludzi, ilu trzeba, ale nie osłabić zbytnio bazy. Park maszynowy jest do pana dyspozycji, teraz i tak go nie użyjemy. Tak samo reszta zabawek - proszę się częstować - zażartował sucho - To jest zbyt ważne, by robić to byle jak..i byle czym - zaznaczył



Agent przejrzał raporty z walk o kopalnię i ośrodek cywilny. Ocenił, że teraz nie ma właściwie żadnego zagrożenia szturmem - wtedy udało im się przełamać obronę, bo siły zostawione na miejscu były bardzo szczupłe (w końcu większość poszła na konwój) a dowódca był niedoświadczony. Następnie zebrał informacje na temat okolic bliższych i dalszych szpitala - ukształtowanie terenu, otaczające budynki, rzeczy takie jak stacje paliwowe, elektrownie itp. Z zebranych danych wynikało że szpital to kilkupiętrowy budynek, stojący nad brzegiem oceanu. Za nim jest plaża, przed nim całkiem spory placyk/trawnik. Leży na końcu długiej, opadającej w dół alei, na której są sklepy i lepsze mieszkania. Ma własną elektrownię i zbiorniki z ciekłymi gazami - potencjalnie niebezpieczne. Na dachu można wylądować śmigłowcem.
Zebrał także dane o bojownikach – okazało się iż można wyróżnić trzy ogólne ,,typy”:
1) "Cywile" - szabrownicy, wkurzeni ludzie, bandyci. Demolują co się da pod hasłem "pokażemy tym korporacjom". Niezorganizowani i słabo uzbrojeni (chyba że jakieś lokalne bandy), choć widać, że wielu dostało/zdobyło skądś lepszą broń.
2) "Bojownicy" - to są większe grupy składające się z tubylców, ekoterroystów, znanych aktywistów etc. Są zorganizowani, mają łączność, broń lepszego sortu i podstawowe przeszkolenie wojskowe (na Posejdonie to nic niezwykłego - tu jest mnóstwo najemników etc.). Działają wg. planu, min. to oni mieli adresy ludzi związanych z korporacją i "oczyszczali" miasto. Mają też kilka pojazdów naziemnych i podobno to oni strącili helikoptery.
3) "Komandosi" - widziano ich tylko kilka razy. Nie wdawali się w walkę z oddziałami korpów, tylko gdzieś się przemieszczali. Na pewno jest to mała grupka, może nawet jedna drużyna. Wyglądali na siły specjalne, ale bez żadnych insygniów etc. Pojawili się najpierw przy osadzie tubylców, potem przemieścili się do kościoła (to znaczy przejechali niemal całą wyspę), a potem ostatni raz widziano ich w centrum.

-Więc póki co plan wygląda tak – agent pokazał cyborgowi monitor na którym widać było wynotowane punkty:

Potrzebne zasoby:
- Skorpion, pełni rolę punktu dowodzenia i ew. wsparcia artyleryjskiego. Shepard może zgodzi się kierować wsparciem ze statku.
- 2 inne małe szybkie statki – jeden aby dowieźć nas na miejsce, drugi jako dodatkowe wsparcie dla nas, ew. wsparcie dla Skorpiona
- 2 lub 3 śmigłowce/AVki jako wsparcie z powietrza
- 1 śmigłowiec lub AVka jako obserwator i w ostateczności dodatkowe wsparcie, byłoby dobrze gdyby miał na wyposażeniu drony zwiadowcze
- opancerzone pojazdy lądowe w ilości wystarczającej do transportu ludzi
- 4-6 drużyn piechoty:
- 2 składają się z ludzi którzy jak najbardziej dadzą radę ujść za ,,miejscowych
- Reszta normalna (to jest jeden pluton, czyli 1/4 stanu dziury (to ok. 200 żołnierzy, czyli półtorej kompani + obsługa techniczna).
- wśród ludzi powinni być też specjaliści w zakresie techniki i ludzie po przeszkoleniu medycznym

Plan wstępny:
1. Statki podpływają do wyspy ale nie za blisko. Próbujemy nawiązać kontakt ze szpitalem. Tutaj cały plan może ulec zmianie w zależności od sytuacji, ale jeśli nikt nie odpowie to małe statki podpływają i wypuszczają ,,Cywili” i JC na pontonach.
2. Avki/ śmigłowce lecąc wysoko przelatują parę razy nad wyspą, ale poza zasięgiem broni rebeliantów, kierując się w stronę wyspy przeciwną niż szpital, mogą tam zrzucić parę flar czy czegoś w tym stylu. Przy okazji robią rekonesans, nawet zgrubny.
Cel to zwrócić uwagę rebeli na tamten rejon a nie na szpital. Potem latadła mają wejść na wysoki pułap i obserwować/czekać na ew. rozkazy wsparcia
3. Drużyny ,,Cywilów” na małej łodzi/pontonach lądują na plaży w okolicach szpitala i próbują dostać się do środka. Tutaj może się rozwinąć różnie – znajdziemy ją bez problemów (w co wątpię), będziemy się przebijać lub okaże się że trzeba iść w głąb wyspy.
W zależności od sytuacji mamy wparcie w postaci statków i dodatkowych drużyn żołnierzy. Generalnie rzecz biorąc najpierw postaramy się unikać walki, udawać ludzi od nich aby przeniknąć na wyspę i cichaczem odbić ryfterkę, ale jeśli nie da się inaczej to użyjemy tego co mamy aby odbić ją siłą.

Mniej więcej w tym miejscu cyborg zaczął kręcić nosem, twierdząc iż dla niego to za duża skala operacji, ale w końcu dał na wszystko zielone światło.



Po uzyskaniu zgody na operację, JC ruszył aby osobiście nadzorować przygotowania, a także, jeśli znajdzie chwilę czasu, porozmawiać z ocalałym biologiem w sprawie tajemniczej pigułki...
 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.
Prince_Iktorn jest offline  
Stary 08-08-2014, 19:41   #82
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
…bardzo komfortowe wakacje gdzieś u mnie w sektorze, w jakimś ustronnym, zamkniętym miejscu, aż cała sprawa ucichnie.

Najwygodniejsza klatka zawsze pozostaje klatką. A Madsen był wolnym ptakiem , tak była natura
-Ja mam inną propozycję. Part Time Job... Mogę pracować od czasu do czasu jak będziecie mieli jakieś zlecenie. I oczywiście, nie puszczę ani pary z gęby co do szczegółów owych tajnych misji. A reszta czasu do wykorzystania dla mnie.- wzruszył ramionami Jack.- No co? Lubię moją wolność.
Starr otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale agentka spiorunowała go wzrokiem.
- To są nieistotne szczegóły, można je załatwić potem - zbagatelizowała sprawę - Nie chodzi o to, jak to będzie się nazywać, ważniejsze jest to, czy nam pomożesz z Malikiem. A pomożesz, prawda? - zrobiła słodkie oczka, aż Szeryf pokręcił z westchnieniem głową i bez słowa wziął łyk alkoholu. chyba nawet mruknął pod nosem "kobiety...".
-Jasne... na emeryturę jeszcze mam czas. To jak mam pomóc?- spytał rigger splatając dłonie razem.
Starr pochylił się naprzód i postukał palcem w akta personalne Malika.
- Trzeba znaleźć tego dżentelmena. I to raczej prędzej niż później. Katie - wskazał na Anję - pewnie nie powie nam, dlaczego, ale siedzę tu wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że skoro tak mówi, to ma ku temu powody...
Agentka pokiwała głową
- Musimy skontaktować się z Jonesem, zanim zrobi coś głupiego. A w tym przypadku każdy jego wyskok może mieć katastrofalne skutki....tak samo jak jawna aktywność GEO.
- ...bo oficjalnie w sektorze jest teraz moratorium na działania. Trwają negocjacje z korpami w sprawie użycia sił i takie tam prawnicze przepychanki -
wtrącił się Starr - Nawet ja nie powinienem palcem kiwnąć w tej sprawie. No ale... - wzruszył ramionami - Są pewne priorytety i stare znajomości, którym nie sposób odmawiać.
Anja rzuciła mu długie spojrzenie, jakby nie do końca była zadowolona z tego, co powiedział Szeryf i podsumowała:
- Krótko mówiąc. Szukamy Malika po cichu i dyskretnie... a ty nie wyglądasz na kogoś od niebieskich mundurów - roześmiała się - A nawet można cię pomylić z tubylcem, przystojniaku. Sam przyznasz, że to daje nam trochę większe możliwości pozostania niezauważonymi...
-Mam spidera i mam Wydrę.
- podrapał się za uchem Jack rozważając sytuację.- Ale nie mam pojęcia gdzie szukać, ani jak namierzyć. Zakładam że jest na wyspie lub na wyspach, a nie w jakiejś podwodnej bazie, co?
Madsenowi brakowało odpowiedniego osprzętu do takich zadań. Nie miał latających dronów, ani wygodnego pojazdu lądowego. Od biedy Wydra nieźle radziła sobie na lądzie, tyle że była wielkości sporego czołgu i robiła tyle samo hałasu. Spacerek na piechotę zostawał więc jedyną opcją. Tyle że niezbyt efektywną jeśli chodzi o szukanie jednego faceta.
Anja popatrzyła na Starra, a potem ujęła dłoń Madjacka i delikatnie pogłaskała
- Dasz sobie radę. Uwierz mi....teraz masz ku temu...najlepsze predyspozycje - powiedziała trochę pokrętnie - Technika nie bardzo ma teraz zastosowanie. Zresztą, Arni da ci trochę zabawek - Starr się wyraźnie skrzywił, ale nic nie powiedział - Po tym co przeszedłeś na stacji... jestem przekonana, że znajdziesz Malika z zamkniętymi oczami. Po prostu mi uwierz, że tak będzie. Musisz tylko trochę odpocząć i się skoncentrować na zadaniu - podniosła na pilota oczy - Spróbujesz?
-Spróbuję. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Mamy jakiś zawężony obszar poszukiwań, czy mówimy o wyspie, archipelagu?-
zapytał Madsen nie bardzo wiedząc co to za predyspozycje miałyby być. Niemniej chwila odpoczynku, a potem działanie... to był całkiem porządny plan. Nawet jeśli opierał się na pobożnych życzeniach, to aktywność była lepsza od biernego oczekiwania na rozwój sytuacji.
- Tylko wyspa...tak sądzimy - Starr wstał z fotela i przeciągnął się - Zresztą, archipelag jest zablokowany. Raczej nikt się nie prześlizgnie..
- Zresztą Malik ma powody, by tu zostać -
dodała Anja - Posłaniec uważa...zresztą, mniejsza z tym. Musimy go i tak złapać, nim opuści Pu'uawi. Jeśli się spóźnimy.. cóż, przestanie to mieć jakiekolwiek znaczenie - roześmiała się lekko - Przynajmniej dla nas tutaj.
Szeryf podrapał się po karku i spojrzał na kobietę ciężkim wzrokiem. Jej beztroskie podejście jakoś nie chciało mu się udzielić. Podszedł do drzwi.
- Starczy męczenia chłopaka, Katie - rzucił - Chcesz jakieś zabawki z wyprzedaży u niebieskich? - spytał Madjcka - Mam na dole trochę złomu, pokażę ci - mężczyzna kiwnął głową na pilota, szykując się do wyjścia ze sterówki.
-Przyda się wszystko, zwłaszcza latające drony zwiadowcze.- stwierdził Madsen ruszając za szeryfem.- Bo ani Wydra, ani mój Spider nie dają się na przeczesywanie dżungli.
Tamten nie odpowiedział.

Zeszli niżej pod pokład; chłód i hałas maszyn wskazały pilotowi, że znaleźli się blisko dna statku. Starr przeszedł przez kilka wodoszczelnych grodzi, każdorazowo wpisując kod, albo przykładając palec do czytnika. Na koniec zatrzymał się w wąski, podłużnym pomieszczeniu, które nieco przypominało warsztat - na środku znajdował długi, metalowy stół, z przykręconymi doń urządzeniami, a ściany byłby zajęte przez różnej wielkości szuflady i skrytki. W rogu stały jakieś skrzynki.
Szeryf zamknął za sobą drzwi; brzęk zasuwających się zasuw brzmiał nieco upiornie. Koniec końców pilot znalazł się sam na sam w zamkniętym pomieszczeniu z niechętnym mu mężczyzną, a mogąca mu pomóc Anja została gdzieś daleko; jej obecność nie była prawie wyczuwalna przez wszystkie te warstwy metalu i plastiku. Arnold nadal bez słowa podszedł do ściany i przełączył kilka przycisków. Rozległ się upiorny wizg, a potem stalowe pudło zalał rozwalający głową hałas pracującego wentylatora czy też wyciągu. Madjack nie słyszał nawet własnych myśli. Zanim jednak zdążył zaprotestować, Szeryf zrobił kolejną dziwną rzecz - zgasił światło. Pilot znalazł się w kompletnej ciemności, a chwilę potem poczuł, że ktoś chwycił go za ramię mocarnym chwytem. Spodziewany cios jednak nie nadszedł; za to przy uchu Madsen usłyszał głos mężczyzny:
- Masz stalowe jaja, kowboju. Albo po prostu ktoś ci nic nie powiedział ważnych rzeczy - Starr na pewno musiał krzyczeć, żeby przebić się przez panujący wokół hałas, a i tak do pilota jego słowa docierały ciche i zniekształcone - Czy ty do cholery wiesz, dla kogo pracujesz i na co się właściwie zgadzasz?!
-Może... a może alternatywa wypoczynku w luksusowej klatce dla ptaków mnie nie pociąga.-
stwierdził nieco zirytowany sytuacją Jack. Jego sztuczne oczy przeskakiwały na nowe odbiór podczerwieni i tryb nocnej wizji.- Ale nie mam nic przeciwko oświeceniu. Więc dla kogo pracuję i na co się zgadzam?
W odpowiedzi trzymający go mężczyzna wykonał krótki ruch ręką; zalśnił metal małego ostrza, wymierzonego w ramię Madjacka. Szeryf najwyraźniej musiał chybić, bo pilot nic nie poczuł. Kiedy jednak odwrócił głowę, w zmienionych przez podczerwień kolorach zobaczył, że w jego ramieniu, w tym miejscu, w którym miał założony opatrunek, tkwi zimny kawałek metalu. Spod niego wylewała się fala obszaru o zwiększonej temperaturze, sięgająca cieplnymi mackami w dół, ku palcom dłoni i dalej w kierunku barku. Starr zaświecił punktową latarkę i wyrwał nóż, przecinając bandaż. Oczy pilota wróciły na odbieranie dziennego światła; w białej poświacie ze zdumieniem dostrzegł, że w miejscu, w którym zranił go na stacji Posłaniec, wykwitł czarny ni to guz, ni to strup - spory fragment zmienionej tkanki, wchodzący długimi wypustkami pod skórę i rozchodzący się promieniście po ramieniu. Mimo tego, że widział to własnymi oczami, mężczyzna nic nie czuł - ani zmian w mięśniach, ani gorączki, a nawet zadanego przed chwilą w to miejsce ciosu. Tak jakby czarny "rak" był tylko nieszkodliwą ozdobą. Niemniej jednak wyglądał niepokojąco, a śladu po nożu Szeryfa nie było widać, tak samo jak krwi.
- Znak bogów - powiedział Starr - Właśnie dlatego jeszcze żyjesz, a nie miałeś wypadku jak reszta tej nieszczęsnej misji ratunkowej - Starr przesunął się, stojąc na wprost Madjacka. Latarka zgasła; w ciemnym pomieszczeniu sylwetka mężczyzny żarzyła się żółtym obrysem obrazu podczerwieni.
- Posłaniec był zafiksowany na tym punkcie. Miał wszystkie pieczątki... Reprezentanta. Wymagał dyskrecji i informacji o Lewiatanie. Wtedy to nie wydawało mi się dziwne, choć dziwiłem się, czemu taka szycha zajmuje się taką pierdołą. A teraz...teraz sam nie wiem, kim on jest. Katie pracuje dla niego...to samo w sobie jest podejrzane - zbliżył się znów - Chłopie, słuchaj mnie uważnie. Nie wiem, kim oni są, nie wiem, czego chcą. Ale to nic dobrego. Mają pozwolenia od Góry i muszę się ich słuchać, ale bądź ostrożny, biedny skurwielu, bo wypatroszą cię jak rybkę. Lepiej odmów dziewczynie i zostań ze mną. Przynajmniej ocalisz łeb, a tak to nikt nie wie, jakie rzeczy mogą jeszcze się zdarzyć przy okazji. Ale na pewno nic miłego.
-Ocalę? Nie widzisz tego cholerstwa? Tu już trochę za późno na ocalenie!-
krzyknął nieco zszokowany tym widokiem Madsen.- Co to do licha jest? Jakiś wirus, nanoboty, mutacja?
Starr pokręcił głową, jakby z wahaniem.
- Znak bogów... - powtórzył. Nagle uniósł głowę, zaniepokojony i podbiegł do ściany. Wycie wentylatora umilkło; szeryf zapalił też światło. Cisza spadła na pomieszczenie jak topór. Mężczyzna w pośpiechu zaczął wysuwać szuflady, jednym okiem patrząc gdzieś w dal - nieomylny znak, że ślepi się w mesh. Madjack mógłby się dziwić tej nagłej zmianie w jego zachowaniu, ale nagle dotarło do niego że *wie* czemu ten tak zrobił; Anja przemieściła się ze sterówki niżej, kierując się do zbrojowni. Pilot nie potrafił określić *skąd* dobiegało to uczucie, ani dokładniej określić położenia kobiety. Po prostu była bliżej - odczuwał to trochę jakby na radarze Wydry pojawiła się jakaś jednostka idąca kursem kolizyjnym. Szeryf na pewno miał informację o tym płynącą z systemów statku; pilot nie był jednak podłączony do sieci...
Po chwili rzeczywiście syknął mechanizm drzwi i do pomieszczenia zajrzała blondynka z zupełnie niewinna miną.
- O...widzę, że się grzecznie bawicie zabawkami dla dużych chłopców - zaśmiała się, patrząc na wyrzucone w pośpiechu przez Starra szuflady z bronią i osprzętem - Nie będę wam przeszkadzać... - pomachała im ręką i wyszła. Szeryf popatrzył ciężko na Madjacka i wskazał ręką rozłożone graty.
- Wybierz co chcesz... - powiedział sucho.

Madjackowi dłonie drżały, gdy przebierał wśród zgromadzonego sprzętu, wszelkiego rodzaju karabinków i pistoletów laserowych także i magnetycznych. Był tu też miny, maski, granaty.. wszystko solidne, ale nie najnowsze. Zamiast jednak na sprzęcie bojowym, Jack skupił się na elektronice. Spider był przydatnym dronem, ale w dżungli potrzebował czegoś szybszego i subtelniejszego.
Dron taktyczny rozpoznania i neutralizacji zwany DragonFLY 22 firmy SmartAID, cichy, szybki i łatwy w obsłudze. Karabinek snajperski na dziesięć pocisków pozwalał eliminować czujki i niewielkie oddziały.
I co najważniejsze… Jack znał te drony, kalibracja i nadanie dwóm z nich nazw kodowych EAGLE1 i EAGLE2, zajęła Madsenowi chwilkę. Do tego smartlinkowany karabinek laserowy z dalmierzem i trybem snajperskim. I maska przeciwgazowa, oraz płaszcz aktywnego kamuflażu. Sprzęt idealny do wycieczki do dżungli.

Rozmyślanie o zadaniu, pozwalało zapomnieć o czarnym śluzie, o tym czego Anja…Katie… czy jak się naprawdę zwała nie powiedziała. Czy to coś to… pasożyt, grzyb jakiś, czy to zabijało na stacji Lewiatan? Jak głęboko to sięga, skoro szeryfa mogli ustawiać po kątach.
Cóż… gdyby miał czas, ale chyba nie mieli.
Jeszcze zdąży spytać, jak sytuacja będzie pod kontrolą… Niech sobie nie myślą, że taką infekcję im podaruje. Znak bogów… psia mać.
Anja była mu winna coś więcej niż mundurek pielęgniarki i Jack zamierzał dopilnować by spłaciła długi.
Madsen załadował na Wydrę sprzęt i odpalił muzykę na poprawienie nastroju.


Pozostawił kotkę ze Starrem. Diabli wiedzą czy wróci z tej wyspy cały i zdrowy. Nie było co narażać jego maskotki.
Przez jakiś czas Starr go holował w kierunku wyspy, po czym pożegnali się przy wejściu do zatoczki.
-Powodzenia życzę. Przyda ci się. To pewne.- ostatni komunikat od Starra, jaki Jack usłyszał. Przeszedł na Silent Mode wyciszając sygnały i wyłączając połączenie Wydry z meshem.
Dopłynął do zatoczki i wyskoczył na brzeg rozpakowując i przygotowując do lotu oba orły. Tymczasem Wydra kierując się jego poleceniem zanurzyła w płytkiej zatoczce wyłączając niemal wszystkie systemy i przechodząc w tryb czuwania. Stała się praktycznie niewykrywalna dla elektroniki. Będzie tu czekała na jego powrót, lub przybędzie na pomoc.
Na razie Jack uruchomiła Eagle 1 i uzbrojony w karabin rozglądał się po cichej zatoczce, poprzez orła szukając żywych istot wielkości człowieka.


Nie natrafił na nic. EAGLE2 dołączył do swego brata w przestworzach ruszając na poszukiwanie zagrożeń jak i Malika.
Podobnie uczynił Jack włączając aktywny kamuflaż. Polowanie się zaczęło.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-08-2014, 21:03   #83
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ III

KONFRONTACJA





Soundtrack

[media]http://i.imgur.com/b7WcIqf.jpg[/media]


Dziura

Cyborg zwany Kurierem kręcił się niespokojnie po pustym pomieszczeniu, z którego przed chwilą odprawił agenta na misję. Metalowa twarz była wciąż nieporuszoną maską, ale pod stalową osłoną trwały gorączkowe obliczenia, analizy i symulacje. Wbrew temu, co Kurier mówił JC, miał dość informacji, by zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i stawki, o jaką toczy się gra. Został jednak zaprojektowany tak, by tylko przekazywać dane od i do bezpiecznie ukrytych w cieniu dyrektorów BioMin, a nie podejmować własne decyzje. Informacja musiała płynąć - i dlatego blokada systemu satelit przez GEO bolała cyborga niemal fizyczną raną.

Wszystkie analizy wskazywały tylko na jedno rozwiązanie; sam jednak nie miał prawa wydać tego brzemiennego w skutki rozkazu, a połączenie z Centralą zostało brutalnie przerwane. Miotał się więc w rosnącej frustracji od ściany do ściany, niczym zwierzę w za małej klatce, wytężając krzemowy umysł w poszukiwaniu optymalnej ścieżki. W końcu podjął decyzję; nie mógł działać wprost, ale obejście problemu wchodziło jeszcze w zakres jego kompetencji.

- Połączcie mnie z Baleno - rzucił w przestrzeń, wiedząc, że słowa dotrą do adresata z szybkością myśli. Popatrzył na wylatujące z Dziury maszyny z komandosami i przez sekundę przez głowę przemknęła mu analiza, która pokazywała jak za sprawą tej decyzji pikują w dół szanse powodzenia misji. Szklane oczy wiodły chwilę wzrokiem za konwojem, ale Kurier miał swoje priorytety. A ludzie nie byli na czele tej listy.

Skorpion

Na pokładzie Skorpiona pochylona nad mapami Shepheard pokazywała JC i dowódcom drużyn mapę wyspy z naniesionymi na nią czerwonymi okręgami zakłóceń komunikacji. Rebelianci dysponowali wystarczającą ilością zagłuszaczy, by niemal wyłączyć z meshu i komunikacji radiowej całą zamieszkaną część wyspy.

- Musimy być doskonale skoordynowani - powiedziała z troską - Jak widać, komunikacja jest zablokowana i...

Przerwał jej wizg i drżenie, jakby za ich plecami obudziło się jakieś pradawne monstrum i rozwarło swoją monstrualną paszczę, wydając na świat swój złowieszczy ryk.

- Co do kur... - zaklął ktoś. Wszyscy automatycznie skulili się, oczekując na uderzenie, ale nic się nie działo. Kapitan zaczęła wywoływać poszczególne maszyny; żadna nie meldowała uszkodzeń ani wroga. W końcu do uszu załogi dotarł stłumiony huk. Ktoś wrzucił stół operacyjny widok z lunet statku: nad miastem unosił się czarny słup dymu. Po chwili niebo rozorał biało-żółty błysk, a na pogrążonej w ciemnościach wyspie wykwitł czerwony kwiat eksplozji.

- Powariowali do reszty.. - sapnął jeden z oficerów przy konsoli - Dziura zaczęła ostrzał z wyrzutni... - stwierdził, bardziej osłupiały, niż przerażony. Za chwilę dodał: - Sir! Wraca komunikacja...Walą w zagłuszanie.

Faktycznie, na mapie czerwone krążki zaczęły znikać, w miarę jak pociski uderzały w miejsca, gdzie szum był największy. Sama metoda była idiotyczna - przypominała strzelanie z armaty do wróbla, bo wszak lokalizacja zagłuszaczy była znana zalewie w przybliżeniu - ale skuteczna. Niestety, o jakimkolwiek dyskretnym załatwieniu sprawy można było zapomnieć - teraz zapewne miasteczko przypominało piekło na ziemi. Maszyny na pokładzie statku grzały już silniki, choć podrywanie ich do lotu w deszczu rakiet zakrawało na samobójstwo. W czerwonym świetle pożarów i huku wybuchów konwój zbliżał się do wyspy i znajdującego się na niej szpitala jakby wstępując w piekielne głębie...

Wyspa


Madjack był przygotowany na wszystko. Tak przynajmniej mu się wydawało. Jego elektroniczne oczy i uszy patrolowały gąszcz wokół, a peleryna skrywała go przed wzrokiem postronnych. Kilka razy uprzedzony przez boty przystanął, przepuszczając śmigające przez zielone ścieżki pojazdy pełne uzbrojonych ludzi. Jeszcze długo po ich odjeździe pilot czuł ciągnący się za nimi smród nienawiści, agresji i gniewu, jakby partyzanci byli odurzeni emocjami niczym narkotykiem; pozbawione własnej woli marionetki poruszane żądzą mordu. To była dziwna wiedza, płynąca gdzieś z głębi duszy mężczyzny, jakby nagle zaczął dostrzegać i czuć więcej, jakby jego empatia rozciągnęła się i zmieszała z innymi zmysłami, tworząc synestetyczny gobelin, w którym najjaskrawsze emocje miały najbardziej żywe kolory. Może to był wpływ ciągłego wślepienia się w zdalne sterowanie maszynami, a może co innego...? Tak czy inaczej, prócz lekkiego poczucia dezorientacji te "rozszerzone zmysły' - wciąż jeszcze bardzo słabe i delikatne, bardziej przypominające lekką fazę, niż skuteczną metodę postrzegania rzeczywistości, bardziej pomagały, niż przeszkadzały w tej niebezpiecznej wycieczce przez zielony gąszcz.

Ale i tak nie uchroniły go od zasadzki.

Szpital

Tara miota się i wrzeszczy, kiedy pierwsze pociski uderzają w miasteczko i dżunglę, gasząc jak świeczki drobne płomyki życia. Czarny symbiont przerósł prawie całkiem jej mechaniczne wnętrzności i wylał się ciemnymi wybroczynami na skórze i śluzówce, barwiąc nawet białka oczu. Maszyny, o których jest podpięta, wariują, nie mogąc poradzić sobie z interpretacją wyników; wszystkie wskazania są krytycznie przekroczone, poziom hormonów, temperatury i aktywności mózgu szybuje pod sufit, ale ciało ryfterki nadal walczy, utrzymując ją w tym koszmarnym stanie ni to agonii, ni to ponownych narodzin. Kobieta płacze i przeklina napuchłym, suchym językiem, który jak martwe mięso tłucze się pomiędzy poranionymi wargami.

Kiedyś była ludzką maszyną przystosowaną do odkrywania głębi. Teraz jest wielką anteną. Symbiont wyostrzył jej zmysły i empatię tak dalece, że sięga nią niemal od krańca do krańca wyspy, tracąc poczucie swojego "ja" we miliardzie współistniejących z nią bytów. Czuje nieomal każdego robaczka i każde źdźbło trawy - i każdy zadany im ból. Pożar i śmierć powodowane przez bombardowanie trawi jej ciało falami niepojętego bólu. Nie ma też nikogo, kto mógłby jej ulżyć w cierpieniu - personel umknął, a jej obstawę z korporacji spotkał los chyba gorszy od śmierci.

Teraz Tara bardzo chce tylko jednego - umrzeć.

Ale nie może, bo on jej nie pozwala.

Atlantis City

Poważni ludzie zebrani wokół okrągłego stołu w pewnym utajnionym miejscu prawie doszli do porozumienia. Mimo wciąż wyczuwalnego napięcia, atmosfera jest już bardziej luźna i mniej agresywna. Na zmęczonych i zatroskanych twarzach najwyższych rangą decydentów powoli pojawia się ulga płynąca z pewności, że to nareszcie koniec.

Mordercze negocjacje między zarządem BioMin, wspierającymi go sojuszniczymi korporacjami i administracją GEO w sprawie "kryzysu Lewiatana" nieomal dobiegły końca. Oddala się groźba zbrojnej eskalacji konfliktu, obie strony uzgodniły też rozsądny i kompromisowy sposób poradzenia sobie z całą sytuacją i harmonogram śledztwa ws. ustalenia przyczyn katastrofy. Dłonie szykują się do pożegnalnych uścisków, a płuca do westchnięć, że po raz kolejny równowaga została utrzymana.

Wszystko jest w porządku do momentu, kiedy niemłoda już, przejęta asystentka dyrektora ds. bezpieczeństwa BioMin pochyla się do ucha pryncypała i przekazuje w urwanych słowach relację Kuriera bezpośrednio z wyspy. Niemal w tej samej chwili do wiadomości GEO trafia pilny - i tajny - komunikat, że blokada informacyjna w sektorze została przerwana.

Spokój i kompromis okazuje się być tylko mydlaną bańką w oku ognistego cyklonu. Cisza pęka jak szklana tafla, a głodne wilki jak na zawołanie skaczą sobie do gardeł.

Za chwilę ktoś posunie się o ten jeden krok za daleko... i będzie za późno, by cokolwiek naprawić....

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 12-08-2014 o 21:13.
Autumm jest offline  
Stary 18-08-2014, 18:34   #84
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Kuter GEO

Starr patrzy w niebo, machając nogami za burtą statku. Unosi niedopitą szklankę z drinkiem w geście toastu, bez słów żegnając się z Madjackiem, wyspą, Anją i światem, jaki dotychczas znał. Przelatujące nad jego głową rakiety oświetlają ocean drążącą poświatą, która wydobywa z ciemności niewesoły uśmiech mężczyzny. W kieszonce koszuli ma dopiero co wydrukowany tajny rozkaz - GEO właśnie ogłosiło w jego sektorze stan wojenny, puszczając w ruch ociężałą, ale śmiertelnie potężną machinę biurokracji. Korpus Ekspedycyjny jest w drodze; Szeryf musi podnieść w stan gotowości wszystkie dostępne mu siły.

Wylewa za burtę alkohol, który jakoś przestał mu smakować i powoli idzie do sterówki, by rozpocząć wykonywanie wszystkich niezbędnych procedur.

Dżungla

Anja zwana Katią (która nazwa się tak naprawdę zupełnie inaczej) jest zadowolona. Podobnie jak Madjack, przemyka przez zielony labirynt dżungli szybko i bezszelestnie, wybierając sobie tylko znane trasy. Na plecach niesie dwa potrzebne jej narzędzia zniszczenia - karabin snajperski i przenośny komputer. Do jej sztucznych oczu płyną fale raportów, danych, analiz i informacji z każdego zakątka planety. Doskonale wie, co dzieje się zarówno w zaciszu gabinetów A'city, jak i w biednych chatkach tubylców. Jej długo przygotowywany plan zadziałał i właśnie wydaje słodkie owoce; wystarczyło tylko popchnąć kilka klocków na właściwe miejsca. Zleceniodawcy są zadowoleni; dziewczyna pozwala sobie na chwilę tryumfalnej radości, ale po chwili znów jest czujna i skupiona. Teraz, w tym kulminacyjnym momencie, nie może spocząć na laurach i pozwolić sobie nawet na drobną chwilę nieuwagi. Zostało jej kilka wątków, które definitywnie muszą zostać zakończone.

Poprawia karabin na ramieniu i przyspiesza kroku.

Kościół

Eli próbuje studzić gorące głowy, ale jego łagodne słowa toną w powodzi gniewnego wrzasku. W zgromadzonych ludziach coś pęka; puszczają w nich ostatnie hamulce człowieczeństwa i tłum zamienia się w opętaną nienawiścią hordę bezmyślnych zwierząt. Ręce chwytają za broń, gardła ryczą bezmyślne zawołania; ksiądz próbuje jeszcze reagować, odciągać ludzi o ciężarówek, ale ich oczy są ślepe, a zmysły głuche - całokowicie pochałaniają ich demony. Ktoś odpycha mocnym uderzeniem kapłana, który wciąż jest słaby po ataku nieznanego napastnika; kiedy przestraszona Joanna dźwiga z ziemi jego stalowe ciało, Eli rozszerza oczy ze zdumienia: *widzi* czarną chmurę gniewu i kotłujące się w niej złe emocje, unoszące się nad tłumem i zapuszczające ciemne macki w umysły zgromadzonych tu ludzi.

Ksiądz czyni znak krzyża, daremnie usiłując odegnać ten obraz i przepędzić złe. Niepomny jego wysiłku tłum rusza czarną falą, by zabijać i roznosić zło. Joanna płacze. Wkrótce kapłan zostaje sam na pustej plaży.


Ocean

Ecco, zjednoczony z rytmem planety, odczuwa wydarzenia z okolic Lewiatana jako nieprzyjemny dysonans. Jakaś część jego umysłu podpowiada mu, że jest to jak wirus, roznoszący się po meshu. Nie pamięta znaczenia tych słów, ale rozumie ich sens - mała cząstka wyłamała się z pulsującej wokół harmonii i zaczęła pulsować we własnym, niszczącym rytmie. Jej zasięg na razie jest niewielki - ledwo jedna wyspa - ale jej oddziaływanie sięga daleko głębiej, niemal do środka planety. Duchy opiekuńcze Posejdona złoszczą się i boją; delfin nie rozumie ich strachu, ale jest tu po to, by rozwiązywać problemy.

Zanurza się głębiej w empatyczne morze, śledząc ruch potężnych mas wody, pływy oceanu, kierunki wiatrów, napięcia w tarciu tektonicznych płyt. Szuka. Analizuje. Bada. I znajduje rozwiązanie. Sposób jest brutalny i bolesny, ale połączone z delfinem jaźnie zgadzają się na niego, rozumiejąc konieczność. Nikt nie chce niszczyć życia, ale czasem trzeba odgryźć sobie kawałek płetwy, by usunąć szybko postępujące zakażenie. Kreatorzy przytakują w milczeniu, kierując swą wolę tam, gdzie jest potrzebna.

Pod biegunem Posejdona rodzi się mała fala, drobna zmarszczka na gładkiej skórze oceanu. Nie znika, jak wiele jej podobnych, ale nieustępliwie kieruje się ku równikowi planety, zbierając po drodze kolejne warstwy bałwanów. I wciąż rośnie, rośnie, rośnie...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 25-08-2014, 00:40   #85
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
JC


[media]http://th06.deviantart.net/fs70/PRE/i/2011/085/e/4/sigma_octanus_iv_by_tdspiral-d3cicl1.png[/media]

Oddział ekspedycyjny ląduje na wyspie bez większych problemów. Najwidoczniej w panującym wokół zamieszaniu nikt nie zwraca uwagi na małą łódkę, która wyrzuca komandosów w spokojnej zatoczce niedaleko szpitala. Koptery krążą nad miasteczkiem jak muchy nad padliną, ale przesyłane przez nie dane są nienajlepsze - eksplozje i spowodowane przez nie pożary oraz snujący się nad wyspą dym skutecznie ograniczają widoczność, a skany w innych pasmach są utrudnione. Niemniej jednak operator ma zgrubny pogląd na to, co dzieje się w tym piekielnym chaosie - główne siły bojowników są zgromadzone pod osłoną dżungli na obrzeżach teatru działań i nie powinny być większym problemem. Dwie rzeczy są jednak niepokojące. Brzegiem wyspy posuwa się duża grupa uzbrojonych cywili z towarzyszeniem kilku pojazdów. Są jeszcze dość daleko i nie wydają się być dobrze zorganizowani, ale są liczni, a ich trasa w pewnym momencie idealnie nachodzi na szpital. Drugą zła wiadomością jest nadciągający z głębi oceanu sztorm; już teraz czuć solidne podmuchy wiatru, a jeśli żywioł przybierze na sile, trzeba będzie posadzić na ziemi lotnicze wsparcie.

JC wydaje ostatnie rozkazy; oddział rozprasza się po plaży i rusza w kierunku celu. Ludzie nie zdążają dobrze zniknąć w cieniu rosnących tu drzew, kiedy do ucha operatora trafia meldunek:

- Tu Orzeł 7, powtarzam, Orzeł 7 do dowódcy. Mam wizualny kontakt z celem "M". Identyfikacja poprawna na 80%. Cel znajduje się na dachu szpitala w otoczeniu kilku osób. Jest w zasięgu broni pokładowej. Jakie są rozkazy?


Madjack


[media]http://th05.deviantart.net/fs70/PRE/f/2014/060/f/5/f52ba379b695a116af08580884c76ad3-d78j87z.jpg[/media]

Są profesjonalistami; podchodzą pilota tak cicho i sprawnie, że orientuje się dopiero, kiedy zrywa się komunikacja z dronami, a spomiędzy zieleni celuje w niego czerwona smużka lasera. Nawet wyczulony zmysł empatii zawodzi; dopiero po chwili Madjack *czuje* piątkę...nie, szóstkę osób, idealnie opanowanych, twardych i chłodnych jak lód. Otaczają go luźnym kręgiem, nie kryjąc się ze swoją obecnością: dwie kobiety i trzech mężczyzn, ubranych na wojskową modłę, ale bez żadnych dystynkcji i oznaczeń. Szósta osoba - inaczej nie da się określić tej androgenicznej postaci, która ubrana jest w maskującą, przylegającą e-skórę, taką samą, jak nosiła Anja - wychodzi naprzód. Jej "obstawa" jest zrelaksowana - broń opuszczona, znudzone miny - ale w całej grupie da się wyczuć spiętą, gotową do działania czujność.
- Wybacz tą niefortunną pomyłkę na stacji - mówi osoba, a w jej miękkich ruchach Madjack nagle rozpoznaje swojego niedoszłego zabójcę z Lewiatana. "Posłaniec" - tak mówiła o nim Anja, a Starr rzucał jakieś niejasne sugestie - Teraz jesteśmy po tej samej stronie - mówi i uśmiecha się, ale jego oczy pozostają zimne i gadzie, choć ton głosu sugeruje lekką pogawędkę - Kira zapewne poprosiła Cię o pomoc; zmierzamy do tego samego celu. Nie będziesz miał nic przeciwko naszemu towarzystwu, prawda? W grupie zawsze raźniej... - ciągnie beztrosko, ale głos nieco się zmienia, tak, że czuć w nim nie pytanie, a rozkaz.


Szpital

Soundtrack

[media]http://fc09.deviantart.net/fs70/f/2012/050/d/9/feel_the_power_by_karimdesign-d2xqeig.png[/media]

Jest na szczycie. Nareszcie...a może dopiero? To, co wydawało się nieosiągalne, stało się możliwe tak szybko, tak prosto. Patrzy wstecz, na swoje zmarnowane, nędzne życie i przez jego umysł przemyka myśl, pełna obrzydzenia dla dawnego siebie. Jak mógł być tak słaby? Jak mógł godzić się na to wszystko, co spotkało go w życiu? Nieudana kariera akademicka, samotność, rozbite związki, alkoholowe ciągi, degrengolada i upadek. W końcu emigracja na Posejdona jak wygnanie, nie obietnica nowego życia, ale paniczna ucieczka przed starym. Nudna, upokarzająca praca, docinki kolegów, kolejne noce pełne narkotyków i opłaconej miłości by tylko zagłuszyć dojmujące poczucie porażki i samotności.

Ale to już było i odeszło. Imię "Malik Jones" określa go tylko w niewielkiej części, nie mogąc w pełni pomieścić i ująć tego, kim się stał. Szansa, przypadek - a może szalony Los dał mu do ręki klucz do drzwi, na których wypisano słowo POTĘGA. Nie był jak inni, zaślepiony pieniędzmi, sławą czy oszołomiony własną genialnością. Dostał swoją szansę - i wykorzystał ją najlepiej jak umiał. Podpisał pakt z diabłem i wkroczył za zakazany próg. Nie chciał wiele; tylko odpłaty, zadośćuczynienia. A teraz chcą go zniszczyć, jakby mało było im zabijania go dzień w dzień tyle lat. Nawet ta siła, która tak ochoczo kupczyła swą mocą w zamian za wolność, przelękła się tego co uczyniła i wystąpiła przeciw niemu.

Śmieje się. Ci głupcy nie mogą pojąć jednego - człowiekowi, który stracił wszystko, nie można nic zrobić. Nie można go zastraszyć, przekupić, uwieść, bo martwych nie podniecają już rozkosze żywych. Człowiek, który nie ma nic, może wszystko. Nie obchodzi go co będzie dalej, nie zastanawia się nad konsekwencjami i nie pragnie niczego innego poza tą krótką chwilą, kiedy wszystkie oczy zwrócone są na niego, a on kiwnięciem palca, niczym bóg lub wszechwładny demiurg, strąca kolejne pionki z szachownicy, bo po prostu może. Wie, że nie potrwa to długo, ale napawa się tym ulotnym smakiem tryumfu. Wie, że przegrał, przegrał dawno i nieodwołanie, ale nie zamierza poddawać się bez walki. Niech poczują, że ich też można zranić...

Malik Jones rozkłada teatralnym gestem ręce na dachu opustoszałego szpitala i woła przestrzeń. A ona mu odpowiada.


JC

Zanim operator zdąża odpowiedzieć pilotowi, z słuchawek bluzga niezrozumiały bełkot, brzmiący niczym atak szaleńca. Po nim zapada cisza; wydaje się, że nawet rakiety przestały spadać. W tym nienaturalnym stanie braku najmniejszego dźwięku podawany wprost do ucha operatora brzmi zabójczo czysto i wyraźnie.
- Sir, straciliśmy maszynę. Siódemka spadła na teren zabudowany, powtarzam, siódemka spadła...


Madjack

Głowa pilota eksploduje z siłą miliona rozżarzonych igieł wbijanych w każdą część ciała. Posłaniec, dżungla, najemnicy - to wszystko znika w jednym oszałamiającym przebłysku, który na chwilę odbiera Madjackowi zmysły. Kiedy wraca do świata żywych, widzi wbite w siebie spojrzenia oddziału; Posłaniec otwiera usta, z trudem maskując podniecenie:
- Czujesz go, prawda? Wiesz gdzie jest. Zaprowadź nas tam...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 24-09-2014, 20:36   #86
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"Fuck this game..."-myśl która towarzyszyła Madjackowi odkąd napotkał Posłańca i jego bandę pionków. Cała opowieść Kiry traciła swój czar przy tym osobniku. Madsen najchętniej kropnąłby posłańca w potylicę. I zaczynał żałować, że nie dopadł go Leviatanie.
Holender dostatecznie często walczył z fanatykami religijnymi, marksistowski lewakami i ekoszołomami by nie rozpoznać w Posłańcu, kolejnego fanatycznego czubka.
Gdyby nie jego profesjonalna obstawa, Posłaniec oberwałby friendly fire za pierwszym lepszym drzewem.
-Wiem wiem...-warknął gniewnie Jack zaraz po powrocie do ciała. Narkotyki nie dawały takiego odlotu jakiego doznał teraz. Ale przynajmniej dostarczały przyjemnego odlotu.
-W tamtym kierunku.- wskazał bez entuzjazmu w głosie i obserwując towarzystwo posłańca. Próbował wyłowić wśród nich bardziej racjonalne jednostki.
Obyło się nawet bez komend. Po prostu oddział sformował kolumnę marszową - pilot znalazł się prawie na początku, zaraz za zwiadowcą i samym Posłańcem - i ruszyli, przemykając się przez dżunglę. Ile mógł, Madjack rozglądał się po swoich towarzyszach - wszyscy właściwie byli tacy sami, niczym klony. Oczywiście fizycznie różnili się od siebie, ale trening jaki przeszli zapewne wyprał z nich jakiekolwiek człowieczeństwo czy empatię. Po prostu piątka biologicznych robotów, stworzonych do dwóch celów - zabijania i słuchania się rozkazów. Niemniej jednak sposób, w jaki się zachowywali, ich zdyscyplinowanie i sposób działania zdradzały, że nie była to przypadkowa zbieranina najemników - grupka musiała należeć do jakiejś poważniejszej militarnej organizacji typu korporacja najemnicza, czy regularne siły zbrojne.
I byli dla Madsena równie bezużyteczni. Osobiście Holender wolałby podążać dalej samotnie. Ale niestety nie mógł. Miał za plecami Posłańca, którego rozum już dawno strawiło szaleństwo i zadrutowanych najemników, którzy zapewne nie mieli więcej osobowości niż prosta SI.
-A tobie glut nie mówi gdzie masz szukać?- Jack spytał beznamiętnym tonem Posłańca, choć nie oczekiwał od niego odpowiedzi. A tym bardziej logicznej odpowiedzi.
- Jestem jałowy - odpowiedział tamten. Pilotowi wydawało się nawet, że chyba jego głos posmutniał - Tak zostałem stworzony; organizm jest za silny, odrzuca symbionta. Za to... - zrobił krótką przerwę, a potem powiedział zupełnie innym, kobiecym głosem - Mam inne cechy. Równie przydatne. Czy to nie wspaniałe, że stwórcy każdemu dali jakąś wyjątkową zdolność...? Trzeba je rozwijać i dbać... - zwrócił oczy na Madjacka, jakby obserwując wyjątkowo ciekawego owada - Gdyby tylko ci głupcy nie byli tak zadufani w sobie i zostawili Tajemnicę w spokoju... - powiedział miękko - ...nie zostałbyś błogosławiony, przyjacielu. Ja cieszyłbym się z tego daru, póki jeszcze możesz.
Madsen zastanawiał się czy nie wyciągnąć broni i nie palnąć Posłańcowi między ślepka. Ale pewnie byłaby to ostatnia rzecz jaką by zrobił w życiu. I mógłby nie zdążyć nacisnąć spustu, nim kule najemników przerobiłyby jego ciało na sito. Należało więc czekać cierpliwie i póki co nadal iść w kierunku wyznaczanym przez glutowatego pasażera na gapę. Niemniej skoro Jack miał zginąć, to... obiecywał sobie że Posłańca zabierze ze sobą, jeśli nadarzy się ku temu okazja.

Póki co wędrowali przez dżunglę idąc pod górę. Jack obserwował sytuację także poprzez dwójkę swoich latających zwiadowców. Wiedział więc, że za wzgórzem jest małe miasteczko, w tej chwili pacyfikowane.
Kilka helikopterów latało nad nim, a z jego budynków unosiły się dymy. Owo miasteczko było ich celem. Madsen czuł to pod skórą. Wiedział, że musi iść w kierunku zgrupowania wyższych budynków z których jeden pewnie był szpitalem.
Gdy już byli na wzgórzu poprzez ulepszone cybernetycznie oczy, zarówno Madsen jak i pozostali przyglądali się temu miastu, które niewątpliwie przeżyło nalot. Widzieli grupki apatycznych cywilów kręcących się po mieście. I czekali na decyzję Jack. A on kucnął.

Jego drony EAGLE 1 i EAGLE 2 ruszyły do miasta. EAGLE 1 krążył pomiędzy jego uliczkami i sprawdzał sytuację, EAGLE 2 został wysłany by zbadać sam szpital.

Jak się okazało, do centrum medycznego było trafić łatwo… prowadziła do niego szeroka, zadrzewiona aleja, spadająca w dół - rodzaj promenady. Drużyna Madsena siedziała w krzakach na jej początku. Można było zanurkować w boczne uliczki. Jest tam gęstwina domków, budynków i ścieżek - ale drony prawie nic nie widzą z góry, co tam się czai.
Po promenadzie kręciły się grupki ludzi. Wyglądali na cywili - nie mieli broni, nie reagowali na przelot drona. Snuli się w tą i w tamtą, bez wyraźnego celu i sensu. Widać też kilka leżących ciał - cześć z nich nadal lekko drży. Gdzieś na trasie leżał porzucony skuter.
Cisza przed burzą.
Właściwie bardzo cicho, gdzieś daleko słychać pojedyncze strzały, a po chwili głośny huk i ciągnącą się z nieba smugę dymu. Innych zagrożeń nie było, a przynajmniej ich nie widać.
Oczywistym problemem byli… cywile. Jack nie był żółtodziobem. Wiedział, że cywile nie snują się jak zombie w takiej sytuacji. Albo kryją się po domach, albo uciekają poza miasto, albo panikują.
Ta apatia… była niewątpliwie efektem jakiegoś narkotyku, który wyprał cywili z emocji. I diabli co jeszcze zrobił. Cóż… akurat mieli się okazję przekonać.
-Trzeba iść prosto jak w pysk strzelił. I dojdziemy do szpitala.- rzekł Madsen nie dodając nic więcej. Odwołał EAGLE 2. Dłuższe szpiegowanie szpitala przyprawiało go o ból głowy. Zamiast tego drony przeszukiwały pobliskie boczne uliczki w celu znalezienia pojazdu do zhackowania i przejęcia za pomocą Spidera, którego złożonego miał ze sobą.
Jeśli te “zombiaki” okażą się agresywne, to może… nadarzy się okazja dla Jacka by “zgubić się” i oddalić od Posłańca i jego nianiek?
Dlatego ustąpił miejsca reszcie, i tym razem szedł na samym końcu, z podłączonym do siebie karabinkiem laserowym.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-10-2014, 08:45   #87
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację

Agent zaklął pod nosem.
- Obserwator, pilnuj bezpiecznej odległosci i mów co się stało z siódemką? Czym ją trafili? - spogląda w górę, starając się dostrzec ślad po rakietach.
- Negative, sir. Nie widziałem trafienia. Po prostu nagle zanurkował...Teraz nikt nie ma szpitala pod obserwacją. Czy mam tam kogoś wysłać?

JC przeskanował wzrokiem horyzont - prócz zbierających się czarnych chmur, niebo było czyste. Atak rakietowy najwyraźniej ustał; w powietrzu było widać tylko słupy dymu i unoszące się nad wyspą siedem kropek śmigłowców sił zbrojnych korporacji
- Obserwator, podeślij kogoś do obserwacji szpitala, z większej odległości. Melduj jakby tylko coś się działo.- Następnie zmieniając kanał wywołał statek i Shepard.
- Shepard, zgłoś się.
- Tu Skorpion, odbiór. – odezwał się głos w komunikatorze.
- Straciliśmy maszynę nr. 7. Szykujcie dwie drużyny i gdy tylko obserwator poda nam dokładną lokację wraku, ruszą poszukać ocalałych. Ostatnią drużynę miejcie w gotowości. W razie czego będą szli po nas. – Po krótkiej chwili agent dodał. - Możliwe, że już straciliśmy szpital. Na wszelki wypadek wpiszcie na listę celów artyleryjskich budynek i okolice szpitala.
- Jesteś pewien? Tam mogą być cywile.
– przez komunikator głos Shepard był nieodgadniony.
- Tak. Na moją odpowiedzialność i mój bezpośredni rozkaz.
– Przyjęłam. Bez odbioru.
- JC nie mógł odgadnąć czy miała zamiar wykonać rozkaz, czy nie. Ale też teraz nie miał na to już żadnego wpływu. Kierując się biegiem pod palmami, w stronę widniejącego ponad plażą budynku szpitala agent spojrzał na swoich ludzi. Dwie drużyny, według Kuriera, zdecydowanie zbyt duże marnotrawstwo środków, teraz wydały się agentowi ledwie wystarczające. Dziewiętnastu ludzi, po dziewięciu ludzi na drużynę i on sam. A przeciw nim być może całe ogarnięte chaosem miasto. Ale nic to, musieli robić co mogą z tym co mają. Skinął ręką i cała grupa ruszyła skokami do przodu. Póki co był spokój ale co będzie dalej?
Przypomniał sobie lekcje taktyki jakie dawali mu w Akademii.
,,Pamiętaj o zachowaniu rezerw” mówili instruktorzy o wieloletnim doświadczeniu z wojen na Ziemi. ,,Jeśli przeciwnik nie spodziewa się Twoich posiłków, nawet jeśli są niewielkie, mogą zmienić wszystko. I nigdy nie zamykaj sobie drogi powrotnej.”
Te i inne porady przemykały przez głowę agenta, gdy przy kończącej się linii drzew zatrzymał swoich ludzi.
- Drużyna 2 zostańcie tutaj, pod osłoną drzew. Jesteście naszym wsparciem gdyby coś poszło nie tak w szpitalu i trzeba by się ewakuować do plaży. – Spojrzał na dowódcę.
Karl ,,Maczeta” Sanchez pierwsze szlify zdobywał w Afryce. Zawsze zabierał ze sobą jakieś długie ostrze, jak sam twierdził ,,w maczecie nie kończy się amunicja”. I ten oskarżony o masakrę wioski w Kenii człowiek miał teraz dowodzić wsparciem Cartera.
Karl słysząc słowa Agenta skinął głową z wrednym uśmiechem.
- Jakie zasady działania?
- Nie rozpoczynać walki bez mojego rozkazu, chyba że zostaniecie zaatakowani. Nie dajcie odciąć się od nas ani od plaży. Jeśli naprawdę mocno was przycisną, a nie będzie kontaktu, masz wolną rękę.
- Będzie dobrze szefie.
– najemnik wyszczerzył zęby.

Agent wywołał Obserwatora
- Jak wygląda miejsce katastrofy naszej maszyny? Czy wygląda jakby ktoś ocalał?
- Co najmniej jedna osoba, sir. Mam jej odczyty z systemu, ale brak wizualki. Śmigłowiec wbił się w jakieś fawele, teren gęsto zabudowany. Nie widzę aktywności przeciwnika; dym wszystko zasłania - zameldował pilot
- Nowy obserwator został wysłany...z zachowaniem możliwie największego marginesu bezpieczeństwa. Czekam na raport od niego - zakomunikował po krótkiej przerwie.
- Carter do Shepard. – JC wywołał Skorpiona - Mamy lokalizację na rozbitą Siódemkę. Wyślij dwie drużyny aby wydobyć ocalałych. Łącz się z Obserwatorem po więcej informacji. Weź do swojej dyspozycji trzy maszyny z tych które mamy w powietrzu.
- Zrozumiałam, wykonuję. Skorpion bez odbioru.
– Odpowiedź pani komandor była krótka i zwięzła, jednakże ton o wiele bardziej zadowolony niż podczas wymiany zdań o umieszczeniu szpitala na liście celów.

Przez krótką chwilę Agent pomyślał nad tym jak jego zasoby ludzkie kurczą się w zastraszającym tempie, szybko jednak odgonił natrętne złe myśli. ,,Psychika to podstawa, nawet jak jesteś słabszy fizycznie, ale silniejszy psychicznie masz większe szansę na zwycięstwo.” Popatrzył na swoich ludzi. Pozostała mu do dyspozycji jedna drużyna. Dziewięciu ludzi.
- Drużyna 1 za mną. – JC zwrócił się do nich, po czym przecinając równy trawnik otaczający teren szpitala ruszył w stronę znajdujących się przed nim budynków, w których powinien znajdować się jego cel: Tara Haloe.

Sam kompleks prezentował się niemalże sielankowo. Duży szpitalny budynek otoczony szerokimi trawnikami, oraz kilkoma mniejszymi zabudowaniami technicznymi.
Komandosi zaczęli przemykać się wśród roślinności i pod osłoną zabudowań do głównej bryły szpitala. Wszystko szło dobrze do momentu, w którym jeden z kręcących się po okolicy cywili nie podniósł głowy niczym węszący pies i nie spojrzał w kierunku któregoś z członków oddziału. W tej samej chwili, niczym idealnie zsychchronizowane marionetki, wszyscy znajdujący się w okolicy ludzie poruszyli się i bez słowa zaczęli schodzić się w kierunku JC i jego podwładnych.
Cywile nie mieli broni; nie mówili nic, tylko powoli i równomiernie maszerowali, zaciskając oddział w luźnym pierścieniu. Agent zauważył, że kilku jego ludzi kładzie palce na spustach. Co prawda cała sytuacja nie wyglądała na szczególnie niebezpieczną - ot, grupka bezbronnych ludzi przeciw doskonale wyszkolonym i uzbrojonym komandosom - ale w sposobie poruszania się i reagowania ludzi było coś nieprzyjemnie niezwykłego... i groźnego. Pierwsi cywile byli kilka metrów od oddziału, odcinając go od ogrodu i wejścia do szpitala.
- Co jest kurwa? – rzuciła cicho Angela zwana Buźką, dowódca Drużyny 1.
JC mimochodem przypomniał sobie jej akta, była prostytutką z Nowej Zelandii, która dołączyła do najemników po tym jak zabiła klienta który oszpecił jej twarz.
- Spokój. Broń w gotowości. – Operator musiał zapanować nad najemnikami.
- Nie szukamy kłopotów! – krzyknął w stronę otaczających go ludzi. – Ależ skąd, ani trochę, w żadnym razie – usłyszał kpiący szept Buźki.
- Chcemy tylko wejść do szpitala! Jeśli nas nie przepuścicie, będziemy strzelać! – razem z ostatnimi słowami uniósł broń do policzka, celując w najbliższego człowieka... chyba lekarza sądząc po kitlu.
- Stójcie! Jeśli nas nie przepuścicie będziemy strzelać! – Jego ludzie mieli już broń uniesioną i odbezpieczoną. Dziesięć karabinów szturmowych kierowało lufy w stronę tłumu cywili. W smużkach dymu jakie czasami przelatywały wokół nich, uwidaczniały się cieniutkie nitki celowników laserowych.
Ludzie zbliżali się zgranym krokiem, a nawet jak zauważył agent, niektórzy poruszali się zupełnie jakby byli... zsynchronizowani. Podchodzili jednak za blisko, w razie gdyby nie posłuchali wezwania, JC wiedział że nie może dopuścić tłumu bliżej swoich ludzi.

- Stać! To ostatnie ostrzeżenie! – palec przełamał pierwszy opór na spuście. W ułamku sekundy mogły paść strzały.
 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.

Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 14-10-2014 o 09:12.
Prince_Iktorn jest offline  
Stary 30-10-2014, 20:07   #88
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Madjack

Soundtrack

[MEDIA]http://fc08.deviantart.net/fs71/i/2012/271/e/d/the_sea_by_rpgfantasysquare-d4pl7x9.png[/MEDIA]

Oddział ruszył w dół, w kierunku wyznaczonego przez pilota celu. Posłaniec prowadził pewnie i szybko; nie zadał sobie nawet najmniejszego trudu na ukrycie swojej obecności, jakby był pewien swojego bezpieczeństwa. I faktycznie - przechodzili obok apatycznych ludzi bez jakiejkolwiek reakcji z ich strony, jakby byli tylko duchami, niezauważanymi przez śmiertelników. Im bardziej jednak zbliżali się do szpitala, tym symptomy "migreny" nasilały się; pilot miał dziwaczne wrażenie jakby z każdym krokiem zagłębiał się w niewidzialną watę, która napiera na niego, usiłując wedrzeć się do wnętrza głowy. Walczył z tym, uciekając umysłem do sterowania dronami, ale postrzeganie rzeczywistości coraz bardziej wariowało; do uszu Madjacka docierały jakieś widmowe, urwane dźwięki, błędnik wariował, a wzrok rozmywał się w kalejdoskopie obrazów i halucynacji. Wszystko było ze sobą połączone; mijani "zombie" byli tylko końcówkami rozległej sieci, która najwyraźniej miała swoje centrum w budynku, do którego zmierzali.

Nagle oddział zatrzymał się; pilot niemal nie wpadł na idącego przed nim komandosa. Szpital było widać już wyraźnie; znajdowali się ledwie kilka przecznic od niego. Madjack przetarł zamglone oczy; czarne nitki otaczały skupisko rozedrganych płomyków...nie...cywile napierali tłumem na mały odział uzbrojonych ludzi. To właśnie widział. I poczuł.

Kiedy znajdujący się w dole żołnierze otworzyli ogień do "zombie" pierwsza kula, która przeszła przez ciało ofiary, rozorała również nerwy pilota. Ból rozszedł się po nim płonącą falą, jakby to on był rozstrzeliwany w przyszpitalnym ogrodzie. Ciało mężczyzny zareagowało gwałtownym protestem; poczuł jak mięśnie napinają się, daremnie szukając ucieczki od wszechogarniającej tortury, a gorąca fala cierpienia rośnie z każdą wystrzeloną serią. Ledwie zarejestrował odwracające się w jego kierunku twarze, jakieś pośpiesznie rzucane słowa, niemal niewyczuwalny dotyk... Zachwiał się i upadł, daremnie próbując uciec, schować się, nie myśleć, nie czuć...

***

...stał po kostki w ciepłej wodzie, a przed nim rozciągała się bezkresna połać błękitnego oceanu, zlewającego się na horyzoncie z równie lazurowym niebem. Woda była niesamowicie przezroczysta - bez trudu sięgał wzorkiem w bezdenne głębie, gdzie majestatycznie, z melodyjną gracją krążyły gigantyczne, obce kształty. Było cicho i spokojnie; temperatura była ani nie za zimna, ani za ciepła; po prostu idealna. Nie poznawał jednak tego miejsca - długiej plaży wysypanej białym piaskiem, na którą wchodziły kamienne klify, przyozdobione zielonym ornamentem roślin. Nigdzie nie było widać śladów ludzkiej obecności i gdzieś z tyłu głowy Madjacka tkwiła dziwna świadomość, że prócz niego być może naprawdę nie ma tu nikogo.

Czuł się dobrze; zniknęła ta dziwna nadwrażliwość, migrena, zmęczenie, ból. Chwila trwała. I była piękna.

Ktoś stanął obok niego; pilot zauważył cień padający na krystaliczną wodę, szpecący jej błękit atramentową czernią, nieprzezroczystą jak rozlana na powierzchni ropa. To był Malik Jones; wyglądał jednak zupełnie inaczej, niż Madsen go zapamiętał. Nie miał przed sobą zaszczutego, sponiewieranego życiem i używkami korporacyjnego szczura, ale normalnie wyglądającego mężczyznę, który mógł być naukowcem czy innym intelektualistą. Malik patrzył w głębie oceanu, śledząc tańczące pod wodą nibywalenie.

- Nigdy nie spodziewałbym się, że z tych wszystkich ziaren to będziesz akurat Ty - powiedział ni to do siebie, ni to pilota i lekko westchnął - Jakim cudem Cię w to wciągnęli...? Przecież nawet Cię nie znam. Ale musi wystarczyć to, co jest. - spytał sam siebie i wyciągnął rękę w kierunku horyzontu, gdzie na granicy dwóch błękitnych płaszczyzn pojawiła się czarna szczelina, powoli pęczniejąca i pożerająca coraz więcej wody i nieba - Popatrz. Zbliża się koniec świata. Przynajmniej takiego, jaki obaj znamy. Chciałbym wierzyć, że to moja wina, ale obawiam się, że po prostu byłem tylko pionkiem, jak wszyscy. - westchnął i uśmiechnął się lekko - Ale nikt nie powiedział, że pionki nie potrafią mieć swoich planów, innych niż wielcy gracze. Przywiozłeś mi kiedyś wiadomość, której nie chciałem. Zrobisz to jeszcze raz? Mam do wysłania pewien skarb, który mogę powierzyć tylko komuś takiemu, jak Ty...

Woda lekko faluje, łaskocząc stopy pilota. Podwodny taniec olbrzymów trwa w swoim obcym pięknie, a dziwny cień Malika marszczy się i kurczy w rytm przypływu i odpływu oceanu. Jest cudownie.

I tylko z daleka nadciąga nieuchronna zagłada.


JC

Soundtrack

[MEDIA]http://th08.deviantart.net/fs71/PRE/f/2011/358/9/8/fuck_off_by_sexforfood-d4k22hu.jpg[/MEDIA]

...w ułamku sekundy mogły paść strzały.

I - jak zwykle w takich sytuacjach - padły. Trudno ocenić, czy to któryś z dziwnych cywili przekroczył tą psychologiczną linię, poza którą nie miał prawa wejść, czy jednemu żołnierzy przedwcześnie drgnął na spuście palec. Tak czy inaczej broń zagrała swoje śmiercionośne staccato i kilku pierwszych ludzi runęło na ziemię, jak marionetki, którym ktoś przeciął sznurki. Reszta nie zwróciła na to uwagi; postępowali dalej naprzód, z pustym wejrzeniem w oczach... i ginęli, bo po pierwszym strzale padły kolejne, kiedy żołnierze dali ponieść się półświadomym odruchom.

Byli dobrze przeszkoleni, to trzeba przyznać. Nikt nie cofnął się o krok, nikt nie wyłamał się z linii. Wszystkie strzały były oszczędnie mierzone i niemal wszystkie śmiertelne. Ale przeciw nim nie występował żaden zwykły przeciwnik. Kule kładły kolejnych ludzi, ale następni ciągnęli w kierunku grupy z tym samym powolnym magnetyzmem, nie bacząc na straty. Jak na upiornej strzelnicy strzelnicy wróg nie nie oddawał, nie bronił się, nie reagował. Po prostu szedł na rzeź, i to chyba było w nim najbardziej przerażające. JC widział całe spektrum reakcji na twarzach swoich podwładnych: od pełnego szoku niedowierzania, przez zimny profesjonalizm, po absolutną radość z siania śmierci i zniszczenia.

W końcu jednak ten ponury pochód kukiełek ustał; w okolicy szpitala, prócz oddziału korpów, nie pozostała ani jedna stojąca na nogach osoba. W powietrzu panowała martwa cisza, w której doskonale było słychać nerwowe, urwane półsłówka i przekleństwa komandosów. Właśnie. Cisza.

- Sir... - Buźka przygryzła wargę, co nadawało jej oszpeconej twarzy perwersyjnie niewinny wyraz - Chyba jesteśmy w ciemnej dupie... - wskazała palcem w taktycznej rękawiczce w niebo. Ciemne kropki kopterów robiły właśnie szeroki łuk nad wyspą, zawracając w kierunku bazy. Radio milczało; koordynator wywoływał po kolei poszczególne oddziały i dowódców, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Dopiero kiedy dotarł na osobistą częstotliwość Shepherd, usłyszał jej stłumiony głos:
- JC? Słuchaj mnie uważnie. Górze odjebało zupełnie, ten cyborg rozkazał ewakuację całej Dziury. Kazali nam Cię zostawić. Baleno przejął dowodzenie... - chwila ciszy - Kurwa. Idą tutaj. Kurwa, kurwa... Wytrzymaj chwilę, obiecuję że jak się gówno ustoi, wrócę po Ciebie. Nie daj się zabić, okej? Trzymaj się... - i połączenie się urwało.

Nie mogło być to zakłócenie - nie słyszał szumów - ale bardziej tak, jakby ktoś odciął jego i jego oddział od komunikacji. Mogli to zrobić tylko operatorzy korporacji, ale dlaczego...? Zanim jednak JC zaczął roztrząsać sytuację w jakiej się znaleźli, jedne z żołnierzy pilnujący perymetru zaalarmował oddział. Od strony dżungli zbliżała się do nich mała grupka - sześć... nie, siedem osób. Dwóch z nich niosło - właściwie holowało - nieprzytomnego mężczyznę, który wyraźnie różnił się strojem od reszty. Na przodzie grupy, kilka kroków przed resztą, szedł szczupły osobnik ubrany w czarną piankę. Ręce trzymał wysoko w górze; włosy opadały mu na twarz, tak że koordynator nie widział jego rysów.

- Pan Carter, jak sądzę?! - oddzialik zatrzymał się na obrzeżach szpitalnego trawnika. Głos lidera, dziwnie miękki, brzmiał wyraźnie i głośno - Nie jestem wrogiem; mam dla pana pewną ofertę... Myślę, że w świetle tego, co zrobił właśnie Pański dotychczasowy pracodawca, może być Pan nią żywotnie zainteresowany. Oferta jest czasowo ograniczona... - ciągnął tonem lekkiej pogawędki. JC dostrzegł że nad grupą unoszą się dwa drony, zapewne wzmacniające jego głos - ...bo wedle mojej wiedzy to miejsce za kilkanaście minut zamieni się w radioaktywną pustynię. Również mój ranny wymaga pomocy. Możecie jej nam udzielić? - spytał na koniec.

Żołnierze patrzą na koordynatora i przybysza dziwnym wzrokiem, pełnym pomieszania i niedowierzania. Nie da się nie zauważyć, że druga grupa też jest uzbrojona; karabiny korpów unoszą się powoli, kiedy kapryśny podmuch wiatru odsłania w końcu twarz nieznajomej osoby. I JC go/ją poznaje.

Trudno zresztą nie poznać. Rysy twarzy są nieco zmienione, jakby przesunięte w kierunku kobiecej łagodności, ale nie zmienia to faktu, że w zasięgu strzału, wystawiony jak cel na pustym placu, stoi Emisariusz GEO. Korporacyjne raporty są bardzo skromne, jeśli chodzi o informacje o nim samym i jego działalności, jedno wszak jest pewne: nie należy do "oryginalniej trójki" oddelegowanej na Posejdona, ale odpowiada bezpośrednio przed Ziemią. Właściwie, jakby nie patrzeć, ma taką samą pracę jak JC - tylko na poziomie całej planety.

I wie, że JC wie. Wie i uśmiecha się lekko z rękami w górze, wśród zalegających wokół trupów dopiero co zamordowanych cywil.

A czas biegnie, odliczając minuty do końca.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 21-11-2014, 19:07   #89
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
No i Madsen ześwirował… jego umysł wpadł w dryf i utknął jakiejś wirtualce. Zdarza się to… hakerom i informatykom. Nie jemu. Był operatorem maszyn, nie odpinał się nigdy od ciała, by zanurkować całkowicie w meshu. Ale nadal miał wszczepy, przez które kontaktował się ze swoimi maszynami. I te właśnie wejścia ktoś mógł zhakować, by oddzielić umysł od ciała. Ktoś piekielnie zdolny i inteligenty i o potężnym sprzęcie.
Znerwicowany nerdzik pokroju Malika jakoś mu do tego nie pasował. Tacy nie mają jaj… no i zwykle posiadają resztki sumienia.
To tutaj wyglądało jak najpiękniejsza i najbardziej zaawansowana VR…i najnudniejsza jednocześnie. Holender był miłośnikiem owoców morza jedynie na talerzu. Nie zachwycały go stworzonka żyjące, latające czy pływające… ale mimo to ich widok na moment odebrał dech Madsenowi. A może to był wynik absurdalnej sytuacji w jakiejś się znalał, uwięziony z dala od pola walki na którym funkcjonowało jego ciało.
Pewnie dlatego tyle zajęło Madjackowi wydukanie słów.
- Chyba... mogę?- Jack jakoś nie potrafił się elokwentnie wyrażać, gdy jego zhackowane zmysły pokazywały mu... hipisowską wersję raju? - Gdzie my jesteśmy? Gdzie ty jesteś? I Co to za miejsce?
- Posejdon, oczywiście
- Malik spojrzał na pilota - Nie poznajesz? Taki był, zanim przybyli tu ludzie. Taki zachował się w ich pamięci - wskazał na głębiny i poruszające się w nich stwory - Z nami nie jest jednak tak dobrze, obawiam się. Ja jestem na ostatnim piętrze szpitala...ty... - potarł skroń - Nie mogę dokładnie określić, ale gdzieś niedaleko. Chyba na trawniku - przekręcił głowę - Ah. Rozumiem pytanie. Jesteśmy... jesteśmy... - zadumał się - W czymś w rodzaju snu. Snu, który śni cała planeta...choć niektóre jej części bardziej. A niektóre wcale.
-Acha... wybacz, ale nie zapłaczę za starym Posejdonem. Planety ani życie nie stoją w miejscu. Wszystko się zmienia.-
mruknął sceptycznym tonem Madsen.- To co to za wiadomość?
- Właściwie rzecz. Mały cylinder -
naukowiec zaśmiał się - Otworzysz go i wylejesz na ziemię, albo do wody... gdzieś, gdzie będą ludzie. Jak tylko opuścisz wyspę. To mój mały dar dla ludzkości. Powiedzmy, że pożegnalny prezent... albo list samobójcy.
-Nie wiem jak ty... ale ja nie mam jakichś wielkich fochów względem ludzkości i nie mam zamiaru wybić kilkadziesiąt osób w ramach twego "listu pożegnalnego". Nie zależy mi na podesłaniu im kolejnej bomby biologicznej, chemicznej, czy co ten cholerny cylinder zawiera.
- odparł gniewnie Madsen.
- Oni nie mieli tych dylematów - Malik wskazał znów na podwodne monstra - Kiedy przybyli tu pierwsi osadnicy... Cóż. Opiekunowie tej planety zapewne uznali ich za mało znaczące pasożyty. Zniewolili ich, odebrali im wiedzę, ambicje, człowieczeństwo. Zdominowali. Kwiat ludzkiej rasy zmieniony w "tubylców" - słabe istoty, które nie mają nawet dość motywacji, by wyrwać się z tego lepkiego marazmu. A teraz chcą usunąć nas, jak sztorm sprząta śmieci z plaży... - Jones zapalił się, kiedy mówił, ale zaraz odzyskał spokój - Źle myślisz... przyjacielu. To nie trucizna. To kamień filozoficzny. Źródło potęgi tych istot... Boski ogień, nazwij to jak chcesz. Kiedy ludzie nauczą się władać tą mocą... nikt już nie będzie więcej niczyimi poddanym. Będziemy silny, zjednoczeni. To dar, nie zagłada.
- Skoro tak twierdzisz... cóż... zgoda.-
rzekł nieufnie Madsen zerkając na owe monstra, owych "Opiekunów".- To jednego z nich zamknęliście w tej waszej stacji pod wodą?
- Tak
- przytaknął Malik - Znaleźliśmy go przypadkowo po huraganie; osłabionego, rannego. Ślepy traf, szczęście. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, *z czym* mamy do czynienia. Wtedy było to po prostu jakieś duże zwierzę z niezbadanych głębin. On był jednak... inny. Potrafił wpływać na wszelkie życie, jakie miało z nim styczność, na nieznaną wcześniej skalę. Dla korporacji to była żyła złota, choć nikt nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. - przełknął ślinę - Któregoś razu... obudził się na dobre. Skontaktował się ze mną... dziwne sny, dzikie potrzeby. Czułem się tak otumaniony, jak teraz ty pewnie się czujesz. Obiecał mi moc, siłę... Zgodziłem się - pokręcił głową - Wiem, nie powinienem. Ale moje myśli były już skażone, wypaczone. Wypuściłem dżina z butelki, nie bacząc na konsekwencje. Byłem pionkiem, ale ukradłem trochę tej mocy dla siebie. Rozdałem ją wielu ludziom; większość powariowała, nie uniosła ciężaru nowej wiedzy. Ty i Tara dostaliście ją przez przypadek: odnosząc rany na stacji. I przeżyliście... poniekąd - podniósł oczy na pilota; za szkłem okularów szkliły się łzy - Byłem... byłem głupi i słaby, wiem. Zrobiłem wiele złych rzeczy, wielu ludzi skrzywdziłem. Ale nie chciałem, naprawdę nie chciałem, by tak się to skończyło. - głowa opadła mu na pierś - Jesteś prawdopodobnie ostatnim człowiekiem, z którym rozmawiam. Wybaczysz mi... w imieniu ludzkości?
- Cóż...-
wzruszył ramionami Madsen.- Cała ludzkość jest taka. Dzieci we mgle. No dobra... Przekażę im ten cylinder. Tyle że nie wiem gdzie jest, ani gdzie ja fizycznie jestem. Ani jak dotrzeć od tego cylindra. Nie wspominając o opiekunach, których muszę zgubić po drodze.
- Cylinder jest na trzecim piętrze szpitala, tam gdzie Tara. W ostateczności wystarczy twoja krew z miejsca pierwotnego zakażenia symbiontem
- Malik wskazał ramię pilota - Jest dużo mniej wydajna... ale też zadziała. Zrób to. Proszę. To nasza jedyna szansa na wygranie tej nierównej walki... i wielka szansa dla ludzi. Może czując więcej, mając więcej empatii, będą też lepsi dla siebie samych? - spytał filozoficzne - Resztą się nie martw. Postaram się zamieszać nieco w głowach twoich stróżów... i delikatnie przywrócić Ci świadomość. - podniósł głowę i wyprostował się - Dziękuję, pilocie. Po prostu dziękuję. Przywróciłeś mi wiarę w to, że to wszystko nie było bez sensu...
Malik przymknął oczy; jego sylwetka nabrała dziwnego kontrastu do otaczającego ich krajobrazu, a Madsen doświadczył dziwnego pomieszania odczuć; częściowo czuł nadal plażę, ciepło i wodę, a z drugiej strony coraz wyraźniejsze stawało się wrażenie że leży na czymś twardym, a ktoś go dotyka. Obraz zaczął się powoli rozpadać, blaknąć jak na starej fotografii, łagodnie przechodząc w szarość.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-12-2014, 12:40   #90
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację

Agent wytrzymał spojrzenie Emisariusza. Wiedział jak sprawa wygląda, właśnie dokonał tego, co na Ziemi nosiło miano zbrodni wojennej. Przynajmniej dla prawników z Ziemi. JC rozumiał że obecność tak przedstawiciela GEO tak wysokiej rangi tutaj, na miejscu, znaczy że sytuacja jest jeszcze poważniejsza niż sądził.

- Zawsze lubię słuchać propozycji - zwrócił się do człowieka GEO. - A czy wasz ranny to nie przypadkiem pan Madsen? Widać wasza kuratela mu nie posłużyła. - nie mógł się powstrzymać przed wbiciem małej szpili.
- Jak najbardziej chciałbym aby włączył się do rozmowy. - kontynuował - Połóżcie go na ziemi i cofnijcie się o jakieś 10 kroków. Nasz medyk się nim zajmie. Zabierzcie także jego broń - dodał patrząc w oczy Emisariusza - pan i ja staniemy obok niego i sobie porozmawiamy.

W międzyczasie przez wszczepkę wysłał informację do Buźki i ludzi Maczety.
,,Może być ostro. Póki co gramy na spoko, ale bądźcie w gotowości walczyć i przyjść nam ze wsparciem"



- Oczywiście - człowiek GEO zrobił kilka kroków naprzód, a jego killteam wstecz. Madsen leżał teraz pomiędzy nim a JC; medyk natychmiast się nim zajął. Emisariusz dał się spokojnie przeszukać; miał przy sobie tylko krótki, kompozytowy nóż z ostrzem wyprofilowanym pod truciznę. Uśmiechnął się lekko.

- Podziwiam pańską zapobiegliwość, ale obawiam się, że jest bezowocna. Nie muszę nosić broni. To ja jestem bronią - stwierdził spokojnie, bez dumy czy przechwałek - Ale dla zdrowia psychicznego pańskich ludzi może mnie pan nawet zakuć. Proszę bardzo...

- Myślę że nastał czas na odpowiedzi. A więc co tu się dzieje? Co takiego było na Lewiatanie? Nowe narkotyki? Jakiś pasożyt zmieniający ludzkie zachowanie? Co w tym wszystkim robi GEO? I gdzie jest Tara Haloe? -JC lekko zatoczył łuk ręką wskazując na szpital, zabitych i całą wyspę.

- Zacznę od końca. Tara Haloe... raczej to, co z niej zostało, jest na trzecim piętrze szpitala. Tam, gdzie umieścili ją pańscy ludzie. Obawiam się, że trochę wyszła z formy - zaśmiał się sucho - Ale w zamian wiele zyskała. Wygląd to wszak sprawa drugorzędna - JC dostrzegł, jak przez twarz Emisariusza przechodzi lekka fala, jakby rysy zmieniały się w trakcie tego, jak mówił. Ten sam proces, choć wolniejszy, widać było pod obcisłą pianką - O to, co BioMin chciało uzyskać na Lewiatanie... proszę spytać przełożonych. Albo Malika Jonesa; nie wiem, co urodziło się w głowach korporacyjnych planistów... Choć pewnym etapem był środek pozwalający uzyskać bardzo szybki wzrost materii organicznej, szczególnie alg i tym podobnych. Niestety, miał pewne niesprawdzone efekty uboczne, jeśli chodzi o kontakt z ciałem... naukowym. Kilka innych prototypów; niestety, przepadły - kolejny paskudny uśmiech - A to co tam *było*... To złożona odpowiedź, panie Carter. Wierzy pan w anioły? - spytał nagle z zaciekawieniem.

JC cały czas analizował zachowanie rozmówcy. Zmiany twarzy utrudniały czytanie mimiki ale z samego tonu i zachowania mógł coś wydedukować. Jak na razie nie podobało mu się to co widział. Ten człowiek wiedział dużo, o wiele więcej niż agent, a w takiej sytuacji trzeba podwójnie rozważać każde jego słowo.
- Anioły? Trudno powiedzieć. Nie jestem specjalnie religijny, ale miło byłoby myśleć, że po śmierci czeka nas jakaś nagroda za dobre sprawowanie. Czemu pan pyta?
- Ciekawa interpretacja. Myślałem raczej o aniołach stróżach, mu'aqqibat, fravashi... Duchach, które strzegą nas od nieszczęścia. Pan...i ja jesteśmy ich skromnymi, ziemskimi odpowiednikami dla wielkich instytucji. To nie tylko praca, ale i misja. Nie cofniemy się przed niczym złym, by wyszło to na dobre. Prawda?
- uniósł brwi ironicznie - Potrafi sobie pan wyobrazić takich nieulękłych strażników... w skali całej planety?
- Jak rozumiem ma pan na myśli siebie? GEO w skali Ziemi? W końcu pańskie obowiązki są właśnie takie jak moje, tylko na większym obszarze. - JC uważnie obserwował zmiany zachodzące w ciele Emisariusza. Przez głowę przelatywały mu specyfikacje możliwych wszczepów bojowych które mogły dawać takie efekty. Choć ta lista była krótka, jej zawartość nie budziła optymizmu. Sam uruchomił przyspieszenie refleksu, starając się zapanować nad głosem i niewielkimi drganiami ciała.
- GEO nie kontroluje całej Ziemi... jeszcze - uśmiech - A na pewno nie kontroluje całego Posejdona. Nie, mam na myśli... byty, które potrafią objąć swoim umysłem. Anioły. Bogów. - zamilkł na chwilę, jakby ważył to słowo na języku - Obcych. Inteligentnych obcych. Co może zrobić ludzkość, kiedy otwiera się przed nią szansa na pierwszy kontakt z inną, żywą, myślącą i czującą rasą....?

- Spróbować się dogadać? Czy to właśnie to tutaj znaleziono? Obcy byli na Lewiatanie?

- Spróbować się dogadać?
- brwi funkcjonariusza uniosły się w udawanym zdziwieniu - Dział szkoleń nie przyłożył się do Pańskiej edukacji, panie Carter. - prychnął kilka razy - Nie; należy ukryć ten fakt przed wszystkimi, a następnie dokładnie zbadać to zjawisko, by wyciągnąć z niego jak najwięcej zysków dla korporacji. Tak właśnie wygląda "pierwszy kontakt" z czymś, co być może jest jedyną prócz nas rasą inteligentną... - utkwił oczy w JC - Nikt nie wie na pewno, czym... kim była przetrzymywana tam istota. Jedno jest pewne. Pogwałciliście zasady GEO w tak wielu miejscach i na taką skalę, że... Właściwe nieważne. Nie będę robił panu wykładów z prawa. Niemniej jednak *my* - podkreślił - Działamy zgodnie z duchem ustaw. Został pan skierowany do wyciszenia tej sprawy. Zna pan procedury i wiele sekretów BioMin... - zawiesił głos, nie kończąc zdania i pozostawiając resztę domysłowi agenta.

- I tutaj się pan myli. Skierowano mnie aby wyjaśnić sabotaż na Lewiatanie i ustalić co tam się stało. Moi przełożeni sami nie znali pełnego zakresu działań tej placówki. Co ciekawe, wyglądało na to że, w odróżnieniu od nich, GEO wiedziało wszystko doskonale. Od razu po katastrofie, po tym jak walczyliśmy z dziwnie dobrze wyposażonym sabotażystą, od razu groziliście nam wojną... a teraz, moim celem było odbicie Tary Haloe, a pan już wie że ,,coś z niej zostało". Jeśli można spytać, skąd takie dobre informacje? - tym razem agent zawiesił głos, patrząc uważnie na Emisariusza.
- A poza tym - dodał po chwili - to GEO przekazało Lewiatana dla BioMin. Po tym jak nagle ,,wyprowadzili się" z niego tubylcy, którzy mieli kontrolę nad stacją przez cały okres Upadku. Czy już wtedy wiedzieliście co tam było?
- Za samą chęć posiadania tych informacji powinienem był pana zabić -
stwierdził neutralnym tonem Emisariusz - Niemniej jednak moja misja dobiega końca, więc nie ma potrzeby mnożyć sekretów. Będę wymagał jednak od Pana pełnej współpracy. I zrozumienia - zastrzegł i wziął głęboki oddech - Jestem tu nieoficjalnie. Rada GEO na Posejdonie nie jest na bieżąco z moimi poczynaniami... Zostałem przysłany z Ziemi - centralne ciało wykonawcze GEO zaniepokoiło się wieściami z planety... głównie tym, co robi tutejsza reprezentacja. Potwierdza Pan ich i moje najgorsze przypuszczenia - tutejsi Emisariusze i Rada ukrywają wiele działań przed Ziemią i podejmują decyzje bez autoryzacji. Tak więc to nie "my" cokolwiek robiliśmy. To obecnie rządzący Posejdonem... pod szyldem GEO. Rozumie Pan delikatność sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy? To wszystko są przygotowania do autonomii planety i wprowadzenia rządów dyktatury. Rozprawa z korporacjami, do której daliście powód, to dla separatystów eliminacja wewnętrznego wroga. - westchnął - Wiem wiele, głównie z własnych obserwacji i nielegalnie zdobytych materiałów. Byłem na Lewiatanie przed eksplozją. Potrzebuję jednak więcej danych, by postawić tutejszą Radę przed sądem. Nie mam tu wielkiego wsparcia, działam pólegalnie i półjawnie. A każda zmarnowana minuta to krok do erupcji chaosu i bratobójczej wojny - wyciągnął rękę - Stanie pan po właściwej stronie?

- Emisariusze i Rada Posejdona ukrywają działania przed Ziemią, mówi pan. A może nie sami? Widział pan tych ludzi?- ignorując wyciągniętą rękę, JC zatoczył ręką łuk wskazując zabitych. - Oni zachowywali się dosłownie jak marionetki. W jaki sposób kontaktowano się z tym Obcym? Czy jest możliwe aby on lub oni wpływali na zachowanie ludzi?
- To bardziej niż pewne
- Emisariusz wskazał na nieprzytomnego mężczyznę - Ten człowiek jest tego przykładem. Został zarażony czymś co nazywamy "symbiontem" - substancją, organizmem... czymś co pozwala komunikować się z "obcymi". Podobnie jak tubylcy.. i te osoby tutaj. On akurat potrafił poniekąd walczyć z tym wpływem, ale komunikacja jest czasem zbyt jednostronna, bardziej przypominającą kontrolę. Ale tu nie wiem wiele więcej. Moje śledztwo dopiero nabiera rozpędu - zawahał się - Ale pana wnioski są niepokojąco... prawdziwe. Jeśli ten przewrót jest sterowany przez nich... jest gorzej, niż zakłada Ziemia.

-Tuż po incydencie na Lewiatanie ani on ani Tara nie mieli żadnego symbionta. Ale podejrzewamy że jedna z pielęgniarek na naszym statku pracowała dla GEO - JC skrzywił się wyraźnie - nagle dostaliśmy informacje o tym że stan Tary się pogorszył, kazałem przetransportować ją tutaj, do szpitala, bo nasze ambulatorium na łodzi nie mogło nic poradzić. Podczas przeszukiwania przypłynął do nas szeryf Starr i zaczął grozić wojną, po czym zabrał pana Madsena, który był w dużo lepszym stanie niż jest teraz. A gdy już podliczyliśmy ludzi okazało się że ,,pielęgniarka" Anna czy Anja zniknęła razem z nim. Więc to zapewne pod ,,opieką" Starra zetknął się z tym symbiontem. Pytanie co robimy dalej, jeśli BioMin chce tu odpalić atomówkę? Nie wiemy ile było tych istot, a wszechświat byłby zbyt piękny aby była tylko jedna. Atak jądrowy zniszczy wyspę i okolice, dowody które tu są, ale raczej nie zabije wszystkich Obcych. Nawet nie wiemy czy oni są w pobliżu. A więc co pan proponuje? Nie mamy nawet jak ogłosić ewakuacji wyspy, ani jak powstrzymać ataku. Uciekamy i zostawiamy wszystkich?.... I powtórzę pytanie, skąd pan wie o stanie Tary?
- Mam swoje źródła... - uciął dyskusję agent GEO- Szpital formalnie jest utrzymywany przez GEO, jak reszta infrastruktury pierwszej potrzeby na planecie...o czym wszyscy niemal zapominają. I tak. Oferuję panu bilet z tej dziury w bezpieczniejsze miejsce. Bilet dla jednej osoby, dodam. Czasem trzeba wycofać się z bezsensownej walki, by podjąć ją kiedy indziej, innymi środkami. Proszę podjąć decyzję. Zapewniam, że nie będzie zbytnio bolało. W końcu to tylko zmiana pracodawcy. - wzruszył ramionami. Za jego plecami kill-team komandosów ledwo dostrzegalnie zmienił pozycję z rozluźnionej na bardziej gotową.

JC spojrzał w oczy wysłannika GEO, analizując sytuację. Była szansa że nie wiedzieli o ludziach Maczety którzy razem z oddziałem Buźki mogli wziąć ich w krzyżowy ogień. Ale wielką niewiadomą był sam Emisariusz.
- Nie zostawię swoich ludziJC zrobił krok w tył - co wiedziałem, pan już wie. Ja też dowiedziałem się od pana ciekawych informacji. Proponuje rozejść się w zgodzie, pan do swojego transportu, ja do mojego. Jeśli uda nam się przeżyć, może spotkamy się w stolicy?
Pan Madsen właśnie się budzi. Może sam zdecydować z kim chciałby się udać.


W międzyczasie na wszczepce wysłał wiadomość do Buźki i Maczety:
,,Uwaga! Jeśli zaatakują, bierzemy ich w dwa ognie. Uważajcie na Emisariusza! Jeśli odpuszczą to ruszamy biegiem do łodzi. Nasza misja została anulowana.”


 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.
Prince_Iktorn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172