Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-06-2014, 00:50   #1
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
DIOGENES

Koniec amunicji. Azul potrząsnął głową. Niedobrze. Spokojnie dawali odpór spanikowanej tłuszczy, ale ile to miało jeszcze potrwać? Techkapłan spojrzał na pistolet w swojej dłoni, a potem na kable łączące trzewia ostatniego działającego terminalu z jego lewą ręką oraz ciałem. Czuł jak odpływa z niego energia potrzebna do podtrzymania maszynerii. Nie mogąc już strzelać po prostu skulił się koło terminala i pozwolił pozostałym działać, samemu skupiając się na tym co tylko on mógł zrobić w tym oddziale. On i tylko on.
Zamknął oczy i czekał na zwycięstwo towarzyszy.

***

- Tak. Tak. - mamrotał do siebie Azul kiedy terminal zaczął przekazywać mu odpowiedzi od Głównego Cogitatora okrętu.
Rozstawieni naokoło komandosi nie byli w stanie nawet zrozumieć co przeżywał teraz ich towarzysz. Jak dotąd nigdy Wyklep nie miał okazji komunikować się z tak potężnym Duchem Maszyny. Dla techkapłana z takich nizin jak on było to coś… niesamowitego i wspaniałego. Pomimo zmęczenia wszyscy mogli zobaczyć na jego twarzy uniesienie.
Techkapłan widział i słyszał to co pokazywał mu statek. Wydawał rozkazy i kierował jego systemy na dotychczasowych tubylców. Oglądał setkami oczu wizjerów jak renegaci byli mieleni przez jego volgicką fantazję, kiedy działka i systemy znajdowały się pod jego kontrolą. Wyciemnone pomieszczenia w których obrona automatyczna mordowała cały oddział zostawiając jednego wojaka, aby potem się schować jakby nic się nie stało, ogień supresyjny spychający malician w ramiona zagazowanych pomieszczeń… Azul nie pochodził z Fenksworldu, ale przesiąkł Volgiem, a Volg wyostrzał wyobraźnię, zabójcze instynkty i wszystko co przydawało się przy walce o własne życie. Wyklep czerpał całymi garściami z tego.
- Co on się cieszy jakby mu kto to i owo polerował? - mruknął jeden z komandosów do Badmana
- A cholera wie co tam mu te Duchy Maszyny robią…. - odparł Volgita ze wzruszeniem ramion.

***

Akcja na Diogenesie została zakończona, a Azul wyszedł z niej w pełni zadowolony. Oto zdołał nie tylko zgarnąć pochwały za akcję, ale również zdobyć niezły łup, który schował pod swoimi trybiarskimi szatami. Z takim sprzętem mógł spokojnie uderzać do ich regimentowego “logistyka”. Parę rzeczy postanowił zachować do swoich prac. Niewiele go jednak było. Słano go na front, a i Turbodiesel “się upominał o swoją sukę”, jakby to powiedzieli co bardziej złośliwi Volgici (nie żeby którykolwiek z nich złośliwy nie był). Nie raz chodziło o pomoc na wrakach statków, nie raz trzeba było robić szturm z desantem na tyły wroga. Nie raz też Azul ze zgrozą odkrywał jak bardzo nieprofesjonalnie wróg stosował prowizorkę. Nie to co on - on używał porządnej improwizacji. Choć trzeba przyznać, że i sam techkapłan raz ciężko przypłacił odstępowanie od sztywnych dogmatów swojej wiary.


AKCJA

Z pamiętnika Gwardzisty Roddy’ego “Wygrzewa” Ryana
Lokalizacja: maliciańskie zadupie, gdzieś koło wraku krążownika “Hamurabbi”
Czas: kurde zapomniałem
Z kim się bijemy: chaosyty i jakieś ich najemne suki

Zesłano nas tutaj zaledwie przedwczoraj, a już jest kiepsko. Zostałem wyznaczony do osłaniania Tryba Wyklepa, kiedy ten będzie naprawiał samojebne wieżyczki na wysuniętym okopie. Przytargał ze sobą nawet tego swojego serwitora co wygląda jak pomiot mutokoksa z nadmiarem złomu w kiszkach. Wczoraj przypuścili chaosyci atak… i cholera.. takich świrów nie widziałem dotąd. Biegną z pianą na ustach jak debile, a ci cwańsi używają ich jako tarcz. Teraz jest spokojnie, ale wszyscy siedzą wnerwieni jak na wyprawie w Głębiny…


***

- O kurwa… ile pyłu. Wygrzew! Trzymasz się Cycu?
- Zabieraj te łapska Trybie, to ja Briggs!
- Co ty tu robisz do ciężkiej cholery! To nie twój okop!
- Sza…!

Pył powoli opadł i dwójka wojaków mogła w końcu siebie dostrzec. Parę metrów dalej przykucnięty siedział Pienść nic sobie nie robiąc z rabanu jak to przystało na serwitora. Wygrzew leżał zaś z drugiej strony przyciskając do siebie swój karabin i rozglądając się dziko komu by wpierdolić.
Nagle tuż obok rozległ się straszliwy ryk jakiejś bestii. Wyklep chwycił z powrotem swój karabin plazmowy, spojrzał na Briggsa. Cadianin trochę się zdziwił skąd techkapłan zdobył tą broń. Szybko jednak sobie przypomniał że Volgici mieli swoje sposoby - głównie przez szabrowanie wrogich składów lub zdobywanie oręża na polu bitwy. Jedno jednak się gwardziście nie podobało… konstrukcja broni była dziwna. Nie to co widział u swoich towarzyszy z 412.
- Co się gapisz… zdobyczny… znalazłem na Diogenesie. - rzucił cicho Azul, po czym niespodziewanie wychylił się z okopu - Żryjcie plazmę! - ryknął.
Zostali wysłani tego dnia na front przeciw chaosytom. Ot dzień jak codzień. Jednak ten konkretny dzień poszedł bardzo nie tak. Okazało się że ktoś sprowadził na planetę xeno-najemników znanych powszechnie jako Kroot. Akurat tego dnia chaosyci posłali ich do walki, jakby zachowując ich na czarną godzinę. Mieli pecha - gnoje wypuścili ich dokładnie na odcinku na którym był Azul i jego znajomi. Jakimś jednak cudem xenos podkradając się do obozu i przypuszczając straszliwy w swojej sile i brutalności atak przeoczyli kilku skrytych w okopie wojaków. Przypadek? Nie sądzę… pomyślał Azul, raczej znak od Omnissiaha że czas zabrać się do roboty.
Szczęśliwym zrządzeniem losu obok nich nie przechodziła cała horda przeklętych xeno. Nieszczęściem przechodził ich wódz na wielkim bydlakowatym małpiszonie w towarzystwie psowatego pupila i jednego wojaka.
Strumień plazmy zalał zarówno wierzchowca jak i jego jeźdźca. Pozostali odskoczyli. Gwardziści mieli inicjatywę więc wykorzystali ją, aby zasypać przeciwników ogniem. Niestety krootowie okazali się piekielnie szybcy i zareagowali na zmianę sytuacji błyskawicznie atakując siedzących w okopie żołnierzy i zostawiając bydle zwane Krootoxem samemu sobie.
Obwieszony fetyszami xeno rzucił się na Azula zaś xeno-ogar na Briggsa. Wygrzew zdołał skosić serią drugiego kroota i ostrzelać wielką bestię która chyba nawet tego nie poczuła. W okopie zapanowało zamieszanie i brutalna walka wręcz. Wódz krootów i jego pupil walczyli zajadle raniąc poważnie imperialistów. Techkapłanowi przyszedł jednak z pomocą jego serwitor uderzając mechaniczną pięścią w pysk wrednego obcego, zaś Cadianinowi pomógł Ryan przywalając potężnego ciosa z kolby czworonogowi.
Walka trwała kilka chwil i dzięki współpracy udało się gwardzistom pokonać przeciwników. Wszyscy tutaj ucierpieli, zaś serwitor którego Azul zwykł nazywać Pienść leżał ostro pocharatany i chyba całkowicie nieaktywny. Wyklep jednak zdołał go pomścić chwytając serworamieniem Shapera, miażdżąc jego wychudzone cielsko i ciskając poza obręb okopu.
Wten jednak trójka śmiałków zdała sobie sprawę że zapomnieli o jeszcze jednym przeciwniku. Ze zgrozą obrócili się w kierunku z którego właśnie usłyszeli ryk i odgłos jakby walenia pięściami w bęben.

Rozszalała bestia zwana potocznie Krootoxem szarżowała na nich z wściekłością w kaprawych oczach. Imperialni już witali się z Imperatorem, kiedy zdarzyło się coś niezwykłego.
Ciężko uszkodzony Pienść wstał i rzucił się na bestię, która choć mogła spokojnie rozerwać serwitora musiała się jednak liczyć z jego wielką masą i posturą. Krootox całą swoją furię wyładował na cyber-słudze który bez słowa poddał się swojemu losowi dając szansę Gwardzistom na pokonanie przeciwnika… albo ucieczkę.
Jednak to drugie nie było opcją. Trójka imperialnych chwyciła za gnaty i otworzyła na bestię nawałnicę ognia. Krootox znów stanął w płomieniach wyjąc dziko i miotając się. Wygrzew oberwał jednego ciosa lecąc przez okop i uderzając o jego ścianę. Ledwie żyw próbował jeszcze strzelać do przeciwnika… taki to był z niego twardy volgita.
Azul widząc że ogień z ich broni niewiele daje zdecydował się na ryzykowny ruch. Doskoczył do wielkiej bestii i starając się unikać jej morderczych ciosów znów wprawił w ruch swoje serworamię, które siłą stali i hydrauliki, chwytało, szarpało i wykręcało co tylko znalazło się w jego zasięgu.
Po kilku przepełnionych adrenaliną chwilach mechaniczne kleszcze chwyciły za rozwartą paszczę Krootoxa i wyrwały ją z zawiasów z ochydnym chrupnięciem. Xeno zawył agonalnie i zwalił się na ziemię.
Trzech śmiałków spojrzało na masakrę jaka się tutaj rozegrała. Wygrzew splunął krwią i uśmiechnął się.
- Tak to się robi w Kopcu Volg. - rzekł z wielką satysfakcją po czym zaczął się śmiać.
Azul pokręcił głową prychnął po czym też zaśmiał się mechanicznym głosem. Briggs nie wiedząc co robić dołączył się do tego. Wygrali! A zanosiło się że bestia ich rozerwie. W przypływie euforii Wyklep skierował swój miotacz plazmy w niebo pod kątem, zawołał donośnie i nacisnął spust. Strumień błękitnej, żarzącej się substancji wystrzelił w widowiskowym pióropuszu…
Zaraz potem był błysk i ekspolozja.
Wygrzew patrzył z głupim wyrazem twarzy na powalonego Briggsa, który klął na czym świat stoi. Parę metrów dalej leżał dymiący Azul. Płyty pancerza z ręki i piersi zerwało odsłaniając ciało które zostało dotkliwie poparzone. Jego dłoń dalej ściskała rękojeść plazmówki - jedynej części jaka pozostała po zdobycznej broni techkapłana.

***

Otworzywszy oczy Wyklep wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze z płuc. Wszystko go paliło i swędziało. Stojący przy nim przypakowany sanitariusz zanotował coś w kapowniku. Azul mógłby przysiąc że był to kucharz z ich kompanii, ale nie był pewien. Wyświetlane przez okablowanie czaszkowe w ośrodkach mózgowych informacje trzymały się perfekcyjnie, ale sam obraz był rozmazany.
- Ten się obudził. Kurna… zachciało się bawienia plazmami. Nie to co za starych czasów, śrutówa i miotacz ognia. - mruknął medyk - W dupach się wszystkim poprzewracało przez to zaopatrzenie od żołnierzyków z poza sektora.
Azul opadł z powrotem na leżankę i znów kaszlnął. Mógłby przysiąc że z jego wydechem z grilla ulatuje mu czarny dym. W takich chwilach żałował że nie jest na misji z Sabotarum. Tam przynajmniej mieli normalną opiekę medyczną. Usłyszał jeszcze darcie się rzeźnika.
- Ej wy tam! Dawać nosze, kurwa, trzeba wypierdolić tego dziada do baraku dla przytomnych!
“Zero oręży na bazie z szabru” pomyślał Azul zanim jego mózg znów się wyłączył.

***

- Jak to jeszcze tydzień?
- Szefie Komisarzu… blizny nie są jeszcze w pełni wygojone. Rozchlapie się wam w połowie akcji Trybson jeden.
- To się go pozszywa! Oni z resztą to lubią. Faszerować mi go stymulantami, ubrać i ładować do Valkyrii, ale już!
- Tak, jest, sir!


***

Azul otworzył oczy pod wpływem orzeźwiającego i zdzierającego kaptur z hełmu wiatru… moment. Hełmu?
- No wreszczie się obudziła śpiąca królewna. - warknął Komisarz Stukov.
- Ta… est sir. - wymamrotał Azul
- Nie słyszę!
- Ser, jes, ser!
- syntetyczny głos Techkapłana brzmiał już wyraźniej.
Komisarz prychnął prawie rozbawiony i odwrócił się do wnętrza przedziału pilotów. Teraz dopiero Azul zrozumiał że jest w desantowcu. Pozostali komandosi spojrzeli na techkapłana z rozbawieniem.
- Gdzie lecimy? - spytał.
- Jak to gdzie… polować na Chaosytów. - odparł siedzący naprzeciw niego wojak.
Azul westchnął i jego głowa opadła na bok. Znów zasnął…

***

O tak ostatni rok był pełen atrakcji. Wyklep odebrał też ważną lekcję, aby swoje improwizacje czynić na sprawdzonych wzorcach rozdawanych gwardzistom. Jednak nie prędko dane mu było znów dostać do rąk własnych bardziej zaawansowany sprzęt.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-06-2014 o 00:58.
Stalowy jest offline  
Stary 21-06-2014, 00:51   #2
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
BAZA BĘKARTÓW HAXTESA

Z konsternacją Wyklep spojrzał na leżącego przed nim na stole warsztatowym gnata, a potem na jego właściciela. Lufa znów odesłał klienta do Wyklepa, aby ten naprawił coś co przypominało bękarta karabinu laserowego z orczą technologią. Techkapłan zmówił w binarnym serię przekleństw i postukał w korpus broni.
- I jak? Dacie radę Wujas? - spytał stojący przed nim młodzik, pewnie ledwie mający osiemnaście solarnych cykli za sobą.
- Po co? - warknął opryskliwie Wyklep - Ze złomu da się ukręcić broń, ale jakimś cudem ktoś to zdołał ukręcić z gówna. - przytoczył antyczną maksymę techkapłan.
- Znaczy nie dacie rady? - twarz niekumatego młokosa zrzedła do reszty.
Azul syknął z frustracji i przejechał dłonią po łysej glacy. Czarne jak węgiel oczy wpatrywały się w dzieciaka z mieszaniną gniewu i zrezygnowania. Czemu Lufa nie dał młokosowi od razu czegoś porządnego. Przecież to wstyd biegać z czymś czego nawet nie można nazwać złomem. To już nie były czasy Dawnego Volgu gdzie cokolwiek co może wystrzelić jest użyteczne. Tutaj potrzeba było czegoś co strzela mocno, celnie i zabija. Tak. Przede wszystkim zabija.
- Tym możesz sobie strzelać do muto-szczurów, ale nie kurna do heretyków. - rzekł techkapłan i zaczął wypisywać na pergaminie odpowiednie wytyczne po czym dał świstek młokosowi - Bierz. Idź z tym do kwatermistrza.
Kanciapa Wyklepa była czymś co stanowiło połączenie warsztatu, zbrojowni i biura spraw beznadziejnych… jeżeli chodzi o uzbrojenie. Bękarci Haxtesa od zawsze mieli pewne problemy z zaopatrzeniem. Pomimo patronatu błogosławionego Baraka Haxtesa Munitorum miało bardzo nisko na liście priorytetów nawet tak “szczególny” regiment Gwardii Imperialnej. Dlatego też Volgici z typową sobie zaradnością zaczęli odzyskiwać sprzęt z pól bitew, jak robili to od setek lat. Na szczęście dzięki zwiększeniu znaczenia Kopca regimenty Łowców Mutantów zaczęły zyskiwać porządniejszą kadrę niż zesłanych za bycie niewygodnymi oficerów, komisarzy, kapłanów oraz inne łatatajstwo. Ogólnie Volgici przestali być traktowani jako “karniacy”.
Pamiętał dobrze to wydarzenie. Pogrzeb bohatera - Agenta Tronu - sługi Imperium. Mawiano że dawniej był po prostu zwykłym skurwysynem, ale nawrócił się i w trakcie Bitwy o Volg sprawił, że wojska Fałszywego Świętego zostały rozbite w pył przez połączone siły gangów Kopca Śmierci. Z największego, najbardziej zatrutego i zapomnianego przez Imperatora zadupia w Calixis zaczęli awansować do statusu… jako takiego. Czy jakby to nazwać. Patrząc na plecy odchodzącego młodzika Azul zastanawiał się czy może właśnie ten młokos nie zostanie kiedyś też jakimś błogosławionym i tak jak Haxtes wiele lat temu nie zostanie złożony w krypcie w sarkofagu niesionym przez tłum, niczym starożytny barbarzyński wódz.
Azul stał jeszcze jakiś czas na progu swojej szopy zastanawiając się nad przyszłością Bękartów. Cierpienia jakie sprowadził na regiment Incydent z bitwy o Scintillę dalej odciskał swoje piętno. Było ich niewielu i musieli dbać o siebie nawzajem jeżeli chcieli dalej przetrwać. Taka była prawda. Myśląc o tym Azul splunął na ziemię i postukał pięścią w małą trójkątną tarczę z Cog Mechanicus przyczepioną na swoim lewym ramieniu jak zawsze to robiono na wspomnienie przeklętych Fizylierów z Scintilli, niech ich Głębiny pochłoną i Abominacje zeżrą. Możliwe że gdyby tu na Malice nie połączono ich z regimentem Cadian to już wszyscy by spływali rynsztokiem do Odmętu. Cadianie dawali szacunek i pozwalali na lepsze zaopatrzenie… ale też wprowadzali więcej dyscypliny. Nadal obie części nowego połączonego regimentu nie dogadywały się za bardzo, a i każdy trzymał się swojej strony obozu, ale cóż poradzić. Z czasem się wszystko ułoży… choć Cadianie, a Volgici wydawali się pochodzić z dwu różnych światów.
Prawdą jednak było również to że Azul przywiązał się do tej zgrai brudasów, zaklimatyzował i przyjął ich zwyczaje oraz kulturę. Pamiętał pierwsze lata na zesłaniu w Manufactorum pod Betonem, kiedy w otoczeniu hereteków starał się robić co był w stanie aby utrzymać prastare machiny na chodzie. Potem przybył Haxtes oraz Minixiopis i zaczęli robić porządki, a potem…
Jeszcze raz gładząc się po głowie Wyklep wrócił do środka swojej kanciapy. Pewnie niedługo znów będzie trzeba ją złożyć i przenieść. No trudno… chyba że znów zawoła go Turbodiesel i każę przejmować wraki okrętów. Swoją drogą to niezły numer był.
Wyklep spokojnie zasiadł do stołu warsztatowego i wrócił do pracy nad bronią. Nie zajmował się byle czym - jako jedyny w kompanii posiadał zdolności potrzebne do wykonania bardziej skomplikowanych modyfikacji oręża oraz naprawy co bardziej… zaawansowanych oręży, których swoją drogą wiele nie było. Heyron Azul nie miał pojęcia jak ten szaleniec Maverick zyskał Multimeltę… z pewnością musiał to załatwić ktoś na górze. Czegoś takiego nie dawno nikomu od początku Bękartów… a w końcu Azul był z nimi od samego początku.
Techkapłan oparł łokieć o blat i powrócił znów do wspomnień. Miał już cztery i pół dziesiątek cyklów solarnych. Przez kontakt ze skażeniami całkowicie wyłysiał co i tak nie rzucało się w oczy biorąc pod uwagę, że był ofiarą lekkiej mutacji powszechnej na planetach przemysłowych sprawiającej że skóra przybierała kolor ciemnopopielaty. Jego dolną połowę twarzy zastępował zwyczajowy techkapłański grill z wokoderem i jednostką respiracyjną. Prawdziwy klasyk, choć upierdliwy, bo trzeba było się odżywiać przy pomocy zastrzyków… i koktaili. Azul zawsze nosił przy sobie blenderek na wszelki wypadek. W końcu pomimo usunięcia szczęki nadal miał język oraz przewód pokarmowy. Wyklep zawsze uważał że nadmierna augmentacja przydarza się przede wszystkim tym którzy mają za dużo czasu, środków i władzy… a nie tym którzy ciężko pracują.
- Wyklep. Poczta do ciebie. - dobiegł go głos od wejścia - To chyba coś pilnego Tryb jebnięty na wierzch koperty.
Azul odwrócił się i ściągnął brwi w konsternacji. W progu stał kompanijny kurier - Drżący. Żołnierz skinął głową techkapłanowi i zostawił listy na krześle trzymającym drzwi i poszedł sobie. Wyklep podszedł szybko do wejścia i zamknął je po czym chwycił listy zapakowane w brązowawe koperty. Pierwsza to był list od Lufy z prośbą identyfikacji paru rzeczy jakie odzyskali z ostatniej bitwy jego chłopcy. Drugi i trzeci były wezwaniami do parku maszynowego - znów trzeba było brać się do naprawy Lemanów, a cadiańscy Trybowie potrzebowali pomocy. No i czwarty - ten o którym wspomniał Drżący. Azul przyjrzał się i pokręcił głową. Czerwona pieczęć z Cog Mechanicus. Ostrożnie otworzył kopertę. W środku znajdowała się nieduża Opus Machina wydłubana w mrocznym bursztynie. Przemysł domagał się natychmiastowego stawienia się w sztabie połączonego regimentu. Wyklep gdyby mógł zazgrzytałby zębami. Zamiast tego nacisnął przycisk na blenderze mieląc znajdujące się w środku kąski z wojskowych racji.

***

- Noś w końcu przywlókł swoje czerwone dupsko. - przywitał się Przemysł nie odwracając się od omnisiańskiego ołtarza na którym skręcał jakiś zaawansowany wichajster.

- Pieprz się. - rzucił standardowy odzew Wyklep - Czego chcesz, Przemysł? Znów szkarłaci nastąpili ci na szatę?
- Ty sobie kurwa nie żartuj Azul. Wiesz że krycie tego naszego majdanu bardziej męczy niż całodniowe zasuwanie w pojedynkę przy Chimerze-samoróbce. - odparł główny Wieszcz regimentu i odwrócił się na obrotowym krześle - Ciesz się że z tamtej plazmy nic nie zostało inaczej nawet silnik Lemana nie zagłuszyłby ich lamentu.
Mbutu “Przemysł” Veist był czarnoskórym olbrzymem o groźnej twarzy i spojrzeniu, które mówiło bardzo wyraźnie że rozmówca powinien pójść zapytać się o cokolwiek pyta kogokolwiek innego tylko nie Przemysła. Jego ciało było wzbogacone o sporą ilość różnorakiej bioniki, nie raz ulepszanej własnoręcznie. Oficjalnie pojawiał się zawsze w karmazynowych szatach, jednak prywatnie i w swoim warsztacie zrzucał ich górną połowę biorąc się do roboty jak zwykły kopcowy robol. Wszyscy wiedzieli że Veist wcześniej służył w Łowcach Mutantów jako pionier i spec od oblężeń, a że dla nowych regimentów brakowało odpowiedniego zaplecza technicznego został w trybie ekspresowym wyświęcony na techkapłana przyjmując implanty od jednego z hereteków z Manufactorum z Volg, który kipnął za niedotrzymywanie obowiązków. Ten “awans” sprawił że Przemysł stał się bardzo ponurym i nieprzyjemnym człowiekiem, który robił co mu kazano, ale kiedy nikt nie patrzył mu na ręce robił co chciał… czyli wykorzystywał przekazaną mu przez AdMech wiedzę według własnego widzimisię.
Azul uniósł brew i rzucił szefowi monetę z Opus Mechinum. Tamten złapał ją zręcznie masywnym mechanicznym ramieniem i schował w kieszeń swoich spodni.
- Dostałeś wiadomość. Z góry. Od jakiejś szychy. Nie wiem kto, co i jak, ale masz szczęście że akurat byłem z tamtymi fagasami na ceremoniale przy Lemanach. - rzekł Przemysł sięgając pod ołtarz i wyciągając z jakiejś skrytki data-slate - To zwraca uwagę. Wątpię, aby poczuli do nas większy respekt, ale na pewno zwróci to uwagę, a jak mówi stare przysłowie… im wyżej się wdrapiesz po Betonie tym będzie z ciebie mokrzejsza plama.
Nie słuchając tyrady przełożonego Wyklep otworzył wziął od niego nośnik pamięci i odpalił go. Pierwsze co pokazało się na wyświetlaczu to symbol Mechanicum oraz instrukcja obsługi czytnika DNA. To zabezpieczenie mówiło samo za siebie.
Symbol rozmył się kiedy Techkapłan przyłożył dłoń do burty urządzenia, a mikro-igły pobrały próbkę materiału genetycznego. Na ekranie pojawiła się wiadomość.

Witaj Wieszczu Napędu Azulu Heyronie

Cieszę się z decyzji którą podjąłem ponad dekadę temu, aby wesprzeć Ciebie w staraniach w pracy na rzecz Boga Maszyny. Jak widzę moja inwestycja okazała się słuszna, nie tylko przetrwałeś wiele lat wojen, lecz również zdołałeś awansować, nie mówiąc już o przyjęciu do elitarnej jednostki. Wierzę, że w ten sposób Twoje umiejętności jeszcze bardziej się przyczynią machinie wojennej Naszego Zgromadzenia jak i Imperium.
W dowód uznania oraz wsparcia dla Officio Sabotarum przyślemy Ci dar, którym chcę, abyś się zaopiekował i wykorzystał w czekających Cię bojach. Nie zawiedź nas.
Omnissiah z Tobą


Azul przesunął wzrok na prawy dolny róg wiadomości. Podpis sprawił że przeszedł go lodowaty dreszcz.

Magos Hadrak Minixiopis.

PS. Ładunek dotrze do Ciebie w odpowiednim czasie - najbliższa misja będzie niebezpieczna.


Napłynęły wspomnienia. Enigmatyczny wiekowy techkapłan który przybył razem z Haxtesem do Volg dziesięć lat temu. Azul bojąc się o własne życie pomógł mu najlepiej jak mógł, a ten odwdzięczył się ponad miarę, jednak techkapłan czuł że prędzej czy później będzie musiał zapłacić za szczodrość Magosa. Teraz zaś miał zostać czymś obdarowany. Jednak to co najbardziej niepokoiło Heyrona było użycie w paru miejscach liczby mnogiej. Znaczyło to tylko jedno… czas odpłaty nadchodził wielkimi krokami. Co miało też znaczyć wspomnienie o misji.
- No i co tam piszą, Cycu? - warknął Mbutu nazywając go tradycyjnym określeniem jakiego używano wobec młodszych wiekiem i rangą.
- Dawny znajomy się przypomniał. - rzekł Azul starając się zachować spokój - Mam nie rozrabiać. - dodał.
Przemysł pokręcił głową z paskudnym uśmiechem.
- No to się doigrałeś, jeżeli ktoś ominął tych tłumoków od Cadian. No nic. Tutaj ja nic nie pomogę.
- Nawet bym nie śmiał prosić.
- No to świetnie… nie wiem co tam porabiasz na tych wyjazdach i nic mi do tego, ale trzymaj łeb nisko, bo się oberwie mnie i pozostałym, że ciebie nie pilnujemy.

Na zewnątrz zaczął narastać huk. Azul wyjrzał przez jedno z okien. Na lądowisko właśnie siadała znajoma Valkyria.


TRANTY

Obóz Gwardii został już prawie całkowicie ustanowiony i lada godzina miał nastąpić wymarsz na pozycję. Azul doglądał wyładunku ostatnich skrzyń z zaopatrzeniem. Nie cierpiał w sumie serwitorów. Do Pienści się przyzwyczaił, ale nie darzył bohaterskiego serwosa sentymentem. Ani z takim pogadać, ani wypić, ani nic. Wyklep odhaczył kolejny punkt na data-slate i wskazał serwitorom gdzie maja zanieść skrzynie. Lista została zapełniona więc Wieszczu Napędu odwrócił się, aby podjąć kolejny transport.
Jednak po rampie zeszła jeszcze dwójka serwitorów niosąc wielką skrzynię. Towarzyszył im ochroniarz, a Azula przeszły ciarki.
Zarówno na skrzyni jak i naramienniku żołnierza widniał szkarłat Adeptus Mechanicus wraz z charakterystycznym symbolem.
Żołnierz odziany w pełen pancerz flak oraz szaty z charakterystycznymi wykończeniami dla AdMechu ze Świata Kuźni Synford. W ręku dzierżył szybkostrzelny karabin laserowy wzorca Minevra-Aegis. Wzrostem dorównywał Azulowi (który nie był wcale konusem). Widząc osobę postawioną wyżej w hierarchii żołnierz stanął na baczność mechanicznym ruchem, uniósł rękę i grzmotnął w napierśnik w salucie.
- Hypaspist Yovia Pax z ładunkiem dedykowanym dla Wieszcza Napędu Heyrona Azula. - Wyklep zdziwił się niezmiernie kiedy usłyszał kobiecy głos zza przyłbicy hełmu.
- To ja. - stwierdził krótko Azul starając się zachować zimną krew.
Skitarii złożyła techkapłanowi krótki ukłon.
- Zostałam przydzielona wam jako ochrona i wsparcie. - wyjaśniła żołnierka.
Zaprawdę wiele kosztowało Wyklepa zachowanie spokoju w tej sytuacji.

***

Wszystko zostało załatwione z dowództwem. Nikt nie oponował, acz drużyna Azula była zdziwiona pojawieniem się nowego wojownika AdMechu. Jeszcze jednak bardziej byli zdziwieni, kiedy zobaczyli jaką też przesyłkę dostał techkapłan.
Azul kroczył naprzód niczym stalowy kolos. Dosłownie. Lekki pancerz wspomagany - jeden z typowych w jakie wyposaża się starszych Wieszczów Napędu oddelegowanych do pomocy w Gwardii napawał zazdrością, ale też i zaciekawieniem nawet większym niż nowa znajoma techkapłana. Kto mógł obdarzyć go takim przywilejem? Czy dekada walki w jednym z najsłabiej zaopatrzonych regimentów to dostateczny staż, aby można było otrzymać coś takiego?
Dla samego Wyklepa to wszystko było podejrzane i nierealne. Rozebrał się przy namiocie, a serwitory ubrały go w pancerz wspomagany, szatę oraz cały ekwipunek. Normalnie jakbym był jakimś pieprzonym magosem, pomyślał Heyron. Przy wszystkim była cały czas Hypaspist Pax, która lustrowała otoczenie jakby pilnując czy ktoś nie jest zbyt ciekawski odnośnie jej “podopiecznego”. Azul nie wiedział co myśleć o swojej obstawie, jednak zdał sobie sprawę z jednego. Skitarii to upierdliwe mendy. Potężniejsze od zwykłego człowieka, ale jednak robiące zawsze to co im się każe co do joty. Nie zdziwiłby się gdyby Pax nie spała, nie jadła i nigdy nie odstępowała go na krok… nawet do kibla czy natrysku. Cholera. Ciekawe jak mocno jej wyprali mózg? Była z nizin czy też z próbówki? A może program doboru? Jak wiele miała w sobie żelaztwa? A może tylko modyfikacje genetyczne? Azul wiedział że oto będzie miał okazję osobiście się przekonać czy wszystko co pamiętał o Tech-Gwardii jest prawdą.
O skuteczności bojowej przyszło mu się przekonać bardzo szybko. Wyklep siał zniszczenie strzelając prawie z przyłożenia trójrurą i masakrując przeciwników swoimi przemysłowymi kleszczami. Yovia nie odstępowała go na krok ze śmiertelną precyzją dobierając ogień do sytuacji i posyłając przeciwnikom to krótkie to dłuższe serie, kiedy techkapłan pod jej opieką walczył i naprawiał.
Niestety nawet dodatkowa siła ognia nie pozwoliła oddziałowi obejść się bez strat. Komisarz Stukov w bohaterskim czynie zabrał ze sobą do grobu wrogiego lidera - przerośniętego mutanta z piłoostrzem. Azul podchodził dość neutralnie do komisarza, lecz był w stanie docenić ten akt poświęcenia. Wszak patron Bękartów dokonał tego samego mordując Kosmicznego Marine Chaosu praktycznie dekapitując hordę mutantów i heretyków na Maccabeus Quintus.


TWIERDZA KORKAR

Azul wiedział co to niepokój. Ostatnimi czasy nawiedzał go często. Niepokój i obawy. Otwarcie Krypty dla wojaków było przy tym jak osa przy toxszerszeniu. Dlatego też techkapłan postanowił się cieszyć z dostępu do zbrojowni. Szkoda mu było tylko tego, iż Pax nie dostała zgody na pobranie czegokolwiek, jednak po tym co widział Azul nie było to konieczne. Cała sprawa z ochroną wyglądała mu podejrzanie. Czuł podstęp i szpicę, jednak z drugiej strony jego “sponsor” wiedział zapewne o nim znacznie więcej niż mogło się Volg-Trybowi zdawać. Teraz stojąc pod ścianą w pokoju odpraw ubrany w szkarłat miał pierwszy raz okazję wyraźnie przyjrzeć się swojej “obrończyni”, okrytej podobnymi szatami co on. Oboje byli tego samego wzrostu, lecz różnili się znacząco wyglądem. Azul miał ciemnopopielatą skórę i czarne jak węgle oczy bez konkretnego wyrazu. Jego głowa była całkiem łysa, twarz dość łagodna, zaś dolną szczękę i część górnej wymieniono mu na klasyczny techkapłański grill z oddycharką i wokoderem. Kobieta natomiast miała bladą twarz o ostrych rysach, krótko przystrzyżone białe włosy i ostre, wiecznie czujne czerwone oczy. Pomimo szaty dało się poznać, że jak każdy Tech-Gwardzista miała sylwetkę będącą efektem morderczego treningu od najmłodszych lat. Zagadką pozostawało cóż za czary techkapłani uczynili że kobieta wyrosła jak góra. Heyron odznaczał się również dużą posturą, jednak bez wątpienia była ona wynikiem augmentacji korpusu niezbędnych do podtrzymywania ciężkich mechadendrytów. Ciekawe jakie zostanie jej nadane przezwisko kiedy Wyklep pojawi się razem z nią pośród Volgitów?

Kiedy przyszła jego kolej Wieszczu skinął nieznacznie głową.

- Heyron Azul. Wieszcz Napędu z 405. Łowców Mutantów z Volg. - rzekł

Stojąca obok Pax wyprężyła się i przyłożyła pięść do piersi w salucie.

- Yovia Pax. Hypaspist. 5. Kohorta, 2. Legion z Synford. - powiedziała stanowczo bardzo podobnie jak Mordianka.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 21-06-2014 o 00:56.
Stalowy jest offline  
Stary 18-06-2014, 21:54   #3
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Maverick z Heberem mieli, przez ostatni rok, chyba więcej czasu wolnego niż od samego początku służby. Spędzili go solidarnie i systematycznie się opierdalając. Grając w rzutki, pijąc niebotyczne ilości alkoholu (i deprawując resztę ekipy), zbierając regularny opierdol i odwalając dyscyplinarki za to picie, a chwilami nawet czytając książki. Nie podręczniki czy kodeksy mówiące o tym jak walczyć. Ale zwykłe książki pisane po to aby czytelnik miał z nich przyjemność.

~ * ~

- Maverick?
- Tak, BADman? - zapytał Jonnathan przeprowadzając rytuał proszący laskarabin by raczył się łaskawie nie zacinać podczas walki na czterdziestej drugiej sztuce broni.
- Warto było?
Bale spojrzał na dwie skrzynie pełne kolejnych sztuk broni. Robota na kolejne dwa dni. Dosłownie. Przyjmując, że sumarycznie na posiłki poświęcą półgodziny dziennie i będą spać po cztery godziny.
- Tak - kiwną głową uśmiechając i wspomniał tę hulankę którą urządzili, a przede wszystkim epicki biust tej gwardzistki którą zbałamucił metodą “na moją maleńką”, skromnie przytakując na zachwyty Hebera tyczące się zdolności jego multimelty i jego własnych umiejętności wysadzania w powietrze co mu się tylko spodoba, na końcu “dając się namówić” na małą demonstrację. Wymknęli się na złomowisko znajdujące się milę za bazą. Tam Maverick wynalazł czołg przedziurawiony na wylot rakietą krak. Oczywiście fala termiczna wysadziła przy tym zmagazynowaną amunicję i paliwo, niszcząc w środku wszystko, zostawiając samą spękaną skorupę pancerza, z której niewiele dało się zrobić. Maverick wyciągnął detsznur.
- Prosił bym was abyście stanęli gdzieś tam.
- Ale wtedy nie…
- Monique - przerwał jej Heber - artyści nie lubią jak patrzy się im na ręce. A przynajmniej ten tu nie lubi. Dajmu mu chwilę, to nie zajmie długo, a efekt jest warty poczekania. Kiedy byłem… - i zagadał ją, nie dając się kobiecie nudzić przez te dziesięć minut gdy Maverick darł detsznur, przyklejał go do płyty, rozwijał na cieńsze zwitki dla ograniczenia mocy.
- Gotowe! - zakomunikował - duchy maszyny poinstruowane, trzydzieści sekund.
Całą trójka zajęła miejsce z ktrórego mogli bezpiecznie obserwować. Na zczerniałym pancerzu nie było widać detsznura, więc nie można było się domyśleć co Jonnathan zmajstrował.
- Trzy… dwa… jeden…
Cisza. Dosyć niezręczna należy dodać.
Maverick zmrużył oczy. Wycelował palcem w czołg.
- Bang - zostało wypowiedziane w tym samym momencie gdy detsznur eksplodował głucha, płonąc magnezowo, zbyt jasno by można było dostrzec kształt. Maverick płynnie przeszedł z “pistoletu” do gestu dłoni jak by przywoływał coś i w tym momencie ładunek kinetyczny, założony pod pancerzem, wyrzucił wypalony kształt im dwa metry pod nogi. Monique otworzyłą szerzej oczy widząc jarzącą się na biało i czerwono imperialną aquilę. Dosyć toporną, ale jednak jak na technikę wykonania chwalącą się niewiarygodną ilością szczegółów. Miała wszystkie sześć szponów, oko w jednej głowie, zaznaczone były pióra. Heber wtedy się subtelnie wycofał, jak na dobrego skrzydłowego przystało.
Metoda działała w mniej więcej czterech na dziesięć przypadków. Siedmiu gdy stosowano ją na kobietach z Volgu.

- Następnym razem to ty mi pomagasz wyrwać sobie kogoś na noc.
- Oczywiście, wypatrzyłeś sobie ofiarę?
- Zaraz ciebie przerobię na ofiarę - pogroził mu Heber szmatką namoczoną w świętych smarach.
- Dobra, dobra. To wypatrzyłeś czy nie? Jeśli mam zacząć urabiać cel muszę wiedzieć o kogo chodzi.
- Widziałeś tę rudą z pieprzykiem w okolicach ucha? Taka w niebieskim bezrękawiniku. Cały wieczór zalecała się do takiego przypakowanego blondasa, co ją ignorował.
- Yep. Sasha, chyba, się nazywała.
- Nie ważne. Popytałem i wiem, że Nathaniel gra dla mojej drużyny, on jest mój następnym razem.

~ * ~

Maverick przybył na odprawę i gdy dostrzegł ‘świeże mięso’ uniósł brew z uznaniem. Raz, że wreszcie mieli kobietę w bezpośredniej drużynie (niech to ork kopnie, Volgitom wolno mieć dziwne priorytety i cieszyć się z możliwości klepania ślicznych pośladków). Ale gdyby mógł to uniósł by brew jeszcze wyżej dopiero gdy dostrzegł Davy’ego Engela.
- Ja chyba znam mordę tego chłystka.
- Chyba to ci między uszami brakuje co nieco. Hasło: Grediański Blitz.
Heber natychmiast się wyprostował, otwierając szerzej oczy.
- TEN Davy Engel?
- Tak, matole, to ten Davy Engel.
Teraz Heber zrozumiał i zobaczył przed sobą nie byle gwardzistę o posturze wydającej się wręcz wiotką komuś kto wychował się na Volgu, ale młodego oficera, szybko pnącego się po szczeblach. Jeden za drugim. Dostrzegł ordery przypięte do piersi i szarże na ramionach. Za oddanie, za dokonania, za dowodzenie i kilka za udział w większych kampaniach. Spojrzenie miał zimne, a pozycja, choć na półbaczność, miała skazę. Widać było, że ciężar opiera na prawej nodze, z uwagi na starą kontuzję, gdy odłamek rozwalił mu kolana, odrywając rzepkę kolanową. To co wyczyniał z Kalebem, na polu bitwy, rosło do legend. Podobno Engel potrafił pokierować Delgado tak by ten zestrzelił raketowego chopca w locie nawet go nie widząc. Ludzie szli za nim w ogień i wychodzili z tego ognia zwycięsko, nawet gdy oczekiwano od nich jedynie spowolnienia pochodu. Kilka mięsięcy temu otrzymał autoryzację na wzywanie ostrzału orbitalnego i dowództwo, niemal od razu, pogratulowało sobie tej decyzji. Wezwał go kilukrotnie i za każdym razem efekty albo odwracały szale zwycięstwa na stronę gwardii, albo pieczętowały zwycięstwo. Głośno się o nim zrobiło po starciu z chaosem w sektorze Cadiańskim.

~ * ~

Defiler pojawił się prawie, że znikąd. Ziemia się zapadła, a spod niej wylazło to monstrum. Gwardziści walczyli dzielnie przez kolejne trzydzieści sekund, zalewając go wiązkami laserowymi, krakgranatami i rakietami, ale defilera wspierała piechota heretyków, wraz z kilkoma zdrazieckimi astartes i jednym czarnoksiężnikiem. Po tych trzudziestu sekundach padł rozkaz odwrotu. Potrzebny był ciężki sprzęt. Operator multimelty zginął przed kilkoma minutami, ciężkie wsparcie miało dopiero nadciągnąć.
- Do wszystkich jednostek, wycofać się na upatrzone pozycje - grzmiały zintegrowane voxy, a polecenie zostało wykonane. Ruchem taktycznym gwardziści się wycofywali z ruin fabryki, z której zostały tylko szczątki ścian zewnętrznych..
- Davy, nie słyszałeś? - zapytał Kaleb na prywatnym paśmie voxu - Mamy się wycofać.
- Cicho bądź - uciszył go - Zero jeden pięć trzy, jeden jeden dwa pięć.
W niebo wzniósł się granat moździerzowy. Poszybował klasycznym łukiem i spadł na głowy oddziałowi heretyków znajdujących się mniej więcej na godzinie pierwszej i sto metrów od Davyego.
Wszyscy pobliscy wrogowie padli na ziemię, szukając osłony, gdy okazało się, że ktoś jeszcze walczy na poważnie. Davy siedziałw oknie na piętrze, dostał się tu na linie, bo schody już żadne nie prowadziły do tego miejsca. Myślał, analizował. Zbierał dane.
- Trzy cztery trzy pięć. Siedem zero cztery.
Kolejny granat. Tym razem w okolicach jedenastej - dwunastej, koło siedemdziesięciu pięciu metrów od niego. Kolejne ofiary, nie mogące dostrzec swego oprawcy. Do czasu. Gdy zbliżyli się na pięćdziesiąt metrów dojrzeli Davy’ego w opknie. Zasypali go gradem kul, jednak ten to zignorował, ufając w skuteczność kamiennej osłony. Gdy przez okno przeleciałgranat nawet się nim nie przejął. Wiedział, że nie zleci i bezpiecznie eksploduje na parterze, a to defiler był prawdziwym zagrożeniem.
- Baza. Proszę o wsparcie Avalonu na pozycję… - podał bardzo dokładne koordynaty i schował się całkowicie za ścianą. Nie miał już gdzie uciekać. Oddziały osłaniające odwrót już się wycofały.
- Dziewięć zero zero. Pięć pięć.
Kalebowi bardzo nie podobały się te koordynaty. Były zbyt blisko pozycji Davy’ego, ale nie zamierzał podważać jego oceny. Nie był tam. Siedział bezpieczny, ponad sto metrów dalej, skryty za wielkim głazem i pod camopłaszczem. Błyskwicznie poprzekręcał poziomą i pionową korbkę na moździerza, nakierowyjąc go by trafił dokładnie w podane koordynaty. Nieco ponad pięć metrów wprost na prawo od Engela.
Granat przeciął powietrze. Wzniósł się ponad pole bitwy na kształt samej śmierci, niosąc wrogom zagładę. Przeleciał nad wyschniętym korytem rzeki, szeroką na ponad dwadzieścia metrów zniszczoną autostradą, przeleciał na zewnętrznym murem ruin fabryki i spadł podmiędzy trzech kultystów Ojca Rozkładu, właśnie wchodzących do środka, skąd mogli by ostrzelać Davy’ego. W powietrzu rozniósłsię obrzydliwy odór rozkładu gdy ich ciała zostały rozerwane, ale nie przeszkadzał on Davy’emu, bo właśnie dotarł jego uszy wizg, podobny do tego który wydał granat, ale znacznie głośniejszy. Nadlatywał pocisk dalekozasięgowy ziemia-ziemia. Podporucznik Engel musiał wytęrzyć wszystkie siły by nie spojrzeć przez okno… ostatecznie i tak nie dał rady. Wychylił się i aż zakrzyknął z radości widząc, że defiler jest niemal dokładnie tam gdzie przewidział.
Pocisk mikrojądrowy Avalon był nie do powstrzymania. Uderzył i ekplodował, oślepiając Davy’ego żarem stu słońc. Schował się, zakrył uszy i otworzył szeroko usta w okrzyku by uchronić swe ciało i uszy przed falą uderzeniową która przetoczyła się po polu bitwy.
Gdy znów wyjrzał dostrzegł na wpół odparowane, na wpół roztopione i płonące szczątki defilera.
- Dowództwo, tu podporucznik Davy Engel. Defiler znisczony, powtarzam. Defiler trafiony bezpośrednio Avalonem. Efekt: totalna destrukcja. Oddziały wroga w rozsypce, ale chyba się zbierają - na chwilę przełączył się na fale Kaleba - Trzy trzy pięć zero, jeden jeden dwa pięć - kolejny granat przeciął niebo trafiając jednego z ocalałych, utrudniając przegrupowanie się
- Davy? Co ty tam robisz, pokurczu, miałeś się wycofać.
- Potwierdzam, jednak wróg mnie oskrzydlił, a dostrzegłem szansę którą wykorzystałem. Proszę o wpsarcie, wrogowie się przegrupowują. Trzech upadłych aniołów wymusza opanowanie w oddziałach. Zaraz ponowią zaatakują. Ich lewa flanka jest nie kryta. Sugeruję wysłać taurosy, zdążą dotrzeć nim wrogowie się opanują.
- Niech cię, Davy, sam Imperator kopnie. Nie daj się zabić, wracamy do akcji, taurosy już jadą.

~ * ~

Od tego momentu jego imię stało się znane i powoli obrastało legendą. Nie był pierwszy aspirującym bohaterem gwardii i nie był też jedynym aktualnie istniejącym (prawdę mówiąc przy bilionach gwardzistów w galaktyce, był jednym z bardzo wielu, ale on akurat był znany w okolicach) i bardzo prawdopodobne, że zginie na długo nim zapracuje sobie by jego imię zapamiętano na dłużej niż pokolenie, ale nie przeszkadzało mu to wykonywać swoich obowiązków najlepiej jak umiał.

Gdy przyszło pora by się przedstawić z nowy oddziałem wstał na baczność, na tyle na ile pozwalała mu kontuzja kolana, zaplatając dłonie na krzyżu. Porucznik Matchek przejęła inicjatywę i pierwsza się przestawiła, jako, że byli równi stopniem nie przeszkadzało mu to ani trochę.
- Porucznik Davy Engel - powiedział powoli
- I Kapral Kaleb Delgado - dodał kamrat.
- Czterysta dwunasty regiment Cadii. Witajcie bracia. Czytałem raporty z waszych poczynań na Diogenesie i nie tylko. Osiągnęliście bardzo wiele, więcej niż można by się spodziewać po przewadze liczebnej wroga. Sądzę, że będzie nam się dobrze współpracowało. Pozwólcie, że przełożę resztę nieoficjalnego przywitania na moment gdy udamy się do kantyny. Oczekuję, że przepijecie mój żołd- uśmiechnął się z zawadiacką nutą, po czym usiadł z powrotem na krześle.
 
Arvelus jest offline  
Stary 19-06-2014, 04:17   #4
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Sztab 412 RIG


Mężczyźni i kobiety w oficerskich mundurach Gwardii z oznaczeniami 412 jej Regimentu milczeli czekając na werdykt dowódcy. W końcu on przemówił.

-Ach ta wojna... Zawsze potrafi nas czymś zaskoczyc prawda? - spytał choć było widać, że nie oczekuje odpowiedzi to i jej się nie doczekał. Znów milczał chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W końcu odezwał się do podwładnych ponownie. Wpatrywał się w mapę. Puścił odtwarzanie jeszcze raz. Sytuacja zacżęła się od początku. Początkowo stabilne niebieskie, ciągłe linie sił imperialnych ciągnęły się spokojnie na mapie. Naprzeciw im biegły równie spokojnie i równolegle do nich czerwone linie przeciwników. Tak jeszcze było niecałe dwa dni temu zanim zaczęło się "to". Czyli to co mieli teraz.

A "to" oznaczało całkowiecie niespodziewaną ofensywę połączonych sił Malicjan wspartych przez Arcywroga i to w zadziwiająco dużej liczbie. Zwłaszcza w wojskach technicznych. Jak się wywiadowi i rozpoznaniu udało ominąć tak silne zgrupowanie wojsk to na tą chwilę nikt nie wiedział. I na tą chwilę nie było to istotne. Mleko już zostało rozlane.

Na mapie widać było jak za niebieskimi liniami pojawia się kilka czerwonych wysepek. Część znaczników Niebieskich dostało sygnaturowanych "?". W kilku miejscach zostały zniknęły w ogóle. Na mapie wyglądąło to cicho i spokojnie. Ot część niebieskich znaczków zniknęła lub cofnęła się w głab terytorium "Niebieskich" a ich miejsce zajęły czerwone znaczki. Ależ to proste jest na tej mapie...

W praktyce oznaczało to całkowity chaos na tym terenie. Wroga ofensywa zaczęła się nagle od bombardowania artyleryjskiego i lotniczego. Wrogowi pod wyjątkowo silną osłoną własnych baterii przeciwlotniczych i własnych sił powietrznych udało się wywalczyć całkowitą dominację w powietrzu na tym odcinku frontu. Wykorzystał to natychmiast wysyłając desanty do opanowania imperialnych lotnisk co ostatecznie przypieczętowało jego władztwo w powietrzu w tym rejonie. Co więcej desant wykonały elitarne siły wroga ale natychmiast po wylądowaniu i opanowaniu tych obiektów zaczęły się wahadłowe loty z dosyłanymi posiłkami złożonych głównie z Malicjan. W efekcie te przyczółki stopniowo powiększały się. Do tego doszedł wzmożony ruch wszelakich nierozbitych jeszcze grup partyzanckich, sabotażystów, maruderów, dezerterów, rabusiów czy wszelakiego tałatajstwa które prawdopodobnie czekało na ten moment bo nagle wszyscy byli gotowi do działania.

Do tego włączyły się od początku reguralne siły Arcywroga. Na kluczowych odcinkach stężenie artylerii i ataków z powietrza było tak wielkie, że okopy i bunkry czy ziemianki były często po prostu rozszarpywane wraz ze swą żywą załogą lub zasypywane ziemią. Resztki które zostały były zbyt rozbite, zaskoczone i oszołomione by stawić sensowny opór. Zwłaszcza, że stężenie atakujących było proporcjonalne do wcześniejszego ostrzału.

Znaczna część sił Imperialnych została nie ruszona lub w niewielkim stopniu. jednak stając przed wyborem czy dać się okrążyć czy się wycofać podejmowały różne decyzje a decyzje ze Sztabu początkowo słabo się orientującemu w prawdziwym rozmiarze ofensywy niekoniecznie pomagały w sytuacji. W efekcie siły pancerne i zmotoryzowane wroga odcinały je od zaplecza wdzierając się głebokim klinem w linie Niebieskich. A gdy przbiły się przez linie frontu napotykały najczęściej głebokie zaplecze swego najczęsciej nieprzygotowanego do obrony przeciwnika. Rolowały, zajmowały lub niszczyły kolejne linie improwizowanej obrony, bazy, lotniska, magazyny, szpitale i tego typu ciekawe obiekty pogłebiając szok i zaskoczenie Imperialnych.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Po pierwszych zaskakujących 24 h rozpoznano już zagrożenie i wydano odpowiednie rozkazy. Zorganizowano obronę, przegupowano i ufortyfikowano niezdobyte jeszcze miejsca. Zaczęły się zgłaszać oddziały które przebiły się z okrązenia lub w końcu po prostu udało się nawiązać łączność. Wróg wciąż miał przewagę i inicjatywę ale obrona Imperium tężała prawie z każdą godziną. Co więcej skierowano posiłki z innych frontów i rezerw Naczelnego Dowódctwa a siły powietrzne i kosmiczne przystąpiły do kontrataku. Na wysuniętych i wciąż poruszajacych się wrogich czołówkach pancernych nie miał on już takiej kumulacji środków obrony przeciwlotniczej jak jeszcze 24 h wcześniej. No i teraz Imperialni mogli wybierać miejca ataku więc uzyskać choć częściową równowagę czy przewagę.

Zanim jednak posiłki dotrą na miejsce i wejdą do akcji potrzeba było czasu. A oni tu na miejscu wciąż byli tą słabszą stroną nawet jeśli strategicznie mieli przewagę. Potrzebowali czegoś by przetrwać do czasu nadejścia odsieczy.

-Możemy tego dokonać. Mamy naprzeciw siebie kontyngent wrogich wojsk zmotoryzowanych w sile regimetnu. W rezerwie mają batalion pancerny który szachuje nasze ruchy. Jeśli zwiążemy się walką z tym regimentem ich pancerniacy zrolują nas. Będziemy musieli przerwać natarcie albo nawet się wycofać. Potrzebujemy przełomu. - podsumował pułkownik Rush zarówni wnioski swoich sztabowców jak i własną ocenę sytuacji.

- A nasze lotnictwo sir? - spytał ktos z zebranych.

- Nasze lotnictwo ma inne priorytety. - odrzekł cicho dowódca.

- A nasze siły pancerne? - spytał znowu ktos inny.

- Jadą. Ale może ich zwiadowcy dotrą tu w ciągu 24 h. Siły główne nastepne 24 - 36 h później. O ile się nic nie opóźnie i w międzyczasie nie zostaną skierowani gdzie indziej. - wzruszył filozoficznie ramionami szef.

- A nasza artyleria? - pułkownik skrzywił się słysząc pytanie.

- Nasza pułkowa artyleria prawie się wystrzelała z amunicji. Okoliczne magazyny zostały zniszczone lub przejęte przez wroga. Mamy tyle co na 15 minutową nawałę wstepną plus trochę na czarną godzinę. To wszystko. - tym razem odpowiedział major odpowiedzialny za pułkową artylerię.

- A dalekosiężna artyleria panie pułkowniku? - padło kolejne pytanie.

- No... To byłoby jakieś wyjscie. Jesteśmy w zasięgu ich ognia i mamy z nimi łaczność. Myślę, że nawet byśmy dostali przydział. Ale oni potrzebują namiaru a nie mamy im go jak dostarczyć. Możemy jedynie zgadywać gdzie są ich głebokourzutowane pozycje i reagować na bierząco. A natarcie terzeba zacząć zgodnie z rozkazem o świcie. Mamy związać walką siły wroga by nie mógł przerzucić rezerw gdzie indziej. - skwitował wszytko z pochmurną miną ich szef.

- Możemy przecież wysłać obserwatorów artyleryjskich... - zaproponował ktoś niepewnie. Zapewnie dowódca znał tą możliwość więc pewnie z jakiegoś powodu nie unzał ją za wartą realizacji.

- Możemy. I zrobiliśmy to. W ciągu ostatnich 12 h wysłaliśmy trzy fale obserwatorów po cztery grupy każda. W różnych odcinkach naszego odcinka. Większość nie przebiła się przez linię frontu i albo została rozbita albo pojmana albo wróciła do nas. Ci którym się udało straciliśmy łączność zaanim zdążyli podać jakiekolwiek koordynaty. Nie dziwię się. To są obserwatorzy a nie zwiadowcy. Nawet jak się komuś uda prześlizgnąć to łapią go zaraz potem. Poza tym już ich mi została tylko garstka i nie mam zamiaru ich tracić bezużytecznie. Lepiej przydadzą się na miejscu. Poza tym kontrwywiad donosi, że ten odcinek zdążył już nabrać metki "przeklętego" czy takiego z którego się nie wraca nawet wśród zwiadowców. Oczywiście zajeto sie przywróceniem dyscypliny ale biorąc pod uwagę czas jaki nam pozostał obawiam się, że możemy liczyć tylko na płytki zwiad pierwszej, może drugiej linii. Na potrzeby Basilisków to zdecydowanie mało efektywne rozwiązanie. - rzekł pułkownik choć widac było, że nie jest zadowolony z takiej decyzji.

- Z całym szacunkiem panie pułkowniku ale myślę, że mam na tą okazję człowieka. - rzekł milczący dotąd komisarz Stokov. Wszyscy nagle zwrócili się ku niemu, łącznie z lodowatym spojrzeniem samego pułkownika.

- Kto to taki? Obserwator? - spytał po chwili milczenia szef. Stokov wraz ze swym oddziałem wyróżnił się podczas pierwszej fazy zdobywania wraków na tej planecie to i zyskał w oczach otoczenia. Nie był juz tylko jednym z wielu komisarzy. Był komisarzem który na czele swego oddziału wykonał śmiały, praktycznie samotny rajd przez cały wrak "Diogenesa" pomagając zneutralizować jego obronę, oraz w całkowitym oderwaniu się od sił głównych, samodzielnie zdobywając mostek i likwidując od ręki jego samozwańczego heretyckiego kapitana który był miejscową legendą. Ta operacja już teraz miał swych nowych bohaterów ale Stokov wyróżniał się nawet na tle nich. Dlatego gdy sie odzywał słuchano go.

- Nie panie pułkowniku. Ale sam pan zobaczy, mam tu jego akta panie pułkowniku. - podszedł do stołu i uruchomił holoczytnik. Po chwili ukazała się potrzebna kartoteka. Dzięki holo mogli ją przeglądać wszyscy w sztabie.

- Jaja sobie robicie komisarzu? Przecież to nie jest żaden obserwator! Ani nawet zwiadowca! Nie słyszeliście o co pan pułkownik pyta? O zwiadowcę albo obserwtora który umiałby się przedrzeć na zaplecze wroga i przęzyć na tyle długo by podać koordynaty dla Basilisków! To co pan proponuje to sa jakieś kpiny z autorytetu Gwardii Imperialnej panie komisarzu! - wyrzygał swoją zazdrość i złośliwość kapitan i adiutant pułkownika znany w oklicy dupowłaz i lizus. Ponoć nawet sam Szef za nim nie przepadał.

- Spokojnie panie majorze. Skoro komisarz Stokov mówi, że ma kogoś to sprawdźmy co to za jeden. Tu w aktach stoi, że był z komisarzem na Diogenesie więc to musi być ktoś wart uwagi. Sprowadź go komisarzu. - rzekł uspakajającym tonem Rush. Zarówno kapitan jak i komisarz krzyknęli dziarskie "tak jest" i poszli wykonać swoje polecenia.





Kaarel i Titus - koszary i baza 412 RIG



Kaarel zerknął czujnie kto wpadł do sali. Gdy okazało się, że to jego kumpel Titus, wrócił do czyszczenia broni i psalmu pomagającego skupić myśli na tej czynności.

- Kaarel! Mnie tu w ogóle nie było dobra? W ogóle mnie nie widziałeś ok? - rzucił mu w biegu Titus i rozejrzał się z lekka paniką w oczach po pustej sali.

- No jaaa... Titus... Co znowu? Dziwki, karty czy złodzieje? - po części rozbawiony po części zirytowany kumpel pokręcił tylko głową nie przerywając swojej czynności.

- Kaarel! No weź! Ratuj mnie! Zaraz tu będą! Podzielę się z tobą! - lekko skośnooki, wygolony mężczyzna podbiegł do siedzącego kumpla i spojrzał błagalnie. Wyciągnął rękę jakby chciał go złapać za ramię ale zatrzymał gest pare centymetrów przed mundurem plutonowego Karskina.

- Ratować? Znowu? No weź mnie nie wkurzaj dobra? Zawsze to samo! Sam się wpakowałeś to i sam się wypakuj! Jakoś do cholery nigdy mnie nie potrzebujesz jak coś nabroisz to czemu mnie potem wołasz jak cię biją co? - w głosie Cadiańczyka dało się słyszeć irytację a może nawet złość.

- Nie no co ty! Nie zostawiaj mnie! To już ostatni raz! Proszę cię Kaarel no weź! - jęczał z rozpacza kumpel teraz co chwila zerkając to na siedzącego na łóżku podoficera to na drzwi wejściowe.

- Nie mieszaj mnie do tego. - rzekł oschle Cotant. Uznał, że mała nauczka przyda się kumplowi to może choć czasowo zmądrzeje. Na stała poprawę wątpił by była szansa. Musiałby chyba dostawać wciry codziennie, żeby nie miał sił błaznować i odwalać tych swoich machlojek.

- No weeeź! To chociaż powiedz co mam robić! Zaraz tu będą i nie będą się cackać! - jęczał wyraźnie przestraszony mężczyzna.

- Spadaj do kibla i wyjdź przez okno. - wskazał kciukiem za siebie na drzwi prowadzące do kibli i prysznicy.

- Dzięki Kaarel, jesteś wielki! Tak zrobię! Ale jakby co to powiesz, że mnie nie widziałeś prawda? - rzekł ogolony na zero gwardzista już prawie odbiegając od swojego kolegi.

- Nie. Powiem jak było. Więc spadaj i mnie nie wkurzaj bo sam cię spiorę. - warknął wyraźnie zirytowany Kaarel.

- Dobra! Już lecę! Dzięki! - rzekł kumpel biegnąc i znikając w drugich drzwiach. Ledwo zniknął i już w przez drzwi weszło trzech innych gwardzistów. Mieli mundury z 412 i dwóch było kapralami a jeden sierżantem.

- Plutonowy, widzieliście wbiegającego tu żołnierza? - spytał bez wstepów sierżant ledwo odmachując niedbale na salut Cotanta.

- Przykro mi panie sierżancie ale nie mogę udzielić panu takiej informacji. - odkrzyknął mu zgodnie z portokołem plutonowy.

- Cooo? Jak to: "nie możecie"?! Jestem starszy stopniem! Gadać mi tu ale już! To rozkaz! - sierżant był wyraźnie zaskoczony bezczelnością młodszego szarżą żołnierza ale od razu przeszło mu to w gniew.

- Nie mogę wykonać tego rozkazu póki nie zobaczę pana uprawnień jakie otrzymał pan ze sztabu. - odrzekł równie służbiście jak przedtem Kaarel.

- On se jaja robi Olaf. Ja go znam, to kumpel tego złodziejskiego kanciarza! Chroni mu dupę może nawet jest wspólnikiem! - rzekł jeden z kapsli do sierżanta.

-Ahh tak? Wiecie co grozi za współudział w przestępstwie w strefie przyfrontowej żołnierzu? Sąd polowy! A tam już znają takich cwaniaczków jak wy dwaj i umieją sobie z nimi radzić! Takie ścierwo jak wy nie zasługuje na to by nosić mundur Gwardzisty śmieciu! Dawaj tego swojego przygłupiego kolesia albo obaj traficie pod ścianę! - wydarł się sierżant na wciąż wyprężonego na baczność plutonowego.

- Proponuje panie sierżancie by pan przemyślał swoje słowa. A jeżeli ma pan jakieś skargi na mnie lub na kogoś z mojego oddziału proszę je skierować do mojego dowódcy. - ton głosu Cotanta wyraźnie oziębł a usta zacisnęły się w wąską linię.

- A kto do kurwy nędzy jest dowódcą waszej złodziejskiej bandy? - spytał zjadliwie niezrażony sierżant.

- Przykro mi panie sierżancie ale nie mogę tego panu ujawnić. To tajna informacja. - odpowiedział wciąż lodowato plutonowy choć z mściwą satsysfakcją. Właściwie trochę przesadzał z tą tajnością ale jednocześnie działał wedle regulaminu i miał ochotę utrzeć nosa temu ordynarnemu bucowi.

- Cooo? Jaja se robicie plutonowy? Takie uprawnienia mają tylko odziały specjalne i wydzielone a tu takich nie ma! Gadaj mi to ale już albo zastrzelę jak psa! - sierżant najwyraźniej tracił już cierpliwośc nienawykły najwyraźniej do takiego oporu u niższych stopniem. By pokazać, że nie żartuje położył wymownym gestem dłoń na kabirze pistoletu.

- Czekaj Olaf... Jest jeden taki oddział... Ale on wtedy musiałby być od Stokova... Od komisarza Stokova... wiesz, tego z Diogenesa... - rzekł ów dobrze poinformowany kapral.

- Cooo? - pierwszy raz zdarzyło się, że w twarz i głos sierżanta wkradła się wątpliwość i zastanowinie. Widać było, że waha się zaryzykowanie konfliktu z człowiekiem z ulubionego obecnie w sztabie oddziału komisarza a osmieszeniem się. Rozwiązanie problemu pojawiło się nagle i z zewnątrz.

- Co tu się do cholery dzieje?! Co tu ma znaczyć?! - w progu pojawił się starszy sierżant z naszywkami sztabu wraz z dwoma gwardzistami obstawy. Obaj byli w pełnym rynsztunku bojowym. Na ten widok cał trójka "gości" wyprężyła się na baczność podobnie jak wcześniej ten dziwny plutonowy co to się sierżantom stawiał.

- Melduje, że ten plutonowy jest podejrzany o współudział w przestępstwie kryminalnym niegodnym munduru gwardzisty i jeszcze ukrywa wspólnika panie sierżancie! - ryknął w odpowiedzi sierżant.

- Ah tak? Jak się nazywacie sieżancie? - rzekł władczo posłannik sztabu śmiało wkraczając na scenę akcji.

- Sierżant Olaf Bytrienko panie sierżancie! - odparł posłusznie zapytany.

- A wy plutonowy? - spytał tym samym tonem drugą stronę konfliktu.

- Plutonowy Kaarel Cotant panie sierżancie! - wykrzyczał równie głośno jak sierżant.

- Co macie do pwiedzenia na ten zarzut sierżanta Bystrienki? - indagował dalej sierżant.

- Że to bzdury panie sierżancie. Dodatkowo sierżant Bystrienko wdarł się tutaj na teren wydzielonej jednostki nie okazując specjalnej przepustki i rządał ode mnie podania położenia innego żołnierza tej jednostki oraz personaliów naszego dowódcy grożąc mi bronią i sądem polowym panie sierżancie. Nie mam pojęcia po co i dla kogo mu takie informacje panie sierżancie. - wyszczekał własną wersję wydarzeń plutonowy. Kątem oka dostrzegał z satysfakcją jak twarz jego oponenta pąsowieje i zakrada się na nią strach. Może jakby nie był takim bucem to by mu darował ale nie miał zamiaru. Do tego sierżant mógł im zaszkodzić i jemu i Titusowi a tak nawet jak się wyślizga to będzie się bał ich ruszyć.

- Ach tak? Bardzo dobrze. Sierżancie możecie wyjasnić mi dlaczego plutonowy zna i stosuje regulamin lepiej od was? Jaki wy dajecie przykład dla żołnierzy? A zresztą nie mam czasu was słuchać. Wy dwaj, rozbroić i zabrać go na posterunek żandarmerii. A wy plutonowy Cotant idziecie ze mną. W sztabie nie będą na nas czekać wiecznie. - rzekł autorytatywnie obdzielając po kolei zadania każdemu z nich.

- Tak jest panie sierżancie! - odpowiedzieli zgodnym chórem wszyscy zainteresowani. Żaden nie był zadowolony. Sierżant Bystrenko przyszedł po sprawiedliwość od małego szachraja a wychodził prawie z podejrzeniem o zdradę i szpiegostwo. Jego dwaj koledzy byli zbyt z nim związani by się nie obawiać o swój los. Zaś plutonowy Cotant wiedział, że wezwanie do sztabu wiąże się pewnie z niczym przyjemnym.






Sztab 412 Regimentu IG



- Plutonowy Cotant sir! - wykrzyczał w sztabie gdy zameldował się wraz sierżantem w centrali. Czuł jak wszyscy gapią się na niego jak na jakieś zwierze w klatce. Wiedział, że go oceniają i przymierzają do tego co planują. A on mógł tylko stać na baczność i czekać na werdykt. Wokół niego zaczął krążyć major ewidentnie go obcinając z każdej strony.

Potem zaczęło się przesłuchanie bo nie wiedział jak to inaczej nazawać. Gadał głównie ten kapitan. Czuł, że sprawdza jego umiejętności przekradania się jakby miał pretensję, że nie jest zwiadowcą. Nie wiedział cz jego odpowiedzi ich satysfakcjonują czy nie ale zaczynał być już skołowany w tym maglu pytań i odpowiedzi. Kryzys nastapił gdy nagle kapitan chlapnął, że służba w 412-tym jest największym zaszczytem jaki może spotkać gwardzistę. Kaarel niewiele myśląc odchlapnął mu, że owszem ale dla każdego gwardzisty który nie może być Kaarskinem. No i się zaczęło...

- Jaja sobie robicie plutonowy! Jak śmiesz! Natychmiast odszczekajcie tą głupotę! Przypominam wam gdzie się znajdujecie i do kogo mówicie! - oficer spadł na niego jak sęp na padlinę. Wydarł mu się gdzieś z dwóch centymetrów prosto do ucha aż prawie ogłuchł na te ucho. Wiedział, że popełnił błąd na jaki tamten czekał od początku przesłuchania. Zdaje się, na który oni wszyscy czekali.

- Tak jest panie japitanie! Służba w 412-tce to największy zaszczyt dla Gwardzisty i dlatego przydzielono tu nas, Kaarskinów panie kapitanie! - próbował wybrnąć jakoś z sytuacji. Miał szaleńczą nadzieję, że jakoś może dostrzegą...

- Kpicie z nas plutonowy! Sam pan pułkownik służy tu od początku służby a wy tym gardzicie! Dla was to nic?! Za niskie progi!? Macie ostatnią szansę plutonowy! - sztabowiec prawie dostał szału a może i zawału opluwając przy wrzasku podoficera wskazując siedzącego w ciszy Starego.

- Czy to rozkaz panie kapitanie? - spytał podoficer widząc jeszcze ostatnią deskę ratunku dla siebie.

- To jest aluzja plutonowy jesli znacie takie trudne słowo i dobrze wam radzę ją wziąć pod uwagę! - zawył opętańćzo kapitan.

- Przykro mi ale jeśli to nie jest rozkaz tylko aluzja to nie mogę cofnąć swoich słów, panie kapitanie! - na moment przełknął ślinę zanim wykrzyczał swoja odpowieź. Wiedział, że gra toczy się o jego życie i honor.

- Ah tak!? Tak jesteście nie podatni na aluzje? Taki macie sztywny kark?! Świetnie! Słyszeliście, że o karnych batalionach? Ostatnio poniosły ogormne straty i świeża krew im się bardzo przyda! Już tam was nauczą pojmowania alucji w lot! To jak będzie plutonowy? Macie ostatnią szansę zachować honor! - wycedził zjadliwie sztabowiec ponownie przysuwając twarz do ucha Cotanta.

Kaarel ponownie przełknął ślinę. Nie mógł uwierzyć, że to go spotkało. W taki głupi sposób! Szumiało mu w głowie gdy szykował się do odpowiedzi a język wysechł mu na wiór. Spróbował swojej ostatniej szansy. Całkowicie nieregulaminowo pominął młodszego oficera i spojrzał wprost na pułkownika Rush'a. Już tylko on mógł go uratować.

- Uważam, że Karskini są najlepszym regimentem w całej Imperialnej Gwardii i służna w nich jest największym zaszczytem jaki może spotkać poddanego Imperatora ku jego chwale i chwale Imperium panie kapitanie! - wykrzyczał z desperacją. Z trudem stał na nogach. Wiedział, że zadarł z niewłaściwymi ludźmi. Już było po nim. Po tylu bitwach, walkach. rajdach, zasadzkach, ostrzałach, bombardowaniu i potyczkach jakie przeżył załatwiło go własne dowódctow. Pułkownik zachował twarz bez wyrazu. Za to odezwał się ponownie kapitan.

- Bardzo dobrze plutonowy! Sam tego chciałeś! Daliśmy ci szansęm byliśmy łaskawi ale odrzuciłeś to! Nie możemy tolerować takiej niesubordynacji! Straż! Zabrać go na posterunek żandarmerii i niech go w trybie natychmiastowym prześlą do karnego batalionu. Niech dopilnują by jutro o świcie szedł w pierwszej linii natarcia! Niech da przykład jak taki hardy! - rzucił rozkaz do gwardzistów którzy natychmiast ruszyli go wykonać. Kaarel stał jak ogłuszony. Cały świat mu się walił już od paru minut i wreszcie ostatecznie runął w przepaść. To koniec. Stanąć do walki jutro rano się nie bał. A przynajmniej nie bardziej niż zwykle. Ale w karnym batalionie? Razem z kryminalistami, zboczeńcami, złodziejami i innymi takimi? Ale najgorszy był wstyd. Zdegradują go. Skreślą z listy Grardzistów. Poślą zawiadomienie do domu o jego hańbie i to się rozleje i na nich. Nikt z kolegów z akademii, koszar czy jednostek przez jakie się przwinął nie przyzna się do znajomości z nim a pewnie będzie spluwał jak ktoś o to spyta. To koniec... Nie miał zamiaru dłużej tak żyć... Zostało mu chyba tylko zginąć jutro rano ku chwale Imperatora. Był przecież ojcem i patronem wszystkich Gwardzistów. Może chociaż on mu wówczas wybaczy...

- Stać! Plutonowy Cotant, chodźcie no tutaj bliżej. - odezwał się nagle nowy dla Kaarela głos. Zdawał się cichy i spokojny, zwłąszcza po wrzaskach kapitana, ale i tak miał władczy ton. Gdy Kaarel wykonał rozkaz i stanął gdzie mu kazano okazało się, że należy do samego pułkownika. Wyprężył się i czekał co się stanie.

- Plutonowy Cotant. Spójrzcie mi w twarz. Bardzo dobrze. A teraz powiedzcie mi osobiście. Jaka jest najlepsza jednostka Gwardii Imperialnej? - Kaarel pierwszy raz widział Starego z tak bliska. No i nigdy z nim nie rozmawiał na solo. Co najwyżej wysłuchiwał rozkazów jako jeden z wielu. No i nigdy nikt o takiej szarży nie pytał się go o coś o zdanie. Czuł, że właśnie pułkownik się nad nim zlitował i daje mu ostatnią szansę unikniecia sromoty. A... Ale... Nie mógł... Coś było takiego w jego charakterze, czego sam nie rozumiał ale po prostu nie mógł...

- Najlepszą jednostką Gwardii Imperialnej jest regiment Kaarskinów panie pułkowniku! - wykrzyczał rozpaczliwie, mając świadomość, że tym zdaniem, ostatecznie pieczętuje swój los.

- Dość tego! Już się nasłuchaliśmy od ciebie dziś wystarczająco dużo głupot! Nie zabieraj więcej czasu panu pułkownikowi! Straż! Zabrać go! - rzekł nadgorliwy kapitan podchodząc do niego i Cotant usłyszał jak gwardziści ruszają by go zabrać ku jego przeznaczeniu.

- Stać! Wracać na swoje stanowiska. Dziękuje panu, panie kapitanie, za cenne uwagi. - po sali zaczął się rozchodzić szmer zdziwienia. Tylko żołnierze bez szemrania wykonali otrzymane polecenie. Szef tym czasem odchylił się na krześle i zwrócił do Stokov'a.

- Komisarzu Stokov? To jest ten pański człowiek? - zwrócił się podejrzanie spokojnie do komisarza.

- Tak jest panie pułkowniku! - wezwany wyprężył się tak samo jak jego krnąbrny podwładny.

- I macie racje komisarzu! Jest uparty, zdeterminowany i wierny do końca! Bez względu na wszystko! Własnie takiego człowieka potrzebujemy! - ryknął z uśmiechem uderzając dobitnie dłonia w stół. Był to pierwszy uśmiech Starego od dwóch dni odkąd zaczął się ten młyn.

- A wy spocznjcie plutonowy. Mam dla was zadanie. - zwrócił się bezpośrednio do Cotanta dowódca 412 pułku Gwardii Imperialnej.




Świątynia i most - trzy tygodnie później


Zadanie było trudne. Ale i tak je przyjśł z wdziecznością i radością dumny, ze wciąż może nosić mundur a nie więzienny drelich i hańbę. Miał dobór środków i ludzi do woli. A zadanie tylko jedno: przeprowadzić prze linię wroga obserwatora artyleryjskiego i utrzymać przy życiu póki nie znajdą wrogich sił pancernych i artylerii a on nie zapewni solidnego namiaru ich Basiliskom. I tyle. Powrót był jedynie luźno zasygnnalizowany. Wszyscy wiedzieli, że nie jest to samobójcze zadanie tylko dlatego, że tak tego nie nazywano.

Zabrał tylko tego oficera, Chrisa i Titusa. Nie było sensu niepotrzebnie powiększać strat. Chyba Imperator im sprzyjał bo chyba tylko dzięki jego łasce udało im się przemknąć przez najbardziej szczelne pierwsze linie frontu. No a trochę pomogła ich pomysłowość gdy Titus wygadał się, że wie o jakiś starożytnch tunelach czy akwedutkach których obecnie używali przmytnicy i je wykorzystali.

Pierwsze stanowiska czołgów znaleźli jakąś godzinę po rozpoczęciu porannego natarcia. Wyglądało na to, że zalogi Zdeformowanych wychodziły własnie z odprawy gdy je znaleźli i zaczynały grzać silniki gdy dopadła je nawała artyleryjska. Schowani w jakiejś piwnicy nie widzieli skutków ale artylerzyści ostro przyłożyli sie do roboty bo gdy ostrzał ustał ruiny starożytnego miasta przemieniły się w wykraterowany pas gruzów przmielony jakimś dopalającym się złomem czy cialem tu i tam.

Następną kolumnę napotkali już w ruchu. tym razem były tot ransportery opancerzone obsadzone głównie przez Malicjan. Spotkał ich podobny los jak i poprzednia kompanię. w ciągu tych paru godzin wyeliminowali pośrednio z połowę pancerno - motorowego odwodu Wroga. Impertor był im łaskawy.

Kotant dowodzący akcją postanowił zaryzykować i być nie czułym na zrzedzenie i sarkanie swojego skosnoookiego kumpla i na bezczela wsiadł do porzuconego łazika każąc im się zapakowac również. Wchodził z założenia, że tak głeboko za liniami wroga nikt nie będzie się spodziewał w miejscowym obdrapanym łaziku reguralnego wojska Imperialnych. Zwłaszcza, że tubylcy mieli ubiory wszelakiej maści i sortu w tym zdobycznego ostatnio na Gwardzistach. Wystarczyło być pewnym siebie i stwarzać pozory. Do tego Kaarel prywatnie wiedział, że już wykonali zadanie i ujma na honorze już ich nie spotka a to dodawało mu skrzydeł.

Fortel podziałał nad wyraz dobrze i całkiem legalnie wręcz wjechali w stanowiska baterii artylerii i lufowej i rakietowej. Wystarczyło się trochę cofnąć i dać oficerowi pracować. Po chwili znów nadeszła przesyłka lotnicza od operatorów Basilisków.

Na tym ich fart się skończył. Wróg głupcem nie był i dokumał się co jest co. Zaczęła się obława. Była gęsta i skuteczna zapędzono do roboty zdradliwych Gwardzistów, przechtów, blużnierczych Astartest, rozpoznanie lotnicze, psy, ustawiono patrole, blokady, wyznaczono nagrody, podobno nawet użyto wrogich czarnokisężników by ich znaleźć i schwytać. Obława była skuteczna ale Kaarel znalazł w niej słaby punkt: była nastwiona na uniemożliwienie im powrotu do własnych linii więc... Wcale nie zamierzał wracać!

Przdzierali się w głab opanowanego przez wroga terytorium. Dawno już wyszli nawet z zasięgu Basilisków. Stracili też łączność z własnymi jednostkami. Byli cały czas w ruchu. Cotant nieustępliwie ich prowadził dalej i dalej. Wiedział, że nie mogą nigdzie zagrzać miejsca. Wszedzie czekała ich pułapka, blokada, patrol czy zdrada. Dawno stracili łączność z dowództwem. Zamierzał zejść do walki partyzanckiej i nękać wroga na dalekim zapleczu. Do tego był w końcu szkolony. Stosując zasadę uderz i zniknij udawało im się naprawdę długo. Ale w końcu zarzucona sieć ich opadła, oplotła, unieruchomiła i wystawiła na cios mysliwych.

-Ile masz naboi? - spytał Titus nie wiadomo w sumie kogo. Jakby ktoś z reszty miał jakoś więcej od niego.

- Nieważne. Złóżcie wszystko do kupy i podzielcie każdemu po równo. Już prawie skońćzyłem... - mruknął z roztargnieniem Kaarel. Wiedział, że mają za mało amunicji. Przy takim natężeniu ognia jakie prowadzili przez ostatnie parę godzin to jeszcze cud, że była. I to pomimo zbierania broni i amunicji poległym przeciwnikom i używania broni białej kiedy się tylko dało. Czasem wręcz po prostu spychali przeciwnika z piętra lub wywalali za okno jeśli się dało. A i tak już mieli końćówkę. Własnie dlatego szykował ostatnia deskę ratunku. Choć mogła ona jedynie opóźnic nieunikniene. Skończył kładąc ostatni pakunek na podłodze. Troche granatów, petrolu, gwoździ, gruzu, plastiku i drutu i gotowe! Każdemu naszykował po trzy ładunki. Tylko na tyle starczyło.

- Dawać chłopaki, niech każdy zgarnia co jego! No raźno, nie mamy całego dnia! - krzyknął prawie wesoło. Podeszli do niego i każdy zgarnął co jego.

- Masz. Wyszło nam prawie po ćwierć magazynka... - rzekł Titus podajć mu uzupełniony magazynek do broni.

- Hej, Kaarel, chodź zobacz... - usłyszał smętny głos obserwatora. Wpatrywał się w coś za rozawlonym oknem. Plutonowy podszedł i spojrzał. Wrodzy saperzy właśnie skońćzyli rozminowywać przejście. Transportery z szybkostrzelnymi działkami, miotaczmi ognia, moździerzami i bolterami właśnie ruszały by ich wykończyć. Miny zatrzymały ich na znacznie krócej niż miał nadzieję. Za transporterami szła piechota. Piechota też już czekała po drugiej stronie zrujnowanego placu. Byli w zasięgu ich broni, niecałe 100 czasem 50 metrów. Nie kryli się. Wiedzieli, że oborńcy nie mają lub prawie nie mają już amunicji.

- Noo... Spokojnie chłopaki. To już długo nie potrwa. Jeszcze tylko trochę i będziemy mieć spokój. Ku chwale Imperatora! - zakrzyknął i odpowidziały mu takie same okrzyki. Osaczyli ich wczoraj. Jeszcze biegli, jeszcze uciekali, kluczyli po norach, tunelach, piwnicach, piętrach, placach i ulicach tego wymarłego miasta. Strzelali, rzucali granaty, położyli ostatnie miny i plastik, zarzynali w zwarciu ale wroga było po prostu za duzo. Wygladało, że nadciąga ze wszystkich stron jakby się uparł by ich dopaść. Każdy róg czy ulica zdawał się być nimi zapchany. No i w końcu jakieś dwie godziny temu wyścig się skońćzył. Osaczyli ich w zrujnowanym duzym budynku. Wokół było ich chyba setki a może i więcej. Kaarelowi z Chrisem jeszcze ostatni raz udało się wypaść na zewnątrz i położyć te miny które jeszcze potem rozwaliły ostatni transprter. A teraz był ich koniec. Pstrokata armia dzikusów, mutków i zdrajców runęła falą by zalać ich ostatni bastion. Nic już nie mogli zrobić i wiedziały to obie strony. Ile by ich nie wybili i ile nie mieliby amunicji tamci po prostu musieli ich zalać. To się nie mogło inaczej skończyć. I nie skończyło.

Kaarel jeszcze strzelał. Już ze zdobycznej broni ale od poczatku szturmu to już chyba była czwarta. Chłopaki też. Stali na pętrze. Kaarel z Titusem osłaniał podejście do klatki schodowej a pozostała dwójka piętro. Odległość między nimi wynosiła tylko kilka kroków tak samo jak i do wroga. Nagle nastapiła eksplozja. Wszystko runęło w ciemność i przepaść.

Kaarel pozbierał się. Rozejrzał. Byli w jakiejś piwnicy. Wyraźnie eksplozja z działa zarwała ją pod nimi. Farciarsko wróg oberwał bardziej i mało kto przeżył. absolutnie go to nie smuciło oczywiście. Rozejrzał się. Nie zdązyli być tu wcześniej. Chyba jakś niższy poziom. Mieli chwilę czasu zanim wróg znów nadpłynie kolejna falą. Szukał innego wyjścia. Jakby było jakieś przejście do innych pomieszczeń czy tuneli albo kanałów no to kto wie, może, może jeszcze... Nie śmiał w sobie rozbudzać nadziei. Patrzył na ściany pokryte jakimiś malowidłami, freskami, inskrypcjami szukając wjścia albo drzwi chociaż, przeżegnał się odruchowo, albo klatki schodowej lub... Przeżegnał się? Co jest?

Przyjżał się uważniej inskrypcjom i obrazkom. Po chwili już wiedział. To nie obrazy. To freski. To nie jakieś inskrypcje. To psalmy. Wymęczony i skupiony na czym innym umysł mimo wszystko zareagował zgodnie z wpojonymi zasadami i pokierował jego dłonią. Byli w światyni. W świątyni poświęconej Imperatorowi ze świętej Terry. Antycznej, zagruzowanej, opuszczonej bez kapłanów ale jednak światyni. Na wszelki wypadek ogranął jeszcze wzrokiem okolice ale nie, innego wyjścia nie było. A przez rozwaloną podłogę wlewała się już rozwrzeszczana horda. Już mieli tylko swoje noże i tak jak on momoostrza.

- Dobra chłopaki. Dziękuje wam za to, że mieliśmy zasczyt walczyć razem. Myślałem, że największym zasczytem jest być Kaaskinem. Myliłem się. Największym zaszczytem jest służyć z wami. - uścisnął każdemu rękę. Mieli jakieś 30 kroków do pierwszego szergu hordy.

- A teraz chłopaki... Psalm Za Zmarłych... - zwrócił się twarza do wroga i swobodnie ruszył ku niemu. Naszykował swe mordercze ostrza. 20 kroków.

- Daj mi Panie coś czego inni nie wzięli, Daj mi coś czego nikt inny od Ciebie nie chce, Daj mi to teraz i tutaj, Bo nie wiem czy jutro starczy mi odwagi by Cie jeszcze raz o to poprosić... - 10 kroków... Nie czekali... Nie było na co...

- W imię Imperatora! Gwardzisci za mną! Do ataku! - 2... 1... Zwarcie! Kaarel był mistrzem ostrzy. Cięzko było znaleźć kogoś kto mu w tym dorównywał. Dlatego ciął, kłół, odrąbywał, wybebeszał, dekapitował kolejnych przeciwników. Jednak ilu by nie uśmiercił wciąż przybywali nastepni. Już słabł, już miał dość, już mu ręka słabła, już czekał na zbawczy ostatni cios który irytująco nie nadchodził. I nagle powaliła go kolejna eksplozja.

- Hej Kaarel... Do kogo oni stzrelają? Przecież my jesteśmy tutaj... - spytał Titus gdy się wygrzebali z kolejnej fali gruzów i odłamków. Pytanie raz postawione faktycznie było do rzeczy. Dały się słyszeć odgłosy eksplozji moździerzy, ręcznych wyrzutni, boleterów, działek , granatów i generalnie wyglądało na sporą bitwę. Tylko kto z kim? Ci degeneraci rzucili się na siebie nawzajem? Teraz? Jak już właściwie ich mieli? Kłocili się komu przypadną ich głowy czy co? Bez sensu!

Kaarel był zbyt już zobojętniały by się czegoś obawiać. Bez specjalnych ceregieli wspiął swe umęczone ciało na belki prowadzące do parteru swiątyni. Po chwili stanął. Stał i patrzył. Był głuchy na pytania i wołania towarzyszy na dole. Oni w końcu też do niego dołaczyli i również tylko stali i patrzyli.

- To pancerniacy z 12-stego mordiańskiego... - wyjąkał w końcu w zdumieniu Titus.

- Noo... Ale jak? - spytał równie zaskoczony artylerzysta.

- Ej, Kaarel... Co teraz? Trzeba coś chyba zrobic no nie? - spytal pragmatyczny jak zwykle Titus. Co teraz? Dobre pytanie! Plutonowy nie miał pijęcia co teraz! Ani przez trochę nie przyszło mu do głowy coś takiego! I co teraz?!

Podjechał jakiś Leman. Zatrzymał się. Widzieli sylwetkę dowódcy wysoko w wieżyczce ale tylo zarys. Coś chyba pokrzykiwał do załogi a może mówił przez radio. kaarel dłużej nie wytrzymał takiego napięcia. Po prostu bez zastanowienia podszedł do załogi czołgi i krzyknął.

-Eeejj! Ej ty, w tym czołgu! - wydarł się by przekrzyczeć silnik. - Co wy tu do cholery robicie!? - w szoku zapomniał nawet, że dowódca czołgu jest zazwyczaj oficerem...

Ale sie dowiedział. Natarcie które zostawili za sobą zdawałoby się wieki temu utknęło w martwym punkcie. Bez odwodów żadna ze stron nie mogła uzyskac przewagi. Dopiero własnie przybyły spóźniony odwód pancernych Imperialnej Dwunastki, która w międzyczasie jeszcze gdzieś wrzucono do zalepienia dziury gdzie indziej, przechylił szalę na korzyść Niebieskich. Wróg jednak bronił się umiejętnie i dopiero dwa dni temu ostatecznie pękł i rzucił sie do odwrotu. I ruszył właśnie tędy bo za miastem był jedyny w okolicy ocalały most zdolny utrzymać ciężki sprzęt. Więc wszystkie siły pchał tutaj. Same regimenty Gwardii były już zmęczone prawie trzytygodniowymi ciągłymi walkami od momentu rozpoczęcia kontrataku i miały się zatrzymać. Ale ostatniej nocy doszły do och lini odgłosy kanonady która nie cichła przez cała noc. Dowództwo więc zdecydowało się od ręki posłać silny element mobilny do sprawdzenia sytuacji i ewentualnie przebicia się do mostu i zablokowania go. W sztabie nikt nie mógł rozwikłac zagadki kogo Arcywróg tak szarpie cała noc i zszarpać nie może. Ponoć tylko jakis komisarz mówił coś o cieniu szansy, że to jakieś niedobitki zaginionego patrolu z którym utracono łaczność jakieś 2 tygodnie temu.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 19-06-2014 o 18:29.
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-06-2014, 18:30   #5
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Zamek Korkar; Krypta - dużo później i gdzie indziej.


Wezwanie do sztabu. Znowu. Tym razem jednak okazało się, że najpierw mają czas pobuszować w Krypcie. Co prawda oznaczało, że Góra ma problem i pewnie zamierza go rozwiązać przy ich pomocy no ale przynajmniej mogli się trochę dosprzęcić przed tym wszystkim. Poza tym prywatnie Kaarel był ciekaw co tam tak naprawdę jest w środku bo nigdy wcześniej nie był a legendy już zdążyły narosnąć wokół tego miejsca.

W środku zaś... Było naprawdę wszystko... Od standardowego sprzętu jaki sami już mieli po jakieś rzadkie egzemplarze egzotycznych lub zdobycznych broni i przedmiotów. Plutonowy nie mógł się nacieszyć, co chwilę brał jakąś pukawkę i za chwilę porzucał ją na rzecz innej. Tyle tego było, że nie mógł się zdecydować. Dopiero rozmowa ze zbrojmistrzem pomogła mu sprecyzować włąsne potrzeby i wóczas wybór ograniczył się do kilkunastu potem kilku a ostatecznie do jednej broni: wytłumionego automatycznego Turusa. Resztę sprzętu dobierał już pod ten zestaw.

Dorzucił więc zdublowane, dwustronne magazynki Duplus co cholernie przyspieszały przeładowanie a co wcześniej nie mógł się doprosić ani nawet Titus skombinować. Mając w pamięci akcję w galeryjce Diogenesa przed mostkiem i jak mu cholernie brakowało zasięgo do rzucania granatami pod lufę podczepił granatnik. Do niego i dla siebie dobrał garść różnorodnych granatów. Resztę posłał do ich Chimery razem z "drobnym zapasem" nowoczesnej amunicji. Wcześniej też jakoś rzadko wpadała mu w łapki. I zapalająca i smugowa i dum dum, p-pance, ekplodująca... Aż nie wiadomo było za co się łapać! Posłał na Chimerę i zdecydował, że najwyżej przed akcją sobie dobierze odpowiedni zestaw.

No i pancerz. Dość długo się zastanawiał nad zmianą pancerza. Ten model zwiadowczy zapewniał słabszą ochronę od jego kaarskinowego ale za to miał bardziej rozbudowane i wszechstronne maskowanie. Ostatecznie poszedł na kompromis i został przy starym ale chłopaki zbrojmistrza zamontowali mu modół maskujący na tym co ma. Mimo wszystko miał zapędy zwiadowcze ale głównie był szturmowcem więc zdecydował się jednak na lepszy pancerz niż maskowanie. Przy okazji dogadał się z chłopakami i mu domontowali taką szpryciulską skrytkę w pancerzu o teraz na zawołanie mógł dobyć ostrza nawet jak po przeszukaniu wyglądał na rozbrojonego.

Ze względu zaś na akcje jak wtedy podczas tej cholernej ofensywy zabrał też trochę pijawkowych - bombek. Czołgu może nie ruszą ale lżejsze pojazdy i budynki już powinny mieć niezły kłopot po zetknięciu z nią. I co fajne mina nie spadała nawet z pochyłych czy pionowych pancerzy czy powierzchni więc wystarczyło trafić w bryłe pojazdu. No a na ciężki sprzęt zabrał ręczną wyrzutnię rakiet. Co prawda była jednorazowa ale zabrał kilka na zapas. No i miał nadzieję, ze chłopaki też na to wpadną. Mieliby wówczas nawet coś przeciw czołgom choć w porównaniu do niego mieli znacznie mniejszy zasięg. Nie zamierzał jednak stawać do pojedynku z czołgiem w razie czego tylko go załatwić przy sprzyjającej okazji.

Na koniec zgarnął jeszcze pudło ze stymulantami i chemikaliami na każdą prawie okazję i pogadał ze zbrojmistrzem na temat min, zarówno przeciw piechocie jak i pojazdom. z tym na tą chwilę był trochę problem ale zbrojmistrz obiecał, że "pomyśli nad tym i da znać jakby co". Kaarel uznał, że ma po co przyszedł i więcej nie załatwi więc się pożegnali i obnosząc się wręcz nowymi zabawkami raźno pomaszerował do HQ na spotkanie z szefem i pewnie jego zadaniem. Był ciekaw do czego dorwał się Onyx bo w sumie ich role często się zlewały ze sobą to ciekawiło go na co tamten się zdecydował.

Zamek Krokar; HQ Turbodiesla


W kwaterze zasalutował szefowi i zameldował się. Dalej jednak usiadł ciekawie spoglądając i na nowe zabawki starych kolegów i na tę trójkę nowych no i czekajac na to co komisarz Turbodiesel powie tym razem.

- Plutonowy Kaarel Cotant, Kaarskin. - przedstawił się krótko z uśmiechem. - To teraz mamy wsparcie artyleryjsko - pancerne? To świetnie... To chyba we wraki i podziemia chwilowo sobie darujemy co panie komisarzu? - zwrócił się do szefa próbując jak zwykle zgadnąć co będą robić tym razem.

Kaarel który zostawił swój pancerz do przeróbek w Krypcie przyszedł tylko w mundurze polowym ale z nowym karabinkiem którym jeszcze nie zdążył się nacieszyć.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-06-2014, 06:16   #6
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Kilka dni wolnego jakim pluton Bravo cieszył się po akcji na Diogenesie Akkerman przeznaczył na wyleczenie ran i treningi na strzelnicy. Odwiedził też leżącego w szpitalu polowym Mavericka. Wielkolud podrywał już pielęgniarki, znaczy zdrowiał. Następnie Chris został przydzielony do kolejnej misji – wraz z Titusem i Kaarelem miał ochraniać obserwatora artyleryjskiego podczas działań za linią wroga. Ich celem były kompanie wojsk pancernych, które arcywróg trzymał w odwodzie gotów ich użyć do przełamania frontu gdziekolwiek nadarzyłaby się okazja. Akkerman na taką misję gotowy był już od dawna – przecież Officio Sabatorum specjalizowało się w akcjach dywersyjnych BEL. Chris miał na stanie oporządzenie zdobyte ze starych malicjańskich magazynów, które upodabniało go do miejscowych. Na pancerz zamiast kamizelki taktycznej założył starą kurtkę myśliwską, wojskowe buty zamienił na wygodne obuwie sportowe, zaś imperialny mundur na lokalny ciemnoniebieski battlesuit. Całości dopełniała chusta oraz plamy rdzy domalowane sprayem na zbroi i broni. Tylko naprawdę drobiazgowa kontrola mogłaby wykazać, że jest szturmowcem Imperium, a nie miejscowym bojownikiem. Akkerman miał nadzieję, że nie będzie musiał się tłumaczyć kim jest wojskom sojuszniczym, bo mógłby nie zdążyć ich przekonać przed zarobieniem kulki – nie mógł zabrać na misję nieśmiertelnika ani żadnych oznaczeń oddziału czy stopnia wojskowego.

Titus przeprowadził drużynę tunelami za linie wroga, tam dość szybko zlokalizowali kompanię wojsk pancernych w sile trzech plutonów. Znajdujący się pod ich opieką obserwator wyjął mapnik, sprawdził położenie, oznaczył cel dalmierzem laserowym, skorygował koordynaty, po czym skontaktował się przez zminiaturyzowany TACSAT z Centrum Operacji Taktycznych.
- Tu Apocalypto Siedem-Pięć do Deathwing Dwa-Zero, słyszysz mnie? Przez kilka chwil w komunikatorze słychać było tylko szum kodu binarnego, po chwili jednak odezwała się wywołana osoba.
- Tu Deathwing Dwa-Zero. Cieszę się, że cię słyszę, już myślałem, że po was.
- Jeszcze nie, choć wiem dlaczego nazywają to miejsce przeklętą strefą. Potrzebujemy wsparcia artylerii dalekiego zasięgu. Koordynaty wroga to 78485628. Najbliższe siły własne 200 metrów na południe-południowy zachód. Powtórz.

Artylerzysta o sygnale wywoławczym Deathwing powtórzył informacje niezbędne do przeprowadzenia ostrzału. W voxie przez kilka minut było słychać tylko trzaski i zakłócenia, po czym ponownie odezwał się gwardzista po drugiej stronie.
- Tu Deathwing Dwa-Zero, proszę o zgodę na atak.
- Tu Apocalypto Siedem-Pięć, bez zmian w siłach własnych, zgoda na atak.

Żołnierze z drużyny Officio Sabatorum zasłonili uszy i profilaktycznie rozchylili usta w oczekiwaniu na fajerwerki. Niecałe pół minuty później, dał się słyszeć narastający, świdrujący uszy i wdzierający się do mózgu świst nadlatujących rakiet. Pociski wyjąc przeszywały powietrze, wzbudzając strach we wszystkich, którzy słyszeli złowróżbne zawodzenie posłańców śmierci. Kiedy decybele osiągnęły apogeum, nastąpiła eksplozja. Oleistożółty płomień wzbił się w niebo, gdy pierwsze czołgi typu Predator zostały unicestwione w potężnym, ogłuszającym wybuchu, któremu chwilę później zawtórowały grzmoty wtórnych eksplozji, w momencie kiedy zniszczeniu uległy zapasy amunicji skrywane w stalowych trzewiach mechanicznych pojazdów Chaosu. Kilka sekund później sięgnęła celu kolejna rakieta. I kolejna. Od eksplozji trzęsła się ziemia i pękały ściany pobliskich domów. Predatory zostały zmiecione przez celną salwę, a w miejscu gdzie przed chwilą stały był już tylko dymiący krajobraz przypominający pokrytą kraterami powierzchnię księżyca.
- Deathwing Dwa-Zero, tu Apocalypto Siedem-Pięć. BDA: piętnaście Predatorów Chaosu zniszczonych. Zginęło też pół tuzina heretyckich serwitorów naprawczych, które towarzyszyły kompanii. Bez odbioru.

Pierwsze naprowadzanie artylerii poszło gładko. Drugie zresztą też. Kłopoty zaczęły się później, gdy wróg rzucił przeciwko nim wszystko co miał. Gdyby nie imperialna odsiecz to gryźliby ziemię w starej świątyni przypadkowo odkrytej przez pobliską eksplozję. Przypadek? Czy bóg-imperator wysłuchał ich modlitwy?

Do bazy wracali z pancernakami z 12 mordiańskiego. Piekielnie zmęczeni, poranieni, ale diablo zadowoleni z tego, co osiągnęli. Znów dostali też trochę wolnego, oraz zostali skierowani na dodatkowy kurs strzelecki wybrany wedle własnych preferencji. Chris od dawna chciał nauczyć się posługiwania wyrzutniami rakiet, więc bez namysłu zgłosił się do odpowiedniego szkoleniowca i rozpoczął treningi. Hojność Officium nie kończyła się na darmowym szkoleniu – podkomendni Turbodiesla dostali też zgodę szefa aprowizacji na zaopatrzenie się w magazynach ze sprzętem oraz mogli zmodyfikować swój pancerz i broń, z czego Akkerman skwapliwie skorzystał.

Po zakończeniu kursu strzelania z wyrzutni, Chris dostał informację o kolejnej misji. Niezwłocznie udał się na odprawę do sztabu ulokowanego w twierdzy Korkar. Komisarz miał dla nich kolejną niespodziankę – do plutonu dołączą gwardziści z batalionu inżynieryjnego, dostaną pojazdy a do grupy bojowej dołączą nowe osoby - Davy Engel, Kaleb Delgado z Czterysta Dwunastego i Ariadna Matchek. O Engelu Akkerman słyszał już co nieco i o ile plotki były prawdziwe, to był on dobrym dowódcą cieszącym się poważaniem i szacunkiem swoich ludzi. Kogoś takiego właśnie trzeba im było na miejsce świętej pamięci komisarza Stokova. Matchek była z moradiańskich pancerniaków i Chris zastanawiał się co tu właściwie robiła. Nie wyglądała na kogoś, kto mógłby prowadzić wojnę partyzancką na wrogim terenie. Jej lśniący czystością i nienagannie wykrochmalony mundur a także głęboko zakorzeniony wojskowy dryl sprawiały, że z daleka można było w niej rozpoznać żołnierza imperialnego. Pozostali członkowie plutonu Bravo, zgodnie z modą panującą w oddziałach sił operacji specjalnych, kierowali się luźnymi zasadami dotyczącymi wyglądu. Akkerman nosił dłuższe włosy, niż wygoleni krótko i wysoko gwardziści z konwencjonalnych oddziałów 412. Przydzielonego mu munduru nie nosił już nawet w bazie, zamiast tego na jego strój składała się mieszanka ubrań znalezionych w malicjańskich magazynach. Od czasu do czasu zbierał opierdol od jakiegoś co bardziej krewkiego majora przyjeżdżającego na inspekcje, ale nigdy nie było z tym większych problemów. Z wyjątkiem kilku bójek w kantynie, gdzie zazdrośni o wygląd i nieświadomi przydziału Chrisa gwardziści wszczynali burdę z brudasem, który wyglądem kala dobre imię Imperatora. O takie zdarzenie nie było trudno - insygnia oddziału czy baretki ze stopniem wojskowym już dla Akkermana nie istniały – w Officio wszyscy byli równi (choć jako dowodzący Diesel był równiejszy) i byli na ty. Nawet z komisarzem. Ariadna Matchek pasowała do plutonu jak pięść do nosa. A takie spotkanie zazwyczaj kończy się boleśnie.

- Christopher Akkerman, pluton Bravo Officio Sabatorum, przydzielony z 412 cadiańskiego – dokonał niezbędnej prezentacji, gdy przyszła jego kolej.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 23-06-2014 o 06:58.
Azrael1022 jest offline  
Stary 25-06-2014, 23:58   #7
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
True Happiness stems only from Duty.

- Szeregowy Logan Briggs, Trzecia Kompania, Czterysta Dwunasty Regiment Cadiańskiej Piechoty Liniowej. - wyrecytował jednym tchem kolejny z żołnierzy, przepisowo i formalnie w każdym calu - nie różniąc się za bardzo od Mordianki.

Ostatni z żołnierzy, klasycznie odziany (czyli niechlujnie) Volgita wstał z ociąganiem, kręcąc przy tym głową na słowa swojego kolegi z oddziału.

- Roddy Ryan, szeregowy Bękart Haxtesa. - powiedział, po czym ponownie klapnął ciężko na siedzisku.

- Ryan, coś taki ospały? Znudzony musztrą? - napomknął "przyjacielskim" tonem komisarz. Szeregowy natychmiast zbystrzał i ogarnął się.

- Nie, sir.

- Bardzo dobrze. To skoro formalności za nami, przechodzimy do konkretów.

Muzak: Odprawa

Komisarz chrząknął i uruchomił rzutnik. Zaczął przepuszczać kolejne slajdy - zdjęcia jakichś osób, głównie odzianych w szaty Administratum, aczkolwiek było paru opancerzonych ochroniarzy.

- To zdjęcia ekipy delegatów dyplomatycznych Imperium, w tym przewodniczącego Plenipotenta-Desygnata Jurija Jewgienijowicza Krosowa. Zostali przydzieleni do sztabu generalnego na Malice w celu usprawnienia dialogu między Imperium a tubylcami.

Ktoś na sali prychnął. Komisarz kontynuował:

- Trzy tygodnie temu delegacja udała się w kolejną misję, oczywiście daleko od wszelakich działań wojennych. Dwa tygodnie temu utracono z nią kontakt. Wczoraj przyszedł rozkaz ze sztabu generalnego. Mamy wszcząć poszukiwania i wszcząć śledztwo w sprawie zaginięcia.

- Szefie, ale... - wyrwał się Haller, ale komisarz zaraz go zgasił:

- Nie skończyłem, szeregowy. Misja miała miejsce w niedawno odkrytym, neutralnym tubylczym plemieniu o znaczącej wartości dla Imperium. Przebywają w dawnej, obecnie zrujnowanej, stolicy.

Rzutnik pokazał niekompletną odbitkę jakiejś cholernie starej mapy pokazującej duże miasto zbudowane w przestronnym stylu "Wysokiego Imperium". Miejsce zarezerwowane dla legendy było oderwane.

- To mapa sprzed około trzystu lat, pokazująca rejon, który zidentyfikowaliśmy jako dawną stolicę Malice. Niestety nie udało nam się znaleźć innych informacji kartograficznych... ani nawet podziału administracyjnego czy nazwy miasta. Sztab używa zastępczego kryptonimu "Kapitol". Nie wiemy o tym mieście zbyt wiele. Zwiad był na bardzo ograniczoną skalę z powodu niewielkiej strategicznej wartości tego miejsca. Najbliższy odcinek linii frontu jest prawie tysiąc kilometrów na południowy wschód. Ponadto, są tam trudne warunki pogodowe. Między innymi burze pyłowe. To, ze wszech miar patrząc, ziemia niczyja. A przynajmniej tak myśleliśmy, aż wstępny, ograniczony zwiad powietrzny i obserwacja termowizyjna z orbity pokazały aktywność technologiczną w ruinach miasta. Późniejszy zwiad osobowy potwierdził obecność licznego, dysponującego maszynami plemienia tubylców. Sztab generalny wysłał tam delegację w standardowej procedurze przyjętej na Malice - najpierw gadka, potem aneksja. W ten czy inny sposób.

Pokazał kilka zdjęć, gdzie pośród ruin widać było sylwetki zakutane w krótkie płaszcze przeciwpyłowe oraz całkiem sporo pojazdów terenowych - motocykli, quadów, łazików i ciężarówek. Wyglądało to tak, jakby ci ludzie byli na patrolach lub szabrowali ruiny.

- Delegacja potwierdziła udany, pokojowy kontakt z tubylcami, jednakże wspomniała o pewnych ideologicznych, religijnych i praktycznych różnicach na poziomie fundamentalnym. Zabijcie mnie, ale nie wiadomo, o co im chodziło. Dzień później utracono z nimi kontakt. Posłaliśmy w rejon dwóch zwiadowców i snajperów, jednych z najlepszych w tym względzie pośród Bękartów Haxtesa. Snajper Yassir Haddad i zwiadowca-spotter Ben "Mazak" Jorus. Niestety, z nimi również straciliśmy kontakt. W tamtym rejonie zaczął się inny sezon pogodowy. Burze i wyładowania. Zwiad powietrzny czy orbitalny nie wchodzi w rachubę, tak samo jak komunikacja vox na dalszą odległość. Nasi mózgowcy sugerują, że ten stan rzeczy może potrwać nawet kilka miesięcy. Nie mamy tyle czasu. Sztab chce rezultatów... a my im je damy.

Podszedł do tablicy i czarnym markerem zaczął wypisywać pojedyncze punkty.

- Po pierwsze, mamy znaleźć Bękartów i delegatów. Klasyczne S&R. Do tego dowiedzieć się, dlaczego delegaci przestali dawać oznaki życia. Po drugie, musimy doprowadzić jeśli nie do aneksji, to chociaż do sojuszu z tymi tubylcami. Raporty delegacji mówiły o znaczących zasobach, którymi mogliby nas wesprzeć w walce z Chaosem... tym bardziej, że podobno nie są przychylni Arcywrogowi. Po trzecie, mamy przeprowadzić jak najkompletniejszy i najdokładniejszy zwiad Kapitolu i okolic. Po czwarte, zlokalizować i wyeliminować wszelakie zagrożenia dla imperialnej dominacji w rejonie. Mowa tu chociażby o agentach czy zwiadowcach Arcywroga. Klasyczne S&D. Po piąte, ustanowić przyczółek, który później będzie można rozbudować do poziomu FOB. Pytania?

- Jak się tam dostaniemy? Skoro w rejonie są te burze Coriolisa... - rzucił w zamyśleniu Briggs. Komisarz skinął głową w uznaniu.

- Ciężkie lądowniki typu Tetrarch będą mogły podlecieć na niskim pułapie około dwadzieścia kilometrów od południowo zachodnich przedmieść. Stamtąd będziecie przemieszczać się gąsienicą.

- Sir, nie zmieścimy się wszyscy do czołgu, czy nawet na czołg - zakładając, że Pani Porucznik będzie z nami.

- Tak, będzie. Do tego jeszcze dwie maszyny - Chimera od Kasrkinów i lekki BWP typu Tetsudo. I, uprzedzając pytanie: zaopatrzenie na kilka tygodni, materiały, narzędzia i serwitory od ciężkich robót też będą. A z nimi trzech inżynierków z kompanii pionierów szturmowych 34 Stalowego Legionu.

- Puszkarze? - zdziwił się Ryan.

- Wozofile? - skrzywił się Haller.

- Tak. W dodatku mający trudności z klasycznym niskim gotykiem. - tutaj komisarz uśmiechnął się rozbrajająco - Nawet odprawić się ich normalnie nie dało. Kiedy usłyszeli o robocie, mówili tylko "kajne problem her komisar", "grose szlachtung", "szajse" i "ja wol". Będą dobrym towarzystwem dla takiej swołoczy jak wy.

Haller jęknął teatralnie.

- No dobrze. No już. Nie mamy całego dnia. Pytania?
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-06-2014, 11:51   #8
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Davy Engel wysłuchał jak wszyscy po kolei się przedstawiali. To krótkie spotkanie starczyło mu by ocenić jak wyglądała dyscyplina w Officio Sabbatorum. Nie można powiedzieć by się ucieszył, ale kilka lat temu dowodził nawet oddziałami z Korkavy. Były to oddziały karne, złożone z najgorszych mend tego świata, którym dano wybór by zginąć na miejscu, lub w oddziałach gwardii, ale dopiero za jakiś czas. Było to zagranie dowództwa by sprawdzić umiejętności Davy’ego i zapewnić mu cenne doświadczenie. Wtedy Engel sobie nie poradził, ale dziś już rozumiał czemu. Toteż zmusił się do zluzowania postawy, wyciągnięcia kija od szczotki z dupy (który trzymał tam niemal bez przerwy) i nadał swojej pozycji nonszalancki wygląd. Mógłby robić za złego i strasznego pana dowódcęm którego nie lubią, ale boją się i szanują… ale z doświadczenia wiedział, że lepiej radzi sobie gdy ludzie sami z siebie chcą za nim iść.

- Czytałem raporty tyczące waszych zadań i przydziałów, ale, szczerze mówiąc, mam wrażenie, że są w nich zaniżane osiągnięcia. Ich wydźwięk wskazuje na mniejsze dokonania niż efekty. Szczególnie jeśli chodzi o Bękarty Hextesa. Więc powiedzcie mi, czego mogę się po was spodziewać? Na razie krótko. Najsilniejsze i najsłabsze strony. Na szczegóły przyjdzie czas w kantynie. Ja zacznę. Jestem dowódcą, przede wszystkim kieruję ludźmi osiągając cele, ograniczając straty i przewidując nieprzewidywalne.

- Ponadto porucznik posiada niezwykły zmysł orientacji - wtrącił Delgado - i ma chyba miarę w oczach. Doskonale kieruje ostrzałem moździerzowym. Zobaczycie na polu bitwy.

- Za to w osobistej walce jestem najwyżej przeciętny, a stara kontuzja daje mi się we znaki - mówiąc to spojrzał na prawe kolano, po czym, pytająco, na resztę oddziału.

Volgici spojrzeli po sobie jak miszcz artylerii spojrzał na nich. Odpowiedzieli zarówno techkapłan jak i gwardziści.

- Tęgi wpierdol w słusznej sprawie. - zawołali gromko całym chórem - Jakkolwiek się da, czymkolwiek się da i kiedykolwiek się da.

Tech-gwardzistka zwróciła wzrok w kierunku swojego “podopiecznego”i uniosła brwi w geście zdziwienia.

- Kolega Briggs - dorzucił Vincent Haller - lubi po Bożemu, jak przystało na Cadianina. Ja lubię cekaemy, burze ołowiu i dobre rozpylacze. I wiem, jak kłaść zasłonę ogniową. Cały pierdolony dywan.

- Plutonowy Kaarel Cotant. Zwiad, szturm i zwarcie. A to Titus Diatchenko, nasz sanitariusz. - rzekł krótko Karskin.

- Szturmowiec, strzelec wyborowy. Nie bawi mnie walka bronią białą - krótko podsumował swoją rolę w oddziale Akkerman.

- I Maverick, z BADmanem. - Jonnathan wstał, prezentując siebie i swoje rozmiary

- Saperzy - dodał Kurtz również wstając - o specjalizacji wypierdalania w powietrze wszystkiego co niemiłe Imperatorskiemu oku.

- A ponadto odparowuję dziury w czołgach strzalając z multimelty z ręki.

Engel uniósł brew i kiwną głową w geście uznania.
- Świetnie. Dziękuję wam za prezentację.
 
Arvelus jest offline  
Stary 30-06-2014, 19:30   #9
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel skupił się na dość przyziemnych za to jego zdaniem bardziej niezbędnych detalach misji które na pierwszy rzut oka wyglądały na porzucone choć zapewne był to jeden z wielu testów zesłanch przez boskiego Imperatora by wzmocnić ich sprawność nie tylko fizyczną.

-Chwileczkę panie komisarzu... - spytał przykuwając uwagę rzeczonego oficera. - A można wiedzieć ilu tych zaginionych razem było? Tych delegatów, eskorty i zaginionych ludzi z patrolu wyslanych później? - chciał wiedzieć czy jeśli wszystkich udało się w ten czy sposób odzyskać to będą w stanie zabrać ich na pojazdy czy też może trzeba będzie wyprosić jakiś pojazd zapasowy na tę okazję.

- Całość 10 osób w tym dwóch pilotów Aqilii. - odparł krótko komisarz. Ta informacja nie była zła dla plutonowego. Dla ich ekipy było to znaczne obciążenie ale jednak jeszcze możliwe do zorganizowania. Jeśli do momentu odbicia nie straciliby żadnego pojazdu, zwłaszcza Chimery.

- Aha... Hm... Ale... W sumie nie wiemy w jakim będą stanie. Tak na wszelki wypadek przydałoby nam się jakieś solidniejsze zaplecze medyczne bo na razie mamy tylko Titusa i jego apteczkę. Na nas pewnie starczy ale na tyle dodatkowych osób... - wymownie zawiesił głos i rozłożył ręce. Zaliczył też karcące i prawie obrażone spojrzenie Titusa który z pretensją tzw. głośnym szeptem rzekł: ~ Jak to "tylko Titusa"?! Mało ci niewdzięczniku?! A znasz niby kogoś lepszego?! ~ kumpel nie powstrzymał się od odegrania małej scenki.

- Diachenko musi wam wystarczyć. Dostanie dodatkowy sprzęt. - Kaarel kiwnął głową jednak prywatnie przemilczał, że będą w kłopocie jak to sam Titus oberwie bo kto go wówczas pozszywa?

- Ale po zastanowieniu panie komisarzu to ja myślę, że przydałby mi się jakiś asystent na tej bardzo ważnej misji. Właściwie to wolałbym jakąś sprytną i lojalną gwardzistkę. Taką wie pan komisarz, sprawdzoną i posłusznie wykonującą polecenie przełożonych... Myślę, że jakby miała tak z 170 a w biodrach... - Titus chyba myślał podobnie choć oczywiście stary chytrus starał się załatwić sprawę po swojemu.

-Przestańcie błaznować Diachenko. - uciął krótko komisarz. Kaarel nie powstrzymał się by się nie uśmiechnąć ale po chwili znów odzyskał zamyślony wyraz twarzy i zamilkł. Odezwał się po dłuższej chwili.

- To tak sobie myślę... Jakby doszło do akcji odbicia jednak to miejscowi mogą się zacząć hmm.... Trochę pultać... Wówczas ja z chłopakami i Tetsudo byśmy dali osłonę ogniową z czego się da. Pan porucznik mógłby akurat na tą chwilę zamówić to i owo. Odbitych zakładników czy więźniów, przetransportowałoby się do Chimery a dalej dzida w miasto. Wówczas my moglibyśmy się zwinąć jak się tylko da a w razie pościgu osłaniałby nas czołg pani porucznik. Dzikusy zdziwiłby się pewnie jakby nagle dostali ostrzał ze skitranego czołgu. A czołgiem to by z naszej strony trochę ciężko było się skradać ale do osłony jest jak znalazł. No i może zamykać kolumnę bo mało co go ruszy, zwłaszcza jakby jechał tyłem. Przód byśmy my mu osłaniali. Noo... Tak to jakoś widzę w razie czego... - rzekł kiwając lekko głową. Przedstawił zebranym swój szkic brudnopisu planu działania. Na akcji mogło być różnie ale kombinacje od czegoś trzeba było zacząć no nie?

-Wcale niemały ten Kapitol... W tych ruinach to się ładne parę pułków może potopić i wciąż widać nie będzie... Zwłaszcza pod ziemią... A jak jeszcze pod ziemią mają jakieś pojazdy czy środki komunikacji to nawet stosunkowo małe siły będą miały nad nami przewagę mobilności... Wówczas by się mogli zasadzać na nas prawie na każdym rogu... - rzekł zamyślonym wzrokiem obserwując starą mapę i w miarę współczesne zdjęcia lotnicze. Teren jego zdaniem sprzyjał raczej piechociarzom niż kolumnie zmotoryzowanej. Zwłaszcza jak to byli miejscowi piechociarze.

W trakcie dyskusji wynikł jeszcze problem łączności a właściwie jej braku. Wyglądało na to, że jak tam się zdesantują to z łacznością dupa. A bez niej ani przesłać meldunku, ani wezwać transportowce, ani wsparcie, ani artylerie ani o rozkazy w jakiejś zawikłanej sytuacji poprosić. Wcale mu się nie podobało. Zwłaszcza na tak nietypowej i delikatnej misji w której nie miał za cholerę praktyki ani doświadczenia.

- I jak tam polecimy to zostaniemy prawie z założenia bez łączności? - popatrzył z niedowierzaniem na komisarza. Zaczął chwilę główkować. Nie była wina sprzętu tylko tej miejscowej pogody tej idiotycznej planety. Tych wyładowań w powietrzu. Trzeba by było jakoś to ominąć. Główkował dobrą chwilę.

- A może by tak... Zdaje się, możemy zabrać na pojazdy zwój drutu? Właśnie... Więc może tą łączność puścić po staremu, po kablu? Wówczas sygnał w obie strony idzie bezpieczny od zakłóceń po kablu. My byśmy go nadawali i odbierali z pojazdów podpiętych kablem do anteny którą można by postawić w wolnej od zakłóceń strefie. No a pojazdy w porównaniu do ciężaru i pojemności zwojów to na całe dziesiątki czy setki kilometrów by chyba starczyło. Wówczas chyba powinniśmy mieć choć realną szansę na łaczność. Co myślicie? Dałoby się takie coś zorganizować? - popatrzył głównie na komisarza, oboje oficerów i techkapłana. Sam improwizował teorię na potrzeby akcji ale nie robił nigdy takiego numeru w akcji to nie miał pojęcia czy to ma sens. Na jego oko wydawało mu się, że ma i bez zbędnych komplikacji dało się załatwić szanse na utrzymanie łączności z bazą.

Na koniec poprosił jeszcze o fotki każdego zaginionego bo zwrócił uwagę, że mogli zostać w ten czy inny sposób zmuszeni do porzucenia poświęconych gwardyjskich mundurów więc na pierwszy rzut oka mógł być problem z identyfikacją.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-06-2014, 20:28   #10
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
//post wspólny - gracze i MG

Ariadna dość długo wpatrywała się w wyświetloną mapę. Nie było to typowe zadanie, jakie stawiano przed pancerniakami, ale kiedy Komisarz wspomniał o siłach, jakimi dysponowały dzikusy, jej przydział stał się jasny. Być może ci...żołnierze (ze względu na karygodną postawę nie nazwałaby ich na pewno Gwardzistami) sprawiali się podczas brudnej walki z podobną im, nieucywilizowaną piechotą, ale prowadzenie małej drużyny pancernej - nawet składającej się tylko z trzech pojazdów - wymagało wyższego stopnia wiedzy i umiejętności niż mogły mieć takie kopcowe doły...

- Sir! Proszę o pozwolenie na zadania pytania! - zwróciła się do Komisarza. Mimo tego, że odprawa i tak była przygotowana nadzwyczaj starannie i z dużą ilością informacji - zwykle po prostu rzucano oddziałowi rozkaz, bez wdawania się w szczegóły - to pewne sprawy pozostały niejasne. A skoro Komisarz był na tyle łaskawy, by jeszcze odpowiadać na pytania - rzecz zaiste niebywała - to grzechem byłoby z takiej okazji nie skorzystać.

- Udzielam. - odpowiedział komisarz.

- Dziękuję, sir. Pytanie pierwsze: czy w rejonie zaginięcia zaobserwowano jakąś aktywność Arcywroga i czy wiadomo coś o jego siłach? Być może przerwanie kontaktu z wysłannikami wynika z działalności heretyków. I, jeśli wolno, drugie pytanie: jaki zakres działań jest dozwolony, sir? Rozumiem, że dowództwu zależy na… - zająknęła się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - ...wykorzystaniu potencjału militarnego dzikich. Czy w takim razie mamy ograniczyć się do działań nie wywołujących dalszej eskalacji? W takim wypadku niektóre opcje taktyczne nie mają zastosowania. - pozwoliła sobie na te dość daleko posunięte własne zdanie. Miała nadzieję, że Komisarz nie odbierze tego jako krytyki, więc dodała szybko - Chcę tylko lepiej zrozumieć intencję rozkazów, by nie popełnić żadnego błędu, sir.

- Istnieje podejrzenie, że w okolicy mogą działać pojedynczy zwiadowcy lub agenci Arcywroga. Takie dane dostaliśmy z wywiadu. Natomiast co do tubylców… rozkazy sztabu są jasne. Macie doprowadzić do sojuszu Imperium z tymi tubylcami. Jeśli natomiast zaakceptowaliby aneksję, tym lepiej dla nas na przyszłość. Raport o “fundamentalnych różnicach” najwyraźniej zignorowano z powodu braku obszerniejszych danych. Podsumowując: macie działać z wyczuciem.

Przez twarz Mordianki przemknął sekundowy grymas, ni to zdziwienia, ni to rozczarowania. Po ułamku chwili jej twarz wróciła znów do zwykłego kamiennego wyrazu.
- Dziękuję, sir. Nie mam więcej pytań - zasalutowała i wróciła do studiowania materiałów.

Davy na wpół zasmucił się słysząc, że mają się dogadać z tubylcami. Prościej było by ich wybić. Cóż. Rozkaz to rozkaz.
- Poza tą trójką inżynierów i czołgami będziemy dysponować siłami spoza tego pokoju?

- Nie. Jeśli Arcywróg spróbuje przejąć Kapitol siłą, być może uda mi się zorganizować jakieś posiłki albo wsparcie artyleryjskie… ale to potrwa.

Akkerman uważnie słuchał informacji przekazywanych przez Turbodiesela. Nie był zachwycony ani ilością ani jakością danych. Mapa sprzed trzystu lat wykopana z archiwum przez kogoś z wywiadu to był jakiś kompletny absurd, będący kolejnym dowodem na to, że military intelligence to oksymoron. Znał zbyt wielu dobrych żołnierzy, którzy polegli przez brak rzetelnych informacji. A to turbośmigłowiec zaczepia o druty wysokiego napięcia, których teoretycznie miało nie być, a to operatorzy zjeżdżają szybką liną na LZ mające spadek rzędu 70%, bo na zdjęciach teren wyglądał na płaski. Błędy w ocenie sił wroga. Nieaktualne dane o sojusznikach. Źle przetłumaczone komunikaty prowadzące do absurdalnych wypadków. To wszystko zasługa wywiadu. Było jednak coś jeszcze, co niepokoiło Akkermana.
- Dieter - zwrócił się do Turbodiesela - dotychczas najpierw strzelaliśmy, potem dobijaliśmy, pytania zostawialiśmy na koniec. Może z wyjątkiem Diogenesa, kiedy to w ogóle nie pytaliśmy. Teraz mamy zjednać sobie miejscową ludność. Jak ma wyglądać to wspomniane “działanie z wyczuciem”? A bardziej wprost pytając, jakie mamy Rules of Engagement? W jakich okolicznościach możemy użyć siły? Jak dużej w odniesieniu do zagrożenia? Jakie akcje można uznać za prowokacyjne? Jakie są ograniczenia? I w końcu najważniejsze, jaki status będą miały ROE - wyznacznika, luźnych zasad pożądanych do spełnienia, czy też pełnoprawnych rozkazów, za złamanie których grozi sąd polowy?
Chris pamiętał kilka sytuacji, kiedy agenci arcywroga nagrywali akcje gwardzistów “mordujących” walczącą ludność cywilną, a następnie wszędzie wyświetlali te materiały jako propagandę. Indoktrynowali w ten sposób ludzi, twierdząc, że powinni opowiedzieć się po jedynie słusznej stronie, bo Imperium to tylko zło, śmierć, cierpienie i upokorzenie. To życie z twarzą w błocie z żołdackim butem na karku. Akkerman wolał uniknąć takich sytuacji. Z nauk wyniesionych ze Scholi Progenium pamiętał, że nie każdą wojnę dało się wygrać brutalną siłą. Szczególnie, kiedy owe siły były mocno ograniczone.

Komisarz przez dłuższą chwilę milczał (w międzyczasie ignorując przejaw spoufalania się przy “nowych”).

- Zalecenia ze sztabu są tym przypadku cholernie niejasne. - wyglądał na zakłopotanego - Jeśli tubylcy jako pierwsi podejmą wobec was wrogie działania, macie prawo się bronić… i obowiązek zgłosić to dowództwu. Wtedy zostaną sforumułowane nowe rozkazy, podczas gdy wy macie unikać konfrontacji. To samo - oczywiście bez strzelanin z waszej strony, jeśli kontakt będzie pokojowy, lecz tubylcy kategorycznie odmówią współpracy lub okażą się winnymi tudzież współwinnymi zaginięcia lub śmierci delegatów. Podobna sytuacja ma mieć miejsce, jeśli tubylcy okażą się sprzymierzeni z Arcywrogiem - wtedy macie przejść do działań partyzanckich i czekać na wsparcie.

Westchnął ciężko i powiedział ciszej niż zwykle, skupiając uwagę słuchających:

- W mojej nieoficjalnej opinii cała ta sprawa jest zbyt pogmatwana. Za dużo tu niewiadomych, za dużo przeszkód i zbyt mało informacji. Ale, po to jesteśmy my, panie i panowie. Nie ma nikogo innego, poza pewną organizacją, kto nadałby się do takich zadań. I uwierzcie mi, nikt jej tutaj nie chce. Musicie zaadaptować się do tej sytuacji i ją przezwyciężyć. Ta sprawa jest zbyt poważna i skupia zbyt wiele par oczu.

- No dobrze, ale panie komisarzu jeśli można… - wtrącił się w końću plutonowy Kasrkinów. Do tej pory wypytywanie się o detale szło kolegom bardzo dobrze to i nie widział powodu by sam się spytać. - A co jeśli powiedzmy delegaci, wraz z eskortą i zaginionymi gwardzistami są w niewoli? Jeśli powiedzmy uda nam się… hmm… - zawahał się i rzucił spojrzenie na Onyxa - stwierdzić, że nie zagraża ta niewola ich życiu w przeciwieństwie do ewentualnej akcji odbicia ich przez nas? Co wówczas mamy robić? - wolał pytać teraz niż potem działać na własną odpowiedzialność albo czekać na potwierdzenie na miejscu gdy łączność z bazą stała pod znakiem zapytania.

- Spróbujcie wynegocjować ich wypuszczenie. Jeśli to nie wyjdzie, a nie będzie możliwe ich wydostanie siłą, to złożycie raport i zgłosicie się po nowe rozkazy.

Onyx zerknął na Kaarela oraz na pozostałych i uśmiechnął się cierpko. Byli w czarnej dupie. Nie mogli atakować, dopóki sami nie zostali zaatakowani, co oznaczało stratę inicjatywy w sytuacjach bojowych. To tak, jakby grać w szachy i zawsze zaczynać czarnymi bierkami. A jak pokazują statystyki, 60% gier czarnymi jest przegranych. Niby wojna to nie szachy, ale oddanie przeciwnikowi prawa do pierwszego strzału, nie napawało optymizmem.

- Co możemy im obiecać? - zapytał Engel - Na jakie ustępstwa pójść, co zaoferować? Jakieś ulgi od daniny przez kilka dziesięcioleci? Dostaniemy jakieś dobra które będziemy mogli wręczyć im jako akt dobrej woli? Coś takiego bardzo wspomogło by negocjacje, a potencjalnie, w ogóle umożliwiło.

Komisarz pokiwał głową, po czym wyjął spod mównicy tubę na zwoje.

- W środku macie uproszczone i skrócone wytyczne dla delegatów od szerszego Adeptus Terra. Między innymi jest to, o co pytacie, poruczniku. Zwolnienie od danin na lat pięćdziesiąt, z możliwością przedłużenia, transformacja w rzeczywistą administrację na Kapitolu, zagwarantowanie okolicznej ziemi, dostaw i innej pomocy. Dostaniecie też kilka próbek przedmiotów, które możemy zaoferować im teraz w ramach sojuszniczych dostaw broni, amunicji i sprzętu - JEŚLI się zgodzą na nasze warunki i podpiszą traktaty.

Rzucił porucznikowi rulon, po czym spojrzał na swoje chrono.

- No, panie i panowie. Czas nam się kończy. Kto jeszcze? Cotant? Haller, a może ty?

- Niestety nie, panie komisarzu. Za tępy jestem na to, by zadawać pytania.

- Łączę się z tobą w bólu, gwardzisto. A reszta?
 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172