Yorri spał snem sprawiedliwym. Bo co on, kradł, czy co? Uczciwie na życie zarabiał i nie zwracał uwagi na fakt, iż bawiący się goście mogliby obudzić umarłego. W końcu on był żywy. I dlatego też jako jeden z niewielu we Franzenstein się wyspał, zszedł, zjadł coś i do Heintza przybył wyszczerzony jak niziołek w Święto Plonów. A potem zobaczył ich robocze stroje i pierdnął sążniście. "Co to ma być, na rzyć Grimnira... wybacz, Grimnirze.", pomyślał. "Ale co to ma być?". Nie miał nawet siły oponować. Taki piękny dzień, a już go popsuł, dziad jeden. Yorri przyjrzał się tajemniczemu mężowi. Patrzał na obcokrajowca, z Kisleva. Dziwnie się zachowywał, cholernik i Yorri ruszył za nim, ostrożnie. Mąż zauważył, że mu Yorri poświęca uwagę, zaczął wyraźnie się pocić i go unikaćZachowywał się tak durnawo, chcąc zniknąć mu z oczu i usilnie starając nie zwracać na siebie uwagi, że Yorri mało by śmiechem nie wybuchł. Ale powstrzymał się. |
|
Obrany przez Eryka kierunek zdawał się być właściwy, przynajmniej w założeniach. Bo przecie czy to ktoś z obsługi czy nie, to w pustych teraz namiotach, stojących na uboczu, mogli się schować i swoje zdobycze konsumować. Nikt się w tej części nie kręcił, co nowicjusz zobaczył na własne oczy, więc nawet zajęcie czyjegoś namiotu na godzinę pozostałoby niezauważone, i przez to, bez konsekwencji. Była to więc idealna wręcz kryjówka dla złaknionych mięsnych przysmaków złodziejaszków, tak zakładał początkowo Eryk, i poszukiwania w okolicy opuszczonej budowy tylko go w tym przekonaniu utwierdziły. Nie zmieniało to jednak faktu, że złodziei tam nie było. Zajrzał do każdego z namiotów, z których duża część miała tylko boczne "ściany" niepozwalające na jakiekolwiek poczucie prywatności, jak i do pustego budynku, na ile mógł tam zajrzeć bez pochodni. Nigdzie nie było jednak ani śladu czyjegokolwiek ucztowania. Nieco zrezygnowany ruszył jeszcze przeszukać krzaki rosnące wzdłuż brzegu rzeczki, jednak nic nie znalazł. Nie musiał długo czekać, jak to złodzieje sami im się ujawnili. Nie ze skruchy i gryzącego sumienia, o nie. Coś wręcz zgoła odmiennego - taki był ich plan! Bauer, widząc nadbiegających roześmianych nastolatków, zobaczył wszystko wyraźnie. Zresztą, nie było tu wielkiej filozofii - chcieli się zabawić, to jadło i napitek podkradli, korzystając z nieuwagi zabieganych pracowników. A potem, gdy już mieli nieco w czubie, odważyli się na jeszcze śmielszy krok, bezwstydne wtargnięcie na festiwal i pokazanie się z najlepszej strony. Nie było siły, musieli zareagować natychmiast. Jakkolwiek nieszkodliwi byli nadzy młodzianie, nie można było dopuścić, aby wbiegli między gości. Co prawda ci, w dużej mierze już pijani, mieliby raczej ubaw z całej sytuacji nie mniejszy niźli chłopcy, ale damy z wyższych sfer oraz sam gospodarz zapewne poczuliby się urażeni. Upokorzenie Heintza byłoby tak duże, że momentalnie straciliby swoje posady. Mając taką wizję przed oczami, Eryk ruszył pędem w stronę najbliższego z młodzieńców. Nie była to praca o jakiej marzył, ba, nawet nie taka, jakiej się po ogłoszeniu spodziewał, niemniej jednak nie po to przeszedł taki kawał drogi do Franzenstein żeby wylecieć po dniu pracy. Rozpędził się, jednak przy pierwszym podejściu młodzik zdołał uchylić się przed wyciągniętymi rękami nowicjusza. Zarechotał w triumfie, przedwcześnie. Unik ten wytrącił go bowiem z równowagi, i zwolnił na tyle, aby chyży Eryk zdołał do niego dopaść. Chwycił go za barki i zdołał utrzymać w miejscu na tyle długo, żeby Jost zdołał zaplątać wyrywającego się młodzieńca w obrus. - Ej, puszczaj! - krzyknął jeszcze do Eryka, zanim został zakneblowany kiełbasą, którą jeszcze przed momentem wywijał nad głową. Zawinięty do końca ucichł, i zrezygnowany zaczął jeść knebel. Widać było zmęczył się swoją szarżą, bo już więcej dźwięku z siebie nie wydał, skupiając się za to na jedzeniu. Poza grupą z Biberchoff (i okolic) do pogoni dołączyło kilku innych pracowników Haintza i szybko drugi z golasów został spacyfikowany. Widząc rozwój sytuacji, trzeci poddał się dobrowolnie. Bert ruszył zawiadomić her Heintza o incydencie któremu zapobiegli i o pochwyconych jeńcach, zaś pozostali poznali motywy gołodupców. Okazało się, że są to bracia, a ich rodziców Heintz wygryzł z interesu. Przykra sprawa, jak kto w takiej wiosce interes swój do takich rozmiarów rozwija, że aż fabrykę buduje i straż do pilnowania przepisów zatrudnia. Bo nikt nie tylko tutaj, ale i w okolicy już z tego typu, oraz konkurencyjnych, wyrobów się nie utrzyma, cała klientela do Heintza będzie lgnęła. Szczególnie, że oddać mu trzeba było honory i przyznać, że był bardzo dobry w tym, co robił. I gdyby Bauer sam ze wsi nie pochodził, to by nie potrafił zrozumieć rozgoryczenia chłopaków czy ich rodziców, bo i co? Heintz rozwinął się, i to przytłoczył konkurencję, prawa rynku, które nawet były łowca banitów jako taki znał. I wtedy podszedłby do sprawy beznamiętnie, uznając młodzieńców za zwykłych rozrabiaków. Ale pochodził ze wsi, i pełen współczucia był dla nich. Co nie zmieniało faktu, że karę musieli ponieść. Ich pracodawca był nad wyraz zadowolony z powodzenia ich akcji. Ciężko było stwierdzić, czy chodziło o zagrożenie, jakie widział w młodzieńcach, czy o to, że może wykorzystać swoją władzę i kogoś ukarać, niemniej jednak powinno się to pozytywnie odbić na jego opinii o nowych pracownikach. Z tym, że kiedy odszedł, Eryk nie był taki pewien, czy palenie ubrań było karą adekwatną do występku. Już bardziej przegonienie na kopniakach, bo ta kara wymierzona była w winnych, a nie jak pozbywanie ich ubrań, w sakiewki ich rodziców. Ubrania były dobrej jakości i w dobrym stanie, mogły posłużyć w rodzinie jeszcze długo. Bauer przedstawił towarzyszom swoją propozycję, aby chłopcom ubrań nie palić. Nawiązała się dyskusja... |
Kręcący się na zewnątrz namiotu Winkel bez trudu dostrzegł kontury trzech biegnących ku niemu mężczyzn. Początkowo Berta doszedł jedynie śmiech, ale wraz ze zmniejszaniem się odległości między nim, a trójką pijanych chłopaków gawędziarz dostrzegał coraz więcej szczegółów. Kiełbasy trzymane w dłoniach podróżnik dostrzegł na chwilę przed tym jak zinterpretował wirujące w okolicach pasa podłużne przedmioty jako przyrodzenia całkowicie nagich mężczyzn. W momencie kiedy Jost, Eryk, Yorri i Edmund rzucili się w kierunku zawianych nastolatków Bert upewnił się, że nie ma na zewnątrz namiotu żadnego szlachetnie urodzonego i zwrócił uwagę najbliższych mu służących na zaistniałą sytuację. - Należy ich natychmiast wyłapać. - zawołał w kierunku dwójki służących Winkel. Kiedy towarzysze wraz z dwójką obcych pomagierów rzucili się na wioskowych Bert pilnował aby z namiotu nie wyszedł żaden arystokrata czy też błękitnokrwista dama. Jost wraz z Erykiem zajęli się jednym, a towarzyszący im służący drugim z zawianych chłopaków. Trzeci poddał się bez walki. - Ehhh, Heintzowe pieski... Zepsulista festiwal... - machnął ręką młody nygus. - Dobra, dobra. Odpowiecie przed Herr Heintzem. - odrzekł jeden z pomocników. Bert jeszcze raz upewnił się, że żaden z gości tego nie widział po czym wraz z towarzyszami usadzili trzech dowcipnisiów na ziemi za karczmą. Winkel nie czekając na rozwój wypadków ruszył w poszukiwaniu pracodawcy, podczas gdy jego kompani pilnowali prowodyrów niecodziennego zajścia. Gawędziarz znalazł Heintza wracającego z okolic północnej bramy. Pracodawca rozmawiał z dowódcą najemników, który oddalił się na posterunek. Kiełbasiarz ucieszył się z wiadomości, które przyniósł Winkel. Bert zadbał o to aby ujęte szybko i zwięźle informacje stawiały osobę jego oraz postacie jego kompanów w jak najlepszych świetle. - Gdzie wasze ubrania? - zapytał ostro chłopaków Heintz kiedy wraz z Bertem przybyli w okolice karczmy. - Przerzucili my za palisadę. - najstarszy mówił za wszystkich. - Tam. - Edwardzie, idź i przynieś. - kazał Edmundowi. - Barcie, dobrze się spisaliście. - kiełbasiarz zatarł ręce uśmiechając się do Berta. - Joszko, weź ich szmaty i spal w ognisku. - kazał Jostowi klepiąc go po plecach. - Przydałeś się na co, Arnoldzie? - zapytał kiełbasiarz patrząc na Hammerfista. - Przegnasz teraz tych huncwotów na golasa od południowej bramy aż do ich domu nie szczędząc w rzyci kopniaków. - dodał z nieskrywaną satysfakcją w głosie. Nie słysząc żadnego polecenia skierowanego w kierunku swojej osoby Bert oddalił się w kierunku namiotu. Winkel liczył na to, że akurat jakaś piękna kobieta będzie potrzebowała jego pomocy. Na miejscu wiolonczeliści masowali struny. Grała muzyka. Trzech starszych wiekiem jegomościów, wyglądających na weteranów, rozprawiało blisko Berta o tym co wydarzyło się dzisiaj z napadem na wóz, co gawędziarz “czułe ucho na ploty” sprytnie podsłuchał. - A przecież szlak do Nuln był już taki bezpieczny… - powiedział mąż z podkręconym siwym wąsem. - Ano… Żeśmy stracili wręcz zatrudnienie, gdy się gang Ernsta Tributa w tajemniczy i nieoczekiwany sposób rozwiązał… - zadumał się jego rozmówca patrząc osowiale z zawartość kielicha. Bert nieopodal rozmawiających gości zajmował się oporządzeniem stołu z jedzeniem. Robił to sprawnie, ale starał się aby całość wyglądała bardzo estetycznie. Miał chwilę czasu aby przysłuchać się plotkom starych wojaków. Winkel normalnie dorzuciłby chociaż kilka słów, ale był na służbie, a zatem musiał wypełniać rozkazy Heintza czyli nie spoufalać się z gośćmi. - Racja, ale teraz brachu może znowu znajdzie Herr Heinzt dla nas zajęcie. - Co egzekutor Tributa tu robi mnie ciekawi tymczasem. - Przestali rabować kiełbasy, to przyszli kupować. - zaśmiał się starszy mężczyzna, po czym obaj oddalili się od stołu. Bert nie mógł się nadziwić co też ciekawego można usłyszeć od rozgadanych ludzi. Powoli, sukcesywnie Winkel układał sobie w głowie obraz bawiącej się gawiedzi, a na pewno jej niektórych członków. Gawędziarz jak zawsze nie wiedział kiedy i w jaki sposób wykorzysta zdobyte informacje, ale był rad, że wszedł w ich posiadanie. Musiał wracać do obowiązków, na które Heintz spojrzy bardziej przychylnym okiem. |
Yorri oddalił się od kislevskiego kupczyka szybkim, urywanym krokiem, znaczącym jego zdenerwowanie. Cieszył się z pieniędzy, które z taką łatwością zarobił, ale był poddenerwowany, jak skąpiec, tulący pomiędzy struchlałymi ramionami garniec złota. Poklepał ostrożnie sakiewkę. Czas był wracać do zleconych mu zadań. |
Wyłapanie tych, co usiłowali zakłócić przebieg imprezy okazało się dużo łatwiejsze, niż poradzenie sobie z rozpędzonym wozem. Gdy jeden z nagusów znalazł się w rękach Eryka, Jost niemal natychmiast pojawił się obok niego, z wielkim obrusem w dłoniach i garścią serwetek. Zatkał delikwentowi usta serwetką (która potem, jak Jost sądził, będzie się nadawać jedynie do prania), a potem spacyfikował go do końca, zawijając w obrus i uniemożliwiając zarówno wykonywanie gwałtownych ruchów, jak i zgorszenie ewentualnych gości, którzy przypadkiem mogliby się stać świadkami nietypowej sytuacji. Znalezienie się w rękach "Heintzowych piesków" nie zrobiło na pojmanych większego wrażenia. Widać wypity trunek dodał im animuszu. Dopiero obietnica wytarzania w łajnie sprawiło, że najstarszy z trójki raczył się odezwać nieco rozsądniejszym tonem. - Ej... jakim łajnie? - wtrącił najtrzeźwiejszy z trójki. - mieszkamy niedaleko. To moi młodsi bracia - mówił trochę zaniepokojony piętnasto, szesnostolatek. - to tylko żarty, nikomu nic złego nie chcieliśmy zrobić... - Mieszkacie niedaleko, tak? - Jost doszedł do odkrywczego wniosku, że nie mają do czynienia ze złotymi młodzianami, tylko raczej z golcami. Prawdziwymi. - No to się wasi rodzice ucieszą, jak będą musieli zapłacić za dzbany wina i tace z jedzeniem. A pan Heintz umie liczyć. - Oj umie. - Chłopak splunął. - Ojca z matką z biznesu z dziadka pradziadka wysiudał... stary ciul... - Młody zaklął i westchnął. - Trza się było mścić? - spytał Jost. - Co ty wiesz... - odpyskował nastolatek. I tak się okazało, że nie o zabawę szło, jeno o mszczenia się. To ostatnie Jost nawet potrafił zrozumieć, ale nie za rozumienie mu płacono, ale za utrzymanie porządku. No a zemstę to on by inaczej zorganizował. A potem na Josta spadł nieprzyjemny zaszczyt spalenia ubrań młodzików. I, oczywiście, natychmiast znaleźli się tacy, co na inny wpadli pomysł. - Zostawimy im te ubrania, co? - powiedział dyskretnie Eryk do pozostałych. - Strachu się najedli, szczególnie jakeś o łajnie wspomniał. - Skinął z nieprzyjemnym uśmieszkiem do Edmunda. - Kara dla nich wystarczająca. Tylko tace i dzban muszą nam oddać. Co wy na to, druhowie? - Ja bym im zabrał portki, ot dla żartu. - uśmiechnął się Edmund patrząc po towarzyszach. - Z Erykiem się zgadzam - powiedział Arno. - Tako zrobić proponuję: Coby Heintz w czego razie palenie widział szpicle jego albo, Jost niech szmaty spali jakie. Pognać ja mam ich, to i w tobołek zawinąć ich stroje można i jako oni przez palisadę przerzucić go. Coby strażnicy nie widzieli inni. Z poleceniem zgodnie Heinza pogonić muszę ich, a bramami poza co dzieje się, nie odpowiadamy za to. O wysiudanie to zapytać bym mógł jeszcze ich - powiedział Arno. - Dobrze. To ja z Tobą pójdę, po własność Heintzową - odrekł Bauer. - I to będzie pierwsze, co się wyda jutro albo za dwa dni - powiedział Jost. - Chłopaki młode, raz dwa który wyklepie. Te dupereli możesz wyrzucić, niech mają, ale z rzeczami to się nie uda. - Ale i nagich puścić na noc ich takich? Heinza, skurwysyna strawić nie mogą, bo rodzinę na cacy załatwił im. Psocić w zemście chcieli tylko. Ja więcej na miejscu ich zrobiłbym mu. Nastraszyć można ich co zrobimy, kiedy serc naszych dobroć wyda się. Myślę tak sobie, co w Biberhof my zrobilibyśmy, jakobyśmy poznali, że karku za nas nadstawia kto. Po mojemu cichcem my byśmy siedzieli - odparł Hammerfist. - Powiemy, jak sytuacja wygląda, i że z życzliwości i niechęci do Haintza przysługę im robimy. Niechaj się w tych ciuchach przez parę dni nie pokazują i nikomu sytuacją nie chwalą. To dobre chłopaki, tak mi się widzi. - Eryk spojrzał na Josta i wstrzymującego się od wypowiedzi Edmunda. - Proszę. - Jost rzucił na ziemię spodnie i koszule chłopaków, resztę rzeczy zostawiając sobie. - Znajdźcie mi jakieś szmaty, które bym mógł z tym - pokazał trzymane w dłoni rzeczy - spalić. Nie do końca się zgadzał ani z Heintzem, ani z kompanami. I jeśli w przeciągu paru chwil nie znajdą się jakieś szmaty, które rzeczy udawać będą, miał zamiar ruszyć do jakiegoś oddalonego od centrum ogniska (by smród szmat nikogo w nos nie gryzł) i spalić wszystko. |
Dzień wcześniej Po wizycie u kowala, u którego oczyścił sobie buty i dowiedział się, że nie ma u niego pracy khazad oddalił się w kierunku południowej bramy. Nie miał jednak wiele czasu na oględziny, więc nieopodal młyna spędził zaledwie chwilę rzucając okiem jak sprawa ma się wkoło. Szybko zawrócił mając nadzieję jeszcze przed zapadnięciem zmroku udać się na budowę. Raźnym krokiem powrócił w okolice centralnie stawionego namiotu. Nawet na niego nie spojrzał. Wyminął Czerwony Zajazd i udał się na budowę. Spędził tam niewiele dłużej niż na włościach Millera. Uśmiechnął się do siebie i uznał obchód za zakończony. Dziarsko wrócił do Głupiej Gęsi, gdzie dowódca straży opowiadał o swoich wojennych przeżyciach. Arno chętnie słuchał opowieści weterana. Postawił mu nawet kilka kolejek aktywnie biorąc udział w opowieści dopytując przykładowo o ustawienie różnych formacji. Sam Hammerfist również za kołnierz nie wylewał jakby starał się ilością kolejek dogonić starego weterana. Jakiś czas później dostrzegł, iż miejscowi grają w karty. Z przyjemnością dołączył do gry uprzednio poznając jej zasady. Niemal natychmiast zaczęli grać o większe stawki. O piwo. Przegrani stawiali wygranemu kolejkę. Arno wychodząc z karczmy nie pamiętał ile wypił. Pewnie dlatego, że nie liczył i niewiele go to obchodziło. Świat kołysał się delikatnie z lewa na prawo, gdy krasnolud szedł do Zajazdu, by udać się na spoczynek. Pogwizdywał wesoło. Pierwszy dzień pracy Wyglądał jak wieprz w koronkach. Szczególnie, że dowiadując się co ma na siebie włożyć poczerwieniał ze złości o mało nie wpychając tych paskudnych łachów tak gdzie było ich miejsce - w rzyci Heintza. Zakładał je wyobrażając sobie jak płoną w ognisku razem ze skwierczącym jak kiełbasa inicjatorem festynu. Cały poranek spędził wśród szlachetków i ich sztucznych problemów od czasu do czasu wychylając kielich wina. Bez tego obrzygałby wyrastającego znikąd, bez przerwy niezadowolonego kiełbasiarza od czubka jego pustego czerepu po same podeszwy butów, a potem dał mu w ryj. Tak, żeby do końca życia nie ugryzł żadnej kiełbasy, a na szosę mówił sosa. Najgorsze jednak miało nadejść. Kiedy tylko Arno zobaczył nadjeżdżający powóz zaprzęgnięty w cztery konie, a także, że jego towarzysze usuwają ludzi na boki, by nikomu nic się nie stało uznał, iż nie potrzeba im jego pomocy. Może spróbować je zatrzymać. Natychmiast chwycił dwie tace, by wystraszyć pędzące zwierzęta, zmusić do zmiany kierunku lub zatrzymania się. W efekcie bardziej potłukł sobie ręce w ostatniej chwili uskakując przed rozpędzonymi zwierzętami. Cały powóz wpadł w namiot zatrzymując się dopiero na jego płachcie wewnątrz, zaś im nie pozostało nic innego jak wyprowadzenie ocalałych ludzi na wozie, samego wozu oraz uprzątnięcie bałaganu. To jednak nie był koniec kłopotów tego dnia, zaś Arno przysięgał sobie, że jak następnym razem Heintzowi znowu coś nie będzie się podobało, to Hammerfist udusi go jego własną kiełbasą. Zniknęły trzy tace z wędlinami. Kilka momentów później okazało się, iż zginął także dzban. Trzeba było znaleźć je szybko, więc w sprawę zaangażowali się wszyscy towarzysze, zaś Arno ruszył w kierunku, który wyglądał tak samo dobrze jak każdy inny - wyruszył w poszukiwania do wschodniej części wioski. Bezskutecznie próbował wypatrzeć kogokolwiek, kto mógłby być zamieszany w kradzież, ale nie było tam nikogo. Dosłownie. Wyjątkiem był jedynie napotkany kilkukrotnie Eryk. Kiedy wydawało się już, że tace przepadły dostrzegli trzy biegnące postacie. Nagie młokosy chcące wbiec w sam środek szlachetków. Arno puścił się biegiem tuż za Erykiem, ale nie zdążył dopaść do nastolatków przed swymi druhami i nowymi kolegami z pracy. Nic dziwnego Hammerfist pochodził z rasy niespecjalnie dobrych biegaczy. Szybko okazało się, że były to szczenięce porachunki rodzinne. Arno dziwił się nawet, iż chłopcy postanowili wymierzyć Heintzowi tak łagodną karę, ale był to ich wybór. Niedługo przybył Bert z samym kiełbasiarzem, zaś Hammerfist patrząc na paskudną facjatę usatysfakcjonowanego mężczyzny stwierdził, że nawet ta forma jego osoby jest skurwysyńska. On najwyraźniej nie potrafił być inny. Khazad nie wiedział jak inni, ale on nie miał zamiaru wykonywać polecenia. Nie miał zamiaru na kopach odsyłać młodzików w szczególności, iż radość pracodawcy wydawała się nieco dwuznaczna w obliczu tego, co chłopcy powiedzieli. Arno chciał znaleźć Jostowi jakieś szmaty do spalenia i niepostrzeżenie przerzucić ubrania na drugą stronę palisady, skąd nagusy mogły ją sobie odebrać. Miał zamiar uprzedzić ich, że przy innych strażnikach będzie niemiły, a kiedy wyjdą poza Franzenstein zapyta ich o szczegóły wysiudania ich rodziny z interesu. Dodatkowo uprzedzi, by nie wygadali się z tym, iż zatrudnieni strażnicy nie wykonali polecenia pracodawcy, bo stracą pracę i nie będą mogli dalej szukać nieuczciwości Heintza. A jak się wygadają, to Arno powie, że nie chcą wiedzieć co stanie się, gdy wypaplą. Ostatecznie wróci do Franzenstein, do pracy czekając na koniec ich zmiany, kiedy to należało przepytać ocalałych w wypadku i obejrzeć tych, którzy nie przeżyli. |
|
|
Przepraszam oficjalnie za spóźnienie w ostatniej kolejce... Kiełbasa na tegorocznym festiwalu robiła dobrze nie tylko na żołądek, ale i na zmysły, za pomocą których Jost Schlachter grał na dziwnie wyglądającej bałałajce. Kompan Berta grał na tyle dobrze, że co mniej trzeźwi biesiadnicy nie zauważyliby zapewne różnicy, gdyby nie krzyk rozpaczy, który poniósł się po namiocie kiedy ostatniemu grajkowi wóz przygniótł rękę. Winkel nie słyszał takiego wycia nawet w świątyni Shallyi kiedy wraz z tamtejszymi kapłankami zajmował się pacjentem, któremu sztaba mostu zmiażdżyła rękę od końcówki dłoni aż do łokcia... Opiekując się troskliwie kobietami Bert nie zważał na ich pozycję. Był na tyle dobrym człowiekiem, że każda białogłowa mogła przy nim czuć się odpowiednio obsłużona. W namiocie przewijało się kilka pięknych niewiast - jednak były w nim też i monstra, na których widok sama sławna bestia z Reiku zachciałaby się utopić. Z pewnością do takich potworów należała Hrabina Brosel. Gruba, zalana tłuszczem kobieta, której umalowana twarz przypominała karykaturę najstraszniejszego ze znanych Bertowi klaunów. Hrabia chyba nie zdawał sobie sprawy co czyni zostawiając swój cały dorobek kobiecie, która trwoniła go na młodych, przystojnych mężczyzn, którzy potrzebowali złota aby rozwijać się intelektualnie czy twórczo. Winkel nie chciał należeć do lizusów tej maszkary, ale nie miał pojęcia jak wywinąć się spod salw jej żywego zainteresowania. Kiedy Hrabina mówiła do Berta gryząc z pasją kiełbasę ten nie mógł się skupić na niczym innym jak jej grubych, paskudnych wargach. Ciarki biegły po jego plecach, a przyrodzenie kurczyło się do naprawdę młodzieńczych rozmiarów. Winkel - zapewne przez brak skupienia - dał się zagonić w kozi róg stając pomiędzy filarem, a dwoma obstawionymi jadłem stołami. Kiedy kobieta, która pociągała Berta równie mocno jak brodata krasnoludka złapała go za penisa oczy gawędziarza rozszerzyły się, a on z ledwością zdołał ukryć przed światem panikę jaka w niego wstąpiła. - Ależ piękna Pani Hrabino… - rzekł Bert. - Jam jest zbyt niskiego stanu aby doznać tak olbrzymich rozkoszy. - zawstydzony Winkel spojrzał na kobietę z rumieńcem na twarzy. - Pozwoli Frau Brosel, że wypełnię polecenie zlecone zawczasu przez Herr Heintza… - oświadczył z kulturalnym ukłonem gawędziarz. - Heintz poczeka. - machnęła jedną rączką z drugiej nie wypuszczając Winkelowego ptaka. - Pokój numer sześć i dziewięć. - wsunęła do kieszeni Berta jeden kluczyk. - Bertelomeo, pamiętaj, mnie się nie odmawia. - puściła oczko. - Mam rewelacyjną pamięć. - zachichotała. - Teraz idź... Do zobaczenia w nocy. Kilka godzin rozkoszy jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - puściła Berta lecz nie omieszkała ścisnąć przyrodzenia tak, że gawędziarz aż stanął na palcach. - Do rychłego zobaczenia, Pani Hrabino. - gawędziarz z ukłonu przeszedł do wyprostu i powoli oddalił się. - Do rychłego! - pomachała energicznie na pożegnanie. Bert nie wiedział co powinien zrobić. Ta kobieta miała olbrzymią władzę i całe stosy złota. Była jednak paskudna i kontakt płciowy z nią mógłby sprawić, że Bert nie dałby się dotknąć żadnej kobiecie przez wiele tygodni - o ile nie miesięcy. Winkel wiedział, że odmówienie jej równało się zapewne ze zwolnieniem z pracy - chyba, że znalazłby jakąś naprawdę wiarygodną wymówkę... Jak ciężkie było życie gawędziarza. Szczególnie tak atrakcyjnego jak on. Zastanawiający się nad swoim losem Winkel zauważył, że Edmund zamiast donosić tace z jedzeniem zabrał jedną z nich. Szybko ruszył w jego kierunku doganiając go jeszcze w namiocie. - Edmundzie mogę zapytać co ty wyprawiasz? - zapytał Bert towarzysza dyskretnie. - Dodatkowe jadło by się przydało, a ty jeszcze zabierasz pełną tacę? - Niestety wykonuje swoją pracę. Nadworny medyk Hrabiny jakiejśtam i cycata arystokratka życzą sobie kiełbasę do apartamentu. - odpowiedział Kanincher z zażenowaniem. - Nie mnie podważać słowa medyka Hrabiny, ale zapytam Ciebie o jeszcze jedno. Na ile lat wygląda ta cytata arystokratka? - zapytał z uśmiechem Winkel. - Sądząc po piersiach ma jakieś dwadzieścia wiosen, nie zwróciłem uwagi na resztę wyposażenia. - Edmund odwzajemnił uśmiech. - A teraz wybacz, Joachim pewnie już się niecierpliwi. - westchnął i ruszył z tacą w kierunku wyjścia. Bert zastanowił się chwilę nad wyposażeniem młodej arystokratki, ale jego myśli nie mogły odbiec dalej niż o kilka stóp od spasłej, obrzydliwie paskudnej hrabiny, której wpadł w oko. Hrabiny, której się nie odmawia… Biedny był jego los. Winkel zastanawiał się czy dzisiejszy dzień nie był najlepszym z ostatnich na atak bandytów na festiwal. Wtedy może byłby na tyle zajęty, że miałby wytłumaczenie dla Frau Brosel. Jego śmierć z jej spoconym “pierożkiem” w ustach odłożyłaby się o dzień czy dwa… W namiocie Bert nie widział swoich kompanów. Znaczy migał mu co jakiś czas Yorri, ale poza nim nie było nigdzie reszty. Arno, Jost, Eryk i Edmund musieli usługiwać szlachcie gdzie indziej. W pewnym momencie do namiotu wbiegli inny słudzy Heintza informując, że nigdzie nie widzieli zaginionego pieska. Winkel ledwo dowiedział się o zaginięciu, a już miał zajmować się odzyskaniem znaleziska. Może to był klucz do uniknięcia śmierci przez uduszenie smalcem z kostki rozkoszy Frau Brosel? - Niestety. Ja nigdzie nie widziałem tego biednego stworzenia. Oby się malec nie zagubił na dobre. - powiedział Bert na chwilę przerywając pracę. - Cały czas jestem tu, w namiocie. - oznajmił Yorri. - Nic nie widziałem niestety. Kiedy Bert wrócił do swoich obowiązków usłyszał krzyk Eryka. Głos jego towarzysza był silny i wyraźny. Czyżby Bauer znajdował się w niebezpieczeństwie? - Tattaglia bandyci! Bert nie był w ciemię bity i najpierw rozejrzał się czy wokół nie ma żadnych ludzi z wymienionego rodu. Kiedy takowych nie dostrzegł powiedział do najbliższego służącego aby zajął się stołem, z którym gawędziarz nie skończył po czym udał się na zewnątrz. Bert nie wiedział co się działo, ale to mogło być jego wybawienie z objęć szpetnej arystokratki. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:05. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0