Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2015, 21:35   #121
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Ach, wręcz wspaniale. Ruszenie w środku nocy wgłąb nieznanego, w stygijskie głębie niezmierzonego lasu. Wprost w łapy banitów, którzy wyłapią ich jak kurczaki z kurnika, albo powystrzelają ich jak kaczki o utrąconych skrzydłach. Wyborny plan, jak i pozostałe pomysły ich pracodawcy. Yorri nie dziwił się Zabójcy i jego niechęci wobec kiełbasiarza. Wurst mu z zad, ot co! Bodajby go popieściło, idiotę.

- A jak w ruinach będzie moc brygantów, to się nas wymieni, co? - Yorri włączył się w dyskusję, zaświadczając, że może mieć równie niewyparzoną gębę jak jego kuzyn.

- Nie rozumiem toku twego rozumowania, khazadzie. - Heintz spojrzał na Yorriego neichętnie. - Zatrudniłem was do pracy, Kiedy każę nie bić, to bijecie. Kiedy każę bić, to sie nie podoba. Co to kurwa ma znaczyć?

- Zatrudniłem się jako inżynier. A nie ma tu kurwa czego budować. - krasnolud poczerwieniał. - I w żadnej umowie nie zobowiązywałem się do szturmowania zamku, w którym zapewne jest pełno bandytów.

- Zatrudniłem was kurwa na festiwal do ochrony i wykonywania moich poleceń. Ruiny trzeba sprawdzić. Jak się komu nie podoba to wypierdalać z wioski! - Heintz zaczynał tracić panowanie nad sobą.

- Pójdę - mruknął Yorri, a w jego skołatanym umyśle zrodził się pewien pomysł…

Upewnił się, że sakiewka za pazuchą była na swoim miejscu.

- Gdzie pójdziesz? - zapytał od niecenia Schwartz.

- Gdzie trzeba. To jest, tam, gdzie mi pracodawca przykaże.

Traper pokiwał głową.

- Pewnie nikogo tam nie ma, ale sprawdzić warto. - rzekł Schwartz klepiąc się w udo nim wstał z krzesła ziewając. - Dobrze by było tego kusznika ucapić. Uważajta na się, niebezpieczne to lasy. - odszedł ku wyjściu lekko kuśtykając.

- A jeśli moc bandytów tam stoi, to lepiej odpuśćcie wtedy dzieci. - wtrącił Manfred. - Na zwiad idziecie wytropić łachudrę, nie wojnę. Gdybym był kilka lat młodszy, to bym sam poszedł i skórę hultajowi przetrzepał. A pójdę może? - zapytał Heintza.

Jost w tym miejscu w duchu poparł Manfreda. Co za dużo, to niezdrowo. Gdyby bandytów była kupa, to lepiej było sobie odpuścić, niż dać się niepotrzebnie zabić.

- Franzenstein cię potrzebuje, Herr Manfred - uniżenie skinął Heintz. - Na festiwalu niezastąpionyś, czy za dnia, czy w nocy, tak samo jak w każdy inny dzień roku.

Stary łowca westchnął i wychylił do końca kufel piwa a Heintz służył z butelką.

- Lepiej winka się napijcie czerwonego kapkę. Dla lepszego krwi krążenia, bo od tego piwa brzuch wam Herr Manfredzie tylko urośnie. - Starszy jegomość nastawił pucharu skwapliwie. Yorri pokręcił tylko głową. Najpierw ich na bandytów posyłają, a w tym czasie winem i piwem się raczą. Farsa istna.

- Co racja, to racja. - odparł łowca, przerywając krasnoludowi tok myślenia.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 12-07-2015, 13:11   #122
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za dialogi z tej kolejki...

Bert wiedział, że jego fortel z kostką podziałał. Heintz był święcie przekonany, że Winkel nie może chodzić, a co za tym idzie do wysoce urodzonej mieszaniny perfum, kolorowych szmat i tłuszczu - z przewagą tego ostatniego - dotrze ta sama opinia. Chłopak musiał tylko udawać, że robi okłady, które w rzeczywistości były odżywką dla jego skóry. Nogę przeszywał przyjemny chłód co było miłą odmianą od całodobowego biegania za spełnieniem rozkazów arystokracji.


Bert nie relaksował się jednak zbyt długo, bo po sali poniosło się donośne pukanie. Na tyłach karczmy ekipa podróżnych miała spotkać się z pracodawcą, jego ochroniarzem i traperem Swartzem. Gawędziarz genialnie odegrał swoją rolę poszkodowanego w słownej walce chłopaka. Widok Arno i Edmunda lekko spłoszył Winkela. Kanincher był blady i cały we krwi. Bert od razu zaczął szukać u niego ran, ale nic nie znalazł. Jakby tak było od razu zabrałby się za opatrywanie towarzysza.

Kiełbasiarz ściągnął ich na dół nie tylko aby powiedzieć o bohaterskich czynach brodacza i Edka - jakby Bert z Yorrim ostatnio nie uratowali całego festiwalu - ale również aby przedstawić im plan ataku na bandytów. Mieli wyruszyć do ich kryjówki i zadać ostateczny cios. Pytanie czy Bert był dysponowany było dziwne. Jako uczeń kapłanek doskonale wiedział, że w ciągu dwóch godzin mógł jedynie magią wyleczyć taką przypadłość, ale była to wystarczająca ilość czasu aby było z nim nieco lepiej. Nie mógł sobie darować tej wyprawy. Kto by o niej miał opowiadać? Ledwo klecący zdania Arno, łysy akolita Młotodzierżcy czy Jost z nosem wyglądającym jakby składał go gobliński szaman? Nie. To musiał być nikt inny jak gawędziarz.

- Już tak mocno nie kuleję. - powiedział do Arno gawędziarz. - Te okłady naprawdę całkiem nieźle podziałały. Panie Heintz, z olbrzymią chęcią wypełnię Pana wolę. Postaramy się wrócić jak to szybko możliwe, aby pomóc w czymś jeszcze. - dodał Bert patrząc na kiełbasiarza.

- Dobrze, do zobaczenia o świcie w karczemnej sali. - rzucił tamten na odchodne.

Jost również wyszedł. Skoro mieli iść do lasu, być może walczyć, to musiał się odpowiednio przygotować. Zbroja, tarcza, łuk, a nie tylko sam miecz. I, oczywiście, nie wystąpi w tych różowych fatałaszkach.

- Ty możeś i zdrów całkiem prawie. Mnie jednakoż moja doskwiera kapkę. - wskazał na dziurę we własnym udzie. - Ze sprawniejszą ciutkę nogą do lasu udać bym pragnął się. Ale zrobić jeśli nie możesz nic z tym, nic to będzie. Frasować nie trzeba się. - wyszczerzył się Hammerfist.

- Bert, jeśli nie potrzebujesz pomocy przy nodze Arno, to pójdę się przygotować. - zwrócił się do przyjaciela Eryk.

- Herr Manfred. - zagadnął mężczyznę Hammerfist, gdy Heintz wyszedł. - Skądś na akcję pożyczyć można tarczę dużą? Kuszy przeciw trapera przydać może się.

- U Schwartza nabyjesz. - odparł zagadnięty. - Ma spory asortyment.

- Z nogą Arno powinienem sobie poradzić sam Eryku. Dziękuję za propozycję pomocy. - powiedział życzliwie Winkel. - Arno oczywiście, że postaram się Tobie pomóc. Czy się uda nie wiem, ale spróbuję z całych sił. Chodź, proszę, na górę gdzie będą lepsze warunki. Pomieszczenie do leczenia musi być czyste, a ja wokół mojego łóżka wysprzątałem do przesady. - uśmiechnął się gawędziarz.

Jak zapowiedział tak zrobił. Bert zaklął w myślach, że skupił się wcześniej na pokrytym posoką Edku, a nie zwrócił uwagi na Arno, który również się nie upomniał. Winkel miał na szczęście odpowiednie narzędzia, czyste kawałki płótna, maści i wszystko dzięki czemu pomógł Hammerfistowi nie gorzej niż medyk, któremu krasnolud musiałby zapłacić nie mniej niż sztukę złota. Gawędziarz wiedział, że przyjaciel nie odczuwa tak mocno bólu, ale - jako początkujący znachor - chciał zwiększyć szanse drużyny na ile to tylko możliwe.

Przed wyruszeniem w drogę chłopak musiał odciążyć swój plecak. Kości do gry, sztućce, mydło i resztę niepotrzebnych rzeczy owinął w koc i dał karczmarzowi na przechowanie. Obraz również do niego trafił. Nikt nigdy go nie namalował, a zatem taki dar musiał być bezpieczny.


Wyszli północną bramą i poszli w las traktem, bo ten - mocno zarośnięty - po jakimś czasie odbiegał ku Czarnej Twierdzy. Tuż po zanurzeniu się w kniei - wciąż w zasięgu widoku franzensteńskiej bramy - Arno i Yorri zobaczyli, że w krzakach, po prawej stronie leśnej drogi, ktoś siedział na kucka.

Hammerfist ruszył w kierunku skrytego w kuckach zasłaniając się tarczą i z młotem gotowym do zadania ciosu.

- Wyłaź! - warknął Khazad gotów do ataku, gdyby tamten próbował uciec.

- Arno! Co ty robisz!? - zawołał Winkel zatroskany o los nieszczęśnika. - Nie zachowujmy się jak barbarzyńcy!

Jost pokręcił głową, słysząc opinię Berta. Obcy przy drodze - to mógł być równie dobrze wróg. A barbarzyńskie zachowanie byłoby tylko wtedy, gdyby Arno bez pytania walnął tamtego w łeb.

- Och, barbarzyńcy od razu... - żachnął się Yorri, siłujący się z nie chcącym dać się wyciągnąć zza pasa toporem. - Zapobiegliwość po prostu. - rzucił, widząc, że Jost się z nim zgadza.

- Nosz kurwa wasza mać, patrzcie... Nawet się kurwa wysrać nie dadzą Gerrtiemu te chuje ze Fracenschaisen... - zza krzaka wyszedł krasnolud z toporem. - Co? Chcesz powalczyć? - burknął do Arno. - Heintz widzi się Gerrtiemu wszystkie imperialne krasnoludy na smyczy trzyma. - popatrzył wyzywająco. - Poszli stąd! Zasłaniacie widok!

- Już sobie idziemy Panie krasnoludzie. - powiedział Bert spokojnie. - Nie chcemy niepotrzebnego rozlewu krwi. Może mógłby Pan powiedzieć nam teraz, kiedy Heintz nie słucha, co też zawinił Panu kiełbasiarz?

- A ten to kto? - wyszeptał Edmund szturchając łokciem Josta.

- Był niedawno przy palisadzie. - odparł równie cicho Jost. - Okrutnie na Heintza narzekał. Chciał mu bebechy na kiełbaski przerobić.

Może niedokładnie takie plany żywił Gertti, ale efekt końcowy byłby podobny.

- O… kurwa… - wytrzeszczył oczy Hammerfist, zaś młot wypadł mu z dłoni. Szybko podniósł go nie opuszczając wzroku z Zabójcy, po czym roześmiał się cicho i wyszczerzył paskudnie słysząc słowa Berta. - Że kutwa Heintz przejebane ma niewąsko widzę. Noc piękna to. Czarne dwie zajebane Strzały, reszty ich pogrom szykuje się, a kiełbasiarz glebę gryźć będzie. Doskonale. - powiedział Arno tak rozradowany, że lekko stuknął obuchem o tarczę.

- Kiełbasiarz, kiełbasiarz… - Khazad powtórzył jak echo za Winkielem utkwiwszy mętny wzrok w wiosce. - A on nie wybiera się przypadkiem gdzieś? - zapytał Berta przestając poświęcać uwagę Hammerfistowi. - Zza bramy dupę wystawi kutas? Leźć nigdzie nie musi jak wy? - zapytał z szorstką nadzieją.

Chyba zapomniał czekać na odpowiedź, bo popatrzył krytycznie, nieco przytomniej po wszystkich.

- A wy gdzie idziecie sieroty? Heintz wam kopnął w dupę po jednym dniu roboty?

- My wyruszamy w tajnej misji, której celu niestety zdradzić nie możemy. - powiedział spokojnie Bert. - Z tego co mi wiadomo Pan Heintz nie opuści wioski aż do końca festiwalu.

Gertti mruknął niezadowolony.

- Okazji do bitki szukamy. - Jost delikatnie minął się z prawdą, uznając przy okazji, że Zabójcy bardziej do gustu taka odpowiedź przypadnie, niż jakieś zasłanianie się tajemnicą. - Ciekawsze to niż wylegiwanie się w łóżku.

- Choćmy dalej, towarzysze. Słyszeliście przecież Herr Gerttiego, zasłaniamy widok. - zasugerował Eryk, robiąc już kilka kroków w głąb ścieżki, którą podążali. Powinni zostawić tego krasnoluda samego sobie, tak przynajmniej uważał. Jeszcze tylko brakowało, żeby się z nim w bitkę wdali.

- Bitki? Niewielu heintzowych do wioski z lasu wraca. Może znajdziecie. - zaśmiał się poświęcając uwagę bramie.

- Jeśli wrócimy, to spróbuję cię przemycić za palisadę, do Heintza. - rzucił do Zabójcy na odchodne Yorri, który miał już dość pracodawcy. - Chodźmy. - rzucił do kompanów.

- Na Heintzie zemścić chcecie się? Spokój trupy mają święty, a zdechnie kiełbasiarz szybko. Na śmierć obsra się. Pomysł mam ja uczynić co aby krzywdy za ludzkie odpowiedział. Po kolei ale. Strzały najpierw Czarne. - wyszczerzył się Hammerfist.

Jost zaczął się zastanawiać, skąd u obu krasnoludów takie chęci do pozbycia się ich szanownego pracodawcy.

- Może poczekacie do końca festiwalu? - zaproponował.

- Wybacz Arno, ale nawet we dwójkę nie dalibyście rady ochroniarzowi Herr Heintza. - powiedział Winkel. - Jesteś silnym wojownikiem, ale jego technika sprawia, że jest w zupełnie innej lidze. Wiesz, że mam rację. Szczerość to moja mocna strona. - uśmiechnął się Bert.

- Do zakończenia obowiązkowo. Ochrona słabszą jest wtedy, a kwestią najważniejszą, żeśmy pracować u kutwy wtedy nie będziemy już. - przytaknął Jostowi Hammerfist. - Racją pewnikiem jest to. W osoby mojej przypadku jedynie. W pojedynku tym pieniądze każde na Gerttiego Herr postawić mógłbym. - odparł Bertowi nie przestając się szczerzyć.

- Przestańcie tracić czas na czcze rozmowy, chodźmy. Nie mamy wiele czasu do świtu. - syknął Edmund kierując się traktem ku Czarnej Twierdzy.

- On ma rację. Musimy już iść. - ponaglił towarzyszy Winkel. - Herr Gertti miło było Pana spotkać. - dodał na pożegnanie.

- Bywaj Gerrti. - rzucił Yorri, który już dawno porzucił próby wyciągnięcia topora zza pasa. “A niech tam tkwi, cholernik”, pomyślał.


Gerrti się nie żegnał, no chyba, że wziąć za to pociągnięcie nosem imponującego charka, którego posłał ku Franzenstein. Wsparty na toporze stał pośrodku ciemnej drogi gapiąc się na wiejską bramę. Mamrotał pod nosem litanię, z której wyłowić można było gwałcone przez Haintza krowy, kozy oraz nadziewanie kiełbasą dupy tegoż człowieka.
 
Lechu jest offline  
Stary 12-07-2015, 13:24   #123
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Sprawy się nieco skomplikowały. Fakt, szczęściem było, że Arno i Edmund zdołali wrócić jeszcze tej nocy, bez ran śmiertelnych, jednak wieści, jakie przynieśli, już tak szczęśliwe nie były. Skoro Czarne Strzały miały obóz w okolicy, tak bliskiej okolicy, to znaczy że nie planowali zadowolić się jednym wybrykiem w okolicy. Ich terytorium było rozległe, w końcu na pierwsze ciało natknęli się jeszcze przed Weissdrachen, Bauer założył więc, że wędrują po jakimś dużym obszarze, aby uniknąć wytropienia przez nadgorliwych łowców banitów. Z taką taktyką wiązała się mała liczba ataków na danym terytorium, aby zbytniego rozgłosu nie wzbudzać. Było to bardzo optymistyczne założenie, i niestety błędne. Ich chciwość mogła znaleźć spełnienie we Franzenstein, właśnie w okresie festiwalu. Nie mogli więc przegapić takiej okazji, głupotą ze strony Eryka była wiara, że nie odważą się zaatakować na dobrze strzeżoną mieścinę. Możliwe, że takie posterunki rozstawili wokół całego miasteczka w bezpiecznej odległości, aby kontrolować ruch i reagować na przepływ bogactw. Możliwe, że planowali atak na miasteczko. Mają tu szpiega, wewnątrz, znają rozstawienie i liczebność sił defensywnych, newralgiczne punkty osady... Oczywiście to wszystko najczarniejszy scenariusz, dlatego Bauer nie podzielił się tymi przemyśleniami z nikim. Faktem było jednak, że Czarne Strzały zamierzały przysporzyć kłopotów Franzenstein, a śmierć ich dwóch towarzyszy mogła tylko przyspieszyć ich plany. Nie zdołali wypocząć, jednak nie było co się kłócić - to był najlepszy moment na przeszukanie ruin.

Ciężko było jednak pałać optymizmem, w końcu jeśli bandyci szykowali się uderzyć na wioskę, to liczebnie przewyższają Biberhofian. Była jednak szansa, że nie będą musieli walczyć - że uda im się cichaczem podpatrzyć wroga i wrócić, zaopatrzonymi w informacje, albo że nikogo tam nie będzie. Trójka z nich mogła zakraść się bliżej obozu, do tego dwóch krasnoludów, którzy mogli wypatrzyć niebezpieczeństwo w ciemnościach zanim owo niebezpieczeństwo wypatrzy ich. Bert był tutaj najsłabszym ogniwem, ale tylko pozornie. Dzięki bystremu umysłowi mógł przydać się w sytuacjach kryzysowych, a i sztylet potrafił trzymać ostrzem przed siebie, nie wspominając już o umiejętności pierwszej pomocy w razie jakichkolwiek odniesionych ran, które to zademonstrował łatając nogę Arno, już po skończeniu narady.

Bauer z ulgą zamienił barwne fatałaszki i wdział swój zwyczajowy, nieco wysłużony już, strój kapłański oraz koszulkę kolczą. Oczywiście nie tylko on przygotował się na najgorsze. Niby to miała być misja zwiadowcza, ale nikt nie ośmielił się ryzykować i iść na nią z odsłoniętą klatą. Niby byłoby łatwiej się skradać, mniej hałasu by się narobiło, ale co, gdyby mimo wszystko ich zauważyli? Ryzyko było zbyt duże.

Nie zdążyli oddalić się od północnej bramy na odległość wzroku, a już spotkali niespodziewanego gościa. Chociaż, czy widok Gertiego, nieco obłąkanego krasnoluda, w okolicy miasteczka był faktycznie czymś niespodziewanym? Żywił do Heintza urazę, i chociaż nie był w stanie wytłumaczyć, jaką, to była ona niezmiernie silna. Wyglądało to tak, jakby nic innego mu nie pozostało, tylko czatować i przy najbliższej okazji pozbawić kiełbasiarza życia, albo chociaż nastraszyć tak, żeby się w rajtuzy obsrał. Cóż, mimo gróźb krasnoluda, to drugie również mogło być prawdziwe, mimo iż Eryk dopowiedział to sobie sam. W końcu khazadzkie poczucie humoru, jak i honoru, mogło przybierać różne postaci. Nowicjusz liczył, że Gerti chce tylko dać Heintzowi nauczkę, nie zabić. Może sprawa na tyle błaha, że śmierć to zbyt wielka kara, ale na tyle poważna, że odpuścić nie można. Może właśnie tylko upokorzenia khazad chce, nie śmierci kiełbasiarza.

Drużynowe krasnoludy popierały jednak plan zabicia Heintza, czym Bauer się szczerze zdziwił. Szczególnie Rdestobrody zdawał mu się być spokojniejszy, mniej rządny krwi. A tu proszę, wyszła z niego bestia. Eryk nie rozumiał, czym Heintz zasłużył sobie na wrogość krasnoludów, ale skoro wszyscy trzej chcieli się go pozbyć, musiało być w nim coś, co na całą rasę działa pobudzająco. Niemniej jednak, uśmiercanie kiełbasiarza to nie był pomysł, który Eryk mógłby poprzeć, jednak na razie nie chciał wchodzić w dyskusje na ten temat. Musieli się skupić na zadaniu, nie na kłótni kto zasługuje na śmierć, a kto nie. Ale i na to przyjdzie pora, bo krasie raczej sami z siebie nie zrezygnują ze swoich planów...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 13-07-2015, 11:43   #124
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Lato 2518 roku K.I., późny wieczór
lasy w okolicy Franzenstein


Cierpiał. Czuł jakby ktoś rozerwał mu klatkę piersiową i wsadził do środka rozgrzane żelazo. Przeżywał nieopisane katusze kiedy z każdym oddechem powietrze, którego tak łapczywie potrzebował, niczym ostrze miecza rozcinało mu płuca. Pluł krwią ściskając miejsce uderzenia, jakby to miało pomóc, jednak ucisk jeszcze bardziej wbijał żebra w miękka tkankę gąbczastą. Nie miał nawet sił krzyczeć i błagać o pomoc, ból nie tylko odebrał mu mowę, ale i wzrok w jednym oku. Drugie natomiast napełniało się powoli juchą, widział jedynie kształty w wątłym świetle latarni, która leżała na miękkim runie. Ciemny kształt człowieka schylił się nad nim i oglądał uważnie. Zapewne było to kilka sekund, ale dla niego dłużyły się one w nieskończoność bezlitośnie rozciągane w czasie przez cierpienie. Człowieczy kształt uderzył go z całej swojej mocy.

- Śpij.



Edmund nie mógł patrzeć jak wojownik, niewiele starszy od niego, umiera w mordęgach. Śmierć powinna być szybka i litościwa. Jakiekolwiek wiódł życie nie zasłużył na takie męczarnie w ostatnich chwilach swojego życia. Banita wziął leżący nieopodal gruby kij i dobił konającego jednym potężnym uderzeniem w czaszkę. Jak obiecał krasnoludowi przeszukał ciała i zabrał co bardziej drogocenne przedmioty, im się już nie przydadzą w dalszej wędrówce w zaświaty.



Koń czekał tam gdzie go zostawił. Wstał o własnych siłach, ale niezdolny do ucieczki postanowił zapewne, że poczeka na pomoc albo na śmierć. Bełt wystawał mu niezgrabnie z mięśnia, z każdym ruchem coraz bardziej rozszerzając ranę. Chłopak wiedział, że jeżeli wyciągnie pocisk teraz to zwierzę wykrwawi się w ciągu kilku minut, a jego jedyną szansą jest wizyta u koniowała. Szybko rozerwał jedną z koszul, które znalazł przy ciałach, i zrobił z niej prowizoryczny bandaż. Jedyna szansa jaką mógł dać czarnemu jak noc rumakowi. Ujął zwierzę za uzdę i ruszył niespiesznie w kierunku wioski.

Zaledwie po kilku krokach brak powietrza zwalił chłopaka z nóg. Jego mózg wypełniła ciemność, a torsje żołądka szybko pozbawiły go ostatniego posiłku. Klęcząc w ciemnościach naprzemiennie wymiotował i chłeptał łapczywie powietrze. Kawałki kiełbasy wymieszane z żółcią trawienną zbryzgały mu niegdyś kolorowe spodnie. Wymiociny nadal ściekały mu po brodzie, kiedy zaczął mamrotać.

Litościwy Morrze, daj mi siły.
Litościwy Morrze, trzymaj piecze nade mną.
Litościwy Morrze, ukarz Tobie niewiernych.
Potężny Morrze, wskaż mi drogę ku Bramie.
Wszystkie dusze należą do Ciebie,
pozwól mi bezpiecznie kroczyć
ku Mrocznemu Królestwu.




Spotkał Arno już na trakcie ku Franzenstein. Krasnolud dzięki swoim oczom widział w jak opłakanym stanie był młody banita, ale zatrzymał to dla siebie. Skupili się chwilę na łupach i na tym co z nimi zrobią, przypomniało to Edmundowi swoje złodziejskie czasy i zrobiło mu się nieco lepiej na duszy. Heintzowi strażnicy wpuścili ich do wioski bez problemu, koń trafił do stajni Huffelpuffa i pod opieką niziołka musiał czekać na wizytę jakiegoś lekarza. Jak tylko weszli do Głupiej Gęsi Heintz rzucił się ku nim, zapewne, aby nie wystraszyli gości.

- Na włochatą dupę Sigmara, won na zaplecze – wskazał ręką zakrywając dwóch wojowników przed wzrokiem pijanych bywalców.

- A teraz powiedzcie mi czemu mam was nie zatłuc na miejscu? – pogroził grubym palcem, kiedy weszli do osobnego pokoju. Arno począł tłumaczyć co się dokładnie wydarzyło w lesie, Edmund jednak zwyczajnie usiadł i zapatrzył się w sufit. Nie musiał słuchać pokręconych opowieści krasnoluda, dokładnie wiedział co się stało, a w tym momencie nie obchodziło go ile razy Heintz zostanie obrażony w ciągu tej tyrady. Oczami wyobraźni widział dziesiątki twarzy na deskach sufitu, wydawały się go oceniać swoimi nieruchomymi ślepiami.



Lato 2518 roku K.I., późny wieczór
Franzenstein


Musiał się umyć. Śmierdział krwią i wymiocinami, a nie wytrzymałby tego stanu skoro kolejne zadanie już stało za progiem. We wspólnym pokoju czekały jego rzeczy i plecak. Wypakował z niego to co niepotrzebne na nocne zwiady, zostawił też wszystkie łupy jakie znaleźli przy trupach, nie chciał ich zgubić przed świtem. Wyszedł tylnym wyjściem i z latarnią w ręce ruszył ku rzece. Chłód wody orzeźwił Edmunda jak pierwszy łyk bimbru na wiejskiej potańcówce. Szybko zmył z siebie zaschniętą krew i resztki jedzenia, a następnie wyszedł na brzeg. Osuszył się dokładnie, a włosy zawiązał w praktyczny ogon. Ubrany w swoje rzeczy czuł się zdecydowanie lepiej niż ubrany w pstrokaty strój służby festiwalu. Uzbrojony, odświeżony, gotowy do dalszej drogi wrócił do gospody, gdzie oddał Heintzowi zakrwawiony uniform, a następnie ruszył ku północnej bramie.



Lato 2518 roku K.I., późny wieczór
trakt ku Czarnej Twierdzy


- Eryku, mogę na słówko? - wyszeptał Edmund, tak aby tylko nowicjusz słyszał te słowa. Zostali trzy kroki za drużyną, która w nikłym świetle księżyca kierowała się ku Czarnej Twierdzy.

- Coś Cię trapi? - spytał Bauer, przyglądając się mężczyźnie.

- Powiedz mi... - zaczął nieśmiało banita. - Gdzie odnalazł cię Sigmar? Znaczy co cię skłoniło, by zejść na świątobliwą drogę? Czujesz powołanie?

Eryk uśmiechnął się delikatnie.

- Płynęliśmy Reikiem i natknęliśmy się na statek, wrak statku. Zniszczenia były świeże, zeszliśmy więc na pokład sprawdzić, czy nie ostał się kto przy życiu - Bauer zatrzymał się na moment, zapatrzył przed siebie. - A i kiesa nigdy zbyt lekka, prawda? W głównej kajucie znaleźliśmy martwego inkwizytora, i... ukryty pewien przedmiot. Piraci go przeoczyli, ja nie. To nie mógł być przypadek że znajdował się w jego kajucie, zdecydowałem się więc odnieść go do najbliższej kaplicy, reszta grupy nie oponowała. I już wtedy to poczułem, że to coś ważnego, że to MOJA misja. Jeszcze wtedy nie myślałem o kapłaństwie, ale wiedziałem, że muszę zadbać o ten przedmiot, i że robię to na chwałę Sigmara. W Worltz zwróciłem, jak się okazało, artefakt, i zrozumiałem, że to nie był przypadek, że nie tylko ja chcę mu służyć, ale i on tego chce. Tam, w Worltz, wstąpiłem do klasztoru i zacząłem przyjmować nauki - Nowicjusz zakończył opowieść, patrząc zaciekawiony na Edmunda. - Skąd to pytanie? Tylko nie mów, że ciekawość - Eryk uśmiechnął się krzywo, ale przyjaźnie.

- Czuję jakby… - Edmund zatarł nieświadomie ręce, jakby nie wiedział co dokładnie powiedzieć. - Jakby ktoś mnie... Znaczy od początku jak was spotkałem, czuję jakby… Morr obserwował to co robię i dlaczego. Pamiętasz jak znaleźliśmy tamto ciało na trakcie? Kruk na drzewie przypominał mi o obecności mrocznego świata. W Weissdrachen - kontynuował niczym wyliczankę - Ojciec Matajasz świdrował mnie zza tej swojej maski, a jednak pomagałem w odpędzeniu nekromanty. A dzisiaj w nocy poczułem coś więcej…

Edmund przerwał na chwilę, spojrzał czy Jost nadal prowadzi grupę poprzez leśne ostępy i czy nikt nie podsłuchuje.

- Czuję jakby Morr natchnął mój miecz. To nie było zwyczajne uderzenie, bóg śmierci uczynił je dwakroć silniejszym i szybszym. Kiedy jego ciało opadało na ziemię, a ja stałem w fontannie jego krwi…

Przerwał na chwilę.

- Czy bogowie wybierają swoich czempionów? - W pytaniu Edmunda było słychać nadzieję i nieco szaleństwa.

- Czempion to takie wyszukane słowo - skrzywił się Bauer, lecz grymas szybko zmienił się w uśmiech. - Sługa. Zawsze wolałem to określenie. Wierzę, że bogowie obserwują nas wszystkich i czasem, gdy zwrócimy na siebie ich uwagę jakimś czynem, decydują się poświęcić nam więcej czasu, dawać wskazówki. Od nas zależy, czy je dostrzeżemy i podążymy wskazaną ścieżką. Jeśli tak, cóż… Ośmielę się stwierdzić, że dostajemy tyle ich uwagi, ile każdy inny kapłan - Przyjrzał się Edmundowi. - Przeszedłem więcej, niż niejeden podstarzały Sigmaryta, otarłem się o śmierć broniąc tego bluźnierczego artefaktu. Oddałem Sigmarowi niemałą przysługę nim jeszcze zdecydowałem się przywdziać szaty, ale mimo to nie czuję się wyjątkowy. Po prostu zrobiłem to, co do mnie należało. To raczej cecha sługi, nie czempiona. Ale - dodał po chwili milczenia - może zdarzają się jednostki, którym bóstwa poświęcają więcej czasu i mądrości. Indywidua, które można śmiało nazwać czempionami, chodzące legendy, będące uosobieniem boskiej woli na ziemi. Ale nawet, jeśli istnieją, to nie musisz być jednym z nich, żeby Morr się z Tobą kontaktował. Może ma dla Ciebie ważne zadanie, a może po prostu widzi, że byłbyś dobrym sługą i chce Ci okazać swoją przychylność. Dowiesz się tego dopiero przed śmiercią, patrząc w przeszłość: czy rzeczy których dokonałeś czynią z Ciebie sługę, czy może już czempiona.

- Zabiłeś kiedyś człowieka? Przed dzisiejszym incydentem - doprecyzował nagłe pytanie nowicjusz.

- Nie miałem nigdy takiej potrzeby. Nawet jako szubrawca na tutejszych drogach nigdy nie uciekałem się do zabijania. Przemoc była prawie normalna, ale zabić to co innego. Jednak dzisiaj, kiedy usłyszałem, że albo się poddam albo umrę to nie pozostało mi za wiele wyboru. Sam się o to prosił - usprawiedliwiał się Edmund.

- Spójrz na to z innej strony. Aby godnie służyć Morrowi, musisz poznać każdy aspekt śmierci. Musisz również wiedzieć, jak to jest ją zadać - wytłumaczył Eryk. - Nie mówię, że to znak sam w sobie, jednak teraz będziesz w stanie spojrzeć na Morra i jego rolę w funkcjonowaniu świata w inny sposób, pełniejszy. Jesteś bardziej świadomy. Czy to Morr poprowadził twą rękę, czy też Twój strach przed śmiercią, nieważne. Konsekwencje są jednakie, poznałeś go bliżej. Miej oczy otwarte na kolejne jego wskazówki. A odnośnie samego zabijania - nowicjusz położył rękę na ramieniu towarzysza - jeśli nie zmienisz stylu życia, jeszcze nie raz będziesz musiał to zrobić. Najważniejsze, żeby nigdy nie przychodziło Ci to z łatwością - zabrał rękę i zadumał się nad swoją walką sprzed kilku godzin.

- A jeżeli jest ze mną coś nie w porządku? - stwierdził cicho Edmund. - Normalnemu człowiekowi nic nie każe robić takich rzeczy, jakie ja robię. Normalny człowiek nie zabiłby tamtych ludzi - Eryk zauważył, że jego rozmówca zaciska zęby.

- Zdziwiłbyś się, do czego są zdolni ludzie żeby bronić życie własne bądź bliskich. Jeśli ktoś Cię atakuje, bronisz się, to naturalny odruch dla kogoś, kto nie jest tchórzem. Biernością nic nie zdziałasz, ani bogów do siebie nie przekonasz ginąc z rozłożonymi rękami. Poza tym, agresor powinien być zawsze świadom tego, że potencjalna ofiara może lepiej walczyć od niego. Muszą być gotowi na śmierć, tak jak kadet przyjmujący się do straży czy wędrowiec wyruszający na szlak - Bauer uśmiechnął się wymieniając ostatnią pozycję. - Bronić się i zabić w walce to nic złego. Inaczej byłoby, gdybyś na pochwyconym, bezbronnym zbójcy sam katowski wyrok wykonał, to wbrew prawu. Ale tak nie było, prawda? - spytał, po czym kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Wszystko z Tobą w porządku, Edmundzie. Nigdy nie zapomnisz twarzy człowieka, którego zabiłeś, o to Cię nie proszę, ale musisz zrzucić z siebie winę. Zrobiłeś, co musiałeś, nie dla przyjemności, a z konieczności. Bogowie szanują tych, którzy cenią swoje życie.

Edmund zamyślił się nad słowami Eryka.

- Sigmar dobrze wybrał. Będziesz świetnym kapłanem. Bo tego chcesz prawda? - uśmiechnął się Edmund, nieco bardziej rozluźniony i widocznie ukontentowany rozmową.

- Na początek, tak. Ale chyba zbytnio przywykłem do przygód, miecz zbyt dobrze leży w rękach - Bauer uśmiechnął się smutno. - Zamiast nauczać ludność Imperium, wolałbym ich bronić. Ale, wszystko w swoim czasie. Cierpliwość, pokora i posłuszeństwo to pierwsze cechy, które każdy nowicjusz musi w sobie wykształcić, niezależnie od boga, któremu dedykuje swoje życie. Dlatego ufam Sigmarowi i wierzę, że znajdzie dla mnie odpowiednie zajęcie.

- Cokolwiek dla ciebie wybierze sprawdzisz się doskonale – zapewnił go Edmund. – Dziękuję – powiedział szybko chłopak i ruszył ku czole grupy. Czarna Twierdza zbliżała się nieubłaganie, a nie wolno jej pozwolić czekać.
 

Ostatnio edytowane przez Evil_Maniak : 13-07-2015 o 12:09. Powód: drobne literówki
Evil_Maniak jest offline  
Stary 16-07-2015, 06:10   #125
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Lato 2518 roku K.I.

Okolica Franzenstein, Dzień Piąty, Przed Świtem




Heintza nie dało się lubić. Krasnoludy chciały zrobić mu krzywdę. Motywacje Szalonego Gerttiego nie były nikomu znane, zapewne osobiste, a Arno Hammerfirst z Yorrim Rdestobrodym jako młodzi khazadzi, z Imperium, nie sugerowali się tradycją i obyczajami ich rasy. A wszak kiełbasiarz spełniał wszystkie warunki tego, aby być w ich oczach szanowanym. Nie był młokosem, lecz mężem w sile wieku. Gołodupcem też nie był, osiągnąwszy sukces majątek znaczny posiadając. Pozycję miał nie tylko we wsi, ale i w odległych miastach, ba, zagranicznych ziemiach, o nim słyszano i jego wyrobach. A odwaga i męstwo jego nieco innym były, choć bój w konkurencją stoczył zwycięski w niejednej bitwie i wyszedł z wojny kiełbasianej zwycięski. Gdyby były krasnoludem miałby wszystko co sprawia, że choć się takiego osobnika nie lubi, nie zgadza, to i tak szanuje, podziwia i słucha. Cóż, Heintz krasnoludem nie był a widać jego człowieczeństwo w oczach młodych khazadów działało na jego niekorzyść, choć pewnie wielu mogłoby powiedzieć, że gdyby jakiś khazad w ledwie napoczęte cztery tuziny wiosen, był w skórze kiełbasiarza, nie lada byłby to wyczyn. Stirlandzcy khazadzi szykowali pracodawcy coś złego, na zdrowie i zycie pewnie mu nastając niczym pierwsze z brzegu ludzkie łotry, co mogło niektórych z ich towarzyszy zdziwić choć trochę, jeśli nie osłupieć.







Leśna, zapomniana droga do czarnej Twierdzy zarośnięta była wysoką trawą, krzewami i drzewkami w podszycie i odbiegała od głównego traktu około dwóch mil od północnej bramy Franzenstein. Oddział szedł dziarsko, acz ostrożnie, wiedziony oczyma krasnoludów. Jaśniej nieco było na tym trakcie, bo korony drzew nie zamykały się na ich głowami a ich bliżej już było do świtu jak dalej, i noc nie była w najczarniejszej pełni. Mimo wszystko, idąc pomału nikomu nie udało się zachować bezszelestności, było to raczej niemożliwe, nawet dla Eryka i Edmunda, obytych ze sztuką cichego skradania się w takim terenie.

Po dwóch milach kroczenia między zarośniętą drogą, oczom Chłopców ze Strilandu ukazała się czarna skała wyrastająca z polany, na której szczerbiły się na czarnym niebie kontury ruiny. Zewnętrzny mur zapadł się częściowo od frontu, czyli południa, podobnie jak główna brama ze stróżówką. Zostały z tych budowli zwały czarnych głazów i przez rumowisko wysokie na półtorej metra i szerokie na dwa razy tyle,musieli przejść wszyscy, aby dostać się na teren twierdzy. Edmund jako pierwszy z ludzi poszedł za krasnoludami, którzy poradzili sobie z rumowiskiem jak ze słodka bułeczką z masłem. Kanincher przykład dał ludziom jak przechodzić mają i zwinnie wylądował ze skruszonych kamieni i bloków skalnych na wysokiej trawie dziedzińca. Trawa sięgała ponad trzy stopy i khazadom wystawały z niej bary z kudłatymi głowami. Bert i Jost wylądował w ślad za Edmundem koncertowo. Erykowi powinęła się noga między głazami. Jęknął z bólu, gdy stopa ugrzęzła w skalnej szczelinie po osuniętym kamieniu. Kiedy zszedł i stanął między kompanami ból narywał niemiłosiernie,choć Bauer nie dawał po sobie tego poznać. Kulał. Ból w kostce narastał a stopa zaczynała chyba puchnąć, bo pulsowała i ciasno robiło się w kamaszu, który przyodział w miejsce sandałów duchowieństwa. Zacisnął zęby, rzemień na bucie, bo co zostało mu zrobić? Noga bolała kiedy tylko szedł, gdy ciężar ciała na niej opierał. Lecz czyż mógł pozwolić sobie na nie chodzenie?

Przed nimi, na środku placu, z takiego samego, czarnego budulca, stały ściany parterowego budynku, którego co najmniej jedno wyższe piętro zawaliło się sądząc po braku dachu lecz zwałach gruzu, kamieni i porastającej miejsce zadaszenia roślinności. Wedle oceny Rdestobrodego, budowla miała od czterystu do pięciuset lat. Po bokach, w południowych rogach fortyfikacji wyrastały ku niebu wciąż stojące dwie wieże, między od których odbiegały zachowane fragmenty murów. BYły to baszty południowe, po obu stronach stróżówki, co leżałała w gruzach, tak samo jak mur, przez który, dopiero co, przeleźli. Za ruiną, mur płónocny, z zabudowaniami, po których zostały tylko wysokie fundamanty w trawie, zawalił się kompletnie.

Wszędzie panowała cisza. Miejsce zdawało się być zupełnie opuszczonym a mimo wszystko jakby nie do końca. Czarna bryła dworku mogła przywodzić na myśli duchy i nieswojo czuć się w jej cieniu było całkiem na miejscu.
Układ ruin dworu, przynajmniej z zewnątrz, zgadzał się z mapą, którą otrzymali od Heintza. Podeszli ostrożnie bliżej ku wielkim, głównym drzwiom. Eryk przyjrzał się im z bliska i po wymianie spojrzeń z Hammerfistem wiedzieli tyle samo co krasnoludzki inżynier. Drewniane wrota były osmagane przez pogodę, lecz nie więcej niż dwóch lat.

Wtem świst przeszył noc i tuż nad głową Berta wbił się z impetem w deskę wejścia bełt. Odruchowo każdy schylił się szukając zasłony jak i szukając wzrokiem strzelca.

Arno i Yorri zobaczyli coś dziwnego w koronach drzew, tuż za rumowiskiem muru, od bramy głównej. Ktoś tam był, niewielki i teraz skakał na południowy wschód z drzewa na drzewo, z gałęzi na gałąź, w sposób jakby zaprzeczający takim zdolnościom ludziom, krasnoludom czy nawet może elfom oddalając się od Czarnej Twierdzy. No może z tymi ostatnimi to nie wiadomo, lecz to coś, co choć humanoidalne było, przedstawicielem gładkich uszu być nie mogło. Małe, szkaradne i chyba miało szpony, choć za szybko się ruszało pod osłoną liści, aby krasnoludowie mogli to orzec z pewnością. Nikłe, jeśli nie żadne, były szanse by strzelca dogonić.

Bert spojrzał do góry, gdzie łopotał, nieco rozwinięty papier uwiązany do pocisku. Winkel zdjął pergamin i choć wytężał wzrok niewiele na nim widział. Stojący bliżej Yorri spokojnie wyjął z jego dłoni znalezisko i marszcząc skronie przeczytał podobnym tonem, którym zwykł pod nosem marudzić od czasu do czasu, do czego już wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, jak i do chrapania Edmunda.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 16-07-2015 o 06:37.
Campo Viejo jest offline  
Stary 16-07-2015, 14:29   #126
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciemno wszędzie, cicho wszędzie...
Las nigdy nie był Jostowi straszny, chociaż, nie da się ukryć, wolał nie włóczyć się po lasach w środku nocy. Każdy wiedział (a niektórzy przekonali się o tym na własnej skórze), że nocne życie lasu nie ograniczało się do przelotu sów czy nietoperzy, albo wędrówek jeży i lisów.

Nie był krasnoludem, w ciemnościach niewiele widział. Dzięki bogom noc nie była ciemna jak... noc, i dzięki przewodnictwu krasnoludów dało się iść bez strat własnych. No i trakt, chociaż od dawna nikt o niego nie dbał, stale jednak przypominał nieco drogę, a nie pełne pułapek bezdroża. I chociaż liczył sobie ładnych parę latek, to jednak las nie zdążył do końca zagarnąć swej własności i rozprawić się ostatecznie z ludzką działalnością.
A to po prostu znaczyło, że od dawna zerwano kontakty z ową twierdzą, dziś nazywaną Czarną. A może i wcześniej była tak zwana? Wcześniej, czyli bardzo dawno, bo sądząc po drzewach rosnących na trakcie to Jost by powiedział, że ostatni wóz przejechał tędy wiele lat temu.

A teraz pluł sobie w brodę, że wcześniej nie pomyślał o tym, by spytać, od jak dawna tamta warownia jest w ruinie, dlaczego jest w ruinie, oraz kto przedtem w niej mieszkał.


Wędrówka przez las dawała okazję do kolejnych przemyśleń.
Kiełbasiarz w okolicy nie był lubiany, przynajmniej nie przez wszystkich.
Arno coś miał do Heintza, podobnie jak i Yorri. Gertti był szalony, ale tamta dwójka już nie. No raczej nie. Przynajmniej do tej pory nie okazywali oznak szaleństwa. Co im zrobił kiełbasiarz, tego Jost nie wiedział. Może tylko to, że nie bił czołobitnie głową przed przedstawicielami krasnoludzkiej rasy.

Przez moment przeszło mu przez głowę, że to Heintz w jakiś sposób przyczynił się do zrujnowania twierdzy, a potem niedobitki mieszkańców zamienili się w Czarne Strzały (co do nazwy twierdzy by pasowało), ale wnet doszedł do wniosku, że to było po prostu niemożliwe. Heintz był o wiele za młody na takie wyczyny. Może jego ojciec...

Pewność co do braku udziału Heintza w zniszczeniu Czarnej Twierdzy utrwaliła się, gdy cała drużyna dotarła na miejsce. Czarna Twierdza rzeczywiście była twierdzą i to taką z prawdziwego zdarzenia. Mury, baszty. Zniszczenie takiej budowli wymagało naprawdę dużych sił i środków. Sam Heintz z pewnością nie zdołałby tego dokonać. Dysponując taką potęgą zdołałby rozprawić się z bandytami w czasie potrzebnym na wypalenie fajki. Albo i jeszcze szybciej.
A nie rozprawił się i Czarne Strzały stale mu bruździły i szarogęsiły się po okolicy.

Z kolei jeśli owi bandyci urządzili sobie tutaj siedzibę, to niezbyt byli gościnni. Przynajmniej nie okazywali jawnie tej gościnności, jako że brama zawalona była głazami na dobre półtora metra wysokości. Albo więc Strzały za każdym razem gimnastykowali się, przełażąc przez głazy, albo też mieli inną drogę. To ostatnie było bardzie logiczne, ale teraz nie bardzo były warunki, by ją odszukać.


Jak na ogólny stan twierdzy, to prowadzące do wnętrza głównego (i jedynego stojącego) budynku wrota były zadziwiająco porządne.
Jednak oględziny tychże wrót zostały dość brutalnie przerwane. Tylko kretyn podziwiałby robotę jakiegoś stolarza, gdyby mu się nad głową wbijały bełty.
Szczodrego ofiarodawcy jednak Jost, mimo starań, nie zdołał zauważyć.

Dołączona do bełtu mapka różniła się nieco od tej, którą dostarczył Heintz. Jost co prawda nie bardzo znał się na mapach czy planach, ale ta zdała mu się znacznie ciekawsza. A czaszki wyglądały nie tylko ciekawie. Wprost krzyczały "Uwaga na pułapki!".
Na pułapkach to Jost się nie znał... Wnyki, sidła, ewentualnie wilcze doły - to jeszcze, ale pułapki innego typu, przeciwko złodziejom na przykład, to wszystko było mu obce.
Chociaż więc nie bardzo wierzył w bezinteresowne ostrzeżenia udzielane przez anonimowych przyjaciół, to postanowił solennie, że jeśli jakimś dziwnym trafem zdecyduje się na zejście do podziemi, to z pewnością pozwoli innym wysuwać się na pierwszy plan i przecierać szlaki.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-07-2015, 10:50   #127
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację
Edmund przyjrzał się dokładnie pociskowi sterczącemu z pognitych desek głównych wrót do niegdysiejszej twierdzy. Był zupełnie inny niż widywał przez kilkanaście ostatnich dni. Był najzupełniej zwyczajny. Lotka zrobiona była z piór indyka, a brzechwa najpewniej z brzozowego drewna. Spodziewał się raczej kruczych piór i barwionego promienia. Szponiasta stwora najwyraźniej nie miała nic wspólnego z Czarnymi Strzałami. Kiedy Yorri przestał mamrotać przeczytał na głos treść listu.


- Mapa od kiełbasiarza i naszego przyjaciela - Edmund zauważalnie wzruszył ramionami - chyba różni się, i to bardzo - wskazał palcem na korytarz bez zakończenia. - Niepokoją mnie też te czerwone czaszki. Czaszki to nigdy dobry symbol.

- Albo miejsca pułapek, albo tam zginęli nasi poprzednicy - mruknął Jost. - A możliwe, że i jedno, i drugie. No, a ta mapka może mieć mniej lat, niż heintzowa. Ktoś w międzyczasie odkrył tajne przejścia. I, jak widać, nie do końca zbadał te lochy.

- Według mnie najpierw sprawdźmy powierzchnie, a dopiero potem włazimy do lochu. Bo oczywiście włazimy do lochu, tak? - banita zapytał drużyny.

- Chcesz tam szukać skarbów? - spytał Jost.

- Szukamy Czarnych Strzał, ale jeżeli będą też tam skarby to nie omieszkam ich sobie przywłaszczyć - uśmiechnął się Edmund.

- Obawiam się, że jeżeli nasz przyjaciel ma poprawne dane to Pan Heintz wysłał nas na śmierć - powiedział Winkel przejęty. - Chyba, że to ta druga mapka jest zwodnicza. Musimy zachować ostrożność - dodał spokojnie.

- Bezpieczniej lochy z małymi w lesie drażnić, niż te lochy zwiedzać - Jost najwyraźniej nie był zachwycony pomysłem włażenia do podziemi. - Ale teraz nie warto o tym myśleć. Najpierw bandyci, a oni pewnie nie siedzą w piwnicach. Zdanie “trafić do lochu” pewnie nie kojarzy im się najlepiej - uśmiechnął się lekko. - Ciekawe, kto się nas tu spodziewał - dodał.

Łowca wziął do ręki mapę od Heintza.

- Czy te kreseczki - pokazał na mapie - oznaczają, że gdy my wejdziemy tędy, głównymi drzwiami, to oni mogą się tamtędy wymknąć? Trzy razy tyle chłopa by było potrzeba.

- Wydaje mi się, że jak wszystko po drodze sprawdzimy nie będą mieli okazji uciec. - powiedział Winkel. - Sam wam w walce raczej nie pomogę, ale w razie ran jestem gotów je opatrzeć. Eryk. Pokaż no te kostkę. Wiele nie zrobię, bo nie da rady Ciebie usadzić na kilka dni, ale… coś postaram się zaradzić. - dodał Winkel ściągając plecak i powziął się za opatrywanie skręconego stawu Sigmaryty.

- No to my idziemy tam – wskazał palcem ku zachodniej baszcie – i spotkamy się przy schodach do lochu, o ile nadal tam są. Yorri, idziemy.

Krasnolud oderwał wzrok od listu i nieco skonfundowany spojrzał na twarze towarzyszy.

- Tak tak, już idę.



Najpierw zajrzeli do pomieszczenia na lewo od głównych wrót do dworku. Jak tylko Edmund uchylił drzwi odrzucił ich smród moczu i gówna, ktoś musiał urządzić sobie z tego pokoju kibel. Yorri zatknął nos i zajrzał do środka, aby rozeznać się we wnętrzu.

- Wygląda jakby była tu kiedyś kwatera zbrojnych, coś na kształt wartowni. Ale w rogu widziałem też sierść jakiegoś zwierzęcia, dużo sierści – dodał zmartwiony. – Teraz to albo toaleta albo prowizoryczna klatka dla zwierząt.

- Z ludźmi sobie poradzimy, ale psy obronne mogą stanowić poważny problem – odpowiedział Edmund. – Chodźmy dalej.

Pomieszczenie na rogu budynku było zupełnie puste, nie licząc gruzu, kurzu i wyrastającej trawy z popękanej posadzki. W podobnym stanie przywitała ich południowo-zachodnia baszta. Wyższe piętra, być może kiedyś monumentalnej budowli, zawaliły się do środka, a jedyne co pozostało to jedna ściana z pojedynczym oknem.

Okrążyli budynek w milczeniu, sami nasłuchując jakichkolwiek dźwięków, lecz słyszeli jedynie cisze i wiatr hulający pomiędzy zgliszczami budowli. Ostatnie drzwi jakie napotkali, zgodnie z mapą od Heintza, miały prowadzić do pokoju przy schodach. Pomieszczenie było czyste, wysprzątane, na południowej ścianie wisiały trzy czarne płaszcze, wreszcie znaleźli jakiś ślad humanoidalnej ingerencji. W tym samym czasie do pokoju weszła czwórka Biberhofian.



Zgodnie z wszystkimi ustaleniami Edmund szedł na szpicy. Trzymając nową latarnię pełną oleju, którą znaleźli w jednym z pokojów, w jednej ręce, a tarczę pożyczoną od Arno w drugiej miał nie tylko rozświetlać drogę, ale też wyglądać pułapek. Złodziejskie doświadczenia wreszcie znajdą swoje zastosowanie w dobrej sprawie. Chłopak nie mógł jednak odpędzić ciemnych myśli. Dlaczego Morr wysłał go właśnie tutaj? Czego ma szukać? Czyżby Heintz maczał swoje tłuste palce w sprawach, które przeczą naukom boga śmierci? Czyżby pierwsze zadanie Edmunda miało na celu oczyszczenie lochów z ożywionych szczątków? Podobne pytania kłębiły się w głowie młodego banity, kiedy ważył każdy krok na schodach prowadzących do nieznanych kazamatów.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 21-07-2015, 12:17   #128
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za dialogi z tej kolejki...

Nowy pracodawca Berta nie był kimś kto doceniał wszystkie wysiłki pracowników, chwalił je czy rozpamiętywał. Heintz był człowiekiem sukcesu, z niemałym majątkiem - przez co nieco zapatrzył się w siebie. Nie był jednak najgorszym bogaczem jakiego spotkał gawędziarz. Ba. Zaliczał się nawet do tych lepszych biorąc pod uwagę wysoką płacę, pyszne żarcie oraz wygodny nocleg. Wymagał wiele, ale płacił odpowiednio. Ludzie nie wracaliby na festiwal co roku gdyby nie był wypłacalny czy też otwarcie brał udział w jakiś szemranych interesach.

Rozmowa z naznaczonym licznymi tatuażami krasnoludem - o ile można było to nazwać rozmową - rozjaśniła trochę Bertowi w głowie. Winkel nie podejrzewał wcześniej swoich kompanów o równie plugawe zamiary jakich oświadczenia stał się świadkiem. Yorri i Arno nie mogli bez powodu czynić krzywdy Heintzowi ani przed ani po otrzymaniu przez grupę zapłaty. Już raz przez Hammerfista stała się komuś olbrzymia krzywda na co Bert, a nawet Jost zwrócili uwagę. To nie mogło się powtórzyć, bo kim by byli gdyby tolerowali takie postępowanie? Łotrami podobnymi do tych, których niegdyś Bert, Eryk i łowca Imre tak zaciekle ścigali. Gawędziarz zastanawiał się co powinien zrobić aby odwieść swoich brodatych kompanów od ich nikczemnych zamiarów jednak wiedział, że musiał być bardzo ostrożny. Nie chciał bezpodstawnej krzywdy Heintza, ale nie mógł również stracić przyjaciół...


Kierowany przez krasnoludów Bert nie czuł się zbyt pewnie. Szedł co prawda szybko i bez ociągania, ale obawiał się, że w razie ataku nie byłby w stanie na czas uniknąć nadlatującego ciosu czy uskoczyć przed zastawioną pułapką. Gawędziarza zastanawiał pośpiech jaki zasugerował im pracodawca. Co prawda zbójów nie powinno zostać wielu, ale co do tego nie mieli przecież pewności. Otrzymana mapka również budziła pewne wątpliwości, a wszelkie pytania pojawiły się w głowie Winkela dopiero po opuszczeniu wioski.


Na miejscu okazało się, że mur wokół twierdzy zawalił się tworząc pierwszą z barier jaką musiała pokonać grupa podróżników. Wszystkim - poza Erykiem - poszło to całkiem sprawnie. Bauer musiał źle stanąć przez co jego noga osunęła się pomiędzy czarne głazy i zaklinowała. Kiedy akolita uwolnił kończynę okazało się, że kuleje. Był twardzielem, ale Winkel, który niemal pół roku spędził wśród rannych i chorych ludzi bez problemu odkrył powód miny Eryka. Bert chciał pomóc, ale byli na tyle odsłonięci, że musiał poczekać do czasu aż dojdą do pierwszej osłony i upewnią się, że nie są obserwowani.

Budowla, która stała przed nimi mocno odczuła swoje czterdzieści - czy nawet więcej - lat. Jej piętro zawaliło się, a cała reszta również nie wyglądała najlepiej. Arno oświadczył, że niedaleko za parterowym budynkiem były zgliszcza muru oraz kilku mniejszych zabudowań. Mimo iż okolica wyglądała na opuszczoną Winkel nie czuł się tutaj najlepiej. Cisza, ciemność i bezład jedynie wzmagały złe przeczucia gawędziarza. Kiedy drużyna zbliżyła się do drewnianych, wielkich wrót okazało się, że miały one nie więcej lat dwa lata. Kto wymieniałby wejście do ruin? Zapewne ktoś kto chciałby coś ukryć.

Bełt, który nagle wbił się w dębowe wejście nad głową Berta zaskoczył go całkowicie. Winkel był w na tyle nieciekawej sytuacji, że rzucił się na ziemię licząc, że kolejne pociski nie zedrą z niego krwawego skalpu. Nic więcej jednak nie nadleciało. Co więcej Winkel zauważył, że do bełta przyczepiony był jakiś potargany pergamin. Zdjął go, ale w ciemnościach nie był w stanie rozszyfrować jego treści. Co innego Yorri, który dobrze widział w świetle księżyca...


- Za Heintzem kryje się więcej niźli mogłoby się wydawać... - powiedział pod nosem Rdestobrody. - Strzeżcie się lochów. Od zatroskanego przyjaciela. - dodał po chwili krasnolud.

Bert nie miał pojęcia o jakiego przyjaciela chodziło, ale nowa mapka znacznie różniła się od tej otrzymanej od Herr Heintza. Możliwe, że ich pracodawca nie był im tak przychylny jak wcześniej przypuszczał Bert. Albo też ktoś chciał wrobić kiełbasiarza w coś co zniszczy nie tylko jego interes, ale i ciężko budowane życie... Cała sprawa zaczynała coraz bardziej się gmatwać, a oni nie mogli jej sprawdzić inaczej niż wchodząc do podejrzanej budowli.
 
Lechu jest offline  
Stary 22-07-2015, 00:29   #129
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Khazad siedział jak na szpilkach. Z dwóch powodów.
Jako pierwsze, ale nie najważniejsze nie mógł się doczekać zrzucenia kolorowych łachów z tyłka i grzbietu. Dodatkowo postanowił poprosić któregoś z druhów o to, by strzelili go w brodaty pysk, gdy tylko na prośbę jakiegoś filuta będzie miał zamiar zdejmować pancerz.
Drugie to to, że nie mógł się doczekać kiedy ponownie stanie z krzywym pyskiem trapera twarzą w twarz po raz drugi. Poprzednio zdołał trafić Hammerfista w nogę, przez co żeleźce nadal sterczało ułamaną brzechwą ze pstrokatych portek. Tym razem krasnolud miał zamiar się przygotować.

Pomoc Berta była najcenniejsza. Nie dość, iż obce ciało przestało już tkwić w jego nodze, to za sprawą maści Arno przestał utykać po uprzednim opatrzeniu i zdezynfekowaniu.

Po wyjściu Heintza i Schwartza krasnolud próbował jeszcze pożyczyć tarczę, z czym zwrócił się do Manfreda. Ten jednak tylko odesłał go do zamkniętej faktorii.
Jak tylko wielmożny Heintz zażyczył sobie, by podskakiwali, to skacząc pytali jak wysoko sobie kiełbasiarz życzy. Jak by pan i władca zażyczył sobie oglądać ich nagie zadki, to jeden drugiego zarżnąłby, coby ten drugi wcześniej własnej dupy nie pokazał.

Hammerfist tuż po założeniu na siebie własnego ekwipunku rzucił niedbale szmaty, jakie nosił od samego początku. Młot zatknął za pas, pociągnął łyk ze swojej manierki, a następnie odnalazł Dirka oraz jego kumpli. Stary traper miał kuszę. Dobrze mieć coś, czym mógł się osłonić, więc wypożyczył od nich tarczę. Od razu jednak został uprzedzony, by nie zgubił i nie zniszczył, bo będzie musiał odkupić.




- Rozczochrana twoja spokojna. Jako swoją szanował będę. Dzięki - odparł, a następnie szybko pobiegł do towarzyszy. Ci okazali się być równie przygotowani, co on. Wyglądali tak, jak powinni wyglądać ochroniarze z prawdziwego zdarzenia, nie klauni.

Za palisadą Arno wraz z kuzynem zauważyli ruch w krzakach. Gdy okazało się, iż siedzącym tam był wypróżniający się właśnie krasnoludzki Zabójca Gertti. Kiedy dodatkowo okazało się, iż zawzięty jest okrutnie na Heintza Hammerfist czuł się jakby ktoś mu w kieszeń narobił. Wieczór dostarczał coraz lepszych informacji.

Nie dało się ukryć, że najemnik nie lubił swojego pracodawcy i lubił go coraz mniej wraz z upływem czasu.
Antypatyczny, opasły snob i kutwa z kompleksem wyższości odbijał sobie swoje włazidupstwo i wazeliniarstwo przez ciągłe darcie mordy. A włazidupstwa Arno nie lubił. Za każdym razem, gdy przypominał sobie jak na jedno skinienie Heintz leciał tak, że mało kulasów nie połamał, to mu się niedobrze robiło.
Kiełbasiarz obrażał khazada, puścił zabójstwo na własnym festiwalu, wziął pieniądze za zignorowanie faktu i kazał osobom wynajętym do ochrony jego gości, by również zignorowali zabójstwo nie próbując dochodzić sprawiedliwości. Do tego oczekiwał, że Arno się dostosuje i wypuści Salvatore.

Teraz okazało się, że istnieje ktoś, kto pała do właściciela festiwalu jeszcze dalej posuniętymi uczuciami. W szczególności, że tym kimś był Zabójca z jego rasy.
Arno nie wydawało się, by ktoś khazad, który poświęcił własne życie zabijaniu orków, trolli czy demonów nagle z błahego powodu poprzysiągł śmierć jakiemuś kiełbasiarzowi z Franzenstein. Musiał nazbierać na siebie kupę gówna, którego rozmiaru syn Joniego jeszcze nie pojmował, ale po powrocie miał zamiar. Musiał dowiedzieć się co takiego Główny Filut Imprezy zrobił, a wtedy już zostanie doczekać do końca imprezy i oddać Gerttiemu wolną rękę.

W żadnym razie nie chodziło Arno o pieniądze, choć żaden pieniądz nie śmierdzi. Istnieją rzeczy cenniejsze niż wielki wór koron. Przykładowo honor. Został wynajęty do ochrony, a co to za ochroniarz, który pozwala na zabijanie ochranianych osób? Nie warty nawet splunięcia. Nie na taką renomę pracował.

Jak się okazało Jost nawet w ciemnościach był w stanie doprowadzić ich do wskazanego przez mapę miejsca.
Forteca Czarnych Strzał okazała się być ruiną twierdzy. Podłoże usłane było dywanem kamieni oraz wysokiej trawy sięgającej khazadowi do ramion. Była to doskonała osłona, w której mógł czaić się traper. Musieli uważać.




Nagle usłyszał świst! Skurczył się i zasłonił tarczą. Niepotrzebnie. Jak się okazało strzała nie była wycelowana w niego ani nawet w żadnego z jego towarzyszy. Utkwiła niedaleko głowy Berta z przyczepioną do niej kartką, zaś nadawca listu właśnie wesoło skacząc po gałęziach oddalał się na północny wschód z taką prędkością, że nie mieli szans na złapanie go.
Jak się okazało było to ostrzeżenie przed Heintzem. Hammerfist uśmiechnął się paskudnie zyskując nowy argument. Właściwie dwa, ponieważ mapa lochów wyraźnie różniła się od mapy przedstawionej przez trapera Schwartza. Właściwie to argument rozbieżności danych dopiero był do potwierdzenia. Musieli z Yorrim dokładniej przyjrzeć się korytarzowi czy aby nie został wykuty niedawno.
Szambo Heintza było jeszcze głębsze niż się zdawało.

Dla Arno było pewnym, iż nie jest to członek Czarnych Strzał. Humanoidalny, mały brzydal miał oko, jakiego nie powstydziłby się niejeden sokół. W ciemności był strzelić tak, by nie trafić żadnego z nich i dostarczyć wiadomość, po czym nienaturalnie zwinnie umknąć.
Gdyby chciał powystrzelałby ich jak kaczki za pomocą prostej kombinacji ataku i ucieczki. Co by mogli mu zrobić? Nic.

Cała drużyna uznała, że Zwinny nie czyhał na ich życie. Przynajmniej na razie. Każdy jednak był daleki od uznania go za przyjaciela, którym się ogłosił.

Nagle zatrzymali się. Należało dokładnie zbadać Czarną Twierdzę, by nie natknąć się na niespodziewane zagrożenia wtedy, gdy będą najdotkliwsze. On, Jost, Eryk i Bert z pożyczoną od Edmunda pochodnią skręcili na wschód.

Wysunięty na czoło krasnolud wszedł do największej sali powoli ze wzniesionym młotem i tarczą. Wszędzie mógł czaić się ich przeciwnik. Jednak nie było go w tym miejscu.
Wszedł dalej rozglądając się uważnie. Była to niegdyś sala biesiadna, której sklepienie nadal wsparte było na solidnych kolumnach. Na podłodze pełno było gruzu oraz śmieci.
Po przeciwnych stronach ścian pomieszczenia: wschodniej i zachodniej znajdowały się kominki, z czego stan tego po lewej patrząc na północ przypominał stan podłoża wzbogacony o siedlisko pająków.
Sytuacja tego po prawej wyglądała zupełnie inaczej. Nie tak dawno płonął w nim ogień, zaś w jego pobliże było czystsze.

Stąpali ostrożnie zmierzając na zewnątrz. Bynajmniej nie ze względu na pułapki, choć można to tak nazwać. Duże i małe fragmenty budowli poruszały się grożąc skręceniem kostki i wywróceniem się.

Na zewnątrz dostrzegli ruiny dwóch budynków obecnie porośniętych roślinnością. Niegdyś musiały być to drewniane konstrukcje. Dalej była już tylko ściana lasu, ponieważ nie tylko północny mur, ale również dwie pozostałe baszty były zaledwie wspomnieniem po dawnej świetności. Były ruiną.

Nagle zobaczyli ruch przy drzwiach wyjściowych zaplecza. Hammerfist wiedział, że jest to Edmund i Yorri, więc natychmiast zwrócił się w tamtym kierunku:

- Znaleźliście coś? - zapytał Arno.

- U nas po jednym z kominków widać, że ktoś niedawno tu był. - uprzedził pytania drugiej grupy Bert. - Uprzątnięte było wokół kominka i zauważyliśmy niedopalone drwa.

- Nic szczególnego, chyba kibel i psiarnie, mogą tu mieć wilki albo psy obronne - odpowiedział Edmund. - Sprawdźmy jeszcze resztę pomieszczeń zanim zejdziemy na dół.

Byli zgodni. Nie należało zostawiać niesprawdzonych miejsc przed zejściem na poziom niżej. Początkowo najemnik myślał o sprawdzeniu również wyższego poziomu, jednak szybko przekonał się, iż jest to bez celu. Schody były zawalone.

Ponownie weszli do budynku. W pomieszczeniu na północy, obok największej sali na południowej ścianie wbite były trzy kołeczki. Na każdym z nich wisiała peleryna. Khazad podszedł do nich i dokładnie przeszukał. Miały kieszenie, lecz nie miały nic wewnątrz.
Ostrożnie ruszyli korytarzem zaglądając kolejno do pokoju naprzeciwko schodów, przytulonego do nich i kolejnego po przeciwnej stronie. Nie było w nich nic godnego uwagi. Zupełnie inaczej miała się sytuacja z pomieszczeniem leżącym w północno-zachodnim rogu Twierdzy.
Ława przy zachodniej ścianie, trzy krzesła i stół ze śladami tuszu rozlanego najwyżej kilka tygodni temu. Najciekawsze było jednak to, co leżało przy nodze krzesła.




Fajka z rzeźbioną głową smoka.
Hammerfist przyjrzał się jej uważnie nie była wiele warta, choć bez wątpienia bardzo ładna. Już miał ją chować, gdy zamarł po stwierdzeniu Berta.

- Czy takiej samej fajki nie ma przypadkiem traper Swartz? - zapytał Winkel przyglądając się znanemu mu już motywowi smoka. - Jeżeli się nie mylę to mamy dowód na współpracę złoczyńców z przedstawicielem faktorii franzensteinskiej.

- Skurwysyn. Na dowód mało może być to. Po lasach się włócząc zgubić mógł - warknął z zaciśniętymi zębami Arno przypominając sobie pierwsze spotkanie w faktorii.
Oczywiście nawet gdyby Schwartz współpracował z Czarnymi Strzałami, to mógł łatwo się wyłgać.

- Mógł, nie musiał - wtrącił Jost. - Może być jego, mógł zgubić, a może też i znać tego, co ma fajkę taką samą, jak i on. Albo i wie, kto robi fajki w smoki.

- Jest racją to. Tłumaczyć może tak się, to sprawdzić potrzeba nam. Ale z Heintzem Swartz lubi się, to pewnikiem winnym jest też - pokiwał głową khazad.

- A po co niby Heintzowi z Czarnymi Strzałami trzymać? - powiedział Jost. - Straty tylko ma, a żadnych zysków.

- Jeżeli to co przyjdzie z napadów w całej okolicy wpada do Heintzowej kieszeni to jest bardziej niż zadowolony z takiego układu - wtrącił się Edmund. - A pojedyncze wypadki to może być przykrywka, coby nikt kiełbasiarza nie podejrzewał.

- Jeżeli, jeżeli... - mruknął Jost. - Jakim jeszcze, według ciebie, złem tego świata należy obarczyć Heintza?

- Kontynuuje jedynie wasze myśli, ale JEŻELI to wam przeszkadza to już się zamykam - odburknął Edmund.

- Jost ma rację. - powiedział Bert. - Bez twardych dowodów nie możemy nikogo o nic oskarżać. - dodał patrząc na Edka.

- Najpierw sprawdźmy resztę twierdzy - wtrącił Eryk. - Jeśli w lochach faktycznie będą pułapki i ukryte drzwi, jak na wystrzelonej w nas mapce, wtedy można będzie zaufać umieszczonej tam informacji i mieć baczenie na samego Heintza. Wtedy będziemy snuć teorie, ale teraz weźmy się do roboty. Z uwagą i ostrożnością.

Khazad skrzywił się słysząc obronę wytwórcy kiełbas.
- To choćby, czegom od nygusów dowiedział się. Z kiełbasiarskiej pochodzą rodziny, a wywiedział Heintz się klientami kto jest ich. Kupować od chłopaków rodziny przestawać mieli albo Heintz kontakty z nimi handlowe urwie. Tego mało na teraz jak jest. Rzeknę więcej wam. Słyszałkto aby zabójca khazadzki na kiełbasiarza jakiego zasadzał się? Nie bardzo ja. Orków zabijaniem, trolli zabijaniem, chaosytów zażynaniem życie poświęcili swe. Kiełbasiarzom nie. Za skórę Gerttiemu zaleźć musiał solidnie tak, coby zrezygnował tamten czasowo z celu swego. Częste to po waszemu? - zapytał Hammerfist, po czym machnął ręką i ruszył do pokoju naprzeciwko tego, w którym się znajdowali.

Pod południową ścianą leżały trzy posłania. Między dwoma znajdującymi się najbliżej zewnętrznej ściany posłaniami stała latarnia napełniona olejem wraz z krzesiwem oraz metalową płytką. Całym tym dobytkiem zaopiekował się Jost.

Zostało ostatnie pomieszczenie do sprawdzenia, ale żeby tam wejść musieli cofnąć się do charakterystycznej sali biesiadnej. Edmund ostrożnie zbadał drzwi i nacisnął klamkę. Sprawdzał czy nie ma pułapki, a kiedy ocena wypadła pozytywnie zajrzał do środka.
Nagle wypadł i zamknął je.

- Cały sufit w gęstej pajęczynie, ja tam nie wchodzę - wymamrotał Edmund i oddał płonącą pochodnię Jostowi.
Jednak do środka jako pierwszy wszedł Hammerfist ubezpieczany poza pokojem przez druhów.

Cały sufit pokoju pokryty był gęstą pajęczyną nadymającą się w przeciągu podobnie do żagla.
Rozejrzał się za źródłem przeciągu i doszedł do wniosku, że musi tak się dziać za sprawą drożnego komina, a może też dziury w suficie. Mogła być przesłonięta pajęczyną.

Nagle pajęczyna zawaliła się, gdy stał przy kominku. Zawisło nad jego głową i... spłynęła na niego cuchnąca fala gnijących, starych flaków psa lub małego wilka, jego resztek krwi czy innych, równie paskudnych płynów jeszcze do niedawana znajdujących się wewnątrz trawionego od środka ciała.
Śmierdzącej mazi było na tyle dużo, że nie zatrzymała się na jego głowie. Obryzgała cały korpus i część nóg. Oszczędziła tylko to, co znajdowało się od kolan w dół.

Warczał, prychał i klął szkaradnie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie było w nim nic ciekawego. Oprócz biegnących na niego setek pająków wielkości ludzkiej dłoni.

- Wasza kurważ mać! - warknął khazad pospiesznie wycofując się z pokoju.

- Gówno podpal to, Jost! - sapnął wypadając z pomieszczenia równie szybko, co Edmund, a już w moment później pokój rozświetliła płonąca pajęczyna. Zajęła się błyskawicznie pozbawiając domu uciekające w popłochu pajęczaki.

Hammerfist cofnął się z paskudnie skrzywioną facjatą bredząc coś o matkach pająków i burdelach ogarniętych pożarem.

Gdy sytuacja uspokoiła się ruszył do ostatniej niesprawdzonej baszty. Okazała się ona być ruiną, co nie było zaskakujące w najmniejszym stopniu.
Piętra zawaliły się do środka, lecz gruzowisko nie zajmowało całej przestrzeni. Po dokładniejszym przyjrzeniu się za głazem, w miejscu osłoniętym od strony wejścia znajdował się pakunek w szaroburym materiale.

Raz uprzedzony o pułapkach uważał na nie również w tym wypadku. Starał się je dojrzeć, ale niczego podejrzanego nie widział. Nie wiedział tylko czy to dobrze, czy nie. Ostatecznie doszedł do celu, a kiedy rozpakował zawiniątko jego oczom ukazały się... trzy śmieci przybierające postać miecza, topora i włóczni. Jakość? Żałosna.
Warcząc coś pod nosem o chędożonych zbójach i większych umiejętnościach kowalskich Berta zawinął żelastwo ponownie. Za wyjątkiem włóczni. Resztę zawiązał sobie ukośnie na plecach, własny młot chwilowo zatknął za pas, a z włócznią w dłoni wrócił do pozostałych.

Znalezisko nie przedstawiało żadnej wartości bojowej i jeszcze mniejszą finansową, ale w obliczu pułapek, jakie potencjalnie czekały na nich w lochach wolał rzucać metalowymi śmieciami lub żgać je długą włócznią z bezpiecznego dystansu niźli wkładać łapy tam, gdzie nie potrzeba. Przynajmniej taka może być zaleta z dokonanego znaleziska.

- Coś znalazłem - powiedział wznosząc nad głowę coś, co sprawniej służyło za patyk niż broń.

- Chłamem jest to i w cholerę zostawiłbym, gdziem znalazł to, ale na pułapki być na dole może. Z odległości bezpiecznej uruchomić można je będzie - powiedział Arno, po czym skinął, by poświecili na podłogę.

- Lochy teraz. Co następuje proponuję: Szpicy na Edmund. Bo na pułapkach niźli my więcej wyznaje się. Latarnię dzierżyć by mógł - zakreślił Badylem kółko na podłodze mogące pozostać tylko w głowach patrzących.

- Tu pójść ja mogę i kuzynek po przeciwnej mej stronie. Bez światła widzimy najlepiej, ale w rękach pochodnie naszych. Edmundowi światła za wiele nigdy - zakreślił kolejne dwa kółka po bokach i nieco z tyłu względem pierwszego.

- Z Badylem Eryk za nami kawałek iść by mógł. Tu gdzieś, coby Edmund się cofający na niego wpaść nie mógł - kolejne kółko znajdowało się jeszcze za linią z umiejscowieniem khazadów dokładnie za idącym jako pierwszy.

- Bert dalej by iść mógł, a w straży Jost tylnej - zaproponował kreśląc ostatnie dwa kółka.

- Na to co powiedzielibyście? W czego razie Badyla mogę nieść ja - wzruszył ramionami.
Ostatecznie pomysł ustawienia został zaakceptowany, zaś przedmioty odpowiednio porozdzielane.

Ustawieni w szyk ruszyli w dół. Do lochów.

Hammerfist miał zamiar uważać na pułapki z przodu równie mocno jak Yorri i Edmund, ale na dowolny alarm podniesiony przez Josta gotów był okręcić się na pięcie i popędzić na tyły kolumny.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-07-2015, 05:47   #130
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Lato 2518 roku K.I.

Okolica Franzenstein, Czarna Twierdza, Dzień Piąty, Przed Świtem




Zejście do lochów tonęło w ciemności. Mrok gnieździł się tam na dole czając w swej zbitej czerni, której nie rozpraszała latarnia. Zdobyczna lampa Edmunda, wysunięta nieco przed zapożyczoną tarczę, oświetlała schody, lecz jej blask kończył się nim dosięgały podłoża. Kamienne stopnie były strome, sklepienie na tyle wysokie, że najwyższy ze wszystkich Winkel nie musiał się pochylać. Nie żeby Bert kroczył dumnie z podniesiona głową prężąc pod sufit, aby dostać znienacka w czoło. Nie, on również schodził w napięciu, nieco spięty, gotowy do uskoku, reagować na zagrożenia.




Z każdym nowym stopniem w dół, latarnia dawała coraz więcej światła ukazując kamienny korytarz. Po chwili, pochodnie Arno i Yorriego rozświetliły loch całkowicie. Przedsionek piwniczny był uprzątnięty, na tyle, że gruz nie walał się po wyciosanych z kamienia wieku temu skalnych płytach, którymi wyłożono podłoże. Porównując mapy, na ścianie wschodniej, naprzeciw zejścia do podziemi, miało być tajemne przejście. Chłopcy ze Strilandu uważnie przypatrywali się Edmundowi i Yorriemu, którzy rzekomo znali się na wykrywaniu pułapek. To, że krasnolud taką zdolność posiadał, zważywszy na jego inżynierskie przyuczenie do zawodu, nie było niczym zadziwiającym, o tyle takie smykałki "inżyniera" wodnej śluzy z Oberwill, w oczach towarzyszy mogło przywodzić na myśl, mniej chlubne zajęcia, którymi się młodzian parał w stirlandzkich lasach.

W południowo zachodnim kącie stały wsparte trzy kilofy i łopata obok starej taczki o żelaznym kole. Kiedy Edmund z Yorrim macali ścianę, reszta nerwowo rozglądała się na boki, puszczając długie spojrzenia w kierunku zamkniętych, drewnianych drzwi wiodących na południe. Eryk zauważył przy swoim bucie przebarwione krwią kamienie, splamione juchą najprawopodobnież, zapewne niedomyte, bo nawet kurzu i pajęczyn w kątach specjalnie nie było wyhodowanych, co nowicjuszowi nawykłemu do szorowania i wymiatania wszelakich brudów od razu wpadło w oko.

Arno ostatnim razem był w podziemiach, gdy na arenie walczył, nie do końca legalnej, w dzielnicy do której nikt ze szlachetnie zapracowaną sakwą nie zaglądał bez ochrony. W jednej ręce ściskał teraz pochodnię, na którą składał się gruby badyl ciasno owinięty w szmaty, w części już nadpalony po zwiedzaniu nadziemnej kondygnacji Czarnej Twierdzy.

Yorri westchnął i coś mruknął pod nosem komentując owocność znalezisk. Lochy były cholernie stare i przyzwoicie wykonane. Jeśli drzwi były ukryte, to bardzo dobrze i nie przez byle kogo.

Tymczasem Jost podszedł do ściany widząc, że Kanincher z Rdestobrodym wciąż sprawdzają, z niespecjalnym powodzeniem, czy oby za druga mapą faktycznie kryje się to, o czym niby traktowała. Przepatrywacz przyjrzał się kamieniom z przodu, z ukosa i pod światło. Pogładził ręką wilgotną, zmurszałą chropowatość. Wcisnął jeden z kamieni, na pozór nie różniący się niczym od innych, chyba tylko tym, że był najmniej podejrzany.

Edmund przystawiający właśnie ucho do ściany odskoczył jak oparzony, bo ta drgnęła i szeroki na trzy stopy otwór i wysoki od ziemi do sklepienia korytarza z cichym zgrzytem wsunął się do wewnątrz jakiegoś skrytego korytarza. A więc mapa od tajemniczego, podającego się za przyjaciela, miała w sobie coś z prawdy. Otwarte wrota zaskoczyły wszystkich, może najmniej Schlachtera, który po wciśnięciu mechanizmu mógł się tego nieco więcej spodziewać. Dobrze, że nie była to aktywacja żadnej pułapki, bo wtedy byłoby mniej wesoło, choć to co zobaczyli nie było niczym bezpiecznym i oddychać z ulgą nie było po co.
Jak się zaraz okazało, kamienne wrota, swym otwarciem i widokiem w przejściu, wprawiły również w zdumienie tych znajdujących po drugiej stronie kamiennej ściany.

A było tam trzech ludzi, a raczej to, co kiedyś ludźmi być musiało. Na środku sali paliło się ognisko dobrze oświetlając tajemną, sporych rozmiarów, prostokątną komnatę o nagich ścianach, suficie i podłodze; pustą, nie licząc trzech, drewnianych taboretów wokół paleniska.

- Brać ich! – ktoś warknął z tyłów komnaty.

W oddali odnogi korytarza, który odbiegał od zachodniej ściany tegoż pomieszczenia, znikał właśnie za plecami kamratów krótko ostrzyżony, wąsaty blondyn z pokaźnym bebechem pod luźną koszulą kolczą. Ów kusznik śpieszył się wyraźnie.

- Auuuuu!!! – zrywając sie ze stołka zawył gruby, postawny wojownik z łbem bernardyna wystającym spod hełmu.

Obnażył kły.
- Wrrrrr!!!!!

Lepka, gęsta ślina ciekła strumieniem z obwisłych, kosmatych polików pyska, oblepiając zbroję woja.

Czarny długi płaszcz, jak i ustawienie bestii, nie pozwało stwierdzić, czy to tylko łeb był zwierzęcy, czy może z kości nad rzycią wyrastał ogon. Reszta ciała zdawał się być jak najbardziej ludzka. Niechlujny, owłosiony bebech wisiał mu spod napierśnika przelewając się nad pasem. Z oburęcznym toporem zaatakował pierwszy.

Zerwały się również identycznie wyglądające stwory w kolczugach, każde ściskając w mocarnych grabach sieci. Masywne ciała zbitej kupy mięśni, miały na karku osadzone malutkie główki. Niewiele większe od gruszek, pozbawione ekspresji facjatki, były zdeformowane poza możliwość rozpoznania rysów i płci. Z każdym pokracznym krokiem, kolana wyskakiwały im ze stawów, strzelając z kości. Zapewne przysparzało im to bólu, bo wydawały z siebie, zza skóry, gdzie kiedyś musiały być ich gęby, stłumione, piskliwe pomruki.

- Ghhhrrrriiiiimmmm!!!

- Hmmmpppppiiiiifff!!!

W fałdach pod czołem mogły kryć się maluśkie oczka, bo para łysych olbrzymów, wyższych od Berta i szerszych w ramionach od barczystego Arno, zdawała się patrzeć spode łbków wprost na heintzowych najemników.

Po blondynie został na krótkim zakręcie długi, drgający cień i odgłos szybko oddajających sie kroków. Chłopcy ze Stirlandu skupić musieli się jednak na tych trzech, którym chwilka, zapewne bezmyślna, acz jednomyślna, wystarczyła na podjęcie decyzji. Wszyscy rzucili się do szaleńczego ataku szarżując na najbliższych intruzów, czyli Edmunda, Yorriego i Hammerfista, za którymi stała reszta młodzieńców.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-07-2015 o 06:04. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172