Gdy oczom łowców skarbów ukazała się zawartość sarkofagu Bernahrdt aż gwizdnął z podziwu. Otaksował miecz, zlustrował Lothara, gdy ten zmawiał modlitwę do Młotodzierżcy i skonstatował. - Zaiste, godny to oręż dla wojownika. Weź go Paniczu von Essing niech Ci służy ku lepszej sprawie. Lothar jakby się zawahał. Zingger westchnął teatralnie. Powiódł wzrokiem po katakumbach i mruknął troszkę ciszej do kompana. - Nie kryguj się, bierz. Nie jest to może sceneria godna przekazania Świętego Graala przez Panią Jeziora, ale na trefne kości Ranalda, liczy się wygrana. Rycerzowi już nie posłuży, a my go wykorzystamy, aby przeważyć szalę zwycięstwa w Wittgenstein. Bierz! Essing spełnił polecenie kompana. Zingger paplał dalej. - Zabierajmy się stąd. Trupojady mogą zmienić zdanie. Przekimamy przy ołtarzu. To jest święte miejsce, nie podejdą. A rankiem na zwiad i weźmiemy na spytki tutejszych. Niepokoi mnie jednak perspektywa spania z ghulami. One słuchają rozkazów z Zamku. Trzeba by je jakoś zniszczyć. Masz pomysł? |
24 Sommerzeit 2513 Niewyspani i zmęczeni, ale wciąż żywi i nie niepokojeni przez noc Bernhardt i Lothar opuścili świątynię wczesnym rankiem. Słońce wstawało nad Wittgendofem, ale poranne oświetlenie wcale nie sprawiało, że wieś wyglądała lepiej. Z kilku kominów unosił się dym, co wskazywało na to, że część domostw wyglądających na opuszczone jest zamieszkała. Przy akompaniamencie marsza grającego w kiszkach, awanturnicy zeszli do wsi. Ich uwagę przyciągnął zbliżający się harmider i pokrzykiwania. Ulicą biegła biała owieczka, z gracją przeskakując nad kałużami. Byłaby zupełnie normalna, gdyby nie dwie głowy. Beczała przeraźliwie, ale jej głos nie zagłuszał podążającej za nią grupy wieśniaków. Część z nich kulała, wspierając się na laskach i kulach, inni poruszali się na skrzypiących, skleconych z byle czego wózkach. Nie zwracając uwagi na dwójkę mężczyzn pognali za zmutowanym zwierzęciem w stronę lasu. Wyglądało na to, że posiłek zdoła im uciec. A co do posiłku, to szlachcic i kapłan również o nim pomyśleli i ich myśli pobiegły ku karczmie. Skierowali się Pod Spadającą Gwiazdę. Wczesna godzina spowodowała, że oberża była pusta i długą chwilę musieli czekać, aż pojawi się ktoś, kto ich obsłuży. - Ach, przyjezdni goście. Pierwsi od... trzech lat - powitanie było nad wyraz mało entuzjastyczne, a witający ich karczmarz nawet się nie uśmiechnął. Ścierką przetarł czysty blat stołu i gestem zaprosił do stołu. - Piwo raczej marne. A z potraw jedynie kurczak i warzywa - oznajmił ponuro. - Podać? |
Noc minęła w miarę spokojnie, lecz ranek nie zaowocował powrotem śmiałków, którzy wybrali się na wyprawę do wioski. Zapewne to sprawiło, iż naprędce sporządzone śniadanie nie smakowało Axelowi tak, jak powinno. Fakt - Bernhardt i Lothar byli dorośli i nocami mogli sobie robić, co chcieli i sypiać gdzie i z kim chcieli, ale okolica była nie najlepszej jakości i zawsze istniała obawa, że któremuś z tamtej dwójki coś się stało... - Czekamy na nich, czy spróbujemy podpłynąć do wioski? - zagadnął Wolfganga. |
Gdy znaleźli się karczmie "Pod spadającą gwiazdą" groza z podziemi świątyni Sigmara opadła z kapłana i gotów był do wypełnienia kolejnego zadania. Musieli zasięgnąć języka. Szczerzył tedy zęby do ponurego karczmarza. - Kurczak i warzywa? Poprosimy. Coś gorącego do picia, a grosiwa nie poskąpimy - podjął wątek lokalnej kuchni rozradowany Zingger. - Pusto tutaj u Was. Ludzie smutni, lękliwi. A my przejazdem, czy raczej przechodem, chociaż ten zamek w oddali nas zaciekawił. Kto nim włada? - nie chciał zadawać za wielu pytań, ale od czegoś musieli zacząć z Lotharem. |
Skoro Bernhart już zaczął rozmowę, Lothar czekał na odpowiedź Karczmarza. I posiłek. Tylko wino wyjął własne. I od razu złotą monetę. - Nie obraźcie się, ale mój delikatny żołądek cierpi po piwie. Wypiję własne wino, a moneta, żebyście nie byli stratni - przesunął pieniążek w kierunku oberżysty. - Trzy lata bez gości to kiepski okres. Musiało Wam być trudno przetrwać. Sądząc po tym co widzieliśmy w wiosce to mało kogo chyba stać na stołowanie się w karczmie. Pewnie ciekawa opowieść za tym kryje. A ja lubię opowieści. I nawet za nie zapłacę - dodał i pokręcił głową - W moich stronach za dopuszczenie wioski do takiego stanu zarządcę się sądziło. Ba, bunty wybuchały z mniejszych powodów. Musicie chyba bardzo kochać Pana albo Panią na zamku. Chociaż nie wyglądało na to. Co zrobił ten nieszczęśnik, którego wczoraj zabrali do zamku? - prowokował karczmarza do wyrażenia swojej opinii. |
|
Gospodarz zakrzątnął się, jak na razie ignorując próbę wkupienia się Lothara. Zniknął gdzieś we wnętrzu budynku, prawdopodobnie w kuchni. Nie było go długą chwilę, a gdy przyszedł to ponuro, bez cienia emocji oświadczył, że na posiłek trzeba będzie poczekać. - Panie wielmożny – popatrzył na złoto, ale nie sięgnął po nie. Mówił wolno, nieco ospale. – Tu we wsi nic się nie dzieje. Takie życie. Tu nikt nic do Wittgensteinów nie ma. Panowie to dobrzy, jeno fortuna teraz im nie sprzyja. Nieurodzaj i bieda nastała, ale pewnie wkrótce się to zmieni. Raczej nie wyglądało na to, żeby od karczmarza dowiedzieć się czegoś interesującego, nawet za cenę złota. Po kilku minutach gospodarz wyszedł, mówiąc że posiłek pewnie już się ugotował. Wrócił niosąc na tacy miskę z warzywami i brytfankę z kurczakiem. Gdy położył naczynia na stole, awanturnicy zdębieli. Upieczony kurczak miał trzy nogi. Gotowana marchewka była niebieska, a ziemniaki różowe. Wolfgang siedział na pokładzie i wpatrywał się w niebo. Mimo, że było już jasno swoim wiedźmim wzrokiem widział znajdujące się nad sobą konstelacje. Wiatr magii przelatywał, krążył i zataczał dziwaczne znaki na nieboskłonie. Z ich ułożenia magister odczytał, że łódź będzie bezpieczna zarówno w miejscu, gdzie się znajduje obecnie jak i w przystani, ale tylko przez najbliższe dwa, trzy dni. Coś w układzie gwiazd sugerowało też Techlerowi, że powinni jak najszybciej udać się do Wittgendorfu. |
|
Nie da się ukryć - Axel chciałby w tym momencie znaleźć się jak najdalej i od wioski, i od zamku. Niestety... Skoro kompani mieli inne pomysły, to nie można było zostawiać ich w potrzebie. - Dwa dni to niewiele - odpowiedział. - No ale wnet dopłyniemy do przystani i zobaczymy, co odkryli nasi towarzysze. Zabrał się za szykowanie do odpłynięcia. |
Zingger miał tak od dziecka. Wiedział kiedy go nie chcą. Taka magiczna czarna polewka na zawołanie. Gdy zatem zobaczył strawę przyniesioną przez karczmarza zrozumiał od razu o co chodzi. Bynajmniej nie o pieniądze. Zeźlił się jak nie on. Z hurgotem wstał i zrzucił prawą dłonią posiłek na podłogę. Podjął decyzje. Karczma była o tej pusta i zapewne miała taka pozostać. Dopadł odchodzącego od nich karczmarza, chwycił za chabety, wykręcił z nim młynka i rzucił między ławy. Aż zahuczało. Kapłan splunął plwociną na polepę karczmy. - Chcieliśmy po dobroci. Jak dobrzy ludzie pogadać od serca, obwiesiu. A Ty nas tak traktujesz, huncowcie? Kłamiesz w żywe oczy i trujesz szpetnym posiłkiem. Lotharze bądź tak dobry i przypomnij Pan oberżyście, gdzie jego miejsce. Nie czekając na reakcję kompana zbliżył się do leżącego karczmarza i znacząco położył dłoń na nożu. - Gadaj ścierwo, co wiesz. Odpowiadaj jak szlachcic pytania Ci zadaje. Inaczej zatańczymy umarlaka. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:47. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0