- Na widok pokiereszowanego Bodo Axel doszedł do tego samego wniosku co Berwin. - Ten niby strażnik dał ci w łeb i uciekł? - upewnił się. - To musimy wracać. Pewnie chcą napaść na barkę. |
- Puta madre! - Estalijczyk zaklął, gdy jego podejrzenia okazały się słuszne. A przynajmniej wynikało tak z sytuacji, jaką zastali na miejscu rzekomej potyczki. - Jeśli ci pendejos będą mieli dużą przewagę liczebną, to załoga długo nie da rady się opierać. Wracajmy czym prędzej. - Zgodził się z towarzyszami. - Vamos companeros! - Zawołał. |
-Hue, hue! - Zaśmiał się Morizt. -Nigdy nie odmawiam napitku. - Rzekł oblizując się na myśl o alkoholu. |
Durbein zawahał się zanim przyjął oferowany napitek. Nie żeby miał coś przeciwko - a już tym bardziej nic przeciwko temu nie miałby jego rodziciel. Przez chwilę przemknęła mu przez głowę myśl, że lepiej byłoby zachować trzeźwość, ale stłumił w sobie wątpliwości. Był jednak synem swojego ojca. - Czemu by nie - uśmiechnął się. |
- Ktuś mnie w łeb stuknoł. Przyleciał znikont i zniknoł. - odrzekł Wilhelmowi. - Strażnik we paprocie upadł. Szczekuś wytropi kurwi synów. - powiedział nie chcac dawać za wygrana. Słyszac, iż kompani chca na łajbę wracać Wanker nie oponował. Szedł zdenerwowany, że jaki ciul mu uwiazanego pieska z łajby spuścił. Skoro jednak już był to wystarczyło zapolować na dowcipasów. Tylko samemu tego robić nie chciał w pojedynkę, bo mu guz dokuczał boleśnie I nie chciał hodować drugiego. |
- Strażnik upadł w krzaki? - Axel rozejrzał się dokoła. - To gdzie się podział? Skoro nie on cię napadł, to kto, na demony? Spróbował znaleźć jakieś ślady na wypadek, gdyby kompani chcieli poszukać strażnika lub sprawcę napadu. |
Elmer pomógł Bodo wstać. Jego własny, osobiście wyhodowany zapach, pozwolił także przywrócić koledze jasność umysłu. |
Nawet ktoś tak niedoświadczony w tropieniu jak Wilhelm von Dohna nie miał problemów z odnalezieniem śladów. Najwidoczniej ci, którzy je pozostawili nie starali się w jakikolwiek sposób ich zamaskować. Wilhelm, z pomocą Brewina określili liczbę znajdujących się w lesie osób na pięć, z których jedna, a wiec domniemany strażnik, przyszła wraz z nimi. Teraz szybko, ale wciąż ostrożnie wracali na barkę, spodziewając się, że zastaną tam jakąś awanturę. Ale nic takiego nie miało miejsca. Na łodzi Moritz i Ehrl w towarzystwie dwóch marynarzy wesoło spędzali czas, popijając z bukłaka i grając w kości. Najwidoczniej kapitan Datz znajdował się w swojej kabinie pod pokładem. Gdy awanturnicy weszli na łódź, pojawił się na pokładzie i w tym samym momencie weseli kompanioni Ehrla i Moritza się ulotnili. - No i cóż tam, panowie? Dopomogliście w potyczce? - pytał kapitan. - Nikt z was nie jest ranny? - A gdy dowiedział się co zaszło, uśmiał się zdrowo i spytał, czy można ruszać w dalszą drogę, bo do Rohrhof jeszcze sporo drogi, a skoro jacyś rabusie grasują w okolicy, to lepiej znaleźć się u celu o czasie. |
Komu w drogę, temu czas! - Podsumował Moritz. |
Bodo siedział na dziobie łajby i dumał. - Na ki chuj? - myślał na głos delikatnie tarmosząc Szczekusia za uszkiem. - No na ki chuj? Nie pasowało mu wcale to co się stało w lesie. Jeżeli nie był to napad na łódź, to pięciu bandziorów nie było zwykłymi piratami rzecznymi czyhającymi na podróżnych, a dokładniej na przewożone dobra. - Musi to był atak na nas. Nas. - wytknął swą chudą pierś i stuknął w guza. - Bo nie na statek przecie. - rzekł z przekonaniem do towarzyszy obecnych na pokładzie. - Ktosik musi nojoł ich. Cobyśmy do Pfeildorfu nie dotarli. Czujni być musim. Ja wam powiadam, że wrogów żeśmy se narobili tom wizotom w Zakazanym Lesie... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:55. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0