lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer 2ed.] Niemartwi (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/17944-warhammer-2ed-niemartwi.html)

Kerm 29-12-2018 19:39

Czasami nie warto być świadkiem.
I o mały włos niewinną (zapewne) kobietę mogłoby spotkać coś nieprzyjemnego. Na szczęście dla niej skończyło się na krzyku i strachu. A na szczęście dla Coruji i Eryastyra i ten krzyk się na coś przydał.

- Dobrze, że jesteście. - Tymi słowami elf przywitał strażników. - Przed chwilą zostaliśmy napadnięci - rozpoczął wyjaśnienia. - Jakichś trzech obwiesi chciało porwać Coruję. - Skinął głową w stronę elfki. - Dwóch jest tam, w domu. Niestety, nic już nie powiedzą. Trzeci uciekł - dodał. - Cała trójka związana jest z bandą, która chce porwać kobiety i dzieci. Chcą je przeprawić przez rzekę, pod pretekstem, że żywe trupy zdobędą miasteczko i wszystkich powybijają. Jeden taki krzykacz rozsiewał plotki na rynki i namawiał do ucieczki na drugi brzeg. Trzeba zawiadomić kapitana. No i iść do portu, by uniemożliwić im ten plan, gdyby zaczęli go już teraz realizować.
- Są w to zamieszani jacyś rybacy.
- Pokazał znaleziony drapak.

Może te niziołki z barki też były w jakiś sposób z tym związane? Tego Eryastyr nie wiedział i wolał na razie nie dzielić się takimi przypuszczeniami.
- Twój człowiek może być w niebezpieczeństwie - powiedziała, po elficku, Coruja.
Eryastyr skinął głową, po czym ponownie powiedział do strażników:
- Musimy - wskazał na Coruję - iść do portu. Nasza towarzyszka może się znaleźć w tarapatach.

Phil 04-01-2019 08:24

gdoc druidh/phil
 
Mag i rycerz ujrzeli na przystani znajomą postać dziwnej dziewczyny. Harald przyjrzał się nowej broni niesionej przez nią i zeskoczył z konia.

- Panno Benedykto, miło znów spotkać. Szykujecie się do obrony miasta?

Morryta zerknął na ochroniarza, najwyraźniej atakiem nieumarłych przejmowali się jedynie przyjezdni i zakon, a nie mieszkańcy Siegfriedhof. Benedykta kulturalnie rozdziawiła usta i wpatrywała się w Czarnego wielkimi oczami.

- Eee. Tak. Co? Obrony. Tak. Nie. Co? Aha.

Pokiwała w końcu głową nie wiadomo w zasadzie do kogo i dlaczego. Potem wpatrywała się jeszcze chwilę i w końcu odezwała się odzyskując najwyraźniej rezon. Wyprostowała się i spojrzała na Czarnego, a potem Pisarza i pociągnęła nosem.

- Szukam śladów niziołków, które były w przystani dzisiejszego poranka i odpłynęły. Biały tak zarządził. On i Druga… Znaczy ten Elf i jego nowa kobieta… Towarzyszka… Elfka - wyraźnie miała kłopoty z klasyfikacją. Potem już coraz bardziej płynnie zdała relację z wydarzeń całego dnia z problemami w opuszczonym domu, spotkania z zombie oraz strażnikiem. Podzieliła się też swoimi podejrzeniami, które wcześniej usłyszeli Biały i Druga. Na koniec dodała konspiracyjnym szeptem.

- I dziwni ludzie, których spotkałam przed nawiedzonym domem ciągle mnie śledzą. Nie wiem po co - wzruszyła ramionami. - Nic już nie mam wartościowego, a co im z trupa dziewczynki? - Zakończyła raport.

Było w tej dziewczynie coś niepokojącego, choć Harald nie potrafił określić co dokładnie. Lepiej było ją mieć blisko siebie, zbyt wiele dziwnych zdarzeń przydarzyło się tu w ostatnim czasie.

- Ktoś cię śledzi? Może trzeba waćpannie ochroniarza zatem? Pójdziemy tylko do niejakiego Dzikiego Bza, z małą prośbą od mojego zakonu. Po drodze opowiem pannie co niesamowitego przydarzyło się mnie, i nie tylko mnie. A było to co najmniej niesamowite, walczyliśmy z nieumarłymi w lesie, choć cały czas byliśmy w czarnym zamku.

I opowiedział, o trudnej drodze do fortecy, czarach kapłanów, zmianie w zjawę i całej reszcie.

- Trupy atakują, a tu tyle się dzieje w tym mieście. Ciekawe czy wszystkie te sprawy mają wspólną przyczynę? Bystra z ciebie panna, Benedykto, miej oko na pana Bza i słuchaj uważnie jego słów. Może wyłapiesz coś podejrzanego.

Benedykta ponownie otworzyła szeroko oczy, potem je zmrużyła, a potem jej wyraz twarzy powrócił do swojego zwykłego nieokreślonego wyrazu. Kiwnęła tylko głową.

Avitto 04-01-2019 08:27

Elsa Mars

Elsa odpoczywała pod ścianą jeszcze chwilę po odejściu Faeranduila i Haralda. Dotarło do niej jednak, że powolne oddychanie ani chłód kamiennej ściany nie przynosił już ulgi. Ból głowy był tępy, lecz przynajmniej nie wzmagał się. Niewidzialne imadło ściskało czaszkę kapłanki i już nic nie zwiastowało poprawy.
Chwilę później w izbie zrobiło się przytulniej - ktoś napalił w kominku piętro niżej co sprawiło, że po piętrze roztoczyło się przyjemne ciepło. Na zewnątrz zachodzące słońce tworzyło niewielkie pasma czerwieni przecinające ciemne, pędzone wiatrem chmury. Do izby niżej wniesiono balię i napełniono ją gorącą wodą. Jeden z kapłanów, imieniem Mansfried, wyjaśnił, że razem z braćmi zwykł wypoczywać przed opuszczeniem klasztoru.
- Może to wymyślne, ale gdy wezwie mnie nasz Pan chciałbym móc bez żalu mu powiedzieć, że żyłem dobrze, czyniłem dobrze i nie było mi niczego brak. Dołączysz do nas? - Zapytał grzecznie, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.

Na dole okazało się, że zarówno opat jak i przeor gdzieś się oddalili. Pozostałych sześciu mężczyzn zdawało się zupełnie nie przejmować tym faktem. Zasiedli do posiłku, a wraz z nimi także Elsa Mars. Jak się okazało nie tylko ona stroniła od grzybów.
- Też ich nie stosuję - zagadnął ją Marcus, mężczyzna w sile wieku. Jego ciemne włosy dopiero zaczynały pokrywać się srebrem co dodawało mu charakteru.
- W końcu jak lepiej zachować kontrolę nad własnym ciałem, jeśli nie tłumiąc ból siłą własnej woli? Potrzebujemy do tego tylko silnej wiary, nie narkotyków - podsumował, a inny kapłan spojrzał nań krzywo za nazwanie rzeczy po imieniu.
- Zachowaj się jak dorosły mężczyzna i nie narzucaj się. Znasz zasady - odpowiedział Marcusowi Jakub z nietajonym, północnym akcentem.
Panna Mars natychmiast zrozumiała, że bez złożenia przysięgi lub innej formy przyjęcia i wtajemniczenia nie będzie jedną pośród zakonników. Tutejsze zasady ciekawiły ja coraz bardziej.
Marcus uśmiechnął się.
- To wszystko twoja wina, gdybyś nie posuwał Berta przy wszystkich nigdy bym się nie odezwał.
- Naszemu Panu to wisi co robisz fiutem, póki partner nie stygnie -
wtrącił się Bert. - A żeby było śmieszniej, wiecie, że grzyby jak się wrosną to masz w nich czucie? Pierwszy raz widzę coś takiego.
- Ciekawość kiedyś cię zabije. Najpewniej na stosie -
odparł złowróżbnie Sigismund. Jego twarz jednak pomału weselała, podniecona z pomocą wina. Stawał się coraz bardziej sympatyczny. Zdawało się, że pomału przyzwyczaja się do lodowatej powierzchowności Elsy.
- Nie zdąży! - Krzyknął Jakub i ugryzł Berta w szyję, na co Bert objął go ramieniem i mocno ścisnął.

Dyskusje trwały co pozwoliło panna Mars na zebranie wielu informacji o braciach. Wiedziała, że pośród wojowników panowała niemal wojskowa dyscyplina. Przeor Nils miał stworzyć specjalną regułę pozwalającą na utrzymanie w szeregach wysokiego poziomu zadowolenia ze służby i poczucia wspólnoty. W jej szczegóły wtajemniczony był podobno jedynie Olgierd, który dowodząc oddziałami zakonu nie raz wykazał się umiejętnościami przywódczymi. Nad kapłanami praktyczną władzę sprawował opat, lecz w praktyce rzadko kiedy czegoś zabraniał lub nakazywał. Pozostawiał im w wielu sprawach wolną rękę i na co dzień zupełnie nie ograniczał.
- Co było by nawet dziwne gdyby nie fakt, że stary to człowiek do rany przyłóż. Każdego dnia poświęca czas na pracę, jeśli tylko nie ma na głowie innych zadań - zaczął Mansfried, ale przerwał mu odgłos dzwonu nad ich głowami. Swoim pojawieniem się dźwięk wywołał poruszenie.
- Zobaczymy, czy opat o tobie pomyślał - usłyszała jedynie Elsa w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie. Czekała więc cierpliwie.

Do głównej sali z podziemia przybyły niewysokie postaci w czarnych pelerynach. Tylko w nich. Kobiety zdradzały sterczące pod cienkim materiałem sutki, dwóch mężczyzn zaś figlarnie wystawiło przyrodzenia w erekcji przez rozcięcie w stroju. Poruszali się lekko drżąc, w piwnicy musiał panować chłód. Tym chętniej wszyscy rzucili się w objęcia rozbierających się naprędce kapłanów.
Nagi Marcus gwałtownie obnażył dwie kobiety i nie zastanawiając się wiele chwycił je i odciągnął na ławę przy kominku. Bert i Jakub chwilę żartowali a następnie dobrali sobie jednego z mężczyzn. Sigismund nie zdążywszy zdjąć gacnika popędził ścisnąć za pośladek każdą z pozostałych dziewcząt by wybrać tę najchudszą i – jak się okazało – najmłodszą. Miała może piętnaście lat i zdawała się być w zamku po raz pierwszy.
Niemniej wszyscy sprowadzeni ku uciesze kapłanów ludzie zdawali się być pobudzeni i przejęci, chętnie wchodząc w role seksualnych zabawek. Po sali rozchodziły się miauknięcia, jęki, potem krzyki. Docierały nawet na zamkowe błonia, skąd wiatr unosił je w siną dal. Na zewnątrz promienie zachodzącego słońca znaczyły niebo złowróżbną czerwienią. Nikt nawet nie zastanawiał się czemu brat Mormił tak długo zabawił na cmentarzu. Przypisanej mu dziewce Mansfried z zaangażowaniem wpychał dwa palce podczas gdy inna ślizgała się po jego prąciu ujeżdżając z zaangażowaniem.

Benedykta Vesper, Faeranduil i Harald von Grossheim

Przychodzącego w bojowym rynsztunku rycerza i jego kompanów ochroniarz nie śmiał zatrzymywać. Gdy przekraczali próg burdelu nie zrobił nic poza wbiciem wzroku w deski na tarasie. Po ich wejściu dosłyszeli jak woła do środka zamtuza.
- Szefie!
Wystrój wnętrza nieco zaskoczył nowo przybyłych. Z belek stropowych jako zwiewne zasłony troczkami na ścianach zwisały czarne całuny. Ustawione na ziemi pojedyncze lampy prowadziły gości korytarzem wewnątrz budynku. Tam korytarz kończył się przestronnym salonem z płaskorzeźbą szkieletu na centralnie ustawionym, kwadratowym słupie. Powyżej maszkarona widniał napis “cmentarz cnót”.

Najpierw “Uśmiech Morra”, teraz to… Harald, żarliwy wyznawca boga śmierci zacisnął szczęki, aż zazgrzytały jego zęby.
Na ustawionych pod ścianami, wyłożonych poduszkami ławach przebywały dwie rozmawiające kobiety i milczący mężczyzna. Cała trójka była lekko ubrana w pasujące do wystroju stroje w odcieniach szarości i czerni. Wyglądali na zaskoczonych widokiem morryty, ich twarze zdradzały oznaki dystansu i strachu. Goście mieli raptem dwa oddechy na otaksowanie pomieszczenia nim w zdobionym ale wciąż czarno-szarym stroju u szczytu schodów pojawił się Dziki Bez we własnej osobie.
- Domyślam się, że cel państwa wizyty nie jest zupełnie prozaiczny. W takim czy innym przypadku, zapraszam na piętro - powitał przybyłych i ręką wskazał na odpowiednie drzwi. Zapewne z powodu dostatku właściciel lunaparu miał nadwagę. Wystający brzuch opinał dublet ze srebrnymi guzami a czarna wstążka zawiązana szyi była - Harald dałby za to głowę - z bardzo trudno dostępnego w tym regionie Imperium jedwabiu.
W gabinecie Dzikiego Bez było miejsce na czerwono-czarne tkaniny solidne i zdobione meble: krzesła i stół, biurko, komodę i potężne, czteroosobowe łoże.

- Słucham uprzejmie, jestem do dyspozycji - zaproponował mężczyzna, gdy zamknął za nimi drzwi.
- Krzesła waszmości nie proponuję - dodał wątpiąco, lustrując Haralda. - Ale jeśli zechce się pan rozdziać zawołam służbę.
Widząc minę rycerza na tej ofercie poprzestał. Zakuty w zbroję von Grossheim przekazał wiernie wiadomość od Olgierda co przywołało na twarz właściciela przybytku wyraz smutnej troski.
- Więc to prawda? Atakują nas prawdziwi niemartwi? Oczywiście otworzę podwoje, wyprowadzę wozy na ulice i sprowadzę cyrulika, zgodnie z poleceniem.
Tymczasem rycerz oglądając pomieszczenie zwrócił uwagę na wyrzeźbione z jasnego drewna, gładkie i błyszczące prącie z jądrami ustawione na szafeczce tuż obok łoża. Dziki Bez złowił jego wzrok.
- Racz panie nie wyrabiać sobie zdania o tym miejscu zbyt pochopnie. Sam uważam zakon za bardzo łaskaw, gdyż pozwolił mi właśnie tutaj prowadzić swój... Interes. Jesteśmy znani szeroko jako miejsce łamiące wiele granic, które w miastach Imperium nie wiedzieć czemu są purytańsko zachowywane. Raz odwiedził nas jeden z zakonników, jeden, jedyny raz, i ku naszemu zaskoczeniu wyznał, że w całym Stirlandzie nie widział tak atrakcyjnego dla ciała i umysłu miejsca. Pamiętam jak patrząc na słup stwierdził smutno, że to bardzo dosłowny obraz człowieka bez żadnych cnót. I ja się tych słów, wielmożny, trzymam.
- Nie moja to sprawa, panie Bez, tylko wasza i waszego sumienia. - Rycerz skinął głową na pożegnanie.

W drodze do wyjścia nikt Haralda nie zatrzymywał. Za swymi plecami rycerz usłyszał jednak szept.
- Miałam już elfa. Obciągałam mu po same jajca a był tak gibki, że w przypływie radości…
Trzasnęły drzwi. Na ganku wiało. A na teren przystani wbiegały właśnie w dużym pośpiechu dwie postaci. Jedną z nich był Eryastyr. Rycerz uniósł rękę w pozdrowieniu, rozglądając się jednocześnie za nędzarzem, z którym wcześniej rozmawiała Benedykta. Przydałaby się dodatkowa para oczu, która za drobną opłatą miałaby baczenie na zamtuz i jego właściciela.

Asmodian 09-01-2019 12:10


Burdele nie były jego specjalnością i elf pozwolił Haraldowi działać. Czuł, że nie jest tu potrzebny, a ostatnie wydarzenia w przedziwny sposób wiążą się ze sobą. Całe miasto śmierdziało już chaosem, rozpustą i rozpaczą. Jak zepsuty owoc, lub gnijące mięso. Czarodziej nie dziwił się podejściu starych ras. Krasnale, mimo ich prymitywizmu, okazywali się w tej materii całkiem praktyczni. Tak jak ludzcy łowcy czarownic, którzy wpierw palili do gołej ziemi, a potem zadawali pytania. Gdyby ktoś w tej chwili zapytał elfa o zdanie, usłyszałby, że należy ludność ewakuować, a miasto spalić do fundamentów. Armia która szła na miasto nie potrzebowała żadnych zasobów, poza takimi, co chodzili właśnie na dwóch nogach i próbowali cokolwiek zdziałać.

Na rozwiązywanie spraw ludzi, nie miał ani doświadczenia, ani predyspozycji. Był elfem, a tu traktowano jego rodzaj co najmniej podejrzliwością i obrzucenie mu płaszcza guanem jakiegoś zwierzęcia nie byłoby najgorsze. Mogłoby być gorzej, i mogło go spotkać to, co spotkało Coruję, choć pewnie ludziom chodziło o jej ciało, czarodziej wolał nie myśleć do czego mogły ludziom przydać się części ciała czarodzieja? Na komponenty do plugawych zaklęć? Może egzotyczny przysmak na stół jakiegoś degenerata? Elf słyszał rozmaite opowieści o moralnym rozkładzie psującym cywilizację ludzi i w tej chwili, będąc w lokalnym przybytku rozpusty ten rozkład widział.
Puścił mimo uszu prowokacyjną wypowiedź jednej z dziwek. Nie było sensu reagować, kiedy ta nieszczęsna istota nie była świadoma do kogo to mówi, i jaki los ją czeka.

"Kolejny elf" pomyślał Faeranduil widząc przedstawiającą się Coruję, której kiwnął głową.
- Faeranduil – rzucił krótko, wiedząc, że nie ma czasu na konwenanse. Było mu smutno, bo zakładana przez większość przewidywań i praw logiki zagłada miasta pochłonie kolejne elfie istnienie. W imię wygody i bezpieczeństwa ludzi, którzy w chwili zagrożenia, oddawali się jedynie przyjemnościom i nie byli zdolni do poświęceń. Zacisnął wargi w grymasie złości i słuchał przez chwilę toczącej się rozmowy, co jakiś czas spoglądając na niebo.

Było zachmurzone, ciemne i nie pokazywało elfowi przyszłości. Istota, która zbliżała się do miasta rozstawiała już swoje pionki, i być może fakt, że tak wiele niepokoju zostało rozbudzonego w okolicy, było jedynie częścią jego planów. "Może jedynie rozprasza nas na drobnostkach, aby miasto łatwiej wpadło w jego łapy? Może karmi się strachem i chaosem jaki wywołuje?" dywagował elf w myślach rozważając kilka opcji. "On jest najsłabszym punktem swojego planu. Chcesz zabić węża, celuj w jego głowę" brzmiało stare powiedzenie w jego klanie. Czas uciekał, i nie zostało go już wiele do działania. Plan opracowywany przez jego towarzyszy miał sens. Niestety, niewiele mógł zrobić aby im pomóc, a wręcz czuł, że jego obecność tam będzie marnowaniem być może jednej, jedynej szansy na ocalenie tego zgniłego i pogrążonego w chaosie miasteczka. Jakiś impuls kazał mu walczyć do końca. Zmęczony magią opata, szukaniem trupów, projekcjami, czuł, że walka nie jest skończona, a wysiłek włożony dotychczas w rozwikłanie zagadki zostanie zaprzepaszczona. Nie wiedział, ile czasu kupi mieszkańcom ich ewentualne zwycięstwo, ale należało spróbować. Po odłączeniu się Elsy, był jedynym czarodziejem w osadzie.
"Odpowiedzialność..." pomyślał przełykając w myślach to słowo niczym gorzką pigułkę.

- Zbliża się chwila próby, i moja obecność wśród pospolitych kryminalistów nie ma sensu. Jeśli znajdujecie czas na ratowanie kilku dodatkowych istnień, to dobrze. Róbcie, co do was należy i postarajcie się nie zginąć na marne. Spotkamy się niebawem – powiedział niskim, spokojnym głosem, kiwnął głową reszcie i podążył do karczmy, z której zamierzał zabrać swoje rzeczy, ze szczególnym uwzględnieniem pergaminów i przyborów do pisania. Zabrał również stołek, tak na wszelki wypadek.

Chwilę zajęło mu przedarcie się przez organizowany przez Haralda tłum ludzi, konstruujących barykady i przygotowujący się do rychłej bitwy. Elf dotarł pod poternę, prowadzącą do klasztoru Morra.
- Otwieraj. Niebawem tu wrócę, i wpuścisz mnie jak zastukam trzy razy – elf poinstruował strażnika który zdziwiony obładowanym utensyliami pisarskimi i stołkiem czarodziejem wybąkał coś w rodzaju "tak jest" i po chwili elf biegł już w kierunku przepaści, w stronę znajomej już magicznej pułapki. Przeskoczył pewnie nad przepaścią, łopocząc płaszczem na wietrze, zgarbiony niczym jakiś wielki kruk lub gargulec na skalnej grzędzie. Chwilę łapał równowagę i przeszedł dalej, rozpalając gestem dłoni swoją drewnianą laskę i unosząc ją do góry. Światło znów odsłoniło plątaninę magicznych symboli i znaków, których znaczenia początkowo nie byli świadomi. Najbardziej przydatny komponent do zadziwiającej magii, drzemiącej pomiędzy starymi stronicami jego księgi tajemniej wiedzy astromantycznej był na wyciągnięcie ręki. Aby być ścisłym, pióra.

Symbole wyglądały wspaniale, choć jak zwykle ból głowy nieco przytępiał estetyczne wrażenia. Elf nie miał jednak czasu na kontemplację całości. Położył stołek na skale, rozłożył pergamin i wyjął kolorowe tusze z przegródek. Siadł na piętach w skalnym zagłębieniu i pochylił się nad pergaminem.
- Vaulu, panie rzemieślników....kieruj mą ręką, aby żaden szczegół mi nie umknął – elf pomodlił się o błogosławieństwo, zwyczajowo próbując przedrzeć się swoim wiedźmim wzrokiem przez całun chmur i dostrzec przebłyski przyszłości. Po czym zaczął kreślić niebiańską mapę. Symbole i konstelacje szybko pojawiały się na rozwiniętym karteluszu pergaminu. Księżyc chaosu, z jego zmienną orbitą, i Księżyc równowagi, skomplikowane układy gwiezdne, według których zabobonni ludzie wróżyli los swoich nowo narodzonych dzieci znajdowały swoje miejsca na karteluszu elfa, a zwinne palce kierowały pióro, kreśląc linie łączące gwiazdy w zawiłe wzory i figury. Pojawiające się punkty, niezliczona ilość zaczęły tworzyć ogromny wir, który każdemu czarodziejowi niechybnie przypominałby o wichrze magii, ściąganym w jedno miejsce niczym woda w wirze wodnym.


Krzyże, kotły, pasy, rozmaita broń i postaci pojawiały się z każdą minutą. Oczy elfa niemal nie odrywały się od roboty, a powieki niemal nie mrugały. Jedynie pot, perliście występujący na czole świadczył o nadludzkim wysiłku i skupieniu, jakie kosztowała czarodzieja ta praca. Pióro skrzypiało, a wiatr wył po skałach, jakby kpiąc z jego daremnych wysiłków, albo może popędzając go jeszcze bardziej?
Faeranduil zagryzł zęby i pracował dalej, z głową pochyloną nad zapełniającym się stopniowo karteluszem...

druidh 13-01-2019 14:59

Nim podszedł do znajomych elfów, rycerz zagadnął biedaka uderzonego wcześniej przez zamtuzowego wykidajłę.
- Dobry człowieku, ufam, że nie wyrządzono ci zbyt wielkiej krzywdy. W ciężkich czasach trzeba się bratać, a nie dzielić. Będziesz pilnował tej okolicy dla mnie? Jeśli zdarzy się cokolwiek dziwnego wokół tego przybytku, znajdź kogoś z nas i powiedz nam o tym.
Wcisnął złotą koronę w rękę bezdomnego. Ten mimo początkowego dystansu momentalnie poczuł się jak zwycięzca loterii i przytaknął kilkakrotnie. Nerwowo, ale z zaangażowaniem.
- To za twoją fatygę. Cokolwiek nietypowego, pamiętaj.
Odchodząc Harald był przekonany, że nędzarz mu pomoże. Nie był jednak pewien, czy zrozumiał on intencje rycerza.

Harald przywitał się z pozostałymi, na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na twarzy elfki.
- Mam nadzieję, że nie wystraszyłem was zbytnio w lesie. Sam do końca nie jestem pewny, co to za magia mnie tam przeniosła, ale ufam kapłanom Zakonu, że uczynili to dla dobra ogółu.
W skrócie przekazał im zdobyte do tej pory informacje.
- Coruja wojowniczka z klanu ‘Białych Sów’ - przedstawiła się znajomej jej byłej już zjawie. Pochwaliła się w duchu, że opanowała swoje zapędy sprawdzenia czy na pewno rycerz jest materialny i jej palec nie przeniknie przez niego. Resztę wyjaśnień zostawiła Erastyrowi.
- Mamy pewne podejrzenia - powiedział elf na tyle tylko głośno by usłyszeli to tylko najbliżej niego stojący - że ktoś chce wykorzystać pojawienie się nieumarłych by porwać kobiety i dzieci.
Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu ewentualnych podsłuchiwaczy.
- Jakiś krzykacz na rynku namawiał mieszkańców, by wsadzić dzieci i niewiasty na barki i przewieźć na drugi brzeg. A potem paru ktosiów spróbowało porwać Coruję. Dwóch nic już nikomu nie powie, chyba że Morrowi. A trzeci uciekł.
- Mają jakiś związek z rybakami - dodał - bo jeden z nich miał typowo rybackie narzędzie.
- Przy ataku wszystkie bramy miasta będą zamknięte. Jeśli macie rację, rzeka byłaby najlepszą drogą dla porywaczy.
- Pytanie co teraz. Chyba najłatwiej będzie znaleźć podżegacza. Wydawał się na dostatecznie głośnego człowieka. Łatwego do znalezienia.
- Niestety nawet nie wiem, czy on jest tutejszy, czy też jest przybyszem - powiedział elf. - Spytałem jednego z mieszkańców, ale nic mi nie powiedział. Mam wrażenie, że ten jego występ nie będzie jedynym, więc go z Corują znajdziemy. Ale ktoś też musiałby pilnować przystani. Z pewnością trafi się paru głupców, którzy uwierzą w ponure przepowiednie.
- Możemy, też wystawić kolejna osobe jako przynętę. - Tutaj elfka spojrzała się na Benedyktę. - Mała szansa że wybiorą mnie drugi raz jeśli przy jednej z prób stracili ludzi.
- W zasadzie... Mogłabyś udawać chętną do takiego wyjazdu - powiedział elf do Benedykty. - A nuż by się dali skusić.
- No chyba, że znają już dobrze jej twarz… Tak czy owak, ten podżegacz mógłby się przydać, naprowadzić nas na swojego chlebodawcę. Ja muszę jeszcze zorganizować drogę ewakuacji mieszkańców.
- Cóż nie ma co czekać w takim razie. Gdzie mamy was szukać jeśli się czegoś dowiemy?
- Powinienem być na drodze prowadzącej do rozpadliny.
- Rycerz pokazał kierunek. - Postaram się wrócić do was tak szybko, jak to możliwe. Pan Faeranduil chyba przyda się wam teraz bardziej, niż mnie.
Elf pokręcił głową.
- Wolałbym zostać w mieście i przygotować się na niechybny atak - powiedział cicho czarodziej. - Chyba, że potrzebujecie mojej magii aby poskromić kilku pospolitych bandytów, choć nie za bardzo widzę jak mógłbym się tam przydać.
Benedykta spojrzała na elfkę niepewnym wzrokiem.
- Mnie już jeden śledzi. Myślałam, że chce mojej kolczugi lub kuszy, ale mam teraz tylko to - wskazała na tandetny łuk - a on dalej za mną łazi - postukała małym palcem w łykowate drewno. Chciałam się z nim dogadać, ale on chyba chce mnie po prostu złapać.
- Mogę spróbować zapytać o przeprawę, jeśli ktoś z was będzie mnie obserwował. Poza tym muszę sprawdzić dlaczego jakiś niziołek dał żebrakowi złotą koronę i dlaczego jako jedyny z grupy opuścił miasto na piechotę a nie łodzią.
- W takim razie spytaj tego żebraka, a zaraz potem pójdziemy zapolować na tego człeka, co do ucieczki namawiał - zaproponował Eryastyr. - A jak się uda, to i tego, co za tobą chodzi przyłapiemy.
- Ja mogę poszukać podżegacza, nie powinno być to trudne. - zaoferowała się Coruja.
Benedykta zmrużyła oczy.
- Czegoś tu nie rozumiem - bardzo nie lubiła czegoś nie rozumieć. Kiwnęłą głową i udała się ponownie do żebraka. Potem wygrzebała z wianka kawałek zasuszonego kwiatka i wręczyła go mężczyźnie.
- Kto wręczył ci złotą koronę, panie? I gdzie poszedł? To chyba człowiek, który obiecał mi pomoc - wygrzebała z plecaka jabłko i kanapkę i z wielką uwagą przekazała je na ręce żebraka.
Ten patrzył na nią podejrzliwie odkąd opuściła dom rozpusty. Pochwycił jabłko dość gwałtownie.
- Czy mnie dziewka w ogóle słucha-ty? Nie człowik, niziołek. Nieludź. Jak te, o, długouchy, tylko głowę bliżej ziemi miał. Na wosokości, że niby jak ja zad. Karzełek. Bramą wyszedł z samego rańca. I tego, tyle.
Ugryzł soczysty i kruchy owoc tryskając na Benedyktę sokiem.
Benedykta popatrzyła na niego jakby wystraszona. Potem odwróciła się na pięcie i pobiegła do elfów zdając relację z tego dziwnego zdarzenia. Trop wydawał jej się ciekawy, ale było daleko więcej spraw, które należało ocenić i zbadać.

Phil 13-01-2019 16:15

Grossheim wskoczył na swojego wierzchowca.

- Widzimy się niedługo!

Ruszył szybko w stronę widzianego wcześniej zakładu bednarza. Ulica prowadziła w stronę rozpadliny i stanowiła drogę ewentualnej ewakuacji mieszkańców do klasztoru. Nie była zbyt szeroka w tym miejscu, a na podwórzu rzemieślnika było sporo materiałów do budowy improwizowanej barykady. Ściągając ostro wodze rycerz pokazywał już na bednarza i jego pomocnika.

- Ty i ty! - Zeskakując z konia złapał jednego z przechodniów. - I ty. Pomożecie mi zablokować tę ulicę. Brać się do roboty. Zostawcie przejście dla uciekinierów, które będzie można zasłonić wozem.

Sam złapał pierwszą beczkę i zaczął ją toczyć w kierunku planowanej blokady.

Avitto 17-01-2019 13:09

Przystań

Benedykta dała czas towarzyszom na ostentacyjne oddalenie się i znalezienie kryjówki do prowadzenia obserwacji. Żebrak spoglądał na nią z rosnącą rezerwą aż w końcu ulotnił się między budynkami, jakby miał coś na sumieniu. Wtedy zaczęła wypytywać o przeprawę pakujące się na łodzie osoby. Nie natrafiła jednak na żadną osobę na tyle empatyczną bądź niegodziwą, by zgodziła się wziąć ją na swoją łódkę. Nikt też nie wydał jej się dostatecznie podejrzany.
Inny ogląd sytuacji mieli skryci za rozwieszoną rybacką siecią elfowie. Eryastyr trącił Coruję łokciem i wskazał palcem zachodni kraniec przystani. Przebywał tam pewien młody mężczyzna. Nie był to ani podżegacz ani jeden z wcześniej spotkanych napastników. Jego zachowanie było jednak podejrzane. Rozpalał ognisko na brzegu rzeki. Być może jedynie postanowił rozświetlić ciemną noc, Eryastyr przysiągłby jednak, że nie widział go wcześniej w strażnicy ani w żadnym z milicyjnych patroli.


Plac

Tymczasem w innej części miasteczka, w okolicy placu kręciły się rozmaite osoby rozpraszając zupełnie smród jaki zostawił po sobie uciekający z pełnymi gaciami bandzior. Pan von Höcherko gdy dołączył do swego parobka teatralnie odgonił wstrętny zapach sprzed twarzy. Chwilę pokrzykiwał na strażnika patrolującego ulice wraz z oddziałem milicji uzbrojonym w co popadło. W końcu jednak purpurowy na twarzy odprowadził oddział do strażnicy.


Uliczka przed rozpadliną

Złapani ludzie pracowali szybko i niedokładnie. Choć nie zdecydowali się sprzeciwić otwarcie przedstawicielowi zakonu spieszyli się do swoich rodzin starając się w międzyczasie zabezpieczyć możliwie najwięcej ze zgromadzonego dotąd dobytku. W trakcie budowy rycerz zorientował się, że dwóch jego pomocników łączy bardzo bliska więź.
- Musisz żyć! Musisz! Słyszysz?
Młodszy nie wyglądał jednak na przekonanego. Coś go wewnętrznie złamało. Starszy mężczyzna bez ostrzeżenia uderzył go pięścią w twarz. Mocno i z uczuciem.
- Ruszaj się!
Młodszy nawet nie burknął. Podniósł z ziemi upuszczoną w zaskoczeniu belkę i ułożył na stosie.

Powstały szaniec był mimo to solidny i mógł z powodzeniem zabezpieczyć odwrót z miasta. Harald ukrył ostatni pakunek Olgierda w sposób bliźniaczy do poprzednich. Skończył w samą porę – gdy tylko odprawił kmiotków pojawiła się dwójka wojowników przybywająca z cmentarza. Nie towarzyszył im kapłan Mormił.
- Dobrze, że cię spotkałem - ucieszył się mężczyzna na widok rycerza.
- Mormił nakazał dostarczyć wiadomość do zakonu. Jednocześnie nie chciał opuścić swojego posterunku. Pójdę z tym do przeora, ale Mormił potrzebuje posiłków. Nie może zostać na długo bez obstawy. Pójdziesz z Liz? Zmienię cię, gdy wrócę.


Nad mineralnym nieboskłonem

Praca Faeranduila zajmowała więcej czasu, niż był skłonny przypuszczać. Najszybciej poradził sobie z niewystarczającą ilością światła – sprawiając, że zawieszony na skalnej ścianie bukłak zaczął jarzyć się żółtym światłem. Dzięki temu widział o wiele dokładniej.
Nie był jednak w stanie zrekompensować sobie braków w wykształceniu. Był miernym astronomem. Położenie każdej gwiazdy sprawdzał po kilka razy a i tak zdarzało mu się spojrzeć nie na tę jasną, migoczącą kropkę w ciemnym materiale. Pozornie prosta czynność dłużyła się w nieskończoność a mapa wciąż nie była ukończona.
Jakiś czas później w korytarzu pojawił się wojownik zakonu.
- Widziałem twego kompana, Haralda - rzucił i wskazał kierunek, w którym udał się rycerz.

Mapa była niemal gotowa, gdy potęgowane przez rozpadlinę rozdarcie magicznej osnowy niemal zwaliło elfa z nóg. Ktoś w mieście brutalnie rwał pochwycone nici ośmiu wiatrów i zbijał je w wielokolorowy, niebezpieczny kołtun.

Obca 18-01-2019 21:08

- Ciekawe miejsce na ognisko, nie sądzisz? - Eryastyr przeniósł wzrok z ogniska na towarzyszącą mu Coruję. - Albo mu się zrobiło tak zimno, albo... Raczej do gospody powinien się udać, by się rozgrzać, nie sądzisz?
- Mhmm, cóż, może trzeba mu to doradzić? - Odpowiedziała się uśmiechając się podchwytując podejrzenia elfa.
- Chodźmy więc, naprowadzić biedaka na odpowiednią drogę - stwierdził Eryastyr, ruszając w stronę młodzieńca, który tkwił przy ognisku, cały czas dzielnie je podsycając. - Być może nawet nie wie, że w tym miasteczku jest gospoda. Wskażemy mu kierunek... A jeśli czasem nie ma srebra, to skierujemy go do wartowni. W dzisiejszych czasach młody, silny człowiek natychmiast znajdzie zatrudnienie w szeregach obrońców miasta i jego mieszkańców.
Dwójka elfów zbliżyła się do swojego celu ostrożnie bacznie obserwując co ten porabia.

Phil 19-01-2019 18:28

Barykada była, jaka była. Grossheim nie spodziewał się tutaj budowy muru krasnoludzkiej fortecy. Improwizowana przeszkoda musiała wystarczyć. Najważniejsze, że mieszkańcy wzięli choć trochę odpowiedzialności na siebie i motywowali się wzajemnie.

Rycerz chciał już wrócić do swoich towarzyszy, gdy ludzie Zakonu poprosili go o udanie się na cmentarz.

- Czy brat Mormił jest w niebezpieczeństwie? Co tam się stało?

- Jest. Mormił podejrzewa, że ktokolwiek próbował tam swych czarów zgodnie z wizją opata zrobi to ponownie. A tam leży w ziemi kilka pokoleń
- zauważyła dotąd milcząca wojowniczka.

- Zdążyliśmy się tam rozejrzeć, w jednej z krypt znaleźliśmy ten list. Nie było dobrego rozwiązania. Mormił zdecydował, że zostanie ale nie może trzymać warty sam.

- List?
- zapytał Harald wskakując już na konia.

- To właśnie ta wiadomość. Zaszyfrowany. Nawet nie był zakurzony, ktoś go niedawno podrzucił.

Nagłe przeczucie tknęło Haralda. Wszystko zaczęło się na tej nekropolii, być może ciągle tkwi tam rozwiązanie. Nie miał doświadczenia w odczytywaniu znaków swojego Pana, jak choćby wielebna Mars, nie mógł być pewny, czy ta niepokojąca myśl jest ponadnaturalną wiadomością czy tylko zwykłym podejrzeniem.

- Jadę do Mormiła. Pokażcie ten list elfiemu magowi, ma łeb na karku. I powiedzcie mu gdzie jestem – krzyknął na odchodne, uderzając piętami w boki wierzchowca.

Asmodian 22-01-2019 10:15

- Niech to... - przeklinał czarodziej wciąż korygując mapę nieba. Praca wydawała się ukończona, ale wciąż jego oko dostrzegało na końcu jakiś symbol, który mógł przegapić i po żmudnym sprawdzaniu w końcu wychodziło, że powinien go uwzględnić. Minuty płynęły nieubłaganie i kiedy w końcu uznał, że dzieło jest gotowe, jego głębokie poczucie estetyki wciąż mówiło mu, że mógłby to jeszcze poprawić. Brakowało jednak czasu i być może skupienia.

Gwałtowne wyładowanie wichrów magii zwróciło uwagę czarodzieja, brutalnie przerywając mu końcówkę pracy. Widział wielokolorowy wir, jakby wszystkie nitki wichrów były skręcane w jeden strumień, schodzący się w jedno miejsce, ciemniejąc purpurą i mrokiem, przetykany błyskawicami eteru, przenikany bladoniebieskim blaskiem. Sine smugi dymu i cienia krążyły dokoła wiru, łapiąc rozproszone jeszcze strzępy eteru i skupiając je w wirze. Tylko dwa rodzaje istot były zdolne skupiać taką potęgę. Elfi mistycy i czarodzieje, szkoleni w wysokiej magii, i czarodzieje chaosu i nekromanci. Ci pierwsi robili to po dekadach, a nawet setkach lat szkolenia, harmonijnie operując mocą. Ci drudzy z reguły nie wiedzieli do końca co robią, i niemal zawsze sprowadzali na świat kolejny kataklizm, kiedy surowa energia chaosu rozdzierała osnowę rzeczywistości. Włosy elfa stanęły niemal ze strachu, kiedy skupił wzrok na punkcie skupienia wiru.

- Miasto...oby nie było za późno – mruknął do siebie i szybko dokończył mapę, stawiając jeszcze kilka kropek w miejscu, w którym spostrzegł jeszcze ich brak, po czym zebrał wszystkie swoje rzeczy i ruszył biegiem w stronę murów miasta.
Strażnik przy poternie najwyraźniej zaspał, i nie słyszał łomotania czarodzieja, domagającego się wejścia. Elf nie był zdziwiony, w końcu miasto szykowało się do odparcia ataku. Był raczej zły. Zirytowany i rozdrażniony, podniósł wzrok do góry, przyzywając wiatr Azyru. Niebieskie nitki zaczęły otaczać czarodzieja, tworząc błękitne, nieco podarte wiatrem skrzydła. Czarodziej koncentrował się i wyśpiewywał inkantacje, aż w końcu jego stopy oderwały się od ziemi, aby unieść elfa wysoko, na koronę muru miasta.

Stojąc na kamiennym parapecie, zobaczył metalową chorągiewkę, na pobliskiej wieży. Kręciła się jak oszalała od niewidocznego gołym okiem potężnego wichru, widocznego nad miastem. Delikatne iskierki pełgały po powierzchni metalu, będąc dla postronnych jedynym świadectwem zbieranej ku zagładzie śmiertelnych energii. Elf ruszył w stronę wieży, ponownie przywołując wichry Azyru, mające unieść go na dach budowli. Czarodziej miał nadzieję, że nie okaże się ona zbyt ciężka. Po ostatnich wydarzeniach w klasztorze jego ciało wciąż buntowało się przeciwko wszelkiemu wysiłkowi, domagając się odpoczynku. Mięśnie, osłabione zaklęciami przeora, napięte do granic możliwości bolały przy każdym ruchu.

Minął zdziwionego strażnika i uniósł ręce do zaklęcia lotu, znów spowity energią niebios, wydzieraną silnie przez gromadzony przez wrogiego czarodzieja wir. Miał już bardzo niewiele czasu.

"A potem po rycerza..." pomyślał czując znów stopy odrywane od ziemi mistyczną energią.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172