lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer 2ed.] Niemartwi (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/17944-warhammer-2ed-niemartwi.html)

Avitto 24-01-2019 20:41

Przystań

Zaczepiony mężczyzna był zaskoczony pojawieniem się dwójki elfów. Gdy odezwali się do niego otworzył usta ze zdumienia jakby się z miejsca zakochał. Bez przekonania przystał na propozycję Eryastyra, że nie jest to najbezpieczniejsze miejsce w obliczu zbliżającego się ataku.
- Mam dom przy zachodniej bramie, tam się udam. Matki będę doglądał. Ino żaru wezmę, bo drugi raz rozpalać - machnął ręką.

druidh 24-01-2019 22:20

Benedykta była zaskoczona tym, że elfy udały się na spotkanie z jakimś mężczyzną. Nie zwracały jednak na nią uwagi, odsunęła się więc niby od niechcenia z widoku i przeszła do obserwacji. Cokolwiek zamierzały wyglądało na to, że ich plan został odsunięty na bok, a to znaczyło, że przestały ją pilnować i że to teraz ona powinna pilnować ich.

Obca 25-01-2019 09:46

Coruja spojrzała na człowieka, najwyraźniej ich przeczucie było błędne.

Wróciła do obserwacji reszty portu widząc, iż kobieta którą mieli obserwować zamiast zdobywać informacje teraz obserwuje ich i zwraca na nich uwagę odeszła od mężczyzny i skierowała się do niej.

- Wypytałaś o wszystko co chciałaś?

Kerm 25-01-2019 12:54

Eryastyr przez moment tylko się zastanawiał, czy mieli do czynienia z miejcowym głupcem, czy też młodzian udawał jedynie idiotę, by odwrócić uwagę od tego, co własnie robił. Bo tłumaczenie było tak głupie, że trudno było wymyślić coś mniej rozsadnego.

- Nie będziemy ci przeszkadzać - powiedział. - To, że dbasz o matkę, świadczy o tym, że jesteś dobrym człowiekiem.

Oba zdania brzmiały całkiem ładnie i miały tylko jeden cel - uspokoić młodzieńca.
Eryastyr natomiast miał zamiar oddalić się nieco, a potem stale obserwować tego miłośnika ognia.

Avitto 28-01-2019 22:14

Przystań

Bycie uspokajanym przez Eryastyra przypominało poniekąd bycie karconym kojącym tonem głosu. Niezupełnie doczyszczony po starciu w wąskich uliczkach wokół placu przywodził na myśl wracającego z polowania myśliwego. Między mężczyznami atmosfera była napięta i chwilę spoglądali sobie w oczy wyczytując w nich kolejne powody do podejrzeń i niepewności. W końcu jednak młodzieniec z Siegfriedhofu spuścił wzrok. Elf oddalając się dostrzegł, że tamten dołożył do ognia cały przygotowany opał i oddalił się ku zachodniej bramie.
Hul, bo tak nazywał się ów młodzian, czuł, że zaraz wybuchnie. Pędził do domu i odetchnął z ulgą dopiero, gdy oparł się od wewnątrz o zamknięte drzwi. Zaklinał się na Sigmara, że za nic nie opuści domu tej nocy. Morr puścił to płazem, bo nie patrzył. Miał inne zmartwienia.
Z południa dobiegały pojedyncze przerażone wrzaski. Rozdzierały zmierzch. Sprawiały, że ostatni przebywający na ulicach ludzie znacznie przyspieszali. Pod burdelem zgromadziło się kilku tęgich mężczyzn z różnorakim uzbrojeniem. Odpalili pochodnie i słuchali jednego spośród siebie. Tamten mówił cicho.
Tymczasem Coruja wskazała ręką na rzekę. Z powstającej w okamgnieniu mgły wyłoniła się długa łódź wiosłowa. Podróżowało nią kilka ciemnych postaci. Zręcznie manewrowali krypą i oszczędzając własne siły dobili w końcu do pomostu.
Krzyki przybrały na sile. Od strony rynku na przystań wbiegła pośpiesznie cała rodzina z niewielkimi pakunkami. Kobieta szarpała się z dwójką dzieci i koszem na plecach a mężczyzna niósł torbę, lekki, pękaty worek i trójkę potomstwa.


Cmentarz

Droga na miejsce grzebalne nie dłużyła się tak okrutnie, gdy było się w siodle. Autorytet zakonu sprawił, że wartownicy przy bramie nie robili problemów. Zatrwożyło rycerza po części, że niemal obcy człowiek był w stanie skłonić strażników do rozwarcia bramy. Tłumaczył sobie jednak, że nie poznał rozkazów, jakie kapitan przekazał swym podwładnym.
Opadający na okolicę mrok nie upiększał jej. Wokół zrobiło się ciemno i wilgotno od mgły powstającej nad bagniskiem i przelewającej się przez groblę, po której jechał, niby woda przez bobrze żeremie.
Brat Mormił objawił mu się dopiero po chwili, tworząc wokół siebie aurę tajemniczości. Chwilę po Haraldzie na cmentarzu pojawiła się Liz. Zignorowała rycerza.
- Spotkaliśmy go w mieście. Przyszedł za Rona.
- Coś złego stało się w mieście, widzieliście coś? -
Zapytał kapłan, a widząc przeczące ruchy głową zmełł przekleństwo pod nosem.
- Tu jest nasz posterunek. Zostajemy. Musimy jednak wyglądać sygnałów, na wypadek nieprzewidzianego.

Nieprzewidziane nastąpiło niedługo. Liz dotykiem zwróciła uwagę pozostałych na kształty broczące przez bagnisko. Co do ich plugawego pochodzenia Harald nie miał złudzeń. Dopiero co pozbył się kilkunastu nieumarłych i musiałby mieć zaniki pamięci by nie rozpoznać tego pokracznego sposobu poruszania się. Zombie nadchodziły. Ich celem był jednak nie cmentarz, a Siegfriedhof.

Obca 29-01-2019 11:11

- Niczym, szczury z tonącego okrętu. - powiedziała Coruja obserwując uciekająca rodzinę. Wprawdzie nie zamierzała ich zatrzymywać, uważała że ludzie to z natury bojaźliwe i płochliwe istoty. Co samo w sobie nie było złe a nawet pomagało im w przetrwaniu.

- Zejdźmy do cienia - Powiedziała do Benedykty i ruszyła w stronę ciemnego kąta z którego jej łuk miałby zasięg na pomost. Chwilowo cały czas obserwowała co się dzieje.

Kerm 29-01-2019 13:57

- Suczy syn... - W głosie Eryastyra brzmiała wyraźna niechęć. - Głowę bym dał, że daje komuś sygnały. Jeśli moje podejrzenia się sprawdzą, to osobiście zaciągnę go do kapitana. A wcześniej obetnę mu to i owo.

Na płonące ognisko nic już nie można było poradzić, podobnie jak i na łódź, która do pomostu podpłynęła. Pozostawało tylko schować się w cieniu, cierpliwie obserwować... i czekać na dalszy rozwój sytuacji.

druidh 30-01-2019 00:43

Benedykta obserwując uciekającą rodzinę miała poważne wątpliwości, czy opuszczanie miasta to rzeczywiście dobry pomysł. Ale zwykle nie wtrącała się w sprawy innych. Chodziło jej po głowie, żeby sprawdzić gdzie udał się ów tajemniczy niziołek, skoro elfy porzuciły poprzedni plan, ale ostatecznie uznała, że samotne oddalanie się w tej chwili od Białego i Drugiej może jej tylko ściągnąć na głowę nieszczęścia.

Podążyła za drugą do cienia i rozejrzała się uważnie po placu szukając swojego byłego prześladowcy lub kogoś kto zachowywał się nietypowo. Czekanie w cieniu nie przeszkadzało jej, ale miała wrażenie, że narasta w niej napięcie jakie udzielało się jej na chwilę przed burzą. W końcu nie wytrzymała.

- Myślicie, że coś się teraz wydarzy? Może powinniśmy się zbroić przed nadchodzącym starciem? Tylko z kim? - zapytała w końcu samą siebie.
- Nie podoba mi się to oczekiwanie - dodała.

Phil 30-01-2019 10:46

Avitto+Phil
 
- Coś złego? Cóż, moi towarzysze twierdzą, że ktoś może chcieć wykorzystać zamieszanie do porwania mieszkańców waszego miasteczka. Nic nie słyszałem o łowcach niewolników w tym rejonie, ale kto wie, może to i racja.

* * *


Harald poczuł nagły przypływ adrenaliny, gdy Liz wskazała palcem na niezgrabne postacie powoli przemieszczające się przez mokradła w stronę Siegfriedhofu. Atak na miasto rozpoczął się! Ożywione trupy mogły podejść niezauważone prawie pod same mury, na szczęście wokół nich ciągnął się dość szeroki pas wykarczowanej i osuszonej ziemi. Rycerz wytężał wzrok, ale mało co widział. Robiło się już ciemno, mgła gęstniała, a do tego bagniska porastały tataraki i pojedyncze, powykrzywiane drzewa.

- Ilu? – szepnął w stronę wojowniczki.

- Mniej, niż dziesięciu.

Grossheim usłyszał jednak cichy plusk, gdzieś dalej na południe. Wskazał ten kierunek Liz, która szybko przyjrzała się kolejnej grupce zombich.

- Z tymi będzie tuzin, mniej więcej.

- Wyciągnijcie choć kilku w tę stronę, na twardy grunt.
– Morryta wiedział, co może stać, gdy wjedzie w grząski teren. – Spróbujemy sobie z nimi poradzić, a potem dopaść resztę między bagniskiem, a murami. Wartownicy niech powiadomią strzelców w mieście, niech ustawią się za blankami. Macie łuczników w mieście, prawda?

Liz potwierdziła kiwnięciem głową. Kapłan natomiast naprostował rycerza.

- Nie wychodź przed szereg, wojowniku. Choć zgadzam się, że możemy napaść tych nieumarłych to nie na twoich zasadach.

Z torby na ramieniu wydobył kilka drewnianych kołków.

- Jest nas niewielu. Nie mamy wsparcia, a głównie musimy pilnować cmentarza. Czuję przewodnika tych zombie. Jest w mieście. I jest czymś zajęty. Spróbujemy więc wybić tylu, ilu się da bez zwracania na siebie uwagi. Musicie mnie ubezpieczać - nakazał spoglądając dwójce towarzyszy głęboko w oczy.

- Muszę móc podejść cicho do pojedynczego umarlaka. Unieszkodliwię go, ruszamy na następnego i tak dalej, póki będzie to bezpieczne i nie oddalimy się zbytnio od cmentarza.

Rycerz westchnął tylko i wskazał palcem na swój pancerz.

- Jak wyobrażasz sobie moje ciche podchodzenie do czegokolwiek? Nie wspomnę już o chodzeniu po mokradle z takim ciężarem na sobie. Nie przydam ci się tam, co innego tutaj, jeśli Liz skupi ich uwagę na sobie i przyciągnie tu jakąś grupkę.

- Żyjesz w innym świecie. Nie dasz rady nawet trzem, czterem ożywionym zwłokom gdy czarownik wykryje cię i wyda im polecenie. Brzmisz, jakbyś nigdy nie miał z nimi do czynienia
- zagrzmiał Mormił zciszonym wzrokiem.

- Myśl - nakazał, by odciągnąć uwagę Haralda od reprymendy - jesteś konno. Jesteś doskonałym odwodem, gdyby sytuacja się zaogniła. Nadasz się również na posłańca.

- Na… posłańca…
- Grossheim zacisnął pięści. - Wyjeżdżając z miasta nie widziałem ludzi na murach, pojadę więc jako posłaniec z ostrzeżeniem dla dowódcy obrony.

- Musisz być jednak możliwie cicho. Przekaż ostrzeżenie i wracaj, opowiesz nam co spostrzeżesz po drodze. My zostaniemy na cmentarzu do tego czasu.


Rycerz wsiadł na swojego konia, zastanawiając się głęboko, jak połączyć szybką jazdę z byciem cicho.

- Jeśli czarownik jest w mieście, czego mamy tutaj pilnować? Czy ktoś z Zakonu poszukuje jego śladów?

- Czy tobie się łeb gotuje? To największe skupisko surowców do nekromanckiej magii. Z tego miejsca czarownik będzie w stanie powołać całą armię na raz, tu leży kilka setek ludzi! Jedź, opat na pewno obserwuje wroga i rozdysponuje nasze siły
- rozsierdził się kapłan.

- Do tej pory nekromanta, czy kim nie jest ten zły, radził sobie z wszystkim na odległość. Jeżeli ma taką moc, powoła ich do życia z miasta, w czym nikt mu przeszkodzi, a wy zostaniecie zaatakowani przez ożywioną armię. Obym się mylił.

Grossheim wbił ostrogi w boki konia i popędził w stronę miasta. W głowie miał natłok myśli. Ostatnie kilka lat życia poświęcił na przygotowania do zostania rycerzem Zakonu Kruka. Wszystkie historie, które słyszał, opowieści starego kapłana Adalbertusa… Cóż, rzeczywistość okazała się być zupełnie inna. Harald czuł się tutaj nie na miejscu, przyświecające mu ideały różniły się od podejścia członków Zakonu. Podejrzane używanie magii, hodowla magicznych grzybów na własnym ciele, dość duża swoboda w zachowaniu. Być może to miejsce, Sylvania, w jakimś stopniu usprawiedliwiało to wszystko. Rycerze Kruka i ich przełożeni najwyraźniej uznawali, że każda metoda walki ze złem jest dobra, jeśli jest skuteczna. To jednak nie do końca przekonywało Grossheima, który mocno opierał się na zasadaach przekazanych mu i wpojonych przez kapłanów Morra.

Tymczasem jednak dotarł do bramy południowej, gdzie jedno skrzydło zostało mu uchylone, by nie musiał nawet odrobinę zwalniać. Miejscy strażnicy najwyraźniej znali już i kojarzyli rycerza w czarnej zbroi. Harald w ostatniej chwili wyhamował, zawrócił konia i zbliżył się do nich.

- Jeden z was, do kapitana! Przekażcie mu, że przez bagna zbliżają się nieumarli! Na razie tuzin, ale kto wie ilu jeszcze nadejdzie i z której strony.

Ci patrzyli to na niego, to na siebie wzajemnie, nie byli pewni jak zareagować na polecenie obcej przecież osoby. Zdenerwowany rycerz krzyknął głosem nie znoszącym sprzeciwu, niczym jego ojciec poganiający służbę w rodowej posiadłości.

- Już!

Jeden ze strażników odwrócił się i pobiegł w stronę strażnicy.

- Ktoś z was widział elfiego maga?

Asmodian 05-02-2019 11:09

Faeranduil miał przepiękny, a jednocześnie przerażający widok.

Gdyby pogoda była ładna, i gdyby miał ze sobą jakieś sztalugi, na których mógłby malować, mógłby tego dnia powstać wcale niebrzydki pejzaż. Elf co prawda uważał ludzką zabudowę za nieco toporną i brzydką, której brakowało strzelistości i elegancji, o harmonii z naturą i otaczającą je przyrodą nie wspominając, to jakaś część jego duszy uważała, że coś jest uroczego w tych krzywiznach, pękających ścianach, czasem bezwładnym połączeniu desek, cegieł, belek i wapna. Całość wpasowana w masyw skalny, nad którym górował klasztor.

Tymczasem jednak pogoda nie była najlepsza. Burzliwa, chmurna i ciemna, jakby znajdował się nie na dachu wieży, a w koronie drzewa w swoim ojczystym lesie. Wichry magii łopotały połami jego szaty, a peleryna przypominała krucze skrzydła, szarpiące się na wietrze. Elf jednak nie miał czasu się bać.

Przedmiot po który tu przybył znajdował się przed nim i obracał się dokoła własnej osi, terkocząc i zawodząc. Kuty, metalowy wiatrołap, o kształcie wyszczerzonego gryfa, z łapą wskazującą kierunek wirował dokoła własnej osi, w metalowej tulei trzymającej go na dachu wieży. Delikatne iskry wyładowań gromadziły się na zardzewiałym wiatrołapie, błyskając niebezpiecznie. Elf nie miał wyboru i sięgnął ręką.

Uderzenie wpierw posłało do na dachówki wieży. Czuł jak spada i wiedział, że nie zdąży wykrzyczeć zaklęcia, które przywiodło go w to miejsce, a które pozwoliłoby jego ciału unieść się bezpiecznie nad ziemię. Desperacko wyrzucił obie ręce przed siebie, a palce zacisnęły się na belce, do której przymocowane były czerwone dachówki. Kilka z nich zabrał ze sobą, i przez chwilę widział je, jak wirując i klekocząc, runęły w dół kilkadziesiąt stóp poniżej, rozstrzaskując się głośno na brukowanej uliczce poniżej. Zamerdał stopami, natrafiając na mur wieży i odbił się, z powrotem lądując na dachu. Na czworakach, z zaciętą miną podszedł do wiatrołapu i całym ramieniem rzucił się na niego, przygniatając niesforne, targane wiatrem urządzenie do siebie.
Było ciężkie. Albo on był już zbyt zmęczony.

Ale miejsce było dobre. Wiało, iskrzyło od magii, no i znajdował się wysoko. Niemal jakby był ptakiem. Przywołał wicher azyr. Błękitne skrzydła, jarzące się niczym błyskawice, pełgające po dachówkach uniosły go nad wieżę, aby następnie opuścić delikatnie prosto w dół. Elf widział rozmawiających ze sobą zbrojnych.

"Rycerz Harald" pomyślał i skierował mistyczne energie w jego kierunku. Błyskawice i błękitne skrzydła muskając dachy pobliskich domostw i ściany budynków niosły go jeszcze przez chwilę, aby z głośnym trzaskiem postawić go kilkanaście stóp od rycerza.

- Jak sytuacja? - zapytał.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:31.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172