Deszatie | 28-12-2020 17:55 | Wolken nienawistnym wzrokiem mierzył przeciwników. Oddalili się już od ogniska i cienie stopniowo stawały się bardziej koszmarne. Kątem oka widział Bladina i Konrada, szykujących się do dalszego boju. Osłanianie kapłana sprawiło, że to oni mieli za chwilę przyjąć na siebie dziki impet ataku bestii. Zacięcie na twarzach wojowników wskazywało, że świadomie podjęli taką decyzję, godząc się na ryzyko.
W tym czasie Peter rozglądał się za jakąś uszkodzoną ścianą zrujnowanej chaty, aby zwabić tam ghule w pułapkę. Po namyśle wybrał ruderę, gdzie nocował Heinmann.
Pokraczne sylwetki zbliżały się, Ostlandczyk przełknął ślinę, na szczęście przeciwnicy wydawali się wolni i nieporadni. Z drugiej strony ich szponiaste dłonie i wykrzywione w szale kły budziły zgoła nieprzyjemne skojarzenia. Zanim uderzył, usłyszał świst strzały. Patrzył zaskoczony, jak ostry niczym brzytwa grot wbija się w ciało, targając najbliższym mutantem jak szmacianą lalką.
Na pozostałych atakujących nie wywarło to wrażenia, ale Wolken poczuł nagły przypływ sił związany z myślą, że elf wspiera go swym łukiem i niepoślednimi umiejętnościami. Ramię wystrzeliło do przodu w zabójczym odruchu. Miecz zatopił się w ciele z mlaśnięciem, przecinając kości. Potwór osunął się na błotnistą ziemię, mężczyzna odskoczył poza zasięg kolejnych stworów chaosu. Pazurzaste zdeformowane dłonie ledwie musnęły tarczę, nie wyrządziwszy mu szkody. Niestety wylądowawszy w kałuży najemnik stracił równowagę i legł zaskoczony, tłumiąc w ustach przekleństwo.
Obok szlachcic radził sobie nieźle fechtując. Z zimną wprawą wbił rapier głęboko w brzuch ghula. Ten, niczym kapłon nabity na rożen, postąpiwszy dwa kroki, zsunął się bezwładnie z ostrza. Kolejne pomioty dziko zawarczały, próbując pochwycić mężczyznę. Czyniły to jednak z taką niezdarnością, że Konrad mógłby pozwolić sobie nawet na uśmieszek politowania. Tutaj zwyciężył jednak jego rozsądek i świadomość, że to nie sala treningowa, lecz zagorzała walka, która się jeszcze nie skończyła. Na lekceważenie wroga i okazywanie gestu tryumfu było stanowczo zbyt wcześnie...
Dzielny Khazad wyraźnie nie robił sobie nic z przewagi liczebnej wynaturzonych nieprzyjaciół. Rozpalone walką oczy Bladina, bacznie śledziły mozolne ruchy bestii. Krasnolud z łatwością unikał zagrożenia, topór pomagał utrzymać mu balans krzepkiego ciała, a kiedy trzeba raził przeciwników jak grom. Wyznawca Grimnira nie poświęcał jednak całej swej siły na uderzenia, bacząc na zdradliwe podłoże. Skutkowało to tym, że żadne truchło nie leżało jeszcze u jego stóp. Jeszcze...
Wszyscy, poza gramolącym się z błota albinosem, stopniowo cofali się w stronę chaty, gdzie czekali Peter i Marval, który sposobił się już do bezpośredniego udziału w potyczce. |