Co się wydarzyło w Averheim. Jest wiele rodzai bohaterów. Jedni zostają nimi z powołania, inni się nimi rodzą zaś jeszcze inni nimi umierają. Podczas swych podróży poznałem każdy rodzaj bohatera wielu z nich było wyjątkowych, ale jedno spotkanie na zawsze zapadło mi w pamięć, spotkanie to miało miejsce w stolicy Averlandu dawno dawno temu z bohaterem jakich często się widuję. A zatem polejcie mi piwa i zacznijmy wreszcie tę opowieść.
Była późna jesień, liczne drzewa mieniły się kolorami złota i wina, gdy zbliżałem się do murów miasta Averheim. Kto był ten wie co to za miejsce, kto nie był, no cóż. Powiem wam tylko że nic nie straciliście. Brukowane uliczki były pełne błota gdyż deszcz lał niemiłosiernie od kilku godzin. Cały byłem przemoczony więc nie myśląc zbyt długo, postanowiłem skorzystać z gościnności jednej z wielu miejscowych karczm. ''Pod Krwawym Młotem'', dlaczego ów nazwa nie odstraszyła mnie na samym początku? Do dziś zachodzę w głowę, niemniej wszedłem do środka. Już od progu przywitała mnie mieszanina zapachów, dźwięków i smaków, choć to ostanie wyczuwałem raczej podświadomie. Nie były to jednak odczucia przyjemne, chyba że dla kogoś przyjemnym jest zapach piwa, uryny i tanich perfum używanych przez tanie prostytutki. Podszedłem do baru. Karczmarz był człowiekiem tłustym i łysym, a jedynymi włosami na jego głowie były potężne sumiaste wąsy w kolorze miedzi.
- Co podać? - Spytał znudzony.
- Wina gospodarzu, na rozgrzewkę co by mnie suchoty nie dorwały.
- Nie smakuję ci nasze piwo krasnalu? - Usłyszałem głos za swoimi plecami. Odwróciłem się więc i odpowiedziałem.
- Piwo nawet macie dobre, ale o pędzeniu gorzałki musicie się jeszcze nauczyć.- Powiedziałem w żarcie, nie myśląc nawet o tym by człeczynę obrazić.
- Takiż sprytny. Zmierzmy się więc. - Zripostował postawny Averheimczyk.
- Zgoda. - Odrzekłem.- Pod jednym warunkiem. Przegrany płaci za wszystko. - Mężczyzna zaśmiał się i zasiedliśmy do stolika.
Przez pierwsze kilka kolejkę chłopaczyna nawet dawał radę, jednak Imperialne piwo wchodzi mi jak woda więc po ósmy kuflu czułem się jak młody bóg, gdy on już ledwo siedział.
- Poddaj się bo...albo. - Przemówił do mnie między łykami już bardzo spitym głosem.
- Idź spać i płać. - Odpowiedziałem.
Naprawdę nie pamiętam wiele z tego co było potem, jedynie urywki. Averheimczyka rzygającego na podłogę i jakąś całkiem zdatną kurewkę prowadzącą mnie do pokoju.
Zbudził mnie kur. Był już ranek, kac mnie nawet nie męczył, bo jak się domyślacie, piwo mi nie zaszkodziło. Spojrzałem na łóżko, kurewki już nie było. Spokojnie więc, bez pospiechu, zacząłem się ubierać. Nagle, walenie do drzwi.
- Czego? - Rzuciłem zapinając portki.
Nie otrzymałem odpowiedzi, zamiast tego drzwi otworzyły się z hukiem. Do mojego pokoju weszło trzech tęgich chłopów, jednym z nich był mój znajomy z poprzedniego wieczora. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć rzucił w moją stronę.
- Wisisz mi dwadzieścia sztuk srebra.
- Nie umiesz pić to naucz się płacić.- Odpowiedziałem odwracając się do nich plecami by sięgnąć po koszulę. To był błąd, wielki błąd. Chyba pokładałem w tych ludziach zbyt dużo zaufania. Nawet nie wiem kiedy straciłem przytomność. Ocknąłem się w zaszczanej alejce, nie wiem gdzie, trzymany jak worek ziemniaków przez wyrosłych oprychów.
- Co z nim robimy?- Zapytał jeden z oprychów zeszło nocnego opoja.
- Nie chcę tego karła więcej widzieć na oczy.- To był mój koniec. Rozkaz został wydany, teraz mnie zatłuką na śmierć i wrzucą do Averu. Pomyślałem.
Nagle gdzieś za nami pojawił się nieznany mi męski głos. Nie widziałem do kogo należy, ale dało się w nim słyszeć wyraźny Marienburdzki akcent.
- Rzućcie krasnala na ziemie i podnieście ręce do góry.- Powiedział pewnie i spokojnie. Musiał z nim być cały oddział straży.
Nagle usłyszałem śmiech moich oprawców. Krótka i sarkastyczna salwa zakończona odpowiedzią ich przywódcy.
- Ha. Poczekaj chwilę to za ciebie też się zabierzemy przybłędo, najpierw jednak wypatroszę krasnoluda.-
Coś błysnęło mi przed oczami, a moment później poczułem na szyi chłód stali.
- To wasze ostatnie ostrzeżenie.- Powiedział Marienburczyk.- Rzućcie broń i pójdźcie ze mną.
„Co on robi?” Pomyślałem. „Mnie tu zaraz zabiją.”
Nagle usłyszałem świśnięcie gdzieś nad moją głową. Nóż który do tej pory zagrażał mojej szyi upadł na bruk. Wtedy rozległ się krzyk.
- Skurwysynu! Moja ręka! Zabić go! Zabić gnoja!- Upadłem na ziemie w ślad za nożem, nos przyjął impet uderzenia. Fala bólu pulsowała mi przez głowę, poczułem jak niucha powoli opuszcza nozdrza.
Przez moment byłem zamroczony, gdy wróciłem do siebie było już po wszystkim. Marienburczyk zniknął, podobnie jak moi oprawcy. Rozejrzałem się po alejce. Obok miejsca gdzie stałem znajdowała się niewielka kałuża krwi, kawałek dalej jeszcze jedna. Łączyły się one szlakiem ułożonym z czerwonych kropek, ślad prowadził dalej poza alejkę, skręcał w lewo.
Chciałem podziękować swojemu wybawicielowi, bez niego niechybnie bym zginął, ruszyłem więc śladem krwi.
Za rogiem zobaczyłem jak człowiek z ciemnymi włosami w długim skórzanym płaszczu prowadzi na linie moich niedoszłych oprawców. Ich przywódca miał bełt wystający z barku, jego dwaj sługusi byli zaplątani w sieć.
Podbiegłem do niego, twarz miałem czerwoną o zakrzepniętej krwi. Broda i wąsy były od niej całe posklejane.
- Wybaczcie mi miłościwy panie.- Powiedziałem.- Ocaliliście mi życie. Pozwólcie, że się wam odpłacę.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie.- Odpowiedział.
Przez moment byłem zszokowany, jakże to. Uratować komuś życie, a potem nie żądać zapłaty. Szlachetny był z niego wojownik, choć nie wyglądał na rycerza.
- Pozwólcie panie. Nie mam przy sobie wiele, ledwie kilka sztuk złota.- Zaproponowałem.
- Nie potrzeba mi twego złota Khazadzie. Lecz jeśli pragniesz zapłaty, potraktuj tą trójkę jako moje wynagrodzenie.- Odpowiedział.
- Ale oni nie należą do mnie.- Powiedziałem.
- Wiem. Teraz należą do mnie.- Człowiek zaśmiał się pociągając mocniej za line.- Przez tydzień czekałem aż opuszczą młot. Wewnątrz nie miałbym szans, jednak postanowili opuścić swoją kryjówkę z powodu zwykłej arogancji. Niezbyt mądrze Otton.- Mężczyzna powiedział do przywódcy gangu ciągnąc line jeszcze mocniej. Oprych zająknął z bólu gdy ta pociągnęła go za ranne ramię.
- Rozumiem więc, ze to jacyś przestępcy, ty zaś jesteś stróżem prawa panie.- Zapytałem. Byłem nowy w Imperium i nie znałem dobrze waszego świata. Kilka miesięcy wcześniej wyruszyłem z Gór Szarych, pierwszy raz stawiając stopę na terenach ludzi.
- Można tak powiedzieć.- Odpowiedział.
- A ile dostaniecie za tych rzezimieszków panie?- Zapytałem z ciekawości.
- Otton jest wart całe trzydzieści Karlów, jego towarzysze powinni być warci po dziesięć sztuk.- Odpowiedział.
- Pięćdziesiąt sztuk złota za trzech ludzi. Brzmi nieźle.-
- Stąd nie chcę waszych pieniędzy panie krasnoludzie. Zapłaciliście mi za swe życie swym czasem i złamanym nosem.- Powiedział idąc przed siebie.
Pozostawiłem stróża prawa tam wtedy na ulicy w Averheim. Więcej o nim nie słyszałem. Lecz nigdy nie zapomnę tego jak uratował mi życie. Bohater dla którego nie liczyła się sława, sprawiedliwość czy honor. Nie był on bohaterem z nadania jak rycerze, powołania jak żołnierzy czy boskiego planu jak kapłani. On walczył jedynie dla złota. I dla złota uratował mi życie. | Autor artykułu | | Zarejestrowany: Dec 2011 Miasto: Albion
Posty: 2 706
Reputacja: 1 | |
Komentarz Autora | Język | | 0 | Spójność | | 0 | Kreatywność | | 0 | Przekaz | | 0 | Wrażenie Ogólne | | 0 |
Średnia:0%
|
Oceny użytkowników | Język | | 2.33 | Spójność | | 2.67 | Kreatywność | | 1.67 | Przekaz | | 1.67 | Wrażenie Ogólne | | 2 |
Głosów: 3, średnia: 41%
| | | |
Narzędzia artykułu | | | | |