Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Zapomnienie<!-- google_ad_section_end -->
Zapomnienie
Autor artykułu: Milly
10-12-2010
Zapomnienie

ZAPOMNIENIE

Odgłosy bitwy wypełniały całą jego głowę, huczały pod czaszką. Szczęk oręża, przeraźliwy kwik okaleczonych koni i rzężenie rannych, okrzyki bojowe, wrzaski walczących i jęki umierających. Jego żołnierzy, jego wiernego wojska. Nie wiedział nawet w którym momencie ich szyk się załamał. Zmrok zapadał coraz szybciej, a on czekał wciąż na pomoc od strony wzgórz, ciął na oślep, nie tracąc ciemnych pagórków z oczu. Cios za ciosem, cios za ciosem i jeszcze raz, aby nie dać się zabić, utrzymać na polu póki nie pojawi się odsiecz. Ale minuty płynęły, cenne chwile ulatywały równie szybko, jak ostatnie tchnienia z ust jego przyjaciół. Zbyt późno dotarło do niego, że pomoc nie przybędzie, że tajny pakt, który miał przypieczętować jego zwycięstwo nad Victorem, zawiódł. Na wzgórzach pojawili się jeźdźcy, niczym marmurowe posągi przyglądające się masakrze połowę mniejszej armii. Jego armii. Co Victor im obiecał? Złoto, klejnoty, ziemię? Może wolność? Ślepa furia bezsilności targała jego ciałem, kierowała jego ruchami. Cios za ciosem, w ciemno i na oślep! Nie było już ratunku, za mało czasu na odwrót, nic nie potoczyło się tak jak planował. Łowił wzrokiem swoich ludzi, błyskawicznie szacował ich szanse, obmyślał nową taktykę. Kiedy wreszcie ostatni zamach mieczem natrafił na pustkę, a ciężki oręż pociągnął za sobą wyczerpanego wojownika tak, że ten upadł na kolana, zrozumiał, że nie ma już wyjścia.

- Odwrót! – wychrypiał przez zaciśnięte gardło. – Odwróóóóót!!!

Oparł się na mieczu i z trudnością wstał, choć przeszło mu przez myśl, że powinien tu zostać, wśród ciał swoich żołnierzy i krwi nieprzyjaciół. Zobaczył kompanów uciekających z pola bitwy, zbyt niewielu by po przegrupowaniu uderzyć w kolejnym natarciu. Wciąż nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to już koniec. Nagle wśród zgiełku bitwy usłyszał wypowiadaną głośno komendę. Krew ścięła się w jego żyłach, odwrócił się jedynie na ułamek sekundy, aby zauważyć łuczników napinających swe cięciwy. Przyspieszył kroku i pomimo przenikliwego kłucia w klatce piersiowej zmusił się do biegu. Pierwsze strzały świsnęły tuż koło jego głowy. Następna przebiła jego udo. Zachwiał się i niemal upadł, lecz nadal trzymał się na nogach. Poczuł przeszywający ból w barku, potem w dłoni. Pociemniało mu przed oczami, a bolesna fala zalała całe jego ciało. Na polu bitwy zapadła przenikliwa cisza.

***

Ciemnogranatowe niebo przecinały błyskawice, oświetlając uciekinierom drogę. Chyba tylko dzięki nadciągającej burzy mogli wybierać trasę wśród gęsto rosnących drzew, bez obawy o to, że któryś z nich zakończy szalony bieg boleśnie obejmując pień. W lesie było tak ciemno, że tylko przyspieszone oddechy i wydawane od czasu do czasu jęki zdradzały im, że ci, którzy przeżyli, nadal trzymają się życia. Rany odniesione w bitwie bolały wręcz nie do zniesienia, jednak wola przeżycia, strach przed pościgiem i adrenalina we krwi nie pozwalały żadnemu z nich zwolnić. To jedno im jeszcze zostało, jedyny skarb, którego nie odebrała im tyrania – własne życie.

I wtedy spadł deszcz.

Nieprzenikniona ściana wody, strugi deszczu niczym morskie fale zalewające oczy, dławiące gardło, krępujące ruchy. Szum tak głośny, że tylko grzmoty zdołały go przekrzyczeć. Nie było już odgłosu kroków, nie było ani oddechów ani głosów towarzyszy. Był tylko deszcz, zalewający wszystko, zimny, przenikający do szpiku kości i rozmywający wszystkie myśli. On mimo to biegł przed siebie, wiedziony instynktem, pchany do przodu przez nieznaną siłę i wiedział tylko jedno – musi dotrzeć jak najdalej, musi biec tam dokąd go przyzywają. Stracił już rachubę czasu i orientację w terenie, siły odpływały z niego niczym woda z dziurawego wiadra. I choć dalej chciał biec, dotrzeć aż na koniec świata, tam gdzie pościg nie zdoła już za nimi podążyć, ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Upadł na kolana, złapał się za głowę i próbował odzyskać dech, poukładać wszystkie myśli, przestać dygotać i szlochać. Dopiero wtedy zauważył, że gwałtowna burza oddalała się już, a ulewa przestała przypominać sztorm. Drzewa majaczyły w półmroku i kołysały się hipnotycznie, delikatny deszcz szumiał w koronach. Zaczął nasłuchiwać odgłosu końskich kopy, nie słyszał jednak nic, nawet własnych myśli. Deszcz, drzewa, bitwa, ucieczka, strzały, konie, głosy, grzmoty... wszystko przelatywało przez jego umysł, a on na niczym nie mógł się skupić, nic wyłowić pośród plątaniny widziadeł, odgłosów, uczuć i... strachu. Strachu tak wielkiego, że nie czuł już nawet bicia własnego serca.

Nagle poczuł silny uścisk na ramieniu, przerażony odwrócił się gwałtownie, wciąż klęcząc próbował dobyć miecza, ale trafił w pustkę. Oręża nie było tam, gdzie jego miejsce.

- Mortiferze! – wykrzyknął ktoś jego imię, jednak on sam wciąż próbując złapać za rękojeść miecza, którego nie było, nie rozumiał, co dzieje się wokół niego. – Mortiferze, to ja. Słyszysz mnie, uspokój się już!

- Fimus... Fimus? – Znajomy głos przyjaciela nieco go otrzeźwił, ale dopiero, gdy przybliżył swoją twarz do jego twarzy, zrozumiał, że nic mu nie grozi. – Bracie... Co... Co z pościgiem? Ilu przeżyło?

Myśli powoli wracały na swoje miejsce. Zew, który kazał mu wciąż biec do przodu, nie pozwalał na chwilę zastanowienia, plątał wszystko w głowie, gdzieś nagle zniknął, ustąpił pola trzeźwemu spojrzeniu. Brodata twarz Fimusa działała jak lekarstwo. Mortifer doszedł do wniosku, że gdyby nie on, gdyby choć jeszcze chwilę pozostał sam wśród granatowego mroku lasu, z pewnością postradałby zmysły. Fimus miał rozcięty łuk brwiowy, zakrwawione policzki, śmierdział potem i posoką. Splunął na ziemię i zwlekał z odpowiedzią, marszczył brwi i wydawało się, że nie chce odpowiedzieć wprost.

- Nie wiem. Widziałem trzech, później... później rozpętał się koszmar. Biegłem przed siebie. Nie widziałem pościgu, nie wiem nawet ilu ruszyło za nami. Na pewno musimy iść dalej, jeśli ktoś jeszcze przeżył wykonają twój rozkaz.

- Mój rozkaz...?

- Będą uciekać do granicy, spotkamy się w ostatniej karczmie przed spływem. Potem przeprawimy się na drugą stronę.

Mortifer patrzył zdziwiony, nie pamiętał, aby wydał taki rozkaz. Nie wiedział nawet gdzie się znajduje, w którą stronę należy się udać, nie miał pojęcia, że jest tu jakaś karczma. Ostatnie co pamiętał to... głośna komenda, napięte łuki...

- Przecież nas dopadną, jeśli nie w lasach to w karczmie! – wrzasnął. – Nie wiesz jaki jest Victor?! Musimy zebrać kogo się da, walczyć z pościgiem. A potem ruszyć na Victora póki myśli, że uciekliśmy! Póki zbiera swoich rannych i opija zwycięstwo! Musimy go zaskoczyć, musimy działać szybko, musimy...

- Mortiferze! – Wielki Fimus złapał go za ramiona i potrząsnął mocno. – Przestań! Przestań na Boga! Rozgromili nas, starli na proch, rozumiesz?! Nie ma już twoich oddziałów, a Victor teraz dobija twoich rannych żołnierzy. Nie drasnęliśmy jego ogromnej armii, rozumiesz?! Jeśli ktokolwiek przeżył będą uciekać w stronę granicy! Tak jak im kazałeś! Tak jak mówi rozsądek!

Głos Fimusa był zimny i ciemnogranatowy, zupełnie tak, jak las dookoła. Mortifer zaniemówił, choć bardzo chciał coś powiedzieć, słowa uwięzły mu w gardle. Czuł się tak, jakby zapomniał o jakiejś części swojego życia. Bardzo ważnej części. Przyjaciel pomógł mu podnieść się z kolan i odwracając się do niego plecami ruszył przed siebie.

Kiedy wreszcie przestało padać, las pozostał cichy, spokojny i nieprzenikniony. Towarzysze szli w milczeniu, każdy z nich próbował uporać się ze swoimi myślami, zapanować nad bólem odniesionych w bitwie ran, a przede wszystkim zapomnieć choć na chwilę o przenikliwym zimnie, które - nie wiedzieć czemu - promieniowało aż od samych kości, przenikało do mięśni i skóry, barwiło ich usta fioletem, a skórę czyniło białą jak śnieg. Widać jesień zawitała w tych stronach znacznie wcześniej, tuż przed świtem pokrywając cały las w mlecznobiałej mgle. Przyjaciele co chwilę tracili się z oczu, szli coraz wolniej i ostrożniej, z wyciągniętymi przed siebie rękami, szukając po omacku drzew i osłaniając się na wypadek upadku. Podróż nie była łatwa, Mortifer już dawno stracił poczucie kierunku, jednak Fimus wciąż upierał się, że podążają we właściwą stronę. Brodaty wojownik, znacznie starszy i bardziej doświadczony, musiał już nie raz ratować się taką samą ucieczką, przeprawiać się na drugi brzeg, do królestwa Laacrinii, by uciec przed wrogiem, wyleczyć rany i nabrać sił przed kolejnym atakiem. Nie pozostawało nic innego, jak zaufać mu, podążać jego śladem, choć biel dookoła zdawała się tak gęsta, że niemal krępowała ruchy, a mroczne widma drzew przypominały upiory z dziecinnych baśni. Nim jednak złe wizje na dobre zalęgły się w jego umyśle, usłyszał przed sobą głos Fimusa, po chwili również w rzednącej mgle dostrzegł jego sylwetkę, oraz drugą, mniejszą postać.

- A’misso! A’misso, na wszystkie diabły świata, żyjesz stary draniu! – darł się Fimus, ściskając i niemal podnosząc w ramionach ocalałego towarzysza niedoli. – Mortiferze, patrz kogo tu przywiało. A nie mówiłem! Im bliżej tej przeklętej karczmy tym więcej naszych spotkamy.

- Nie bluźnij – powiedział niezwykle cicho i dobitnie A’misso, a Mortifer doznał niemiłego uczucia, jakby jego głos przesiąknięty był mgłą i lodowatym powietrzem. Trzeci z nich był poważnym, milczącym mężczyzną, o pustych oczach i sztywnych ruchach. W bitwie musiał doznać poważniejszych obrażeń, lecz podczas wspólnej ucieczki nie dawał tego po sobie poznać. Posuwali się więc do przodu nie zamieniając ze sobą jednego słowa, nie zatrzymując się ani na chwilę. Jakiś czas później, gdy mgła przemieniła się w rosę, a słońce raziło w oczy, ich pochód powiększył się o kolejne trzy osoby – równie milczące, równie ponure, zagłębione w świecie własnych myśli. Byli niemal niezauważalni, posuwali się cicho i spokojnie. Wyglądali jak pielgrzymi podążający mistyczną ścieżką ku swemu przeznaczeniu.

Wtedy też ich drogę przecięła rzeka.

Na powierzchni wody wciąż unosiła się kilkucentymetrowa mgła. Wartki nurt syczał i szemrał jedynie sobie znaną melodię. Drugi brzeg był tak odległy, że nie sposób było go dostrzec. Grupa zatrzymała się, przez chwilę wpatrując się w rzekę, kolejną przeszkodę na ich drodze. Mortifer znowu zagłębił się w swych myślach, obserwując wodę. Dokąd właściwie zmierzają? Do obcego królestwa, równie zimnego i wrogiego jak i ich ojczyzna, rządzona przez tyrana i mordercę. Nie znaleźli pomocy w Laacrinii wcześniej, nie znajdą jej i teraz. Gdzie więc zmierzają? Uciekają z pola walki, uciekają po przegranej bitwie, uciekają jak tchórze! Mortifer zacisnął pięści tak mocno, że ledwo zakrzepła rana na ramieniu otworzyła się ponownie. Wiedział, że nie zostało mu już nic. W kraju nikt mu nie pomoże, wieść o ich porażce na pewno odbiła się już echem wszędzie. Ten, który odważył się podnieść dłoń na władcę, na własnego krewnego, ten, który ośmielił się upomnieć o własny tron - przegrał. Nie było już nic... nic... Armii, wiernego wojska, zaufanych ludzi, spiskowców, popleczników. Postawił wszystko na jedną kartę i wszystko zarazem stracił.

- Mortiferze. - Szturchnął go Neko. - Tam!

Wskazał dłonią w kierunku górnego biegu rzeki. Słońce wychyliło się zza pagórków otaczających kotlinę, w której wartko płynęła Skyst. Mgła pierzchała, jak gdyby ktoś ją zaczarował, a powietrze zrobiło się cieplejsze. W oddali, tam gdzie wskazał Neko, unosił się siny dym. Jeśli ktoś zmrużył oczy i osłonił je przed słońcem, mógł dostrzec pobielony komin oraz dach domostwa.

- To musi być to, do czego zmierzamy - ożywił się nieco Fimus. - Ostatnia karczma na tych ziemiach, tam będą nasi.

- Ruszajmy zatem - rzucił bez entuzjazmu Ve-sanu.

Zmęczenie, głód i zimno dawały się wszystkim we znaki. Siwy dym dawał nadzieję na odpoczynek, ciepły posiłek i opatrzenie ran - jedyne, czego w tej chwili wszyscy wspólnie pragnęli. Wola walki, marzenie o wolności i zwycięstwie, wszystko, o czym marzyli i czego oczekiwali, zeszło na dalszy plan. Zupełnie tak, jakby zapomnieli, po co stawali do tej bitwy i co właśnie przegrali.

Nim słońce stanęło w zenicie ujrzeli piętrowy dom, o ścianach z grubo ciosanych bali, porośniętych mchem ze starości i niewielkim gankiem. Dalej szopa, która najwyraźniej niejedno już widziała i blisko jej było do rozlecenia się ze starości, kilka podupadłych pomieszczeń gospodarczych. Dokoła kury, kaczki i dwa brykające koziołki, które na widok nieznajomych czmychnęły w obawie przed niebezpieczeństwem. Stojąc już na ganku można było zauważyć bardzo stary szyld wiszący tuż nad wejściem, ogłaszający podróżnym, że wchodzą właśnie w progi "Ostatniej Karczmy"

- Nie wysilili się z tą nazwą - mruknął Neko otwierając wielkie, dwuskrzydłowe drzwi.

Spodziewali się przyjemnego ciepła, które otoczy ich, gdy tylko znajdą się w środku. Jednak wielka sala przywitała ich półmrokiem i chłodem kamiennej posadzki. Na murowanym kominku nie było ognia, gospoda była niemal pusta, alkowy odsłonięte, mroczne i ciche. Jedyny gość siedział samotnie w kącie, przy wielkim stole, podpierając głowę na opartych o blat rękach. Nie drgnął nawet, gdy drzwi się otworzyły, wydawało się, że jest pogrążony we śnie. Pierwszy do środka wszedł Fimus, za nim podążył Mortifer i reszta ich towarzyszy. Odgłos kroków wywołał z kuchni karczmarza, który stanął za barem i zaczął bacznie przyglądać się przybyszom. Był wychudzonym, nie najmłodszym już mężczyzną, o lekko wyłupiastych oczach i postępującej łysinie. Na czubku głowy świeciła goła skóra, a siwe włosy, posklejane w strąki i zaniedbane, wyrastały na wysokości uszu i sięgały mu aż do ramion. Nie powitał swych gości, mierząc ich jedynie stalowoniebieskim wzrokiem.

- Karczmarzu przygotuj pokoje dla wszystkich, jadło i balie z gorącą wodą. - Fimus odezwał się głosem wciąż twardym i silnym mimo skrajnego wyczerpania. - Potrzebny będzie ktoś, kto zna się na leczeniu.

- Panowie z bitwy, hę? - Zagadał karczmarz, a w potężnym Fimusie zawrzał gniew, lecz nim ten zdołał cokolwiek powiedzieć, karczmarz wszedł mu w słowo. - Ten panicz powiedział, że czeka na was.

Mortifer odwrócił się w stronę śpiącego przy stole mężczyzny, a stojący najbliżej Tonat próbował przyjrzeć się jego twarzy.

- Septem? Septem przeżyłeś! - Szturchnięty mężczyzna podniósł głowę, a sześciu przyjaciół wstrzymało oddech. Nienaturalnie blada twarz, czarne cienie pod oczami i szklisty wzrok Septema przeraziły ich, ale nie dali niczego po sobie poznać.

- A gdzie są inni? Gdzie reszta naszych? Jest tutaj ktoś z tobą? - Dopytywał go Tonat, Septem jednak patrzył na niego tak, jakby nie rozumiał, co się dookoła niego dzieje.

- Mówił, że czeka na was - wtrącił się karczmarz. - Nie miał przy sobie złota.

- Więc nie opatrzyłeś jego ran, nie pozwoliłeś mu odpocząć w pokoju, bo nie miał złota?! - wrzasnął Fimus, a oczy nabiegły mu krwią.

- Pozwoliłem mu odpocząć przy ławie.

- Ty...! - Dwa razy większy od karczmarza wojownik złapał go za poły ubrania i byłby przeciągnął go przez bar i rzucił na podłogę, jednak Neko i Ve-sanu powstrzymali Fimusa i zmusili go do puszczenia mężczyzny. Karczmarz zachował spokój, a podczas całego zamieszania jego twarz nie zmieniła wyrazu. Mortifer rozsupłał sakiewkę i położył na blacie siedem błyszczących, złotych monet z wizerunkiem Victora.

- Nazywam się Hanor - powiedział karczmarz wciąż z tym samym wyrazem twarzy. - Obiad podajemy w południe, za dwie godziny. Wasze pokoje będą zaraz gotowe, kąpiel przygotuję jeszcze przed posiłkiem. Zaraz zejdzie do was moja córka, Ethel. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, powiedzcie jej.

Nim odszedł z powrotem do kuchni, odwrócił się jeszcze i dodał:

- Zajmie się również waszymi ranami. Zna się na tym.
Autor artykułu
Milly's Avatar
Zarejestrowany: Oct 2004
Miasto: Sosnowiec
Posty: 3 799
Reputacja: 1
Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację

References
Zauważyłam właśnie, że po krachu forum zniknęło to opowiadanie. Więc wrzucam raz jeszcze. Enjoy!

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

 



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172