Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2013, 10:03   #141
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
SPRZĘGŁO


Albert nie miał zamiaru zetknąć się z tym, przed czym uciekała cała Gwardia Ludowa. Puścił się biegiem w kierunku, w którym biegła reszta.
Zastanawiał się tylko po co komu srebro? Każdy wiedział, że to miękki metal mogący być wyłącznie ozdobą.

-Jaki jest plan?! - wykrzyknął w biegu.

- Do rzeki! - odkrzyknął jeden z gwardzistów. - Tam ich zgubimy. Inaczej po nas.

Sprzęgło natychmiast zaczął analizować ich trasę, by odpowiedzieć na pytanie: czy poruszają się najbardziej optymalną pod względem długości i poziomu trudności przejścia?

Przeciwnicy biegli jednak jak dzikie zwierzęta, nie ludzie. Pędzili przed siebie z oszałamiającą prędkością doskakując do uciekinierów z boku. Któryś dopadł jednego ze starszych i wolniejszych ludowców i po chwili z krzykiem przerażenia partyzant zniknął w mroku, za jakimś drzewem, a krzyk ucichł.

To dodało skrzydeł Albertowi. W takich chwilach, jak ta, znów przekonał się boleśnie, pierwotne instynkty biorą w ludziach górę nad trzeźwością osądu i logiką. W takich sytuacjach, w jakiej właśnie znalazł się Sprzęgło, liczy się sam bieg i ucieczka. Jak ofiara pośród drapieżników.

Sprzęgło nigdy nie był asem w sprawach wysiłkowych. Puszcza również nie zahartowała go w tej kwestii. Wcześniejszy cios w głowę otrzymany od któregoś z gwardzistów oraz ogólne zmęczenie spowodowało, że szybko stracił siły, potknął się o własną nogę lub jakiś skryty w mroku korzeń, stracił szybkość.

To wystarczyło, by któryś z biegnących za nimi przeciwników dopadł do niego z boku. Sprzęgło poczuł jedynie gwałtowne szarpnięcie, potem silne uderzenie rozdzierające bólem ciało, a potem już nic nie czuł.

Żaden z Gwardzistów nie zatrzymał się, by mu pomóc. W końcu nie zatrzymywali się również dla swoich, więc zapewne los AK-owca był im zupełnie obojętny.



DOKTOREK, STRYJ


Spotkali się w lesie, w ciemnościach, gdzie jeden omal nie zabił drugiego. Po szybkim powitaniu, chociaż przecież rozstali się zaledwie kilka godzin temu, szybko zorientowali się, że nadal nie są bezpieczni w puszczy

Burze skończyła się i Kampinos wypełniał teraz szum liści i odgłosy ściekającego z listowia deszczu. Nieustanny szum, brzmiący niczym pieśń lasu. Ale od czasu, do czasu w tą pieśń wkradł się fałszywy to, psująca go nuta: stłumiony odgłos strzału, jakiś krzyk, wybuch czy zwierzęcy, nieludzki ryk.

Stryj był ranny, ale mógł iść, więc po chwili obaj partyzanci ruszyli w stronę wyznaczonego punktu zbiórki. Szybko jednak musieli zatrzymać się w gęstych krzakach, na skraju stawu zarośniętego trzciną i cuchnącego bagniskiem.

Wszędzie wokół kręcili się jacyś ludzie – zapewne niemiecka obława – świecąc latarkami i wyraźnie szukając rozproszonych partyzantów. Przemykanie się przy nich było strasznie ryzykowne. W takiej sytuacji zmasowanych obław taktyka partyzantów sprowadzał się do unikania wrogów i przyczajenia. Każdy, kto wpadł w ręce nazistów był potencjalnym zagrożeniem dla reszty. Podczas przesłuchania mógł się złamać i zdradzić wrogom wszystko, co wiedział: kryjówki, miejsca kontaktowe do przerzucania broni i amunicji, współpracujących Polaków z okolicznych wsi, łączników, cokolwiek. Więc Stryj i Doktorek wybrali to, co podpowiadał zarówno rozsądek, jak i bezpieczeństwo. Ukryli się w krzakach, czujni niczym zające.

Odpoczywali, na krawędzi snu i czuwania, aż podniosły się poranne mgły i w lesie zaczęło się przejaśniać. Wtedy ostrożni jak lisy, ruszyli w kierunku punktu zbornego.


BENIAMINEK, TUNIA


Nie spali zbyt dobrze, ale i tak udało im się złapać kilka chwil odpoczynku. Nad ranem zrobiło się zimno i podniosły się mgły. Łukasz zjadł podany mu chleb, ale nie oszukiwali się, z chłopakiem było dość krucho. W nogę mogła wdać się infekcja, żadne z nich nie znało się na medycynie tak dobrze, jak Doktorek, ale wiedza Tuni wystarczyła, by czuć niepokój nad dalszym losem chłopaka.

Beniaminek był bardziej pragmatyczny. Widział już wiele śmierci – zarówno dzieci, jak i kobiet, ciężarnych, staruszków czy dorosłych mężczyzn. Śmierć i cierpienie nie robiło już na nim takiego wrażenia, jak dawniej. Musiał zobojętnieć, jeśli nie chciał oszaleć.

- Musimy iść – powiedział Beniaminek, chociaż nie sądził, by żydowski dzieciak ze zranioną nogą był w stanie to zrobić.

Kiedy okazało się, że jego obawy się sprawdzają Beniaminek oddał co cięższe klamoty i wziął Łukasza na ramiona.

- Trzymamy się polnych dróg, jeśli to możliwe – polecił zmarzniętej Tuni i opuścili zniszczoną chatę.



DOKTOREK, STRYJ


Na pierwsze ciało natknęli się przez przypadek. Mężczyzna w ciepłym, żołnierskim płaszczu, leżał przy jednym z drzew. Z jego gardła pozostała tylko paskudna, poszarpana rana. Oczy trupa wybałuszone na zewnątrz zdawały się ukazywać totalne zdumienie, szok i niedowierzanie. To nie był nikt, kogo by znali.

Drugi trup leżał kawałek dalej. Też mężczyzna. Młodszy. Bez wątpienia partyzant, bo nieszczęśnik miał na sobie mundur Wojska Polskiego.

- Czy to Kostur? – poznał trupa Doktorek.

- Tak – potwierdził Stryj.

Znali go niezbyt dobrze, ale czasami oddział porucznika Czajki łączył siły z ich oddziałem.

Przez chwilę zastanawiali się nad marnością ludzkiego życia i żołnierską dolą. Potem jednak szybko ruszyli w dalszą drogę, pełni złych przeczuć.


* * *

Usłyszeli ich jeszcze przed tym, nim zobaczyli.

- Raus! – nie było wątpliwości, że to Niemcy. – Raus!

Znienawidzone słowa towarzyszyły przejściu większej liczby ludzi. Słyszeli ich, jak przedzierali się leśną ścieżką. We mgle zamajaczyła im dość długa kolumna ludzi.

Obaj szybko skryli się przed potencjalnym wykryciem, padając za krzaki, na ziemię.

Przed nimi spora grupa Niemców – co najmniej w sile pół plutonu – dwudziestu pięciu, może i trzydziestu ludzi.

Najwyraźniej obława zakończyła się sporym sukcesem, bo sądząc po natężeniu dźwięków, Niemcy prowadzili ze sobą jakiś jeńców.

Obaj partyzanci byli pewni, że Szwaby schwytali przynajmniej kilkoro ludzi. Nie wyglądało to zbyt dobrze.



SPRZĘGŁO


Dłonie związano mu sznurem za plecami, na szyję założono pętlę, którą połączono z pętlą na szyi idącego przed nim jeńca.

- Raus! – hitlerowiec o nieprzyjemnej, wręcz zwierzęcej twarzy zmusił Sprzęgło do szybszego marszu waląc kolbą karabinu w plecy.

Cios był tak silny, że przez chwilę AK-owiec nie mógł złapać oddechu.

- Raus! – ponaglił go dzikim krzykiem oprawca i Sprzęgło ruszył dalej, wraz z grupą innych jeńców.

Jak się okazało, niedaleko, na leśnej drodze w otoczeniu kilku SS-manów stała ciężarówka, do której Niemcy wprowadzali schwytanych żołnierzy. Wśród twarzy z Gwardii Ludowej Stryj zobaczył także twarz Gwiazdy i dwóch innych ludzi z ich zgrupowania: Czarnego i Ludwika.

- Raus!


BENIAMINEK, TUNIA

Chłopak był lekki i mimo zmęczenia, jego niesienie nie męczyło aż tak bardzo Beniaminka. Mgła skrywała ich przed niepożądanym wzrokiem, a kiedy rozproszyła się na dobre, byli już coraz bliżej Warszawy. Nadal jednak groziło im straszliwe niebezpieczeństwo i doskonale z tego zdawali sobie sprawę.

Koło ósmej trafili na życzliwego mężczyznę, który jechał furmanką do Ożarowa Mazowieckiego – małego miasteczka czy też raczej większej wsi. Nie zadawał ani pytań, ani nie chciał pieniędzy. Na pożegnanie pan Józef, bo tak nazywał się ów życzliwy furman, powiedział tylko jedno zdanie.

- Niech was Bóg prowadzi.

Podziękowali mu i szybko znaleźli punkt kontaktowy AK, o którym wspominał Beniaminek.


* * *

- Nie możecie tutaj długo zostać – powiedziała pani Genowefa, ich kontakt w Ożarowie.

Jedli zupę z brukwi, którą starsza pani podała, kiedy tylko przeszła pierwszy szok spowodowany ich pojawieniem się.

- Nie możecie długo zostać – powiedziała raz jeszcze, tonem przepraszającym. – Niemcy oszaleli. Mówi się o jakiejś sporej akcji odwetowej w lesie. No i jeszcze ten dzieciak.

Pokręciła głową ocierając ukradkiem łzy z oczu.

- Potrzebuje lekarza, a tutejszy felczer to kolaborant. Ale coś zaradzimy.

Pani Gienia wstała dziarsko od stołu w kuchni, w domku, w którym ich przywitała.

- Pojadę na Wolę. Tam mieszka mój kuzyn, Antoś. Dobry człowiek. Wymyślimy, jak was przewieźć do miasta. Trzeba wam dokumentów. A jemu, bidulkowi, lekarza.

Pani Genowefa nałożyła kapelusz i skierowała się do wyjścia. W korytarzu zatrzymała się jeszcze i spojrzała na nich, jak na dzieci.

- Tylko nikomu nie otwierajcie i nie wychodźcie. To małe miasteczko. Ludzie szybko doniosą o obcych. Odpocznijcie, zjedzcie coś, umyjcie się.

Potem pani Pelagia wyszła.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-05-2013, 19:40   #142
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Strach dławił Konstantego. Chłopak nie wiedział, że lęk może mieć tyle odmian. Odkąd wraz ze swoim oddziałem znalazł się w lesie, odkrywał coraz to nowe jego pokłady i poziomy.
Od kilkudziesięciu godzin to potworne uczucie go nie opuszczało. Atakowało z każdej strony i w czasie walki i gdy musieli uciekać. Strach odbierał mu mowę, gdy znajdowali ciała swych kolegów i gdy teraz widział, jak Szkopy prowadzą innych złapanych w lesie. Krzyki, wyzwiska, ujadanie psów i uderzenia kolbom, towarzyszyły przemarszowi schwytanych partyzantów przez las.
Stryj czuł, że to koniec. Widząc innych partyzantów, którzy z pochylonymi głowami maszerują przez zamglony las, prowadzeni przez znienawidzonych okupantów wiedział, że przegrali.
Nawet jeżeli jakimś cudem uda im się dostać na miejsce zbiórki, to może się okazać, że tylko oni dwaj pozostali na wolności. Walka dobiegła końca. Przegrali i ta przegrana bolała, jak sztylet wbity w serce.
Po policzkach Konstantego spłynęły dwie gorące zły. Chłopak otarł je mankietem płaszcza i zdusił płacz w sobie.
Chęć poddania się i skończenia tego dramatu rozpaliła na chwilę serce młodego kaprala. Na chwilę, gdyż chłopak szybko uświadomił sobie, że nie może liczyć na współczucie, czy też litość swego przeciwnika.
Wszystkich schwytanych czeka albo śmierć, albo tortury w jednej z niemieckich katowni.
We dwójkę też nie mogli walczyć przeciwko całemu plutonowi.
Jedynym wyjściem z tej sytuacji wydawało się samobójstwo. Byłby to rodzaj remisu w tej wielkiej wojnie, pomiędzy nim, a hitlerowcami.

Konstanty już nie raz myślał o tym, aby właśnie w ten sposób odejść z tego świata. Jednak w takich chwilach przypominał sobie o matce, której nie widział od tylu miesięcy, a która pewnie nadal na niego czeka i myśli o nim. Tylko ta jedna myśl powstrzymywała go przed ostatecznym. Nie wiedział wszakże, czy matka nadal żyje, ale akurat w to jedno nie mógł zwątpić.
Wierzył, że Bóg mimo całego okrucieństwa, jakie ostatnio spuszcza na świat, nie pozwoli jego matce umrzeć w samotności i bólu.

Konstanty był zdruzgotany, ale myśl o matce po raz kolejny nie pozwoliła mu się poddać. Chłopak spojrzał na kolumnę jeńców, a potem na Doktorka. Ostrożnie zbliżył się do niego i szepnął:
- Może powinniśmy za nimi iść i sprawdzić dokąd ich prowadzą.
Widział, że jego pomysł jest ryzykowny i śmiertelnie niebezpieczny, ale w sytuacji jakiej się znaleźli, tylko to jedno przyszło mu do głowy. Tylko to jedno mogli zrobić, aby pokazać, że nadal walczą i nie pozostają obojętni na los swych przyjaciół i kolegów.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 28-05-2013, 20:02   #143
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Biegł przed siebie! Obok siebie i przed sobą widział uciekających żołnierzy Gwardii Ludowej!
Nie miał pojęcia czemu akurat rzeka miałaby im pomóc, ale teraz niewiele go to obchodziło.

Nagle zobaczył lecący z boku kształt! Nie zdążył zwolnić ani przyspieszyć. Świat zalała biel. Krótkotrwale. Zastąpiła ją czerń.

***

-Raus! - usłyszał krzyk hitlerowca o zwierzęcej twarzy.
Uderzenie kolbą w plecy głośno wypchnęło powietrze z płuc Wilgi.

-Raus! - ponownie ten sam głos, zaś Albert skrzywił się z irytacją.
Sytuacja nie wyglądała dobrze.
Ręce związane za plecami, pętla na szyi powiązana z pętlą osoby idącej przed nim. Bolała go głowa i plecy.

Prowadzili ich do ciężarówki. Coraz lepiej...

Nagle dostrzegł, że są z nim między innymi Gwiazda, Czarny i Ludwik oprócz ludzi z Gwardii Ludowej. Przynajmniej nie był sam.
Uśmiechnął się z goryczą. Wielkiego wyboru nie miał. Musiał iść tam, gdzie go prowadzili, ale pomimo skrępowania ruchów najważniejsza jego część pracowała jak należy.

Musiał gromadzić dane.
Pierwszą daną, jaka była mu potrzebna to obecne położenie. Dzięki temu będzie dokładnie wiedział gdzie jadą.
Model wozu pozwoli na dokładne określenie prędkości maksymalnej oraz przybliżonej jego charakterystyki, zaś droga, po której będą jechali to zmienna ograniczająca prędkość.
W ten sposób powinien zawsze wiedzieć gdzie są, o ile nie wyjadą poza krawędź zapamiętanej mapy.

Kolejne dane, jakie były mu potrzebne, to informacje o więzach oraz węzłach. Delikatne ruchy nadgarstków powinny zdradzić czy są na tyle ciasne, by nie można było wyjąć dłoni przy odpowiednim ich ułożeniu, natomiast obserwując węzeł na rękach osoby idącej przed nim można określić najefektywniejszy sposób jego rozwiązania.
Podobnie z więzami na szyi.

Kolejne potrzebne mu informacje wymagały obserwacji siebie samego, by móc wzrokowo określić czy cokolwiek przydatnego zostało w jego kieszeniach.

Miał zamiar przyjrzeć się również Niemcom oraz ich ilości. Byli niewiarygodnie szybcy czy to on był tak strasznie wolny?

Nie pozostało mu nic innego jak iść tam, gdzie go prowadzili i wypatrywać jakichkolwiek przydatnych danych.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 04-06-2013, 17:47   #144
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Doktorek naprawdę się cieszył ze spotkania ze Stryjem. Jego towarzystwo mogło nieco zmienić ten cały potworny stan ducha wynikający z beznadziejności sytuacji. Jego radość jednak nie trwała długo. Obława, snopy świateł, niemieckie głosy w ciemnym lesie szybko zniweczyły całą naiwność młodego partyzanta. Serce szybko wróciło do rytmu jak przy szybkim biegu choć przecież teraz obaj z wielką ostrożnością poruszali się w tempie raczej żółwim. To strach i lęk, oba uczucia zapewne na zmianę towarzyszyły młodym żołnierzom …

Nowy dzień, poranek przyniósł … niestety … zwłoki, jedne i kolejne. Pomimo przebijającego słońca przez chmury nic nie grzało, nic nie grzało ich serc ani duszy, a kolejne ciała jak kolejne kamienie które trafiały celnie … tylko przynosiły ból. Rozerwane gardło … Doktorek aż wzdrygnął się na myśl o postaciach które widział …
- Stryj, ja .. eeee, zresztą. Chciał powiedzieć ale nie mógł, nie umiał … Gdy kolega spojrzał mu w oczy, już wiedział, że nie znajdzie tam pocieszenia, zobaczył rezygnację …. wolał się mylić. Ścisnął mocniej broń ..
- Chodźmy, chodźmy stąd.

***

Obaj niemal jednocześnie zareagowali na niemieckie głosy. Padli na ziemię, między krzaki. Stryj jakby się przebudził, pierwszy się odezwał.
- Tak, cholera nie damy rady tego załatwić nawet z ukrycia, zobaczymy co zamierzają. Odpowiedział Doktorek i przyłożył oko do lunety karabinu chcąc dostrzec więcej szczegółów, być może coś istotnego. Ech gdyby było nas jeszcze kilku … pomyślał. Po chwili oderwał oko od lunety.
- Prowadzą ich do ciężarówki. Odjadą i po nich! - Powiedział, jakby zachęcając do działania, jakby szukając pomysłu w głowie Stryja, czy może pozwolenia …

Stryj analizował to, co widział. Sytuacja była iście beznadziejna. Wyglądało na to, że nic się nie da zrobić. Stryj nie należał do ludzi chętnie podejmujących ryzyko, a tym bardziej w momencie, gdy na horyzoncie nie było widać, choćby cienia szansy na sukces. Konstanty był załamany i przygnieciony rozmiarem ich klęski i bezradności. Chciał walczyć, chciał krzyczeć i napluć w pysk odwiecznemu wrogowi, ale nie mógł. Bał się. Bał się o życie i o swoją matkę.
Stryj wzruszył ramionami. Blask w jego oczach, jaki był widoczny jeszcze kilka chwil temu.
- To koniec - szepnął - Ich, nasz i całej naszej ojczyzny. Nic już nie można zrobić. Zawyrokował chłopak.
- Lepiej chodźmy stąd, zanim i nas znajdą.
O Jahwe pomyślał Doktorek. Na słowa Stryja przewrócił się jeszcze raz i spojrzał …
- Tam są nasi, ludzie których zabiją Stryju, koniec będzie jak się poddamy … Doktorek walczył sam ze sobą, z wątpliwościami … ale po ostatniej porażce, stracie Tuni nie miał zamiaru bez walki się poddać, odejść, nie dał rady, sumienie by go zabiło.
- Opona, Stryju uszkodzimy tą ciężarówkę, przestrzelę oponę … rozdzielimy się, spotkanie ewentualnie w miejscu gdzie spędziliśmy noc … Jednocześnie zerwał z siebie koszulę i zaczął owijać nią karabin, zostawiając jedynie lunetę nieowiniętą, to miało tłumić strzały .. szybko się ruszał i mówił dalej, planując .. było widać zdenerwowanie, pośpiech i determinację ..

- Rozdzielmy się, Ty tam ja tam, podejdę bardziej od przodu, liczymy do 50 ciu … wtedy strzelamy może nie zorientują się skąd padły strzały, ja strzelam z ukrycia w koło, Ty “na wiwat” z daleka w lesie … i w nogi … Twój strzał będzie głośny więc popędzą jeśli w ogóle w przeciwnym niż ja kierunku … wtedy zdejmę strażników przy “naszych” … może, to lepsze niż nic. Jesteśmy im to winni ..
Miał świadomość, że to ryzykowne, ale naprawdę nie mógł tak odejść, wiedział co to wyrzuty sumienia …
- Nie - zaprzeczył dużo głośniej niż powinien Stryj - Im nie pomożemy, a sami przy tym zginiemy. A wyrzuty sumienia... wyrzuty sumienia powinni mieć ci, którzy będą do nich strzelać, nie my. Wybacz Zygmuncie, ale ci nie pomogę. Ja chcę żyć, rozumiesz? Ja chcę żyć... A to... - chłopak machnął ręką w kierunku ciężarówki i otaczających ją Niemców - to samobójstwo. Doktorek miał świadomość, że sytuacja się wymyka spod kontroli, że przytłaczająca niemoc
zbiera swoje plony. Na nic tu wojskowa etykieta, rozkazy .. a i czasu nie ma aby dyskutować nad decyzjami … Stryj pewnie mówił rozsądnie, ale serce Zygmunta nie pozwalało mu odejść.
- Dobrze Konstanty, rozumiem. Zrób proszę zatem tylko tyle, że oddal się stąd w
bezpiecznym kierunku, ukryj głęboko w lesie, bezpiecznie ale proszę strzel, strzel kilka razy abym miał możliwość, miał szansę. Możesz tyle?

Nie miał pojęcia czy go przekona, wydawało mu się, że nie prosi o wiele, że to jest do spełnienia. Ale wiedział, że czas mija … nie czekał na odpowiedź.
- Licz do pięćdziesięciu i wtedy strzel kilka razy … do zobaczenia.
- Nie rób tego - oponował Stryj - Ja ci nie pomogę. To tak, jakbym przyłożył rękę do twojej śmierci. Uciekajmy stąd póki jeszcze możemy. Musimy żyć. Dla nich... dla siebie i dla Polski. Tak im nie pomożemy. Chodźmy stąd.

Doktorek rzekł i bez żadnej urazy licząc na pomoc niebios, w duchu wzywając ojcowskiego Jahwe ruszył. Chwycił karabin, owinięty koszulą, spętaną sznurkiem wokół lufy i magazynku i ruszył nieco do przodu, ukrywając się za gęstwiną krzaków i drzew, mógł przyspieszyć wiedząc, że jest niewidoczny. Liczył bezmyślnie przesuwając się ostrożniej na dogodną pozycję snajpera. Beniaminek tak by zrobił … czterdzieści … zrobiłby i wybrał to co on, tak myślał … czterdzieści pięć … ta kępa krzaków i trawy, padł i się podczołgał w jakimś błocku, ułożył się i spojrzał w lunetę ...
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 05-06-2013, 21:47   #145
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BENIAMINEK, TUNIA

Najedzony Łukasz zasnął przykryty kraciastym kocem pani Genowefy. A oni siedzieli, samemu walcząc z ogarniającą ich sennością. Zmęczeni, ale w pewien sposób zadowoleni.
Co prawda ryzyko wykrycia, przez to, że wzięli ze sobą małego Żyda rosło, ale w końcu człowieczeństwo było jeszcze coś warte w tym obłąkanym świecie. Bo jak nie ono, to co im zostało? Stać się podobnym nazistom bestiami. Nieludzkimi i zapatrzonymi jedynie w siebie samych.

Chłopiec gorączkował. To widać było nawet na pierwszy rzut niewprawionego oka. A oni mogli jedynie wsłuchiwać się w deliryczne mamrotanie i modlić się. Chociaż w tych okrutnych czasach ucieleśnionego koszmaru niewielu jeszcze wierzyło w siłę sprawczą modlitwy.

Pukanie do drzwi wyrwało Beniaminka z drzemki, w którą zapadł siedząc na krześle. Łukasz spał, podobnie zresztą i Tunia. A za oknami powoli zmierzchało.

Uderzenia w drzwi stały się nieco głośniejsze. Ale nie tak pewne siebie i natarczywe, jak pukania Niemców.

- Pani Gieniu – usłyszeli niepewny, męski głos zza lekko odrapanych drzwi. – Jest tam pani, pani Gieniu?

W głosie pojawiła się nutka niepokoju.

- Pani Genowefo, to ja, Hipolit. Jajka przyniosłem. Świeżutkie. Zamówiła pani tuzin. Jest tam pani. Miała pani być wieczorem.

W tonie głosu Hipolita pobrzmiewała coraz większa panika.

- Nic pani nie jest, pani Gieniu? Mogę wejść.

Zegar wskazywał dość późną porę. Podobnie jak nieznany im pan Hipolit także i oni odczuwali coraz większą obawę.

- Shoah – Łukaszek zaczął miotać się na kanapie, zrzucając z siebie koc.

Spocona twarz żydowskiego chłopca napięła się od jakiegoś sennego majaku. Chuda, ściągnięta, przypominała bardziej dziecięcą czaszkę obciągniętą ociekającą potem skórę, a nie twarz góra dziesięcioletniego chłopca.

- Pani Gieniu – glos zbliżył się pod okno.

Pani Genowefa mieszkała na parterze i z jej okien bez kłopotu można było obserwować ulicę. Problem polegał na tym, że przez okno ktoś mógł podejrzeć i domowników. Na szczęście jednak pani Genowefa opuszczając mieszkanie zasłoniła ciężkie, wzorzyste zasłony, przez co pokój gościnny, o ścianach poznaczonych śladami po utraconych obrazach, tonął w przyjemnym półmroku.

- Shoah – wyszeptał Łukaszek popękanymi od gorączki ustami.


DOKTOREK


Zajął pozycję dobrą na oddanie strzału. Ułożył się za zwaloną, próchniejącą kłodą, gotów wybić tylu Niemców, ilu tylko da radę.
Wiedział, że niewiele w ten sposób wskóra przeciwko takim siłom. Nawet ze Stryjem u swojego boku. Szansa, by dwóch ludzi wyszło cało z takiej konfrontacji zakrawała na cud.

Wymierzył i czekał. Serce biło mu jak oszalałe. Pozycja była dobra, by zdjął dwóch, może i trzech. Potem jednak oflankują go, osaczą, przygniotą do ziemi seriami i ołowiem. Aż któryś trafi celnie lub rzuci granat. I to będzie koniec. Koniec.

Niemcy ładowali ludzi na ciężarówkę. Powoli, nie spiesząc się, ale nadal czujni i obserwujący puszczę wokół nich.

Doktorek leżał i czekał na strzały Stryja. Czekał. A w lesie panowała cisza. Nikt nie strzelił.


STRYJ

Stryj wiedział, że to było szaleństwo. Akcja bez szans na sukces. Zrobiło się zbyt jasno, by po otworzeniu ognia i wydaniu walki Niemcom mieli szansę się wycofać. Ledwie udało im się wyrwać z obławy, a teraz, decyzja Doktorka, mogła cisnąc nimi w szpony Niemców. Ciężarówka warczała. Niemcy wpychali do niej kolejnych pochwyconych partyzantów. Niebezpieczni i systematyczni. Panowie sytuacji. Panowie życia i śmierci.

Stryj odszedł w las. Skrył się za drzewami, w jakimś zarośniętym wykrocie, który pachniał zgnilizną i ziemią. Jakiś pająk przebiegł po jego dłoni – brązowy i zastraszająco wielki. Ale Stryj nie bał się pająków.

Z biciem serca wsłuchiwał się w odgłosy poranka i jednostajny klekot niemieckiej ciężarówki. Nie strzelił. Nie zdradzał swojej pozycji. Nie był tchórzem. Ale nie był też głupcem. W biały dzień, to co chciał zrobić Doktorek było samobójstwem.



SPRZĘGŁO

Wepchnęli go do ciężarówki zaraz za Gwiazdą. Kolbą karabinu. Z siłą, od której zdrętwiały mu plecy. „Na pace” poza nim siedziało jeszcze ośmiu schwytanych Polaków. Sporo.

Sprzęgło szacował ich szanse. Niewielkie. Nie teraz. Za dużo Szkopów wokół. Poza tym wiedział, jak doskonale wyszkolone są jednostki wroga. To nie był zwykły Wehrmacht, lecz jakieś specjalne jednostki Waffen-SS. Z nimi nie mógł się w bezpośredniej walce równać żaden partyzant.

Wnętrze samochodu śmierdziało krwią, potem i strachem. Charakterystyczna, mdląca woń przypominając o tym, jak kruche jest ludzkie życie i jak krucha jest odwaga postawiona pod ścianą okrucieństwa. Tylko człowiek o silnym charakterze był w stanie zachować spokój w takiej sytuacji. I Sprzęgło był takim człowiekiem.

Kiedy padł strzał i któryś z Niemców nie krzyknął przeciągle, w agonii, Sprzęgło był jednym spośród trzech mężczyzn, którzy nie okazali zdziwienia.


DOKTOREK

Nie strzelił!

Stryj nie strzelił!

Nie pomógł mu!

Ale Doktorek nie zrezygnował. Modląc się w duchu do Boga, wycelował i posłał kulę prosto w głowę niemieckiego oficera prowadzącego załadunek więźniów.

Drugim strzałem, tak jak sądził, zdołał trafić w pierś kolejnego wroga i ten upadł ze śmiertelnym, bolesnym wrzaskiem na ziemię.

Kolejni jednak szybko przypadli do ziemi, skryli się za drzewami, czy też znaleźli inną osłonę skutecznie znikając z pola ostrzału.

Ciężarówka ruszyła.


SPRZĘGŁO


Zaraz po dwóch strzałach ciężarówka ruszyła. Albo kierowca spanikował, albo taki odstał rozkaz. Nie było to ważne. Oto pojawiła się ich szansa. Nikt nie zasznurował budy, nie siedli z nimi strażnicy, których karabiny maszynowe skutecznie stłumiłyby jakąkolwiek próbę ucieczki, poza ta ostateczną.

To dawało im cień nadziei. Jeśli ciężarówka odjedzie kawałek, będą mogli spróbować wyskoczyć. A potem. Potem niebiosa dadzą, co ich.


DOKTOREK

Ciężarówka ruszyła i Doktorek wiedział, że za chwilę zniknie mu między drzewami. Kierowca był do niego bokiem. Wymierzył i strzelił, a szybę zachlapała czerwień świeżej krwi. Samochód skręcił gwałtownie w bok i uderzył o drzewo.

Pierwsza kula wyrwała kawałek kory z drzewa obok Doktorka. Kolejne zaczęły szarpać zbutwiały, przegniły pień, wyrywać błoto z boku. Niemcy namierzyli jego pozycję i chyba zorientowali się, że atakuje ich tylko samotny szaleniec.


SPRZĘGŁO

Zderzenie z drzewem spowodowało, że więźniowie wpadli na siebie. Przez chwilę ciężarówkę wypełniała fala splątanych ze sobą, posiniaczonych ciał, szybko jednak partyzanci zapanowali nad tym chaosem.

Dwóch najbliżej wyjścia zaryzykowało i wyskoczyło z unieruchomionego auta. To był jednak błąd. Zaterkotały karabiny maszynowe i obaj żołnierze – ludzie z Gwardii Ludowej – z krzykiem przerażenia i bólu – zginęli zaraz po wyjściu.

- Nie podnosić się! – rozkazał Gwiazda. – Młody porucznik jak zawsze wydawał się być opanowany.

- Sprzęgło! – dowódca zwrócił się do przyjaciela z oddziału. – Mam nóż w bucie. Wyjmij go. Możemy przeciąć plandekę i wyjść bokiem. Nie na lufy!


STRYJ

Strzał spowodował, że Stryjowi pociekła z oka niechciana łza.

Zrobił to! Sprzęgło to zrobił!

Mody partyzant nie wiedział, czy podziwiać przyjaciela za ten akt desperacji i odwagi, czy wręcz przeciwnie – przeklinać za głupotę i szaleństwo.

Zabiją go! Zginie! Zabiją go!

Tylko te myśli rodziły się w głowie chłopaka. Tylko tym mógł myśleć. Sam nie wiedział, czy boi się o dzielnego przyjaciela, czy też o siebie samego.

Obok niego przebiegł jakiś kształt. Z boku kolejny!

Po chwili do walki włączyły się kolejne osoby. Puszcza rozbrzmiała terkotem broni maszynowej, pojedynczymi strzałami i hukiem wybuchających granatów.

Stryj nie czekał dłużej. Ktokolwiek strzelał do wroga, był jego przyjacielem i sojusznikiem. Bratem broni.


DOKTOREK, STRYJ, SPRZĘGŁO



- Wycofują się! – krzyczał ktoś nie przerywając walki.

- Hurra!

Faktycznie. Po stracie blisko połowy swoich sił, Niemcy wskoczyli na motory i do jeszcze jednej ciężarówki i pozostawiając swoich rannych i zabitych na łasce Polaków uciekli z pola walki.



Pomoc była ta niespodziewana, że aż w oczach mieli łzy.

To byli ich ludzie. AK-owcy. Z zaprzyjaźnionych oddziałów. W sile prawie trzech dziesiątek chłopa.

W ostrej wymianie ognia stracili jednak kliku ludzi. Ale za to udało im się spuścić Niemcom spore cięgi.

- Kapitan Wichura – przedstawił się szpakowaty mężczyzna o silnym, zdecydowanym spojrzeniu, kiedy już jeńcy zostali oswobodzeni. – Pogadamy w drodze. Zając się rannymi i szybko w las. Nim nadejdą posiłki.

Dwa razy tego powtarzać im nie musieli. Po chwili cała trójka przyjaciół i Gwiazda pomagając sobie wzajemnie zniknęli pośród drzew.



* * *


Komary cięły dość mocno, mimo jesiennych chłodów. Nad bagnami rozciągała się mgła. Zmęczeni ludzie siedzieli gdzie tylko udało im się znaleźć skrawek suchego lądu. Słońce powoli kryło się za lasem. Niedaleko przepływała Wisła, w której przybrzeżnych rozlewiskach zapadł podzielony oddział, który przyszedł im z niespodziewaną odsieczą.

- Cud, panowie – powiedział Gwiazda częstując kolegów wycyganionym od miejscowych partyzantów papierosem. – Bóg nad nami czuwa. Każdy powinien mu jeszcze dzisiaj podziękować modlitwą.

Nie mogli się nie zgodzić.

Gwiazda rozdał im też jedzenie, rozdzielając kilka kiełbas i kromek chleba uczciwie pomiędzy ich czwórkę. Potem podał każdemu butelkę samogonu. Palącą gardło żywym płomieniem i wyciskającą łzy z oczu.

- Odpocznijcie, panowie – podziękował im dowódca uśmiechem. – Zgłosiłem nas na ranny patrol. Mamy udać się na skraj Kampinosu. Tam czekać na nas będzie łącznik z Warszawy. Musimy przekazać mu meldunek z tej obławy. Złożyć raport o stratach. Pójdą z nami jeszcze dwaj, może i trzej ludzie od kapitana Wichury.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-06-2013, 18:54   #146
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Stryj nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło. Nagłe pojawienie się partyzantów, było niczym boże objawienie, niczym zesłanie aniołów. Konstanty jednak wcale się nie cieszył. W jego sercu tkwiła zadra, bolesna i krwawiąca. Świadomość, że zostawił kolegę na pastwę losu. Biegnąc w stronę niemieckiej ciężarówki, płakał rzewnymi łzami. Cieszył się, ale w głębi serca czuł głęboki smutek i niechęć do samego siebie.

Gdy znaleźli się już w obozie padli na ziemie ze zmęczenia. Stryj wybrał jedną z oddalonych od grupy sosnę i oparł się o nią. W ciszy zajadał swoją porcję prowiantu. Mimo, że był głodny to jedzenie nie sprawiało mu przyjemności. Jego myśli zaprzątały inne sprawy. Rozmyślał o tym co się stało i co zrobił.
Gdy dowódca skończył przemawiać Stryj zbliżył się do niego i poprosił o chwilę rozmowy.
- Ja już nie mogę - wyszeptał - Naprawdę... wiem, że przysięgałem... ale nie mogę... mam dość... nie mam już sił walczyć i co chwila podejmować decyzje od których zależy czyś los. Proszę o zwolnienie z przysięgi i ze służby... ja muszę odszukać matkę, dowiedzieć się co u niej. Muszę jej pomóc, proszę.
Stryj nie miał nic więcej do powiedzenia. Nie miał siły na przemówienia, tłumaczenie się, czy wyjaśnianie zawiłości sytuacji. Naprawdę nie chciał już walczyć i podejmować kolejnych wyzwań i zadań. Chciał odpocząć, choć wiedział, że to i tak mu nie przyniesie ulgi. Chciał zobaczyć się z matką, choć nie miał pojęcia, gdzie ona teraz jest i czy jeszcze w ogóle żyje.
Spuścił głowę i czekał na odpowiedź dowódcy.
Gwiazda spojrzał na młodego żołnierza poważnym, smutnym głosem
- Wiem, co czujesz - powiedział spokojnym, zmęczonym głosem. - Mój ojciec zniknął gdzieś na wschodzie. Zaraz po wejściu bolszewików. Ponoć dostał się do ich niewoli, el nikt nie potrafił powiedzieć matce nic pewnego. Matkę, pół roku temu wzięli na Pawiak. Nigdy stamtąd nie wyszła. Pomagała nam, jako kurierka. Mam jeszcze siostrę. Przed wojną pojechała do rodziny na wsi. Ida. Tak ma na imię. Miała zacząć studia w szkole dla dziewcząt od października To miały być jej ostatnie, panieńskie wakacje. Kiedy zaczęła się wojna. ja poszedłem na front. Gdy wróciłem do Warszawy, nikt nie potrafił mi nic powiedzieć. Byłem pod Łodzią. Wieś mojego wujostwa została spalona przez SS-manów. Łudzę się, że nic jej się nie stało. Że żyje. Ma się dobrze. Ale wiesz, jak jest. Z każdym dniem mam coraz więcej wątpliwości.
Westchnął ciężko. Przełamał w rękach patyczek.
- Pomożemy ci, Stryj. Pomożemy dotrzeć do twojej rodziny. Góra ma kontakty, ma wejścia, wie komu dać łapówkę, gdzie nacisnąć. Dowiemy się wszystkiego. Tylko spisz mi co wiesz. Obiecuję, znajdziemy ją.
Stryj wysłuchał słów dowódcy. Uświadomiły mu one, że nie tylko on ma dylematy, nie tylko on cierpi i nie tylko on ma dość walki.
- Ja wiem - zaczął niepewnie łamiącym się głosem - Tylko to nie chodzi o matkę.. A przynjamniej nie tylko o nią. Ja czuję, że ta nasza walka nie ma już sensu. Chowamy się po lasach, jak szczury, a Szkopy paradują po naszych ulicach. Nie jesteśmy w stanie im nic zrobić. Po co to wszystko? Każdy dzień, to tylko jeszcze więcej cierpienia, jeszcze więcej śmierci. Może jak się poddamy, to to wszystko się skończy.
- Nie skończy - powiedział ponuro Gwiazda. - Nie skończy, Stryj. Ta wojna jest inna. Gorsza. Paskudniejsza. Niemcy chcą nas zetrzeć z powierzchni ziemi. Wymordować. Wszystkich Polaków. Wszystkich Żydów. Wszystkich, co nie pasują do ich idealnego świata aryjczyków. To dlatego mordują nas w tak okrutny sposób. Wiesz przecież o obozach. Widziałeś mury getta. Słyszałeś, że ofensywa na wschodzie załamała się.
Konstanty tylko pokiwał głową, a jego myśli pomknęły do ojca, który już na samym początku wojny trafił do obozu. Chłopak wiedział, że praktycznie nie ma szans, aby przeżył. Może gdyby został w Warszawie i nadal starał się załatwić coś w biurze SS? Może wtedy byłaby jeszcze jakaś szansa. Teraz jednak na pewno nie.
- Rozumiem - rzekł ze smutkiem - Czyli jesteśmy, jak bohaterzy w antycznej sztuce. Nie mamy wyboru. Musimy działać zgodnie z tym co wyznaczyło nam przeznaczenie. Musimy walczyć, niezależnie, co ta walka miałaby nam przynieść. Walczyć i zwyciężyć, albo umrzeć.
Stryj nie pytał, on stwierdzał fakty.
- Przepraszam - wydusił w końcu - Nie potrzebnie zawracałem panu głowę. Przepraszam.
- Nie ma sprawy, stary - dowódca wyciągnął rękę do młodszego towarzysza broni. - Stanisław jestem. Stasiek. Stasiek Łukasik. Nie ma za co przepraszać.
- Konstanty Stryjkowski - przedstawił się chłopak i odwzajemnił uścisk.
- No to pogadaliśmy - uśmiechnął się Gwiazda. - A teraz odpoczywaj. Rano czeka nas dość długi spacer.
- Jasne - odpowiedział bez entuzjazmu Konstanty - Dziękuję i jeszcze raz przepraszam za kłopot. Z Bogiem.
- Z Bogiem.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 08-06-2013, 11:33   #147
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Zabijanie, zabijanie z ukrycia, zabijanie z zaskoczenia, zabijanie oddala lęk i strach, po drugim trafieniu już nie czuł strachu. Potem czerwona plama na pękniętej szybie ciężarówki zdecydowanie spowodowała dyskretny uśmiech na twarzy młodego żołnierza. Trzy trafienia, szybkie sprawne śmierci “złych” całkowicie zaćmiły realną ocenę sytuacji, Doktorek był w nieruchomej i niemej euforii … sekundę, albo dwie. Strzał w jego kierunku i następny niczym zły sen przywróciły te całkowicie przeciwstawne emocje. Wtulił się w ziemię, przytulił niczym do matczynej piersi … wiedział, że tu się skończyła jego misja. Serce biło mocno, który to raz w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin? Czekał nieruchomo na ból, bał się bardzo, tak bardzo, że nie myślał o tym jakie są następstwa tego co zrobił …

Nie doczekał się ani bólu ani śmierci, za to po raz kolejny w głowie zaterkotały karabiny i ludzkie krzyki bólu. O dziwo odgłosy które w tych niezwykłych czasach, w dzikich ostępach leśnych dawały nadzieję i mobilizowały do działania.

Gdy już się zorientował co się dzieje, dostrzegł Stryja. Żył i wyglądał, że nie jest ranny. Na jego widok ucieszył się, szybkim krokiem ruszył w jego kierunku. Wiedział, widział, że już się widzą jednak jego kolega był … jakiś nieobecny. Zygmunt dopadł do niego i nie czekając na żadne słowa, nie czekając na reakcję najzwyczajniej go uścisnął przyjacielsko… cieszył się, że żyją.

- Udało się Konstatny. Rzekł radośnie jednocześnie mając łzy w oczach….

Stryj tylko kiwnął w odpowiedzi głową, ale nie miał odwagi spojrzeć koledze w twarz.

- Mieliśmy szczęście - powiedział cicho - Bóg chyba nadal nad nami czuwa. To chyba dobrze...

***

Gdy dotarli na miejsce można było chwilę odpocząć. Zygmunt również usiadł, był potwornie zmęczony i głodny. Porcja jedzenia pachniała niesamowicie, a i łyk wódki rozgrzał ciało. Wieczorne chłody i wilgoć panująca po deszczu przeszywały. Gdy tak siedział chwilę w milczeniu i jadł z namaszczeniem swoją porcję spojrzał na plecak który rzucił pod nogi, plecak do którego dawno nie zaglądał bo i po co … jednak teraz, w pierwszej spokojnej chwili od dobrych kilkudziesiędziu godzin walki o przetrwanie mógł do niego zajrzeć.

Patrzył i co raz wolniej przeżuwał kawałek kiełbasy … przypomniał sobie co jest w środku .. dyskretnie spojrzał na towarzyszy wokół … starał się nie zdradzać niepokoju .. ale czuł narastającą falę niepokoju, nerwowo się poruszył .. i patrzył na klapę plecaka. Wydawało mu się, że widzi wypływającą krew .. że plecak jest cały zaplamiony we krwi … we krwi ludzi których szczątki tam są w środku … które zebrał wczoraj, przedwczoraj - nie pamiętał kiedy. Chciał nimi zmylić trop psów, … albo innych “dzikich” których widział lub widział efekty ich działania- porozrywane ludzkie gardła. Obok słyszał głos dowódcy, niewyraźny, zamazany... “Mortui vivos docent” - umarli uczą żywych … napis nad drzwiami Zakładu Anatomii w którym po raz pierwszy spotkał się z ludzkimi zwłokami … Nie, on jest w lesie …. tutaj raczej odpowiednie słowa to “Umarli bronią żywych” … zamknął oczy …

[MEDIA]https://dl.dropboxusercontent.com/u/...250dcdb33.jpeg[/MEDIA]

Otworzył …

[MEDIA]https://dl.dropboxusercontent.com/u/.../partyzant.jpg[/MEDIA]

Był zmęczony, zmordowany … rozumiał to w chwilach świadomości, wokół byli jego koledzy … plecak leżał na ziemi, nie było na nim krwi .. ale on wiedział co jest w środku. Postanowił że na chwilę się oddali aby “pochować” zawartość …
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 10-06-2013, 18:22   #148
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Sąsiad był problemem. Sąsiad, który pocałuje klamkę i zrobi z tego powodu zamieszanie na pół wsi był jednak zdecydowanie większym problemem. Ich gospodynię gdzieś wcięło, to był fakt, na który niewiele mogli poradzić, należało szybko zminimalizować straty. Beniaminek błyszkawicznie i cicho podniósł się na nogi i położył dłoń na tkwiącej z paska za plecami rękojeści parabelki.

- Schowaj gdzieś dzieciaka. - Powiedział do Tuni samym ruchem warg. Pan z jajkami mógł być najcudowniejszym człowiekiem świata, ale jego reakcja na ukrywanie małego Żyda była nie do przewidzenia.

Zrozumiała bez problemu. W końcu tyle już wspólnie robili, że nie musiała nawet słyszeć słów Beniaminka. Pokręciła jednak przecząco głową kiedy wskazał na siebie i na drzwi.

Była przeciwna otwieraniu obcemu. W końcu nie mieli pojęcia czy to nie jeden z donosicieli, a stan chłopaka uniemożliwiał szybką ewakuację. Równie bezgłośnie jak Beniaminek zaproponowała ukrycie ich całej trójki. Oczywiście w czasie “wymiany zdań” zajęła się Łukaszem. Sciągnęła go sprawnie na podłogę przytykając rękę do jego ust, żeby nie krzyknął i zaczęła ciągnąć w miejsce, które uważała za bezpieczne, gdzie z okna nie można ich było dostrzec. W razie gdyby Beniaminek jednak podjął inną decyzję rozejrzała się po meblach za miejscem, w którym mogłaby schować rannego.

Beniaminek niechętnie skinął głową. Ten wariant z pewnością był najbezpieczniejszy dla ich gospodyni, choć niekoniecznie dla nich i dla misji. Wyciągnął pistolet i cicho przykucnął w mroku niewielkiej spiżarki. Czekali.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 10-06-2013, 21:07   #149
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Cholera nadała tego całego sąsiada.

Myśli Tuni z niechęcią oplatały zatroskanego mężczyznę, który tak niecierpliwie szukał pani Genowefy zaglądając do okien .
Dziewczyna bała się. Łukasz gorączkował i szeptał znowu to dziwne słowo SHOAH... Jakby ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
Powinni zrobić jak mówił Beniaminek, strzelić gościa przez łepetynę i uciekać co tchu w nogach. Ale nie mogli tego zrobić swojej gospodyni. To ściągnęło by na nią uwagę nie tylko mieszkańców wsi, ale może i Niemców. Nie mieli prawa burzyć jej w miarę spokojnego życia.
Gdyby tylko zdobyli antybiotyki, albo chociaż leki przeciwzapalne i przeciwgorączkowe. Postawiłaby chłopaka na nogi na tyle, że mógłby sam iść.
A tak? Ile jeszcze znajdą w sobie sił, żeby go nieść? Ile wytrzyma sam dzieciak bez leków?

Pech nadal ich prześladował....

Czujna i w każdej chwili gotowa zareagować na polecenia Beniaminka, Tunia nasłuchiwała co jeszcze się wydarzy.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 12-06-2013, 21:30   #150
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BENIAMINEK, TUNIA

- Pani Gieniu – sąsiad zajrzał przez okno, zapukał w szybę. – Nic się pani nie stało?

- Tutaj jestem, panie Hipolicie – głos starszej pani dochodzący z podwórka wywołał uśmiechy na ich ustach. – Byłam na Woli. Zna pan Antka. To mój kuzyn. Antoni, to pan Hipolit. Dobry sąsiad. Sprzedaje mi jajka, które potem wam tam do miasta przywożę.

- Uszanowanie – usłyszeli głos pana Hipolita. – To ile dzisiaj, pani Gieniu.

- Dwa tuziny, jak zawsze. Przepraszam, że nie zaproszę pana do środka, ale mam straszny bałagan. Rozumie pan, panie Hipolicie. Żona kuzyna zaniemogła i jej rosołu do Warszawy zawiozłam. Wie pan, jak tam im ciężko, w tym wielkim mieście teraz.

- Wiem, wiem – przytaknął gorliwie pan Hipolit.

Po chwili zgrzytnął klucz w zamku i drzwi otworzyły się. W przedpokoju pojawiła się pani Genowefa z innym mężczyzną, w wieku około sześćdziesięciu lat, o siwych włosach, spracowanej twarzy i z bystrymi, jasnymi oczami. W młodości Antoni, bo to musiał być kuzyn pani Genowefy, musiał być przystojnym mężczyzną, a wiek obszedł się z nim dość łaskawie.

- Przepraszam was, za pana Hipolita – powiedziała pani Genowefa. – Zapomniałam, że dzisiaj środa. To mój kuzyn, Antoni Porada. Antoni, to ci ludzie, o których ci mówiłam.

- Antoni Porada – siwowłosy mężczyzna stuknął butami przyjmując postawę „zasadniczą”. – Na rozkaz.

Ta gorliwość staruszka była nawet dość zabawna.

- Dzisiaj już nigdzie nie pojedziecie. Zaraz godzina policyjna. Przenocujesz u nas. Zrobię jajecznicę. Najemy się. Wyśpimy. A rano pojedziecie na Wolę. Dogadałam wam lekarza. Zajmie się chłopcem.


* * *


- Mówią, że oni tych Żydków na śmierć wiozą – Antoni Porada wytarł talerz kromką chleba i spojrzał w stronę tapczanu, na którym spał ciężko oddychający chłopiec. – Pakują ich, jak bydło, do wagonów i wiozą gdzieś, w nieznane. Nikt nie wie gdzie, ale nie do Oświęcimia, jak naszych z Pawiaka. Gdzieś indziej. Gdzieś, skąd nie wracają. Nigdy.

- Shoah – ledwie słyszalny, rozgorączkowany szept dziecka wypełnił ciemny, oświetlony tylko jedną, małą świeczką pokój niespokojną atmosferą

- On woła ojca? – zapytał Antoni, znów wywołując w nich niespokojne drżenie. W jakiś sposób ta myśl … wydała im się przerażająca.

- Antoni. Trzeba gasić świeczkę i iść spać. Niemcy mogą przyjść, jak światło zobaczą.

Ton głosu pani Genowefy nie znosił sprzeciwu. Po chwili, w małym mieszkanku w Ożarowie, zapadły ciemności.


DOKTOREK, STRYJ, SPRZĘGŁO


Noc minęła im spokojnie, chociaż od Wisły ciągnęło wilgotnym chłodem, co szczególnie dokuczało rannemu Stryjowi. Spali niespokojnie. Nie tylko ich trójka, ale także reszta oddziału. Polscy partyzanci wpatrywali się w gęstą mgłę, która otuliła nadbrzeżne rozlewiska gęstą kurtyną i niespokojnie wsłuchiwali się w przytłumione, dziwne odgłosy.

Ale w końcu zmęczenie wzięło nad ludźmi górę i poza wartownikami reszta posnęła się, gdzie kto mógł: w prymitywnych szałasach, w małych namiotach, pod drzewami czy na hamakach rozwieszonych pomiędzy omszałymi pniami. Obozowisko było przejściowe i nikt nie wiązał z nim dłuższego pobytu.


* * *


Obudziły ich ptaki odlatujące na południe. Klucz dzikich gęsi łopotaniem skrzydeł zwiastujących zbliżające się dni chłodne a po nich zimę. Zmarznięci ludzie opuszczali swoje koce i legowiska i rozgrzewali zmarznięte ciała. Mgła nadal była gęsta, ale Gwiazda nie dał im zbyt dużo czasu na przygotowania.

- Musimy byś ostrożni – powiedział niepotrzebnie, zarzucając karabin an ramię. – Przed nami jakieś piętnaście kilometrów lasami, a Niemcy jeszcze mogą szukać nas po lasach.

Szli więc ostrożnie, rozglądając się i nasłuchując, starannie wybierając ścieżki. Tej części Kampinosu nie znali tak dobrze. Niemcy zepchnęli ich za bardzo na zachód od regionów, w których wcześniej walczyli. Ale Gwiazda jakoś sobie z tym radził.

- Nasz kontakt będzie czekał we wsi Leoncin, w tamtejszym kościele. Przekażemy mu listy i weźmiemy rozkazy dla naszych.


* * *


Szli rozsądnym tempem i cel osiągnęli koło południa. Ukryci na skraju lasu wpatrywali się w kolejny klucz dzikich ptaków opuszczających Kampinos.

- Wygląda na spokojnie – stwierdził Gwiazda. – Ale dobrze by było, by jeden z nas rozejrzał się najpierw, czy nie ma Niemców. Nigdy tutaj nie byłem, nie znam miejscowych.

Kościół znajdował się prawie pośrodku dość sporej wsi, prawie małego miasteczka. Składało się na nie blisko trzydzieści domów mieszkalnych i prawie drugie tyle zabudowań gospodarczych. Na niektórych podwórkach kręcili się ludzie przygotowując so zimy: rąbiąc drwa na opał, oporządzając inwentarz, dokonując prowizorycznych napraw domostw.

- Szkop albo volksdeutsch – Gwiazda zwrócił ich uwagę na mężczyznę w skórzanym płaszczu i kapelusiku z piórem. Człowiek ten palił papierosa i przechadzał się pomiędzy podwórkami obserwując pracę, czasami zagadując. Nawet z daleka dostrzec było można, że ludzie niespecjalnie za nim przepadają. Za mężczyzną, niczym cień, krążył młody chłopiec, jasnowłosy, rozczochrany i góra dziesięcioletni. Dzieciak, co rusz, kiedy tylko mężczyzna w kapeluszu z piórkiem zatrzymywał się przy którymś z płotów, wyciągał w stronę ludzi kij trzymany w rękach i wykonywał nim gwałtowne, urywane ruchy. Mimo, że tego nie słyszeli, mogliby przysięgnąć, że z ust wyrostka wydobywa się dźwięk naśladujący serię z karabinu.

- Fryc, jak nic – zrymował Gwiazda


BENIAMINEK, TUNIA


- Gotowi do drogi – zapytał Antoni, kiedy tylko rozjaśniło się na tyle, by mogli opuścić domy nie obawiając się kontroli.

- Tak.

- Proponuję dzieciaka zostawić u kuzynki Gieni – zagaił Antoni czesząc włosy i pożółkłe od tytoniu wąsy. – Jest chory i zwraca uwagę. Jak nas Szkopy zhaltują po drodze, mamy pozamiatane.

Widać było, że młodsi partyzanci - głównie urodziwa Tunia – wykrzesują ze starszego mężczyzny iskry kogucika.

- No, ale to wasza decyzja.

Antoni zalał wszystkim herbatę z rzepy, którą zaparzyła rankiem pani Genowefa.

- Chłopiec potrzebuje lekarza – zaoponowała gospodyni. – Myślałam, Antoś, że weźmiesz go z nimi. Krzysiu Węglarski zna się troszkę na leczeniu. Skończył dwie klasy szkoły medycznej, chyba. Ja mu ufam. Może pomóc. Chłopiec ledwie zipie. Gorączka skoczyła w nocy. Jak tutaj zostanie, może mi zemrzeć, bidulek.

- Nie wiem, Gieniu – Antoni próbował przekonać krewniaczkę jednocześnie pałaszując postawiony im na śniadanie chleb ze smalcem. – Nie wiem, co dla niego lepsze. Niech państwo partyzanci zdecydują. Oni bardziej rozumni, niż ja. Mają swoją wiedzę. Co najlepsze dla nich, to zrobimy.

Spojrzenia dwojga starszych ludzi zatrzymały się na nich.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172