Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2014, 20:49   #211
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Jego rzeczy przyciągnęły wzrok przyzwyczajonego do ich konserwacji żołnierza. Demon zadał Ortedze kolejne rany, ale on był napędzany instynktem. Niczym drapieżnik czołgał się w kierunku swojej broni. Widział wyraźnie rękojeść noża, ale nigdzie nie było jego karabinu. Nie. To by było zbyt łatwe.


Potwór szedł za nim powoli. Rozkoszował się strachem swej ofiary. Dyszał z ekscytacji widząc jak ta z całych sił stara się przeżyć. Nie rozumiał, że żołnierz pogodził się już ze śmiercią. On po prostu nie chciał sprzedać swego życia taniej niż to było absolutnie konieczne. Ani centa taniej niż należało. Kiedy jego tors eksplodował bólem było za późno - twarda niczym kora dębu skóra Ortegi zacisnęła się na jego wiernym przyjacielu. Kosa bez oporu wysunęła się ze skórzanej pochwy, klinga błysnęła w świetle zakrwawionego pomieszczenia.

Rick podejrzewał, że jego cios nie zaszkodzi przeciwnikowi. Chciał jedynie pokazać, że umie walczyć i potrafi oddać. Wyprowadził precyzyjne, szybkie, potwornie groźne cięcie a demon... zawył dziewiczym głosem. Głosem małego dziecka. Demon zniknął, ale dziewczynka była tak samo realna jak wcześniej. Trzymała się za gardło, a spomiędzy jej palców lała się jasna, niewinna krew. Lała się na ziemię, a ona zbladła aby w końcu, powoli, z niedowierzaniem w zaszklonych oczach osunąć się na ziemię - nieopodal ciała Punishera.

Śmiech Ortegi był cichy, ale szczery jak nigdy wcześniej. Udało mu się. Spełnił swoją groźbę. On wiedział, że nie ma nic gorszego jak nie docenić swojego wroga. Choćby był ranny, choćby był chory, nagi, bezbronny i słaby. Nie było nic gorszego.

Żołnierz nie miał sił. Snajper walczył o utrzymanie przytomności. Mimo to Ortega starał się utrzymać panowanie nad ciałem. W jego przypadku każda chwila na jawie opłacona była okropnym bólem i wysiłkiem. Żołnierz miał nóż, którego twarda rękojeść mogła bez problemu posłużyć za wybijak do szyb. W zbiorniku nadal unosiło się małe, nie do końca ukształtowane ciałko. To co naukowiec chciał wysadzić na nowej planecie. To do czego chciał zapakować wiedzę i umiejętności Ortegi. Punisher mógł próbować się ratować. Mógł mieć nadzieję, ale… W życiu każdego wojownika przychodzi czas kiedy jego cel staje się ważniejszy niż życie.

Teraz - kiedy demon zniknął - Rick czuł, że dla niego nadeszła właśnie taka chwila. Musiał dostać się do zbiornika - czołgając choćby - i zniszczyć to dla czego Stain zdziesiątkował sektor mściciela. Musiał… Nawet za cenę swojego życia, którą z satysfakcją złoży - oby tylko jego cel został zrealizowany. I mimo iż w jego stanie był on niemal nie wykonalny jego noga ruszyła się, potem druga, potem ręka, a on… zaczynał przemieszczać się w kierunku zbiornika. Bardzo powoli, ale… Miał nadzieję, że tylko starczy mu posoki i sił.
 
Lechu jest offline  
Stary 28-03-2014, 19:34   #212
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Franek Kimono FTW!

Taktyka zadziałała, ogień uratował; najbardziej oczywiste rozwiązanie okazało się najlepsze. Łatwopalny płyn nie pozostał długo na pancerzu, ale sztuczna skóra gdzieniegdzie nadal paliła się, powoli zadymiając niewentylowane pomieszczenie. Miecz opadł na metalową posadzkę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był Torch, pojawiły się iskry, metal pisnął w zderzeniu z metalem.
Śśszfuu, powietrze przeszył kolejny suczy bełt, odrywając fragment sztucznej czaszki.

Czy mieli przewagę? Doktorka sparaliżował strach, więc jego strata, nie była odczuwalna - chociaż ważne, że żył, w końcu sam Blady mógłby mieć problemy z obsługą terminala medycznego. Było więc ich troje, z tym, że Jonasz póki co robił coś na swoim WKP, coś, czego efektów nie było widać... Więc dwoje na jednego, a biorąc pod uwagę pancerz przeciwnika i fakt, że chyba jednak więcej było w nim robota niż człowieka, szanse były najwyżej wyrównane.

Wystarczyła jednak tylko chwila, żeby zmusić Olega do zmiany zdania. Nadspodziewanie szybka szarża, czyżby rycerzyk z początku się z nimi bawił? Na to wyglądało, bo jego ociężałości i majestatycznych krokach nie było śladu, stał się katem, z przydużym mieczem w łapie. I jak na kata przystało, celował w głowę. Olegowi starczyło szybkości, żeby uchylić się i dosłownie rzucić na bok. Dość niefortunnie, bo wylądował plackiem na metalowej posadzce, z pulsującym bólem biodrem i powidokiem ostrza przed oczami. Złudzenie szybko zostało zastąpione przez jawę, napastnik był tuż przed nim, z wzniesionym ostrzem. Torch desperacko zaczął odczołgiwać się, jednak prawie się nie poruszył. Buty nie łapały przyczepności, spocone dłonie podobnie, a kurczące się palce, szukające czegoś do złapania, szorowały tylko po gładkiej stali. Nikt nic nie zrobił, nie zdążyli bardziej, niż nie chcieli, rycerz zaskoczył ich swoją mobilnością.

Kolejna chwila, kolejna zmiana opinii. Zdążył. Zdążył, Jonasz zdążył zatrzymać giganta. Bo co innego? Dlaczego ten miałby znieruchomieć? Blady i jego pieprzony komputerek, do spółki uratowali mu tyłek. Który niejako za nich nadstawił, więc właściwie byli kwita. Oleg wstał, spojrzał po reszcie. Jonasz, tak, wyluzowany, już nie stuka w klawiaturę, podchodzi i mówi, poucza.
Bezczelny gnojek. Ale, Oleg już się do takich przyzwyczaił, ba, czasem sam taki był.

Zaczął oglądać rycerza, lalkę, jak to określił Blady. Był wściekły, tak wściekły jak potrafi być dziecko - i jak dziecko chciał znaleźć ukojenie w destrukcji. Wyjął nóż Luigiego, do swojego zbyt mocno się przyzwyczaił, i zaczął szukać łączeń w zbroi, żeby tylko coś dało się oderwać, wymontować, choćby i palec, to wystarczy, żeby odzyskać spokój, dokonać zemsty na tej złej maszynie, która go zaatakowała.
Było piękniej, niż się spodziewał - głowa. Znalazł łączenie przy hełmie rycerza, pogmerał chwilę, zagłębił nóż aż po rękojeść. Przesunął w lewo, poczuł opór, w prawo, jakieś kable, bo bardziej elastyczne i akurat ostrze po tej stronie, rozciął po chwili. Podważył, siłował się chwilę, słuchał równolegle Jonasza, potem Carli. Nic ciekawego, oskarżenia, obelgi, groźby, właściwie to już nie skupiał się zbytnio na słowach, bo one znaczenia nie mają, to nie była merytoryczna dyskusja, tylko na emocje. Skoczyliby sobie do gardeł, gdyby nie fakt, że Carla potrzebuje Jonasza, a on nie dałby rady jej sam zabić. Prędzej przejmie kontrolę nad puszką z ostrzem, ale skoro tego nie zrobił, a jest tak bardzo pewien złych intencji Ford, to znaczy, że nie mógł.

Ale to, co on mówił... Torch chcąc nie chcąc musiał przełączyć się na fonetykę.
"Żyjemy, bo nie dotarliśmy do celu."
Co jest celem? Przystań? A może już w niej są, a to było przejście na skróty. Kto wie... Dalej, może... Stein chce ich żywych, ponieważ...? Carla udaje kumpelę, bo ma ich gdzieś zaprowadzić. To po co nasyłać rycerzyka? Żeby zniszczył aparaturę, żeby się nie uleczyli? To po co zostawiał to wszystko włączone? Ekrany i guziczki były rozświetlone jak na imprezie powitalnej; chodźcie, użyjcie nas! No i to przez Carlę tu trafili, a wystarczyłoby ominąć to miejsce, żeby nie kusić przybyszy możliwością leczenia. Inne drogi niebezpieczne, mutantów za dużo, istnieje szansa śmierci obiektów? To wysłać rycerzyka, niech oczyści drogę. No i najważniejsze - nie lepiej zwabić obiekty z bliższych sektorów? Przeszli tu spory kawał Gehenny, tracąc kilku swoich, to przecież nie mógł być jego plan, za dużo w nim pytań. O co innego mogło chodzić Jonaszowi? Carla wiedziała o śmierci Ratztan? Dlaczego niby? Szła sama, albo z inną grupą, równolegle do ich, a doktorowa wyruszyła krótko przed nimi. Że co, że Carla była OD POCZĄTKU ze Steinem? Te same pytania, czemu tak daleko, czemu się odłączyła, skoro miała ich do niego doprowadzić... Nie widział w tym sensu, nie mógł pojąć.
Nie sądził też, że Carla nie była zarażona.

Jak na razie każdy był czujny, nikt nie rzucał się na nikogo, a Bass leżał ciągle nieprzytomny, ale żywy. Oleg klepnął go po twarzy kilka razy, uszczypnął, nic. Podpalić i czekać na reakcję? Nie, za ostro. Siedzieć i czekać? Bez sensu. Musieli go tu zostawić i dokończyć sprawy z Frankiem Steinem.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 30-03-2014, 06:24   #213
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Rozczarowanie.
To nie przerzeźbieniec.
To nie samoświadoma synergia ciała, stali i syntetyku.
To tylko...
- To pusta marionetka, Torch - syczy przerzeźbieniec, wychylając się zza jednej z maszyn jak blada zjawa.

Czerwony poblask ślizga się po grafenowych goglach, po ciągle tkwiącym w kąciku wąskich ust gwizdku i barwi biały syn-hem kolorem krwi. Przez krótki moment haker wygląda prawie jak normalny człowiek - pełen zimnej złości, rozczarowania i pogardy.

- Zdalnie sterowana lalka. Nic więcej. Nic mniej. Tylko tyle. - Przesuwa spojrzeniem po uszkodzonych maszynach, przesuwa się krok, drugi i trzeci, by zejść z linii strzału Carli. - SewardBass - poprawia samego siebie. - Jak szybko możesz nas wyleczyć?

Medyk jednak leży bez ruchu. Współosunięty na kratownicę podłogi, oparty plecami o gładką ścianę z nanotytanu. Głowa bezwałdnie opuszczona, rozczochrane włosy przesłaniają twarz. Patrz: chłopczyk z mięsa i kości.

- Lalka… - mamrocze Petrenko, zdzierając z marionetki Staina ciężką pelerynę. Kuca nad ścierwem ze stali i syntetyku jak nad pokonanym wrogiem, machinalnie obraca ciężki nóż w starych palcach. - A tak z ciekawości… Po kiego chuja rozjebałaś ekrany, laleczko? - Zerka na Ford spod zmarszczonych brwi, a przerzeźbieniec nie potrafi odczytać jego wyrazu twarzy. Złość? Dezaprobata?
Głowa płonie mu czerwienią.
- A po kiego chuja ty chcesz rozjebać laleczkę - sarka z kąta przez spierzchnięte wargi.

- Satysfakcja, chłopcze. - Torch śmieje się, szczerząc komplet zębów, równych i jasnych jak płyty nagrobne na cmentarzach Starej Ziemi. Czubek jego rzeźnickiego noża wbija się pomiędzy płyty i spoiwa na szyi manekina. - Namierzysz tego chujka? - pyta lekko.

Jonasz nie rozumie tej lekkości. Tej nagłej pogody ducha, beztroski niemal. Prycha, odymając usta.

- Teraz? Już nie. Mam jednak ogólną lokalizację. Prawie go miałem zanim… - Głupieprymitywnemięso - Ford nie zaczęła niszczyć aparatury medycznej. Sprytnie - Mruży odbarwione oczy i choć mówi do starca, patrzy na milczącą Carlę.

Czerwień pulsuje mu w skroniach, wyciska powietrze z płuc.

Drażni, rozjątrza go milczenie kobiety, wyraz jej twarzy. Gwizdek przyjemnie ciąży w kąciku ust, kusi, żeby użyć go raz jeszcze. Czerwień chce żeby się wiła. Jonasz chce żeby się wiła. Za to milczenie, za te bełty, które tak ordynarnie sterczą ze zniszczonych ekranów. Jak rytualne symbole falliczne jakiejś chorej, prymitywnej kultury.

- Nie jest chora, więc ma to w dupie. Dopóki my jesteśmy chorzy, ma przewagę. Może dlatego zagrała pod Staina - sączy słowa powoli, z jakimś wyrachowanym namaszczeniem. Scala porozrzucane elementy w jeden z możliwych obrazów. - Zniszczyć ekrany, żebyśmy byli ślepi, gdy jego czujniki są wciąż sprawne. Zwróciłeś uwagę kiedy do nas dołączyła? Wiedziała, że Ratzan jest trupem. - Przechyla głowę, gdy płuca wypełniają się tępym bólem. Kaszle, spluwa podłogę gęstym, białym płynem. - I tak bardzo chciała, żebyśmy nie szli do celu, tylko wracali po Ortegę

Kobieta porusza się, przełamuje bezruch.
W końcu.
- Rozwaliłam monitory, żeby ten chuj wam... nam mącił w głowach. Dość już jesteśmy pojebani... Powiedz mi, jaki jest nasz cel, robociku? - Głos Ford jest spokojny, nienaturalnie wyważony.
W końcu.
Nie patrzy na nich - ani na niego, ani na Petrenkę - ale mówi. Będzie tłumaczyć? Grozić? Perswadować? Jest ciekaw. Jest znużony, zły, chory i wciąż pełen niegasnącej, nierozsądnej ciekawości. Przygląda się jej plecom, gdy kobieta szuka wystrzelonych bełtów, gdy wyrywa je z ekranów, podnosi z kratownicy.

- Pomyśl ilu z nas zginęło, pomyśl jaki jest stan twojej dupy... Czy cel ma dla ciebie takie samo znaczenie jak przedwczoraj? Pomyśl. Podobno jesteś w tym niezły. Gdybym chciała, ile razy mogłabym cię zabić? Jesteś fizycznie słabszy, a teraz schorowany. Pomyśl ile razy mogłabym poderżnąć wam trojgu gardła? - Dopiero teraz podnosi rozwścieczony wzrok na przerzeźbieńca. Zbyt rozwścieczony. Zbyt gniewny. Zbyt nienawistny. Nieadekwatny. Rezonujący.
Brednie.
- Jeszcze jedno pierdolone słowo, że nie jestem z wami i zajebię cię - ciągnie dalej. - A wierz mi, ja takie rzeczy robię powoli. Najpierw podetnę ci, robociku, ścięgna żebyś nie mógł spierdolić. Potem zedrę ubranko i sprawdzę czy jesteś bardziej chłopcem czy dziewczynką. Jeśli chłopcem... cóż, skorzystam, a potem przerobie cię na dziewczynkę. Bez względu zaś na to czy masz pipkę czy wacusia, na pewno sprawdzę pojemność twojej ciasnej dupy i dowiem się gdzie chowasz ten kij, przez który jesteś kurewskim sztywniakiem. Czy wyraziłam się jasno?

To jak nagłe zanurzenie w lodowatej wodzie - krystaliczna pewność, doskonała czystość, czerwień przechodząca w błękit.

Kłamie.
Grożąc - kłamie.

Kłamie tą wściekłością. Tym nieadekwatnym gniewem, którym emanuje zbyt mocno. Tym jak stara się go uciszyć. Tym jakie zagrożenie zaczęła stanowić. Czerwień wie lepiej.
Ford jest zmienną, która musi zniknąć z równania.
- Stain się nas boi, skoro stara się nas skłócić. - Teraz patrzy ku Torchowi. Dziwka. Kurwa. Głupieprymitywnemięso. - Wybaczcie, ale na zdrowy chłopski rozum - jeśli faktycznie ma gdzież odlatywać, myślicie, że wybrałby Torcha czy doktorka, bo byli najlepsi? Nie, wziąłby mnie, bo mógłby mnie pierdolić w czasie między swoimi chorymi eksperymentami.

Przerzeźbieniec dusi w sobie zimny, szyderczy chichot. Palcem unosi ciemne gogle, odsłaniając oczy, jakby w świetle czerwonych kontrolek chciał się lepiej przyjrzeć twarzy kobiety, jej bliźnie, która wżera się w prawy policzek jak robak, jak obżarta mięsem i tłuszczem larwa. Tej szerokiej, nabrzmiałej szramie. Bruzdom wokół spękanych ust. Tej nieprzerzeźbionej, prymitywnej twarzy. W spojrzeniu Jonasa Bowena niesmak miesza się z odrazą i jakimś wściekłym rozbawieniem.

A kobieta ciągle mówi, mówi, mówi. Jakby miała się nigdy nie zamknąć.

- To całe pierdolenie ma tylko odwrócić naszą uwagę od faktu, że współpracując możemy mu skopać dupsko. I dlatego chciałam wrócić po Ortegę. Nie pociągają mnie obsrani macho, ale wiem, że ten dupek był naszą główną siłą ofensywną. Tak ciężko wam to zobaczyć? Gdyby ten tutaj - wskazała na pozbawioną głowy marionetkę - był człowiekiem, żadne z nas nie dałoby mu rady poza Ortegą.
Brednie. Bredniebredniebrednie.
Patrzy jak Ford przełyka ślinę, jak krzywi te swoje szerokie, popękane usta. Jakby była zmęczona, jakby nienawykła do tak długich przemów. Przerzeźbieniec nie wierzy jej. W jego uszach tylko jej groźby brzmią prawdziwie. Tylko one. Reszta - to tylko zepsute powietrze i bezładne dźwięki.

- Czemu jeszcze żyjemy? - pyta się Torch retorycznie, patrząc na Jonasza. - Gdyby była ze Stainem, strzeliłaby do mnie, nie do puszki. Mogłaby nawet przed jego wejściem, zamiast strzelać w monitory. Jest głupia, ale nie jest ze Stainem - podsumowuje z krzywym uśmieszkiem.

- Ona nie jest głupia, staruszku. Błędnie przekonana o atrakcyjności swojej waginy, przestarzale heteroseksualna, mało przekonująca. Ale nie głupia. - Nachyla się ku Petrence ze spojrzeniem dziwnych, wybarwionych oczy ciągle wbitych w kobietę. Parodia bliskości. Nawet on to widzi. - Za to ty jesteś naiwny - szemrze do ucha Torcha miękko, delikatnie, kobieco. Twarz zastyga mu jak porcelanowa maska, czuje w swoim oddechu mdławo-słodki zapach syntetycznej krwi. - Wiesz czemu żyjemy? Bo jeszcze nie dotarliśmy do celu.

- No dobra, to teraz powiedz, jak bardzo ogólną lokalizację masz.


Blady odsuwa się - spięty, zirytowany. Szturcha jeszcze raz nieprzytomnego Bassa.

- Wystarczającą, żeby go poszukać. Niewystarczającą, żeby go znaleźć od razu. Potrzebuję lepszego miejsca, żeby się wpiąć. Jeśli Seward nie jest nas w stanie szybko wyleczyć, nie powinniśmy czekać.

- Drażni cię moja seksualność, co robociku? - Ford uśmiecha się, blizny marszczą się, zniekształcają jej twarz jeszcze mocniej, nabiegają krwią jak opite kleszcze. - Mieszasz w głowach lepiej niż niejedna kurwa. Jak to się skończy... chętnie cię zatrudnię w moim warsztaciku rozkoszy.

Parodia bliskości.
Parodia sympatii.
Kolejne kłamstwa.

Gdyby ktoś poderżnął jej gardło.
Przepuścił prąd przez jej ciało aż zacznie skwierczeć.

Przełyka podchodzące do gardła mdłości, oblizuje wyschnięte wargi.

Kobieta mruży oko w porozumiewawczym mrugnięciu. Haker przygląda jej się z twarzą pozbawioną wyrazu. Drażni go. Oczywiście, że go drażni. Jej seksualność jest wulgarna i pozbawiona wyrafinowania, jest jak prezerwatywa zrobiona ze śmierdzącego jelita, jak pocztówka z trzeciego świata, ze Starej Ziemi. Jej seksualność jest jak tania kurwa, która nic nie wie o bezpośrednim pobudzeniu nerwów, przerzeźbieniach, panseksualizmie. A jednak udaje jej się używać swojej waginy jako broni, jako atutu, jako przedmiotu pożądania.

Chciałby zobaczyć ją podpiętą pod jego maszynę w laboratorium.
Z otwartą czaszką.
Zredukowaną do odartego z mięsa mózgu.

Tak. Chciałby ją taką zobaczyć.

Mózg w przezroczystym pojemniku, tkwiący w iluzji życia zaprogramowanej przez niego.

- Ja mogę spróbować was wyleczyć - kontynuuje Carla. Jej głos nagle poważny, pewny siebie, kompetentny. - Powiedzmy, że... znam się trochę na tym. Może nawet lepiej niż nasz śpiący królewicz... Monitory to tylko odczyty. Jeśli wiesz co robisz, nie są potrzebne.
Brednie, myśli znużony.
- Nie - odpowiada jej cicho, twardo.

Opuszcza z powrotem gogle na twarz, przesłania oczy. Monitory to dane. Monitory to wyniki skanów. Wyniki analiz. Co ona chce zrobić bez ekranów? Co ona może zrobić bez ekranów? Kiedy nie ma pojęcia czym jest choroba i jak on sam został przerzeźbiony?

Za jak wielkich głupców ich ma?

- No to zbierajmy się, nie ma na co czekać - kwituje krótko Oleg.

Za jego plecami Seward przekręca się na bok, wspiera na rękach i kolanach. Charczy, kaszle. Jonasz czeka na krew. Nie ma. Bass jest zdrowy. Kurwa.

- Wątpię - rzuca w końcu medyk schrypniętym głosem, opierając się plecami o jedną z maszyn.

Przerzeźbieniec niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę. Zbyt wiele zmiennych, zbyt wiele niewiadomych. Czy Torch w ogóle rozważył propozycję Ford? Czy wziął jej słowa na poważnie? Chciałby wiedzieć. Powinien wiedzieć. Nie wie.

- Jak długo zajmą ci skany i synteza lekarstwa? - pyta Bassa i wszystko zatacza koło, cała ta niepotrzebna rozmowa wraca do punktu wyjścia, do najważniejszej ze spraw.

- Ciężko powiedzieć, ale przy tak zaawansowanej maszynie nie powinno to potrwać zbyt długo. Przynajmniej tak sądzę. Problem leży gdzie indziej, sam nigdy nie operowałem czymś… takim. Wszystko zależy od tego co zrobimy razem.

Jonasz powoli kiwa głową.

Ford uważa, że Stain boi się ich, wybieleniec wie jednak lepiej - Stain prowadzi z nimi grę, bawi się nimi, eksperymentuje. Co zrobią? Jak zareagują? Gdzie pójdą? Czy dadzą radę? Haker doskonale zna tą ciekawość, tą potrzebę. Nie - ze sprzętem, jaki udało mu się tu zgromadzić i zachować, z technologią, którą miał do dyspozycji, z maszynami, monitoringiem, kontrolując całą sieć… Nie, Stain nie miał powodów, by się bać.

A jednak marionetka ze stali i syntetyku leży z oderwaną głową.

Czy to go mogło zaniepokoić? Czy brał to pod uwagę w swoich kalkulacjach? Ściska głowę palcami, pod białymi włosami implant pulsuje nieznośnie i słodko. Waha się.

Powinien się wyleczyć. Znaleźć sposób na ponowny kontakt ze Stainem. Zostawić Torcha, Bassa i Ford samym sobie. Uciec. To dobre wyjście - rozsądne, racjonalne. Tyle tylko, że Stain ze swoją biblijną nomenklaturą, która zachwyciłaby Netaniasza, ze swoimi spotworzonymi tworzy reguły swojej gry po drugiej stronie zdrowego umysłu, która z rozsądkiem i racjonalnością niewiele ma już wspólnego. Jest nieprzewidywalny. Niebezpieczny. A oni dają mu właśnie czas, by przygotował się na ich przyjście.

Jest zmienną, która musi zniknąć z równania.

Musi?

- Najpierw musimy dotrzeć do Staina - powoli cedzi słowa.

Bass odpowiada podobnym skinieniem głowy, jakby ta decyzja usatysfakcjonowała go bardziej niż możliwość obsługi maszynerii, która niewiele wcześniej wzbudziła jego niekłamany zachwyt; bardziej niż możliwość wyleczenia zarazy; bardziej niż możliwość pracy nad ludzkim ciałem.

- Więc znajdźmy go. Pozbycie się Staina ułatwi wyleczenie was. - Seward zamyka na moment oczy. - Nie chciałbym czekać tu aż przyśle swoją kolejną zabawkę.

Tyle. Temat skończony. Decyzja podjęta.
Powinien się cieszyć.

Obok nich Ford z jakąś dziwną determinacją próbuje wydobyć oznaki życia z uśpionych maszyn. Jonasz przygląda się jej, szukając w kieszeniach spodni witamin, sprawdzając baterie latarki i komputera, sprawdzając oderwaną przez Torcha głowę marionetki. Nie robi jednak nic, by przywrócić zasilanie. Nie robi nic, by pomóc. Dlaczego miałby? Jeśli Ford nie będzie potrafiła zrobić tego sama on będzie bardziej potrzebny Petrence. Więc upewnia się, że nie uda jej się tego zrobić.

- Nie jestem dla ciebie zagrożeniem - odzywa się cicho Bass, gdy Jonasz przesuwa palcami po klawiaturze swojego komputera. Jego szczerość ma gorzki smak. - Nie musisz chować się za plecami Petrenki.

Ach
- A dla kogo jesteś? - szepcze.

Poruszają się tylko oczy Sewarda, gdy zerka na jeden ze zniszczonych przez Carlę monitorów.

- Ruszajmy - mówi tylko.

A Jonasz uśmiecha się lekko pod ciemnymi goglami.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 30-03-2014 o 06:42.
obce jest offline  
Stary 30-03-2014, 10:38   #214
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


TORCH, CARLA, BASS, JONASZ

Drzwi, przez które wtargnęła mordercza maszyna, nadal pozostawały otwarte. Czwórka więźniów nie traciła zbyt wiele czasu poświęcając na ustalenia dalszych planów i kłótnie tylko chwilę.

Za otworzonymi drzwiami, oświetlonymi tylko światłami alarmowymi, znajdowała się kolejna komora – większa niż standardowe cele. Od razu zauważyli, że pomieszczenie skąpane jest w dziwnej, wielobarwnej łunie świateł.

Weszli do pomieszczenia ostrożnie, z bronią gotową do użycia, rozglądając się czujnie i zamarli.

Miejsce, w którym się znaleźli musiało być jedną ze skrajnych kwater na GEHENNIE. Sufit, zamiast neostalowej konstrukcji posiadał wielki bulaj, zza którym dostrzegli nieziemski, zapierający dech w piersiach obraz rozświetlonej przestrzeni . Kosmos. Wycinek wszechświata przez który dryfował przeklęty okręt – więzienie.


Te gwiazdy były jednak dziwaczne, obce, jak neurony czegoś żywego i złożonego.

Nie tracili jednak czasu. Mieli zadanie do wykonania. W świetle gwiazd zorientowali się, że pomieszczenie z bulajem jest czymś w rodzaju pomieszczenia narożnego lub zakrętu korytarza. Konstruktorzy umieścili w nich dwoje drzwi – te, którymi weszli i drugie, po prawej stronie, zabezpieczone zamkiem elektronicznym o prostym kodzie dostępu, który Jonasz przełamał w niecałą minutę.

Za drzwiami znajdował się kolejny korytarz.

Światło na nim wyraźnie wskazywano, że tutaj zasilanie działa już normalnie. Co oznaczało, że stary diabeł Stain może znów ich „obserwować”.

Do drzwi na końcu korytarza dotarli jednak bez niespodzianek, mimo, że nerwy mieli napięte jak postronki. Z nosa Torcha popłynęła krew, w jelitach coś nieprzyjemnie zagulgotało, ale na razie nic więcej z jego ciałem się nie działo.

Drzwi na końcu korytarza okazały się być zamknięta a ich zabezpieczenie solidniejsze i Jonasz, bez słowa, wziął się do pracy.




RICK ORTEGA

Rick dotarł do kadzi czując, że zostało mu już naprawdę niewiele sił. Z zielonej cieszy patrzyły na niego czarne, bezduszne nienarodzonego wytworu Staina. Żołnierz spróbował uderzyć nożem w przesłonę, ale okazało się, że szkło jest zbrojone i mógł sobie w nie stukać do usranej śmierci, co w jego przypadku oznaczało „niedługo”.

Przesunął się więc wokół cylindra szukając jakiejś elektroniki, czujników, czegoś, co mógłby rozwalić za pomocą ostrza.

Staina zobaczył kątem oka.

Szaleniec wszedł do pomieszczenia bocznymi drzwiami i zatrzymał się w wejściu. Najpewniej zobaczył leżącą dziewczynę bo z jego ust wydobył się nieludzki krzyk:

- Ewa!

Ortega postawił wszystko na jedną kartę. Wiedział, że w bezpośredniej walce, nie będzie miał szans. Pozostał więc rzut nożem, w tej jednej, jedynej chwili, nim Frank Stain dojdzie do siebie.

Ciśnięte ostrze poszybowało w stronę celu i wbiło się w bark szaleńca. Głęboko. Po rękojeść. Ten zachwiał się i przeniósł dziki wzrok na Ortegę.

- Ty Kainie!

Prawa ręką naukowca uniosła się w górę uzbrojona w potężny pistolet więzienny,

Ortega spiął mięśnie i rzucił się w stronę wroga. Osłabiony, wykrwawiony był jednak zbyt wolny, a w szaleńcu tkwiły zapewne jakieś niezrozumiałe dla ludzi siły.

Huknął strzał i Rick poczuł, że jakaś siła miażdży mu żebra i rozrywa płuca. Upadł na plecy, przez chwilę obserwując sufit z plątaniną kabli podczepionym do niego.

Usta zalewała mu krew. Wiedział, że to koniec.

Po kilku zalewanych krwią oddechach zobaczył nad sobą Staina. Szaleniec coś mówił, ale Ortega nie rozumiał słów. Naukowiec ponownie uniósł broń w górę i nacisnął spust.

Ortega poczuł kolejne uderzenie, ale te jakby z daleka, a potem nie czuł już nic.




TORCH, CARLA, BASS, JONASZ

Sforsowanie drzwi nie zajęło Jonaszowi dużo czasu, ale i tak stracił na tym blisko pięć minut. Kodowanie było zbyt mocne i musiał zastosować sztuczkę obejścia zabezpieczeń i wysłanie fałszywego sygnału źródłowego.

Drzwi stanęły otworem.

Za drzwiami znajdował się – o proszę – kolejny korytarz i kolejne drzwi.

Ten korytarz był jednak dość dziwny. Ściany wyłożono czymś, co wyglądała na czarne płyty, jakby konstruktor próbował wzmocnić strukturę korytarza.

Jonasz przyglądał się przez chwilę tym płytom. Chyba tylko on jeden orientował się, czym wyłożono ten korytarz. Płyty były membranami sonicznymi. Używano ich, jako nielegalnej technologii w korporacjach. Potrafiły one emitować sygnały oddziałujące na ludzki mózg, wywoływać halucynacje, stymulować go odpowiednio, nawet oddziaływać w charakterze broni, podobnie jak gwizdek soniczny. Jonasz wiedział, że na Terze zakazano prac nad tymi urządzeniami po tym, jak wykorzystano je do stłumienia zamieszek w Nowej Arizonie, a źle zsynchronizowany sygnał lub coś w tym stylu doprowadziły do śmierci ponad dwa tysiące ludzi. Zaraz. Z pamięci, niczym objawienie, wypłynęło nazwiska konstruktora tych urządzeń. Francesco Van Der Staineberg. Geniusz w wielu dziedzinach i jeden z autorytetów intelektualnych Terry. Diabeł miał imię.
Tak czy siak, korytarz był pułapką, jeżeli operator siedział gdzieś za przełącznikiem tej zakazanej, zakamuflowanej broni.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-04-2014, 18:21   #215
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carla obserwowała wnikliwie otoczenie oraz – jeśli nie bardziej uważnie – swoich towarzyszy. Wiedziała, że jej nie ufają. Wiedziała, że jej nie rozumieją. Nie chcą może nawet. Zawsze była wyrzutkiem, ale chyba dawno nie umniejszano tak jej zdolności. A przecież to ona przeżyła, gdy pozostawili ją samą. Ona - nikt inny. Ford najpierw była studentka medycyny, dopiero potem kryminalistka czy dziwką. Mimo to nie dostała nawet chwili by przyjrzeć się sprzętowi medycznemu. Chorzy nie chcieli być przez nią badani. Wierzyli jedynie temu lisowi – Basowi. Facet, który wbije każdemu z nich nóż w plecy, jeśli tylko będzie mógł. Głupcy tego nie rozumieli. Czy w ogóle rozumieli siebie?

Po spotkaniu z Czernią Carla nie chciała być sama i dlatego spokorniała, włócząc się z grupką imbecyli, którzy wcześniej porzucili ją na śmierć. Nie, nie zapomniała o tym. I nigdy nie zapomni. Teraz znów czuła się samotna, a co za tym idzie, ludzie, którzy ją otaczali, stali się zbędni. Nie zamierzała jednak wszczynać otwartej walki. O nie. Zamierzała zrobić to po swojemu.

Widząc zmianę na obliczu Jonasza, kobieta podeszła bliżej. Ręką dotknęła zimniej powierzchni płyty. Gest był zmysłowy, przywodząc na myśl pieszczotę. Carla zagryzła wargi, pożerając wzrokiem Torcha - jedynego, który zdawał się mieć w tej bandzie jakieś ludzkie instynkty. Kontakt wzrokowy trwał kilka sekund, potem Ford jak gdyby nigdy nic spytała słodko Jonasza:

- Co tu widzisz, robociku?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-04-2014, 16:49   #216
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Fragmenty raportu detektywa Thomasa Branigana

(…) wezwani przez Sebastiana Sewarda funkcjonariusze na miejscu zbrodni znaleźli ciało jego małżonki. Już wstępne oględziny koronera wystarczyły by potwierdzić, że kobieta została zamordowana kilka godzin przed zawiadomieniem policji (...)

(…) znalezione tam dowody okazały się wystarczające by doktora Sebastiana Sewarda oskarżyć i aresztować. Dzięki zaszyfrowanym informacjom zamieszczonym na komputerze udało się powiązać go z innymi przestępstwami, w tym nielegalną produkcją oraz rozprowadzeniem leków, a także silnie uzależniających narkotyków (...)

(…) po obowiązkowym odtruciu po zażyciu środków własnej produkcji popadł w głęboki szok, który uniemożliwia mu zjawienie się na rozprawie. Dalsze śledztwo ma na celu oskarżenie wspólników Sebastiana Sewarda w tym (...)

(…) przebywać będzie w szpitalu więziennym, gdzie otoczony zostanie profesjonalną opieką psychiatryczną (…)

Dziennik dr Jainy Saul

Minęły cztery miesiące i terapia Sewarda zbliża się ku końcowi. Jako lekarz czuję satysfakcję z postępów i skutecznego podejścia, jednak jako człowiek czuję żal. Sebastian okazał się być osobą bardzo magnetyczną, skomplikowaną i tajemniczą. Im więcej swych sekretów zdradzał tym mocniej utwierdzał mnie w przekonaniu, że posiada ich jeszcze więcej. Rozumiał swoje błędy, w co początkowo nie byłam skłonna uwierzyć. Wydawało się, że skrucha przyszła zbyt szybko, jakby była zagrywką taktyczną stosowaną przez wytrawnego gracza. Teraz widzę jednak, że pomyliłam się.

We wszystkim co robił miał swój cel, starał się zapewnić godziwy byt swojej rodzinie. Powtarzał to jak mantrę podczas niemal każdej naszej rozmowy. Chciałabym go tutaj jeszcze zatrzymać, może nawet miałabym taką możliwość, lecz on sam tego nie chce. Usłyszał o Gehennie i twierdzi, że tam jest jego miejsce. „Ludzie tacy jak ja w pełni sobie na to zasłużyli” - mówił jeszcze przed kilkoma godzinami. Chce być jak najdalej od swoich dzieci, które pozbawił matki i normalnego życia. Potępia się i pragnie się w tym zatracić, a Gehenna jawi mu się jako miejsce do tego idealne. Mówi o tym tak przekonująco, jakby chciał przekonać do tego nie tylko siebie, ale też cały świat.

***

Potępienie.
Potępiony. ON.
Potępieni. ONI. STATEK.

Po to się przecież znalazł na Gehennie, prawda? Więc tak wyglądały właśnie kolejne tego etapy. Jakby przeżywali tutaj swoistą małą apokalipsę, Wojnę znali już od dawna, Głód też, a tym bardziej Śmierć. Nic dziwnego, że w końcu przyszedł i czas na Zarazę. Oto i sąd ostateczny. Będą sądzić Staina? On osądzi ich? A może to Gehenna osądzi ich wszystkich? Wszystko jedno, najważniejsze, że byli już blisko rozwiązania.

Z ulgą przyjął decyzję o odłożeniu leczenie, przy tym stanie aparatury medycznej i urządzeń diagnostycznych nic by nie wskórał. Ford twierdziła inaczej, ale jakoś nie widział u niej plakietki - Ekspert. Choć dla Jonasza i Torcha sprawa leczenie była priorytetem, Seward widział ją jako marnowanie czasu. Przynajmniej na tym etapie ich wędrówki. Nie sądził zresztą, by chcieli wyruszyć z nim na spotkanie Staina, gdyby okazało się, że są już zdrowi. Pochowaliby się w swoich norach, zapomnieli o nim, o zarazie i szalonym naukowcu. Zostałby tylko z Ford. Nie musiał się tym jednak martwić, wciąż tkwili w tym razem. Mógł liczyć na ich wsparcie, mógł liczyć na ich determinację.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 12-04-2014, 17:53   #217
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Ah…

Zna kształt tych czarnych membram. Widział holo z pacyfikacji zamieszek w Nowej Arizonie, brał udział w późniejszych panelach dyskusyjnych i konferencjach prasowych, podczas których jak refren nużącej piosenki wypływały pytania o procedury bezpieczeństwa, militarystycznych zastosowań najnowszych osiągnięć nauki i postulaty o powołanie komisji monitorującej programy badawcze. Jonas Bowen brał udział w nich wszystkich - elegancki, uprzejmy i śmiertelnie znudzony.

Nie interesowały go wtedy dwa tysiące ofiar, niekończące się wywiady z rodzinami zabitych i rzecznikami prasowymi korporacji odpowiedzialnej za budowę urządzenia. Na margines swojej uwagi wyrzucił cały ten medialny cyrk - wszystkie te przepychanki etyków, staroświeckich moralistów, prawników, biznesmenów i nawiedzonych fanatyków bredzących o kolejnym końcu świata.

Jego świat kończył się wtedy i zaczynał na SI, którą udało mu się postawić na żywych neuronach.

Jeśli odbył się jakiś proces Francesco Van Der Staineberga - przegapił go. Jeśli odbyła się jakaś medialna nagonka, jakiś publiczny lincz, decyzja o zesłaniu na Gehennę - nie zwrócił na nią uwagi.

A teraz byli tu obydwaj.

Z fascynacją zauważa jak wspomnienie Karla, jego niewypowiedzianych gróźb i wypowiedzianych obietnic karłowacieje, traci na mocy i blasku. Przestaje się liczyć.

Krótki gest palców obciążonych pierścieniami kontrolnymi, krótka subwokalizowana komenda i Ego wykonuje pierwsze obliczenia. Uzupełnia mapę, sprawdza wymiary korytarza, znaczy jego aktualną lokalizację.

- Co tu widzisz, robociku? - W uszach Bladego głos Ford ocieka ostentacyjną słodyczą.

Nie może oderwać wzroku od czarnych paneli.

- Absolutne dzieło sztuki - odpowiada machinalnie, szukając zapasowej baterii w kieszeniach i zaszywkach pasa.

- Dla mnie nie wygląda to jak Wenus bez rąk czy inna Manna Lisa. - Petrenko irytuje się, ale dla Jonasza jego irytacja jest obecnie sprawą całkowicie trzeciorzędną. Tożsamość Staineberga zmienia wszystko i teraz musi rozdać karty inaczej niż planował. - Możesz być ciutkę, kurwa, konkretniejszy?

- Śmiało - zachęca z boku Seward. - Oświeć nas - dodaje z gładką uprzejmością.

Jonasz kuca, opiera się plecami o ścianę, sprawnie wymienia baterię w niewielkim jammmerze. W myślach przelicza częstotliwość i siłę sygnału, którą będzie musiał wysłać, by zakłócić działanie membran, nie dopuścić od nałożenia się fal, uwzględnia grubość ochronnego kombinezonu, przelicza swoje szanse.

I zaczyna rozdawać swoje karty od nowa.

- Nie wygląda? Bo to nie przestarzały klasycyzm Starego Porządku, ale sztuka nowoczesna. - Drgają mu usta, układają się w ten charakerystyczny chłodno-niewinny uśmiech. - Interdyscyplinarna. I stworzona przez cholernego geniusza. Tutaj. Rozumiecie? Na Gehennie!

Nie rozumieją.
Na szczęście nie rozumieją.

I jeśli Staineberg patrzy, jeśli obserwuje ich przez kamery, podsłuchuje przez czujniki - zauważy to uwypuklone w kontraście uznanie dla geniusza.

- Naprawdę musisz się nad nami pastwić i onanizować się werbalnie? Po prostu powiedz, co to kurwa robi i jak to przeżyć. - Irytacja Torcha przechodzi w zdenerwowanie, ale Jonasz nie poświęca mu nawet spojrzenia.

Dopóki Petrenko potrzebuje Bassa do wyleczenia, dopóki Bass potrzebuje jego do obsługi maszyn - margines jego bezpieczeństwa jest większy. Może sobie na to pozwolić.

- A myślałam, że to ja jestem zboczona - chichocze Carla.

Ale Bass rozumie.
Odwraca przesłoniątą goglami twarz w kierunku medyka.

- Ty wiesz - mówi cicho i bardzo, bardzo wyraźnie. Z pewnością twardą jak nanotytan. - Wiesz kim naprawdę jest Stain.

- Tak, szaleńcem - odpowiada szybko Seward. Za szybko. Za gładko. - Ale do rzeczy...

- Bzdura. - Przerzeźbieniec wcina się pomiędzy słowa medyka. - Za bardzo ci zależy, żeby się z nim spotkać. Dlaczego?

- Bo zgotował nam piekło? Bo oszukał nas wszystkich? O co ci chodzi? - Patrzy na Jonasza podejrzliwie, jakby to wybieleniec był czemukolwiek winny.

Bzdura.

Bass musi wiedzieć, musi znać nazwisko człowieka uznanego za geniusza w kilku dziedzinach. High-medycyna. Transbiologia. Genetyka. Transgenetyka. Przerzeźbianie. Holo-optyka. Tworzenie obrazów 5-D. Sam Jonasz czytał artykuły i transkrypcje z zakresu przerzeźbień ciała i immersji układu nerwowego jeszcze zanim Staineberg został szefem konkurencyjnej korporacji, jeszcze zanim nie zaczął głosić, że gatunek ludzki powstał w wyniku eksperymentu.

Nie potrafi uwierzyć, że Bass nie widzi powiązania. Że w tym łysym człowieku, który pojawił się na holo-ekranach nie dostrzega genialnego naukowca, który chce zostać nowym bogiem w Nowym Edenie. Bogiem relatywnym, bogiem z funkcji a nie ontologii, bogiem techniki a nie teologicznego namysłu.

Nie potrafi uwierzyć.

Bass - lekarz, badacz, właściciel prywatnie finansowanego ośrodka badawczego - musi wiedzieć, musiał poznać spotwornione wyniki jego eksperymentów jak Jonasz poznał soniczne membrany.

- Ty wiesz - powtarza tylko, podnosząc się na nogi i wprowadzając do komputera nowe komendy - tworząc wiadomość, podpinając nią niewielką aplikację.

Uśmiecha się lekko, samymi kącikami ust.
Pociąga nosem, przełyka mdławą słodycz synhemu, a czerwień obrysowuje mu pole widzenia, zamazuje nieistotne szczegóły.

- Wiem, że tracimy czas - mówi Seward, spokojnie, z cieniem rezygnacji.

- No kurwa, litości... - Oleg rozkłada bezradnie ręce i wybieleniec nawet nie może mu się dziwić. - Ty wiesz, on wie i mówi że nie wie, a ja, do chuja, na pewno nie wiem! Ale chętnie się dowiem, nawet ci gestem nie przerwę, więc wykrztuś to wreszcie. Kim jest Stein i co to za dziadostwo?

- Wreszcie ktoś mówi z sensem - mruczy pod nosem Carla, przyglądając się swoim ubraniom - Nie lubię gościa, ale za wannę z ciepłą wodą i pianą wydałabym mu własną matkę.

- Nie mówiąc już o nas, prawda? - syczy ze zjadliwym rozbawieniem Blady, kończąc pisanie i zabezpieczając komputer.

Krótka wiadomość idzie w eter, ciągnąć za sobą robaka, aplikację szpiegowską.

Witam, profesorze Van Der Staineberg.
Uwielbiam Pańskie prace.

J.B.

Dopiero teraz przygląda się stojącemu tuż obok niego wkurzonemu i gestykulującemu żywo piromanowi. Zastanawia się moment.

- Dobra, słuchaj, Torch. Ja jestem kurewsko inteligentny, a od kiedy tutaj jestem nauczyłem się w Gildii kolejnych sztuczek. Ale ten, kto stworzył marionetkę i to… - Podbródkiem wskazuje na czarne panele i zaczyna wciągać gruby, ochronny kombinezon. - Jest pieprzonym geniuszem. A wierz mi, nie używam tego słowa lekko. Nie każdy w końcu potrafi zbudować przenośnego Mindblendera, prawda?

- Czyli halucynacje? - Oleg marszczy czoło, przesuwa dłonią po łysej czaszce, jakby zgarniał włosy do tyłu. Przerzeźbieniec wie, że dla niego przejście Czarnego Sektora też było trudne i niemal widzi jak Petrenko ocenia długość korytarza, przelicza dystans i swoje siły. - Damy radę przebiec, co? Ty z przodu, musisz otworzyć tamtą grodź. Reszta za tobą, jakby co, my cię podholujemy. Chyba że możesz coś z tym zrobić. - Machnięciem ręki wskazuje komputer na przedramieniu hakera.

- Torch… - Nie powstrzymuje cichego śmiechu, zapinając zamki i zatrzaski, hermetyzując kolejne partie skafandra. - Jeśli operator tej zabawki zechce, to nam wysmaży systemy nerwowe w mniej niż kilka sekund. Mówiłem ci - to cacko to dzieło sztuki i… - Waha się, marszczy brwi ponad czarnymi goglami.

Nie wie jak zdefiniować różnicę.

Jest pewien, że matryce, którymi został wyłożony korytarz nie zostały wyprodukowane ani na Terze, ani na żadnym z jej sztucznych satelitów. To nie import, to nie fabryczna produkcja. Matryce zostały stworzone na Gehennie. I nie świadczył o tym jedynie brak logotypów czy numerów seryjnych - jak w syntetyczno-stalowej marionetce zdają się organiczne na poziome samej struktury, na poziomie samej materii. Jonasz WIE, że w jakiś sposób są obce i niepokoi go to.

Wątpi, by Staineberg potrafił wyprodukować je bez jakiegoś wsparcia.

Złości go to uprzywilejowanie.

- I sądzę, że SI Gehenny mu pomaga - kończy z namysłem.

- Czyli to gorsze niż Mindblender, nie można było tak od razu? - Nie można, ale nie powie przecież wciąż niezadowolonemu z wyjaśnień Torchowi, że tak naprawdę nie z nimi teraz próbuje rozmawiać a z profesorem, że gra na czas, czeka na odpowiedź. - Ale nie powiedziałeś, czy dasz radę coś z tym zrobić.

I jeszcze raz.
Jak wielkie ego musi mieć człowiek, który chce się obwołać bogiem?
Niemierzalne.

- Torch… - wzdycha więc ponownie, tym razem z urazą, wyraźnym piętnem irytacji w chłodnym głosie: że musi to powiedzieć, że musi się przyznać, że musi zwerbalizować cudzą przewagę. - Mam to wykrzyczeć na cały statek? Której z liter w słowie “geniusz” nie rozumiesz? Mam ci to wyliczyć? Poskładać w foremny algorytm? Wyrachować punkty IQ i wymiary kreatywności? Dać zestawienie parametrów sprzętu, którym on potencjalnie dysponuje?

Nie kłamie, nie do końca. Reinterpretuje.

W przeciwieństwie do Jonasza, nieprzerzeźbiony Staineberg jest naturalnym geniuszem, małym cudem całkowitego przypadku, szansy jednej na milion. Zaprojektowany od samego początku, wybrany z kilkudziesięciu zarodków Bowen nie jest tym, czym jest Stain - jest zamówionym produktem, który intelekt i zdolności dostał w objętym gwarancją pakiecie.

W pewien sposób jest dzieckiem osiągnięć Staineberga.
I jak każde dziecko ma zamiar przerosnąć swojego ojca.

Nachyla się ku Petrence, patrzy na jego pomarszczoną twarz przez czarne gogle.

- Chcesz coś zrobić? Zatkaj uszy i się módl - szepcze prosto w okaleczone ucho starca.

- No to do boju - odpowiada beznamiętnie Torch, wskazując dłonią korytarz. - Będę tuż za tobą - chrypi, nachylając się nad hakerem, niejako naśladując jego zachowanie.

Przerzeźbieniec przechyla głowę i nie odsuwa się.

- Powinieneś dać Sewardowi swój kombinezon - odznajmia Petrence z przedziwną słodyczą.

- Pojebało cię? To swój mu daj.

I tak oto wytyczona została kolejna granica ludzkiej życzliwości i chęci przetrwania. Szybka korzyść zawsze przebije wynik długotrwałego procesu. Co tam utrata medyka i perspektywy lekarstwa, gdy trzeba przejść przez korytarz.

Chyba, że Torch też obstawia inne karty.
Obstawia Staina lub Carlę.

- Bass, chodź - mówi cicho, pewnie.

Nie może dłużej czekać.

Może się uda. Może nikt nie siedzi przy panelu operacyjnym. Może Stain nie obserwuje ich przez dyskretnie rozmieszczone czujniki i kamery. Może udało się go zainteresować, połechtać jego ego pochlebstwem.

Może.
A jeśli nie?

Jeśli nie, to Jonas Bowen ma swoje wyliczenia. Ma aplikację monitorującą jego aktualne położenie względem panelu. Ma kombinezon, który złagodzi trochę działanie fal. Ma soniczny gwizdek, który może uda mu się zestroić z jammerem. Ma przesłanego w wiadomości robaka, który tylko czeka, by wgryźć się w stworzoną przez Staina sieć.

Kimkolwiek jest człowiek, który postawił tu membrany - bez względu czy jest samym profesorem czy jednym jego dawnych współpracowników - ma szanse.

Ma szanse.

Patrzy jak Seward odchyla głowę i niepewnie zerka w głąb korytarza. Czeka aż medyk skinie głową, gestem dłoni zachęci go to ruszenia.

- Za tobą.

- Trzymaj się blisko - mruczy tylko w odpowiedzi wybieleniec.

I ma Bassa, którego ma zamiar utrzymać przy życiu i w pełni władz umysłowych.

Przynajmniej przez te piętaście metrów.
Przez ten jeden przeklęty korytarz.
A później, później - rozda swoje karty na nowo.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 12-04-2014, 18:52   #218
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


WSZYSCY

Ruszyli szybko przed siebie. Jonasz wpatrzony w czujniki, gotowy zareagować na najmniejszy znak, że Stain ich zobaczył, że zareagował. Jednak membrany pozostały nieaktywne, co zaskoczyło i trochę rozczarowało grupkę więźniów. Pytanie, – czemu mając pod ręką tak potężną broń, szaleniec jej nie użył?

W każdym razie znaleźli się przy kolejnych drzwiach i Jonasz znów musiał rozpocząć swoje zaklinanie elektroniki. Trzy długie minuty trwało odnalezienie właściwej kombinacji znaków i drzwi stanęły otworem.

Za nimi znajdował się przedsionek, taki jak często łączył ze sobą kolejne sekcje więzienne. Ten był jednak czysty, niema schludny. Ktoś zdobył białą, luminescencyjną farbę i pomalował nią całe pomieszczenie w dziwaczne znaki i symbole luźno kojarzące się zarówno z religijnymi symbolami dawnej Ziemi, jak też ze wzorami naukowymi.

Pomieszczenie było puste i wzbudzało w nich silny niepokój. Ale nie mieli innej drogi i innej alternatywy, więc podeszli do kolejnych drzwi, a te … otworzyły się przed nimi z cichym, ledwie słyszalnym zgrzytem.

Odruchowo przyjęli pozycje obronne, podnosząc broń tak, by pozbyć się wrogów, ale nie zobaczyli nikogo, za to usłyszeli wyraźnie muzykę rozbrzmiewającą w kolejnym sektorze – mocną, niepokojącą, gniewną.


Korytarz za drzwiami zalewało pulsujące, czerwone światło alarmowe. Pulsowało, niczym krew pęczniejąca w stalowych żyłach okrętu.
Przeszli ostrożnie przez drzwi, nadal gotowi odpowiedzieć ogniem każdemu, kto by pojawił się w polu ich widzenia. Nikt jednak nie wychodził im na spotkanie.

Przed nimi znajdował się pusty korytarz, najwyraźniej jedyna droga w głąb sektora. Szybko zorientowali się, ze nie był to zwyczajny blok więzienny, ale raczej jeden z tych bloków rzadko dostępnych więźniom za panowania STRAŻNIKA. Sektor techniczny lub podobny. Z układu korytarzy i planów wynikało, że chyba znaleźli się w PRZYSTANI, tylko wkroczyli do niej z zupełni innej strony, możliwie że głównym wejściem. Chyba, że kryjówka naukowców z Gildii Zero była bardziej zakonspirowana gdzieś, pośród korytarzy i sal tego sektora.

W milczeniu i rozglądając się czujnie, ruszyli przed siebie, w każdej chwili oczekując ataku.

W końcu dotarli do pierwszego rozwidlenia. Z prawej strony krótki korytarzyk kończył się otwartymi drzwiami. Z pomieszczenia za nimi bilo zielonkawe światło, a przed wejściem bez trudu wypatrzyli świeżę ślady krwi.

Torch zaryzykował szybie spojrzenie w głąb pomieszczenia i zmiął w ustach przekleństwo.

- Znalazłem Ortegę – oznajmił beznamiętnie.

Boczne pomieszczenie było niewielką salą, czymś w rodzaju ambulatorium. W centralnej jego części wznosił się dziwny cylinder przypominający maszynę do eksperymentów organicznych. Torch zarejestrował, że pojemnik jest pusty, ale wokół niego rozlewa się kałuża zielonkawej cieczy. To właśnie w tej kałuży leżał Rick Ortega. Połowa głowy i twarzy ich kumpla znikła odstrzelona z broni o dużym kalibrze użytej z bliskiej odległości. Nagie ciało zabitego Ortegi porwały liczne rany cięte.

- Musicie to zobaczyć – powiedział Torch, kiedy ujrzał leżące obok kolejne ciało. Tym razem było to ciało … młodej dziewczynki. Widać było, że mała zginęła koszmarną śmiercią. Ktoś prawie uciął jej głowę, o czym świadczyła potężne rana na gardle.

- Mamy inne zmartwienie Torch – powiedział Bass, który pierwszy zobaczył coś na drugim, szerszym i długim korytarzu.

Postać stojącą w świetle, na końcu korytarza, na tle dużej, białej cyfry 13.

Postać stała zbyt daleko, aby mogli skutecznie użyć jakiejkolwiek ze swoich broni. Nic, co mieli nie wydawało się skuteczne na taki zasięg.

- Kurwa! – rzuciła Carla widząc, jak nieznajomy unosi coś do ramienia.
Karabin Ortegi. Cholerne cacko, które najlepiej sprawdzało się właśnie na takim dystansie ponad stu metrów.

Na szczęście dla nich strzelec nie był zbyt wprawnym snajperem i kula uderzyła o ścianę, nie robiąc nikomu krzywdy.

Szybko skryli się za załomem korytarza, tuż obok pomieszczenia, w którym znaleźli trupa Ortegi.

- Kurwa! Jak wyjdziemy, wystrzela nas jak kaczki.

To jednak nie było ich największe zmartwienie w tej chwili. Wyraźnie, bowiem usłyszeli charakterystyczny dźwięk. Latające PLUSKWY, które spotkali tuż po rozdzieleniu z Ortegą wróciły i kierowały się od strony strzelca do nich.

Byli w potrzasku.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-04-2014 o 08:24. Powód: zmiana Ortegi na Torcha :)
Armiel jest offline  
Stary 22-04-2014, 22:27   #219
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wspomnieli zwłoki żołnierza, chowając się przed pociskami. Nagle śmierć Ortegi objawiła się im w zupełnie innym świetle. Nie żyje, trudno, zdarza się. Ale przez to, że pozwolił sobie na śmierć, jego karabin trafił w ręce ich przeciwnika, a to znacznie utrudniało im wykończenie szalonego naukowca. Na domiar złego, nadlatywały drony, i pewnym było, iż z jakichś, nieistotnych teraz, powodów, zupełnie ignorują strzelca. Zdawało się, że byli w kropce, wszak nawet ucieczka przez wyłożony dziwnymi paletami korytarz zdawała się być teraz znacznie bardziej niebezpieczna, przynajmniej dopóki Stein żył. Jakie mieli szanse w walce z dronami? No właśnie...

- Dasz radę unieszkodliwić maszynki jak będą blisko? - spytał Oleg hakera, wskazując na Jammera. Nie wiedział, jak to cholerstwo działa, ale pamiętał, że miało im pomagać w starciu z maszynami STRAŻNIKA. I teraz była jak najbardziej odpowiednia chwila, żeby sprawdzić, czy to w ogóle działało. Bo jak nie teraz, to już raczej nigdy...
- Nie licz na to - wymamrotał z ukrycia Blady, grzebiąc po kieszeniach za niewielkim czujnikiem osadzonym na splątanej wiązce przewodów. Odruchowo wytarł strużkę synhemu płynącą z nosa. - Wyczerpałem limit cudów na dziś.
- No to biegniemy. - Oleg uśmiechnął się krzywo. - Musimy zbliżyć się do Steina, zajebać go, i wracać tędy, zanim pojawią się te świerszczyki. Będziemy przebiegać od cylindra do cylindra. Po każdym strzale musi przeładować, nie? - spytał, nie do końca pewny. Nie chciał się wychylać, żeby sprawdzić czy drony są już w korytarzu. Słaby strzelec czy nie, wystarczy że trafi raz, w wystawioną makówkę.

Skulony obok niego haker wzruszył tylko ramionami, oparł się o nogę Torcha wystawiając kamerę tak, żeby kadr objął sylwetkę strzelca.
- Będzie nam łatwiej - dodał Oleg, po czym zamilkł, czekał na alternatywne pomysły, oraz na wyniki sesji Jonasza. Blady był bardzo wkurzający, szczególnie od jakiegoś czasu, kiedy zaczął pozwalać sobie na swoje głupie gierki, nie było więc sensu pytać go, co robi, jeszcze tylko się człowiek wkurwi całkowicie i wyrzuci go przez drzwi na pastwę ołowiu... Na co to komu? Więc lepiej nie pytać, tylko obserwować, pozostawać w gotowości, odsunąć emocje.
- Nie widzę tego. Dogonią nas. - Carla wyjęła karabelę. Nie w smak było jej uciekać. Cała sytuacja... budziła jej niesmak.

Wybieleniec w odpowiedzi wtulił się tylko mocniej w kąt. Plecy ciasno przylgnęły do ściany, głowę opuścił, białe palce w obłąkańczym rytmie uderzały w holo-klawiaturę komputera, gdy próbował dostroić się do częstotliwości jednej z latających maszyn. Po wewnętrznej stronie jego gogli Ego obrabiał zdjęcie, odsłaniając cienistą i niewyraźną twarz Staina. Jonasz zaklął cicho.

Bass jedynie poprawił chwyt na rękojeści pistoletu, po jego minie można było łatwo stwierdzić, że akurat tym razem podzielał zdanie Carli. Mimo to nie zaprotestował, ustawił się w gotowości na wszelkie działanie, oddychał równo, bez strachu.

- PROFESORZE VAN DER STAINEBERG! - ryknął nagle przerzeźbieniec, nie przerywając pracy. - ODWOŁAJ DRONY! JESTEM JONAS BOWEN! MUSIMY POROZMAWIAĆ! O DZIECKU! EDENIE! PIERWSZYM EKSPERYMENCIE!!

I znowu Jonasz zrobił coś po swojemu. Dla czyjego dobra? Swojego, czy ich? Swojego, rzecz jasna, pytanie brzmi inaczej. Czy więcej zyska bratając się ze Steinem, czy pozostając wiernym drużynie? Jonasz był pragmatykiem, bez dwóch zdań. Ale czy można go za to winić? Czy on jeden?

Nieeeee...

Musieli mu zaufać, nie chcieli uciekać. Jeśli będą musieli walczyć, trudno. Może nie myśleli o śmierci w ogóle, a może doszli do wniosku, że i tak już nie żyją. Możliwe też, że śmiertelnie się bali, jednak mimo tego byli gotowi walczyć do końca.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 26-04-2014, 21:35   #220
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



WSZYSCY


Została ich czwórka.

Skryci za zakrętem korytarza oczekiwali na ostateczne rozwiązani. Przygotowani na wszystko stanowili ciekawą gromadę.

Jonasz wpatrzony w odczyty swojego WKP mrużył oczy w jakże ludzkim odruchu. Nawet Przerzeźbienie nie zrobiło z niego maszyny, jak tego pragnął.

Carla wbiła spojrzenie złych, zmrużonych oczu w miejsce, skąd miały wylecieć drony. Z karabelą w dłoni wyglądała, jak przyczajona kocica, gotowa skoczyć z pazurami na każdego, kto zbliży się za bardzo do jej terytorium.

Bass nadal pod wpływem bojowych biostymulantów czuł się, jak dziki pies trzymany na smyczy przez resztki zdrowego rozsądku. Ale krew w nim gotowała się, emocje kłębiły niczym owady na padlinie.

Torch czuł pot spływający po czole, piekący po starej oparzelinie. W ustach wyczuwał ten sam metaliczny, słonawy smak, który towarzyszył mu tuż przed jakimś karkołomnym i śmiertelnie niebezpiecznym popisem.

Cała czwórka czekała na to, czy Jonasz zdąży zakończyć swoje czary, czy uda mu się …


Drony były tuz zza zakrętem korytarza. Słyszeli ich silniki działające na obrotach manewrowych.


Jonasz wiedział, że nie zdąży. Owszem. Udało mu się wyłapać sygnał maszyn, podpiąć pod jego częstotliwość i wrzucić kod, ale na przejęcie zabraknie mu kilku sekund. Tych sekund, w których najpewniej działka maszyn pluną ołowiem, który podziurawi ich ciała, zmasakruje miękką tkankę, pogruchoce kości i pozostawi na podłodze cztery zrobione z mięsa worki z których wyleje się organiczna zawartość żył, jelit.

Jonasz wiedział, że pozostaje mu tylko jedno rozwiązanie.

Jammer został ustawiony na maksymalną siłę rażenia, bo tylko ona dawała szansę na sukces i kiedy pierwsza maszyna wyłoniła się szybując zza zakrętu Jonasz uwolnił zgromadzoną w zakłócaczu energię. Impuls elektromagnetyczny przelał się po korytarzu, rozpłynął w postaci sieci niebieskawych wyładowań w promieniu kilku kroków.

Dwie maszyny straciły sterowność. Pierwsza, poleciała prosto na ziemię, z łoskotem opadając na kratownicę. Druga, akurat biorąca zakręt, wypadła z kursu i walnęła o przeciwległą ścianę. Coś w niej strzeliło snopem iskier.

WKP na przedramieniu Jonasza zamigotał i zgasł. Impuls uderzył również we wrażliwą elektronikę, na szczęście Jonasz zabezpieczył urządzenie przed tego typu wydarzeniami, chociaż potrzebował kilku minut, by uruchomić wszystkie partycje i doprowadzić WKP do wymaganej, optymalnej sprawności.

Niestety, trzeci dron znajdował się zbyt daleko i impuls nie zaszkodził mu w najmniejszym stopniu.

Maszyna wyleciała zza zakrętu kierując lufy w stronę więźniów.

- Rozproszyć się! – rzuciła Carla, w sumie niepotrzebnie, bo wszyscy wiedzieli, że nie mogą pozostać w grupie, która stanowiła idealny cel dla działek maszyny.

Pomieszczenie, w którym znaleźli Ortegę dawało sporo kryjówek. Można było skryć się za dziwaczną kadzią – komorą inkubacyjną, – przy której leżał ich dawny kumpel. Można było wskoczyć po kilka metalowych stołów przyśrubowanych do ścian zmuszając drona, by zszedł niżej. Taktyka była w tej chwili najmniej istotna.

Torch skoczył w bok, przykleił się do ściany, licząc na to, że kiedy maszyna wleci do sali, on wyskoczy na korytarz zmuszając ją do kolejnych manewrów.

Bass skoczył w bok, starając się zejść z linii ognia, ukryć po drugiej stronie cylindra. Podobnie postąpił Jonasz.

Carla wśliznęła się zwinnie pod przyśrubowane do ścian stoły, licząc na to, że kiedy dron obniży lot da radę ze złomować go swoją szablą.

Dron wystrzelił pierwszy raz. Celnie. Jonasz był zbyt wolny, dla systemów celowniczych maszyny, ale najwyraźniej jednak jammer w jakiś sposób zahaczył swoim działaniem ostatnią osę, bo strzał nie był śmiertelny.
Pocisk trafił Jonasza w lewy bark, od tyłu, wbijając się w cało i mięśnie. Programista wrzasnął i upadł za cylindrem, czując że rana pali go żywym ogniem.

Maszynie zostały tylko trzy pociski. Wlatywała do sali, w której ukryli się więźniowie. Torch widział ją dokładnie, dwa kroki od siebie i jakieś pół metra nad swoją głową, jak powoli wlatywała do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 26-04-2014 o 21:41.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172