Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-05-2014, 20:55   #221
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Wyczerpał limit cudów, bezczelny, kłamliwy skurwiel...

Słowa Jonasza niestety nie zaintrygowały Steina - pewnie obłąkani mało przejmują się tym, co mówi ich zwierzyna, a właśnie tak się teraz czuł Torch, jakby na niego polowano. Doktorek zastawił sidła we wcześniejszym korytarzu, żeby mu nie uciekli, a teraz wysłał po nich swoje psy, żeby ich wypłoszyły, albo zagryzły. Jemu było wszystko jedno, stał z karabinem w bezpiecznej odległości i czekał. Nie miał nic innego do roboty, tylko upewnić się, że nie przeżyją.

A więc i słowa przerzeźbieńca nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Głos nadlatujących dronów był coraz głośniejszy, bliżej, bliżej, boleśnie blisko, wzrok byłego kaskadera biegał od tańczących po WKP smukłych palcach Jonasza do otworu, z którego już zaraz, za moment, wlecą drony.

No, ale ten dupek kłamał. Skrzyneczka wysłała impuls, dwa drony padły niesprawne. Został jeden, zdołali jednak w porę ruszyć wgłąb pomieszczenia i zająć strategiczne pozycje. Co prawda Jonasz oberwał, ale żył. Dobrze mu tak, gnojek. Torch miał dość jego gierek, teraz, ranny, może będzie bardziej konkretny... O ile z tego wyjdą.

Oleg, przyczajony przy zakręcie ściany, przyjrzał się sali, towarzyszom, ich kryjówkom. Nie miał wielkiego wyboru, bo co, stać i liczyć na to, że dron go nie zauważy? Nie, lepiej było pozostać w ruchu, a i ogień może uszkodzić maszynę i jej sensory. Odczekał jeszcze chwilę, przygotowując miotać do strzału, p czym, gdy dron był już "w drzwiach", ruszył pod nim, na drugą stronę pomieszczenia. Wpakował ładunek łatwopalnego, zagęszczonego płynu w podwozie maszynki, i pobiegł dalej, za cel obierając salowy stół. Nie miał już sił, biegł na rezerwie, jednak kiedy od tego zależy Twoje życie, jesteś w stanie przekroczyć granice.
Chyba, że organizm się podda...
Oby nie...

Wbiec pod stół, schować się, czekać na reakcję.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 03-05-2014, 19:38   #222
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carla wśliznęła się zwinnie pod przyśrubowany do ściany stół, licząc na to, że kiedy dron obniży lot da radę zezłomować go swoją szablą. W myślach zaklęła brzydko. Naprawdę brzydko i dosadnie. Na finezję zabrakło czasu. Drony były niby apostołowie apokalipsy.

Ford rozejrzała się. Ciało dziewczynki przyciągało jej uwagę. Skąd się wzięła? Co ze sobą niosła? Carla chciała poznać odpowiedzi na te pytania, teraz jednak nie miała na to czasu. Zmarszczyła brwi. Oleq zmierzał w jej kierunku. Jeśli komuś kobieta miała od zaufać to tylko jemu. Był samotnym wilkiem, tak jak ona. I choć w normalnych warunkach pewnie walczyliby o teren, to w drużynie z dwoma rozgrywającymi własne gierki lisami – Jonaszem i Bassem, byli sobie najbliżsi. Byli przedstawicielami tego samego gatunku - woleli działać niż spiskować. Czy on też tak to postrzegał? Czy w przeciwnym razie szukałby schronienia pod tym samym stołem?

Strategia Carli uległa zmianie. Kobieta załadowała kuszę ostatnimi, ocalonymi w maszynerii bełtami i wycelowała w drona. Zmrużyła oczy, by wypatrzeć słabsze elementy pancerza, gdzie znajdowały się czujki. Miała nadzieję chociaż oślepić przeciwnika. Kiedy robot wleciał do pomieszczenia i znalazł się na linii strzału, kobieta strzeliła. Obnażona karabela leżała tuż obok, gotowa do użycia, gdy bełty się skończą.

Carla Ford nie zamierzała tanio sprzedać skóry.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 03-05-2014 o 19:41.
Mira jest offline  
Stary 04-05-2014, 00:14   #223
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Skurwysyn.
Kutas.
Chuj złamany.


Tak głupio.
Tak głupio.
Tak głupio.
Podnieść się. Kucnąć.
Oprzeć ciężko plecami o podstawę cylindra.
Tytaniczny wysiłek.

Mięsień naramienny?
Mięsień czworoboczny?
Mięsień płatowy?

Nie potrafi postawić diagnozy.
Jak ma określić co go boli, gdy boli go wszystko?

Gdy przesuwa się, na wzmocnionym szkle pozostaje biała smuga syn-hemu.
Syntetyczna krew szybko zasycha w chłodnym powietrzu.
Tuż obok gównem, chorobą i trupem ciągnie od sterty mięsa, która niedawno była Rickiem Ortegą.

Nie ma rany wylotowej.
Przełyka podchodzącą do gardła żółć i krzyk.

Głowa płonie mu gorączką i czerwienią.
Lewy bark jest bólem i czerwienią.


Śmieje się wysoko, histerycznie.

Kula.
Anachroniczna broń.


Boi się. Boi. Boi.

Tak głupio. Tak głupio.
Tak niepotrzebnie.
Prawie u celu.


Nie ma siły nawet żeby wytrzeć płynący z nosa syn-hem.

Opanuj się. Opanuj się. Opanuj.

Przez grafenową powierzchnię gogli przesuwa się rwany strumień komunikatów.
Komputer na jego przedramieniu jest uszkodzony, niesprawny, migający czerwienią alarmowych ikon.

Niech tylko przestanie boleć.

Opanuj!

Leżące w kącie dziecko.
Przerzeźbione? Wyhodowane?
Skąd materiał genetyczny?
Odpad badań? Przypadkowa ofiara?

Skoncentruj!

Jeszcze może wygrać.

Przesuwa zdrętwiałymi palcami po klawiaturze. Ożywia holo-panel.

Elektronikę można naprawić. Kulę można wyjąć.
Staineberga można wykorzystać.

A potem zniszczyć. Potem połamać. Zdeptać aż nie zostanie nic oprócz porwanego mięsa.

Jeszcze może wygrać.

Jeszcze trzy pociski.

Jonasz tuli się do szkła.
Nie zamierza walczyć.
Zamierza tylko przeżyć.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 04-05-2014, 09:55   #224
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


WSZYSCY

Wiedzieli, że walczą o życie. Że, przyparci do ściany, niczym zapędzone w róg szczury, nie sprzedadzą skóry tanio. Nadzieja umierała ostatnia. Zawsze.

Kiedy dron wleciał do pomieszczenia Torch skoczył pod niego wypuszczając strumień ognia ze swojego miotacza. Tak, jak sądził, płomienie zapaliły lakier, lecz nie były w stanie wyrządzić większej szkody maszynie. Torch zanurkował pod metalowe ławy, które służyły także, jako kryjówka dla Carli.

Nie słyszeli strzału, ale ujrzeli jego efekty. W powierzchni półki, w metalowej konstrukcji, pojawiła się poszarpana, dymiąca dziura. Pocisk przebił sufit, uderzył w podłogę nie robiąc jednak nikomu krzywdy. Ale było blisko. Bardzo blisko.

Carla posłała w stronę drona jeden Belt, ale chybiła, kiedy maszyna gwałtownie obniżyła wysokość. Szybko poprawiła, ale bełt tylko otarł się o pancerną skorupę. Kusza była zdecydowanie mało skuteczna w konfrontacji z tym dronem. Pozostała karabela.

Jonasz walczył z ogarniającą go słabością, próbując okrążać cokół tak, aby zawsze ten znajdował się pomiędzy nim, a maszyną.

Dron strzelił ponownie, gwałtownie wirując w powietrzu. Tym razem pocisk poleciał w stronę Jonasza i Bassa. Ten drugi miał mniej szczęścia. Co prawda nie został trafiony bezpośrednio, ale pocisk zrykoszetował o stalową konstrukcję i trafił medyka w bok. Trysnęła krew, a Bass z krzykiem upadł na podłogę. Stymulant bojowy jednak szybo zablokował ból, a zwiększona krzepliwość krwi wywołana substancją bojową, zmniejszała ryzyko wykrwawienia.

Carla wyskoczyła z kryjówki wykorzystując te sekundy, podczas których dron był zwrócony do niej bokiem. Cięła karabelą z wściekłością i całą siłą, jaką miała. Ostrze odbiło się od pancerza, pozostawiając na nim głęboką szramę, a sam dron odrzucony siłą ciosu przywalił w cokół. Szybko jednak skorygował lot i wymierzył w Carlę. Ta padła na ziemię, słysząc jak pocisk przelatywał tuż nad nią.

Dron wystrzelał amunicję. Na razie byli cali.

Maszyna zawróciła, skąd przyleciała, skierowała się w stronę wyjścia.

- Źle zaczęliśmy – dało się słyszeć głos w trzeszczących głośnikach podczepionych gdzieś w sali.

- Albowiem grzeszą ci, którzy w swym, nawet słusznym gniewie zatracają rozsądek – trzeszczał dalej Stain z głośników.

– Czyż nie napisano, w Nowej Ewangelii Stworzyciela, że uczynki nieprawe odcisną się na nas nieprawością, a prawe, prawością? Zbłądziłem, za co was przepraszam. Jest w was siła, a przecież, jak mówi Nowa Ewangelia, z siły rodzą się wiara i oddanie. Wiem, ze przyszliście tutaj po lekarstwa na zarazę, która uderzyła w wasz sektor. Dam je wam. Za pięć minut znajdziecie je w miejscu, z którego do was strzelałem. Do tej pory nie opuszczajcie Domu Evy. Weźmiecie lekarstwo i uciekniecie stąd, tą samą drogą, którą przyszliście. Jest z wami Bass Seward, uczeń mojej przyjaciółki. Więzień 9069930 skazany za zabójstwo pierwszego stopnia. Chciałbym, by stał się gwarantem naszej transakcji. Wypuszczę go dopiero wtedy, kiedy upewnię się, że wyszliście poza sektor.

Głośniki znów zatrzeszczały.

- To jak, dogadamy się, czy mam znów uzbroić drona?
 
Armiel jest offline  
Stary 10-05-2014, 16:09   #225
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Śmierdząca stęchlizną szmata dosłownie dławiła jej przełyk, zaciskała gardło nie tylko odbierając głos, ale i utrudniając oddech. A na dodatek chciało jej się płakać. Tak bardzo chciała rozpaczać nad swoim losem, wykrzyczeć, że nie godzi się… Nie godzi się, by nią handlowano, jak przedmiotem. Rozpacz była jednak luksusem, na który nie było ją stać.

Siedziała w piwnicy portowego magazynu, którego ruska mafia używała najwyraźniej jako miejsca spotkań z „klientami”. Teraz, gdy klient przybył, nadszedł czas targowania. Carla była tylko eksponatem – jednym z wielu, jakie chciał zakupić Papa Lucio – baron włoskiego gangu Śpiewaków.

Padały kwoty, groźby i kpiny. Rozdarto jej bluzkę, by ukazać piersi. Choć miała zostać wykupiona jako konował – spadek po gangu Skorpionów, który ruska mafia 3 dni temu rozniosła w drobny mak, najwyraźniej sowiecki „przedstawiciel” chciał podbić jej cenę, podkreślając inne walory. I te walory interesowały Papę Lucia. Jego wzrok, sposób w jaki się pocił i oblizywał wulgarne, wydęte usta – wszystko wskazywało na to, że jeśli zdecyduje się na zakup, najpewniej zatrudni Carlę na dwa etaty. Za lub bez jej zgody. Była tylko rzeczą.

***

Carla Ford zmarszczyła czoło, w efekcie czego blizny na jej twarzy jeszcze bardziej nabrzmiały. Chwile słabości odeszły, lecz pozostały wspomnienia. Tamtego dnia poprzysięgła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli potraktować się jak przedmiot. Może być dziwką, może być najbardziej wszawą istotą, jaką ten wszechświat nosi, ale nigdy – przenigdy – nie będzie przedmiotem targowania!

Ścisnęła mocniej rękojeść karabeli w dłoni. Rozejrzała się. Bassa nie widziała z tego miejsca, ale słyszała jego gadaninę (niech sczeźnie!), Jonasz był ranny (ma gnojek za swoje), a Torch… wyglądał na równie chętnego do współpracy, co ona. Więc jednak nie pomyliła się do nie go. Był skurwysynem, ale… nie był głupi.

Co prawda, chętnie oddałaby cherlawego doktorka w ręce Steina, ale czuła, że to nie zakończyłoby ich przygody. Szalony naukowiec zaatakowałby znowu, gdy oddaliliby się od jego kryjówki. Gdy poczułby się bezpiecznie. Tak ona sama by zrobiła. Należało więc zneutralizować zagrożenie, póki była ku temu okazja, póki przeciwnik bał się ostatecznego starcia.

„Już nigdy nie będę rzeczą na sprzedaż…”

Po krótkiej wymianie zdań szeptem, Carla i Oleq zdecydowali się na atak. Mężczyzna odliczył na palcach do trzech.

- Nigdy, kurwa! –krzyknęła na głos.

Wyskoczyli z ukrycia. Ford zamierzyła się karabelą na drona, a raczej na jego czujniki. Zamierzała ciąć tak, by oślepić robota, a dopiero potem rozebrać na części.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 10-05-2014 o 16:12.
Mira jest offline  
Stary 11-05-2014, 04:27   #226
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nic na świecie nie jest tak straszne jak ból fizyczny. W obliczu bólu nie ma bohaterów, w obliczu bólu nie ma bohaterów – powtarzał w myślach, tarzając się po posadzce i bezradnie tuląc do siebie rwące lewe ramię.
George Orwell. 1984.


Syn-hem pulsuje w jego skroniach tak głośno, jakby nagle przewody rozprowadzające uległy obkurczeniu. Ma wrażenie, że patrząc na swoje ramię - przez materiał więziennego kombinezonu, przez skórę, ciało i kruche rusztowanie kości - widzi tkwiący w nim pocisk. Wbity pomiędzy wiązki przebarwionych mięśni. Rozrywający tkankę. Brudny, odrażający…

…pieprzony robak.
Przeżerający mięso...

...bodziec nocyceptywny.

Oddycha szybko, płytko.
Sądzi, że jest w szoku.

Nie pomaga, że zna mechanizm. Pobudzenie układu współczulnego, zwiększona produkcja hormonów kory nadnerczy, a wszystko to podane w gęstym sosie stresu i adrenaliny. Nie pomaga świadomość, że jego przerzeźbienie wymyka się temu mechanizmowi, działa inaczej. Nie pomaga, bo nawet jeśli to, co czuje jest czymś innym od bólu biolo-ludzi, nie zmienia to przerażającej nieuniknioności tego odczucia, jego ciężaru zamieniającego wszystko inne w pozbawione priorytetu satelity.

Mruga.
Oblizuje usta.
Przechyla głowę.

Dopóki jest w stanie poddać go analizie - ma go pod kontrolą.
Przynajmniej nie tarza się po posadzce jak zwierzę.
Jeszcze nie.
Słabe pocieszenie i jeszcze słabsza rekompensata.

Bierze powolny wdech.
Opiera głowę o chłodne szkło cylindra inkubacyjnego.
Wsłuchuje się w trzeszczący głos profesora dobiegający z niewielkich głośników.

- ŹLE ZACZĘLIŚMY - mówi Stain i przerzeźbieniec krzywi blade wargi, zaciska w pięść palce zdrowej ręki.
Skurwysyn, kutas, chuj złamany - powtarza zajadle jakaś część jego umysłu, któraś platforma subświadomości.
Szarpie głową w kierunku tych trzeszczących głośników, syczy krótko, ostro.

- TWÓJ GWARANT DOSTAŁ KULKĘ! - krzyczy i jego głos jak skalpel rozcina powietrze. - ZNAJDŹ SOBIE INNY!

Sam nie wie po co to kolejne zaproszenie do dialogu.
Do wymiany.
Przeczy sam sobie.

- Nie damy rady wrócić tą samą drogą, którą przyszliśmy - mamrocze cicho, pośpiesznie. - A bez ciebie - patrzy na Bassa, na tą dziką kartę, której chce pieprzony Staineberg - bez ciebie nie damy przeanalizować lekarstwa. On mięknie. Traci grunt.

Wciąga ich w pułapkę.

- Biegniemy na niego zanim załaduje drona? - Usta Torcha poruszają się, ale słowa są ledwo słyszalne.

Jakby istniała jakakolwiek realna alternatywa.

- TYM BARDZIEJ POTRZEBUJĘ GO TUTAJ. - Trzeszczy ponownie przez głośniki Stain.

Ile czasu mają zanim robot zostanie ponownie uzbrojony?

- Dwie minuty - szepce przerzeźbieniec, wsuwając pomiędzy wargi ustnik gwizdka.

Dwie minuty żeby podjąć decyzję i zacząć działać. Mniej niż minuta, żeby ożywić na wpół martwy komputer. Wie, że nie da rady. Nie z niesprawną SI i ramieniem, po którym pełza czerwień.

- Ten gnojek nie jest jedynym lekarzem tutaj - sarka Ford.

- Oby nie musieli polegać na tobie - odcina się przez zaciśnięte zęby Bass, nawet nie patrząc na kobietę, skupiony niemal całkowicie na diagnozowaniu swojej rany.

- Biegniemy. Na trzy, kiedy będziesz gotów. - Jej głos jest cichszy, głębszy kiedy mówi do Torcha.

Blady przez czerwone smugi awaryjnych komunikatów obserwuje ją kątem oka.

Dziwkę, która próbuje wmówić wszystkim, że jest lekarzem.
Socjopatkę, która nagle oczekuje zaufania.
Prymitywne mięso, które myśli, że jest kimś wyjątkowym.

Drażni go, że faktycznie może okazać się jedynym wyjściem awaryjnym, gdyby coś stało się Sewardowi.

- Dobra - przytakuje jej Oleg. - Ty czaruj, my biegniemy - mówi już do hakera, zaczynając odliczać na palcach.
Raz.
Powinien spróbować odzyskać jammer, jeśli tylko będzie miał relatywnie bezpieczną możliwość.
Dwa.
Powinien łyknąć narkotyki, które zabrał z ciała Praha, by przytłumić ból. Ale nie może pozwolić sobie na cenę marzycielskiego otępienia. Musi wytrzymać jeszcze trochę. Jeszcze tylko trochę.
Trzy.
Torch zrywa się i biegnie do tego samego miejsca, gdzie przed niedługą chwilą ukrywał się przed celownikiem Staina.

- NIGDY, KURWA! - krzyczy Ford, wyskakując na szeroki korytarz.

Skulony nad klawiaturą haker krzywi blade wargi w uśmiechu. Bo ten krzyk, ta odpowiedź na postulat Staina, ta nagła obrona Bassa wychodząca z jej ust jest karykaturalna. Bo jest mu na rękę, że to ona biegnie, to ona krzyczy, to ona ściąga na siebie uwagę. Bo ma nadzieję, że zginie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 11-05-2014 o 04:35.
obce jest offline  
Stary 11-05-2014, 10:55   #227
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


WSZYSCY

Dawno temu, w czasach Starej Terry, rząd pewnego kontynentalnego kraju miał takie powiedzenie – „nie negocjujemy z terrorystami”.

Czwórka przyciśniętych przez Staina ludzi również podjęła taką decyzję. Nie negocjujemy.

Torch i Carla wyrwali się do przodu, ostrożnie szturmując korytarz, na którym ostrzeliwał ich Stain.

Jonasz i Bass zostali w komorze. Jonasz zajął się próbą postawienia na nogi swojej najskuteczniejszej broni – WKP, liczył na to że pójdzie śladem Carli i Torcha z pewnym opóźnieniem za osłoną ich pleców a, a Bass – próbą powstrzymania upływu krwi.




CARLA I TORCH


Korytarz okazał się być pusty. Torch jednak nie ryzykował i przeskakiwał od cylindra do cylindra, które dawały mu ochronę przed ostrzałem. Stain jednak nie strzelał, nie było go na korytarzu. Bez kłopotów dotarli do zakrętu w kształcie litery T widząc jakiś cień znikający w lewej odnodze.

Z bronią gotową do walki ruszyli jego śladem. Ostrożnie. Bez zbędnego ryzyka.

Za zakrętem był kolejny zakręt, tym razem w prawo, a tuż za nim zamykające się drzwi.

Konsola nad zamkiem migotała zachęcającą zielenią. Pułapka? Brak ostrożności Staina? Pośpiech.

- Krew – Carla dopiero teraz ujrzała rozmazaną smugę na panelu sterującym drzwi.

Tak! To była krew!

Nie tylko na panelu drzwi, ale również na podłodze. Cały czas szli śladem krwi, lecz dopiero teraz na to zwrócili uwagę. Stain był ranny! I to, sądząc po ilości juchy, dość poważnie.



JONASZ I BASS

Zostali we dwóch w pomieszczeniu. Tylko na chwilę, nie dłużej niż minutę, na czas, który pozwoliłby Jonaszowi doprowadzić WKP do takiego stanu, że mógłby nim operować już podczas marszu. Jammer, znów bezpieczny, znajdował się w jego kieszeni, ale aby doprowadzić go do stanu używalności, potrzebował przynajmniej godzinnego ładowania w stacji dokującej STRAŻNIKA.

Światło zamigotało nagle i zgasło bez ostrzeżenia.

Odpalony WKP zaczął migotać, obraz na holowyświetlaczu zatracał płynność, zniekształcał się, skakał tak, jakby za chwilę miał znów się wyłączyć, ale tak się nie stało.

Jonasz i Bass poczuli, że ktoś blisko nich poruszył się gwałtownie.
Rozbłysły światła alarmowe i w ich czerwonym poblasku z przerażeniem ujrzeli stojącą dziewczynkę, tą samą, która do tej pory leżała martwa obok Ortegi. Jej oczy lśniły nieludzkim, przerażającym blaskiem, co na pewno związane było z przejściem przez Anomalię.

- Gdzie jest mój brat? – wyszeptała upiorna dziewczyna głosem, a jej szept spowodował, ze z uszu obojga więźniów popłynęła krew, a skronie przeszyły igły bólu. – Gdzie jest Adam!

Krzyk, który wyrwał się z ust dziewczynki spowodował, że zarówno Bass, jak i Jonasz poczuli ogarniającą ich rozpacz, a czaszki przeszył ból tak potworny, jakby za chwilę coś miało rozsadzić im głowy od środka.

- Gdzie jest Adam! – wrzasnęła ponownie dziewczynka, a jej krzyk prawie ich ogłuszył.




CARLA I TORCH


Wymienili spojrzenia. Stary piroman i niezbyt młoda dziwka. W ich oczach zalśniło złowrogie pragnienie. To wszystko wyjaśniało! Spolegliwość Staina, błędy, jakie popełniał, pewną irracjonalność działania.

Ich zwierzyna krwawiła. A jak ktoś krwawi, można go zabić.

- Gdzie jest Adam! – krzyk doleciało ich uszu z tyły, z miejsca w którym pozostali Jonasz i Bass.

Krzyk należało dziecka. Młodej dziewczyny.

A jedyną młodą dziewczyną, jaką widzieli, była ta martwa małolata w komnacie, gdzie ostrzela lich dron nasłany na Staina.

Zza drzwi, za którymi najprawdopodobniej znikł Stain, dało się słyszeć kolejny dziwny odgłos. Brzęczenie wyciszone nieco przez grube ściany i stalową płytę drzwi. Odgłos brzmiał, jakby koś odpalał jakąś maszynerię.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-05-2014 o 11:02.
Armiel jest offline  
Stary 18-05-2014, 16:17   #228
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Carla obejrzała się. Wahała się tylko chwilę. Praktyka nauczyła ją, że lepiej zrobić jedną rzecz dobrze niż dwie naraz po łepkach.
- Nie odpuszczę skurwielowi - szepnęła do Torcha. - Idę za nim. Jesteś ze mną czy chcesz się pomiziać z popapranym demonem?
... bo nie wątpiła, że dziwna dziewczynka musi być narzędziem istoty podobnej do Czerni, którą ona sama spotkała. Jeśli się nie myliła... mogli nie mieć z nią szans. Co innego ze Steinem, którego smród strachu niemal czuła w nozdrzach.
- Demonem? - spytał Oleg, mrużąc oczy. - To prędzej kolejna sztuczka Steina - powiedział powoli, zawieszając głos. Wierzył w Demony, nie spotkał żadnego, ale niejednokrotnie odczuwał ich bliskość, a i o demonicznych manifestacjach słyszał zbyt wiele, zbyt spójne relacje ludzi z pewnych konkretnych obszarów statku. To istniało, gdzieś na Gehennie, zapewne nie w jednym czy dwóch miejscach, ale w ćwierci sektorów, albo i lepiej. Jednak to nie wyglądało na jednego z nich. Demon nie ukrywa swojej obecności, zawsze się to czuje, w ten czy inny sposób. I chociaż dziecko, które nie powinno tu istnieć, byłoby idealną marionetką dla demona strachu, to wolał odrzucić od siebie tę myśl. Nie był pewien, nie mógł być, Demony nie były czymś, co dane było więźniom zbadać, wolał więc wygodniejszą wersję. Niespodzianka Steina, nic więcej. A z resztą, tak czy siak, Jonasz i Bass najpewniej już konający. Obaj ranni, jeden bezbronny w starciu
Zamknął usta, przełknął niewypowiedziane, kontynuował.
- Chodźmy po tego zjeba.

Torch wcisnął guzik otwierania drzwi stając tak, by nie oberwać od zaczajonego strzelca. Nikt jednak nie otworzył ognia. Za grodzią ujrzeli sporą salę z czymś, czego nie widzieli dawno - kapsułami ratunkowymi! Widzieli ich pięć - podłużne cylindry zespolone z głównym cylindrem nawigacyjnym.


Ślady krwi prowadziły do małych drzwi po prawej stronie, najpewniej centrum sterowania kapsułami.
Torch nie miał zamiaru sprawdzać kapsuł, skoro krew prowadziła do pomieszczenia po prawej. Uznał, że Stein nie miał czasu, żeby robić takie zmyłki. Idąc, rozgląda się za czymś, co mogłoby być stacją dokującą dla latających maszyn, lub nawet jedną z nich, niestety, nic takiego nie zauważył. Chciałby znaleźć tę maszynkę i upewnić się, że nie będzie przeszkadzała podczas potyczki ze Steinem, w końcu była to jego główna broń w walce z grupką intruzów, ciężki i nieporęczny karabin z lunetą w rękach rannego amatora na krótki dystans nie wydawał się być już taki groźny.
Szedł pierwszy, Carla tuż za nim. Stanęli po obu stronach drzwi do pomieszczenia kontrolnego. Pytanie wzrokiem zadanie, odpowiedź udzielona spojrzeniem. Nerwy na wodzy, mięśnie napięte, wreszcie Oleg naciska przycisk.

Czerwona lampka zapala się nad ich głowami, słychać też szczęk ryglowanych elektronicznie drzwi, którymi weszli. Teraz obie kontrolki świecą się na czerwono.
- Skończmy te podchody, Stein. - Oleg spojrzał na Carlę. Zachowaj spokój i czujność, zdawał się mówić jego wzrok. - Daj nam antidotum, i będziemy mogli pójść w swoją stronę - kontynuował, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kamer czy alternatywnego wyjścia z pomieszczenia. Nie wypatrzył nic takiego. Żadnych kamer, żadnych głośników.Owszem, był szyb wentylacyjny, ale dość wysoko i wąski, niekoniecznie udałoby mu się przez niego przecisnąć. Były też inne drogi odprowadzania powietrza, ale wszystko zbyt małe.

Nagle gdzieś spod sufitu dało się słyszeć głos z głośników.
- Zaprawdę, powiadam wam, królestwo jest blisko. Dziecię zwane Adamem jest już tam, gdzie być powinno. Dziecię zwane Evą zostało mi zabrane siłą przez plugawych zdrajców wiary. Lecz widzę tutaj kobietę. Silną, niezależną, lecz wyjałowioną, niczym zatruta studnia. Twoje wspomnienia, twoja wiedza miały posłużyć mojej Evie. Miały poprowadzić ją na świat.

Przez chwilę głośnik milczał.
- Zostaje tylko zemsta. Zaprawdę, powiadam wam, sprawiedliwe narzędzie kary. Moja propozycja nadal jest w cenie. Walczcie ze sobą. Kto wygra, dostanie antidotum i będzie miał możliwość skorzystania z kapsuły. GEHENNA przelatuje koło planety, która ma atmosferę zbliżoną do ziemskiej, poza kratami GEHENNY. Zwycięzca może tam polecieć, zaopiekować się moim Adamem, do końca swoich dni. Z dala od krat GEHENNY i demonów. To moja ostatnia propozycja dla was. Więcej żadnych nie złożę.

Oleg parsknął cicho i skupił się na panelu sterowania. Wyjął nóż i zaczął zdejmować osłonkę, zerkając raz po raz na Carlę.

- A jaką mam gwarancję? No wiesz, my tu się pozabijamy a ty myku myku i do kapsuły - odpowiedziała patrząca w sufit Carla. Chciała dać czas Petrence, nawet jeśli niezbyt wierzyła w jego siły w starciu z elektryką zamka. - Powinieneś okazać jakąś chęć współpracy... otworzyć drzwiczki czy coś.

Kobieta przesunęła się kilka kroków w stronę Torcha. Gdy była od niego oddalona na długość łokcia, Petrenko posłał jej nerwowe spojrzenie. W odpowiedzi Carla poklepała go uspokajająco... po pośladku.
Torch zaczął gmerać ostrzem w panelu, starając się dobrać do kabelków, przeciąć je i otworzyć drzwi za pomocą siły. Teoretycznie było to możliwe, ale potrzebował nieco czasu. Uderzenie w tyłek nieco go zdekoncentrowało, lecz nie na tyle, by przestać myśleć o zadaniu. Czy mógł jej mieć za złe, że w takiej sytuacji, gdy za plecami mogą mieć mechaniczną kukiełkę, albo jej zdaniem, Demona, a przed sobą szalonego naukowca i maszynę STRAŻNIKA na jego usługach, że nawet teraz na tyle wyluzowana, żeby się z nim droczyć? Oczywiście, że mógł, nie był jednak hipokrytą. Sam starał się rozluźniać atmosferę w chwilach zagrożenia, to był jego system obronny. Zbyt często coś nam nie wychodzi właśnie wtedy, gdy za mocno się tym przejmujemy. W prawach Gehenny brzmiało to "Miej wyjebane, a będzie Ci dane".
Torch zdjął wreszcie obudowę panelu, przez chwilę przyglądał się kabelkom.
- Was jest dwoje, ja sam z małym dzieckiem. To nie ja powinienem dawać gwarancję - słyszeli odpowiedź Staina w trzeszczących głośnikach. - Zaprawdę,powiadam wam, kto nie słucha słów bożych na gniew jego i jego dzieci się słuszny naraża.

Gdzieś zza drzwi dało się słyszeć dziwny, dudniący dźwięk. Ale czy na pewno zza drzwi? Może im się przesłyszało? A może to jeden z nieskończonych dźwięków wydawanych przez stalowego kolosa, który świadczył tylko i wyłącznie o tym, że ten wciąż żyje? Może Stein stawia barykadę, a może przewrócił się, uciekając w panice, i przyrżnął głową w blaszane obudowy maszyn obliczeniowych?
Petrenko w końcu zdecydował, przeciął jeden kabel, połączył go z drugim, kontrolka nad drzwiami zmieniła kolor na zielony ogłaszając światu swoją gotowość do użycia.

Widząc to, oboje uzbroili się, jak tylko mogli, nóż, miotacz, karabela, kusza, wszystko pod ręką, naładowane, gotowe do przebicia oszalałego serca Steina. Carla nadal bawiła doktorka swoim głosem, licząc, żę to w połączeniu z nagłym wkroczeniem do pomieszczenia, pozwoli im zaskoczyć starca.
- No nie wiem, to nie my wysłaliśmy drona i robota żeby Cię zabić. Sam powiedziałeś, że popełniłeś błąd. Za piękne oczy i przepraszam ciężko coś kupić, jak mówił mój ojciec, więc wiesz... W ramach posmarowania mógłbyś coś dla nas zrobić.
- Robię. Cały czas robię! Daję wam wybór.

Wybór sposobu śmierci to żaden wybór.
Zabawne, że chcąc uratować życie, Oleg musiał je świadomie narażać. Chwile beztroskiego bezpieczeństwa były na Gehennie rzadkie, tak jak przeskakiwanie z jednych kłopotów w drugie. Im dłużej trwa takie ekstremum, tym większa szansa, że lada moment sytuacja się zmieni, prawda? Prawda??

Spojrzenie, ponownie, i ponownie porozumieli się bez słów.
Torch gwałtownie otworzył drzwi, aby zaskoczyć Staina.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 18-05-2014, 20:21   #229
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Jej wrzask wbija się wiertłami bólu w jego uszy, rezonuje w skroniach, atakuje mózg falami cudzej rozpaczy, zagłusza wszystko inne, odbiera otoczeniu głębię dźwięku. Holo-ekran komputera migocze, obraz zatraca płynność, rozpada się w piksele - zsynchronizowany z grafenowymi goglami atakuje oczy Jonasza stroboskopem zakłóceń.

Zatacza się, gdy mała suka na kilka chwil zamienia jego błędnik w spanikowaną ćmę. Opiera się ciężko o szklany cylinder, ale nawet on nie wydaje się stabilny. Wszystko wiruje, rozmywa się i przez moment nic nie jest pewne - nawet prawa fizyki.

- Gdzie jest Adam!? - wrzeszczy dziewczynka i wybieleniec z trudem przełyka żółć i mdłości.

Co to jest?
Co TO jest?

Bo człowiekiem nie jest na pewno.

To.
To coś.

Urodzone czy wyrzeźbione z DNA na obraz i podobieństwo? Transczłowiek czy postzwierzę? Twór próbówki czy spotworzenie, które wypełzło spoza horyzontu zdarzeń?

Co to jest?

Jak to zabić?

Czuje wilgoć spływającą po szyi - kolejne krople syn-hemu. Potrząsa głową, unosi gogle, mruży obolałe oczy.

Co to jest?

Jak to przeżyć?

Dorosła świadomość w niedorosłym ciele czy węzeł prymitywnych instynktów? Lolita dla ubogich, hard candy dla prymitywów, nieudana pułapka w formie słodkiego dzieciątka na niespełnione instynkty rodzicielskie?

Co to, kurwa, jest?

Jak to wykorzystać?

Ociera zdrową rękę płynącą z nosa krew, opuszcza ją powoli zatrzymując na wysokości bolącego żołądka. Otwiera spierzchnięte usta, żeby się odezwać i zaraz zamyka je ponownie. Jak z tym rozmawiać? Jaką percepcję może mieć to coś? Na jakim algorytmie oparte rozumowanie? Jak do tego dotrzeć? Jakiej nomenklatury użyć? Jak do tego mówić? Jak do dziecka? Jak do dorosłego? Jak do chorego na wściekliznę kundla? Nie wie. Nie wie. Niewieniewieniewi…

- Nie tutaj - odpowiada spotworzeniu Bass.

Skąd on bierze ten nienaturalny spokój? Haker zaciska wargi jeszcze mocniej i odrywa się z trudem, niechętnie niemal, od chłodnej tafli wzmacnianego szkła. Przelicza w głowie ciśnienie cieczy w cylindrze, siłę z jaką napiera na szkło i siłę swojego sonicznego gwizdka. Prawie widzi pęknięcia i odłamki szkła wbite w miękkie mięso.

Żywe czy martwe?

Wycofuje się powoli i ostrożnie. Słucha. Mruży oczy, w których jest jeszcze więcej bieli niż zwykle. Włosy opadają mu na ściągniętą znużeniem i bólem twarz. Chowa za sobą rękę, ustawia się tak, by spotworzenie nie widziało migającego holo-ekranu, by nic nie przyciągnęło do niego wzroku małego potworka.

Co to jest?
Kim jest Bass? Czego chce od Staina? Czego Stain chce od niego?

Dlaczego nie wpakuje jej kulki prosto między te jarzące się ślepia?

Tak łatwo znalazł wspólny język z tym czymś, z tą suką. Tak łatwo przyszło mu trafić w odpowiednią nutę, wybrać właściwy klucz. Tak łatwo, tak naturalnie.

- Znam cię - mówi do Sewarda spotworzenie. - Jesteś jego uczniem.

Przygląda się prostemu zamkowi grubych drzwi. Mógłby ich zamknąć w tym pomieszczeniu, mógłby zablokować zamek, żeby nie mogli wyjść, żeby zdechli tam z pragnienia, żeby zeżarli się nawzajem. Chciałby. Chciałby to zobaczyć. Chciałby to obserwować.

Nie. Nie tak.
Nie chodzi o chleb i igrzyska.
Chodzi o bezpieczeństwo i poczucie kontroli.

Tego chce. Tego pragnie.
Za tym tęskni.

- ...a jest tylko lalką której łatwo oderwać rękę, nogę lub wydłubać oko.

Rozmowa Bassa ze spotworzeniem przebiega jednocześnie w tle i na pierwszym planie. Odbywa się w centrum jego uwagi i jednocześnie gdzieś całkowicie na jej peryferiach.

Chciałby. Chciałby.

Zgrzyta zębami, przełyka ślinę. Jest zmęczony prymitywnymi groźbami. Połamię ci ręce. Wyrwę ci język. Oderwę ci rękę. Wydłubię ci oko. Jest nimi tak śmiertelnie znużony - tym stanem pogłębiającego się barbarzyństwa, w którym nie liczy się nic, co liczyło się w społeczeństwie informacyjnym. I tak bardzo wciąż się tego boi.

Więc nie postczłowiek.
Zwierzę widzące doskonałość w niezniszczalnej fizyczności.

I tak bardzo CHCIAŁBY.
CHCIAŁBYCHCIAŁBYCHCIAŁBYCHCIAŁBY CHCIAŁBY

Odciąć się od tego. Zyskać kontrolę, chwilę oddechu, przewagę.

Ale waha się, drżą mu palce tuż przy panelu sterującym, wzrok prześlizguje się pomiędzy lekarzem i spotworzeniem.

Potrzebuje Bassa. Wciąż. Mimo wszystko.

I jest ciekawy.

Jest ciekawy jak to wszystko się potoczy. Ma tyle pytań, które oczekują odpowiedzi. Jest tyle niewiadomych, które domagają się rozwiązania. To imperatyw, który nie ma nic wspólnego z etyką. To ta potrzeba, która jednocześnie uczyniła go doskonałym naukowcem i stała się przyczyną pobytu na Gehennie. Ten głód.
Odłączmy go od aparatury... ...on cierpi... …jest ciągle świadomy… stale...
Pamięta te wszystkie argumenty i jeszcze wiele innych. Pamięta także żywy, obrany z ciała mózg - Obiekt 50401, Francisa Williamsa lat 29. Pamięta aparaturę podtrzymującą go przy życiu i pobudzającą jego kolejne ośrodki. Pamięta kolejne chipy, bio- i techimplanty. Pamięta przesuwanie kolejnych granic. Pamięta także brzmienie swojego własnego głosu i przejrzyste odbicie swojej twarzy w laboratoryjnej szybie.
Nie. Jeszcze nie. Chcę zobaczyć co się stanie.
Cofa rękę. Odstępuje kolejne kilka kroków w tył.

Nie.
Jeszcze nie.
Chce zobaczyć co się stanie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 18-05-2014 o 22:09.
obce jest offline  
Stary 18-05-2014, 22:05   #230
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Stymulator bojowy potrafił czynić cuda, nawet wątłe ciało doktora pracowało teraz na najwyższych obrotach. Napędzany najwyższej klasy specyfikami organizm zaskakiwał niesamowitymi zdolnościami regeneracyjnymi, rana nagle się nie zrosła, nie zagoiła, tak to nie działało. Nie krwawił jednak jak zarzynane prosie, mógł dalej walczyć. Pozostał sam z Jonaszem, średnia doświadczenia bojowego nagle gwałtownie im zmalała, proporcjonalnie do szans przeżycia zresztą.

Stanęli naprzeciw potwora ukrytego pod powłoką małej dziewczynki. W migającym świetle czerwonych lamp alarmowych, z nienaturalnie błyszczącymi oczyma wyglądała przerażająco. Jej głos, miażdżący bębenki, przenikający przez ludzką czaszkę, paraliżujący, a przy tym spychający w otchłań rozpaczy, powodujący uczucie niespodziewanie silne i krótkotrwałe zarazem.

Minął moment nim ustąpiło ogłuszenie po drugim werbalnym ataku istoty. Seward potrzebował chwili by uciec przez przygniatającym uczuciem beznadziejnej rozpaczy i powrócić do racjonalnego myślenia.

- Nie tutaj - odparł dziwnie spokojnie Bass na wrzaski dziewczynki, wsparł się na dwóch rękach, w dłoni wciąż ściskał pistolet, który z nieprzyjemnym dźwiękiem przejechał po podłodze. Niesiony siłą stymulatora poderwał się w górę. Zerkał szybko raz w stronę dziewczynki, by następnie przerzucić się na Jonasza. - Zaraz może się tutaj zrobić gorąco - rzucił do Bladego.

Dopiero po kilku chwilach Blady pokiwał nieznacznie głową, usłyszał więc jego słowa. Był ranny, był też ostrożny, pewnie przerażony. Wycofywał się coraz dalej, umykał istocie, zwiększał dystans. Robił to powoli, z rozwagą planując swoje ruchy. Nie dać pretekstu do ataku, nie zwracać na siebie uwagi. Nie dać się też rozproszyć, krok za krokiem, spojrzenie wbite w dziewczynę. Wyczekujące. Błyszczące ślepia spoczęły na nich, istota syknęła gniewnie, niczym dzikie zwierzę.

- Kim jesssteście? - spytała - Gdzie jest mój ojciec?

Blady nie odezwał się, zamiast tego jedynie drobnym, krótkim gestem wskazał miejsce, z którego zniknął Stein. Bass tymczasem przesuwał się powoli by zasłonić istocie Jonasza. Był spokojny, zadziwiająco spokojny. Zdawało się, że krew opuszczająca jego ciało wcale go nie osłabiła, ale wręcz dodała mu sił i odwagi. Nie chodziło już tylko o bojowy stymulant, lecz o coś więcej. Jego umysł analizował. Rozpracowywał dziewczynkę i kreaturę, którą się stała. Nie musiał już udawać, nie musiał kryć się przed Jonaszem. Postać karalucha pozwoliła mu przetrwać na Gehennie, to jednak nie znaczy, że zawsze nim był. Nie bał się teraz, stał wyprostowany, wręcz pewny siebie.

W prawej dłoni czuł ciężar pistoletu, chłodny metal był przyjemny w dotyku. Lewą ręką przytrzymywał się za ranny bok, po palcach spływała mu krew. To tylko tak wygląda, nie jest źle, nie jest źle – myślał – żyje. Obaj żyjemy.

Powrócił do siebie sprzed lat, do czasów, kiedy o jego sile nie stanowiła broń. Istota mogła być potężna, niepojęta, lecz to nie dawało jej stu procentowanych szans na wygraną. Zakończył analizę.

- Jesteśmy wyznawcami, wiernymi nowego boga – odparł bez wahania, niczym utartą formułkę wygłaszaną już setki razy. Czy było to jedynie zmyśle kłamstwo czy też tak długo oczekiwana prawda? Jonasz musiał się nad tym teraz zastanawiać, być może tylko taka prawda by go usatysfakcjonowała. Kontynuował - Poszukujemy go tak jak ty, pomóż nam.

- Ty
– płonące niemalże spojrzenie uderzyło w Bassa niczym taran próbujący wbić się w jego duszę - Znam cię. Jesteś jego uczniem. Wiem, gdzie on jest. Pragnie uruchomić proces Odrodzenia. Zaprowadzę was. Chodźcie ze mną.

O obecności Bladego świadczył już tylko odgłos jego kroków. Seward był skupiony jednak na czymś innym, zaczął grę, którą musiał dobrze poprowadzić. Ścieżka słów musiała być wytyczona idealnie.

- Pozwól nam to ujrzeć - powiedział melodyjnym głosem pełnym zapału, odwrócił głową i skinął głową na Jonasza, a następnie spojrzał na dziewczynkę. Wykonał kilka pewnych kroków w jej stronę. - Ruszajmy.

- Ruszymy. Prosto do niego. - Dziewczynka również zaczęła się zbliżać. - On cię stworzył, wiesz. Jak mnie. Mówił mi o tym. Zawsze mi o tym mówił. A teraz, pozwól, że ja cię dotknę. Dotknę twojej duszy, twojej krwi. A potem dotknę tą udawaną doskonałość, która myśli że jest ponad ludzką powłokę, a jest tylko lalką której łatwo oderwać rękę, nogę lub wydłubać oko. - Wolno kroczyła w jego stronę.

- Bóg jest moją opoką - wyrecytował Bass, następnie wycelował okrwawiony palec w dziewczynkę. - On będzie mnie sprawdzał. Jego dotyk przyjmę. Nie przejmuj jego kompetencji, nie stawiaj się na równi z nim. Odstąp i pozwól mi go zobaczyć. On zadecyduje.

Zatrzymała się i uśmiechnęła, odpowiedź Sewarda musiała trafić w czuły punkt. Usta istoty rozwarły się, a ze środka wydobył się dziwny, czerwony dym. Czyżby właśnie natrafili na jedną z tych legendarnych istot, zwanych potocznie demonami? Jak daleko sięgała władza i aspiracje Steina jeśli potrafił igrać z naturą rzeczy nieznanych cywilizacji.

Słowa wylewające się z jej ust nie miały sensu, lecz nie przykładał do tego wagi. Była szalona tak jak i jej twórca. Nie mógł z nią walczyć, nie miał żadnych szans przekonać ją do swych racji. Musiał więc przejść na ten sam sposób rozumowania, poznać i zdublować jej myślenie, postrzegać jej oczami. Nie mógł być jeszcze pewny czy się udało.

- Idźcie za mną. Poprowadzę do ojca.

Seward nie zawahał się, pistolet trzymał w pogotowiu, lecz nie wyglądał jakby miał zamiar go użyć niesprowokowany. Tego chciał, spotkać się ze Steinem. Zaprzeczeniem wszelkiej moralności, ujrzeć na oczy tego diabła, który tak usilnie starał się zostać bogiem. Porzucającemu przysięgę Hipokratesa dla własnych, egoistycznych idei. Stanąć twarzą w twarz ze swoim nemezis.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172