Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2014, 12:49   #131
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Harper sforsował trzecią barierę. Jeszcze trzy i zdobędzie to, czego pragnie.

Nieprzytomna... bo przecież zbadana przez fachowca, więc z całą pewnością nie śpiąca... wypowiedziała przynajmniej jedno sensownie brzmiące zdanie! Olsen co prawda nie zrozumiał z bełkotu dziewczyny nic, jednak kwestii nie ulegało – mówiła o Harperze i jego planach. Mówiła z przekonaniem, i zdawało się z pełną świadomością tego, co się wokół nich wszystkich właśnie dzieje. Zgłupiał. Jak rzadko kiedy w życiu zbaraniał niezdolny nawet jakkolwiek zareagować .

Dzika kanonada broni wielebnego Johnstona i młodego Harrisa jaka właśnie w tej chwili rozdarła ciszę tego upiornego miejsca wyrwała go z osłupienia i przycisnęła do ziemi. Strzelali. A więc zapewne przynajmniej jeden z nich ujrzał cel. Kim był ten, w którego wymierzone były pociski Egon Olsen nie miał wątpliwości. W końcu wszyscy znaleźli się w tym przeklętym miejscu w tym samym celu. Harper. Człowiek nazywany Diabłem, który z prawdziwym diabłem musiał mieć jakiś tajny układ, bo szczęściem jakie mu dopisywało i wachlarzem iście diabelskich sztuczek, jakie wciąż wyciągał jak asy z rękawa można by obdarować nie jednego, ale i z tuzin ludzi.

Bankier, który dopiero co zdołał otrząsnąć się ze zdziwienia w jakie wprowadziły go słowa nieprzytomnej dziewczyny dostrzegł biegnącą w ich kierunku postać. Tlące się pakuły dawały więcej dymu niż światła, toteż niewiele widział. Mamiące, nienaturalne światło dwóch księżyców też oszukiwało wzrok. Jedyne czego był pewien, to że ktoś biegł. Wróg? Sprzymierzeniec? Czasu by to roztrząsać nie było tak czy inaczej. Ujął pewniej karabin w dłonie i przymierzył się do strzału. Dochodzące z kierunku zbliżającej się postaci syki bynajmniej nie nastrajały go pokojowo. Wszystko co od tej eskapady kojarzyć mu się będzie ze złem - wiedział to na pewno - musi posiadać łuski, wężowo się wić, a przynajmniej mieć rozwidlony język. Węże i wszystko im pochodne w zadziwiającym tempie wysuwały się na czołówkę tego, co obiecał sobie z całego serca tępić i nienawidzić.

Skupiony na rosnącej w oczach ciemnej sylwetce na końcu karabinowej lufy niemal przegapił co mówiła do niego lekarka.
- Mógłby pan ją nieść?... znajdźmy bezpieczną kryjówkę i przeczekajmy...
Miał do tej kobiety ogromny szacunek, a i poczucie wstydu za swoje wcześniejsze zachowanie nie opuściło go do końca. Mało tego, kiedy była obok przypominało o sobie czerwienieniem uszu, jednak zwłaszcza w zestawieniu z ostatnimi słowami wielebnego Johnstona jakie od niego usłyszał nim odszedł, słowa miss Reed zdumiały go. Oto kolejna spośród nich uparła się by za wszelką cenę ratować... diabli wiedzą kogo, podczas gdy ich samych została ledwie garstka!
Nim zdążył zaprotestować rozpoznał w zbliżającej się postaci Jimmy'ego Hawkesa. Odetchnął z ulgą i zdjął palec z języka spustowego broni, jednak zaraz na widok biegnącego rewolwerowca szarpnęła nim obawa. Coś musiało pójść nie tak. Tacy ludzie jak Hawkes z jadowitym uśmiechem pakują śmierci kulę za kulą w oczodoły, lecz jeśli podają tyły, to muszą mieć ku temu poważne powody. Wiedział że prędzej czy później je pozna. Na razie nie czas było marnować czasu. W szybko zmieniających się okolicznościach propozycja poszukania bezpieczniejszego miejsca bardzo mu się spodobała. Nawet za cenę kilku dodatkowych kilogramów. Bez zbędnych ceregieli poparł plan wdowy Reed krótkim OK, wręczył jej w dłonie swój karabin i dźwignął z ziemi nieprzytomną dziewczynę. Aż stęknął pod jej ciężarem. Bezwładna, zdawało się jakby ważyła przynajmniej tyle co dorosły facet. W sumie była o dobrą głowę wyższa od niego a sam nie był siłaczem, toteż gdy z niemałym wysiłkiem zarzucił ją sobie niczym worek ziemniaków na ramię stęknął tylko w stronę lekarki - Pani przodem – i uginając się pod niecodziennym ciężarem powlókł jej śladem zastanawiając się nad słowami niesionej dziewczyny, a konkretniej nad ich powodem. W tym że majaczyła jeszcze nie było nic złego, jednak z jakiego powodu, to już wiele mogło zmienić. A jeśli kibicowała Harperowi nawet będąc nieprzytomną? Obawa że na własnym grzbiecie taszczy właśnie swego najzacieklejszego nieprzyjaciela sprawiła że Egon Olsen poczuł się bardzo głupio.
 
Bogdan jest offline  
Stary 02-10-2014, 18:38   #132
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

PRICE, WIKEBAW

Brian zdołał chwycić rzucony pas. Palce kowboja zacisnęły się rozpaczliwie, kurczowo na tym kawałku wyprawionej skóry, który stanowił teraz granicę pomiędzy osunięciem się do rozpadliny, lub utrzymanie na powierzcni. Być może granicę pomiędzy życiem i śmiercią, bo przecież rozdarcie w ziemi prowadzić mogło aż do samych piekieł.

Przez chwilę Brian wisiał uczepiony pasa, a Price z wysiłkiem ciągnął go w swoją stronę zaciskając zęby i kląc pod nosem. Czoło rewolwerowca zalewał pot, piekący w miejscach drobnych zranień.
Kilka chwil i …

Kolejny wstrząs zaskoczył obu!

Podłoga pod ich stopami zapadła się nagle i bez ostrzeżenia. Z krzykiem runęli w dół, w ślad za karabinem zgubionym przez Wikebawa. A potem, wraz z kamieniami i gruzem, zsunęli się po jakimś spadzistym korytarzu lub tunelu prowadzącym gdzieś, pod pueblo.

Upadek, a potem bezładna jazda osuwiskiem, na szczęśćcie okazały się nie tak groźne, jak się obawiali.

Owszem. Obaj byli posiniaczeni i poturbowani, a Wikebaw pechowo uderzył się w chore kolano, tak że noga zesztywniała mu prawie całkowicie, ale żył. Price krwawił powierzchownie z rozcięcia na czole i obił sobie kość udową, ale poza tym też był cały.

Znajdowali się gdzieś, w podziemnej jaskini puebla. Kaszląc i przeklinając usiedli pośród rumowiska. Jedno spojrzenie na tunel, którym zjechali, i stało się oczywiste, że tą drogą nie mają szans wrócić na górę.



WIELEBNY, HARRIS

Obaj mężczyźni zaczęli strzelać. Z początku Wielebny otworzył ogień do tych węży, które wydały mu się najgroźniejsze lub najbliższe. Co prawda dwa księżyce na niebie i palące się kilka kroków dalej ognisko dawało trochę światła, lecz strzelanie do tak niedużych stworzeń nie było łatwe. Na szczęście, o ile można to było nazwać szczęściem, gadów była cała masa i zapewne w takiej plątaninie ciał, każdy pocisk trafiał w cel.

Harris przymierzył do węża, który przyciągnął jego uwagę, ale ciężko było wypatrzyć łeb naznaczony srebrzystą plamką. Oddał kilka strzałów, ale chociaż kule rozrywały łuskowate ciała, to jednak nie trafiały w ten konkretny łeb.

Harris wykrzyczał prośbę do Wielebnego, który szybko przyłączył się do próby upolowania plamiastego węża. W końcu wypatrzył białą plamkę w mroku i posłał pocisk w jej kierunku. Nieclenie! Jebediah poprawił, tym razem celnie i …

Syki ucichły. Całe pełznące w ich stronę plugastwo nagle … znikło. Poza jednym wężem. Wielkim grzechotnikiem - chyba największym jakiego obaj w życiu widzieli. Paskudną, długą bestią, która bardziej przypominała węża boa z odległych dżungli egzotycznych kontynentów, niż teksańskiego grzechotnika.

Z przedziurawionego kulą łba wypływała wolno ciemna, gęsta krew.

Ziemia pod ich nogami zadrżała ponownie. Tym razem jednak wstrząs nie był aż tak silny.


REED, HAWKES, OLSEN

- Tam są węże. Dziesiątki, jeśli nawet nie setki węży – ostrzegł Morte panią Reed i dźwigającego Lou Zephyr Olsena.

Z miejsca, gdzie zostawił Wielebnego i Harrisa słychać było charakterystyczną palbę rewolwerową. W jakiś dziwny sposób przypominała ona tą, którą słyszeli dużo wcześniej, nim przybiegła do nich ranna dziewczyna i ruszyli po Diabła. Lub w zasadzkę. Jeszcze przed tym, nim stracili dwóch kolejnych dobrych ludzi – Price’a i Wikebawa.

- Obejdziemy dom i zajdziemy Harpera z tyłu – wyjawiła swój plan lekarka.

- Nie da się – uprzedził ją Hawkes, który widział budynek z bliska. – Ten dom przylega do skały. Nie da się go obejść.

Strzały ucichły.

Ale Morte wiedział, że ich problemy jeszcze się nie skończyły. Czujnie lustrował okolicę podejrzewając, że fortel z wężami – jaką też diabelską sztuczką Harper go nie uczynił – był tylko sztuczką mającą odciągnąć ich uwagę od prawdziwego zagrożenia.

Dlatego to on pierwszy, a nie wdowa Reed czy przygarbiony pod ciężarem swojej „branki” pan Olsen, ujrzał jakąś przygarbioną, przyczajoną postać, która zbliżała się w ich kierunku od strony urwiska, starając ukryć pomiędzy skałami.

Co prawda rewolwerowiec zobaczył ją tylko przez chwilę, dosłownie katem oka, ale był pewien, że koś podkrada się do nich zza pleców.

Ziemia pod ich nogami znów zadrżała. Tym razem jednak niezbyt mocno, chociaż odczuwalnie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-10-2014 o 18:43. Powód: dodanie 1 zdania na końcu
Armiel jest offline  
Stary 04-10-2014, 16:12   #133
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wdowa Reed odczuła ulgę na widok pana Hawkesa, choć jego opowieść o kłębowisku węży sprawiła, że znowu podniosła mentalną gardę. Stało się jasne, że budynek nie ma tylnego wyjścia dlatego zatrzymali się w pół kroku wsłuchani w ciszę, bo kanonada z rewolwerów ucięła się niespodziewanie.
- No tak... Wiedziałam, że gdzieś to już słyszałam... Teraz to takie oczywiste - powiedziała lekarka niby do siebie. Podeszła do pana Olsena sprawdzając więzy krępujące nadgarstki rannej dziewczyny. Powoli zdjęła też skórzany pasek i mocno ścisnęła łydki ich więźnia.

- W mitologii greckiej harpie przedstawiano demony porywające dzieci i dusze, uosabiały także gwałtowne porywy wiatru. Hezjod nazywał harpie „pięknowłosymi” stworzeniami. Obraz harpii jako brzydkiej, uskrzydlonej kobiety-ptaka powstał dość późno, wskutek pomylenia tych stworzeń z syrenami. Homer natomiast pisał, że Harpia była matką dwóch koni Achillesa, które spłodził z nią bóg zachodniego wiatru. Zephyros, czasem nazywany... Zephyr. Myślę, że panna Lou nie ma w sobie nic ze słabej niewinnej istotki. Myślę, że to kryminalistka, która współpracuje z Diabłem.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-10-2014 o 16:14.
liliel jest offline  
Stary 04-10-2014, 19:29   #134
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Johnston&Harris

Jeb zaśmiał się chrapliwie. Przeczucie go nie myliło, wspólnie z wielebnym Jeremiaszem ubili plugawe stwory, eliminując kierującą nimi jednostkę. Szkoda że nie dało się tak rozgrywać wojen, o ileż mniej ofiar pochłonęłyby nasze ludzkie konflikty.
Ostrożnie, na lekko ugiętych nogach, tak by amortyzować potencjalne kolejne wstrząsy, Zbliżył się do padliny. Gęsta, jakby nieco zakrzepła krew sączyła się z truchła ogromnego węża. Harris schylił się, uniósł z ziemi spory kamyk i bez wysiłku cisnął nim prosto na łeb gada.
“Ty zmiażdżysz mu głowę, a on… nie zmiażdży ci pięty” pomyślał z zadowoleniem, luźno sięgając pamięcią do znajomości Pisma.
Wąż nie miał wcale ochoty na dalsze poruszenia, zmiażdżona głowa wcale nie pobudziła go do żadnego nadprzyrodzonego działania.
Sprawy magiczne warto teraz dać pod osąd duchownego.
- Co dalej, ojcze Jeremiaszu? Co dalej - wypowiedział z powagą, mając na myśli jakieś egzorcyzmy, modły, czy cokolwiek, oby znów nie pachniało zwykłą strzelaniną.

Wielki gadzi łeb padł martwy. Nie ruszał się, a mimo to Wielebny miał nadal obawy. Spojrzał lekko zaskoczony na Harrisa, który pytał go o radę.
-Paniczu, żebym to ja się znał na ezgorcyzmach czy innych dziwnych rzeczach, ale ze mnie tylko prosty sługa Boży - mówiąc to załadował ponownie swojego Colta -Co dalej...dwie drogi mamy. Wracamy do Hawkes’a i reszty, albo idziemy do przodu sami i szukamy tego skurwiela. Osobiście nie jestem za tym by się rozdzielać..więc wracajmy. Dorwiemy Harpera. Jak Bóg mi świadkiem Paniczu Harris, dorwiemy Harpera.. - w oczach mężczyzny można było dostrzec pewność siebie, graniczącą z fanatycznością.

Ciemno, zbyt ciemno. Słabe płomyki odległego ogniska nadawały tańczącego kształtu ledwie widocznym zarysom otoczenia. Wracali z Ojcem Johnstonem pełni zaniepokojenia. Harris w drodze przeładował swego wiernego Beaumont Adamsa, pięciu szybkich przyjaciół zamieszkało w swoich ciasnych norkach, by w gotowości oczekiwać na swe śmiertelne posłannictwo. Jebediah wiedział już, że nie wolno okazać słabości. Nie wiadomo czym jeszcze uraczy ich diabelski pomiot Harper. O ile pierwotnie chciał koniecznie mieć go zywego, by mieć szansę na zdobycie unikalnej wiedzy o tym magicznym zakątku do którego trafili, o tyle teraz, po spotkaniu z rojowiskiem udającym człowieka, postanowił odpuścić sobie zagadki zoologiczne i geograficzne. Magia to magia, a pismo mówi jasno, by nie dać żyć czarownicy. Czarownikowi więc tez nie ma co odpuszczać. To na pewno on, dziki i osławiony Diabeł, znalazł metody by zapanować nad mroczną sztuką. Porwał ich w jakieś nie leżące na ziemi miejsce, dysponuje nadludzkimi mocami, sztuką mroczną owładnął okolicznym wężowym plugastwem, a i te niestabilności sejsmiczne nie mają na pewno normalnego, logicznego wyjaśnienia.
Jeśli by wyeliminować pomysł o nienormalności Harpera, bo raczej szaleństwo nie mąci mu sprytu, trzeba jasno powiedzieć. Bandyta realizuje jakiś zabójczy, godny swego miana plan. Oni zaś z grupy mścicieli zostali zdegradowani do roli marionetek w przedstawieniu, którego scenariusza nie znają, w którym scenograf był mocno pijany, a reżyser ewidentnie ma za dużo złej woli. Ech, żeby choć wprowadzono jakieś tancereczki z wodewilu…
- Wielebny Jeremiaszu… cofam to co mówiłem na temat oszczędzania Harpera. Myślę, że naszą jedyną szansą jest szybkie pozbycie się tej kreatury. - przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej porozumieć się z pozostałymi i zaplanować skuteczną obławę na obiekt ich wspólnej nienawiści.
 
killinger jest offline  
Stary 04-10-2014, 22:50   #135
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Hawkes niewiele zrozumiał z pogaduszek panny Reed. Mitologia, Grecja, Harpia, Zephyr, Hezjod… słowa które nic nie znaczyły dla rewolwerowca. Jednakże skinął głową kobiecie. On również sądził, że panna Zephyr nie jest takim niewiniątkiem za jakie się podaje. Co jednak nie zmienia faktu, że uciekła od Harpera. Pewnie zobaczyła, że wpakowała się burdel większy niż się spodziewała… tak samo jak oni.
Kto mógł bowiem przewidzieć, że spojrzą na niebo z dwoma księżycami, no kto…?

Nagle, sylwetka "Morte" odruchowo spięła się w sobie. Zauważył bowiem, że ktoś próbuje się podkraść do nich. Nie wiedział kto, tylu ich towarzyszy zaginęło. To mógł być jeden z nich. To mógł być też „Dziki Diabeł”, albo kolejny wężostwór. Cholera wie.
-Mamy towarzystwo.- zakomunikował cicho, kuląc się i zaciskając dłonie na broni.- Nie wiadomo kto idzie, ale lepiej założyć że wróg. Starajcie się być blisko skał… murów i cicho… skulcie się.
Po czym uczynił tak jak sam im radził. Hawkes przyczaił i czekał szepcząc.- A nuż podkradnie się zbyt blisko nas i to my go zaskoczymy, a nie on nas.
Morte próbował przebić spojrzeniem ciemność, ale nie było łatwo. Chciał mieć na oku owego skradającego się do nich osobnika, by gdy zyska pewność co do jego tożsamości, zadecydować o jego życiu za pomocą spustu swego sztucera.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-10-2014, 13:23   #136
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kryminalistka. - A więc niebezpieczna.
Współpracuje z Diabłem. - A więc niebezpieczna.
Demon zdolny płodzić konie niecodziennym zrządzeniem okoliczności jadący akurat na ośle, i jak podpowiadała galopująca wyobraźnia jednym kłapnięciem szczęk potrafiący oddzielić durny ośli łeb od nie mniej głupiej reszty. - Krytycznie niebezpieczna.
Dodatkowo ciężka, niewiele ale wystarczająco zbyt, jak na wytrzymałość jego starych kolan.

Powodów aż dość by pozbyć się uciążliwego bagażu, którego nadludzkim wysiłkiem woli i obolałego kręgosłupa taszczeniem się trudził, zdecydowanie za długo i w dodatku wbrew własnym przekonaniom i ochocie. Toteż kiedy usłyszał ostrzegawcze syknięcie Hawkesa i słowa o tym że ktoś się skrada w ich kierunku bez skrępowania pozbył się ciężaru szanownej panny Bath, czy czort wie jak się zwała, z delikatnością należną wołowej półtuszy. Grzmotnęła aż miło. Tylko się kurz uniósł. Olsen nie miał sobie nic do zarzucenia. Przeciwnie, uważał że jeżeli cokolwiek mu się od kogokolwiek, wliczając w to i najbardziej zainteresowaną należy, to są to słowa jeśli nie wdzięczności, to na pewno podziękowania. O ranie jej głowy nawet nie pomyślał. Samemu ciśnienie mało nie rozrywało właśnie czaszki. Gdyby miał czas, z podziwem porozwodziłby się nad krzepą wielebnego Johnstona który przecież o wiele dłużej zajmował się transportowaniem ich wspólnej zagadki, a potem nie padł niemal zemdlały jak teraz on sam, lecz natychmiast poszedł walczyć. Gdyby miał czas...
Jednak czasu nie mieli. A już na pewno nie na pogaduchy. Próbującego ich podejść należało zaskoczyć. Wtopić się w ciemność. Wypatrzyć. Wyeliminować...

Tylko że....

...nagle spłynęło na niego olśnienie. Jeśli podchodzący ich Harper zastanie martwą ciszę – nie da się podejść! Ostrzeżony brakiem normalnego w tych okolicznościach rwetesu wycofa się. Stracą niepowtarzalną okazję! Musiał odzyskać swoje skradzione dolary. Musiał! Za wszelką cenę!

Pokładając całą nadzieję w strzeleckie umiejętności rewolwerowców i nie wdając się w szczegóły swojego, zdawał sobie z tego sprawę, wariackiego planu wysapał tylko z wysiłkiem do znajdującej się najbliżej miss Reed - Ukryjcie się... ja zostanę przy niej... - i pochylony nad przebierańcem, ściskając w spotniałej dłoni rewolwer drugą zmagał się z bezwładnym ciałem próbując naciągnąć je na siebie przynajmniej na tyle, by choć częściowo stanowiło osłonę od kuli tego, który krył się w ciemnościach. Nie silił się na zachowanie ciszy. W tym miejscu i tak każdy stukot kamienia o kamień odbijał się głuchym echem. Niby to szamocząc się z nieprzytomnym w próbie udzielenia mu pomocy z nieudawanym wysiłkiem dorzucił:

- Panie Zephyr... nic się panu nie stało? Wstawaj pan... nie czas na odpoczynek... panie Zephyr...

Nie rozglądał się, nie próbował wypatrzeć zagrożenia. Pewnie i tak by mu się nie udało a pragnął wyglądać naturalnie.
Ukryty za ciałem nieprzytomnej dziewczyny rewolwer ściskał w dłoni tylko po to, by samemu sobie dodać odwagi.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 06-10-2014 o 14:45. Powód: Taki tam szczególik, nie warty by o nim pisać.
Bogdan jest offline  
Stary 07-10-2014, 13:51   #137
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

GRUPA NA GÓRZE

Ziemia zatrzęsła się ponownie, tym razem znacznie silniej.

Niedobitki grupy pościgowej czekały na to, co wynurzy się z ciemności. Nie musieli czekać długo.

To wyprysło z mroku, niczym niewyraźny, rozmyty kształt. Prosto na linię ognia łowcy nagród. Morte rozpoznał w pędzącej, szkaradnej sylwetce zagrożenie i nie wahając się ani ułamka sekundy, nacisnął spust.

Huknął rozdzierający strzał, lecz trafiony napastnik ani myślał się zatrzymać. Pędził dalej. Prosto na Lou Zephyr i kucającego tuż obok niej Olsena.

Bankier zaskoczył sam siebie. Widząc przeraźliwy kształt wynurzający się z ciemności, tuż obok niego, zaczął strzelać z trzymanego w ręce rewolweru. Ściągał spust w zrodzonym z paniki szale, pakując kule – jedna po drugiej – w agresora, który zwalił się ciężko na ziemię nadal próbując dostać się do Lou. Wyciągając haczykowate, przypominające ptasie szpony paluchy w stronę nieprzytomnej dziewczyny.

Nie mieli czasu na tryumf, ani nawet na przyjrzenie się dobrze temu, co zabił Olsen. Żabowate stworzenie w jakiś zwierzęcy sposób zdawało się zlewać z panującym mrokiem i otaczającymi ich skałami.

Od strony rumowiska wspinały się kolejne bestie, którym najwyraźniej nie przeszkadzało osuwisko zawalone luźnymi kamieniami i pokruszonymi skałami. Ile ich było? Zważywszy na to, ile pocisków trzeba było władować w jednego, by w końcu raczył zdechnąć, było ich za dużo. Zdecydowanie za dużo.

Ludzie zgromadzeni na szczycie skalnej półki mieli teraz tylko kila wyborów. Mogli salwować się ucieczką do budynku na szczycie puebla, tego samego którego wyszedł „Harper”, który okazał się być splecionymi ze sobą wężami. Mogli wycofać się w głąb ruin Puebla licząc na to, że dziwaczne pokraki odpuszczą sobie pościg, lub że łatwiej będzie się przed nimi bronić w ciasnych komnatach zrujnowanego miasta Indian. Mogli próbować bronić pozycji zasypując wroga ołowiem, kiedy jeszcze wspinał się na górę.

Cokolwiek planowali zrobić, musieli działań niezwykle szybko, pod presją uciekającego czasu. Pamiętając o tym, że gdzieś tam, w ciemnościach czai się Harper szukający zapewne okazji by dobrać się im do skóry.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-10-2014, 10:50   #138
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Już od najmłodszych lat wpajano mu jednoznacznie, że niewiasty należy otaczać czcią, nadskakiwać im i chronić, a rycerska postawa na pewno zaowocuje korzyściami. Istotnie, młody i przystojny oficer zdobywał serca dam i nie do końca dam, praktycznie szturmem, bez konieczności przeprowadzania długiego oblężenia. Dopiero poznana po wojnie Josephine Horton, zmieniła coś w nim, w dodatku radykalnie. Okazywać począł swój szacunek już bezinteresownie, jako zrozumiałą formę towarzyską, nie jako rzecz wiodącą ku sekretom alkowy obiektów adoracji. Ustatkował się, niejako dorósł. Wkrótce po tym Jo została brutalnie zamordowana przez bandę Harpera.
Mimo to w sercu gentlemana nawet przez moment nie rozkwitła myśl o porzuceniu panny Zephyr. Dlatego też, kiedy wracając z Wielebnym Johnstonem natknęli się na walkę, po prostu podbiegł do mr Olsena, Przerzucił jedno ramię Lou przez swoją szyję, drugim obciążył bankiera.

- Na litość Miłościwego, bierzmy ją panie Olsen i próbujmy dobiec do Pueblo. Cosik mi się widzi, że tego właśnie strzegą wszelkie potworności tutaj zgromadzone. Uciekając w drugą stronę, damy im wygrać. - Nie czekając na odpowiedź i akceptację współtowarzysza, ruszył ku budowli, ciągnąc chcąc nie chcąc zaskoczonego starszego mężczyznę.

- Pani Reed, proszę zebrać nasze rzeczy, Może już nie będzie okazji tu wrócić. Panie Hawkes, jeśli łaska, osłaniaj nas pan, ustaw pan proszę szyk odpowiedni i ruszmy do Pueblo. Wiem, że to dla nas najlepsze rozwiązanie. Tam kryje się mózg, który wszystkim kieruje. Mózg, który aż się prosi o kulkę. Wielebny Jeremiaszu, zawierz mi proszę, nie rozdzielajmy grupy i zacznijmy się przemieszczać ku budynkom.

Jeb czuł, że taki wybór jest słuszny. Wierzył, że ucieczka w drugim kierunku, ku skałom nic im nie da. Musieli wziąć byka za rogi, zmierzyć się z przeznaczeniem, a nie bronic się tylko rozpaczliwie, zdani na kolejne zasadzki sług Diabła. Harris zrozumiał, że ręka złośliwego przestępcy musi tym kierować. Wyzwolił on moce, których nie da się pojąć, ale da się jakoś kontrolować. Wszelkie ataki, czy to przy pomocy piekielnych stworów, czy poprzez wstrząśnienia gruntu, miały na celu ich od czegoś odpędzić, odwieść od jakichś działań. Harper nie był tu przypadkowo. Miał swój cel, miał swoje powody by się tu zjawić. Umówił schadzkę z inna rozbójniczką, nie po to by obżerać się żeberkami i chlać piwo, lecz by wspólnie dokonać czegoś, o czym na razie jeszcze Jebediah nie miał pojęcia. Niezależnie co to za ohydny plan, ich rolą jest powstrzymać jego realizację. Najlepiej powiązać to z osobistą zemstą, tak więc los Diabła jest przesądzony.

Z ciemności od strony pueblo popłynął cichy śmiech. Josephine chyba się ucieszyła z jego decyzji. Harris kątem oka zerknął na Olsena, ten śmiechu na pewno nie dosłyszał.

Więc to tylko moja wyobraźnia, nic więcej. Mimo wszystko dobrze wiedzieć, że kochana Jo popiera mój pomysł wyboru kierunku, ot co.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 08-10-2014, 13:18   #139
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
To, że zabił to.... coś należało zapisać do spisu najnieprawdopodobniejszych wypadków w dziejach świata. Ciało zareagowało impulsywnie. Akcja zagrożenia życia pociągnęła reakcję rozpaczliwej próby jego obrony. Próby zakończonej sukcesem, fakt, ale faktem było również to, że przynajmniej dwie ostatnie kule posłał bankier w stwora?... zwierzę – wolał myśleć że to jednak było zwierzę – z całą mocą zaciśniętymi ze strachu powiekami. Strzelał jak szalony do chwili gdy iglica kolejny raz trzasnęła głucho. Strzelał choć mierzył w ledwo widoczny rozmazany ciemny kształt na tle mroku. Nie był nawet pewien czy to jego kule zatrzymały... bestię, czy to właśnie pokładane w umiejętności strzeleckie pozostałych nadzieje przyniosły spodziewane rezultaty.

Liczyło się tylko to, że to on żył, a żabopyskie monstrum... zwierzę leżało martwe.

Było mu z tym dobrze. Psychicznie. Bo fizycznie początkowo uderzenie adrenaliny wprawdzie sprawiło że zrobiło mu się ciepło, nawet gorąco, ale zaraz po tym fala emocji niemal go nie udusiła. Serce jak pędzący parowóz tłoczyło krew dla której tętnice nagle zdały się zbyt mało pojemne. Szum w uszach spowodował że zupełnie niczego nie zrozumiał z tego o czym mówił? - zdawało się że krzyczał mu do ucha - młody Harris. Pueblo? Nonsens! Przecież dopiero co z niego wyszli, a poza kilkoma zmurszałymi trupami nie napotkali tam nic. Potworności strzegące pueblo? Jeśli nawet, to po co gnać na łebna szyję wprost w gniazdo os? Nie znalazł cienia logiki w tym co usłyszał od młodzieńca. Dodatkowo to jego święte przekonanie. Gdzie nabrał tej pewności? Żadne ze słów młodego Harrisa nie pasowało do pozostałych.

Oszołomiony i ledwo tłumiący odruchy wymiotne Olsen zaskoczony nagłym obrotem spraw co prawda początkowo dał się powieść kilka kroków w kierunku pueblo, lecz zaraz zgiął się w pół i całkowicie wbrew sobie ale i z niewypowiedzianą ulgą zwrócił mizerne resztki ostatniego posiłku wprost na własne buty. Bezwładne, dodatkowo spętane ciało miss Bath - Harpii obwisło na ramieniu młodzieńca, co w niewielkim tylko stopniu zwolniło jego tempo marszu. Olsen był dobrą głowę niższy od nich obojga. Nogi też miał krótsze, a co za tym idzie puki nie puścił ramienia dziewczyny wszyscy troje bardziej przypominali rozkołysany pochód pijanych marynarzy po długim rejsie niż sprawnych ratowników niosących pomoc poszkodowanej.
- Niech pan się nie zatrzymuje. – stęknął do Harrisa z wysiłkiem łykając gorzką ślinę – Będę tuż za panem...
Miał taką nadzieję, w każdym razie w tej chwili takie postanowienie, bo przez myśl przebiegło mu w tym momencie wspomnienie pazurzastej łapy ...zwierza, które umierając wciąż próbowało sięgnąć... właśnie. Olsen nabierał całkowitej pewności że nie na jego śmierci zależało napastnikowi, ale na śmierci właśnie Zephyra. Nie wiedział skąd, ale z każdym krokiem Harrisa nabierał pewności że gdziekolwiek by się nie udali, byleby z panną zagadką, i tak wciąż będą stale narażeni na kolejne ataki. To ona była dla nich największym niebezpieczeństwem. To z jej pojawieniem się zaczęły się kłopoty tej nocy...

Czasu by podzielić się własnymi obawami nie było a i tak pewnie nikt by mu nie uwierzył, ale mimo wszystko poczuł ogromną ulgę że znalazł się o te przynajmniej kilka kroków dalej od niej. Uwolniony od niechcianego ciężaru, mając wolne, choć wciąż roztrzęsione ręce przypomniał sobie o komorach rewolweru wciąż pełnych pustych łusek. Sięgnął do ładownicy przy pasie i zaczął uzupełniać amunicję. Szło mu niezgrabnie, ale przecież nie był żołnierzem. Nie był rewolwerowcem, tym bardziej bandytą obytym z bronią. Był, kurwa jego mać, bankierem na środku przeklętej pustyni po której w świetle dwóch księżyców biegały żądne krwi zwierzęta o których istnieniu nikt ze znanych mu ludzi nie miał bladego pojęcia!
Bał się że zwariuje. Że za moment wychynie z ciemności kolejny żabopyski stwór, a on zwyczajnie ucieknie. Gdziekolwiek, do puebla, w zawalisko na skalną półkę, byle przed siebie, byle dalej od tego koszmaru.
 
Bogdan jest offline  
Stary 08-10-2014, 14:17   #140
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie. Niech każdy bada własne postępowanie, a wtedy powód do chluby znajdzie tylko w sobie samym, a nie w zestawieniu siebie z drugim. Każdy bowiem poniesie własny ciężar

“Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi” - tak rzecze stare porzekadło, które w przypadku Wielebnego miało dużo prawdy w sobie. Jeremiaha strzelał celnie i szybko, co mogło nie jednego młodzieniaszka zaskoczyć. Sam rewolwerowiec miał już swoje lata, a mimo to oko miał bystre, a rękę pewną. Mimo to pot spływał mu po czole, coraz bardziej obficie a jego oddech przypominał sapanie jakiegoś zwierza. Był już zmęczony, a usta robiły mu się coraz bardziej spierzchnięte.

Kolejne bestie zbliżały się od strony rumowiska. Było ich za dużo, i nawet Wielebny rozumiał, że walka doprowadzi ich do nieuchronnego końca. Byli po uszy w gównie, a ten skurwiel Harper zapewne obserwował ich z bezpiecznej odległości, i śmiał się. Dróg wyjścia nie było wiele, więc wzrok swój Johnston skierował na Panicza. Po wzroku wiedział, że ten ma już jakiś plan, który po chwili zakomunikował na głos. Przytaknięcie ze strony Wielebnego, musiało starczyć za potwierdzenie, bowiem ten już nie miał nawet ochoty głosić żadnych kazań na głos. Pył osadził się na jego ubraniu, tak że, niegdyś schludny, trzyczęściowy garnitur nie dość że był podziurawiony, od upadków, to jeszcze pokryty był cały kurzem.

Widząc że, Harris i Olsen będą nieśli Pannę Zephyr, postanowił iść jako jeden z ostatnich. Łowca stał się zwierzyną. Nie podobało mu się to. Przez lata ścigał morderców, bandytów i nigdy, nikomu nie udało się postawić go w takiej sytuacji. Harper był pierwszy. Ta komplikacja sprawiła, że zaczął darzyć złoczyńcę coraz większym respektem i szacunkiem. Z tym jednak w parze szła, chęć udowodnienia że jest lepszy od niego. Wyzwanie. Ta myśl zaczęła go napędzać. Uczucie rozpaliło w nim wolę przetrwania. Zaczął odnajdywać siły w sobie, by on i reszta dotarli w bezpieczne miejsce. A wtedy zwierzyna znów stanie się łowcą. Uśmiech szeroki pojawił się na zmęczonej twarzy, a oczy dziwnie błysnęły w mroku nocy.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172