Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2008, 19:24   #61
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Otworzywszy oczy wciąż widział ciemność. Poruszył ręką i pomachał nią kilka razy przed oczami by upewnić się, że nie jest sparaliżowany. Ból w plecach i czaszce mógł oznaczać wszystko. Spojrzał w górę prosto na otwór, z którego biła jasna poświata. Tak to już bywało, że przy dobrym planie zawsze musi nawalić ktoś z zewnątrz. W tym przypadku zawalił architekt, który zaprojektował ten magazyn, i budowniczy, którzy najwyraźniej nieszczególnie zadbali o owoc swej pracy. Wejście po starej drabinie, wyrwanie zardzewiałych prętów, wybicie szyby i usunięcie kawałków szkła patykiem poszło doskonale. Dostrzegł nawet Yseult wychodzącą ze szpitala w towarzystwie jakiegoś dziecka. Początkowo sądził, że to Selene. Po przyjrzeniu się uznał, że to ktoś inny, kogo nigdy w życiu nie spotkał. Pomachał do Yseult, choć wątpił żeby zdołała to zauważyć. Wślizgnięcie się przez okno też przyszło bez problemów. Może z wyjątkiem rozcięcia sobie dłoni przy tej czynności. Było to tylko powierzchowne zadrapanie, które przedstawiało białą linię z gdzieniegdzie odstającymi niewielkimi kawałkami skóry. Przylizał to zadrapanie i w tym momencie rozległ się podejrzany hałas zwiastujący utratę gruntu spod nóg. Nim się obejrzał leżał już poziom niżej z wielkim bólem pleców i głowy. Miał szczęście, że nie stracił całkiem przytomności i tylko skończyło się na zamroczeniu.

Zdał sobie sprawę, że leży już pól minuty nie mając najmniejszej ochoty by się podnieść. Gotów był zasnąć na tak twardym podłożu i w tak nieprzyjemnej sytuacji. Zapewne dostarczyłby, Johnowi, co nieco rozrywki. Nie mógł mu jednak dać tej satysfakcji. Z bólem wstał na równe nogi. Przypominało mu to wstawanie do szkoły. Nie miałeś ochoty, ale po prostu musiałeś wstać i zrobić swoje. Z podłogi podniósł latarkę, która stała się jego jedyną bronią przeciwko wszechobecnej ciemności. Po przesunięciu przełącznika snop światła padł na ścianę tworząc na nim jasny okrąg. Zwiedzanie zrujnowanego magazynu, w którym produkowano narkotyki nie było ani trochę zabawne. Po raz kolejny ogarnęło go przeczucie brania udziału w jakimś horrorze. Dostrzegł też rozłożone stare gazety z licznymi artykułami dotyczących spraw, które ludzi obchodzą obecnie tyle, co skład chemiczny herbaty. Dalej ujrzał niewyraźny napis na ścianie głoszący: Tylko dla pracowników. Jako, że żadnego pracownika nie było w okolicy tak samo jak żadnego właściciela to ostrzeżenie mógł zignorować bez żadnych konsekwencji.

Znalazł drzwi prowadzące do dalszych pomieszczeń, ale wpierw zdecydował się na znalezienie jakiegoś wyjścia i jednocześnie wejścia dla Johna i Yseult. Wtedy właśnie zarejestrował bliżej niezidentyfikowany dźwięk dochodzący z pobliża. Dźwięk dochodził za sporych wrót prowadzących zapewne na zewnątrz. Próbował je otworzyć, ale nie udało mu się tego uczynić. Snop światła z latarki padł na przerdzewiałą kłódkę i łańcuch skutecznie utrudniający wyjście na zewnątrz. W dźwięku tym rozpoznam głos Sainta. Był na tyle przytłumiony, że prawie nie docierał do jego uszu, ale najprawdopodobniej krzyczał. Być może posprzeczał się z Yseult w sprawie swoich podejrzanych strupów na rękach albo też wpadł w jakieś tarapaty. Odbezpieczył Colta i wycelował nim prosto w przerdzewiałą kłódkę. W ostatniej chwili rozmyślił się dochodząc do wniosku, ze nie ma sensu marnować amunicji na takie błahostki. Snop światła padł na leżącą w pobliżu metalową rurkę. Frank podniósł ją i zamachnął się celując w kłódkę. Po dwóch silnych ciosach przerdzewiała kłódka upadła z brzękiem na podłogę. Teraz nic nie przeszkadzało mu w otwarciu wrót i wydostaniu się na zewnątrz. Jasność panująca na zewnątrz początkowo oślepiła go po krótkotrwałym pobycie w ciemnościach. Bolącymi oczyma wpatrywał się w dal czekając na rozkurczenie się gałek ocznych. Dopiero wtedy oczy przestały go boleć i dostrzegł stojących przed magazynem Johna i Yseult. Towarzyszem Yseult okazała się mała dziewczynka. Niestety, dołączył do nich jeszcze jeden towarzysz, którym była tajemnicza osoba powoli sunąca ku nim uzbrojona jedynie w pałkę. Nie zwlekając ani sekundy dłużej Frank odrzucił metalową rurkę i błyskawicznie dobył odbezpieczonego zawczasu Colta. W tę postać celował już John, ale po jego niemrawej minie Frank poznał, że coś było nie w porządku. Wycelował prosto w postać licząc na to, że zatrzyma się.
- Nie ruszaj się! Odrzuć broń daleko od siebie i podnieś ręce wysoko do góry tak żebym je widział!
Jeśli postać się nie zatrzyma gotów był postrzelić ją w nogę, a jeśli to nie pomoże pozostanie już tylko strzał w głowę. Jednak to była możliwość tylko w najgorszej sytuacji.
 
wojto16 jest offline  
Stary 22-08-2008, 18:48   #62
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- Wiesz – Tanja zwróciła się do Marii – męczysz mnie. Wiem, że na pewno jesteś biedna i miła i kochasz Axela i chcesz dobrze i na pewno nie chciałaś mnie zabić, a przewożenie działka plazmowego to szlachetne zajęcie, ale nie pieprz już tak przy mnie. Bo następnym razem zwymiotuję.
- Zresztą jak już powiedziałam nie reprezentuję żadnych rebeliantów. Niektórzy chcą działko oddać, żeby można było wymordować jeszcze więcej Berlińczyków, bo to przecież źli ludzie, zamiana połowy miasta w zombi to za mało, ja proponuję działko rozebrać i sprzedać, koniecznie każdą część komuś innemu.
- Jeśli tego nie zrobicie, ja się odłączam. Przykro mi, ale nie zadaję się z przemytnikami broni i masowymi mordercami.
Nie zapadło żadne milczenie, bo nadciągnął partyzant z obcym.
- No i proszę, pierwszy potencjalny klient – Tanja mrugnęła do Marii – Co ty na to słoneczko?
 
Hellian jest offline  
Stary 24-08-2008, 14:32   #63
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kloss, Hans Kloss

To wszystko szło w złą stronę. Z nijaką miną popatrzył najpierw na Marię, potem na Tanję. Znał trochę kobiety, ale ich jakaś jątrząca się zawiść, nienawiść czy cokolwiek, nawet bardzo malutkiego, nie pozwalało na kompromis nawet w chwili zagrożenia życia. Oczywiście ze standardową formułką "nie bo nie". To na prawdę bywało irytujące w takich jak ta sytuacjach. Dalsze próby pogodzenia kobiet pewnie były z góry skazane na niepowodzenie. O ile Marię jeszcze jakoś pewnie mógł kontrolować, o tyle Tanji nie i nawet nie chciał. Była to na tyle dorosła kobieta, by mieć świadomość swoich słów i czynów. Niestety nie gadała zbyt rozsądnie w tej chwili i Axel musiał zareagować. Odezwał się łagodnie, spokojnie, nie podnosząc głosu.

-Spokojnie Tanju. Nie możemy sprzedać lub zniszczyć tej broni, bo zostaniemy na tym świecie absolutnie sami. Kombinat na pewno wie o transporcie, gdy nie zostanie dostarczony to już możemy zapomnieć o powrocie do Neoberlina, o reszcie nie wspominając. Co nie znaczy, że nie możemy zrobić nic.
Więcej dodać za bardzo nie mógł, przerwały mu jakieś hałasy a potem obwieś wchodzący do pomieszczenia, w którym się znajdowali. Heintz cmoknął i spojrzał wymownie na pilnującego wejścia partyzanta.
-Co z ciebie za żołnierz, który wpuszcza obcego i nawet nie ostrzega swoich?
Z niezadowoleniem dowódcy pokręcił głową i wstał, spoglądając na oberwańca.
-O, to już czyjeś? Wybacz, byliśmy tu jakiś czas temu i nikt o wynajem nie pytał. Nasz błąd.
Uśmiechnął się, podchodząc do broni plazmowej i biorąc ją do rąk. Znał podobnych - gdyby chcieli to już by ich zabili, albo przynajmniej próbowali. Ci chcieli rozmawiać, dobrze. Wieloletnie kontakty ze światkiem podziemia Neoberlina teraz na pewno się przydadzą.
-Jestem Kloss, Hans Kloss. Współpracujemy z Kombinatem, aczkolwiek... niezbyt ściśle. Jaka jest wasza cena za wynajem jednego budynku?
Wciąż się lekko uśmiechając podszedł bliżej człowieka. Broń trzymał opuszczoną, nie chciał rzucać gróźb, bo były jak płachta na byka. Najlepiej działały te nie bezpośrednie.
-O ile oczywiście pan Lichtenschweiger chciałby podjąć taką naszą małą współpracę. Jestem pewien, że cenicie swoją prywatność, prawda? Moja oferta jest prosta - nasza pomoc, w zamian za waszą pomoc. Ja osobiście mogę zapewnić wam znacznie lepszą hm, prywatność właśnie. Bo o szpiegach z Kombinatu i tym, że wszystkie wasze hasła są znane, to pewnie wiecie? Mamy również lekarza i fizyka.
Podniósł broń, teoretycznie prezentując ją posłańcowi. Lufa była niepokojąco blisko od wycelowania w stronę tego człowieka.
-To jakiś nowy model zabawki. ponoć wystarczy przekręcić pokrętło i nacisnąć spust by stopiła się cała okolica. Niezłe nie? Jak widzisz mamy możliwości i technologię. Co macie Wy, oczywiście prócz skromnego wynajęcia tego szpitala na jakiś czas? Chętnie bym podyskutował o tym z panem Lichtenschweiger-em, bo co mam gadać tylko do posłańca? A może nie jest tym za kogo się podaje?
Axel uśmiechnął się niemal słodko. Wewnętrznie trząsł się nieco, stawiając sprawę otwarcie i w dość niebezpieczny sposób. Ale jeśli nie będą mieli ich po swojej stronie, to cała robota we Frankfurcie znacznie się skomplikuje. Zwłaszcza, jak zaczną zaraz strzelać. Obietnica korzystnej współpracy wraz z lekką groźbą, powinno odnieść jakiś skutek. Gorzej było, że założył, że niezbyt cieszą się z obecności Kombinatu we Frankfurcie. Jak było inaczej... cóż, z jednej strony chętnie by wypróbował czy ta broń plazmowa faktycznie działa.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-08-2008, 12:06   #64
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Latający pies
Od strony Neoberlina leciał pies.
Nikt nie wie, co się dzieje w Neoberlinie; nikt nie wie, co tak naprawdę mogło się tam stać, skoro z niebios rodzą się latające psy. Wzmagał się zimny wiatr – dobrze, latające psy lubią, gdy nie muszą machać swoimi błoniastymi skrzydłami.
Latający pies nie wygląda jakoś nieszczególnie, poza oczywistym faktem, że znajduje się w powietrzu, zamiast dreptać na ziemi. Ten, który nadleciał od strony Neoberlina, miał wygląd pulchnego, przysadzistego pitbulla, dobrze odżywionego; jeden kieł wyłaził mu na dolną wargę, drugie oko nieco kaprawe, błędnie patrzyło na sunący pod jego łapami krajobraz.
Powiedziano, że nie wyglądają nieszczególnie – jest to częściowa prawda. Błoniaste skrzydła, na których przemierzają przestworza, wyrastają z okolic żeber, żebra zaś są o wiele większe i o wiele szerzej rozstawione niż u normalnych psów-nielotów. Prawdę powiedziawszy, rozstaw żeber jest tak duży, że ten, kto ma szczęście zobaczyć na niebie latającego psa, a rzadko kto ma takie szczęście, może zobaczyć przez cienką skórę latającego psa jelita, żołądek, bijące serce i resztę wnętrzności; z tego dopiero wychodzą skrzydła – wielkie, błoniaste. Pod pewnym względem latający pies przypomina dla niewprawnego oka przerośniętego nietoperza.
Jednak latające psy z rzadka machają swoimi wielgachnymi skrzydłami; zdają się szybować, zawsze szybować, obojętnie, czy jest wiatr, czy powietrze stoi nieruchomo.
Jak już jednak powiedziano, latające psy są szczęśliwe, gdy wieje wiatr – zimny wiatr.
Mógłbym spekulować, dlaczego na ich dzikich pyskach pojawia się coś, jakby – cień uśmiechu, grymas jakiś.
Nieodłącznym towarzyszem latających psów jest wszechobecna cisza, która ich otacza. Cisza, cisza – śmiertelna cisza, cisza ostateczna, ma ona w sobie coś z próżni kosmosu.
Latające psy są aspektem – niejako pochodną, czymś, co w naturalny sposób wykwita, tak jak mech, który swojego czasu widziała Tanja Hahn – coś, co zawsze jest, gdy w pobliżu są portale, obojętnie, dokąd prowadzą, czy do odległego świata Externus, czy też do jakiejkolwiek innej rzeczywistości.
Latające psy można nazwać pewnego rodzaju zagięciem rzeczywistości – jej skrzywieniem lub wypaczeniem. Ten fenomen można odnieść do semi-halucynacji zbiorowej, przy czym ta halucynacja bardziej przypomina niższe popędy ludzkie, biorące swe źródło we freudowskim id, zjawisko niewątpliwie ma coś wspólnego z koszmarami sennymi; jest bardzo prawdopodobne, że faktycznie latający pies to coś innego, niż się widzi w rzeczywistości – być może jakaś forma energii, stwór z Externusa, et caetera – jednak umysł nie może w taki czy inny sposób zaakceptować tego tworu i wstawia psa z błoniastymi skrzydłami.
Należy podkreślić, że naprawdę rzadko kto widzi latającego psa. Wielu ludzi byłoby po prostu skłonnych przyznać, że widziało coś, jakiś kształt, ptaka pewnie, dziwną kulę powietrza, i temu podobne. Potwierdza to psychologiczne podłoże tego fenomenu.
Dla porównania można tu zaczerpnąć nieco z historii powszechnej: Kiedy w roku 1519 Hernan Cortez wylądował u wybrzeży Meksyku, po to, by wkrótce podbić Azteków, a przy okazji przeprowadzić rzeź na masową skalę, porównywalną z holocaustem, który wydarzył się niecałe pięćset lat później, zaobserwowano intrygującą anomalię: Indianie zwyczajnie nie zauważyli statków hiszpańskich; zrobili to dopiero wtedy, gdy im je wyraźnie pokazano. Mówi się, że przerosło to ich możliwości pojmowania.
Podobna sprawa – lub zgoła taka sama – jest z latającym psem.
Latający pies przeleciał więc nad bramą do Frankfurta – kogoś zdziwiła nagła cisza, wsłuchał się w cichy trzask palonego papierosa. Leciał wzdłóż August-Bebel Straße, potem przeleciał nad siecią trakcyjną, która już nie jest więcej siecią trakcyjną. Wleciał na Karl-Liebknecht Straße – spojrzał na jakiś zrujnowany szpital, który nazywał się kiedyś Schweigerkrankenhaus. Poleciał dalej, poszybował nad osiedlem, bo skręcił w lewo. Tu został gromko powitany oklaskami przez dzieci, a także koty i inne psy; dzieci rozumieją mowę zwierząt, więc zaczęły szczekać, podobnież koty, a psy z przyzwyczajenia. Kaprawe oko latającego psa ześlizgnęło się trochę na prawo, zerknął, odleciał dalej.
Zniknął gdzieś w powietrzu w okolicach kompleksu świątynnego.

* * *

# Schweigerkrankenhaus | 1
Coś jakby cień złości przemknął przez twarz Marii – chciało się powiedzieć, była to przez moment ta sama Maria Kleiner, którą Tanja spotkała w bunkrze – uśmiechnęła się, czy raczej obnażyła zęby w nie-uśmiechu, jakiś grymas złośliwości wstąpił na jej twarz zaledwie na sekundę. Nie odezwała się już w ogóle. Podobnie zignorowała uwagę Tanji o tym, żeby działko rozebrać; otworzyła nawet usta na ripostę – nie, nie powiedziała nic.
Nie mówiła też nic, gdy tamten wszedł, przedstawił się jako posłaniec – cisza, cisza, milczenie raczej od strony Marii Kleiner. Zgasła jakby – może i to była cała odpowiedź na „słoneczko” Tanji Hahn.
Ta milczała, tamten perorował. Przyjął odpowiedź Axela, a jego wodnisty głos wylał się z gardła i zalał uszy Heintza:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze – zamamlał. Teraz dopiero Axel zauważył, że brakuje mu lewego kła, jeden ząb miał ułamany. – A więc współpraca, panie Heintz? Chciałbym powiedzieć, że pan Lichtenschweiger bardzo cieszy się z takiego przebiegu rzeczy – recytował formułkę.
Wtem odwrócił się za siebie i ryknął na zewnątrz:
- A, mówiłem, że oni będą za!? Wypierdalać, myślicie, że jak idę, to zaraz na rozpieprz!? Wypierdalać mówię, no!
Wrzeszczał to do zbliżających się najemników – wrzasnął nadspodziewanie silnym głosem, choć piskliwym. Tamci, o dziwo, posłuchali tego skrzeku i, choć niechętnie, wycofali się w mrok uliczek po drugiej stronie.
- Pan wybaczy, proszę pana, rozumie pan, nasi chłopcy, tacy rozochoceni, wszystko chcieliby mieć już o, o! – zrobił gest ręką. – Na tacy, proszę pana. Na czym to... Acha! – wybuchnął radosnym śmiechem. – Współpraca, współpraca. Tutaj jest wizytówka pana Lichtenschweigera.
Podał ją – nie mówiła wiele, tak właściwie, to nie mówiła nic o tym, którego się miało spotkać – jak się okazało, data spotkania była wyznaczona na jutro, na godzinę ósmą wieczorem. Poza tym, na „wizytówce” nie było nic, ba, wyglądała ona na równo wyciętą karteczkę z jakiegoś notesu, bo pięknym, niebieskim długopisem napisano na bieli przecinanej czarną kratką.
O ile oczy posłańca wtedy miały w sobie coś cwaniackiego, teraz jarzyły się bezgraniczną dobrocią, o, chodźcie, panie, jak wam tam, nie wiem, ale przysięgam, kocham was tu wszystkich, możecie sobie być w tym szpitalu aż do usranej śmierci, ano, bądźcie sobie, miejscie sobie wygodnie, et caetera, i te pe, i te de.
Głos posłańca gulgotał nisko, nadal dziwnie wodnisto brzmiąc; skłonił głowę dobrą manierą, ba, jeszcze chwila, a ukłony by jeszcze składał – wycofywał się rakiem(sługa, służka uniżony!), zatopiony całkowicie w swojej paplaninie.
W tej pozycji przeszedł jeszcze kilkanaście metrów – dopiero potem Axel ujrzał, że w okolicach bramy szpitalnej wszedł w swoją naturalną, zgarbioną formę – wszystko skończyło się tak prędko, jak się zaczęło, epizod jakiś dziwny, nierzeczywisty jakby, jedynie pomięta kartka w ręku Axela przypominała o prawdziwości epizodu, bo w istocie, iluzja, iluzja, wpadła myśl do głowy.
Tak jak latający pies, który przeleciał ulicę dalej.

* * *

# Leidengeistlagerhaus

- Hm? Ach, ależ! Usiądź, usiądź, drogi gościu, usiądź.
Wziąłeś stołek, równo rzezany, typowy, praktyczny i ładny niemiecki Hocker, szurnęło o monochromatyczne kafelki, szur-szurr; tamten, co nazwał Cię gościem, skrzywił się nieco, mruknął do siebie: „Trza coś dać, żeby nie szurało, diabli wzięli...”
Los był krupierem. Krupierem zajadłym, zaciętym, krupierem zaiste krupierowatym, osiągającym szczyty i extremum w swojej krupierowatości – tasował Karty Losu, przebierał prędko pulchnymi dłoniami, niemal niezauważalnie palce migotały, tasując karteluszki.
Los był brzydki, to pewne; niewiadomo, dlaczego jest brzydki, ale spoglądając w jego niedogoloną mordę, stwierdzić można było, że brzydki. Oczy osadzone głęboko, oczu nie przykrywa nawet grzywka, łyse bydlę rozsiadłe na bujanym fotelu, no bo popatrz, podbródek podwójny, na klacie kwitną czarne, kręcone włoski, brzuszysko pokaźne, całość niknie zaś pod poliesterowym dresikiem.
Gust ma jednak dobry, bo kuchnia, w której siedzicie, pachnie szałwią, rumiankiem, koprem świeżo ściętym.
Los tymczasem krupieruje, od czasu pogląda na Ciebie spod oczu świńskich a przyjaznych, krupieruje a krupieruje paluchami, co kartofle przypominają; oto wyskakuje język z jego ust, oblizuje się, uch, świnia spasiona.
- No, no, nnno... Kogo tam dzisiaj rozsądzać trzeba? Hmm? Świat jakiś! Malak! Frank Malak, znam go! Pieprzony bastard.
Gdy mówi, jego dwa policzki, dwa podbródki trzesą się miarowo, jak przysłowiowa galareta, swoim własnym życiem żyjąc nieledwie.
- I kto? John Saint. A, ten mi nie podpadł. Może być. O! Yseult Stein. Cholerna pojebka. Kobieta, a więc ma piersi, dwie chyba, pewnie dwie, bo jak kobieta, to dwie mieć musi.
Urwał na chwilę – spojrzał na dwa swoje cyce upstrzone kręcielem włosów –
- Dwie, dwie... – mruknął.
Tymczasem zaczął rozkładać Karty Losu – coś z nich wyczytać musiał, bo zamaszystym gestem zaczął perorować, sytuację wykładając:
- No więc, jest tak – kłapnął, mlasnął. – Idzie na nich ten szmaciarz, Yseult omal dupy z nerwów czy złości nie rozerwało, Saint rady nie daje, a Malak... Malak to Werter! Odważny bohater, lufę swoją obnażył, celuje, celuje, ciekawe, czy... Tak jest, trafił wybornie, w kolano. Werter! Werterek mój! Werterunio!
No więc, imaginuj sobie – mówi do Ciebie – że on trafia, tamten pada, gryzie piach, dosłownie, a nie w metaforze. Coś tam pieprzy do siebie, piach wypluwa, dobrze, dobrze, poziomy piasku w ciele muszą zostać unormowane, pluje, Malak już odetchnał, Saint mu na kolanach dziękuje, stopy liże, he-he-he!
No, może nie dosłownie. Muszę coś Ci powiedzieć. Taka tajemnica – hu-hu-hu! – losowa. Saint jest gejem, oprócz tego, że lubi sobie kompocik w kable walić. Już, już prawie, a by dał Malakowi pięknego, mokrego buziaka.
Tymczasem mała dziewczynka, skryta dotychczas za Yseult – histeryzowała? Chyba histeryzowała, jak to kobieta. Nie wiem. Ja tylko rozsądzam.
Jeżeli chodzi o te względy, dobry człowieku – łypie świńskim okiem na Ciebie – to strzelanina chwilowo ustała, a w każdym razie tamten zamarł; szamotał się jeszcze przez chwilę, nie dziwię się mu, sam bym się szamotał, jakbym w kolano kulę dostał.

Tu pomasował pieszczotliwie swoje kolano.
- Idźmy więc dalej, bowiem moją rolą jest dopowiedzenie tego, co jeszcze dopowiedziane nie zostało. Ergo: Ktoś przedtem wspomniał o tym, że drzwi w magazynie Leid były otwarte. Ano, uważasz, Malak ich nie otworzył. To pewnie je teraz otworzy, o ile tamta da mu spokój.
Wchodząc, oto widzimy taki obraz:
Po prawej, całą prawą stronę zajmują żelazne żelazne szafki, nadgryzione dość przez ząb czasu, pordzewiałe drzwiczki, jedne zamknięte, jedne otwarte, jeszcze inne wyłamane, gdzieniegdzie te płaty żelaza leżą na ziemi, zmurszałe. Wszedłeś, widzisz – parę szczurów uciekło w dziury przed Tobą. Po lewej drzwi, zablokowane od zewnątrz. Na końcu pomieszczenia jest biurko, to jest zachowane we względnie dobrym stanie, znaczy pewnie, że mało kto na nim siedział albo pisał. Przy nim lampa, plastik pociemniał przez lata, lecz światło działa – pewnie lampę dał ktoś. Papierzyska na biurku; głównie zżółkłe faktury i pożyczki, transakcje. Jest jednak jedna kartka, świeża, bo dopiero co zżółkła, brzmi ona tak:

Lange, jeżeli znajdziesz tą wiadomość, może być tak, że pewnie już nie żyję.
Zostawiam to tutaj, bo wiem, że w ten sposób nie znajdzie tego nikt poza Tobą.
Możesz wziąć tą kryjówkę, mam dość pieprzonych spisków rebeliantów.
Bark przestał wzbudzać zaufanie, może jest nawet jednym z Nich. Czemu inaczej wysyłałby nas do tego miasta? Dürer nie żyje, widziałem, jak umierał. Jednak nie jest mi go żal. Może i dobrze, jak jeden z nas zginął, to będą nas mniej szukać.
Jest coś, co nie daje mi spokoju. Rebelianci wysłali nas do Frankfurta już wieki temu, wtedy, kiedy nikomu w głowach nie powstałoby, że Kombinat może zająć Frankfurt. Skąd oni to wszystko wiedzieli? Skąd wiedzieli o agentach Kombinatu, którzy przybyli do miasta dopiero miesiąc później?
To jest teraz najważniejsze pytanie. Zerwałem wszelkie kontakty z rebeliantami i wszcząłem dochodzenie na własną rekę. Resztę materiałów znajdziesz w mojej teczce. Nie mogę Ci powiedzieć, dokąd idę, ale sam pewnie mnie znajdziesz w swoim czasie.
O, a tak przy okazji. Słyszałem że ten sukinsyn szuka ludzi kompetentnych do tego, by nas szukać. Jego ruchy to paranoja. On sam tego nie zaplanował. Teraz jestem prawie pewien, że jest Ich pionkiem.


* * *

# Schweigerkrankenhaus | 2
Maria patrzyła na Tanję jeszcze przez parę chwil; zaraz później westchnęła, dała znak Axelowi, i wyszła w drzwi, zostawiając działko z resztą. Wyglądała, jakby chwilowo przestało jej zależeć na czymkolwiek. Minęła mechanika, to jest Helgę, która weszła do pomieszczenia razem z Selene.
- Byli tu, prawda? – zagadnęła Selene. – Wiem, że tu byli, widziałam ich przez okno.
Wyrzekła, po czym usiadła. Partyzanci rozeszli się do swoich stanowisk, jeden z nich zostawił radio, co miał już pewnie zrobić dawno.
- Co teraz? – zapytała Helga Stieffenhauer, spoglądając na laptop Axela. – Rozmawiałam z jednym z nich, powiedział, że kotłownia będzie naprawiona jeszcze dziś wieczór, pożyczyłam mu spawarkę i takie tam... Chyba się zna na tym... Wreszcie będzie można się okąpać pod ciepłą wodą, cholera, wolę te prysznice stąd niż te z bunkra.
- Prysznice? – zapytała Selene. – Aa, no tak. Była tam jakaś dziewczynka, taka jak ja, ale zaraz potem uciekła. Szkoda, chciałam się z nią pobawić.
- Pobawić... – mruknęła Helga i zapatrzyła się w zardzewiałą kratę; nie było tajemnicą, o czym myślała, bo mruczała od czasu do czasu do siebie w tym zamyśleniu: - Khurrww... Po ssoo? Po ssoo wysssłał na missję małą dziewczynkę? Barrk...
- Co tam mruczysz, siostrzyczko? – Selene uniosła brwi.
- Aaa tam. Nic, nic. Nieważne. Mówisz, dziewczynka? Co to była za jedna, Selene?
- Taka jak ja –
powtórzyła. – Miała białą sukienkę i...
- A dokąd uciekła?
- Do dziury, chcesz zobaczyć?
- Chodźmy.

Helga zrobiła głupią minę i poszła. Wzruszyła ramionami. „Tak bywa”, mówiła jej twarz.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 30-08-2008, 20:02   #65
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kloss, Hans Kloss

Na szczęście obdartus przyszedł tu w wyraźnym celu. Zresztą tak na prawdę to ten szpital owego gościa nic nie obchodził, inaczej po prostu by ich pozabijali a nie szli rozbawiać. Obrócił w palcach "wizytówkę", zginając ją machinalnie w pół. A więc spotkanie. Dobrze. Wyśle Sainta, w końcu to on chyba tu dowodził. Zbytnie narażanie własnej skóry nie wydawało się szczególnie konieczne. Malak może iść z nim, akurat trzymanie gęby na kłódkę i medytacja wydają się dla niego czymś w sam raz. Saint będzie gadał a ten będzie się kiwał obok. Gdy posłaniec wreszcie wyszedł, Axel ponownie podszedł do swojego laptopa, otwierając program wyszukujący. Wklepał "Lichtenschweiger" i zostawił. Zobaczymy czy ów koleś jest faktycznie kimś znanym, czy po prostu podali pierwsze lepsze nazwisko.
-Mnie pytasz? Saint dowodzi.
Odpowiedział Heldze ze wzruszeniem ramion.

Niestety na razie były ważniejsze sprawy do załatwienia. Sytuacja pomiędzy Tanją i Marią pogarszała się z każdą chwilą a on nie czuł się też na tyle, by tu robić za rozjemcę. Prawda była taka, że jego była kochanka powinna zostać w Neoberlinie i tyle. Westchnął cicho i ostrożnie zaniósł prototyp broni do Tanji, kładąc go obok kobiety. Uśmiechnął się do niej lekko, tak by wiedziała, że wciąż nie traci swojego ducha.
-Uda ci się to uszkodzić? Wyjąć kilka drobnych części, by nie było jasne co do końca zniknęło dla kogoś, kto nigdy tego nie widział. Nie możemy broni zniszczyć lub nie oddać, wtedy zaczną na nas polować a w Neoberlinie nie będziemy mieli czego szukać.
Spojrzał jej w oczy. Potem na drzwi za którymi zniknęła Maria. Westchnął po raz kolejny.
-Wiesz co było między nami? Nie mówiłem ci jeszcze. W sumie to był mój błąd. Wiesz, naiwna, głupiutka siedemnastolatka, z bogatymi rodzicami pracującymi w Die Mauer. Idealny cel dla siedzącego w podziemiu hakera. Poprzez córusię do rodziców. Plan idealny. Gdy byliśmy w Mauer po raz ostatni, wtedy dowiedziałem się, kim jest na prawdę. Oszukała mnie, oszukiwała cały czas. A teraz... teraz twierdzi, że mnie kocha. A ja... nie potrafię nawet stwierdzić co teraz do niej czuję. Nienawiści nie potrafię. Ale nie wiem też, czy potrafię ją lubić. Wiesz, w końcu ja też kłamałem, myślałem nawet, że jestem w tym niezły, kurwa.
Pokręcił głową ze zniechęceniem i rezygnacją. Nie był to może dobry czas na zwierzenia, lecz cała ta sprawa chyba go przerastała. A może nie? Może Maria musi się nauczyć, że nie jest częścią jego życia? Potrząsnął głową jeszcze raz, wyrzucając z głowy ponure myśli. Spojrzał na Tanję, podziwiając przez chwilę jej ładną twarz.
-Swoją drogą, ładny kitel. Gdyby okoliczności były inne, to mógłbym mieć grzeszne myśli.
Mrugnął, zawadiacko, niemal po swojemu.
-A nogi jeszcze ładniejsze.
Tu już się wyszczerzył szczerze, nie potrafiąc powstrzymać tego odruchu.
-Muszę z nią pogadać. Czuję się jak jakiś... w sumie nie wiem jak. Przecież ona mogła by być moją córką! A wszystko przez to, że kilka razy nierozważnie poszedłem z nią do łóżka. Cholerny pech.
Znów się rozgadał. Niedobrze. Wstał nagle, spoglądając na Tanję ze zrezygnowaniem. I tak już nagadał jej głupot. Zrobił z siebie sierotę i wielce poszkodowanego. Gorzej być nie mogło. Znaczy mogło. Teraz musiał pogadać z tą nastolatką, by nie zabiła siebie lub kogoś w tym budynku. Uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem słabiej. I ruszył do drzwi, za którymi zniknęła Maria.

Stała niedaleko. Wściekła, smutna, pewnie na pograniczu płaczu. Była silna, lecz tylko na poziomie swojego wieku. To było za mało. Znacznie za mało.
-Ja już z nią nie wytrzymam! Rozumiesz? Nie mogę!
-Ta, a może ona ma swoje powody? Na to nie wpadłaś, do cholery?

Axel nie zamierzał być łagodny. Raz już był, nie do końca zadziałało. To jeszcze bardziej rozwścieczyło dziewczynę. Lub załamało, co na jedno wychodziło. Jej oczy jednak wyrażały głównie smutek.
-Przecież was widziałam! Flirtujesz z nią! A mnie... mnie masz gdzieś! Po tym wszystkim!
-Jakim wszystkim, na litość?! Dziewczyno, oboje kłamaliśmy! Ja chociaż miałem powód. A ty? Jak ja mam się czuć? Wszystko było ok, kochajmy się dalej? Uświadom sobie, czemu byłem z niejaką Joanną. Rozumiesz? Chyba nie. Nie potrafię cię kochać. Tak samo nie potrafię nienawidzić. Ale nie oczekuj, że o wszystkim zapomnę i nadal będziemy udawać. Wybrałaś takie życie? Proszę bardzo. Teraz dorośnij. I zacznij uświadamiać sobie, że nie jesteś wszystkim w moim życiu. Tam u rebeliantów byłaś przyjaciółką. To za mało? Chcesz więcej? Myślisz, że pozbędziesz się Tanji, to znów cię pokocham? Jesteś na tyle inteligentna, by wiedzieć, ile w tym prawdy.

Umilkł nagle, wyrzucając z siebie to wszystko. Po policzkach dziewczyny ciekły łzy, lecz nie zważał na to za bardzo. Ona musiała zrozumieć, w tej chwili nie zważał na konsekwencje. Podszedł do Kleiner i powiedział już ciszej.
-Budowanie od nowa silnych więzi to nie jest szybki i łatwy proces. Często niemożliwy. Oboje żyjemy jak żyjemy, nie możemy wymagać by jedno się zmieniło dla drugiego. Jeśli nie możesz żyć przy mnie, patrzeć na mnie, czy chociażby na Tanję... to dostarcz tą broń i odeślę cię do Neoberlina. Jeśli chcesz zostać to zaciśnij zęby i przyjmij sytuację taką, jaką jest.
Dotknął jej podbródka i uniósł głowę tak, by spojrzała mu w oczy. By nie myślała, że wszystko jest stracone, bo to mogłoby ją popchnąć to tragicznych w skutkach czynów. Otarł jej łzę i odwrócił się, zostawiając ją z jej myślami. Podszedł do laptopa, sprawdzając listę wyszukanych plików, potem na Tanję.
-Będziemy musieli sprawdzić, czy w tej walizce nie ma też dokładnych dokumentacji i planów. I spalić je, lub zmienić jeśli będziemy w stanie.
Zapatrzył się w monitor, starając się skupić myśli na pracy. Znów namieszał, chociaż nie ze swojej winy. Wolał nie myśleć o konsekwencjach.
 
Sekal jest offline  
Stary 01-09-2008, 21:39   #66
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hermina Steiner

To było trochę tak jak w filmach, starych filmach z XX wieku. Kamera wykonuje obrót. Sprzed twarzy aktorki przenosi się za jej plecy. Właściwie to na ramię. W okolice ucha. Tak byście, byśmy mogli przez krótki ułamek chwili popatrzeć na to co ona. Na szczerbate dziecko. Kamera podjeżdża tak blisko aktorki, że widzimy z wolna poruszające się mięśnie zaciśniętych szczęk. Że słyszymy, poprzez zawodzący wiatr, cichuteńkie zgrzytanie zębów.
Dziecko rozdziawia bezzębną paszczę, a do ust pani doktor napływa ślina.
Prawie jak na kilka sekund przed wymiotowaniem. Tylko trochę inaczej. Trochę bardziej z apetytu jakby.
Pani doktor wyciąga przed siebie szczupłe, brudne ręce. Przypominają szpony. Mruga oczami zupełnie jak jej koleżanki, plastikowe lalki.
- Tak, jestem lekarzem. Tak, pomogę Ci. Chodź.
Szpony zaciskają się na ramieniu dziewczynki. Młoda, cienka skóra. Drugą ręką, nieświadoma przyglądającej się jej widzów, gładzi umorusany policzek gnoja.
- Taś, taś. Wyszedłeś z mojego łona, to teraz wrócisz do niego inną drogą.
Pani doktor ujmuje w prawą, silniejszą dłoń podbródek gówniary i mocno, bardzo mocno przekręca go w prawo. Dobrze wie, co oznacza obrzydliwie mokre trzaśnięcie. Dziecinny, miękki kręgosłup rozpada się w jej rękach niczym sznurek pereł. Lub może nawet czegoś mniej wartościowego. Dziecko opada bezwładnie w ramiona pani doktor.
Pani doktor uśmiecha się, w upiornym, plastikowym uśmiechu odsłaniając zębiska. Ona, w przeciwieństwie do zwiotczałej już dziewczynki posiada komplet. A wszystkie ostre niczym brzytwy lśnią sobie radośnie w równiuteńkim rządku. Bo Ordnung muss sein, nieprawdaż?
Pani doktor rozwiera szczękę, niczym wąż. I ostrze, równiutkie żołnierzyki zatapiają się w miękkim ciele nieprzytomnego bachora. Zaciska i odrywa. Z obrzydliwym odgłosem rozdzierania wyrywa z ramienia tej małej, głupiutkiej, zdechłej już laleczki, solidny kawał mięsa. Przeżuwa. Żołnierzyki pracują sumiennie. Skrupulatnie rozdrabniając kawałek dziecięciny.
Pani doktor przełyka, z lubością przymykając plastikowe oczy. Po brodzie spływa jej ciepława krew. Nim zdąży zakrzepnąć, pani doktor po raz wtóry zanurza zęby w delikatnym mięsie dziecka. Rączki, nóżki, brzuszek. A gdzie dzidzia ma nosek? A tuuu! – mruczy przeżuwając. A gdzie dzidzia ma oczka? A tuuu! – skrwawionym pazurem upycha w ustach wiszące w kąciku ust niteczki żył.
Erweile doch! Du bist so schoen!
Pani doktor w przerywanym zachwyconymi pomrukami milczeniu, na oczach zahipnotyzowanej publiczności rozbiera dziecięce truchełko na części pierwsze. Je łapczywie, lecz mimo tego dokładnie przeżuwa.
Pani doktor bardzo, ale to bardzo lubi dziecięta.
Albo nie.

*

... wtedy przylazł ten skurwysyn z zardzewiałą lagą – kobieta opowiada cichym, monotonnym głosem. Przerywa na chwile, by przypalić papierosa. Nie zapalony od zapalonego. Odkąd usiadła na tym stołku, wypaliła ich już chyba ze dwanaście. Blade dłonie trochę jej się trzęsą, kiedy nerwowo poprawia ciemne, trochę przetłuszczone włosy. Łykała wcześniej jakieś tabletki, ale nie zdążyłem zauważyć co było w tej fiolce z pomarańczowego plastiku. - no przyszedł Saint chciał chyba strzelić a przynajmniej wyszarpnął broń coś się chyba zacięło nie wiem bo ta mała która wcześniej nas zaczepiła wie złapała mnie za rękę chowając się za plecami kurwa wystraszyłam się ci ludzie tam stali jak jakieś pieprzone zombie widziałam kiedyś taki film w czasach kiedy Michael jeszcze co? a tak no więc nie strzelił znaczy strzelił ale ktoś inny Malak pieprzony bohater wiesz nie polubiłam go wtedy no wiesz na tej imprezie olał mnie po prostu strzelił i tamten padł w piach... - przygryza wargę, jakby próbowała odtworzyć w głowie przebieg wydarzeń. Wiem, że nie jest jej łatwo wracać pamięcią do tamtych zdarzeń, ale rozkaz to rozkaz. Gdyby to ode mnie zależało, okazałbym jej choć trochę miłosierdzia. – ale strzelił i w sumie uratował chyba trochę puściły mi wtedy nerwy ale nie nie krzyczałam po prostu to dziecko i wiesz czasami po prostu przychodzą Ci do głowy dziwne rzeczy co? a tak nie znaczy nie znaleźliśmy tam niczego szczególnego ogólnie rzecz biorąc rozpiździaj puszki papiery no tak list co? a tak jasne że wiedziałam znaczy znałam go na tyle dobrze żeby wiedzieć że sam nie wpadł by na coś podobnego no tak sypialiśmy ze sobą jeszcze wtedy w bunkrze kompulsywne zachowania seksualne rozumiesz znaczy nie tyle wiedziałam ile przypuszczałam reszta była po prostu kolejną zagadką jeśli nie chciał za jej pomocą przekazać żadnych informacji to w pełni mu się udało cały czas myślałam o tym dzieciaku ciągnącym mnie do chorego ojca wiesz ja nie mam dobrego charakteru nie jestem lekarzem pierwszego kontaktu bo nie lubię ludzi wszyscy kłamią i śmierdzą ludzkie ciało jest w gruncie rzeczy nieziemsko obrzydliwą machiną do zabijania innych podobnych jemu samemu machin znaczy cholernym dzieciakom jesteśmy coś winni wiesz praca nad bronią biologiczną to trochę jakby zaciągnąć dług w końcu może to właśnie ja sprawiłam ze zachorował nie wiem w sumie mam to w dupie wiesz tylko ona tak zawodziła że myślałam że ją zabiję po prostu miałam ochotę wysadzić ten cały pierdolony Frankfurt w powietrze wiesz podpalić świat i po prostu spierdolić albo pogrążyć się w całym tym chaosie położyć się i umrzeć z otwartymi oczyma bo jaki to ma sens...
 
hija jest offline  
Stary 02-09-2008, 00:54   #67
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Dobrze, że Axel, samozwańczy dowódca niezwykłej zbieraniny mieszkańców przestającego właśnie istnieć prastarego, niezbyt odległego miasta, przejął na siebie ciężar rozmowy z facetem o obleśnym głosie. Zresztą, jeśli chodzi o Tanję, nie mogła przecież prowadzić rozmów biznesowych mając na sobie jedynie szpitalny fartuszek i ciężkie buty. Strój zresztą wydatnie wpłynął na zachowanie panny Hanh, która bezpośrednio po oględzinach zwłok rozkładającej się dziewczyny zdecydowanie bliższa była samobójstwa niż opieprzaniu Marii. Szczęśliwie byt określa świadomość, a jedyne czyste ubranie, jakie znalazła po kąpieli, było kusym pielęgniarskim wdziankiem nijak przystającym do samounicestwienia. Błogosławiony marksistowski terror okoliczności.
A potem pojawił się Axel, który w próbie wytłumaczenia Tanji sytuacji, dał nawet radę skupić się na jej twarzy. Miała ogromną ochotę rozpiąć ze trzy guziki.
Martwił się Marią szczerze i to było… ujmujące. Tanji szumiało w głowie jak po alkoholu.
- Działko plazmowe – wyszeptała bezdźwięcznie.
Patrzyła za nim, gdy odchodził rozmawiać z nastolatką. Po chwili wyszła też Helga prowadzona za rękę przez Selene. Będą szukać dziewczynki, co weszła do dziury. Fizyka już nie obowiązuje. Dzisiaj jesteśmy we śnie Alicji.
Nagle Tanja została w pomieszczeniu sama. Otworzyła czarodziejskie pudło. Jeszcze raz dokładnie obejrzała broń. W świecie bez zasad trzeba uważać, gdy chcę się coś zepsuć, tak by przypadkiem niczego nie naprawić. Usunąć kilka kartek z dokumentacji – uśmiechnęła się do Axela, który właśnie z powrotem zasiadł do laptopa - wyjąć dwa malutkie, ruchome elementy. Może nie potrzeba wiele, by to nigdy nie zadziałało.


***

Laptop świecił białym światłem
- Nie chcę przysparzać Ci zmartwień - lewą rękę trzymała w kieszeni zaciśnięta na małym plastikowym elemencie – ani kłopotów – już stała za blisko, naruszając intymną przestrzeń bliźniego swego – ani trosk – prawa ręka drapała nieswędzące nagie udo – w ogóle mam zamiar Cię unikać – jeszcze trochę zmniejszyła się odległość, choć właściwie nie miała jak, ale przecież zrywamy z fizyką, przestrzeń bez końca rozciągliwa – obiecuję nigdy nie podchodzić za blisko – w końcu się uśmiechnęła – prawie się do Ciebie nie odzywać – lewa ręka puściła skarb z kieszeni, prawa noga znalazła się między nogami siedzącego mężczyzny – prawie nigdy nie całować – kolano oparło się o krzesło – i nie prowokować – ręce złapały równowagę na oparciu za plecami Axela – nie zachęcać…

- Faktycznie lepiej się zamknę...


***

- Selene widziała nieistniejącą dziewczynkę. Nie ma już białych sukienek za to psy latają. Myślisz, że mogą przeżyć lądowanie? Kiedy nastąpi oddomowienie kotów? Nie powinniśmy przygarniać zwierzaka. Nie będzie mu z nami dobrze. – cóż mogła odpowiedzieć na rozpacz Yseult
 
Hellian jest offline  
Stary 04-09-2008, 18:20   #68
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Pieprzony bohater. Tak mówili o nim wszyscy, których znał. Nikt nie śmiał mu tego powiedzieć prosto w twarz. Słyszał jednak te słowa za swoimi plecami. Normalnie mógłby poczuć się dumny, ale słowa te były wymawiane z ironią, co tylko go drażniło. W dzisiejszym świecie niewiele wysiłku wymagało zasłużenie sobie na przydomek bohatera. Wystarczyło czynić to, co kiedyś zrobiłby każdy porządny człowiek. Teraz wszyscy porządni ludzie zostali stłumieni przez chorobę narodów. Tą chorobą nie była żadna ptasia grypa czy AIDS. Ta choroba została stworzona przez człowieka i dotyka głównie ludzi. Tą chorobą jest oczywiście obojętność. Porządni ludzie w dzisiejszych czasach stali się rzadkością, ponieważ stanęli z boku, kiedy nieporządni przejmowali władzę i rozmnażali się zasiedlając cały świat. Obojętność porządnych ludzi sprawiła, że ten świat upadł, wytarzał się w gnoju i powstał ponownie cały upaćkany. W tym świecie jeszcze łatwiej było się poślizgnąć, upaść i nie powstać nigdy. Większość ludzi trzyma się w jednym szeregu myśląc „Niech ktoś inny to zrobi. Nie muszę się tym przejmować”. Frank nigdy nie stał w szeregu z takimi ludźmi starając się za wszelką cenę wystąpić przed szereg i rzec: „Zajmę się tym”. W bazie rebeliantów mógł olać całą sytuację. Trzymać się na odległość i podobnie jak towarzysze ostrożnie dobierać słowa tak by nie urazić trzymającej zakładniczkę. Ponownie wystąpił z szeregu nazywając rzeczy po imieniu i przeciwstawiając się wszechobecnemu porządkowi rzeczy. Słowo „dziękuję” było dla niego wystarczającą nagrodą. Mimo tego większość ludzi nie śmiała obdarzyć go zaufaniem. Ci ludzie stracili wiarę w to, że można być po prostu porządnym człowiekiem na tym świecie. Tacy porządni ludzie i „pieprzeni bohaterowie” jak Frank Malak byli niekiedy, jeśli nie niezbędni to przynajmniej potrzebni. Zupełnie jak w tej chwili.

Wbrew temu, co powinien podpowiadać w tym momencie zdrowy rozsądek napastnik nie przestraszył się broni dzierżonej przez Franka. Frank przez moment próbował dopatrzeć się jakiejś odrobiny logiki w zachowaniu tego człowieka. Próby te spełzły na niczym. Los nie sprzyjał temu człowiekowi. Sprzyjał za to detektywowi wyrzuconemu z policji za „posiadanie”. Los skazał „brudasa” na utratę sprawności w jednej nodze przestrzelonej przez byłego policjanta. „Brudas” runął na ziemię i począł łykać piach niczym nieuświadomiony berbeć. Piach skutecznie hamował potok słów, więc Frank nie dowiedział się nic nowego na temat swojej matki. Malakowi w tym momencie przypomniał się pewien stary dowcip:

- Wiesz? Musiałem zastrzelić Burka.
- A co? Wściekł się?
- No, szczęśliwy to nie był.

Nie miał pojęcia, dlaczego ten dowcip pasował do tej sytuacji. Gdyby ta sytuacja była normalna zapewne by się uśmiechnął, ale daleko jej było do normalności. Patrzył na szamoczącego się człowieka wciąż trzymając pistolet w dłoni wycelowany tam gdzie znajdowało się wcześnie kolano „brudasa”. Nie słyszał nawet podziękowań Johna Sainta. Popatrzył na Yseult i nie wiedział, co ona myślała o tym wszystkim. Jak zwykle pozostało mu domyślać się. Na razie jego głowa była zaprzątnięta myślami na temat biczowników tudzież innych włóczęgów, których huk wystrzału mógł zarówno zwabić w to miejsce bądź spłoszyć. Bardziej liczył na drugą możliwość, co oznaczało, że prawdopodobnie sprawdzi się pierwsza. Zastanawiał się, co uczynić z „brudasem” aż postanowił nic z nim nie robić. Były małe szanse, że ucieknie z przestrzelonym kolanem, a dobicie go byłoby poniżej godności „pieprzonego bohatera”. Schował broń do kieszeni.
- Znalazłem wejście i otworzyłem je specjalnie dla was. Nie będę się wypytywał o to, co zaszło, bo nietrudno się domyślić.
Odwrócił się i z niechęcią wrócił do ciemnego magazynu popełniając grzech obojętności wobec „brudasa”. Los ponownie zmuszony będzie rozsądzić czy postąpił słusznie. Malak ponownie uruchomił latarkę. Otwarte drzwi wprowadzały do środka nieco światła, ale i tak było dość ciemno. Minął zawaloną platformę na widok, której ponownie odezwał się ból w plecach. Razem z towarzyszami dość szybko odnalazł kolejny trop w postaci niewiele mówiącego listu. Autor nie ufał ani rebeliantom, ani Barkowi przy okazji twierdząc, że ten ostatni jest jednym z „Nich”. Kogo określił tym enigmatycznym przydomkiem nie wyjaśnił, jako, że pisał do osoby wyraźnie zorientowanej w temacie. Frank próbował cokolwiek odczytać z innych dokumentów na biurku, ale były kompletnie nieczytelne. Możliwe, że to były dokumenty z teczki, o której wspominał autor. Możliwe było jednak, że teczka ta wciąż gdzieś była przechowywana i mogłaby dostarczyć wielu nowych informacji. Tyle, że ten list był pisany dość dawno temu, więc nie mógł być pewny, że teczka gdzieś tu jest. Właściwie to był tylko kolejny punkt na liście rzeczy, których nie mógł być pewien. Obecnie ta lista miała długość rolki papieru toaletowego i wcale się nie skracała. Odszedł od biurka i zaczął przechadzać się po okolicy w poszukiwaniu drzwi które zdołałby otworzyć by móc ruszyć do następnego pomieszczenia. Nie byłby sobą gdyby nie rzucił do Johna:
- Jeśli tylko spróbujesz coś stamtąd podwędzić osobiście zrobię ci to czego nie zdążył zrobić tamten gość.
 
wojto16 jest offline  
Stary 07-09-2008, 13:04   #69
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Przed szpitalem...
Zimny wiatr powiał od zachodu.
Człowiek odziany w czerń, to jest zwały materiału maskujące kevlarowy pancerz, a także znaki Kombinatu, podszedł do najbliższego drewnianego słupa, który stał samotnie przed szpitalem.
Zdumiał się być może – owszem, drutów nie było, pozrywane i wywiezione w lepszych czasach na złom, gdy jeszcze złom przyjmowano. Zdziwił się tym bardziej, że ten drewniany słup stał po prostu, na przeciwległej do szpitala stronie ulicy, niedaleko bloków, tam, gdzie podczas Trzeciej Wojny pierwsze brzęknęły siekiery, gdy zabrakło robotników do kopalń węgla, a także gdy zabrakło energii na ocieplenie.
Wzruszył ramionami, zafalowały szmaty, które upodabniały go do jednego z tych, którzy patrzyli na niego z czarnych okien bloków mieszkalnych. Wyjął jednym ruchem młotek i gwóźdź z plecaka(pinezek od pewnego czasu nie produkuje się).
Wziął parę zamachów, przybił żelazną tabliczkę do słupa, naciągnął szmaty głębiej na głowę, owinął twarz, poprawił plecak, odchrząknął, splunął. Poszedł; miał jeszcze parę tabliczek do przybicia.
Żelazna tabliczka krzyczała czerwonymi literami na białym tle, po polsku napisane:

Z POWODU ROSNĄCEJ LICZBY PRZEDOSTAWANIA SIĘ NIELEGALNYCH IMIGRANTÓW Z NEOBERLINA DO FRANKFURTA, SZCZEGÓLNIE NOCĄ, OD DZISIAJ, TO JEST 29 SIERPNIA ANNO DOMINI 2213, WOLNY KOMBINAT POLSKI WPROWADZA WE FRANKFURCIE GODZINĘ POLICYJNĄ TRWAJĄCĄ OD 21:00 DO 07:00.

Pod wielkimi, krzyczącymi literami polskimi znajdowały się robaczki; spojrzał na nie jakiś pies(nielot). Nie odczytał, więc nie wiedział, że co trzecie słowo zakazywało czegoś.
Tak ogólnie, to pies nie wiedział, że w tych godzinach Kombinat zakazywał wszystkiego, oprócz oddychania, jedzenia i srania.
A potem przyszło parę ludzkich cieni i też spojrzało na te litery – i przeczytało je. Poszeptały między sobą, pomruczały, ktoś jeden zachichotał, chichot odbił się w towarzystwie rykoszetem, zachichotali więc wszyscy, chichot odleciał z wiatrem.
Tak jak i cienie – tu i ówdzie ktoś nakrył głowę szmatą. Zimny wiatr powiał od zachodu. Jeszcze nie nadeszła, ale w powietrzu pachniała już jesień, nieledwie zima.

* * *

# ...i w szpitalu.
...Tanja Hahn, być może pieczołowicie, sprawdzała prototyp działka plazmowego – jej wykształcenie jako fizyka, a także eksperymentatora pomogły jej w manipulowaniu bronią tak, by nie była już więcej bronią, a stała się kawałkiem złomu.
Rozebrało się działko plazmowe na części pierwsze – to, czego się dowiedziała wcześniej, zaledwie się potwierdziło; pomimo tego, że istniał tutaj pojemnik z czarną cieczą, która najwyraźniej zapalała pocisk do temperatury paru tysięcy stopni celsjusza; co to była za technologia, nie wiadomo, jednak pomimo tego, że był tutaj nieznany czynnik, sama konstrukcja była – jak w wielu broniach – dość intuicyjna i prosta, szczególnie, jeśli o bronie energetyczne – to jest, pociągnięcie za spust powodowało krótkie zwarcie, które inicjowało przekaz energii do pojemnika z czymś, co przypominało czarny olej – jak się można było domyślić, paliwo było wyrzucane z dużą szybkością z broni, zanim reakcja chemiczna paliwa i energii mogła dojść do skutku; sądząc po temperaturze plazmy, mieszanina zapalała się do paru tysięcy stopni temperatury, jednak dopiero po około trzech-pięciu sekundach – to Tanji Hahn, jako fizyczce, dało do myślenia, że działko plazmowe było skuteczne tylko na średnich i długich odległościach – nawet jeśli reakcja chemiczna zaszłaby, to pocisk nawet w odległości kilkudziesięciu metrów stanowiłby zagrożenie dla wyrzucającego; trudno było przewidzieć, jak długo pocisk palił się – nie było w szpitalu odpowiedniej aparatury, dzięki której możnaby pomierzyć jego gęstości i objętości; dość było chyba jednak poprzestać na domysłach, że paliwo, chcąc być skutecznym, musiało się palić długo – w ten sposób przed Tanją Hahn, jak się okazało, stał nieco unowocześniony miotacz koktajli mołotowa z piekła rodem, które mogły stopić okolicę o radiusie kilkudziesięciu metrów.
Intuicyjna budowa broni na zasadzie dostarczania energii, chemicznej reakcji czarnego oleju i wyrzucania substancji sprawiła, że sabotaż był stosunkowo łatwym zadaniem – wystarczyło wykręcić parę kabli dostarczających energię, a także podziurawić parę rurek dostarczających substancję, by kompletnie deaktywować broń – ostatecznie, wystarczyło odciąć źródło zasilania, by sprawić, że działko nie działało w ogóle – tu jednak pojawiła się myśl o tym, że sam mechanizm dostarczający energię był prosty w odtworzeniu, zatem pojawiła się jeszcze inna myśl – a jeśli wiedzą? A jeśli zrekonstruują mechanizm energetyczny? – cóż, nie było innego wyboru, jak po prostu sabotować. Po dłuższej chwili czasu Tanja przerobiła broń tak, że choć wydawała się użyteczna, w rzeczy samej nie miała żadnego użytku.
...Tymczasem zmierzch nadchodził –
Słońce zachodziło, podróżując na zachód – gdyby ktoś spojrzał w tamtą stronę, na pustkowie linii demarkacyjnej, nie zobaczyłby wiele, ponad dopalającą się łunę słońca, które prześwitywało przez mgłę i opary chemiczne – było jednak i coś jeszcze – na zachodzie był Neoberlin, żywy lub martwy – zdało się, że zachodzące słońce rzuca daleki cień Neoberlina, który zachodził nawet tutaj, wpływając i wpełzając za granice Frankfurta, za ruiny sieci trakcyjnej, ba, padał na szpital Schweigera i okrywał cienistym łapskiem Frankfurt cały –
Zmierzch nadszedł; krwawe łuny zachodu błyszczały w półmroku ciemnego wieczora, gdy cieniste postacie ludzi idących z szabrów błyszczały w rozgrzanym za dnia metalu znaków, które nie wskazywały żadnemu samochodowi już drogi – ten i drugi spojrzeli na żelazne tabliczki, chichot przyleciał z wiatrem, odleciał z wichrem, noce we Frankfurcie są zimne; po chwili to już nie wieczór, ale noc młoda zapadła nad Frankfurtem, zapalały się zimne gwiazdy zawieszone daleko na niebie –
Nie było jednak w nocy ciszy, a przynajmniej nie ciszy absolutnej – tu i ówdzie czasem ciszę przerywał krzyk odległy, nieznany, od zachodu, ale i od wschodu także wiatr niósł czasem dźwięki wystrzałów, głuche huki, których nie było słychać za dnia –
W czarnych oknach bloków, bo przecież nie oświetlonych, pełgały od czasu do czasu ogniki światła – w tych bowiem czasach palono świece, jak świec nie było, to lampy na benzynę(nafty nie ostało), a jak nie było lamp, to nie palono nic – z różnych powodów; jak kto się zwidział, że ma się coś więcej światła, to zlecą się szmaciarze, ludzie okryci nocą i czernią, złupią, zabiją, nawet nie będzie nikt wiedział, że coś się stało, bo wyniosą ciało i utopią w mulistej Odrze(Leidengeist bardzo dobrze rośnie na nawozie ludzkim) –
Każdy dzień we Frankfurcie, jak zresztą i noc, przynosił parędziesiąt zwłok – było to, jak nazywali to cmentarnicy, „cło do życia konieczne”, żart głupi, ale dziwnie trafny – przeważnie grabaże(jak ich czasem nazywano) ładowali na swoje gaziki trupy żebraków, sine, blade, kościste i szponiaste, cienie ludzkie nieledwie – być może byli to imigranci z Neoberlina, ale wątpiło się, czy tak naprawdę aż tylu mogło ich stamtąd przyjść – toteż w nocy odzywało się od czasu do czasu brzęczenie musze moplika, motoru, czasem nawet i ciężarówki, jak przy torach to zaskrzypiała drezyna – wywożono zwłoki na południe, jeszcze dalej niż miasto –
Tereny te, do których wozili zwłoki, były kiedyś nazywane Güldendorfem, a jeszcze dalej znajdowało się Küstriner Berg, ale to pierwsze – miasteczko, wieś, opustoszało wraz z wybuchem Trzeciej Wojny, a przez zachodnią część Bergi szła mglista linia demarkacyjna – sam Güldendorf stanowił teraz nic więcej nad parę ruin i pola – naturalnie, to wszystko w ukazach i oficjalnie nazywano Güldendorfem, jednak pośród ludu krążyły, jak to wśród ludu, legendy i nazwy dziwne, takie jak – Pola Śmierci –
Czymkolwiek te miejsca nie byłyby, gdy jakieś dziecko – zabłąkane, a może i ciekawe spojrzeć na świat poza Frankfurtem – weszłoby na blok mieszkalny i spojrzało w dół, ku południu, niewątpliwie ujrzałoby tam czerwone łuny i dalekie ognie płonących stosów –
Nikt tam nie chodził, była to wyłączna domena cmentarników, żalnikami też nazywanymi; skąd brali pieniądze, by utrzymywać się za palenie trupów – nie było wiadomo –
(Swoją drogą, mówi się, że kiedyś trupy zakopywano, ipso facto można jeszcze z dala zobaczyć wielkie hałdy i coś na kształt kurhanów, ale prędko miejsca zabrakło i zaczęto palić stosy funeralne – gdy czasem wiatr z południa zawiał, a czasem tak bywało, osobliwie w nocy, to wichry niosły nad miastem dym słodki, sadzasty, czasem popiół niesiony powietrzem osadzał się na budynkach i dachach).
...Tymczasem Axel Heintz, niepomny na łuny na zachodzie, południu, na smród tego czy owego w powietrzu, wklepał tag Lichtenschweiger do dyszącego cicho laptopa. Szukał krótko, po czym wypluł parę setek informacji, nierzadko sprzecznych ze sobą.
Darius Lichtenschweiger był w świetle tych informacji znanym farmaceutą, który ufundował w powojennym Frankfurcie wszystkie szpitale – później jedna informacja mówiła, że jeden z nich, Schweigerkrankenhaus, który miał prowadzić jego bratanek, podupadł z jakichś tam powodów i został opuszczony – w innej to informacni nazywał się nie Darius, a Adrian Lichtenschweiger i był hojnym fundatorem placówek medycznych, „które w swym nieocenionym geście podarował jedynym sługom Bożym Sił Kombinatu”(jak podawała jedna strona) – w innej wersji, w starej stronie bardzo, bo datowanej na czterdzieści lat wcześniej, to jest takiej, na której nie było update’u od wieków, mówiono ze zgrozą o przerażającej potędze Franka Lichtenschweigera i jego rynku narkotykowym, na którym rozprowadzano między innymi i Leidengeist, a także sproszkowane kości ludzkie z pól śmierci(sic), które można było zapalić jako kadzidło(sic) – na następnej stronie ten sam Lichtenschweiger był już Arnoldem Lichtenschweigerem i prowadził zorganizowaną przestępczość, która, pomimo tego, że zdarzało jej się zabijać ludzi z Frankfurta, dzielnie sabotowała siły Kombinatu – jeszcze gdzie indziej mówi się Wiktorze Lichtenschweigerze, który negocjował z siłami Kombinatu o pokój w mieście, „roku Pańskiego 2210, daty dnia i miesiąca nie pomnimy, albowiem ciężko zliczyć ten kolejny szlachetny czyn pana Lichtenschweigera” – na tej samej stronie następowało pięć stron modlitw ku Chrystusowi Pantokratorowi, Maryi Ognistej i Duchowi Ognia, którzy wypalają grzechy z serc podłych ludzi – jeszcze dalej wspominano o nim jako tajemnym fundatorze Radia Maryja(które nadal nadaje audycje w firnamentum Warszawa) – innym razem był pedofilem, jeszcze innym hodowcą mrówkojadów, miał własne zoo i harem, jak mówiły strony – „bo szlachetny pan Lichtenschweiger lubi sobie zaciupciać”(po czym znowu następowały modlitwy, tym razem do Machanicznego Chrysta).
...Maria Kleiner siedziała tymczasem już na krześle. Wyglądało na to, że miała nawet dobry humor, a w każdym razie minęło jej to, co poprzednio. Axel przypomniał sobie to, co wypowiedziała; pomimo tego, że upłynęła wtedy spora chwila, zanim jej usta otworzyły się i wydobyły z siebie dźwięk. Tak właściwie to ciężko streścić to, co mówiła, wydobywając głos zza skamieniałej twarzy – bąknęła jakieś wyjaśnienie, może i dwa, co do Tanji, że być może przestanie się nastręczać, jeśli ona przestanie. Wsjo, zaruszczyła Maria, rusycyzmem niewiadomo skąd wziętym. A później bąknęła trzecie jakieś wyjaśnienie, niewiele więcej warte, ale proszące o względny pokój, bowiem chyba czuła się na siłach go zachować, pod warunkiem, że druga strona go zachowa(dlatego też siedziała neutralnie na krześle, patrząc pustym wzrokiem na Tanję, siliła się na tolerancję jakby, jednak siliła się dzielnie). Kolejna część, wspomniał, była bardziej ciekawsza, bo i co do tej części Maria Kleiner była o wiele pewniejsza. Wyjaśniła bowiem, że musiała go okłamywać, jak i okłamywać wszystkich, ponieważ jej rodzice, mimo tego, że bogaci i zajmujący jedną z wyższych sfer w Neoberlinie(teraz dymiącym popiołami), byli w szachu Korporacji i z wolna usuwali się nie do tych, co rządzą, ale zaledwie do pionków. Cóż, powiedziała wtedy Kleiner, zawiązało się ostatecznie kontakty ze światem podziemnym – ścigali oligarchów Neoberlina, niektórych nawet zabili. Wszystko na nic, jeśli Neoberlin ulegnie pod nowym jarzmem Kombinatu. Taka była prawda Marii Kleiner, a w każdym razie taka była opowiedzana prawda.
Siedziała więc cicho, dając dowód na to, że varium et mutabile semper femina.

# Przed magazynem i w magazynie
John Saint wyszedł przed magazyn – poprzednio jeszcze zerknął na taśmę, po której kiedyś jeszcze była transportowana roślina psychoaktywna o nazwie Leidengeist. Wciągnął jeszcze pozostałości gęstego, podobnego korzennemu, zapachu, po czym wyszedł ponownie na zewnątrz. Być może przypomniał sobie to, że drzwi w pomieszczeniu dla personelu były zamknięte i zablokowane.
Spojrzał na znieruchomiałego człowieka – plama czarnej krwi przestała się rozszerzać.
Do diabła, pomyślał Saint, stojąc nad tamtym. Przypomina mi zwierzę, takie, co znalazło się w potrzasku. Będzie gryzło i zabijało po to, by mieć wygodnie i przeżyć.
Westchnął.
Wyciągnął swoją broń i odbezpieczył. Wycelował w piasek i nacisnął parę razy spust. Zaklął, bo zamiast dźwięku wystrzału usłyszał po prostu metaliczny szczęk. Zabezpieczył colta i po prostu wcisnął go do kabury. Pomyślał parę chwil. Wyciągnął broń jeszcze raz, kliknął cynglem ponownie. Ujął broń za lufę i podszedł do znieruchomiałego człowieka, którego oczy mętniały ze zmęczenia i upływu krwi. Zamachnął się. W powietrzu rozległo się głuche huknięcie uderzającego metalu o czaszkę. Poprawił raz drugi, przywołał do siebie Yseult.
- Jesteś podobno tą, no... Lekarzem – wymówił słowa niewyraźnie, spojrzał na ciemniejące niebo. – Zrób coś, cokolwiek, szpital i jeepy są niedaleko stąd – brodą wskazał na szpital Schweigera, przy którym były jeepy i który rzeczywiście był zaledwie ulicę z tamtego miejsca. – Coś mi wpadło do głowy. Jeśli opatrzymy tego sukinsyna to może nam powie, kto nas nim poszczuł.
Popatrzył przez parę chwil na twarz Yseult.
- Zwykli ludzie zazwyczaj cofają się przed bronią, jeśli są uzbrojeni tylko w rurkę – tu wskazał wzrokiem znowu na wpół zakopaną w piasku zakrzywioną rurę. – Szabrownicy nie ryzykują swojego życia, więc to nie był ktoś od nich.
Zamilkł jeszcze raz – w powietrzu pozostały jego niewypowiedziane słowa, takie jak fanatyzm tego człowieka i jak pozwolił na to, by do niego strzelano. Jak zawahał się tylko na parę momentów.
- Niech ktoś idzie do szpitala i skombinuje coś do zatamowania krwawienia – Saint znowu zrobił zeza w kierunku zachodnim. Było bowiem jasne, że mimo tego, iż plama krwi nie powiększała się, przestrzelenie kolana oznaczało to, że kwestią czasu jest, jak tamten się wykrwawi.
Pozostali nie mogli słyszeć myśli Sainta, jednak ten pomyślał głośno i wyraźnie: Zresztą, to chyba ja tu dowodzę – spojrzał raz jeszcze na Malaka i Stein, zwanych też Travoltą i Steiner. Jakaś zgroza przebiegła mu przez plecy, że jakby on sam nie zatroszczyłby się o krwawiącego człowieka, rzecz dziwna – zostawiliby? By się wykrwawił?
Saint pokręcił głową i wszedł znowu do magazynu.

*

Yseult, chcąc, czy nie chcąc, została na parę chwil sama z kimś, kto przyczepił się do niej przed parunastu minuty. Dziewczynka o imieniu Adeleide kręciła się i trzepotała wokół Yseult jak motyl. Prosiła wytrwale, żeby chociaż pani lekarka, bo pewnie, że pani lekarka, bo tamten pan nazwał ją panią lekarką, dała chociaż bandaż, lek jakiś, cokolwiek – „Koniecznie, koniecznie, bo tatuś chory!” – furgotała przy kolanach Yseult, przestraszona, a jednocześnie pełna nadziei jakiejś, która topniała z każdą prośbą.

*

Już ku nocy było, gdy Saint zobaczył, że Malak szuka przejścia – znalazł je, i owszem, przegramolił się przez linię taśmową. Wałki na linii były twarde, taśma śmierdziała gumą, a z każdym metrem z góry sypały się pajęczyny i kurz.
Przeszli jednak – latarki oświetliły wnętrze kolejnego pomieszczenia; było tu jeszcze mniej okien – („Leid nie jest światłolubny”, wyjaśnił Saint) – i znowuż w słupach światła błyszczał wirujący pył. Było go tu jeszcze więcej niż wcześniej.
Okazało się, że drzwi, którymi nie można było tu wejść z pomieszczenia personelu były zablokowane przez drewniane krzesło – to zaś było przywalone dwoma żelaznymi, pokaźnej wielkości wałkami z linii taśmowej. Wałki niszczyły ścianę nad i wokół drzwi, tworząc pęknięcia, których pewne znaki widzieli po drugiej stronie.
Przed wyjściem na zaplecze była średniej wielkości winda towarowa, na której także ktoś umieścił jeden z tego rodzaju wałków. Wyglądała na sprawną, jednak gdyby nie blokada, która była pod spodem, pewnie już dawno runęłaby pod ciężarem żelaza wałka. W tej części na zachodzie były także jedno, bardziej południowe, zablokowane, to drugie okazało się schodami na dół. Co było na dole – niewiadomo. Warto tu odnotować jedną rzecz, jaką zauważyli Malak i Saint; schody prowadzące na dół były poważnie uszkodzone, nie tylko zresztą przez rdzę. Gdzieniegdzie schody wyglądały na to, jakby ktoś odpiłował ich części tak, że gdy Saint wstąpił na pierwszy żelazny schodek, ten zatrząsł się rachitycznie. Pokręcił głową. „Tędy chyba nie przejdziemy” – rzekł. I miał chyba rację, bowiem spojrzawszy na schody, które mogły prowadzić do kompleksu podziemnego, ciarki przechodziły człowiekowi po plecach – schody te bowiem były prostym szybem prowadzącym na dół, do których dobudowano żelazną instalację schodów; w ten sposób, uszkodzona już na dole, mogłaby się po prostu zawalić, grzebiąc pod najmniej toną żelaza kogoś, kto znalazłby się na tyle odważny, by przejść.
Jak się okazało później, był to główny magazyn. Z pewnością część, do której uprzednio wszedł Malak, była czymś w rodzaju magazynu zapasowego czy pomocniczego. Tamten był o wiele mniejszy niż ten, w który właśnie weszli.
Parę szczurów pisnęło i uciekło w kąty. Koło taśmociągu, którym przeszli tutaj, była dyspozytornia, ta jednak, zrobiona z plastiku, przez czas nieużytkowania magazynu zawaliła się kompletnie, pozostawiając jedynie bezkształtną kupkę materiału.
Na południu, przy bramach, stały dwie ciężarkówki, stare, takie produkowano jeszcze w zeszłym stuleciu, niedługo po Trzeciej Wojnie. Wszystko to skurzone niby pod grubą warstwą śniegu.
W furgonach były jeszcze małe torebki, które pachniały dusznym, korzennym zapachem. Był to Leidengeist, a właściwie – jego ususzone liście. Niektóre torebki były otwarte, a susz w nich przestał być wilgotny, tworząc zwietrzały towar; niektóre jednak, zamknięte, były w całkiem dobrym stanie, a przez to roślina była prawdopodobnie tak samo skuteczna, jak jeszcze za czasów świetności tego magazynu. W dalszych częściach furgonów nie było nic.
Pomimo tego, że w magazynie nie było poza tym, Malak znalazł jeszcze coś. To było w rogu, niedaleko dwóch zawalonych taśmociągów, którymi nie dało się przejść do następnego pomieszczenia.
Wyglądało to jak pewnego rodzaju tron zrobiony z odpadków, to jest kartonu, części plastików z dyspozytorni i paru metalowych rur. Ta część nie wyglądała w ogóle staro, wręcz przeciwnie, wszędzie było widać ślady butów. Nie było tutaj nikogo, ale część kroków zmierzała do kratki ściekowej, ścieków, których nie zmieniano jeszcze od czasów przedwojennego Frankfurta.
Bo funduszy nie było.
Jakkolwiek, sam tron, obity szmatami, śmierdział strasznie; ktoś, kimkolwiek był, lub czymkolwiek było, napisał lub napisało koślawymi literami na tabliczce nad tronem:

INRI

Te cztery litery zostały skreślone jakimś czarnym markerem tak, że ledwo dało się je odczytać. Niżej był kolejny, pokreślony napis:

IESUA NASARENEA REGINA IUDEORA

Gdzieś spadła trzecia tabliczka:

TRON SZCZURÓW

Napis na niej nie był przekreślony.
Tron zaś przedstawiał się następująco:
Po prawej stronie stał żelazny krzyż, niechybnie ukradzony z jakiegoś samotnego kościoła czy kaplicy z kompleksu świątynnego – była także paczka rodzynek i migdałów – popękany baranek z ciasta – forma do baranka – parę kurczęcych kości – parę dodatkowych szmat do przykrycia tronu – drut obwieszony plastikowymi różańcami – parę obrazków kultu, między innymi Jezusa łamiącego krzyż, Jezusa z trójzębem a także Maryję na tronie z czaszek – były to święte obrazki różnych religii, niekoniecznie tylko tych sekt z nowego millenium.
Był także pamiętnik, a w każdym razie coś, co pamiętnik przypominało. Wiele kart było oderwanych, niektóre wyglądały nawet na nadpalone. Okładka była zwęglona, choć wprawne oko zauważyło, że ktoś chciał spalić pamiętnik – być może nawet ten, co go pisał – jednak w ostatniej chwili wyciągnął go z płomieni. Na okładce, gdyby nie sadza i węgiel, znajdowałby się jakiś rysunek. Nie dało się go zobaczyć.
Sam pamiętnik posiadał wspomnienia jakiejś dziewczyny, która, być może opętana przez religie i sekty Nowego Tysiąclecia, wspominała o ucieczce z „czarnego pomieszczenia w Murze” i o tym, że nie wiedziała, jak się tam znalazła. Było parę rysunków jej samej. Malak ze zdziwieniem zauważył, że przypominają kogoś, kogo już zna: To jest Tanję Hahn.
W końcu Saint podszedł do niego i zapytał:
- Co z tym zrobimy?
 
Irrlicht jest offline  
Stary 08-09-2008, 13:12   #70
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kloss, Hans Kloss

Brednie, brednie, brednie! O tym całym Lichtenschweigergerze była cała masa informacji, ale wszystko to był popularny syf. Jeśli nawet gościu ufundował jakieś szpitale, to wątpliwe, by obecny Lichtcośtam był tym samym kimś. Chociaż to, że był częścią podziemnego światka to było praktycznie pewne. To, lub po prostu ktoś postanowił używać tego języka. To były jedyne dwie informacje, którym jakoś był w stanie uwierzyć, reszta to były plotki lub dezinformacja, co by było całkiem logiczne, gdyby nagle Kombinat zapragnął go odnaleźć. Axel podejrzewał, że Polacy po prostu nie starali się za bardzo, bo nie wyobrażał sobie, że tak słabo zabezpieczone podziemie byłoby w stanie się obronić, czy chociażby dobrze ukrywać. Coś więc tu śmierdziało a oni musieli sprawdzić co. Tak na prawdę Heintz chciał tylko włamać się do jakiegoś komputera Kombinatu i wyssać stamtąd wszystko, co wyssać było można. Potem się zwinąć, nawet gdyby nie odnaleźli żadnych informacji. Cała reszta to nie była jego działka, może ten cały Malak mógłby coś wymyślić. W końcu jak był gliną to powinien mieć wprawę w wyszukiwaniu informacji i osób. Czemu tylko Axel bardzo wątpił w to, że były gliniarz do czegokolwiek się nada? Zresztą, co oni robili tam tak długo?

To co stało się chwilę potem, zaskoczyło go zupełnie. No, prawie zupełnie. Jego otwarte usta, pozostające w bezruchu przez kilka długich sekund, były pierwszą reakcją na bliskość Tanji. Drugą była chwilowa niepewność, szybko zastąpiona przez coś zupełnie innego. W takich sytuacjach tylko myśli geja lub Malaka (tylko ze względu na fakt, że zbieżność tych słów jeszcze nie została potwierdzona) mogły oscylować wokół czegoś innego od ciała i ciepła pięknej kobiety stojącej tak blisko. I jej słowa, zaprzeczające jej gestom i czynom. Tego było dla Axela zbyt wiele. Jego dłoń bezwiednie dotknęła jej odsłoniętego uda, druga ręka chwyciła ją gwałtownie, przyciągając bliżej, ku swojej twarzy. Pocałunek był krótki, urywany, mocny. Tak jak gwałtowne rozładowanie pogody po parnym dniu. A po burzy przyszedł spokój, w postaci uśmiechu Axela, wpatrzonego w oczy obiektu swoich myśli.
-Byłoby bardzo szkoda...
Mrugnął do niej, tak zupełnie po swojemu. Maria właśnie wchodziła do pomieszczenia, a nie chciał tu niepotrzebnych spięć. Wstał nagle, ale nie odsunął się od kobiety. Spojrzał tylko na Kleiner, badając uważnie jej twarz. Czy była w stanie się z tym pogodzić? Nie chciał od razu rzucać ją na głęboką wodę. Ale też nie mogła siedzieć bezczynnie i bić się z myślami.
-Idź sprawdzić co z Helgą i jej siostrą. Niech nie łażą po jakiś dziurach. Potem lepiej się prześpij, rano pojedziesz zawieźć Polakom to świństwo.

Uśmiechnął się do niej delikatnie, po czym wrócił całym sobą do panny Hahn.
-Przejdziemy się? Ulica jest już spokojna.
Uzyskując milczące przyzwolenie, zarzucił na nią długi, jesienny już płaszcz i obejmując w talii skierował się do wyjścia. Odezwał się ponownie dopiero po minięciu bramy i zostawieniu ciekawskich oczu i uszu za nią. Swoją drogą, ciekawe czy ci partyzanci byli jednocześnie szpiegami Barka? Mającymi jakąś swoją tajną misję? Cholera, za dużo filmów. Spojrzał na tonącą w mroku ulicę. Od jednego ze słupów oddalali się właśnie ludzie, zapewne jedni z tych przestraszonych mieszkańców tego przeklętego miasta. Irracjonalnie Axel czuł niebywały spokój, tuląc do siebie piękną, inteligentną, ale również na pewno w pewien sposób bezradną kobietę. Czuł, że to cholernie romantyczne i melodramatyczne, ale coś kazało mu tak się zachować.
-Pomożemy Konradowi. Potem zostawimy to wszystko i odjedziemy. Miałaś jakieś... plany? Przed upadkiem muru, wtedy, gdy widzieliśmy się pierwszy raz?
Uśmiechnął się do niej, tak jakby to na prawdę był romantyczny spacer po parku. Całość psuły tylko te wystrzały z daleka i fakt, że szli po zasyfionej i zniszczonej ulicy. Heintz prowadził prosto do słupa, na którym była przybita nowa tabliczka. Czytał przez chwilę.
-Godzina policyjna. Bardziej pasuje dziesięcina policyjna.
Wykrzywił się, ni to radośnie, ni wściekle.
-Chodź, lepiej byśmy nie stali tu za długo.
Skierował się z powrotem do szpitala, lecz powoli, bardzo powoli. Wciąż trzymając rękę na jej talii.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172