Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2008, 19:44   #51
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
Saint przyszedł po dobrej pół godzinie, przeklinając pod niebiosa.
- Rura doprowadzająca wodę w kostnicy pierdolnęła – powiedział wyjaśniającym tonem. – Ale zdążyłem zatkać cholerstwo workiem na trupy. Ech...
- Uwierzycie, że w tej kostnicy są nadal jakieś zwłoki? – zagadnął Saint po krótkiej chwili milczenia. – Nie sprawdzałem, ale w jednej chłodni ktoś jest – zachichotał nerwowo. – Jasna sprawa, chłodnia już nie działa, więc w kostnicy śmierdzi jak cholera, ale naprawdę nie wiem, dlaczego zapomnieli kogoś stamtąd wyciągnąć.
Wyciągnął zza skórzanego płaszcza coś czarnego. Postawił to na ziemi, a to uciekło w kąt. Był to kot: Czarny, ze świecącymi oczyma, jednak potwornie wychudzony.
- Znalazłem to na korytarzu. Zamierza ktoś to... Mieć?
Zdjął kurtkę i wykreślił na tablicy dalszą część mapy.
[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/mapsave2.jpg[/MEDIA]
- Gdybym wiedział, że tak tutaj będzie, to bym rozbił namiot na zewnątrz tej dziury – zaśmiał się nerwowo. - Wejście do IV A jest zawalone kompletnie, za to na górze nie ma jednej ściany między łaźnią a IV B. Reszta pokoi jest w miarę, w miarę, w każdym razie nie ma tam dużo kurzu, a łóżka na górze nie są poplamione. No wiecie, te tutaj mają trochę wilgoci, he, he...
Saint wyglądał na nieco nerwowego, jednak wydawał się panować nad sytuacją; poruszał chwilę szczęką, po czym westchnął i usiadł.
- Winda zdechła i wątpię, żeby ktokolwiek był w stanie ją naprawić. U góry sprawdzałem. To chyba przetarte linki, bo jakieś druty zerwane widziałem... Cholera, Helga, będziesz to umiała naprawić?
Helga Stieffenhauer wróciła do pomieszczenia; parsknęła, gdy Saint wypowiedział pomysł.
- Tak, rury też naprawię, naprawię też kotłownię, a tak w ogóle to jeszcze sprzątnę ten syf i zrobię podmurówkę. Jestem mechanikiem samochodowym, Saint.
Po czym załamała ręce w teatralnym geście.
- O, właśnie, kotłownia. Ktoś miał tyle w głowie, że wiedział, żeby zapieczętować wejścia do kotłowni i generatora. Powinno nam się udać jakoś rozwalić to przejście i jeśli wszystko jest w porządku, chyba powinniśmy mieć tutaj jakąś ciepłą wodę i prąd. Jeśli woda była w kostnicy, to znaczy chyba, że jednak Frankfurt nie odciął wody...
- Mogę wziąć kota? – zapytała nieoczekiwanie Selene.
- O. Właśnie szukałem kogoś... Kto mógłby to mieć, Selene. Jasne. Możesz go wziąć.
Ponownie parę razy nerwowo poruszał szczęką. Yseult przez mgnienie oka zauważyła parę krost na jego prawej ręce, która wysunęła się spod płaszcza.
- Taak... – podrapał się za głową. – Chyba da się wyżyć w tym szpitalu.
- Mapy? Mapy bunkrów? –
spojrzał na Tanję. – Chodzi ci o te... Świebodzina? Zaraz, moment. Chodzi o to, że tak naprawdę nie mamy tych map. Będziemy wiedzieli, gdzie bunkry są, bo mamy aparaturę w jeepie. Wiecie, do wykrywania dziur. Ale to nie problem. Chodzi o to, że mamy biedę przejść przez jedyny most w tym mieście, chyba, że chcecie telepać się przez rzekę. Kontrakt z Syfem... Z tym... - zmełł przekleństwo w ustach. - Ograniczał się do bramy wjazdowej. Jak sądzicie, jechanie przez cały obóz Kombinatu... Uda nam się? Hmm?
Wyglądał, jakby naprawdę zadawał pytanie. Ktoś podpowiedział:
- Nie?
- Właśnie. Nie. Musimy znaleźć sposób na przedostanie się przez most. Tutaj chyba właśnie pomogą nam kanały, bo o ile wiem, sieć kanalizacyjna idzie przez Odrę i pod nią... Jakoś. W życiu tam nie byłem, słyszałem tylko o tych planach. Ale chyba da się z tego szpitala przedostać do kanałów przez kotłownię. Chyba tak to było...
Poza tym, misja. Póki co, szukamy zaginionych agentów, którzy tu byli. Mamy pieprzone szczęście. Jeden z nich pod pseudonimem Irrlicht miał kryjówkę dosłownie obok nas, to dwa kroki stąd. Tam jest stary magazyn Leidengeist.


* * *

Czym jest Leidengeist, czytelniku? Ha, powiem Ci.
Leidengeist to roślina-hybryda, która zaczęła róść w tej części Odry krótko po wybuchu zamieszek we Frankfurcie w latach 2183-85, dość krwawych, jednak, jak widać, nie dość gazu wpuszczono w rzekę, żeby przestało wokół niej cokolwiek rosnąć. Co prawda Odra – może mówiłem? - przypomina teraz bardziej ściek niż jakąś rzekę, jednak rośnie tatarak. Tatarak jest, raki zdechły, w ich miejsce zaczęło rosnąć zielę Leidengeist.
Jest z nim związana pewna legenda. Otóż, pewnie rzadko się o tym słyszy teraz we Frankfurcie, jednak czarne płatki tego kwiatu podobnego do lotosu – tak, czarne z białymi prążkami – wierzy się, że te kwiaty tak naprawdę to dusze zabitych z lat '83-'85; każda dusza to jeden płatek. Bzdura? Owszem, jednak ludzie lubią legendy.
Mówiąc bardziej konkretnie, Leidengeist to roślina psychoaktywna. Jej mała dawka zmniejsza ból u tego, który ją zażył(sok ekstraktuje się z płatków), zaś większe powodują agresję i mącą umysł, tworząc z pacjenta szaloną bestię, która atakuje, dopóki nie padnie.
Powiedzmy to sobie szerzej. Leidengeist był ekstraktowany na dużą skalę przez Korporację, teraz jest ekstraktowany na dużą skalę przez Kombinat. Moim skromnym zdaniem jednak to prawdziwie Korporacja umiała wykorzystać wszystkie zalety L.G. - nazywanego też po prostu Leid albo El. - Kombinat nie posiada chirurgicznych wszczepów, które są w stanie dozować Leid prosto do mózgu. Jakkolwiek, sam dym, którym można się zaciągnąć powoduje odmienne stany świadomości, podobnie jak marihuana, LSD i temu podobne. Chociaż, bądźmy szczerzy, porównajmy El-Gie do DMT. Prawda? Mam na myśli – dym, dym. Jego plantacje ciągną się na dziesięć kilometrów od Frankfurta po obu stronach rzeki. Strzeżone, naturalnie, choć czasem można znaleźć szmalcowników, którzy odsprzedają trochę Leidengeist. Za stosowną cenę.
Ale o czym to mówi dalej Saint?

* * *

- Straciliśmy łączność z agentami parę lat temu, macie to w raporcie. Musimy sprawdzić wszystkie możliwości, czy żyją. Jeśli przeżyli, to pobyt w tym mieście dał im informacje na wagę złota. Tym bardziej zdołali zgromadzić pewnie informacje o przedostaniu się na drugą stronę. Jeśli ich znajdziemy, to łatwiej przedostaniemy się do Świebodzina. Potrzebuję jeszcze co najmniej dwóch ludzi, którzy ze mną pójdą... Albo trzech, maksimum to czterech. Magazyn jest stary, więc mógł tam się ktoś zagnieździć. Ja idę od zaraz. Kto idzie?

* * *

# Axel Heintz/Hans Kloss

Partyzanci zakomenderowani przez Axela odeszli w swoje strony; cicho pomówili między sobą, po czym rozeszli się na swoje posterunki; jak się z czasem okazało, zmieniali się tak, że dwóch pilnowało głównego wejścia i ogrodu, zaś trzeci odpoczywał, od czasu do czasu chodząc na obchód dookoła szpitala. Wyglądało na to, że dobrze rozumieli powierzone im zadanie.
Laptop rzeczywiście znalazł parę sieci. Było ich pięć, z czego zaledwie jedna nosiła oryginalną sygnaturę Kombinatu, jednak Axel wiedział, że prawdopodobnie była to przykrywka. Było wątpliwe, żeby Frankfurt miał jakąś własną sieć od czasu zajęcia miasta przez Kombinat. Laptop pracował: Potrzebował od pół do godziny, żeby wykryć wszystkie sieci i określić ich rodzaj kodowania, żeby w ogóle móc dokonać hackingu. Póki co, trzeba było poczekać te kilkadziesiąt minut.
Kleiner nie powiedziała nic, spuściła głowę i usiadła na krześle. Wyglądała tak, jakby czekała, by do kogoś zagadać.
Idąc ciemnym korytarzem nie mogłeś nie zauważyć otwartych drzwi do pokoi, których używano kiedyś po części do badania, a po części jako pokoi pacjentów.
Ujrzawszy to, pojawiła się nadzieja, że być może na górze będzie lepsza sytuacja. III A wyglądało szczególnie źle; o ile na pozostałych, oprócz plam wilgoci, piętrzyła się spora warstewka kurzu, to tutaj...
Wilgoć porobiła brzydkie plamy na suficie i ścianach, a zżółkły tynk odłaził płatkami i spadał na podłogę; byłeś pewien, że gdyby ktoś się przeszedł po tej warstwie, miałby wrażenie, że chodzi po śniegu. Pościel na łóżkach z pewnością widziała lepsze czasy; teraz odbarwiona przez czas i rdzę, nasuwała myśli o skórze chorego psa. Barwy to bardziej żółtej, to bardziej bladej bieli mieszały się z pomarańczem i rudym kolorem rdzy, która na niektórych prętach łóżka przypominała liszaje.
Pewnie ktoś tu był przed wami, ponieważ na podłodze znajdowały się brudne ślady butów, ziemia jednak była twarda i skrzepła. Na żeliwnym piecyku na czterech nóżkach stały szklanki i otwarte puszki, gdzieniegdzie fruwały meszki i pełzały karaluchy. Nie miałeś pewności, czy nie było tutaj pluskw.
Odszedłeś i skręciłeś w prawo, a potem jeszcze raz w prawo. Minąłeś drzwi, a później poszedłeś w lewo.
Okazało się, że prysznice nie przedstawiają wiele większej jakości; niektóre części, wykręcone, leżały bezładnie na podłodze, jednak pobieżne rzucenie okiem pokazywało, że brakowało niektórych części. Cóż, pewnie padły łupem dzieci albo złomiarzy.
Grzyb lęgnął się za kafelkami.
Pomimo tego były tutaj cztery w miarę dobrze wyglądające prysznice, mimo tego, że jeden nie miał słuchawki, nie wspominając o tym, że woda miała być zimna. Ba, była nawet podziurawiona kotara oddzielająca część męską od żeńskiej.

#Tanja Hahn/Karolina Kowalska

Płacz Yseult przypomniał jej coś. Coś złego.
Płacz, płacz, płacz. Oczy zachodzą mgłą, rzeczy dzieją się tak, jak nie powinny. Jak sądziłeś, czytelniku, to powinno być właśnie tak? Nie, nie, nie. Nic się nie dzieje właśnie tak. Tak, właśnie tak!
Płacz rozlał się jak krew, która spływa z ofiarnego ołtarza, który był jakimś dziwnym bogiem. Czy był mechanicznym bogiem? Czy był boską maszyną? Boże, chyba był Chrystusem.
Przysięgam! - usłyszała Tanja Hahn, a nagły wybuch światła przed oczyma odebrał jej dech. Może umarła? Może jest ścierwem? Możemożemoże. Wizja ugryzła ją w gardło i przegryzła tętnicę. Krew. Najlepsza jest krew miesięczna, przypłynęła myśl. Wizja. Wizjor. Wizjorek-potworek.
Wróćmy jednak do kwestii Chrystusa w tej rzeczy. Chciałbym ją poruszyć, zanim przejdę do tematu pamięci. Mięci, pamięci, wzięci święci. Śmieci. Śmierci. Śmiercie.
Co ujrzała Tanja Hahn podczas tego chwilowego przebłysku – być może – przeszłości. Och, to przecież takie łatwe do opisania, czytelniku!
Primo, ujrzała Chrystusa. Do diabła, dlaczego on nie jest w centrum tej sceny? Nie, w centrum jest Konrad Hahn.
Konrad Hahn, który jęczał, krzyczał i pryskał śliną, podczas gdy Kamilla Thompson – czy Hahn ją znała!? Czy Hahn ją znała!? - przysysała się do jego rąk, ciała i te de. Próbuje wyssać kryształy, które ma w swoim ciele. Kryształy, kryształy z Externusa.
Sądzę, że Kamilla Thompson jest w tym wypadku wziętym naukowcem. Dosłownie – Biedermeier sodomizował ją od tyłu, także jęcząc, rzężąc i plując.
Oczy Konrada Hahna skierowane są w stronę Jezusa Chrystusa Pantokratora, nowej ikony Wolnego Kombinatu Polski. Jezus ma dwa palce wzniesione, na znak prawdy. A teraz przytknął dwa palce do swojej głowy, jak rewolwer. A teraz, a teraz...
A teraz Konrada Hahna opryskał mózg – kogo, kogo? - Nie wiem...
Weszła Kobieta. Czarne włosy, okulary. Sygnet z literą S. Kobieta przemówiła:
- Tak. Konrad Hahn. Więcej testów. Więcej wiedzy. Prędzej, Kam. Musisz dojść do tego prędzej.
Leżąca przez parę następnych chwil Tanja Hahn wiedziała, że wizja, którą ujrzała, miała coś wspólnego z bratem. Niepokojąco dużo. Ocknęła się.

* * *

- Szok po portalu?
- Rzeczywiście, istnieje coś takiego. Wiemy o tym, ponieważ dotychczasowe badania wykazały, że ludzie, którzy przeszli przez portale lub mieli szczęście przeżyć burzę portali stwierdzili, że pojawia się u nich dziwny fenomen.
- Fenomen?
- Tak. Chodzi o to, że często pamiętali rzeczy, których nigdy nie zrobili lub odwrotnie – nie pamiętali rzeczy, które przed chwilą zrobili. Oczywiście są to skrajne przypadki, jednak faktem jest to, że ludzie, którzy kiedykolwiek mieli styczność z polem T , miewają zarówno zaniki pamięci, jak i przebłyski...
- Coś w rodzaju angielskiego flashback.
- Tak. Dokładnie. Z tym, że nie zawsze możemy tu określić, co tak naprawdę się stało. Mieliśmy ludzi mówiących o tym, że byli kotami, Napoleonem, matką Teresą i tak dalej. Nie wiemy i nie mamy całkowitej pewności, co to może oznaczać. Badania nad pamięcią są jeszcze kolejnym działem teleportacji czasoprzestrzennej, który musimy zbadać... To pewne. Jednak te „wizje” często pojawiały się... Rozumie pan...
- Znienacka.
- Owszem. To w pewnym sensie kwalifikuje ludzi zajmujących się portalami do ludzi posiadających zaburzenia osobowości.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 01-08-2008, 08:48   #52
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Wygrana gra w kości ze Schlaufenem podniosła go na duchu. Wiedział, że Hans jak zwykle przesadzał chwaląc się na prawo i lewo, jakim to jest mistrzem kościanego pokera. Mimo to czuł coś na wzór radości wygrywając po raz kolejny w grze hazardowej, choć ogólnie za hazardem nie przepadał. Tak samo nie przepadał za narkotykami, alkoholem i papierosami. Z czworga złego wolał hazard, który przynajmniej nie był szkodliwy dla zdrowia, ale dla portfela bardziej niż pozostałe. Nie sądził żeby był od niego uzależniony. Uznał jednak, że tak sądzi każdy uzależniony od hazardu.

Nim powrócił, Saint Frank przyglądał się uważnie Yseult Stein, która wyglądała po prostu okropnie. Sprawiała wrażenie jakby w każdej chwili była gotowa się rozpłakać. Ponadto straciła zainteresowanie tym, co się wokół niej działo. Sam zachowywał się podobnie po opuszczeniu Mauer. Był obojętny na wszystko, nie interesowało go życie i był całkowicie pozbawiony uczuć wyższych. Ten stan przeminął tak nagle jak się pojawił, co spowodował zapewne dłuższy odpoczynek poza wnętrzem Mauer. Tamto miejsce źle na niego wpływało, ale nachodziły go dziwne myśli, że jeszcze tam wróci. Yseult nie mogła przeżywać tego samego, ponieważ prawdopodobnie nigdy nie była w Mauer. W takim razie jej stan miał podłoże czysto psychologiczne. Frank liznął nieco psychologii, co było pomocne przy określaniu portretu psychologicznego zbrodniarza na podstawie zbrodni i poszlak. W tym przypadku nie było zbrodni ani poszlak, więc nie było portretu psychologicznego. Mógł polegać na obserwacji i własnych domysłach. Wciąż pamiętał stan, w jakim znajdował się w tamtym czasie. Mógł przysiąc, że przez głowę przeleciały mu delikatne myśli o samobójstwie jako antidotum na te wszystkie wariactwa spotykające go w ostatnich dniach. Jednym z powodów owych samobójczych myśli mogła być inna myśl. Tą myślą było, że czarnowłosa kobieta nie odesłała go z powrotem do jego świata. Mogła go wysłać do innego, w którym nie ma już tutejszego, Malaka aby nietutejszy Malak posprzątał cały bałagan narobione przez Kombinat bądź Korporację albo oboje. Niemożliwe było żeby te wszystkie budynki zostały tak szybko zniszczone, a te potwory tak szybko opanowały ulice. Te myśli przepełniały jego głowę aż w końcu wyrzucił je z głowy czując przy tym ulgę.

Patrząc na Yseult myśli samobójcze w jej przypadku były dosyć prawdopodobne. Zachowanie obojętności w takim przypadku byłoby współudziałem w samobójstwie. „Współudział w samobójstwie? Śmiesznie to brzmi” – odezwał się drugi wewnętrzny głos w głowie franka – „ Toć nawet żadnej pewności nie masz czy jej naprawdę takie myśli chodzą po głowie? Nawet, jeśli to nie będzie twoja wina jak powiesi się albo strzeli sobie w łeb. W końcu ty nie będziesz jej wieszał ani do niej strzelał”.
Ku swojemu zdziwieniu ten głos brzmiał jak głos Schlaufena. W tym samym momencie odezwał się drugi głos należący do Johna Sainta.
„ To będzie na równi ze współudziałem za morderstwo. Łatwo sobie pomyśleć, że to nie ja strzelam, więc to nie ja zabijam. Prawda jest taka, że nawet zachowując obojętność jesteś odpowiedzialny, bo dopuściłeś do tego, choć mogłeś to powstrzymać. Neutralność czasem bywa podła.”
Podejrzewał, że gdyby był bohaterem kreskówki w tym momencie na jego obu ramionach pojawiłby się aniołek i diabełek. Prawie się uśmiechnął na myśl o karykaturalnie przerysowanej twarzy Johna dla anioła z obowiązkową harfą i diabła z widłami o twarzy Hansa. Przestał wreszcie myśleć o głupotach i podjął decyzję w sprawie Yseult. John zwykle miał rację.

Podszedł do niej i powiedział:
- Zauważyłem, że wyglądasz okropnie. Znaczy się nie chodzi mi o to, że jesteś brzydka. Po prostu wyglądasz jakbyś była chora albo dopiero, co miała zły sen. Podejrzewam, że masz jakieś problemy psychiczne. Nie martwiłbym się gdybyś nie zaczęła zachowywać się dziwnie zaraz po dotarciu do tego szpitala. Jeśli jesteś chora powiedz komuś, kto zna się, choć trochę na leczeniu. Jak masz problemy natury psychicznej powinnaś się komuś zwierzyć. A snami nie przejmować się wcale. Raz miałem sen, że idąc pod górkę poślizgnąłem się i zjechałem na tyłku w kierunku drzewa z szeroko rozwartymi nogami. Dobrze, że obudziłem się tuż przed uderzeniem, bo inaczej nie mógłbym mieć dzieci. Ten sen akurat miałem, kiedy byłem jeszcze mały. Teraz już prawie nic mi się nie śni.
Wtedy właśnie wrócił Saint, który przyniósł ze sobą coś zgoła nieoczekiwanego. Tym czymś był strasznie wychudzony czarny kot. Frank spojrzał prosto w zielone oczy kota. Urwał kawałek wędliny i położył na ziemi. Kot popatrzył na jedzenie, na Franka i zamiauczał.
- Nie ufa mi. Najwyraźniej musi to być dziki kot żyjący samotnie z dala od ludzi. Woli zdechnąć z głodu niż zaufać innym.
Podniósł kawałek wędliny i podrzucił go nieco dalej. Dopiero wtedy kot łaskawie podszedł i skonsumował kawałek. Następnie ponownie popatrzył na Franka i podszedł bliżej ocierając się o jego nogi. Frank położył mu jeszcze trochę jedzenia na podłodze.
- Lubię koty, choć wolę psy. Co najważniejsze te zwierzaki też mnie lubią – powiedział do Yseult.
Umilkł na razie słuchając tego, co ma do powiedzenia John. W końcu powiedział o pobliskim magazynie, w którym działał agent Irrlicht. Pytał się o ochotników, którzy pójdą razem z nim sprawdzić ten magazyn. Frank wstał. Oddał kota w ręce, Selene.
- Chciałbym go zatrzymać, ale w twoich rękach będzie raczej bardziej bezpieczny.
Następnie zwrócił się do Sainta.
- Zapewne domyślasz się, że idę razem z tobą. Nienawidzę nudy, a może przy okazji coś ciekawego tam znajdziemy.
 
wojto16 jest offline  
Stary 05-08-2008, 19:22   #53
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Poszłaby pod ten prysznic, z facetem, którego nie znała choćby dlatego, że w natłoku obcych rzeczy, ta akurat była ludzka i zrozumiała i wcale nie obca, bo seks jest łatwy do ogarnięcia, przyjemność łatwa do klasyfikacji, a jeśli nawet jej stosunki z Axelem (hahaha, co za wspaniała dwuznaczność) komplikowałyby inne relacje międzyludzkie i tak byłby to zabawny rodzaj komplikacji odstający równo od całej reszty niezabawnych rzeczy, które bogowie wielu światów postanowili zafundować całkiem miłej i do rzeczy Tanji.
Niestety. Teleportowanie się między światami ma wiele skutków ubocznych, nadal nawiązujemy do wymienionych wcześniej bezimiennych stworzycieli, ikon za-światów i serdecznie im dziękujemy, że nie wszystkie te uboczne skutki Tanja miała okazję poznać, chociaż zwidy na jawie, Kamila posuwana od tyłu i jednocześnie pastwiąca się nad Konradem były i tak raczej nieprzyjemne, wiadomo, młodszy brat jest nieśmiertelny, a umieszczenie go w jakimkolwiek erotycznym kontekście jest zdecydowaną przesadą, aberracja portalowa naczytała się psychoanalityków, precz z mojej głowy Kamilo Płacząca, Biedermeierze Rzężący, kim ty jesteś, jak wyglądasz, zabieraj fiuta. Na dokładkę Chrystus-Pantokrator, dlaczego ja rozpoznaję te symbole, wcale nie chcę, nie wierzę w żadnego Boga, żaden mi nigdy nie pomógł. Nie istnieją, trup to trup, nie łudzę się wcale, spieprzaj Zbawicielu od Siedmiu Boleści, pastwiący się nad pogrążającym się w chaosie się światem. Won, z mojej głowy.

Tanja oparta o ścianę, ciemno przed oczyma, nogi się uginają, przyklękła w pozycji modlitewnej, mimowolnie wpasowana w swoje rojenia.
- Dobrze się czuję.
- Nic mi nie jest.
- Kara boska za nieczyste myśli.
- Sama wstanę.
- Nic mi nie jest nic mi nie jest nic mi nie jest.


***
- Saint, masz zdjęcia tych agentów? Irrlichta i reszty? Słucham? Och, wszystkiego nie przewidzisz. Nie marudź. Pokaż. Dziękuję.

***
Woda powolutku przesączała się przez szwy, spulchniając skórę butów, najpierw mocząc tylko palce, ale zaraz, jeśli stąd nie wyjdzie, całe stopy. Smród wilgoci i rozkładającego się ciała. Uparła się, że to obejrzy, to znaczy sama przed sobą, bo tam na górze nie było wobec kogo wygłaszać deklaracji, upór bez świadków, Saint i Malak poszli do magazynów, reszta nieatakowana przez koszmary robiła co chciała. Kostnica. Z determinacją godną lepszej sprawy Tanja wyciągnęła szufladę ze zwłokami. W ramię znowu jej się wbijał pasek od karabinu, ale zwłoki nie atakowały, chyba, że wzrok i nozdrza, coś, co było kiedyś żywe, kobieta.
Co ja robię i po co? Szukam znajomych w nieczynnej kostnicy, w szpitalu obcego firnamentum, to tylko zwykła nieżywa babka, lekko śmierdzi tak jak ja, tam w Mauer.
Mam nadzieję, że ja nic nie mam w gardle. Jestem nieskończenie obrzydliwa, boże jak to cuchnie „Ukryłem to w rurach”, chyba w ustach ukryłeś to zboku, która to rura przecieka, no pięknie, grzebię trupowi w ustach, chyba nigdy nie pozbędę się tego smrodu, a potem grzebię w starej szpitalnej rurze, pustej do tego. Nie jest ze mną dobrze, lepiej stąd pójdę. Do ludzi.

***
Ciepły już strumień wody prysznicem zmywa smród, póki nie wyschną rzeczy będzie chyba chodzić w szpitalnym fartuchu.

- Biały kitel do kolanek, powinniśmy się wszystkie tak ustroić, co Ty na to Ys?
- Osobliwe te rojenia, za dużo w nich prawdy, przecież ja tego Biedermeiera widziałam raz, nie miałam pojęcia, że on i Kamila kręcą z sobą. Szaleństwo i metoda, nie sądzisz?
- Cieszę się, że nie mam w sobie tych cholernych kryształów. Ys, myślisz, że wrócimy do Konrada?
- Jak jeszcze kiedyś pójdę do kostnicy oglądać zwłoki, to wymienimy ten fartuch na taki z wiązanymi rękawami. Pieprzony świat, Ys.
 
Hellian jest offline  
Stary 06-08-2008, 00:25   #54
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hermina Steiner

Monolog Franka Malaka wykopał ją z duchowego leja, którym za sprawą inercji gnała na łeb na szyję w dół. Podniosła wzrok na mówiącego do niej mężczyznę. Zamrugała, wyciskając spod powiek resztki łez. Rozchylone usta spazmatycznie złapały haust powietrza – płuca miały swoje racje. W miarę jak mówił, coraz bardziej nie wiedziała jak zareagować. Może powinna się znów rozpłakać?
- ... już prawie nic mi się nie śni.
Nie wytrzymała. Po prostu parsknęła śmiechem. Przez chwilę chichotała niczym Szalony Kapelusznik.
- Dzięki - powiedziała w końcu. Trzy sekundy później w progu stanął Saint.
Przyniósł ze sobą zabiedzonego kota. W oczach Ys znów stanęły łzy. Tym razem jednak na krótko. Coś jej mówiło, że bardziej humanitarnym wyjściem byłoby zabicie zagłodzonego niemal na śmierć zwierzaka tu i teraz i podarowywanie mu złudnej nadziei na przetrwanie.
Cholera, Ys.
Zamknij się.
Szczupła dłoń wślizgnęła się do kieszeni bojówek koloru khaki. Pstryknęło wieczko. Na różowym języku dziewczyny – tym samym, który poznaliśmy jakiś czas wcześniej w kontekście fiuta Barka – pojawiły się dwie jeszcze bardziej różowe tabletki. Przełknęła je bez popijania i bez trudu. Mówili coś o kocie. Zamknęła oczy. Raz, dwa, trzy. Witamy w chemicznym Disneylandzie.
Skupiła się na kocie.
Zwierzęta miały dziwną właściwość wydobywania z ludzi tego, co ludzkie. Paradoks. Ludzkie – zwierzęce. Zwierzęce – ludzkie. Ludzko zwierzęce.
Saint, Selene, Malak.
Nagle wszyscy pokazali, że są po prostu ludźmi. O ile w przypadku Selene, małej dziewczynki, nie dziwiło to wcale, o tyle u dwóch pozostałych... Kiedyś zastanawiała się jak to jest, że ludzie trzymaj zwierzęta, z których tak naprawdę nie ma żadnego pożytku. Psy, koty, chomiki. Świnki morskie. Żadnego pożytku. A jednak. Nie to, że nie lubiła zwierząt – wręcz przeciwnie. Mimo to, gdy zastanawiała się nad tym poważnie, nie potrafiła odnaleźć odpowiedzi.
Kątem oka złowiła strupy na rękach Sainta. Mogłaby przysiąc, że nie widziała ich tam wcześniej. Wyglądały dziwnie znajomo. Później zapyta go, skąd się tam wzięły. A on, odwracając wzrok oburknie ją, że to nie jej interes. Pewnie, że nie mój, cholerny ćpunie – pomyśli wtedy Yseult, potrząsając ciemną grzywką. Obyś zgnił od tych igieł.

*

Leid.
- Idę.
- Tylko potrzebuję chwili, żeby zbadać Tanję. Mogę się przydać.

2w1.
Promocja miesiąca!!!
Racja i głupota w tym samym zdaniu.

*

Te kryształy, które wyjęła z Konrada. Które miała w torbie.
Skąd Tanja o nich wiedziała?
Ta Kamilla i Klaus. Których na swój sposób kochała.
Skąd Tanja o nich wiedziała?

Było w jej wizji coś dziwnego. Długotrwały kontakt z Eksternusem robił swoje. Flashforward? Prekognicja? Elementy, choć prawdziwe, nie tworzyły wiarygodnej i spójnej całości. gorączkowo przeglądała kartę zdrowia Tanji. W bunkrze nie znaleźli u niej nic. Nie znalazła tez u niej kryształów, ale wiedziała, że prawdziwe skutki kontaktu ze światem zza portalu są długofalowe. Że choroba rozwija się powoli.
Czuła do tej dziewczyny niekłamaną sympatię. W końcu była siostrą Micha... eee Konrada. Badanie przedłużyło się, bo miała prawo wiedzieć co dzieje się z jej bratem. Martwiło ją to wszystko. Zasrany ludzki gatunek – tak długo i uporczywie szukali, aż znaleźli coś, co ich stokrotnie przerosło. Z żenującym, godnym lepszej sprawy uporem ściągnęli sobie na głowę apokalipsę.
A chciała wrócić. Nie do Neoberlina. Nawet nie do bunkra.
Do mężczyzny, który tak cholernie przypominał jej męża.

- Do tego buty na koturnie. Jak ze starych, niemieckich filmów porno. Niezbędnie.
- Chciałabym. Bardzo bym chciała.
- Pieprzony świat, Tanju.
 
hija jest offline  
Stary 07-08-2008, 20:35   #55
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Yseult Stein/Hermina Steiner
Helga Stieffenhauer wciągnęła oddech.
- O, Boże, to z powodu...?
Szybko ruszyła w stronę Tanji.

- No, chyba jest dobrze – rzuciła spojrzenie na Axela. - Bałam się... Że to może być jak z moim bratem. - Jej twarz zmieniła się zauważalnie, z dziarskiej dziewczyny na przygaszoną i rozczarowaną. - Nieważne – machnęła ręką. - Chciałabym się zająć jeepem.
Natomiast Selene stała, wpatrując się w sytuację szeroko rozwartymi oczami. Jej siostra podeszła do niej i lekko pchnęła ją ręką. Selene cofnęła się.
- Nic ci nie jest? - zatroskała się Helga.
- ... już prawie nic mi się nie śni.
Uprzedził ją Malak, jednak w jej oczach nie zamigotała zazdrość lub złość, mimo tego, że przerwał jej w pół kroku.
- To dobrze, to dobrze – wyrzekła Helga Stieffenhauer. Podobnie okręciła się przy Tanji Hahn.

* * *

# Tanja Hahn/Karolina Kowalska – Yseult Stein/Hermina Steiner – Selene Stieffenhauer – Helga Stieffenhauer – John Saint/Anton Schrauber
Trzech agentów, troje działaczy dla sprawy rebeliantów.
Fotografie były nieco złej jakości i odbarwiły się, tu i ówdzie przechodząc w sepię. Na jednej był zaciek po kawie.
Agent Lange miał jakieś słowiańskie rysy, mimo kryptonimu stricte niemieckiego – czarne, połyskujące od potu włosy wylewały się grzywką na wysokie, choć pomarszczone czoło. Spod gęstych brwi wyglądały dobroduszne oczy, ni to szare, ni to zielone. Twarz krągła, policzki wypukłe, na zdjęciu nieco niedogolone, efekt maskował jednak wielki, sumiasty wąs, który wyłaniał się spod czerwonego nosa.
Agent Irrlicht wydawał się być dużo młodszy od agenta Langego – być może dlatego, że o ile Lange z facjaty był około pięćdziesiątki, Irrlicht wyglądał na dwadzieścia pięć lat. Z trzech agentów on miał aż dwa zdjęcia, zlepione tyłem w jedno. Z jednej strony było ujęcie z profilu: Włosy ciemny blond, długie, sięgające nieco za szyję. Brwi zmarszczone tak, jakby się nad czymś zastanawiał, pod nimi okulary, antyrefleksyjne szkła były zabarwione na purpurowo. Oczy szarozielone. Twarz pociągła, mała bródka. Na drugim zdjęciu stał sfotografowany, na oko w jakiejś fabryce lub rafinerii Leidengeist, maszyny pompownicze i silosy stały za nim. Miał półotwarte usta, mówił coś, lewą ręką poprawiał sobie okulary, zaś prawą wskazywał na coś poza zdjęciem.
Dürer był to człowiek niepozorny, o długiej – nie, wydłużonej twarzy, z oczyma niebieskimi, nieledwie wodnistymi, czarną krótką szczeciną na czaszce. Sine ślady pod oczami wskazywały, że czas, gdy zrobiono te zdjęcia, nie był dla niego najlepszy – wyglądał, jakby nie wyspał się. Na zdjęciu ubierał zieloną kurtkę wzmocnioną stalą, bardziej charakterystyczną dla członków Kombinatu niż rebeliantów.

*

W oczach Tanji Hahn odbił się monitor laptopa Axela. Program wyszukiwał dalej sieci i był już ku końcowi. Szukała informacji o kulcie. Zajęło to nieco czasu, jako że stara, dobra wikipedia umarła wraz z wybuchem Trzeciej Wojny, to jest końcem Internetu. Powszechne informacje pochodziły zazwyczaj od samych zainteresowanych – a przez to stawały się stronnicze. Nietrudno było się zresztą natknąć na kolejne sektory informacyjne Kombinatu, niektóre zabarwione okultyzmem i propagandą, wszystkie namawiające do wstąpienia w szeregi Kombinatu, mało która jednak tłumaczyła zasady wiary.
Natknęła się jednak na pewien e-book, relikt z zamieszłych czasów, który wydawał się mówić w miarę obiektywnie o religiach Kombinatu.

...Kombinat, czy też – Wolny Kombinat Polski – jest to właściwie zbiór religii, mieszających się ze sobą i pozostających eklektycznymi. Jednak tym, co czyni religię Kombinatu stałą, jest figura Jezusa Chrystusa Pantokratora(gr. �-αντοκράτωρ – Wszechwładca, Pan Wszystkiego). Pantokrator często jest przedstawiany jako ten, który siedzi na płomienistym tronie, czasami posiada też trójząb lub miecz, zaś zawsze w swojej lewej ręce dzierży proporzec koloru rdzawego lub krwistego, na nim zaś krzyż symetryczny. Pod proporcem często widnieje napis:
„In hoc signo vinces”. Znakami związanymi są także pordzewiały kielich w kręgu drutu kolczastego, serce przebite stalowymi cierniami, płonący miecz, wspomniany trójząb, a także niezliczone symbole świętych, takie jak zakrwawiony kamień świętego Szczepana(symbol męczennictwa dla Kombinatu), etc. Ciężko wymienić wszystkich świętych tego nowego tworu, jako że różne odłamy przypisują im różne imiona i różne cechy.
Ta osobliwa religia semi-chrześcijańska jest stosunkowo nowym wytworem, podejrzewa się, że indoktrynacja żołnierzy jest nowym pomysłem WKP w celu polepszenia ich sprawności. Donosi się o zombifikacji żołnierzy, wcześniej indoktrynowanych, a także wysyłanie ich do portalu w myśl: „Wiara moją siłą”.
Tak właściwie istnieje jedna główna katedra wielkiego odłamu: Warszawska Katedra Wezwania Krwi Pańskiej, odłamu Dzieci Bożego Gniewu. Jest to jedyna stała katedra tego najpotężniejszego odłamu semi-chrześcijaństwa. Poza tym można spotkać wiele zaimprowizowanych katedr, kościołów czy kaplic w ruinach miast – niemożliwym jest określenie, z jakiego są odłamu, jako że w Polsce południowej i centralnej odbywają się regularne wojny religijne, stare sekty giną, nowe się rodzą ze starych.


Tu fragment wstępu się urywa. Reszta jest psychologicznymi rozważaniami nad religią Kombinatu, spisem prawdopodobnych bojówek i ich miejsc, a także ich symboliki i charakterystyki.

*

Selene przemówiła do Yseult:
- Pani Yseult – odezwała się. - Pani jest lekarzem, prawda? Proszę się zaopiekować moją siostrą... - mówiła to szeptem i ukradkiem spojrzała na Helgę, która spod zmarszczonych brwi przypatrywała się scenie. - Ona... Ona może się ostatnio dobrze nie czuć.

- Proszę...
Tymczasem Saint, ignorując to, co powiedziała Selene, przemówił do Yseult:
- A więc chcesz, żebym otworzył pieczęcie? Hmm... Spieszy mi się nieco, ale dobrze. Powiem partyzantom, żeby wzięli sprzęt z jeepa... Zwykły wybuch rdzenia pulsowego powinien wystarczyć. Te pieczęcie są mocne, ale nie dość mocne. Chyba.
Wyszedł na chwilę na korytarz - „Ej, ty tam, weź parę rdzeni pulsowych!” - partyzant zrobił, co mu rozkazano, a po chwili Saint wydał dalsze rozkazy.
- Idź z nim – pokazał drzwi do korytarza. - Tylko uważaj. Z tego, co wiem, oni umieją używać rdzeni pulsowych, ale ich jeszcze nie przetestowałem. Wysadzi to, co blokuje przejście. Pilnuj ich. Niech używają tylko jednego rdzenia, inaczej... Ha. Inaczej to będziecie zbierać swoje nóżki i rączki po całej piwnicy – powiedział z nagłym napadem pewności. Podrapał się za uchem. Zmitygował się. - Sorry... Muszę się nauczyć mówić do kobiet.
Parsknął, śmiejąc się ze swojego tłumaczenia.
- Idę – po czym dał znak Malakowi.
Został zatrzymany przez Steiner.
- Strupy? Jakie strupy, do diabła? - podniósł nieco głos, po czym przyspieszył kroku.
- Idę – na te słowa Yseult Saint wzruszył ramionami, pokazując: „Jak wolisz”. Wyraźnie pytanie o znaki na jego rękach wybiły go z dobrego humoru.
- Tylko potrzebuję chwili, żeby zbadać Tanję. Mogę się przydać.
Saint ponownie wzruszył ramionami. Trzasnął solidnymi drzwiami głównymi.


* * *
# Yseult Stein/Hermina Steiner – Tanja Hahn/Karolina Kowalska – Oleg Hass
Rdzenie pulsowe wykonały swoją robotę. Yseult usłyszała huk i dźwięk sypiącego się gruzu, jednak tylko przez parę chwil. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Kiedy kurz opadł, można było zobaczyć magazyn. Kotłownię i generator też, jednak chyba interesowały ją najbardziej rzeczy, które znalazły się w magazynie.
Okazało się, że ktoś, kto zapieczętował drzwi do magazynu nie zapieczętował ich bez powodu.
Magazyn był prostokątnym pomieszczeniem. Zapieczętowane drzwi, a także wyłączona wentylacja nie dopuściły tutaj zbyt wiele kurzu. Wyglądało na to, że bardzo mało powietrza docierało dotychczas do magazynu.
Przy północnej ścianie stały trzy równo ułożone łóżka. Pościel wyblakła tutaj nieco i zalatywały stęchlizną, jednak nie było widać śladów pleśni czy wilgoci. Środek był pusty, jeśli nie licząc lekkiej, leciutkiej warstewki kurzu. Na wschodniej ścianie było komory hermetyczne. Mimo tego, że nie działały już od bardzo dawna, to jednak błysk latarki ujawnił, że znajdują się tam jakieś leki. Otwarciu ich towarzyszył odgłos zasysanego powietrza.


* * *

# Frank Malak/Jack Travolta – John Saint/Anton Schrauber
Zanim jednak jeszcze wyszli ze szpitala – to jest, stanęli w bramie szpitalnej, Saint i Malak – mieli okazję ujrzeć widok dość niezwykły, jak na Frankfurt.
Mówi się, że flagellanci pojawili się wkrótce po Trzeciej Wojnie, jednak była to połowa prawdy. Jeszcze przed nią, jeszcze na długo przed wybuchem tworzyły się grupy, koterie i sekty, które podróżowały od miast do miast.
Na początku wyganiano ich i próbowano się im przeciwstawiać, jednak incydenty powtarzały się i rosły w swojej liczebności tak, że stało się to zbyt trudne. Sami zresztą ludzie ulegli temu niczym jakiemuś zbiorowemu urojeniu i pozwalali przechodzić biczownikom przez ulice.
A sami biczownicy? Była to zbieranina grup członków sekt, dewotów, ściganych przez prawo, przez prawo skazanych na podróżowanie z flagellantami, dewiantów, żebraków, złodziei lub ekscentryków, którzy przychodzili i odchodzili, żądni nowych doświadczeń.
Byli ubrani tak, jak przybyli. Gdy łachmany odpadały, nie wymieniali ich, chyba, że ktoś wrzucił w tłum zbitek szmat, wtedy dzielili je między siebie, owijali zdarte buty i najbardziej odsłonięte partie ciała; nawet najmocniejsze materiały zresztą puszczały po kilku miesiącach codziennego dostawania razów.
Jednak jedna rzecz była stała – każdy, obojętnie, czy było to dziecko, czy była to kobieta lub mężczyzna – wszyscy – wszyscy mieli owinięte wokół głów czarne szmaty, nawet nie kaptury – tak, że z grubej warstwy włosia wyzierały zaledwie oczy. Spojrzawszy w dół, nierzadko z tych bezkształtnych kul wyzierały nagie ciała, poranione przez bicze, poznaczone wrzodami, liszajami, odparzeniami i zakażeniami; szmaty na głowach jednak były zawsze obecne.
Używali prostych, jednak mocnych, rzemiennych biczy, zakończonych czasem metalowymi okuciami lub po prostu ostrymi kamieniami.
Grupy flagellantów nie zaczepiały nikogo, choć ten, kto podszedł dość blisko, mógł dostać parę razy od biczowników, jako że bili wszystkich, którzy byli w ich zasięgu.
Nocą zaś, gdy udręczeni po całym dniu, w ten lub inny sposób grzesznicy, zbierali się w opuszczonych domach, halach czy lasach, by oddawać się całonocnym orgiom, a potem późnym rankiem ponowić swój marsz.

*

Minęli bramę szpitalną.
Niebo było barwy ciemnej szarości; chmury, które padały nad Neoberlinem przesunęły się nad Frankfurt, przynosząc mżawkę, a gdzieniegdzie mgłę. Było nieco po południu, jednak wyglądało tak, jakby miał być zmierzch. Czasem promień słońca, przebiwszy się przez stalowe niebo, opadł na jakiś szary budynek i nikł. Z południa zaś w niebo wzbijały się dymy fabryk, hut i rafinerii Leidengeist.
Idąc drogą, nie można było nie zauważyć ludzi z pobliskiego osiedla. Byli to głównie arbeiterzy z pobliskich fabryk – toporni, odziani w standardowy ubiór Korporacji robotnicy, zapijający każdą wolną noc. Chociaż nie wszyscy mieli to szczęście pracować. Tu i ówdzie przemykały się chude cienie schmugglerów, nazywanych z polska szmalcownikami – nienaturalnie grube lub garbate sylwetki odziane w czarne szmaty, pod którymi zazwyczaj kryła się zazwyczaj torba pełna „zebranych” broni, jedzenia lub po prostu śmiecia po to, by sprzedać go naiwnym. Złodzieje, czasem nawet mordercy – patrzyli uważnie oczyma na przechodzących, macając po kieszeniach i butach w poszukiwaniu noży.
Saint mówił prawdę: Do starego magazynu, lub raczej składu L.G. było parę kroków. Znajdował się na tej samej Fürstenwalder Straße, co szpital Schweigera.
Trzeba było przyznać, że agent o pseudonimie Irrlicht umiał wybrać kryjówkę. Magazyn był niepozorny i ktoś, kto nie przyjrzał się dokładnie, prostokątna budowla mogła się wydać jakimś niedokończonym placem budowy. Faktem było to, że, jak wyjaśnił Saint, takie magazyny rzadko były większe. Leidengeist było składowane dla bezpieczeństwa pod ziemią; ekstrakt pod wpływem ciepła wydzielał opary, które mogły mieć wpływ na okoliczną ludność.
A kto chciał, żeby parędziesiąt tysięcy ludzi we Frankfurcie nagle zaczęło szaleć? Jednak to i tak dziwne, dodał Saint. Dlaczego porzucono całkiem dobry magazyn El?
Na płocie pordzewiała tabliczka głosiła przynależność:

LEIDENGEISTLAGERHAUS NUMMER 31
EIGENTUM DER UNABHÄNGIGE DEUTSCHE KORPORATION
MIT DER ZUSAMMENARBEIT DER HOLSTERGESELLSCHAFT GmbH


Podeszli do żelaznej bramy. Przejście przez nią nie stanowiło wiele problemu – co prawda ona sama była zamknięta i trzymała się nieźle, jednak płot w paru miejscach był wyrwany. Saint przeszedł przez niego i dał znak ręką reszcie, żeby weszli.
W pobliżu nie było nikogo, a przynajmniej nikogo nie było widać. Znajdowali się przed głównymi bramami do garażu. Były zamknięte i nie miały uchwytów. Widać, w lepszych czasach były otwierane elektrycznie. Małe okna znajdowały się wysoko i niektóre z nich były zakratowane, choć pręty zdążyła już przeżreć rdza.
Tak samo jak rynnę, obok której była drabina wiodąca na dach. Mimo tego, że nie prezentowała się wiele lepiej, to jednak ktoś zadał sobie trud i była to drabina, wokół której były obręcze, które miały podobno chronić przed upadkiem. Jedna obręcz odpadła i leżała na ziemi.
Ktoś zauważył metalową skrzynkę, która wisiała u jednej ze ścian. Była to aparatura filtrująca powietrze od oparów El, które czasami się wydostawały z hermetycznych opakowań. Wtedy. Teraz nie działała.
Saint splunął.
- Możemy być obserwowani... - potoczył wzrokiem za płot, jednak napotkał tylko spojrzenia żebraków. Pomacał po kaburze. - Radzę się stąd szybko wynosić.

* * *

# Oczyska
Czasem bywają oczy.
Czasem bywają oczy – były to tym razem oczy kobiety, nie, dziewczyny raczej, dam jej na oko siedemnaście lat, może osiemnaście. Nie, siedemnaście. Nie, nie widzą jej, w tłumie żebraków. Saint i Malak nie mogli, niestety, jej ujrzeć, chociaż przedstawiała ciekawy widok ze swoimi oczami. Nie ukrywam, były to oczy męta od dawna żyjącego w zaułkach, jako ciura albo i pomocniczka szabrowników żyjących w tej części miasta.
Rude włosy. Chociaż, niespecjalnie, bardziej koloru kasztanu. Tak. Mówiłem, że to spod nich wyglądają oczy? Są szare. Twarz, szczególnie pod oczami i koło nosa(drobny, choć ostro zarysowany) naznaczona piegami. Jej kształt jest bardziej owalny niż pociągły, choć pewnie maskują to kasztanowe włosy, proste, sięgające nieco za szyję. Skóra biała, szczególnie na nadgarstkach, co jest typowe dla osób o tej karnacji. Tak. Tak to by wyglądało.
Gdyby, gdyby.
Gdyby jej włosy nie były skołtunione i upięte ciasno w kok. Dym i sadza spływająca z Leidengeistindustries uczerniły jej włosy dość, by z kasztana wejść w brudną rdzę. Czy miała błękitną(to akwamaryna?) sukienkę? Nie wiem. Jest czarna i odbarwiona, a także twarda od błota na końcach.
- Z nami... - ktoś jej szepnął do ucha. Coś odparła.
- Chodź z nami.
Odeszła, a jej oczy poszły z nią. Mimo to, patrzyły jeszcze przez chwilę na szpital. Czy ktoś je widział?


* * *

# Axel Heintz/Hans Kloss – Tanja Hahn/Karolina Kowalska
Po pewnym czasie laptop wydał z siebie dźwięk, a on wiedział, że jest to sygnał kończący przeszukiwanie okolicznych sieci.
Program wyszukał dwieście czterdzieści trzy sieci, w tym dwieście sześć militarnych i rozpoznanych jako należących do Kombinatu, w tym równo pięćdziesiąt fake'ów i routerów, trzy sieci prywatne, które wydawały się nieaktywne od jakiegoś czasu i nosiły sygnatury rady miejskiej, dziesięć prywatnych, służących być może bogatszym mieszkańcom miasta, reszta to były strony z amatorskim porno lub sieci szmalcowników, zaskakująco źle chronione.
Wstępne opracowanie kodu zostało zrobione, laptop mógł włamywać się do sieci, których użytkownik sobie zażyczył.

*

Tymczasem Maria Kleiner, osaczona przez Axela i Tanję, długo się wahała z podjęciem decyzji, czy pokazać, nie pokazać, a może po prostu uciec.
W końcu westchnęła, sprawiając wrażenie, że robi coś wbrew własnej woli.
- Mogę wam to pokazać – wydęła wargi do naprawy sytuacji. - Ale pod warunkiem, że tylko na chwilę. Gdybym tego nie dostarczyła do jutra rana do obozu... - umilkła. - Ja jestem tylko kurierem – dodała. - Naprawdę, nie znam się na tej całej maszynerii.
Wyglądało na to, że to głównie obecność Axela i jego ultimatum, które postawił jej wcześniej skłoniło ją do tego czynu. I oto podchodzą do jeepa, Maria nie bez wysiłku pokaźną skrzynię, uch, klik, otwiera, oto z wzrokiem zawstydzonym pokazuje zawartość.
- To prototyp – powtórzyła.
Działo plazmowe było wielkości KM-u, posiadało stojak. Lufa posiadała średnicę dwóch centymetrów, coś jakby pojemniki na paliwo widniały u jego boku, był spust, stop stalowy, pokryte chromem. I tyle, co mógł Axel zobaczyć. Chyba Tanja Hahn ujrzała więcej.


* * *

# Bywają zwłoki
Kobieta, którą znaleźli wespół – Tanja i Yseult, powiedzmy sobie to szczerze, czytelniku, wymaga ciekawszego potraktowania, niż lakonicznego stwierdzenia, że jest martwa.
Kiedy odchyliło się swoistą szufladę w niedziałającej chłodni, dotychczas tamowany przez warstwę metalu trupi smród wybuchnął przed nozdrzami. Chmura śmierci.
Kobieta posiadała czarne włosy, wyblakłe i mokre od płynów gnilnych. Tam, gdzie odpadły włosy, widać było ciemne lub sine plamy, jako że w opuszczonym szpitalu nie pojawiły się larwy. Źrenice odgięły się w głąb, spłaszczając oczy. Tęczówka wyblakła, pozostawiając odbarwiony okrąg wokół czerni źrenic. Nos spłaszczony, wyglądał, jakby się zlewał, jednak to tkanka obumierała. Płyny wydzielnicze spływały bezbarwnie nosem. Z zapadniętej wargi wystawały białe zęby.
Sine plamy były widoczne na piersiach, ogorzałych przez gnicie. Cera poszarzała, tu i ówdzie brocząc czarnym płynem. Zwłoki kobiety były nagie, nie licząc czarno-żółtej płachty, którą się podniosło. Zapadnięty brzuch ukazywał kontury żeber, przechodząc do pofałdowanego podbrzusza, a kończąc na skórze opinającej ciasno miednicę; z genitaliów sączyła się czarna breja.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 08-08-2008 o 09:05.
Irrlicht jest offline  
Stary 17-08-2008, 21:33   #56
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kloss, Hans Kloss

Nie było tak źle. Woda była co prawda lodowato zimna, co nie bardzo poprawiło jego nastrój, ale fakt, że w ogóle była coś tam jednak znaczył. Otrzeźwiła go, jego przytłumione podróżą zmysły ożywiły się na nowo. Zaczął rozważać nowe możliwości i zastanawiać się nad obecną sytuacją. Szybko porzucił ten wątek, dochodząc do wniosku, że chętniej by został w szpitalu niż łaził po mieście. Stąd też odrzucił propozycję zwiedzenia potencjalnej kryjówki Irrichta. Nie był tchórzem, był po prostu ostrożny. Zresztą miał co robić na miejscu. Na początek mógł z piętra podziwiać sunący ulicą dziwaczny pochód idiotów. Świat schodził najwyraźniej na całkowite psy. Biczownicy to ostatnio byli ponoć w średniowieczu! Ale cóż, świat zataczał koło, tylko patrzeć, jak wszyscy ludzie wrócą do epoki kamienia łupanego, okładając się po głowach maczugami.

Na razie jednak było do tego dość daleko. Jego laptop znalazł ponad dwieście sieci bezprzewodowych. Na jaką cholerę było ich tyle potrzebnych? Przecież oni musieli się w tym gubić, przesył informacji i całe centrum informacji musiało być niezłym burdelem! Nieważne. Musiał dostać się do wnętrza sieci Kombinatu, ale to był długi i powolny proces. Priorytetem było nie danie się wykryć. Jego programy co prawda lokalizowały tego laptopa jednocześnie w każdym miejscu w mieście, lecz to tylko dawało im więcej czasu na ucieczkę bo byliby pewnie spaleni. Na szczęście było tu kilka sieci prywatnych i to o dziwo zabezpieczonych tylko WEP-em. Wrzucił tam bota, wystarczająca ilość pakietów powinna być przechwycona po jakiś piętnastu minutach. Ten typ zabezpieczeń sprawiał, że ktoś grzebiący w tej sieci był niewykrywalny. Niestety Kombinat na pewno monitorował wszystko co działo się tu we Frankfurcie, co jednocześnie sprawiało, ze poza przeglądaniem na razie niewiele mógł zrobić. Najbezpieczniej byłoby się dostać do jakiegoś kompa Kombinatu i tam sprawdzić ustawienia sieci. Dodatkowe ip, które by się tam potem pojawiło, nie wzbudziło by zbytnich podejrzeń, przynajmniej przez jakiś czas - zwłaszcza, że wystarczyło podmienić MAC i po prostu uszkodzić danego kompa Kombinatu. Tak czy inaczej - w końcu trzeba będzie opuścić względnie bezpieczny szpital.

Teraz było coś jeszcze. Naciskana Maria w końcu pokazała tą całą broń plazmową. Niewiele to wszystko mówiło Axelowi, ale Tanja wyraźnie się zainteresowała nową zabawką. Heintz zostawił jej ją, odchodząc niewiele dalej, do swojego laptopa. Cichym piknięciem zasugerował, że już zebrał wystarczającą ilość danych by złamać szyfrowanie zabezpieczenia, co zrobił po jednym kliknięciu. Na ekran wyskoczyły jakieś katalogi i pliki. Uruchomienie pierwszego zaowocowało pięknym obrazkiem porno, amatorskim jak na wyczulony "gust" Axela. Stojąca obok Maria zmieszała się nieco.
-Widzisz, jaką mam ciężką pracę? Muszę się przez to przekopać w poszukiwaniu jakiś bardziej znaczących informacji!
Zaśmiał się krótko, puszczając do niej oko. Zamknął plik i beznamiętnie przekopywał się przez zgromadzone dane, szukając czegoś innego niż pliki graficzne. Zapewne byłoby w plikach ukrytych lub systemowych, lecz by zdobyć do nich dostęp będzie musiał jeszcze trochę pokombinować. Zostawił to na chwilę, zwracając się znów do Marii.
-Nie przejmuj się tą bronią. Dostarczysz ją na miejsce, lecz my jesteśmy tu, a Bark jest daleko. Musimy trzymać się razem by wyjść z tego cało. Nawet jak kogoś z tego towarzystwa nie lubimy. Rozumiesz, mała? Ja nie cierpię Malaka, chętnie dałbym mu w pysk, ale jednak staram się powstrzymać odruchy. Będzie ciężko, nikt tego nie ukrywa. Powiedz mi... sama zaproponowałaś swój udział w tej wyprawia, prawda? Jeśli tak, to kim ja dla ciebie jestem, że narażasz życie, by tylko być blisko? Jesteś młoda i piękna, na cholerę ci to...
Z każdym słowem ściszał głos, tak że przy ostatnich to bardziej mówił do siebie niż do dziewczyny. Lecz otrząsnął się i spojrzał jej w oczy, czekając na jakąś odpowiedź.
 
Sekal jest offline  
Stary 17-08-2008, 22:42   #57
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hermina Steiner

Ys rozglądała się wokół próbując wymrugać spod powiek piasek.
Czuła się, jakby ktoś owinął jej głowę dwoma i pół metrami folii bąbelkowej – rzeczy docierały z opóźnieniem.
Zmrużone oczy doktor Stein na dłuższą chwilę przykleiły się do Helgi. Coś się z nią działo. Coś było nie tak.
Do jasnej cholery, czemu nie przydzielili im jakiegoś psychiatry? Z pewnością poradziłby sobie z tym pokręconym stadkiem znacznie lepiej niż ona. Sama mogłaby skorzystać z jego wsparcia. Bóg jeden wiedział, jak bardzo. Szpital, kurwa jego mać, naprawdę działał jej na nerwy.
Prawdę mówiąc można by to porównać do procesu mechanicznego oddzielania mięsa.
Mało co pozostawało nietknięte uporczywymi myślami o mężu.

Nawet jak na ćpuna, Saint był wybitnie wkurwiający. Z łaską przydzielił jej do pomocy w odplombowaniu magazynu dwóch partyzantów, a sam – ignorując to, co do niego powiedziała – w towarzystwie Malaka ruszył do lagerhausu. Trzaskając przy tym drzwiami jak jakaś pierdolona primadonna.
- Palant.
O wiele bardziej zaintrygowały ją słowa Selene. Mała było autentycznie zmartwiona o siostrę. popatrzyła na dziewczynkę, uśmiechając się smutno.
- W porządku. Porozmawiam z nią.
Była im to winna. Odpowiadała za stan ich zdrowia. Nie od dziś profilaktyka była najlepsza metodą leczenia. Helga faktycznie, jakby się zmieniła odkąd weszli do tego przeklętego szpitala.
Ostentacyjne zachowanie Sainta nie tyle wzbudziło w Ys wściekłość, co znużyło. Znała takich bohaterów. Bunkier, który nie tak znów dawno opuścili pełen był takich typów. Lone riders w prywatnej krucjacie przeciw światów. O tym, że za towarzyszkę wybrali sobie Świętą Heroinę księgi milczały. Nie to nie. Niech ich szlag. Pieprzone gwiazdy. Bodajby tam sczeźli w tym całym magazynie.


Huk i dym. Ys zaniosła się kaszlem.
Przestępując gruzowisko weszła do zapieczętowanego dotąd magazynu. Pachniało tu stęchlizną. Powietrze było suche, z łatwością można było wyczuć, że pomieszczenie, w którym się znajdowała było przez dłuższy czas zamknięte. Przytrzymując brodą latarkę, podjęła próbę rozpieczętowania komory próżniowej.
Istny sezam.
Z miejsca oddzieliła leki zdatne do spożycia od tych, które nadawały się już tylko i wyłącznie do wyrzucenia.
- Skarbów, a skarbów – mruczała pod nosem, przekopując się przez dosyć duża ilość wypełnionych medykamentami opakowań. Ktokolwiek zamknął to pomieszczenie, przygotował sobie tutaj niezły schron. Znalazła nawet niewielki skaner RTG. Silny kontrast wobec zniszczeń w pozostałej części szpitala.

- Helgo? – zwróciła się do starszej z panien Stieffenhauerówien – Pozwolisz mi się zbadać? Dostałam wprawdzie wasze karty, ale... powiedzmy, że wolę przekonać się osobiście o stanie zdrowia uczestników naszej wycieczki
Przenikliwe spojrzenie stalowych oczu utkwiła w źrenicach Helgi.
Miała szczerą nadzieję, że dziewczyna się zgodzi.
 
hija jest offline  
Stary 18-08-2008, 02:28   #58
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Dobrze, że Maria otworzyła w końcu tę skrzynię. Niezależnie od intencji dziewczyny, dla Tanji był to gest w kierunku pojednania. Biczownicy na ulicach, rozkładające się zwłoki w piwnicy i całe cholerne kilka ostatnich dni starczało za rozrywkę aż nadto, nie potrzebowała na dokładkę konfliktu z nastolatką.
Działko straszyło wielkością i słowem plazma, ale najbardziej słowem prototyp, Tanja nie chciałaby być w skórze osoby, która będzie to obsługiwać.

Nawet nie zauważyła, ze Saint i Malak wyszli. Czytała o nowej religii z narastającym przerażeniem. Zombifikacja żołnierzy, wojny religijne, korporacyjny Neoberlin zaczynał się wydawać jakimś pieprzonym rajem.
Zastanawiała się czy w ogóle może coś zrobić. Na przykład rozpieprzyć tę plazmową armatę w siedzibie warszawskiego rządu. Wreszcie, wzburzona oderwała wzrok od monitora.
- Pogubiłam się – przyznała głośno – Po chuj wieziemy to działko? Do Warszawy naszym sojusznikom? Czy też mamy z tego strzelać do naszych polskich sprzymierzeńców? Szukamy agentów inflirtujących kilka lat temu kogo? Warszawę? I na dzierżącego trójząb czy inne gówno Pantokratora, po co ich szukamy? Kogo obawiamy się we Frankfurcie? Frankfurt i Warszawa to sojusznicy? Dlaczego wysłano nas? Upodloną życiem nimfomankę, mieszczącegowszystkowdupie cwaniaka i rozhisteryzowaną pacyfistkę i równie profesjonalną resztę zespołu?
- To znaczy ja faktycznie muszę się dowiedzieć, o co chodzi z tym światem granicznym i mogę jechać po odpowiedzi nawet do Warszawy, mogę nawet przełazić przez te cholerne portale, ale nie zgadzam się reprezentować żadnej cholernej organizacji, ani rządu, ani kółka różańcowego. Nie zamierzam wozić żadnych cholernych działek. Choćbym miała iść do cholernego Świebodzina sama i na piechotę. Albo mnie zastrzelcie. Z tą armatą nie jadę. Nie moja wojna, nie biorę w niej udziału. Zamierzam zbadać Externusa i spróbować pomóc bratu. Tyle.
 
Hellian jest offline  
Stary 18-08-2008, 15:15   #59
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Mówili coś o rdzeniach pulsacyjnych i eksplozji. Najwyraźniej w ten sposób chcieli otworzyć sobie wejście do magazynu. Ja wolałem iść z Saintem bez wyraźnego powodu. Być może, dlatego, że wydawał się być w porządku w przeciwieństwie do tych bab, którym niezbyt dobrze z oczu patrzyło. Był z nami ten przyjaciel Johna, co się zwał Frank Malak. Gość niezwykle cichy, spokojny i opanowany. Przypomniałem sobie, że pozostali, z którymi przybył nie wyrażali się o nim zbyt pochlebnie. Szczególnie ten cały Axel Heintz. Zapytałem się nawet Franka o ten brak sympatii z jego strony, na co ten odpowiedział:
- Heintz jest biseksualistą. Odrzuciłem jego zaloty i teraz się burzy. Nastawił przeciwko mnie swoją dziewczynę i cały czas się odgraża.
Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Przyznać trzeba było, że Axel faktycznie wydawał się dziwny. Zdecydowałem się popytać pozostałych na ten temat, ale nie znalazłem ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia. Tak cyz inaczej razem opuściliśmy szpital gdzi na zewnątrz w oczy rzuciły się spore tłumy. Były to grupy flagelantów i schmuglerów.
- Witamy na corocznym zjeździe świrów i biedoty. Prosimy o ustawienie się w kolejce po bilety – skomentował całą sytuację Malak.
Wtedy padło pytanie ze strony Sainta o powód porzucenia dobrego magazynu, na co Frank złośliwie odpowiedział:
- Może właściciele zajarali się na śmierć?
Nagle przystanął uważnie przyglądając się tabliczce. Patrzył się na nią przez chwilę aż wreszcie usłyszałem jak mówi do siebie:
- Nummer 31. Kai numer 13.

Być może to tylko przypadkowe podobieństwo jednakże, jeśli coś w tym było to oznaczało, że był na dobrym tropie. Nie miał tylko pojęcia, co oznaczało te całe Kai. Próbował usunąć z napisu te trzy litery, ale to, co mu wyszło raczej nie miało sensu. Kai oznaczało wybrzeże, ale w okolicy nie widział żadnego wybrzeża. No chyba, że kai odnosi się do japońskiej rasy psów co było raczej mało prawdopodobne. Wreszcie uznał, że nie ma sensu dłużej nad tym rozmyślać. Był pewien, że w swoim czasie napotka dalsze wskazówki, które naprowadzą go na właściwą drogę. Obejrzał się dostrzegając, że inni partyzanci przyglądają mu się. Nie przejmując się tym przeszedł przez dziurę w płocie, w której przed chwilą zniknął Saint.

Dokładnie badając okolicę miał nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym, o czym napomknął też John. Oglądał się co chwila za siebie dostrzegając tylko podejrzane grupy nędzników. Pewne było, że niektórzy z nich musieli ich obserwować.
„ Muszę przestać przejmować się żebrakami w roli szpiegów, bo skończy się to dla mnie kłopotliwym tikiem nerwowym” – pomyślał.
Spojrzał na drabinę, zakratowane okno i ścianę, w którą to okno było wmurowane. Drabina czasy świetności miała zdecydowanie za sobą zupełnie jak obręcze mające chronić przed upadkiem. Pręty chroniące okno były przerdzewiałe. Odrobina siły i po kłopocie. Problemem było czy uda mu się utrzymać równowagę na drabinie jednocześnie wyrywając kraty. Jednakże świat należy do głupców i odważnych. W tym momencie Frank klasyfikował się do obu kategorii.
- Mam pomysł na wejście do środka. Liczę na to, że jakby coś poszło nie tak wypiszecie mi ładne epitafium np.: Tu leży Frank Malak, co zachował się jak skończony debil toteż tutaj leży”. Ktoś powinien przytrzymać tę drabinę jak będę wchodził. Użyję całej siły, jaką będę mógł zastosować wykonując tę czynność i pozbędę się przerdzewiałych prętów.
Podniósł z ziemi kamień i spory patyk.
- Z pomocą tego kamienia rozbiję szyba, więc lepiej wtedy uważajcie. Następnie za pomocą tego patyka pozbędę się zbędnych i szkodliwych kawałków szkła, a następnie spróbuję się tam wślizgnąć. Zobaczymy ile mam szczęścia.
Ruszył w stronę drabiny.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 18-08-2008 o 18:32.
wojto16 jest offline  
Stary 21-08-2008, 10:41   #60
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Yseult Stein | 1
Helga Stieffenhauer, przyprowadzona do aparatu rentegnowskiego, dała się prześwietlić, a aparatura nie wykazała żadnych anomalii. Całą scenę obserwowała Selene. Próbowała coś powiedzieć parę razy, jednak albo nie miała nic do powiedzenia, albo to działała wrodzona dziecięca nieśmiałość. Helga uniosła brwi. Chyba domyśliła się, co tak naprawdę Yseult w niej dostrzegła.
- Yseult? Mogę tak do ciebie mówić, prawda? – zachichotała. – Niektórzy ludzie tak na mnie reagują, gdy chcę komuś pomóc.
Rozluźniła się; wyglądała na naprawdę rozluźnioną od czasu, gdy zobaczyła, jak Yseult się rozpłakała. Zeszła z pola lampy Röntgena, wciągnęła oddech. Odchrząknęła.
- Chyba musisz wiedzieć o tym, że nie lubię patrzeć... Widzieć ludzi, którzy płaczą albo... – zaplątała się. I przez jej twarz przemknął cień. – Kapujesz? – machnęła ręką. – Tak zginął mój brat.
Znowu odchrząknęła, splunęła. Zarzęziła.
- Gdy trwały początkowe testy związane z polem T, może pamiętasz, używali materiałów zastępczych do rozruchów reaktora. Nie wiem, co to znaczy, ale kiedyś używali tego, co z tego zostało, jako broni. Coś jak odpady radioaktywne. Polewali tym całe pola, miotali to na wschód. To dlatego mamy teraz taką pustynię na linii demarkacyjnej, pamiętasz?
To gówno poparzyło mojego brata. Sparzył się na tym, jednak coś musiało zostać napromienowane polem, bo wkrótce potem skończył w psychiatryku. Był tam rok, potem zaczęli zabijać ludzi ze szpitali psychiatrycznych. Korporacja, wiesz. Niepotrzebni w systemie nie są akceptowani.

Mówiła to spokojnie i składnie, choć głos drżał jej lekko.
- To dlatego. Rozumiesz?

* * *

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/11-wastelandnostalgia.mp3[/MEDIA]

# Frank Malak/Jack Travolta | 1 – John Saint/Anton Schrauber | 1
Saint, pomimo tego, że w okolicy nikt się nie pokazał, ciągle trzymał dłoń na kaburze, rozglądając się; pomimo tego nie było widać nikogo, tym bardziej nikogo na terenie Leidengeistlagerhaus. Patrząc na niego, Frank miał dziwne wrażenie, że być może boi się zostawać tam sam.
Żelazna drabina zaskrzypiała, z niektórych zaczepień posypał się tynk, mur popękał jeszcze bardziej, gdy Malak wchodził na niego. Podczas wchodzenia jedna obręcz odgięła się i odpadła. Drabina jednak wytrzymała ciężar Malaka; ten sam miał wrażenie, że nikt po niej już nie da rady przejść – nadwerężone pręty, po których przeszedł, sterczały pokrzywione z muru. Stanął na ostatnim z nich. Po lewej, na wyciągnięcie ręki była zardzewiała krata.
Na dole stał Saint: Być może chciał coś powiedzieć, bo Malak widział, jak otwiera usta, jednak zagłuszało go wycie wzmagającego się wiatru.
Budynek nie był dość wysoki; tym bardziej miejsce, w którym Malak się obecnie znajdował. Wysokość była dostateczna jednak, by sięgnąć wzrokiem ponad szałasy i stragany szabrowników, a także żebraków, które stały na przeciwnej stronie ulicy. Było tam całkiem tłoczno; wiatr wiał od strony Leidengeistlagerhaus, toteż nie przynosił smrodu niemytych ciał schmugglers.
Było jednak coś jeszcze: Saint nie mógł widzieć tego, co widzi Malak, jako że barierka, a także parę uschłych, niewysokich drzew przeszkadzały mu ujrzeć teren szpitala. Malak jednak widział: Z bramy szpitalnej wyszła Yseult Stein; poznał ją. Mógł widzieć, że jakaś szara sylwetka podchodzi do niej – wyglądała na małą dziewczynkę, lub chłopca.
Widział także, jak przed bramą szpitalną gromadzi się tłum obdartusów wylewających się z pobliskich slumsów. Być może Yseult Stein – lub Hermina Steiner miała szczęście, że wyszła prędzej.
Malak zaparł się o żelazną, rudą kratę. Pręty jęknęły; po chwili wysiłku krata odskoczyła i poleciała na dół. W paru sekundach uderzyła o ziemię, duff, jej upadek wzbił tuman kurzu. Malak rzucił kamieniem: Szyba brzękła, odłamki poleciały do środka. I patyk, patyk. Wybił resztę szklanych kikutów – pomimo tego, że zostało parę zadziorów, z okna ziała spora dziura. Odłamał obręcz, która blokowała swobodne przejście. Zostało najgorsze? Najgorsze przebyło się: Krótki skok, czy raczej sus od obręczy. Kolejny kawał żelaza jęknął i spadł obok Sainta. Wiatr rzeczywiście wzmagał się, choć przekleństwa dotarły do uszu Malaka.
Zaparł się o framugę. Zadziory przecięły mu skórę prawej dłoni. Przez głowę przepłynęła dziwna myśl, że dobrze, że nie gwóźdź zardzewiały, że dobrze, że nie tężec.
Wdrapał się za framugę; polazł w ciemność, skoczył -
Jego nogi łupnęły o metalową rampę, a do jego uszu doszedł huk łamanego żelaza. Nogi straciły podparcie, a głowa nie zdążyła powędrować do klatki piersiowej. Światło sączące się z wybitej szyby zatańczyło nad oczyma; ból z tyłu głowy sypnął iskrami. Szczęka zdrętwiała, usta zamamłały. Pociemniało przed oczami. Pociemniało przed umysłem.

* * *

# Bywają komputery, światło i Maria Kleiner, czyli co u diabła w szpitalu się dzieje
NAVI, system laptopa Heintza, przetwarzał wprowadzone do niego informacje.
Pstryk – pstryk – pstryk, zamigotały jarzeniówki. Axel Heintz nie mógł sobie przypomnieć, czy odsyłał jakiegoś partyzanta do podziemnego generatora prądu. Usłyszeli kroki dochodzące z korytarza – wyłonił się Arnold Meier, partyzant: Widocznie znał się coś niecoś na elektryce, bo, roześmiany od ucha do ucha, zaanonsował:
- Hie, hie, gienerator cacy będzie, trzeba tylko jeszcze trochę podreperować kable, bo zdupczone tak, że omal się nie przepaliły, jak podłączałem. Ale będzie gitara.
Jego akcent tchnął nieco językiem rosyjskim, w przeciwieństwie do imienia, które nosił. Po chwili wyszedł, albo zmienić wartę, albo by wrócić na dół.
- Nie przejmuj się tą bronią. Dostarczysz ją na miejsce, lecz my jesteśmy tu, a Bark jest daleko. Musimy trzymać się razem by wyjść z tego cało. Nawet jak kogoś z tego towarzystwa nie lubimy. Rozumiesz, mała? Ja nie cierpię Malaka, chętnie dałbym mu w pysk, ale jednak staram się powstrzymać odruchy. Będzie ciężko, nikt tego nie ukrywa. Powiedz mi... sama zaproponowałaś swój udział w tej wyprawie, prawda? Jeśli tak, to kim ja dla ciebie jestem, że narażasz życie, by tylko być blisko? Jesteś młoda i piękna, na cholerę ci to...
Maria Kleiner milczała chwilę. Dłuższą chwilę, jednak odparła, zanim Tanja Hahn zdążyła otworzyć usta.
- Ja... To nie jest całkiem tak, że ja chciałam brać udział w tej wyprawie, Axel. Bark wysłał mnie po to, żebym po prostu doręczyła tą broń i pomogła wam w całej tej... Sprawie.
Wiesz sam, kim dla mnie jesteś, Axel.

Być może chciała powiedzieć coś na temat tego, kim w rzeczywistości jest dla niej Heintz; Tanja zauważyła bez trudu, że powiedziałaby, gdyby jej tu nie było. Czasem milczenie mówi więcej niż słowa.
- Poza tym, – westchnęła - dajcie spokój, przecież nie jest aż tak źle – jakoś ironicznie potoczyła wzrokiem po zrujnowanej sali wykładowej, która zadawała kłam jej słowom. - Ja i tak nie mam dokąd pójść. Rebelianci i walka z Korporacją to jedyne, co mogę robić.
Jej słowa zabrzmiały niepewnie – Tanja czuła, że chce przekonać siebie, mówiąc to. Jednak Axel wiedział, że Maria mówiła prawdę, ponieważ on sam był świadkiem tego, że często wolała po prostu być u niego. Owszem, pamiętał, miała jakieś mieszkanie, miała wysoko postawionych krewnych, jednak w obecnej sytuacji niewiele to znaczyło. Straciła kontakt z rodzicami jakiś czas temu na rzecz pracy dla rebelii.

* * *

# Yseult Stein/Hermina Steiner | 2 – John Saint/Anton Schrauber | 2
Wyszła ze szpitala, warstwa liści zachrzęściła pod butami. Wiatr rozwiewał je tu i ówdzie.
Wiatr. Yseult Stein czuła wiatr – ślizgał się, kręcił, okręcał; świszczał i huczał w załomach ruin, wlatywał tu i ówdzie do okien szpitala, czarnych oczu; wieloletnia woda utworzyła zacieki pod kamiennymi parapetami. Gdzieś przeszły myśli o dziecku – wody płodowe, czarna breja – krople spływające od parapetów – bo bywają takie myśli, które przychodzą znienacka, nieproszone, niepodległe żadnej kontroli; tu Yseult zwana Herminą słuchała wiatru, łuuu, który wylewał się z zakamarków opuszczonych budowli – jeszcze jednych samotnych miejsc – frusz-frusz, to chrzęszczą liście pod butami; przed oczyma wykwita kręciel, małe tornado, sypie piaskiem i liśćmi w twarz – łuuu, bywa i tak, że dzieci płaczą, frusz-frusz, bywa i tak, że trzeszczą kości dziecka – dziwaczne myśli, które przechodzą przez głowę Yseult Stein – żywe? Nieżywe, a tylko wydają się, że żyją? Łuuu, frusz-frusz, mlask-mlask, następna myśl przepływa przez głowę, obraz: Saturn pożerający swoje dzieci, wypisałem, wymalowałem, Goya, zeżryj swoje dzieci, ot, przychodzę w twoich myślach, jak następnym razem będziesz miała dziecko, zabij, upiecz, zjedz, albo nie, zeżryj małego sukinsyna jeszcze za życia, frusz-frusz, mlask-mlask, mniamćać dzieciunio bardzo, giń, gnojku, wyszedłeś z mojego łona, to teraz powrócisz do niego inną drogą.
Myśli przerwał głos dziecka – innego, dochodzącego z bardziej rzeczywistej sfery. Wiatr wionął w twarz małej dziewczynki. Była to druga mała dziewczynka, którą Yseult spotkała ostatnio; wydawała się być w wieku Selene. Saint patrzył z niedaleka, bo to już przed Lagerhausem się stało. Jedno okno było wybite, dziura ziała, czerń. Saint mruży brwi. Patrzy na dziecko, to na Yseult; humor mu się chyba poprawił, bo wyglądał na rozbawionego, kąciki ust powędrowały nieco wyżej. Macał coś przy pasie, broń pewnie.
- Proszę pani – ujrzała, parę mlecznych zębów odpadło, wyrzynały się prawdziwe – czy pani jest lekarzem?
Biały kitel zdradzał stereotyp. Mogło być tak, że Yseult, wzorem tych, co idą na szabry, wzięła kitel ze zrujnowanego szpitala. Ale nie: Mała przyszła. Yseult zdradzał też lepszy stan ubrania niż resztę.
- Mój tatuś jest bardzo chory – jej głos zawibrował, załamał się. - Jak pani jest lekarką, to proszę go zbadać, bardzo proszę – podeszła bliżej, nieskrępowana, wzięła za rękę, pociągnęła nieco. - Niech pani ze mną idzie, mój tatuś jest bardzo chory.
Spojrzała oczyma pełnymi dziecięcej nadziei. Podszedł Saint, pomanipulował coś przy zamku przy bramie, stęknął. Kliknęła kłódka, odrzucił ją za siebie. Coś mruknął, „czemu o tym nie pomyślałem wcześniej”, stęknął znowu. Otworzył bramę, z zawiasów posypały się płatki rdzy, pociągnął do siebie obie strony, skrrrrzyp, oto brama otwarta.
Rzut oka za siebie – Yseult Stein stwierdziła, że przed bramą szpitalną zbiera się jakiś tłum, wyglądali na tutejszych. Zauważył to też Saint. Zawahał się.
- Chodźmy, przysuńmy się do magazynu – rozwarł szeroko oczy, machnął ręką, błysnął strupami. - Tam nas nie będą widzieć.

* * *

# Szpital
- Pogubiłam się – przyznała głośno Tanja Hahn – Po chuj wieziemy to działko? Do Warszawy naszym sojusznikom? Czy też mamy z tego strzelać do naszych polskich sprzymierzeńców? Szukamy agentów inflirtujących kilka lat temu kogo? Warszawę? I na dzierżącego trójząb czy inne gówno Pantokratora, po co ich szukamy? Kogo obawiamy się we Frankfurcie? Frankfurt i Warszawa to sojusznicy? Dlaczego wysłano nas? Upodloną życiem nimfomankę, mieszczącego wszystko w dupie cwaniaka i rozhisteryzowaną pacyfistkę i równie profesjonalną resztę zespołu?
Maria Kleiner wyrzuciła z siebie prędko powietrze – była to chyba nieudolna próba zamaskowania parsknięcia.
- Wiozę broń plazmową dla Kombinatu. Zaraz pojadę z tym do ich obozu, mają odebrać to; nie mówiłam wam? Tu, we Frankfurcie na się przebudować prototyp w broń, która nadaje się do użytku, jeśli tylko będą mieli dość sprzętu, żeby to poskładać. Potrzebują broni plazmowej do usunięcia pozostałych sił Korporacji, które znajdują się w Neoberlinie, żeby przejąć nad nim kontrolę.
Zamilkła na chwilę; na pewne pytania nie odpowiedziała, jednak przyszły domysły, których się nie wypowiedziało: Co tak naprawdę Kombinat może zrobić z technologią broni plazmowej na swoim podorędziu – to jest bronią, której temperatura pocisku nieledwie dosięga temperatury słońca – i jaką rolę mieli w tym rebelianci, którzy skądś zdobyli prototyp.
Maria milczała – jednak przyszły jeszcze wspomnienia, które tłumaczyły kolejną część: Troje agentów stacjonujących we Frankfurcie miało infiltrować wszelkie poruszenia wojsk Kombinatu, a także dostarczać jakichkolwiek możliwych informacji rebeliantom. Byli zabezpieczeniem dla rebeliantów – znając prawdziwe zamiary Kombinatu, było łatwiej. Zawsze jest zresztą łatwiej, gdy widzi się karty tego, z kim się gra.
Agenci jednak zaginęli jakiś czas temu, nie dając żadnego znaku życia - wspomnienie brzęczało gdzieś nad prawym uchem Tanji Hahn – było to na rękę Jeremiahowi Barkowi, który wysłał trzech nowoprzybyłych i jednego swojego zausznika, by sprawdzili, co tak naprawdę wydarzyło się we Frankfurcie; miała to być misja dodatkowa, jak powiedział Saint, ot, z rozpędu. Sprawy okazały się nieco inne, gdy się przybyło do Frankfurta – obóz Kombinatu, który znajdował się na wschodzie, zamykał przejście na wschód, to jest do Świebodzina, czyli do bunkrów, gdzie rzekomo miała stać instalacja pozostawiona przez Konrada Hahna, brata Tanji Hahn. Instalacja ma zaprowadzić czwórkę nowomianowanych agentów rebeliantów prosto do Warszawy, używając technologii portali. Sama Warszawa, jak wieści niosą, jest na czas wojny zamknięta dla wszystkich obcych, a więc podróż przez Externusa, jak się wydaje, jest jedyną drogą do skontaktowania się z rebeliantami stacjonującymi w Warszawie – czy też z przyjaznymi siłami Kombinatu – aby zamknąć portal znajdujący się pod Neoberlinem, a tym samym zniszczyć miasto, a także uszkodzić samą Korporację i Kombinat, aby wyrównać siły i zaprowadzić względny pokój.
Wspomnienie pobrzęczało jeszcze przez parę chwil i uciekło za kołnierz. Mimo to, umysł dopowiedział jeszcze swoją część: „Znajdź agentów”. „Może oni znają drogę przez Frankfurt”. „A potem Świebodzin, acha, potem Świebodzin”.
Odezwała się Maria Kleiner:
- To nie jest tak, że jesteśmy tu kompletnie niekompetentni, Tanja. Każdy tu coś znaczy, ale... Jedno mnie zastanawia – dlaczego pozwolono siostrze Helgi pojechać razem z nami?
Zamyśliła się przez parę chwil.
- To znaczy ja faktycznie muszę się dowiedzieć, o co chodzi z tym światem granicznym i mogę jechać po odpowiedzi nawet do Warszawy, mogę nawet przełazić przez te cholerne portale, ale nie zgadzam się reprezentować żadnej cholernej organizacji, ani rządu, ani kółka różańcowego. Nie zamierzam wozić żadnych cholernych działek. Choćbym miała iść do cholernego Świebodzina sama i na piechotę. Albo mnie zastrzelcie. Z tą armatą nie jadę. Nie moja wojna, nie biorę w niej udziału. Zamierzam zbadać Externusa i spróbować pomóc bratu. Tyle.
- Zaraz jadę odwieźć działko do obozu.
Cisza, która nastąpiła, rychło została przerwana dźwiękiem, który ponownie wydał laptop Axela. Jak się okazało po chwili, laptop przechwycił pierwsze pakiety informacyjne.
Informacje, które przechwycił laptop, nie były szczególnie interesujące dla Axela, a w każdym razie nie wyglądało na to, by były jakimś tropem do serwerów Kombinatu – były to głównie strony przemytników i handlarzy, traktujące w głównej mierze, gdzie można wykradać towar z plantacji Leidengeist, miejsca, w których istniały ośrodki handlowe przemytników, hasła, jakie trzeba wypowiedzieć, wchodząc do ich kryjówek, a także lokacje bazarów broni, Leid, żywności we Frankfurcie. Tu i ówdzie przekazano informacje na temat skrytobójców do wynajęcia, ceny, za które zabijali i miejsca, gdzie można było znaleźć pośredników. Był to fakt: Axel zdołał włamać się do świata przestępczego Frankfurta.
Laptop przekazał kolejną informację: Udało się ustalić lokacje niektórych komputerów połączonych z serwerami Kombinatu; forsowanie zabezpieczeń mogłoby zająć parę dni, jednak przeciek informacji pozwalał ustalić, gdzie dokładnie znajdują się komputery. Szereg adresów pokazywał osiedla na ulicach Linaustraße, Grüner Weg – w Centrum, a także Richterstraße i Hansastraße w północnym Frankfurcie, włącznie z niektórymi kamienicami.

*

Usłyszeli – trzask, skrzyp, skrzyp, skrzyyyp, chrup, chrup – to otwarły się główne drzwi do Schweigerkrankenhaus. Przybiegł Alexander Habenburg, partyzant. Zaklął wyjątkowo szpetnie. Dał znak, aby ktoś poszedł zanim, jednak ktoś go ubiegł. Przez drzwi szpitalne wszedł pewien człowiek -
Chudy, rzekłbyś, szczurowaty; szczecina porastała niedogoloną czaszkę, oczy wodniste, wąs ruchliwy, a jednak wyglądał na cwaniaka. Schmuggler? Wyglądało na to, że musiał przybiec tu, gdy partyzant wszedł do środka; dyszał lekko, jednak oddech szybko się wyrównał.
- Dobry – głos też miał wodnisty. - Ja tu posłańcem jestem, posłannictwo przynoszę od pana Lichtenschweigera.
Spostrzegł chyba to, że nikomu to nazwisko nic nie mówi, jednak nie dodał do tego nic.
- Pan Lichtenschweiger raczy wiedzieć, kto narusza jego własność i jakie ma do tego powody. Byłby bardzo niezadowolony, gdyby okazało się, że ktoś demoluje jego szpital bez powodu. Pyta się również, dla kogo pracujecie -
Urwał. Wybałuszył oczy w stronę Tanji, po chwili jednak miotnął wzrokiem w Axela. Czekał na odpowiedź.
Tymczasem partyzant przekazał informację, że przed – i, w coraz większej części, za – bramą szpitalną zebrał się tłum, jak sam to określił „szmaciarzy”; wyglądali być na czyichś usługach, a w każdym razie bardzo przypominali najemników, o których Axel przeczytał zaledwie parę chwil temu w laptopie.
- ...jednocześnie – podjął znowu bezimienny wysłannik – pan Lichtenschweiger docenia wagę interesów i jest gotów przyjąć sensowne wyjaśnienia, które mogłyby zaowocować dalszą współpracą – wyrecytował.
Być może teraz nastała chwila na rozmowy – jednak tłum najemników – już o wiele bardziej za bramą szpitalną niż przed – sugestywnie przybliżał się, wolno, bo wolno, ale jednak – bliżej i bliżej jeepów.
- Co państwo raczą odpowiedzieć panu Lichtenschweigerowi?
Przyszła pozostała dwójka partyzantów, zwiedzieli się pewnie poprzez radio, które miał ze sobą Habenburg – lub może jakimś solidarnym instynktem. Sam Habenburg rzetelnie odbezpieczył broń.

* * *

# Frank Malak | 2
Otwarło się oczy; mimo tego, trwała ciemność. Niedaleko leżała latarka; cóż zrobić, trzeba podnieść. Podniósł się: Jakiś pisk rozbrzmiał przy lewym uchu – dopiero po chwili do świadomości dotarło, że to szczur był.
Pomacał jeszcze machinalnie głowę – tył zimny, lepki; pewnie rozbiło się, jak leciało się w dół. Bolały stłuczone łokcie, krzyż i plecy; latarka rozświetliła odległość – upadło się z jakichś sześciu, siedmiu metrów. To z tego powodu tępy ból pulsował w czaszce Malaka.
Żelazna rampa, która zarwała się po wskoczeniu na nią, nie była w takim znowu złym stanie – podobnie jak drabina, która wiodła na nią. Wytrzymałaby chodzenie – skakania nie wytrzymała.
Żółtobrązowe światło sączyło się przez zakratowane okna, brudne, mętne; plamy iluminacji złociły skurzoną podłogę – za wyjątkiem tej jednej, którą tamten wybił. Przez nią wpadał wiatr, pchając piasek kurzu prosto w oczy. Wiatr wzmagał się – to wirowały drobinki kurzu w smugach światła. Kurz dusił, zatykał oddech.
Pomimo tego, było tutaj dość mroczno. Dopiero po paru chwilach oczy przyzwyczaiły się do półmroku magazynu, choć i latarka pomogła.
Udało się dostać do zewnętrznych pomieszczeń magazynu; z południowej ściany wyrastał prostokąt wrót – te nie były elektryczne i wyglądało na to, że zaledwie kłódka dzieli Malaka od otwarcia ich.
Przejdźmy dalej. Przy ścianach były ustawione stoły, na nich zlewy, przy nich wiadra. Odniosło się wrażenie, że było to laboratorium, czy może raczej – miejsce, gdzie prędko sprawdzało się wartość próbek Leidengeist. Gdzieniegdzie stały zlewki, pipety, konduktometry, termometry, parę kuwet, kilkanaście tygli, rurki gumowe, rurki szklane. Niektóre potłuczone – rogate odłamki sterczały pod dziwnymi kątami, mierząc w sufit. Sufit, sufit – z sufitu zwisały pajęczyny, czarne od brudu, szare od kurzu; pająków nie było widać.
Spojrzał: Pajęczyny znowuż wskazują na betonową posadzkę. Tu i ówdzie były rozłożone gazety w nieładzie. Niektóre z nich pochodziły jeszcze sprzed Trzeciej Wojny. Litery starte, wyblakłe, zostały postrzępione nagłówki:

KONTROLA PRZESTRZENI POWIETRZNEJ AMERYKI NAD POLSKĄ
WOJNA GAZOWA POLSKI Z ROSJĄ
RZEŹ W GRUZJI

A także nieco bardziej współczesne, przed wybuchem Trzeciej Wojny:

OBOZY KONCENTRACYJNE ODKRYTE W OKOLICACH KRASNOJARSKA
KOREA – UZBROJONE SILOSY NUKLEARNE
SPIRALA STRACHU
BICZOWNICY – FENOMEN NA SKALĘ ŚWIATOWĄ


Gazet podczas Trzeciej Wojny nie wydawano – albo też ktoś wydał, ale nikt nie kupował; nie interesowało to też nikogo – kiedy Ameryka i Rosja zamieniły się w pustynie nuklearne, a reszta krajów pogrążyła się w anarchii po zapaści gospodarczej, nikt nie miał czasu na to, by kupować gazety.
Nie wydawało się pieniędzy; nagle złoty dziesięć, który można było wydać na Super Express, stał się bardzo drogim złotym dziesięć. Nie wydawało się pieniędzy po to, żeby poczytać tylko o tym, że zabiło się sąsiada i zagrabiło jego dobytek. Albo: Za złoty dziesięć można było kupić cukierek, nawet dwa, skusiłeś jego dzieci, porwałeś, jak byłeś pedofilem to córunię przeputałeś w krzakach, a syna sprzedałeś łowcom niewolników, tym od warband. Nie warto było wydawać pieniędzy na bezwartościowe informacje, gdy o wiele ciekawsze rzeczy działy się dookoła, a naprawdę wartościowe informacje dostawało się od szabrowników. Albo też samemu się chodziło na szabry.
Wrócimy do magazynu? Nad drzwiami na północnej ścianie była żółta tabliczka. Czerwony napis groził:

YLO LA RACOWNIKÓW

Groził nieudolnie; racowników nie było, Leidengeistlagerhaus opustoszał. Drzwi były otwarte, jednak, póki co, Frank Malak ich nie otworzył. Opodal drzwi była taśma, na którą zapewne ładowało się susz – lub ekstrakt. Taśma nie działała, jednak można było przejść przez ciasną przestrzeń do następnego pomieszczenia.
Obok taśmy leżał kafar – ten, mimo że żelazny, nie był aż tak nagryziony zębem czasu i wydawał się solidnie trzymać na stylisku. Ciężki, solidny, miły dla oka.
I, zachodnia ściana. Tu zbrojenie umacniające sklepienie zsunęło się – z czasem, może i gwałtownie – na wrota zachodnie; powyginana warstwa żelaza urągała zasadom geometrii, a fragmenty, pasy metalu sterczały pod fantastycznymi kątami – mimo to, nie dało się tędy przejść.
Przyszły głosy – przyszły pod wrota, te zamknięte zardzewiałą kłódką i zardzewiałym łańcuchem. Był to Saint; mówił coś, ale słowa, dźwięki nie docierały przez zasłonę muru, kurzu i rdzy.
Krzyczeć zaczął – jednak nic się nie odróżniło, żadne ze słów nie sformowało się w zatęchłym powietrzu.

* * *

# Yseult Stein/Hermina Steiner | 3 - # John Saint/Anton Schrauber
Saint pokrótce wytłumaczył to, czego można było się domyślić i bez jego wyjaśnień – to jest, Malak był, ale wyłamał kratę, wybił szybę i wszedł w dziurę. Od tamtego czasu nie ma go, diabelstwo, bo jak tylko wszedł, to rumor się dało posłyszeć jakiś.
Saint mówił, mówił z przejęciem, zaangażowaniem, błyszczał żółcią zębów, szarą poświatą prochowca, wypisz, wymaluj, jakiś anioł industrialnego świata. Żywo gestykulował.
Wzmagał się wiatr.
Tymczasem mała, oprócz tego, że ponawiała cały czas prośbę, by z nią pójść - „Koniecznie! Tatuś chory!” - zdążyła się także przedstawić jako Adeleide – pokazała także, gdzie mniej więcej mieszka – a były to slumsy po drugiej stronie ulicy(spojrzało się: Tu i ówdzie kręciły się postury odziane w szmaty, luźno zwisające z wychudłych ciał. Mimo woli przychodziły myśli o średniowiecznych pątnikach, które widzieli Saint i Malak. Ludzie starzy, albo i w średnim wieku, kręcili się przy straganach, przebierali w suszonym mięsie, wskazywali coś, mówili coś, targowali się, ot, ul życia Frankfurta) – po czym zalała się łzami, zamamlała, nie dało się rozróżnić przez brudny płacz, co chciała powiedzieć, ale uspokoiła się, znowu zaszlochała, o, proszę pani, jak ja mam nadzieję, że pani jest lekarzem, bo ja nie mam nikogo poza tatusiem, pani wie, jak ciężko ostatnio jest; wie pani, prawda?
Saint na szlochy pozostawał niewzruszony – więcej, szeptał czasem, żeby uważać, bo ta mała to może być przez kogoś nasłana, wytresowana, ba, pewnie, że wytresowana – przychodzi do pierwszego lepszego, ślozy puszcza, bzduruje jakąś bajkę o chorym tatusiu, a potem nuże w ciemny zaułek, zardzewiała pałka i ból w potylicy i ciemność, ciemność widzę.
Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej – niósł słowa, które zostały wykrzyczane od pordzewiałej bramy magazynu.
- Oh, nein, meine Kameraden, das tut ihr nicht! Verfluchte Schweine, denkt ihr so, dass ihr mich einfach foppen könnt?! Na was! Nix mehr zu sprechen, ja!? Verfluchten...
Ręka Sainta śmignęła do kabury; jakaś satysfakcja błysnęła w jego oczach, wiedziałem, że coś będzie, bo jak by mogło być inaczej – wiedziałem – mówił Yseult.
Zardzewiała pałka spoczywała w dłoniach czarnej postaci, która wyłoniła się znikąd – wykwitła gdzieś przy koło ogrodzenia, przypełzła do bramy i atakowała. Na oko nic więcej nie dało się powiedzieć o plątaninie włosów i kiepskiego ubrania. Zatrzymała się, gdy zobaczyła pistolet.
Klik, klik, klik.
Saint rozszerzył oczy w niedowierzaniu; czy wiatr zaniósł szczęknięcie zaciętego colta do tamtego? Czekał, patrzył, wiatr niósł dźwięk jego chrapliwego oddechu, chrr-uchrr, klatka piersiowa opadała szybko w górę i w dół; chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo zaczął ostrożnie się przybliżać.
- Nie zbliżaj się – ton głosu Sainta sugerował, że chciał wierzyć, że jest pewien. - Nie zbliżaj się!
Zbliżał się wolno.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 21-08-2008 o 13:19.
Irrlicht jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172