Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2011, 21:48   #211
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację

BAZA YMIR B
TERAZ

Martwiła się. Dłoń okryta w ochronną rękawiczkę sprawdziła roślinę. Sadzonka wydawała się rosnąć dobrze. Trzy długie rzędy roślin ochronionych specjalnymi słojami wegetatywnymi, które przyspieszały rozwój, ciągnęły się po kilkadziesiąt metrów w każdą stronę.
Ingrid Lindgren poprawiła okulary ochronne i włączyła WKP. Wybrała najpierw numer męża, a potem syna. Odpowiedziała jej cisza. Nikt nie odbierał połączenia.

- Mówię ci, Ingrid, że to burza – powiedział doktor biotechnologii żywienia, przyjaciel jej i Alana, blisko osiemdziesięcioośmioletni Crack Mac Daniells. – Wrócimy z plantacji to skontaktujesz się przez światłowód. Poza tym to WKP.

- Podłączyłam go przekaźnik przekazujący sygnał na światłowód. Powinni odebrać. Mówię ci, Crack, że coś się musiało stać.

- Dobra, Ingrid – pokiwał głową drugi naukowiec. – Jak wrócimy z plantacji to spotkasz się z Arturem Donovanem. To Dyrektor Ymira B. Myślę, że on będzie wiedział więcej.

- Dzięki, Crack – prawie młodzieńczy uśmiech pojawił się na twarzy matki Szczoty. – Więc kończmy tą robotę.

* * *

- Jak to, nie macie łączności! – doktor Lindgren spoglądała na wąską, niemal ascetyczną twarz Artura Donovana z wyraźnym gniewem. – Od kiedy?

- Od ponad jedenastu godzin.

- To czemu dopiero teraz się o tym dowiaduję?

- Najprawdopodobniej jest to uszkodzony światłowód – Dyrektor Ymira Był spokojny. Ludzie w tej mniejszej bazie nazywali go „Iceman” – Mniej więcej w tym samym czasie odnotowaliśmy silne wstrząsy na odcinku K-240. To dość niestabilny rejon. Pokrywa lodowa ściera się w tamtym miejscu ze skałą macierzystą planety. Bardzo możliwe, że wstrząs uszkodził światłowód. A łączność radiowa jest niemożliwa ze względu na koniunkcję i burzę śnieżną.

- I co z tym zrobicie? – Ingrid zaciskała pięści tak, że aż bielała jej knykcie.

- Zgodnie z procedurą za godzinę wyślę epikę techników na K-240 oraz patrol na Ymir A. Ale proszę się nie obawiać. Mamy też zerwaną łączność z Ymirem C, a przecież leży bliżej.

- To ma mnie pocieszyć, dyrektorze? – Lindgren pokiwała głową zdumiona. – Chcę wrócić na Ymir A.

- Obawiam się, że póki, co będę zmuszony zakazać kontaktów z tamtą bazą.

- Zakazać! Nie może pan!

- Myli się pani, doktor Lindgren. W sytuacji wyjątkowej mam prawo nawet na aresztowanie pani?

- Aresztowanie – kobieta najwyraźniej nie wierzyła w to, co usłyszała. – Sytuacji wyjątkowej? Pan wie więcej, niż mi mówi!

- Ochrona – dyrektor nie zraził się wybuchem inżynier. – Proszę stąd wyprowadzić panią Lindgren.




Seamus Gallagher i Greyson „Grey” Witeman, Aleksander Wasili Biliskov, Dhiraj Mahariszi i Ipor Juhasz


Opuściliście “Gniazdo” razem. Przez wyjście, które – za namową Seamusa – pozostało nie odcięte. Jedyną zmianą w planie było przyłączenie się do was Rocka.

Uzbrojony w karabin Spectra-50 i w swoim pancerzu ochrony sektora B sprawiał niesamowicie groźne wrażenie.

- I tak sam nie zamontuję nadajnika na antenie – wyjaśnił wam opuszczając ciemną przesłonę hełmu. – A tak przynajmniej ochronię troszkę wasze tyłki.

Przez chwilę z bijącymi sercami czekaliście aż drzwi otworzą się przed wami. Stały za nimi trzy cieplaki. Nim ktokolwiek z was zdążył zareagować Rock rozpylił im czaszki w mgiełkę kości, krwi i mózgu. Strzały ze Spectry były niewiele głośniejsze niż kaszlnięcia, a szybkość działania ochroniarza mogła imponować tym, którzy nie posiadali wyszkolenia militarnego. Tym bardziej tym, którzy takie wyszkolenie posiadali. Tak działali tylko najlepiej wyszkoleni żołnierze korporacji – elita komandosów.

Ruszyliście przed siebie, zachowując ciszę i ostrożność. Lufa karabinu jeszcze trzykrotnie plunęła ogniem likwidując kolejne cele. W asyście Rocka marsz przez zdewastowane korytarze bazy wydawał się być spacerkiem.

- Ipor i państwo Mahariszi – Rock wskazał szeroki, boczny korytarz z oznaczeniami sekcji medycznej. – Wasze cele są tam. My idziemy dalej. Uważajcie na siebie.

Pozostawiliście Kamini, Dhiraj i Ipora na wskazanym łączniku a sami ruszyliście w dalszą drogę.

Dwa korytarze dalej Rock zatrzymał waszą małą kolumnę.

- Seamus i Grey – wskazał kolejny szeroki korytarz. – Tędy dojdziecie po Szczotę. Myślę, że ja i Aleks zajmiemy się systemami podtrzymywania życia. To tuż obok Duffyego, więc zabierzmy go ze sobą. Inżynierowi może troszkę zająć ustalenie powodów awarii. Szkoda marnować czas.

Pokiwaliście głową i odeszliście we wskazanym kierunku.

Aleksander i Rock zostali we dwóch.

- Ruszajmy się – ponaglił Bill.




Sven „Szczota” Lindgren i Selena Stars


Cisza. Zaalarmowała was cisza. Nagła i niepokojąca. Cieplaki, do tej pory dobijające się do drzwi, zaprzestały szturmu. Odeszły? Zmęczyły się? Nie mięliście pojęcia.

Spojrzeliście po sobie. W jakiś sposób coś było nie tak. Jakieś wewnętrzny zmysł ostrzegał was przed niebezpieczeństwem.

I nagle coś walnęło w drzwi z łoskotem! Z przerażeniem ujrzeliście, jak środek grodzi wygina się do środka. Kolejny cios i drzwi wyraźnie zadrżały w futrynie. Kolejny! Zadany w kilka sekund później i zniszczenia stawały się coraz większe.

Cokolwiek atakowało „Romantykę” było niesamowicie silne. Selena – tobie od razu przed oczami stanęła porośnięta białym futrem, czteroręka maszkara z poziomu A. jeśli to było to stworzenie, to wiedziałaś, ze za chwilę zginiecie.

- Na zaplecze – wydusił Szczota mierząc w drzwi ze Spectry.

Nie trzeba było wiele, by go słuchać.

Kiedy zamykaliście za sobą drzwi do zaplecza – dużo cieńsze niż te zewnętrzne – zdawaliście sobie sprawę z tego, że te prowadzące na korytarz nie wytrzymają już za długo.

Zaplecze „Romantyki” było kuchnią połączoną z magazynem na produkty spożywcze i alkohol.

- Zastawmy czymś drzwi – zasugerowała „Księżniczka” rozedrganym ze strachu głosem.

Odgłosy na zewnątrz świadczyły o tym, że napastnik nadal forsuje drzwi.

Najcięższą rzeczą był stół kuchenny, ale jak się okazało przytwierdzony do podłogi za pomocą śrub. Podobnie jak szafki. W końcu – w rozpaczliwym geście – Agnes podparła klamkę metalowym drągiem od mopa, który znalazła w jednym z magazynków.

Z zaplecza można było uciec przez wentylację, ale szyb był tak wąski, że chyba tylko Agnes mogłaby się przezeń przecisnąć.

Byliście w pułapce. Bezpieczne schronienie stało się potrzaskiem. Rumor wywarzonych drzwi i wściekły ryk poinformował was, że atakujący właśnie wtargnął do kantyny. Pozostawało jedno pytanie, ile będzie potrzebował, aby dopaść was na zapleczu.

Szczota przełknął ślinę i wymierzył lufę Spectry w wejście, zajmując pozycję za jakimś sprzętem. Agnes schowała się za jego plecami, a Łysy uzbroił w wielki nóż do krojenia mięsa. Czekali na to, co miało za chwilę wedrzeć się do ich kryjówki.





Charles „Chuck” Fish


Pozostałeś w “Gnieździe” z Zoe i jej synkiem. Kobieta patrzyła na plecy odchodzących ludzi, a w jej oczach widziałeś strach pomieszany z nadzieją. Sam pewnie miałeś podobne spojrzenie.

Rock pozostawił wnętrze magazynu otwarte, blokując drzwi w tej właśnie pozycji. Wszystko, co znajdowało się w „Gnieździe” było do waszej dyspozycji. Cała elektryczna broń: pałki i pistolety, wraz ze sporym zapasem baterii. Spory arsenał, ale czy wystarczający, gdyby przyszło do obrony „Gniazda”.

- Zrobię coś ciepłego do jedzenia – zaoferowała Zoe i ruszyła do pomieszczenia socjalnego, gdzie była kuchenka mikrofalowa i głęboko mrożone produkty. – Jak pan myśli, uda się im?

Słyszałeś jak krząta się tam. Wiedziałeś, że po prostu musi się czymś zająć. Jakąś pracą. By nie zwariować. Jej dzieciak siedział w fotelu i wpatrywał się w blat stołu. Po jego twarzy spływały łzy. Wiedziałeś, co to może oznaczać. Na Ymir przybywały całe rodziny. Więc bardzo możliwe, że gdzieś tam był jeszcze ojciec Leo. Prawdopodobnie biegał po korytarzach wrzeszcząc „ciepłe” i szukając ludzkiego befsztyku. Kto wie, może dzieciak widział jak staje się ... tym czymś. Może widział, jak Zoe zabija męża broniąc siebie i chłopca. Kto wie, co widziały te smutne, wielkie i przerażone oczy, nim ich właścicielowi udało się dotrzeć do „Gniazda”.

- Kawa i zapiekanka – Zoe wyszła z pomieszczenia socjalnego niosąc tacę z wiktuałami.

Znad kubka i znad zapiekanek unosiła się para.

- Nie poparz się – nie wiesz, czy rzuciła to do ciebie, czy do synka.

Dźwięk windy zaalarmował cię i przerwał tą dość miła chwilę.

Zobaczyłeś, że wyświetlacz pokazuje, iż kabina rusza się ku górze. Ktoś z poziomu D wezwał wagonik! Ale przecież nie było tam nikogo od was! Rock wspomniał coś o jakiś technikach w hangarach łazików. Może to któryś z nich? W każdym bądź razie za trzy minuty winda zjedzie na dół. Wraz ze swoim pasażerem, kimkolwiek on jest.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 17-02-2011 o 21:53.
Ravanesh jest offline  
Stary 17-02-2011, 21:51   #212
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


Dhiraj Mahariszi i Ipor Juhasz


Po rozstaniu z resztą ekipy ruszyliście szerokim, oznaczonym medycznymi symbolami korytarzem, w stronę sekcji medycznej. Najwyraźniej cieplaki skoncentrowały swoją aktywność w okolicach punktów ewakuacyjnych, bo poza dwoma okrutnie poszarpanymi ciałami na korytarzu nie natrafiliście na nic niepokojącego.

Widok trupów nie robił już na was większego wrażenia. Po tym, jak widzieliście straszniejsze rzeczy nawet skrajne zmasakrowane zwłoki były tylko .. zwłokami.

W końcu dotarliście pod zewnętrzną gródź odcinającą sekcję medyczną od reszty poziomu B. Kamini wsunęła swoją kartę do czytnika i wstukała kod personalny. Kilka chwil później drzwi rozsunęły się z cichym świstem mechanizmów.

Weszliście na sekcję medyczną z zupełnie innej strony, niż wcześniej. To był łącznik prowadzący do poczekalni oraz do gabinetów lekarskich. Kamini doskonale znała rozkład pomieszczeń, a i Dhiraj orientował się w nich bardzo dobrze.

- Nadal mamy nierozwiązane dwie sprawy – powiedziała doktor Mahariszi kiedy już zamknęły się za wami grodzie. – Musimy dostać się do gabinetu doktora Marconiego, a nie mamy ani karty dostępowej, ani stosownych uprawnień. A druga sprawa, to obecność tego czegoś, co próbowało nas zabić. Nadal może tutaj być.

Ściskając w ręku broń ruszyliście przed siebie. Do przejścia mięliście zaledwie dwa korytarze i dwoje drzwi magnetycznych. Ale wiedzieliście już, co może na was czekać za każdym zakrętem.

Pierwsze drzwi sforsowaliście bez trudu. Otwiera je karta dostępowa zarówno Kamini jak i Dhiraja. Za nimi był długi korytarz. Po obu jego stronach znajdowały się po trzy wejścia. Dwie sale zabiegowe – drzwi od jednej z nich leżały wyrwane na korytarzu - dwa pokoje do badań wstępnych oraz dwa pokoje dla personelu medycznego. Cały korytarz nosił ślady rozległych zniszczeń. Krew na szybach, walające się szkło, porzucone fartuchy, okrwawione szczątki. Puls skoczył wam na ten widok. Ale przyspieszył do szaleńczego tempa, kiedy spojrzeliście na koniec korytarza.
Ujrzeliście tam ostatnie drzwi, przez które musieliście się przedostać. A raczej to, co z nich zostało. W grodzi widniała wielka, wyszarpana dziur. Kawałki metalu odginały się w przeciwną stronę niż staliście. Cokolwiek wyrwało tą dziurę poszło tam, gdzie i wy zamierzaliście się dostać.

I wtedy zgasło światło. Tak po prostu. Kamini krzyknęła w nagłym przestrachu, a wy z trudem powstrzymaliście się, by nie zrobić tego samego. Nim zajaśniały czerwienią światła awaryjne przez kilkanaście sekund staliście w absolutnej ciemności wsłuchując się w bicie waszych przerażonych serc. I nie tylko w nie.

Z głębi sekcji medycznej doszło was ryczenie dzikiego zwierzęcia. Krzyk Kamini zaalarmował drapieżnika, którego zostawiliście na korytarzach. Znając życie, bestia za chwilę ruszy w waszą stronę.




Seamus Gallagher i Greyson „Grey” Witeman,


Ruszyliście wskazanym przez Rocka łącznikiem. Ta nagła zamiana planu troszkę was zaniepokoiła, ale wydawała się rozsądnym pomysłem, więc specjalnie nie było sensu się jej sprzeciwiać.

Zgodnie z WKP znajdowaliście się trzy korytarze od celu. Dwa pierwsze były – o dziwo – całkowicie puste. Jednak zbliżając się do zakrętu oddzielającego was od trzeciego i ostatniego z nich zorientowaliście się, że słyszycie dziwny, dudniący i głośny dźwięk, którego nie potrafiliście zidentyfikować.

Im bliżej byliście celu, tym ów tajemniczy odgłos był głośniejszy. Dobiegając do zakrętu słyszeliście już tylko jego. DUM! BUM! DUM! Powtarzające się w rytmicznych odstępach.

Wyjrzeliście zza zakrętu. Przed wami ostatnia prosta. Niewiele ponad pięćdziesiąt metrów korytarza. Sprawdzoną metodą – najpierw szybkie wyjrzenie zza rogu – sprawdziliście teren z trudem powstrzymując okrzyki zgrozy.

Były tam. Cieplaki! Całe mnóstwo. Przynajmniej z dwunastka, być może nawet więcej. I było coś jeszcze. Nie zdołaliście dobrze się temu przyjrzeć, bowiem właśnie wyrwało drzwi blokujące pomieszczanie i wdzierało się do środka kantyny!

Widzieliście tylko, że ów stwór był zdecydowanie wyższy od człowieka, potężnie umięśniony i przypomniał przerośniętego goryla, widzianego w holo zoo.

Głośny ryk bestii, który poniósł się przez korytarz, przeciął paraliżujący moment strachu. Mogliście działać. Cokolwiek zamierzaliście zrobić.




Aleksander Wasili Biliskov


Kiedy zostaliście sami Rock przyspieszył tempo poruszania się. Dwa korytarze, które pokonaliście świńskim truchtem, były prawie puste – nie licząc ciał, walających się resztek sprzętu i plam krwi.

Dwa cieplaki, które snuły się po korytarzach zostały zlikwidowane z brutalną precyzją przez Rocka, nim twój – nadal odurzony przez marihuanę umysł – zdołał wszystko ogarnąć.

Na ostatniej prostej czekała na was niemiła niespodzianka. Ósemka cieplaków. Cała umazana krwią, chyba jeszcze ciepłą.

Rozk zatrzymał się i spojrzał na wyświetlacz w broni.

- Dużo ich – mruknął. – Ale to jedyne przejście. Musimy utorować sobie drogę.

Przesłona hełmu bojowego, na której lśniły jakieś wykresy i linie skierowała się w twoją stronę.

- Oszczędzamy amunicję – rozkazał. – Walimy, jak ja zacznę. Duffy jest w pomieszczeniu przy którym one się znajdują. Mam tylko nadzieję, że to nie jego krew.

Uniósł karabin w górę.

- Dasz radę? –zapytał.

Cieplaki chyba was wyczuły, bo usłyszeliście ich charakterystyczne zawołanie.

- Walimy! – warknął Rock naciskając spust.




Ray Blackadder



Ratowałeś pedziów. Degenerackich zboczuchów! Chciało ci się wrzeszczeć i śmiać na przemian. Przynajmniej Golas, ten fiut, zgadzał się z tobą w tej kwestii.

Miałeś nadzieję, że kucharz i jego kochaś w jakiś sposób się wam przydadzą. Że nie ryzykowałeś życia tylko po to, by te dwa perwersy mogły dalej walić się w tyłki. Rzygać ci się chciało jak na nich patrzyłeś.

Mimo płynącego w żyłach stymulanta bojowego czułeś się zmęczony psychicznie. Niezniszczalny i potężny, ale zmęczony.

- Idziemy – głos Golasa dobiegał do ciebie ze sporej odległości, jak przez grubą warstwę wody. – Rusz się, Ray, do kurwy nędzy.

Odwrócił się do ciebie plecami i wtedy ... zadziałałeś, jakby kierowany czyjąś wolą.

Siekiera zakreśliła szeroki łuk, a jej ostrze wbiło się w kark wychodzącego na korytarz Golasa. Mięśnie napędzane siłą „hulka” nadały broni naprawdę solidnej siły. Cichy trzask pękających kręgów szyjnych i łoskot padającego ciała był dla twoich uszu niczym muzyka. O tak! Ciepłe! Ciepłe!
Krew buchająca spod pancerza pachniała, jak obietnica siły i nieśmiertelności! O tak! Miałeś ochotę zanurzyć w niej usta i pić, pić aż do spełnienia!

Otrzeźwił cię krzyk jednego z pedałów. Korzystając z chwili zamroczenia, jaki przeżyłeś obaj zboczeńcy minęli cię i rzucili się do ucieczki przez korytarz. Golas drgał konwulsyjnie w progu. Anakonda wypadła mu z dłoni i leżała na korytarzu.

Nadal nie panując nad swoimi odruchami zamachnąłeś się siekierą na uciekających obok ciebie pedałów. Ten z tyłu oberwał w bark i wrzasnął przeraźliwie! Biegnący przodem Murzyn puścił jego dłoń i pobiegł na ślepo korytarzem..
Jego mąż padł w wejściu, niespełna metr od Golasa, i ciągnąc za sobą krwawą smugę pełzł za uciekającym w panice Murzynem.

Krzyk, który doleciał do ciebie zza zakrętu, za którym zniknął uciekinier wyrwał cię z dziwnego transu, w jakim się znalazłeś. W tym krzyku był ból, cierpienie i agonia. I wtórowały mu wrzaski „cieepłe” oraz odgłosy łamania kości i rozrywania ciała na strzępy.

Wrzaski drugiego z pedziów musiały zwrócić uwagę wrogów. Zza zakrętu wyłonił się pierwszy z cieplaków – jeden z tych cierpiących na dziwaczną deformację mięśni w porozrywanym odzieniu. Jego pokryte dziwnym bielmem oczy zatrzymały się na pełznącym rannym.

- Ciieeeepłeee – zawył „mięśniak” dziko przekrzywiając głowę.

Tym razem nie mogłeś się z nim nie zgodzić. Na razie bardziej interesował go ranny pedał, niż ty, ale w każdej chwili mogło się to zmienić.

Zapach krwi był odurzający. Znów poczułeś ogromna potrzebę, by poczuć smak ciepłej krwi w ustach. By pić z tego życiodajnego źródła. Nurzać się w sile i mocy, jaką dawała ludzka, ciepła, życiodajna krew. Panowałeś nad sobą z najwyższym trudem.

Szaleństwo i agresja zawsze uśpiona w twojej głowie teraz zdawała się napierać na kraty więzienia, w którym ją zamknąłeś jakiś czas temu. Wiedziałeś, że już niewiele jej trzeba, by całkowicie zapanować nad tobą i twoimi pragnieniami.

I jakaś część ciebie drżała z niecierpliwości, kiedy to się stanie.

W końcu byłeś zabójcą. Drapieżnikiem, wśród ofiar. A rolą drapieżnika, jest polowanie.




Gilbert Duffy


Minuty wlokły się niemiłosiernie wolno. Fakt, że siedzisz w zamknięciu nie pomagał na twoje nadszarpnięte zdrowie psychiczne. Fakt, że nie masz pojęcia co dzieje się na zewnątrz dobijał cię chyba bardziej, niż przymusowa izolacja.

Chociaż miałeś prawie całkowitą pewność, że Zarząd ściemnia, to drobna cząstka ciebie miała wątpliwość. Musiałeś się czymś zająć, by nie zwariować z bezczynności.

Uruchomiłeś dyskretnie „robaczka” który pozwolił ci się podłączyć pod WKP Wilcoxa. Dzięki kolejnym paru minutom pracy miałeś teraz swobodny dostęp do tego urządzenia. Szybko zorientowałeś się, że pozwala ci to na w miarę swobodne korzystanie z wielu funkcji bazy. Na przykład z systemu kamer. W zdecydowanie bardziej ograniczony sposób, niż wcześniej, ze względu na bariery techniczne jakie sprawiał WKP, ale i tak zadawalający. Przynajmniej widziałeś, co dzieje się na korytarzach.

Korzystając z okazji sprawdziłeś kamerę monitoringu w „Gnieździe”. Były tam jedynie trzy osoby. „Dorotka”, krzątająca się w pomieszczeniu socjalny, jej dzieciak w pomieszczeniu obok i chudy facet, w którym rozpoznałeś „Chucka” – pomocnika barmana w jednej z odwiedzanych przez ciebie niekiedy kantyn. Reszty ocalonych nie było widać.

Poskakałeś po kilku kamerach i nagle zamarłeś.

Widziałeś czterech ludzi. Jednego czarnoskórego, jednego w pancerzu ochrony i dwóch w normalnych strojach. Jeden z nich uzbrojony był w siekierę. Widziałeś dokładnie, jak z zamachem wbija ją w kark człowieka w stroju ochrony. Jak zaczepia ostrzem jednego z dwójki uciekających przed nim w popłochu z pozostałej dwójki.

Widziałeś twarz zabójcy. Zimną, jak maska. Pozbawioną uczuć. Bezlitosną.

Ale .. on chyba ... nie był zarażony.

O mało nie zwymiotowałeś widząc tą masakrę.

Kierowany impulsem zapisałeś obraz kamery – moment rzezi – na swój WKP. To była informacja. A informacja – ty akurat wiedziałeś to najlepiej – była niezwykle cennym towarem.

Szybko przeskoczyłeś na kamery obok twojej kryjówki. Przez chwilę widziałeś swoją spoconą twarz. Potem mogłeś obejrzeć twoje biuro, gdzie na środku pomieszczenia ujrzałeś ogromną plamę przypominającą rozwłóczonego na kawałki człowieka. Nie chcąc oglądać takich obrazków przeskoczyłeś na widok korytarza i serce zabiło ci szybciej.

Było na nim dwóch ludzi. Jeden w ciężkim pancerzu ochrony poziomu B, drugi w stroju technika. Właśnie otwierali ogień do zainfekowanych kręcących się na korytarzu.

Rytm serce przyspieszył jeszcze bardziej, kiedy udało ci się odczytać napis na ciężkim pancerzu ochroniarza. Litery układały się w nazwisko ROCK.

Przyszedł po ciebie, tak jak obiecał. Osobiście.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-02-2011, 23:16   #213
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Aleks wzdrygnął się. Nadszedł wreszcie czas opuszczenia przytulnego Gniazda. Inżynier godził się bez jakiegokolwiek oporu na plan kierującego akcją Rocka. Ogromne było ucieszenie kruchego i niezbyt wyrobionego w walce człowieczka, kiedy dowiedział się kto będzie mu towarzyszył. Miał tylko nadzieję, że ze swoim różowym i jakże skutecznym pistoletem na baterię nie da się zjeść.

Nadzieję trochę zwiększył Rock, który wręczył Aleksowi "Anakondę". Piękny sprzęt, który inżynier widział kiedy Chuck celował do niego, jeszcze nie wiedząc co się dzieje. Zdawało się, że było to tak dawno, a przecież miało to miejsce tego samego dnia. Jednak nadmiar przeżyć był wyraźnie odczuwalny. Wreszcie kiedy Rock odprawił wszystkich do swych zadań zostali sami. Ruszyli w stronę celu.

Inżynier nie martwił się tym, co zrobi jak dotrze na miejsce. Miał się za dobrego inżyniera. Przez chwilę nie martwił się też o drogę do celu, ale kiedy zamknął oczy otworzył je natychmiast. Zobaczył roztrzaskaną gazrurką czaszkę. Była nazbyt realna. Strach powrócił silnym kopniakiem w drzwi umysłu inżyniera. Efekt upalenia minął całkowicie.

Biegnąc stosunkowo cichym truchtem pokonali już pewną część drogi. Było spokojnie, lecz do czasu. Rock podniósł rękę na znak, by Aleks się zatrzymał. Patrząc na wyświetlacz przy broni mówił

- Dużo ich – mruknął. – Ale to jedyne przejście. Musimy utorować sobie drogę.

- Oszczędzamy amunicję – rozkazał. – Walimy, jak ja zacznę. Duffy jest w pomieszczeniu przy którym one się znajdują. Mam tylko nadzieję, że to nie jego krew.

Aleks nie wiedział kim był ów Duffy, ale też miał nadzieję, że nie jest to jego krew. kiedy dowiedział się, że przed nim stoi niemała grupa cieplaków przeląkł się. Anakonda w rękach, pistolet za paskiem i ta cholerna gazrurka. Nie wiedział czemu ją wziął, ale może się przyda ? Pożyje, zobaczy .... tylko z tym pierwszym może być problem.

- Dasz radę? –zapytał.

Aleks kiwnął głową. Usłyszał "Cieeepłe" i przyklęknął na jedno kolano. Kolbę przyłożył do ramienia i widok muszki i szczerbinki stał się jednym. Czekając na znak każda sekunda, każdy jej ułamek dłużył się jak minuta, może godzina. Było to straszne uczucie, którego bardzo trudno się pozbyć. Ręce lekko drżały, pot spływał po czole. Dziwne uczucie w brzuchu ściskało wnętrzności i nie pozwalało się skoncentrować. Krew krążyła szybciej, adrenalina powoli dostawała się do obiegu.

W dosłownie ostatniej chwili inżynier wstrzymał oddech.


- Walimy! – warknął Rock naciskając spust.

Dźwięk strzału był inny niż ten, którego Aleks się spodziewał. Przypominał bardziej ledwie słyszalny szum. Nie chcąc pozostać gorszym nacisnął spust. Jego broń też była niezwykle cicha. Nie było łusek, odrzut był minimalny. Nijak się to wprawdzie miało do siły ognia jaką dysponował Rock, ale zawsze coś.

Mózgi ochlapywały gęsto ściany i podłogę, ciemna krew zalewała obficie posadzkę. Adrenalina nie pozwalała Aleksowi teraz o tym myśleć, lecz na wszystko przyjdzie czas. Raz po raz naciskając spust obalił krótką serią dwa cieplaki. Rock musiał przeładować i wówczas jeden z żywych trupów rzucił się na niego. Nim inżynier zdążył zareagować szef ochrony powalił go na ziemię i zmiażdżył butem jego krtań. Chwila nieuwagi kosztowała Aleksa dużo za dużo. Ostatni cieplak rzucił się na niego i powalił na ziemię. Rock szybko ładował broń. Ofiara zombie mało co nie dała się pogryźć. Wreszcie ciche "szszszszsz" sprawiło, że pół klatki piersiowej Cieplaka znalazła się bliżej sufitu.

W ostatniej chwili Aleks złapał karabin, przyłożył go do ciała napastnika i nacisnął spust. Nie myślał w takiej chwili o oszczędzaniu amunicji, strzelił może parę razy za dużo i mieszanina żeber, wnętrzności, krwi, skóry i innych tkanek wzbiła się w powietrze. Rock butem zrzucił truchło z inżyniera i pomógł mu wstać.

- Nie pogryzł cię przypadkiem ? - zapytał bacznie oglądając Aleksa.

- Nie, nie ... jestem cały ... - Roztrzęsionym głosem odpowiedział mu i na sekundę przyległ do ściany.

Złapał dwa głębsze oddechy i nie chcąc przyglądać się ciałom powiedział

- Dobra, ruszajmy byle szybko.

I jak powiedział tak zrobił. W następnym pomieszczeniu było dużo komputerów, lecz one teraz nie interesowały inżyniera. Jego uwagę przykuło coś makabrycznego. Strasznie rozwleczone, pozbawione oczu truchło jakiegoś faceta. Chyba faceta, bo teraz ciężko było określić nawet pod jak ciężki sprzęt musiałby wpaść, żeby tak wyglądać. Tego było nieco za wiele. Jedzenie, którym poczęstował się w gnieździe podeszło mu do gardła. Gdyby nie ręka Rocka, która znalazła się na jego ramieniu pewnie zwymiotował by. Jednak obecność takiego towarzysza trochę go podbudowała.

- To ktoś z Zarządu. - Rock powiedział oglądając ciało.

Aleks nie chciał wiedzieć, po czym Rock mógł to stwierdzić. Zaczął jednak przyglądać się jak jego towarzysz dzielnie obszukuje szczątki. Wreszcie podał inżynierowi jakiś srebrny przedmiot. Była to jakaś srebrna karta z nawziskiem Van Der. Była cała we krwi. Aleks schował ją do kieszeni, kiedy Rock poprosił o przechowanie jej. Nie było sensu się sprzeciwiać, bo i po co ? To tylko trochę juchy.

Cel był już blisko. Drzwi do pomieszczenia kontrolnego były tuż obok.

- Dobra, ja obstawię ten kwadrat, ty idź pobaw się kontrolkami - powiedział Rock stając przy drzwiach.

- Niech będzie. Jakby co, będę krzyczał. - Nieco roztrzęsionym głosem odpowiedział mu i przeszedł przez drzwi. Były tutaj jakieś serwery i panele kontrolne. Dużo paneli kontrolnych. Ogarnięcie tego wszystkiego zajmie trochę czasu przeciętnemu inżynierowi. Jednak Aleks nie był aż tak przeciętny. Nagle z między jakiś serwerów usłyszał to, czego słyszeć już nigdy nie chciał.

"CIEEEEPŁEEE"

"KUUURWAAAA"

Reakcja była natychmiastowa. Wychylił się zza jednej pośród stalowych szaf z ekranami i kabelkami i nacisnął spust. Nie chciał uszkodzić elektroniki, dla tego strzelał szybko, lecz ogniem pojedynczym. W duchu modlił się teraz tylko o to, by kule nie rykoszetowały. Oba trupy padły martwe, a żaden ze sprzętów nie przejawiał objawów uszkodzeń. Teraz pozostało mieć nadzieję, że nie będzie musiał pracować tam, wśród sprzętu zlanego krwią. Usłyszał głos Rocka.

- Wszystko w porządku ?!

- Tak, to tylko dwa cieplaki ... nic więcej tu nie ma! - Odpowiedział i spojrzał na ekranik ze stanem amunicji.

Pięć naboi to nie było dużo. Na dodatek po przeładowaniu broni, co też zajęło chwilę. Teraz podszedł do panelu, sprawdzając co da się z nim zrobić. Broń na pasku przerzucił przez ramię, gazrurkę oparł o komputer a pistolet położył na panelu. Był gotów na każdą ewentualność. Teraz oddał się jednak migającym cyferkom ....
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline  
Stary 18-02-2011, 22:35   #214
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Znowu to samo. Pomyśl robolu jak wyciągnąć Duffiego. W końcu masz łeb nie od parady. Pomyślałeś? No to świetnie, bo zmiana planów. Idziesz po Szczotę.

Seamus, gdy grupy już się rozeszły w swoje strony, poważnie się zastanawiał teraz jak to się u diabła stało, że nie przydzwonił klawiszowi z gonga tak jak wcześniej w nerwach Chuckowi. Przynajmniej tym razem byłoby to usprawiedliwione bo gość improwizując ten swój pierdzielnik strategiczny, narażał, życia ich wszystkich... Bo owszem. Komandos był z Rocka dobry. Zapewne świetny nawet. W tych trzech zarażonych, co czekali za pierwszą grodzią, prawie nie mierzył, a trafił dokładnie tam gdzie chciał. Nie zmarnował ani jednej kuli. Widać, że tego rozpylacza w dłoniach to nie trzymał, a się z nim normalnie zrastał. Ale jakim cudem został szefem ochrony to była zaiste tajemnica. Przecież ten koleś zanim do kibla by dotarł to by z pięć razy zmieniał zdanie, czy mu się chce, i czy do tego kibla i czy właściwie to nie ma czegoś ważniejszego do zrobienia. Nie mówiąc już o rozplanowaniu roboty dla większej ilości ludzi...

- Będzie kuźwa tego. W ten sposób daleko nie zajdziemy Grey – mruknął cicho gdy skręcili z pierwszego łącznika. Starali się przedostać do celu możliwie niezauważenie, ale jak na ironię, po zarażonych w okolicy Gniazda nie został nawet ślad. Irlandczyka bynajmniej to nie martwiło. Tylko ta pustka była jakaś niepokojąca. Jednostajnie szumiąca wentylacja tylko co jakiś czas przynosiła dziwny trudny do zidentyfikowania dźwięk. Oby tylko nie te piekielne wrzaski... Do tej pory w lewe ucho miał jakby stłumione – Trza działać jeśli mamy stąd wiać. I to konkretnie. Lądowiska nie wchodzą w grę skoro nie ma pilota. Pozostaje więc podziemny tramwaj. Trzeba się będzie do niego dostać, zobaczyć czy da się go uruchomić i zabezpieczyć. Potem powiadomić innych. O ile sieć zacznie działać. No, ale to już działka tego hakera Duffiego. Oby gość nie chwalił się na wyrost. Zobaczymy. Droga jest w sumie prosta i tylko centralna śluza międzypoziomowa może stanowić problem. Ale o kartę kodową w tamtejszej dyżurce nie powinno być trudno. Zobaczymy zresztą. Na razie trzeba wydostać Szczotę z tej burdel-knajpy.

Ciężko było powiedzieć co Grey sądzi na temat jego cokolwiek buntowniczych względem Rocka planów. Irlandczyk miał jednak nadzieję, że facet go zrozumie. W końcu też górnik. Wie, że robota sama się nie zrobi. Ech... Gdyby miał ze sobą chłopaków ze swojej szychty, to by nie było to tamto.

Zwolnił odruchowo. Hal, Tykes... Może...
Przyśpieszył od razu. Przy okazji zabraniając sobie w myślach kretyńskich dywagacji o sprawach, na które nie ma wpływu. Nie wiadomo co z nimi. Koniec tematu.

- Słuchaj. Rock powiedział, że poblokowali wszystkie wejścia do wewnątrz. Pozostaje więc rozwiązanie siłowe. Trzeba się będzie do nich przebić jakoś. Z której bańki to już się zobaczy na miejscu, bo nie ma co gdybać. Gdy oglądałem mapę na wukapie, rzucił mi się w oczy magazyn techniczny. Trochę nadłożymy, ale jest tam trochę sprzętu, który może się przydać. Technicy bazy na przykład używają tylko takich małych, ręcznych lutownic. Duperelowatych w porównaniu do tych co ich do demontażu starych wsporników używamy. W magazynie głównym na A, raz była awaria i musieliśmy właśnie tych używać, to wiem. Trochę takie gówno, ale po zdjęciu nasady, niezbrojoną stal kroi zupełnie przyzwoicie. Przydadzą się. Jeśli będą...

***

Mały magazyn dla techników z sekcji B był otwarty. Albo raczej wyważony. Powyginane niebotycznie drzwi ledwo wisiały na zawiasach, a krwawy ślad wiodący na zewnątrz jasno dawał do zrozumienia, że ktokolwiek znalazł tu schronienie, został stąd wywleczony po dość dramatycznej walce.
Ostrożnie, nie następując przy tym na żadną z krwawych plam, jakby miały w sobie coś zbyt osobistego, przesunął się do szafek. Mierniki napięcia, czujniki promieniowania, wiertarki impulsowe, kable zapasowe, mikroświatłowody i cała masa innego zupełnie im niepotrzebnego ustrojstwa. W końcu dopatrzył się poszukiwanych urządzeń wiszących na stojaku.


- Cyjanogenki – mruknął spojrzawszy na naboje ze sprzężonym gazem – Dadzą radę. Łap! - Rzucił Greyowi jeden z kompletów i przypiął sobie do pasa drugi.
- A teraz do Romantyki...

***

Przylgnął plecami do ściany. Mocno. Bardzo mocno. Ściskając w dłoniach przyciśniętą do piersi pompkę. W pełni naładowana. Do tego trzy ładunki przyjemnie ciążą w kieszeni. Tchnienie bezpieczeństwa... Serce znów wali. Znów tak zajebiście szybko. Kłuje. Skrzywił się na chwilę boleśnie, choć wcale go tak bardzo mocno nie bolało. Bardziej odczuwał to, co trzeba było teraz zrobić. Porośnięty futrem bydlak był...
- Wielki kuźwa jest... - szepnął.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PGVWjTQA9_4[/MEDIA]

Trzask szarpanych stalowych odrzwi zagłuszał zawodzenie zarażonych. Co to było do diabła??? Ten skurwiel, o którym mówił Ipor? Ten, który zabił Sanders? Przecież miał być w medlabie! Przecież to nie może być człowiek! Ja pierdolę... ten ryk... Skąd się to kuźwa więc wzięło w bazie???! O Boże...

Irlandczyk zamknął na chwilę oczy. Ciepli wyli. Wdzierali się do Romantyki. To znaczyło, że Sven nadal żył. inaczej po co by się tam wdzierali. Cholerny dzieciak żył! Przynajmniej jeszcze teraz. I jeszcze przez parę chwil na pewno. Zanim zarażeni z tym czymś wedrą się tam całkiem. Jeszcze kilka chwil. Mają broń. No ruszże się irlandzki kutafonie! Boże bądź ze mną...
Odpalił szybko wkp i wywołał pomieszczenie Romantyki i okoliczne korytarze. Zaplecze. To ostatnie pomieszczenie gdzie się zabunkrują... Ślepe. Jakieś wąskie tunele wentylacyjne tylko... Chujnia.
- Masz jeszcze tasera Grey? Podsadź mnie – wspiął się na ramiona drugiego górnika i kolbą Pompki rozpieprzył zraszacz nad nimi. Potem wyciągnął lutownicę i przypalił czujniki dymu. Nawet sekunda nie minęła gdy w ostatnim łączniku, zaczęły włączać się wszystkie zraszacze jeden po drugim docierając w końcu do tłoczących się przy drzwiach do Romantyki zarażonych. Rozbłysły czerwone kontrolki na ścianach.

UWAGA! W sektorze BX17 wykryto pożar. Osoby znajdujące się w pobliżu, proszone są o natychmiastowe oddalenie się od okolicznych sektorów. Służby bezpieczeństwa zostały poinformowane. UWAGA!

- Dobra – mówił teraz bardzo szybko. Bardzo urywanie – Zwrócę na siebie ich uwagę. Przynajmniej tak wielu ilu się uda. Z resztą będziesz musiał sobie poradzić. Są zmoczeni więc może się uda. Potem wyciągnij tych z Romantyki. Zrobię rundkę łącznikami poprzecznymi dookoła więc będziesz miał może dwie, trzy minuty gdy tu znów nadbiegnę. W wąskim gardle przy grodzi, spróbujemy to zatrzymać tym co mamy.

Nie czekał na odpowiedź. Pobiegł w stronę ostatnich znikających w wejściu do Romantyki zarażonych. Pięćdziesiąt metrów. Będzie miał do zrobienia z sześćset sprintem za chwilę. Trzymaj się Sven...

Dopadł wejścia naprawdę kurewsko pięknie wystrojonej sali. Stoły z drewna, krzesła również... Odnalazł wzrokiem wielkie bydlę.

- Hej! - krzyknął. W ślad za krzykiem, huknęła pompka. Dwa razy. Raz w najbliższych zarażonych odsyłając ich mocno postrzępionych od dwa metry do tyłu, a raz w bestię. By upewnić się, że zwróciła na niego uwagę.
Lodowaty głód przeszył jego uszy gdy stwór ryknął ponownie i rzucił się w stronę Irlandczyka. Nim jednak przesadził wszystkie stoły, Seamus zdążył puścić się sprintem w przeciwnym do pozostawionego Greya kierunku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 18-02-2011 o 22:43.
Marrrt jest offline  
Stary 21-02-2011, 21:16   #215
 
Kivan's Avatar
 
Reputacja: 1 Kivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znany
Grey przez jakiś czas zachowywał się jak kukiełka, manekin – milczał, siedział cicho jak mysz pod miotłą, tylko czasami pchnięty do akcji przez innych podejmował działanie. Po opuszczeniu gniazda niewiele wydawało się zmieniać, oczy jako jedyne dawały oznaki życia – żwawo się poruszając obserwowały mijane korytarze. Mimo iż szedł równym krokiem z resztą wyglądał jakoś biernie.

Rozdzielili się. Mieli razem wydostać kogoś z jakiejś knajpy – tyle ile musiał to wiedział, ale o to się nie martwił na razie. Seamus był mózgiem tej operacji, wcześniej szło mu całkiem nieźle, więc teraz też mu ufał. Nie podobało mu się to, że musieli się odłączyć od grupy i ta cisza dookoła. Wiedział, że było to tylko kwestią czasu zanim ciepli ich znajdą, pomimo tego, że chwila oddechu była całkiem przyjemna to ten niepokój związany z czekaniem na nieuniknione stawał się nie do zniesienia. Czuł się jak wypchnięty na otwartą przestrzeń do odstrzału pomimo tego, że znajdował się we względnie małym korytarzu pod ziemią. Pochylony, przykucnięty starał się jak najciszej poruszać – jak cień szedł za Gallagherem. Dłoń zaciskał na siekierze tak mocno, że aż palce bolały.

Seamus chyba zdawał się nie podzielać jego niepokoju bo zrobił się bardzo rozmowny. Dzielił się z nim swoimi planami. Grey nie był zbyt entuzjastycznie do nich nastawiony bo wolał by żeby wszyscy trzymali się razem – za dużo horrorów oglądał i jakoś tak mu się zakodował, że rozdzielanie się nie jest dobrym pomysłem – ale mimo to rozumiał co ten miał na myśli i znajdował w tym jakąś logikę.

Milczenie przerwał tylko raz na wzmiankę o śluzie, która miała być jedynym problemem w planie.

- Śluzę zawsze można wysadzić.

– | | –

Po drodze zahaczyli jeszcze o mały magazynek techników – kolejny pomysł jego towarzysza. Okolica nie wyglądała zbyt przyjemnie. Krew i ślady walki zdecydowanie nie zachęcały, ale okazało się pozostać spokojnie, mimo iż w piersi serce zaczynało bić szybciej szykując się na najgorsze. Grey nawet się nie zagłębiał do środka, tylko stanął we wejściu obserwując korytarz i starał się przy tym nie wleź w plamę krwi na podłodze.


Kiedy zwinęli już potrzebny sprzęt z miłą chęcią się stamtąd zabrał.

– | | –

Romantyka była za rogiem. Ledwo wyjrzeli... by zaraz tylko jeszcze szybciej schować się z powrotem i przylgnąć do ściany. Uszło z niego powietrze jak ze starego materaca, a serce podskoczyło aż gdzieś do gardła. Ścisnął trzonek siekiery tak mocno jak jeszcze przed chwilą nie wiedział, że można, jedną z rąk wymacał przyczepiony do paska paralizator ochrony – marna to była pociecha.

- Wielki kuźwa jest... - Gallagher jako pierwszy przerwał milczenie.

- Ano... - Skwitował cicho.

Drzwi knajpy dudniły głośno aż w końcu całkiem pierdolnęły. Nie mają szans... nie mamy szans... - myślał i do głowy nie cisnęło mu się nic więcej poza przekleństwami. Seamus na szczęście miał więcej zimnej krwi, a może po prostu trochę szybciej się otrząsnął i już znalazł jakieś rozwiązanie. Trzeba było mu przyznać ma chłop łeb na karku nie byle jaki. Grey na jego pytanie tylko kiwnął głową na tak i zaraz go podsadził. Drugi górnik stojąc na jego ramionach rozwalił jeden ze zraszaczy i sprowadził deszczyk wraz z alarmem pożarowym na całą sekcję. Bezosobowy głos w głośniku akompaniował słowom, w których została mu zdradzona reszta planu.

- Hę...

Nie zdążył nic odpowiedzieć, nawet zresztą nie wiedział co. Wychylił tylko głowę za róg i obserwował jak Seamus biegnie korytarzem w „deszczu”, potem oddaje kilka strzałów i leci dalej z krzykiem na ustach – jak w jakimś pieprzonym filmie akcji.

Zaczekał aż razem z bestią i głupkami zniknie za kolejnym zakrętem, a potem sprintem dopadł do wejścia kantyny. Stanął w progu i zamarzł na tak krótką chwilę, że zdołał tylko przełknąć głośno ślinę. Woda skapywała mu po twarzy. Nie myśląc długo chwycił paralizator i opróżnił magazynek w kierunku kilku najbliższych cieplaków. Po czym cofnął się o krok i postarał się go szybko przeładować – jeśli miało mu nie starczyć czasu po prostu rzucił go na ziemię, jeśli czasu było w sam raz kolejna seria powędrowała w kierunku głupków i dopiero wtedy pistolecik znalazł się na ziemi. Jeśli miał im dać radę to tylko w przejściu. Chwycił siekierę oburącz, zamachnął się i czekał. -Tak samo jak w bejsbolu... – wmawiał sobie. – Tylko kij jest zakończony ostrzem... Jako dzieciak grał sporo, był nawet w drużynie kiedyś przez chwilę.

- Uda się... uda się!
 
Kivan jest offline  
Stary 22-02-2011, 19:17   #216
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kPUc93AcLi8[/MEDIA]

Mówiąc najkrócej: byliśmy w dupie.

Nie pierwszy, choć całkiem możliwe, że ostatni raz dzisiaj.

- Nie srać w nogawki! Łysy, łap hulka, jak skończy mi się amunicja zapodajemy sobie w szyję i napierdalamy byle do przodu. Ale nie wcześniej! - rzuciłem cepowi strzykawę z dragiem - Lachonarium, nie macie pancerzy, trzymać się z tyłu! Stars, odkręć wentylację, jak co, chociaż Princess będzie miała którędy spierdolić. A ty, Wypłosz, trzymaj magazynek, dasz mi, jak wypruję pierwszy. Żywcem nas nie wezmą! No pasaran, kurwa!

Zaczailem się przy drzwiach, nieszczególnie zwracając uwagę, czy ferajna posłuichała. Mutant, co rozpierdolił wejście, teraz najwyraźniej odstawiał demolkę Romantyki. Słychać było jakieś pojebane ryczenie, trzaski i stado esów bełkoczących "ciepłe"... a od tego wszystkiego dzieliły nas chujowe drzwi z synt-sklejki zastawione kijkiem.

W pytę.

Nagle coś sie stało. Dwa satrzały.

A zara po nich ryk zmutowanej pokraki. Mało mi szybka w hełmie od tego zawodzenia nie jebła.

- Co się tam dzieje? - zaszeleściła mi za uchem Lenka. Dobre pytanie. Słychać jakiś ruch, jakby się oddalały. Podeszłem do drzwi i przez chwilę nasłuchiwalem. Po sekundzie ciszy rozległy się jakieś makabryczne wycia i nois podręcznego paralizatorka.

- Cholera, Szczota tam ktoś jest, ktoś jest w środku i walczy - Lena nie wiedzieć kiedy znalazła się między lufą a drzwiami. - otwieramy na trzy?

- Cofnąć się, kurwa, wszyscy! Nikt nie włazi w linię ognia! - ...i otworzyłem na trzy.

***

Jeśli wierzyć identyfikatorowi ziom zwał się Grey. Nosił roboczy kombinezon Ymira-A, ale ni chuj nie umiałem sobie faceta przypomnieć.

Tak oto poznałem Greya, zwanego też Gitem, Który Wystartował Na Stado Ciepłych z Siekerą i Dziecięcym Pistoletem Na Prąd.

***

Szczota wyskoczył jak jakiś szalony komandos. W skórzanej kurtce naciągniętej na zakrwawiony pancerz tak zresztą właśnie wyglądał. Widział człowieka broniącego się przy drzwiach siekierą i kilkoro zarażonych stojących w sporym rozproszeniu, ale ruszających w stronę nieznajomego z siekierą. Zdjął trzech - co kosztowało go dwie krótkie serie - 10 pocisków. Niektóre nadal próbowały się podnieść z ziemi. Czwarty rzucił się na człowieka z siekierą, ale ten poradził sobie odpychając trzonkiem w bok, gdzie kolejne pięć kul zmieniło go posiekane mięso.

Romantyka wyglądała jak po przejściu tornada, albo wybuchu granatu. Większość mebli była rozwalona, wszędzie walały się kawałki ciał, ściany, sufit i podłogę pstrokaciły plamy krwi. Ale - jak na ten moment - kantyna była pusta. Chociaż wrzaski dochodzące z korytarza nie dawały złudzeń, że stan ten nie potrwa za długo.
Selena najpierw ostrożnie wyjrzała zza drzwi. Wyszła do sali rozglądając. W drzwiach stał mężczyzna z siekierą. Skinęła mu głową. Za nią do pomieszczenia weszli Łysy i Agnes.

- Kozak akcja! - "komandos" spojrzał na siekierę w rękach Graya, w głosie dobywającym się zza osłony hełmu słychać było szczery zachwyt - Ty jesteś ta kawaleria z Gniazda, czy tak se przechodziłeś? Sam jesteś? - z karabinem gotowym do strzału wyjrzał na korytarz - Droga wolna, spierdalawka teraz, albo żadna.

Selena podeszła do rozmawiających.

- Jestem za. Strzały zaraz tu ich przyciągną z powrotem. Dokąd, do waszego Gniazda?
Spojrzała najpierw na nowego, potem na Szczotę.


- Tak... A teraz ruszać się! Szybko! - Wrzasnął i stanął przy wejściu wyczekując aż postanowią go posłuchać. - Gallagher zaraz tu będzie, ale nie chcecie na niego czekać... - Rzucił jeszcze do Szczoty w odpowiedzi.

- Słyszeli pana prola! Ruchy! Siekierki przodem, Princess pośrodku, ja zabezpieczam tyły.

Błyskawicznie pozbierali swoje zabawki i rzucili się do ucieczki. Sven zamykał pochód, co jakiś czas spoglądając przez ramię. Planował, że gdy zagoni wszystkich na ostatnią prostą do Gniazda każe im biec dalej, a sam przyczai się, by odstrzelić, lub przynajmniej porządnie spowolnić ogon Seamusa.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 22-02-2011 o 19:21.
Gryf jest offline  
Stary 22-02-2011, 23:02   #217
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
„Co ja, kurwa robię” - myślał Ipor, gdy szli korytarzami sekcji medycznej. „Czemu nie zostałem w gnieździe, tylko pcham się na tę rzeź?” - pytał sam siebie, nie rozumiejąc. Przedtem uciekali przed cieplakami w kierunku gniazda, traktując je, jak jakąś oazę – coś, co będzie dla nich wybawieniem i będą już bezpieczni. To była naiwność. Ale jak tu walczyć bez takiej naiwności? Gdyby nie ona, każdy następny ruch byłby zupełnie pozbawiony sensu. Od razu powinni się poddać, złożyć broń, zawołać wszystkie cieplaki i zaprosić na ucztę: -Macie, gryźcie!

Kto wie, czy Chuck teraz nie ma gorszych problemów, niż oni mogą mieć za chwilę. Kto wie, czy wyprawa przez coraz to kolejne korytarze bazy A, nie okaże się spacerkiem, wobec tego, co może spotkać tam Chucka. Gówno, nic nie jest wiadome. Wszędzie jest tak samo niebezpiecznie. Trochę inaczej by to wyglądało, gdyby każdy mógł się tak ładnie odziać i uzbroić, jak Rock, ale wobec tak ogromnej przewagi liczebnej, też by to nie miało znaczenia.

Na razie było czysto. Mijali tylko trupy. Trupy i krew. Ale te nie mogły im już zagrozić. Cały czas trzymał w napięciu anakondę. Cały czas gotowy do ataku. Oczy miał z każdej strony głowy. Jedną parą widział twarz żony i Szepesa – syna, którego miały uleczyć pieniądze legalnie zarobione na Ymirze. Widział ich oboje, jak machają do niego, wysyłając go w nieznane, ale wierząc, że mimo długiej rozłąki, nie powróci do starych nawyków, nie straci mocy i siły woli, zrobi to dla nich, wróci i będą szczęśliwi.

A teraz brodzi po kolana we krwi z pistoletem gotowym do strzału i walczy o życie swoje, ale też doktorów, których tak naprawdę ma osłaniać. Ciekawe, czy Dalia by mu uwierzyła, że to nie jego wina, że on był grzeczny i nie maczał w tym palców, że to obrona konieczna.

Jeszcze trochę, a przestanie się oszukiwać, jeszcze trochę, a przyzna, że ta sytuacja jest sto razy bardziej dla niego atrakcyjna, niż to pierdolone górnictwo. I pozostałe legalne roboty też. Srać na nie.

Dawać tu cieplaki!

Przeszli jedną gródź. Wiedzieli, że mogą być problemy z pokonaniem następnych drzwi. Karta dostępu Mahariszich może nie wystarczyć. Na razie weszli na teren medyczny. Są już blisko. Ewidentnie nie sami.

Chyba, że to, co spowodowało wszystkie te zniszczenia, jest już daleko. Ale to nie ma znaczenia, bo dziura w następnej grodzi świadczyła, że to coś idzie i tak tam, gdzie oni. Może to jest inteligentne, może to wie, że tam u Marconiego, są jakieś dowody – szybkie myśli biegły przez głowę Ipora. Trzeba było się zatrzymać i zastanowić, co dalej.

Gdy zgasło światło i Kamini wrzasnęła, już nie mieli o czym rozmyślać. Awaryjne oświetlenie włączyło się szybko, a wraz z nim przeraźliwy ryk. To nie były, kurwa cieplaki. To taki sam potwór, który atakował ich przy windach. Kamini chciała wracać, ale to bez sensu. Cała droga poszłaby na marne. Nie oszukiwać się, brali przecież pod uwagę niebezpieczeństwo, wyruszając z gniazda.

-Rozwalimy skurwiela – powiedział Ipor dla dodania jej otuchy. -Tylko, czy on reaguje na kule? Już zabiliście jednego, zaraz zanim się spotkaliśmy.

-Nicole wpakowała mu cały magazynek w głowę. Z przyłożenia.

No i dobrze. Konkretna odpowiedź. Cała trójka nerwowo rozglądała się wokół. Rożne pomieszczenia po obu stronach korytarza, wszystkie z niezłą rozpierduchą. Nie będą marnować kul. Wezmą go na sposób. Dhiraj znalazł strzykawkę z czymś rozweselającym, a Ipor gaśnicę. W pomieszczeniu były też butle z tlenem. Zwabią go do jednego z pomieszczeń, przestrzelą przed nim gaśnicę i tlen, żeby z nimi skurwiel potańczył i zaatakują od tyłu.

Ryk był coraz głośniejszy. To znaczy, że szedł w ich stronę. Zajęli swoje pozycje. Ipor po prawej stronie drzwi, a Dhiraj i Kamini po lewej.

Nadszedł szybciej, niż się spodziewali. Był potężny, łysy, człekokształtny, ale tylko kształtny – do człowieka cholernie dużo mu brakowało, i piekielnie zwinny.

Wtargnął do pomieszczenia, gdzie byli ukryci i Juhasz natychmiast przestrzelił butle. Te zaczęły z sykiem uwalniać zawartość i szamotać się na wszystkie strony. Co prawda zdezorientowało to potwora, ale nie na dłużej niż sekundę – czas zdecydowanie za krótki, by cokolwiek móc zrobić. Trzeba było raczej się schylać, żeby uniknąć ciosu butlą tlenową, czy gaśnicą, bo wkurwione monstrum, miotało nimi na wszystkie strony, wywołując większe szkody w konstrukcji pomieszczenia, niż mogłyby zrobić pociski anakondy. Ta zresztą też została od razu wywołana do tablicy.

Juhasz strzelał. Seriami. Potwór dostał. A może nie. Chuj go wie. Miotał się na wszystkie na strony, ale raczej nie był ranny. Parł ostro do przodu. Na Węgra. Jakby się uwziął. Ten strzelał dalej. Teraz, jakby dostał, bo zawył głośniej i przez moment się zawahał, ale jego wściekłość nie znała granic. Zaczął skakać po ścianach, po suficie, rozwalać meble.

-Dhiraj! Ty od drugiej strony, ja go tu odciągnę. Strzelaj i wbij mu tę cholerną strzykawkę w plecy! - krzyczy Juhasz i przesuwa się wzdłuż ściany, żeby tylko odciągnąć potwora od doktora. Cały czas oddaje serie, aż w końcu wskaźnik amunicji pokazuje 00.

Ale to wystarczyło. Potwór stracił żuchwę i jeszcze trochę posuwał się w kierunku Ipora, ale zaraz padł tuż przed nim. Na pysk. Leżał i ciężko dyszał. Odpoczywa? Nabiera sił? Czy zdycha? Węgier długo się nie zastanawiał: -Kamini! Rzuć mi moją pałkę!

Po chwili całą swoją energię włożył w naparzanie skurwiela. Tak naprawdę, to było niepotrzebne. Stwór już nie żył. Ale zostało jeszcze dużo agresji, której trzeba było dać ujście. Naparzał tak długo, aż jego głowa zaczynała przypominać płaski naleśnik. Z dżemem truskawkowym. Gęstym dżemem.

Juhasz przestał. Wyprostował się i otarł pot z czoła. Przyglądał się ścierwu. Na jego ramieniu dostrzegł odbarwienia, które coś mu przypominały... Niemożliwe. Przyjrzał się uważniej. Pochylił się. Nie mógł się mylić – taki sam tatuaż, jaki miał Laszlo. Jego kumpel. Przynajmniej tak myślał do czasu, gdy przez niego nie znalazł się w stabilizatorze. Statek kosmiczny. Rysunek statku kosmicznego. Pomyślał, że to może być jakiś znak, że wszyscy szaleńcy muszą mieć taki tatuaż, ale dopiero Dhiraj trochę mu rozświetlił sytuację: -Oni mutują, to zwykli ludzie, którzy przeszli nad wyraz szybkie mutacje, z nieznanych nam powodów.

O kurwa. Tysiące zarażonych zamieniających się w człekokształtne maszyny do zabijania. Ale jeśli mutują, skądś muszą łapać to gówno. To musi być jakiś wirus. Nie ma innego wytłumaczenia. Albo pasożyt. Znajduje żywiciela i rozwija się w nim, zmieniając go nie do poznania – a ten wariuje, bo coś w jego mózgu każe mu wszystko rozpierdalać.

Juhasz najchętniej wziąłby jakiś kawałek tego mięcha, żeby móc to zbadać, są w końcu w pomieszczeniach medycznych, ale Dhiraj stwierdził, że nie ma co badać. Nie, to nie. Ipor sam przecież nie zbada. Kurwa, leży przed nimi piękny materiał, ale nie. Jutro sobie uświadomią, że jednak warto by było i trzeba będzie się wracać. Trochę jeszcze go korciło, żeby i tak coś mu uciąć, ale ostatecznie zrezygnował, bo nie miał żadnego noża i niewygodnie byłoby mu iść z płatem mięsa. Zdecydował się tylko nagrać dokładnie trupa na wkp – puszczą sobie w gnieździe. Wymienią koncepcjami.

Teraz trzeba było ruszyć dalej. Drzwi do interesującego ich pomieszczenia, czyli pokoju niejakiego Marconiego, otworzyła dopiero karta Niteckiego, którą Ipor wyniósł z pokoju, w którym wyszedł ze stabilizatora. Gdy weszli do środka, od razu zrozumiał, że nie ma tu dla niego roboty. Kamini odpaliła sprzęt, a on mógł się tylko rozglądać. Może znajdzie coś ciekawego ze swojego punktu widzenia.

Rozglądał się i nasłuchiwał. Coś jakby słyszał. Daleko. Dudnienie? Pamiętał jedno takie dudnienie przy windzie do gniazda. Dhiraj o mało wtedy nie zginął. Na razie się nie odzywał. Wyjrzał z powrotem na korytarz, którym przyszli. Spojrzał na anakondę – załadowana, ale to ostatni magazynek. Z niepokojem omiótł wzrokiem otwory wentylacyjne.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 23-02-2011, 20:23   #218
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Selena zmęczona w końcu usnęła.

Obudziła ją cisza. Nie było słychać walenia w gródź, żadnego dźwięku. Zerwała się z podłogi. Coś było nie tak, cholernie nie tak. Nie ona jedna odczuwała ten niepokój. Wszyscy spoglądali na siebie z pytaniem w oczach. Odeszli, znudziło im się. Dźwięk walenia w gródź towarzyszył im od dłuższego czasu. Brak tego dźwięku był bardziej niepokojący.

Pierwsze uderzenie w drzwi było tak gwałtowne i głośne, że Selena aż podskoczyła. Gródź się zatrzęsła. Spadły na nią kolejne ciosy.
Stanął jej przed oczami stwór z poziomu A. Strach na chwile wręcz ja sparaliżował, jedynie obecność pozostałych dała jej siłę na ucieczkę.
- Na zaplecze – usłyszała głos Szczoty, nie musiał powtarzać. Wszyscy wpadli do środka.

Agnes zabezpieczyła drzwi, ale wszyscy wiedzieli że jest to bardziej pobożne życzenie niż środek bezpieczeństwa. Gródź do kantyny była wzmacniana, a gięła się pod wpływem uderzeń jak kartka papieru.
Rozejrzała się po zapleczu. Nie było stąd wyjścia, byli w pułapce.
Agnes kuliła się za kuchennym stołem, Łysy blady stał uzbrojony w nóż kuchenny. Nie widziała twarzy Szczoty za zasłoną hełmu. Mierzył z karabinu w stronę drzwi. Wydawał jakieś rozkazy, które Selena ledwo słyszała ze strachu, wciąż widziała w wyobraźni potwora o białym futrze, który rozwalił gródź na dole. Zrozumiała tylko, że ma odkręcić wentylację.

- Wentylacja, skup się, do cholery skup się, albo wszyscy zginiemy. To nie może się dziać, to nie jest ten sam potwór. Skup się – krzyczały do niej jej własne myśli.
Weszła na stół i zaczęła odkręcać śruby. Siekiera leżała koło jej nogi. Starała się robić jak najmniej hałasu.

Słyszała jak bestia, która rozwaliła drzwi demoluje pomieszczenie. Ręce jej drżały z przerażenia.
- Musisz to zrobić cicho – powtarzała w myślach jak zaklęcie - jeszcze nas nie znalazł. Szczota ma karabin, to coś nie jest nieśmiertelne.

Wtedy wydarzyło się coś dziwnego, usłyszeli dwa wystrzały jakby z jakiejś głośniej broni i ryk bestii. Dźwięki jakby zaczęły się oddalać.

Selena zaczęła nasłuchiwać. Cisza. Bardzo ostrożnie zeszła ze stołu z kratką wentylacyjną w ręku. Podeszła cicho do Szczoty.
- Co się tam dzieje – wyszeptała mu prawie do ucha.
Szczota pokręcił głową i wzruszył ramionami. Podszedł do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał.
Selena z kratką wentylacyjną w jednej ręce i siekierą w drugiej stała kilka kroków od Szczoty, żeby w razie czego mógł odskoczyć od drzwi. Nic się jednak nie działo.

Wszyscy nasłuchiwali.

Zamknięci w środku zaplecza kuchennego usłyszeli nagle makabryczne wycie i charakterystyczny dźwięk strzałów z paralizatora.
- Cholera, Szczota tam ktoś jest, ktoś jest w środku i walczy - powiedziała Selene słysząc dobrze jej znany dźwięk paralizatora - doskoczyła do drzwi - otwieramy na trzy? - spojrzała na Szczotę.
- Cofnąć się kurwa, wszyscy, nikt nie włazi w linię ognia! - zareagował gwałtownie.

Selena posłusznie wycofała się za jego plecy.
Szczota otworzył drzwi i stanął w progu poprzedzany lufą Spectry - Padnij! – usłyszeli i drzwi się zamknęły.

Słyszeli kilka serii z karabinu, wycia i hałas przewracanych krzeseł.
Selena spojrzała do tyłu na Agnes i Łysego. Byli bladzi i przerażeni.

Po chwili wszystko ucichło. Dała im znak żeby zaczekali.
Najpierw ostrożnie wyjrzała zza drzwi. Wyszła do sali rozglądając się. Kantyna wyglądała jak po przejściu trąby powietrznej. Na podłodze leżały „cieplaki” drżąc konwulsyjnie. Ściany i meble były podziurawione kulami. W drzwiach wejściowych stał mężczyzna z siekierą, rozmawiał ze Svenem. Skinęła mu głową. Za nią do pomieszczenia weszli Łysy i Agnes.

- Droga wolna, spierdalawka teraz, albo żadna. – usłyszała strzępek rozmowy.
Podeszła do nich, odsuwając przewrócone krzesło.
- Jestem za. Strzały zaraz tu ich przyciągną z powrotem. Dokąd, do waszego Gniazda?
Spojrzała najpierw na nowego, hm, całkiem przystojny - przemknęło jej przez myśl, potem pytająco spojrzała na Szczotę.
- Tak... A teraz ruszać się! Szybko! – zaczął krzyczeć nowy - Gallagher zaraz tu będzie, ale nie chcecie na niego czekać...

- Słyszeli pana prola! Ruchy! Siekierki przodem, Princess pośrodku, ja zabezpieczam tyły ponaglił ich Sven

- Dobra, bierzemy rzeczy i w nogi - Selena rozejrzałą się jeszcze po sali.
Zebrali się w kilka sekund.
Łysy z Agnes i Seleną ruszyli przodem we wskazanym kierunku, za nimi biegli nowy i Szczota.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 23-02-2011, 20:55   #219
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dhiraj dochodził do ciebie, medykamenty podane przez małżonkę uśmierzyły skutecznie ból, a prowiant z pomieszczeń socjalnych ochrony pomógł wszystkim nabrać sił do dalszej walki o przetrwanie.
Rock sprawnie kierował ocalonymi i przygotował plan, który miał dać im szansę na przetrwanie. Obecni podzielili się obowiązkami i przygotowali do wymarszu

Po niezbędnych przygotowaniach i zabraniu przydatnego ekwipunku (doktorstwo zaopatrzyło się w pałki i pistolety elektryczne, oraz zapas baterii zasilających), wyruszyli- początkowo wszyscy szli w jednej grupie, prowadzeni przez ochroniarza, jednak po przejściu kilkuset metrów grupa podążająca do sekcji medycznej musiała skręcić w jedną z bocznych odnóg. Dhiraj spojrzał z determinacją na odchodzących towarzyszy, powiedział tylko "Do zobaczenia" i odszedł z małżonką, dwa kroki za dzierżącym broń Iporem.

Cel był taki sam, jak poprzednio- kwatera Marconiego. I, tak jak poprzednim razem, na drodze stanęła im jedna z bestii krążących po bazie. Doktor wzdrygnął się widząc dziurę w stalowych drzwiach. To wyglądało na robotę istoty podobnej do tej, którą zabiła Nicole, na pewno nie była to robota przeciętnych zakażonych, ich siła nie różniła się niczym od ludzkiej, a i te ślady pazurów...

Awaria oświetlenia spowodowała, że już niedługo mięli stanąć oko w oko z potworem. Krzyk wystraszonej Kamini dość szybko doczekał się odzewu z drugiej strony rozszarpanej grodzi. Teraz nie mogli już liczyć na element zaskoczenia. A może jednak?

Szybkie, porozumiewawcze spojrzenia wymienione przez członków grupy, ktoś rzuca pomysł, by odwrócić uwagę stwora i zaatakować od tyłu, ktoś chwyta gaśnicę z rogu korytarza, ktoś inny biegnie do sali zabiegowej po butlę tlenu, a ktoś trzeci znajduje kilka strzykawek z najmocniejszym z dostępnych środkiem uspokajająco-rozweselającym, którego przedawkowanie niszczy ośrodkowy układ nerwowy człowieka. Pytanie tylko, czy zadziała również na atakującego ich drapieżnika?

Zarówno chaotyczne przygotowania, jak i wykonanie samego planu przebiegały nad wyraz szybko. Ledwo zdążyli schować się w jednym z pomieszczeń, a już słyszeli nadbiegającą bestię. Dhiraj nerwowo ściskał w dłoni strzykawkę, nie mogąc przestać myśleć, co się stanie, jeśli coś nie pójdzie tak, jak przewidzieli w swoim improwizowanym planie.
Huk, znacznie głośniejszy niż się spodziewał, ryk rozjuszonej bestii znacznie bardziej nieokiełznany i zwiastujący niechybną śmierć. Ipor jednak wykazał się zimną krwią i bez zarzutów wywiązał się ze swojego zadania- wystrzelał co prawda cały magazynek, jednak bestia leżała u jego stóp dogorywając. Wąsacz bezlitośnie dobił ją, roztrzaskując jej czaszkę pałką.

Doktor zszokowany patrzyła na to wszystko. Sytuacja różniła się od tej, w której zginęła Nicole, jednak mimo wszystko zabolała go świadomość, że nie był w stanie nic zrobić. Potworem zajął się Ipor i nawet fakt, że to była jego rola, nie zmieniał zmieszania Dhiraja z powodu jego pasywności.

Ochroniarz Mahariszich przyglądał się badawczo potworowi, po czym odezwał się.

-Znacie się na tym... Czy patrząc na tego potwora, jesteście w stanie wysnuć jakieś wnioski? Może wziąć jakąś jego część do badania? Jesteśmy w medycznych, na pewno znajdą się jakieś sprawne urządzenia do robienia analiz. Ten symbol coś wam mówi? Gość, który mnie tak załatwił, że wylądowałem w stabilizatorze, miał taki sam tatuaż. Myślałem, że jesteśmy kumplami, a on dwa dni temu po prostu mnie zaatakował.

- Ludzie ostatnio zachowywali się... dziwnie. Poziom agresji drastycznie wzrósł, ale jedyną domniemaną przyczyną była nadchodząca koniunkcja planet i utrata łączności ze światem zewnętrznym. Ale teraz wiem, że to nie to... Przecież... Oni mutują, to zwykli ludzie, którzy przeszli nad wyraz szybkie mutacje, z nieznanych nam powodów
- powiedział Dhiraj wpatrując się w ciało martwego napastnika.- Nie ma czego badać, póki nie wiemy, czego szukać. A nie wiemy...- spojrzał porozumiewawczo na Kamini.- Może notatki Marconiego nasuną nam jakiś trop, wtedy faktycznie zwłoki mogą się przydać. Póki co jednak nie widzę sensu dalej tu stać. To nie jest zbyt przyjemny widok...

-Mutanci... z pieprzonych cieplaków stają się gigantycznymi małpami. Czyli ten tu, to po prostu Laszlo... Ja pierdolę. Co za kurestwo - Ipor przeładował magazynek. - W takim razie idźmy dalej.

Kolejnych niespodzianek nie było, dotarli bezpiecznie do kwatery Marconiego i otworzyli drzwi posiadaną przez Juhasza kartą. Gdyby nie to, ich wycieczka i narażanie życia mogłoby okazać się bezowocne.

Doktor myślał jeszcze nad słowami towarzysza dotyczącymi analizy mutanta. Jeśli nie znajdą żadnych wskazówek odnośnie "zapalnika" lub samej choroby (która chorobą wydaje się nie być) pozostaje im jeszcze pełna sekcja zwłok. Potrwa godzinę czy dwie, jednak być może będą w stanie określić przyczynę mutacji na podstawie zachowania i mutacji narządów wewnętrznych.

Dhiraj zaczął mieć nadzieję, że znajdzie w pokoju Marconiego jakieś notatki odnośnie substancji dozowanych "królikom doświadczalnym", jakimi według niego były osoby pokroju tej, którą spotkali razem z Nicole. Kamini zaczęła przeszukiwać zawartość komputera lekarza, hindus nie mieszał się więc w jej działkę i szukał odręcznych notatek, kart pacjentów, może nawet samych leków. Przeglądał też grubsze zeszyty, w których dorosły mężczyzna mógłby pisać osobiste notatki.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 24-02-2011, 07:38   #220
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Czekaj Chuck. Są tu jakieś narzędzia. Zaraz uzbroimy tę wentylację. – powiedział Ipor zanim opuścił Gniazdo z Machariszimi.

Wąsaty Węgier obracał w rękach Anakondą z pewnością i wprawą z jaką Fish radził sobie z butelkami podczas miksowania drinków. Kolejny, co wie jak się nosić z bronią, pomyślał wspominając inżyniera.
Poszło im dość sprawnie, już po wzmocnieniu drugiej klapy wentylacyjnej Chuck wiedział, że reszta pójdzie o wiele szybciej. I tak też było.

Kiedy dwie ekipy opuszczały Gniazdo kobieta ukryła ich wspólne obawy odwróceniem uwagi od rzeczy smutnych.

- Zrobię coś ciepłego do jedzenia – zaoferowała Zoe i ruszyła do pomieszczenia socjalnego, gdzie była kuchenka mikrofalowa i głęboko mrożone produkty. – Jak pan myśli, uda się im? – rzuciła niby od niechcenia maskując strach, który bywa zaraźliwy, wszak mały dostał już solidną porcję emocji. Z dokładką.

Leo siedział cichutko przy stole nie podnosząc wzroku i mrugając rzadko, bo za każdym razem, gdy opadały powieki po rumianych policzkach spływały wielkie jak groch łzy. Wstydził się, bo przecież chłopaki nie płaczą.

- Genialnie! – barman uśmiechnął się trochę blado sam już nie wiedząc czy brzuch tak zaczyna boleć z nerwów czy głodu. – I jaki tam pan! Panowie na Ziemi zostali… Charles Fish – skinął głową nie wstając od stołu – Chuck na mnie wołają, – dodał przyglądając się siedzącemu naprzeciw Leo. – Jasne, że się uda! Phi… - żachnął się wzruszając ramionami. – A myślisz, że siedziałbym sobie teraz z Leo jakby miało być inaczej? – krzyknął do Zoe, która już krzątała się po kuchni. – Radę sobie dadzą, temu zostaliśmy, bo wszyscy wiedzą, że Leo biega najszybciej i nikt za nim nie nadąży. Zmęczyć sięnie chcieli i być ostatnimi za nami.

Chłopczyk otarł nos rękawem nieco zaciekawiony.

- Dobrze mówię? – zagadnął Fish nie patrząc na chłopca, bawiąc się w rękach Pajęczakiem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1eS48XaSvEs[/MEDIA]

Widział kątem oka jak mały obserwując go machnął z zaciśniętymi ustami, a na widok robocika pogodniejąc, aż pokazały się dołeczki w policzkach.

- Hm? – mruknął barman do malca przenosząc na niego wzrok. – Szybko biegasz?

- Szybko! – Leo powiedział dobitnie po chwili namysłu.

- On też umie szybko biegać. – powiedział ostrożnie stawiając pokemona na stole, którego już ustawił na tryb zwierzątka domowego.

- A jak ma na imię?

- Artuditu. Ale możesz go nazywać Artu, bo tak lubi bardziej.

- Acha. A ile ma lat?

- Emm… - zająknął się Fish zatkany pytaniem. Właściwie nie wiedział i nigdy nie sprawdzał. Dostał go kiedyś w prezencie; wiele lat temu od stałego, dzianego klienta jako napiwek przecież. Tak, siedem lat temu. Pewnie ma z jakieś dwadzieścia, pomyślał. – Siedem. Siedem lat ma.

- A ty?

- Ja też! – uśmiechnał się ożywiony – Właściwie to mam jeszcze sześć… Ale już niedługo siedem.

- To masz sześć i pół?

- Nie, prawie siedem – nalegał poważnie Leo.

- Okay.

- Umie sztuczki?

- No jasne!

- A jakie? Pokaże pan? – zapytał wpatrzony w Artu, który powoli zbliżał się do malca.

- Sam spróbuj. – powiedział Fish odpalając zapałkę od naramiennika kombinezonu.

- Siad! – krzyknął Leo.

Pajęczak odwrócił główkę w stronę Fisha machając antenkowym ogonkiem i widząc Chucka puszczającego nieznacznie oczko po zaciągnięciu się papierosem, usiadł przed malcem.

- Podaj łapę – wyciągnął na przywitanie rękę a robocik wysunął ku uciesze chłopca teleskopik ściskając jego palec delikatnie uchwycikiem.

- Daj drugą – rozkazywał, a robocik powtórzył komendę z drugim czułkiem.

- Leżeć! – zaśmiał się a Artu przewrócił się na plecy wystawiając wszystkie czułki do góry nieruchomiejąc, co wywołało na twarzy chłopca głębokie zdziwienie.

- Zepsuł się? – zapytał nieśmiało z nutą przestrachu w głosie.

- Eeeee… - bąknął Chuck – zawsze mu się ta komenda merda z udawaniem zabitego. – Atru wystarczy. – powiedział i wypuścił dym na bok, a pajęczak podskoczył do góry zachęcony dziecięcym śmiechem do zabawy.

- A szybko biega? – dopytywał malec głaszcząc wesołego robocika po metalowym grzbiecie.

- Bardzo!

Po chwili Leo zapominając najwyraźniej na chwilę o smutku przemierzał dookoła stołu konferencyjnego goniony przez pajęczaka. Pokilku okrążeniach zmieniały się role i Artu biegał za malcem a obaj na zakrętach ślizgali się po posadzce, aż pajęczak na zakręcie zatrzymał się na ścianie nie wyhamowując szalonej gonitwy.

- Kawa i zapiekanka – Zoe wyszła z pomieszczenia socjalnego niosąc tacę z wiktuałami, którą zręcznie w ostatniej chwili uniosła nad przebiegającym synkiem i z gracją tancerki ominęła cwałującego między jej nogami Pajęczaka.

- Super. – ucieszył się Chuck gasząc papierosa.

Leo wskoczył posłusznie na krzesło zajmując swoje miejsce przy stole.

- Nie poparz się – rzuciła stawiając dymiące, pachnące zapiekanki.

- Dobra! – powiedzieli niemal jednocześnie Leo z Chuckiem.

- Wujek tez lubi zapiekanki? – zagadał malec sięgając po największą.

- Jasne. Z ketchupem i majonezem. – odpowiedział poważnie barman chowając rozbrykanego pokemona do kieszeni. Widok jedzenia pobudzając gruczoły ślinowe ucieszył go jak sam nie wiedział co.

- Ja też! – wypalił mały wyciskając uparcie resztki wspomnianych składników z jednorazowych dyspozytorków.

- Mmmm… Niebo w gębie – Chuck zachwycał się z pełnymi ustami nie zważając na temperaturę gorących kanapek.

Zoe skwitowała zachowanie przy stole uśmiechem. Pierwszym jaki zobaczył na jej twarzy. Naprawdę uroczy, przemknęło mu przez głowę stawiając przed oczami delikatne wargi Nicole ukazującego śnieżnobiałe, równiutkie ząbki.

Dźwięk ruszającej windy przeszył pomieszczenie. Wagonik jechał na górę. Kurwa, zaklął w myślach Fish przełykając zapiekankę, zapomniałem zablokować windę krzesłem! Ktokolwiek ją wzywał był obcym, bo nikt z ich ekipy na poziom D się nie wybierał. Trzy minuty.

- Leo! Chodź pobawimy się w chowanego. – udał beztroskę.

- Teraz? – ucieszył się malec – Ale głodny jestem. – zmartwił się przed postawionym trudnym wyborem.

- Chodź, schowamy się tam! – pokazał na magazyn z bronią biorąc tacę z jedzeniem ze stołu.

- Dobra! Ale kto pierwszy kryje?

- Chcesz?

Leo pokiwał przecząco głową widząc zapiekanki w drodze do magazynu.

- No to Artu pierwszy szuka! Szybko! – ponaglił zerkając na wyświetlacz windy.

- Choć mamo! – Leo pociągnął za rękę Zoe do zbrojowni, która blada jak ściana pobiegła za nim, rzucając Fishowi smutne spojrzenie.

Chuck upewniwszy się, że zablokowane przez Rocka solidne grodzia po zwolnieniu hamulca otwierają się tylko od środka zbrojowni, zgasił światło w pomieszczeniach Gniazda. Pajęczaka ustawił na tryb manualny i zostawiając go w Gnieździe zamknął się z matka i synkiem w magazynie. Na zielonkawym od noktowizji kamery Artuditu wyświetlaczu WKPa w skupieniu wpatrywał się w czerwony czytnik windy, którą ktoś jechał na dół. Miał na podorędziu pałki ochrony, które zawsze kojarzyły się mu z przerośniętymi wibratorami i paralizatory elektryczne nico bardziej skuteczne od tego damskiego, z którym teraz paradował inżynier. Zoe sprawdziła baterię na ściskanym wzdłuż nogi wyświetlaczu broni.

- Do ilu on liczy? – zapytał szeptem Leo.

- Jeszcze minuta. – Chuck odpowiedział równie konspiracyjnie przykładając porozumiewawczo palec do ust na znak milczenia.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172