Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2012, 20:43   #41
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Szaleńczą gonitwę po ulicach i pokój-pułapkę Aeliana pamiętała jak przez mgłę. W chwili obecnej bardziej skupiona była na żłopaniu wody, żeby choć na chwilę zadowolić pragnienie. Resztkę uwagi poświęciła owej kobiecie, która miała trochę rzeczy do wyjaśnienia.

Słuchała. Opróżniwszy naczynie, odrzuciła je w kąt i na powrót walnęła się na łóżko, przekręcając lekko głowę, żeby mieć rozmówczynię w zasięgu wzroku.

Koncentracja wróciła, gdy tylko usłyszała część o banku i pomocy w wydostaniu się z miasta. Okazja wręcz idealna. I być może dlatego rudej coś się w tej całej sprawie nie podobało. Mimo wszystko, okazji nie zwykła przepuszczać.

Jej głowa zaprotestowała, gdy chciała się podnieść. Z cichym jękiem odwróciła się na bok, ignorując haftującego Rolanda. Złodziejka, całe szczęście, haftować nie miała czym.

- Złotko... - Odezwała się zachrypniętym głosem. - Macie chociaż jakieś plany tej świątyni? Informacje o zabezpieczeniach i strażnikach? Czy mamy iść w ciemno i próbować szczęścia?

Aelianie, mimo jej obecnego stanu, zaczął świtać pewien plan.

- Będziemy potrzebować sprzętu. I kilku drobiazgów. Na początek więcej wody.

Ruda, wydawało się, odżywała z każdą sekundą. Ot, mimo łomotu w czaszce, robiła się żywsza i jej oczy zdawały się błyszczeć. Złodziejka lubiła swój fach i była w nim dobra, więc nic dziwnego, że profesjonalizm wziął górę.

- Przebierać się nie trzeba będzie. - Zaczęła Aeliana. - No, przynajmniej nie wszyscy. Jedno z nas może robić za potencjalnego klienta, drugie za jego ochroniarza. Wchodzą do świątyni, przekonują kogoś, żeby pokazał im skarbiec. Później pierwszy wysyła drugiego po rzekomy pakunek, drugi daje sygnał reszcie. Ci robią raban, odciągają uwagę. A pierwszy? Pierwszy nokautuje odźwiernego, czy kogo tam mają od otwierania skarbca, zabiera klucze, bierze lutnię i tyle świecidełek, ile zdoła. Instrument oddajemy, kosztowności do podziału, a ta tutaj... - Machnęła dłonią w stronę kobiety. - Ewakuuje nas z Narwell. Powinno się udać.

Odetchnęła głęboko, mając nadzieję, że tym razem może uda jej się przeforsować swój plan. Ostatnim razem nie dała rady i nie skończyło się dobrze.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 23-08-2012, 21:29   #42
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Ku wolności, bracia! Niech każdy, kto stanie na naszej drodze, poczuje siłę naszego gniewu! - Dexter zagrzewał do walki swych nowych komilitonów: gwałcicieli, seryjnych morderców, zawodowych zabójców i podrzynaczy gardeł, wywrotowców, wyznawców bądź kapłanów niepoprawnych politycznie religii i czarnuchów, przy których jego człowiek Kumalu wydawał się biały.
- A ty czego tak, kurwa, siedzisz? - warknął Roth, trzymając się za plecami posuwającego się naprzód tłumku, do szczurowatego facecika, który wcisnął się w sam kąt celi i sprawiał wrażenie, jakby naprawdę chciał stać się szczurem.
- Zilchusie broń! Jestem tylko księgowym!
Dexter wykrzywił twarz w grymasie zdumienia.
- To co tu robisz?
- B-byłem księgowym burmistrza i eee... no... słyszałeś kiedyś o kreatywnej księgowości?
- Znaczy, orżnąłeś go na grubą forsę?

Facecik zachrząkał i odkaszlnął.
- Hmm, ja... eee... w sumie, to tak.
- Aha. No to sobie zostań.

Były księgowy zachrząkał ponownie.
- Yyy, nie potrzebujesz przypadkiem...?
Dexter zastanowił się chwilę.
- Bo ja wiem? Nawet jeśli, to nie takiego, co okrada klienta.
Szczurek zamruczał coś pod nosem, po czym wrócił do swojego kąta.

Tymczasem z przodu wrzała walka.
Gnani wściekłością, żądzą zemsty lub szałem mordu (a niektórzy prawdopodobnie i gwałtu) szybko rzedniejący tłum dexterowych bojowników o wolność spychał strażników w głąb budynku.
Podłogę zaściełały trupy i zalewała posoka, jakby korytarz zalał sąsiad z góry. Sąsiad prowadzący jatkę albo bedący czcicielem jakiegoś bardzo nieprzyjemnego bóstwa.
Bądź wyjątkowo pechowym kierownikiem punktu krwiodawstwa.
Więźniowie mieli jednak i tę przewagę, oprócz oczywiście bycia bandą socjopatycznych morderców, że strażnicy, jako ludzie przezorni, rodzinni i przede wszystkim kiepsko opłacani, mieli coraz mniejszą ochotę na złożenie życia na ołtarzu służby i obowiązku.
W końcu więc udało im się rozbić ich szyki, po czym zapanował chaos, gdy obie grupy rozbiegły się po kordegardzie.
To była okazja, której Dexter nie mógł przepuścić.
Dozbrajając się po drodze, ruszył szybko do wyjścia.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 24-08-2012 o 10:28.
Cohen jest offline  
Stary 24-08-2012, 03:37   #43
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
~I po kapłanie Hextora.~ pomyślała Kerin słysząc trzaski zgniatanych kości. Trochę żal jej było chłopaka, no ale cóż, mógł rozwalić łeb Rolandowi i ratować dupsko, czemu na to nie wpadł? Pewnie wzruszyłaby ramionami ale ten plan po chamsku przerwał jej własny żołądek eksmitujący płynnego najeźdźcę. ~Jasna, na przyszłość nie chlaj magicznego bimbru na pusty żołądek.~ pisnął cichutko gdzieś ze swojego kącika Zdrowy Rozsądek, zaraz potem zaczął piszczeć coś o braku zaufania do ich gospodyni ale dostał po pysku od Paranoi za wciskanie się na jej teren, wrócił więc cichutko do swojego kącika obgryzać resztki Współczucia.

-Moment
.-powiedziała blondynka, o dziwo nie bełkocząc.- Mamy zrobić wjazd na bank?-Spytała aby upewnić się, że się nie przesłyszała, gdy przepychała z siebie tułów Rolanda. Kapłanka skinęła głową.- Pewnie jeszcze największy w mieście?-znowu spytała Kerin, opierając jedną stopę o Kumalu aby wyciągnąć spod olbrzyma drugą. Znowu skinienie.-Po jakąś magiczną błyskotkę albo jakiś inny „ przeklęty pierdolnik rozpaczy”?- kolejne zdziwione skinienie- Ni chuja teraz tego nie zrobimy.-I jakby akcentując zwymiotowała, ale już jakoś bez przekonania, po czym odwróciła głowę do Aelian.- Laska, nie rób planów po pijaku, na trzeźwo będą chuja warte. Oparta plecami o ścianę zaczęła się powoli podnosić, łeb bolał a żołądek ćwiczył węzły marynarskie, ale dało się iść. W porównaniu do imprezki u Hassana była wręcz okazem trzeźwości, opanowania i gracji. Zresztą co tu porównywać, parę kielichów jakiejś mszalnej berbeluchy do kilkudniowej imprezki z proszkiem, niedźwiedziami i tym zajebistym niebieskookim brunetem, ciekawe czy ktoś go rozkuł…?* Stojąc już, mniej więcej o własnych siłach zerknęła na rudą też gramolącą się do pionu.-Zresztą plan ma ponoć ta miła pani która da nam zaraz nowe ciuchy, coś do żarcia i coś na tego kaca. Prawda?-Odpowiedziało jej kolejne skinięcie…


*Jak ktoś ciekaw co Jasna wspomina zapraszam do lektury Awantura! W archiwum sesji.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 24-08-2012, 22:11   #44
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Ciężkie kroki podkutych buciorów dudniły na kamiennych stopniach. Coraz to kolejni zbrojni zbiegali ze swych posterunków, wpadali w krwawą krzątaninę z krzykiem, siekając i młócąc, rąbiąc rozwścieczony motłoch wszelkim możliwym żelastwem. Bitwa była jednostronna, skazańcy zdychali jeden po drugim. Padali jak muchy, rozcinani jak papierowe koperty obryzgiwali juchą korytarze aresztu. Do czasu.

Stłoczeni w ciasnym korytarzu więźniowie napierali na swych pechowych kamratów, którzy w dzikiej mieszance gniewu i euforii jako pierwsi rzucili się na blokujących drogę strażników. Płacili za to krwią, rozrąbywani na części pierwsze rozpadali się pod nogami klawiszy, ale służyli sprawie nawet jako trupy. Nieświadomi wydarzeń na przedzie uciekinierzy z tylnych szeregów pędem spychali nieszczęśników na śmierć. Tyle, że wzbierająca jak tsunami ludzka masa – żywa czy nie – w końcu musiała przeważyć nad zaciekłością i siłą zbrojnych, a kilogramy i fizyka nad finezją.

Wypchnięci poza bezpieczny przyczółek strażnicy zwalili się na ziemię, a razem z nimi całe stado rozpędzonych zbójów. Los się odmienił, rozłożonych na glebie oprawców kopano i zasypywano uderzeniami, niemalże rozrywano na strzępy. Dozbrojeni więźniowie rozbiegli się teraz na wszystkie strony, jedni gnali co sił ku wyjściu stawiając na nogi całą komendę. Psychotyczne typy o zaślinionych wargach i przekrwionych oczach biegały z kolei po wszystkich korytarzach szukając ofiar, wyciągając z zakamarków nieostrożnych czy rannych strażników, urzędasów czy zwykłych sprzątaczy. Jeszcze inni, na ich czele dwóch śniadych szubieniczników, zabrało się za uwalnianie pozostałych zbirów, za główny cel stawiając sobie przedarcie się do piwnic, gdzie aresztowanych było najwięcej.

Z początku zdawało się jeszcze, że z kuszami i w ciężkich pancerzach strażnicy szybko poradzą sobie z wypełzającym z jam zagrożeniem, jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała marzenia. Większość zbiegów padła od mieczy i bełtów ubogacając ściany jaskrawymi freskami. To była selekcja. Ci którzy zostali – etatowi podrzynacze gardeł, byli wojskowi czy rabusie z traktów – wiedzieli jak radzić sobie z orężem. Widząc jak wprawnie zbóje dekapitują stróżów porządku reszta więziennego personelu, mimo liczebnej przewagi, zdecydowała, że zdrowiej niż zgrywać herosów będzie ratować własne dupska. Nieliczni, którzy pozostali w budynku zaszyli się w najgłębszych dziurach czekając aż burza ucichnie. Grzmoty z dołu, gdy rozbijano kolejne zamki w piwnicznych celach sugerowały jednak, że na szybką zmianę pogody nie ma co liczyć.

"Uratowałeś mi szanse na emeryturę, kolego" – śniady zerwał pomarszczoną kotarę i wpakował bastard w skulonego za zasłoną strażnika – "Mam nadzieję, że dasz nam szansę się odwdzięczyć, co?"
"Nie jestem znany z filantropii, ale wierzę, że na podziękowania będą lepsze momenty" – odburnknął Roth odrąbując maczętą kawałek jakiegoś jajogłowego pisacza, który nie uważał na zajęciach z BHP i teraz płacił za zapomnienie drogi ewakuacji.
"Nie jestem zwykłym złodziejachą, który siedzi za skrojenie warzywniaka" – czarnowłosemu przerwał potężny huk z podziemnych kondygnacji – "Mój brat i nasi ludzie uwalniają resztę. Chodź z nami, tego wyboru żałować nie będziesz".
"Będę, jeśli będę miał iść zamiast biec" – sapnął Dexter kopniakiem wybijając drzwi do sali na parterze. Bełty, które podziurkowały framugę obok dexterowej głowy pokazały, że strażniczy opór jeszcze całkiem nie umarł. Umarł dopiero za chwilkę. Kiedy śniady w piruecie dopadł zaczajonych strzelców i ślizgiem ostrza spuścił z nich soki. Roth nie miał już czego poprawiać.

"Dawaj" – zabójca machnął ręką na kompana i wypadł przed budynek, szybko obierając ścieżkę między pobliskie magazyny – "Nie traćmy czasu". Dwa razy nie trzeba było go zachęcać. Lada moment Dexter szusował już w ślad za śniadym, za plecami zostawiając rozbiegających się na wszystkie strony więźniów i rozgwizdanych strażników. I wysypujących się szybko na zewnątrz aresztantów z piwnic, teraz wolnych i pod komendą brata czarnowłosego.

* * *


"Co żech mówił? Aaa... Roland pójdzie po skarby i złoto" – kapłanka szczerzyła się słodziuchno słuchając rzeczowej przemowy Rolanda – "A gdzie to jest? I ilu dojebać będzie trzeba?”

”I jak tu nie lubić takich odważnych mężczyzn?” – bielutkie ząbki kobiety zgrabnie współgrały z jej oliwkową karnacją – ”Dostaniecie wszystko, co potrzeba. Łącznie z planem. Naturalnie dość pobieżnym. Wiecie, z zewnątrz ciężko jest o dokładny”.

”Nie rób planów po pijaku, na trzeźwo będą chuja warte” – zauważyła dziwnie trzeźwo wciąż umazana rzygowinami Kerin, odpowiadając na aelianowy pomysł.

”O, ja nie oczekuję od Was wejścia przez front moi mili. To... Mogłoby się nie udać” – kobieta mrugnęła do koleżanek po fachu – ”Po ostatnim rozpieprzaniu miasta przy najeździe i później jeszcze, przy odbudowie, dobudowie i przebudowie... Ogółem przy całej tej budowlanej awanturze, odkryto mnóstwo starych i nowszych korytarzy pod miastem”. ”Jako poszukiwacze przygód, a widzę, że z dumą nosicie to miano” – tu spojrzała na wciąż średnio kontaktującego Rolanda – ”Na pewno o tych tunelach i wszystkim tym, co rzekomo i nierzekomo skrywają słyszeliście. Często ściągają różnych drapichrustów i moczymordów marzących o złocie. No, ale Wy... O inna sprawa. W każdym razie tamtędy Wam po drodze”.

”Poprzednik Sorleya... Równie kłopotliwy człowieczek, co on przygotował nawet mapkę. Jest mało... Nie mówmy może o niej. Grunt, że macie to, co najważniejsze. O, nawet miejsce, gdzie trzeba przebić się pod skarbiec zaznaczone zgrabnym krzyżykiem” – kobieta wyjęła spod obcisłej bluzki zrulowany pergamin – ”Możecie mieć mały kłopot, bo żeby w ogóle dostać się w ten rejon potrzeba wejść przez ruiny świątyni Joramy. Na pewno jest i inna droga, ale mapka jest tylko na ten fragment, więc nie ma co grymasić”.

”I że te ruiny to co... Albrecht coś gadał, że ściągają tam różne męty. I co, to problem?” – Aelianie cała sprawa pachniała jedną wielką pułapką, ale nie przeszkadzało jej to poszukać w większej pułapce i paru mniejszych.
”E, gadają, że nawiedzona i takie różne. No, ale to nie musicie tam nocować. Tylko będziecie przechodzić” – pocieszyła dziewczynę kapłanka – ”Dajcie znać, co będzie Wam potrzebne. W sali obok będzie czekać wszystko, czego potrzeba. A kaca polecam po prostu odespać. U mnie się sprawdza”.

* * *

”Mówisz, że wyrwałbyś się z miasta bracie? Ha, niełatwa sprawa” – Rolf, ów śniady, czarnowłosy morderca okazał się bardzo przyzwoitym człowiekiem. W jednej ze swych kryjówek na mieście miał przygotowane żarcie na cały miesiąc i drugie tyle chlania i szybko udowodnił, że żaden z niego egoista. Co moje to twoje, masz żryj. Taki był gościnny.

”Niełatwa, ale nie niemożliwa. Nie wyglądasz mi na człowieka, który życie spędzałby z liczydłem pod kocem bawiąc się w rachunkowość. Szanse zatem masz” – zabójca posypał proszek na robiące za stół drewniane pudło i gestem zaprosił kompana do degustacji – ”Planujemy tu poważne rozrabianie”.
”My, czyli kto? Ty z bratem?” – Dexter podrapał się po swędzącym nosie.
”Czarne Strzały. Musiałeś słyszeć. Wolność, równość, braterstwo, te sprawy. Uwolnienie biednych obywateli Narwell spod tyranii oligarchów ze złego Greyhawk” – Rolf przejechał nosem po drewnie z szybkością geparda.
”Słyszałem wiele dobrego” – pochwalił kolegę Roth – ”Podobno na drodze do tej idylii hodujecie w lesie trochę roślinek pod ten wyzwalający z okowów proszek, który właśnie kręci mnie w nosie”.
”Wiesz, jak jest. Niektórym źle się rozrabia bez tła z jakimś tam zgrabnym hasłem, że chodzi o coś więcej”.
”Mhm, taka bezideowość jak dzisiaj zawsze jest straszna” – zgodził się Dexter.
”Zatem... Znaczna część ze „Strzał” to ludzie poprzedniego reżimu. Wszelkiej maści śmiecie, których do robienia za swą gwardię zaprzągł baron Janstin i okoliczna bandyterka, z którą rabuje teraz po okolicy i kryje się w lasach” – Rolf znów sypnął na drewno trochę pyłu wyzwolenia – ”Tyle, że wśród strażników i wojskowych też mamy swoich ludzi. Dawnych zauszników barona, którzy – ujmijmy to tak – pozytywnie przeszli weryfikację po zmianach we władzy. Nie liczę już motłochu i kryminalistów, których kupiły nasze hasła i czekają tylko na sygnał”.
”Ho-ho-ho, rewolucja” – świsnął oszołomiony proszkiem Roth.
”Nie-e. Może trochę. Baron nie ma sił, żeby utrzymać miasto. Ale, kiedy uwolnimy z więzień naszych ludzi, zbierzemy cały potrzebny nam tłum i zaczniemy zabawę... Chuj tam z miastem. My będziemy mieć dość czasu na szaber, zgarniemy, co smakowitsze kąski i wyrwiemy się, kiedy wszystko będzie płonąć” – Rolf zabrał się za swoją ścieżkę – ”Baron ze swoimi oddziałami dostanie sygnał, uderzą angażując część sił. Zrabujemy co się da i wycofamy do lasu zanim żołnierze opanują sytuację”.
”Dość egoistyczne podejście, mój drogi” – rzekł z kamienną twarzą Roth.
”Mhm, dlatego dostałbyś własny oddział i nachapał się ile wlezie ze swoimi rezunami, żeby poczuć mój altruizm”.
”Skąd w ogóle takie słownictwo u leśnego zbója?”
”Wiesz... Właściwie to byłem nauczycielem akademickim” – Rolf odmierzył maczetą kolejną działkę proszku – ”Po prostu któregoś dnia zdecydowałem, że czas się trochę przewietrzyć”.

”To jak z tobą będzie Dexter. Chcesz wyrwać dla siebie kawałek tortu?”
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 24-08-2012 o 22:20.
Panicz jest offline  
Stary 26-08-2012, 18:47   #45
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kumalu za radą dziewczyny postanowił przespać kaca i choć łatwo nie było to jednak udało mu się zasnąć. Rankiem, przynajmniej taka pora dnia mu się wydawała, zdołał wyczołgać się spod dziewczyn oraz oplatającego go ramienia Rolanda. Choć głowa już go nie bolała, to w członkach czuł jeszcze dziwną słabość. Dopadł do jednej z mis z wodą, które zostawiła dla nich urocza zleceniodawczyni i połowę jej zawartości wypił, a połowę przeznaczył na poranną toaletę. Tak wyszykowany, poszedł do pomieszczenia obok, gdzie dało się wyczuć dziwny, aromatyczny zapach. Ich cudowna gospodyni siedziała przy stoliku czytając pergamin i pijąc z czarki ciemny, dziwnie pachnący napój.

- Kawy? - zapytała podnosząc zielone oczęta na wchodzącego barbarzyńcę.
- Tak - powiedział pewnie, choć sam pewny tego nie był - Potrzeba będzie kilka latarni z zapasem oleju, jakieś łomy, młoty no i oczywiście żarcie - Kumalu przeszedł od razu do rzeczy.
Dziewczyna zaśmiała się perliście - To ostatnie mogę załatwić od razu - i zaklaskała w zgrabne rączki. Po chwili w drzwiach pojawił się sługa z pełną tacą.
 
Komtur jest offline  
Stary 27-08-2012, 13:25   #46
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
- I wódy trochę - rzekł Roland. Widząc wpatrzone w niego oczy dodał - No najlepsze na kacora się napić, nie? - wyjaśnił. - To pomaga, jak rosół z kuraka - przekonywał dalej.

Jak łeb boleć nie będzie. To idziem tam. Poka plan! - Po chwili obserwacji zaproponował. - Rozpieprzamy, wchodzimy, bieremy co trza, rozpieprzamy, wychodzimy. - Tak wyglądał plan zaproponowany przez Rosta. - Pasuje?
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 27-08-2012 o 13:34.
AJT jest offline  
Stary 27-08-2012, 20:37   #47
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Co to za pytanie w ogóle? Jestem znanym smakoszem i degustatorem wyrobów cukierniczych, o kiperstwie nie wspominając. - obruszył się Dexter, ocierając nos palcem, który następnie wprowadził do ust i potarł nim dziąsła.
Nie można marnować dobrego towaru.
- Zostaje jeszcze kwestia kompetencji. - oświadczył niegdysiejszy belfer, pociągając głośno nosem. - No wiesz, czy zapanujesz jakoś nad swoją bandą, czy skończysz w rynsztoku z dodatkowymi otworami w ciele.
- Słyszałeś o ferajnie zwanej Watahą?

- Kto nie słyszał. - parsknął Rolf - Ostatnia z Wielkich Kompanii. Rozbita w nieudanym oblężeniu Rel Astry, w czasie wojen o Greyhawk.
- Ano. Byłem tam kapralem.
- Pierdolisz!
- zapluł się akademik.
Dexter uśmiechnął się tylko i podwinął lewy rękaw, ukazując przedramię. Widniała tam wytatuowana wzdłuż ręki wilcza łapa i numer.
- Pamiętasz Questera? - podniecił się Rolf, w którym widać odezwał się naukowiec, pragnący poznać opinię o Darronie Questerze, ostatnim kapitanie Watahy, z ust kogoś, kto go poznał. A o takich ludzi nie było już łatwo.
- Tego wariata nie da się zapomnieć. Największy kozak, jakiego w życiu spotkałem.
- A jednak go odjebali.
- Ehe. Potrzebowali pięciu dopakowanych magią zabójców, żeby to zrobić. On sam zarżnął jednego, a drugiego tak pociął, że przybocznym wystarczyło go dobić. Z pozostałych trzech dopadliśmy dwóch, męcząc się przy tym srogo. Musieliśmy komuś fest dokuczyć.
- Chyba oczywiste, że nasłał ich Drax.
- Może.
- wzruszył ramionami Dexter. - A może nie. Zaraz po śmierci kapitana dojechał nas kontratak. Drax jest na tyle sprytny, z tym, że uderzyli na nas z dwóch stron. Na magiczne przeniesienie armii i wysłanie grupy przykokszonych skrytobójców jednocześnie jest za cienki.
Ale jebać to, lekcja historii skończona. Pokaż mi drogę na jakieś złomowisko, gdzie można podłapać dobry sprzęt i idziemy w miasto.
- stwierdził Roth, zrzucając z siebie wdzianko strażnika, którego do tej pory jakoś nie było okazji się pozbyć.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 30-08-2012, 03:04   #48
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Złodziejka wyglądała, jakby wyłożenie swojego planu wyczerpało jej zapasy energii jak na jeden dzień. Ogniki w oczach jakby przygasły i powieki z uporem próbowały skryć za sobą błękitne tęczówki. Nawet z ust nie dobiegały żadne kąśliwe uwagi, a jedyne komentarze stanowiły prychnięcia na niektóre ze zdań. Chociaż zdołała jeszcze spytać się o ruiny i podziemne korytarze, które niedługo pewnie przyjdzie im odwiedzić. Ael nadal miała w pamięci albrechtowe słowa i to, że ścieżka do celu wiodła przez wątpliwej jakości podziemne labirynty nie dodawało jej wcale otuchy. Wspomnienie Sorleya nadal było żywe w jej umyśle i nie kwapiła się jakoś do podzielenia jego losu, z toną kamieni w roli ścian. Mimo tej drobnej różnicy, skutek byłby taki sam. Sen zmorzył rudą zupełnie i zdążyła jeszcze wybąkać coś o dymnych i błyskowych bombach do ich gospodyni, zanim usnęła całkowicie.

* * *


Obudził ją zapach kawy i przytłumione głosy, dochodzące z pomieszczenia obok. Wstając i przecierając oczy, rozpoznała ich właścicieli. Roland, Kumalu i ta kobieta, która była tu przedtem. Obrzuciła jeszcze spojrzeniem śpiącą sobie w najlepsze Kerin i podniosła się z łóżka, kierując kroki w stronę misy, którą bez zwłoki wypełniła wodą. Obmyła jedynie twarz i dłonie, zanim dołączyła do innych, nie próbując nawet doprowadzić do porządku burzy loków.

- Ranne z was ptaszki. - Przywitała trójkę, sadowiąc się wygodnie przy stole i chwytając jedno z jabłek. Machnęła jeszcze na służącego, żeby przyniósł jej kawy, zanim przeszła do rzeczy. - Najsampierw, złotko, to doceniam gościnność. Nieważne, że z pobudek czysto biznesowych. Nie ma co owijać w bawełnę, dobre serduszka w naszym zawodzie przydają się tak, jak eunuchy w łóżku.

Pociągnęła łyk czarnego napoju, postawionego przed nią przez jakiegoś młodego chłopaczka, który zniknął zaraz, rumieniąc się, gdy Aeliana obdarzyła go bielusieńkim uśmiechem.

- Trza nam trochę sprzętu. Tym umięśnionym tutaj... - Machnęła dłonią w stronę Kumalu i Rolanda. - Przydałyby się kilofy, żeby nie musieli kopać tunelu zębami. Mnie samej przydałyby się jakieś bomby. Mogą być dymne, mogą być błyskowe. Cokolwiek jesteś w stanie nam zaoferować. I jak macie jakieś przydatne trucizny na stanie, je też bym wzięła. Przydałyby się na bełty. Chuj wie, co się zalęgło w tych twoich tunelach.

I w sumie tyle miała do powiedzenia. Kończąc swój wywód, zajęła się pałaszowaniem co apetyczniej wyglądających owoców i popijaniem kawy. Zdawała się odżywać i nabierać energii na nadchodzący dzień, który bez wątpienia obfitować będzie w atrakcje.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 30-08-2012 o 03:08. Powód: Format.
Aro jest offline  
Stary 30-08-2012, 10:28   #49
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Kąpiel, prosta rzecz a człowiek zaraz wraca do siebie. Nie ważne, że balia w której Kerin siedziała była nieco ciasna ani, że mydło ługowe które dostała, piekło jej skórę i szczypało niemiłosiernie. Czuła się czysta, mdłości przeszły a ciepła woda rozluźniała naciągnięte mięśnie i przynosiła ulgę stłuczonym żebrom. Nie było łatwo utrzymać się na nogach nim udało się balię napełnić ale było warto. Po kąpieli zaś jakaś młoda kapłanka zajęła się jej obrażeniami, tu smarując, tam zakładając bandaże, a gdzie indziej okładając bolące miejsca kompresami. Na koniec dała Kerin parę fiolek z mlekiem makowym przykazawszy surowo używać tylko w boleści. Dziewczyna zgodziła się chętnie, nie w takich drobnostkach zwykła była kłamać, i obiecała trzymać się wytycznych. Potem zaś sen, dawno już nie spała tak spokojnie, wiedząc że jest potrzebna i póki nie przestanie taką być może przynajmniej parę godzin odpocząć… Po przebudzeniu zauważyła, że reszta gdzieś wybyła, ale ponieważ i kieska i broń były nie ruszone więc postanowiła skorzystać i zaczęła zestaw ćwiczeń jaki podpatrzyła u jednej znajomej dziwki dorabiającej tańcem egzotycznym.

Mała Ferri była słynna ze swej giętkości i jednym tańcem zarabiała nieraz tyle co inne rozkładając nogi przez całą noc. A zobaczywszy raz jak drobna tancereczka bez trudu radzi sobie z zapitym nożownikiem Kerin dała małej brązowoskórej połowę swoich całkiem sporych oszczędności za naukę. Opłaciło jej się to więcej niż raz, bowiem ćwiczenia te nie dość, że nie wymagały siły i nudnego powtarzania po tysiąc razy. To utrzymywały jej ciało w doskonałej kondycji i to nim głównie zawdzięczała swoją gibkość i zręczność. Akurat była w trakcie „lisiej kołyski” gdy do komnaty weszła nowicjuszka z jej nowymi ubraniami, biedne dziewczątko aż upuściło niesione rzeczy widząc Kerin zawiniętą jak w supeł, po czym uciekła z piskiem. Jasna dokończyła to i dwa inne ćwiczenia zanim nie wstała i nie obejrzała ubrań. Nie było tam nic wymyślnego, lniana koszula, bielizna, spodnie, ot rzeczy jakie można było wszędzie dostać na targu, ale dobrej jakości i nowe. Jedynie buty były jej ale wyczyszczone i wypastowane na błysk. Szybko się przebrała, uzbroiła i poszła na śniadanie. Na widok kawy skrzywiła się tylko pytając czy jest gdzieś piwo bo ją suszy, i jakieś porządniejsze jedzenie niż owoce. Zaraz zakomenderowano komu trzeba i po chwili wniesiono kufle, tace i półmiski. Ona zaś jadła dużo i ochoczo, bo i jedzenie było smaczne i w znacznej obfitości. Humor jej się poprawił, głowa dzięki makowemu mleczku praktycznie nie bolała. Słowem żyć nie umierać!

Ich gospodyni, nie przypadła jednak Kerin do gustu, może ze względu na miażdżenie swoich podwładnych w zgniatarce…? A może ze względu na jakiś szósty zmysł który po prostu ostrzegał przed czymś nieokreślonym, a Jasna ufała swoim instynktom…
-Dobra, jako ostatnia przy miskach pewnie straciłam coście gadali i powtórzę co już kto inny powiedział ale niech tam. Więc, mamy tą mapę, ale zanim z niej skorzystamy musimy przejść przez jakieś nawiedzone ruiny?-zaczęła między porcją jajecznicy z szynką i pomidorami a potężnym łykiem piwa. Lekkie to było piwo, ale dobre, idealne na kaca.-Dostaniemy jakiegoś przewodnika czy coś? Głupio byłoby się zgubić albo dać zeżreć jakiejś poczwarze. Ta osoba lub grupka nawet nie musiałaby iść do tunelu, ot pokazać tylko gdzie mamy leźć.
-Niestety, nie miałabym nawet z wami kogo wysłać, nikt z moich podwładnych nie zna tych ruin. Ale koczują tam różne męty i biedota więc może ktoś mógłby was przeprowadzać.
-Kapłanka, przybrała trudny do zdefiniowania miły ton, skubiąc z grzeczności ciastko z miodem. ~Kłamie.~ pomyślała Kerin, ~Nie ze wszystkim, ale gdzieś kłamie na pewno.~

-A ten wasz kartograf nie mógłby iść?-spytała beknąwszy i zagryzła kawałkiem kiełbasy na ciepło, jak zwykle gdy coś jej groziło jadła na zapas, odruch jeszcze ze slumsów w których się wychowywała, gdzie następny posiłek nigdy nie był pewny.

-Sama bym go z wami posłała gdyby żył.-na ściągnięte brwi Kerin i reszty odpowiedziała natychmiast.- Widzicie mieszkał w okolicy gdzie zaraza zaczęła swe żniwo. Nie, nie bójcie się.-Powiedziała jeszcze szybciej widząc ich reakcję.- To nie on to przywlókł bo byśmy tu już dawno wszyscy popadali. Po prostu przypadek, że choroba dorwała go zanim mogliśmy go przejąć pod opiekę.-Kerin tym razem nie dopatrzyła się oznak kłamstwa u swej rozmówczyni, ale kapłanka była zawodowym kłamcą, pewnie mogłaby Baklunom piasek z zyskiem sprzedawać.
-No cóż, trudno, ale w takim razie trzeba nam pewnie będzie więcej czasu żeby drogę rozeznać, spieszy wam się bardzo?- Zagadnęła znowu łotrzyca z Rel-Astry.

-Jeśli można, wolałabym dostać lutnię przed nowym rokiem.-ze śmiechem powiedziała kapłanka, jakby rozmawiała przy śniadaniu z grupką zaufanych przyjaciół, nie bandą krwiożerczych zbirów z nizin społecznych.-Ale rozumiem, że mogą zdarzyć się opóźnienia, ważne byście dotarli na miejsce i wrócili z łupem.

-Dobra to jedna rzecz z głowy.- mówiła dziewczyna dalej.-będzie trzeba nam, prowiantu, latarnie, liny uprzęże, trochę broni. Macie tu jakiegoś speca do alchemii? Przydało by się trochę pałek dymnych, ognia alchemicznego i trucizn, co tam tylko macie. Druga rzecz, jak się przebijamy i gdzie wylądujemy jak już się przebijemy? W skarbcu? Na dziedzińcu? W wychodku? Trzecia rzecz, jak wygląda ta wasza lutnia, złota srebrna, a może świeci świńskim różem? Zauważ, że nawet nie pytam po co wam tak naprawdę ten szajs i co tak naprawdę chcecie naszym wejściem uzyskać. I na koniec, powiedzmy, że udało się tak jak zamierzamy, co dalej, jak planujecie nas wyciągnąć z tego bajzlu po wszystkim?- Jasna spojrzała na kapłankę swoimi zimnymi brązowymi oczami, czekając na odpowiedź.

-Jeśli o alchemię chodzi, to cóż, załatwię co się da, powiedzcie tylko co. Lutnia jak lutnia, pudło gryf struny, ma taki symbol jak ten.-Tu kapłanka pokazała swój medalion w kształcie maski. –To starożytna relikwia, może się rozpaść, więc obchodźcie się z nią delikatnie i nie grajcie na niej. Przebijacie się kilofami, no bo jak inaczej? Miejsce powinno być oznaczone ale nie potrafię powiedzieć dokładnie gdzie wyjdziecie, nie łatwo to wyliczyć. Co zaś do metody waszej ucieczki, korytarze którymi pójdziecie to nie jedyne jakie są pod miastem, znamy dobrze i takie które wyprowadzą was daleko za mury. Wystarczy?-zakończyła pytaniem kapłanka.

„Chyba tobie.” Pomyślała Kerin chrupiąc jedno z miodowych ciastek, były świetne. „Ale cóż pieprzyć to, w gorszym syfie się siedziało po uszy, to i teraz jakoś da rade…” Przemknęło przez blond główkę.
-Musi.- Stwierdziła Kerin krótko, osuszywszy swój kufel.- To co, zbieramy się chyba do pakowania i innych takich? Chyba że jest coś jeszcze?
 
Rudzielec jest offline  
Stary 31-08-2012, 00:25   #50
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Czerwień zalewała wszystko, wlewała się w grudki i żłobienia, ściekała z noży i rozbitego szkła, plamiła biel szat kłującą w oczy jaskrawością. Żrący przy stoliku rabusie naprawdę nie umieli się zachować. Choć trochę było w tym i zwykłego pecha, bo Roland mimo szczerych chęci zachowania pozorów kurtuazyjnego dżentelmena postrącał niezdarnymi łapami karafki z winem i rozbił półmiski z żarciem. Reszta wprawdzie nie narobiła takiego rabanu, jak napompowany kulturysta, ale przy zapychaniu polików w ekspresowym tempie też mało mieli poważania dla koszów z owocami i glinianych dzbanków. Kiedy karnawał obżarstwa dobiegł końca Rut, bo tak się gospodyni całego bankietu nazywała, była pod dużym wrażeniem. Łatwiej pewnie byłoby jej o nową świątynię niż o doprowadzenie do porządku tej, gdzie bytowali jej nieokrzesani goście. Mimo to zachęcając ich do ruszenia w drogę była całkiem serdeczna.

”Wypierdalać” – zakomenderowała z marsową miną kapłanka – ”Poważnie, nażryjcie się jeszcze to nie zmieścicie się w ten cholerny korytarz”.
”Mommme-mmm-mt” – zamruczała Kerin zapychając usta parą pączków, a kolejną parę pakując do dyndającej przy spodniach sakiewki. Pozostawało nieodgadnioną tajemnicą, jak przy takiej diecie dziewczynie udaje się zachować nieskazitelną figurę. Rezygnacja z ciągłych eskapad po dachach i chwiejących się nad lawą mostach musiałaby ciężko odbić się na sylwetce Kerin.
”Dobra moi mili” – oburzenie na twarzy Rut najwyraźniej było tylko kolejną pozą – ”Większość tego, czego potrzebowaliście mieliśmy gotowe już wcześniej. Ot, zabezpieczenie. A te wasze ekstrawaganckie życzenia... Da radę spełnić w krótkim czasie. Zatem zbierzcie się do kupy, zróbcie siku, bo potem może nie być kiedy i za godzinę bądźcie gotowi do drogi”.

* * *


”Gruby Rocco. Chudy Rocco. Dziarski Sonny. Czarny Vito. Blady Marco. Siwy Carlo. A ten ostatni koleżka to Mariusz. Księgowy. Mówił, że go uwolniłeś” – Rolf dokonał szybkiej prezentacji zgromadzonej w magazynowej hali zgrai lokalnych opryszków, którym marzył się nowy, lepszy świat. Zaopatrzeni w przemycone przez baronowych szmuglerów kusze i wszelkiej maści oręż kłująco-dźgająco-siekający byli gotowi zawalczyć o swoją małą utopię. I dziwki. I hajs.

”Myślę, że znajdziemy wspólny język” – Dexter miał oko do ludzi. To byli źli ludzie. Tacy byli najlepsi.

Tych było tylko paru, ale od razu wchodzili pod komendę sierżanta Rotha, a ilu podobnych im junaków czekało w więzieniu i na ulicy, by wkroczyć w wir walki, gdy czas wybije?

”To akurat da się policzyć” – jak w myślach wyczytał w dexterowym spojrzeniu jego nowy kompan – ”W tym momencie w mieście mamy 300 ludzi. W byłej twierdzy barona, przerobionej teraz na więzienie jest prawie 150 czujących już zew wolności aniołków. Ilu ludzi nadejdzie z Janstinem ciężko ocenić, ale powinno to być dość, by...”
”Obalić reżim i zaprowadzić nowy porządek” – dopowiedział Roth patrzącemu z podejrzliwością na zbieraninę łotrów Rolfowi – ”A ilu jeszcze porwie ulica!”

”Nasi wywołają pożary w paru kluczowych miejscach w mieście. To pozwoli nam zgromadzić po cichu dość ludzi, by uderzyć na koszary i więzienie. Mamy tam paru swoich ludzi, otworzą nam bramy. Potem już z górki” – na osobności belfer prowadził już konwersacją obfitszą w szczegóły – ”Zaczaisz się na poddaszu obok koszar. Grubas pokaże wam, gdzie. Kiedy się zjawimy uderzycie. W tym czasie biedota z drugiej strony uderzy na mosty i strażnicy będą mieli dość roboty, żeby upilnować całą tą srakę. A potem...”
”Czekam na to potem. Część zarobkowa przemawia do mnie szczególnie...”
”Potem, kiedy wszystko będzie w chaosie i będziemy mieli wolną rękę uderzymy na miejsca, gdzie jest prawdziwy pieniądz” – bakałarz uśmiechnął się promiennie – ”Odbieraj bogatym. I te sprawy”.

* * *


„Pijana Czwórka” dostała to, czego chciała. No, prawie. Wprawdzie ekwipunek znalazł się pełen i niczego nie zbrakło, ale odpowiedzi na pytanie, gdzie do jasnej cholery wcześniej byli rabusie nie dostali. Wyleźli na jakimś placyku przy obsranej przez gołębie fontannie, a kiedy się obrócili mieli przed sobą tylko sznury z bielizną i hasających wesoło gówniarzy. Nawet śladu po drzwiach. To było całkiem frustrujące. Pozostawało mieć nadzieję, że Rut jakoś uda się później znaleźć i nie będzie to wymagało kolejnej wycieczki piwnicznymi drzwiami i maratonu chlańska.

Do świątyni Joramy dotarli bezproblemowo, choć w dużej mierze musiała to być zasługa jakiegoś wariata, który podobno wypuścił z więzienia bandę szaleńców i teraz związał większość miejskiego garnizonu we wschodniej części miasta. Kimkolwiek był, łajdak zapewnił zbirom spokojny tranzyt do ich punktu docelowego. Na miejsce nawet nie musieli się specjalnie przemykać, ot prezent od losu.

”Znasz te ruiny?” – Kumalu górował nad żylastym człowieczkiem o głowę. Nie musiał się przesadnie wysilać, by dostać odpowiedź. Koledzy chuderlawego pijaczka szybko rozeszli się po okolicy rozumiejąc, kiedy jest moment na zajęcie się swoimi sprawami.
”Nie, nie, zupełnie” – chudy zaprzeczał kiwając głową jakby porwał ją huragan.
”Zobacz” – Aeliana wyjęła z jaszczura długi, paskudnie kręcony nóż – ”Masz tu wielu kolegów. Nie będziesz pomagał, to cię zostawimy i po prostu pójdziemy poprosić do nich”.
”Eee...” – jęknął menel rozumiejąc, że zostawiony będzie, ale z nożem w bebechach – ”To nawiedzone są...”
”Tak, wiemy. Prowadzisz czy wołać następnego?”
”Nie, nie... Już idę. Chciałem po prostu powiedzieć. A... A... A...” – zaczął się jąkać męt – ”A dostanę coś za to, co? Za takie prowadzenie przez ruiny coś się należy, nie?”
”Pewnie” – uśmiechnęła się promiennie Kerin, poklepując napchaną pączkami sakiewkę.

* * *

”Sierżancie...” – Siwy poklepał przełożonego po ramieniu – ”Idą już chyba”.
I rzeczywiście szli. Szli w dwuszeregu, prawie trzydziestu chłopa. Wszyscy w strażniczych uniformach. Po mordach nie szłoby odróżnić od prawdziwych stróżów porządku – japy jednych i drugich były równie parszywe – ale obecność Rolfa na czele pochodu sugerowała, że zbliża się godzina zero.

Po drodze z bocznych alejek do marszu zaczęły włączać się kolejne grupki przerobionych na wąsatą straż zbirów, a bystre oko dexterowych rezunów dostrzegło też mniejsze bandy pozbawionych kamuflażu mętów kręcących się nerwowo po okolicy.

Brama do twierdzy, przysadzistego, wbudowanego częściowo w skaliste wzgórze budynku zaczęła się otwierać. Na skromnych blankach nad wejściem czuwał kwartet kuszników, spokojnie opierających się o osadzoną pośrodku balistę. Widać ufali dostatecznie mocno kolegom na dole, by nie przyglądać się zbyt uważnie zbliżającym się do wejścia szeryfom.

Bijące na alarm dzwony, które rozległy się moment później były dobrze słyszalnym sygnałem. Rozłożony przed Dexterem, naszkicowany pośpiesznie kawałkiem węgla plan twierdzy czekał na test. Brzęk oręża, krzyki i łomot butów biegnących w ataku i w kontrze strażników i pseudo-strażników brzmiały całkiem ponaglająco. Dłużej chyba nie było, co zwlekać. A może?

* * *


Ruiny, jeśli były nawiedzone, to przede wszystkim przez zombie. Smród bowiem, który drażnił nozdrza mógł pochodzić tylko od jakiegoś rozkładającego się trupa, albo innego paskudztwa. O, i rzeczywiście trupy się znalazły. Zdechłe szczury rozrzucone w przedsionku i padły nietoperz w zakrystii. Ale, że źródłem większości smrodu były przede wszystkim fekalia i szczyny pozostawione w „świętym miejscu” przez lokalnych bezdomnych zwiedzacze przekonywali się najdobitniej, kiedy jeden po drugim wdeptywali w pozostawione przez gości pamiątki. Trochę lepiej było w prywatnych kwaterach kapłanów: tam też ściany były porozbijane, ciemno choć oko wykol, a wszystko, co się dało zrabowane, ale przynajmniej tak nie jebało. Tu też znalazła się pozbawiona klapy dziura w podłodze wiodąca do piwnic.

Aeliana mimowolnie podskoczyła, gdy światło latarni ukazało resztki jakiejś ponurej postaci leżące pod ścianą. Połamane nogi świadczyły o niewesołym losie człowieka. Musiał połamać się wpadając do dziury, której nie zauważył i tutaj skonać. Jedynym epitafium, jakie po sobie pozostawił była osuszona do cna butelczyna gorzały.

Pajęczyny oblekały zdawałoby się każdy zakamarek piwnic, które ciągnęły się i ciągnęły. Pełno było porozbijanych beczek po winie i resztek skrzyń, których zawartości nie szło się już dziś domyślić. Wszystko zostało rozkradzione, albo wyżarte przez buszujące po okolicy szczury, których popiskiwania w ciemności nie raz zjeżyły grupce włosy na głowach. W końcu jednolity ciąg kwadratowych komórek się skończył.

Skończył się znienacka, potężną wyrwą w ziemi. Korytarz zawalił się w tym miejscu, zejście niżej było całe zagruzowane, podłoga ziała upudrowaną tynkiem jamą. I przewodnik, od chwili rozgadany w najlepsze, musiał jak ostatni tuman wlepiać ślepia w cycki panienek i runąć na zbity pysk do dziury. Słychać było jak pada z jękiem na gruzowisko, jak syczy z bólu gramoląc się na nogi i jak moment potem zaczyna przeraźliwie wrzeszczeć.

Na reakcję przymusowych towarzyszy długo nie musiał czekać. Roland bystro rzucił za nim słoneczne pręciki czy jak się tam to cholerstwo nazywało. Grunt, że gówno rozjarzyło się od razu oświetlając okolicę i można było z odsieczą ruszyć do komnaty, gdzie zwalił się koneser alkoholi. Głuptak musiał przestraszyć się poruszenia wśród zwalonych na ziemi trupów, ale szybko wyszło szydło z worka i okazało się, że za drgawki przegniłych zdechlaków odpowiadają buszujące im po zakamarkach zbutwiałych ubrań szczury.

”No wracaj tu, to tylko szczury!” – zawołał Rost rozglądając się po ścianach salki. Wyglądała na skromną bibliotekę: książki wprawdzie zajumano, ale zostały jeszcze resztki półek i regałów wzdłuż ścian. ”No chodź, spokojnie jest” – powtórzył Roland, ale w odpowiedzi doszło do niego tylko źle wróżące „kurwa mać”. Kerin pewnie powtórzyłaby to, gdyby mogła.

Ale nie mogła. Zaskoczenie było kompletne. Kurz zapiekł w oczy, płuca wizgnęły zasypane pyłem. Któryś z regałów zwalił się nagle na łotrzycę obalając ją na ziemię w tumanach szarości. Akcja zadziałała jak zapłon, mebel zahaczył o kolejny i zaraz regały i półki zaczęły padać na ziemię, jak kostki domina. Kłęby szarości, które temu towarzyszyły na moment nie tylko odebrały mowę rozkasłanym rabusiom, ale i przyćmiły światło pręcików, oblekając okolicę obłokiem pyłu. Dlatego ucisk zmartwiałych dłoni na swoich kostkach Kumalu i Rost raczej poczuli niż zobaczyli. Pokraczne sylwetki ładujące się z jękiem do salki z kierunku, gdzie zaginął pechowy przewodnik też łatwiej było usłyszeć po ich zawodzeniach i jękach niż zobaczyć. Mocująca się z regałem Kerin nie była zresztą pewna czy chce widzieć, co pełźnie jej po udzie w górę.

Pewnym było tylko, że nawet przy ograniczonym wyborze lektur biblioteka ściągała w swoje progi klientów.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 31-08-2012 o 00:31.
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172