Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2013, 17:17   #41
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
20 Eleais 1372; dzień 20


Han'kah Tormtor


Dotarli... Zbliżali się do ukrytej wśród pieczar Podmroku Qua’autacapalcotecotec, osady kuo-toa. Ryboludzie byli rasą odrażającą z wyglądu i z zapachu też. Ale byli często sojusznikami drowów, głównie z tego powodu, że dzielili odmienne środowiska. One żyły w rzekach, mroczne elfy nad brzegami rzek.

Nie sprawiało to bynajmniej, że szlachetne drowy choć trochę szanowały lub lubiły tą rasę. Do kontaktów z nią wysyłano pechowców. Co bynajmniej nie zmienia faktu, że takie nagłe milczenie zasad nie napełniało władczyń drowów niepokojem. Zwierzyna która lekceważy pierwsze oznaki niebezpieczeństwa, zwykłe nie dożywa szansy dostrzeżenia następnych oznak.

Kryjąca się wśród stalaktytów Han’kah przemykała niczym cień. Ryzykowała i to wiele. Jeśli okaże się nie dość biegła w skrywaniu, to zostanie dostrzeżona i zaatakowana. Jeśli okaże się nie dość biegła w walce, to może zginąć. Z drugiej strony... jeśli okaże się nie dość biegła i zginie, to tym bardziej nie było sensu sięgać po tytuł czempiona. A przecież już się zgłosiła i po powrocie czekać ją będzie ciężki pojedynek. Choć jeszcze nie wiedziała z kim. Takie rzeczy dowiadywano się tuż przed pojedynkiem, by... przeciwnicy nie mieli okazji do eliminacji adwersarza przed walką.

Im bliżej docierała tym donośniejsze stawały się odgłosy walki. W Qua’autacapalcotecotec coś się działo.

W osadzie toczyła się bitwa... I paradoksalnie żadną ze stron niebyły kuo-toa.
Po jednej stronie mostu tłoczyły się hobgobliny, liczne, dobrze uzbrojone i karne.


Po drugiej mniej liczna ale bardziej doświadczona grupka drowów.
Hobgobliny znajdowały się po tej samej stronie co Han’kah i były dość liczne, pomijając oczywiście dzieci i starców poukrywanych w lepiankach kuo-toa. Plemię było dość spore, ale wojowników już zostało około siedemdziesiątki. Trupy hobgoblinów zaścielały most dzielący ich od wrogów.
A drowy ...zdecydowały się obsadzić linię rzeki, wysyłając do walki cieniste postacie do walki. Ich dowódca miotał się wściekle na drugim brzegu, z jakiegoś powodu niezdolny jej przekroczyć. W korpusie dowódcy tkwiły już dwie strzały, na które nie zwracał uwagi. Skoro więc oręż wroga nie był powodem takiego zachowania to... co ?

Odpowiedź nasunęła się Han’kah sama. Dowódca nie mógł przekroczyć rzeki bo był wampirem, a dla takich kreatur rzeka stanowi naturalną barierę nie do przekroczenia.

Atakujące cieniste stworzenia raniły hogbogobliny, ale te ciskały w nie fiolki z zapewne poświęconą wodą... Które to raniły owe stworki.


Strzały hobgoblinów skutecznie powstrzymywały drowy po drugiej stronie rzeki. Zwłaszcza, że kilku z mrocznych elfów już nie żyło. Podobnie jak wiele hobgoblinów.
Oceniając sytuację Han’kah wysnuła prosty wniosek. Obie strony były przygotowane na siebie nawzajem...ergo... obie strony się znały.
Sytuacja była tym ciekawa, że Han’kah nie rozpoznała w drowach po drugiej stronie rzeki wyprawy Vae. Ani też jakiekolwiek innego rodzaju regularne oddziały z Erelhei-Cinlu. Raczej zbieranina obcych drowów w różnych strojach i różnie wyekwipowani. Ani chybi... renegaci i odszczepieńcy. Albo z innego miasta... ale nie wyglądali na takich. W dodatku byli wśród nich kapłani. Kapłani?!

To musiało oznaczać tylko jedno... heretyków.

20 Eleais 1372; dzień 20


Arena Domu Despana zwana nie bez powodu Wielką Areną, zgromadziła tego dnia tłumy. Tłumy obserwujące tą walkę z zapartym tchem. Nie wiedzieli ile trzeba było wysiłku, by te igrzyska przebiegały bez zakłóceń. Nie wiedzieli o innej “walce” stoczonej za ich kulisami, walce z czasem i pomysłowością Opiekunki Świątyni Despana. Nie użyła bowiem magii, nie zrobiła jednego wielkiego sabotażu. Zaplanowała dziesiątki malutkich, wyglądających jak zaniedbania. Tam drobne pęknięcie, tu uszkodzona belka, nieopodal nie wbity do końca gwóźdź. Drobiazgi, ale z takich drobnych niedociągnięć składa się duża katastrofa. I co gorsza nie można się było doszukać w tym palców Filfvae.

Ot... niedoróbki, zwykłe niedopatrzenia. Gdyby nie podglądanie Opiekunki Świątyni, nigdy by się nie dowiedzieli o tym. Ale też nie mieli żadnych dowodów poza tym widzeniem. A Valyrin wiedziała, że to za mało by oskarżyć Opiekunkę Świątyni o sabotaż. Także i niechęć do pomocy kapłanek to było za mało, by zwrócić uwagę Wilczycy. Wszak Filfvae dostarczyła odpowiednią ilość zwojów, a przełożona uzdrowicieli miała kilka wśród swych podwładnych kilka osób potrafiących się nimi posługiwać. Minimum zostało zrobione. Pozostało więc oglądać widowisko i mieć nadzieję, że wszystkie “niedociągnięcia” zostały w porę usunięte.

Na razie jednak wszystko szło dobrze...

Labirynt działał zgodnie z planem założonym przez Valyrin. Niewolnicy i Wodorvir...

Drow parł do przodu, przy entuzjazmie tłumów. Dołączenie wolnego drowa do niewolników okazało się udanym choć niezamierzonym pomysłem. Widzowie mieli z kimś eis identyfikować, mieli komu życzyć zwycięstwa... nad słabymi rasami powierzchni.
Niewolnicy odpadali z rozgrywki jeden po drugim, ginęli... lub byli zbyt okaleczeni by walczyć dalej.
Coraz bliżej celu, coraz bliżej...Drow i ludki barbarzyńca przedostali się do ostatniej niespodzianki turnieju... Wkroczyli do centrum, do serca labiryntu. Ostatnia dwójka. Wodorvir i barbarzyńca. Spodziewali się pojedynku... ale nie takiego. Valyrin ukryła przed Wodorvirem prawdę o centrum areny. A i sam drow nie był ciekaw.
-Gdyby nie było niespodzianek, byłoby nudno prawda? “ powiedział.
I teraz miał się przekonać jakaż to sztuczka, miała zapewnić widowiskowy finał.

Do centrum labiryntu wchodził człowiek i drow, ale zamiast nich w jego sercu pojawiły się smoki. Oczywiście nie prawdziwe. Stwory jeno smokom podobne. Białe łuskowate bestie. Przez chwilę patrzyły się na siebie nawzajem, po czym jeden zaatakował drugiego. Dwie bestie starły się gwałtownie splatając razem, szpony i kły poszły w ruch... Toczące się po arenie bestie wywoływały kurzawę, więc po chwili nie wiadomo który wygrywa. Czy Wodorvir czy też barbarzyńca z powierzchni.
Polała się posoka jeden ze smoków... Jeden z nich wgryzł się w szyję drugiego, próbując rozerwać mu gardło.Przyciskał przeciwnika do ziemi, podczas gdy ten pazurami szarpał jego boki w desperackiej walce życie. To była krwawa i brutalna walka drapieżników... pozbawiona subtelności prawdziwego pojedynku.

Ale też takie są walki na życie i śmierć, naznaczone jedynie pięknej pierwotnej agresji.

Przygnieciony słabł, krew z jego szyi tryskała już strumieniami. Można było być pewnym, że zwycięstwo jest przesądzone. Zwycięski smok puścił szyję wrogiej bestii, łapiąc oddech i pozwalając się mu wykrwawić na śmierć. Magia areny znikła, postacie wracały do swych pierwotnych form. Barbarzyńca leżał w bezruchu, a Wodorvir uniósł w górę jedną dłoń w geście triumfu, gdy...

...Loża Domu Godeep eksplodowała.

Wybuch był tak silny, że szczątki znajdującej się w nich osób rozrzuciło na sporą odległość. Tuż przed zaskoczonym Wodorvirem, upadła głowa roztrzaskując czerep i ochlapując zawartością puszki mózgowej jego buty. Mimo, że połowa twarzy była zwęglona, to druga pozwoliła określić czyja to głowa ochlapała zawartością nogi drowa. Była to Matrona Godeep, Siadef...

I była martwa, tak jak zapewne wszyscy najważniejsi i najbardziej wpływowi członkowie tego domu.
Na Arenie zapanował chaos.

Neevrae Aleval


Sytuacja rozwinęła się lepiej niż Neevrae planowała. Zaproszenie Valyrin było wystarczającą wymówką, by ograniczyć spotkanie z siostrą do kurtuazyjnych kilku minutek, pomachać przed jej uroczą twarzyczką najnowszą zdobyczą jaką był Alakeen. I uciec zanim kochana siostrzyczka wraz z towarzyszącym jej dworem kapłanek zaczną pluć jadem i strzelać błyskawicami z oczu. Zaproszenie Najwyższej czarodziejki Domu Despana, to był zaszczyt którego nie można zignorować. Nawet Ilivara musiała to przyznać i przez to przełknąć tą gorzką pigułę. Neevrae wiedziała, jednak że to tylko odłożenie w czasie nieuchronnej konfrontacji.
Na razie nie miało to znaczenia. Na razie podążała do loży największej i najwygodniejszej. Do loży Despana...


Neevrae Aleval & Valyrin l’Ssin Despana


Loża domu Despana wyróżniała się wielkością i wygodami. Zapewne tez po względem luksusów jedynie była loża Kilsek a obecnie Tormtor dorównywała rozmiarem... Acz niekoniecznie luksusami.
Shehirae często była gościem Areny. O ile pozostałe Matki Opiekunki nie zjawiały się regularnie na widowiskach. O tyle Shehirae była ich wielbicielką. Nic więc dziwnego, że loża była dostosowana do jej gustu. Oddzielono parawanami kawałek loży, tylko do użytku Matrony. Co prawda Valyrin nie była tego świadkiem, ale Shehirae zdarzało się ulegać podnieceniu podczas przedstawień i zaciągała jakiegoś orka, by oddawać się rozpuście. A reszta gości musiała się temu przysłuchiwać, jeśli przypadkiem Matka Opiekunka zapomniała pozwolić im na opuszczenie loży.

A to czasem się zdarzało. Oczywiście o tym Neevrae nie wiedziała. Ale mogła się za to domyślić co za plecami Shehirae robi szósta umięśnionych orków o zakazanych gębach, nagich od pasa w górę orków, tak że można było podziwiać ich muskulaturę. Mimo, że uzbrojeni w mistrzowski oręż sieczny rożnego rodzaju, nie wydawali się być ochroniarzami Matki Opiekunki.

Filfvae oczywiście też tu była, w otoczeniu kapłanek i... wojskowych. Wyglądało na to, że Opiekunka Świątyni miała duże wpływy w regularnej armii Despana. A to było niepokojące, zwłaszcza dla Valyrin.

Czarodziejka siedziała po przeciwnej stronie, wraz z nerwowo wyglądający szarkai o imieniu Bal’lsir. Elfi albinos co jakiś czas coś mamrotał do czarodziejki. Głównie były o uwagi dotyczące sytuacji na arenie.

Pomiędzy tą dwójką a matroną siedziała, drowka o ostrych rysach i farbowanych na rudo włosach. Słynna Xull’rae. I to właśnie ona zauważyła wchodzącą Neevrae wraz z Alakeen. I skinęła ku nim przyjaźnie. Niemniej Neevrae była zaproszona przez Valyrin i przysiadła się ze swym towarzyszem przy czarodziejce Domu Despana. Zresztą, Xull’rae zabawiała rozmową “Wilczycę” przede wszystkim.

A ta dobrze się bawiła. Valyrin mogła być ukontentowana. Shehirae była zadowolona z walki i osobiście zagrzewała do walki swych wybrańców w tym i Wodorvira. Niewątpliwie podobała się jej finałowa walka, która nie wyszła jednak tak jak czarodziejka planowała. Obaj przeciwnicy niezbyt pewnie czując się w nowych skórach, a jeszcze mniej pewnie w powietrzu, toczyli zaciekłą walkę na poziomie gruntu.

Nie tak to Valyrin zaplanowała, ale... Shehirae była zadowolona i to się liczyło.
-Następnym razem dopilnujcie by kolory łusek były inne.- rzekła głośno Wilczyca wyraźnie nie mając żadnych poważnych zastrzeżeń.
Uśmiechnęła się do swej Naczelnej Czarodziejki z wyraźną aprobatą. Po czym skupiła na pojedynku, który zakończył się... zwycięstwem Wodorvira. Drow uśmiechał się triumfalnie, gdy... nastąpił błysk i huk i... loża Godeep wyleciała w powietrze.
Przez chwilę wszyscy zamarli w przerażeniu i zaskoczeniu, nawet Filfvae. Co znaczyło, że ten sabotaż nie był dziełem owej kapłanki, albo... że dobrze ukrywała ten fakt.

-Godeep, suka Siadef nie żyje, nie żyje ta przemądrzała zarozumiała wywłoka!- krzyknęła entuzjastycznie Shehirae zrywając się z tronu. -Haelonia, zbierz ludzi, wszystkie regimenty... Ruszamy na podbój twierdzy Godeep!
Drowka o imieniu Haelonia siedząca dotąd blisko Filfvae zerwała się z krzesła i skłoniwszy głęboko Shehirae, rzekła pełnym oddania losem.-Będzie jak sobie życzysz pani.

Gdy to mówiła z leżącej na przeciwko loży Tormtor wystartował spory smok, który zaczął zbliżać się do loży Despana.
-A ten cholernik... czego chce?- mruknęła niezbyt zadowolona Wilczyca wstrzymując gestem dłoni, ruszającą w kierunku drzwi Haelonię.-Przeklęty podwórkowy pies Verdaeth.
Smok wylądował na brzegu loży i wrócił szybko do postaci chudego maga o lisich rysach twarzy i różowych włosach. Przesunął spojrzeniem po zgromadzonych w lożach kobietach, po czym skłonił się głęboko Shehirae.-Bądź pozdrowiona Wielebna Shehirae, Matko Opiekunka Domu Despana, przynoszę przesłanie od mej pani... dalszą kurtuazję zostawię na inny czas.
Wyprostował się dodając.- Xaniqos ruszyli wojskami na Godeep. Kilka minut po zamachu. Moja pani, chce byś przemyślała sytuację i nie eskalowała konfliktu... Nie teraz, gdy siły należy oszczędzać.
-A więc do Xaniqos za tym stoi. Głupia stara prukwa dała się omamić słodkim słówkom srebrnego języczka. Wiedziałam, że nie należy ufać tej smarkuli.- syknęła gniewnie Shehirae. Walnęła pięścią o poręcz tronu.-Tym bardziej, trzeba ją uprzedzić!.
-Do domu Tormtor poszły już rozkazy i przypuszczam, że Eilservs uczyni to samo. Verdaeth już wezwała do siebie Bestię... Siły mego Domu odetną Xaniqos drogę...- tu spojrzenie maga padło na Alakeena próbującego się chyłkiem wymknąć z loży.-Na twoim miejscu drogi chłopcze, poddałbym się grzecznie... Nic już nie zdziałasz ku chwale swego Domu.
Shehirae pstryknęła palcami mówiąc do orków.-Chłopcy, bierzcie go... Tylko nie róbcie mu krzywdy, szkoda takiej ładnej buźki. Poza tym może jeszcze się przydać.
-Nie możemy mieć pewności, czy to sprawka Xaniqos... ale coś przeczuwali. To pewne. Podobnie jak Vae... Ich kapitan straży, Lesen przyszykował się jak na wojnę. A ich kapłani Selvetarma... również ruszyli w stronę Godeep.- odparł Nihrizz uśmiechając się ciepło.-Jedynie Shi’qous i Aleval nie ruszyli. A enklawa zatrzasnęła wrota i zamknęła się czekając na rozwój sytuacji.
-Nie mów mi, że Ślicznotka nie wiedziała, o tym co się tu stanie ?!- warknęła wściekle Matrona Despana.-I na pewno wyszeptała to do uszka Uśpionej Smoczycy! Tylko mnie... zawsze pomijacie... Jak potrzeba wojska to Wilczyca wam miła... Ale poza tym zatajacie wszystko! Plwam na taki sojusz! Przekaż to swojej jędzy!
-Nie ma potrzeby się unosić pani.-odparł ciepłym melodyjnym głosem Naczelny mag Domu Tormtor.-Mogę zapewnić, że moja Pani była równie zaskoczona, co ty Wielebna Shehirae. Natomiast Mevremas zapewne się spodziewała zamachu, ale nie na taką skalę. Wszak zmiotło całą elitę domu Godeep. Nikt nie przeżył.
-To tym bardziej powinnyśmy uderzyć teraz i zmiażdżyć przyczółek Bestii.-rzekła Wilczyca zaciskając dłoń w pięść.
-Dobrze wiesz pani, że Eclavdra nie jest tak głupia by na to nam pozwolić. A atak Xaniqos sprawi, że typowe w takich przypadkach przepychanki szybko się zakończą. A do władzy dojdą twardogłowe militarystki. A to oznacza konflikt na pełną skalę... I być może interwencję Imperium Thay w obronie enklawy. Nie możemy do tego dopuścić.-stwierdził czarodziej.-Moja pani już zaproponowała rozmowy Matronie Lolth i swoją pomoc przy stabilizacji sytuacji. Dla nas wszystkich będzie dobrze, jeśli Dom Godeep wybierze swą nową Matkę Opiekunkę w tradycyjny sposób... poprzez wyrżnięcie słabszych kandydatek, przez najsilniejszą z nich. Pewnie to trochę zajmie, ale cóż...
-Ty to umiesz zepsuć każdą zabawę.- westchnęła Shehirae, wyraźnie przekonana wypowiedzią maga. Ci nie oznacza, że zadowolona z naświetlonej tak sytuacji.
Czarodziej zaś zwrócił się do Valyrin.-Muszę ci pogratulować pani, wspaniałego przedstawienia.Naprawdę... Chylę czoło.

Shi'natar Aleval


Siedząc na ławie Areny, poza lożą... Naczelny Archiwista Domu zastanawiał się nad jednym faktem. Kiedy wszystko się sypnęło ? Która z jego decyzji zapoczątkowała lawinę fatalnych zdarzeń, doprowadzając do jego upadku ?
Normalnie powinien siedzieć w loży Aleval, ale został z niej wykluczony. Trafił jednak do loży dla mniej ważnych członków Domu. Mniejszej, zatłoczonej i niezbyt prestiżowej.
Dowód na to, że Mevremas nie była z niego zadowolona. W dodatku czekała go audiencja u niej. Co normalnie mógłby sobie poczytywać jako zaszczyt, ale nie tym razem.

Czuł że ma założoną pętlę. I tylko od giętkości jego języka zależyć będzie, czy ta pętla zostanie zdjęta z jego szyi. Czy też zaciśnie się na niej.
Miał jednak jeszcze sporo czasu do namysłu, zanim Mevremas go wezwie przed siebie. Sporo czasu na opracowanie wymówek i tłumaczeń. Szkoda, że trafił blisko głośnej loży Godeep, z której to komentarze zakłócały odbiór widowiska rozgrywającego się przed nim na Arenie. Matrona Siadef i jej przyjaciółki i podwładne były głośne i nieco pijane. W przeciwieństwie do strażników.

Ci byli czujni i wypatrywali niebezpieczeństw.

Tymczasem na arenie rozgrywało się widowisko porywające tłumy. Labiryntw który niewolnicy niczym szczury przemierzali, labirynt zmienny i zmuszający ich do współpracy... a potem konfrontacji.

Dla analitycznego umysłu Shi’natara było ciekawym przyglądać się temu jak rasy powierzchniowe odnajdują się w takich sytuacjach. I porównać to z Wodorvirem, który przedzierał się przez labirynt w sposób nie drowi...niczym taran pokonujący każdego wroga i każdą pułapkę z marszu. Ale ten drow był aberracją... wyjątkiem poza regułami. Wodorvir podobnie jak Matka Opiekunka żył areną, znał jej reguły i niebezpieczeństwa. Pewnie czuł się tu jak w domu.

Gdy zaś obaj adwersarze przeszli przemianę w smoka, coś.. odwróciło uwagę Shi’natara. Jakieś krzyki i przepychanki.
Ktoś wdarł się do loży Godeep, jakiś drow przedarł się przez straże i ciężko raniony, zerwał z szyi łańcuszek z nawleczonymi na niego koralikami mocy. I cisnął nim z siłą na ziemię wrzeszcząc głośno.-Oto zemsta Ghaunadaura, wiedźmy!
Paciorki uderzając o ziemię wybuchły jednocześnie, ich eksplozje wzmacniały siebie nawzajem rozrywając Loże od środka. I zgromadzone w niej osoby na strzępy.

Jeden z kawałków ciał padł na kolana zaskoczonego Shi’natara.

Kobieca zmasakrowana dłoń z pierścieniem na palcu.


Pierścieniem niezbyt kunsztownym i z lichych materiałów wykonanych, pierścień niemagicznym. Ale i bezcennym. Żłobienia i sposób oszlifowania lazurytu pozwalały stwierdzić Shi’natarowi, iż ten pierścień jest kluczem. Problem jednak polegał na tym, że archiwista nie wiedział do jakich drzwi, kluczem.

Akormyr Shi'quos


Akormyr musiał znieść dziś wiele zniewag.
Nie wpuszczono go na Arenę, żeby mógł sprawdzić ją tuż przed występem. Nieważne było, że zaledwie parę cykli temu sprawdzał to miejsce wypatrując sabotaży. Teraz był persona non grata, co uprzejmie dano mu do zrozumienia.
Loża Domu Shi’qous była duża i pojemna. I mało wygodna, bo strasznie zatłoczona. Obecna Matka Opiekunka zupełnie z niej nie korzystając. Quevanun również... Co sprawiało, że loża Shi’quos zapełniona była wszelakimi magami, od mistrzów katedr zaczynając po ich uczniów kończąc.
Nie podobało się to Opiekunce Świątyni, nie podobało dowódcom, nie podobało też Akormyrowi... Bowiem jego status ucznia samego mistrza katedry nekromancji, tracił wtedy na znaczeniu.

Było poza tym tłoczno i hałaśliwie. No i Akormyr był sam...

Keelsoron nadal leczył się po wypadku, a Inynda się nim obecnie opiekowała... Lub zabawiała gdzieś w mieście wykorzystując Keelsorona jako wymówkę. Nie przepadała bowiem za krwawymi widowiskami. Nudziły ją. Byli za to inni mistrzowie katedry. Były oczywiście, Glyss’aia i Yeldanara, trzymające się obecnie razem. Eleanthair z nieodstępującym go wężem, rozmawiający Ul’simarem na uboczu.

Była też Sur’sayida wraz dużą eskortą członków swej katedry. Ta banda nieudaczników zajmująca się egzotycznymi odmianami magii robiła spory hałas przekrzykując się nawzajem i głośno obstawiając faworytów. Wtórował im sam Ghand’olin, jako że Mistrz Odpychania będący jednocześnie przywódcą wojskowych magów domu ekscytował się igrzyskami równie mocno co półsmoczyca.
Niektórzy mówili, że ta dwójka ma się ku sobie.

Był też oczywiście Lesdar’heer ze zgrają swych uczniów. Mistrz katedry transmutacji, bardziej od samego widowiska interesowały jego techniczne aspekty. Bezbłędnie zgadywał jakich mechanizmów, bądź zaklęć użyto w danej chwili i jak on... by to zrobił. A tylko trójka jego uczniów mu przytakiwała.

Bowiem Mavolorn nie tracąc czasu przysiadł się przy


Nhilue, Opiekunce Świątyni Shi’qous i zaczął ją kokietować. Jak na Opiekunkę Świątyni Nhilue była młoda, w dodatku największe oparcie miała w Matronie Domu i zbieraninie drowów Sur’sayidy, z której zresztą się ta kapłanka wywodziła. Ale mylnie można było uznać tę drobną drowkę, za słabą bądź delikatną. Mimo, że raczej niewtrącająca się w sprawy Domu i skupiona głównie na trzymaniu spiskujących przeciw niej kapłanek, Nhilue wydawała się niegroźna, to taką nie była. Poprzednik Eleanthaira, który ją lekceważył, zginął w wyniku jej knowań...

... Igrzyska przebiegały bez zakłóceń. Zapewne wszystkie sabotaże zostały usunięte. Tak więc pozycja Valyrin się wzmocni, a przynajmniej nie zostanie niezachwiana. Także dzięki Akormyrowi.
Który był zadowolony, gdyż podczas walki “smoków” wręczono mu list. Ythesha'na udzieliła mu audiencji, ma się u niej stawić dziś wiecz...

Eksplozja przerwała rozmyślania Akormyra. Na jego oczach loża Godeep została wysadzona.

Wśród magów powstało poruszenie. Część chciała jak najszybciej polecieć na miejsce zbrodni, część udać się do Domu, by powiadomić Matkę Opiekunkę. Część zostać w loży i czekać na rozwój wypadków.

Magom brakowało przywódcy. Nie nadawał się na niego ani Quevanun, obojętny na otaczający go świat, ani Lesdar’heer o mentalności uczonego. Nic dziwnego, że spokojnym acz głosem Malovorn zaczął uspokajać zgromadzonych mając za sobą chwilowe wsparcie Nhilue.
- Badaniem miejsca zbrodni powinna się zająć katedra Transmutacji. Natomiast należy kogoś wysłać do Matki Opiekunki z wieściami, a i... postawić pod broń siły zbrojne Shi’qous.- tłumaczył z pewnym siebie uśmieszkiem rywal Akormyra.

Lesen Vae


Uzbrojony po zęby Lesen Vae robił to co do niego należało. Czuwał nad bezpieczeństwem elity domu Vae.

Nie sam... Wraz z nim trzymali straż elitarni kapłani Selvetarma pod wodzą ich przywódcy. Pytanie tylko komu ci klerycy byli wierni... Seresce czy Lanni?

Komu była wierny Zaknnar? Komu Sorntran?

Yvalyna miał za swego sojusznika. Ale zarządca domu nie narazi swej skóry. Był jak niewolnicy, którymi dowodził. Trzymał się silniejszych i płynął z prądem. Można to było uznać, za słabość, ale czy na pewno?

Czym jest siła? Mieczem w dłoni czy różdżką? Potęgą trzymaną pod kontrolą, czy zdolnością do przetrwania?

Wilczek przetrwał każdą intrygę, był zarządcą więc umiał wtopić się w tło, podczas, gdy reszta drowów pełnych ambicji i braku trzeźwości osądu wykańczała się nawzajem intrygami.

A Lanni, jak silna jest Lanni? Jak potężna? Drowia kapłanka nasyłała na niego zabójców co jakiś czas. Nie dość kompetentnych by go zabić. Uśpiła jego czujność. Nie zwrócił uwagi, że wcale nie planowała go zabijać, a odciągnąć uwagę od jej prawdziwych działań.

I wyglądało na to, że ma rację... Okazał się słaby.

Potencjał ukryty w niewolnikach... Lesen patrzył jak ten potencjał marnował się na arenie. Despana najbardziej pozwalali się swoim niewolnikom rozwijać. Używali ich jako rozrywki na Arenie. Jako jedyni łamali zasady, trzymając zaklinaczy z niewolniczych ras. Ale i najbardziej kontrolowali swych gladiatorów. Nie pozwalali sobie na luksus zaniedbania środków bezpieczeństwa. Przyginali im karki do ziemi stopą i nigdy nie zdejmowali nogi z ich karków. I w ogóle im nie ufali.
Postępowali źle... marnowali potencjał. Tak uważał Lesen.

-Aż tak ciekawe widowisko, kapitanie straży?- kobiecy głos rozległ się tuż za nim.


Stała tam czarodziejka w czerwonych szatach, o skórze pokrytej tatuażami.-A może rozmyślasz nad czymś innym?

W jej dłoni pojawił się zwój, który podała drowowi. By po chwili bez ceregieli wyrwać mu go z dłoni. Zdołał się jednak zorientować co do prawdziwości słów i autentyczności podpisu Sereski. Ta drowka była częścią wywiadu Vae. Można nawet samą mistrzynią szpiegów, acz dokument tego nie stwierdzał.-Przyjrzeliśmy się atakowi na twych ludzi Lesenie. Wiemy, że prowadzisz śledztwo, tyle że my zabrnęliśmy dalej. Twoi wrogowie pochodzą spoza domu Vae, a zemsta ma wymiar osobisty. Normalnie nie byłby to nasz problem, ale twoje osobiste problemy zaczynają być kłopotliwe dla Domu, a to czyni ciebie balastem dla domu. Dlatego też chcemy wiedzieć wszystko, co ty wiesz.

Mistrz Szpiegów Vae ... w końcu się nim zainteresował.

Długą rozmowę przerwało nagłe i niespodziewane wydarzenia. Olbrzymia eksplozja w loży Godeep, ktoś użył kilku połączonych ze sobą koralików mocy. Kosztowna ale bardzo widowiskowa metoda eliminacji przeciwników. I nie leżąca w drowiej naturze... gdzie tu subtelność?

Na Arenie nastąpiło poruszenie, tym bardziej że z loży Tormtor do Loży Despany poleciał smok. Verdaeth i Shehirae już zaczęły knuć ze sobą, by zyskać najwięcej na tej sytuacji.
-Lesenie zorganizuj eskortę, musimy jak najszybciej wrócić do Domu.-rzekła Sereska wstając ze swego fotela. A Lanni... Lanni tajemniczo się uśmiechała. I to budziło gęsią skórkę na grzbiecie Lesena.


20 Eleais 1372; dzień 20


W całym mieście nastąpiła mobilizacja sił. W całym mieście podkute buty żołnierzy uderzały o bruk.

Wojska Eilservs i Tormtor połączyły siły odcinając Getto Rzemieślników od zbliżających się ku nim żołnierzom wojsk Xaniqos. Drowy z poszczególnych oddziałów wrogo łypały na sztandary pozostałych armii. Nie było bowiem żadną tajemnicą, że armie te nie żywią do siebie przyjaznych uczuć. A i sojusz Tormtor i Eilservs był na kruchych podstawach. Jeden nierozważny krok i wszystkie trzy armie mogły rzucić się ku swym gardło.

Verdaeth o tym wiedziała. I dlatego poprzez posłańców wezwała do Thandyshę do negocjacji. Ta chcąc nie chcąc musiała na to przystać. A w negocjacjach tych miała brać udział także i Eclavdra.

Wybrano karczmę na neutralny grunt i zaczęto rozmowy.

Dom Despana najechał i otoczył enklawę Thay odcinając ją od reszty miasta. Wilczyca twierdziła, iż czyni to dla ich dobra. A magowie Thay udając że jej wierzą... powołali pod broń wszystkie swe oddziały.

W całym mieście zapanował stan wojenny. Kto z plebejuszy nie musiał, nie wychodził z domów. Większość handlarzy pozamykała swe sklepy. Wszyscy czekali na eskalację konfliktu, albo na jego zakończenie. A twierdza Godeep milczała. Bramy zostały zamknięte. Na murach widać było straże. Co się działo w środku... Można było tylko zgadywać.


Akormyr Shi'quos


Sala do której został zaproszony mag była pogrążona w ciemności. W dodatku żarniki wypełnione były czarnymi kawałkami skały, która płonąc wypełniała salę oparami utrudniającymi dostrzeżenie kogokolwiek.

Jak na zdrową paranoiczkę przystało, ślepa drowka najlepiej czuła się w pomieszczeniach, w których i wzrok jej rozmówców był “upośledzony”.

Niemniej poprzez opary wypełniające komnatę uczeń Mistrza katedry Nekromancji, dostrzegł sylwetkę siedzącą na tronie. Drowka pozornie była sama, ale tylko pozornie. Do uszu Akormyra co chwilę docierały odgłosy przemieszczających się cicho stworzeń. Nie byli tu sami, czarodziej wiedział, że jeśliby uczynił choć jeden nie rozważny krok, zginąłby zanim by zdążył wypowiedzieć zaklęcie.

-Masz moją uwagę. Słucham... Mów.- padła krótka wypowiedź Ythesha'ny.

Shi'natar Aleval


Mevremas postrzegano jako miłą i słodką kobietę... jako obiekt pożądania. I rzeczywiście pasowała do tej roli. Ale nie tutaj. Nie w sali, której trzymała kolekcję. Tu była sadystyczną Matką Opiekunką Domu Aleval.

Shi’natar szedł długim korytarzem w kierunku stołu na którym przypięto jakiegoś przystojnego drowa.

Szedł przez korytarz pełen postumentów. Na każdym z nich znajdował się nagi drow lub drowka. Każde z nich ubrane w piękne szaty, każde wyjątkowej urody, każde z nich... kiedyś żywe dzieło natury, obecnie wypchane, by ich uroda na wieki cieszyła oko Matrony.

Mevremas właśnie mieszała jakieś mikstury w fiolce, podczas gdy przypięty do stołu nagi drow spoglądał na nią z przerażeniem w oczach i żelaznym lejkiem wepchniętym w usta i gardło.
-Śliczny, prawda? Będzie ładnym dodatkiem do mej kolekcji. Nazywa się Jizrkael i jest... właściwie był wspólnikiem Riskallusa. On i jeszcze kilku innych moich ludzi, działało na boku na własny rachunek.- rzekła z uśmiechem Mevremas, głaszcząc po głowie związanego drowa.- Ale ty już nie będziesz, prawda malutki ? Ty już zawsze będziesz grzeczny i piękny... Cóż.. przynajmniej twoja skóra będzie.
Mevremas była tu sama i wydawała się być nieświadoma sytuacji. Nie... Shi’natar odgonił od siebie tą pokusę. Ślicznotka nie była aż tak głupia. To próba... Zaatakuj ją i już dowiedziesz swej zdrady. A potem zginiesz.
-Jeszcze nie wiem... kto stał za tą siatką i komu donosili ci głupcy, ale to tylko kwestia czasu.- rzekła zimnym tonem głosu drowka.Po czym wlała do gardła drowa ową miksturę wywołując straszliwy ryk bólu.
Spętany drow napiął mięśnie, oczy wyszły mu niemal z orbit. Nie mógł krzyczeć, ale ryczał jakby go pożerano od środka. I być może coś go zżerało. Mevremas ponoć była mistrzynią trucizn.
Drowka pogłaskała wyjącego z bólu drowa po głowie.- Ciiii... Wiem, że boli kochanie. Ale piękno wymaga wyrzeczeń. Piękno wymaga cierpienia. To tylko kilka godzin, zanim jad całkiem cię zabije.
Spojrzała na Shi’natarze.- Drowy które zginęły w twym archiwum ścigały Riskallusa. Pozostaje więc do rozwiązania zagadka. Co się zdarzyło twoim archiwum? I jak mniemam, ty udzielisz mi wyczerpującej wypowiedzi, prawda ?
Archiwistę czekała jedna z najtrudniejszych rozmów w życiu. A co najgorsze, mogła to być ostatnia jego rozmowa w tym życiu. Nieludzkie wycia torturowanego wspólnika Riskallusa, też nie ułatwiały sytuacji, strachem napełniając serce Shi’natara.

Valyrin l’Ssin Despana


Po dość długim dniu na Valyrin czekały w jej komnatach dwie niespodzianki. Jedną z nich był list, który wzbudził jej uśmiech na twarzy. Przyglądała się każdemu słowu i rozważała konsekwencje wynikające z rozwoju sytuacji.

Tak samo jak rozwój sytuacji. Śmierć elity Godeep, wymarsz wojsk Despana, Filfvae wyruszająca do Twierdzy Eilservs w ramach negocjacji z ramienia Wilczycy. To wszystko było ciekawe, choć... nie tak cieakwe jak inne zdarzenia i sytuacje, które zachowała tylko dla siebie. Jak choćby ogniste spojrzenie i zawadiacki uśmiech Nihrizza przeznaczone właśnie dla niej. Nic dziwnego, że wielu drowkom miękły uda w jego obecności. Czy też opowieści jakie krążyły o jego jurności i talentach...

Zdecydowanie sytuacja była... intrygująca.

Tak samo jak intrygująca była osoba stojąca na korytarzu do jej komnat. Wodorvir, cały i zdrowy... I półnagi. Cały jego umięśniony tors, był wystawiony na jej spojrzenie. A było co podziwiać. Brat Bal’lsira był dobrze umięśnionym drowej, muskularnym i szczupłym. Jak rzeźba... naznaczona gdzieniegdzie bliznami po wielu walkach. Obcisłe spodnie też nie zostawiały zbyt wielkiego pola dla wyobraźni... chociaż, to co widać było budziło wiele fantazji.
-Ten... barbarzyńca, mocno mnie podrapał po brzuchu, Pani.- rzekł z wesołym uśmieszkiem Wodorvir, przesuwając dłonią po dobrze skórze brzucha pokrywającej mięśnie.- Niemniej pokonałem go. I tak jak mówiłaś, przybywam do ciebie... bo znajduję się w potrzebie niemagicznej natury, którą tylko ty potrafisz się zająć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-05-2013 o 13:59. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 18-04-2013, 23:44   #42
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Archiwista nie miał żadnych powodów aby świętować, to jednak nie powstrzymało go przed pokazaniem się na trybunach. Jeśli jego adwersarz liczył na, że pozbył się Shi’natara, będzie mógł go zobaczyć nie tylko żywego ale i cieszącego się doskonałym zdrowiem. Może i stracił względy domu ale to stan przejściowy. W końcu Koło Fortuny odwróci się i znów nastanie czas kiedy syn Mevremas odbierze należna mu chwałę.

Tym czasem obserwował. Obserwował widowisko i widzów, szczególną uwagę poświęcił loży Vae. Z oczywistych powodów wszelkie roszady w tym domu bardzo go interesowały. Niestety wydawało się, że dzisiaj naprawdę szczęście mu nie sprzyja. Żadnych zmian które miały by dla niego znaczenie. A arena, poza interesującą polimorfią niewiele. Wynik dał się z góry przewidzieć, a Shi’natar po raz kolejny zastanawiał się czy nie warto by było powiększyć swego majątku poprzez udane zakłady na arenie.

Przyjemne marzenia o bogactwie i chwale przerwała eksplozja. Podmuch był odczówalny nawet w miejscu z którego Shi’natar zmuszony był obserwować widowisko. I... los w końcu się do niego uśmiechnął. Nie tracąc czasu ukrył swoje osobiste trofeum przed wścibskim wzrokiem po czym podążył za tłumem. Tym razem wolał się nie wyróżniać, co było dość trudne dla maga który trafił w szeregi pospolitych sług domu.

***

Natychmiast po powrocie do swych komnat poddał znalezisko dokładnym, metodycznym badaniom. Niestety z braku czasu nie udało mu się nic ustalić. Czas był kluczowym elementem i teraz zdawał się przesypywać przez dłonie Shi’natara, złośliwie się przy tym naigrywając z losu archiwisty.

***

Krocząc korytażem do komnat Mevremas, archiwista czuł coraz wiekszy strach, zupełnie jakby w jego wnętrznościach zamieszkał demon lodowy. Nawet zwykle działające, techniki koncentracji i wymuszania spokoju umysły zaczęły zawodzić. Dopiero kiedy matka zaczęła mówić zdał sobie sprawę, że właśnie spada w przepaść i tylko od niego zależy czy rozbije się o skały na jej dnie czy zdoła złapać przysłowiową brzytwę i utrzymać ja na tyle długo aby wydostać sie z tej paskudnej sytuacji. Sytuacji w która wpędziła go własna ciekawość i głupota. Dopiero te myśli sprowadziły na Shi’natara dziwną obojętność, zupełnie jakby przestało mu zależeć na własnym życiu. Część jego umysłu, ta zawierająca uczucia i doświadczająca bólu, odeszła do jego wewnętrznego świata i ukryła się tam tak dobrze, że tylko najzdolniejsi magowie lub sama Lolth mogli by ją znaleźć i skrzywdzić.

Nim odpowiedział, Shi’natar skłonił się z szacunkiem należnym matronie. Jego oczy ciągle wpatrywały się w podłogę kiedy zaczął mówić.

- Nie wątpię wielebna matko, że wiesz już o wszystkim co zaszło, co do najdrobniejszego szczegółu. - Zawahał się. - Wiesz zatem iż egzekutorzy zginęli kiedy mnie zaatakowali. Nie ustaliłem jeszcze czy była to zwykła pomyłka czy celowe działanie. - Jeki i gardłowe wrzaski umierającego drowa działały na archiwistę uspokajająco, wiedział, że ciągle ma szansę, ciagle jeszcze to nie on był torturowany.

-Shi’natarze, egzekutorzy nie popełniają pomyłek. Więc, czemu cię zaatakowali?- spytała dolewając jadu i wywołując więcej bólu więźnia.

- Z prawdziwą przykrością muszę przyznać, że nie mam pewności. - Cóż była to szczera prawda. Shi’natar zastanawiał się nad motywami zabójców od czasu zamachu i ciągle nie udało mu się ustalić konkretów, niestety. - Mam jednak pewne podejrzenia co do ich motywów, z których dwa wydają się być najbardziej prawdopodobne. - Zrobił przerwe dla zaczerpniecia oddechu, to co powie mogło przypieczętować jego los. - Pierwsze to, że ktoś z domu próbuje się mnie pozbyć, nie wiem jednak jakie motywy mógłby mieć ktoś kto potrafi wpłynąć na egzekutorów. Drugi jest o wiele mocniejszy, gdyż związany jest z powodem dla którego Riskallus przyszedł szukać pomocy u mnie. Tu jednak również dla mnie jest wiele niewiadomych.

-Zaprawdę masz potężnych wrogów zatem... Skoro egzekutorzy przyszli zabić ciebie. Tak przy okazji.- Mevremas mówiła pokojnie, przyglądając się agonii drowa na stole. -Ponoć się interesujesz, truciznami. Jak ci się podoba moje dzieło ?

Zastanawiał się nad znaczeniem tego pytania. Czy miała to być groźba? Bardzo prawdopodobne, matrona nieczęsto, jeśli w ogóle, robiła coś bez ukrytych zamiarów.

- Istotnie podjąłem studia w tym temacie. - Przyjrzał się uważnie nieszczęśnikowi którego uroda stała się dla niego zgubna. - Obwiam się, że nie potrafię wydać rzetelnej ekspertyzy. Jednak gdybym miał oceniać całkowicie subiektywnie. Jest to doskonałe dzieło, podobnie jak wszystkie które tworzysz wielebna matko. - Istotnie dzieła Mevremas były doskonałe, pod wieloma względami. Potrafiła dobrać odpowiedni materiał i środki aby utrwalić jego piękno po wsze czasy.

-Ale nie chciałbyś obiektem testowym dla niej, prawda?- spytała z przymilnym uśmieszkiem Mevremas.-Wiem, że coś cię łączyło z Riskallusem. Więc nie dziwi mnie ani to, że ranny udał się do ciebie, ani to, że cię zaatakowali. Wiesz, że stawia cię to w bardzo poważnej sytuacji? Ja nie chcę twoim podejrzeń Shi’natarze, ani rozważań. Mam wystarczająco dużo ... -pogłaskała przymilnie po policzku drowa.-...własnych podejrzeń. Ja chcę odpowiedzi Shi’natarze. Odpowiedzi i powodu dla którego nie zabiję cię dziś. Liczę na to, że mnie zadowolisz... Bo uczynisz to, prawda?

- To prawda, że z Riskallusem łączyło mnie wiele... interesów. Obawiam się jednak, że pomimo najszczerszych chęci mogę jedynie domyślać się powodów. Niestety Riskallus umarł zanim zdołałem dowiedzieć się z jakiego powodu przybył akurat do mnie. Miał wszakże znacznie więcej i znacznie lepszych możliwośći. - Ze zdziwieniem archiwista odkrył, że część jego umysłu rozważa problem nadania dziełom matki iskry życia. Myślał bowiem jak sprawić aby jej dzieła się poruszały, tańczyły wręcz. Niewątpliwie część wynaturzonych fascynacji Mevremas była dziedziczna.

-To nie jest dobra odpowiedź Shi’natarze.- Mevremas zadrasnęła palcem skórę na policzku. Po chwili straszliwy ból rozlał się wzdłuż całego układu nerwowego porażając ciało. Shi’natar upadł na ziemię wijąc się w agonii i wrzeszcząc niczym dzikie zwierzę.

Ból rozsadzał czaszkę uniemożliwiając jakiekolwiek myślenie... Poza jedną myślą.
“Bogowie, niech to się skończy!”

I w końcu skończyło, po kilku długich minutach cierpienia. Mevremas przyglądała się temu z obojętnością.-Możesz uznać, że mnie to bawi, ale... Mylisz się. Wolałabym, żeby sytuacja została wyjaśniona do końca i bez takich drastycznych działań. Zrozum mój drogi. Wydarzenia w archiwum podważyły moje zaufanie do ciebie, a ty... zamiast je naprostować, stosujesz wybiegi i uniki. Powiedz więc coś więcej. Powiedz co łączyło cię z Riskallusem. Co się z nim stało. Powiedz wszystko, abym nie musiała cię znowu strofować.

Powoli dochodził do siebie. Powoli zmysły wracały a umysł się rozjaśniał. Zbyt wolno jednak by przedsięwziąć kroki pozwalające uratować wszystko co miał. Być może będzie musiał poświęcić część tego.
Kiedy ból ustąpił ulga była tak wielka, że z gardła Shi’natra wydobył się szczery śmiech.

- Oczywiście łączył nas spisek, i to nie jeden. W wielkim skrócie miał pomóc wszystkim zainteresowanym. - Zaśmiał się znowu ale tym razem śmiech podszyty był rozpaczą. - O szczegółach opowiem później, teraz odpowiedź na drugie pytanie. Ciało Riskallusa jest w archiwum, ukryte, niezbyt dokładnie zresztą. Czeka na moment kiedy zdobędę środki aby zadać kilka pytań umarłemu. - Odetchnął a jego umysł pracował znowu na najwyższych obrotach szukając drogi ucieczki. Zaprzęgł wszystkie swoje siły aby sprawdzić jedną z ostatnich dróg jakimi dysponował.

-Widzisz? Jak chcesz to potrafisz. A więc, przeciw komu spiskował Riskallus? I jakich jego wspólników znasz?-pogłaskała go pieszczotliwie po głowie, był to przyjemny gest. Ale dźwięki torturowanego drowa tworzyły nieprzyjemne tło tej sytuacji.

- Riskallus był nikim...

***

Żył, to było najważniejsze...
 
Pan Błysk jest offline  
Stary 21-04-2013, 11:39   #43
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Najpierw chciała przeczekać. Mroczne elfy i hobgobliny były tak zaangażowane w wykańczaniu się nawzajem, że żal było im przerywać. Han'kah pomyślała, że trzeba dać im się przetrzebić i dopiero wówczas włączyć się do walki.
Obserwowała jeszcze chwilę przebieg starcia, niewidzialna i przyczajona w skalnej zapadlinie. I wtedy zauważyła, że wysyłane przez wampira cienie zmieniały trupy hobgoblinów w sobie podobne bezcielesne stwory. A „bezcielesne” to wróg armii, która ma niedobory czaromiotów.
Zmiana planów.
Kiedy wróciła do obozu wskoczyła z marszu na grzbiet bojowego skoorpiona wydając szybkie rozkazy oficerom.
- Formować szyki. Robimy ciche podejście, korzystamy z zaskoczenia i wycinamy od tyłu hobgobliny starając się zepchnąć ich w stronę rzeki i na most. Keldreo, masz na podorędziu coś na bezcielesne łajno?
Miała. Ustaliły, że skorzysta z niewidzialności i lewitując nad polem bitwy będzie eliminować cieniste mary z powietrza.

* * *
Therion - Cults of the Shadow - YouTube

Rughrak szedł ostrożnie i cicho za innymi i lżej zbrojnymi, podchodząc na wskazane przez Kurwiego Syna pozycje wyjściowe. Spocił się cały ze strachu. Nie, nie przed zaszczanymi hobgoblińskimi gównojadami. Przed panią pułkownik, która każe obedrzeć go ze skóry jak choćby leciutko topór zadzwoni o okucie tarczy podczas skrytego podejścia. A nie było to trudne, przy liczbie żelastwa którym był obwieszony.
Otarł spocone czoło, klękając za głazem i wyglądając zza niego ostrożnie. Widział już jak kapitan zaczyna splatać zaklęcie, przyglądnął się przedpolu. Ładny prosty odcinek, po to by się rozpędzić i wpaść na nich z impetem. Uuuch, walka mord i krew... kochał tą robotę. Jeszcze chwilka, jeszcze moment... Teraz!

WWAAAAAGH!!

Ryknął wraz z kamratami, oczy błyszczały rodzącym się berzerkerskim szałem. Rughrak wyskoczył zza głazu i pobiegł przepychając się niemalże pomiędzy kompanami. Gdzieś przed sobą usłyszał wykrzykującą władczo panią pułkownik.
- Wbijcie te pizdy w ziemię, podepczcie ich kości i rozchlapcie juchę! Niech poszczają się ze strachu na nasz widok!!!
WWAAAAAGH!!
Byle szybciej, byle dopaść ich i bić, rwać na strzępy, poczuć w ustach ich krew i zasmakować ich mięsa!
Hobgobliny byli dobrze wyszkoleni, nie poszli w rozsypkę, nie spanikowali widząc natarcie z drugiego frontu i śmierć kilkunastu z nich w ognistej pożodze sprowadzonej prze Kurwisyna. I kurwa świetnie! Ryknął znowu. Więcej zostanie dla mnie!!

Strzała świsnęła i wbiła mu się w bark, ale ledwo to zauważył a bólu nie poczuł w ogóle. Dobiegł do pierwszego celu i wpadł z impetem obalając go po uderzeniu tarczą na ziemię. Zawył szaleńczo i rąbnął toporem niemal na oślep. Raz, drugi, trzeci. Krew i tkanki wirowały w powietrzu, krople i skrawki skóry, mięsa i mózgu osiadały deszczem na twarzy i ramionach, kiedy rąbał raz za razem upajając się krwią i śmiercią. Na ten widok dwaj kolejni szmatławcy w szeregu cofnęli się na krok , ale popatrzyli po sobie i zaatakowali go z dwóch stron. Rughrak pomimo ciężkiej kolczugi, nagolenników ze stali i wielkiej tarczy zaskoczył ich obu. Okręcił się zwinnie i złapał na tarczę cios zakrzywionej saberry. Z krótkiego zamachu rąbnął z góry na odlew wkładając cały swój szał i chęć mordu. Topór zafurkotał w powietrzu i wgryzł się w obojczyk kolejnego skurwysyna. Siła ciosu zdawała się połamać pod nim kolana, hobgoblin padł jak rażony gromem nie wydając nawet jęku. Coś ukąsiło go z tyłu, przebijając kolczugę. Jak raniony jaźwiec obrócił się i skoczył wpadając na tego drugiego. Topór zwisł na temblaku kiedy Rughrak złapał go gołymi rękami za bark i głowę, odsłaniając gardło. Błysnęły obnażone orcze kły i zaraz wgryzły się w zielonkawą szyję. Smak ciepłej krwi był jak najmocniejsza gorzałka. Dominował wszystkie zmysły. TAAAAAAK!!
Ryknął potępieńczo i radośnie odrywając zęby od kwiczącego hobgoblina, po czym napiął mięśnie i jednym pociągnięciem sękatego łapska oderwał mu nadgryziony łeb. Znak firmowy Regimentu Czaszek!! Posoka trysnęła na dwa łokcie w górę malowniczą fontanną. Walka była wygrana.

* * *
Han'kah zatrzymala skorpiona przy brzegu rzeki, krzyknęła w stronę wampira.
- W imieniu Verdeath, matrony domu Tormtor,ukrytej smoczycy, nakazuje wam zlozyć bron! Zostaniecie odprowadzeni przed jej majestat i przesłuchani, z mozliwościa negocjowania wlasnego życia. W przeciwnym razie czeka was niechybna smierć!
-Ja już jestem martwy, jakbyś nie zauważyła kapłanko!- krzyknął w odpowiedzi wampir.- Dajcie nam odejść, a oszczędzicie sobie kłopotu.
Ostatnie cienie, które nie zdążyły uciec na drugą stronę rzeki, były zabijane przez niewidoczne zagrożenie strzelające złotymi promieniami, a zraniony w bark Tarmyr'rar spoglądał z wściekłością na wampira.- Spalę go dla ciebie Han’kah... Nie ma co gadać z takimi pijawkami. Powinien leżeć w glebie.
- Mówię poważnie... Nie warto nam wchodzić w drogę!- krzynął wampir, podczas gdy jeden z drowów zbliżył się do niego i szepnął mu coś na ucho. Ten pokiwał głową i spytał szeptem. Drow odparł pospiesznie. A wampir nie wydawał się zadowolony z odpowiedzi.
- Powiedz mi czemu doszło tu do starcia między wami i hobgoblinami? I dlaczego w osadzie kuo-toa?
-Jesteśmy łowcami niewolników... To jedyny powodów dla którego polujemy na hobgobliny. Na temat osady nic nie wiemy. Wytropiliśmy tę bandę tutaj i to jest jedyny powód dla którego walczyliśmy w tym miejscu.- odparł wampir, podczas gdy jego podwładni zaczęli zbierać swoich poległych.
Han’kah uderzyła cholewami w boki skorpiona i ten leniwym krokiem dał się poprowadzić w stronę mostu.
- Mniemam, że ty im przewodzisz. Chcę z tobą pomówić, w cztery oczy.
Drowka usłyszała kobiecy szept tuż za sobą.- Czy to rozważne? Wampiry mogą dominować ofiary spojrzeniem swych oczu.
-Ja... Nie mogę!- krzyknął wampir.- Nie mogę przejść przez most. Nie mogę na niego wejść!
- Wiem głupcze! - warknęła. - Po prostu podejdź do jego krańca!
A do Keldrei odparła:
- Nie będę patrzeć mu w oczy. Zamienię z nim kilka zdań, bądź obok. Masz jeszcze rezerwy mocy do czarowania?
-Mogę użyć magicznego pocisku, mogę zionąć błyskawicami. Nie jestem jednak w stanie użyć już czaru, którym znisczyłam Cienie.- rzekła cicho czarodziejka.
- Spróbujemy zabić go bardziej konwencjonalnie. Mam nadzieję, że nie zmieni się w mgłę i nie spieprzy nam sprzed nosa. Potrzebujemy odpowiedzi, on je zna. Jeśli możesz jakoś kontrować jego magię, zrób to.
Zamilkła wjeżdżając na most
-Powinnam ostrzec, że choć Nihrizz to potężny mag, to jako nauczyciel sprawdzał się o wiele gorzej.- rzekła żartobliwie niewidzialna drowka.- Nie jestem w stanie nic poradzić na jego magię, ale wiem, że go tu nie zdołamy ubić. Pewnie po śmierci zmieni się mgiełkę i odleci do swej trumny.
- Pewnie tak – przyznała niechętnie. Martwiło ją to. Że czmychnie zanim zdąży czegokolwiek się dowiedzieć. Zazwyczaj preferowała wpierw bitkę a później przesłuchanie, ale tutaj musi odwrócić tą kolejność i pytać póki jest kogo.
- Powiedz Tarmyr’rarowi, że ma czekać. Jak zaatakuje pijawę ruszają dupska do ataku. Mają brać żywcem tylu drowów ilu się da. Kogoś trzeba mieć żeby uslyszeć odpowiedzi. Poza tym matrona pewnie chciałaby kilku żywych heretyków, dla rozrywki albo prezent dla tych suk z Eilservs, wszystko jedno. A teraz leć.
Podprowadziła skorpiona pod sam kraniec mostu, spojrzała na wampira z góry.
- Jak cię zwą?

Wampir spojrzał ponuro na siedzącą na swym “zwierzaku” kobietę i rzekł dumnie.- Za życia może bym i zgiął kark. Alem martwy... Możesz mi mówić Valeron, kapłanko Tormor.
- Nie tocz piany, nie jestem kapłanką - Han’kah uśmiechnęła się jedną połową ust. - Co się stało z kuo-toa?
-Może hobgobliny wybiły? Może coś innego? Kto wie...- wzruszył ramionami obojętnie wampir.-Gdy my wytropiliśmy stado, oni już obozowali po obu stronach mostu. A w osadzie nie było śladu po ryboludziach.
- I dlatego tak zajadle ich atakowaliście? Żeby pojmać na niewolników? Nie puściłeś na drugą stronę swoich ludzi. A cienie nie pozostawiały nikogo żywcem. Martwy niewolnik to bezużyteczny niewolnik. Nie kupuję tej wersji.
-Sprawy wymknęły się spod kontroli... Czekali na nas, byli przygotowani.- wzruszył ramionami.- Może to przez tą przeklętą wyprawę Vae?
Wskazał palcem za siebie, na leżące ciała.- Oni tylko śpią. Potraktowaliśmy ich magią usypiającą i truciznami ogłuszającymi. Ale za szybko się zorientowali i odpowiedzieli atakiem... Musieliśmy się bronić, a potem to już... sama widziałaś.
Na obu stronach mostu podczas rozmowy toczyły się przygotowania. Kątem oka Han'kah dostrzegła jak drowy znoszą ciała swych poległych w jedno miejsce, kryjąc je za budynkiem.
- Co wiesz o wyprawie Vae?
- Że już wyruszyła, że może być największą łapanką na niewolników od lat. Tyle samo co każdy w Erelhei-Cinlu.- odparł kpiąco drow, spojrzał w oczy kobiety, a ta odwróciła wzrok.- A co ciebie tak interesują Vae?
- Nie Vae mnie interesuje. Kiedy włóczyliście się po tych ziemiach napotkaliście ostatnio... coś nietypowego?
- Nie... ale... ty też to zauważyłaś prawda? Że okoliczne jaskinie są puste, że legowiska niższych ras porzucone ? Że okolice Erelhei-Cinlu... wyludniają się bez powodu? Wiesz coś o tym, prawda?- podekscytował się wampir.
- Może - potwierdziła drowka. - Po co wam niewolnicy? Chcieliście złożyć ich w ofierze Vhaehrunowi, hmmm?
- Bogowie też muszą jeść.- rzekł z szyderczym uśmieszkiem wampir.-Ty składasz swojej bogini, tamte ciołki swojemu. A ja... ja muszę jeść. Wampirom na głodzie odbija.
- Hahaha - zaśmiała się pułkownik. - A więc uważasz się za boga? To ciebie czczą? Poważnie? Masz własnych kapłanow? Cóż za pożałowania godna mania wielkości.
- Nie uważam się za boga. Ale pozwalam na takie złudzenia innym. Jak wspomniałem... bogowie też muszą jeść.- uśmiechnął się drapieżnie drow.- Złapałem tych głupców, wiele lat temu i zdominowałem ich wolę. Założenie kultu ułatwia kontrolę nad moimi psami.
- Te drowy... wziąłeś je z Elerhei-Cinlu?
- Stamtąd uciekały.- potwierdził wampir.
- Za jakie przewinienia?
- Głupie pytanie... to heretycy.- zaśmiał się drowi wampir.
- Do tego zmierzam. Kogo... wyznawali zanim popadli w uwielbienie twojej osoby?
- Sama powiedziałaś... kogo...- rzekł z uśmiechem wampir.
- Vhaeuruna - powtórzyła i skinęła głową. - Dobrze. - rozejrzała się na obie strony rzeki. Chyba miała wszystkie odpowiedzi, pozostawało dać sygnał chociaż ten pasożyt pewnie zniknie szybciej niż choćby muśnie go ostrze jej miecza. - Nasi żołnierze szykują się do bitki. Chyba są gotowi.
-Twoi żołnierze szykują się do bitki.- odparł wampir i krzyknął.- Teraz!
Drowy usłyszawszy rozkaz cisnęły fiolki z jakimś alchemicznym ogniem na stos ciał podpalając je w gwałtownym wybuchu. Po czym kolejne grupki owych drowów zaczęły znikać w błysku teleportacji. Drowi wampir zmienił się zaś w mglisty opar dodając drwiącym tonem na koniec. - Do następnego razu służko Tormtor.
- KURWA! - zaklęła pani pułkownik i ponagliła wierzchowca. Nie było szans aby im przeszkodzić, już nie. Kultyści trzymali się za ręce i znikali niemal jednocześnie w błysku teleportacji. Do tego zwłoki ubitych drowów w zastraszającym tempie spopielały się na wiór. Han'kah zerkoczyła z grzbietu skorpiona i poczęła wywlekać ze stosu jedno z ciał nie zważając na buchający żar. Nic z tego. Spomiędzy obleczonych w rękawice palców kaskadą spływał jedynie szary popiół. Odpuściła.

* * *

Goica zajął się uśpionymi po przeciwnej stronie rzeki hobgoblinami. Tarmyr'rar natomiast jako miłośnik przemocy i ognia dostał wolną rękę aby wylec pozostałe hobgobliny z glinianych lepianek. Zrobione z rzecznego mułu chatynki nie były co prawda łatwopalne ale fiolki ognia alchemicznego tworzyły wystarczającą ilość ognia i dymu aby wykurzyć ich z środka.
Han'kah była wkurwiona w niewyobrażalny sposób.
Jeńców kazała skuć i zagonić w ciasne skupisko. Korzystając z daru języków przesłuchała tego, który wzbudzał największy respekt. Ale nie wypłynął żaden nowy fakt.
Przyszedł czas na statystyki.
Ostało się z nich trzydziestu hobgoblińskich wojowników i pięćdziesięciu, którzy nie byli pod bronią. Osiemdziesięciu w sumie niewolników przy stracie kilkunastu orków, i drugiego tyle rannych. Ubytek do zaakceptowania. A sami niewolnicy... Cóż, na salony się może nie nadawali ale Matrona powinna docenić, że choć nie wraca z pustymi rękami. Na siłę roboczą jest ciągłe zapotrzebowanie, szczególnie w społeczeństwie, które zabija sługi za najmniejsze przewinienia. Do tego bonus w postaci niewielkiego stosu magicznych przedmiotów, choć niewyszukanych to jednak nadających się do sprzedaży. pułkownik lubiła po bitce wycisnąć maksimum profitów w postaci łupów, żywych czy nie. Wszystko co da się sprzedać należy zabrać ze sobą. Dom Tormtor nie finansował się sam a mamona nie spadała strugami z kamiennego sufitu.

Mimo wszystko Han'kah nie była zadowolona z ogólnego obrotu spraw. Dała im spieprzyć. Zdołała wywiedzieć się co nieco ale kosztem utraty kultystów i to, kurwa, co do sztuki! Miała ochotę w wyrazie nagany spuścić sobie samej łomot.
Po bitwie orki świętowały zwycięstwo. Zwycięstwo? Zielone gówno widziało wszystko w takich oczywistych kolorach. Jeśli to my po walce stoimy na własnych nogach to wygrana jest nasza.
Niech się cieszą, morale ważna rzecz. Han'kah zabroniła jednak pijaństwa ani rozrób. Cieszyć będą stosownie swoje mordy jak dotrą do domu. Poza murami miasta muszę mieć wyczulone zmysły. Ranni lizali rany, jeńców zagoniono jak rothy i pilnowano. Czekał ich jeden dłuższy postój a później już marsz do Elerhei-Cinlu.

* * *
Zebrała oficerów w swoim namiocie.
- Wnioski – rzuciła pojedyncze hasło zaplatając palce.
-Kurwa... Tak jakby... Może to ilithidy?- zastanowił się Tarmyr rar' Malagorvir, a Goica dodał. -Ostatnim razem przynajmniej były ślady wal...
-Ostatnim razem?- spytała podejrzliwie Keldrea. A Goica zaczął szybko mamrotać.- Nieważne, sprawa cię nie do dotyczy skarbie.
-To wygląda jak zbiorowa hipnoza.- rzekł posępnie Bellin'erd.- Ani chybi robota łupieżców umysłów.
-Możliwe, możliwe.- stwierdził Goica.- Ale przecież oni tak nie postępują. No i... cała osada, na raz ?Jak potężni oni muszą być? Przecież nie da się podporządkować całej osady kuo-toa. No i nigdy tego nie robili.
-Muszą zbierać wojsko z jakiegoś powodu. I są zdesperowani skoro sięgają po ryboludzi.- uznała Keldrea. A pozostałe drowy pokiwały głowami zgadzając się z nią. Armia ryboludzi to... mimo wszystko dość żałosny koncept.
Han’kah w milczeniu wysłuchała. Własne zdanie zostawiła je dla siebie.
- Podwoić straże w czasie postoju. Wszyscy ściskamy dupy dopóki nie przekroczymy bram miasta. Nie zluzowywać żołnierzy. Rozejść się. Aaaa, Goica, ty zostań.
Kiedy pozostali się oddalili sprecyzowała.
- Keldrea dobrze się spisała. W przyszłości chętnie widziałabym ją jako stała część tego regimentu. Zadbaj o jej dobre samopoczucie. Adoruj, jest nieśmiała. I przekonaj, aby chciała widywać cię znowu. Wpadłeś jej w oko, to dobrze. Pozostaw po sobie... dobry smak.
- Z przyjemnością, pani.
* * *
Tarmyr'rar kończył właśnie gadać z tym ciotą, Bellin'ardem kiedy płachta w namiocie pułkownik uchyliła się. Z środka wyszła rozszczebiotana czaromiotka szczelnie owinięta w podbity futrem płaszczem. Rozpoznał to odzienie. A jego prawowita właścicielka pojawiła się tuż za nią z miną zdradzającą przedni nastrój.
- Przyjęcie? - zapytała do oddalającej się drowki. - Dzień po naszym powrocie?
- Jasne.. zabierz ze sobą paru przyjaciół. Odpowiednia świta zrobi wrażenie.- rzuciła przez ramię Keldrea uśmiechając się nieco niewinnie. - Nie gwarantuję jednak, że tylko sam Vallochar się skusi, gdy będziesz w stroju, który ci wybiorę. Packę ma muchy też weź.
- Packę? - brew pułkownik poszybowała ku górze. - Na kiego diabła?
Na to odpowiedź nie padła, drowka już była za daleko, jak można się było domyślić w drodze do Goici. Goguś musiał zdrowo ją poobracać, że wracała do niego w takich podskokach.
Pułkownik skryta w cieniu namiotu postąpiła krok w przód i nim się odwróciła oboje mogli dostrzec, że jest ubrana jeno w gacie. Od pasa w górę świeciła golizną.
Drowy nie przepadali za sobą ale teraz w atmosferze zdawkowej komitywy wymienili zaskoczone spojrzenia. Han'kah wezwała do siebie kapitana ruchem ręki.
- Słyszałam plotkę, że chcesz startować w tegorocznych igrzyskach. Prawda to?
- A czemu nie... Silnym jestem. Tytuł czempiona pomaga wybić się samcom w wojsku. Nie chcę całego życia przesiedzieć na tyłku niańcząc bandę zielonoskórych... Wolę niańczyć kilka band...- rzekł bezczelnie i szczerze w odpowiedzi Tarmyr’rar.
- Hmmm, ambitny mały drow... To dobrze – Han'kah obeszła kapitana dookoła muskając palcami jego policzek a kiedy znalazła się za jego plecami kopnęła mocno w rzepki kolan aby zgiął się od impetu uderzenia i opadł na klęczki. - Ne zapominaj się z kim gadasz Tatrmyr'rar... - warknęła mu wprost do ucha. - To właśnie robisz, he? Siedzisz na tyłku i niańczysz moją armię? Coś ci nie odpowiada?
Spojrzała na niego z góry. - Na dużo ci pozwalam kapitanie, nie każ mi tego żałować... Respekt i lojalność, tyle od ciebie oczekuję. Czy to za wiele?
- Szanuję cię moja pani... ale, kurwa... ty pniesz się w górę, a nam spadnie smark na głowy. Wiadomo, że to nie my zajmiemy twe miejsce, tylko bękart od Verdaeth... gdy ty dostaniesz wyższą szarżę. Powiedz mi moja pani, powiedz mi młodsza strateg, co się stanie z nami, gdy ty będziesz wyżej... kto tu jest wobec kogo nielojalny?- syknął wściekle kapitan.- Mam prawo poprawić swój los i swoją pozycję, tak jak ty pani.
- O tym między innymi chciałam pomówić - warknęła i wskazała mu wejście do namiotu. - Zanim popuściłeś za bardzo swój jęzor. Chodź - klepnęła go w ramię i weszła do środka.
Rozlała wino do dwóch kubków, usiadła.
- Sugerowano już, że nie powinnam osobiście poprowadzić tej wyprawy, a jedynie nadzorować Bellin’arda zza biurka. Ty i Goica jesteście od niego zdolniejsi i bardziej nadajecie się na stanowsko pułkownika. Goica ma lepszą prezencję i gadkę, ale to ty... Ty lepiej dowodzisz.
- Ale to Bellin'ard jest twoim adiutantem, nie ja czy Goica. Jak ty podskoczysz w górę, to jego sztab wstawi na twoje miejsce. -splunął gniewnie poirytowany Tarmyr’rar.-I nie ma znaczenie, co my potrafimy. Sława Czempiona Domu może mi pomóc osiągnąć coś więcej. Może nawet pozycję podobną twej.
Wypił jednym haustem kielicha, zerkając na nagi biust swej przełożonej, nie zadając jednak pytań o tego przyczynę.
- Po to ta rozmowa – Han'kah uniosła jego brodę żeby miast na cycki patrzył jej w oczy. - Dobrzy z was żołnierze, ale gówniani knuciciele. To chyba oczywiste co trzeba zrobić, prawda?
Tarmyr’rar zaśmiał się głośno i szczerze.- Smark ma za szerokie plecy. I coś tam potrafi, choć nie miał okazji się wykazać.
- Matrony ścinają głowy swoich wnuków równie chętnie co innych drowów. Musi jej podpaść. Mógłby też nie wrócić z wyprawy, ale wtedy pewnie Veardeth zażądałaby śledztwa. Jeśli zwolni się miejsce adiutanta poprę u Moliary wasze kandydatury. Może nawet zaciągnę u niej dług. Ale do cholery nie będę za was myślała - usiadła kapitanowi na kolanach i polała znów wina do kielichów. - Planujcie. A co do championa... Nie mam nic przeciwko. Spotkamy się przy eliminacjach. - uśmiechnęła się krzywo.
- Nie dam ci forów pani. Mimo rozkoszy...- uśmiechnął się złowieszczo drow.- ... które przeżywaliśmy, nie dam ci forów.
- Jeśli dałbyś mi fory wzięłabym to za ujmę. Pomówcie z Goicą, dobrze? A jeśli będziecie potrzebowali pomocy... Pomogę. Cenię lojalność swoich podwładnych. Jeśli będę pięła się w górę postaram się ciągnąć was za sobą. Ale wy też musicie wykazać inicjatywę, to oczywiste.
- Niepotrzebnie kazałaś go gnębić... Teraz zrobił się przesadnie czujny i nerwowy.- machnął ręką Tarmryr’rar. - A co z tą nową, co ją teraz Goica dopieszcza? Można jej ufać? Niby Nihrizz nam nie wrogi, ale to partner Verdaeth.
- Dowiemy się. Goica nad tym pracuje. Chciałabym widzieć w niej sprzymierzeńca, mamy zbieżne cele. Nie ma motywu, dla którego chciałaby kopać pod nami dołki.
- Ładniutka... Goica ma szczęście...- zaśmiał się Tarmyr’rar i nalał sobie więcej wina.- Słodką musi mieć dupcię ta nowa. Takich sojuszniczek chciałbym jak najwięcej.
- Chcesz mnie dzisiaj wkurwić, he? - Han’kah wypiła duszkiem swoje wino. - Wolałbyś być tam zamiast tu?
- To zależy... Założę się, że Goica się nie gapi...- zażartował Tarmyr’rar lubieżnie przesuwając wzrokiem po nagich piersiach swej przełożonej.- Tylko działa. W takim razie albo ja powinienem zacząć działać, albo mam powody do zazdrości.
- Przestań udawać, że umiesz flirtować Tarmyr’rar - drowka uśmiechnęła się złośliwie – Po prostu zacznij mi grzać łóżko.

* * *
To zaczynało być chore. Jej myśli... sztywne, monochromatyczne. Jakby osiadł na nich pył. Pył, który miał imię.
Czy to zauroczenie? A może już obsesja? Han'kah wiedziała, że mają tą rodzinną tendencję. Skłonność aby upodobać sobie jedną osobę a później ją osaczyć,zatruć i... mieć na własność. Kiedyś upewniała się w postanowieniu, że ją to ominie.
Bo jest sprytna. Bo nie musi przyjmować boskiego wyroku. Bo nie jest własną siostrą.
Ta obsesja zatruła Neerice. Rozlała się po niej tak jak jedna kropla trucizny wpuszczona do kielicha z winem.
Czy to właśnie się dzieje? Czy z tego maleńkiego ziarenka wyrośnie mięsożerna roślina, która pożre i strawi jej zdrowy rozsądek?
Dlaczego nie może normalnie myśleć? Nawet jej plany, ambicje... straciły na znaczeniu. Zamiast rozważać kolejne kroki ona popada w jakąś pieprzoną melancholię.
Była ospała, milcząca, nie miała apetytu. Czy była chora? Może powinna zasięgnąć rady kapłanek?
Kurwa, nie... Sama widzisz jakie durne myśli przychodzą ci do głowy? Chcesz pchać łapska pod zęby pająka?
Pani pułkownik zaszła wysoko ponieważ nie zwykła się bać. Ucieczki nie brała pod uwagę a niebezpieczeństwu skakała na kark i wbijała weń ostrze miecza. Preferowała agresywne rozwiązania a strachem pogardzała.
Ale teraz...
... po raz pierwszy...
...od dawna...poczuła na sobie jego śliski słony smak.
Otrząśnij się Han'kah...
Otrząśnij się... Póki jest jeszcze czas.
Odpuść.
 
liliel jest offline  
Stary 23-04-2013, 05:30   #44
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
‘ Faerney otruł moich strażników. ‘
To było tak oczywiste że omal nie strzelił sobie w twarz na środku ulicy. Był tak zajęty innymi sprawami, że zupełnie zapomniał że o tym że ich prywatna wojna toczyła się na podopiecznych.
‘ Do diabła z tym, punkt dla ciebie arogancki sukinsynu. Wygrałeś bitwę, ale wojna toczy się nadal. ‘

***

- ...ale twoje osobiste problemy zaczynają być kłopotliwe dla Domu, a to czyni ciebie balastem dla domu... -
Cała śmietanka towarzyska domu słyszała słowa czarodziejki i teraz natężała słuch w oczekiwaniu na słowa Lesena. Niektórzy przyglądali mu się kątem oka, inni, tak jak matka opiekunka, zdawali się nie zwracać na nich uwagi, jednak z pewnością nadstawiali ucha.

Dlaczego podeszła do niego teraz? Przy wszystkich? Co Sereska chciała przez to osiągnąć?
’ Chce pokazać im, że patrzy. To przedstawienie – jak wysoko byś nie był, jak pewnie byś się nie poczuł, Matka Opiekunka obserwuje twoje poczynania, Matka Opiekunka pilnuje byś nie wyszedł przed szereg. Ja wyszedłem, a przynajmniej tak to ma wyglądać, i teraz delikatnie, ale przy wszystkich, sprowadzi mnie do poziomu. ‘
- ...Dlatego też chcemy wiedzieć wszystko, co ty wiesz. -
Nie pozostało nic innego, jak przyjąć nadaną mu rolę i zminimalizować zniszczenia.
- Dla chwały Lolth i dobra domu wszystko. – odpowiedział potulnie, ale z uśmiechem. Wstał z fotelu i wyszedł z loży, zachowując nonszalancką postawę, która mogła być interpretowana zarówno jako pewność siebie, jak i robienie dobrej miny do złej gry.


Kiedy byli już poza zasięgiem wścibskich oczu i uszu porzucił fałszywy uśmiech i zwrócił się do odzianej w czerwień czarodziejki.
- Pani, jak mam się do ciebie zwracać?
-Ach imię... Wystarczy Iskra. Tak. Może być-odparła kobieta wyraźnie nie zamierzając zdradzać prawdziwego imienia, czego zresztą szermierz nie oczekiwał.
Dla niego był to jednak dobry znak, gdyby to było jednorazowe spotkanie nie przyjmowałaby aliasu. Tak mógł mieć nadzieje że będzie utrzymywać z nim kontakt, a co z tym idzie być może jej Mistrzyni uzna za stosowne podrzucić mu odpowiedni trop od czasu do czasu.
- Od czego chcesz zacząć Iskro? Od zatrucia? -
-Mów co wiesz... A może nawet dowiesz się coś w zamian.-rzekła drowka z uśmieszkiem na twarzy.-Jesteś szczęściarzem. Sereska na razie woli cię mieć przy sobie... I na stanowisku na którym jesteś.Gdyby było inaczej , rozmowa nasza byłaby dla ciebie mniej komfortowa.
- Pozwolę sobie wierzyć że to nie kwestia szczęścia a umiejętności i oddania… No, i może faktycznie odrobiny szczęścia. Jednak prosiłbym byś zawęziła zakres mojego przesłuchania, nie mogę powiedzieć, że wiem dużo, jednak napotykam się na ciekawostki w różnych miejscach. Wiem na przykład, że Opiekunka Świątyni Despany, Filfvae, planuje zakłócić przebieg igrzysk by jej rywalka, Naczelna czarodziejka Valyrin l'SSin, popadła w niełaskę Matrony. Wiem, że niektórzy wysoko postawieni magowie Shi’quos prowadzą eksperymenty niedaleko obszaru, w którego stronę wyruszyła Haelvrae i niewykluczone, że natknie się na ich laboratoria. I wiem, że zatrucie moich strażników pasuje do Modus Operandi Faerneya, chociaż nie mam na to dowodów. -

-Faerney ? Nie wzieliśmy teg pod uwagę- rzekła zaciekawiona drowka. Potarła podbródek w zastanowieniu.-Ale dowodów nie masz? No to w takim razie musiał być on. Ślady zgubiły się wśród plebsu. Osoba, która zaaranżowała cały wypadek musiała mieć tam kontakty. Podejrzewamy jakąś odrzuconą kochankę spoza szlacheckich Domów. Bo mimo wszystko taką epidemię dałoby się łatwo opanować. Gdybyś ty i Lanni... - uśmiechnęła się kwaśno.-Tak, tak... Wiemy o planach Haelvrae związanych z tajnymi laboratoriami Shi’qous.

’ Akormyr nie będzie z tego zadowolony. ‘

Spojrzała na Lesena.-No a teraz... Z kim spoza Domu sypiasz ostatnio? To może być ważne. -
– I nie miałem okazji w ostatnich tygodniach zawrzeć żadnych nowych znajomości o takim wymiarze. A co do Faerneya, mamy tą… Rywalizację. Nieszkodliwe otrucie moich ludzi byłoby jego sposobem na pokazanie mi że nie ma problemów ze znalezieniem dziur w mojej obronie. - skrzywił się wyraźnie. - Zwłaszcza teraz, kiedy zabroniono nam skakania sobie do gardeł. Ale będę mówił otwarcie, jeżeli nasze osłony mają więcej takich słabych punktów to pozwolę się upokarzać raz za razem dopóki nie usuniemy ich wszystkich. Gdyby ktoś wykorzystał tę furtkę by osłabić czujność naszych żołnierzy w dniu ataku skutki mogłyby być katastrofalne. -
-Jak wspomniałam... Atak nastąpił z zewnątrz.Faerney wydaje się najbardziej prawdopodobnym mocodawcą, ale nie należy z góry skreślać innych możliwości. A odtrącone kochanki są mściwe z natury.-odpowiedziała Iskra. Wzruszyła ramionami.- Być może w grę wchodzi jeszcze kilku innych przeciwników. Więc logicznym jest poszukanie wszelkich możliwych wrogów... nawet tych czysto teoretycznych.

Lesen potarł się po karku w zamyśleniu, bacznie obserwując Iskrę.
– Być może, ale… - po chwili zastanowienia pokręcił głową i westchnął zrezygnowany – Nie, to nie trzyma się razem. Gdyby to był ktoś, kim wzgardziłem lub kogo obraziłem to zdecydowałby się na bardziej personalny atak, na mnie lub na któregoś z moich bliskich podopiecznych. Przemyślę to jeszcze, ale powątpiewam w to czy coś znajdziemy idąc tą drogą. -
Uśmiechnął się jednak na koniec i kontynuował ze śmiechem - Jeżeli to z kim sypiam jest tak ważne, być może Mistrzyni Szpiegów zechciałaby przekazać mi stosowne wytyczne? -
-To była jakaś propozycja ?- spytała Iskra z drwiącym uśmieszkiem, acz przesunęła spojrzeniem po postaci drowa. Po chwili jednak dodała.- Nie zajmuję się naganianiem samców do sypialni kapłanek. Myślę też, że sam znajdziesz sobie ciepłe łóżko z chętnym ciałem.
Uśmiechnął się figlarnie, zupełnie niezrażony odtrąceniem – Bardziej półżartobliwe oddanie się pod dyspozycję. Chociaż twoja odpowiedź sugeruje, że faktycznie w wywiadzie jest ktoś kto się tym zajmuje... Czemu mnie to nie dziwi. -
Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale Vae miało najlepsze burdele i zapewne też najlepszych żigolaków. Przez łóżko wiele się można dowiedzieć, byłoby stratą nie wykorzystywanie tego. Właściwie, zawsze odnosił wrażenie że Yvalyn jest trochę zbyt zajęty, nawet jak na kogoś kto musi lawirować między tyloma kochankami co on. Być może właśnie to było jego głównym zajęciem, a rola nadzorcy była po prostu bardzo wyrafinowaną przykrywką.

-Może... następnym razem. Ale nie rób sobie przedwcześnie nadziei.- mruknęła drowka przechodząc na bardziej towarzyski ton.-Zakładam, że to przedstawienie ci się podoba? -
Drow spojrzał przez okno na rozgrywający się igrzyska. To, że niewolnicy szybko łączyli się w grupy nie zdziwił go w zupełności.
– Do pewnego stopnia, choć odczuwam pewien niedosyt. Gdyby wcześniej zaczarować Wodorvira tak by niewolnikom przypominał powierzchniowca i obserwować czy pozostali zorientują się że mają w swoich szeregach zdrajcę… To by było dużo ciekawsze nie uważasz? –
Zamilknął na chwile i zaśmiał się lekko.
– A tak jak jest teraz... Pojedynczy drowi wojownik przeciwko grupom poszukiwaczy przygód z powierzchni, to przywołuje wspomnienia. -
-Chcesz mi zaimponować, sugerując bym spytała o te opowieści. Nie za szybkie to tempo?-rzekła ironicznie czarodziejka.-A nuż przeholujesz i mnie zrazisz do siebie? Wtedy mój raport może być... niekorzystny.
Jakkolwiek jej wypowiedzi były złowieszcze, a uśmieszek drwiący, to ton głosu był inny... Nawet przyjazny.
– Pytałaś o moich wrogów, jestem przekonany, że paru zostawiłem na górze... -
‘ Parę wzgardzonych kobiety też. ‘ Mógł dodać, ale nie było sensu o nich wspominać kiedy miało się u boku drowkę pełnej krwi. Kobiety z powierzchni nie miały w sobie tego… Ognia, co drowki, i kapłanki Lolth w szczególności. Czasami zastanawiał się czy właśnie to nie było głównym powodem dla którego wrócił do domu.
- … A paru przyniosłem ze sobą. - dotknął rękojeści elfiego rapiera.
-Jeśli to nie wrogowie z Thay... To raczej mnie nie interesują.- wzruszyła ramionami Iskra.-Rozłościłeś kogoś w Thay? Tych ich... namiestników ?
– Nie przejmuj się, przyniosłem ich w bardziej dosłowny sposób. - uśmiechnął się nieprzyjemnie na wspomnienie ich głów położonych obok świeżego trupa Coranzena. – Kler Shar wciąż ma do mnie pretensje o to że przyłożyłem rękę do zabicia jednej z ich uczennic, ale to wszystko. -

Odwrócił się słysząc ryk ze strony areny. Valyrin wzięła sobie do serca jego uwagę o smokach, chociaż nie to chciał jej przekazać wspominając o Smokach. Smoki były panami przestworzy, i właśnie bitwę w nich miał nadzieję że zobaczyć. Walkę rozgrywającą sie nad trybunami, między stworzeniami przywykłymi do niej, czującymi się pewnie w powietrzu. Tłumowi smoki się jednak spodobały, mimo tego że trzymały się ziemi - brutalna siła imponowała każdemu motłochowi, niezależnie od rasy.
– Wygląda na to że ostatni pokaz Nihirizza kogoś zainspirował. - skomentował, ale widać było że nie jest pod wrażeniem.
-Nihrizz słynie ze swoich popisów. Mało imponujące, ale... wiele drowek rozkłada przed nim nog. Choć niekoniecznie z powodu tego...-prychnęła czarodziejka. Po czym wytłumaczyła..- Ma język równie słodki jak Mevremas. Choć tego na pozór nie widać, to ja zauważyłam... Nihrizz musi być niezłym bardem.
– Ma więc cały urok którego brakuje Verdaeth. Dobrze się dobrali. –

Walka na arenie trwała w najlepsze, i obydwaj walczący coraz pewniej czuli się w swoich formach. Być może nawet na tyle by za chwilę wbić się w powietrze. Ile to już z nią rozmawia?
– Iskro, mam nadzieję, że na potrzebę swojego raportu nie miałaś przetestować jaką trudność piękna drowka miałaby w skłonieniu mnie do opuszczenia stanowiska, nie wydaję mi się żeby Matka Opiekunka była zadowolona z wyniku tej konkretnej próby. - jego ton był żartobliwy, ale modlił się o to by faktycznie tak nie było.
– Za twoim pozwoleniem więc wrócę już do loży. Nie krępuj się zamienić ze mną parę słów jeżeli przypadnie ci rola śledzenia mnie. Albo jeszcze lepiej, odwiedź mnie za tydzień, postaram się wykopać jakiś pikantny sekret specjalnie dla ciebie. -
-Sama wybiorę czas i miejsce... Pewnie jakieś kłopotliwe. Więc unikaj miejsc,w kórych musisz być nagi.-odparła z ironicznym uśmieszkiem drowka nie zatrzymując go.

***

W chwili wybuchu wszyscy strażnicy zamarli na tą krótką chwilę która zdawała się trwać wieczność, tak częstą w chwilach śmiertelnego zagrożenia. Widział że Sorntran przygotowywał kontrzaklęcie, kapłanki z pewnością też, w oczekiwaniu na wybuch który mógłby wstrząsnąć i ich lożą. Nie nadszedł, i mimo że wszyscy starannie pilnowali by tego nie okazać to każdy odetchnął z ulgą. Być może ktoś ocalał z zamachu, ale jeżeli nawet Siadef rozerwało na strzępy, pomimo wszystkich jej czarów ochronnych i wrodzonej odporności na magię, to niewielu z nich mogło się łudzić że uszliby z życiem.

Na rozkaz Sereski wysłał jednego ze strażników by postawił na nogi minotaury i przywołując w pamięci rozkład areny zaczął planować drogę powrotną. Widział po przeciwnej stronie loży panikę na trybunach Godeep i przez krótki czas rozważał czy nie zasugerować Seresce rozparcie nad nimi ich opiekuńczych skrzydeł, ale szybko porzucił ten pomysł. Pomijając względy względy organizacyjne ich dom znajdywał się po przeciwnej stronę ich własnego. Za to Aleval byli do tego w doskonałej pozycji, ciekaw był czy zwęszą okazję...

***

Mniej znany wymóg pracy kapitana straży – pilnować by Matka Opiekunka zawsze, zawsze prezentowała się dobrze.
Drogę orszakowi torowała dwójka minotaurów, rozpychająca przechodniów na bok, z Zaknnarem na bojowym jaszczurze i grupą ciężkozbrojnych tuż za nimi. Sereska i Lanni pozostawały w środku kolumny, zaś Sorntran lewitował w pobliżu, przygotowany na odparcie potencjalnej nawałnicy zaklęć. Wszystkie urzędnicze drowy, takie jak Yvalyn, trzymały się raczej z tyłu kolumny razem z bardziej mobilnym wsparciem, które mogło ich osłaniać jak i szybko ruszyć na pomoc Matce Opiekunce gdyby nastąpił poważny atak. Ustawienie, które w najgorszym razie można było zmodyfikować na szybką szarże w kierunku domu z piechotą osłaniającą ucieczkę do przodu. To że Siadef padła ofiarą zamachu wcale nie oznaczało że oni powinni czuć się bezpieczni.

On sam powoli przelatywał wzdłużył kolumny na swojej modliszce, doglądając czy wszystko jest w porządku. Ich loża nie była aż tak liczna, jednak po zamachu podoficerowie wojska Vae znajdujący się na arenie z nadzwyczaj sprawnie zebrali resztę żołnierzy i wszystkich cywilów znajdujących się pod protekcją ich domu w zorganizowane grupy i czym prędzej dołączyli do dowództwa. Parę lat temu wprowadził część swoich podopiecznych w niuanse kontroli tłumu i teraz z zadowoleniem stwierdził że nauka nie poszła w las. Mimo że od tego czasu część personelu została już wymieniona starsi stażem instruowali swoich lekko zagubionych młodszych kolegów, przynajmniej tych którzy nie byli w stanie pochwycić w lot zamysłu swoich przełożonych. Zapamiętał twarze żołnierzy którzy sprawdzili się ponadprzeciętnie dobrze i sporządził mentalną notatkę by wynagrodzić ich za świetnie wykonaną robotę.

Poza nim w powietrzu było też parę innych osób. Jeden z lepszych strzelców domu śmigał między domami przed nimi, co jakiś czas zatrzymując się by dać mu znak że droga była czysta. Inny sniper na modliszce osłaniał tyły, jeszcze inny krążył wysoko nad ich głowami, obserwując posunięcia pozostałych domów. Nie miał tylu zwiadowców ile naprawdę potrzebował by upleść sieć wystarczająco szczelną, ale musiał sobie radzić z tym co ma.
‘ “Każdy kretyn może knuć mając do dyspozycji nieograniczone zasoby” ‘ przypomniał sobie z uśmiechem. ’ Poradzę sobie z tym co mam.’
A nie było to dużo, zwłaszcza że musiał też zadbać o bezpieczeństwo cywili, który dom nie mógł przecież stracić. Dlatego był na tak mocno wysuniętej pozycji, zawieszony kilka metrów nad ziemią na niespecjalnie mobilnej modliszce. W momentach zagrożenia słabi zawsze szukają protekcji u silnych, i wiedział że jego obecność pomaga podtrzymać dyscyplinę.

Chociaż.. obserwowanie wszystkiego z góry było bardzo wygodne. Sprawiało że cała sytuacja przypominała partię Savy, i świadomość że rozgrywa ją przeciwko sześciu potencjalnym przeciwnikom przyprawiała go o dreszcz ekscytacji. To właśnie była jego domena - strategia, taktyka, logistyka. Wojna. Pełnił obowiązki Kapitana Straży sprawnie i czerpał dumę z tego że chronić mógł wybranki Pajęczej Królowej, ale stworzono go do wyższych celów. Czy Lolth chciała mu tym coś przekazać, czy pozwoliła mu zakosztować, co przyniesie mu przyszłość, jeżeli będzie służył jej wiernie i udowodni swoją wartość w próbach którym go podda?

’ Moja Królowo, jesteś dla mnie zbyt łaskawa. Elliya Lolthu, nie zawiodę Cię, kiedy czas będzie właściwy poprowadzę ich do światła.‘
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 23-04-2013 o 13:11.
Aisu jest offline  
Stary 23-04-2013, 21:41   #45
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Akormyrowi dni do Igrzysk mijały na poprawkach golema. Siedział w swoich komnatach prawie z nich nie wychodząc. Jedzenie donosili mu uczniowie, w momencie gdy potrzebował odsapnąć. Szedł do komnaty którą przeznaczono na pracownie uczniów. Tam każdy z nich podnosił swoje umiejętności.
Z reguły uczniów, uczyli inni uczniowie. Bezpośredni podwładni Cienia z rzadka lub zgoła wcale tu nie zaglądali. Akormyr był jednak inny, co drugi dzień przychodził i poświęcał każdemu choćby kilka minut. Swoim uczniom chwilę dłużej, innym chwilę krócej. Jednak każdy mógł dostać nowe zadanie, by podnieść swoje umiejętności praktyczne. Doradzał jakim tonem inkantować, jak składać ręce przy poszczególnych czarach. Gdy przychodziła na ciebie kolej, mogłeś pytać o każdy problem z dziedziny magii. Akormyr faktycznie niósł tu światło nauki. Nie symulował, nie spowalniał przyszłej konkurencji. Na te kilka chwil był ich, tylko ich. Szczególną uwagę poświęcał Quildarowi, w głównej sali taką jak innym. Obsztorcował jak każdego za błędy. Gdy jednak wieczorami znajdowali się sami w komnacie, dwoił się i troił nad edukacją swego syna. Ten był natomiast bystry, niezwykle bystry jak na gust Akormyra. Sprawiało mu to radość, każdy postęp i sukces cieszył chłopaka. Jeszcze bardziej natomiast jego ojca, nie było to zwyczajne zachowanie dla drowów. Czarodziej jednak nie zgadzał się z wieloma tezami obecnego ładu. Potem przychodził czas powrotu do obowiązków. Lubił i te badania przykładał się do nich. Nie na darmo był specjalistą z dziedziny nieumarłych i alchemii. Zdobył je bo lubił to co robi. Jednak porażki go bolały. Ostatnia formuła zadziałała, należało ją jednak zmodyfikować pod dwoma kontami. Pierwsze to usunięcie impa to był niewątpliwy defekt. Zasilać ciało mógł z powodzeniem potężny ork stanowiący podstawę i nośnik. Rytualna śmierć wzmacniała czar i tym zastąpią pechowego demona. Pomniejszy nieumarły i ożywienie większego przy uruchamianiu całości. To zamykało dział defekty a przynajmniej taką miał nadzieję. Druga sprawa to usunięcie zbędnych dostawek, golem miał być czysty rasowo. Nekromantyczny do niemal szpiku kości. Zamianę kamienia w ciało pozostawił, zmniejszył proporcje. W oryginalnej formule Cienia też był ten czar, więc stary musiał się czepiać o proporcje. Rzeźbienie nadal pozostawiał w rękach profesjonalistów, a nie jak na początku pół-amatorów. Na boku golema dał wzmiankę o możliwości wykonania łączeń z trwalszych materiałów. Niech jego Mistrz błyśnie i powie co by to miało być. Lubił pokazywać wyższość nad swoimi uczniami, więc Akormyr świadomie zostawił mu ku temu możliwość. Nie zapomniał odwiedzić Keelsorona. Ubolewał nad wypadkiem, wynajął masażystkę z Enklawy która wymasuje mu zbolałe ciało, czy co tam sobie tylko zamarzy. Kupił też dobry trunek, by ułatwić znieczulenie. Miał wrażenie, że Keelsoron specjalnie przedłuża rehabilitacje. Bo skoro kuruje się do tej pory, znaczy nie skorzystał z pomocy magicznego leczenia. Może chce przeczekać burzę związaną z produkcją golema?

Potem przez kilka dni zajmował się Areną. Gdy tylko nie siedziała nad projektem. Szukał, poprawiał i robił co mógł by pomóc Valyrin. Na szczęście dla niej był pracoholikiem, rzadko oddającym się rozrywkom. Wyposażony w specjalną przepustkę od naczelnego maga domu Despana, miał możliwość zajrzenia w każdy kąt. Korzystał z tego ile się dało, by jak najlepiej wypełnić prośbę sojuszniczki. Dopiero ostatniego dnia dostał po nosie, nie wpuszczono go. Znaczy ktoś zablokował sprawę, najpewniej kapłanki. Wspomni o tym Valyrin jak tylko się zobaczą. Choć jak przypuszczał pewnie ktoś już jej o sprawie powiedział.

Dwudziestego zmierzał by zasiąść w loży domu. Ulice miasta przemierzał z reprezentacyjną obstawą. Żołnierze prócz odznak domu, nosili symbole katedry nekromancji. Akormyra na krok nie odstępowało dwóch jego uczniów. Ci sami od lat, wybrani przez niego osobiście. Czarodzieje trzeciego kręgu mocy, ochroniarz który nie potrafi cisnąć kuli ognia to marna obstawa jego zdaniem. Stąd drow zadbał by jego umieli, wierni sprawdzani w różnych zmyślnych testach lojalności. Czarodziej podkładał im różne sposobności. Na zdradę, na zatajenie informacji czy kradzież. Jedno potknięcie oznaczałoby śmierć. Ci dwaj jednak wybrali metodę na "plecak" jak mawiali ludzie z powierzchni. Przyczepiwszy się do pleców mistrza liczyli na względy i awans wraz z nim. I doszli tu gdzie są teraz. Uczniowie, ucznia Cienia. Wyżej przez następne stulecia z tym poziomem mocy nie podskoczą. Mierni ale wierni jak zwykł mawiać, bowiem daleko im było do jego poziomu zrozumienia sztuki. Otaczało ich sześciu żołnierzy domu, przy każdym żołnierzu maszerowały dwa szkielety. Kontrolowane za pomocą symboli domu, w ładnych zbrojach z obowiązkowo wygrawerowanymi znakami katedry nekromancji.


Na samej Arenie było tłoczno, w loży niewiele mniej. Rzadko chadzał na tego typu pokazy, więc widowisko wydawało się mu ciekawe. Nawet walka smoków na ziemi nie była najgorsza. Rozumiał ograniczenia magicznej natury tego pokazu. Wygrał wojownik jego rasy jedyny na Arenie. Akormyra ani to nie zdziwiło, ani zasmuciło. Wszak kibicował mu, udowadniało to większy potencjał jego rasy w starciu z marnymi ludźmi. Mogli być sobie przebiegli i elastyczniejsi, jednak mroczny elfi wojownik to zupełnie inna liga. Niż miernoty z powierzchni. Podziwiał co prawda Thay ich sukces, jednak nadal uważał ludzi za znacznie goryszch od drowów. Problem jego rasy leżał tylko w marnowanym potencjale, głupawych kapłankach i bratobójczych walkach. Drowy stanowiły ograniczenie same dla siebie, ludzie to obchodzili w jakiś sposób. Chwilę po zakończeniu głównej walki, doszło do eksplozji. Uśmiech znikł mu z twarzy, tego typu zamachy były rzadkością. Wybuch był bardzo potężny więc gdy tylko zobaczył, że celem byli Goodep natychmiast się tam udał wraz z dwójką uczniów w charakterze ochrony. Eksplozja mogła wszak nastąpić i w jego loży, oddalenie się było logiczne. Czarodziej natomiast miał twórczy pomysł jak wykorzystać zamach dla własnej korzyści. Była to pierwsza dobra okazja od dłuższego czasu. Po drodze wysłał jeszcze magiczne wiadomości: Zamach w loży Goodep, cała elita włącznie z Matroną nie żyje.

Wpadł do środka niemal równocześnie z oficerami Goodep i kilkoma postronnymi osobami. Nim ktokolwiek zdołał się rozejrzeć dołączyła Valyrin.
-Wszyscy wynocha natychmiast!- rozkaz był poważny i jasny. Główna czarodziejka Despana nie zamierzała się cackać.
Akormyr udawał, że wszyscy nie dotyczy jego osoby. Ukłonił się jednak w pas Czarodziejce, przybierając postawę pokornego pomocnika.
-Pani obiecałem działać przy zabezpieczeniu Areny. Ten zamach to znacznie więcej niż sabotaż. Pomożemy przypilnować terenu-dwóch uczniów z rękami na różkach natychmiast stanęło w pozycjach obronnych. Tak by zlikwidować ewentualne zagrożenia zbliżające się do loży. Stanęli przy drzwiach jednocześnie opuszczając ją samą. Zgodnie z rozkazem czarodziejki.-Zbiorę próbki, umarli powiedzą co się stało- Akormyr spojrzał prosto w oczy Valyrin.
-Dobrze przydacie się. Bądźcie czujni-powiedziała głośniej. Reszta drowów posłusznie opuściła lożę. Valyrin spojrzała na oficerów Goodep wyraźnie nie wiedzących co począć.
-Wy już pokazaliście klasę, zabezpieczcie naszą pracę nim nie zjawią się moi ludzie.-pokazała im wyraźnie miejsce obok uczniów Akormyra przy drzwiach.
 
Icarius jest offline  
Stary 23-04-2013, 22:09   #46
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Czy ona naprawdę chciała stanąć oko w oko z Ilivarą? Przynajmniej nie była sama...
Idąc do loży swojej siostry Neevrae zastanawiała się nad tym, co przygotowała dla niej ta kapłanka. Była o tyle pocieszona, że miała już swój sposób na uniknięcie długich tortur dla niej przeznaczonych. Alakeen był jednym z tych sposobów, zaś drugim zaproszenie przez Valyrin do loży Despana. Nie musiało to się skończyć całkowitym poniżeniem...
Neevrae weszła wraz z Alakeenem do loży Ilivary, jak zwykle spokojna, chociaż na szczęście ten spokój nie był całkowicie wymuszony... Czy cała ta sytuacja nie była na swój sposób ekscytująca?
Tylko jakim kosztem?
Oczy Neevrae skrzyżowały się z Ilivarą, tą piękniejszą, ambitniejszą i groźniejszą... od niej krewniaczką. Siedziała w otoczeniu innych kapłanek. Młodych, ambitnych, ślicznych i całkowicie jej oddanych... liczących, że pnąc się w karierze pociągnie je za sobą. Na widok wchodzącej Neevrae. Ilivara uśmiechnęła się złowieszczo, a potem... widząc przystojniaka przy jej boku, uśmiech zmienił na cieplejszy... a czuć było od niego sztucznością.-Ach, moja droga... siostrzyczko, kto tu przybył z tobą?
I cała uwaga Ilivary przerzuciła się z siostry na młode przystojne męskie mięsko do pożarcia.
Uśmiech Ilivary, która ta posłała swojej młodszej siostrze jednoznacznie zdradzał plany, jakie kapłanka miała na te widowisko. Czyż mały spektakl z udziałem Neevrae jako zabawki nie umiliłby dodatkowo tych małych igrzysk?
- Poznaj Alakeena, kapitana straży Domu Xaniqos. - przedstawiła mężczyznę - Towarzyszy mi podczas tego widowiska.
-Jak miło... poznać.- Ilivara sugestywnie oblizała wargi patrząc na Alakeena, wypięła dumnie do przodu piersi i rzekła.- Jestem Ilivara, a to moje... towarzyszki. Usiądź przy mnie dzielny wojowniku, siostra nie będzie miała nic przeciw.
-To by było miłe, ale...- rzekł skłaniając się Alakeen.
-Ale...- temu słowu towarzyszył groźny pomruk wydobywający się z gardła Ilivary.- Chyba nie pogardzisz towarzystwem bliskiej powiernicy, córek Opiekunki Świątyni Aleval. Moja siostra cię nie wtajemniczyła w sytuację?
Gdyby wzrok Ilivary zabijał, Neevrae byłaby już martwa.
Neevrae w tym momencie naprawdę cieszyła się, że nie dość, iż nie stanęłaby przed siostrą sama, to jeszcze miała inny atut w tej walce...
- Alakeen obiecał mi swoje towarzystwo, więc po prostu nie chce niezręcznej sytuacji, siostro. Dodatkowo... - wytrzymała spojrzenie Ilivary - ... z przykrością muszę powiedzieć, że jesteśmy tylko na chwilę.
-Na... chwi.. lę...- Ilivara wbiła swe spojrzenie w twarz Neevrae, gdy wymawiała każdą sylabę z olbrzymią starannością.- Jak śmiesz odrzucać moją łaskę. Wszak znasz swoje miejsce siostro, to że cię tu zaprosiłam, było przejawem mojej wspaniałomyślności.
Takie same spojrzenia wbiły w Neevrae, suczki jej siostry. Stado ambitnych acz mało ważnych kapłanek, które cieszyły się jej względami.
-Czuję jakieś napięcie w powietrzu... One nas zjedzą.- szepnął cicho wojownik do ucha Neevrae.
Gdyby Neevrae nie miała sposobu na unik teraz byłby czas, aby naprawdę się bać. Niemniej młodej kapłance zrobiło się zimno. Nie straciła jednak wątku.
- Wybacz mi, siostro. Urażenie ciebie nigdy nie było moim zamiarem. - stwierdziła ugodowym tonem, który często przywoływała w rozmowach z Ilivarą - Doceniam twój gest, jednak wynikły nowe okoliczności... - starała się skupiać jedynie na siostrze. Wystarczyła jej ona, nie musiała patrzeć jeszcze na reakcje jej suk - Dostałam inne zaproszenie, którego po prostu nie mogę odrzucić. Zaproszenie do loży Matrony Despana od Valyrin Despana.
Ilivara zamarła, stadko jej suk skuliło się w sobie i cofnęło. Słowa “Loża Matrony Despana” wyraźnie zaskoczyły je wszystkie, także i Alakeena.
-Naprawdę? Tam?- zdziwił się kapitan straży Xaniqos. Loże Matron wszał oznaczały wielkie wpływy i zaproszeniedo nich było dużym przywilejem.
- Tak. - potwierdziła Neevrae obserwując reakcję siostry - Dlatego też jestem zmuszona opuścić was szybko.
Ilivara była teraz satysfakcjonującym widokiem. Niczym pajęczyca użądlona przez skorpiona i przewrócona na grzbiet mogła jedynie patrzeć i niezgrabnie próbować porzuszać szczękoczułkami, to jest wargami.- No.. to.. natu... ralne... Des...pana... No.
Ale niemądrze, było dać jej czekać aż ochłonie. Mogła by wpaść na głupi pomysł... Na przykład zastąpienia Alakeena swoją osobą.
Neevrae wiedziała, że zapamięta ten obrazek do końca życia i żałowała, że Rileyn nie może tego zobaczyć. Weszła w pułapkę siostry i nie dość, że się z niej wydostanie bez problemu, to jeszcze pokona drapieżnika. Małe zwycięstwo, ale jakie satysfakcjonujące.
- Dlatego też musimy odejść. Dziękuję za zaproszenie. - spojrzała na Alakeena i skinęła mu głową, po czym jeszcze zwróciła wzrok na zszokowaną siostrę - Na pewno jeszcze będzie okazja do spotkania, siostro.
Nie miała zamiaru ryzykować, dlatego wraz z Alakeenem opuściła lożę Ilivary zanim ta zdołała się otrząsnąć.
- Mogłaś mnie ostrzec... Ona chciała mnie zjeść żywcem. Nie wiem czy bym wyszedł z tej loży w ubraniu. Mówiłem, że dużej ilości... oglądających kobiet, mały żołnierz może mieć tremę?- syknął cicho Alakeen, pocierając nerwowo czoło na korytarzu.
- Ale mały żołnierz poradził sobie znakomicie z tremą. - wzięła Alakeena pod rękę i uśmiechnęła się do niego.
-Nie o tym małym żołnierzu mówię.- zaprzeczył Alakeen, delikatnie ściskając dłoń drowiej kapłanki.
Kapłanka pocałowała delikatnie mężczyznę w policzek.
- Jedno spotkanie już za nami.


Nawet Ilivara nie mogła zaprzeczyć, że zaproszenie do loży Despana nie mogło zostać zignorowane przez Neevrae. Mina jej siostry była niezapomniana, czyli czy nie będzie zbyt kosztowna dla młodej kapłanki? Na razie jednak przed nią rysowało się przybycie do innej loży pozostawiając za sobą zszokowanego drapieżnika, jakim była Ilivara.
Neevrae zdawała sobie sprawę, że konsekwencje będą, ale miała już pewien plan. Tak jak przed chwilą w loży, która miała być jej stołem tortur nie miała zamiaru pozwolić swojej siostrze na ochłonięcie i... ale to musiało poczekać. W końcu niecodziennie dostaje się takie zaproszenie jakie otrzymała od Valyrin, nieprawdaż?

***

Niecodziennie otrzymuje się takie zaproszenie. Niecodziennie podczas walk na Arenie ginie Matka Opiekunka w sposób dość widowiskowy, pociągając za sobą dodatkowe konsekwencje... ponad standardową krwawą walkę o władzę w samym Domu. Niektóre struktury powiązań musiały zostać zachwiane tym wydarzeniem, a patrząc po tym, co działo się w loży, także przekonało ono niektóre Domy do przyłączenia się do tego zniszczenia. W końcu każdy chce coś ugrać dla siebie.
Alakeen został pojmany... jako że znalazł się w złym miejscu, w złym czasie. Całkowicie nieoczekiwane zdarzenie... a może jednak oczekiwane przez kogoś? Kto mógł się naprawdę spodziewać takiego obrotu wydarzeń?

Valyrin zerwała się na równe nogi i skupiła wzrok na zniszczonej loży. Podeszła do balustrady i w skupieniu i ciszy analizowała sytuację.
Całe to wydarzenie wydawało się nierealne. Neevrae nie zerwała się tak, jak zrobiła to Valyrin, jednak po chwili dołączyła do wiedźmy przy balustradzie. Przysunęła się bliżej niej, kiedy Matrona Despana kazała pojmać jej towarzysza.
- Nie chcę, aby Alakeenowi stała się krzywda. - wyszeptała do czarodziejki - Bo na puszczenie wolno nie ma szans?
Valyrin, rozproszona przez słowa przyjaciółki, skupiła się na powrót na tym co tu i teraz. Spojrzała na pojmanego drowa.
- Nie stwarza zagrożenia i jest niebrzydki, nie sądzę by miało mu się coś stać - złapała się na tym, że analizuje sytuację z obcym sobie chłodem. Odchrząknęła - Jeżeli będzie to konieczne, wstawię się za nim - uśmiechnęła się, jednak nie włożyła w to wiele serca. Przeniosła wzrok na dymiące pogorzelisko.
- Wybacz, moja droga, ale czas nagli - złapała krawędź odświętnej szaty - Muszę natychmiast ...
Przerwała w pół słowa, widząc zmierzającego ku loży Despana smoka Tormtor.
- Piekło i szatani - przeklęła siarczyście - A ten tu czego?
Neevrae również spojrzała na smoka Tormtor i westchnęła cicho.
- Tego mi właśnie brakowało w Icehammer. - spojrzała na Valyrin - Masz zamiar obadać sytuację, jak mniemam... Oby zostało z tej sytuacji wystarczająco wiele.
Valyrin nie była już sobą, ogarnął ją chłód determinacji i gniewu. Zagarnęła do siebie połę płaszcza, wzbudzając wonny powiew i ruszyła bez słowa w stronę swojej Matki Opiekunki.

Po rozmowie z Opiekunką, Valyrin ruszyła szybko na samo miejsce zamachu, dzięki pomocy magii szybko dostając się do zniszczonej loży. Neevrae nie zamierzała się tam pchać. Wrażeń miała dużo jak na jeden dzień, a i możliwe, że czarodziejka Despana będzie wolała raczej sama zająć się problemem... chociaż pytanie pozostawało, jak długo kapłanki pozwolą jej na zabawę.
W sprawie Alakeena nic więcej pomóc nie mogła, ale przynajmniej miała zapewnienie od swojej przyjaciółki, że w razie kłopotów wstawi się ona za nim. Prawdopodobnie mężczyźnie nic nie grozi, jednak Neevrae wolała przynajmniej w ten sposób zapewnić mu większe bezpieczeństwo.
Bezpieczeństwo, którego nie mogła zapewnić sobie w kolejnym starciu.


Wcześniejsze spotkanie z siostrą zostało przez nią wymuszone lecz tym razem Neevrae sama miała zainicjować kolejne. Postradała rozum? A może ten mały sukces na Arenie zbytnio rozbudził jej pewność siebie? Wiedziała co różni ją od lepszej z córek Sinafe i rozumiała też, że w aktualnej sytuacji nic na to poradzić nie może. Na pierwszy rzut oka Ilivara miała wszystko to, czego brakowało Neevrae... miała ambicję.
Powiedz mi, Neev, jak bardzo to boli? Kapłanka słyszała słodki, ironiczny głosik siostry.
A jednak szła teraz do niej, na spotkanie z drapieżnikiem, którego sama mogła wychować i utuczyć przez lata. Czy miała nadzieję, że ten drapieżnik kiedyś będzie zbyt rozleniwiony, aby w porę zauważyć zagrożenie i sam stanie się czyjąś ofiarą?
Czy była tak naiwna?

Komnaty Ilivary były większe i ładniej urządzone. Niewolników też miała ładniejszych. Niektórzy byli prawdziwymi drowami. Neevrae trafiła do sali zabaw. Wyłożonej futrami wielkich kotów i innych futrzastych stworzeń, oraz z wielkim kominkiem w którym płonął ogień. Był on bardziej dla tworzenia odpowiedniego klimatu, niż ze względu na ziąb.
Ilivara zeszła ubrana w długi powłóczysty szlafrok przewiązany szerokim pasem, za którym tkwił zdobiony klejnotami zgrabny krasnoludzki czekanik.
W jednym ręku trzymała pucharek wina i powitała siostrę słowami.- Czego tu u licha chcesz, Neev?
Cóż, połączenie powitania ze skróconą formą jej imienia dawało intrygujący wydźwięk. Można by prawie wziąć to za pieszczotliwe określenie.
- Chciałam cię przeprosić za to, że nie mogłam przebywać z tobą długo w loży. - stwierdziła młodsza z sióstr - I nadrobić to, iż nie dane nam było tak długo rozmawiać.
-Och... jasne... rozmawiać.- drowka wypiła zawartość kielicha i rzuciła nim w Neevrae.- Napełnij sobie. Głowa niedźwiedzia ma kurek w paszczy.
Ilivara podeszła do ognia kucnęła i ogrzewając dłonie nieco.- Daj spokój Neev, jesteśmy same. Dobrze wiesz, że dałabym ci nauczkę w tej loży. Przypomniała, gdzie twoje miejsce... zabawiła się. Na pewno bym nie rozmawiała.
Neevrae uśmiechnęła się krzywo, nie korzystając z "propozycji".
- Wiem, tylko jedno mnie martwi. Widzisz, traktujesz mnie jak wroga, jednak ja nim nie jestem. Nie masz ich wystarczająco, aby jeszcze mnie zamęczać, bawić się mną?
-Ty nie jesteś wrogiem. Jesteś zabawką, jak brat.- spojrzała z ukosa na Neevrae.- Codziennie muszę lizać dupy wyżej postawionym od siebie drowkom... a czasami nie tylko dupy. I to w dodatku nie każda z nich jest tak atrakcyjna czy błyskotliwa jak Mevremas. Lolth... jakieś ty idiotki ustawiła na tak wysokich pozycjach. To takie frustrujące.-
Odetchnęła głęboko i zerknęła.- No na co czekasz. Nalej sobie! Gdybym chciała cię zabić, to bym to dawno zrobiła. Myślisz, że nakazałam pobić twoją służkę, bo ciebie bym nie dosięgła? Gówno prawda, Neev. Muszę mieć moją drowkę do bicia, no... i ty akurat jesteś idealna do tego. Gdy pamiętasz o swojej pozycji.
Wstała i zerknęła na Neevrae.- Ale poważnej krzywdy nie zamiarzam wam robić, Neev. Uszkodzeni starcilibyście z bratem jakąkolwiek wartość dla mnie.
Kapłanka dla świętego spokoju nalała sobie trochę wina i upiła łyczek.
- Od lat poniżasz mnie dla samej zabawy. - stwierdziła, chociaż co dziwne bez słyszalnego wyrzutu. Po prostu kolejny fakt - Podejrzewałam, że się tym odstresowujesz... I wiem, że byś dosięgła. Chciałaś mnie dziś upokorzyć przed widownią. Jestem tym zmęczona, Ilivara. Naprawdę zmęczona.
-Ośmieszyć tylko przed idiotkami, które dla odmiany liżą dupę mnie. Otaczają mnie same kretynki, na których nie mogę się wyżyć!-krzyknęła głośno Ilivara. Wstała i spojrzała na Neevrae. -Czego ty chcesz? Liczysz, że płaszcząc się tutaj, wyjednasz sobie spokój? Liczysz, że te kilka sukcesów spowoduje, iż zmienią się nasze stosunki? Mam w nosie twoje zmęczenie siostrzyczko.
Podeszła bliżej niej.- Wyznaczyłam ci już rolę. Nie widzę powodu, by to zmieniać.
- Nie mam zamiaru płaszczyć się przed tobą. Nie należę do twoich suk. - syknęła - Nie dążę do czegokolwiek po to, abyś spojrzała na mnie przychylniej, bo i nie wiem czy to możliwe. Może popełniłam błąd te wiele lat temu. Może powinnam była rozpocząć bezsensowną walkę z tobą, ale teraz to nie ma znaczenia. Chcesz to nadal tak ciągnąć, nawet w momencie swojego tańca?
-Zrobiłaś się strasznie... odważna.- Ilivara sięgnęła po czekanik. Kolec dłoni zaczepiła o dekolt sukni Neevrae, po czym pociągneła w dół rozdzierając jej szatę na piersiach.- Ale... Nie czuj się zbyt pewnie, przez te kilka sukcesów droga siostro.
Uśmiechnęła się wesoło.-Nadal mogę ci zrobić większe kuku, niż te parę złośliwości których doświadczyłaś.
Bawiąc się czekanikiem dodała.- Ale nie dziś. Dziś naprawdę mam ważniejsze problemy na głowie, niż psocenie tobie... Neev. Godeep się burzy. Wiesz co to oznacza, ile nitek przecięto?
- Podejrzewam. - Neevrae była zirytowana... a złość zaczynała w niej kiełkować. Co jednak mogła zrobić? Ilivara wprost mówiła, że dla niej siostra jest niczym więcej, jak tylko zabawką, którą się odstresowuje. Nikim... - I chcesz teraz próbować ratować to, co zostało? Czy może zyskiwać na tym, co zburzono?
Czekanik rozdzierał swym kolce ubranie na brzuchu Neevrae. Ilivara uśmiechnęła się złowieszczo.- Chcesz kupić mą przychylność? Chcesz... być bezpieczna, choć przez pewien czas w zamian za usługi dla mnie ?
Wzruszyła ramionami.-Z jaką właściwie propozycją tu przyszłaś? Może jedynie ze złudną nadzieją, że dam ci spokój bo mam inne sprawy na głowie. Neev... to naiwne. Ale... Może cię użyję, może wykorzystam do swych celów. Wtedy przez jakiś czas, będziesz bezpieczna.... Może nawet długi czas. Jeśli będziesz robiła co ci każę.
Kapłanka zacisnęła zęby. Miała ochotę rzucić pucharkiem w twarz swojej siostry, uszkodzić jej śliczną buźkę. Czy gdyby po powrocie z Akademii zaczęłaby zwalczać Ilivarę teraz byłoby lepiej? Czy za ten błąd będzie miała płacić do końca życia... swojego lub jej?
- Robiła co każesz? - mruknęła, uważnie obserwując siostrę - Wszystko zależy. Są granice, Ilivara, które oddzielają od niewolników.
-Shardziałaś w Icehammer. Może to przez twarde kilofy krasnoludów, co...? - zadrwiła Ilivara, spoglądając w oczy Neevrae.- I dlatego tak lubię cię dręczyć. Przyjemnie jest łamać takie spojrzenia.
Odetchnęła głebiej.- Zrobisz co każę lub nie zrobisz. Twój wybór. Poradzę sobie z tobą, albo i bez ciebie. Choć wolę mieć kogoś, kto będzie lojalny i w miarę inteligentny... niż tylko lojalny.
- Gdybym cię nie znała uznałabym, że mi pochlebiasz. - uśmiechnęła się ironicznie - Powiesz mi czego chcesz, a dalej się zobaczy... siostro.
-Innym razem... Dziś nie mam nastroju. I nie bój się... -Ilivara poklepała ją po policzku mówiąc drwiącym tonem.- Może i mnie zirytowałaś tym wyskokiem przy Arenie, ale nie mam ochoty na zabawy. Coś jeszcze cię trapi ...siostrzyczko?
Gdyby Neevrae nie była tak opanowana i posiadała większe możliwości mogłaby spoliczkować siostrę i zrobiłaby to z wielką chęcią. Cóż, przynajmniej Ilivara przez lata nauczyła ją cierpliwości tak wymaganej w relacjach z nią... o ile chciało się być w relatywnie dobrym zdrowiu.
- Rileyna też masz zamiar wciągać w swoje gierki? - mruknęła.
-Nie... Niby po co mi ten tchórz ? Co z niego za pożytek. Chyba tylko jako chłopiec do bicia.- wzruszyła ramionami drowka.
Przynajmniej tyle miało ominąć brata...
- Nie będę dłużej ci zawracać głowy. W końcu masz swoje sprawy. - odstawiła kielich - Nie przemęczaj się tylko, siostro.
-Ty też...- rzekła z lekką drwiną patrząc na rozszarpaną czekanikiem suknię Neevrae.
Neevrae uśmiechnęła się jeszcze do siostry bez radości, po czym trzymając razem rozszarpane elementy sukni opuściła jej komnaty. Na zewnątrz już wrzuciła czar, który pozwolić jej naprawić te zniszczenia, które spowodowała Ilivara. Nie miała zamiaru pozwolić siostrze na kolejne poniżenie...
Odetchnęła głęboko wchodząc do swoich komnat. Poszło o wiele lepiej, niż się spodziewała, a może nawet uda jej się coś osiągnąć. Skoro odbyła jedno spotkanie rodzinne, mogła także odbyć i inne, tym razem w lepszej atmosferze...
Czy drapieżnika da się całkowicie oswoić?
Neevrae uśmiechnęła się krzywo.
Czy naprawdę jesteś tak naiwna?


Brat... rzadko opuszczał swoje sanktuarium jakim były jego pokoje badań. Zagłębiony w księgach Rileyn czuł się bezpieczny i odseparowany od zagrożeń murem obowiązków. Cóż... głównie od zagrożeń w postaci Ilivary.
Neevrae skorzystała z zaproszenia brata, jakie ten dał podczas ich ostatniej rozmowy. Spotkanie z Ilivarą było dziwnie... satysfakcjonujące. Siostra zirytowała ją, ale nauczona doświadczeniem kapłanka nie dała się sprowokować do bezmyślnego zachowania. Czy tego mogła oczekiwać jej siostra? Czy ona w sumie potrzebowała pretekstu?
Nie. Nigdy nie potrzebowała.
Neevrae przybyła do komnat brata i zapukała. Tchórz... Miał swoje powody, które młoda kapłanka rozumiała aż za dobrze.
Rileyn nie przerywając czytania książki skinął głową siostrze.- Ponoć coś ciekawego zdarzyło się na arenie?
W jego głosie nie było zainteresowania tym faktem, raczej rzekł po to, by kapłanka nie poczuła się ignorowana.
- Zamach, w którym zginęła śmietanka Godeep wraz z ich Opiekunką. - stwierdziła krótko siadając naprzeciw brata - Chociaż akurat nie tylko to miało miejsce. - uśmiechnęła się - Zszokowanie Ilivary i sprawienie, aby jej zdolności oratorskie ograniczyły się do ledwo wypowiedzianych kilku słów było słodkim dodatkiem.
-Oszalałaś?! Tak ją prowokować? Ona ci tego nie wybaczy!- Rileyn przyjął to inaczej. Wyraźnie był wstrząśnięty. Odłożył księgę na bok i podszedł do niewielkiego czajniczka.- Ziółek?
Neevrae uśmiechnęła się.
- Przecież wiesz, że ciężko mnie naprawdę zdenerwować. - odparła spokojnie - Ale czemu nie? - zgodziła się na propozycję. To, że brat posiadał pod ręką ziółka mówiło wiele o stanie jego nerwów - Chciała mnie poniżyć przed swoimi sukami. Nie miałam zamiaru na to pozwolić. Powinnam pozwolić się upokorzyć przed publicznością?
-Nie wiem... Może i tak. Odbiłaby sobie, za tą checę z zaproszeniem Mevremas i dałaby ci spokój.- między palcami drowa błysnął niewielki płomyczek. Po chwili czajniczek zagwizdał cicho, a drow zalał zioła gorącą wodą. Po czym podał napar Neevrae.- I co zyskałaś drażniąc ją?
- To nie tak, jakbym miała wpływ na decyzje Mevremas. - przyjęła napar i ostrożnie upiła - Uniknęłam poniżenia. Zostałam zaproszona do loży Despana, a nawet nasza siostra nie mogła zaprzeczyć, iż musiałam skorzystać z tego zaproszenia. - uśmiechnęła się do siebie.
-Despana... Z Wilczycą też jesteś w dobrych stosunkach?- spytał cicho Rileyn i napił się. -Ona nie będzie zadowolona.
- Zostałam zaproszona przez Valyrin. - sprostowała - A mam gdzieś jej zadowolenie. Za bardzo się przyzwyczaiła do mojego ugodowego podejścia.
-Valyrin... tą opatuloną? To prawda że pod tymi płaszczami jest goła?- spytał zaciekawiony Rileyn.
Neevrae uniosła brew i zaśmiała się cicho.
- Nie sprawdzałam, ale mogę zapytać.
-A myślisz, że ci powie prawdę?- powątpiewał czarodziej.
- W takim razie sprawdzę. - odparła rozbawiona kapłanka.
-Nie chcę wiedzieć... chociaż może i chcę w jaki sposób sprawdzisz.- mruknął cicho Rileyn.-Chodzą plotki, że ktoś z archiwum zawraca głowę magini. Jesteś bliżej z Shi’natarem, wiesz coś o tym?
- Nie, przykro mi. Ona w ogóle istnieje? - zapytała upijając znowu ziółka.
-Oczywiście że istnieje, ale jest tajemnicza.- Rileyn oburzył się na samą taką sugestię siostry.
Neevrae uniosła dłoń w geście poddania.
- Najwyraźniej samo wspomnienie Ilivary zabiło twój humor. Niestety dzisiejsze wydarzenie podczas widowiska to nie jedynie moje spotkanie z nią. Poszłam jeszcze do komnat naszej siostry... chociaż pewnie uznasz, że zupełnie zwariowałam, prawda?
-I ona też... chyba, że zdążyłaś uleczyć siniaki.- odparł Rileyn popijając ziółka.
- Akurat całe spotkanie przebiegło w miarę spokojnie. Ona powiedziała czym dla niej jestem, stwierdziła, że zrobiłam się odważna... Powiedziała, że może jeżeli będę robić co każe to da mi trochę spokoju... - uśmiechnęła się ironicznie - Ja za to delikatnie jej powiedziałam, że zrobię to, co zechcę i wybiorę. Nie jestem jej niewolnikiem. - Neevrae najwyraźniej niezbyt martwiła ta sytuacja.
-I ty jej uwierzyłaś ?- powątpiewał czaodziej.
Kapłanka parsknęła.
- Bynajmniej. Nie znam jej od dziś. Lata poniżania odbiły się na nas i nauczyły nieco... Ilivara nie da mi spokoju, uwielbia dręczyć swoją młodszą siostrę. Będzie mnie nadal poniżać, tylko da złudną nadzieję, że może być lepiej. Nie... - napiła się - Ilivara nagle nie stanie się moją najlepszą przyjaciółką.
-Pogadajmy o czymś przyjemniejszym, jak tam twoje sprawy łóżkowe ? Wybierzesz sobie w końcu stałego partnera?- spytał Rileyn.
- Nie jestem pewna ile bym takiego miała. - stwierdziła ponuro - Pamiętasz co się stało z moim ostatnim.
-To znajdź takiego co będzie poza zasięgiem twojej siostry, obecnie twoja pozycja nieco wzrosła.- zamyślił się Rileyn popijając napar.
- Myślisz o kimś konkretnym? - zaśmiała się cicho.
-Nie... -odparł szybko drowi czarodziej.
- A jak z tobą? Pracujesz ostatnio nad czymś?
-Tylko zlecenia badawcze od Magini, przeglądanie starych zwojów.... i te inne zlecenia. Zapewne od mistrza szpiegów. Aaaaa i pół dnia siedzę w archiwum, bo przez aferę Shi’natara cała jego kadra poszła albo pod nóż kapłanek, albo do innych zadań.- zaczął marudzić Rileyn.- Roboty duże, ale mam wymówkę przed Ilivarą.
- To zawsze coś. - napiła się w zamyśleniu - Słyszałam, że część zbiorów spłonęła. Duże są zniszczenia?
-Nie... W zasadzie niewielkie. Tylko tych najnowszych zbiorów.- zaprzeczył Rileyn, popijając napar. Spojrzał na Neevrae.- A ty... W jakiż to kierat cię wpięła Mevremas ?
- Skąd podejrzenie, że w jakikolwiek?
-Często się z nią spotykasz ostatnio.- rzekł ostrożnie Rileyn, po czym dodał.- Albo... Nie mów. Nie wiem, nie będę miał kłopotów.
- Zawsze wolisz unikać kłopotów. - nachyliła się do Rileyna - Każdy się mną po prostu bawi, bracie. Nie zawsze w przyjemny dla mnie sposób.
-Ktoś... poza Ilivarą?- spytał cicho drow.
- Czyż zabawą nie można nazwać mojego spotkania z Mevremas na przyjęciu? Tyle, że ja też doznałam zaszczytu odczucia przyjemności z tej zabawy. - Neevrae spojrzała na trzymany przez siebie napar i rzekła do brata zmieniając temat - Wspaniały wynalazek. Nie obraziłbyś się, gdybym zapytała czy mógłbyś przygotować ich trochę dla mnie?
Czarodziej zakrztusił się naparem, zapewne... wyobrażając sobie te przyjemności. Otarł usta dodając.- Jaki... wynalazek? O czym ty.... A... Zioła? To nie mój, tylko magini. Albo jej poprzednika, ich poprzednika. Mam trochę suszu... To- i znów wrócił do kwestii Mevremas.- Może tego... trochę szczegółów co do tego spotkania?
- Szczegółów powiadasz... - uśmiechnęła się do Rileyna i upiła ziółek - Kazała mi się rozebrać... i sama też to zrobiła. Zaczęłyśmy... hmm... badać swoje ciała, a raczej najpierw ona zaczęła moje. - Neevrae wzięła głębszy oddech - Wylądowałyśmy na poduszkach... Od pocałunku do pocałunku, od dotyku do dotyku... znalazłam się między jej udami. - ciężko było w tym momencie nie wyobrażać sobie tej sceny, a kapłanka przeklinała w myślach Mevremas, która zapadła jej tak głęboko w pamięć - Sądzę, że spełniłam dobrze... swoje zadanie.
Rileyn też sobie wyobrażał sądząc po głupawym uśmieszku na twarzy i półprzymkniętych oczach.-Ale ci zazdroszczę.
- Pytałeś o stałego partnera dla mnie, ale czy ty też nie powinieneś zacząć się rozglądać za partnerką dla siebie, hmm?
-Co?!- spytał zaskoczony czarodziej. Po czym machnął ręką.- Nie męcz się moja droga. Drow o tak niskiej pozycji jak ja nie ma szans na partnerkę wśród kapłanek, czy czarodziejek.
- Och, Rileyn. Kapłanka o tak niskiej pozycji jak ja też nie powinna mieć szansy na pewne rzeczy... jak na zaproszenie do loży Despana. Naprawdę sądzę, że powinieneś się jednak postarać, chociażby z takiego względu, iż odpowiednia partnerka byłaby idealną tarczą na Ilivarę... o umilaniu życia nie wspomnę. Nie masz nikogo na oku?
-Nie. Naprawdę. Siedzę tutaj i schodzę wszystkim z oczu.- wyjaśnił szybko Rileyn. Uśmiechnął się nieco.- Nie jestem taki jak ty, Neevrae.
- Taki jak ja...? - zapytała - Od lat stojąca na tym samym szczeblu i unikająca siostry?
-Tak jak dziś?- spytał Rileyn powiątpiewając.
- A jak wyglądało do tej pory? - skrzywiła się - Jestem tym zmęczona, Rileyn, ale wiem, że nie mogę złapać więcej, niż zdołałabym... jak to chciała uczynić matka. - uśmiechnęła się bez radości - Nie chcę, abyś rzucał się w wir tej gówno wartej walki, ale jedynie zapewnił sobie więcej, niż oczekiwanie na kolejne poniżenie.
-Ja... nie jestem... -czarodziej skulił się w sobie.- Ja nie umiem gadać z kobietami.
- Nie trenujesz. A Ilivara nie jest kimś, kogo powinno się brać pod uwagę przy ocenie. - stwierdziła - Ilivara zawsze będzie miała swoją władzę, jeżeli czegokolwiek się jej nie postawi na drodze. Nie musimy z nią walczyć, w sumie nigdy tego nie robiliśmy. Może i jest w tym moja wina... - spojrzała bratu w oczy - Daj sobie szansę.
-Pomyślę nad tym.- odparł wymijająco Rileyn. Uśmiechnął się nieco ironicznie. -A ty nie zorganizowałaś przyjęcia z okazji swego powrotu. Chociaż zapewne nie miałaś na to czasu.
- I kogo miałabym na takowe zaprosić do moich małych komnat, hmm? - uśmiechnęła się podobnie jak brat.
-Pewnie znasz jakieś ładne niezbyt wymagające kapłanki.- zaproponował nieco nerwowym głosem Rileyn.
Neevrae spojrzała łagodnie na starszego brata.
- Muszę się zastanowić, ale powinnam jakieś znaleźć. - odparła - Więc może i malutkie przyjęcie będzie, dla kilku osób...
Drow uśmiechnął się i nalał więcej naparu.- W dużej grupie... czułbym się nieswojo.
- I oczywiście bez Ilivary. W końcu nie jestem nawet godna, aby sugerować coś takiego. - napiła się czując rozluźniona - Jeszcze jakieś sugestie?
-Nie wiem...- wzruszył ramionami Rileyn, uśmiechnął się lekko.- Ale coś wymyślę. Przez tą całą hecę z Godeep i tak nie będziesz na razie miała czasu na organizację przyjęcia. Trzeba będzie czekać, aż nowa Matrona chwyci za pysk niedobitki Domu.
- Daj mi znać jeżeli coś jeszcze wymyślisz, a ja zastanowię się nad tymi kapłankami. - stwierdziła gładko, po czym dodała - Oderwałam cię od lektury, drogi bracie. Nie będę ci więcej czasu zabierać... - dopiła swój napar - ... tylko mogę poprosić o trochę tych ziółek? - uśmiechnęła się dość błogo.
Czarodziej podszedł do niedużego ceramicznego słoika stojącego na półce i wyjął z niego płócienny woreczek. Przekazał go drowce ze słowami.- Proszę, tylko trzymaj z dala od wilgoci. Łatwo gniją.
Neevrae wzięła woreczek i zapytała jeszcze:
- Jakieś wskazania co do dawki, jaką trzeba wsypać? Nie chcę w końcu rozluźnić się za bardzo... nieumyślnie.
-To raczej ci się nie uda...-rzekł z uśmiechem Rileyn.- Efekt tego suszu jest za słaby. Jeśli wypijesz za dużą dawkę, to i tak nic się nie stanie. Bowiem... cóż, organizm się uodporni chwilowo na ich działanie. Co najwyżej... te ziółka mają w dużych dawkach słabe działanie moczopędne.
Kapłanka zaśmiała się i pokręciła głową.
- Cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda? - skierowała się do drzwi, ale zatrzymała przed nimi i odwróciła się do brata - Ta sprawa z Godeep powinna zapewnić ci trochę spokoju. Ilivara będzie tym zajęta. Pozostań w zdrowiu, skoro przyjęcie w planach. - uśmiechnęła się.
-Tak zamierzam, ty też pozostań w zdrowiu.- rzekł w odpowiedzi czarodziej.

***

Jeden dzień, jedna martwa Opiekunka, trzy spotkania rodzinne, dwie różne atmosfery. Neevrae nie żałowała rozmowy z Ilivarą ani rozmowy z Rileynem. Bratu przyda się pomoc. Neevrae potrafiła sobie dać radę z Ilivarą, ale czarodziej wydawał się być wobec niej bezsilny. Kapłance zależało, aby to się zmieniło, ale najpierw potrzebna jest ochrona dla starszego brata... i ona musiała o to zadbać. Mogło się jej w przyszłości opłacić...
Siostra nie powiedziała jej nic, czego Neevrae wcześniej by nie wiedziała oraz nie doświadczyła na własnej skórze. Tak jak sądziła, sukcesy bynajmniej nie zmienią podejścia starszej siostry do niej, a jedynie mogą rozzłościć. Ilivara nie sądziła, że Neevrae kiedykolwiek do czegoś dojdzie, więc niedawne wydarzenia musiały ją nie tyle co zmartwić, co zirytować. Młoda kapłanka mogła jedynie odwlec dręczenie, ale nigdy się nie uwolni od siostry. Zawsze będzie zabawką, na której Ilivara rozładowuje frustrację. Zawsze będzie gorszą z sióstr.
... zawsze?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 23-04-2013 o 22:17.
Zell jest offline  
Stary 24-04-2013, 15:09   #47
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Obserwowała postępy Wodorvira w napięciu. Czuła rosnące podniecenie. Gdy wreszcie wygrał nie wiedziała co ma myśleć. Wybuch przyszedł więc częściowo jako ulga. Z drugiej strony tworzył kolejny kłopot, którym należało się zająć.

Półprzytomnie rozmawiała ze swoją przyjaciółką, będzie musiała jej to później wynagrodzić. Teraz jednak musiała działać. Wiedziała, że za chwilę do resztek loży Godeep zlecą się robaki z najgłebszych zakamarków miasta. Musiała przejąc kontrolę. Kontrola była najważniejsza.

Gdy zobaczyła Nihirizza w locie, przeklęła siarczyście pod nosem i pośpieszyła do swej Matki Opiekunki. Komplementy lisa puszczała mimo uszu, nie interesował jej w swojej naturalnej formie. Chudy, nijaki, napalony jak każdy samiec. Zignorowała go kompletnie i zwróciła się do Shehirae w głebokim ukłonie.

- Moja Pani, pozwól że zajmę się zabezpieczeniem miejsca zbrodni - już nie mogła się doczekać przeszukania szczątek i zaprzężenia swego umysłu do kolejnego wyzwania. Gdy Matka wyraziła zgodę, Valyrin odwróciła się na pięcie, wprawiając delikatny, czarny aksamit w ruch. Przeszła obok Nihirizza nie poświęcając mu kszyny uwagi, wstapiła na barierę i wzleciała w powietrze. Poły sukni rozwiały się niczym skrzydła nietoperza, ukazując tym którzy odważyli się spojrzeć, odrobinę ściśniętego czarną uprzężą ciała.

Skok zakończyła z gracją opadając wśród ruin loży Godeep. Części z obecnych już na miejscu śmieciarzy wystarczył widok jej zbliżajacej się sylwetki by zdecydowali się wziąć nogi za pas. Reszta wymagała słownego rozkazu. Idioci.

Pozostałych przy życiu członków Godeep przywołała do siebie.

- Dowiem się co tu zaszło - rzekła - Przesłucham was później i zobaczymy, czy będziecie przydatni. Teraz, na bok i nie wchodzić mi w paradę.

Odprawiła ich gestem i wreszcie zwróciła uwagę na czającego się w cieniu Akormyra. Skrzywiła się niechętnie. Sytuacja była subtelna. Jeżeli chciał zostać musiał się postarać. Jego oportunistyczna postawa opłaciła się. Płaszczenie miał opanowane do perfekcji. Pozwoliłą mu zostać. Nie miała jednak zamiaru pozwolić mu na panoszenie się na swoim terytorium. Nie na widoku. Obawiała się, że może wziąć to do siebie. Akormyr nie był jednak głupi, mogła liczyć na jego dyskrecję. Polegała na nim.

Teraz czas się rozejrzeć. Wyciągnęła z powietrza swój kostur. Biała laska, z permanentnie mieniącą się wszystkimi odcieniami szarości gałką była równie piękna co bezużyteczna. Valyrin lubiła grę pozorów. Zasłaniała się niby-artefaktem za każdym razem, gdy musiała zastosować czary ze szkoły dywinacji. Chciała by uważano, że nie jest na tyle dobra w tej dziedzinie by obyć się bez pomocy magicznego rekwizytu.

Stanęła w lekkim rozkroku i po kolei omiotła lożę kolejnymi falami magii, uprzednio zasłaniając ją od wścibskich oczu i ciekawskich magów. Wszystko co odkryła zachowała dla siebie, następnie przeszła do bardziej tradycyjnych metod. Swoją uwagę skierowała najpierw na epicentrum eksplozji. Szukała resztek czegokolwiek, co podpowiedziałoby jej co właściwie zaszło. Czegoś co nie pasowało do zwykłych obrzydliwości, które niosła ze sobą rzeź wysoko urodzonych drowów. Szukała wzoru. Uwielbiałą wzory, wzory mówiły wiele o swoich twórcach.

Gdy była usatysfakcjonowana przeszło do systematycznego obchodu loży. Każdy kawałek ciała, kamienia, materii, wszystko podlegało jej uwadze. Potrzebowała pełnego obrazu sytuacji by późnej móc wyciągnąć odpowiednie wnioski. Kilka błyskotek zwróciło jej uwagę i wylądowało w kieszeniach czarnego płaszcza.

Gdy przybyli strażnicy Despana, powstrzymała ich gestem przed przeszkadzaniem. W końcu zwróciła się do nich słodko.

- Ocaleńcy, do moich lochów - mruknęła - Wszystkie dowody do moich pracowni. Wszystkie próbki zebrane przez mistrza Akormyra do osobnego laboratorium. Wybacz przyjacielu - zwróciłą się do niego - Ale nie możesz stąd nic wynieść. Będziesz pracował u nas. Wspomożesz nas w śledztwie. Zostaniesz nagrodzony w miarę osiągnięć.

Nie mogła okazać słabości.

Gdy wszystko było gotowe, mogła wreszcie zaszyć się wraz z myślami w swoich komnatach i na trzeźwo rozważyć implikacje znalezisk. Stukot jej podkutych butów zamilkł jednak gdy zobaczyła Wodorvira, czekającego na nią pod drzwiami, w całej glorii i chwale zwyciężcy. Z gardła drowki dobył się stłamszony jęk. On coś mówił, ale Valyrn słuchała jedynie buzującej w krwi żądzy. Tak długo tego nie czuła. Przypomniała sobie jak wyglądało jego ciało na arenie. Jak zabijał, jak jego twarz wykrzywiałą się w krwiożerczym grymasie, jak przyjął formę smoka i lśnienie łusek na jego grzbiecie.

Ruszyła z determinacją, prosto na uśmiechniętego mężczyzne. Na jego twarzy mignął niepokój gdy podniosła rękę. Drzwi do komnaty Naczelnej Czarodziejki prawie wyleciały z zawiasów. Z hukiem uderzyły o ścianę. kolejna fala energii pchnęła wojownika do tyłu, aż nie wylądował na miękkim posłaniu. Wiedźma nie zwolniła. W ruchu zrzuciła płaszcz i buty, wspięła się na łoże i klęknęła, obejmując biodra Wodorvira szczupłymi udami. Skórzana uprząż niemiłosiernie opięła się na jej rozgrzanej skórze. Oparła dłonie na piersi meżczyzny i znów jęknęła, czując grające pod skórą mięśnie.

- Weź mnie - coś co miało być rozkazem brzmiało jak błaganie. W ułamku sekundy znalazła się pod nim, zdana na łaskę i niełaskę mężczyzny. Była taka mała, taka słaba, taka żałosna.
On przez chwilę obserwował, potem sięgnął po nóż i rozciął pętające ją rzemienie. Odetchnęła z ulgą, wolna, pod jego dotykiem cała jej kontrola runęła jak domek z kart. Powietrze przesiąknęła magia.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 25-04-2013 o 22:21.
F.leja jest offline  
Stary 26-04-2013, 12:53   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
20 Eleais 1372; dzień 20


Akormyr Shi'quos


Loża Godeep była w strasznym stanie, szczątki drowów rozerwało na strzępy. Wszędzie były fragmenty kości i mięsa, wszędzie była krew i kał.. i wnętrzności. Odór był olbrzymi, ale... podobnie jak Akormyrowi, także i innym “sępom” buszującym wśród szczątków to nie przeszkadzało. Tylko, że z łupem było gorzej. Większość przedmiotów magicznym zostało bezpowrotnie zniszczona. Wszystkie zbroje, laski, miecze... wybuch rozrzucił wszystko dookoła.
Pozostało poszukiwać drobiazgów, które jakimś cudem ocalały... A nie było tego wiele, zaś czasu jeszcze mniej. Bowiem po chwili zjawiła się Valyrin.


Valyrin l’Ssin Despana



"Mocniej, Mocniej, Mocniej!"

Oplotła swego kochanka udami, dociskała go do siebie. Jej drżące ciało poddawało się hipnotycznemu ruchowi jego bioder. Odpowiadało głośnym jękiem na każdy ruch kochanka.
Magia, plany i zamiary... to wszystko odeszło w dal. Jakże czarodziejka nienawidziła siebie w takich chwilach.
Ale też... jakże bardzo te chwile kochała. Gdy usta mężczyzny wędrowały po jej szyi i piersiach, gdy dłonie mężczyzny ściskały jej pośladki, gdy... czuła go w sobie. I rozkosz rozlewała się po ciele z każdym jego ruchem. Podobnie jak Wilczyca, Valyrin lubiła konkretnych samców w swym łóżku. I ten tutaj spełniał jej wymagania z nawiązką.
Uwielbiała to... nawet, jeśli starała się tego wyprzeć. Uwielbiała gwałtowny namiętny seks.
I nawet jeśli przy tym odzywał się jakiś głosik w głowie, dumy lub sumienia... to w tej chwili łatwo go mogła zignorować.

21-25 Eleais 1372; dzień 21-25


Dwie armie otoczyły Getto Rzemieślników szczelnym pierścieniem. Wojska Xaniqos odstąpiły. Dzielnica Godeep została ocalona przez ich atakiem. Dom Tormtor i Eilservs ocalili ją przed złupienie i zniszczeniem.
Bynajmniej nie bezinteresownie. Eclavdra nie miała wyboru. Mając niewielu sojuszników wśrod Domu nie mogła sobie pozwolić na utratę choć jednego. Dla Verdaeth ważniejszym od zniszczenia niechętnego wobec niej Domu, było utrzymanie spokoju w mieście i niedopuszczenie do eskalacji konfliktu na całe miasto. Iskra z której mógł wybuchnąć pożar pochłaniający miasto, została zduszona w zarodku.

Godeep zostawiono samym sobie... Po dłuższej dyskusji pomiędzy trzema Domami, Matka Opienunka Domu Tormtor zarządziła całkowitą izolację dzielnicy. Wszelkie próby wtargnięcia do dzielnicy Godeep karano na gardle. Tak samo jak próby ucieczki z Getta Rzemieślników. Czekano aż Godeep wyłonią spomiędzy siebie kolejną Matronę.

Przez pięć dni to nie nastąpiło.

“Oblężenie” enklawy Thay przez Despana szybko się zakończyło. Trwało zaledwie jeden cykl i było kaprysem Shehirae. Było też jasnym sygnałem dla khazark. Przypominało czerwonym czarownikom, że ich obecność jest dowodem “wyrozumiałości” drowów. I że ta “wyrozumiałość” w każdej chwili może się skończyć.

Sytuacja uległa stabilizacji, jeno patroli na ulicach było więcej. No i Domy Tormtor i Eilservs się zbliżyły. Choć wtajemniczeni wiedzieli jak kruchy to jest sojusz i jak niechętnie zawiązany.

Niemniej już dwa dni po zamachu, w mieście panował spokój. Kryzys został zażegnany, przynajmniej poza Gettem Rzemieślników. Stamtąd dochodziły krzyki i odgłosy wybuchów.

Han'kah Tormtor


Powrót do miasta przebiegał bez zakłóceń. Niewolnicy szli w pętach. Łupy, choć skromne, nieśli na swych ramionach. Ale Han’kah nie mogła czuć zadowolenia. Nie odkryła co się stało z kuo-toa, a wampir z zahipnotyzowanymi heretykami tchórzliwie uciekł unikając walki.
Za sobą słyszała flirtującego Goicę z Keldreą. Zastanawiała się czy to jej kapitan uwiódł drowkę, czy to raczej magiczka ostatecznie okręciła sobie jej oficera wokół swego palca.
Erelhei-Cinlu przywitało ją zamkniętymi bramami. Dopiero po pół godziny wpuszczono ją do środka. Dopiero wtedy dowiedziała się o tym co się stało. Cała elita Godeep wyleciała w powietrze i to wywołało chaos. Armie Domów została wyszły na ulice miast i wojna wisiała na włosku.
Nic więc dziwnego, że jej misja Han’kah zeszła na boczny plan.

Jej oddziały skierowano do koszar, łupy trafiły do magazynu, a jeńcy do lochów. Nareshka była zajęta sprawami w mieście, podobnie jak pozostali stratedzy. Na szczęście lub na nieszczęście...Han’kah mógł przyjąć ktoś inny.


Rudowłosa półelfka pochodząca z powierzchni, Samaritha Beldusk... Osobista służka Nihrizza.
Skłoniła się przed Han’kah mówiąc.- Naczelny Czarodziej prosi cię o rozmowę, jak najszybciej.

Spotkanie z Nareshką nastąpiło niewiele później. Strateg przyjęła ją podczas posiłku w swej prywatnej kwaterze. Stół uginał się pod jedzeniem, a pucharek był pełen przedniego wina.
-Siadaj. Posil się.- rzekła bez ceregieli wskazując miejsce naprzeciw siebie.
A gdy usiadła, kapłanka zaczęła mówić.- Jak już ci pewnie wiadomo, sytuacja zrobiła się paskudna. Loża Godeep została zniszczona, Matrona i reszta szych tego domu uległa rozerwaniu. Udało się opanować zamęt zanim rozprzestrzenił się na całe miasto, więc twój test i awans muszą poczekać. Złóż raport, a potem oddeleguję cię na odcinek, na którym masz służyć. Będziesz miała za wsparcie psy Domu Kapłanek. Nie wolno ci z nimi wchodzić w otwarty konflikt, ale... jeśli subtelnie utrzesz im jakoś nosa, ja narzekać nie będę. No mów jak poszło... miejmy to już z głowy.

Shi'natar Aleval


Gdy czarodziej wrócił do swego ukochanego archiwum, przekonał się jak wiele poświęcił nic nie zyskując. Owszem, ocalił życie i stanowisko. Ale nic poza tym. Stracił Vril.
I jak się okazało, zaufanie matki.
Na miejscu powitały go nowe twarze, nowi pomocnicy, nowi niewolnicy, nowe imiona do zapamiętania.
W archiwum nie pracował już nikt kogo znał. Ani jedna osoba, której mógłby zaufać. Bo to, że wśród nich tkwili szpiedzy Matki. Można by sądzić, iż to niezgrabny ruch z jej strony... Ale też i jasne przesłanie.
Mam cię na oku Shi’natarze.
Czy wszyscy których widział, byli szpiegami Aleval ? Wątpił. Ale wystarczyło, że wszyscy byli mu obcy.
Matrona domu nie mogłaby go lepiej odizolować i pilnować. Prawie każdy jego krok, śledziły czyjeś oczy. Prawie każde słowo trafiało do czyichś uszu. Prawie każdy czyn był zauważony.
Był więźniem Aleval, choć kajdany które mu założono były niewidoczne.
Dlatego też zaproszenia na herbatkę złożone przez niewolnika, a pochodzące od Gealdrona.
Nie wypadało odmówić. W jego przypadku, warto było podtrzymywać każdy przyjazny kontant.

Pulchny zarządca domu przyjął go w swej komnacie, podając napar z ziół sprowadzanych przez Thay.
Nalewając wrzątku do filiżanek mówił.- To okropne, okropne... co przydarzyło ci się Shi’natarze. Napaść renegatów na lojalnego członka Domu. Próba zniszczenia archiwów. Do czegoż ci zdrajcy by się posunęli, gdybyś ich nie powstrzymał.
A więc... taka była oficjalna wykładnia tamtych wydarzeń. Bohaterska obrona archiwów przed zdrajcami Domu Aleval?

22 Eleais 1372; dzień 22



Lesen Vae


-Dobrze wykonałeś swe zadanie.- krótkie zdanie. Tylko tyle mu miała do zakomunikowania Sereska, gdy już znaleźli się w Vae. Potem opuściła go, nakazując przygotować Twierdzę na wypadek oblężenia. Nie tylko Godeep osłabli ostatnio. Teraz, gdy Haelvrae była na wyprawie, siły Vae też nie były zbyt liczne.
Sereska nakazała przybyć Lanni i Sontranowi do komnaty obrad. Zawezwała wszystkie swoje dyplomatki, ale nie Lesena... Tu jego użyteczność dla Matki Opiekunki się kończyła. Kapitan straży, mógł mieć znaczenie przy sprawach wojskowych i strategicznych. Ale dla Sereski jego w kwestiach politycznych w ogóle się nie liczyło. A jego obecność przy takich obradach, była dla Matrony zbędna.

Był “ślepy”... Yvalyn jakoś wymawiał się od pomocy mu , przy przeniknięciu tego spotkania. I za tym murem gładkich słówek, czuć było że Zarządca Domu jakoś przestał być chętny do współpracy z Lesenem.
Możliwe, że dla tego iż Kapitan Straży przycisnął go zbyt szybko i za mocno. Przyzwyczajony do trwania w cieniu Wilczek niechętnie podejmował ryzyko drastycznych zmian w strukturach Domu. Co gorsza... Yvalyna nie dało się ani przekupić ani uwieść. Nieważne jakiej się było płci. Lesen musiał więc poczekać, aż Zarządca Domu powróci na stare tory ich współpracy. I mieć nadzieję, że to się stanie prędzej lub później.

23 Eleais 1372; dzień 23


Neevrae Aleval


Zakupy! Niezależnie od rasy zakupy dla kobiet były ważne. Dla drowek także. Moda i bogactwo, były oznaką statusu i gustu. Kreacje musiały odzwierciedlać pozycję na drabinie społecznej. A piękno ciała odbijać chwałę Lolth.
Tak więc pachnidła, szale, suknie i błyskotki były równie ważne, co trucizny i sztylety. A te wszystkie można było kupić w różnych miejscach. Wyroby miejscowych rzemieślników, kupowano głównie w dzielnicy Domu Godeep. Bo tam były najlepsze i najdroższe sklepy.
I obecnie zamknięte, tak jak całe Getto, do którego wejście wspólnie pilnowały oddziały Domów Tormtor i Eilservs.

Dlatego też naturalnym wyborem była enklawa Thay, pełna egzotycznych towarów. W tej wyprawie towarzyszyła jej oczywiście jej niewolnicy, Lesna oraz Ramil... bo tak nazywał się niewolnik, którego dostała w prezencie w Icehammer. Do tego jeszcze Sinwyss, jej nowa służka.
Wszystko wedle jej założeń. Ale wpierw... przyjemność.

Zakupy!


Najpierw Neevrae zamierzała nacieszyć oczy błyskotkami, może parę z nich kupić. Albo coś w planach dla swego brata?

Spotkanie wyznaczono, o ironio, w “Ognistych smakach”. Była to ta sama karczma w której podglądała z resztą osób owego Diverina... którym tak ekscytowała się Valyrin.



“Kontakt” też okazała się inny niż się spodziewała. Naznaczonym szramami mężczyzna z rasy ludzi. Duży i masywny... Pewnie spodobałby się Wilczycy.
-Nazywam się Gertu i jestem... powiedzmy, że nie jestem tym na kogo wyglądam.- rzekł na powitanie człowiek.


Valyrin l’Ssin Despana


Gdy zamykała oczy wciąż mogła sobie jeszcze przypomnieć tamtą chwilę. Gdy stała pośród rozerwanych na strzępy zwłok, gdy przetrząsała szczątki, gdy go znalazła.


Małego stworka nie większego od dłoni, pulsującego jeszcze... jakby oddychał. Wzięła go wtedy do dłoni i widziała jak na jej oczach gnije rozpadając się w zastraszającym tempie. Po chwili nie pozostało po nim, śluzowaty płyn prześlizgnął się pomiędzy jej palcami i kroplami spłynął w dół, wprost w mieszaninę kału i krwi...

Znikł, jakby nigdy nie istniał. A ona nie mogła zbyt długo się na nim skupiać, bo myśli odpływały w inne miejsca. Do masywnej sylwetki przyciskającej jej ciało do łóżka, do ust pieszczących jej nagie piersi i do pulsującej żądzą męskości... która obecność między udami, rozpalała jej zmysły. Wodorvir...

Valyrin spojrzała na księgi wypełniające półki w pokoju badań Despana.


Było ich dużo i zawierały olbrzymią wiedzę na temat innych planów, na temat różnych stworzeń i demonów.
Ale ani jednej ryciny, ani jednej wzmianki o żyjątku które znalazła pomiędzy szczątkami domu Godeep.
Zupełnie jakby owo znalezisko było wytworem jej wyobraźni.

24 Eleais 1372; dzień 24


Shi'natar Aleval


List. Naznaczony magiczną runą. List na który oczekiwał Shi’natar. Czy zaspokoi głód naczelnego archiwisty? Ten największy z wielkich. Ciekawość.
Drow był sam, nie wiedział jak ów list trafił do niego. Nie wiedział jak trafił na jego biurko. Ale był pewien, że Matrona już o nim wie. Na szczęście nie mógł zawierać czegoś kompromitującego jego i nadawczynię listu.
Odpowiedź zaś, była satysfakcjonująca... choć bez przesady.


Lesen Vae


Sorntran zaprosił go na spotkanie. Lesen nie wiedział czemu. Wszak mieli ze sobą zdrowe stosunki. Niie wchodzili sobie nawzajem w drogę. Komnaty czarodzieja znajdowały się dość blisko świątyni Twierdzy Vae, co było precedensem w Erelhei-Cinlu związanym z faktem, że Sereska zagarnęła dla siebie komnaty Naczelnego Maga Kilsek.
A Sorntran nie miał dość siły przebicia, by zaprotestować. Zatopiony w badaniach Sztuki i szkoleniem uczniów, odsunął się na bok. Był cieniem Sereski i jej kochankiem... chyba. Matka Opiekunka Vae była dość skryta jeśli chodzi o dobór partnerów. Pewnie więcej wiedział o nich Yvalyn. A na pewno był jej kochankiem.
Wędrując korytarzami twierdzy, Lesen zastanawiał się po co Sorntran miałby się z nim kontaktować?

Czarodziej nie interesował się obronnością Domu, delegował czarodziei do ich zadań. I pilnował by magowie wspierali siły zbrojne swe czarami. Ale to było minimum. Na oficjalnych rozmowach o bezpieczeństwie Sorntran ograniczał swoją aktywność do potakiwania i zgadzania się z przedmówcami.
Więc skąd ta nagła inicjatywa?

Na miejscu okazało się, że Sorntran miał gościa. W jego sporym gabinecie urządzonym w przedsionku jednej z bibliotek domu, ktoś był oprócz niego. Niebieskooki drow o szerokim bezczelnym uśmiechu i w bogato zdobionych czarnych szatach. Na widok wchodzącego Lesena, rzekł donośnym głosem.- My się jeszcze chyba nie znamy, nazywam się Mavolorn z Domu Shi'quos.

Tymczasem na samego Lesena Vae, nie wiedział jeszcze że w jego gabinecie czeka już list. Zaproszenie na rozmowę.

Akormyr Shi'quos


Dopiero... teraz opuszczał miasto. Niestety sprawy związane z wyjazdem i nie tylko, zmusiły go do przekładania wyjazdu aż do dzisiaj.
Loża Godeep ciążyła Akormyrowi. Loża Godeep po części była porażką. Ze zwłok nie udało się wyciągnąć ni słowa. Ciała były tak zmasakrowane, że próby rozmawiania ze zmarłymi okazały się bezowocne.
Zdobył parę skarbów, ale większość przedmiotów magicznych nie wytrzymała wybuchu. Jedynie parę drobiazgów przetrwało... niewiele.

Od śledztwa, zarówno on jak i Valyrin zostali odsunięci. Dekret samej Shehirae, wymuszony co prawda przez wolę Verdaeth. Matrona Tormtor kazała członków Domu Godeep, których niewielu zostało po eksplozji na trybunach, zamknąć i odizolować. Kazała traktować ich z szacunkiem.
Wilczyca chcąc nie chcąc odcięła Akormyra i Valyrin, zarówno od śledztwa i od więźniów. I to zanim czarodziej, czy też Valyrin mogli ich przesłuchać.
Od zarządcy Domu Shi’qous dostał list polecający podbity pieczęcią Domu i zabezpieczony runami magicznymi dwójki magów. Jedna należała do Fedreala, ucznia Mistrza Katedry Przemian, druga do Glyss’aii Mistrzyni Katedry Iluzji. Niezbyt wysokie rekomendacje jeśli chodzi o magów.
List ten był zaadresowany do Quevvyra, stałego rezydenta Domu Shi’quos przy ambasadzie w Icehammer.
Imię to mu wydało się znajome... Gdzie już je słyszał ?
A tak! Quevvyr był ich poprzednikiem! Był uczniem Quevauna, przed nimi. I z jakichś powodów, został zesłany do Icehammer... na zawsze.

To mogło być kłopotliwe. Ale nie tak bardzo jak, zbliżający się do wyjeżdżającego drowa, czerwony czarodziej z obstawą. Pulchny mag uśmiechnął się przyjacielsko i podchodząc rzekł.- Akormyrze, mój drogi. Dawnośmy się nie widzieli, prawda?
Ychtarion spojrzał na towarzyszącą magowi asystę i dodał.- Widzę, że plotki o twym wyjeździe do Icehammer były prawdziwe ? Tym bardziej musimy się spotkać... Chyba nic się nie stanie, jeśli opóźnisz wyjazd o godzinę poświęconą, na dobre jadło i jeszcze lepsze wino w moim towarzystwie? Co ty na to? Ja stawiam i ja płacę rachunki.

25 Eleais 1372; dzień 25



Neevrae Aleval


Zaproszenie na prywatną audiencję u Mevremas, znowu. Ilivara pewnie gotowałaby się ze złości, ale nie mogła nic zrobić. Nie wypadało też otwarcie atakować faworyty Matrony. I “kochana siostrzyczka” miała na głowie inne problemy.
Zaproszenie, któremu nie wolno było odmówić. Dwa strażnicze minotaury tylko spojrzały po sobie i przepuściły kapłankę do prywatnych komnat Mevremas. Neevrae weszła do dość niedużej sali, na której środku znajdowała się dywan wysypany pajączkami.



Z wiszących przy oknie kryształów dobywała się muzyka, do której tancerka na dywanie wyginała


ludzka tancerka, wyjątkowo giętka i zwinna. Mimo, że każdy krok groził ranami i okaleczeniem, to ta bez wahania tańczyła zmysłowo rytm muzyki, zawsze trafiając stopami pomiędzy kolce pajączków pokrywających dywan. Nie patrzyła pod stopy, a przynajmniej Neevrae nie zauważała by patrzyła. Tancerka wiła się jak wąż, zmysłowo przesuwając dłońmi po swym ciele. Jakby chciała zachęcić odpoczywającą na poduszkach Matronę do odmiennego tańca.

Matka Opiekunka leżała na poduszkach pokrywających spore łoże i obserwowała tancerkę, ćmiąc fajkę wodną. Tym razem nie było dymiących kadzideł wypełniających miejsce narkotycznymi oparami.
Niemniej i tak na jej widok Neevrae zadrżała nieświadomie muskając palcami swój biust. Poczuć jej usta na sobie, jej dłonie... zanurzyć głowę między jej idealne uda. I samej otrzymać taką rozkosz. To kusiło...młodą kapłankę, gdy patrzyła na idealne ciało Mevremas oplecione jedynie długim półprzeźroczystym szalem na piersiach i biodrach. Jakże wielki musiała mieć wpływ na stykające się z nią osoby, że Neevrae jej uległa... mimo, że kobiety nie były w jej guście.
Matka Opiekunka spojrzała w jej kierunku i uśmiechnęła się.- Podejdź bliżej. Połóż się przy mnie... Ta suknia, tak bardzo się mnie boisz? Następnym razem ubierz się bardziej odważnie. Będziesz wiarygodniejsza.


Han'kah Tormtor




Przyjęcie zorganizowane przez Keldreę nie było, aż tak wystawne jak przyjęcia Matron. Obejmowało jedynie trzy duże sale w jednym z lepszych zamtuzów w Gettcie cudzoziemców.
Zaproszeni byli na niego głównie magowie Domu obojga płci. Ale oprócz nich zjawiło się też parę kapłanek i wojowników.
Mimo to atmosfera przyjęcia była całkiem swobodna i pełna odprężenia. Na niewielkich stolikach, były słodkości, alkohol i odurzające zioła. Na łóżkach wylegiwały się przystrojone ladacznice jak i męskie prostytutki gotowe zająć się każdym chętnym i nie przejmując widzami. Bo na takich zabawach nie było się chowania po kątach. Pijane towarzystwo dopingowało kochające się gdzie popadnie pary. Doradzało pozycje, zakładało się o to kto pierwszy tryśnie. Kochanek na łóżku, czy też ten przy oknie.

Do tego dochodziły różne zabawy... wymyślane na poczekaniu.


Związane zarówno z seksem, jak i magią.. łączące poniżenie i przyjemność w jedno doznanie.
Impreza Keldrei szybko się rozkręcała zmieniając w widowiska pełne szaleństw i rozpusty.
Sama gospodyni tego przyjęcia zaś pilnowała nastrojów gości, przemierzając pokoje i zabawiając rozmową. Jej opinająca ciało biała szata wyszyta haftami przedstawiające czarne róże, czyniła ją łatwą do zauważenia. Ale sama drowka widocznie na kogoś czekała.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-04-2013 o 23:32. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 02-05-2013, 16:32   #49
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
21-25 Eleais 1372; dzień 21-25


Maerinidia Godeep


Twierdza Godeep, jedna z najbardziej pięknych z twierdz w Erelhei-Cinlu. Bogato i misternie zdobione ścany, meble wykonane przez najlepszych stolarzy w mieście.
Te dzieła sztuki widziały już wiele intryg toczonych w komnatach tego zamku. Lecz teraz żadnych spisków nie było.
Korytarze nie rozbrzmiewały rozmowami, tylko całkiem odmiennymi odgłosami. Kiedyś pełne białowłosych dzieci Lolth sale wydawały się

.. obecnie opuszczone i zaniedbane. Inne dźwięki rozbrzmiewały w salach, inne dźwięki rozbrzmiewały na dziedzińcach twierdzy.


Szczęk oręża, krzyki konających, wybuchy magicznej energii. Drowy Godeep rzuciły się sobie nawzajem do gardeł.


Na głównym dziedzińcu generał Ssaptree prowadziła natarcie na wewnętrzny magazyn Domu. Miała pod sobą kilkudziesięciu lojalnych drowów i dwie jednostki kawalerii. Atakowała z zaciekłością stanowiska bronione przez myrlochary wezwane przez najstarszą kapłankę Świątyni Godeep Valig’yar i jej kapłanki.
Drowy zwarły się w boju z demonicznymi pająkami. A sama Ssaptree wspierana przez porucznika jazdy i swego osobistego osobistego kochanka w jednej osobie, ruszyła w kierunku Valig’yar. Na jeden drodze stanął Duaggloth, porucznik straży domu i jeden z mistrzów stylu Godeep. Uzbrojony w tarczę i krótki miecz, natarł znienacka na generał i pewnie rozpłatałby jej tętnicę szyjną, gdyby nie nagłe uderzenie miecza kochanka. Trafiony w ramię znienacka pchnął zbyt nisko, ostrze ześlizgnęło się po napierśniku drowki. A ona... nie pozwoliła mu naprawić błędu. Jeden szeroki zamach i głowa Duaggloth pękła jak arbuz. A jej szczątki i krew ochlapłay twarz i zbroję drowki. Ta jednak się tym nie przejęła.
-Valig’yar... Ty suko! Ty dziwko! Idę po ciebie! -krzyknęła głośno Ssaptree i ruszyła w kierunku Valig’yar.
To było coś więcej niż walka o władzę. To były osobiste porachunki, zemsta za dawne urazy. To była jedyna okazja, by zniszczyć ją definitywnie....Ssaptree zacisnęła dłoń na ulubionym morgensternie. Zetrze ten uśmieszek z ust tej gnidy, choćby była to ostatnia rzecz jaką dokona w tym życiu.

Ale oprócz armii i frakcji walczących ze sobą na korytarzach i dziedzińcach, działały inne grupki. Porachunki osobiste wymierzano wykorzystując czas chaosu.

Tak jak w bibliotece...

Gdzie on patrzył z zadowoleniem na ciało martwej drowki. Na ciało osoby którą zabił i zgwałcił... po śmierci. Zza życia bowiem była zbyt niebezpieczna by ją tykać.
Nie wiedział, że sam jest obserwowany. I to przez istotę beznamiętnie przyglądającą się temu jak wbija sztylet między żebra kapłanki którą miał chronić.

Myrlochar... Pomniejszy pajęczy demon Lolth.


Nie miała dla niego znaczenia jego zdrada. Nie miało znaczenia do której frakcji on należał. Ten myrlochar wyrwał się spod władzy kapłanki, która go przyzwała. I zabijał po to by nasycić swój głód okrucieństwa. I nie miało dla niego znaczenia, kto był jego ofiarą.

Grupki drowów ścierały się na korytarzach, walcząc o żywność i zasoby. Ale nie tylko...

Mistrz szermierczy i porucznik wojska Sornhriir walczył ze samozwańczym kapitanem straży Rikimarem, wspieranym przez kilka orczych wojowników.


Sornhriir był jednakże Czempionem Domu Godeep i jednym z najlepszych szermierzy, podczas gdy Rikimar jedynie pretendentem. Dwa drowy starły się ze sobą w śmiertelnym tańcu, ostrza wirowały...Szerokie zamachy Sornhriira zmusiły Rikimar do odskoczenia.

Bramy do komnaty rytualnych wezwań, były nadal zamknięte. Kapłanka Shriynda modliła się do Lolth o wsparcie swych sił i składała ofiarę, by przyzwać na pomoc yochlola. Ciśnięty przez jednego z orków toporek przeciął zbroję i rozharatał lewy bark. Sornhriir, był lepszym szermierzem od Rikimara, bardziej zwinnym i zdecydowanie bardziej opanowanym. Ale był sam... I czekała go śmierć, jeśli Shriynda nie pospieszy się z rytuałem.

Dookoła leżały trupy wrogów i jego towarzyszy... Przedsionek naznaczony był plamami rozlanej krwi.
Sornhriir pogardliwym ruchem odrzucił miecz trzymany w lewej ręce. Ból barku sprawiał, że i tak nie mógłby go właściwie użyć. Spojrzał na otaczający go tłumek. Był ostatnią przeszkodą między nimi a Shriyndą. Mógł się poddać, mógł złożyć broń, mógł zdradzić.
Spojrzał na swego przeciwnika, spojrzał na jego oczy pełne gniewu i nienawiści.
Zebrał w ustach krew oraz ślinę. Splunął pogardliwie na podłogę. Był czempionem Domu Godeep. Słowo: “Poddać się” nie istniało w jego słowniku. Zaatakował za zaciekłością godną orkowego berserkera.


Krew była wszędzie. Sala przywołań naczelnego maga Godeep została zniszczona. Poparzone kwasem ciała, zwęglone ogniem ciała, zmrożone lodem ciała... trupy magów i czarodziejek, wnętrzności wylewające się z rozerwanych magią ciał. Gdzieniegdzie słychać jęki konających i tchórzliwe błagania pomoc.
Której nikt im nie udzieli, przybita mieczem do ściany kapłanka skonała minutę temu. Dookoła walały się urwane kończyny. Dłonie wojowników zaciskały się na mieczach, mimo że nie miały ramion, które mogłyby nakierować je na wrogów.

Pośrodku... siedziała ona, w zakrwawionej sukni. Klęczała nad ciałem młodego drowa, nad ciałem swego brata. Drżała... w dłoni trzymała zakrwawiony sztylet.
Nigdy jeszcze nie była tak blisko śmierci. Nigdy nie musiała tak desperacko walczyć o życie. Nigdy...
Zawsze miała wsparcie swej magii, zawsze miała kogoś w pobliżu kto pilnował jej bezpieczeństwa. Ale teraz... została zmuszona do użycia sztyletu. Do walki bronią...Choć lepsze były określenie, iż desperacko nim machała próbując kogoś zabić. Zginęło tylu jej obrońców, tylu uczniów.

Kroki... usłyszała kroki zbliżające się do niej. Wiele kroków. Serce jej waliło jak młot. Nie chciała zginąć, nie chciała poczuć bólu. Ona, Maerinidia Godeep drżała ze strachu. Czy te kroki dochodzące ze schodów to kolejne zagrożenie, czy może sojusznicy?
Przesunęła ostrzem sztyletu po przedramieniu, popłynęła krew. Poczuła ból i to wrażenie pozwoliło jej zapanować nad lękiem. I zacząć działać. Odgłosy kroków się zbliżały...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-05-2013, 20:11   #50
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
23 Eleais 1372
Kiedy ostatni raz pozwoliła sobie na zakupy?
Neevrae uśmiechnęła się do siebie oglądając oferowane towary. Ta wyprawa jedynie po części była dla czystej przyjemności, bo pomijając spotkanie, dla którego była ona przykrywką, to miała ona na celu także wspomożenie brata... Czego w końcu nie robi się dla tej przyjaźniejszej części rodziny?
Kapłanka prócz rozglądania się po ozdobach poszukiwała także specyfików, które zwiększyłyby szanse brata u kobiet, jakie Neevrae zaprosi na małe przyjęcie... jak i czegoś, co pomogłoby mu w kwestii jego niepewności w relacjach. Oglądała także męskie szaty, bo w końcu jej starszy brat musi się prezentować lepiej, prawda?
A w enklawie było co wybierać, płaszcze, tuniki, spodnie, koszule, szaty magów. Co prawda nie tak pięknie utkane, jak oryginalne elfie lub drowie dzieła. Ale bardziej barwne niż szaty drowów i bardziej egzotyczne... zwłaszcza te sprowadzane z dalekiego wschodu, jedwabne szaty.
Drowka dotarła w końcu do sklepiku sprzedającego magiczne przedmioty, acz specyficznego rodzaju. Podobne zabawki sprzedawał również świątynia Lowiatar... tyle że dla bardziej wyrafinowanej klienteli.
Neevrae zastanawiała się, czy nie będzie jednak lepiej przeczekać kryzys i wybrać się na zakup drowich szat dla brata... Na razie jednak miała jeszcze inne pomysły. Weszła do sklepiku i od razu skierowała do sprzedawcy.
- Poszukuję czegoś, co zwiększyłoby szanse osoby... u płci przeciwnej. - odezwała się do niego - Uczyniło łatwiejszym relacje.
-To znaczy ? Mam pończoszki magicznie powiększające biust... Choć te jakoś nie schodzą za dobrze.- mruknął młodziutki czarodziej w czerwonej szacie i gładko wygolonej głowie. - Nie wiem czemu.
- To dla mężczyzny. - wyjaśniła gładko - Potrzebne jest coś subtelnego, zapach chociażby, który sprawiłby, że osoba wydawałaby się troszkę bardziej... atrakcyjna?
-Zapach piżmowy atrakcyjności. Czyni nieco bardziej pociągającym.- mruknął czarodziej i po zastanowieniu dodał.- No i pierścień, który powiększa... coś.
Neevrae uśmiechnęła się. Wyobraziła sobie co miałaby powiedzieć bratu dając mu ten pierścień... Nie... Nie chciała go bardziej dołować, prawda?
- Wezmę ten zapach. Ile on kosztuje?
-480 sztuk złota, wielebna kapłanko. Ale dla tak pięknej i wspaniałej istoty tylko 450 sztuk złota.- młody czarodziej przyłożył konspiracyjnie palec do ust.
Kapłanka uśmiechnęła się słodko.
- Może 400? I zapytam o jeszcze jeden... specyfik? - spojrzała młodemu czarodziejowi w oczy.
-440... -ugiął się nieco czarodziej z uśmiechem przylepionym do twarzy.
- Dobrze...- odparła Neevrae wciąż się uśmiechając - Wezmę. - zamyśliła się - Zastanawiam się także czy może jest jakaś mikstura, która pomogłaby osobie dość... hmm... nieśmiałej? Zwiększyłaby jej pewność siebie na jakiś czas...
-Może narkotyki?- spytał czarodziej pocierając podbródek.- Te mocniejsze mają zadziwiająco skuteczny wpływ.
- I równie mocno uzależniają, czyż nie? - pokręciła głową - Tego wolałabym uniknąć.
-To są afrodyzjaki. Nie uzależniają, acz... lepiej nie zażywać w nadmiernych ilościach. I mają pewne efekty uboczne, które jednak nie przeszkadzają w seksie.- zapewnił czarodziej.
- Jakie efekty uboczne? - zapytała od razu.
-Kryształowy opar powoduje pewne otumanienie umysłu, jak w przypadku upojenia alkoholem. Złota aura zaś, małe że tak powiem, rozproszenie widzenia spowodowane złotym blaskiem który widzi klient.- wyjaśnił czarodziej w miarę zrozumiale.
- Hmm... - zastanowiła się - A nie ma żadnych naparów, ziół, które działałyby uspokajająco i wspomagałyby przeciw stresom przez pewien czas? - Neevrae wątpiła, aby ziółka, które pił jej brat pomogły mu w sytuacji, w jakiej miał się znaleźć.
-Są i to kilka rodzajów, ale nie wolno ich mieszać z środkami pobudzającymi... Nigdy.-wyjaśnił mag karcąco kiwając palcem. Zupełnie jakby powtarzał naukę swego mentora.
- Dobrze. I zakładam, że nie są narkotyczne?
-Nie. To zwykłe ziołowe mieszanki.- zapewnił czarodziej.
Neevrae skinęła głową.
- Potrzebuję więc takiej mieszanki. Jakie są i na jakie rodzaje nerwów?
-Tu akurat chyba zależy od mocy. Mamy delikatne ziołowe mieszanki, coraz silniejsze, w końcu mamy te na kłopoty z bezsennością. Bardzo silne.- mówiąc to czarodziej wykładał na ladę kolejne mieszki wypełnione aromatycznymi substancjami.
- Przyda się taka o średniej mocy. Nie chcę w końcu, aby uspokoiła za bardzo, ale jednak miała jakiś efekt.
-To ten... będzie dobry. Mielony korzeń palisandrowca z dodatkami smakowymi. Żuje się kawałki. Wpływa dobrze na nerwy.- przysunął w kierunku drowki odpowiedni mieszek.
- Jaka jest cena? Ach... I po przeżuciu jednego kawałka kiedy można następny, aby się nie wyciszyć za bardzo?
-Zioła nie są tak mocne. I kosztują jedynie 150 sztuk złota. Można żuć ile się chce.- wyjaśnił szybko sprzedawca i podał drowce próbkę do posmakowania.
Neevrae przyjęła próbkę i włożyła ją do ust, po czym zaczęła żuć otrzymane zioła. Smak był przyjemny, a po dłuższym żuciu, rzeczywiście czuła się rozluźniona i pogodzona ze światem.
-Prawda, że dobre?- spytał z uśmiechem sprzedawca.
- Tak. - zgodziła się kapłanka i spojrzała z uśmiechem na mężczyznę - Może 130, hmm? - uśmiechnęła się słodko.
-Sto czterdzieści...tyle najwyżej.- stwierdził stanowczo czarodziej.
- Dobrze. - skinęła głową i wyjęła pieniądze - Za oba towary. - powiedziała podając czarodziejowi zapłatę.
-Miło się robi z tobą interesy pani.- rzekł w odpowiedzi czarodziej wręczając oprócz zakupów miedziane żetony uprawniające do darmowego otrzymania zwojów z “sztuczkami”- jak popularnie zwano zaklęcia i modlitwy najniższego poziomu.

***

Po przyjemnościach nadszedł czas na obowiązki... z którymi tak naprawdę przyszła do Enklawy. Od czasu pobytu w Icehammer przybyło jej spraw, jakimi musiała się zająć. Czy było to dobrze? Na pewno w ten sposób odbijała sobie rok wygnania, chociaż niektórzy mogliby się zastanawiać, czy powinna być z tego powodu szczęśliwa. Niemniej po tak długim czasie w grobowcu szarych krasnoludów każda odmiana była przyjmowana przez Neevrae jak zbawienie... a życie zaczęło oferować jej tyle nowości...
Neevrae przyjrzała się mężczyźnie, będącemu kontaktowi derro. Cóż, zapewne przypadłby do gustu Wilczycy... jednak kapłanka Aleval stanowczo wolała delikatniejszych. I z własnej rasy.
- Nie musisz wyglądać tak, jak powinieneś. Wystarczy mi, żeby nasza rozmowa przebiegła... owocnie.
-Takąż i ja mam nadzieję.- odparł mężczyzna łupiąc podejrzliwie na towarzyszące drowce kobiety.- Kim one są?
- To moja niewolnica - zerknęła na Lesnę, po czym przeniosła wzrok na Sinwyss - i moja służka. Nie będą problemem... - uśmiechnęła się.
-Oby... -stwierdził niepewnie mężczyzna, po czym zwrócił się wprost do kapłanki.- Co też udało ci się osiągnąć w naszych... interesach?
- Sprawy nie potoczyły dokładnie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. - odparła kwaśno - Dom Aleval nie jest zainteresowany, jednak... - uśmiechnęła się - ... na tym nie kończy się ta sprawa. Oferta zostaje przyjęta, tylko zmienia się osoba. - uśmiechnęła się cwaniacko - Ja nie odrzucę takiego potencjału... współpracy.
-Co dokładnie masz na myśli?- spytał Gertu wyraźnie zmartwiony brakiem współpracy z Domem Aleval.
- Jestem w stanie zagwarantować wam zakup towarów, których potrzebujecie, oczywiście... nie za darmo, ale tego zdążyłeś się już domyślić? - dodała, nie oczekując odpowiedzi - Was interesują transakcje... Mnie natomiast jestem daleka od odrzucenia informacji, jakie możecie zdobyć.
-To intrygujące... Skąd możemy mieć pewność, że dopełnisz swojej części umowy?- Gertu nie wydawał się do końca przekonany.
- Co bym zyskała nie dopełniając tego? Zależy mi na stałej współpracy i korzyściach, jakie będą płynąć z tego dla mnie. Nie fatygowałabym się, gdybym nie była gotowa spełnić warunków... - odparła - Z drugiej strony ja też mogę zapytać skąd mam mieć pewność, że wy dopełnicie swojej części, prawda? - dodała, patrząc uważnie na mężczyznę.
-Dotrzymamy... Powiedz czego chcesz się dowiedzieć, a my poszukamy informacji.- odparł szybko Gertu. -I jak ją zdobędziemy, wymienimy na towary. Układ jasny i klarowny.
- Tak. Jasny i klarowny. - potwierdziła Neevrae - Kiedy podacie jakie macie zapotrzebowanie na towary?
-Mam już nawet listę.- Gertu wyciągnął przygotowany zawczasu zwój zapisany drobnym pismem.
- Mogę zobaczyć? - zapytała wyciągając rękę.
-Możesz wziąć.- uśmiechnął się mężczyzna podając.
Neevrae przez chwilę wertowała wzrokiem listę, po czym zapytała:
- To lista rzeczy, jakich zdobycia wymagalibyście w zamian za pierwsze informacje?
-Tak.-Potwierdził Gertu. Chcieli sporo. Cały wóz hurtem zakupionych magicznych zwojów i przedmiotów z Thay.
- Sporo jak na pierwszą naszą... transakcję. - zerknęła na Gertu - Szczególnie, że nie mam całkowitej pewności co do waszej części umowy. Ja na początek nie będę chciała dużo... Informacje o Vae, ich problemach w Icehammer... Może więc na razie skrócimy listę?
-Najwyżej o połowę...-burknął mężczyzna wyraźnie niechętny skracaniu czegokolwiek.
- O połowę... Tak. To dobra oferta. - zgodziła się Neevrae - Zaznacz więc połowę tych pozycji, które chcecie otrzymać teraz, zaś resztę pozostawmy na następne transakcje.
-Wszystko jedno które z nich...- rzekł w odpowiedzi Gertu splatając dłonie razem.- Najbardziej zależy nam na owych różdżkach. Reszta może być później.
- Dobrze więc. Wy w zamian dowiedzcie się o kłopotach Domu Vae w Icehammer. Komu podpadli, czym, jaka jest ich aktualna sytuacja. - urwała na moment - Co z zapłatą za te rzeczy?
-Wy pokrywacie, a potem my zapłacimy wam jak już przekażecie nam towary. Rozliczamy się wedle cennika enklawy.- zastrzegł na końcu mężczyzna.
- Tylko widzisz, nie ma żadnego “wy”, więc i budżet bardziej ograniczony. Mogę zakładać za te rzeczy, ale wolałabym otrzymać od was od razu pewną sumę na te towary. To idzie z mojej prywatnej kieszeni w końcu...
-Otrzymasz pieniądze, ale nie teraz. Otrzymasz, gdy będziemy mieli informacje i wtedy zakupisz towary, byśmy mogli jak najszybciej sfinalizować transakcję.- rzekł posępnie Gertu. - A ciebie nie kusiło wydać naszych pieniędzy na coś... innego.
- Dobrze więc. W takim razie zakupię je, kiedy otrzymam od was pieniądze. Wy wzamian dowiedzcie się o kłopotach Domu Vae w Icehammer. Komu podpadli, czym, jaka jest ich aktualna sytuacja.
-Zgoda...- mruknął Gertu na koniec wyciągając dłoń do uścisku, by przypieczętować umowę.
- Zgoda. - Neevrae również podała rękę, chociaż wolałaby uniknąć tego... ale czego nie robi się dla Domu, prawda?


Przyjęcie... Odkąd Rileyn nieostrożnie o nim wspomniał nie opuszczało one myśli Neevrae. Zorganizowanie go będzie wymagało odnowienia starych znajomości, ale może ono się opłacić jak i jej, jak i starszemu bratu, natomiast zakupione w thayczyków rzeczy na pewno zwiększą szansę czarodzieja. Teraz wystarczyło porozmawiać z nim...
Neevrae przybyła do brata wieczorem z małym pakunkiem i w dobrym nastroju. Uśmiechnęła się do Rileyna i zapytała:
- Mam nadzieję, że mogę ci zabrać chwilę? Chciałam omówić z tobą dokładniej kwestię tego przyjęcia...
Rileyn zajęty badaniami, nad jakimiś uszkodzonymi dokumentami, rzekł dopiero po chwili.-Jakiego przyjęcia?
- Tego, które sam zasugerowałeś, pamiętasz? - Neevrae usiadła nieopodal na krześle i przyglądała się pracy brata - Oficjalnie z okazji mojego powrotu. Z ładnymi, niezbyt wymagającymi kapłankami.
-A taaak. Ale wiesz, żeee żartowałem.- rzekł w odpowiedzi czarodziej wymijająco.
- Ale to świetny pomysł. - kapłanka uśmiechnęła się - Naprawdę. I sądzę, że warty zrealizowania. - odparła niezrażona.
-Jeśli chcesz to realizuj... Ale Ilivara będzie chciała się pojawić i zepsuć go.- mruknął w odpowiedzi czarodziej.
- Dlatego myślałam, żeby nie urządzać go tutaj. - uśmiechnęła się - W końcu potrzeba spokoju na nim dla ciebie... - dodała radośniej.
-Co ty znowu planujesz?- spytał smętnie drow z miną :”To mi się nie spodoba.”
- Bynajmniej nic na twoją szkodę, bracie. - odparła - A sądzę, że na twoją korzyść. Rozmawialiśmy o partnerach, prawda? Przyda ci się jakaś kobieta... szczególnie, że nudzą cię już niewolnice.
-Tak, tak... nudzą.- mruknął jakoś niewyraźnie Rileyn.
- Rileyn... To naprawdę dobra okazja. Czy tak bardzo się tego obawiasz?
-Zobaczymy, czy dobra okazja. Ilivara będzie wściekła, gdy się dowie że ją zignorowałaś.- mruknął czarodziej zmieniając temat.
- To już będzie na mojej głowie. - stwierdziła Neevrae - Żeby miała mnie obedrzeć ze skóry nie złamię się.
-Nie mów, że cię nie ostrzegałem. Kogo zamierzasz zaprosić?- spytał ostrożnie.
- Nie sporządzałam jeszcze listy, ale będą to kapłanki przystające do mojej... pozycji. - uśmiechnęła się delikatnie - Najchętniej z innych Domów, aby Ilivara nie trzymała ich za pyski. Chciałabym też zaprosić ze względów towarzyskich Valyrin Despana.
-Ach... ją... Naprawdę? - Rileyn jakoś żywiej zareagował na imię tej czarodziejki.
- Dokładnie. - stwierdziła wprost i przyjrzała się bratu - Coś nie tak?
- Nic. Nic. Nic.- zaczął gwałtownie zaprzeczać czarodziej.- Nie wiem o czym ty mówisz.
- Przecież widzę, jak zareagowałeś na samo jej imię. - uśmiechnęła się, po czym przymrużyła oczy uśmiechając się - Aż takie, hmm, emocje w tobie wzbudza?
-We mnie, we mnie... niczego nie wzbudza. Jestem ponad takie emocje.- odparł gwałtownie czarodziej.
- Jaki jest problem, bracie? Muszę wiedzieć, skoro chcę zorganizować wszystko w jak najlepszym porządku, prawda? - zapytała delikatnie rozbawiona.
-Żaden problem, jaki problem...- zaprzeczył szybko brat.- Wszystko w jak najlepszym porządku, możesz zapraszać kogo chcesz.
- Dobrze. Cieszy mnie to. - zerknęła na brata - Jak tam twoja garderoba?
-W porządku.- stwierdzil którko Rilyen zaskoczony jej pytaniem.
- Tylko jak w porządku? Bo skoro chcemy, aby przyjęcie było z korzyścią trzeba prezentować się lepiej, niż po prostu na co dzień.
-Na co dzień prezentuję się bardzo dostojnie. - zaprotestował brat.
- Przecież nie mówię, że nie, jednak zawsze można prezentować się lepiej. - uśmiechnęła się do Rileyna - Czy złym pomysłem byłby zakup nowych szat, na to przyjęcie, jak i na kolejne, jeżeli jakieś zdarzyłoby się?
-Nie bardzo... Nie lubię kupować ubrań.- mruknął w odpowiedzi czarodziej zagłębiając się w zapiski.
- Marudny jesteś. - stwierdziła, po czym otworzyła pakunek, który ze sobą przyniosła - To mi przypomina, że ja już swoje zakupy zrobiłam. Ty mi dałeś ziółka, ja też mam jedne dla ciebie. Działają świetnie. - spojrzała na brata - Oderwij się na moment i spróbuj. Weź kawałek i pożuj. - to mówiąc podała bratu mieszek.
-Znam to znam... Uważaj z nimi. Nie uzależniają, ale mimo to łatwo się w nie wciągnąć.Nie dawaj się łysym czerepom podpuścić. Niby są śliscy i mięccy jak kuo-toa, ale bardziej zdradzieccy od nas.- mimo tych słów Rilyen skosztował owego przysmaku.
- I jak się czujesz? - zapytała - Weź sobie połowę, druga mnie się przyda, na wypadek, gdybym zechciała rozwalić łeb Ilivarze.
-Przyjemne.. i spokojnie się czuję.- rzekł drow żując używkę.
- Mam jeszcze coś, specjalnie na przyjęcie. - wyjęła flakonik z perfumami - Dla ciebie.
-Aaaa..dziękuję.- uśmiechnął się drow ciepło.
- Tylko się nimi spryskaj przed przyjęciem. Pomogą w rozmowach. - odwzajemniła uśmiech brata. Wstała i podała mu flakonik. Poczekała, aż Rileyn weźmie połowę ziółek, po czym odebrała od niego mieszek - Wracaj więc do pracy i nie martw się o mnie. Dam sobie radę z Ilivarą.
-Ty może tak.. ja niekoniecznie...- rzekł cicho na pożegnanie drow.
Neevrae odwróciła się jeszcze do brata i odparła:
- Oboje sobie poradzimy.


25 Eleais 1372
Kolejne wezwanie do Opiekunki, kolejny policzek dla Ilivary. Gwarantowało to spotkanie jak i profity, jak i kłopoty, ale nic nie dało się na to poradzić. Młoda kapłanka jedynie próbowała na razie płynąć z prądem i nie dać się utopić po drodze.
Ciężko nie dać się złapać na urok Mevremas, szczególnie kobiecie, która czuje pociąg w równej mierze do mężczyzn, jak i kobiet... a kimś takim była Neevrae. Drowka nie próbowała nawet zaprzeczać odczuciom, jakie wzbudzała Matrona Aleval... zaś ta robiła to nad wyraz dobrze.
- Postaram się lepiej następnym razem. - obiecała i tak, jak chciała Mevremas położyła się przy niej - Można to zwalić na nowość sytuacji...
-Jak ci się podoba moja niewolnica? - mruknęła drowka wskazując na tańczącą zmysłowo wśród pajączków kobietę.- Ani razu się nie zadrasnęła nawet, mimo że za każdym razem one rozsypane są chaotycznie. Ani razu... nie zraniła. I zawsze jej taniec jest tak... dynamiczny.
W tym momencie niewolnica przywodziła na myśl... Ilivarę. Ilivarę tańczącą w swym tańcu o władzę, lawirującą między zagrożeniami...
- Jest interesująca. - odparła - Sądzę, że ryzyko zranienia jest czynnikiem dość motywującym.
-Piękno potrzebuje oprawy... Ona nie zaprezentuje godnie swej zwinności... bez odrobiny ryzyka.- rzekła Mevremas dotykając odsłoniętego przez kreację Neevrae biodra. Palce muskały delikatnie skórę.- A więc... Jak pierwsze spotkanie z derro?
- Człowiek przez nich wyznaczony jako kontakt zgodził się na małą zmianę... Był wyraźnie zmartwiony brakiem współpracy z Aleval, ale zadowolił się współpracą ze mną. Przedstawił mi dość... długą listę towarów, jakie chcieliby, aby zostały zakupione. - dodała - Ale udało mi się ją skrócić o połowę zostawiając resztę... na dalszą współpracę. Chciał, abym ja pokryła koszty, a oni później oddadzą pieniądze, ale stanęło na tym, że zakupię towary dopiero, kiedy dostanę od nich na nie fundusze.
Palce Mevremas wślizgnęły się pod materiał sukni Neevrae, zacisnęła dłoń na jej pośladku, mocno i władczo... jakby należał do niej, tak jak sama kapłanka. I może... nawet miała rację.
Gdy Neevrae była tak blisko, czuć było perfumy Mevremas o oszałamiającym i upajającym zapachu. Przybliżyła twarz ku obliczu kapłanki spoglądając jej w oczy szepnęła.- Dobrze, dobrze... kontynuuj działania. Być może dzięki temu, zyskasz lepszą pozycję w Domu, choć niekoniecznie wśród kapłanek.
- Będę... - szepnęła czując, jak serce zwiększyło swój rytm. Położyła delikatnie dłoń na zaciśniętej na jej pośladku dłoni Mevremas.
-Chcesz nią pokierować?- Martrona zerknęła na dłoń Neevrae unosząc nieco brwi. Nachyliła się i musnęła językiem płatek uszny Neevrae.- Przesuń ją...tam gdziesz pragniesz.
Mevremas całkiem straciła zainteresowanie tancerką, zajęta nową zabawką.
Neevrae patrzyła Matronie w oczy, kiedy przesuwała jej dłoń na brzuch i nie kończąc tej wędrówki skierowała ją ku górze. Sama położyła delikatnie, prawie że czule, wolną dłoń na policzku Mevremas, palcami przesuwając po jej uchu.
Dłoń Matrony kierowana przez Neevrae dotarła w końcu do piersi kapłanki skrytych materiałem stroju... i niczym więcej. Mevremas, obróciła nagle twarzą. Jej usta znalazły się przy palcach kapłanki, po czym wargami pieszczotliwie ujęła jeden z nich. Muskając czubkiem języka opuszek jej palca Matka Opiekunka spoglądała w jej oczy.
Uśmiechnęła się i szepnęła po chwili.- Jesteś mi wierna, prawda? Jesteś wierna władzy, którą reprezentuję, Neevrae?
- Komu miałabym być innemu? - odparła ze zdziwieniem kapłanka, po czym nachyliła się do szyi Opiekunki i zaczęła składać na niej pocałunki.
Dłoń Matki Opiekunki wślizgnęła się pod szaty kapłanki, pieszczotliwie acz mocno zaczęła masować nagą pierś Neevrae. Ale nie tylko to poczuła drowka całująca pocałunkami szyję Matrony Aleval. Inne dłonie, kobiece dłonie zaczęły masować jej stopy i uda, z wyraźnym znastwem tej sztuki. Niewolnica dołączyła do figli.
-To pewnie odsłonisz przede mną sekrety. Jakież to intrygi łączą cię z Shi’natarem?- spytała niewinnym tonem głosu Mevremas.

(...)

spoglądając w oczy Neevrae szeptała.- Powiedz mi wszystko, co wiesz... A przekonasz się jak... wdzięczna potrafi być Matrona Aleval.

(...)

-Grzeczna kapłanka... daleko... zajdziesz...- mruczała Matka Opiekunka prężąc coraz bardziej podniecony biust. Głaskała po włosach Neevrae pomrukując z przyjemnością i zerkając na drżącą kapłankę, która przeżywała kolejne fale przyjemności płynące z ruchów języczka niewolnicy między jej udami.

(...)

Mevremas skinęła głową i niewolnica odsunęła się do Neevrawe uwalniając ją z okowów przyziemności. Usiadła szerzej rozkładając nogi by ułatwić kapłance zadanie. Po czym spytała z lekkim pomrukiem w głosie.- Czy mężczyźni ci się podobają, Neevrae? Czy uważasz rodzaj męski za pociągający?
- Tak... - szepnęła, penetrując wnętrze Mevremas. Uniosła się tylko po to, aby zacząć składać delikatne pocałunki na szyi Opiekunki.
-Następnym razem jakiegoś... nakażę sprowadzić.- mruknęła Matrona pieszcząc dłonią nagą pierś kapłanki. Delikatnie muskając ją opuszkami palców.-Masz jakichś kochanków w Domu Aleval, albo w innych Domach?

(...)

W końcu oderwała usta od podbrzusza Neevrae, odpędziła gestem niewolnicę i położyła się tuż obok młodej kapłanki całując ją w szyję.
-Bardzo... mi się podobasz Neevrae. Bądź mi wierna i posłuszna, a czeka cię całkiem ekscytująca przyszłość.- szeptała jej do ucha wodząc po nim językiem.
Neevrae była zmęczona tymi przedłużającymi się torturami przyjemności, ale jednocześnie zadowolona jak nigdy. Zamruczała na pieszczoty ucha.
- Tak... - odparła z uśmiechem spełnienia.


Neevrae podjęła postanowienie. Miała zamiar zrealizować plan urządzenia przyjęcie, ale do tego potrzebowała gości. Jedną z pierwszych osób, o której pomyślała była jej dawna mentorka, pod której okiem uczyła się za młodu. Nie wiedziała, co powinna oczekiwać po tym spotkaniu, ale musiała spróbować. Ktoś w końcu musiał zrobić pierwszy krok, a na Rileyna nie można było liczyć w tej kwestii... czego Neevrae nie miała za złe bratu. Miał powody, których także i ona doświadczyła, aby zachowywać się w ten, a nie inny sposób.
Biblioteka domu Tormtor nie zmieniła się ani trochę od czasu, gdy Neevrae była tu pierwszy raz uciekając ze swego domu przed Ilivarą. Jakimś cudem udało jej się wtedy zdobyć u Matki Opiekunki zezwolenie na nauki w innym Domu. A dokładniej pod okiem głównej teolog Domu Tormtor. Nie było to prestiżowe wyróżnienie, ale przynajmniej wyrwała się spod skrzydeł Ilivary. Więc było warto.
Główna teolog domu Tormtor i nauczycielka młodych kapłanek nazywała się Felyndia.
I piastowała to mało znaczące stanowisko z powodu... cóż, braku siły przebicia. Nie potrafila być tak agresywna i drapieżna jak inne kapłanki. I ogólnie była uważana za niegroźną i nieco naiwną (choć to akurat mogła być maska).No i miała atuty... urody, które pozwalały jej być wystarczająco charyzmatyczną wobec drowów... a i czasem młodych drowek. Nie wspominając o olbrzymiej wiedzy, jaką dysponowała.
Felyndia Tormtor będąca z natury mało agresywną i dość niezdarną drowką lubiła spokój czytelni i przeglądanie książek. I Neevrae po wpuszczeniu do twierdzy Tormtor była pewna, że tu ją właśnie znajdzie.
I znalazła ją. Wielebna Felyndia nie zmieniła się za bardzo od ich ostatniego spotkania, wiele lat temu. Nadal miała duże... atrybuty urody z obu stron, nadal przedkładała obcisłe stroje nad inne i nadal nosiła okulary. Tyle, że obecnie zaczęła farbować włosy na czarno. Zajęta była właśnie przeglądaniem ksiąg i woluminów i nie zaregowała nawet na ostrzegawcze syki swego czarnego kota, który siedział na półce obok. Jak zwykle ubrana w długą obcisłą suknię. Prawie nic się nie zmieniło.
- Minęło wiele lat, Mistrzyni. - Neevrae odezwała się tytułując Felyndię tak, jak z czasów, kiedy uczyła się pod jej okiem.
-Ach... młoda Neevrae.- uśmiechnęła się kapłanka schodząc z drabiny drobnymi kroczkami.- Miło cię widzieć. Rzadko kiedy któraś z byłych uczennic odwiedza mnie. Wszystkie pną się na szczyty.
- Taka już kolej rzeczy, nieprawdaż? - Neevrae uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu była jakaś kwaśna nuta - Wciąż zajmujesz się nauczaniem młodych kapłanek?
-Ktoś musi pokazywać młodym umysłom chwałę Lolth, wyjaśniać złożoności naszej kultury i filozofii.- uśmiechnęła się ciepło nauczycielka podniosła z podłogi kilka ułożonych tam wcześniej ksiąg, prezentując przy tym krągłości swych pośladków, które... kusiły niektóre nieletnie kapłanki i wielu drowów do marzeń na jej temat.
Neevrae zawsze podobała się jej nauczycielka... bo czemu nie miała? Może tylko czasami rozpraszało to podczas zajęć...
- Przychodzę, bo planuję małe przyjęcie... - zaczęła - ... i chciałabym zobaczyć ciebie na nim. - uśmiechnęła się.
-Och, przyjęcie...-drowka nagle zamarła po czym, zaczęła układać księgi.- To miło, że mnie zapraszasz, ale nie jestem osobą, która pasuje do tego typu rozrywek. Jak przypuszczam, będzie was tam sporo, tak? Tylko bym przeszkadzała.
- Nie, nie będzie nas sporo. - zaprzeczyła kapłanka - Kilka osób. Dość kameralne przyjęcie. - dodała, po czym uśmiechnęła się - Nie sądzę, abyś przeszkadzała, więc podtrzymuję swoje zaproszenie i mam nadzieję, że jednak na nie przystaniesz.
-No cóż.. nie wiem. Jesteście młode i ambitne, żyjecie polityką, intrygami...- drowka podeszła do swej uczennicy i musknęła palcami jej ramię strzepując z niego jakiś paproch.-.. rozrywkami. Ja żyję historią i opowieściami moja droga Neevrae. Nie jestem interesująca.
Gdyby Neevrae nie była tak opanowana teraz uśmiechałaby się głupkowato, mając nauczycielkę tak blisko siebie... Musiała sobie powtarzać, że to nie na swoją korzyść chce ją zobaczyć na przyjęciu.
- Jesteś interesująca. - stwierdziła, po czym zastanowiła się - Będzie tam też mój brat, mag. - dodała, obserwując Felyndię - Zakładam, że będziecie mieli oboje o czym porozmawiać. - uśmiechnęła się - Nie daj się prosić.
-No nie wiem...- uśmiechnęła się ciepło drowka.- Tematy teologiczne to nie jest coś co drowy lubią. Zwłaszcza magowie. Pewnie nie mamy wspólnych tematów.
Spojrzała podejrzliwie w oczy Neevrae.-A po co ty w ogóle wspominasz o swym bracie. Czyżby to był jakiś dowcip, w ramach porachunku za karę z dawnych lat?
Naparła miękkimi piersiami na ciało Neevrae, spoglądając zza okularów w typowo belferski sposób.
Neevrae zganiła się w myślach za swoje zbytnie poddawanie się emocjom... których nie pokazywała na zewnątrz. Przynajmniej do pewnego momentu.
- Nie... Prawdę mówiąc nawet z tymi karami pobyt tutaj był dla mnie jak zbawienie. - stwierdziła patrząć drowce w oczy - To nie jest żaden dowcip. Wspomniałam o nim z nadzieją, że to cię bardziej przekona. Nie będziesz wszak tylko w towarzystwie młodych kapłanek.
-Zawsze byłaś moją ulubienicą Neevrae.- rzekła z uśmiechem Felyndia głaszcząc kapłankę po policzku.- Wiedziałaś, że na ambicje przyjdzie czas później. Na wyniosłość także. I że nauka wymaga pilności i systematyczności.
Neevrae uśmiechnęła się rozkoszując dotykiem Felyndii.
- Tak... W końcu przyjdzie czas, a umiejętność uczenia się... dopomoże
Felyndia poprawiła dłonią okulary jak to miała w zwyczaju i spytała pogodnie.- Bardzo ci zależy na tym abym przyszła?
- Tak... - odparła na głębszym oddechu - Bardzo zależy.
- Ale czemu?- Felyndia nachyliła bliżej twarz młodej kapłanki, siłą rzeczy dociskając swój biust do jej. Twarz mentorki znalazła się bardzo blisko Neevrae.- Ale czemu? Po co tak naprawdę mnie zapraszasz, moja droga?
Neevrae czuła, jak powraca dawny płomień żywiony potajemnie do swojej nauczycielki. Jeżeli to Rileyn miałby właśnie ją posiąść to kapłanka nie była pewna, jak poradziłaby sobie z uczuciem zazdrości.
- Ja... - urwała spoglądając na kobietę - Ja... Chcę sobie przypomnieć... Stare czasy... Poczuć je... na nowo. - nie powstrzymała się przed szybkim rzutem oka na piersi mentorki.
-Poczuć je na nowo? Jesteś za duża na powrót do starej ławki.- Felyndia pogłaskała ją po włosach jak zwykła głaskać swojego kota. Niektóre... uczennice, w tym i Neevrae marzyły o tym by znaleźć się na miejscu jej pupila.
- Wiem, wiem... Ale nie o powrót chodzi... - wyciągnęła dłoń i delikatnie pogłaskała kobietę po szyi - Tylko o odczucia dawnych lat...
-Co..ty.. robisz?- zdziwiła się nauczycielka nie bardzo wiedzieć jak zareagować w tej sytuacji. Ale nie odsunęła... stojąc nieco sztywno z zaskoczenia.
Kapłanka spojrzała swojej nauczycielce w oczy i uśmiechnęła się ciepło.
- Wspominam odczucia. - powiedziała odsuwając rękę.

(...)

- A chcesz żebyśmy... przerwały? - zapytała mruczącym głosem.
-Jaa.. powinnam... przerwać... dałam ci się podpuścić...- rzekła nieco drżącym głosem nauczycielka, nagle mocno ściskając pośladki Neevrae swoimi dłońmi.
- Ja do niczego nie podpuszczam. - uniosła głowę i spojrzała drowce w oczy uśmiechając się - Jeżeli chcesz... to przerwij.

(...)

Neevrae mruczała i nadstawiała szyję na pieszczoty mentorki, samej błądząc rękoma po jej piersiach, wkładając je pod materiał stroju.
Coś wymacała... prawą dłonią, coś.. twardego i zimnego w ukrytej kieszonce stroju Felyndii, ta podciągała nieco jej suknię, by sięgnąć dłońmi pod nią i mrucząc.- Chyba nie … powinnyśmy... zawsze... tak... chciałaś... uwieść... swą... panią?
Nie powinna tego robić, ale... ciekawość brała górę. Delikatnie, niby to w pieszczocie próbowała określić czym jest rzecz i sprawdzić, czy byłaby w stanie ją wyjąć.
- Myślałam o różnych... rzeczach. - wymruczała.
-Sięgasz po mój sekretny skarb, wiesz?- szeptała drowka wędrując ustami po szyi kapłanki, i dłońmi po jej pośladkach, osłoniętych już tylko delikatną bielizną z pajęczej sieci.
- A czymże... on jest? - odetchnęła głęboko i przymrużyła oczy. Czasem w końcu można pozwolić sobie na przyjemność dla samej przyjemności...
Wysunęła (...)

***

Neevrae spoglądała na otrzymany od swojej dawnej mentorki jej sekretny skarb. To spotkanie dało jej wiele... więcej, niż Felyndia podejrzewała, a i więcej, niż Neevrae mogłaby oczekiwać. Kapłanka uśmiechnęła się do siebie siedząc w fotelu w swoich komnatach i rozważając dalsze kroki. Było tyle możliwości ruchu... którą drogę wybrać pierwszą?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 02-05-2013 o 22:54.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172