Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2015, 13:21   #201
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Strzała przebijająca bark wyrwała z gardła krótki okrzyk bólu. Kapłanka odruchowo złapała się za miejsce, gdzie wbił się grot. Powstrzymała się jednak od wyrywania go. Ułamała tylko pospiesznie promień i rzuciła okiem na to co się dzieje dookoła. Koboldy padały, tak jak i zbierały własne żniwo, choć dużo słabsze. Była ich jednak znacznie więcej i szybko mogły zmienić obrót rzeczy.

- Tnij dalej - szepnęła do Elin.

- Wszystko będzie dobrze - łagodny uśmiech zawitał na moment na twarz undine gdy spojrzała na dziecko. Musieli ich uratować.

- Nie patrz - dodała zrywając się na równe nogi. Uniosła wysoko swój symbol wołając imię swojego boga. Łuna świetlistej energii uderzyła z nieba i rozeszła się dookoła niosąc ukojenie. Objęła sobą nie tylko ludzi, ale i koboldy, jak i Bitaana. Każde żywe stworzenie poczuło leczniczą moc zesłaną przez kapłankę. Nie było jednak innego wyjścia. Wrogowie stali za blisko, a donośny krak kruczego człowieka skłonił Maarin do podjęcia takiej akcji.

Nie było jednak co czekać. Buława zawieszona na pasku na nadgarstku znalazła swoją drogę do dłoni i już się szykowała do wymierzenia ciosu małemu, jaszczurkowatemu stworkowi.
 
Asderuki jest offline  
Stary 13-03-2015, 22:35   #202
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Krra! - zaskoczenie wydarło się z dzioba Tengu gdy włócznia ugodziła go boleśnie w bok.

Nigdy nie przepadał za bólem, a znał wiele ich rodzajów. Począwszy od tępego, spowodowanego kamieniowaniem, aż po duszący i odbierający dech, gdy serce łamie się przy wodospadzie łez. Każdy na swój sposób był zły. Oczywiście nie o tym myślał teraz Bitaan. W ogóle mało teraz myślał. Gdy tylko uświadomił sobie, że może jednak popełnił błąd pchając się niczym szaleniec do przodu, niczym oślepiony koń szarżujący na piki, odruchowo targnął ciałem do tyłu unikając drugiego ciosu włócznią.

Dłoń którą oderwał od boku była zakrwawiona, ale sytuacja nie sprzyjała roztkliwianiu się nad własnym nieszczęściem. Trzeba było działać. Choć wielokrotnie mu powtarzano, że stawanie samotnie do walki przeciw dwóm przeciwnikom to szaleństwo i w pierwszym odruchu uciekać trzeba (najlepiej w ciemną alejkę, gdzie się skryć można), tak nauka ta, jak wiele innych gdzieś się zagubiła pośród cierni ignorancji, brawury i przede wszystkim braku wyobraźni.

Tengu postąpiwszy krok w tył, przeniósł ciężar ciała, odczekał pół uderzenia serca i wystrzelił do przodu zbijając grot włóczni i celując po skosie w sylwetkę jednego z koboldów. Skracając dystans miał zaś nadzieję, że utrudni przeciwnikom walkę długimi wykałaczkami. Uważnie obserwując ich poczynania był gotowy na ewentualny unik lub sparowanie uderzenia.

Za pierwszym ciosem poleciały kolejne. Kolory na pstrokatej szacie zaczęły się rozmywać w świetle ogniska i powstającej powoli szarówce nadchodzącego dnia. W ruchach barda zaczęły powoli dominować zgoła niepotrzebne gesty, które jeszcze mogły się wydawać pozbawione znaczenia. Jednak sam Tengu z każdym kolejnym krokiem śledził rytm potyczki i wpasowywał się w chaotyczną muzykę szczęku metalu, trzasku drewna w ognisku, jęku rannych i szumu własnego oddechu.
 
Jaracz jest offline  
Stary 15-03-2015, 02:45   #203
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Harp wydobył ostrze z ciała jaszczura, chwilę później strzała wbiła się w jego tarczę.
- Szybciej! - krzyknął do dziewczyn rozplątujących więźniów - i odwagi! Nie jesteśmy sami! Pierzasty, do Nas, nie daj się otoczyć!
Bo w istocie nie byli. Plan był co prawda ułożony inaczej, jednak mało który plan wytrzymuje starcie z brutalną rzeczywistością. A gdy plan się dezaktualizuje (mówiąc tą mądrość Harpowi Gustaw użył bardziej dosadnego, dwusylabowego słowa) zostaje odwaga i determinacja.
Więc walczyli, z odwagą i determinacją. Podobnie jak pozostali, którzy ruszyli do przodu, poza granicę drzew, zabijając każdego wroga na drodze. Harp czuł, że morale koboldów jest na skraju, lada chwila zostanie złamane. Trzeba tylko dać im coś, czego będą się bać, coś co będą wspominać gdy będzie ciemno i strasznie...
Harp nie wiedział skąd wzięły mu się te myśli o strachu, jednak serce zaczęło mu bić szybciej, stalowa wola strażnika wykuta w ogniu ćwiczeń stała się zimną furią. Coś... obcego, to coś co wgryzło się w duszę poczciwego Harpagona w wieży uzewnętrzniło się mocą zniszczenia. Koboldy nawet nie spodziewały się co na nie spadło.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 15-03-2015 o 02:48.
TomaszJ jest offline  
Stary 15-03-2015, 13:02   #204
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Początkowo walka szła po ich myśli. Koboldy dały się nabrać, bełty i strzały sięgnęły celu, nawet obcy wojownicy dotarli do wozów z zakładnikami. Sytuacja jednak szybko zaczęła się wyrównywać. Powtorków wciąż było dużo, na dodatek rozpoczęły próby zorganizowania się, Alan z Lamią zaś utracili łatwe cele dla swych strzał. Nie warto było strzelać w kotłowaninę przy wozach, bo równie dobrze można było trafić sprzymierzeńców, jak i wrogów.
Lamia podjęła już decyzję, próbując niepostrzeżenie dostać się na pozycje koboldzich łuczników. Półork był pewny, że w skradaniu będzie jej co najwyżej przeszkadzał, ale nie chciał też pozwolić iść jej tylko z wilkiem. Dlatego też przerzucił łuk przez ramię, chwycił topór i ruszył w pewnym oddaleniu za dziewczyną. Kiedy zostanie zauważony (a zostanie zauważony na pewno), przynajmniej Lamia będzie miała trochę pola manewru.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 15-03-2015, 16:09   #205
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Historia lubi powtarzać... choć jak na gust Valeriusa za często i za szybko. Który to już raz cały plan się sypnął jak domek z kart, któryż to raz sytuacja zmieniła się w dramatyczną walkę o życie.
Zaklinacz mógł tylko westchnąć smętnie i rozejrzawszy się w sytuacji podjąć decyzję.
Niewątpliwie priorytetem było wyrwanie się grupy ratunkowej z pułapki koboldów. Jeśli mogliby uciec to cała drużyna ratunkowa mogłaby się wycofać i przegrupować.

Należałoby im pomóc w tym, więc Valerius szybko określił taktykę. Towarzyszący mu strzelcy powinni zająć się łucznikami koboldów, by ci nie mogli ostrzeliwać grupy Maarin i Harpa. On zaś mógłby zająć potworkami atakującymi bezpośrednio zakładników i ich oswobodzicieli. Magiczne pociski jakimi mógł ciskać nigdy nie chybiały celu.
- Strzelajcie do łuczników!- krzyknął Valerius do towarzyszących mu osób, a sam sięgnął po magię płynącą w jego żyłach i cisnął pierwszy pocisk w kierunku stworka najbardziej zagrażającego zakładnikom i ratujących ich sojusznikom Valeriusa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-03-2015, 21:47   #206
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Po kilku chwilach zażartej walki, zaczęły się spełniać myśli wykwitłe w umyśle Harpagona, zanim jeszcze pochłonęła go furia i zew krwi nie zawładnął jego ruchami. Koboldy nie miały przywódcy, nikt nie dowodził luźną grupą małych, tchórzliwych stworzeń. Nie ulegało też wątpliwości, że małe i słabe, nie były żadnym przeciwnikiem dla młodych poszukiwaczy przygód. Ich jedyną strategią był atak z zaskoczenia oraz zalanie przeciwnika swoją liczebnością. W tym miejscu okazywała się ona niewystarczająca.

Strażnik był główną przyczyną załamania się ich morale. Oczy zaszły mu krwią i przestał się kontrolować. Liczyły się tylko potwory i ich krew. Uderzenie tarczą odrzuciło jednego z nich jak szmacianą lalkę, cios mieczem przebił pierś drugiego. Przerażenie wstąpiło w małe umysły, gdy jedna z włóczni niegroźnie obiła się o tarczę a kolejny cios dosłownie rozłupał niewielką koboldzią głowę, ochlapując wszystkich dookoła krwią. Harp kroczył do przodu.
Co oznaczało, że pozostała przy więzionych trójka przestała być chroniona z jednej strony. Bayle próbował jak mógł, ale Maarin została zaskoczona tuż po rzuceniu swojego błogosławieństwa. Włócznia zostawiła na jej boku brzydką, bolesną ranę. Jej własny cios nie trafił, ale na szczęście nadleciał magiczny pocisk, który powalił potworka. Elin przecięła w tym czasie już więzy na nogach jeńców i pomagała im wstać.

Bitaan miał jeszcze większe problemy. Jego cios spudłował, i chociaż czuł wpływ leczniczej magii, jednocześnie poczuł ból, gdy dwa zwinne stworzonka odskoczyły na dwie strony i uderzyły, oba celnie. Małe groty wbiły się w ciało tengu w dwóch różnych miejscach, świat prawie zawirował mu w głowie, lecz utrzymał się na nogach, jeszcze zdolny do dalszej walki. Na szczęście przyszła odsiecz. Kass rzuciła jednym ze sztyletów i chociaż nie trafiła tak jak chciała, zwrócila uwagę kobolda. Drugiego zraniła strzała wystrzelona przez zbliżającą się dziewczynę, tę samą, którą jako pierwszą zobaczyli w lesie.

Valerius wypuścił z dłoni kolejny magiczny pocisk, dostrzegając kątem oka jak jeden z braci trafia jakiegoś łucznika. Na swojej pozycji byli bezpieczni, w przeciwieństwie do Lamii i Alana. Zachodząc koboldy od tyłu. Zwiadowczyni dopadła do pierwszego łucznika. Ten ją usłyszał, ale nie zdążył strzelić. Wilk pobiegł do innego, a Alan, niestety dobrze widoczny, stał się celem. Szczęśliwie pocisk przefrunął tuż obok półorka, który dobiegł do wroga, ale nie trafił, bo zwinne stworzenie przeturlało się pod jego uderzającym toporem i rzuciło do ucieczki.

Ze wschodniej strony rozległo się coś na kształt bojowego okrzyku. Harp podchwycił go i ryknął, powalając jeszcze jednego wroga i wtedy wszyscy ich przeciwnicy, niczym na komendę, rzucili się do ucieczki. We wszystkie strony, chociaż większość wybrała południowy lub zachodni kierunek, pędząc ku lasowi.
Młodemu strażnikowi przejaśniało w głowie. Zew krwi zniknął szybciej niż się pojawił.
Dia wypuściła jeszcze jedną strzałę i zatrzymała się. Mill’ya i Julian wyszli z krzaków. Niedawny dźwięk musiał być wywołany przez nieśmiałą czarodziejkę.


- Dziękujemy za ratunek, kimkolwiek jesteście dobrzy ludzie… i nie tylko - to było pierwsze, co powiedział mężczyzna, z trudem trzymając się na nogach ze zmęczenia, lecz dzięki wysiłkom Maarin, w znacznie lepszej kondycji niż jeszcze kilka minut wcześniej. - Nazywam się Gustav Kerke, to moja rodzina - wskazał spojrzeniem na kobietę i dziewczynkę. - Elsa oraz Nina. Według żołnierzy z Bliźniaków przełęcz i góry były spokojne tej zimy. Mieliśmy ochronę, towarzyszyła nam nawet czarodziejka. I… zostaliśmy zupełnie zaskoczeni.
Usiedli przy ogniu, szybko wyszło na jaw, że byli też głodzeni, pozbawiono ich także wody. Pili łapczywie. Dziewczynka uspokoiła się odrobinę, wraz ze wstającym słońcem zyskując więcej spokoju. Patrzyła teraz ciekawie po wszystkich, szczególną uwagę poświęcając tengu i półorkowi.
- Ich przywódca i dwóch szamanów, jeśli dobrze zrozumiałem ich rolę w tym… plemieniu, udali się w góry mniej więcej godzinę przed waszym atakiem. Zabrali ze sobą część koboldów i… Galaneę, czarodziejkę. Słabo mówił we wspólnym, ale zrozumiałem, że chodzi o jakiegoś rodzaju rytuał. Poszli mniej więcej tam - wskazał na południowy zachód - ale nie wiem gdzie dokładnie. Oprócz broni i Galanei wziął ze sobą sporą szkatułę.
Pokręcił głową, ze zmartwieniem i miłością spoglądając na swoją rodzinę.
- Nie wiem kim był. Zawsze owinięty ciemnymi szatami, także na twarzy. Bardzo wysoki i szczupły, o jasnej, bardzo bladej cerze. Nigdy nie widziałem go za dnia, chował się w wozie.
 
Lady jest offline  
Stary 19-03-2015, 22:51   #207
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Na pobojowisku


Wraz z jaśniejącym dniem oczy kapłanki stawały się coraz bardziej rzeczywiste. Nie były już tylko nocnym zwidem i nowi towarzysze mogli zobaczyć, iż prawdziwie są jednolitymi kulami błękitu. Podsuwały na myśl morską toń kiedy się w nie spojrzało. Również uszy nie były już tylko spiczastym kształtem. Z wyglądu przypominały bardziej niedomknięte stożki i bliżej im było do muszli morskiego ślimaka niż elfich uszu.
Maarin nie spodobało się to co usłyszała z ust uratowanej rodziny. Ani opis przywódcy, ani wspomnienie o rytuale. Coś ja tknęło. Spojrzała w kierunku, który wskazał Gustaw. Potarła amulet swoją błoniastą dłonią aby przekonać się czy jej podejrzenia są słuszne. Czy to możliwe, żeby opisywana szkatułka zawierała to za czym tak gnali? Amulet wskazywał mniej więcej na kierunek pokazany przez mężczyznę. Lecz nie potrafił dodać nic więcej.

Bitaan słuchał relacji oswobodzonych, ale większość uwagi poświęcał swojej osobie. Opierając się na bułacie zgarbił się jeszcze bardziej i wsunął wolną dłoń pod szatę. Pomacał ostrożnie miejsce, które pulsowało przenikliwym bólem, od którego z pewnością nawet najmocniejszym wojownikom robiło się słabo. Gdy wyciągnął dłoń z powrotem na światło wschodzącego dnia, była (ku jego zaskoczeniu!) zakrwawiona. Zakrakał żałośnie ubolewając nad swoim stanem. W istocie robiło mu się słabo, nie tylko na widok juchy, ale też z powodu jej braku w wątłym ciele.
Przysiadł na ziemi i położył obok siebie ostrze. Potoczył wzrokiem po towarzyszach - tych starych, jak i tych nowych. Podniósł dłoń na wysokość dzioba osłaniając wzrok przed ostrymi promieniami słońca. Zrogowaciałe palce wydawały się przez to jeszcze bardziej czarne.
- Nie chciałbym przerywać chwil radości... - odezwał się słabo - ...ani ponurego jeżenia się na myśl o umykających koboldzich przywódcach, ale… czy ktoś tu zna się na leczeniu?

- Ja - kapłanka przypomniała sobie i o własnych ranach. Bez dalszych słów podeszłą do kruczego człeka i szepcząc modlitwę zesłała na niego leczniczą łaskę.
- Jak tylko nas połatam powinniśmy to sprawdzić. Wygląda na to, że to oni - powiedziała patrząc na Harpagona i resztę towarzyszy z klasztoru. Jej wzrok natknął się na półorka. Zmieszała się przypominając sobie, że kupiec i jego ochrona nie są częścią ich grupy.
- Ciesze się, że byliśmy w stanie sobie wzajemnie pomóc. Nie chcę was jednak wplątywać w nasze prywatne sprawy - skończyła wpatrując się w Juliana.

- Ależ nie wplątujecie - mężczyzna machnął ręką, trochę rozkojarzony. Spojrzał po osobach, z którymi przybył. - O ile rozumiem chęć i potrzebę ratowania porwanej, sam nikogo do tego nie zmuszę i nie zabronię jednocześnie.

- Ja nie chcę jej zostawić - wtrąciła szybko Kass, ciemnowłosa kobieta. Julian zresztą przedstawił wszystkich ze swojej grupy, zaraz po tym jak walka się skończyła.

- Jeśli rytuał trwa w tej chwili, będziemy musieli ruszać szybko - powiedział Bayle. - Musimy wrócić do naszego obozu i założyć zbroje. Tu nam się udało, ale nie wiadomo co zastaniemy tam.

- Bohaterzy - westchnął Jun.
- O tak, będzie do opowieści - dodał jego brat.
- Ale my dwaj zostaniemy tutaj i popilnujemy, gdyby jakieś koboldy chciały wrócić.
- A najlepiej wrócimy do naszego obozu. Za dużo tu… - Hun zatoczył dłonią wskazując na martwe stworzenia leżące wszędzie wokół.

- Julianie, nie chodzi mi o samą czarodziejkę. Podejrzewam, że szkatułka jest czymś, za czym wysłano nas z klasztoru - Maarin nie omieszkała przedstawić swoją grupę po tym jak kupiec to zrobił. - Dlatego mówię o prywatnych sprawach.

Ciepło rozlało się po boku barda kojąc ból. W myślach przyrównał to do dotyku gąbki obmywającej skórę. Uczucie było przyjemne i przyniosło ulgę, dzięki której żałosne pokrakiwanie zamieniło się w radosne mruczenie.
Tengu przekrzywiał głowę to na lewą stronę to na prawą przypatrując się kapłance. Ciężko było przejrzeć co kryje się za mimiką. Jednak sądząc po samych ruchach, wyglądał na zainteresowanego.
Sam do końca nie wiedział z kim ma do czynienia. Kapłanka nie należała do żadnej znanej mu rasy, jednak jej uszy zdradzały powinowactwo z istotami wodnymi. Rozkojarzony uświadomił sobie, że ta ciekawostka zajmuje go bardziej niż sprawa uratowanych jeńców, porwanej czarodziejki i szkatuły zawierającej niewątpliwie dużo drogocennych i magicznych klejnotów.
- Lubisz wodę, prawda? - zapytał ni stąd ni zowąd.

- Tak - odpowiedź była odruchowa. Kapłanka była tak zajęta myśleniem o celu ich podróży, że dopiero jak odpowiedziała zdała sobie sprawę, że pytanie było kompletnie niezwiązane z wyprawą.
- Khym, czy czujesz się już lepiej? - ciężko jej było stwierdzić czy rany zagoiły się do końca, bo ciało kruczoczłeka było porośnięte w całości piórami.

- Zdecydowanie lepiej - odpowiedział. - Jesteś moim aniołem błękitnooka - odwrócił nagle i niespodziewanie dziób w stronę pozostałych zgromadzonych. - Czarodziejka poszła z własnej woli, przymuszona, czy też zawleczono ją nieprzytomną?
Tengu wstał z ziemi i skrzywił się marszcząc brwi, gdy kujący ból raz jeszcze odnalazł drogę przez kojącą moc kapłanki.

- Rozumiem… - Julian odrzekł w zamyśleniu na słowa kapłanki, a Gustav odpowiedział Bitaanowi:
- Została zaciągnięta siłą, a raczej poszła sama zmuszona do tego. Nie sądzę, żeby zrobiła to z własnej woli, ten człowiek… on był bardzo przekonujący, gdy groził, że będzie powoli mordował nas wszystkich jeśli ona się nie zgodzi.

Valeriusowi cała ta sytuacja się nie podobała. I kolejny zakładnik i pośpiech. Cisnął tutaj sporo czarów, w kolejnej bitwie przyjdzie mu się więc bardziej opierać na kuszy z której strzelał… tak sobie. I z pazurów narażając na bezpośrednią konfrontację. Ale nie mogli pozwolić, by relikwia została użyta w plugawy sposób. Nie mogli też pozwolić umrzeć bezbronnej osobie. Jedyna… niewielka pociecha była w tym, że zwykle takie rytuały odprawiano w nocy, gdy oko Lathandera było przymknięte. Mieli więc czas. Nie mieli za to wyboru.

Cała ta paplanina, to było za dużo jak na Alana. W dodatku pierś kłuła jeszcze bólem, jeśli zbyt gwałtownie ruszył ramieniem. W efekcie nie był w najlepszym nastroju i wolał poprzebywać sam. Dlatego też porozglądał się po pobojowisku i odszedł od reszty towarzystwa, by przeszukać koboldy. Kto wie, może znajdzie coś ciekawego? Szkoda, żeby coś się miało zmarnować. Przyłączyła się do niego Lamia, obecnie bez wilka, który pobiegł do lasu ganiać uciekające koboldy, oraz młoda rudowłosa dziewczyna - Dia, całkiem sprawna w obszukiwaniu ciał. Niestety nie znajdywali nic wielce ciekawego. Oprócz broni, część koboldów miało monety. Alan znalazł łącznie dwie złote, pięć srebrnych i całą garść miedziaków. Nieliczne liche zbroje nie nadawały się dla dużego półorka. Udało mu się też wygrzebać dwie małe miksury i dwa dymne patyczki.

Harpagon niewiele mówił po bitwie. Sprawdził każdego, czy nie jest ranny bardziej niż się przyznaje, każdemu z osobna podziękował kilkoma słowami za pomoc i zaufanie.
Przy dwójce nowych zatrzymał się na dłużej.
- Więc to nie maska? - zapytał Bitaana, któremu Maarin zakładała właśnie opatrunki - w ciemności wziąłem Cię za kogoś noszącego ptasią maskę. Druida może. Nie spotkałem się z Twoim rodzajem - Ni to pytanie, ni twierdzenie, ale wyraz twarzy strażnika miał wymalowaną ciekawość i z pewnością miał on nadzieję na odpowiedź.

- Maska? - zapytał bard niemal przekręcając głowę do góry nogami.
Zdziwienie Tengu było przeogromne. Podążając za tą irracjonalną myślą odruchowo obmacał dziób i z ulgą stwierdził dwie rzeczy - był na swoim miejscu i nie można go było łatwo ściągnąć. Spojrzał na rycerza i uśmiechnął się.
- W zasadzie to rad jestem, że na tych terenach Tengu spokojnie spacerują pomiędzy bajkami i ciekawostkami. Z radością zaspokoję ten niewypowiedziany głód wiedzy czający się między twoimi słowami. Jednak zostawmy to na później zacny rycerzu. Tak jak i prezentację - dodał po chwili namysłu. - Dobre opowieści nigdy nie znają imion, więc póki co znajmy się jako Rycerz i Pierzasty.
Tengu miał bardzo charakterystyczny i miły dla ucha głos. Ciężko było go jednak przypisać pierzastej głowie, mimo iż niezaprzeczalnie słowa wylatywały właśnie z jego dzioba. W świetle poranka można też było się uważniej przypatrzeć tej nietypowej postaci. Tengu wydawał się być niski, choć głównie dlatego że mocno się garbił. Pstrokata szata skrywała niemal całą sylwetkę, lecz gdy się poruszał, czasem można było dostrzec skryte pod połami różne zawiniątka, prostą i barwną biżuterię, fetysze i tobołki, w tym gryf od lutni, bębenek, czy też rękojeść bułatu, którym niedawno jeszcze wywijał - niewątpliwie pół domostwa z lekką nadwyżką.

Następnie Harp podszedł do Alana i szczerze uścisnął mu dłoń.
- Jesteś Alan, tak? - upewnił się strażnik - Dziękuję za pomoc. Przepraszam, że chciałem Cię wrzucić w sam środek bitwy, nic dziwnego że nie chciałeś iść, to nie było miejsce dla cywila. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że było ciemno, a w ciemności można pomylić drwala z wojownikiem. Wiem, że zrobiłeś co w twojej mocy, a Twój pierzasty przyjaciel godnie Cię zastąpił, choć ucierpiał. Ale nie martw się, Maarin zna się na leczeniu, postawi go na nogi... czy pazury - widać było zawahanie w głosie Harpagona, który wciąż nie wiedział co sądzić o nowym pierzastym sojuszniku.

Półork był widocznie zdziwiony podziękowaniami jak i podaniem dłoni. Wojownik nie mógł nie zauważyć, że uścisk zielonoskórego był zaskakująco słaby, nawet delikatny. Nie doczekał się również żadnej odpowiedzi, jedynie przyjaznego skinienia głowy.

Tarcza poszła w kąt, strzaskana i dziurawa, ale nie spodziewał się niczego innego po prowizorycznym łataniu jej, na pierwszy rzut oka nie nadawała się do naprawy - ale może dobry rzemieślnik dałby radę. Zbroja i broń były nienaruszone. Żołnierz sprawdził czy walka nie zostawiła na nich piętna, po czym osełką wygładził szczerby na ostrzu, doprowadzając je do właściwej ostrości. Sprawdził też sztylet - przy braku tarczy marnotrawstwem było nie używać drugiej ręki w starciu i choć Harp był szkolony głównie w kombinacji miecz plus tarcza, umiał walczyć na wiele sposobów, jego mentor dopilnował tego.
- Nie traćmy czujności - rzekł potem do wszystkich - nim ruszymy, trzeba trzymać wartę na obrzeżach polany, nie wiemy czy jakieś koboldy nie wrócą. Nie chcę by jakiś zbłąkany zdesperowany łucznik wsadził komuś szypa w przyrodzenie. Potem podzielimy się, kto zostaje pilnować cywili, a kto idzie odbić resztę.

- Myślę, że wszyscy, którzy zostaną powinni udać się ze mną do naszego obozu- dopowiedział Julian. - Zabierzmy też wozy i wszystkie wasze rzeczy, przypilnujemy. Nie chciałbym, aby jakieś zabłąkane koboldy obrabowały także i mnie.

- To dobry pomysł. Trzeba obmyślać dalsze poczynania. Pochopna szarża na ślepo może nie uratować czarodziejki, a nas zgubić. - zgodził się z kupcem Valerius. Był nieco zmartwiony tym wszystkim. Nie wiedział, czy dobrze zrobił ciskając magicznymi pociskami na prawo i lewo. Jeśli nie będzie okazji wypocząć, może mu tych czarów zabraknąć w ostatecznej konfrontacji.

- Nie zgadzam się na marnowanie czasu - natychmiast skontrował Bayle. - Zbliżymy się i jeśli będzie jeszcze szansa uratowania tej czarodziejki, ja zamierzam zaryzykować. Wracam do naszego obozu po rzeczy i jeńca. Zostawimy go z Julianem. Kto chce iść ze mną, powinien się pospieszyć - paladyn ruszył i szybko się oddalił od ogniska. Jego natura nie pozwalała mu pozostawić nikogo, jeśli istniała szansa uratowania go. Elin ruszyła z nim, podobnie jak Dia, która szybko odstąpiła od martwych koboldów.

- Niech wam będzie.- zaklinacz się poddał i ruszył za nimi. Nie mógł wszak zostawić Dii bez opieki. Jeśli ktoś miał wrócić żywy do klasztoru, to Valerius zamierzał dopilnować, by była to chociaż Dia.

- Jak się ponownie zbierzemy uleczę rannych… także jak wrócimy z naszymi rzeczami ktokolwiek został ranny niech podejdzie - kapłanka uśmiechnęła się do półorka, kiwnęła głową Julianowi i podążyła za resztą.

- Chodźmy przyjacielu - rzekł Bitaan do Alana. - Odprowadźmy Juliana w bezpieczne miejsce - skierował się w stronę ich obozu, a gdy już odeszli kilka kroków kontynuował. - Ja z chęcią podążę na ratunek czarodziejce, a ty? Dzisiejszy wieczór, noc oraz ten poranek, były wspaniałym początkiem niesamowitej opowieści. Warto chyba zobaczyć jak się rozwinie.

-Czemu mam ratować kogoś, kogo nie znam? - zapytał prosto półork.

- Bo to ekscytujące? - odpowiedź wydawała się bardowi oczywista. Alan jedynie wzruszył ramionami.
Bitaan spojrzał z zaciekawieniem na półorka.
- Co jest najważniejsze w życiu? - zapytał poważnie odchylając gałęzie gęstszych zarośli, by utorować sobie przejście.

Zielonoskóry przez chwilę patrzył na swego pierzastego kompana, jakby w ogóle nie zrozumiał pytania. W końcu rozłożył bezradnie ręce. Tengu zaśmiał się chrapliwie i poklepał szponiastą dłonią plecy towarzysza.

- To ja ci powiem. Szczęście - podniósł palec ku górze i zadarł w tym samym kierunku również dziób. - Każdy je odnajduje na własny sposób. Jednak niech cię nie zmyli różnica charakterów. Każdy bowiem z każdej sytuacji wyciągnie coś dla siebie - bard mówił płynnie. - Na przykład taka zniewolona czarodziejka. Jedni chcą ją uratować ponieważ sumienie tak nakazuje, a ich śnieżnobiała dusza nie zniesie plamy na honorze. Inni chcą tylko przerwać mroczny rytuał, który z pewnością skazi okoliczne ziemie i sprowadzi na nie niepokój, plagi, a w najgorszym scenariuszu wyższe podatki. Są też tacy, którzy liczą na skarby zgromadzone przez mrocznego przywódcę koboldów, albo sekrety trzymane w przysłowiowej tajemnicy przez czarodziejkę.
“W głowie, lub między udami” - dodał w duchu Tengu. Każdy bowiem wiedział, że wiedźmy są brzydkie, ale czarodziejki zawsze powabne. Opowieści i pieśni nie mogły kłamać.
- Sam widzisz… - kontynuował - ...jedna sytuacja, a tyle możliwości. Zanim pochopnie zrezygnujesz z tej przygody, bo niewątpliwie jest to zdarzenie, które takim mianem można określić, zastanów się czy nie mógłbyś z niego czegoś wyciągnąć. Mamy wszak błogosławieństwo Juliana, który rzekł że zaczeka. - dodał pośpiesznie na koniec.
Tengu mówił długo i przy ostatnich słowach słychać było, że marsz przez zarośla wcisnął w jego płuca drobną zadyszkę.

Półork milczał, jak to miał w swym zwyczaju. Trudno było Bitaanowi ocenić, czy towarzysz go w ogóle słuchał, oglądał bowiem głównie jego plecy. Alan poruszał się po lesie o wiele szybciej, niż przyzwoitość nakazuje. W końcu jednak uszu tengu dobiegło mruknięcie, które na dobrą sprawę mogło oznaczać wszystko, ale przynajmniej potwierdziło, że cała ta przemowa nie była rzucona na wiatr.

Bitaan zaśmiał się cicho. Komentarz półorka, pomimo że był jedynie mruknięciem, bardowi przypadł do gustu. Resztę wędrówki do obozu trzymał już dziób zamknięty, gdyż i tak rozgadał się do tej pory z powodzeniem za nich dwóch.
Gdy tylko odeskortowali Juliana w bezpieczne miejsce, Bitaan zabrał resztę swojego dobytku, czyli zwinięty już śpiwór oraz plecak. Pożegnał się z kupcem i gnomami kilkoma ciepłymi słowami, zapewniając że wróci by opowiedzieć o ich heroicznej walce. Kiwnął zachęcająco na Alana i ruszył w drogę powrotną na polankę nucąc cicho skoczną melodię.
 
Jaracz jest offline  
Stary 20-03-2015, 10:17   #208
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Po drodze do obozu

Kiedy wracali kapłanka podeszła do paladyna.
- Bayle, jak twoja rana? - dłonią delikatnie dotknęła jego ramienia.
- Dzięki twojej opiece zdążyłem już o niej niemal zapomnieć - błysnął zębami, lecz nie zwolnił kroku. Widać było po nim, że paladynem nie został z konieczności a z własnego wyboru.
- Mówię o nowej - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Jej własna dokuczała, rwąc w boku.
- Uleczę nas, ale chcę wiedzieć czy potrzeba się nią zając dodatkowo.
- To mały pocisk, nic mi nie będzie - Bayle musiał ją już wyrwać, bo z jego pleców nic nie sterczało. - Lepiej przyznaj mi się, że sama się nie poświęcasz. Widziałem, że oberwałaś.
- Filozofią Ilmaterytów jest wytrzymać wszelki ból… ale nie znaczy, że o nim zapominam. Nie zamierzam pozwolić wam umrzeć, a żeby to zrobić muszę być przytomna - zabrzmiało to nieco jak żart. Szczególnie, że uśmiech na twarzy undine się poszerzył.
- Właśnie, przytomna i o siłach - zgodził się od razu paladyn. - Tak wszystkich ratujesz, wreszcie to ja będę musiał uratować ciebie kiedyś[/i] - w głosie mężczyzny także wyczuwało się żart.
- Nie miałabym absolutnie nic przeciwko - Maarin aż się zdziwiła, z jaką łatwością wypowiedziała te słowa. Zaraz jednak spąsowiała. Mimo to starała się utrzymać pewną siebie minę.
- Aczkolwiek już raz mnie uratowałeś - przypomniała - osłoniłeś mnie przed strzałą.
- Nie było to tak efektowne jak w opowieściach - odrzekł po krótkiej chwili milczenia. - I nie rzuciłaś mi się potem na szyję. Pewne elementy muszą zostać zachowane - zaśmiał się cicho. Dotarli już do obozu.
- Ach no tak... - kapłanka przytaknęła równie cicho. Dostrzegła, że Jaed wciąż był przywiązany. Podczas całego zamieszania nie udało mu się uciec. Maarin nie miała specjalnej ochoty oddawać go innym bojąc się, że ten ich zbałamuci jakąś gadką. Było to jednak bezpieczniejsze niż znów zostawiać go z ich rzeczami.
- Pomogę ci założyć zbroję, a ty mi. Będzie szybciej - zaproponowała paladynowi mając w głowie pomysł którego teraz nieco się bała.
- Zgoda - wyciągnął ze swoich rzeczy dość ciężki, paskowy pancerz. - Tym razem musimy się lepiej przygotować. Obyśmy nie przybyli za późno.
- O to należy się modlić - stwierdziła krótko kapłanka. - Obawiam się jednak, że zużyłam większość mocniejszych łask i raczej będę musiała ustawić się z wami.
Ujęła zbroję w swoje dłonie i zaczęła pomagać ją założyć na, jak miała okazję wcześniej zobaczyć, umięśnione ciało paladyna. Nawet jeśli teraz miał na sobie koszulkę nie było trudno sobie przypomnieć ten widok. Niby przypadkiem, mogła bez trudu dotknąć jego twardej muskulatury, ukrytej pod cienką tuniką, na którą nakładała mu zbroję. Syknął tylko raz, kiedy metal przesunął się po zranionych przez koboldy plecach. Paskowa zbroja nie wymagała długiego zakładania jak na przykład płytowe, więc wkrótce był już gotowy, poprawiając tylko mocujące ją paski.
- Teraz ty.
Na moment paladyn mógł zobaczyć pewną konsternacje na twarzy undine. Dziewczyna zaraz sięgnęła po swoją zbroję karcąc się w głowie za brak odwagi. Może powodem było, że nie znajdowała się sam na sam z nim? Mimowolnie spojrzała na resztę osób. Byli zajęci, ale jakby ktoś spojrzał w ich stronę… brakowało tylko uszczypliwych komentarzy od strony Valeriusa. A może nic by się nie stało?
Maarin wyciągnęła zbroję łuskową na wierzch i wstała. Wielokrotnie zastanawiała się czy nie powinna nosić lżejszej zbroi. Nie była jednak tak zwinna jak Dia aby móc sobie pozwolić na taki komfort. Uśmiechnęła się krótko, a potem skrzywiła gdy rany na barku i boku odezwały się. Bayle był już przy niej i przejął ciężką metalową zbroję, widząc skrzywienie na twarzy dziewczyny. Położył ją na chwilę na ziemi, a potem dotknął miejsca, gdzie rozcięte ubranie przesiąkło częściowo krwią. Obie jego dłonie ostrożnie przesunęły się po ranie, a przez ciało undine popłynęło przyjemne ciepło.
- Nie powinnaś tego tak odkładać, modlitwy nie pomogą jak się wykrwawisz.
Undine różnie reagowała na dotyk innych. Ten jednak był przyjemny.
- Dziękuję. Nie wiemy co nas tam spotka… chciałam... - Maarin westchnęła niezadowolona.
- Masz rację, powinnam nas uleczyć zanim się rozeszliśmy do swoich obozów.
Maarin znów zerknęła na resztę i zezłościła się na siebie jeszcze bardziej. Jak za pierwszym razem, jeszcze w chatce w górach, wspięła się na palce i pozostawiła krótki pocałunek, tym razem, na ustach paladyna.
- Obiecuję, że tym razem nie będzie to niespełniona obietnica.
Zdziwiony otworzył szerzej oczy, przez chwilę nie wiedząc co począć z oczami i rękami. Wreszcie chwycił zbroję undine i zaczął ją na nią ostrożnie zakładać.
- Obietnice są dobre, czyny jeszcze lepsze. Nie pozwolę, byś dbała o siebie mniej niż o innych. Wszyscy mamy prawo do pełnego szczęścia - powiedział trochę niezręcznie i niepewnie, jakby chciał zapełnić tę krótką ciszę, która pojawiła się po jej czynie.
Undine poczuła ulgę. Pozwoliła nałożyć na siebie zbroję samej przyspieszając proces.
- No dobrze, trzeba się zbierać - sięgnęła po swój plecak wyjmując z niego obie torby medyczne. Postanowiła, że zabierze je ze sobą. Nigdy nie wiadomo jak potoczy się walka.
 
Asderuki jest offline  
Stary 21-03-2015, 20:41   #209
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pokonali koboldów, uratowali ludzi. Takie akcje Valerius lubił. Z takich był dumny. Walka też pokazała zaklinaczowi, że jeszcze im daleko do pogromców smoków i olbrzymów. Te parę zaklęć którymi mógł czarować nie starczało na wiele. I tu pojawiał się problem. Bayle może był i w stanie ruszyć z jednej potyczki w drugą po chwili złapania oddechu. Valerius niekoniecznie. Zresztą sama Mill’ya musiała zrezygnować z pomocy reszcie drużyny, bo już nie miała możliwości pomocy.
W tej walce zaklinacz był użyteczny ze swymi zaklęciami mogąc likwidować zagrożenia, których inni strzelcy nie mogli, ale w kolejnej… w kolejnej Valerius Mordine będzie tylko ruchowym celem wyrzucającym bełty z kuszy. A że strzelcem był przeciętnym, to zanim poszedł postanowił spróbować w inny sposób drużynie, poprzez rozmówienie się z kupcem.
- Czym właściwie handlujesz Julianie? - Valerius zapytał nagle kupca, licząc że w jego ofercie może znajdzie się coś wartego uwagi w związku z misją ratunkową dla czarodziejki.
- Wszystkim tym, co na północy kupuje się taniej, a na południu sprzedaje drożej - odpowiedział wymijająco Julian, uśmiechając się. - Niczym nielegalnym, ani niczym wyjątkowo wartościowym ku mojemu rozczarowaniu. Tyle mam lat, a ciągle nie udało mi się ubić interesu życia.
- Myślałem raczej o broni i amunicji, zwłaszcza amunicji i środkach leczniczych. -zamyślił się Valerius pocierając podbródek.- Wszystkim co… mogłoby się przydać w tej misji.
- Niestety, południowcy są całkiem dobrzy w wytwarzaniu tego typu przedmiotów i nie opłaca się im przywozić tych północnych, często gorzej wykonanych. Mam tylko kilka prostych mikstur do własnego użytku i kiedy będą potrzebne mogę się nimi podzielić - Julian rozłożył bezradnie ramiona.
- Cóż… warto było spróbować.- uśmiechnął się lekko zaklinacz. Nie liczył na wiele, więc nie był rozczarowany wynikiem. Pożegnał się więc Julianem i ruszył w dalszą drogę szybko dołączając do swej drużyny, którą na chwilę opuścił. I wraz z nimi podążył do ich tymczasowego obozowiska…


Po drodze postanowił pomówić z Mill’yą. Uznał że ta walka poprawiła wiarę w siebie młodej czarodziejki i chciał umocnić w niej tą pewność siebie. I zwalczyć jej kompleksy w kwestii jej magii. Nie był co prawda czarodziejem, więc nie rozumiał tej grupy władającej magią wtajemniczeń. Dla niego magia była krwią i oddechem, dla Quentina była chyba pasją, dla Mill’yi też być tym powinna. Nie powinna się wstydzić swej pasji. Powinna wierzyć w swą magię, przecież była jej integralną częścią.
- Wielce pomogłaś w tej bitwie.- rzekł więc z ciepłym uśmiechem zaklinacz podchodząc do elfki.- Twoja magia nie jest tak słaba, jak sądziłaś, prawda?
- To nic takiego - półelfka spłoniła się, co widoczne było nawet w słabym świetle wstającego dnia, odwróciła też głowę. - To tylko odgłosy.
- Nie mów tak… w moim przypadku były to tylko świecące kulki. Jakaż to różnica?- zapytał wesoło Valerius.
- Twoimi świecącymi kulkami można się obronić- szepnęła w odpowiedzi. - Co ja mogę zrobić samotnie? Magia to sztuka i uwielbiam ją, ale czasami… czasami czuję się taka bezradna i bezbronna.
- Nie mów tak.- rzekł w odpowiedzi zaklinacz.- I nie myśl nawet. Jesteś bardziej odważna niż ci się wydaje. W tej pięknej piersi bije mężne...serce. - i kształtnej co nie omieszkał zauważyć Valerius zerkając na biust elfki podczas wypowiadania tych niefortunnych słów. - eeehmm.. zresztą ja też czuję się słaby, gdy skończy się mi magia. Może więc powinnaś… pouczyć się korzystania z łuku lub kuszy?Ja nie jestem w tym dobry, ale Dia mogłaby udzielić ci paru lekcji.
Mill’ya spłoniła się jeszcze bardziej, ale musiał istnieć jakiś powód, dla którego ubierała się tak… lekko.
- Nie wiem czy miałabym siłę do napinania cięciw. Masz jednak rację, powinnam popracować nad siłą, kondycją i koordynacją. Teraz na takiej wyprawie to widzę. Ale ty też umiesz być… drapieżny - zerknęła w górę, na jego twarz.
- To prawda… wina smoczej krwi w moich żyłach.- odparł z uśmiechem Valerius starając się nie zerkać na jej wyeksponowany dekolt zbyt często.- Akurat Dia jest drobniutkim dziewczątkiem, więc i ty sobie z krótkim łukiem poradzisz.
Spojrzał wprost w oczy półelfki dodając.
- Z drugiej strony mając Bayle’a za swą tarczę, rozumiem czemu nie czułaś potrzeby ćwiczenia walki. A i jemu nie dziwię… być blisko takiej urokliwej istotki jak ty, to prawdziwa przyjemność.
- Aal… - zająknęła się i odwróciła wzrok. Komplementy na pewno sprawiały jej przyjemność, ale i wzbudzały większą nieśmiałość. - Dia jest przyzwyczajona do bardzo dużej ilości ruchu - wróciła trochę w tej rozmowie, odrobinę przez to zmieniając temat. - Ja dopiero musiałabym się nauczyć. Nigdy wcześniej nie poruszałam się tyle ile w ostatnich dniach. Nawet strój wzięłam zły - zgryzła wargę, ale chyba z ust wydobył się jej cichy chichot.
- Ja na twój strój nie narzekam… bardzo ładny masz gust.- rzekł na pożegnanie Valerius.- A i pewnie nie krępuje ruchów za bardzo. Ale o tym pogadamy po moim powrocie.
Na miejscu okazało się, że ich więźniowi nie udało się uciec. Valerius przyjął ten fakt z mieszanymi uczuciami. Od wydarzeń z wieży minęło trochę czasu, gniew zaklinacza trochę ostygł. Ich więzień był samolubnym skurczybykiem, ale bycie złym nie było jeszcze przestępstwem. I owszem jako pierwszy ich zaatakował, przy wieży… ale miał swoje powody.
Valerius Mordine nie był bowiem pewien czy rzeczywiście uda się go zamknąć za jakiekolwiek zbrodnie. Jaed wszak tylko ich napadł… i to w dodatku wyniku nieporozumienia. Zaklinacz nie był pewien, czy to wystarczy to zamknięcia go za kratki. Ale cóż… podjęli decyzje i musieli się ich trzymać. Valerius długo bił się z myślami, czy lepiej zostać z Milly’ą, czy też ruszyć za resztą. Ale Milly’a miała trafić pod opiekę Juliana wraz z Jaeden, a zaklinacz nadal miał jeszcze parę zakręć. Ostatecznie więc ruszył… by dopilnować bezpieczeństwa Dii.


A przy okazji z nią porozmawiać, czuł się bowiem za nią odpowiedzialny, niczym starszy brat.
- Tylko trzymaj się blisko mnie na początku…- z racji braku czasu Valerius przeszedł do sedna sprawy.- I nie wystawiaj na próbę błogosławieństwa Tymory.
- Aleś się zrobił bojaźliwy odkąd wyszliśmy z klasztoru - odpowiedziała mu rozbawiona, tonem sugerującym całkowite zignorowanie jego słów.
- Wiesz… wtedy jak skończyły mi się sztuczki, zawsze mogliśmy dać dyla do klasztoru. Zawsze była droga ucieczki… zawsze mogliśmy się wykaraskać z kłopotów.-zaklinacz próbował wyjaśnić różnicę drapiąc się po karku.- Tu tak nie ma. Gdybym mógł, to bym zrobił sobie przerwę, by móc się zmierzyć z bandytą w pełni sił. Ale nie mogę… idę się bić z ledwie resztkami zaklęć. A mam ich mniej niż ty strzał w łuku. To mi trochę psuje humor… bo przecież na czarach polegam. Nie na kuszy.
- Trzeba polegać na sobie, przyjaciołach i improwizacji - niezrażona wyszczerzyła się w uśmiechu. - Wiem doskonale, że to nie są psoty, ale już nie jestem dzieckiem, tylko kobietą - jakby chcąc to podkreślić chwyciła przez ubranie swoje piersi. - I potrzebuję robić i być kimś więcej. Nigdy nie pozwolę się nikomu zamknąć w skorupce i być przykładną żoną. Lub cnotliwą kapłanką.
- Żeby nie być cnotliwą kapłanką trzeba jeszcze wiedzieć co to jest cnota i jak się jej pozbyć.- zażartował zaklinacz nie mogąc jednak oderwać wzroku od jej biustu. Kobiety były piętą achillesową Valeriusa z czego nieszczęsny magik boleśnie zdawał sobie sprawę.
Dia zupelnie ignorowała, albo udawała, że ignoruje jego spojrzenie. Zresztą chwyciła się za swoje atrybuty kobiecości zaledwie na chwilę.
- No tak, ty to od maleńkości nie miałeś pojęcia co to cnota - zachichotała.
- Więc wiesz, że znam się na tych sprawach.- wzruszył ramionami Valerius uśmiechając się wesoło i pogłaskał Dię po głowie.- Dobra rada… nie ma co tracić cnoty dla samego tracenia cnoty. Wybierz odpowiednią osobę na pierwszą noc.
- A skąd wiesz, że już taka się nie wydarzyła? - pokazała mu język ze śmiechem. - Ty żałujesz? Nie wciskaj mi tu takich rzeczy, za długo cię znam!
- Ja nie żałuję… Pamiętasz tą dużą rudą barbarzynkę z dużym mieczem i jeszcze większym cycko-ochraniaczem? Tą co piła za dwóch, a walczyła za trzech? Tą co przyszła szukać skarbów w starych kopalniach? - mruknął cichym tonem Valerius nachylając się ku Dii.- Chędożyła za czterech i była niezłą nauczycielką.
Ona też się nachyliła.
- Wiem. Wszystko słyszałam. I sporo widziałam - zachichotała raz jeszcze, nie mogąc się powstrzymać. Na policzki wypełzł jej mały rumieniec, ale wcale nie odwróciła wzroku.
- Ładnie to tak podglądać i nic nie mówić o tym.- zaśmiał sie Valerius i pogroził palcem. - Gdybym wiedział zawczasu, zadbałbym o lepsze oświetlenie. A co tego czy to już robiłaś, to.. akurat dziewice wyczuwam nosem.
- Pfff, krew możesz mieć smoczą, ale węch słaby - mrugnęła do niego i przyspieszyła. Teren się zmieniał i zachowanie ciszy było wskazane. Zwłaszcza, że rudowłosa dziewczyna jak zwykle chciała znaleźć się w pobliżu czoła pochodu.
Valerius również przyspieszył nie dając jej uciec.
- Więc… jeśli nie kłamiesz to z kim był ten raz? A może mam sprawdzić przy okazji, czy aby nie blefujesz?
Zbyła go wzruszeniem ramion, wyraźnie nie mając zamiaru teraz nic więcej mówić i pozostawić Valeriusa w niepewności.
- Oj żebym cię nie musiał zmacać.- pogroził żartobliwie, choć bez przekonania zaklinacz uznając, że Dia raczej go podpuszcza. Pokręciła jeszcze prowokująco pupą i puściła się przodem, chcąc dołączyć do Lamii.
Nie ułatwiała mu tego całego opiekowania się. Zaczynała pogrywać na jego ciekawości i słabościach które znała doskonale. Było to jednak igranie z ogniem z jej strony.
Zaklinacz się uśmiechnął pod nosem i wzruszył ramionami. Humor trochę mu się poprawił po tej rozmowie, przyszłość zapowiadała się ciekawie. O ile przeżyją kolejne starcie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-03-2015, 12:14   #210
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Harpagon spojrzał na Valeriusa, konsekwentnie przystawiającego się do wszystkiego, co nosi spódnicę i pokręcił głową. Z jednej strony szlag go trafiał, że w takim momencie amory mu w głowie, z drugiej strony... zazdrościł. Ból po odejściu i zdradzie Kruczej, mimo że osłabł dzięki pomocy przyjaciół wciąż był gdzieś tam w tle i sama myśl o zbliżeniu się z kimś była dla niego dość bolesna. Mieli mieć wspólną przyszłość, mieli...
- Dość - mruknął żołnierz sam do siebie.
Jak zwykle w takich chwilach przypomniał sobie swojego mentora. "Kobiety nie są dobre przed walką, młody. Zakonutuj to sobie dobrze. Pochędóżka osłabia nogi i sprawia, że jesteś odprężony i łagodny. A idąc do walki masz być silny, agresywny i ostry. I nie czerwień się tu, prawda jest taka, że jak już dobrze pochędożysz, będziesz miał większą chętkę piwo z wrogiem wypić, niźli miecz mu w kałdun wsadzić. Trzymaj się z dala od babskich zadków przed bitwą i nawet o nich nie myśl".
Głupia rada, pomyślał Harp, ale wiele zdawałoby się głupich rad starego grzyba okazywało się być trafnych. Ale z drugiej strony łatwo powiedzieć, doszedł do wniosku gapiąc się na Mily'ę odpoczywającą na trawie kilkanaście kroków dalej.


Nadchodząca walka zapowiadała się na bardzo trudną - ścigali przygotowanego i prawdopodobnie dobrze wyszkolonego wroga, dlatego nie należało zaniedbać niczego. Prawidłowy zwiad, plan bitwy wykorzystujący wszystkie możliwe przewagi. Prawdopodobnie znów na niego spadnie najgorszy ciężar, ale do tej pory zawsze wyprowadzał wszystkich żywych z tarapatów, nawet jeżeli niekoniecznie w całości. Teraz będzie trudniej. Stracił tarczę, któręj był nauczony używać zarówno ofensywnie, jak i defensywnie, taktyka walki tarczą i krótkim mieczem polegała na maksymalnym, agresywnym zbliżeniu, gwałtownych pchnięciach i szybkich, zdradzieckich sztychach zza tarczy. Tym razem będzie walczył mieczem i sztyletem, dystans do wroga staje się dużo ważniejszy, bloki i parady zaś - kluczowe.


Do tego typu walki długi miecz jest lepszy, ale dopóki nie zaczną rosnąć na drzewach, trzeba będzie się zadowolić tym co jest. Choć i tak zamierzał zapytać karawaniarzy, może kupiec miał jakieś na składzie? Ćwiczył dopóki nie przypomniał sobie dokładnie wszystkich wyuczonych ruchów i postaw w tym rodzaju walki. Nie będzie wiele miejsca na błędy, więc jeżeli jakiś zostanie popełniony, chciał być pewien, że nie będzie to po jego stronie.

- Ruszajmy więc - zakomenderował Harp - Ci, którzy idą na misję ratunkową, niech podejdą do mnie. Upewnijcie się, że zabraliście wszystko co wam będzie potrzebne, zwłąszcza odpowiednią ilość szypów. Ustalimy szyk marszowy i niech Bogowie nam sprzyjają. Co do was - ustalmy miejsce spotkania po powrocie, gdyż tu zostać nie możecie - rzekł do kupca i jego ludzi - jeżeli nam się nie powiedzie, tamci tu wrócą i lepiej, aby was nie zastali.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172