Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-05-2014, 00:08   #51
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Walka dobiegła końca. Kruczowłosa odetchnęła z ulgą, spostrzegając, że to oni wygrali. Szaman uciekł, ale nie warto było sobie nim zaprzątać głowy. Najważniejsze było ich zwycięstwo. Wygrali pierwszą, prawdziwą walkę! Dali radę, mimo że wcale nie byli szkoleni na wojowników. Mieli instynkt przetrwania.
Kruczowłosa spojrzała w stronę przyjaciół. Maarin zajmowała się rannymi Quentinem, Valeriusem i co najważniejsze Elinn. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Wszystko było w porządku. Oberwali co prawda po tyłkach, ale undine dała radę wszystkich poskładać do kupy. Kruczowłosa poczuła ulgę, że Maarin była z nimi.
"Jest niezastąpiona..." pomyślała o niej, kiedy ruszyła powolnym krokiem w stronę swoich przyjaciół.

Oddalona jeszcze o kilka kroków przyjrzała się uratowanym ludziom z powozu. Szczególnie zaintrygował ją postawny mężczyzna, pełniący z pewnością rolę obstawy.
I gdy tak mu się przyglądała z ciekawością nastoletniej dziewczyny, uświadomiła sobie, że wśród nich nie ma Harpa. Rozejrzała się dookoła, ale nie było po nim śladu. Starała się tego nie pokazywać po sobie, ale trochę się zaniepokoiła tym faktem.

Wyrwała strzałę z martwego kobolda, wycierając grot o jego szatę, po czym podeszła do reszty, wysłuchując słów uratowanych.
- Co to za relikwia? - spytała, kiedy starzec zakończył swój wywód.
- Chyba lepszym pytaniem będzie - Quentin wychylił się zza niej, leciutko kuśtykając, bardziej z niepokoju, że ból wróci gdy będzie nadwyrężał nogę, która teraz była całkiem zdrowa - Czemu koboldy miały ją porwać.
Mag spojrzał na obecnych na wozie i skłonił się lekko przed starszymi, a gdy zauważył dziewczynę, odchrząknął lekko i cofnął o krok, dyskretnie chowając się za Kruczowłosą.
- Myślę, że odpowiedzi na pytania możemy posłuchać w drodze. Droga nie jest już daleka - zaproponowała z uśmiechem na twarzy przebijającym się się przez zmęczenie.
- To prawda. Wszyscy jesteśmy dość zmęczeni i nie w formie do walki. Klasztor już niedaleko. Zbierzmy rannych i poległych i ruszajmy w drogę - poparł ją Valerius, zdziwiony przy tym zachowaniem Quentina. Mill'ya nie wydawała się gryźć, sama raczej wydawała się dla zaklinacza smakowitym kąskiem.
- Relikwia była świętym symbolem, stworzonym przez samego Ilmatera w dawnych czasach - rzekł smutno Alamir. - Rozumiecie więc, dlaczego jest taka ważna. Koboldy nie znalazły się tu przypadkiem, to głupie, ale łatwe do kierowania sługi. Ktoś musiał nimi kierować.
- Zgadza się, te małe pokraki nie zastawiają takich pulapek - zdecydowanie dodał Bayle. - Ruszymy zaraz, kto mi pomoże przenieść ciała naszych braci na wóz?
Nikt z jego towarzyszy zdecydowanie nie miał na to siły. Bert szybko wystąpił naprzód, odkładając swój młot.
- Pomożemy wam odszukać tę relikwię! - żywo zadeklarowała Dia - Prawda? - zwróciła się do otaczających ją wychowanków klasztoru.
- Prawda. Jak odpoczniemy to pomożemy. Ja pomogę - stwierdził Valerius, widocznie uznając że nie może decydować za resztę grupy. - Ale najpierw musimy zregenerować siły i doleczyć rany w klasztorze. W obecnym stanie… niewiele ze mnie pożytku.
- Podejrzewam, że bracia i siostry z klasztoru również będą chcieli coś powiedzieć na ten temat - dodała kleryczka - na pewno wyznaczą kto ma iść a kto nie.
- Tylko czy mamy czas, by iść z tym do nich? - Quentin wydał się zaskakująco chętny, by wyruszyć od razu - Może niech część z nas odjedzie z gośćmi do klasztoru, a my podążymy śladem koboldów?
- I co zrobisz, kiedy natkniesz się na nową, może większą grupę koboldów, a tobie będzie towarzyszyć jedynie garstka z tutaj obecnych? - Kruczowłosa spojrzała krytycznym wzrokiem na Quentina. - Nie bądź lekkomyślny. Potrzebujemy odpocząć i powiadomić o wszystkim klasztor.
- Tylko dwie osoby nadają się, żeby rzeczywiście pójść tropem koboldów. Dia i Kruczowłosa - dodał bez przekonania w głosie Valerius. - Za mało, by atakować. Co najwyżej można by śledzić.
Dysząc i sapiąc Harpagon wyszedł z ciemności i podszedł do rozmawiających.
- Uciekły, miałem nadzieję je dopaść, ale były za szybkie.
Zdjął hełm i odłożył na głaz nieopodal, oparł też o niego tarczę. Objął Kruczą i uścisnął mocno nie zważając na to, że koszula i muskuły to coś zupełnie innego niż twarda i kanciasta stal zbroi.
- Bałem się o ciebie, ale oczywiście bezpodstawnie - miną wyraźnie nadrabiał niepokój - I chyba przegrałem do zera!
Quentin korzystał z nieuwagi Kruczej i Harpa i zaczął symulować odruch wymiotny ruszając, by przeszukać koboldy.
- Harp, chciała bym z tobą zamienić kilka zdań, jak już wrócimy do klasztoru - rzuciła dość poważnym tonem undine. Postanowiła nie komentować zachowania maga. Zbyt wiele razy go próbowała zachęcić by porozmawiał z Kruczowłosą.
- Przegrałeś z kretesem, harcerzyku - stwierdziła Krucza, uśmiechając się nieznacznie. - Do tego dałeś się podejść - dodała, wskazując na dziurę po koboldziej włóczni.
- Hola, moje Panny, nie wszystkie na raz! - zażartował - a to... to drobiazg. Opatrzę w wolnej chwili. Maarin, pewnie że możemy pogadać. Ale teraz - cmok - mam - cmok - do spłacenia - cmok - pewien dług... na Bogów, ależ masz piękne oczy. Mówiłem Ci to dziś? - Harpowi najwyraźniej z bitewnych emocji włączył się słowotok i mówiąc do undine cały czas gapił się na Kruczowłosą i chyba nie zauważył nawet że zmienił adresatkę. - I szyję. Skóra pachnie trawą i kwiatami... Ehem... e.... aaaa wogóle jak tam ocalali i o co chodzi z tą jakąś relikwią?
- Koboldy porwały relikwię, musimy wrócić do klasztoru i wymyślić co robić dalej - wręcz wyrecytował Quentin, sprawdzając kieszenie koboldów i wpatrując się w nie, raczej z daleka od Harpagona. Wydawał się dziwnie rozdrażniony, ale pewnie dlatego, że niedawno wyciągnął bełt z uda, każdy mógłby stać się po czymś takim trochę gburliwy.

Kruczowłosa uwolniła się w końcu od Harpa, tłumacząc mu, że zaraz połamie jej wszystkie żebra.
Mimo wszystko cieszyła się, że nic mu nie było. Nie licząc zadrapania od włóczni, oczywiście. W głębi jednak czuła, że mieli i tak ogromne szczęście, że udało im się z tego wyjść cało. Żadne z nich nie było przygotowane do takiej walki. Nawet dla Harpa było to coś nowego. Różniło się znacznie od polowania na wilki, które oboje uważali za zabawę i dobrą okazję do rywalizacji.
Spojrzała na niego jeszcze raz. Na tę jego umorusaną od krwi, kurzu i potu klasycznie przystojną twarz, zmierzwione włosy, wojskową postawę. Uśmiechnęła się do niego, po czym odwróciła wzrok, nie prowokując do kolejnych uścisków.

- Ruszajmy - powiedziała ostatecznie do towarzyszy, kiedy pielgrzymi ruszyli wóz.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 29-05-2014, 13:21   #52
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Maarin zrobiła lekko skwaszoną minę, gdy Harp rzucił jej przelotną odpowiedź. Nie chcąc dłużej zaprzątać sobie głowy tym co młody żołnierz robi zwróciła się do Alamira.
- Czy poza relikwią jeszcze w jakimś celu przybyliście?
W tym momencie i Harp zauważył, że są i inni..., wypuścił Kruczą z objęć, dziarsko się wyprostował i zasalutował do piersi.
- Szeregowy Harpagon, Staż Klasztoru. Wybaczcie że nie zauważyłem, ale martwiłem się o .... o... ochotników. To ich pierwszy taki wypad - młody żołnierz najwyraźniej wolał przemilczeć że jego także - bylibyśmy szybciej, ale to nie była pierwsza grupa, którą napotkaliśmy.
W tym czasie Bert i Bayle zdążyli ułożyć na wozie trzy ciała zakonników. Starsza kobieta weszła na wóz, podobnie jak milcząca Elin, wyraźnie zmagająca się z bólem. Alamir przesunął się na przód i chwycił lejce.
- Tak jak mówicie, powinniśmy ruszać. Nie wiemy, czy nie wrócą. - zwierzęta zaprzeżone poruszyły się powoli, z pewnym trudem ciągnąc obciążony wóz. - Przybyliśmy tu z relikwią i na pielgrzymkę. Jak wielu przed nami i wielu po nas. Zgadzam się z wami, że starsi z klasztoru powinni zadecydować co robimy dalej. Bayle, pewien jestem, że wypełnisz swoje zobowiązanie. Gdy będą ku temu warunki. Nocą po lesie ich nie złapiesz.
Tymczasem do przeszukującego zwłoki Quentina dołączyła Dia, przetrzepując małe ciałka koboldów.
- Fuj, ale śmierdzą. Skąd na świecie bierze się tyle takich paskudnych istot…
Znajdowali kolejne monety, których na razie nie liczyli, kilka dymnych pałeczek, dwa kamienie gromu - jak nic elementy mające posłużyć do zasadzek. Dwa zalakowane flakoniki. I trochę słabej jakości broni, ma się rozumieć. Ten, który mógł mieć coś naprawdę ciekawego - szaman - niestety uciekł.
Identyfikacja eliksirów nie leżała w gestii Valeriusa, to lepiej zostawić Quentinowi. Za to ciekawość wzbudziła w nim milcząca dotąd Mill'ya. Zarówno z powodu urody, jak i milkliwości jak i… magii.
-Więc… jesteś czarodziejką? Jakimi czarami władasz. W jakiej magii się specjalizujesz?- zapytał zaciekawiony.
- Ja… dopiero się uczę - odpowiedziała cichutko i spróbowała wycofać się za Bayla, niczym wceśniej Quentin za Kruczą.
-Jak my wszyscy - odparł z ciepłym uśmiechem zaklinacz. - Przy czym moja magia jest raczej czysto destruktywna niestety.
- I nie wymagająca nauki - westchnął Quentin, wracając do reszty - Tylko praktyki. Nie myl tych dwóch pojęć, Val. Bez urazy, ale nie wiesz wiele o nauce.
-Cóż… mam talent- odparł z przesadną skromnością w głosie i łobuzerskim błyskiem w oku Valerius.
- Wykorzystaj go mądrze w takim razie - Maarin rzuciła wtrącając się do rozmowy. Posłała uprzejmy uśmiech elfce po czym wróciła do rozmowy z Alamirem.
Drobna półelfka uśmiechnęła się słabiutko do Quentina i spuściła szybko wzrok, kierując swoje kroki za wozem.
Harpagon zaś przewiesił tarczę przez plecy, miecz oczyścił i schował, po czym zabrał resztę rynsztunku z miejsca ostatniej walki i dołączył do idących za wozem, z uśmiechem podając ramię pewnej uroczej, czarnowłosej łuczniczce, która pobiła go w konkursie strzelania. Znowu.
 
Asderuki jest offline  
Stary 31-05-2014, 12:03   #53
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Rozmowa Harpagona i Maarin

Kapłanka szła przez jakiś czas w milczeniu co jakiś czas zerkając po idących oko osobach. Martwiła się o to że jej czary leczące nie były wystarczająco silne. Miała nadzieję, że w klasztorze bracia będą potrafili załagodzić ból towarzyszy i pielgrzymów. Zastanawiało ją ciągle czemu ktoś chciał zabić Harpagona. Dostrzegając, że nie ma przy nim Kruczej postanowiła skorzystać z okazji i teraz z nim porozmawiać.

Maarin i Harpagona
nocna rozmowa o zachowaniu, religii, i doktrynach




- Jak twoje rany? - zapytała gdy już odnalazła młodego żołnierza.
- .....O! Hej Maarin, nie zauważyłem Cię - odparł zaskoczony Harp. Nic dziwnego zresztą, bo cały czas obserwował Kruczą rozamawiającą z Quentinem. - Moje rany, tak? Trochę mnie dziabnął jeden przypadkiem, ale to nic, nawet magii nie ma sensu marnować. Bardziej martwię się drugim starciem. Poszliśmy trochę na żywioł, trochę naszych zostało rannych, tamtych zabitych. Cały czas gryzę się, czy gdybyśmy zaczekali chwilę i obmyśliłbym lepszy plan, byłoby lepiej. Albo przeciwnie, gdybyśmy pobiegli, nie bacząc na zmęczenie, byłoby mniej ofiar z tamtej strony. Wątpliwości.... to mnie zabija, nie rany.

Maarin kiwnęła głową.
- Co się stało już się nie odstanie. Więcej wpływu mamy na przyszłość niż na przeszłość, więc jeśli już czymś chcesz się martwić to tym co będzie - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie - prawdą jest, że jeśli czas będzie sprzyjać i Ilmater obdarzy nas łaską, ci co polegli będą jeszcze żyć. Aczkolwiek tylko najpotężniejsi klerycy potrafią dokonywać cudów wskrzeszenia - przyznała zarówno przed sobą jak i przed chłopakiem. Nie do końca chciała przyjąć do wiadomości, że nic się już nie będzie dało zrobić. Nadzieja jaka kryła się w jej sercu przygasała i rozniecała się na nowo. Jednak ona sama nic nie była w stanie poradzić na śmierć.
- Ale to nie o tym chciałam z tobą porozmawiać.

- Zamieniam się w słuch. Zmieć mnie bezlitosną krytyką.
W tym momencie Maarin westchnęła. Miała wrażenie, że Harp nie traktował jej poważnie.

ZARZUTY

- Dobrze, ale nie narzekaj później - ostrzegła odrobinę chłodniejszym tonem - chodzi mi głównie o twoje podejście. Wiem, że odpowiada ci bycie strażnikiem ale mam wrażenie, że trochę za bardzo do serca wziąłeś sobie żołnierską dyscyplinę. Cieszę się, że chcesz zorganizować innych i starasz się by nikt nie ucierpiał, ale uważam, że źle do tego podchodzisz - głos dziewczyny zmienił się. Mówiła niczym wykładowca chociaż nie była w tym ostra.
- Nie ma co ukrywać, że jeśli mielibyśmy jeszcze razem walczyć i chciałbyś prowadzić resztę powinieneś okazać trochę więcej empatii. O ile ktoś przyzwyczajony do tego typu rozkazów nie będzie miał z tym problemów, to grupa takich indywidualistów jak my… już tak. Sam zauważyłeś jak reagowali. Teoretycznie oboje mamy takie samo prawo by przewodzić reszcie jeśli idzie o nasze role w klasztorze. Mimo wszystko nauczano mnie pod kątem technik leczenia nie walki. Dlatego też uznaje twoje starania i chciała bym aby lepiej ci w nich szło - Maarin spojrzała na Harpa - Postaraj się pamiętać jak bardzo różne osoby możesz mieć do prowadzenia. Nie wiadomo jak potoczą się nasze losy. My się znamy, ale nie wiesz jak długo zostaniesz w klasztorze i czy razem przyjdzie nam podróżować. Twarde rozkazy mogą się spotkać z negatywną reakcją, nie muszą ale mogą.

Po tych słowach Maarin zrobiła niewielką pauzę pozwalając sobie na zebranie myśli i rozważenie jej słów przez Harpa.

- Jest jeszcze jedno - podjęła na nowo - Wiem, ze miałeś dobre intencje ale Ilmater nie kieruje się chwałą czy to na polu bitwy czy w życiu codziennym. Tym bardziej jeśli chodzi o męczeństwo. Wydawało mi się, że po tak długim przebywaniu w klasztorze będziesz zdawał sobie z tego sprawę. Proszę zapamiętaj to - tym razem Maarin miała zatroskaną minę. Mimo wszystko okrzyk Harpa zmartwił ją nawet bardziej niż jego próby dowodzenia.

OBRONA

Harpagon rzeczywiście spoważniał i słuchał Maarin, starając się nic nie uronić z jej słów i wszystko sobie przemyśleć. Potem milczał długo, ale w końcu odpowiedział.

- Wiesz Maarin, o ten okrzyk sam kiedyś spytałem, bo wydał mi się podejrzany. Jednak odpowiedź mnie usatysfakcjonowała, więc ją przytoczę. Dał mi ją Goldenhand, nie wiem czy go pamiętasz, taki siwy strażnik, umarł rok temu. Rzekł, że chorągiew straży powstała dawno, dawno temu, podczas jednej okropnej nocy zrobiły ją przerażone kobiety, a zaprojektował bezimienny bard, gdy u wrót klasztoru stał wróg i nikt nie był pewien jutra. Nazajutrz straż stanęła do nierównej walki pod swoim sztandarem i poniosła ciężkie straty, ale klasztor i ukryci w nim ocaleli. Mówią że Ilmater sam pobłogosławił tę chorągiew, by walczący pod nią zawsze zwyciężyli, choćby nie wiem jakie ponieśli straty. Jednak prawda jest taka, że straż po prostu ją zatrzymała, by przypominała o tamtej nocy i poległych braciach. A zawołanie na niej, które tak cię zmartwiło, to po prostu wymysł owego przerażonego barda, który ją zaprojektował. Może trochę niewłaściwe, ale odrobina chwały nigdy wojownikowi nie zaszkodziła, a każdy kolejny przełożony klasztoru błogosławi chorągiew gdy obejmuje stanowisko.

Znów milczenie.

- To była odpowiedź na łatwiejsze pytanie. Co do pierwszego zarzutu... nie wiem co powiedzieć. Wiem tylko że dałbym się samemu dwakroć dźgnąć by wam nic się nie stało. I mam świadomość, że gdybym nie był władczym służbistą, rzucilibyście się radośnie do bijatyki, wchodząc jedno drugiemu na linię strzału, dając się oflankować i marnując czas na zastanawianie się i kalkulowanie. To dobra metoda na klęskę i nie mogłem na to pozwolić. Po prostu nie mogłem

Strażnik znów zamilkł na chwilę i widać było ból i rozterkę w jego sercu, wiedział że uczynił dobrze, ale jednocześnie wiedział że nie było to uprzejme ani fajne.

- Wszyscy jesteście moimi przyjaciółmi i kocham was jak rodzeństwo. I nie pozwolę byście zostali ranni jakkolwiek źli na mnie nie mielibyście być. Poza tym gdy idziemy na polowanie to słuchamy Kruczej, nie? W modłach zawsze przewodniczysz ty, więc co dziwnego że w walce dowodziłem odruchowo? O obcych się nie martw, każdy wojownik wie, że hierarcha jest niezbędna idąc do walki i albo będę tym, kto się podporządkuje, albo dowodzącym.

Harp westchnął ciężko i kontynuował.
- Mówiono mi, a wierzę że jest to prawda, że demokracja jest dobra w czasie pokoju, ale gdy nadchodzi zagrożenie, wszystkimi mieczami musi kierować jeden umysł. Przed walką jest miejsce na dyskusje, ale gdy wróg jest w zasięgu - potrzebny jest plan i wódz. A nawet najgorszy jest lepszy niż jego brak.

POROZUMIENIE

Maarin kiwnęła głową na odpowiedź Harpa.
- Ja to wszystko rozumiem. Nie do końca mi jednak o to chodziło, jeśli nie wyraziłam się jasno to przepraszam - dziewczyna jak zwykle była uprzejma nawet w rozmowie z rówieśnikami.
- Nie staram się ci powiedzeć, że masz nie dowodzić. Chodzi mi o sposób w jaki to robisz. Twoja zaprawa żołnierska na pewno jest dobra, ale jak zauważyłeś Valerius burzy się i mimo wszystko nie zrobił tego co kazałeś. Nie staram ci również powiedziesz, że dyplomacja jest właściwa na polu walki. Słowa jakich używasz do rzucania rozkazów są ważne. A przynajmniej na początku.

Harp pomyślał chwilkę.
- Wiesz, może to zabrzmi dziwnie, ale myślę że powinniśmy to omówić i przećwiczyć na sucho. Polecenia, rozkazy, taktykę w różnych sytuacjach. Val i Quentin lepiej ode mnie wiedzą jak wykorzystać zaklęcia. Ja - szczerze mówiąc - myślałem o nich w kategoriach łucznika...

Żołnierz spuści wzrok, jakby było mu głupio.

- Ale nie miałem czasu, musiałem to ogarnąć, bobyśmy się pozabijali. Natępnym razem będzie lepiej.

- Oczywiście, że tak - Maarin się uśmiechnęła po czym nachyliła się w stronę żołnierza - wiesz, dumne osoby źle znoszą rozkazy - po czym jakby gdyby niby nic wyprostowała się i rozejrzała dookoła zawieszając na chwilę wzrok na zaklinaczu.

Coś o tym wiem, pomyślał Harp, przypominając sobie swoje początki jako żołnierz.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 01-06-2014 o 20:17. Powód: Dodanie końcówki dialogu
TomaszJ jest offline  
Stary 01-06-2014, 12:31   #54
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Quentin i Kruczowłosa

W drodze powrotnej, Quentin trzymał się nieco z tyłu. Wyglądał na naburmuszonego i co jakiś czas chwytał się za biodro, chociaż szedł bez problemu. Raczej samo wspomnienie rany musiało go boleć.
Kruczowłosa natomiast szła prawie na przedzie, wpatrując się co jakiś czas w gwiazdy. Nie była typem marzycielki, to było raczej oczywiste, jednak te jasne plamki na granatowym sklepieniu miały coś w sobie, co przyciągało uwagę i hipnotyzowało. Nawet tak twardo stąpająca po ziemi osoba, jak Krucza, nie potrafiła oprzeć się temu zjawisku.
Gdy liściaste korony drzew w końcu przysłoniły ten widok, dziewczyna opuściła wzrok i spojrzała za siebie, na wlekących się za nią towarzyszy.
Przystanęła i pozwoliła, by zrównała się z Quentinem.
- Wszystko w porządku? - zagaiła, spoglądając niepewnie na biodro, za które trzymał Quentin.
- Hm, co? - mag wydawa się wyrwany z zamyślenia i zarumienił nieco, natychmiast zabierając dłoń ze swojego biodra i chwytając się swojego amuletu. Zwykle robił to, gdy czuł się zagrożony, to był jego naturalny odruch obronny.
- Ach… Tak, tak. Po prostu nigdy nie byłem tak bardzo ranny, nie jestem do tego przyzwyczajony, nie tak jak Harp - starał się uśmiechnąć, ale w jego głosie było nieco goryczy z jakiegoś powodu.
Kruczowłosa uśmiechnęła się, jakby nie zwracając uwagi na zakłopotanie Quentina.
- Dobrze, że była z nami Maarin - powiedziała, spoglądając na undine. - Gdyby nie ona, mogłoby być z nami ciężko.
Spojrzała na ściskającego swój amulet czarodzieja. Uniosła jedną brew.
- Wciąż masz ten odruch? - spytała.
- Tak, Maarin niewątpliwie uratowała nam życia… - uniósł lekko brwi, po czym spojrzał na dłoń, zaciskającą się na jego amulecie i zachichotał lekko, puszczając go. Wyciągnął go spod koszuli, tak, zeby można go było dobrze zobaczyć. - Jasne, wiesz, ciężko mi się go oduczyć. To mój fokus, bez niego dużo ciężej mi czarować. Chciałem mieć chowańca, ale wiesz, że kiepsko radzę sobie ze zwierzakami.
- To prawda, nie wyobrażam sobie ciebie ze zwierzakiem - odparła, po czym zaśmiała się krótko. - Słuchaj, chciałabym cię przeprosić. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać, ale sam musisz przyznać, że twój pomysł ruszenia od razu za relikwią był… - urwała, nie kończąc zdania. - W każdym razie przepraszam.
Utkwiła wzrok na plecach osoby idącej przed nią.
- Był głupi, wiem. I tak skończyły mi się zaklęcia. Dopóki nie się nie zdrzemnę, będę bezużyteczny - Quentin wzruszył ramionami, chwilowo zapominając o swoich dokonaniach w walce. Brzmiał jak ktoś, kto tylko był dla innych przeszkoda - Nie masz za co przepraszać. To było głupie.
- Świetnie za to poradziłeś sobie z kuszą. Jestem pod wrażeniem - powiedziała dziewczyna, wciąż wpatrując się przed siebie.
- Miałem farta. I ćwiczenia chyba się opłaciły - Quentin uśmiechnął się szerzej, nie często słysząc komplementy - Ty też jesteś świetna z łukiem. Wszyscy tutaj wykonują dobrą robotę, trzeba to przyznać!
- Wszyscy mieliśmy farta - odparła po chwili zastanowienia. - Koboldy zachowywały się dziwnie. To tchórzliwe stworzenia, a tym razem wydawały się bardzo zdeterminowane, waleczne. Przyznam, że niepokoi mnie ten fakt, jak i kradzież relikwi. Ciekawe co na to Klasztor - zmieniła temat.
- Myślałem dokładnie to samo! - Quentin rozpromienił się - Nie wiem o nich dużo, trochę czytałem tylko. Ale na tyle na ile wiedziałem, to to są małe tchórze, które boją się wszystkiego co jest centymetr większe od nich. Też jestem ciekaw, co wymyślą Przełożeni, ale na pewno tego nie zlekceważą. Ktoś musi kontrolować te jaszczurki.
Mag założył ręce za plecy i wpatrzył się w ziemię, idąc dalej.
- Hej, widzę, że układa ci się z Harpem? - rzucił jakby od niechcenia.
- Hm, co? - spytała Kruczowłosa, którą pytanie wybiło z tropu. Dopiero po chwili dotarł do niej sens słów. - Ach. Tak. Chyba tak - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Spojrzała na Quentina z uśmiechem. - A co z tobą? Masz jakąś dziewczynę na oku?
- He, hehe - zaśmiał się nerwowo i machnął ręką, jakby znowu chciał chwytać swojego amuletu, ale jednak zmienił zdanie - Nie… Znaczy, tak, znaczy…
Zmieszał się wyraźnie.
- Ja nie jestem jak… To znaczy… Wiesz, no, mogę mieć, ale co z tego? - wzruszył ramionami i opuścił bezradnie głowę - Ja nie jestem jak Val, wiesz? Ja nie umiem podejść do dziewczyny i ją uwieść. Zresztą, nie jestem typem mężczyzny, który chciałby po prostu uwodzić dziewki po karczmach. Ale jestem czarodziejem…
Znowu wzruszył ramionami.
- Nie nauczysz się kobiet z ksiąg - uśmiechnął się lekko.
- No tak… - odparła obojętnie, znów wbijając wzrok przed siebie. Po chwili milczenia jednak chwyciła Quentina za dłoń i pociągnęła w tył, żeby nieco oddalili się od reszty. - Dobra, nie bujaj mi tu - powiedziała groźnie, a w jej oku pojawił się złowieszczy błysk. - Kto ci się podoba? Mnie nie nabierzesz! - uśmiechnęła się zawadiacko, zupełnie jak za dawnych lat, kiedy byli małymi dzieciakami, psocącymi naokoło.
Quentin pisnął niczym szczeniaczek, nad którym stanął dużo większy, sczerzący kły pies, a w jego spojrzeniu był podobny jak u takiej istotki strach. Otworzył usta i zamknął je, chociaż nie dlatego, że bał się jej powiedzieć prawdę. Szczerze mówiąc, sam nie do końca znał odpowiedź na jej pytanie. I dopiero teraz to do niego to w pełni dotarło.
- Ja… - zniżył ton do konspiracyjnego szeptu - No… Nie wiem! Wiesz… Chciałbym, tak? Każda z dziewczyn w klasztorze jest świetna, szczególnie ty, ale ty jesteś zajęta, a reszta, to trochę… Inna bajka niż ja. Tak mi się wydaje.
Kruczowłosa patrzyła przez dłuższy czas w milczeniu na Quentina. W końcu jednak wybuchnęła śmiechem, biorąc jego słowa za żart.
- Dobra, nie chcesz mi powiedzieć, to nie. Wiedz jednak, że się dowiem, prędzej czy później! - oznajmiła, po czym ruszyła z powrotem ścieżką.
- Ale… Ja… Hej! Zaczekaj na mnie! - Quentin popędził za dziewczyną, wyraźnie zaskoczony tym, że musiał być niewyraźny w swoim przekazie. Ale zdecydowanie nie żartował… No, może nie powiedział wszystkiego. Ale wyjdzie to pewnie w swoim czasie.
- Okej, okej, to nie tak, że nie ma jednej takiej, dobra? Po prostu - zdyszał się nieco - Trochę mi głupio mówić.
- W takim razie poczekam, aż nie będzie ci głupio - odparła spokojnie Kruczowłosa.
Quentin wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem i schował ręce w kieszeniach.
- Czemu wam to tak łatwo przychodzi - powiedział wreszcie, znowu naburmuszony.
- Wcale nie łatwo - powiedziała, patrząc na niego poważnie. - Pamiętasz jak byliśmy dziećmi? - spytała, nie oczekując jednak odpowiedzi. - Jak ganialiśmy po klasztorze i w ogóle? Nigdy nie zdobyłam się na odwagę, by ci powiedzieć, że byłam w tobie zakochana. - Zaśmiała się wesoło. - Strasznie głupio to brzmi, bo przecież ile my wtedy mieliśmy lat? Za mało, by mówić o miłości.
Wzruszyła ramionami.
- W każdym razie, mam na myśli to, że to nigdy nie jest łatwe. Nawet powiedzieć komuś, że bardzo się go lubi. W końcu jednak zawsze nadchodzi taki moment, że słowa same wychodzą.
- B-byłaś we mnie… - zaczął, otwierając usta z niedowierzania, po czym kopnął mocno jakiś kamyczek na ścieżce, który odbijając się od innych wpadł w krzaki - Ale był ze mnie głupi dzieciak!
Westchnął ciężko… Krucza była dla niego przegraną sprawą, co do tego był pewien, ale… Ta rozmowa przypomniała mu stare dobre czasy. Może Krucza nie jest miłością jego życia. Ale definitywnie była świetną przyjaciółką.
- No to… Na przykład Dia! Jest słodka, pełna życia… Ale gdzie mi do niej przy takim, na przykład, Valeriusie, hm? Jest przystojny, pewny siebie, ma złoty język i nie musi siedzieć w książkach dzień i noc.
- Dia? - powtórzyła pytająco. - Nie jest dla ciebie zbyt młoda? - spytała zaczepnie, uśmiechając się.
- N-nie wiem - zarumienił się i znowu opuścił głowę - Dla Vala nie jest.
 
Ferr-kon jest offline  
Stary 01-06-2014, 14:49   #55
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Koła wozu skrzypiały i podskakiwały na kamieniach, tocząc się powoli do przodu, mało uczęszczanym traktem do Klasztoru na Skale. Pochodnie pozostały zapalone, Mill’ya wyczarowała także jeszcze dodatkowe światło, podążające w stałym odstępie za nimi - gdyby przypadkiem koboldy zebrały się w sobie i spróbowały zaatakować raz jeszcze. Nic takiego się nie wydarzyło, na całe szczęście.

Kilka osób rozmawiało, inni podróżowali w ciszy. Elin usnęła, Dia zaczepiła Bayla i o czymś dyskutowali przyciszonymi głosami. Podobnie zresztą jak Harp, Maarin, Krucza czy Quentin. Półelfia czarodziejka ostatecznie wdrapała się na kozła, siadając obok powożącego Alamira. Iza zajmowała się jednym z pielgrzymów, który mimo ran przeżył spotkanie z koboldami. Wlała w niego miksturę, zapewniając, że starczy mu sił, ażeby dotrzeć do schronienia, pod opiekę Ilmaterytów.

W międzyczasie, kiedy emocje niedawnej potyczki opadły całkiem, Alamir opowiedział trochę o całej wyprawie. Relikwia została podobno odnaleziona na dalekiej północy, skąd trafiła do Cormyru. Tam najważniejsi członkowie kościoła przeprowadzili testy, a po nich zdecydowali, że zostanie przeniesiona tutaj; akurat się złożyło, że wyruszała pielgrzymka. Arcykapłan Kiodor sam jeden na początku świadom był, co przewozi. Miało się to odbyć w tajemnicy, ale mężczyzna zaniemógł niespodziewanie. Modlitwy wydawały się trochę pomagać, aż rano następnego dnia, już podczas drogi przez Wybrzeże Mieczy, znaleziony został martwy. Umarł we śnie i nic czym dysponowali nie mogło tego zmienić.

Wtedy odnaleziono relikwię, list wyjaśniający i mogli poskładać wszystko w całość, decydując się kontynuować pielgrzymkę. Niedługo później zaczęły atakować koboldy, na początku tchórzliwie i małą liczbą, potem coraz groźniej. Aż do wydarzeń tej nocy, kiedy ostatecznie stworzenia wygrałyby ostatecznie, gdyby nie odsiecz, nadciągająca w ostatniej chwili.
Alamir skończył, a oni widzieli już skałę, mroczną i gigantyczną na tle nocnego nieba. Zbliżyli się, dostrzegając także ludzi kręcących się po najniżej położonym posterunku.

Strażnicy i inni, którzy wyruszyli przeciwko obozowi koboldów, prawie co do jednego wydawali się ranni. Krew zastygła na ich pancerzach. Przywitali ich smutnymi spojrzeniami, a Bert szybko rozpoznał leżące na prowizorycznych noszach ciało.
- Mistrzu!
Rzucił się do martwego kowala, łkając i klękając przy nim. Chłopak mógł mieć duże mięśnie, ale dusza pozostała u niego delikatna. Sir Castor wyszedł naprzeciw pozostałym, przykładając pięść do serca.
- Witajcie na terenie Klasztoru, pielgrzymi - przywitał Alamira i resztę pielgrzymów. - Widzę, że smutne niesiecie wieści. Musimy rozmówić się z arcykapłanem Yorickiem i starszymi. Niestety czeka nas wędrówka w górę. Polegli zostaną wyniesieni windami, ciężko rannych weźmiemy na noszach.
Szybko wydał stosowne rozkazy, dopiero wtedy koncentrując wzrok na wychowankach klasztoru.
- Dziękuję, spisaliście się - pochwalił w żołnierskim stylu.


Siedzieli w klasztornej jadalni, a Oleg stawiał przed nimi miski z parującą jeszcze strawą. To było już później. Starsi i pielgrzymi prowadzili teraz rozmowy, decydowano co zrobić dalej. Wychowankowie nie byli tam zaproszeni, co nie przeszkadzało Dii zniknąć gdzieś, w próbie podsłuchania o czym rozmawiają być może. Bert nie zjawił się w ogóle, pozostając ze swoim mistrzem. Falima zajęła się tymi ranami, które wydawały się jeszcze niedoleczone, egzaminując każde z nich po kolei, w osobnym pokoiku, zmuszając do rozebrania się i udowodnienia, że wszystko już jest dobrze. Napięcie i wydarzenia nie nastrajały do zbyt wielu rozmów. Elin wróciła od starej kapłanki jako ostatnia, siedząc samotnie trochę z boku. Coś ją trapiło, ale chyba była zbyt uparta, żeby sama się odezwać. Nawet nie bawiła się swoimi kryształami.
Poproszono ich, żeby poczekali. Toteż robili to. Oczekiwanie nie trwało bardzo długo.

Do środka wparowała rudowłosa dziewczyna, podobnie jak wieczorem, teraz jednak dała im znak, by milczeli i usiadła przy stole, starając się wyglądać tak niewinnie jak to tylko możliwe. Szybko okazało się dlaczego. Drzwi za chwilę uchyliły się ponownie i tym razem weszli sir Castor, Alamir oraz arcykapłan Yorick w swoich prostych, ale dostojnych szatach.


- Nie wstawajcie - rzekł tonem cichym jak zawsze, mimo to słyszalnym w całym pomieszczeniu, wymuszającym zachowanie ciszy. - To my w zasadzie przyszliśmy po prośbie - słaby, pozbawiony radości uśmiech przemknął mu po twarzy. Widywali go rzadko, każde z nich wiedziało jednak, że to on jest tu najważniejszy. Chodziły plotki, że być może jest jednym z najważniejszych przedstawicieli kultu Ilmatera w całym Faerunie. Wraz z dwoma towarzyszącymi mu ludźmi przysiedli na jednej z ław. Przemawiał ciągle tylko Yorick.
- Zapoznałem się z dokładnie z wieściami przyniesionymi przez Alamira oraz sir Castora. O pierwszych już wiecie. Odnośnie drugich należą się krótkie wyjaśnienia… - spojrzał na paladyna, który podjął.
- Okazało się, że to nie tylko koboldy, ale także inne siły zła pojawiły się w okolicy. Rozbiliśmy jeden obóz, sądząc z tego co znaleźliśmy są także inne. Relikwia była ich celem, sądzimy, że klasztor ostatecznie też nim zostanie.
- Nie możemy zostać bez obrońców - znowu rozbrzmiał cichy głos arcykapłana - ani porzucić relikwii. Najrozsądniejszym wydaje się podzielenie sił. Bardzo dobrze się dziś sprawiliście, dlatego chciałbym zadać wam pytanie: czy chcielibyście dołączyć do Bayla w poszukiwaniach świętego symbolu? Nie mogę wam tego nakazać, stąd pytam. Jeszcze tej nocy przeprowadzimy rytuał, który pozwoli śledzić relikwię, zawsze wskazując kierunek. Wiem, że Bert musi zostać, będziemy potrzebowali kowala. Uważam, że Dia jest za młoda - rudowłosa podniosła głowę i fuknęła niemal - ale i tak nie uda mi się jej zatrzymać. Wy możecie zdecydować. Jeśli będę w stanie, odpowiem także na wasze pytania…- zakończył.
- Harpagonie, dobrze służyłeś, ale twoja droga jest wolna - dodał paladyn, patrząc na młodego strażnika. - Możesz ruszyć z przyjaciółmi.
 
Lady jest offline  
Stary 04-06-2014, 18:25   #56
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Praca wspólna ;)

Zaklinacz nie cenił relikwii, aż tak bardzo by ryzykować dla niej życie. Acz wyprawa kusiła przygodą. A i lepiej było, żeby Bayle nie narażał życia samotnie... a tym bardziej Dia.
-Ja z pewnością się wybiorę.- stwierdził Valerius stanowczym tonem głosu. Aczkolwiek potem dodał.- Jednakże potrzebuję nieco spocząć przed wyruszeniem w drogę, a i uzupełnić nieco amunicję, a i… odrobinę zapasów na drogę, by się przydało. No i wreszcie…- westchnął mag smętnie.- I chciałbym… cóż… wyruszyć po pogrzebie Mistrza Solviga. Chciałbym mieć możliwość pożegnać go w tej ostatniej drodze.
- Dzisiejszej nocy odpoczynek potrzebny jest wam wszystkim -
arcykapłan skinął głową. - Czas ma też jednak znaczenie. Bayle obiecał wyruszyć rano, gdy wszyscy nabiorą sił. Obawiam się, że ci, którzy zgodzą się iść, nie będą mogli uczestniczyć w ceremonii. Relikwia oddala się z każdą chwilą.
To wyraźnie zmartwiło zaklinacza, ale w odpowiedzi tylko skinął głową. Nie zamierzał zmienić zdania.

Harp spojrzał na Kruczą, czekając ze swoją decyzją na jej. Rwał się do walki i do przygody, wiedział, że jego wyszkolenie przyda się w pościgu za koboldami, jednak serce nie sługa. Harpagon pójdzie tam, gdzie jego ukochana.
Kruczowłosa doskonale to wiedziała. Znała Harpa nie od dziś. Odwzajemniła spojrzenie i uśmiechnęła się do niego blado, jednak nic nie powiedziała. Jeszcze. Wyglądała na pogrążoną w myślach.
Żołnierz od uśmiechu ukochanej rozpłynął się niczym wosk od ognia. Zadziwiające, jak jeden uśmiech hardego i zdecydowanego zawodowca zmienia w uległego niewolnika kobiecego spojrzenia. Harp wstał i przeszedł się po pokoju, jakby myśląc i podejmując decyzję, po czym usiadł ponownie. Tym razem tuż obok Kruczowłosej. Bardzo się starał by wyglądało to jak przypadek, ale prostolinijny Harp kłamać nie umiał nigdy i - co gorsza - zanosiło się że nigdy się nie nauczy…
- Możecie liczyć na moją pomoc - powiedziała poważnym tonem kapłanka kończąc swoją wypowiedź delikatnym ukłonem. Pomimo prośby wstała nie chcąc powstrzymywać się od tego gestu.
- Ja także pójdę - odezwała się niespodziewanie Elin, unosząc głowę. Widniała na jej obliczu determinacja. Po tej deklaracji ponownie oklapła, zanurzając się w myślach.
Harp odruchowo ujął dłoń siedzącej obok Kruczej swoją szorstką prawicą i delikatnie uścisnął.
Kruczowłosa jakby dopiero wtedy wybudziła się z silnego zamyślenia, lekko się wzdrygając. Spojrzała na swoją dłoń, potem na twarz Harpagona i ponownie się uśmiechnęła.
- Harp, wiesz, że bez względu na wszystko, powinieneś udać się na tę wyprawę - powiedziała ni stąd ni zowąd, jakby wyrywając swoją wypowiedź z kontekstu.
- Ależ tak! Oczywiście że idę. Myślałem że to oczywiste, wszyscy wiedzą... - Harpagonowi myśli zaczęły chodzić po głowie. Nawet jeśli Krucza z nim nie pójdzie, to przynajmniej będzie bezpieczna…
- Więc na życzliwość Ilmatera, ktoś musi pilnować waszych zuchwałych tyłków - westchnął ciężko Quentin, odzywając się wreszcie i uśmiechając lekko - Też idę. I tym razem porządnie się na to przygotuję.
Kruczowłosa wysunęła swoją dłoń spod dłoni Harpa. Rozejrzała się po wszystkich zebranych, skończywszy na tym, który siedział obok niej.
- Pożegnam w waszym imieniu mistrza Solviga - powiedziała w końcu, wstając od stołu. - Tym samym nie wyruszę z wami w podróż, ale spotkam się z wami z samego rana, żeby was pożegnać - dodała, po czym ruszyła ku wyjściu.
- Poczekaj na dziedzińcu, jeśli można - dogonił ją głos Yoricka. - Chciałbym zamienić z tobą kilka słów.
Uzyskując od niej potwierdzenie, zwrócił się do pozostałych:
- Dziękuję wam. Rano otrzymacie zapasy i wszystko, czym możemy was wspomóc. Teraz proponuję wykorzystać czas na sen i odzyskanie sił.
- Tak będzie - Maarin znów się ukłoniła nieznacznie i ruszyła do wyjścia.



Valerius zatrzymał wychodzącą Maarin pochwyciwszy ją za dłoń, a gdy się odwróciła… zaklinacz z bardzo poważną miną rzekł.
-Wspomniałaś, że źle przygotowałaś się do walki. Myliłaś się. Nie jesteśmy zbyt doświadczeni i łatwo możemy wpaść w kłopoty, takie jak Elin. Nie powinnaś marnować łaski Ilmatera na wzmacnianie drużyny… jeszcze nie w każdym razie.- uśmiechnął się dodając.- Zobaczysz, każda walka po której będziesz miała niewykorzystane łaski Ilmatera, będzie walką wygraną.
Maarin ściągnęła brwi.
- Nie ma czegoś takiego jak marnowanie łask -
rzekła odrobinę oburzona - Ilmater ceni życie i moim zadaniem, jako jego służki, jest je chronić zarówno za pomocą wzmocnień, jak i leczeniem ran. Proszę nie mów, że marnuję łaskę jeśli ma ona na celu wspomóc kogokolwiek z was - smutek wdarł się w jej oczy.
-Nie. Nie… nie zrozumiałaś. Jeśli po walce… jakaś ci łaska zostanie, to znaczy że…-
odparł z pocieszającym uśmiechem Valerius.- … wszyscy przeżyli. Lepiej mieć w zapasie po bitwie, jakąś uzdrawiającą modlitwę, niż by brakło jej podczas walki, bo przedtem wymodliłaś jakieś wzmocnienie dla przyjaciół.
Maarin uniosła brwi ze zdziwienia.
- Valeriusie… to nie tak działa - uśmiechnęła się widząc nieporozumienie - moje moce nie zużywają siebie wzajemnie. Jeśli mądrze nimi rozdysponuje przed walką będę mogła was wzmocnić, a po uleczyć - łagodnych uśmiech ozdobił jej twarz - nie musisz się o to przejmować.
-Skoro tak twierdzisz…-
Valerius nie wydawał się zbytnio przekonany. W końcu jednak zmienił temat mówiąc.- Mam też do ciebie jedną prośbę… Mogłabyś, pogadać z Bertem? Wybadać jak się czuje i pocieszyć go? Teraz jest załamany, a w żalu ludzie robią naprawdę głupie rzeczy. Upewnij się, że on nie planuje czegoś takiego.
- Oczywiście. Podejrzewam, że nie tylko z nim będę musiała… -
undine odszukała wzrokiem Elin. Ona również wydawała się przybita.
- Nie przejmuj się i lepiej idź wypocząć.
-Może później… Mam jeszcze sprawy do załatwienia.-
stwierdził Valerius, o dziwo, też kierując swe spojrzenie ku Elin.
- Hej, Maarin, chcesz pogadać? - Quentin podszedł do nich i z założonymi za pas dłońmi spojrzał na kapłankę.
- Oczywiście - kapłanka odwróciła się odrobinę zaskoczona, będąc myślami przy Elin. Spojrzała tylko przelotnie na zaklinacza po czym podeszła do maga i pociągnęła go za sobą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-06-2014, 10:30   #57
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Quentin i Maarin

- O czym chcesz porozmawiać? - zapytała po dłuższej chwili Maarin, gdy juz byli w bardziej ustronnym miejscu - coś się dzieje?
Wyszli na mur, miejsce ich normalnych spotkań. Jednak tym razem pogoda im sprzyjała i mogli przyjrzeć się cudownemu nocnemu krajobrazowi gór, roztaczającemu się wokół Klasztoru. Quentin oparł się o blanki i westchnął ciężko, przybierając dość zamyślony wyraz twarzy.
- Odpuszczam sobie Kruczą - powiedział krótko, ale nietypowo jak na niego, dość dobitnie.
Undine zaniemówiła. Aż za dobrze wiedziała jak bardzo dręczyła maga niespełniona afekcja do tej dziewczyny. Wielokrotnie zachęcała go by wyznał jej swoje uczucia, choćby pisząc list, lub by jej pozwolił o tym porozmawiać. Teraz jednak stał on przed nią i całkiem pewnym głosem twierdził, że odpuszcza.
- Co się stało że zmieniłeś zdanie? - Maarin nie należała do ciekawskich osób, wolała się jednak upewnić, że mag jest do końca szczery sam ze sobą.
Mag westchnął i wzruszył ramionami, jakby sam nie był do końca pewien.
- Harp. Ona sama, mi się wydaje - uśmiechnął się lekko - Podobno kochała się we mnie jak byliśmy dziećmi. Szansa zmarnowana, ona teraz jest szczęśliwa… Ilmater mówi, by być życzliwym dla innych, prawda? Nieżyczliwym z mojej strony byłoby cokolwiek psuć. Nawet samym wyznaniem, które miałoby być potem odtrącone. To też byłoby nieprzyjemne, prawda? Zresztą… Tego kwiatu to pół światu? Hehe…
Wydawało się, że się zaśmiał, ale absolutnie nie wierzył w te ostatnie słowa.
- Quentin - głos undine był teraz ciepły, a na jej twarzy wyłonił się uśmiech. Położyła dłoń na ramieniu człowieka.
- Pamiętaj też aby być życzliwym dla siebie.
Chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się również, kładąc swoją dłoń, na jej dłoni. Miło było mieć czyjeś wsparcie w ciężkiej chwili.
- Pamiętam. To też powód… Ile można się męczyć? To po prostu nie jest dziewczyna dla mnie - westchnął ciężko - Jeśli jakakolwiek jest… Jasne, może kiedyś, kiedy nauczę się, nie wiem, przywoływać znikąd niebiańskie psy czy coś takiego, albo niszczyć miasta, albo wyczarowywać znikąd pieniądze, może wtedy. Ale teraz?
Wzruszył ramionami.
- Zresztą, co ja ci się żalę… Pewnie wszyscy ci się żalą ostatnio.
- Po też jestem - uśmiechnęła się ponownie undine - i zdecydowanie myślę, że będzie ktoś przed. Pieniądze i potęga nie przyciągają osób o najlepszej reputacji. Można się nasłuchać przecież historii o tych kobietach co interesowały się tylko materialną stroną mężczyzny. A uważam, że zasługujesz na osobę, która będzie potrafiła docenić twoje szczere serce - teraz i kapłanka oparła się o blanki.
- Nie wiem skąd ci to przyszło do głowy - uśmiechnął się szeroko - Jestem w gruncie rzeczy strasznym nudziarzem. Nie jestem takim mięśniakiem jak Bert, nie jestem też taki cwany jak Val. Jestem… Ot, Quentinem.
- Jak dla mnie to wystracza - Maarin przeniosła spojrzenie swoich pełnych niebieskich oczu na maga - nie doceniasz siebie. Nie wydaje mi się aby Val potrafił się pochwalić taką koncentracją jak twoja. Bert nie zapamiętał by dłuższego wiersza, kiedy ty recytujesz zaklęcia z pamięci, a one nie są rymowane. Masz ogromną wiedzę i zapewne będziesz miał jeszcze większą - szczere słowa spływały z ust kapłanki bez najmniejszego problemu. Nie przystawała by się zastanowić ani namyśleć. Urwała jednak robiąc oceniającą minę.
- Co prawda uważam, że lepiej ci w rozpuszczonych włosach.
- C-co? - mag zarumienił się nieco i położył dłoń na głowie, otwierając lekko usta i przyglądając się kapłance z wyraźną pustką w oczach. Ewidentnie nie rozumiał o co chodzi, bo nie dostawał komplementów zbyt często. Właściwie nigdy - Dla ciebie? Rozpuszczonych… naprawdę tak uważasz?
- Owszem. Tak samo uważam, że Val mógłby przyciąć swoje, a Bert zapuścić brodę i wąsy - dodała spokojnie przenosząc wzrok znów w ciemność.
- To jak wyglądasz będzie się dla niektórych liczyć, dla innych nie. Zapamiętaj jednak jedno - Maarin nie do końca była pewna czy słusznie prawi te wszystkie rady - jeśli komuś naprawdę będziesz się podobał, nie będzie miało dla niego większego znaczenia jak wyglądasz. Taka rada na przyszłość - znów skierowała spojrzenie na niego.
- Podobam ci się? - piekielnie inteligentny mag, który całe dnie potrafił spędzać na uporczywym nadawaniu monecie różnych kolorów tylko po to, by wzmocnić swoje zdolności, był w stanie wykrztusić z siebie tylko te słowa. Nadal macał się po głowie, jakby próbując palcami znaleźć w niej coś kreatywnego do powiedzenia.
- Nie do końca wiem - Maarin odważyła się na tę dziwną odpowiedź - ale wiem, że mi teraz zaimponowałeś - uśmiechnęła się - byłeś bardzo pewny siebie. Przynajmniej przez moment. Lubię cię i chyba to wiesz. Po prostu widzę jak targają tobą emocje i chce ci jakoś ułatwić radzenie sobie z nimi. Musze jeszcze popracować nad tymi swoimi radami - westchnęła.
- A, no, tak, ehm - odchrząknął mag, przybierając nieco bardziej poważną postawę, ale Maarin i tak zobaczyła wystarczająco dużo by wiedzieć, że to raczej ta poważna postawa była jego maską, nie ten jąkający się chłopak - Mądrze gadasz, po prostu… Jestem sfrustrowany, wiesz? Wszystkim chłopakom to wszystko przychodzi tak… Łatwo. Ale ty się nie przejmuj. Nikt tutaj mi tak nie pomógł jak ty.
Uśmiechnął się miło do dziewczyny i sięgnął po swój amulet, który wysunął mu spod koszuli i odbił nieco nienaturalnie światło księżyca. Był takim samym źródłem siły, jak jej święty symbol, tyle że kiedy symbol był jej łącznikiem z niebiosami, jego amulet był łącznikiem z jego wewnętrzną siłą.
- Po tej walce czuję się jakiś taki… - powiedział - Pełniejszy.
Maarin przekrzywiła głowę wpatrując się z zaciekawieniem.
- W jaki sposób? - ona wiedziała, że dla niej było to ważne doświadczenie. Poznała jak mocno potrafi różnić się teoria od praktyki. Widziała także, że dowóctwo Harpa nie będzie polegać tylko i wyłącznie na rzucaniu rozkazów. Będzie musiał poznać możliwości swoich kompanów aby mądrze nimi kierować.
- Kocham te miejsce, tak? - zaczął - Wychowałem się tutaj. Nauczyłem się wszystkiego, co dla mnie ważne właśnie tutaj. Nie interesuje mnie nawet skąd pochodzę, po prostu… Świat na zewnątrz mnie ciągnie. Pierwszy raz brałem udział w prawdziwej walce, pierwszy raz przeżyłem… Przygodę. I nie żałuję. Czułem się żywy.
- W takim razie ciesze się - odparła zadowolona dziewczyna - skoro idziemy znów na wyprawę ponownie będziesz się czuł pełniejszy.
Zapadła między nimi chwila ciszy, ale nie było w tym dyskomfortu. Dużo czasu spędzali po prostu medytując, kiedy on ćwiczył wolę, ona się modliła. A krajobraz, mimo że żył tutaj prawie od urodzenia, cały czas go zachwycał.
- Myślisz… Myślisz, że rodzice Harpa byli kimś ważnym? - zapytał - Czemu inaczej ktoś chciałby go zabić?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nawet nie przeszło mi to przez myśl tak po prawdzie. Chyba szukałam innego powodu tego zajścia - przyznała. Zdążyła się już odrobinę oddalić od ich rozmowy zastanawiając się nad tym jak wesprzeć Berta.
- Wydaje mi się to wielce niesprawiedliwe, żeby kogoś atakować z powodu ich rodziców- dodała zaraz.
- Wydaje mi się wiele niesprawiedliwe atakować kogokolwiek z jakiegokolwiek powodu - sprostował Quentin - Ale nie o to mi chodzi. Nie widzę powodu, by ktokolwiek miał go atakować. Innego, niż to, że jest kimś istotnym, a raczej był zanim się tutaj dostał.
- Być może, być może nie - Maarin wyprostowała się - Wolę nie zastanawiać się nad powodem przez który go zaatakowano. Zamiast tego zamierzam uważać by nie powtórzyło się to.
- Ech… - westchnął ciężko Quentin. To chyba była klasyczna różnica między czarodziejami i kapłanami. Kiedy kapłan zajmuje się leczeniem, czarodziej woli zapobiegać stratom - Ale jeśli poznamy powód, być może damy radę zapobiec tym atakom, prawda? Tylko jak to zrobić.
- Owszem, tylko jak ty chcesz się tego dowiedzieć? Na razie łatwiej będzie nam chyba go zwyczajnie ochraniać.
- Trzeba mieć oczy otwarte. Jasne, że go chronić, to oczywiste… Ale nie możemy na tym poprzestać - mag schował swój amulet za kołnierz.
- Masz rację - westchnęła przykłądając swoją błoniastą dłoń do czoła - myślę, że ty masz największe szanse z nas dowiedzieć się czegokolwiek. W końcu wróżenie to twoja działka.
Dziewczyna ponownie westchnęła tym razem jednak dużo ciężej.
- Muszę jeszcze dzisiaj porozmawiać chociaż z Bertem Quentinie. Śmierć mistrza Solvga dotknęła go bardzo mocno. Na dodatek mam wrażenie, że jeszcze Elin coś trapi. Powinnam złapać chociaż jedno zanim pójdę spać. Późno już się robi.
- Jasne. Ale weź pomyśl też czasem o sobie - uśmiechnął się miło do undine - Ja tu posiedzę chwilę, a potem pewnie pójdę spać. Chyba, że ktoś mi się napatoczy, komu moge ponarzekać.
Maarin zaśmiała się krótko.
- Tylko nie przesadź, bo jeszcze się zniechęci - poklepała maga po ramieniu - i nie martw się, ja swój spokój odnajduje w modlitwie - uśmiechnęła się po czym odwróciła się aby odejść.
 
Ferr-kon jest offline  
Stary 07-06-2014, 20:43   #58
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Kruczowłosa stanęła na dziedzińcu, siadając na drewnianej ławce. Spojrzała w granatowe niebo pięknie usłane gwiazdami.
Podjęła decyzję, ale czy słuszną? Jej zdaniem tak właśnie było. Nie mogła opuścić Klasztoru, jedynego miejsca, w którym była bezpieczna. Była przygotowana na to, że prędzej czy później będzie musiała pożegnać swoich przyjaciół. Bo który z nich chciałby pozostać w Klasztorze, gdzie nie czekała na niego żadna przyszłość? Wszyscy byli żądni przygód, a wśród murów, gdzie się wychowali, nie mieli szans na żadne.
Czuła mimo wszystko w sercu ogromny żal i smutek. Być może miała już nigdy nie spotkać Harpagona, Quentina, a nawet Valeriusa. Maarin, Elin i Dii. Jakby nie było, wszyscy z nich byli jej przyjaciółmi, jej rodziną. Jednak musiała myśleć o sobie i swoim bezpieczeństwie. Nie dlatego trafiła do Klasztoru na Skale, by go opuścić i ryzykować własnym życiem.
Arcykapłan pojawił się niedługo później, kiedy już wszyscy inni opuścili jadalnię, albo chociaż skończyli zadawać pytania. Był sam, stanął obok dziewczyny, milcząc przez kilka chwil, zanim odezwał się cicho.
- Czy ta decyzja jest zgodna z twoim sercem? - spytał. - Klasztor nie zawsze będzie mógł zapewnić ci ochronę, nawet jeśli wstąpisz do strażników.
- Zdaję sobie z tego świetnie sprawę - odparła ponuro Kruczowłosa. - Szczególnie po incydencie z Harpagonem.
Podniosła wzrok, przyglądając się twarzy arcykapłana oświetlonej blaskiem księżyca. Było w nim zawsze coś niesamowitego, choć Kruczowłosa nie mogła nigdy stwierdzić, co takiego.
Uśmiechnęła się blado, kiedy ich spojrzenia natrafiły na siebie.
- Wierzę, że podjęłam słuszną decyzję - powiedziała w końcu. Nie wiedziała na ile mogła sobie pozwolić w tej rozmowie, gdyż nie miała pojęcia, ile tak właściwie wie o niej arcykapłan.
Skinął głową, poważnie. Ze zrozumieniem. Wzrok odwrócił po chwili, wpatrując się w przestrzeń przed nimi.
- Nie jestem tu po to, by namówić cię do jej zmiany. Kiedyś ten szczyt skały okaże się jednak dla ciebie za mały. Urodziłaś się, aby żyć swobodna, jak twoje strzały - uśmiechnął się słabo do jakiejś myśli. - Tak jak wielu przed tobą, których coś trzymało w Klasztorze na Skale.
Zamilkł i trwał tak przez chwilę, zanim nie westchnął i dodał:
- Kiedy zdecydujesz się odejść, powiedz. Otrzymasz coś, dzięki czemu będziesz mogła poczuć się… bezpieczniejsza, także tam, na zewnątrz.
- Z całym szacunkiem, ale nie sądzę, bym mogła być bezpieczniejsza gdziekolwiek poza murami Klasztoru - burknęła Kruczowłosa, również wpatrując się w przestrzeń.
- Zdradzisz mi, staremu człowiekowi, dlaczego tak uważasz? Dzisiejszy incydent… także nie powinien się wydarzyć. A jednak. Kobieta, którą zabił Harpagon, dostała się aż na sam szczyt - wypowiedział te słowa z nieukrywanym smutkiem.
- Nikt nie wie, że tu jestem. Nikt nawet nie wie, kim jestem. Nikt nie będzie mnie tu szukał - odparła, wzruszając ramionami.
- A tam, na zewnątrz? - spojrzał na nią, oczy mu zabłysły. - Ktoś będzie wiedział, że tam jesteś i zacznie szukać?
- Być może - powiedziała enigmatycznie.
- Twoje tajemnice niech twoimi pozostaną - zgodził się Yorick i pochylił głowę, może w ramach przeprosin za pytanie. - Klasztor może ci ofiarować schronienie teraz i drobinę zaklętej mocy Ilmatera, kiedy zdecydujesz się odejść. Mocy zaklętej w sposób, który uniemożliwi śledzenie i poszukiwania inne, od tych z użyciem prawdziwych zmysłów.
- Czyli za pomocą magii? - zaciekawiła się nagle, a oczy jej zabłysły.
Powoli skinął głową.
- Nie jesteś pierwsza, która szuka u nas schronienia. Staramy się pomagać każdej zagubionej duszy.
Jednak, mimo tych słów, Kruczowłosa nie wydawała się do końca przekonana. Znów utkwiła wzrok w przestrzeni przed nią. Matka nie po to ją zostawiła w klasztorze, by ta miała potem go opuścić, ryzykując rozpoznanie.
Westchnęła ciężko. Czuła się w tym wszystkim zagubiona, sama nie wiedziała, jaką decyzję miała podjąć. Kurczowo trzymała się tego Klasztoru, jakby rzeczywiście było to jedyne miejsce, w którym nic jej nie groziło z ICH strony.
Jednak przebiegła jej po głowie pewna szalona myśl. Mogła wszak się przed NIMI obronić. Nie była bezbronną dziewczynką, jak wtedy, kiedy zostawiona została u progu Klasztoru. Było to jednak ryzykowne, a takiego ryzyka Kruczowłosa bała się podjąć. Wiedziała, że nie tego oczekiwała od niej jej matka.
- Zostanę - powiedziała ostatecznie.
Ponownie skinął głową, a po kilku sekundach odwrócił się i w ciszy odszedł w kierunku własnych kwater.

~*~

Valerius podszedł do drzwi pokoju Kruczej i zapukał szybko. Chciał pewne sprawy wyjaśnić w miarę błyskawicznie, bo miał jeszcze inne plany do zrealizowania.
Zza drzwi jednak nikt nie odpowiedział. Zamiast tego, po krótkiej chwili, dało się usłyszeć czyjeś kroki. Stukot obcasów odbijał się głucho od ścian korytarza.
- Valerius? - spytała zdziwiona Kruczowłosa, wciąż jeszcze w całym swym rynsztunku łucznika. - Coś się stało?
Valerius odwrócił się do łuczniczki i rzekł spokojnym tonem.
- Chciałem cię przeprosić za ostatnią rozmowę… nie za jej treść, a jedynie za ton. To były niespokojne chwie, zdaję sobie sprawę, że poniosły mnie nerwy. A ty chciałaś dobrze… - wyjaśnił, unosząc palec w górę. - Niemniej, choć rozumiem twoje obawy o chaos na polu bitwy, jeśli przyjaciele zamiast działać jak banda nieumarłych pod wodzą nekromanty, spróbuje myśleć samodzielnie… to jednak tych obaw nie podzielam. Zapewniam, że nikt z nas nie traktuje śmiertelnej potyczki jak zabawy i nie postąpi wbrew interesom grupy, tylko po to by dopiec tobie albo Harpagonowi.
Odetchnął głęboko po tak długiej przemowie i opuścił dłoń.
- Dlatego… trochę więcej zaufania do przyjaciół.
Kruczowłosa wpatrywała się w Valeriusa przez dłuższą chwilę, w spokoju wysłuchując tego, co miał jej do powiedzenia.
- Dziękuję, Val - odezwała się, kiedy skończył swój wywód. Uśmiechnęła się do niego. - Też cię przepraszam. Masz rację, powinnam mieć więcej wiary w was. W końcu żadne z nas nie jest już dzieckiem.
- Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym poruszyć, aaaa… nie chciałbym byś odebrała jako atak na siebie, albo na Harpa. Daleki jestem od tego. To obiektywna w miarę moja opinia - dodał spokojnie Valerius cichym tonem.
Kruczowłosa spojrzała na niego pytająco, wyczekując kontynuacji.
-Wiem, że przeszkolenie taktyczne… teoretycznie przeznaczało by wam rolę liderów grupy, ale… uważam, że mimo wszystko nie macie odpowiednich cech ku temu. Nie mam ich pewnie ja…- uśmiechnął się nieśmiało zaklinacz.- Ale jeśli mamy formować jakąś grupę, to dowódca powinien cieszyć się poparciem większości i umieć nie tylko wydawać rozkazy, ale i łączyć grupę… Ja osobiście w takiej sytuacji poparł bym Maarin na przywódczynię naszej małej bandy. Po prostu uważam, że całej grupki ona najlepiej się na lidera nadaje. Choć niewątpliwie odrobinka wiecej śmiałości by się jej przydała.
Kruczowłosa westchnęła ciężko, po czym jednak znowu się uśmiechnęła, spoglądając zaklinaczowi prosto w oczy.
- Jak zwykle nie słuchałeś… - powiedziała. - Valeriusie, nie powinieneś ze mną o tym rozmawiać. Ja z wami nie idę.
-Nie. Nie idziesz. Ale ja nie będę miał kiedy spić Harpa, a ty masz na niego wpływ.- stwierdził w odpowiedzi Valerius.- I przekażesz mu to dyplomatycznie.
- Oczywiście, jeśli tylko będę miała na to ochotę. - Wzruszyła beznamiętnie ramionami.
-Prawda… No cóż, powiedziałem, co miałem powiedzieć. Ty zrobisz co zechcesz.- Valerius wzruszył ramionami całkowicie nie przejmując się jej słowami. -No to do następnego spotkania. I śpij dobrze.
Obrócił się na pięcie i zaczął się oddalać.
- Val! Zaczekaj… - Kruczowłosa złapała go za ramię, chcąc go zatrzymać.
-O co chodzi?- zdziwił się zaskoczony zaklinacz.
- Miej oko na Quentina… Proszę.
-Ja? Ale co ja niby? Nie powinnaś poprosić Maarin? Ja się nie znam nawet na opatrunkach.- odparł zdziwiony Valerius.- Nie ma ze mnie pożytku w tej materii. Zresztą… nie zamierzam dać zginąć nikomu.- pogłaskał czule i uspokojająco po jej dłoni na swym ramieniu.-nie martw się. Wrócimy wszycy. Obiecuję.
- Dzięki… - odparła, zabierając swoją dłoń. - A następnym razem połamię ci tę rękę - dodała, po czym odwróciła się. - Dobrej nocy - powiedziała na pożegnanie, i udała się do swojego pokoju.
-Jeśli nie chcesz być dotykana… Sama nie dotykaj.- prychnął Valerius w próżnię, niespecjalnie przejmując się jej groźbami… ani tym czy usłyszała jego słowa czy nie. Miał wszak dużo spraw na głowie i zdecydowanie za mało czasu, by marnować go na przekomarzanie.
Energicznie ruszył w wybranym przez siebie kierunku.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 07-06-2014, 22:03   #59
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Kapłanka zostawiła Quentina za sobą i poszła szukać młodego kowala. Nie do końca wiedziała gdzie go znajdzie dlatego też postanowiła zajrzeć zarówno tam gdzie spoczywało w tym momencie ciało jego mistrza jak i do jego pokoju. Gdy w końcu go odnalazła podeszła do niego.
- Bert?
Siedział skulony na prostym stołku, trzymając głowę w dłoniach, z łokciami opartymi o kolana. Uniósł lekko spojrzenie, gdy Maarin się odezwała. Nie powiedział nic, po jego twarzy było jednak widać, że mocno przeżył śmierć mistrza.
Kapłanka położyła rękę na jego ramieniu. Długo się zastanawiała co powinna powiedzieć i jakich słów użyć ale teraz… teraz nie była już pewna czy powinna cokolwiek mówić. Zamiast tego zbliżyła się jeszcze bardziej i delikatnie się pochylając przytuliła młodego kowala do siebie.
Gest ten wyzwolił coś, czego u Berta nie była nigdy świadkiem. Odkąd był naprawdę mały, prawdopodobnie nikt tego świadkiem nie był. Jego dużym ciałem wstrząsnął szloch, a z kącików oczu popłynęły pojedyncze łzy.
- Był jedynym ojcem, jakiego znałem… - wyszeptał.
Serce kapłanki się ścisnęło. Domyślała się, że musiał mocno to przeżyć, ale dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo. Trening na kleryka przygotował ją na wiele, jednak nie na wszystko. Chciała odnaleźć jakiekolwiek słowa pocieszenia, cokolwiek co mogło by mu pomóc jakoś to przetrwać ale zamiast tego poczuła jak jej samej łzy napływają do oczu.
- Wiem - powiedziała również szeptem - jestem tu.
Pokiwał głową i wtulił się w nią bardziej. Nie było w tym geście nic więcej od chęci bycia blisko innej osoby.
- Ja… - słowa zamarły mu w wyschniętych ustach - ...nie wiem co teraz zrobię… - chciał powiedzieć coś więcej, ale wstrząsnął nim kolejny szloch, który zdławił słowa.
- Poradzisz sobie. Nie jesteś sam - pierwszy szok jaki przeżyła dziewczyna będąc w kontakcie z kimś prawdziwie rozpaczającym powoli mijał. To nie były niesnaski albo kłótnia lub inne błahe smutki. Bert kochał Solviga jak ojca i równie mocno odczuwał jego stratę. Maarin zdała sobie sprawę, że nie zawsze, a nawet bardzo często śmierć jest nieodwracalna.
- Jesteś silnym mężczyzną. Nie tylko na ciele - undine zaczynała odnajdywać drogę jaką powinna pocieszać Berta.
Pokiwał głową, bezwiednie. Wciągnął powietrze nosem. Te kilka słów, a przede wszystkim gest wydawał się mieć dla niego duże znacznie.
- Wiem… wiem - wyszeptał. - Po prostu… teraz czuję się trochę zagubiony. Jutro… idziecie, pewnie wszyscy… a ja zostanę. I przejmę… przejmę odpowiedzialność, a teraz wydaje mi się, że tak niewiele umiem… że mógł mnie jeszcze tyle nauczyć… - tak samo nagle jak zaczął mówić nagle zamilkł.
- Nie będziesz sam - szepnęła w odpowiedzi. Nie wiedziała ile zajmie im pościg za relikwią ani jaki będzie jej wynik.
- Krucza powiedziała, że zostaje - dodała jakby to miało być wielkie pocieszenie - my pewnie też wrócimy wraz z relikwią. Wierze, że do tego czasu poradzisz sobie. Umiesz więcej niż ci się wydaje.
Z każdą chwilą uspokajał się coraz bardziej, aż wreszcie spojrzał jeszcze raz na ciało Solviga.
- Dziękuję. To… - pokręcił głową. - Dziękuję.
Przytulił ją raz jeszcze, braterskim gestem.
- Chyba powinienem udać się do siebie. Jutro ceremonia… - westchnął. - Będę modlił się za was, abyście wrócili wszyscy w pełnym zdrowiu i z relikwią. I gdybym nie spotkał pozostałych, przekaż im ode mnie dobre słowo.
- Przekażę - zapewniła go undine. Ostatnim wspierającym jestem położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się lekko. Już chciała pójść ale pomyślała, że ta informacja może jeszcze odrobinę wesprzeć na duchu kowala.
- Mistrz Solvig był wierny Ilmaterowi jeśli dobrze pamiętam. Teraz jego dusza trafiła przed jego oblicze do Domu Triady. Jestem pewna, że jest szczęśliwy - odrobinę śmielszy i szerszy uśmiech wpłynął na twarz Maarin. miała nadzieję, że ta informacja pomoże.
Bert pokiwał smutno głową, nie mówiąc już nic więcej.

***

Maarin wędrowała korytarzami w poszukiwaniu Elin. Półelfka zamierzała z nimi iść jutro więc zawsze mogła z nią porozmawiać w drodze. Nie chciała jej zostawić z ponurymi myślami na noc. Być może potrzebowała tylko porozmawiać. Być może było to coś więcej. Kapłanka otarła mokry od łez policzek. Sama musiała się jeszcze pozbierać po rozmowie z Bertem, ale miała nadzieję, że medytacja i wieczorna modlitwa pomogą jej w tym.
- Elin śpisz? - zapukała do pokoju dziewczyny. Uznała, że to pierwsze miejsce w jakim powinna jej szukać.
- Nie, wejdź - odpowiedział jej stłumiony przez drzwi głos. Kiedy wkroczyła do pokoiku Elin zobaczyła ją leżącą na łóżku, ubraną tylko w koszulę nocną i patrzącą się w sufit. - Też nie możesz spać?
- Mogę - odpowiedziała undine dopiero teraz zdając sobie jak bardzo jest zmęczona. Stłumiła nagłe ziewnięcie i podeszła bliżej łóżka. Przysiadła na jego krawędzi.
- Rozmawiałam z Bertem. Nie chciałam opuszczać klasztoru jeśli bym mu jakkolwiek nie pomogła. Wydaje mi się, że teraz mu trochę lżej na sercu - twarz Maarin zrobiła się na chwilę bez wyrazu gdy wróciła myślami do niedawnych wydarzeń. Otrząsnęła się i spojrzała na Elin.
- Widziałam, że ty też byłaś przygnębiona. Nie chciałam cię zostawiać z ponurymi myślami na noc i widzę, że dobrze postanowiłam - położyła dłoń na ramieniu psioniczki - jeśli to w jakiś sposób moja wina, to bardzo cię przepraszam - dopiero po fakcie Maarin uznała, że jej zachowanie było bardzo niewłaściwe. Wolała naprostować ten błąd.
Zdziwiona półelfka przesunęła spojrzenie na undine i zamrugała.
- Twoja? Dlaczego? - nie ukrywała zaskoczenia. - Uratowałaś mi życie. Jestem twoją dłużniczką - uśmiechnęła się słabo. - Przed dziesiejszym dniem wydawało mi się, że jestem gotowa. Teraz tego nie wiem. Przez lekkomyślność mogłam zginąć…
Zaklinacz trochę się martwił Elin. Oberwała najbardziej z nich… i być może zdarzyło się coś jeszcze. Gdy wracali wydawała się nieco przygaszona, a on… mógł ten stan nadinterpretować niepotrzebnie. Zapukał więc do drzwi jej pokoju pytając cicho.
- Elin… jesteś tam?
Półelfka spojrzała ze zdziwieniem na Maarin.
- Stałam się popularna?
- Możliwe - powiedziała ciszej i przyłożyła palec do ust - chodziło mi raczej o to, że zareagowałam w sposób… który mógł cię urazić. Wybacz - dokończyła szeptem i przepraszającą miną. Nie miała ochoty by Valerius wiedział co chciała przekazać półelfce.
- Elin.. wszystko w porządku, stało się coś?- w głosie Valeriusa słychać było zaniepokojenie. Jeszcze mocniej zapukał. Zapewne bał się, że półelfka omdlała lub potrzebuje pomocy.
- Nie, to ja nie powinnam… nie tak - odszepnęła półelfka, patrząc Maarin w oczy, po czym powiedziała głośniej: - Wejdź, Czarusiu.
- Chciałem z tobą pomówić. Wyglądaa...- Valerius zamarł widząc obie dziewczyny razem. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nocną koszulę Elin.
- Hmmm… No… widzę, że… może przeszkadzam w czymś?- zaklinacz wyraźnie nie spodziewał się widoku Maarin. Przełknął ślinę i spytał kapłankę.
- Jak się trzyma Bert?
- Już lepiej, ale podejrzewam, że jeszcze mu potrzeba czasu aby poukładać sobie wszystko - odpowiedziała patrząc na zaklinacza. Potem odwróciła się do Elin i potargała ją przyjaźnie po włosach.
- Nie przejmuj się. Po to jestem, żeby pomagać. Możesz na mnie liczyć - po czym wstała i ruszyła do drzwi chcąc wyminąć stojącego w nich Valeriusa.
- Pamiętaj, że nie tylko ty możesz pomagać - odpowiedziała jej Elin. - Nie wahaj się, jak sama będziesz potrzebowała nawet zwykłej rozmowy. Pobierałyśmy te same nauki, chociaż trochę inaczej je odbieramy.
Maarin uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Zostawiam ci ją - powiedziała z lekkim przekąsem do Valeriusa - Musze jeszcze przygotować łaski na jutro i choć trochę się wyspać. Nie przesadźcie z gadaniem op nocy.
Po tych słowach dziewczyna wyszła i udała się do swojego pokoju
Valerius przysiadł się na brzegu łóżka i spytał wprost Elin.
- Wydawałaś się bardzo przygnębiona podczas powrotu. Uznałem to za bardzo niepokojące.
- Nie… - zawahała się na krótki moment - … nie przejmuj się mną. Nic mi nie będzie. Dzisiejsze wydarzenia dały mi do myślenia i tyle - uśmiechnęła się słabo.
-No cóż… Jakoś nie bardzo nie potrafię się nie przejmować.- odparł stanowczo Valerius i westchnął.
- Może mógłbym ci jakoś poprawić humor? Ja…- wyraźnie się zawahał przerywając wypowiedź i zastanawiając nad czymś.
- Dziś najlepiej zrobi mi sen. Tobie pewnie też - Elin była przez to wszystko bardziej zdystansowana niż zwykle. - Czas naprawi sytuację. Dziękuję za troskę…
-Mimo to… -westchnął Valerius i położył dłoń na jej ramieniu wpatrując się w oczy półelfki.- Mimo to chciałbym, żebyś wiedziała, że wiele znaczysz dla nas. Że planowaliśmy przyjęcie pożegnalne związane z twoimi planami odejścia z klasztoru… zanim to wszystko się zaczęło. I…- szepnął cicho wyraźnie speszony.- I że to miała być niespodzianka, więc jeśli po tym wszystkim do niego dojdzie, to postaraj się udawać zaskoczenie. I nie wygadaj się przed nikim, że o nim wiesz. Zwłaszcza przed Dią.Bo inaczej do końca mego życia będzie mi wypominać, że nie dochowałem tajemnicy, którą sam na niej wymogłem.
Popatrzyła na niego zdziwiona, a potem zaśmiała się krótko.
- Teraz to przyjęcie powinno odbyć się prawie dla nas wszystkich. Szkoda, że nie będzie czasu. Może jak wrócimy z relikwią… - westchnęła. - Wolę jednak nie wybiegać myślami tak daleko.
-Planowałem by odbyło się z całą naszą grupką i tobą jako gościem honorowym. Niestety… moje plany zostały pokrzyżowane.- westchnął w odpowiedzi zaklinacz wstając.- No.. połóż się spać i… pamiętaj, ani słowa Dii.
Po czym ruszył do wyjścia zatrzymując się w drzwiach i mówiąc.
- Do twarzy ci z uśmiechem Elin.
- Dobranoc - odpowiedziała mu tylko tyle.

***

Maarin przekroczyła próg swojego niewielkiego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i opadła na nie. Nie mając świadków poza Ilmaterem pozwoliła ujść swoim emocjom. Durze i słone łzy ściekały strumieniami po jej policzkach. Zamknęła oczy i z drącym oddechem trwała w ciszy. Całą krótką nieskończoność później otarła policzki i podeszła do swojego łóżka. Rozdziała się z tuniki klasztornej i przywdziała swoją zwiewną koszulkę nocną. Ujęła w dłoń skromny znak jej wiary. Uśmiechnęła się.

Kapłanka uklękła z symbolem ilmatera. Oddała się spokojnej medytacji w której słała swoje modły o łaski dla siebie jak i innych. W modlitwie wspomniała o Bercie które wsparcia w trudnych chwilach, mówiła o innych którzy potrzebowali wsparcia w chwili śmierci ich bliskich. Prosiła o dar przekonania by po raz ostatni spróbować zachęcić Kruczowłosa do pójścia. Gdyby jednak nie udało się to modliła się aby spotkali się ponownie. Na sam koniec swych próśb zostawiła tę o udaną pogoń za relikwią.
Następne były podziękowania za łaski, względy i mądrość jaką zsyłał na nią. Dziękowała za spokój jaki przynosił. Być może to nie jej ciało było umęczone ale rany duszy potrafiły równie mocno doskwierać. Po raz kolejny złożyła przysięgę o niesieniu pomocy innym.

Ostatnie chwile jakie Maarin spędziła zanim w końcu udała się na spoczynek poświęciła dzisiejszemu dniu i temu co zrobiła. Rozmowa z Bertem była udana na tyle na ile nie była do niej przygotowana. Dłoń undine spoczęła na piersi kiedy przypomniała sobie emocje targające młodym kowalem. Ciężar tamtych chwil już przeminął ale pozostał w pamięci jako nauka. Kapłanka wspomniała rozmowę z Quentinem. Zbeształa się w myślach, że powinna w końcu się zdecydować jakie emocje wzbudza w niej młody mag. Wiedziała że była to mieszanka podziwu i litości. Potrafił być zawzięty i pewny siebie a zaraz potem miotały min emocje i wątpliwości jak gdyby był tylko piaskiem w silnym nurcie wody. Harpagon. Na pewno nadawał się na przywódcę ale trzeba było go przekonać do pewnych metod tak jak i opornych przekonać do tego, że żołnierz wiedział co robi. Na sam koniec zostawiła bitwę. Nie chciała wchodzić w paradę Harpowi ale przez to nie do końca wypełniła swoje zadanie. Miała świadomość, że nic gorszego od kłócących się rozkazów być nie mogło. To tak jakby dwie rzeki chciały się przeciąć na wskroś. Bez wspólnego porozumienia nie mógłby powstać wspólny, silniejszy nurt.
Maarin ułożyła się wygodnie na łóżku. Od jutra różnie mogło być z wygodami. Należało zatem skorzystać z nich póki się dało. Zamknęła oczy i odpłynęła w senne marzenia.
 
Asderuki jest offline  
Stary 08-06-2014, 11:19   #60
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Quentin i Dia

Quentin ostatecznie znudził się oglądaniem gór, ale nie miał jeszcze ochoty spać. Adrenalina, napędzające go myśli, to wszysto nie przybliżało go do snu, cale całe szczęście miał jeszcze chwilę, by się pokręcić. Dlatego ruszył do jadalni uznając, że w gruncie rzeczy może sobie zaparzyć herbatę, jeśli zostało jej jeszcze trochę w spiżarni.
O tej porze jadalnia była cicha, tak samo jak cały klasztor. Oleg musiał już się położyć, za to Dia, ubrana tylko w lekką tunikę i spodnie, mocowała się z cięciwą do swojego łuku. Zaskoczył ją swoim wejściem i wyślizgnęła się jej z rąk.
- Quentin! - syknęła. - Pukaj albo coś… - brzmiała na trochę zirytowaną. - Nie wiem jak Krucza sobie radzi z cięciwami, mój łuk jest o tyle krótszy a nigdy nie mam siły tego założyć.
- Och, wybacz! - powiedział zaskoczony nieco jej reakcją. Dziewczyna wybrała sobie ciekawe miejsce na przygotowywanie swojego oręża - Krucza ma wieloletnie doświadczenie i, uwierz mi, parę w rękach. Mogę ci pomóc.
Podszedł do niej bliżej, nie będąc pewnym, czy da radę jej pomóc, ale mógł chociaż spróbować.
Z uśmiechem, trochę kwaśnym, uniosła łuk i przyczepioną tylko do jednego końca cięciwę.
- To głupie, za każdym razem trzeba to robić. Wpajają mi to ciągle do głowy, a ja nie do tego jestem stworzona! - wyżaliła się. - A ty nie powinieneś przypadkiem być w łóżku i zapamiętywać te swoje hokus-pokus? - zapytała ciekawie.
- Zdążę, chciałem się herbaty napić przed snem, stresujący dzień za nami - usiadł obok niej na ławie i przyjrzał się łukowi - Ale wiesz, jeśli będziesz trzymać cięciwę na łuku, to ryzykujesz, że albo cięciwa pójdzie, albo łuk się wygnie albo nawet złamie. Tak myślałem, przynajmniej. Poza tym ćwiczysz nadgarstek i przedramię, to ci będzie też łatwiej naciągać łuk.
Nasłuchał się o tym kiedyś od Kruczej, to wiedział. Quentin zdecydowanie nie był głupi i miał talent do zapamiętywania tego typu rzeczy. Uśmiechnął się miło do Dii, łapiąc za łuk.
- Ja przytrzymam łuk, a ty naciągaj.
- Hej, to ja wiem. Ale muszę mieć kilka na zapas, na wyprawę, co? I co to za zapas, jak nie przetestowany - stęknęła z wysiłku, bo napięła cięciwę. Jej śliczna twarz zmarszczyła się trochę. - i nie myślcie… sobie… że jak jestem najmłdosza… to ufff! - wreszcie udało się jej zaczepić cięciwę i odetchnęła. - Dzięki - podarowała mu słodki uśmiech.
Quentin wyszczerzył się do niej i westchnął, oczarowany jej uśmiechem.
- Po prostu ciężko sobie uświadomić, że ktoś tak słodki jak ty, może być przy okazji tak silny - zachichotał pod nosem i przyjrzał się jej łukowi. Nie miał pojęcia, czy wykonała robotę dobrze czy nie, ale wiedział, że się starała. Dia może i była najmłodsza, ale zapał chyba miała największy z nich wszystkich.
- Silny? Ledwo we dwójkę daliśmy radę! - podwinęła rękaw tuniki i napięła swoje mizerne mięśnie. - Patrz, tu nic nie ma. Ale z tobą na rękę i tak bym wygrała - pokazała mu język i przeszła na środek jadalni, aby sprawdzić łuk. - Lepiej tę swoją herbatkę zrób. Ile musisz spać? Rzadko cię nocami widuję. Nerwy? - zachichotała. Zawsze była gadatliwą osóbką.
- Nah, raczej zmęczenie - wstał i podszedł do stojącej przy ścianie komody, przeglądając ją w poszukiwaniu ziół - Bym siedzia po nocach, gdybym miał co robić. I tak całe dnie czytam, dziewczęta trzymają się ode mnie na kilometr, nie widzę siebie modlącego się całe noce w kaplicy, to co mam robić, śpię.
Wyciągnął mały kociołek i drewniany kubek, po czym podszedł do bukłaka wiszącego przy palenisku. Nalał z niego wody do kociołka, powiesił go nad paleniskiem i dorzucił do niego ziół, z których miał zamiar zrobić herbatę.
- Dobra, nerwy też - westchnął ciężko - I trochę… Miałem ochotę pogadać. Coś mi mówiło, że tu będziesz. A ty lubisz gadać.
- To chcesz gadać czy słuchać? - obróciła do niego głowę i przekrzywiła ją filuternie. - Ja mało śpię. Za dużo do zrobienia na spanie. Musisz mniej czytać. Przecież nie jesteś brzydalem… no dobra, mógłbyś nabrać trochę mięśni, ale nie od razu jak Bert. Albo nawet Harp. Tak by, o, móc koleżance naciągnąć łuk, a nie tylko jej pomóc! - puściła mu oko i wróciła do próbowania łuku. Naciągnęła cięciwę i zwolniła ją. - No dobra, to wystarczy. Muszę jeszcze spakować swoje sztylety nasmarowane trucizną.
Puścił truciznę mimo uszu. Gdyby nie to, że mieli do czynienia z koboldami pewnie zrobiłby jej kazanie, ale mimo wszystko koboldy były złymi i słabymi istotami. Trucizna nie byłaby dla nich cięższą śmiercią, niż zwyczajne sztylety.
- Może nie mam mięśni, ale umiesz zrobić tak? - wyciągnął przed nią pustą dłoń i nagle podniósł ją gwałtownie do góry, podrzucając monetę, której tam nie było. Gdy zaczęła spadać złapał ją, po czym otworzył i zamiast monety, znalazł się tam błękitny płomień, który nagle ukształtował się w coś przypominające ptaka i wzbił się z ręki, by po kilku sekundach wybuchnąć iskierkami.
Popatrzyła na niego ciekawie. Wcześniej po słowach o truciźnie na ustach gościł jej psotny uśmiech.
- Quentin popisujący się sztuczkami? - uniosła brew i zachichotała. - To coś nowego, w nocy zmieniasz się w jakąś bestię? - zbliżyła się i przyjrzała dokładniej, udając, że szuka zmian.
- Tak nie umiem, ale umiem tak - w dłoniach dziewczyny znikąd pojawiły się dwa małe sztylety do rzucania, którymi… zaczęła beztrosko żonglować, nawet bez szczególnego zwracania na nie uwagi. - Ha!
Mag zaśmiał się serdecznie i zaklaskał, szczerze rozbawiony jej talentem.
- Tego się po tobie nie spodziewałem - zawołał, a między jego palcami zaczęły skakać małe płomyki - Że jesteś zwinna wiedziałem, ale nie wiedziałem, że jesteś aż tak zręczna. Śliczna, rozgadana, zwinna jak kot, nikt by nie powiedział, że wychowałaś się w klasztorze!
Złapała sztylety i schowała, przyglądają mu się ciekawie.
- Quentin komplemenciarz, ja tego nie spodziewałam się po tobie - podeszła szybko i dała mu buziaka w policzek. - To w nagrodę - zachichotała. - Musisz częściej wychodzić nocami.
Nawet sam mag do końca nie rozumiał skąd ten nagły przypływ śmiałości. Rozważania na temat przygód, na temat przyszłości pomogły mu zebrać się w sobie… Tylko czemu przyszedł tu, a nie do Kruczej? Może naprawdę uwierzył w to, że Krucza była już daleko za nim? Jednak wszelkie rozważenia zostały przerwane, gdy poczuł na swoim policzku słodkiego buziaka, którego zdecydowanie się nie spodziewał.
- He, hehehe - zachichotał głupio, rumieniąc się mocno - Sam się tego po sobie nie spodziewałem.
- To przez noc - wyszeptała i mrugnęła. - Leć lepiej do siebie, ja też idę. Musimy się wyspać. Przygoda czeka!
- Jasne, oczywiście - uśmiechnął się do niej lekko, ciągle zarumieniony i wstał, zdejmujac kociolek z ognia i odwieszając go na hak obok paleniska. Już nie miał ochoty na herbatę. Przeciagnął się, ziewną i powoli ruszył w stronę drzwi.
- Dzięki Dia - pomachał do niej - Jesteś niezastąpiona.
 
Ferr-kon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172