Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-09-2015, 12:26   #351
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
PIERWSZA PRACA XANTOPOLUTUSA


Miejsce przyzwania, poza obozem grupy pościgowej

Shando przyzwał bestię sam, z dala od mniej nawykłych do pozaplanarnych dziwactw towarzyszy. Nie było tu zaklęć, rytuałów, składników. Nie było potrzeby.
- Xantopolutus! - głos czarodzieja przebrzmiał cicho w dziwnie obcym akcencie odchłani. Wołanie głośno nie było potrzebne, imię poszybowało między planami i dotarło do demona, który w swojej byłej katowni ucztował na ciałach pomordowanych towarzyszy niedoli.


* * *


W tym samym czasie
Mungoth, Jaskinia Demona-Oprawcy


Xantopolutus poderwał głowę na odgłos wołania, wściekły że przeszkadza mu się w jakże przyjemnym posiłku. Pozaziemskie mięso i krew plamiły jego skórę ale wciąż jadł, jakby czarny wir odchłani zagnieździł się w jego żołądku.
To ten człeczyna, pierwszak, pomyślał. Najchętniej urwałbym mu głowę, ale chyba przyjdzie trochę podcierać tyłka temu słabiakowi. Związanie paktem za wolność było jak dar Piekieł - nie spodziewał się że wyjdzie z tego cały. I był w sumie wdzięczny losowi że uwolnił go taki idiota, bo chciał w sumie niewiele, mógł otrzymać więcej. A sam Pakt... nie jest dla demona hańbą związanie się takim. Liczy się, co paktem zyskał, a zyskał najcenniejszą nagrodę, czyli swoje drogocenne życie. Zresztą, ograniczenia umowy uniemożliwiały mu szkodzenie magowi - wręcz przeciwnie zmuszały go do pomocy i ochrony, ale śmiertelnicy są słabi i krótkowieczni. Może za parę miesięcy problem sam się rozwiąże?
Wstał z góry ogryzionych kości, spojrzał na stertę demonich trupów wciąż czekających na swoją kolej i zniknął w chmurze siarkowożółtego dymu.
Tymczasem z kąta wypełzł mały, niepozorny demonek, któremu jakimś cudem udało się przeżyć hekatombę. Zobaczywszy że strasznego objadacza już nie ma, odgryzł własną nogę, za którą był przykuty do ściany i czym prędzej wypełzł na zewnątrz, zostawiając po sobie ścieżkę z czarnej juchy. Wielkooki czarny chochlik, spętany łańcuchem w baleron i dyndający pod sufitem skrzeczał o pomoc do brata w niegodziwości, ale oczywiście został zignorowany.
Jęknął żałośnie, ale coś w nim się cieszyło - bycie chowańcem to lepszy los od bycia posiłkiem...


* * *


Chwilę później, miejsce przyzwania

Zaśmierdziało siarką i zgnilizną, odór owionął Shando Wishmakera ale nie wywołał gwałtownych reakcji żołądka, nie na Gehennie, gdzie nie raz i nie dwa wdychał gorsze rzeczy. Nim jeszcze gazy się rozwiały rozległ się głos istoty.
- Tak człowieku?
- Chcę otrzymać informacje o demonie imieniem Errtu i impie zwanym Druzil - bez ceregieli zaczął calishanin, olewając jakiekolwiek formy grzecznościowe. Dobrze wiedział, że nie zaprzyjaźni się z tym niewolnikiem, więc nawet nie próbował - Powiedz co wiesz i jak szybko możesz dowiedzieć się więcej.
Opary odsłoniły wysoką, chudą istotę o czarnych skrzydłach i obliczu niczym końska czaszka. Xantopolutus, zwany Końskim Pomorem i Zjadaczem Pegazów górował nad Wishmakerem, który nie sięgał mu nawet do piersi, choć demon miał szczupłą ptasią budowę i zapewne ważył niewiele więcej od czarodzieja. Tanaari otworzył kościstą paszczę i odpowiedział świszczącym głosem, wydychając żółte, cuchnące gazy.
- Errtu jest potężnym balorem, ma wielkie wpływy na wielu planach. Jest odporny na ogień i umie czarować - zaskrzeczał ciesząc się, że jego pierwsze zadanie jest tak proste; przynajmniej w połowie. - To zmyślny taktyk; słyszałem też, że chętnie zapuszcza się na wasz mały planik. Słyszałem, że był tam całkiem niedawno… - demon przerwał, ważąc ile ujawnić. Shando miał wrażenie, że demon boi się potężnego tan’nari, choć z paskudnej maski, jaką była morda Xantopolutusa ciężko było cokolwiek wyczytać.
- Co do Druzila - impów są miliony, nie wiem ile zajmą mi poszukiwania.
- Jakie są słabości Errtu? I czego trzeba by go przyzwać? - spytał Wishmaker, ciesząc się że przyjamniej część informacji ma dostępnych od ręki.
- Słabości? - Pomóg wybuchnął nieprzyjemnym, skrzekliwym śmiechem. - Jeśli jakiekolwiek ma to o nich nie rozpowiada.
- Jak na rozsądnego demona przystało... - wtrącił mag.
- Imię, sprawny mag i dobry rytuał - albo sam musi mieć w tym interes - odparł demon na drugie pytanie.
- Podobno ów Druzil ma być pośrednikiem - zasugerował Shando przywołańcowi - więc pewnie kręci się w okolicy tego pierwszego. Czy to pomogłoby Ci go znaleźć?
Demon poskrobał się w dziób pazurem.
- Są impy, które… zawodowo, że tak powiem, zajmują się służeniem ludziom - rzekł z pogardą - Może jest jednym z nich. Popytam.
- Kolejne pytanie. Ścigamy wrogów, tamtędy ruszyli nasi wytyczać szlak. Jakie niebezpieczeństwa tam czekają i czy są alternatywne, szybsze szlaki? Jeżeli ta, co nas na nich czeka?
- Nie po to mnie wezwałeś - zachichotał demon. - Ale znaj mą dobrą wolę - i tak nie wiem, to nie mój macierzysty plan. - zaskrzeczał znowu.

Gdy już demon miał odchodzić, Calishanin wydał ostatnie polecenie.
- Jeżeli znajdziesz go, zanim moi wrogowie go przyzwą, zabij i zjedz. Do szkieletu doczep tylko kartkę z tekstem napisanym w odchłannym "Nie zawracać mi dupy, bo zniszczę. Podpisano: E.". To zadanie dodatkowe, nikła szansa że wyrobisz się w czasie służby. Dlatego jeżeli je wykonasz, zwolnię cię z ostatnich sześciu lat służby.
Pomór kiwnął łbem i zniknął. Niespecjalnie zależało mu na tej nagrodzie. Skoro człowieczek chce zadzierać z Errtu, Xantopolutus będzie wolny nim nad Faerunem zajdzie słońce. Bo tu, oczywiście, nie zachodziło nigdy.


* * *


Pół klepsydry później
Z powrotem w obozie


Morheim pokręcił głową słuchając sprawozdania Shando Wishmakera ze spotkania z demonem. Calishanin sam pchał się do grobu swoją zuchwałością i pychą.
- W czasie wojny słyszałem o ognistym balorze, odwiedzającego Kessela w jego wieży. Mógł to być Errtu, wskazują na to słowa twojego sługi.
- Kto tu komu służy, to się okaże - zaskrzeczał impowy chowaniec szczerząc jadowite kiełki i szyderczo się szczerząc. Obaj czarodzieje go zignorowali, a Morheim kontynuował - Ale Drizzt wygnał go z naszego świata, odesłał do odchłani uściślając..
- Coś czuję, że nie trzeba będzie długo go namawiać do powrotu - mruknął na to Shando - Ma tu niedokończone interesy i rachunki do wyrównania. Możemy mieć poważne kłopoty jak przybędzie... lepiej dorwijmy drani zanim wyślą do niego zaproszenie z kwiatami co?
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 29-09-2015 o 12:35.
TomaszJ jest offline  
Stary 04-10-2015, 22:24   #352
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Czwarty. Gehenna. 2 Mirtul, 1358 DR, Roku Cieni

Gehenna
2 Mirtul...?

Po powrocie Wishmakera oddział ruszył za pozostawionymi przed Reghedczyków znakami i wkrótce się z nimi zrównał. Teren w Khalas był bardziej przyjazny wędrówce niż ten w Mungoth, lecz przez to pojawiało się i więcej wrogów. Na szczęście dwudziestoczteroosobowa grupa była wystarczająco liczna by odstraszyć potencjalnych drapieżców i napastników. Choć i tak stanowiła ⅓ tych, którzy wyruszyli z Doliny Lodowego Wichru. Nielicznych demonicznych śmiałków szybko przeganiały lub zabijały czary magów. Var czuł, że kilkukrotnie byli śledzeni przez psowate bestie; w końcu jednak dano im spokój.

Ku niepomiernemu zdumieniu Morheima i dumie Shando (oraz przerażeniu reszty oddziału) Koński Pomór powrócił po kilku godzinach z wieściami, materializując się w chmurze smrodliwego dymu. Okazało się, że z planu Calishyty nici - imp Druzil był aktualnie związany kontraktem z magiem Bonaducem służącym Talonie w Faerunie, w okolicach Amn. Demon Wishmakera nie potrafił samodzielnie przedostać się na Toril, jednakże kontrakt impa uniemożliwiał bhaalitom przyzwanie Druzila, więc problem niejako rozwiązał się sam. Oczywiście jeśli ten mag nie współpracował z kultystami, ale według Valstroma Pani Epidemii i Chaosu nie miała raczej bliskich związków z Bhaalem.
- Errtu przyjdzie i bez pośrednika jeśli tylko będzie miał w tym interes - obwieścił Xantopolutus, z satysfakcją obserwując, jak gaśnie nadzieja faeruńczyków na uniknięcie starcia z balorem, po czym zniknął. Miał teraz dekadzień spokoju, który mógł poświęcić na ucztowanie i rośnięcie w siłę. Po chwili konsternacji oddział Faeruńczyków ruszył dalej.



Wędrówka przez pustkowie była ciężka - nie ze względu na klimat, ukształtowanie terenu, monotonię wędrówki czy nieobecność słońca wskazującego upływ czasu, lecz ciągłe poczucie zagrożenia i niepewność. Dokąd idą? Czy nie natkną się znów na potężnego demona lub smoka - albo coś jeszcze innego, straszniejszego? Czy znajdą bhaalitów? Czy i jak ich pokonają? Nie wszystkich pchało poczucie misji i sprawiedliwości - wielu bardziej niż o nadciągającej walce myślało o tym w jaki sposób wrócą później do domu. Portal pomiędzy planami został zniszczony; Elethiena sama przyznała, że jej teleporty nie działają w ten sposób. Nawet jeśli pokonają kultystów czy znajdą u nich zwoje pozwalające na powrót? Czy kiedykolwiek jeszcze wrócą do domu? Te i inne myśli zaprzątały głowy wielu członków oddziału, zwłaszcza tych słabszych duchem - choć w tak niezwykłych okolicznościach nie sposób było mieć o to do nich pretensje. Jednakże nie trzeba było być dowódcą by odczuć spadek morale. Nie było tu na co polować; zapasu kurczyły się szybko. Nie oszczędzano zbytnio - wojownicy musieli być w pełni sił przed nadchodzącym starciem. Tylko kiedy ono nadejdzie - dziś, jutro? Czy przyjdzie im “nocować” w tym przeklętym przez ludzi i bogów miejscu?

Odpowiedź na to dała Mara. Już od jakiegoś czasu czuła charakterystycze mrowienie, a na kolejnym popasie udalo jej się wyłapać strzępki… czegoś. Wizji? Wspomnień? Strzępki duszy rozerwanej na strzępy przez nekromatyczne zaklęcie; przemocą wyrwanej z ciała by wcisnąć w nie duszę starego licza-Korferona? Zaklinaczka wzdrygnęła się, lecz ciężko było opędzić jej się od coraz to bardziej ponurych przypuszczeń i domysłów; tym bardziej, że tym, co wyczuwała były głównie ból i paniczny strach. Miała nawet wrażenie, że czuje więcej niż jedną osobę. Krew z krwi? A może po prostu magiczna krew, by przywołać dziada, któremu do kompletnego zmartwychwstania brakowało coraz więcej filakteriów? Może w panice mordował kogo popadnie? Przez chwilę Mara z luboscią raczyła się wizją najwyższego kapłana, który kolejno składał w ofierze swoich podwładnych. Ileż oszczędziłby im roboty… Otrząsnęła się z tego gdy oddział ponownie zebrał się do marszu. Musiała być czujna; jej moc była tu lepszym przewodnikiem niż yeti i wszyscy barbarzyńcy razem wzięci.

Oddział podążał za mdłym zewem słyszanym przez Marę. Jeśli nawet ktoś wątpił w zdolności dziewczyny - lub jej lojalność - był szybko uciszany przez Vala lub Tibora. Zresztą droga wybierana przez zaklinaczkę była dobra, a ludzie Turoga coraz częściej znajdywali ślady świadczące o tym, że szły tędy istoty posiadające buty, nie kopyta i pazury. Choć i tych drugich tropów niepokojąco przybywało.

Niestety im bliżej bhaalitów byli, tym nekromatyczny ‘szum’ w głowie Mary nasilał się. W pewnym momencie dziewczyna sama już gubiła się, czy słyszy głos jednej istoty czy wielu, czy wołają ją, czy każą uciekać… A może to ona sama jest tam - ranna, torturowana fizycznie i magicznie, gwałcona, mordowana? Skończyło się na tym, że Shando zwrócił Marze ochronny artefakt, a Eryk nałożył na nią kilka błogosławieństw, które nieco wyciszyły napływ nieumarłych wrażeń. Niedługo później wspinający się po skałach Var wypatrzył w oddali ruch - tym razem istot głównie małych i dwunożnych.
- Są na otwartym terenie. Względnie oczywiście; na polanie skalnej, można powiedzieć - yeti wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu. - Widać ich z góry jak na dłoni, ale też ciężko się podkraść.
- To chyba nie będzie problem - mruknął Morheim. Imp czując co się święci próbował protestować, rzecz jasna bez skutku. Wkrótce leciał w stronę kręgu - klnąc, prychając i kapiąc trucizną z ogona. Pewnie marzył o tym, by jego właściciel wyzionął ducha na tym przeklętym planie, lecz póki co musiał go słuchać. W końcu któż będzie lepszym szpiegiem na demonicznym planie niż demon?
- Imp jak mucha - irytuje, lecz nikt nie zwraca na niego uwagi - oznajmił zadowolony z siebie starzec patrząc jak chowaniec znika w rudych przestworzach. Widać demon Wishmakera wszedł mu na ambicję.

Po jakiejś godzinie - licząc w modlitwach - chowaniec powrócił. Wyglądało na to, że kamienny krąg, utworzony - jak się wydawało - z naturalnie rozrzuconych głazów, jest faktycznie miejscem bhaalickiej ceremonii. Na głazach wyryto symbole Pana Mordu; według paladynów mogły tworzyć one ochronne pole. W środku, wokół kamiennego ołtarza stało pięciu kapłanów - sądząc po szatach - i starzec. Prócz tego leżało kilka ciał. Na zbudowanym nad ołtarzem stelażu wisiała jakaś niemłoda kobieta; tak okrwawiona, że raczej nie mogła jeszcze żyć. Kapłani pogrążeni byli w modlitwie czy rytuale, ale kręgu strzegło pięć psowatych demonów - tych, które Grzmot widział wcześniej. Rozrzucone wokół kręgu truchła innych potworów - zapewne przyciągniętych wonią krwi i wnętrzności - wskazywały na to, że strzegą go bardzo sumiennie.
- I co teraz? - spytał jeden z dwóch ocalałych shanderczyków. Choć pytanie powinno było chyba brzmieć raczej "jak?".


 
Sayane jest offline  
Stary 13-10-2015, 18:44   #353
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację

- Zróbmy zasłone dymną z mąki, z jakimiś przerażającymi głosami z jednej strony, a z drugiej poprowadzić szturm, może rzucić jakimś głazem. Trzeba ich rozproszyć i to szybko, oraz rozdzielić ich siły. Nawet jeśli tylko część skieruje się na przynęte z zasłony, to odciąży to nasze główne natarcie. Może jakieś zaklęcie unieruchamiające? - Rzucił Grzmot, gotów do działania i rozglądając się za jakimś odpowiednim głazikiem.
- Podkraść się jak najbliżej pod wiatr i zaszarżować - część z nas na te demony strażnicze, reszta do środka, i to szybko, bo chyba czas nas goni! Panno Elethieno, panie Morheimie, jeśli wnętrza kręgu faktycznie strzeże jakieś zaklęcie wasze czary mogą wybić nam przejście. Mąka sama pewnie niewiele zdziała, ale jeśli kapłani w środku nie będą mogli nas dostrzec to oszczędzi nam to strat - oby. A pomysł z miotaniem głazami czy czymkolwiek innym też jest dobry - Oestergaard popatrzył na Vara - ale najbardziej przydasz się w ataku wprost na kultystów, bowiem siłą i zaciekłością w boju górujesz chyba nad wszystkim co mają do dyspozycji. Chyba że te bestie na zewnątrz są naprawdę twardymi przeciwnikami? - chłopak zwrócił się do paladynów. Ci popatrzyli po sobie niepewnie; nie byli znawcami istot z innych planów.
- Można by wezwać coś latającego dać w szpony filakterium i zniszczyć nad głowami drani... a, przepraszam. ten plan nie wypali - z przekąsem zauważył Shando - Można też wciągnąć bestie w promień rażenia, przy niszczeniu filakterium gdzieś na ziemi... ten chyba też nie.
- Zgadza się. - Tibor zgodził się uprzejmie i spojrzał na towarzyszy. - Starzy często cierpią na sklerozę - ruchem głowy wskazał Południowca.

Mag założył ręce na pierś i splunął, ślina zmieszała się z pyłem.
- Zasłonę dymną załatwię, mam odpowiednie zaklęcie. Podejrzewam że ci w środku i tak chronieni są przed czarami, więc może my, magowie zajmiemy się demonami, a reszta powstrzyma rytuał? Gdy załatwimy drani, dołączymy do was. Gdyby ta bariera chroniła przed fizycznymi atakami, ochroniarze byliby im zbędni.
- Głazem mogę rzucić w trakcie szarży, zanim wyciągnę miecz lub dopadnę do nich z pazurami. Pora ruszać, nie będą tam na nas czekać w nieskończoność. - Rzucił Var, łapiąc mniej więcej trzydziestokilogramowy głaz.
- A co jeśli oni… właśnie przyzywają… boga? Poza tym te potwory… Nie mamy szans! - jęknął jeden z shanderczyków.
- Jak przyzwą boga, to wtedy naprawdę nie będziemy mieli szans. Ruszać się! - warknął Oestergaard. - Prowadź, demonie - rzucił do impa, który wcale nie wyglądał na zainteresowanego przewodzeniem szarży.
- Zaczniemy od zabicia demonów. Przywołaniec na przynętę, jak się na niego rzucą, walimy czarami masowego rażenia, by każde zaklęcie ogarniało wszystkie naraz - powiedział Shando do magów, a potem powiedział do Valstroma i Turoga - Atakujcie z lewej flanki, jak tylko zajmiemy demony zaklęciami. Zanim się przesuniecie, zrobię zwierzaczkom tor przeszkód, atakując z innego wektora nie wpadniecie w nie.
I Shando wyciągnął różdżkę, gotów wyczarowywać pułapki między pozycją, którą zajmowali czarodzieje a demonami.
- Plan nie jest zły, lecz czy przyzwiesz coś tak potężnego by wszystkie demony rzuciły się na to na raz? Twój żywiołaczek nie wyglądał na wymagającego przeciwnika, a kontrakt z ptasiorem na dzisiejszy dzień chyba już wykorzystałeś - z powątpiewaniem rzekł Morheim.
- Liczyłem na was, koledzy mistrzowie - z udawaną niższością odparł na to calimshanin - to, lub sprytną iluzję. Ja i tak ruszę z pozostałymi, osłaniać ich dymem i w razie czego wesprzeć magią.

Mara niewiele miała do powiedzenia, zapatrzona na okrwawioną sywetkę potakiwała jedynie.
- Ruszajmy wreszcie. Mamy przewagę liczebną i efekt zaskoczenia, to musi wystarczyć.
- Nie lepiej zaatakować zaklęciami obszarowymi kapłanów? Tu raczej się ich nie spodziewają; demony chyba rzadko czarują - z powątpiewaniem rzekł Valstrom.
- To by było za łatwe, ten krąg powstał po to, by powstrzymać zaklęcia. A na zagrożenia fizyczne mają demony, przynajmniej to podpowiada logika. Panie Morheim, Pani Elethieno, poradzicie sobie z demonami, czy ja, Burro i Mara mamy z Wami zostać? Po postawieniu zasłony dymnej mogę przyłączyć się do walki z bestiami - mówiąc to Shando już puszczał z różdżki zaklęcie za zaklęciem na przedpole, zastawiając je miotaczami włóczni i koszącymi ostrzami, czekającymi na szarżujące demony. Jednocześnie pomyślał o fiolkach kamieniożrącego kwasu, które posiadał - odpowiednio użyty mógł przełamać krąg niszcząc kamienie na jego obrębie.
- Kto tu najlepiej rzuca? - spytał barbarzyńców i paladynów?
- A gdybym tak… wbiegł między kapłanów używając tego znaleźnego pierścienia? - Zapytał Grzmot, wpadając na całkiem sensowny pomysł. - Mógłbym wtedy wbiec między kapłanów, porywając jakiegoś ze sobą, a potem reszta by wskoczyła za mną w szarży na zdezorientowanych. Jestem szybszy niż wszyscy tutaj i tak. - Dodał kiedy propozycja wsiąknęła we wszystkich.
- Burro ma w samonośce baryłkę prochu który nafaszerowałem gwoździami. Podpalić lont i cisnąć do środka kręgu, może część tych parszywców rozsadzi - powiedział Tibor, zbrojny w tarczę i buzdygan i zmierzając już w w stronę miejsca rytuału; jako wyświęcony czempion - zbrojne ramię swego boga - nie miał zamiaru bawić się w zaklęcia poza tymi które mogły wspomóc go w walce wręcz.
- Ta baryłka prochy to dobry patent, ale rozwalmy nią demony, przywołaniec może ją nieść. Przy ciśnięciu rozleci się jak walnie o glebę. Można by ją tam wylewitować. Grzmot, wybacz, że plany Ci rozwalę, ale na co ty pierścień włożysz? Paluchy masz za wielkie, to tylko przyrodzenie zostaje, a tu też nie sądzę. Mówię: Użyjmy wszystkiego, co tu wymyśliliśmy.
Nie ma co się tu guzdrać. Robimy tak: Przywołaniec z iluzją lub czymś tam na grzbiecie bierze pochodnię i beczkę, wabi demony. Bum, zaklęcia i szarża naszych na krąg. Lecą fiolki z kwasem kamieniożrącym na kamienie strażnicze i miotane pociski w stronę magów, po czym stawiam ścianę dymu, by osłonić nas od ostrzału przeciwnika. Gdyby jednak któryś demon miał nas powstrzymać proponuję wyznaczyć od razu grupę, która wyjdzie z kontrszarżą. Gdy uda się rozwalić demony, magowie dołączają do pozostałych w kręgu. Alternatywnie postawię ścianę dymu tak, by demony nas nie widziały - wtedy może celebranci nas ostrzelają, ale nie będzie problemu z atakującymi z flanki. Nie mówiąc nic o tym, że przechodzenie przez dym wywołuje paskudne nudności.


Burro pokiwał głową na słowa Tibora i zaczął grzebać w samonośce. To wszystko przerastało kucharza. Ręce mu się trzęsły, kulił się i drżał. “Co ja tu robię”, ta jedna myśl kołatała mu się w głowie. Nie nadawał się przecież do bitew, do rozpraw z demonami. Wiedział, że musi jednak wspomóc Marę i resztę kompanów w jakiś sposób. Nie może poddać się strachowi, skulić się i wejść w jakiś załom skalnu, po czym zamknąć oczy i przeczekać aż wszystko już będzie dobrze.
- M..mogę zrobić iluzję dla przywołańca z beczką. - wyjąkał wreszcie. - Mogę też spróbować odwrócić uwagę od wojowników.
- Dobry pomysł; na byle żywiołaczka cała chmara się nie rzuci - pokiwał z uznaniem głową Morheim, ignorując wcześniejszy przytyk Shando.
- Ruszajmy za Tiborem - Valstrom nie mial zamiaru wdawać się w kolejne spory na temat strategii, skoro rytuał już się odbywał. Barbrzyńcy rozbiegli się na boki, planując zajść kapłanów od tyłu. Do Grzmota należała decyzja czym i kiedy będzie rzucał.
- Na język go założę jak mi na najmniejszy palec nie wejdzie. Rzucę tą beczką z prochem między kapłanów, potem poprawię głazem, a potem już ich w swoje ręce dostanę jak ktoś jeszcze będzie żył a wy nie zdążycie dobiec. - Powiedział yeti i wstał, prostując się na swoją pełną wysokość, przeciągnął się szybko. - No, szykujcie się, mają rację, mamy coraz mniej czasu. - Rzucił szybko.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 14-10-2015, 21:45   #354
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Czwarty. Gehenna. 2 Mirtul, 1358 DR, Roku Cieni



Gehenna
2 Mirtul...?




Mamrotanie paladynów, Tibora i czaromiotów rzucających kolejne zaklęcia by przygotować się do ataku tworzyło ponury kontrchór dla zaśpiewu bhaalitów - niesłyszalnego jeszcze, lecz z pewnością obecnego. Im byli bliżej tym Mara wyraźniej czuła, jak w powietrzu kłębią się zagubione dusze, rozdzierane kolejnymi inkantacjami kultystów, a ich energia wsysana… w coś. Nie czuła już zewu kobiety; może był tam, lecz zagłuszony innymi głosami. Zaklinaczka nie wierzyła; nie chciała wierzyć że kobieta-ofiara już skonała. Nadal miała nadzieję…
- Są w takim transie, że nie powinni nawet zauważyć walki demonów - skrzeczący głos chowańca wybił ją z myśli. Zatęskniła za swoim wilkiem. Szła w ostatni bój, a jej najwierniejszego przyjaciela przy niej nie było. Może to i lepiej? Przynajmniej dla Strzygi...
- To dobrze się składa - mruknął Burro i w nagłym natchnieniu rzucił na impa iluzję widzianego wcześniej smoka; przywołańcowi Shando nadał zaś formę widzianego w Dolinie Żywej Wody Pana Góry. Takich potworów bhargesty nie mogły zignorować - zbiły się w kupę, z warczeniem obserwując zbliżające się monstra. Elethiena i Morheim na to tylko czekali - potężna kula ognia i deszcz piorunów uderzyły w stado, poważnie raniąc bestie, a Mara dołożyła shandowy grad kamieni. Bhargesty błyskawicznie rozproszyły się, wyjąc i wypatrując czaromiotnych przeciwników. Przerażonemu Burro wydało się nawet, że pseud-wilki przenoszą się z miejsca na miejsce! I chyba na prawdę tak było, bo żadne stworzenie nie poruszało się tak szybko. Niziołek wzdrygnął się i cichaczem pociągnął z bukłaczka wiśniówki, żałując że to nie krasnoludzkie wojenne ciemne; nie tylko kły i pazury, ale i magia czaiła się w mieszkających tu stworach. Drżącym głosem wyrecytował ze zwoju ‘pajeczynę’, ale na bestiach nie zrobiła ona wrażenia. Jedna z rannych poczwar znalazła się zbyt blisko rycerzy; któryś ciął ją pobłogosławionym przez Tibora mieczem i ta zwaliła się ze skowytem na ziemię.
Reszta demonów momentalnie urosła i zygzakami popędziła w stronę czarodziei, którzy odpowiedzieli kolejną falą zaklęć obszarowych. Skryci za głazami shanderczycy ciskali w bestie fiolkami ognia alchemicznego, kwasu, burrowymi kolcami i plączonożnymi workami - było to jak świeca przeciw burzy, jednak w spowolnieniu bhargestowej szarży liczyła się każda sekunda. Jeden z bhargestów zwrócił uwagę na ukrytych ludzików; starszy z szanderczyków poczuł nagle obezwładniającą rozpacz i niemoc. Nie mają szans, nigdy się stąd nie wydostaną żywi… Nie trzeba było wiele mocy by faeruńczyk wpadł w otchłań rozpaczy i rzucił się na własny miecz. Lecz do tego demon musiał się zatrzymać… Shandowe pułapki również kupiły magom czas, dodając swoje do powolnego wykrwawiania się demonów, a kolejna salwa ze zwojów i różdżek położyła kres żywotowi bhalickich strażników. Mara z niezdrową fascynacją obserwowała, jak jedna z bestii wiła się w przedśmiertnych drgawkach, powoli rozrywana od środka zaklęciem ‘kościoskrzypców’...

Tymczasem reszta fareuńczyków, z Grzmotem na czele, szarżowała na bhaalicki krąg. Wyglądało na to, że imp miał rację; kapłani byli jak w transie i zupełnie nie zwracali uwagi na wybuchy powodowane przez zaklęcia magów. Nie była potrzebna nawet ściana mgły zaproponowana przez Shando, co znacznie ułatwiło ludziom atak. Czyżby tak bardzo wierzyli w siłę bhargestów lub ochronną moc kręgu? Prawdziwe widzenie Tibora nie ujawniło nikogo ani niczego innego; krąg zaś zdawał się raczej amplifikować złą magię kapłanów. Żwiastun Świtu niewiele więcej mógł zrobić - Grzmot cisnął odpaloną beczkę z prochem w sam środek kręgu (jeśli kobieta jeszcze żyła, to teraz z pewnością wyzionęła ducha), z drugiej strony zaś objęty zaklęciem powiększenia Turog rozbił fiolkę z kamieniożrącym kwasem dokładnie na magicznym symbolu wyrytym na jednym z głazów. Zarówno Tibor jak i Eryk poczuli fluktuację mocy - cokolwiek działo się w kręgu, ich atak to przerwał.
Poranieni wybuchem kapłani leżeli na ziemi, oszołomieni, jęczący z bólu. Var wpadł między nich jak lis do kurnika - żaden czar nie mógł ocalić kapłana, którego yeti po prostu chwycił za nogę i siłą kafara cisnął o najbliższy głaz. Trzask pękających kości został zagłuszony przez bojowy ryk Reghedczyków, którzy zajęli się masakrowaniem dwóch bhaalitów leżących po ich stronie ołtarza. ‘I Czarnokij dupa kiedy wrogów kupa’, mawiał mistrz Wishmakera i calishyta nie mógł odmówić temu stwierdzeniu prawdziwości. Może i kultyści byli wybrańcami Pana Mordu, ale w obliczu tuzina barbarzyńców ogarniętych krwawą gorączką nie mieli szans. Zresztą i tak pewnie cały ich zapas zapamiętanych modlitw dotyczył odprawianego rytuału. Pozostałych dwóch dobili paladyni, a nieskładne klątwy kultystów z odbijały się od ochronnej bariery Lathanera i Helma. Nawet tu, w dziedzinie Bhaala, nieugięta wiara boskich rycerzy nadal miała swoją moc. Shando skupił się i rzucił ‘duszenie’ na starca, który wydawał się być głównym kapłanem. Wszystko szło nadzwyczaj łatwo i zgodnie z planem. Zbyt łatwo.

Zaklęcie nie podziałało. Shando po prostu to poczuł. Kapłan nie oparł się; calishyta nie popełnił błędu w inkantacji. Po prostu rozwiało się; spłynęło po nim jak po kaczce. Szarżujący na starca Tibor odbił się od niewidzialnej sfery, wspomożona modłami broń rąbnęła w nią krzesząc skry; po sferze rozeszła się siatka błękitnoszarych wyładowań. Kolejny, szybki jak błyskawica cios, dał podobny efekt, a odrzucony w tył Tibor z trudem utrzymał równowagę. W oczach Najwyższego Kapłana pojawił się niespokojny błysk, jakby bał się, że ochrona jednak puści - ale nie. W końcu to on był u siebie. Uśmiechnął się radośnie, ukazując pieńki spróchniałych zębów i dotknął srebrnego symbolu Bhaala. Tylko tyle - żadnej inkantacji, gestów, nic. I trupy zabitych przed chwilą kapłanów powstały. Trupy dawnych ofiar powstały. Trupy demonów zabitych przez bhargesty i samych bhargestów powstały, oddzielając czaromiotów od głównej siły uderzeniowej Faeruńczyków.

A Burro poczuł, że mają przechlapane.

 
Sayane jest offline  
Stary 27-10-2015, 23:22   #355
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- Tibor, Panie Valstorm! - krzyknął Wishmaker - Odpędzić mi te truposze! Turog! Niech twoi ludzie obrzucą skurwiela wszystkim co jest pod ręką, w końcu osłona pęknie!
Barbarzyńcy albo nie usłyszeli wezwania, albo nie chcieli posłuchać. Walka wręcz to było coś, co znali i rozumieli - zresztą nagłe namnożenie się przeciwników nie dawało szans by skupić się na starcu. Z rykiem ruszyli na zabitych przed chwilą kapłanów oraz zmasakrowane przez bhargesty demony, tnąc, rąbiąc i miażdżąc, tym samym dając reszcie szansę na zajęcie się głównym bhaalitą.

Shando szczęśliwy że nie zużył Ściany Dymu rzucił ją teraz - zapachniało sadzą i dym zaczął sączyć się z palców przywoływacza otaczając go nieprzeniknioną czarną zasłoną. Przypuszczał, że zaraz bhaalita zacznie rzucać zaklęcia i nie zamierzał być ich celem. Zaś przywołańce - mógł je wysyłać poza mgłę bez problemu… Paladyni jednym głosem zaintonowali modlitwę, ale zdołali odpędzić jedynie kilka pomniejszych demonich trupów. Skoro nekromatyczny zew Kapłana docierał na Faerun to jaką siłę musiał mieć tutaj? Ale…
- Atakujcie go! - ryknął Tibor i sięgnął po zwój otrzymany od Thorgrima Battlehammera z modlitwą uświęcającą. Ziemia zadrżała gdy krasnoludzka modlitwa przeniknęła ją na wskroś. Zwiastunowi Świtu zdało się, że przez moment kamienie zalśniły niczym diamenty. Młody kapłan poczuł się tak, wtedy gdy wyszedł z podziemi na powierzchnię; jak gdyby wynurzył się z głębokiej, oblepiającej ciemności. Zresztą nie tylko on. Dotyk Dumathiona przeniknął plany i na moment przejął fragment przeklętej ziemi Bhaala. Na jak długo? Tibor mógł tylko modlić się, by na jak najdłużej.

Var ryknął w szale i złapał jeden z głazów tworzących krąg. Miał zamiar użyć go jak młota i zwyczajnie zmiażdżyć kapłana. Potężny głaz nie przebił osłony, lecz nawet tak potężny kapłan nie mógł zignorować masy rzuconej na niego skały. Siła ciosu strąciła kapłana z piedestału, a gigantyczny kamień po prostu przygwoździł go do ziemi. Wydawało się, że wystarczy poczekać aż ochronny czar puści by rzucony prze yeti kamień zwyczajnie zmiażdżył starca.
Skoro kapłan był już unieruchomiony, Grzmot wziął w swe ręce morgensztern i ocenił co będzie większym zagrożeniem, czy świeży ożywieńcy, czy raczej kapłan. Następnie zaczął okładać potężnymi ciosami przygniecionego mężczyznę. Nie warto było ryzykować i dawać mu chwili wytchnienia. Ciosy odbijały się od niewidzialnej sfery, ale yeti zobaczył cień paniki w oczach kapłana. Najwyraźniej ze środka kuli i on niewiele mógł zrobić, a Grzmot z doświadczenia wiedział, że działanie każdego czaru kiedyś się kończy i zwykle wcześniej niż później. Póki co mamrotał coś do siebie, trzymając się za bhaalicki medalion.

Zaklęta przez Tibora broń Faeruńczyków z łatwością radziła sobie z wykańczaniem wskrzeszonych kultystów. Jednak do drużyny już zbliżały się nieumarłe demony, a z nimi mogło być gorzej. Shando wypuscił na wabia kilku przywołańców, ale widział, że nie starczy to na długo. Oddałby wszystko za zwój z Rozproszeniem Magii - Elethiena z pewnością takowy miała… ale miała też własne problemy. Zresztą on też; wisząca nad ołtarzem teraz-już-nieumarła ofiara najwyraźniej wraz ze wskrzeszeniem odzyskała swoje moce, gdyż zaczęła ciskać w faeruńczyków ofensywnymi zaklęciami. Co prawda losowo i niezbyt celnie, ale ze szczęściem calishyty…

Grzmot chwilowo zostawił kapłana, by rzucić sie do wiszącej nad ołtarzem nieumarłej. Miał jeden cel, roznieść ją na strzepy, by ponownie wrócić do prób ubicia kapłana. Miał nawet pomysł. Po zmiażdżeniu ciskającej czarami nieumarłej, miał zamiar zrzucić na kapłana sam ołtarz. Po bliższej ocenie sytuacji, po prostu zrzucił ołtarz na dwójkę. Pozwalając ciężarowi dokończyć dzieła. Ciało kobiety rozbryznęło się ściśnięte między dwoma głazami. Pole ochronne zamigotało i w końcu też puściło, grzebiąc starego kultystę pod tonami kamieni. Najwyższego Kapłana Bhaala spotkał wyjątkowo żałosny koniec, którego z pewnością nikt się nie spodziewał - a najmniej on sam.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 28-10-2015, 22:34   #356
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Wspólnymi siłami spisane, ciąg dalszy poprzedniego.

Tymczasem Mara i Burro z przerażeniem patrzyli na powstałe z martwych bhargesty. Zmasakrowane czarami, poparzone, z wlekącymi się między łapami wnętrznosciami były jeszcze bardziej przerażające niż wcześniej. Morheim zaklął brzydko - podobnie jak Elethiena obwieszony był zwojami, lecz potwory były tuż tuż. A jak wiadomo mag w zwarciu…
- Łapcie! - krzyknął naraz, rzucając coś niziołkowi; ten odruchowo złapał. Nie wiedział co to, lecz nie musiał długo myśleć; naraz mag zaczął unosić się pionowo w górę, po drodze chwytając Marę, która zdążyła dołożyć najbliższym demonom czarem zaklętym w nautowej perle. Niziołek drżącymi rękami rozwinął zwój.
- Szybciej - Elethiena wyrwala mu pergamin i szybko wyrecytowała czar. Burro poczerwieniał jak piwonia zmuszony obejmować gibkie ciało czarodziejki. Miał nadzieję, że psowate nie doskoczą… Chwilę później niemal żałował, że ma zajęte ręce i nie może zatkać sobie uszu - wiedział, że wrzaski pozostawionego na ziemi shanderczyka, rozrywanego na strzępy przez bhargesty będa mu się śnić do końca życia. Oczywiscie jeśli niziołek w ogóle dożyje do najbliższej drzemki. Z wysokości magowie mogli bombardować demony czarami (Burro i Mara nie potrzebowali tak bardzo rąk jak czarodzieje), jednak wyglądało na to, że mogą poruszać się tylko w pionie i nie pomogą towarzyszom walczącym z kultystami. Choć z dala wyglądało, że radzą sobie całkiem nieźle. Nagle Mara jęknęła. Głosy w jej głowie wybuchnęły chórem; dziewczyna miała wrażenie, że zaraz pęknie jej czaszka.
- Nadchodzą… Nadchodzą duchy, nieumarli… zewsząd, wokoło… On ich wzywa!
Otoczony nieprzeniknioną ścianą dymu Shando Wishmaker zmarszczył brwi. Tu i ówdzie latały jego dwugłowe, ogniste sępy, skrzecząc i atakując jakieś truposze. Koniec zabawy, pomyślał, wóz albo przewóz. Telepatyczny impuls pomknął do przywołańców, ukazując im kapłana jako wyjątkowo apetyczną padlinę, co - Shando miał przynajmniej taką nadzieję - było nie tyleż fantastyczne, co prekognicyjne. Trzepot skrzydeł oznaczał, że sępy nadlatują, radośnie ciesząc się na posiłek.
Rozwinął pergamin, pokryty schludnym smoczym pismem i odczytał go z emfazą, ten zaś momentalnie buchnął popiołem i kurzem, zaś z nich ukształtowały się kolejne ogniste ptaszydła. Tak jak poprzednie, wzbiły się w górę i popędziły szukać ofiar.

Bezpieczny przed zaklęciami za nieprzeniknioną wzrokiem barierą Shando mógł tylko przypuszczać, że wrogi mag ma spory, pierzasty problem...
Bo wrogi mag - czy kapłan - problem miał. Uderzany co chwila przez kogoś z dzielnych śmiałków poczynał sobie dzielnie, ale teraz gdy kilkanaście dziobów zaczęło zgrzytać o osłonę, trzepoczące skrzydła zasłaniały pole widzenia, a skrzeki dezorientowały i tak osaczonego herszta, było to już naprawdę denerwujące. Tym bardziej że maga, który nasyłał te cholerstwa nijak nie było widać. Shando nie wiedział, że mgła pomogła mu tez w inny sposób - ukryła to jak mikry efekt dawały jego starania. Sępy nijak nie mogły przebić się przez pole ochronne bhaality, a gdy ten został zabity przez Grzmota rozleciały się wokoło, drapiąc i szarpiąc dziobami pozostałe przy nieżyciu truposze. To pomogło towarzyszom Shanda w walce, zwłaszcza Tiborowi i paladynom, którzy niestrudzenie odganiali nieumarłych. Zdezorientowane trupy rozłaziły się wokoło, wpadając wprost pod topory i maczugi Reghedczyków. Konsekracja Tibora znacznie poprawiła duchową kondycję boskich rycerzy; wszystkich faeruńczyków zresztą też. Co prawda kapłan nie zauważył pełnego uznania spojrzenia, jakie rzucił mu Eryk, lecz i tak wiedział, że podarowany mu zwój mógł nie zadziałać jeśli Zwiastunowi Świtu nie starczyłoby wiary. Ale zadziałał. Bogowie byli z nimi.

Barbarzyńcy szybko rozprawili się z resztą truposzy i rzucili na pomoc magom. Krzyk Mary oznaczał, że walka wcale się nie skoczyła. Należało się szybko przegrupować. Bhargesty były trudniejszym przeciwnikiem niż wskrzeszeni kapłani, jednak dzięki szybkiej akcji z kapłanami czaromioci ‘zaoszczędzili’ sporo zaklęć i zwojów, które rozniosły truposze w pył. Co prawda imp mamrotał coś o marnowaniu czarów gdy mają brodate mięso armatnie, ale…

Po kilku minutach wszyscy zgromadzili się w konsekrowanym już-nie-bhaalickim kręgu. Jedynie Mara, Shando i Burro nie odnieśli żadnych obrażeń; prócz nich każdy miał lżejsze lub cięższe rany. Zwłaszcza barbrzyńcy byli mocno pokiereszowani, gdyż to oni przyjęli na siebie główny impet uderzenia nieumarłych.
- Chyba zwolnili… tak mi się wydaje… - rzekła niepewnie Mara, ‘nasłuchując’ wezwanych przez starca nieumarłych z okolicy.
- Najsilniejsi ożywieńcy mogą przyjść tak czy siak, zwabieni wonią śmierci - rzekł jeden z paladynów. - Poza tym kto wie czy ten tam - wskazał na kupę kamieni stanowiących grobowiec Najwyższego Kapłana Bhaala - nie powstanie. Co prawda ciała już nie ma - spojrzał z uznaniem na yeti - ale duszy kamienie nie przeszkadzają…
- Okolica jest poświęcona dobrym bóstwom. Miej wiarę! - surowo skarcił go Valstrom.
- Tak czy siak wynośmy się stąd jak najszybciej - burknął Morheim. - Skoro ten tu potrafił otworzyć portal w jedną stronę, to na pewno miał jakiś sposób na powrót na Faerun.
- Albo i nie; w końcu to dom jego boga - radośnie oświadczył imp. Jemu tam było w Gehennie dobrze. Przynaj niej dopóki przed większymi demonami chronił go oddział ludzi; nawet jeśli robił to tylko przy okazji.
Dym opadł, ukazując zadowolonego z siebie Shando Wishmakera. Bez draśnięcia przeżył tytaniczne starcie, które całkiem dobrze zaplanował. Był dumny z siebie, że wszyscy podporządkowali się planowi bitwy który ułożył - nawet potężniejsi od niego magowie! Wuj dobrze mnie wyszkolił, pomyślał z uznaniem. Oczywiście na zewnątrz pokazał kompletną noszalancję...
- I tak to się robi w Calimshanie. Dobra robota Panie i Panowie! - otrzepał ręce, jak gdyby stworzył właśnie jakiś trudny pergamin, ciężkie acz rutynowe działanie, które musiało się powieść.
- Var, odwal mi tego kamyczka, może drań ma jakiś pergamin lub przedmiot do otwierania portali.
Oczywiście przy okazji sprawdzania, Shando zamierzał "przywłaszczyć" sobie wszystko, co świeciło magią. A przynajmniej zgarnąć najlepsze kąski!*
Grzmot odrzucił na bok strzaskany ołtarz. Był zmęczony, a jednocześnie zadowolony z siebie. Spojrzał na resztki rozsmarowane na głazach i naszła go refleksja, kim była udręczona kobieta, którą być może dobił wybuch rzuconej przez yeti beczki. Tylko co mogło się zdarzyć, gdyby tej beczki nie rzucił. Kobieta najprawdopodobniej i tak już nie żyła. Biały olbrzym wzruszył ramionami i zaczął przeglądać łup pozostały po bitwie. Mogli ratować świat, dusze przed potępieniem, ale na koniec dnia, mogły się przydać sierotom, jakich zapewne powstało sporo od czasu wyruszenia w pogoni za kultem. Grzmot rozbierał ciała kultystów do naga, a na koniec urywał im głowy, o ile jeszcze je mieli, na koniec rzucając ciała na jeden stos, a głowy na drugi. Tak dla pewności. Reghedczycy przyglądali się temu z uznaniem, pomagając w grabieniu zmarłych; paladyni już z mniejszym.
- To kto w końcu był tą bezcielesną śpiewaczką? Śmierć? - Zapytał Var, kiedy już uporał się z ponurym procederem.
- A co to za różnica - mruknął Morheim, skanując Wykryciem Magii rosnącą kupę zdobyczy.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 03-11-2015, 14:57   #357
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Czwarty. Gehenna. Mirtul, 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Lodowego Wichru
Mirtul


Powrót na Lodowiec Reghed był dla wszystkich szokiem; nie tylko ze względu na temperaturę, ale przede wszystkim na aurę - tak odmienną od tej w Gehennie. Wszyscy odetchnęli, jak gdyby zdjęto im z piersi wielki ciężar. Dobrze było być w domu, nawet jeśli tym domem była chwilowo niezmierzona lodowa przestrzeń. Nad głowami było słońce, niebieskie niebo - i to wystarczało.

[media]http://www.rcinet.ca/eye-on-the-arctic/wp-content/uploads/sites/30/2014/07/background.jpg[/media]

Kurczące się siły i zapasy oraz topniejący śnieg nie pozwoliły na szybki marsz, toteż Elethiena teleportowała się do Caer Dineval po pomoc. Wsparcie zostawione przy starym portalu zniknęło; drużyna nie miała pojęcia czy czas w Gehennie płynął tak samo; ile dni minęło od wyruszenia na inny plan? Okazało się, że całkiem sporo, lecz mimo to odział w jakiś sposób ‘zdążył’ powstrzymać to, co przypuszczalnie miało nadejść wraz ze Świętem Zielonych Traw. Szczęście? Opatrzność dobrych bogów? Błąd starego bhaality? Nigdy się tego nie dowiedzą, podobnie jak prawdziwego celu Najwyższego Kapłana Bhaala. W czasie nieobecności drużyny paladyni wyłapali wszystkich kultystów w Dziesięciu Miastach (taką przynajmniej mieli nadzieję), lecz żaden z nich nie udzielił dodatkowych informacji na temat celu planarnego rytuału.

Mara nie dowiedziała się, czy zmiażdżona przez Grzmota kobieta była jej zaginioną matką, czy tylko przypadkową zaklinaczką. Czuła jedynie pustkę i ciszę; od wyjścia z Gehenny nie usłyszała wołania choćby jednej marnej duszyczki. Czyżby straciła swój dar? A może to dlatego, że ataki nieumarłych ustały? Jedynie najsilniejsi wskrzeszeńcy mogli utrzymać nieumarłą formę po stracie ‘swojego’ nekromaty; tak przynajmniej twierdził bryński kapłan ze świątyni Triady. Ludzie znów spoczywali w spokoju; świeżych ciał nie trzeba było już palić po śmierci, choć niektórzy przez jakiś czas nadal to robili - ot, dla pewności.

Ybnijczycy zostali w Bryn Shander przez kilka dni wracając do sił, spieniężając łupy, pomagając w ostatecznych rozprawach z kultystami lub zbierając informacje. Wspólnymi siłami zniszczono pozostałe filakteria, ale kryształowa czaszka okazała się większym problemem.
- Nie znając jej zastosowania nie śmiałbym jej pochopnie niszczyć. Emanuje wielką… wręcz boską mocą… - drapał się po brodzie Hubert Dert. - Zabrałbym ją na badanie do pani Springflower, a może nawet dalej, do Waterdeep… To znaczy nie ja osobiście! To niezwykły przedmiot…

Shando od razu zgłosił chęć “zaopiekowania się” czaszką, koniec końców jednak znalazła się ona pod czujnym okiem paladynów, podobnie jak rzecz po starym nekromacie. Jednak spieniężone (lub nie) łupy, podzielone pomiędzy ybnijczyków i barbarzyńców sprawiły, że każdy miał przy sobie pękaty mieszek lub dwa, wypełniony równowartością ponad dwóch tysięcy sztuk złota.

Dni mijały leniwie i w końcu wszyscy byli gotowi by wrócić do Ybn Corbeth. Morheim przez chwilę zastanawiał się czy by nie wyruszyć z nimi, koniec końców jednak - ku rozpaczy chowańca - zdecydował się pozostać w Dolinie Lodowego Wichru.
- Za stary jestem na zmiany. Wrócę do domu. Albo ruszę do Caer, podziałać trochę Żmijom na nerwy - roześmiał się chrapliwie. Tibor miał jednak przeczucie, że stary mag bynajmniej nie ma zamiaru wrócić do smętnej egzystencji w zakurzonej chacie, a na nowo obudzona żyłka poszukiwacza przygód sprawi, że złośliwy mag bynajmniej nie zemrze we własnym łóżku. Pożegnał go uprzejmie, a magowie rozwinęli zwoje z teleportami, które miały przenieść zwiadowców, Valstroma i Elethienę z powrotem do domu…

 
Sayane jest offline  
Stary 07-11-2015, 04:52   #358
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Powrót z Gehenny Grzmot powitał westchnieniem ulgi. Mroźny wiatr wiejący przez jego futro i napełniający jego płuca, oznaczał że faktycznie wydostali się z tego piekła. Może nie dawał po sobie poznać, ale fatalnie się czuł w tamtym miejscu. Momentami był przerażony. Zwłaszcza kiedy przypomniał sobie ognistego smoka. Udało im się jednak najwyraźniej. Co zresztą potwierdziło przybycie barbarzyńców.


Wizyta w Bryn była dla Vara dziwna. Czuł się na pewno lepiej niż w piekle, ale zupełnie nie na miejscu. Sklepienia były za niskie, siedzenia za małe, podobnie jak łóżka, o zapachu nawet nie chciało mu się wspominać. Za to jego obecność ułatwiała rozwiązywanie języka na swój sposób. Wystarczyło że się pochylił nad kimś, żeby ten był nieco bardziej przekonany, że w jego żywotnym interesie jest mówić prawdę. Zaproponował nawet wydanie strażom na bramach wydanie srebrnego pręta, którego mieliby dotykać przyjezdni, a w karczmach srebrnych rogów, by się zabezpieczyć przed malaugarymem, którą to sprawę poruszył Tibor i zaczął proponować swoje sposoby rozwiązania tego problemu.


Widok yeti w mieście z początku przyprawiał ludzi o atak paniki, sprawił więc sobie solidny, długi płaszcz. Nie był mu potrzebny i mocno się w nim grzał, ale przynajmniej nieco łagodziło to rekacje na jego widok. Po płaszczu zaopatrzył się również w narzędzia i nieco innych dóbr, w tym nieco magicznych. Na tyle niewiele, by mogło się to wszystko zmieścić w dwóch torbach, a jednocześnie na tyle dużo, by zapewniało w miarę wygodne życie. Dla Grzmota jednak wygodne życie wyglądało całkiem inaczej niż Bruna czy Shando. Zresztą, pośród białego futra, miejscami zaczęły wystawać zielone pędy.


Wysokie góry go chwilowo nie ciągnęły, w miastach i okolicach za bardzo nie było sensu zostawać. Ludzie mogliby się przyzwyczaić do jego widoku, a to z kolei mogłoby sprowadzić na nich niebezpieczeństwo, gdyby w okolicy pojawił się inny przedstawiciel białofutrych. Zazwyczaj ludzie stanowili dla nich dobry posiłek. Dołączenie do któregoś z plemion yeti odpadało, powrót w okolice Ybn choć możliwy, był raczej mało rozsądny. Miał w głowie pomysł gdzie się wybrać. Dolina Żywej Wody była wystarczająco daleko, by nikt mu tam nie przeszkadzał, o ile nie będzie faktycznie go szukał. Rósł tam na dodatek dąb, którym wypadałoby się zaopiekować.




Grzmot był gotów wyruszyć, mniej więcej w czasie, gdy Rendaril miał już dość podskakiwania na jego widok w swoim sklepie i zaczął się z wolna przyzwyczajać, do yeti przebierającego w jego towarach. Choć dziwnym widokiem było obserwowanie Grzmota w obecnej formie, szukającego najlepszych narzędzi do sprawiania skór i kaletnictwa. Var był już nawet gotów pożegnać się ze swymi towarzyszami, choć nie wykluczał że kiedyś ich odwiedzi, tak samo jak miał zamiar powiedzieć im dokąd zmierza.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 07-11-2015, 14:54   #359
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Chaos walki się zakończył, nekromanta został pokonany a portal na lodowiec stanął otworem. Tyle, że... ciężko jakoś było wracać nie poznawszy odpowiedzi. Przypuszczenia pozostały przypuszczeniami, pytania nadal drażniły żołądek żółcią niepokoju. Cała ta wyprawa wydała się nagle bez sensu, ledwie zaczętą książką, którą ktoś ci odebrał i nie dane jest już poznać zakończenie. Kim był ten który obudził zmarłych? Jej dziadkiem? Co mu przyświecało? A złotooki zmiennokształty? Filakteria? Czaszka? Wreszcie, kobieta, która zginęła zmiażdżona pod skałami? Jej zaginioną matką? Zginęła w rytuale czy pod naporem kamieni? Nigdy się Mara nie dowie... A może?

Dziewczynka przykucnęła przy zwłokach, obejrzała zmasakrowane okrwawione ciało, pogruchotane w miazgę kości i poszarpane mięso. Sięgnęła po kozik i znalazłszy trzymający się ledwie czaszki splot włosów ucięła fragment. Części ciała mają dużą moc, pomagają w magii. Może pomogą przywołać ducha zmarłej. A może... kiedyś, jak już Mara będzie dorosłą i potężną nekromantką...

Złożyła w myślach szereg obietnic, że poświęci się nauce, magii i rozwijaniu swoich zdolności. Nekromancja nie musi być zła sama w sobie. To, że Korferon wykorzystał ją do niecnych celów nie przekreśla jej przydatności. To narzędzie. Broń. I w zależłości od dłoni, która będzie ją dzierżyć może przysporzyć tyleż złego co dobrego...

Zwinęła kosmyk na palcu i schowała pieczołowicie w mieszku przy pasie. To przecież nie koniec. Ściągnie ducha Marit choćby siłą i o wszystko go wypyta. O ucieczkę, o nekromantę i jego pobudki. O jej ojca, o burdele, o to jaką była kobietą... Musi wiedzieć. Musi i basta.

Zastała po powrocie na Reghed cisza jawiła się ulgą, ale tylko przez pierwsze dni. Później spowiła Marę pustka. Strata, jak po siłą odjętej konczynie. Czyli nie będzie już słyszeć zmarłych? Jej dar się wypalił? Nie będzie odmieńcem, na wpół dziką córką grabarza, która woli towarzystwo trupow nad żywych? Jeśli przestanie być tym kim była, to kim się niby stanie? Strzyga z niepokojem wodził za rudą wzrokiem. Garnął się do niej, wtranżalał nos za ucho, lizał po policzkach jakby chciał pocieszyć a nocami pozwalał by wtulała się w jego gęste futro i zasypiała podczas gdy wilczysko czuwało, a gdy się kto zbliżał, obcy czy swój, warczało odstraszająco.

Nadchodziły więc zmiany i Mara czuła to narastającym uściskiem w gardle. Mimo iż powrócili w splendorze i chwale to dziewczynka nie odnosiła tego sukcesu do siebie. Unikała rozmów i towarzystwa, stała się jeszcze bardziej posępna i poważna niż zwykle. W Ybn spędziła kilka nocy pod dachem Burra. Niziołek przygarnął ją gościnnie ale Mara nie tryskała ni wdzięcznością ni energią. Widok Olafa co prawda ją ucieszył ale teraz, wiedząc, że dobroduszny głupek wcale jej ojcem nie jest jakoś nie mogła się zmusić by dalej go tak nazywać. Wyjaśniła mu nawet, że nie jest jego córką i że to była pomyłka, ale on patrzył tylko tępo na rudzielca i uśmiechał od ucha do ucha całkiem nic nie rozumiejąc.

Wyglądało to i na koniec. Grzmot jako pierwszy obwieścił swe odejście. Mara przyszła go pożegnać i uścisnęła nawet, choć stroniła od dotykania ludzi czy zwierząt za wyjątkiem Strzygi.
- Odwiedzę cię kiedyś - obiecała, a później gdy znikał na horyzoncie długo jeszcze machała mu ręką. Var poszedł więc w swoją stronę. Tibor i Burro mieli łatwiej, trzymała ich tu rodzina. Trochę im Mara zazdrościła, tak zawistnie i podle. Ktoś ich kochał i oni kogoś kochali. Kto wie, może Tiborowi się niedługo jakiś dzieciak urodzi? Była pewna, że kapłan byłby świetnym ojcem i nieba by gówniarzowi uchylił, jakie to w życiu jest niesprawiedliwe. Tak samo jak Burro, miał swój ciepły kąt, żonę, dziatki, gotowanie i małe serduszko, głupiutkie acz gorące i waleczne. Wiedziała, że niziołek będzie ją chciał zatrzymać. Dlatego nie pożegnała się wcale.
Do Tibora zajrzała co prawda ale gadała jak gdyby nigdy nic, o wyprawie, o czaszce, o kapłana planach na przyszłość, słowem się jednak nie odezwała, że to pożegnanie. Tak samo z Shandem. Czarodziej różne emocje zwykł w drużynie wzbudzać, był niezaprzeczalnie chciwy i ambicja jego do zdrowych też nie należała, ale dziewczynka darzyła go zawsze szacunkiem przez wzgląd na jego wiedzę i sztukę. Jak się chce kimś zostać trzeba zdolnym być do śmiałych i kontrowersyjnych ruchów, nie cofać się, czasem coś poświęcić.
- Jeszcze się kiedyś spotkamy, pewna jestem - tak mu powiedziała ściskając dłoń w przeddzień swej podróży. - Dwójka potężnych magików, tam, gdzie ważyć się znów będą losy świata.
Ciężko rzec czy kpiła czy poważnie gadała, ale kąciki jej ust podniosły się ku górze nie do poznania zmieniając jej rysy.

Ruszyła nocą, ze swoim tobołkiem i wiernym Strzygą przy nodze. Palce zanurkowały w mieszku ze śnieżnobiałym jedwabiem włosów, pogładziła je pieszczotliwie. Musiała go odnaleźć. Co dalej, pokaże czas, ale ta wyprawa dziwnym trafem połączyła los Mary z tym dziwnym drowem. Z nielicznymi dziewczynka czuła więź a z nim owszem, lgnęła do niego jak robaki do padliny. No i Dominique będzie w pobliżu. Rodzina, co by nie patrzeć. Daleka, niepotwierdzona z całą pewnością ale lepsza taka niż żadna. Jest jakiś cel a to już dobry początek.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-11-2015 o 15:04.
liliel jest offline  
Stary 16-11-2015, 23:25   #360
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

- Nie przestraszę się niczego co los ześle przeciwko mnie. Niczego. Przeżyłem konanie i strach nie będzie miał do mnie przystępu. Żyję tylko dzięki łasce Pana Poranka, ponad czas który był mi przeznaczony…

Tibor Oestergaard z dumą wspominał przysięgę którą wygłosił przy świątyni Helma a uniesienie jakie go ogarnęło po pokonaniu bhaalitów i przerwaniu bluźnierczego rytuału nie opuszczało go. Dokonał tego! Walczył w starciu niczym z legend jak jego wojowniczy przodkowie! Wywodzący się z Ludu Północy syn Odda Oestergaarda wychowany był na przekazywanych z pokolenia na pokolenie sagach o bohaterach, synach Tempusa toczących wojny z wszelkimi potwornościami od których roiło się na Faerunie. Osiadli na kontynencie Oestergaardowie mogli wieść spokojne życie rolników ale nie zapomnieli o swym dziedzictwie i wojowniczej naturze. A przecież też i jego boski patron był przy Zwiastunie Świtu! Dłoń Pana Poranka spoczywała na ramieniu jego czempiona, prowadziła jego prawicę i dodawała siły jego głosowi gdy w imię Lathandera odpędzał nieumarłe potworności! Chłopak był w euforii i nie zwracał uwagi na ból ran i trudy podróży - wreszcie udało się wymierzyć cios w przyczynę a nie skutek, w sprawców klątwy i cierpienia jakie ta sprowadziła na mieszkańców Dziesięciu Miast i Dolin. Czy można było sobie wyobrazić lepszy dowód oddania swemu bogu niż pokrzyżowanie planów Jego przeciwnikom, sługom Pana Mordu?

Pomału, zatapiając się w modlitwie i medytacji, odkrywał cząstkę boskiego planu jaki Lathander miał wobec niego. Innym okiem spoglądał teraz na wypadki w Dolinie Żywej Wody, na ostrzeżenie które tak dotkliwie odczuł na własnej skórze. Miłosierdzie bóstwa było niezmierzone ale nie bezwarunkowe. Pan Poranka kochał swoje dziecko bezgranicznie, ale potrafił też skarcić, by w chwilę później osłonić tarczą swej łaski. Chłopak wiedział że nie tylko blizn mu przybyło - również doświadczenia i życiowej mądrości, ciężko zarobionych potem, łzami i krwią.

A właśnie to było potrzebne dobremu kapłanowi - roztropność i bagaż doświadczeń, które do spółki, niczym szkło powiększające w tandemie z pryzmatem, pozwalały wybierać właściwą drogę, zapalczywość temperować namysłem ale i wahanie rozpraszać światłem wewnętrznego przekonania o słuszności swego zdania. Czy takim kapłanem kiedykolwiek będzie - nie wiedział… ale nawet najbardziej czcigodny Mistrz Poranka był kiedyś zwyczajnym Zwiastunem Świtu, prawda?

W drodze powrotnej mało co się odzywał i nie dawał po sobie poznać wzruszenia, a jeśli już to mówił lekko że cieszy się iż odzyskał Ferenga. A wraz z ulgą, jaka pojawiła się gdy okazało się że straceńcza misja zniweczyła plany wyznawców Pana Mordu, Tibor wreszcie pozwolił sobie na luksus myślenia o przyszłości…

Wcześniej nie dumał o powrocie, świadomie odepchnął go od siebie, z chłopską zaciekłością skupił się na dopadnięciu bhaalitów na przekór stratom, na przekór kolejnym Planom na które pchała ich pogoń i eksplodującemu portalowi - zamkniętej drogi powrotu. Teraz, po raz pierwszy od tygodni, dopuścił do siebie cokolwiek innego.


Myślał o swej Catrin, o domu i o swych zamiarach, które jeszcze parę miesięcy temu były ledwie w powijakach. Serce mu się rwało do ukochanej, we snach widział jej twarz, mocne, zdecydowane rysy i szare oczy. Wspomnienie silnych, pracowitych dłonie którymi go pielęgnowała po tym jak zdruzgotała go lawina, uśmiechu jakim go często obdarzała, miłych dla oka krągłości które pojawiły się nie wiedzieć kiedy - nie wiedzieć kiedy dla Tibora, a raczej Orma, jak wtedy się zwał - wszystko to sprawiało że chłopak nocami przewalał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. O Runie Connere przypominał sobie najczęściej gdy trzymał w dłoni ozdobny nóż zabójcy dybiącego na jej życie. Kobiecie był winien naprawdę wiele, ale… koniec końców to do innej wołało go serce. Tym niemniej w swych wieczornych i porannych modlitwach polecał Panu Poranka piękną Witającą Świt i zamartwiał się o nią.

W dzień nie miał czasu się zamartwiać - wtedy łamał sobie głowę nad malaugrymem i sposobem na jego znalezienie. Nad zdobyczną kryształową czaszką i filakteriami. Wiele czasu spędził na rozmowach w tej materii z Erykiem Valstromem i pozostałymi paladynami, z Elethieną Froren i Morheimem. Pomijając wszystko inne, znajomość z nimi, może nawet i przyjaźń, mogły wiele znaczyć w przyszłości. Pamiętając o tym Tibor Oestergaard podziękował przybyłym z Południa boskim wybrańcom w imieniu mieszkańców Oestergaard, Cadeyrn i pomniejszych miejscowości za które w jakiś sposób czuł się osobiście odpowiedzialny. No i przecież Robat Jednooki uczynił go przedstawicielem Cadeyrn. Mimo młodego wieku Tibor Oestergaard wypełniał obowiązki dorosłego męża.


Tak więc Zwiastun Świtu był obecny gdy filakteria eksplodowały jedno po drugim w deszczu destrukcyjnych zaklęć. Brał udział w każdej rozmowie z władzami Bryn i innych osad. Na ile się dało szukał malaugryma po drodze, nie szczędził też sił gdy posługi kapłańskiej kto potrzebował czy porady. Po zakupie nowego, tym razem nie oszukanego buzdyganu, resztę gotowizny rozdał rodzinom zabitych shanderczyków, by choć w ten sposób okazać wdzięczność ludziom którzy pomogli drużynie - choć nie musieli. Przystojnie pożegnał się z panem Morheimem, nie żywiąc urazy mimo że ten wolał zostać w Dolinie… choć niewątpliwie żal czuł, bo obecność czarodzieja pokroju Morheima byłaby bardzo ważna dla bezpieczeństwa i pomyślności osady jaką planował założyć. Podobnie z Grzmotem pożegnał się przyjaźnie gdy ten oznajmił swoje zamiary; wspomnienie wypadków w Dolinie Żywej Wody przyprawiało Zwiastuna Świtu o mieszane uczucia, ale koniec końców przez takie właśnie doświadczenia hartuje się wiara, więc…
- Powodzenia, Var. Jeśliś chętny, odwiedź mnie kiedyś - powiedział gdy żegnali się z olbrzymem. - Postaram się by cię nie pogoniono widłami - dodał z uśmiechem. Zielone pędy wyrastające z ciała yeti przyprawiały go o niepokój, ale skoro dawny goliat nie dostrzegał w tym niczego alarmującego...

Ojcu Hubertowi Dertowi podziękował za wszystko - za pomoc i przykład, a jego poważanie dla kapłanów Helma Obrońcy bardzo wzrosło. Tak samo dla innych miejscowych kapłanów, bowiem ich dola w Dolinie do lekkich nie należała. Pożegnał się z nimi serdecznie, obiecując pisać a i odwiedzić kiedyś. Na chwilę przed tym nim panna Elethiena wyrecytowała słowa zaklęcia spojrzał na świątynię Trójcy i wyszeptał modlitwę polecając tutejsze boże sługi opiece Lathandera.


Ybn! Panie Poranka, przecież stąd krok do domu!

Już po powrocie na Plan Materialny Tiborowi ulżyło, gdy zło którym przesiąknięte były obce dziedziny przestało drapać jego duszy niczym zardzewiałe gwoździe. Ale widząc Ybn Corbeth - bezpieczne - coś złapało go za gardło i na dłuższą chwilę odebrało mu głos.

Niemota długo nie trwała, bowiem zastąpiła ją gorączka i pośpiech. Zdać relację z wypadków, sprzedać czapkę by potrzebne przedmioty zakupić, rozliczyć się w świątyni z użyczonych zwojów… czekać tu, gdy serce rwało się do swoich, było trudnym zadaniem. Ale Zwiastun Świtu właśnie to uznał za słuszne.

Z panną Froren pożegnał się uprzejmie, jak zawsze okazując jej szacunek na który zarobiła sobie w jego oczach skromnością i chęcią pomocy. Dai’nan Springflower również powinien podziękować za to co zrobiła dla drużyny… ale koniec końców wolał odwiedzić Arlę Hightower, złożyć jej wyrazy uszanowania i ucieszyć opowieścią. List spisał do Thorgrima Brighthammera, sławiący jego niezłomną wiarę jaka objawiła się za pośrednictwem zaklęcia spisanego na zwoju, a która tak dramatycznie objawiła się i pomogła drużynie w Gehennie. Może kto, jadąc do Kaledonu, za monetę dostarczy go kapłanowi Dumathoina? Podobnie, żegnając się serdecznie z paladynami z Południa wręczył im listy w których dziękował hierarchii w imieniu swoim i mieszkańców Cadeyrn. Kogo mógł, zaprosił do siebie, obiecując zawsze chętnie ugościć… a i na wesele sprosić, bowiem nie zamierzał z tym długo czekać!

Z jednym chyba nie trafił - nie dostrzegł co się święci z Marą. A przecież gadał z nią nie tak znowu krótko. O tym że Czarny Las zamierza po trochu z potworów wytrzebić - tak, tak, teraz gdy Albusa brakło a sam Tibor i cadeyrneńczycy okrzepli w boju można się było o to pokusić. O tym że na farmie Vasilescu coś się zalęgło i że ufając w moc Pana Poranka zamierza oczyścić to miejsce. O osadnikach których zamierzał sprowadzić. Dużo tego było, a przecież wyjeżdżając z Ybn nie wiedział co zaklinaczka zamierza. Nie tylko dokąd pójdzie; także o tym czego dziewczynka będzie szukać w swym życiu. Czy jednak był wtedy w stanie wszystko przewidzieć i na wszystko zwrócić uwagę?

Nim wyjechał poprosił jeszcze czcigodnego Maleka Hursta o posłuchanie, by porozmawiać ze starcem o sprawach które go nękały. Gdy był gotów pożegnał się z Burro, Marą i Shando, choć z tym ostatnim chłodno. Wyjeżdżał z Bryn nie oglądając się za siebie i nie szczędząc konia.


W oddali, wśród świeżej zieleni majaczyły zabudowania Cadeyrn. Z kominów unosił się dym a bydło snuło się po pierwszej trawie. Rolnicy wylegli na pola. Wioska… cóż, wioska ocalała i była bezpieczna. Ludzie z Oestergaard również kręcili się wokół gródka. Chłopak odetchnął głęboko i ukradkiem otarł oczy.
- Udało się - powiedział na głos. Potem poklepał wierzchowca po szyi i ruszył do przodu. Nie-taki-już-mały mabari poszczekiwał radośnie, kręcąc się wokół niczym pijany rajca miejski. Tibor dostrzegł głowy podnoszące się znad pługów na znajome szczekanie Ferenga.

Nim dotarł do Cadeyrn i Cadi, pozostało mu jeszcze jedno. Ignorując gapiących się na niego parobków podjechał do starego oracza. Ten zatrzymał woły i spojrzał na niego. Tibor zeskoczył z wierzchowca i ukłonił się.
- Witaj, ojcze - powiedział.
- Orm - odpowiedział stary. - Jednak wróciłeś.
- Nie żeby tamci nie próbowali mnie ukatrupić.
Ojciec skinął głową, spoglądając na praktycznie łysą czaszkę syna, nowe blizny i szaty.
- Widzę.
Obaj milczeli przez chwilę.
- Pomściłem Madoga i innych dobrych ludzi z Vasilescu i Iliescu, z Cadeyrn, Oestergaard, Ybn…
Stary pokiwał głową i otarł twarz przedramieniem.
- Co teraz zrobisz?
- Pojadę do Cadeyrn, Cadi się pokazać że żyję.
- Przyjedź matkę odwiedzić, modliła się za ciebie.
- Zrobię to, ojcze. Wszyscy zdrowi?
- Tak.

Spoglądali na siebie przez parę chwil. Wreszcie Odd Oestergaard odchrząknął i machnął ręką.
- Jedź.
Ale naraz sięgnął ku synowi i poklepał go po ramieniu.
- Dobra robota, Ormie.
Zwiastun Świtu odwrócił się do wierzchowca.
- Tiborze.
Odd Oestergaard spojrzał na syna z zaskoczeniem. Siedzący już w siodle chłopak znowu się odezwał:
- Tak się teraz zwę, ojcze.
Stary milczał przez moment.
- Dobrze więc, Tiborze. Dobra robota - powiedział wreszcie.
Dawny Orm skinął głową i popędził wierzchowca.


Nim dojechał do Cadeyrn ściągnął z palca złoty pierścień i spojrzał nań, jak błyszczy w promieniach wiosennego słońca. Uśmiechnął się gdy wyobraźnia podsunęła mu wytęskniony obraz.


Zacisnął pierścień w dłoni. Cadi już nigdy nie będzie musiała się wstydzić tego że na niego czekała.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172