Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-05-2015, 13:32   #61
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri i koboldzi czaromiot

Wilczy Las
późny ranek, 15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Czerwona, berserkowa mgiełka, która zasnuła Shavriemu oczy gdy tylko pod wodzą Franki rzucił się do szarży, opadła z oczu tropiciela, kiedy zobaczył plecy uciekającego kobolda. Wyobraźnia natychmiast podsunęła mu obraz przerażonego Gergo, który raptem kilka minut wcześniej czmychnął od niego za wykrot. Chłopak jęknął w duchu. Na sekundę opuściła go pewność siebie, ale szybko się pozbierał. Zerknął w kierunku Franki, szukając w niej wsparcia na następnych kilka chwil, ale ta trwała na swoim nowym posterunku w pełnej gotowości - marmurowy pomnik wojownika. Napięta sylwetka i buzdygan ruszający się lekko jak ogon czającego się do ataku dzikiego kota, którego Shavri widział kilka razy w życiu, powiedziały mu, że kapłanka nie zamierza porzucić obranego miejsca. I nawet jeśli słyszała jego nawoływanie do wspólnej pogoni, tym razem musiał działać sam, bo Gaspar już dawno dołączył do grupy, która broniła wejścia do jaskini, a Sinary też nigdzie nie widział.

Chłopak rzucił się więc do forsownego biegu, licząc na to, że przewaga w postaci dłuższych nóg pozwoli mu dogonić kobolda jeszcze zanim obaj oddalą się zbytnio od dogasającej bitwy przy wiatrołomie. W ostateczności, gdyby mieli jednak odbiec daleko, zamierzał w biegu znaczyć sobie drzewa krótszym mieczem. Nie wiedział, po co miałby to robić, bo nigdy nie potrzebował takich znaków w poruszaniu się nawet po obcym lesie, ale od czasu wnyk zrobił się bardzo, ale to bardzo ostrożny. Jak ze wstydem przyznał sam przed sobą – nawet nieco dziecinnie ostrożny.

Kobold przed nim był szybki, ale przerażony. Za każdym razem, kiedy się potykał, Shavri wznosił w myślach radosne okrzyki. Tropiciel biegł równych krokiem, oddychając miarowo i głęboko, jak nauczył się w szczenięctwie. Wydawało się to teraz tak odległe, jakby robił to w poprzednim życiu. Chłopak był maksymalnie skupiony na tym, żeby samemu się nie wywrócić. Miecze, choć ciążyły mu w dłoniach, nie spowalniały jego biegu. Ale oto, ku jego wielkiemu zdziwieniu i radości, kobold zatrzymał się, odwrócił i zaczął coś szczekać, potrząsając dzierżoną gałęzią. Z początku Shavri chciał się zwolnić i zatrzymać, bo pomyślał, że kobold chce z nim rozmawiać. A w końcu myśl o tym, aby jakoś się z nimi skomunikować, by wybadać przyczyny ich działania, była pierwszą, jaka przyszła mu do głowy, kiedy usłyszał, że koboldy z jakiegoś tylko sobie znanego powodu porywają tubylców. Zastanawiał się odrobinę zbyt długo, bo kobold… miotnął w niego kulę światła. Szaman?!, przeszło chłopakowi przez myśl, gdy pocisk trafił go w pierś i pozbawił tchu. Gorąco i zdziwienie, które zamieniły się w ostry ból w piersi natychmiast wywietrzył tropicielowi z głowy jakiekolwiek porozumiewawcze gesty. Bijak, która przedtem tkwiła na wysokości jego obojczyka, wspięła mu się na ramię, odsuwając od źródła gorąca, ale zrobiła to bardzo gwałtownie i piszcząc z bólu.

To bardzo rozzłościło tropiciela.

Kobold odwrócił się i wznowił ucieczkę, a Shavri przez kilka uderzeń serca walczył z szokiem, że oto szczęśliwie-nieszczęśliwie trafił mu się poszukiwany (tak sądził, że to ten) jaszczurzy czaromiot. Rozważył, co miał zrobić. Mógłby zmienić miecze, które wciąż miał w rękach na łuk, ale to zajęłoby za dużo czasu, a las dookoła sprzyjał ukrywaniu się przed pociskami. Z drugiej strony, jeśli rzuci się w pogoń za czarownikiem, to w miarę zmniejszania dystansu będzie miał coraz gorsze szanse na unikanie jego magicznych pocisków. Co do tego Shavri nigdy nie miał wątpliwości. Był silny, nie zwinny. Czując jednak, że strzelając dałby koboldowi większe szanse, rzucił się za nim, krzywiąc się z bólu. Opcja, że mógłby po prostu odwrócić się i uciec w ogóle nie przyszła mu nawet do głowy.

Nim człowiek dopadł kobolda, pociski tego ostatniego zadały mu bolesne rany, upalając znaczną część zbroi i włosów na głowie. Shavri już tylko jakimś oślim uporem, napędzany szałem bitewnym, w którym zasmakował, zdołał zbliżyć się do czaromiota. Musiał wyglądać dla niego strasznie: wielki, rozwścieczony bólem i tlący się w wielu miejscach. Świadomość tropiciela gasła, ale musiał się zdobyć jeszcze przynajmniej na jeden wysiłek. Gdzieś z tyłu głowy tłukła się myśl, aby uderzał w gadzie łapy, ale chłopak zupełnie nie pamiętał, dlaczego miał to zrobić właśnie tak. Jednak swój cios wyprowadził całą pozostałą siłą, a była już bardzo nieznaczna. Szczęśliwie zaś (choć czy to miało jakiekolwiek znaczenie teraz?) kobold zasłonił się przed nim akurat właśnie skrzyżowanymi łapami. Shavri poczuł wstrząs, gdy jego miecz przebił się przez te gardę. Ciągnięty siłą ciosu, a popychany bezwładnością własnego ciała odmawiającego mu posłuszeństwa, zwalił się obok szamana, chyba częściowo nawet przygniatając go swoim ciężarem.
Nie miał pojęcia czy uderzył za mocno czy za słabo. Nie miał pojęcia czy krzyczał o pomoc w myślach, czy gardłem poparzonym od wdychania gorącego powietrza. Pamiętał, że Franka powinna wiedzieć, gdzie będzie, ale zupełnie nie miał pojęcia o tym, że sam dał jej do zrozumienia, gdzie biegnie. Po chwili nie miał już pojęcia o niczym i stracił przytomność, czując smród krwi i palonego ciała.

W malignie ponownie widział Bijak, która wieszczyła coś niezrozumiale. Jej lewa, tylna łapa świeciła czarnym światłem. Shavri próbował zamknąć oczy na ten czarny blask, który zalewał całe pole jego widzenia. Ale widząc to, szczucyca zaczęła wołać go po imieniu już w znanym mu języku. A w miarę, jak wołała, po jego ciele rozchodziło się błogosławieństwo ulgi i światła.
- Shavri. Shavri!...
- Shavri – powtórzył raz jeszcze znajomy, kobiecy głos, pełen oddania i troski i Shavri otworzył oczy na zielone światło poranka zalewające las dookoła nich i pełne troski oczy Zoji, która się nad nim pochylała, napełniając jego nagą pierś ożywczym, rozkosznie ciepłym światłem. Nad nią stała Franka. Miała zacięty wyraz twarzy, na którym gniew walczył o lepsze z troską. Znalazła go. Uratowała go znowu. Wiedziała, gdzie go szukać.
- B-Bijak – wyjąkał poparzonymi ustami, gdy zalewała go cudowna fala uzdrawiającej błogości. Spieczone ze sobą włókienka warg rozrywały się, krwawiąc, gdy zmuszał usta do mówienia. – Najpffierf Bijak.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 18-05-2015 o 00:51.
Drahini jest offline  
Stary 18-05-2015, 16:17   #62
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Wilczy Las
późny ranek, 15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Walka dobiegła końca, emocje zaczęły opadać. Czarodziej w duchu dziękował patronce za ochronę, bo jak dotychczas nic złego mu się nie stało. Jedynym poważnie rannym nieszczęśnikiem był Sharvi jednak żył i to było najważniejsze. Towarzyszki sanitariuszki już dobrały się do niego co pozwało sądzić że niebawem wróci do pełni sił. Chociaż kapłanki nie żałowały tropicielowi pouczających kazań, Kain musiał przyznać że brawurowy pościg był słuszną decyzją. Ukatrupiony kobold był prawdopodobnie szamanem stada. Możliwie że utrata jednostki pełniącej ważną funkcję religijną negatywnie wpływanie na resztę jaszczurzej społeczności ukrytej w jamach. Był oczywiście jeszcze wódz, ale wrogowie utracili podporę duchową. Przykucając obok truchła, Kain wyciągnął z rączki trupa patyk. Czarodziej domyślił się że był to przedmiot magiczny. Drewniana różdżka a charakterystyczne mrowienie podpowiadało że ma jeszcze jakieś ładunki. Tym samym można było ją jeszcze użyć. Problem pozostawała jednak aktywacja przedmiotu a czarodziej nie miał na podorędziu żadnych czarów by sprawę sobie jakoś ułatwić.
- Brawo Shavri, oponent którego pokonałeś miał przy sobie różdżkę i to działającą. - powiedział, delikatnie z fascynacją badając przedmiot smukłymi palcami. – Ciekawe czy to jeden z ich łupów? Czy też ich dzieło? Nie, to chyba niemożliwe, różdżek przecież łatwo się nie robi… - Mag prowadził monolog przyglądając się z bliska zdobieniom przedmiotu, czasem ornament mógł zawierać jakąś wskazówkę co do przeznaczenia obiektu. - Trzeba o tym wspomnieć dowódcy, i pokazać Gergo może będzie wiedział coś więcej… – Kain otrząsnął się z zamyślenia i udał do reszty gdzie mieli omawiać wspólny plan działania dotyczący tego co dalej poczną.
 
Nemroth jest offline  
Stary 19-05-2015, 11:41   #63
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Późny ranek


- Mówcie ile mamy źródeł światła - powiedział Evan po skończonej walce, gdy ranni zostali opatrzeni, a łupy zebrane. - Jak nam nie wystarczy na przejście przez tunel i powrót to trzeba będzie wrócić do wioski, ale wtedy stracimy efekt zaskoczenia. Ja mam pochodnię i dodatkowo jeszcze tę zdobyczną.
- Ja mam trzy - rzucił Gaspar, rozpakowując plecak.
- Chcesz tam wchodzić? - mina Marva mówiła doskonale jak bardzo on sam nie chce znaleźć się w ciasnym, pełnym koboldów, korytarzu pod ziemią. - Może powinniśmy ich wypłoszyć? Gergo mógłby wbiec do środka, pokrzyczeć, że atakują albo że trzeba pomóc z jeńcami i zanim by mu się przyjrzeli uciec na górę. Tu na górze mamy przewagę, jakby za nim pobiegli… - zakończył i wzruszył ramionami.
- Ja mam lampę, mogę też coś zakląć. Ale proszę, przemyślcie to... - uzdrowicielka westchnęła, kręcąc głową. Dopiero co skończyła zmawiać modlitwę nad poległymi koboldami. - Mamy rannych, całą noc byliśmy na nogach, jesteśmy głodni i zmęczeni. Wracajmy do Bukowa; tu można zostawić warty. Mieszkańcy na pewno się martwią, co się z nami dzieje, a może i sami potrzebują pomocy. Wiadomość o zwycięstwie na pewno ich podniesie na duchu. - spojrzała na Evana i dodała cicho - ...chociaż wyślijmy im posłańca…
- Nie upieram się, ale pamiętajcie że mamy mało zapasów - powiedział dowódca, a potem zwrócił się do reszty. - Zdanie Marva i Zoi znamy, niech każdy wypowie swoją opinię.
- Efekt zaskoczenia faktycznie stracimy, jeżeli nie zaczniemy działać. Jednak z drugiej strony musimy odpocząć. Z tego co pamiętam, oddział wypadowy nie był liczny, być może pozbyliśmy się go w całości. Koboldy mogą jednak sprowadzić posiłki, poczekajmy na nie tutaj, dopóki nie odpoczniemy. Przechodząc przez wąską szczelinę, nie rozwiną szybko szyku. Zachowajmy po prostu czujność - rzekł druid.
Shavri, zbyt obolały jeszcze i zmęczony poparzeniami by mówić, pokiwał głową na znak zgody z elfem. W ramionach trzymał czarną kuleczkę swojej szczurzycy. Poprosił o zagojenie jej poparzenia na tylnej łapce jak tylko sam odzyskał przytomność. Połowy lewej tylnej łąpki nie dało się niestety ocalić, ale interwencja oszczędzi zwierzątku wiele bólu. Shavri w tym kelectwie lewej łapki upatrywał kary za użycie dzisiaj przeciwko równie bezbronnemu jeńcowi krótszego ostrza, dzierżonego zazwyczaj przez chłopaka właśnie w lewej ręce.

Sinara myślała przez chwilę nad sytuacją. Oba wyjścia miały wady i zalety. Ale wtedy w jej brzuchu głośno zaburczało.
- Zrobimy oczywiście jak rozkażesz, ale może jednak lepiej wrócić do sioła, zjeść coś i nabrać sił? Może ludzie z sioła zgodzą się na wymianę niektórych tych rzecz na jedzenie? Albo ktoś będzie wybierał się do miasta niedługo? - rzucała Sinara, coraz bardziej myśląc o głodzie.
- Jak wspominałem mam to - czarodziej podszedł do dowódcy i wyjął kryształ który jaśniał światłem niczym pochodnia. - Dopóki się nie zbije będzie świecić. Za to moje zdanie jest takie: Przegrupujmy się tutaj, opatrzmy rannych, spróbujmy pomysłu Marva a potem ruszajmy do tuneli. Wykorzystajmy przewagę jaką teraz zdobyliśmy. Gdyby coś poszło nie tak to się wycofamy i wrócimy do wioski - zaproponował Kain.
- Może chociaż obejrzyjmy najbliższe korytarze, usuniemy niedobitków, może znajdziemy też coś przydatnego w rzeczach tego oddziału - odezwał się nieśmiało kobold.
- Słoneczko dopiero wstało, a my już tyle robactwa narzezalim - wtrącił Gaspar, zaglądając do tunelu. - Jakże to, robotę rozgrzebana zostawić i wracać w pierzyny? Toć chocia zajrzyjmy do onych tunelów. Może daleko nie trza będzie leźć? Ino - stropił się nagle - istowo, rannych mamy, a i reszta sturbowana po nocce w lesie… A i mnie się szypy się kończą… Możem zrobić jeno krótki zwjad, coby się rozeznać, a potem na popas do wsi?
- Gasparze szypów mogę Ci kilku użyczyć moich - wychrypiał Shavri. Poparzone gardło goiło się szybko, ale chrypa jeszcze się w nim utrzymywała. - Nie zdadzą mi się na razie na wiele - mówiąc to i chcąc przekonać samego siebie, że może jednak jest inaczej, wyciągnął z pochwy długi miecz i patrzył, jak bardzo z wysiłku drży mu ręka. Niestety drżała strasznie i nie minęło nawet dwa uderzenia serca, a miecz opadł na podołek tropiciela. - Jeśli chcecie zostać i wejść do środka, boje się, że nie mogę iść z Wami. Mogę zostać i strzec tyłów. Mogę dowlec się do wioski i sprawdzić, co dzieje się w wioskach. Sam lub w grupie - powiedział. - Ale muszę chwilę odpocząć. Czy udało się uzdrowić szamana na tyle, żeby coś powiedział?
- Ty gagatku mi to oddasz - zarządziła kapłanka chwytając Shavriego za ramię i odbierając miecz. - Resztę też. I zapomnij o jakiejkolwiek walce - zagroziła nie wiedzieć, czy z uwagi na jego rany, czy na los jaki sprowadził pierwszemu jeńcowi.
- Evanie, nie możemy tego przeciągać w nieskończoność. Jeśli już tu jesteśmy musimy zrobić najwięcej jak się da. Do tuneli bardzo bym nie chciała wchodzić, choć mam świetlisty pręcik. Nie bez rozeznania. Wysłałabym Gergo na zwiad.
- Wspaniale. Niech mały kobold naraża się dla nas. Pachnie inaczej, wygląda inaczej, na pewno jest jednym z nich! - syknął Shavri i zaniósł się bolesnym kaszlem. Był zły na Frankę za jej matkowanie i przestraszony, bo zależało mu na bezpieczeństwie towarzysza, a wobec tego, co dzisiaj sam zrobił, nie chciałby, żeby stałą mu się krzywda. - Oddaj mi miecz - zażądał, charcząc, przez co zabrzmiało to naprawdę paskudnie. - Nie tym ostrzem się dziś zhańbiłem w Twoich oczach. - Czarny szczur na jego rękach rozwinął się ze swojego kłębka i spojrzał na nią.
- Gergo nie potrzebuje światła widocznego w tunelu stąd do samego Darrow. Zwiad, nie ratowanie świata. Sam i po ciemku spisze się najlepiej - odpowiedziała niczego nie robiąc sobie z żądania chłopaka, a wciąż oczekując na oddanie reszty broni.
- Gergo, co ty na to? - zapytał Evan.
- Sam? - Przestraszony Gergo zaczął nerwowo wysuwać język. Mógł wpaść na wrogiego kobolda, z tunelu mógł wypaść pająk. - Jeniec mówił o pająkach! - Tchórzliwa natura przeważyła nad chęcią wykazania się. - Tak, tak, pójdę, ale nie mogę iść sam... Słabo władam bronią, poza tym... Jeśli coś znajdę, ciężko mi będzie to wyciągnąć, no i tam może być wielki pająk... Gdyby poszedł ze mną silny wojownik, byłoby lepiej, prawda? We dwóch sprawdzimy najbliższe tunele i bezpiecznie wrócimy za kilka chwil.

Shavri, słuchał, ale myślami był gdzie indziej:
- Posłuchajcie, pomysł, żeby wrócić i sprawdzić, co się dzieje w wiosce ma sens tylko wtedy, kiedy pójdzie tam przynajmniej jeden uzdrawiacz. Żaden miecz czy strzały nie są już tam potrzebne, bo koboldy, jak sami widzieliśmy, już sobie stamtąd poszły. To, co im potrzebne, to raczej ktoś do łatania. Strzały i miecze potrzebne są tutaj. Tak samo drugi uzdrawiacz. Zdrowiejący nie na za wiele się wam tu zdam. Ale jeszcze godzinę-dwie i będę mógł spokojnie kogoś zaprowadzić z powrotem. Reszta może zostać. To tylko propozycja - zakończył i swoją uwagę zwrócił z powrotem na Frankę, która zabrała mu miecz.
- Gergo, może wielkim wojownikiem nie jestem, ale jeśli chcesz mogę iść z Tobą. Potrafię się po takich korytarzach ruszać cicho jak myszka - zaproponowała Sinara. Wolała już iść w te tunele i zająć czymś myśli, to może zapomni o głodzie.
- Nie ma sensu wracać - Marv pokręcił głową i trochę niespokojnie zerknął na wnętrze tunelu. - Gdy ktokolwiek pójdzie z Gergo to... na przynętę. - Chłopak przełknął ślinę. - Bo nie wiemy jak tam jest i nikt z nas nie będzie tam nic widział, nawet z pochodnią ucieczka będzie trudniejsza. Mój plan zakładał narobienie hałasu, Gergo mówi w ichniemu. Podbiegłby, nakrzyczał i uciekł. Szkoda, że nasz przewodnik nie żyje. Samodzielne chodzenie po norach wydaje się… - zadrżał - ...niezbyt rozsądne. Nie wiemy którędy do obozu.
- To brzmi całkiem sensownie - powiedział Evan. - O ile oczywiście ich leże nie jest zbyt daleko. Z drugiej strony mamy sporo światła, a tunele powinny zniwelować przewagę liczebną. Mamy tu sprawnego łowcę, który powinien bez problemu poprowadzić nas po śladach. Myślę że zaskoczenie będzie spore i to jest naszym atutem. Jest jedna wada bezpośredniego ataku teraz, możliwe że grup atakujących wioski jest kilka i nie wszystkie jeszcze wróciły z akcji. Wtedy znaleźlibyśmy się w potrzasku.
- To może choć odpocznijmy? - Zoja potarła twarz - Całe to czuwanie i leczenie trochę mnie zmęczyły... - narzuciła na ramiona wilgotny koc; było jej zimno, czego nie polepszał głód - Musze trochę odsapnąć, pomodlić się... inaczej obawiam się, że będę Wam tylko kulą u nogi.
- No to odpocznijmy chwilę i spróbujmy je wywabić. Jak to nie wypali to ja czuję się na siłach by iść do tuneli. Mam ciągle w pamięci czary o zastosowaniu bojowym - odezwał się Kain. - Ile w ogóle ich zabiliśmy? Jeśli jeniec nie kłamał wojów miało być coś koło czterdziestu - zapytał Kain obecnych, bo nie pamiętał czy ktoś podliczył trupy. - No i szaman miał różdżkę, ale wiele o niej nie potrafię powiedzieć, może poza tym że wąptię by koboldy zrobiły ją same. Gergo umiesz zbadać aurę tego przedmiotu? - Kain wyciągnął magiczny przedmiot w kierunku zaklinacza.
- Chyba nie - wzruszył ramionami kobold. - Nigdy nie próbowałem i nie znam żadnego zaklęcia które mogłoby pomóc. Może po prostu spróbujmy tego użyć?
- Dobra dość tego deliberowania - zarządził w końcu Evan. - Ja, Gergo i Sinara złazimy na mały zwiad. Marv tymczasowo przejmuje dowództwo, obstawcie wejście do jam i nie dajcie się zaskoczyć. Gdybyśmy nie wrócili do trzech godzin to będziecie musieli sami zdecydować co dalej, choć ja proponowałbym odwrót do wioski. Jako oświetlenia użyjemy świeczki Gergo i lampę Zoji, w razie czego będzie można je osłonić by poblask był mniejszy. Gaspar jakbyś dał radę to może spróbuj zapolować w tym czasie.

Shavri słysząc zarządzenie kapitana, natychmiast dał nura do swojego plecaka. Oczywiście było to całkiem względne “natychmiast”, biorąc pod uwagę, że wyglądał i czuł się jak strach na wróble po przejściu huraganu. Z tobołka wyciągnął swoją ostatnią porcję żywnościową i podzielił ją szybko na trzy porcje. Chciał na dwie, ale musiał coś zjeść, żeby nabrać sił. Jedną z części zachował dla siebie, a z pozostałymi podszedł do Sinary i Gergo.
- Zjedzcie szybko. Bardziej się wam przyda przed zwiadem niż mnie. A Tobie - zwrócił się z uśmiechem do kuszniczki, wręczając jej część - burczy w brzuchu tak głośno, że słychać to pewnie nawet w Zamieci.
- Dzięki - uśmiechnęła się Sinara.
Potem kucnął na chwile obok kobolda i podając mu mały pakunek, poprosił o rozmowę, gdy już będzie po wszystkim. Nie zdobył się na przyjazne poklepanie go po ramieniu, choć bardzo tego chciał. Zapamiętany lęk zaklinacza czmychającego przed nim za drzewo skutecznie wyrzucił mu ten zamiar z głowy. Gergo przeżuł błyskawicznie swoją porcję i skinieniem głowy podziękował Shavriemu. Następnie oddał świeczuszkę Sinarze i wszedł do jamy, gdzie rozglądając się czekał na resztę.

Marv otworzył usta po usłyszeniu decyzji Evana. Zamknął je. I otworzył znowu. Wreszcie przemówił.
- Wycofajcie się, kiedy tylko usłyszycie lub zobaczycie koboldy. W razie czego krzyczcie… - spojrzał po pozostałych zostających na górze. - Jedno z nas może wejść głębiej w tunel, drugie zostać przy wejściu. Wtedy w razie krzyków będziemy mogli coś usłyszeć i przekazać wezwanie o pomoc do wszystkich.
- To co, ruszamy? - powiedziała Sinara po tym jak sama także skończyła jeść. Ucieszyła się, że Evan też idzie. Po tym jak miała okazję zobaczyć go w walce, podziwiała go jeszcze bardziej. Młody wojownik zapalił lampę i ostrożnie osłonił ją kawałkiem szmaty.
- Tak ruszamy - odpowiedział Sinarze i uśmiechnął się, starając się tym samym dodać dziewczynie i sobie otuchy.
- Niech Helm ma was wszystkich w opiece! Wracajcie szybko i bez kłopotów! - życzyła im na koniec Zoja i serdecznie objęła każdego ze zwiadowców na pożegnanie.
- Wrócą. Na pewno - dopowiedziała Franka, żegnając ich kolejnym obściskaniem.
- Powodzenia - rzucił Druid i szybko się wycofał, zadowolony, że to nie on został wyznaczony jako zwiadowca. Co innego walka, a co innego ostrożne skradanie się w tunelach, do tego się nie nadawał.


Jama była wilgotna i wąska, z trudem przepychali się przez wąski otwór, no może za wyjątkiem Gergo, który był mniejszy i mniej masywny. Najgorzej szło Evanowi, gdyż zbroja, wielgachny miecz i lampa trzymana w jednej ręce nie ułatwiały zadania. W końcu jednak zagłębili się i trójkę zwiadowców ogarnął mrok.
 
Komtur jest offline  
Stary 19-05-2015, 11:49   #64
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Shavri i Franka

Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Późny ranek

Zaraz, jak tylko ustalony został plan działania, Shavri zwrócił się do kapłanki, wyrzucając z siebie całe swoje szczere zdziwienie.
- Nie rozumiem. Chcesz dorosłemu mężczyźnie zabierać miecz, jak matka zabawki nieposłusznemu dziecku? - zapytał i się zasapał, ale uniósł pustą teraz prawą dłoń na znak, że jeszcze nie skończył, nabrał bolesnego oddechu i kontynuował. - Przyznaj przed samą sobą, czy moja motywacja była zupełnie bezsensowna, czy też nie.
- Jesteś gorzej niż dziecko - odezwała się kapłanka. - Zamordowałeś jeńca. To nie podlega żadnej motywacji i dyskusji. Nie mam zamiaru patrzeć tobie na ręce zastanawiając się, czy rozwaliłeś komuś następnemu łeb, czy jeszcze nie. Dlatego zabieram tobie broń. Ten miecz, ten który masz, oraz łuk.
- A kto dał Ci takie prawo? - zapytał spokojny, coraz bardziej zdziwiony jej zachowaniem.
- Shavri, nie drocz się ze mną. Na twoim miejscu zastanowiłabym się nad sobą, bardzo poważnie. Tak samo jak nad odzywaniem się do osoby, która już drugi raz wyciąga z takiego stanu.
- Ja się droczę? Nie odpowiedziałaś merytorycznie na żadne z moich dwóch pytań. To po pierwsze. Po drugie nie jesteś moim kapitanem i możemy się odnieść tę sprawę do Evana. Po trzecie nie wiesz, co zrobiłby jeszcze kobold-jeniec, nawet gdybym go ogłuszył. Jeśli ktoś by przez niego zginął, byłaby to wyłącznie twoja wina. Myślisz, że podoba mi się to, co zrobiłem? Też zależało mi na kontakcie z nimi, nawet pomimo tego, co Gergo powiedział o jedzeniu dzieci, ale nie zamierzałem żadnego więcej człowieka narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Nie zasłaniaj mi się miłosierdziem, bo jest wojna i raczej nie dostaniemy go od drugiej strony. Po czwarte – zaczął Shavri, ale chrypiał tak mocno, że musiał przerwać choć na moment. – Teraz już nie mamy nikogo, kto zaprowadziłby nas do obozu rodzinnego, więc rzeź, którą nasza grupa być może by przegłosowała a być może nie, na pewno nie będzie miała już miejsca. A jeśli robisz mi łaskę ratunkiem, to powinnaś po pierwsze zmienić pracę, bo jesteś teraz najemnikiem, po drugie zmienić wyznanie, bo szantaż emocjonalny ma tyle wspólnego z miłosierdziem, co kot z psem. - Shavri opadł zmęczony. Jego poparzona pierś unosiła się w nierównym oddechu, kiedy dał sobie chwile na oddech. Bijak przez cały czas przemowy swego pana upiornie nieruchomo wpatrywała się w kapłankę. Nie poruszyła nawet jednym wąsem.
- Mogę walczyć pod Twoją komendą - podjął tropiciel. - Bo masz większe doświadczenie i wyczucie taktyka. Ale nie zamierzam spierać się z Tobą o ten miecz. Mówię jeszcze raz: oddaj mi go.
- Mordowanie tego, który odrzucił broń jest zbrodnią. A ja nie będę przyglądać się gdy ktoś się tego dopuszcza. Nie jesteśmy potworami i nie będę stawać się jednym z nich przez swoją bezczynność. Jeśli ty nie masz sumienia, to ja nim będę.
Znękany fizycznie i psychicznie Shavri walczył już teraz o każde słowo.
- Franko, dlaczego wmawiasz mi, że zrobiłem to z przyjemnością i z satysfakcją? A nie słyszysz tego, że nie jestem z tym szczęśliwy? Jeśli nic co powiedziałem do Ciebie nie przemawia, to trudno. Pogodzę się z tym, pójdziemy do Evana i on może rozsądzić, czy mogę nosić broń, czy nie. Ale to jest niepotrzebne według mnie. Po prostu posłuchaj przez chwile mnie, a nie swojego wzburzenia.
Posłuchała. Emocje opadły gdy chłopak jaśniej zakomunikował swoją skruchę. Kapłanka uspokoiła się a jej twarz wymalowała przejęcie zarówno całą sprawą jak i chłopakiem. Opuściła na chwilę wzrok trzymając rękojeść miecza. Po paru oddechach odezwała się, spokojnym przejętym głosem.
- Po prostu... - zrobiła krótką przerwę szukając słowa. - Przyrzeknij, że nigdy więcej tego nie zrobisz...
Wzrok tropiciela złagodniał. Pomyślał, że mógłby przysiąść tu i teraz, ale wiedział, że przyszłość może znów postawić go przed takim wyborem. Wciąż uważał, że jednocześnie postąpił słusznie i niesłusznie zarazem. Jeśli w przyszłości ktoś, kogo obiecał chronić, zginie przez obietnicę daną teraz France, to co on powie innym? Że na pewno trafił już do krainy szczęśliwości?
Ale to co zrobił było na swój sposób złe i wiedział o tym. Było poniekąd łatwe, poniekąd właściwe, ale też i całkowicie złe. I niech się śmieją, ale to, co stało się jego szczurzycy, było aż nazbyt wyraźnym komentarzem na ten temat. Dlatego głaszcząc rozgrzane w słońcu futerko Bijak, która zajęła się lizaniem swojej dziwnie obcej, małej łapki, popatrzył France prosto w oczy i całkowicie szczerze i z głębi serca powiedział:
- Przyrzekam.
Shavri widział jak jedno małe słowo zdziałało cuda. Lico kapłanki rozpromieniło się lekko a na usta wkradł się malutki uśmiech pocieszenia. Franka wybaczyła mu a złożona obietnica tchnęła w nią spokój, którego nie miała od tamtego incydentu. Wróciła do bycia sobą. Miecz dygnął i zbliżył się. Wrócił do właściciela wraz z nieco większym uśmiechem dziewczyny.
 
Proxy jest offline  
Stary 22-05-2015, 10:43   #65
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wejście do jamy koboldów, Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Późny ranek


Shavri postanowił, że czas oczekiwania na ich powrót spędzi jeśli nie właśnie na wartach, to szukając albo ptasich jaj w gniazdach - o co raczej pewnie będzie trudno tak blisko zejścia do koboldzich nor - albo czosnku niedźwiedziego, którym można zapełnić żołądek jak sałatą. Pozbierał groty strzał i bełty z koboldzich trupów i okolicznych drzew, które przyjęły na siebie niecelne strzały. I spróbował trochę połatać swoją zbroję.
- Chłopcy, możecie poszukać czegoś do jedzenia? Kiedy zwiadowcy wrócą, na pewno będą głodni... - Zoja odprowadziła spojrzeniem znikającą w jamie grupkę - Deithwen, Gaspar... zajmiecie się tym? Shavri... - spojrzała na łowcę, zmarszczyła brew - ...pewnie też chcesz pobiegać po lesie... bo lubisz... Ale możesz nie robić tego sam...? - dodała z prośbą w głosie - Ja muszę chwilę odpocząć... a potem postaram się coś zrobić z tym koboldzim dobytkiem, skoro i tak czekamy. Marvie, może tak być, czy masz inne plany? - przekrzywiła głowę, a potem roześmiała się, patrząc na rudowłosego chłopaka - Skoro Evan został kapitanem, to powinniśmy mówić do ciebie “poruczniku”. To nawet dobrze brzmi... W zasadzie moglibyśmy wszyscy mieć jakieś stopnie, to by ułatwiło dowodzenie i ustalenie, za co kto odpowiada... - dodała już sama do siebie.

- Chętnie, ale może najpierw ustalmy warty. Kapitan kazał zabezpieczyć wejście do tunelu. Był też pomysł, żeby ktoś z nas wszedł płytko do środka i nasłuchiwał wołań o pomoc. - odparł Shavri, wciąż zaglądając w głąb jamy. Nieco bezmyślnie gładził miękkie futerko Bijak, która leżała spokojnie w jego rękach, oddając się pieszczocie ze zmrużonymi z zadowolenia ślepkami. Łapka najwyraźniej już jej nie bolała, ale szczurka co jakiś czas próbowała się nią podrapać i wtedy lizała ją i obwąchiwała ze zdziwienia, starając się zrozumieć jej nowy, krótszy i pozbawiony pazurków kształt.
- Możesz zrobić coś z tym mięsem? - zapytał uzdrowicielki. - Nie jest za świeże, ale może jakbyś mu trochę pomogła, to nadałoby się w sam raz.
- Za chwilę.
- powiedziała miękko, ale stanowczo Zoja - Moc to nie jest coś, co jest zawsze gotowe i zdatne do działania. Wymaga cierpliwości, namysłu, skupienia... popędzanie nic nie da. Mężczyźni zawsze o tym zapominają, ale wierny wyznawca Sune powinien *takie* rzeczy wiedzieć, prawda? - rzuciła Sahvriemu porozumiewawcze spojrzenie - Myślę, że cztery osoby wystarczą, by postawić warty. Zresztą, Marv i tak zadecyduje, jak najlepiej będzie.
Shavri ze skruchą w sercu przyznał, że nie miał fioletowego pojęcia, o *jakie* rzeczy chodzi, uśmiechnął się więc przepraszająco i pokiwał głową. Chciał przez chwilę rozważyć w głowie koncept mężczyzn i mocy, ale doszedł nagle do bardzo dwuznacznych obrazków w głowie i wykoncypował, że nie będzie szedł tą drogą. Skonsternowany zawrócił więc myślami z powrotem przed jaskinię i zerknął na Marva. Po części czekając na jego polecenie, po części, żeby zobaczyć, czy może zrozumiał więcej od niego i czy w tym zrozumieniu było coś więcej niż dwoje ludzi, oliwa i ubrania rzucone niedbale na klepisko.

Marv spokojnie poczekał, aż dwójka towarzyszy zakończy dywagacje, a następnie zrobił to, o co poprosił go Evan.
- Nie rozchodźcie się. W razie kłopotów wszyscy musimy być blisko, by się słyszeć to minimum. Deithwen, weźmiesz pierwszą wartę w głębi tunelu? Będziemy się tam wymieniać, bez tego nigdy nie usłyszymy ewentualnych wołań o pomoc. Ja zajmę miejsce przy wejściu, mogę przy okazji naprawić jakieś złamane szypy. Wątpię, że znajdziemy tu teraz jedzenie, ale warto spróbować w najbliższej okolicy. Gaspar, wyglądasz na myśliwego. Jak wspomniałem, nie wychodźcie poza zasięg słuchu i miejcie oczy dookoła głowy. Najlepiej chodzić dwójkami. Tu ciągle mogą być koboldy - wyrzucił z siebie nagły potok słów, tak jakby nie do końca do niego pasujący.
- Jak sobie życzysz, pamiętaj jedynie, że tymczasowo na moją magię nie ma co liczyć. Nasłuchiwać nadal jednak potrafię - odpowiedział Druid który wraz z wilczycą skierował się do jamy. Nie zamierzał jednak wchodzić zbyt głęboko.
- W parach? Zali z kim mnie na łowy iść? Shavri ranion, Dietłyn stróże w tunelu czyni, a reszta z was na łowach się nie zna. Sam pójdę, uszami strzygł będę. W razie czego - gwizdajta - mrugnął porozumiewawczo, układając większość ekwipunku pod pniem. Ze sobą zabierał tylko łuk, nóż i manierkę.
- Shavri ranion istotnie - przyznał tropiciel z prostotą. - Może i się wszystko zagoiło, ale dalej jestem za słaby, żeby porządnie cięciwę naciągnąć, a i z cichym poruszaniem kiepsko. Niech Gaspar idzie sam. Ja spróbuję naprawić swoją zbroję i poszukam, może uda mi się odzyskać trochę strzał. Będę tutaj, w zasięgu głosu i wzroku - obiecał nowemu porucznikowi i ze szczurem na ramieniu ruszył ku stercie koboldzich trupów.

Wszyscy porozchodzili się po okolicy wymyślając dla siebie zajęcia. Franka żadnego pomysłu nie miała. Nigdzie jej nie potrzebowano, w niczym co potrafiła nie mogła pomóc. Z braku pomysłów usiadła na pniu powalonego drzewa. Miała sporo czasu na spuszczenie z siebie emocji po walce. Oparła się o drzewo spoglądając w górę. Szum lasu był miłym dźwiękiem, znacznie różniącym się od miastowego hałasu. Do słyszanej muzyki brakowało jedynie słów. Ciche nucenie z czasem przybrało bardziej słyszalną formę. Shavri, który kręcił się gdzieś nieopodal w krzakach, odpowiadał jej melodyjnym gwizdaniem.
- To jest prawdziwe szaleństwo… - przerażony Marv zamarł w bezruchu, mrucząc do siebie i słuchając towarzyszy. Gestem próbował dać znać France, żeby się uciszyła. Przecież tu wszędzie dookoła mogły być koboldy!
Tropiciel przerwał, bo uświadomił sobie nie możliwą obecność koboldów, ale to, że Gaspar, zbierający się właśnie na polowanie, mógłby pomylić jego pogodne gwizdanie z alarmowym wzywaniem pomocy. Dlatego zamknął się, nim jeszcze łowca zniknął pomiędzy drzewami.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-05-2015, 14:07   #66
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czwarta doba misji

Wejście do jamy koboldów, Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Nieco później


Zoja otrząsnęła się z głębokiej modlitwy nadal tak samo - albo i bardziej - głodna i zziębnieta, ale za to pełna optymizmu i energii. Ciało może i miało swoje zachcianki i kaprysy, ale jej dusza wcale nie zwracała na to uwagi.

Jeszcze zanim oddała się medytacji, przygotowała sobie w głowie plan, co powinna zrobić, zanim drużyna nie wróci do wioski i teraz zaczęła ten plan realizować, żeby choć trochę rozruszać się i zająć głowę czymś innym niż martwienie się, co dzieje się z penetrująca podziemia trójką kompanów.

Najpierw przeglądnęła i uporządkowała resztki łupów; towarzysze ograbili koboldy z tego, co było im najbardziej potrzebne, ale trochę rzeczy zostało “bezpańskich”. Uzdrowicielka miała nadzieję, że będzie z nich jakiś niewielki zysk, który choć odrobinę wspomoże wioski. Dwie rzeczy zwróciły jej szczególną uwagę: drobne monetki, które miały przy sobie niektóre gady i lekko nadpsute zapasy jedzenia, które już wcześniej odnalazł Shavri.

- Patrzcie, co znalazłam! - obwieściła z tryumfem, przynosząc swoje znalezisko bliżej wejścia do jamy - Trochę pieniędzy... zachowam je na razie; będą naszą wspólną kasą na potrzeby wszystkich. A zaraz będziemy mieli pyszne jedzenie! - potrząsnęła workiem, z którego już lekko śmierdziało, jakby było to jakieś wykwintne danie.

Shavri naszedł na to pomachiwanie mięsną sakwą i zmarszczył nos. W swoim żelaznym garnku niósł coś, co z daleko wyglądała jak dziecięca paciorkowa mozaika z dwóch rodzajów barwionych kamyków. W rzeczywistości było to kilka małych maślaków i parę nieco miękkich, obłych kawałków żywicy dobrej do żucia. W drugim ręku trzymał bukiet z czosnku niedźwiedziego, babki, komosy, mięty, pokrzywy i kozibrodu.
- Jak już będzie się nadawało do czegoś, to możemy udusić je z grzybami i przyprawami - zasugerował. Bijak siedziała na jego ramieniu i udawała wiewiórkę, gryząc coś smakowitego, co chrupało. Shavri uśmiechnął się i położył swoje znaleziska obok plecaka. Leżały już tam cztery odzyskane strzały, którymi po połowie zamierzał podzielić się z Gasparem i jeden bełt. Tropiciel nie był pewny, ale bełt chyba należał do Sinary. Następnie ściągnął z grzbietu nędzne resztki swojej ćwiekowanej skóry i zaczął się zastanawiać, od czego by tu zacząć ją ratować. Miał sporo materiału, który mógł odzyskać ze zbrój należących do koboldów, ale obawiał się, że i tak będzie potrzebne wsparcie. Ze zdumieniem myślał o tym, że udało mu się przeżyć coś, co zrobiło z jego ćwiekowanej skóry coś takiego. Kiedy pomyślał, że nieco ponad dobę temu był w podobnej sytuacji, lekko się zaniepokoił stanem swojego rozsądku.
- Zoju, jak to troszkę załatam, to pochowasz ładnie szwy? - zapytał wesoło, wskazując na bardzo przewiewną zbroję.

Marv strugał swoje strzały i dopasowywał lotki, dla zabicia czasu i nerwów było to u niego najwyraźniej najlepsze zajęcie. Przez ten czas niewiele się zmieniało, oprócz wartownika w środku jam, rudowłosy starał się dbać, aby nikt nie siedział w ciemnościach za długo. Kiedy Zoja oznajmiła o swoim znalezisku, uniósł głowę i zmarszczył brwi.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł, byś je trzymała - powiedział trochę zgryźliwie, albo podejrzliwie w zależności od punktu widzenia. - To nie od ciebie słyszałem, że biednym ludziom ze wsi coś się należy za ich straty? Gotowaś wszystko im oddać.

Uzdrowicielka uniosła brwi w niemym zdziwieniu, a potem pokiwała głową.

- No tak. Masz rację, Marvie. Nie powinniśmy ich zatrzymywać dla siebie. To było bardzo samolubne z mojej strony. Oddamy je ludziom razem z resztą rzeczy. - zważyła sakiewkę w ręku i rzuciła na pozostałą kupkę łupów - Przecież to, co dostaniecie z Gildii za zlecenie, wystarczy z naddatkiem każdemu. Dziękuję! - uśmiechnęła się promiennie do rudowłosego i spojrzała na łowcę - A nie chcesz się zamienić? - postukała się palcem w skórzany napierśnik - Nie cierpię go, strasznie mnie ugniata... Jest chyba mniej wytrzymały niż twój, ale w biorąc pod uwagę te dziury, to chyba nie ma większej różnicy... Poza tym to jest zupełnie nowy, prosto ze świątynnej zbrojowni!
Shavri szybko zamrugał:
- Czekaj, czekaj. Jak to zamienić?! W czym ty chcesz potem łazić. W tym serze? - zapytał, potrząsając swoją ćwiekowaną skórą.
- Najchętniej to w niczym... to znaczy, w żadnym pancerzu. - sprostowała Zoja i dodała zupełnie poważnie - Ilmater mnie ochroni.
Shavri przeprowadził już dzisiaj jedną rozmowę na podobnym poziomie i naprawdę nie czuł się na siłach, żeby wkraczać w drugą. Ale dobroć Zoji najwyraźniej nie znała żadnych granic i pod byle pretekstem gotowa oddać mu własną zbroję. A to się nie godził.
- Zoju… - zaczął. - Dziękuję Ci, ale nie możemy wystawiać cierpliwości Ilmatera na zbyt ciężkie próby - stwierdził, jednocześnie zadając sobie pytanie "i kto to mówi?" - Co ze mnie za mężczyzna, jeśli miałbym kobiecie odbierać pancerz. Na dodatek kobiecie, która ocaliła mi życie. Proszę, zachowaj swoją zbroję. A ja swoją będę sukcesywnie łatał. A jeśli od czasu do czasu znajdziesz czas na schowanie jednych szwów - raz na jakiś czas, będę Ci bardzo wdzięczny. Jeśli Twój napierśnik Cię ugniata, mogę spróbować go nieco poprawić - dodał na koniec.

Marv był w szoku po odpowiedzi Zoji. Dlatego zebrał się dopiero po tym, jak Shavri skończył gadać.
- Po co zostałaś najemnikiem? Pomagać ludziom można w świątyni. Tu? Ryzykujemy życie i jeszcze mamy im oddawać to, co zdobędziemy? Nie płacą nam dużo i doskonale o tym wiesz. Ciekawy jestem, czy Evan będzie miał podobne zdanie co do tego oddawania - wzruszył ramionami chłopak. Shavri uśmiechnął się w duchu na widok miny Marva. Życzył mu w duchu powodzenia. Przegadać zarówno Zoję, jak i Frankę było ciężko. Ubrał swojego dziurawca z powrotem i z Bijak na rękach podszedł pod wejście do jaskini. Wystarczy tych żartów. Zaczynał się niepokoić. Słońce przesunęło się na niebie. Jedne ptaki przestały śpiewać, inne zaczęły, a zwiad jeszcze nie wrócił. Tropiciel zajrzał do zionącej ciemnością i chłodem jamy, a potem odwrócił się, lustrując okolicę. Sam sobie nakazał tę wartę.
- Ja? Przecież nie jestem najemnikiem. Jestem tu, żeby wam pomagać... -

Zoja
spojrzała na Marva jakby widziała go po raz pierwszy - Przecież mieszkańcy nas... was... wynajęli. Więc podlegamy im, tak samo jak to, co zdobędziemy należy tak naprawdę do nich... - otworzyła usta, żeby dokładniej wszystko wytłumaczyć, ale zorientowała się że w międzyczasie Shavri dał nogę - Zaraz dokończę...! - rzuciła do porucznika i pobiegła za tropicielem.

- Uff... znów czegoś zapomniałeś! - pokręciła głową z niedowierzaniem - Kiedyś zgubisz gdzieś głowę w tym pośpiechu... - a potem wyciągnęła ręce i przejechała nimi po pancerzu łowcy. Tam, gdzie palce dziewczyny musnęły skórę, dziury poznikały, jakby ich w ogóle nie było. Nie pozostał nawet ślad po naprawie. - Z tą na razie nic nie zrobię - westchnęła Zoja, wskazując ostatnią, najmniejszą dziurkę - Może potem, jak wrócimy do wioski... Ale teraz przynajmniej cię nie przewieje! - dodała ze śmiechem.

Śmiech zamarł Zoji na ustach gdy z oddali usłyszała ostrzegawczy krzyk Deithwena. Druid wypełzł z koboldziej nory tak szybko jak tylko mógł, a za nim, nieco wolniej, wycofała się warcząca Eris.
- Pa… pająk! - wykrztusił druid. Nie to, że bał się pajęczaków, ale przed takimi wielkości młodego wołu czuł słuszny respekt. Gdyby nie czujność wilczycy pewnie półelf skończyłby jako posiłek bestii, gdyż - mimo rozmiarów - w ogóle nie zauważył skradającego się po ścianie potwora, który teraz sprawnie wyłaniał się z jamy badając otoczenie przednimi odnóżami. Franka podniosła głowę, leżąc na powalonym drzewie. Była gotowa na taką ewentualność, lecz nie spodziewała się ujrzeć tak wielkiego ośmionożnego obrzydlistwa. Z wielkimi oczyma i piskiem spadła z pnia. Przy ściółce nerwowo chwyciła za swój buzdygan i tarczę, starając się powstać na własne nogi. Rudowłosy zerwał się na równe nogi szybciej od kapłanki, chwytając włócznię i tarczę oparte o wiatrołom tuż obok niego. Instynkty zadziałały doskonale, trenowane od dziecka. Nie tylko Zamieć leżała w niebezpiecznej okolicy.
- Wszyscy do wejścia! - krzyknął głośno, już nie bacząc na zachowanie ciszy. Miał nadzieję, że posłuchali go wcześniej i znajdowali się w niedużej odległości. Sam nie tracił czasu i zaatakował pająka pchnięciem włóczni, już w wyjściu z jamy, nie chcąc pozwolić mu przejść dalej. Ostrze weszło głęboko, poważnie raniąc stwora. Pająk kłapnął szczękoczułkami, lecz - chwilowo nadziany na włócznię - nie zdołał dosięgnąć wojownika. Deitwhwen wykorzystał fakt, że dzięki Marvowi potwór znalazł się w trudnym położeniu. Zebrał się na odwagę i zaatakował pająka swoim sejmitarem. Ponieważ na drodze stali mu Eris i Marv chybił o dobry metr. Marv zaatakował ponownie, leczy tym razem chybił. Zaalarmowany krzykami czarodziej też zadział szybko. Wypowiedział kilka słów i machnął dłonią w kierunku przeciwnika wyczarowując kwasowy pocisk. Błyskawicznie reagować na zagrożenie, to było ważne dla Kaina. Dopiero po ataku, przyjrzał się olbrzymiemu pajęczakowi. Słyszał że niektóre gatunki osiągają duże rozmiary ale dopiero teraz miał okazję zobaczyć takiego na żywo. Mag nie chciał arachnida zabijać, prawdopodobnie naturalnego mieszkańca jaskiń ale niestety stworzenie pechowo weszło im w drogę.

Shavri zaczął gwizdać przez zęby. Przeraźliwie, przenikliwie, bardzo głośno, wysyłając raz za razem umówiony przez Gaspara sygnał alarmowy. Jednocześnie dobył obu mieczy.
- Zoju! Potrzebujemy ognia. One się boją ognia! - rzucił do niej w przerwie miedzy gwizdami i ruszył w kierunku potwora, chcąc zaatakować go obydwoma mieczami.
- Nie mam ognia… Nie przejmuj się mną, poradzę sobie! - Zoja popchnęła lekko otwartą dłonią łowcę w plecy - Pomóż im! Jak tu wyszedł ten potwór, to co się stało ze zwiadowcami?! Musimy im pomóc!! - zawołała z nieskrywanym przerażeniem, nerwowo szukając procy. Pchnięty przez udrowicielkę Sahvri z zaskoczenia stracił równowagę i podparł się dłuższym mieczem, jak laską. Ruszył na pająka, wymijając po drodze Deithwena i Marva; Eris wycofała się za druida. Tropiciel zobaczył przy okazji całą grozę i piękno wielkiego, czarnego pająka. Jego wściekłość, gdy trafiła go włócznia porucznika, była straszna. Osiem nóg poruszyło się z nie napawającą optymizmem prędkością. Tropiciel ustawił się jednak po prawej stronie Hunda i spróbował uderzyć stwora swoimi mieczami.
Z równym skutkiem mógłby próbować go szturchnąć kijem od miotły. Żaden z dwóch ciosów nie sięgnął bestii. Trzymany w prawej ręce miecz ześlizgnął się po nodze pająka nie robiąc jej nawet najmniejszej szkody, a uderzenie lewą ręką miało wręcz za mało pary, żeby trafić cokolwiek.
“Za ciasno!” pomyślał tropiciel, zaciskając szczęki i wycofując się, by przynajmniej zrobić miejsce dla Marva na solidniejszy atak. Traffo musiał sobie znaleźć inne miejsce na atak. Pomyślał, żeby obejść wejście do jaskini, wspiąć się nad nie i stamtąd strzelać z nad zadu tego ośmionogiego stworzenia. Zanim jednak mógł wprowadzić swój plan w życie, potwór zaczął wycofywać się tyłem do podziemnego kompleksu, wymachując groźnie przednimi odnóżami.
- O zasrańcu! - wyrwało się tropicielowi. - Zróbcie coś! Jak tam wlezie, a my pójdziemy za nim, będzie nas miał na swoich warunkach, a na dodatek walką możemy zaalarmować koboldy, które tam są. A jak nie pójdziemy za nim, to zostawimy go grupie Evana, a ich jest tylko troje! - Shavri nie rzucił się przepychać do wejścia tylko dlatego, że nie miał pojęcia, co miałby zrobić potem.

Zoi udało się w końcu opanować nerwy na tyle, że była zdolna działać; wycofujący się pająk dodał jej ducha, no i przede wszystkim dawał szansę na to, że nie zrani przy okazji kogoś z kompanów. Wystrzelony z procy kamień poleciał pięknym łukiem w górę, a potem spadł, odbijając się od chitynowego pancerzyka monstra. Uzdrowicielka najwyraźniej - ku swemu wielkiemu zdziwieniu - trafiła potwora, ale ten atak nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
- Zapalcie jakąś pochodnię albo łuczywo! - krzyknął Marv, nieustannie koncentrujący się na przeciwniku. Nie miał czasu rozglądać się dookoła i nie zdążył zmienić taktyki pozwalającej im okrążyć przeciwnika, który ani myślał wynurzyć się całkowicie z nory. Jego towarzysze rzucili się hurmem do przodu i samą ilością teraz zmuszali pająka do odwrotu. Nie mogli pozwolić, aby pająk wyszedł na plecy zwiadowców, dlatego rudowłosy zaatakował, przeklinając siebie samego za robienie takiej głupoty jak wchodzenie do tunelu za przerażającą bestią. Adrenalina nie pozwalała mu się jeszcze bać.Zrobił kilka kroków wgłąb, ale gdy zasłonił sobą wejście okazało się, że w środku jest ciemno jak w koziej rzyci. Szybko wycofał się, czekając na towarzyszy zastawiony tarczą i z przygotowanym co ciosu oszczepem.

Monstrualny pająk został obskoczony przez najemników, którzy z trudem się przed nim kotłowali - nic dziwnego, że co prędzej wycofał się do swojego siedliszcza. Deithwen wyciągnął pochodnie z plecaka, z zamiarem poświecenia Marvowi, ale widząc błagalny wzrok Franki, która pozbierała się ze swoim oporządzeniem, przekazał ją kapłance. Ta pośpiesznie rzuciła się do wypakowania swojego krzesiwa, a po paru chwilach najemnicy będąc uzbrojeni w płonącą pochodnie mogli rozpocząć pościg za pajęczakiem.
- Kto idzie, a kto zostaje? - zawołał Shavri. - Nie możemy gonić go wszyscy. Będzie za ciasno, a ktoś musi zostać i pilnować wejścia na wypadek powrotu innych koboldów - dodał, robiąc jeszcze kilka kroków do tyłu, żeby przy wejściu zrobiło się choć nieco luźniej. Widział, że Marv i jak zwykle nieustraszona Franka, która chce mu przyświecać pochodnią, prawdopodobnie wejdą oboje. On sam zamierzał zostać i pilnować wejścia. Kto jeszcze pójdzie, a kto zostanie - było dla niego zagadką.

Widząc, że mają już światło, Marv podjął decyzję.
- Świećcie tak, żebym coś widział, najlepiej nade mną. Zoja i Shavri zostajecie z tyłu, reszta gęsiego, a gdzie się da to Deithwen przy mnie.
Skulił się tak, aby nie zasłonić ponownie sobą całego wejścia, a następnie trzymając przed sobą tarczę, ruszył powoli w głąb tunelu. Starał się iść tak, aby światło pochodni ciągle oświetlało chociaż trochę przestrzeni przed nim.
-Dobrze - odpowiedział krótko druid choć wcale nie miał ochoty ścigać tego potwora. Najchętniej poczekałby tu na zwiadowców i udzielił pomocy w razie czego. Eris została na zewnątrz. Czarodziej ruszył powoli za Marvem, ustawiając się gdzieś z tyłu szeregu. Ostrożnie’ trzymał w górze świecą fiolkę by zapewnić innym źródło światła. Rozglądał się na boki i zwracał uwagę na strop jaskini. Wszakże pajęczak nie musiał być jeden a inne niekoniecznie musiały mieć taki wielki rozmiar. W duchu obawiał się o trójkę towarzyszy którzy ruszyli na zwiad. Mała grupka mogła skusić żyjących tu drapieżników do ataku, wcześniejsze rozdzielenie się mogło nie być takim dobrym pomysłem. Franka wcisnęła buzdygan za pas i trzymając pochodnie ruszyła za najemnikami. Na górze zostali Shavri i Zoja.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-05-2015 o 09:20.
Sayane jest offline  
Stary 25-05-2015, 07:53   #67
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Podziemia, Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Późny ranek


Trójka zwiadowców przecisnęła się przez wąskie wejście do tunelu. Dziura jak dziura - z osypującą się na głowy ziemią, zwisającymi korzeniami w niższych partiach, zapachem gleby, wilgoci i niepokojącą wonią padliny, która nasilała się tym bardziej im niżej schodzili. A może ludziom tak się tylko wydawało? Gergo nie zwracał na nią uwagi; bardziej interesowały go potencjalne pajęczaki. W swoim klanie słyszał niejedną opowieść o pająkach wielkich jak woły i konie, które z łatwością chwytały małe (i duże) koboldy, owijały je przędzą a potem zjadały żywcem po kawałku, rozpuszczając swoim jadem… czy czymśtam. Nawet biorąc poprawkę na straszenie małych koboldziątek to perspektywa nadal była nieciekawa.


Tunel biegł dość ostro w dół, potem rozwidlał się, ponownie obniżał i poszerzał. Po minięciu skrzyżowania ludzie mogli się już wyprostować, a nawet iść obok siebie. Trasa wydeptana gadzimi łapkami była dość wyraźna, więc najemnicy nie obawiali się, że zagubią się w plątaninie korytarzy, która robiła się coraz większa. Chyba koboldzi jeniec mówił prawdę i gady nie zapuszczały się w boczne odnogi. Wszyscy nasłuchiwali, lecz prócz okazjonalnego trzaskania knota lampy, dźwięku własnych oddechów i kroków nie słyszeli nic - tylko smród brudu, gnijącego mięsa i ekstrementów nasilał się coraz bardziej. W połączeniu z obezwładniającą ciszą, ciemnością i klaustrofobicznym uczuciem, że miękka ziemia zaraz obsunie się na wędrowców, a zza rogu wyskoczą na nich widzące w ciemnościach stwory… dość, że im dalej najemnicy szli tym bardziej mieli ochotę wracać.

W końcu, za kolejnym zakrętem korytarz znów się rozszerzył, smród nasilił, a Sinara dosłyszała jakieś posapywanie czy pochrapywanie… Natychmiast stanęła i położyła rękę na ramieniu Gero, który szedł tuż przed nimi. Przyłożyła palec do ust w geście uciszenia i nasłuchiwała dalej. Co to za dźwięk, skąd dochodził? Gergo początkowo nie wiedział o co chodzi Sinarze, ale po chwili usłyszał jakiś miarowy odgłos. Ostrożnie zakradł się jeszcze bliżej, nasłuchując. Jeśli uszy go nie zwodziły, słyszał dwa, może trzy śpiące koboldy. Wrócił do towarzyszy i przekazał im informację. W ręku Sinary od razu pojawił się nóż.
- Jeśli jest tylko trójka, to po jednym na osobę, zrobimy to po cichu. Trzeba zerknąć i sprawdzić, bo może trzech śpi, a dziesięciu siedzi w ciszy. Jest ciemno, więc chyba Ty będziesz musiał sprawdzić Gergo.

Kobold pokiwał głową i powolutku krok za krokiem skradał się w kierunku odgłosów. W razie jakichkolwiek kłopotów był gotowy uciekać ile sił w nogach. Na szczęście koboldy spały jak zabite… co może nie było na chwilę obecną najlepszym porównaniem. Wśród licznych posłań cztery wydawały się zajęte, aczkolwiek Gergo wypatrzył też dwa boczne korytarze.

Gergo po cichu wrócił do swoich towarzyszy.

- Czwórka - wyszeptał - ale widać też boczne odnogi tunelu, nie wiem co tam jest. Poderżnijmy im gardła, nawet jak jeszcze kilka czai się w bocznych odnogach, tych śpiących szybko się pozbędziemy.

Evan prawdę powiedziawszy miał dylemat. Z jednej strony skrytobójczy atak mógł szybko wyeliminować czterech dodatkowych wrogów, a z drugiej strony gdyby coś poszło nie tak to byliby w nielichym kłopocie i straciliby element zaskoczenia. W końcu jednak postanowił że najlepiej będzie iść za radą Marva, który mówił że trzeba wywabić stworki z podziemi. Mimo że zabijanie śpiących budziło w nim obrzydzenie to szeptem wydał rozkaz. - Podkradamy się jak najbliżej i ich zabijamy, najlepiej celować w gardło. Gdyby pojawiło się ich więcej to wiejemy z powrotem na powierzchnię.

Sinara skinęła głową na znak zrozumienia.
- Ktoś musi wziąć na siebie dwójkę, mogę w sumie ja.

- Dobrze - odpowiedział Evan. - Będę cię asekurował w razie czego.

Sinara ponownie skinęła i powoli zaczęła skradać się w stronę odgłosów chrapania. Miała zamiar zostawić światło w pewnym oddaleniu, żeby nagła zmiana nie obudziła śpiących, ale żeby ona i Evan cokolwiek widzieli. Młody kapitan najemników ruszył za nią ostrożnie, starając się by zbroja nie brzęczała. Gergo wydobył sierp i ruszył za towarzyszami. Wstrząsnął nim dreszcz, podekscytowania i strachu jednocześnie.


Jama była brudna i śmierdząca, czego zresztą można było się spodziewać. Podłogę zaścielały fragmenty zbroi, śmieci i jedzenia, ale zdeterminowanym najemnikom udało się przekraść do koboldzich posłań nie budząc żadnego z potworów. Trzy szybkie ciosy nie były może popisem skrytobójczych umiejętności, jednak spełniły swoje zadanie. Rzecz jasna charczenie duszących się własną krwią pobratymców obudziło czwartego gada, który zerwał się z posłania, mętnym wzrokiem ogarnął sytuację i na czworakach rzucił się do ucieczki w stronę prawego korytarza. Sinara skoczyła za nim; Gergo również. Kobold wrzasnął raz i drugi gdy dosięgły go ciosy najmitów, po czym padł martwy. Trójka napastników zamarła, jednak z sąsiednich korytarzy nie doleciał ich żaden dźwięk.

- Gergo, myślisz, że któryś z tych wrzasków to był wrzask nawołujący kolegów? - Spytała Sinara. Gergo pokręcił przecząco głową, więc zwróciła się do Evana. - Co dalej?

- Musimy zbadać kolejne pieczary - odpowiedział Evan. Miał dziwne przeczucie że była tylko jedna grupa łapaczy, ale mimo tego wolał się upewnić że nie nadzieją się na setkę rozwścieczonych koboldów.

Korytarz po lewej szybko zaprowadził najemników do kolejnej, mniejszej groty, w której również był śmietnik zwany sypialnią. Ponieważ teraz ludzie mieli więcej światła i czasu bez trudu zauważyli na podłodze sporo ogryzionych kości, zarówno długich na metr, jak i zupełnie małych. Te małe mogły należeć oczywiście do sarny czy wilka, lecz wyobraźnia - w połączeniu z zeznaniami martwego już jeńca - podpowiadała zupełnie inne, bardziej koszmarne obrazy. Gergo nie miał oporów przed grzebaniem w śmieciach koboldów - obozowiska jego klanu wyglądały tak samo. No, może z wyjątkiem resztek po pysznej ludzinie. Znalazł sporo rzeczy codziennego użytku trochę broni i dość czystych ubrań - zapewne należących do porwanych leśników; dwie liny oraz hak, siekierę, trochę bełtów, a także mieszek z miedziakami i jednym małym kamykiem, który wyglądał na cenny.

Gergo schował kamyczek zanim ktokolwiek zauważył - resztę przedmiotów ściągnął na stos i wskazał je Evanowi.

Młody wojownik zabrał tylko hak i mieszek z miedziakami. Na razie nie chciał się zbytnio obciążać, hak jednak mógł się przydać w komplecie do liny, natomiast miedziaki będą do podziału lub zakupu wspólnego ekwipunku dla grupy w przyszłości.

Drugi korytarz ciągnął się przez dobre kilkaset metrów… a przynajmniej tak się wydawało. W końcu najemnicy doszli do kolejnej groty, tym razem zakończonej ślepo i znacznie czystszej niż pozostałe. Leżało tam trochę broni i zapasów. Najciekawsza jednak - przynajmniej dla Gergo, któy lepiej orientował się w takich warunkach - była ściana na wprost wejścia. Choć pozornie wyglądała zwyczajnie, zaklinacz po prostu czuł, że z jej fragmentem jest coś nie tak. Jego przyzwyczajone do mroku oczy rozróżniały fakturę ziemi, korzenie, kamienie, a tu… po prostu tego nie było. Dodatkowo gleba w tym miejscu jak gdyby pochłaniała światło. Gergo, zafrapowany dziwnym wyglądem ściany, zaczął się jej dokładnie przyglądać. Spędził w swoim marnym życiu trochę czasu w rozmaitych dziurach i jamach, do tego widział w ciemności równie dobrze jak w świetle dnia i coś mu się tu nie zgadzało. Podszedł bliżej - coś tu musiało się kryć. Zaczął pukać, pchać, macać, przesuwać pazurami i skrobać, a jego łapki szybko zagłębiły się w ścianę jak gdyby była powietrzem. Iluzja? Nie… Gergo w swoim życiu cyrkowca widział wiele iluzji, niektórych nawet można było dotknąć… ale to nie było to. Gdy łapa przeszła na wylot poczuł na niej wyraźnie powiew zimnego wiatru, choć w jamie powietrze było zastałe i dość ciepłe.

Kobold z nagłym szczeknięciem odskoczył od ściany.
- Tam nic nie ma - zaalarmował towarzyszy.

- Jak to, nic? - zdziwiła się Sinara i sama też przyłożyła rękę. Ściana jak ściana, taka sama jak w innych miejscach tuneli, którymi szli. Kobold popatrzył na nią zdumiony, po czym ponownie włożył rękę w ścianę, pokazując Sinarze o co mu chodzi. Sinara bezskutecznie próbowała zrobić to samo. W końcu chwyciła dłoń kobolda i spróbowała przełożyć rękę razem z nim. Tym razem się udało i również Sinara poczuła powiew chłody na dłoni.

Evan czekał jak powiedzie się eksperyment ze wspólnym przechodzeniem przez ścianę. Chłopak słyszał różne opowieści o magii i dedukował że musi być to jakaś bariera, pozwalająca jednak przepuszczać osobniki określonego rodzaju, w tym przypadku chyba tylko koboldy. Niemniej jednak gdy dłoń dziewczyny zniknęła w litej ścianie wytrzeszczył w zdumieniu oczy. Słuchać wspomnień mentora to jedno, widzieć - coś zupełnie innego.

- Stójcie! - zawołał Evan na wypadek gdyby Sinara i Gergo chcieli przejść przez “ścianę” - Wracamy po resztę.

Mimo wszystko ciekawość popchnęło Gergo do wepchnięcia łba w ścianę. Przeszli taki kawał drogi, szkoda było chociaż nie zerknąć na drugą stronę. Kobold poczuł się dziwnie, jak gdyby wsadził głowę do głębokiej wody. Zrobiło mu się niedobrze, zakręciło w głowie… i nagle znalazł się po drugiej stronie “ściany”. Przestraszony rozejrzał się, lecz nie zobaczył nigdzie koboldów z obcego plemienia. Stał w lesie pomiędzy dwoma drzewami cienioczubów, pomiędzy którymi niezgrabnie upleciono z witek coś na kształt bramy. Zawiewał zimny wiatr, przeganiający po niebie ciężkie od deszczu chmury. Gergo wzdrygnął się, lecz nie z zimna. Wydawało mu się, że ktoś go obserwuje.

Gergo starał się zapanować nad postępującą paniką. Nie mógł stracić głowy. Był odcięty od ludzi, z którymi czuł się coraz bezpieczniej i do tego wylądował prawdopodobnie na terytorium obcego klanu. Jeśli wpadnie na koboldy, rozczłonkują go w kilka sekund, nic tak nie wzbudza agresji w jego rasie, jak obcy kobold na terytorium plemienia... Może poza pysznymi gnomami.

Trzęsącymi się rękami zaczął macać drzewa, bramę i ziemię, w poszukiwaniu przejścia powrotnego. Musiał wrócić, jeśli chciał przeżyć… Miał wrażenie, że spojrzenie “ktosia” przewierca go na wskroś. W panice udało mu się kilka razy nie trafić w bramę; w końcu potknął się i przekoziołkował przez portal z powrotem do środka ziemi. W ostatniej chwili zdawało mu się, że między drzewami zauważył niewysoką postać ludzkiej samicy.

- Co tam jest? Co się stało? - zapytał Evan podnosząc małego druha. Sam był bardzo zaniepokojony, bo obawiał się wykrycia przez koboldy znajdujące się prawdopodobnie w obozie wojennym za portalem. Zresztą magiczne wrota były też niepokojące same z siebie.

- Drzewa, brama, trawa - wybełkotał. - Chyba widziałem jakąś wysoką?


- Przeprowadź mnie, może ta kobieta potrzebuje pomocy - rozkazał kapitan. Sinara zdecydowała się zostać w tunelu, by powiadomić drużynę o tym co znaleźli gdyby Evan i Gergo nie wracali… zbyt długo.


Evan ujął pazurzaste łapy kobolda w swoje duże dłonie i razem przedostali się przez magiczne przejście. Młodemu fechmistrzowi zrobiło się lekko słabo; Gergo lepiej znosił działanie magii, choć i dla niego nie było to przyjemne doświadczenie. Kilka sekund później stali już pośrodku lasu, który nie zmienił się od czasu wizyty zaklinacza kilka minut temu. Wojownik nikogo nie widział, ale kobold nadal czuł na sobie to SPOJRZENIE. Może był po prostu bardziej wyczulony, bo od wyczucia wrogich spojrzeń - zwłaszcza wysokich - zależało zwykle jego życie? Mimo towarzystwa Evana pod ciężarem wzroku niewidzialnego człowieka Gergo czuł się malutki jak pchła… albo nawet mniejszy.

- Tam! - syknął nagle Evan. Obok drzewa gdzie - byli pewni - jeszcze przed chwilą nikogo nie było stała teraz niewysoka dziewczyna - kobieta raczej. Z pewnością nie była ona porwaną wieśniaczką (zresztą najmici nie wypytali nawet kto dokładnie został uprowadzony). Ubrana w dopasowane do sylwetki spodnie, wysokie skórzane buty, bawełnianą koszulę, haftowaną kamizelkę i ciepły, podbity lisiurą płaszcz, z ufryzowanymi włosami i kolczykami w uszach (które wydawały się bardzo kosztowne) wyglądała bardziej jak szlachcianka na polowaniu niż zagubiona w głuszy dziewczyna. U pasa wisiał jej rapier; w dłoni trzymała naciągniętą kuszę skierowaną niedbale grotem do ziemi. Prócz broni i dwóch sporych mieszków u plecionego pasa nie miała przy sobie żadnego bagażu. W milczeniu zmierzyła stojących przed “bramą” najmitów taksującym spojrzeniem, z którego nie można było wyczytać żadnych emocji.




Evan podniósł dłoń w geście pokoju.

- Kim jesteś pani? - zapytał nieznajomą.

Kobieta w milczeniu raz jeszcze spokojnie otaksowała go wzrokiem.

- Dobre wychowanie wymaga, byś najpierw sam się przedstawił - odparła wreszcie.

- Przepraszam pani, jestem Evan. Evan z wysp - najemnik przedstawił się, lekko się kłaniając.

- A to…? - kobieta przeniosła wzrok na Gergo.

- To jest Gergo pani - odpowiedział chłopak. - Kobold i przyjaciel.

- Widzę, że to kobold - rzekła nieznajoma. - Ja jestem… - umilkła na chwilę, patrząc gdzieś w dal. - Tillit. Może być Tillit - usmiechnęła się lekko jakby powiedziała coś zabawnego.

- Pani, szukamy ludzi, które uprowadziły gdzieś tutaj koboldy. - Chłopak był ostrożny w rozmowie z nieznajomą i nie wyjawiał prawdziwego celu. - Nie wiesz może coś o tym? I czy nie obawiasz się podróżować w tej okolicy sama?

- We dwójkę? - Tillit spojrzała kpiąco na parę najemników, ignorując drugie pytanie.

- Może tak, może nie, pani. - Evan uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

Kobieta wydała z siebie rozbawione Och! i zamikła. Wygladało na to, że miała wprawę w toczeniu pojedynków na milczące spojrzenia. Albo po prostu nie była gadatliwa.

Gergo nie miał nic przeciwko przeprowadzeniu Evana z powrotem przez portal. Z wysokim Evanem czuł się zdecydowanie pewniej i sam był ciekawy czyj wzrok odczuwał na sobie. Kobieta którą tu zastali jednak wcale mu się nie spodobała. Najpierw pogardliwe “to”, później dziwna maniera rozmowy. Poza tym co ona robiła w tym miejscu? Przecież to przejście wojowników koboldów. Może to jakaś zmienokształtna bestia kontrolująca koboldy, albo podstępny demon. Umysł Gergo rozpędzał się wymyślając coraz bardziej nieprawdopodobne scenariusze, które mógł dopasować do tej wysokiej. Schowany za nogą Evana wpatrywał się w kobietę przymrużonymi ślipiami.

- Pani, my powiedzieliśmy co tutaj robimy - Evan się zniecierpliwił. - Możesz nam powiedzieć co ty tutaj robisz?

- Stoję - zgodnie z prawdą odparła kobieta. Kobold prychnął pod nosem.

- W sensie jaki masz cel, pani? Jesteś przyjacielem czy wrogiem? - wypytywał dalej wojownik.

- Waszym? - upewniła się kobieta. - Chyba mi wszystko jedno. Na razie. Możecie sobie szukać tych ludzi, nie będzie to zbyt trudne - wskazała wgłąb lasu. Rzeczywiscie, gdy Evan powiódł wzrokiem za jej dłonią zobaczył wydeptaną ścieżkę do portalu. Może nie byłaby tak wyraźna, ale widać było, że coś nią również ciągnięto, więc miejscami ściółka była wytarta, a krzewy połamane.

- Dzięki pani, choć dziwna mi się wydaje twa obecność tutaj. Możesz nam powiedzieć coś o naturze tego magicznego przejścia, poza tym że mogą przez nie przechodzić koboldy i istoty które dotykają?

- Hmmm… - kobieta znów popadła w zadumę, testując krótką cierpliwość fechmistrza. - Wiecie co? - oświadczyła z nagłym entuzjazmem. - Pomogę wam odnaleźć tych ludzi. Aczkowiek nie wiem co chcecie osiągnąć we dwójkę… czy też nie dwójkę. Koboldów w osadzie jest teraz… może z pięćdziesiąt?

- Jak zapewne się domyśliłaś pani jest nas więcej, no i oprócz ratunku, chcemy też doprowadzić do tego by koboldy nie nękały dalej ludzkich wiosek - powiedział w końcu Evan. - Chętnie przyjmiemy każdą pomoc, pytanie tylko czego oczekujesz w zamian?

- W zamian… zastanowię się - uśmiechnęła się Tillit. - Na pewno niczego, czego nie moglibyście mi dać. Póki co wystarczy mi ta odrobina rozrywki jaką zapewniacie. Nieoczekiwany element… - zachichotała dźwięcznie. Potem spoważniała. - Jak już mówiłam koboldów jest około pięćdziesiąt. Reszta wyprawiła się… zresztą tę część chyba znacie lepiej ode mnie - wskazała na portal. - Co do jeńców nie wiem ilu jeszcze żyje i przebywa w obozie. Sama osada jest otoczona czymś na kształt płotu, aczkolwiek koboldy nie wystawiają straży. Chcecie tam teraz pójść? - zapytała z lekkim usmiechem.

- Jeszcze nie pani, musimy wrócić po resztę. A jak możesz nam pomóc skoro jesteś sama, czyżbyś była potężną czarodziejką? - Evan chciał wyciągnąć od nieznajomej jak najwięcej informacji. Nie ufał jej do końca i obawiał się pułapki.

- Powiedział mężczyzna, który również jest tutaj… prawie sam - odpaliła Tillit. - Potężną czarodziejką… Niektórzy mogliby mnie tak nazwać - uśmiechnęła się ponownie, ale jakoś smutno. - Poza tym nie powiedziałam, że pomogę wam w walce, a w odnalezieniu porwanych.

- Masz rację pani. Pójdziemy teraz z Gergo po resztę, choć nie wiem czy zgodzą się na twą pomoc. Są bardzo nieufni, znaczy moi towarzysze są nieufni. Przyznam że przydałby się nam jakiś dowód zaufania, choć nie mam pojęcia jaki - Evan zawahał się chwilę i zapytał wskazując na portal - A może przejdziesz z nami?

- W nieznane miejsce gdzie czeka nieznana liczba koboldobójców… a może koboldzich przyjaciół? - zakpiła Tillit, wskazując na Gergo. - Cóż, wybór należy do was; ja nic nie tracę nawet jeśli się nie zgodzicie. W dowód zaufania mogę tutaj po prostu poczekać - świecę, dwie? Ile czasu wam potrzeba na sprowadzenie posiłków?

- Myślę że góra dwie świece o ile się zdecydują. Tak czy siak bywaj pani. Miło było cię spotkać. Do zobaczenia możliwe że wkrótce.

- Oby - skinęła głową Tillit. Evan uścisnął łuskowatą dłoń Gergo i znów pociągnął go do portalu.

Grupa zwiadowcza postanowiła w końcu wrócić do reszty. Przed wejście do jamy czekało na nich kilka osób, które pewnie się już nieźle zamartwiały.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 27-05-2015 o 08:00.
Redone jest offline  
Stary 25-05-2015, 21:23   #68
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
O życiu, pająkach i brudasach

Wejście do jamy koboldów, Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Wczesne przedpołudnie

Kiedy grupa Marva weszła pod ziemię, Shavri stał u wejścia do jamy i patrzył za nim jeszcze niespokojny po zdarzeniach, które się tu bardzo szybko rozegrały raptem chwilę temu. Żałował, że kałuża juchy, która trysnęła spod przebitego pajęczego pancerza, nie była większa. Tropiciel szybko odtworzył sobie w pamięci przeżyte zdarzenie. Wszystko działo się tak prędko, szukał więc w myślach czegoś, na co być może powinien zwrócić uwagę.

Kiedy usłyszał krzyk elfa, momentalnie się spiął. Wręcz boleśnie. Chwilowo, po dwóch dniach bycia śmiertelnie rannym, miał dosyć przebywania w miejscu, gdzie ktoś jest zdjęty tak wielkim strachem, że krzyczy w ten sposób. Bijak słysząc to, porzuciła smakołyk i dała nura po jego nodze na trawę i do plecaka. Shavri odwrócił się w stronę źródła krzyku i ogarnęło go wręcz zniechęcenie, kiedy zobaczył, co wypełzło z jamy za cofającą się na ugiętych łapach Eris, która groźnie szczerzyła zęby i jeżyła sierść. Ale nie było rady. Przyjazny śmiech Zoji, który jeszcze kilka uderzeń serca rozbrzmiewał przyjemnie w uszach, należał już do przeszłości. Młody tropiciel wziął się w garść i ruszył w kierunku stwora, odpowiadając na wezwanie porucznika. Miał nadzieję wywabić go jakoś z nory tak, żeby można go było zajść ze wszystkich stron i żeby nie mógł się łatwo cofnąć do jaskini. Ten plan trzeba było jednak odrzucić w chwili, gdy Marv wbił się włócznią w pająka, jeszcze nim ten zdołał wychynąć cały z dziury w ziemi. Shavri natychmiast porzucił swój plan na rzecz rozwijającej się przed nim rzeczywistości i jej sprzyjających okoliczności. Rana była potężna, mogła im znacznie ułatwić zadanie.

Szybko się jednak okazało, że atak w takim skupieniu był skazany na porażkę. Shavri nie miał jak wziąć zamachu. Nie wspominając o tym, że gdyby nawet miał na to miejsce, mógłby zawadzić ostrzem o któregoś z towarzyszy. Bez sensu. Na dodatek bestia zaczęła się cofać, a to bardzo nie spodobało się tropicielowi. W jaskiniach pozostawał ich kapitan, Sinara i Gergo. Wysyłanie do nich rozwścieczonego bólem zwierzęcia tych rozmiarów nie było najlepszym sposobem powiedzenia „hej, trzymajcie się, jesteśmy z Wami!” Shavri widział w życiu wiele takich sytuacji, gdy nawet pozornie niegroźne roślinożerne zwierzęta wpadały w budzący szacunek szał, kiedy zostawały ranne. Co zrobi mięsożerny pająk tej wielkości?

Dlatego za wszelką cenę trzeba było ubić stwora. Chłopak nie miał bladego pojęcia, jak powinni to zrobić. Myślenie taktyczne nigdy nie było jego mocną stroną. Ale był gotowy wypełnić rozkazy Marva, gdyby takie nadeszły. Ten wzywający ich wszystkich pod wejście, żeby walczyć z pająkiem spowodował wprawdzie straszny ścisk. Niemniej jednak trzeba było porucznikowi oddać, że usiekł gada straszliwie tą włócznią. Poza tym wydawało się naturalne, że jeśli takie coś! wypełza z ziemi, to kto żyw i zdolny do dźwigania miecza idzie, żeby to coś utłuc. A już zamykając kwestię czy to czasem nie Shavri wpadł na ten jakże błyskotliwy pomysł, żeby dwie noce temu ganiać po lesie pełnym sideł i koboldów jak jakiś rogacz w czasie rykowiska? No właśnie. Dlatego chłopak czekał na rozkazy w pełnej gotowości, jednocześnie mając nadzieję, że to jemu przypadnie w udziale pozostanie i strzeżenia wejścia przed ewentualnymi koboldami. Ale jeśli nawet trzeba mu będzie zejść z resztą, to zrobi to, bo bardzo chciał pomóc Gergo i innym, choć był jeszcze nieco slaby po tej gonitwie za Wielkim Kaazą, czy jak mu tam było..., która go prawie zabiła… Jednak i bez drygu do taktycznych rozwiązań wiedział, że ilość osób, które mogła się wtłoczyć w tunel, żeby na raz walczyć z pająkiem była ograniczona i na pewno nie wejdą tam wszyscy.

Starał sobie nie wyobrażać, co się stanie, jeśli nie uda im się zabić pająka. Mimowolnie pomyślał o Gergo, który rozsądnie z obawy właśnie przed nimi nie chciał wejść do jamy sam. Myśl o małym, rozsądnym zaklinaczu natychmiast przywołała wspomnienie rozmowy, jaką udało im się odbyć jeszcze zanim zwiadowcy wyruszyli w głąb podziemnego korytarza.

Bo odzyskanie spokoju ducha Franki nie było dla Shavriego tak ważne, jak przeproszenie Gergo za to, czemu świadkował. Dlatego kolejną rzeczą, jaką zrobił po naradzie na temat tego, gdzie iść i w jakim składzie, była rozmowa z małym zaklinaczem. Tropiciel nieśmiało podszedł wtedy do kobolda i zapytał:
- Gergo, możemy porozmawiać?
Kobold wybałuszył oczy w niemym zdumieniu. Nie miał pojęcia co odpowiedzieć na takie pytanie, przecież nic nie stało na przeszkodzie. Pokiwał więc tylko głową.
Shavri pokuśtykał więc kawałek od reszty najemników, chwilowo biwakujących przed wejściem do jaskiń w oczekiwaniu na wyruszenie w dalszą drogę. Tam usiadł w trawie i poczekał, aż kobold do niego dołączy. Gergo ruszył za nim i ukucnął obok zastanawiając się o co właściwie chodzi.

Shavri patrzył przez chwilę na korony monarszo wysokich drzew, które poruszały się leniwie, trącane przedpołudniowym, chłodnym wiatrem. Potem westchnął ciężko, zbierając słowa, aż w końcu po chwili przemówił, zwracając oczy na małego zaklinacza:
- Gergo. Chciałem Cię bardzo przeprosić za to, co widziałeś i za to, jak bardzo Cię tym przeraziłem. Zrobiłem coś bardzo złego, zabijając tego jeńca, który zdobył się na wielką odwagę, żeby ostrzec przed nami swoich. Zadziałałem instynktownie, chcąc chronić nas, ale nie zmienia to tego, że on był nieuzbrojony i związany.
Kobold milczał kilka chwil, rozważając sytuację. To był jakiś test? Nie wiedział jak rozumieć tę przemowę. Nie wyczuwał jednak żadnego fałszu.
- Gdybym stał bliżej, zrobiłbym to samo - wzruszył ramionami - przestraszyłem się, bo to było gwałtowne i nie spodziewałem się... tego - podrapał się po pysku pazurem, szukając słów.
- Trzeba było to zrobić - orzekł w końcu.
- Też tak sądzę. Ale skoro tak, dlaczego czuję się z tym tak źle? - tropiciel weschnął. - Co on w zasadzie krzyknął?
-Brudasy przy jamie - odparł z poważną miną Gergo.

Shavri otworzył usta, potem je zamknął, ale cała powaga, jaką czuł, wyparowała z niego. Parsknął śmiechem i pokiwał głową. - Trza mu oddać sprawiedliwość. Miał jaja - przyznał.
Gergo wyszczerzył wszystkie swoje kły, zadowolony z siebie. Spróbował czegoś, co ludzie nazywali dowcipem i najwyraźniej wysokiemu się to spodobało.
Sięgnął pamięcią lata wstecz, gdy artyści urządzali sobie festiwal żartów ze zdezorientowanego kobolda, który próbował uchwycić sens ich słów. Czegoś się jednak nauczył dzięki nim.
- Nie zdążyłem Ci też podziękować za uratowanie życia - pociągnął dalej tropiciel, już nieco pogodniejszym tonem. - Gergo, jesteś koboldem, który uratował “brudasa”. Nigdy o tym nie zapomnę i nie pozwolę, żeby ludzie Tobą pomiatali. Nie wiem, jak Ci się za to odwdzięczyć, ale znajdę sposób.
Gergo pokiwał głową, wciąż uśmiechnięty. Odczuwał dumę wymieszaną z zażenowaniem, nie wiedział jak się zachować.
- Musimy iść, trzeba sprawdzić te tunele - wydukał.

Shavri uśmiechnął się do niego przyjaźnie. Uśmiech człowieka nie odznaczał się tak imponującym garniturem kłów jak koboldzi, ale tropiciel miał nadzieje, że ujdzie. Bijak tymczasem wdrapała się na lewe ramie chłopaka, niezdarnie i kurczowo trzymając się jego stroju, nie znajdując oparcia w lewej, tylnej łapce. W końcu jednak stanęła obok ludzkiego ucha i zaczęła uskuteczniać toaletę. Przerwała sobie, gdy jej pan wyciągnął otwartą prawą dłoń w kierunku kobolda.

Gergo potrząsnął wyciągniętą ręką, starając się nie zadrasnąć Shavriego pazurem. Cieszył się, że chociaż jeden z towarzyszy traktuje go jak równego sobie. Osiągnął to szybciej niż śmiał wcześniej marzyć. Aż przymknął ślepia, czując ciepło w swoim środku.

Nagle jednak stanął mu przed oczami obraz zmiażdżonej czaszki jeńca, a także pozostałe koboldy, ścinane z nóg przez wysokich bez większej refleksji. Wzdrygnął się. Musiał pozostać czujny i pamiętać, jak mało znaczy życie kobolda. Czuł, że jego towarzysze nie byli by tak swobodni w zabijaniu, gdyby walczyli z innymi wysokimi. Przelotna radość gdzieś się ulotniła i Gergo podreptał ku reszcie towarzyszy z wzrokiem wbitym w ziemię.
Shavri został sam. Nie potrzebował wrodzonych zdolności empatycznych Zoji, żeby widzieć błysk strachu w ślepiach kobolda i zobaczyć jego wzdrygnięcie. Jego też opuścił dobry nastrój, pozostawiając wstyd jeszcze większym, niż był wcześniej.
- Gergo, będę ciężko pracował na odbudowanie Twojego zaufania - wyszeptał sam do siebie, źle rozumiejąc intencje zaklinacza, i zapatrzył się z powrotem smutnymi oczami na zielone korony królewskich drzew.

Shavri przypomniał sobie tę rozmowę i jeszcze gwałtowniej zapragnął ubić pająka choćby samym tylko wzrokiem albo pobożnym życzeniem. W tunelu przed nim tańczyło światełko niesione przez Frankę (znajomy widok) i Kaina. Było w tym coś pocieszającego. Tak jak w tupocie ciężkich butów powracającego Gaspara...


Słysząc przenikliwy gwizd, Gaspar opuścił łuk i pochylił głowę nasłuchując. Królik, w którego celował, wykorzystał szanse i dał dyla. Gwizd nie powtórzył się, za to Gaspar usłyszał jakieś krzyki od strony wiatrołomu. Nie namyślając się wiele, ruszył biegiem, modląc się w duchu żeby to nie była druga grupa koboldów. Gdy dotarł na miejsce ze zdumieniem zobaczył, że przy wiatrołomie stoją tylko Eris, Shavri i Zoja. Mdły blask pochodni znikający w norze podpowiedział mu dokąd udała się reszta towarzyszy.
- Gasparze, bogom dzięki, że wróciłeś! - zawołał na jego widok Shavri, ale nie odstąpił od wejścia do jamy. Stał tam jak wmurowany, jakby teraz nagle miało to cokolwiek pomóc.
- Mieliśmy ośmionożnego gościa w obozie - tłumaczył dalej. - Wielkiego jak krowa. Marv uciekł go potwornie włócznią, to się bestia schował i teraz reszta drużyny weszła za nim pod ziemię, utłuc go zanim napatoczy się na nasz zwiad.
- Ja chędożę - Gaspar złapał się za głowę. - Zali nie mogli na mnie poczekać? - Ze stosu wyposażenia porwał tarczę, wcisnął na głowę hełm i po krótkim namyśle, wybrał też jedną z włóczni, odpalił pochodnię. Tak uzbrojony szparko ruszył ku wejściu do nory. Wiedział, że w tunelu może być ciężko i liczy się każda para rak. Z bronią.
- Ino nie próbujcie mnie powstrzymywać.
Shavri nawet nie śmiał. Ustąpił z drogi pędzącemu w całkowitym milczeniu, zdumiony chwatkością jego reakcji.

Po kilkudziesięciu ledwie krokach Gaspara ogarnął lek. Przycisnął plecy do ściany, skulił się za stanowczo zbyt małą tarczą i pochylił włócznię. Ściany korytarza zdawały się na niego napierać, a prymitywna żagiew swoim chybotliwym światłem ożywiała okoliczne cienie. Gaspar pożałował swej niewczesnej odwagi. Podziemne tunele w niczym nie przypominały zalanej ciemnozielonym światłem ciemnej gęstwiny. Jego wierny kompan - łuk - był niemal bezużyteczny w wąskich i krętych korytarzach, gdzie światło pochodni sięgało tylko na kilka łokci.
- A żeby cię pokręciło, zarazo - wywarczał przez zaciśnięte zęby - Bodajby ci kto łasice w gacie wpuścił - rzucił znowu Gaspar i nagle zarechotał z udanego żartu. Mrok nie był już tak straszny, ściany przestały napierać, a w piersi rozlało się błogie ciepło.
- Co, huncwocie, ja nie dam rady?! - ciągnął, ruszając do przodu. - Cho no tu, ośmioonoga pokrako, wnet ci te giry z dupy wyszarpię! - i tak plugawiąc, z podniesiona tarczą i wystawioną włócznia uważnie ruszył na pomoc kompanom.
Kiedy zaś zauważył blask pochodni i w jej świetle czatujacych towarzyszy, odetchnął z ulgą, rad, że nikt nie widział chwili jego słabości.

 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 28-05-2015 o 20:51.
Drahini jest offline  
Stary 28-05-2015, 21:17   #69
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wilczy Las
wczesne przedpołudnie,
15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny



Najemnicy weszli pod ziemię. Dziura jak dziura - z osypującą się na głowy ziemią, zwisającymi korzeniami, zapachem gleby, wilgoci i ulotną wonią padliny. Na tyle, na ile druid potrafił powiedzieć był to twór naturalny i dość stary. Zapewne poszerzały go czy wykorzystywały do zimowania wilki, niedźwiedzie czy inne większe zwierzęta, niemniej jednak nie przedstawiał sobą niczego niezwykłego. Wilczy Las był stosunkowo niedaleko zachodniego pasma gór. Głębokie jamy zamieszkiwane przez dziwne stwory, plątaniny tuneli pod korzeniami antycznych drzew czy wręcz skalne korytarze biegnące wgłąb ziemi (choć te raczej bliżej morza) nie były tutaj niczym zaskakującym. Od swego ojca i mentora nasłuchał się wielu opowieści o dzikim pięknie Wilczego Lasu lecz zdawał sobie sprawę, że stary elf nie przekazał mu całej swojej wiedzy - półelf nie dał mu na to czasu. Młody druid wiedział, że starożytna puszcza kryje wiele tajemnic i niebezpieczeństw, o których on, Deithwen, nie ma żadnego pojęcia.

Najmici poruszali się gęsiego. Nie było tu wysoko, toteż szansa, że gigantyczny pająk skoczy na nich z góry była minimalna. Z drugiej strony stwór pewnie świetnie wtapiał się w tło. Z trzeciej - ciemny korytarz pełen ludzi sprawiał coraz bardziej klaustrofobiczne wrażenie. Tunel biegł dość ostro w dół, potem rozwidlał się, ponownie obniżał i poszerzał. Dopiero po minięciu skrzyżowania ludzie mogli się już wyprostować, a nawet iść obok siebie. W prawej odnodze Deithwen dostrzegł na ziemi kilka kropel czegoś, co było odpowiednikiem pajęczej krwi. Najwyraźniej potwór skręcił właśnie tutaj, bo w drugiej odnodze śladów nie zostawił. Za to “koboldzią ścieżkę” widać było dość wyraźnie.

Marv próbował robić dobrą minę do złej gry. Na szczęście szedł pierwszy, nikt nie widział jego twarzy. Uczucie jakie wywoływały ciemność i ciasnota wprawiały w mocniejsze drżenie jego ręce. Zatrzymał się na rozwidleniu, gdzie druid pokazywał im właśnie krople pajęczej posoki.
- Poszedł w bok. Jest ranny. Raczej nie spróbuje ponownie, nie idziemy tam. Kobold mówił, że oni nie chodzą do pająków, więc my też nie będziemy. Poczekamy tu do chwili dopalania się pochodni a następnie wycofamy się na górę jak zwiadowcy nie wrócą - podjął decyzję, zajmując pozycję przed bocznym korytarzem i zastawiając go częściowo tarczą.
- Obyśmy go nie spotkali ponownie, podczas powrotu po rozprawieniu się z koboldami... - odezwała się cicho kapłanka z kwaśną miną zajmując podobną obronną pozycję obok chłopaka.

Oczekiwanie dłużyło się; tylko na początku wychodzący z ciemności Gaspar omal nie przyprawił Marva o atak serca. Pochodnia skwierczała odmierzając czas i smrodząc niemiłosiernie. Pająk raz czy dwa pokazał się za załomem, ale ogień skutecznie trzymał go na dystans. W końcu z domniemanego “koboldziego” korytarza uszu Deithwena dobiegł odgłos kroków. Niedługo potem na końcu zamajaczył blask pochodni i oczom zebranej na rozstaju tuneli czwórki ukazali się Evan, Gergo i Sinara, umorusani, zmęczeni - lecz żywi. Wszyscy szybko wycofali się na zewnątrz, by zwiadowcy mogli bezpiecznie zdać relację ze swoich zaskakujących odkryć.
- Mówiłam, że wrócą cali i zdrowi - odezwała się kapłanka witając ich nieco bardziej oficjalnie uśmiechem i uściskaniem kapitana i kuszniczki. Obie grupy opowiedziały sobie co się działo, zwłaszcza o magicznym przejściu. Sinara dodała również, że trzeba być koboldem aby przejść, a Evan uzupełnił relację o spotkanie z tajemniczą Tillit.



 
Sayane jest offline  
Stary 29-05-2015, 08:13   #70
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Wejście do jamy koboldów, Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Wczesne przedpołudnie



Shavri, gdy tylko opadły pierwsze emocje, zabrał się za rozpalanie ogniska. Wszyscy potrzebowali odpoczynku, czegoś ciepłego do zjedzenia i ogniska do podzielenia się przeżyciami i informacjami. Miał więc nadzieje, że nim on naznosi drewna, Zoja zdoła jakoś “odświeżyć” mięso znalezione w koboldzich sakwach. On ma je czym doprawić. Suchego drewna nie było za dużo, więc teoretycznie trzeba było liczyć się z odrobiną dymu przy rozpalaniu, ale nawet taka ilość mogła zdradzać ich pozycję potencjalnym obserwatorom… Dlatego nim zaczął na dobre zabawę z krzesiwem, spojrzał w kierunku Gaspara, Marva i Evana, dając im do zrozumienia, że czeka na odpowiedź od któregoś z nich.

- Myślicie, że możemy pozwolić sobie na obozowe ognisko? Koboldy i tak już pewnie wiedzą, że tu jesteśmy. I chyba trzeba będzie w związku z tym ustawić jakąś wartę w wejściu tej jaskini - dodał po namyśle. - Na wypadek, gdyby chciały wpaść z wizytą… One albo ten pająk, któremu Marv zrobił dziurę w boku na kolejną nogę.

- Ja się nie piszę teraz na wartę. Wybaczcie, ale muszę chwilę odpocząć, długo już jesteśmy na nogach a chodzenie po tych tunelach przyprawia o depresję. Zdecydujcie co teraz, jak odpocznę mogę iść dalej gdzie tylko zechcecie. Chociaż ludzie z siół sądzą pewnie, że już nie żyjemy skoro wciąż nas nie ma.
Sinara mówiąc to zdjęła broń, owinęła się płaszczem jak kokonem i w pozycji pół leżącej ułożyła się pod drzewem.


Marv wysłuchał relacji zwiadowców ze zmarszczonym czołem. O wiele bardziej od "puf" niepokoiła go ta nieznajoma.
- Obca, piękna i dobrze ubrana kobieta chodzi sobie sama po lesie? - potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Nie ufam temu. Już wcześniej ustaliliśmy, że ktoś musiał sprowadzić w to miejsce koboldy. Co jeśli to ona i liczy na to, że dołączy nas do przetrzymywanych tam mieszkańców wiosek? Będzie czekać tylko dwie świece? To jak rozpalimy ognisko i będziemy odpoczywać to nie zdążymy i jak dla mnie to lepiej.

- Przyznała się też że zna się na magii - powiedział Evan. - Pozostaje tylko pytanie jaki mamy wybór? Kobieta mówiła o pięćdziesięciu koboldach, o ile mówiła prawdę powinno się nam udać ich rozbić. Mam też podobne obawy jak ty Marv, ale wiecie że ja lubię czasem zaryzykować. Hmm… a jakby tak wykopać dół przy samym portalu, taki z zaostrzonymi palami na dnie, problem koboldów mógłby się sam rozwiązać.

- Zginą pierwsze, a następne przejdą po ich ciałach - mrocznym tonem skomentował to rudowłosy. - Nie możemy walczyć ze wszystkimi na raz, dlatego czaimy się tutaj, czekając na mniejsze grupki.

- Takie hmmm… utrwalone, stabilne zaklęcie teleportacji - rozmyślał na głos Kain, drapiąc się po brodzie. - Tego się nie spodziewałem po koboldach… To chyba jest portal… a to bardzo potężna magia. W każdym razie nie podoba mi się to podporządkowanie pod przenoszenie określonej rasy - ocenił. Po prawdzie taka magia nawet u nie-koboldów robiła wrażenie. Nawet stacjonarne portale w Królestwie były czymś niezwykłym w skali całego Faerunu. Kain był pewien, że jego wuj nie potrafiłby rzucić takiego zaklęcia; zresztą nawet zwykłej teleportacji też nie.

- Doprawdy interesujące… samotna, tajemnicza, dobrze ubrana kobieta w lesie. Aż się prosi by jej nie ufać. Musi to być jakaś potężna czarodziejka... ani chybi. Z drugiej strony czy potężny mag, demon, czy ktokolwiek bardzo silny, sterczał po drugiej stronie portalu i planował jakąś pułapkę, zamiast po prostu wybić niechcianych gości? - zapytał druid.

- Pokrętna kobieta - wymamrotał kobold i pokręcił głową z niezadowoleniem.

- To w zasadzie mamy już dwa głosy by tej kobiecie nie ufać. Jeżeli większość będzie na nie to trzeba wracać do wioski. Nie zamierzam zostawać tutaj na noc, zwłaszcza gdy okazało się że pełno tu dużych pająków.
Evan sam nie był pewny co do kobiety. Była dziwna i tajemnicza, nie bała się ich i nie dziwiła niczemu, jakby była ponad ten świat i jego przyziemne sprawy.

- Masz trzeci, bo ja też jej nie ufam. Nie ufam jej jak diabli - rzucił Shavri, krzesząc iskry na malutki kopczyk suchego, rudawego igliwia przy którym kucał. - Ale nie wiemy, czy to ona nie stoi za atakami koboldów. I jak dla mnie właśnie dlatego powinniśmy ją sprawdzić. Może trzeba wysłać do niej kogoś, kto by ją obserwował pod pretekstem towarzyszenia jej do jeńców… Myślę, że Kain nadałby się do tego idealnie. Znasz się na tym chłopie, będziesz wiedział, czego szukać - zwrócił się do maga. - Jestem też przeciwny atakowi na te 50 koboldów, choć wydaje się to kuszące. Ale podoba mi się pomysł Marva, żeby wybijać je grupkami - powiedział i oparł się rękami na trawie, dmuchając powoli w podpalone igiełki, żeby wytworzyć więcej żaru. - Mam mieszane uczucia, co do powrotu do wioski już teraz, biorąc pod uwagę, że nie minęło nawet południe. Ale wiem też, że nie wiemy, co zastaniemy w wioskach. Więc tu nie będę się spierał, jeśli reszta postanowi, że wracamy. Udało się nam utłuc kobolda-maga, być może to był właśnie ten ichniejszy wielki szaman. W związku z tym nie wiadomo, jak zachowa się reszta ich plemienia, chyba, że stoi za tym owa Tillit.
Zaczął nad żarzącym się igliwiem układać na krzyż mały stos z uschniętych, młodnikowych gałązek. Kiedy skończył wziął do ręki małe patyki i zerkając na Gergo, zaczął dokarmiać wzrastający ogienek.
- Gergo. Twoje zdanie jest ważne. Byłeś tam widziałeś i wiesz, co czułeś. Powiedziałeś, że jest pokrętna. Co jeszcze o niej myślisz?

- Dziwna. Jakby nie na miejscu. - Gergo wzruszył ramionami. Nie znał się specjalnie na wysokich, po prostu ta kobieta mu się zupełnie nie podobała. Ani trochę.

- Shavri przeceniasz moje możliwości... z tą kobietą jest podobnie jak z różdżką. Bez wcześniejszego przygotowania nie sposób sprawdzić czy jest czarodziejką i jaka jest jej siła. - odpowiedział Kain trochę smutnym głosem, bo szczerze żałował że nie ma jak pomóc w identyfikacji nieznajomej. - Sam opis nic nie daję, chociaż rzadko widzi się czarodzieja uzbrojonego w rapier. Tillit, Tillit, Tillit… jedyne co mi przychodzi do głowy to że jej imię to palindrom… - ostatnie, mało znaczące zdanie, wypowiedział cicho i sam do siebie.

- Mógłbyś powórzyć głośniej? Chyba nie dosłyszałem - poprosił tropiciel.

- Ja? - Kain zaskoczony uwagą, spojrzał na tropiciela. - To nic ważnego Shavri, ot po prostu imię tej kobiety to palindrom… jakoś tak zwróciłem na to uwagę… - odpowiedział.

- A co to jest ten pa-lin-drom? - zainteresował się tropiciel. Lubił książki, zdarzyło mu się to i owo czytać, podzielając nieco fascynację młodszego brata słowem pisanym, ale na taki wyraz nie natrafili w żadnym tomie. Czarodziej wyjaśnił, że jest to słowo, które brzmi tak samo czytane również wstecz.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172