|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-04-2016, 14:23 | #81 |
Reputacja: 1 | Życie to mimo wszystko wspaniała sprawa, dumał sobie Marv już po odnalezieniu karawany i rozbiciu obozu. Dopiero teraz dotarła do niego pełnia zmęczenia i osłabienia, lecz jednocześnie satysfakcja, że cokolwiek udało się uratować. Wanderwood na dodatek odwdzięczył się sakiewką, która jeszcze bardziej poprawiła humor rudowłosego. Kupiec okazał się o wiele rozsądniejszy od tego drugiego, który skończył tak marnie, wysłuchując obietnic… właściwie to chłopak nie wiedział czyich obietnic. Ducha niegdyś potężnego czarodzieja, którego zabił ten wojownik, którego miecz zabrał Evan? Pewnie tak. Te pytania dręczyły go przez kilka chwil, zanim nie dołączył do woźniców przy ognisku. Odkrył, że nawet jak nie rozbawia z nimi zbyt wiele, to przebywanie w ich towarzystwie wpływa na niego korzystniej niż jego własna grupa. No bo jak miałoby być inaczej. Ci tutaj byli jakoś tak bardziej otwarci. Przekonywali do siebie całkiem szybko. I nie trzymali się na osobności jak ostatnio ciągle robił to Evan i Sinara. I nie gadali i robili stu rzeczy na raz jak Shavri. Ogrill przerażał rudowłosego niemal tak samo jak nawiedzona Franka. Zdecydowanie brakowało im kogoś normalnego. O, na przykład tego koboldziego maga. Był całkiem sympatyczny, tak wracając myślami w przeszłość. Zapatrzył się w płomienie i westchnął. Ach, Lena... Obudził się pełen sił i w optymistycznym nastroju. Przetrwali pierwsze trudności, starał się nie myśleć o tym, że nie wszyscy. Rose trzymała się blisko Franki i tego uratowanego chłopaka, więc w drogę im nie wchodził, lecz wiedział dobrze, że po wypełnieniu zadania, dopilnuje umieszczenia dziewczynki w jakimś bezpiecznym miejscu, z kimś kto nią zaopiekuje się lepiej od brata. To był dobry cel i dawał determinację niezbędną do wleczenia się z tyłu karawany z mrukliwym krasnoludem, który w walce udział wziął, ale potem go jakby wcięło. Trudno, nie jego sprawa. Co chwilę Marv zauważał jak brodacz mruczy coś do samego siebie, idąc bliżej ostatniego wozu. Co miało być to będzie, jak mawiali w jego wsi. Myślenie o dalekiej przyszłości nikomu na dobre nie wychodziło. O przeszłości też nie. Pozostawione cienie wypaczały porządek rzeczy, ale cóż oni mogli na nie począć? Być może w Luskan czy innym mieście wysłuchają ich opowieści kapłani lub paladyni, chociaż chłopak w to powątpiewał. W obecnych czasach prawie wszyscy udali się na wojnę, a ci, którzy pozostali jakimiś podziemiami w środku lasu mogą się zupełnie nie przejąć. W końcu bandyci zasłużyli na to wszystko, Marv nie tylko nie miał skrupułów, ale wręcz cieszył się, że złapana kobieta zawisła na jakimś konarze przy drodze. Świat dąży do równowagi. Nie, nie znowu ten siwobrody staruch i jego mądrości. Pojawienie się drugiej karawany wybudziło rudowłosego z marazmu. Wziął się do pomagania. Nogi go tak bardzo nie bolały, a ramiona z radością rozprostował, nie czując już osłabienia wywołanego przez cień po Opście. I co prawda rozmawiano także o bandytach na trakcie, to nie zaniepokoiło to chłopaka. No, może odrobinę, lecz nie tak jak jeszcze mogłoby kilka dni temu. W końcu już jednych spotkali i ten strach przed niewiadomą trochę osłabł. Z ciekawości jeszcze dopytał co dokładnie o tych atakach i rzezimieszkach wiadomo, lecz co miało być to będzie. On był tu jedynie małym, rzadko zauważanym trybikiem. |
03-04-2016, 21:25 | #82 |
Reputacja: 1 | Evan nie był w najlepszym nastroju, ciągle miał wrażenie że skrewił. Kolejną niebezpieczną sprawę zostawiał nie rozwiązaną i nawet pełne czułości objęcia Sinary nie dawały mu ukojenia. Czy postąpił właściwie? Czy nie powinien wtedy zawrócić i walczyć z cieniami? Pozostawić bezpieczny szlak dla innych podróżnych? A jeśli cienie nie tak łatwo zniszczyć? W końcu jego przodkowi się nie udało. O ile to był jego przodek, a nie na przykład mistrz który wykuł ostrze. Musiał więcej się dowiedzieć o wszystkim, o cieniach, mieczu, o Eryku Shadowbane. Czekało go wiele roboty w Luskan. Chciał prosić o pomoc magów z Bractwa Tajemnic, ale jak się Sinara dowiedziała od ludzi z mijającej ich drugiej karawany, nie można im było ufać. Miał ich list i chyba błędem było łamanie pieczęci, mogli nie być z tego zadowoleni. Postanowił jednak że się z nimi spotka i powie im prawdę. W końcu nie zrobił nic złego, a i pisma nie udało się nikomu z drużyny odczytać. Była jeszcze sprawa Rose i to właściwie był po doprowadzeniu karawany, główny cel. Tu znowu czynił sobie wyrzuty, że okłamał dziewczynkę. Po raz kolejny poszukiwanie przygód okazało się bardziej skomplikowane niż sobie dawniej wyobrażał. |
03-04-2016, 23:22 | #83 |
Reputacja: 1 | Trakt 20 Mirtul roku Orczej Wiosny Franka była zła na Evana za jego decyzje. Uważała, że Obsta dało się uratować a jego zabicie było wynikiem utraty nerwów, która nie powinna mieć miejsca, a w szczególności nie w wykonaniu kapitana. Ucieszyła się, że tak oporny w stosunku do niej Marv, chciał przynajmniej spróbować, dać szansę uratowania jemu życia. Evan tego nie zrobił. |
04-04-2016, 08:38 | #84 |
Reputacja: 1 | Nadajemy się tylko do sieczenia mięsa – pomyślał Shavri, kiedy wracali do karawany. – Cokolwiek trudniejszego od rozwrzeszczanego machajły mieczem sprawia, że wracamy z podkulonymi ogonami, załatwiwszy tylko to, co niezbędne. Do śmierci Kaina dorzucił śmierć Obsta i zmusił się, żeby czuwać w drodze nad ewentualnym niebezpieczeństwem, bo inaczej zgryzota by go zjadła. A gdy szedł, widział zniechęcenie Sinary, malujące się na jej twarzy, a tak bardzo podobne do jego własnego. Z drugiej strony, to wszystko może być woda na jego młyn. Luskan było już niedaleko. A po drodze do albo z niego pewien mag zajmujący się zwalczaniem nieumarłych. - Pan… - mruknął posępnie tropiciel, zaciskając pięści - …i Pani… Czas było chyba zabrać głos w tej sprawie. Kiedy dogonili karawanę i okazało się, że chociaż z nią wszystko jest w porządku, Shavri odetchnął z ulgą. Khergal, którego zostawili na straży i żeby doszedł do siebie po ranach, przywitał go przyjaźnie. I młody Traffo więcej niż chętnie odwzajemnił ten braterski gest. Obiecał mu wieczorem opowiedzieć w cztery oczy, co się wydarzyło. Nie pierwszego wieczoru, ponieważ był zbyt zmęczony, ale zaraz drugiego, Shavri sam poszedł do Evana, żeby osadzić klingę w rękojeści jego nowego miecza w sposób trwalszy od tego, jaki dawały sznurki… Następne dni Shavri dzielił pomiędzy swoje obowiązki i próbę dowiedzenia się czegoś więcej o małym Hugo. Te pierwsze wykonywał w większości z siodła łagodnego, czarnego wałacha, którzy z niewzruszonym spokojem przyjmował zarówno polecania od dosiadającego go Traffo, jak i przejawy jego sympatii w postaci szczotkowania i kawałków suchego chleba. Często też zabierał na siodło Rose lub jej nowego kolegę, albo ich oboje na raz, ciągnąc wtedy pogodzonego z życiem Mroczka za uzdę. Drugie jego zadanie było zdecydowanie trudniejsze, jako że malec odzywał się wyłącznie do Rose. Może być ciężko ich rozdzielić. Cała nadzieja w tym, że wuj Rose zgodzi się przygarnąć i jego. Zaś w sprawie Mroczka zebrał się tez kiedyś na odwagę i poprosił Panią Lenę, aby mógł go zatrzymać, kiedy już dotrą do Luskan. Nie widział żadnego argumentu, dla którego kobieta miałaby się na to zgodzić. Fakt, że położył trupem pierwszego zbira, który się na nią zasadził przy ataku karawany wydawał mu się bez znaczenia – w końcu właśnie za to miał płacone. Koń też nie był uciążliwy w utrzymaniu, a Lena miała aż nadto ludzi, którzy mogli się nim zajmować. Shavri mógł oczywiście zaproponować jej, że go kupi za część jego wartości, ale wolał zarobione pieniądze wydać w bardziej przydatny jego rodzinie sposób. Kupienie życzliwości Pani Leny podarkami wydawało mu się z miejsca złym pomysłem, który mógłby ją bardziej zniechęcić, niż zachęcić. Tym bardziej że nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele poza sprawami związanymi z jego zadaniami. Ale mimo tego przy którymś ognisku, dbając o to, żeby przez cały dzień zdołała zauważyć, jak go wszędzie pełno, gdy kłusem śmigał między drzewami wokół karawany i z jaką atencją woził dzieciaki na sznurku, po prostu zapytał. Chciał się zaopiekować tym koniem i zrobić z niego dobry użytek przy okazji. Prośbę-pytanie argumentował tym, że ten koń jest teraz wolny, a jemu przyda się do odstawienia znaleźnego dzieciaka w bezpieczne miejsce. Maluch nie mógł wszak podróżować jak dorosły mężczyzna, miał na to jeszcze za krótkie łapki. Shavri nie chciał go bowiem zostawiać w sierocińcu, co zdawało się najbardziej oczywistym rozwiązaniem jeśli plan z wujem Rose zawiedzie. Widział dzieciaki z takich miejsc w Futengergu. Był to widok bardzo żałosny. Chudy, brudny i bardzo smutny. A Hugo był silny i rzutki. Nie zasługiwał ani na życie w głodzie, ani na dole małego złodziejaszka, która szybko się kończy… Pytanie tylko, czy ojciec nie zabije go za sprowadzenie do domu jeszcze jednej gęby do wykarmienia, zanim Shavri zdążyłby mu wytłumaczyć, że to być może kolejna osoba, która pomoże im utrzymać rodzinę po śmierci jego dwóch braci. Szkrab teraz był mały. Ale jego ojciec z kolei już teraz się starzał, a gdyby jeszcze do tego miało zabraknąć Shavriego… Czekała go też jeszcze jedna, trudna rozmowa. W nocy przed spotkaniem dwóch karawan, Shavri zebrał najemników w jedno miejsce i przypomniał im o magu, który mieszkał gdzieś w tych okolicach i mógłby pomóc w walce z Państwem. Tamta sprawa bowiem ciążyła mu bardzo, a kwestia cieni i porwań wydała mu się bardzo podobna do sprawy Państwa. Traffo proponował więc odstawić karawanę do Luskan, a wracając zawitać do owego maga. - Z częścią z was już rozmawiałem na ten temat. Każdego z was mógłbym próbować przekonywać do tego na inny sposób. Jednych złotem, które tamte wampiry na pewno mają w swoich skarbcach. Innych wiedzą magiczną, która na pewno jest tam ukryta – tu zerknął na Ogrilla. – Jeszcze innych samą po prostu ludzką przyzwoitością, która każe skończyć to, cośmy tam zaczęli, bo mam wrażenie, że nie nadajemy się do niczego ambitniejszego niż do sieczki mieczem. |
06-04-2016, 11:49 | #85 |
Reputacja: 1 | Trakt do Luskan 20-25 Mirtul Roku Orczej Wiosny Po popasie karawany pożegnały się i każda ruszyła w swoją stronę. Mojra trochę burczała, że Franka nie odesłała dzieciaka do Królestwa wraz z episjerem, lecz nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia. Tyle że nadal trzymała swoją rodzinę z daleka od “bandyckiego nasienia”. Hugo to nie przeszkadzało; starczało mu towarzystwo Franki, Rose i Shavriego, choć do tego odzywał się jedynie monosylabami. Przyzwyczaił się nawet do szczura, choć przy pierwszym spotkaniu uznał z radością, że tropiciel chce mu podarować smaczny, tłusty kąsek na obiad. Nieporozumienie zostało wyjaśnione nim Bijak skończyła w kociołku, lecz Hugo dąsał się przez następne kilka dni. Ponad to kapłance skończyły się słodycze, co cała dzieciarnia przyjęła chóralnym okrzykiem rozczarowania i wyraźnie miała za złe Hugonowi. Cóż, dodatkowa gęba z pewnością przyśpieszyła zniknięcie łakoci. Kolejne dni mijały smętnie. Pogoda się popsuła; wciąż wiało i padało, a wisząca nisko mgła sprawiała, że wszyscy robili się niespokojni - tym bardziej im bliżej byli traktu do Luskan i grasującej tam ponoć zbójeckiej bandy. Na szczęście Marv miał na tyle przytomności umysłu by wypytać ochroniarzy Olgara Ferema o szczegóły napadów, toteż najemnicy byli przygotowani na to, co mogło nastąpić. Niemniej jednak wszyscy mieli nadzieję na uniknięcie starcia - terroryzująca południowy trakt grupa może nie była tak liczna jak “bandyci cienia”, lecz dużo lepiej zorganizowana i uzbrojona. Ponoć mieli w swoich szeregach bojowego czarodzieja oraz druida. Więzi wśród najemników zaczęły się rozluźniać. Marv przebywał głównie z Leną i woźnicami; kiedyś Kurt zażartował, że włócznik mógłby do nich dołączyć, bo przecież brakuje im wozaka i wojownika w jednym. Aurora zmarkotniała na przypomnienie zmarłego Lewego i sytuacja zrobiła się nieco niezręczna, lecz pracodawczyni nie zaprotestowała. Faktycznie, w zespole Marple brakowało teraz jednego członka, a Marv rozumiał się z nimi lepiej niż z futenbergczykami. Może miałby szansę? Shavriego wszędzie było pełno, ale najwięcej przy France, a Franka wędrowała głównie z dziećmi. Ogrillem, rzecz jasna, nikt się nie interesował, ale magowi to nie przeszkadzało; miał czas by studiować nieliczne posiadane zaklęcia, wsłuchiwac się w wieści o swiecie, w któym się znalazł i planować dalsze działania. Kuszniczka spędzała czas z dowódcą; młodzi nadal nie mieli siebie dość. Niestety przez kilka dni Sinarę męczyły mdłości i dziewczyna wystraszyła się, że może być brzemienna. Na szczęście było to tylko zatrucie, z którym szybko poradziła sobie modlitwa Franki. Mimo to dziewczynie kończyły się specjalne zioła od przybranej matki i sytuacja z Evanem zrobiła się cokolwiek nerwowa. Lena nadal nie podjęła decyzji dokąd się udadzą, lecz wyglądało na to, że coraz bardziej skłania się w stronę Mirabaru, do czego gorąco namawiał ją Wanderwood. Kłóciło się to nieco z planem Evana by zajść do siedziby Bractwa, ale mogli zawsze odwiedzić Luskan wracając do Królestwa. Poza tym z Mirabaru było dużo bliżej do Silverymoon niż z Luskan. Konkluzja, że Lena opłaciłaby im część podróży w ramach wypłaty była całkiem przyjemna, a i w Mirabarze ponoć łatwiej było dostać pracę, która mogła skierować ich z powrotem do domu. Ogrill był nieco rozczarowany tym, że mogą zmienić cel podróży. Podsłuchując to tu, to tam wywiedział się o Bractwie Tajemnic dość by pragnąć spotkania z nimi. Potężna organizacja złych magów trzęsąca całą okolicą?! I licz na czele grupy? Toż to miejsce stworzone idealnie dla niego! Z drugiej strony dyskretne podpytywanie Lucjana przyniosło konkluzję, że Silverymoon, o którym wspominali najemnicy też nie jest złe. Największa skarbnica magii w regionie. Gigantyczna biblioteka. Uczeni arcymagowie. Tam mógłby odnaleźć sposób, by wrócić do domu, a może nawet uratować duszę… 25 Mirtula potężna burza unieruchomiła karawanę krótko przed pierwszym popasem. Przemoknięci do suchej nitki ludzie rozpaczliwie chowali się w błocie pod wozami, próbując osłonić się od siekącego ich wiatru i deszczu płaszczami i derkami. Dzieciaki wepchnięto pod okrywające wozy płachty, a konie wypięto od dyszli i mocno przywiązano do drzew. Mimo to przerażone zwierzęta szarpały się w pętach; było tylko kwestią czasu nim któryś zerwie się i albo całe stado pogna w las, albo połamią sobie nogi. Shavri upchnął swój mistrzowski łuk głęboko na wozie Bibi - jeszcze brakowało tego, by cenna broń zamokła i popękała - i z niepokojem spoglądał na Mroczka. Podchodzenie do koni nie mialo sensu; prędzej rozwaliły by mu głowę kopytami niż posłuchały “głosu rozsądku”. Khergal wyrzucał z siebie potoki krasnoludzkich przekleństw, okazjonalnie przekrzykując grzmoty. Co jak co, ale deszcz był jedną z najgorszych rzeczy występujących Na Górze. Reszta ludzi kuliła się przy wozach, czekając aż minie nawałnica. Nie zapowiadało się na to. Niebo było mocno zaciągnięte; mogło lać do wieczora albo i dłużej. Piorun, grzmot, grom, huk, błysk, hałas; wszystko następowało niemal jednocześnie. Burza przetaczała się bezpośrednio nad karawaną; pioruny raz po raz rozświetlały niebo. W końcu stało się to, co było do przewidzenia - jeden z gromów huknął w drzewo nieopodal traktu, które rozszczepiło się i zapłonęło, a spadając zwaliło kolejne. Tego już było dla koni za wiele - przecierane o pnie sznury puściły i stado pognało przed siebie. Marv zaklął; wyglądało na to, że ochrona karawany sprowadza się albo do łotania bandytów, albo szukania zaginionych dzieci, albo szukania zaginionych wierzchowców. Za to Shavri, który odruchowo wyskoczył by złapać konie, wyjątkowo nie rzekł nic, za to wytrzeszczył oczy. W miejscu traktu - no, może trochę na prawo - nie było już trawy, krzaków i drzew, a zupełnie nieznany krajobraz. [media]http://conceptartworld.com/wp-content/uploads/2014/01/Dragon_Age_Inquisition_Environment_Concept_Art_02. jpg[/media] Ponury, zrujnowany fragment miasta wyzierał z migoczącego portalu, który wyglądał jak utkany z mgły. Wpadający przez obszerną wyrwę deszcz od razu utworzył na zakurzonym bruku kałuże. W tle widać było coś, co mogło być fragmentem zamku lub świątyni. Poza tym nie było widać żywej duszy. Końskie zady mignęły w półmroku i zniknęły wśród ruin. A bez wierzchowców karawana była uziemiona. Ostatnio edytowane przez Sayane : 06-04-2016 o 11:52. |
09-04-2016, 12:16 | #86 |
Reputacja: 1 | - Magiczny portal, znowu? - powiedział głośno Evan. Wspomnienia o wampirach wróciło do niego niczym błyskawica. “A co jeśli to są te ruiny?”- myśl wyłoniła się z głębi umysłu kapitana i napełniła jego serce strachem. Musieli działać szybko, bardo szybko. - Bierzcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy - zawołał do kompanii. - Musimy bardzo się spieszyć. Sam w zbroi Shadowbane’a z tarczą przewieszoną na plecach, jego mieczem w ręku i pochodnią w drugiej ręce, jako pierwszy ruszył w kierunku magicznej anomalii. Drugi za nim szedł Shavri, który w pośpiechu spowodował coś na kształt małego wybuchu na wozie, na którym były jego rzeczy. Poza legowiskiem i swoimi narzędziami kowalskimi wziął wszystko. Bijak kokosiła mu się za pazuchą, a w ręku trzymał łuk. Nie miał jak naciągnąć na niego cięciwy w tym deszczu, więc co szybciej poszedł śladem kapitana. Ale pierwsze, co zamierzał zrobić po przejściu przez portal, to mieć oczy i uszy bardzo szeroko otwarte. Brodząc przez rozmokniętą ziemię do magicznej bramy myślał, że albo to jest najbardziej pechowa karawana na świecie, albo oni ściągają na nią te nieszczęścia. Miał nadzieje, że Ogrill pójdzie z nimi i że zabierze ze sobą te swoją lagę. Oczy błyszczały mu z emocji, bo przyszło mu do głowy, że może to droga właśnie do jego wymarzonego celu. Sinara maszerował obok, znacznie mniej entuzjastycznie. “Toooo zbyt podejrzane!” Właśnie tak chciał krzyknąć Marv, nie pragnąc wcale ryzykować dla koni życiem swoim i kompanów, ale wystarczył mu jeden rzut oka na Lenę, aby zmienić zdanie i przekląć się w duchu. Swój ekwipunek miał na podorędziu od ostatniej przygody z podziemiami, w plecaku miał wszystko co potrzebne w takich sytuacjach. Płachtę namiotu aktualnie miał i tak rozbitą nad głową, a narzędzia i tego typu sprawy schowane głęboko na jednym z wozów. Zostawała więc broń, zbroja, jedzenie, kilka drobiazgów. Pewnym krokiem, głównie dlatego, aby się nie rozmyślić, ruszył za Evanem. - Powinniśmy pójść bezpośrednio za tropem koni i nie zbaczać nigdzie - cicho wyraził swoje zdanie. Znów błysnęło i huknął grzmot. Brama zamigotała i rozbłysła jasnym światłem. Wszyscy odruchowo padli na ziemię czekając na wybuch, ale nic się nie stało - prócz tego, że brama zniknęła! Przy następnym piorunie portal pojawił się w tym samym miejscu i przetrwał kilka kolejnych gromów. Można było ruszać. Shavri spojrzał na Evana. - Nie mamy dużo czasu - stwierdził, przeszedł przez portal i zaczął się rozglądać za śladami koni. Ogrill poczłapał za nim; intrygował go magiczny fenomen; poza tym po drugiej stronie nie padało! - Kochanie, zostawiam Hugo z tobą, dobrze? - rzekła Franka gładząc Rose po policzkach, by ta skupiła swoją uwagę na kapłance. - Będę mogła na ciebie liczyć? Będę pewna, że zostawiłam go w najlepszych rękach. My musimy odnaleźć spłoszone konie, jeśli chcemy by karawana pojechała dalej. Hugo trzymaj się Rose, dobrze? Skromny uśmiech pożegnał dzieciaki. Lathandrytka zebrała swoje rzeczy, wyczłapała spod wozu i osłaniając się tarczą od deszczu dołączyła do najemników. Khergal podszedł i pobłogosławił ich w imię krasnoludzkiego boga. Można było ruszać. |
09-04-2016, 18:41 | #87 |
Reputacja: 1 | Drużyna wkroczyła w portal; tym razem nie było żadnych żołądkowych sensacji jak w przypadku teleportu. Gdyby nie brak deszczu i zauważalnie wyższa temperatura nikt nie odczułby zmiany miejsca pobytu. - Wyrwa w osnowie rzeczywistości? Międzywymiarowe drzwi? Inny plan? - mruczał Ogrill, ale nikt go nie słuchał. Wszyscy skupili się na percypowaniu nieznanego miejsca; ponurego i nie zachęcającego do głębszej eksploracji. Okolica wyglądała na zupełnie wymarłą i to od dekad, jeśli nie wieków. Murowane domostwa popadły w zupełną ruinę, a natura przejęła miejsce w swoje władanie. Z bruku wystawały kępy traw, krzaki i drzewa rosły na zapadniętych dachach. Wyjątkiem były stare kikuty drzew tworzących aleję i rosnących miedzy budynkami, zapewne jako osłona od słońca - spalone, niemal skamieniałe od żaru, który musiał być wynikiem działania magii. Budynków było sporo, ale nie dość dużo jak na miasto. - To chyba jakieś szlacheckie włości - mruknął Evan, który trochę bywał w świecie i w czasie podróży ze swym opiekunem naoglądał się tego i owego. Shavri bacznie rozglądał się po okolicy, ciekawsko zaglądając do budynków przez zawalone okna i puste ościeżnice. Tu i tam leżały strzępy odzieży, stojące na stołach naczynia, zabawki i przedmioty codziennego użytku - niektóre wyglądające na dość cenne. Wyglądało jakby ludzie opuścili to miejsce w pośpiechu. Nigdzie nie było widać szkieletów; mieszkańcy albo uciekli, albo ich doczesne szczątki rozsypały się już ze starości. Nad okolicą górował dwór - czy może raczej świątynia; ciężko było już to określić. Widać, że ktokolwiek władał okolicą był zamożny. Shavri wypatrzył obok dworu szczątki fontanny oraz coś, co było chyba ogrodowym murkiem. Gdzieś z przodu dochodził szmer płynącej po kamieniach wody. Prócz tego okolica pogrążona była w ciszy - nie było słychać ani widać ptaków; tropiciel nie zauważył też śladu zwierząt. Tylko robactwo i jaszczurki zwinnie przemykały między kamieniami, nie przejmując się ludzką obecnością. Na świeżej trawie i pokrytym kurzem i ziemią bruku ślady kopyt kilkunastu koni widać było całkiem wyraźnie - nawet Marv mógłby iść tym tropem i go nie zgubić. Prowadziły prosto w stronę dworu i znikały za kamienną ścianą. Najemnicy stąpali niepewnie w ciszy, która dzwoniła w uszach niemal tak bardzo jak ta w grobowcu Shadowbane’a. Budynki stały dość blisko siebie; miejsce na zasadzkę było wprost idealne. Nic dziwnego, że wkrótce każdy miał uczucie bycia obserwowanym i to bynajmniej nie przez jaszczurki. |
10-04-2016, 19:37 | #88 |
Reputacja: 1 | - Rozum mi odjęło - mruczał Marv na równi z Ogrillem, ale wcale nie znaczyło to, że trzymał się blisko grubasa. Raczej blisko Evana, który przywłaszczył sobie najlepsze rzeczy z grobowca nawet nikogo o zdanie nie pytając, ale przynajmniej mógł tym siekać duchy, nie to co marna włócznia w dłoni rudowłosego. Chłopak zdjął dodatkowo tarczę i ukrył za nią część lewej strony swojego ciała. Zawsze to trochę pewniej się człowiek czuł. Widział ślady, więc ruszył ich tropem powoli, rozglądając się uważnie. - Normalnie odjęło mi całkiem rozum. Odnaleźć te głupie zwierzęta już nie pierwszy raz przysparzające kłopotów i wrócić jak najszybciej. I nic poza tym go nie interesowało. Wtem zobaczył leżącą na ziemi broń. Pięknie wykonana halabarda miała co prawda spróchniałe drzewce, ale wyglądała na coś więcej niż tylko paradną broń. Nieopodal leżał jeden pancerny but, oraz zardzewiała koszulka kolcza, a w niej resztki żeber i kręgosłupa. Wyglądało na to, że przechodzili obok strażnicy. Shavri nie mógł odmówić sobie zerknięcia do środka budynku - poprzewracane stojaki na broń były w większości puste, ale gdzieniegdzie walał się niewykorzystany przez obrońców oręż. Jako że był pod dachem zachował się w lepszym stanie niż leżące na zewnątrz rzeczy; wyglądało też na to, że budynek ma piwnicę. Na środku naproża, wśród licznych roślinnych ornamentów, Sinara zauważyła symbol słońca i kielicha. - Chyba jesteśmy daleko... Bardzo daleko... Za granicami Królestwa... - wspomniała kapłanka, sunąc za pierwszymi w szeregu. Symbol nic jej nie mówił, choć była całkiem pewna, że należał go jakiegoś bóstwa. Evan trzymał się blisko Shavriego, a to z prostego powodu, że ten znał się na tropieniu. Znalezienie koni i ucieczka z tego przeklętego miejsca, było dla niego priorytetem. Sam Shavri zaś, uspokojony wyraźnością śladów, po których mógł iść nawet Ogrill, pozwolił sobie na chwile skupienia nad tym, co widział w pomieszczeniu. - Poczekajcie chwile - wyszeptał do Evana. - Chce się dowiedzieć, co tu się działo, bo może my powinniśmy w cholerę te konie zostawić... - to powiedziawszy, wszedł na chwile do pomieszczenia je przeszukać. Argument był wart sagan błota, ale coś powiedzieć trzeba było. Wszedł do środka i szybko się rozejrzał. Szukając zarówno trupów, których przyczynę śmierci mógł może wywnioskować z ich wyglądu, jak i... Cóż, co tu kryć, jakichś skarbów… Trupów nie było; leżąca na podłodze broń była znacznie lepsza niż ta zebrana z bandytów (lepsza nawet niż niektóre posiadane przez najemników akcesoria) i zapewne (przy odpowiedniej pielęgnacji) można by ją sprzedać za sporą sumę pieniędzy. Na stole leżały zakurzone kości i kubki do gry oraz kupka zaśniedziałego srebra i złota. Przez otwarte drzwi do sąsiednich pomieszczeń widać było prycze, skrzynie, fragment kuchni oraz zejście w dół. - Shavri, nie! - powiedział kapitan, ale było już za późno i tropiciel zniknął w ruinach domostwa. Evan miał dwa wyjścia: poczekać albo iść dalej. Pomny ostrzeżeń Orgilla o niestabilności portalu, ruszył dalej zostawiając niesfornego kompana. - Shaaavri, na światłość poranka... - zaciągnęła ze zniecierpliwieniem Franka. Łowca nie mógł pójść sam, musiał ktoś mieć na niego oko. Kapłanka udała się za nim, lecz stanęła w przejściu, by również mieć widok na drużynę. Ogrill też się zatrzymał, korzystając z okazji do odpoczynku. Shavri kiwnął jej głową na znak, że się pośpieszy. Wszedł do sal ze skrzyniami. Wszystkie wyglądały tak samo. A w środku? Cóż po przeszukaniu trzech mógł stwierdzić, że ich zawartość też wiele się od siebie nie różniła. Nieco ubrań, prywatnych drobiazgów, jakieś książki, które Shavri omiótł wzorkiem z myślą o Corim, ale które przegrały z wizją dźwigania ich wszędzie bez żadnej nadziei na jakiś grosz z nich. No i nieduże mieszki. Shavri zabrał te małe woreczki ze wszystkich trzech skrzyń, które w pośpiechu otworzył. Cofnął się do głównej sali i złapał kilka mieczy, które wydawały mu się najbardziej wartościowe. Mógł je odrestaurować sam i sprzedać z zyskiem. Nie zapuścił się jednak ani do kuchni, ani do piwnicy, nie chcąc zbytnio pozostawać w tyle, ani nadwyrężać niczyjej cierpliwości. - Tam jest tego więcej - wyszeptał do Franki, wychodząc. - I jakieś zejście do piwnicy. Może gdybyśmy mieli czas wracając… - dodał retorycznie i ruszył wraz z kapłanką w kierunku reszty grupy. Był rad, że nie wziął więcej, niż mógł udźwignąć. Był też szczęśliwy, że Franka i Ogrill zostali, żeby na niego poczekać. Zastanawiał się, co by zrobił Evan, gdyby się nie zgłosili sami. I doszedł do wniosku, że chyba nie chce tego wiedzieć. - Nie chcę tu utknąć... Trzeba się spieszyć i wyjść póki trwa burza - odpowiedziała mu cichutko. Shavri zabrał trzy miecze, które wyglądały na wartościowe i spróbował jakoś przypiąć do plecaka. Nie było to najwygodniejsze i najbardziej praktyczne rozwiazanie, ale nic innego nie przyszło mu do głowy. Chwilę później usłyszał dziwny hałas i krzyk Franki. Gdy wyskoczył na zewnątrz uświadomił sobie co to był za dźwięk - kwik zarzynanego konia. |
10-04-2016, 21:30 | #89 |
Reputacja: 1 | Tymczasem drużyna maszerowała dalej. Nadal nie było widać żywej duszy (nieumarłej na szczęście też nie), natomiast im bliżej dworu-świątyni się znajdowali tym więcej widać było śladów walki - śladów po zakleciach, polamanej broni, rozsypujących się ludzkich szczątków. Gdy znajdowali się już prawie na wysokości zwalonej ściany głównego budynku z prawej strony (nieco za nim) rozległy się rozpaczliwe kwiki koni i oddalający się dalej w prawo (na zachód, jak się wydawało) tętent kopyt. Evan natychmiast pobiegł w kierunku gdzie kwiczały konie. Miał złe przeczucia na temat tego co się tam działo. Marv dotrzymywał mu kroku. Przyszli po konie, nie jakąś broń pozostałą po bitwie. Rudowłosy wcale nie miał ochoty napotkać zwycięzców tej potyczki. Sinara była tuż za nimi, ze swoją kuszą w gotowości. Konie były priorytetem i miała nadzieję, że żadne paskudztwo ich teraz nie zżera. Chciała też zajrzeć w poszukiwaniu jakiejś broni, ale zbyt obawiała się, że mogą tu zostać zamknięci, więc wolała się trzymać Evana. Trójka najemników skręciła za zwaloną ścianę, w stronę - jak się okazało - kamiennego wzgórza. Tam, na płaskim fragmencie łąki leżało truchło jednego z wierzchowców. Na nim siedziała nieznana najemnikom istota, wyrywająca zakrwawione ochłapy mięsa z końskiego brzucha. Gargulec? Demon? Nazwa nie była istotna, jako że i tak nigdy nie mieli do czynienia z żadnym choć z grubsza podobnym do tego stworzeniem. Ludzie stanęli jak wryci gdy prawie dwumetrowa maszkara podniosła łeb i zmierzyła ich uważnym, niepokojąco inteligentnym spojrzeniem. Potem wyrwała z trupa jeszcze jeden ochłap, wzbiła się w powietrze i powoli skierowała się na zachód. Wtedy właśnie do drużyny dołączyli Franka i podzwaniający bronią Shavri. Ogrill toczył się gdzieś z tyłu, nawet nie próbując markować biegu, do którego nie był zdolny. Najemnicy ostrożnie zbliżyli się do truchła. Wtedy też zdali sobie sprawę, że szum wody dochodził właśnie z tego miejsca, a wzgórze jest po części ukształtowane ludzką ręką. W centralnym miejscu znajdowała się kilkumetrowa rzeźba z wejściem pośrodku. [media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/6e/f3/d5/6ef3d5552e0ce6e70f2b04e7523917e9.jpg[/media] Franka zdołała dostrzec, że widniał nad nim podobny symbol co na strażnicy. Niestety kamienny pomost prowadzący do statuy był zawalony. Postument opływał zwykły strumień - czy też fosa - lecz złota woda przelewająca się przez kamienne naczynia rzeźby wydawała się z nim nie łączyć, krążąc jakby w zamkniętym obiegu. Marv nie próbował atakować potwora. Rzucanie włócznią było bardzo złym pomysłem, a nic innego i tak nie miał. Zamiast tego rozejrzał się uważnie i tym razem zwracał uwagę też na niebo. Nie zauważył innych wrogich istot; reszty koni niestety też nie. Potem dostrzegł Shavriego. - Czy ciebie całkiem… - warknął, z trudem utrzymując wściekłość w ryzach. Ich tropiciel nie próbował nic odnaleźć. On po prostu zbierał co popadło. - Zbieraj sobie dalej, potem sam będziesz ciągnął obciążony tym wóz jak nie znajdziemy żywych koni! - syknął i zaczął rozglądać się za tropami pozostałych zwierząt. Jakieś musiały jeszcze żyć. Kuszniczka postanowiła nie strzelać, z tej prostej przyczyny, że obawiała się zemsty tego stworzenia. Oczami wyobraźni widziała jak rozszarpuje całą drużynę na strzępy. Sinara upewniła się, że to coś odleciało i miała zamiar dalej iść śladami końskich kopyt. Ten jeden zwierzak nie przeżył, ale dopóki nie znajdą ciał reszty, trzeba założyć, że żyją. - Ruszamy dalej, nie ma chwili do stracenia - rzuciła, również po to aby uciszyć kłótnię która się mogła zaraz rozpętać. Shavri chciał odpowiedzieć Marvowi, ale ze smutkiem zdał sobie sprawę z tego, że wszystkie trzy odpowiedzi, jakie miał na podorędziu choć celne, to niestety z pewnością rozwścieczyłyby włócznika mocniej. A po co stresować go jeszcze bardziej? Zdziwiło go, że nikt z całej trójki nic nie zrobił wobec latającego stwora, na czele właśnie z robiącym najwięcej hałasu Marvem. Nie było jednak co się nad tym rozwodzić. Kiwnął głową Sinarze rad jej słowom i ruszył najbliższym tropem. Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-04-2016 o 21:57. |
12-04-2016, 00:25 | #90 |
Reputacja: 1 | Za magicznym portalem 25 Mirtul roku Orczej Wiosny Franka została nieco z tyłu, łapiąc oddech i przyglądając się rzeźbie. Mogła się domyślać, że wewnątrz znajdowała się jakaś świątynia lub sanktuarium. Złota woda szumiała urokliwie i kapłanka poczuła wewnętrzny spokój, którego nie czuła od wielu dni; chyba od pierwszego spotkania z bandytami na szlaku. Gdy miała już ruszać usłyszała szept; nie była pewna czy faktycznie go usłyszała, czy głos pojawił się po prostu w jej głowie, lecz słowa zrozumiała całkiem wyraźnie: Uważajcie! Trzymajcie się z dala od demona! Uciekajcie! |