Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2016, 20:38   #101
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny

Słysząc pretensje Marva, Shavri nie odezwał się. Nie chciał się kłócić. Nie z Marvem, nie w takich okolicznościach i na pewno nie wobec członków karawany. Nie powiedział mu więc, o tym, że zorganizował do spółki z Sinarą poszukiwania haniebnie pozostawionej przez wszystkich Franki (która mogła, choć wcale nie musiała paść ofiarą opętania), że odprowadził tu konie i opowiedział karawaniarzom o demonie, a w końcu o tym, że sam z Sinarą nie poradziliby sobie z demonem ryzykownie tkwiąc w jednym miejscu i że Marv od samego początku miał rację z tym, żeby się nie rozdzielać.
Kiwnął włócznikowi głową z powagą i przebiegł przez portal. Pomyślał, żeby krzyknąć i na Khergala, ale karawana potrzebował dla ochrony choć jednego kutego na cztery nogi siepacza. Shavri popędził na przełaj w kierunku miejsca, z którego z Sinarą odeszli. A kiedy był już na tyle daleko, że drzewa zasłaniały mu portal, sięgnął do pasa po róg dziadka i zadął w niego trzy razy. Róg mógł ściągać do niego zarówno demona, odciągając go od Evana, jak i Sinarę z Ogrillem i Franką, jeśli go usłyszeli. Tak czy siak warto było spróbować, nawet jeśli dęcie nic nie da. Dobył w drugą rękę miecz i ruszył dalej.

Minęła dobra chwila, zanim zdał sobie sprawę z tego, że chyba nie jest tam, gdzie by chciał… Owszem, szli wtedy z Sinarą po drodze, żeby zahaczyć o Frankę i Ogrilla, ale krajobraz, który widział wtedy za drogą, miał inny kształt. Zatrzymał się, rozejrzał, sapiąc, aż w końcu doszło do niego, że nie wie, gdzie jest.
- Kurwa… - stwierdził i znużony westchnął. Wyobraźnia podpowiadała mu, że Franka gdzieś tam walczyła o swoją duszę, Evan o życie, a on… Co z niego za tropiciel.

Mocno zestresowany rozejrzał się, ale to nie wzrok, a słuch przyniósł mu pocieszenie. Niezbyt daleko rozległo się rżenie koni. Shavri, który nawykł nawet w największej biedzie szukać plusów, od razu ruszył w tamtą stronę. Odległość, sądząc po głosie nie była daleka, a konno poruszałby się znacznie szybciej.

Istotnie, między resztkami domów pasły się trzy konie. Shavri złapał dwa, powiązał ze sobą i na wszelki wypadek do najbliższego drzewa. Trzeci odszedł nieco na bok, a Shavri, któremu już naprawdę się śpieszyło, ruszył po niego truchtem, byle go tylko nie spłoszyć.

Pośpiech jednak i tu okazał się złym doradcą, bo tropiciel, wykazując się zupełną nieostrożnością, nie patrzył pod nogi, co skończyło się tym, że się potknął się o wystający z ziemi korzeń, przewrócił i nieszczęśliwie sturlał ze zbocza. Uderzył plecami o coś, co chrupnęło pod nim potężnie i ustąpiło, i nagle turlał się już w ciemności, boleśnie, po kamieniach. Zatrzymał się u podstawy jakichś schodów, pozbawiony tchu w piersi. To już dzisiaj drugi raz... Leżał przez chwile jak szmaciana lalka. To nie był jego szczęśliwy dzień. Bijak wyprysła spod jego kołnierza, fucząc nerwowo, zła jak osa. Tropiciel dopiero po chwili miał siłę, żeby się rozejrzeć.



Zobaczył wiele obiecujących skrzyń, a nawet jakiś ołtarz, na półkach dużo różnych, zakurzonych sprzętów. Trzeba tu będzie wrócić, jak już będzie po wszystkim… O ile będzie po wszystkim. Chociaż obecność ołtarza… Cóż. Od bogów się nie kradnie… Chyba, że to ołtarz demona, ale żeby się przyjrzeć Shavri nie miał czasu.

Tropiciel zdobył się na bardzo bolesne dźwignięcie się z brudnej posadzki i usiadł. Wirowało mu nieprzyjemnie w głowie.
- Bijak, chodź tu - powiedział i zacmokał przyzywająco.
Szczurek siedział kilka metrów dalej cały nastroszony i chrupał zębami, ale Shavri był pewny, że nie z zadowolenia, ale z bólu.
- Nie mamy na to czasu - jęknął, wstając chwiejnie. Kosztowało go to dużo. A szczura na dodatek odskoczyła od niego, kiedy się po nią pochylił. Spojrzał na nią rozdarty między przywiązaniem do zwierzaka w jego mniemaniu zesłanego przez Sune a paniką, która go ogarniała. Evan, Franka, Ogrill… Chciało mu się płakać.
Przywołał szczura jeszcze raz, z takim samym rezultatem.
- Bijak! - ryknął nieszczęśliwy, zaciskając pięści w bezsilności. Zwierzątko spojrzało na niego, ale wciąż siedziało nastroszone.

Shavri jęknął i odwrócił się do schodów, po których się sturlał. Bez względu na to, od kogo jest ten szczur, i bez względu na to, jak mocno tropiciel kochał swoje zwierzątko, tam byli ludzie, którzy czekali na pomoc. Nie mógł się za nią uganiać, ani czekać aż się uspokoi. Niepogodzony z tą stratą zaczął się wspinać po schodach i wtedy poczuł, trzy małe łapki, które uczepiły się mu nogawki, a potem zwinnie wspięły do pasa i wyżej, w poprzek pleców, na ramię. Na próbę spróbował pogłaskać szczurkę, ale ugryzła go boleśnie, do krwi w skórę między kciukiem a palcem wskazującym.
Uśmiechnął się smutno i wyskrobał z piwnicy. Rozejrzał się, żeby zapamiętać to miejsce i ustalić położenie ostatniego konia. Znalazł go przy powiązanej wcześniej dwójce. A kiedy już związał wszystkie trzy, z grzbietu pierwszego dostrzegł ślady ich kopyt. Równie dobrze mógł spróbować po prostu się po nich wrócić. Pogonił wzdłuż tropu, a był tak zdenerwowany, że nie w głowie mu było przeklinać na obity tyłek. I choć wydawało mu się, że minęły wieki, to wkrótce wyjechał na polane, na której stoczono straszną bitwę. Przy linii drzew w kałuży krwi leżało wielkie rozsieczone truchło… Że to był ów demon świadczyły dwa wielkie skórzaste skrzydła, bo korpus był zmasakrowany strasznie. Shavri wcale nie uspokojony tym widokiem, nawet nie myślał, żeby teraz mu się przyglądać. Będzie na to czas. Poza tym nie mógłby tego zrobić szybko, bo konie wzburzone zapachem juchy zmusiły go do ominięcia polany łukiem. Nikogo więcej tu nie było, ale za to na ziemi ciągnął się widoczny z daleka trop kogoś, kto pełzł, a pełznąć wycierał krew w trawę... Tropiciel z mdłościami ze strachu poprowadził za tym śladem wzburzone konie. A raczej w pewnej odległości od niego, bo zwierzęta wciąż bały się zapachu krwi. Jakiś czas później krwawa smuga zamieniła się w szeroki ślad po czymś ciężkim, co było tamtędy wleczone i tropy jeszcze kilku osób. Shavri, krzywiąc się z bólu i nie chcąc ryzykować galopu między drzewami, zmusił luzaka do kłusu za tym śladem i po chwili został po nim tylko niknący tętent oddalających się końskich kopyt.


 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 25-04-2016 o 08:22. Powód: poprawiłam błąd przyczynowo-skutkowy
Drahini jest offline  
Stary 25-04-2016, 09:11   #102
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Franka, Sinara, Orgill i MG

Sinara i Ogrill niechętne wskoczyli do wody, brnąć w kierunku sanktuarium. Co prawda i tak oboje byli przemoczeni na skutek burzy, lecz ponowne zetknięcie się z lodowatą wodą nie było przyjemne. Na brzegu Sinara podskoczyła kilka razy dla rozgrzewki, czekając aż Ogrill wygramoli się z wody. Niepokoiła się. Niby grubas opowiedział co i jak z tym miejscem, ale złodziejka nie ufała żadnym magicznym głosom. Pomijając fakt, że do tej pory fontanna nie odezwała się do nich ani słóweczkiem. Mag mruczał pod nosem litanię inwektyw w kierunku kapłanki, przez którą musiał zdobyć się na taki wysiłek, lecz potulnie podążał za Esperką. Mamrocząc coś pod nosem wyczarował kilkanaście małych papierowych wachlarzy, które dmuchały gorące powietrze na jego ubranie. Nie dało się też nie zauważyć, że gorące powietrze jest z pewnością perfumowane, ale unosząca się para świadczyła że wkrótce mag będzie suchy.


Sanktuarium Siamorphe było wewnątrz piękne. W wiszących na ścianach czaszach nadal palił się magiczny płomień, toteż mogli wszystko obejrzeć bardzo dokładnie. Ogrill musiał przyznać, że estetyką i przepychem miejsce to dorównywało niejednemu budynkowi w Sigil. Sinarze kojarzyło się raczej z grobowcem, ale może to przez ciszę i wszechobecne poczucie, że tu, za portalem wydarzyła się olbrzymia tragedia. Aczkolwiek drogocenne kamienie, którymi inkrustowano statuę Siamorphe przyciągały wzrok. Niestety Franki nigdzie nie było. Z tyłu sali Sinara dojrzała kolejne drzwi i schody prowadzące na dół. Chcąc nie chcąc ruszyli dalej. Orgill sprawdził, czy magiczne źródła światła są przenośne, zamierzając zabrać jedno ze sobą. Niestety, okazało się że zaczarowana była sama czasza, która była zbyt duża i nieporęczna. Marudząc odszedł od ściany i podążył za Sinarą.

Dolna sala była znacznie mniejsza. Wilgoć unosiła się w powietrzu, a w wyrytych w posadzce rowkach płynęła złota woda. Pod ścianami stały stoły i regały z kapłańskimi utensyliami. Wiele z nich wyglądało na bardzo cenne. Ogrill od razu odruchowo zatkał nos, ale potem odpuścił - to tylko smród rozkładu unosił się w powietrzu; co prawda już niezbyt silny, ale jednak. Na podłodze leżały trzy ciała przykryte bogato haftowanymi materiałami. Po sali kręciła się Franka, najwyraźniej zajmując się jakimiś kapłańskimi bzdetami.


Czarodziej uśmiechnął się pod nosem i przeszukał pomnieszczenie zaklęciem wykrywającym magię. Taka piękna świątynia mogła kryć jakiś skarb, a ta Siamorphe najwyraźniej była Mocą pozbawioną już znaczenia. Nie było czego się obawiać!
Czar pomknął falą przez komnatę wyławiając mnóstwo magicznego drobiazgu. Dawno wygasła kadzielnica na długim łańcuchu walała się na ziemi nieopodal modlitewnych paciorków wykonanych ze złotych monet oraz rubryka. Kielich tuż obok dłoni jednego z trupów. Magią emanował też lichtarz na osiem świec w kształcie korony. Poza tym kapłani mieli pierścienie i wisiorki czy szkaplerze, choć nekromanta nie był pewien, bo były przykryte ubraniem. Magią emanowały też gabloty, którym trzeba było się bardziej przyjrzeć, bo chyba widział w nich coś przypominającego berło. No i flakony, było ich trochę ale ich magia nie była pewna. W każdym razie przyjście tu nie było stratą czasu.

- Sinaro! - ocknęła się z kapłańskiego zajęcia Franka. Ucieszyła się widząc kuszniczkę. Gdy się do niej odwróciła miała w dłoniach parę pomniejszych przedmiotów, które zebrała do zorganizowania pochówku. - Znal~... Co on tu robi...? - wydusiła mętnie z dość mocno pohamowanym entuzjazmem. Przyjazna i wszystkich lubiąca lathandrytka była skonfundowana w relacji z opasłym magiem. Z jednej strony nie potrafiłą kogoś jawnie nie lubić, z drugiej natomiast, nie mogła przecież pozwalać na szerzenie plugawego zła jakim z opowieści parał się mag. Myśląc o jego zajęciu, pomyślała o ciałach, do których pod żadnym pozorem nie było wolno mu się zbliżyć. Nie mogła przecież dopuścić, bo położył swe nekromantyczne łapska na pozostałości ciała Seriny i jej wysokich kapłanów... Przynajmniej wydawało się jej, że tak właśnie powinna postąpić. Po krótkiej chwili refleksji dość niewymownie przesunęła się tak, by swoją osobą zasłonić ciała...
- "On" przyszedł z ratunkiem! - obruszył się na pokaz Orgill, bo przyszedł raczej ze strachu - Czemu tak się zachowujesz? Nie wskrzeszam samym spojrzeniem! Poza tym obiecałem, pamiętasz?
- Potem się pokłócicie o światopogląd, czas na nas. Franko czy możemy stąd po prostu iść?
Sinara nie czuła się dobrze w tej świątyni, a już na pewno nie z dala od reszty i karawany. Czuła jednak że Franka nie będzie chciała wyjść.
- Właśnie miałam powiedzieć, że znalazłam... Ciało... Seriny, głównej kapłanki tej świątyni i jej przybocznych kapłanów - zaznaczyła Franka. - Opowiedziała mi, co tu się stało. To znaczy... Nie ona... Jej duch... Ale w sumie... To też ona... To znaczy... Nie możemy ich tak po prostu zostawić! Należy im się pochówek. I to od długiego czasu. Od niej wiem, że ta świątynia to jedyne schronienie przed demonem. Że trzyma się od niej z daleka. Że nazywa się Abishai. Mam też wodę święconą na niego i jego pomioty, bo umie je przyzywać.
- Abiszaj to nie imię - pogardliwie skomentował nekromanta - co do pochówku, obawiam się że możemy nie mieć na to czasu. Demon grasuje na zewnątrz... - tu Orgill zatrzymał się i zaczął kalkulować - ...choć z drugiej strony pochowanie zmarłych to dobry pomysł. Jest tu jakaś krypta? Pod świątyniami często są funeralne komnaty dla ważniejszych kapłanów.
Orgill spojrzał do góry, szukając nie wiadomo czego i powiedział w pustkę - Serino, jesteś tu jeszcze? - zapytał, celowo ignorując tytuły i grzeczności, jak to zwykle miał w zwyczaju gdy był u szczytu potęgi.
- Jestem - odpał Głos, z jakiegoś powodu lekko urażonym tonem.
- Wy tak serio? A jak portal się zaraz zamknie? Musimy się stąd jak najszybciej zabierać. Ja idę, do was należy decyzja czy idziecie czy zostajecie.
Sinara nie miała zamiaru narażać się bardziej niż to konieczne. Jeśli to będzie konieczne była gotowa ich zostawić.
- Serino, jeżeli mamy stawić czoła temu demonowi, będziemy potrzebowali pełnego wsparcia świątyni, bo mamy za mało magii na abiszaja. Które z rzeczy tu leżących mogą się przydać do przeciw demonowi? Widzę że są magiczne, ale nie rozpoznaję ich działania - Orgill postarał się mówić poważnie i odważnie, absolutnie nie jak ktoś, kto korzysta z okazji by bezkarnie wynieść ze świątyni tyle magii ile się da...
- Większość przedmiotów może was wzmocnić boską mocą, jeśli użyte przez kapłana - odparła po chwili szlachcianka. - Jest tu trochę magii leczniczej oraz wzmocnione berło. Niestety nie ma nic, co mogłoby osłonić wasze umysły przed wpływem demona. Możecie je zabrać TYLKO pod warunkiem, że pokonacie demona - zakończyła surowo.
- Musimy zabrać je ZANIM zaczniemy walczyć z demonem, inaczej co nam po nich? Jeżeli na nas napadnie, da nam to szanse, jeżeli nie, dojdziemy bezpiecznie do cywilizacji i poinformujemy twoich wyznawców, niech sformują małą krucjatę. To daje ci wielkie szanse Serino. Dużo większe niż posyłanie żółtodziobów do walki z abiszajem. Oczywiście nie ma musu, chcesz, to mieszkaj sobie z demonem w ogródku - Orgill absolutnie nie był onieśmielony niematerialną kapłanką, nie z takimi dziwami gadał.
- Tylko ty możesz mieć taki tupet. Wstydziłbyś się! - odezwała się obruszona Franka. - Nikt nie nauczył cię szacunku? W ogóle nie potrzebnie tu wchodziłeś. Tacy jak ty... w ogóle nie powinni mieć wstępu do takiej świątyni! - broniła własnych wartości rozdrażniona dodatkowo przez jego zachowanie. Niezbyt pewnie czuła się z nieprzyjaznym podejściem do grubasa. Wcześniej nie miała nawet okazji do tych niezbyt przyjemnych emocji. Niemniej wstrzymała się ze słowami, jakby ważąc, czy już one nie były przesadą.
- Tupet to ma ten ktoś, kto otwiera portale w nadziei że podstępem trafi tu jakiś potężny trep, który za darmo załatwi demona - pisnął grubas, czując się pewnie bo widać że głos kapłanki Siamorphe nie miał mocy - Ja zaś uczciwie mówię co i jak: Chętnie pomogę, choć niekoniecznie sposobem, jakiego chce ten nieumarły duch kapłanki. Wolę sposób skuteczny i bezpieczny dla nas. Siamorphe pewnie czeka od wielu lat na ratunek, tydzień czy dwa różnicy nie zrobią.
Słów "nieumarły duch" nekromanta użył oczywiście z pełnym rozmysłem, drużyna miała nienajlepsze doświadczenia z nieumarłymi, więc warto było skorzystać z okazji i Franką potrząsnąć. Odwrócił się do towarzyszki i i pokiwał głową.
- Masz rację Sinaro, chodźmy stąd jak najszybciej, pora wrócić do karawany i zapomnieć o tym miejscu. Franka, nic tu po nas. Przede wszystkim jesteśmy opiekunami karawany, która zbyt długo została bez naszej ochrony.
- Twoja bezczelność nie zna granic! - Franka obruszyła się jeszcze bardziej. - Nic tu po TOBIE. Wyjdź stąd! Wyjdź z tej świątyni! Natychmiast! - Wciąż mając w ramionach zebrane przedmioty postawiła krok w przód dla zaznaczenia swojej stanowczości.
Sinara ruszyła do wyjścia mając nadzieję że Ogrill pójdzie z nią. Wiedziała że Franka nie wyjdzie i nic jej nie przekona. Może Evan i Shavri przemówią jej do rozumu.
Orgill niskim głosikiem zawołał za odchodzącą - Zaczekaj na mnie! Zaczekaj na mnie! - po czym parodią truchciku sapiąc opuścił salę.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 25-04-2016, 21:54   #103
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Świątynia Siamorphe, za magicznym portalem
25 Mirtul roku Orczej Wiosny


Franka wściekłym wzrokiem odprowadziła maga. Narcystyczny, zadufany i nie mający za grosz szacunku... Skandaliczne zachowanie przed wysoką kapłanką, która poświęciła całe swoje życie dla posługi. Należał się jej szacunek. Jak nie z uznania, to przynajmniej z przyzwoitości. Orgill za nic miał innych ludzi, liczył się tylko on sam i jego zadufane ego. Dopiero po paru chwilach, gdy negatywne emocje opadły, lathandrytka ocknęła się. Początkowe wyrzuty sumienia zostały rozwiane - z tym osobnikiem nie dało się koegzystować. Przynajmniej nie z wartościami, którymi Marenie udało się zaszczepić we France. Tylko Orgillowi udało się być osobą, którą wszystkich lubiąca kapłana nie lubiła.
- Ja... Um... Ja chciałabym przeprosić... - odezwała się w eter do Seriny. - Nie powinien był tu wchodzić... I nie powinien był mówić w taki sposób…
- Nie każdy jest godzien by stawać przed obliczem bogów… czy nawet wysoko urodzonych. Po tobie widać, że odebrałaś stosowne nauki
- odparła łaskawie Serina. - Siamorphe uczy jednak by być wyrozumiałym dla ludzi niższego stanu, gdyż rzadko mają oni możliwość by zmienić swój marny los - martwa kapłanka westchnęła. - Zawiodłam moją boginię, nie mam już prawa głosić jej nauk… Nieważne. Mimo wszystko twój prymitywny mag miał rację: powinniście wziąć te przedmioty. Nie przydadzą się one ani mnie, ani mym martwym sługom, a wam mogą pomóc pokonać demona i ochronić karawanę. Bo jesteście odpowiedzialni za bezpieczeństwo podróżnych, tak?
- Tak, jesteśmy. Karawana czeka za magicznym portalem... - potwierdziła Franka w duchu nie chcąc się zgodzić na zaprzepaszczone szanse. Odwróciła się i spojrzała na zakryte materiałami szczątki. - Który całkowicie i przypadkowo otworzył się właśnie nam i doprowadził w to miejsce... - dopowiedziała zmieniając własne koncepcje co do pochówku. Po kolejnej chwili zwróciła się do stolików i odłożyła zebrane przedmioty. Potrzebowała tych, które przydałyby się w starciu z demonem. Skompletowane elementy zaniosła do głównej sali odkładając na bok, przygotowane do zabrania przy wychodzeniu. Następnie wróciła do dolnej salki i zabrała się za owijanie szczątków w materiały. Poskładana kostka, w której każdy fragment został ułożony w odpowiedni sposób. Każdy z pakunków został osobno wniesiony na samą górę. Gdy wszystkie trzy już tam się znalazły Franka odezwała się z głosem pełnym przekonania i poświęcenia przenosząc ciała na sam ołtarz.
- Lathander uczy, że nie ma zaprzepaszczonych szans. Że ze śmierci rodzi się życie, że zawsze nadchodzi nowy poranek, a porażki można przekuć w sukcesy. Że każdy moment może być początkiem czegoś nowego i równie wspaniałego. Siamorph nie zapomniała o pani i pani kapłanach, nawet gdy ludzie zapomnieli o tym miejscu przez panujące na zewnątrz zło. Pani los nie poszedł na marne. Pani poświęcenie pozwoliło uratować tą świątynię przed zbezczeszczeniem. Gdy ludzie dowiedzą się o uwolnieniu okolicy z rąk demona - wrócą a wraz z nimi kapłani, którzy zadośćuczynią wszystko. Siamorph nie jest obojętna na pani los.
- To miło z twojej strony, że pragniesz zostawić mi odrobinę nadziei. Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa i doprowadzisz do unicestwienia demona, który zniszczył moje… który zniszczył wszystko. Przysięgnij, Lathandrytko!
- głos martwej kapłanki Siamorphe rozbrzmiał tak głośno, że zadrżały mury świątyni a Frankę aż przeszedł dreszcz. Nie mniej bez żadnego zwątpienia, z pewnością siebie Franka stanęła parę kroków przed ołtarzem oddając odpowiednie honory.
- Przysięgam.
- Idź więc.

Trzy zawiniątka osadzone zostały w najważniejszym punkcie świątyni - symbolu poświęcenia trójki kapłanów, którzy pozostali w świątyni do samego końca.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 25-04-2016 o 22:53.
Proxy jest offline  
Stary 25-04-2016, 22:02   #104
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Okolice traktu Mirabar-Longsaddle
25 Mirtul Roku Orczej Wiosny
wczesne popołudnie



Grupkę pod przewodnictwem Marva powitał za portalem chór wiwatów i oklasków. Silne ręce wnet przejęły słaniającego się na nogach Evana i posadziły pod zadaszeniem zrobionym z namiotowych płacht. Mokro i zimno było i tak, ale przynajmniej nie lało mu się bezpośrednio na głowę.
- Demon pokonany! Możemy ruszać! - radosne okrzyki z trudem docierały do omroczonego bólem i zmęczeniem mózgu fechmistrza. Jakie ruszać, gdzie? Kolejny wybuch entuzjazmu niemal zagłuszył tętent kopyt. To posiniaczony i brudny Shavri przywiódł kolejne trzy konie.

Osiem zwierząt mogło już pociągnąć cztery z pięciu wozów i ku swemu bezbrzeżnemu zdumieniu najemnicy usłyszeli jak - zwykle rozsądny - Wanderwood namawia Lenę do przejechania przez portal.
- Z Longsaddle do Mirabaru są tylko trzy dni bitym traktem! A tu przed nami jeszcze dekadzień w błocie! Do tego bandycka szajka i kto wie co do tego!
- Tu też nie wiemy co jeszcze… - Lena w zamyśleniu spojrzała po podekscytowanych podróżnych i zawiesiła wzrok na Aurorze.
- Portal jest otwarty od pięciu do siedmiu modlitw, co sześć do dziesięciu gromów - poddała usłużnie kobieta, która cały czas obserwowała magiczne zjawisko. Zresztą co lepszego miała do roboty w tej ulewie? - Galopem i dwa wozy na raz przejadą; trzy może, jak z błota raźno ruszą.

Jak na zawołanie z portalu wytoczył się Ogrill popychany przez zirytowaną Sinarę - i portal się zamknął. Shavri od razu skoczył do nich po wieści - brak Franki sprawił, że z przerażenia serce niemal stanęło mu w piersiach. Dopiero zgryźliwe uwagi Ogrilla na temat fanatyczki-wariatki, która została z trupami w opuszczonej świątyni sprawiły, że znów zaczął oddychać. Kapłanka żyła i była w miarę bezpieczna. Chyba.
- Czyli mówicie,że nie ma tam już żadnego potwora? Ruiny są bezpieczne? - pracodawczyni przerwała rozwlekłe wynurzenia zasapanego maga. Ogrill potwierdził. Deszcz momentalnie przemoczył jego świeżo wysuszone ubranie (czy raczej łachmany) i sigilczyk nagle zatęsknił za prawie-słonecznym światem za portalem. Dodatkowo przyszło mu do głowy, że w tym tłumie łatwiej mu będzie przeczesać porzucone budynki. W końcu świętoszkowata Franka nie upilnuje ich wszystkich!
Lena Marple dumała jeszcze przez chwilę, po czym chwyciła uzdę najbliższego konia.
- Pakować klamoty, wpinać konie do dyszli! Do następnego otwarcia wszyscy mają być gotowi!

Ludzie rzucili się zbierać przemoczony dobytek i formować szyk w stronę portalu. Nie wszystkim była w smak ryzykowna wyprawa; niektórzy burczeli coś o przeklętych ruinach, potworach i demonicznym portalu, który gotów poprzecinać ich na pół, albo rzucić nie wiadomo gdzie. Większość jednak była gotowa ruszyć podjąć wyzwanie - byleby pod opieką futenberskich najmitów.
- Demon… zobaczę truchło demona… - sapał z podniecenia Filip. - I świątynię z prawdziwą boginią w środku!
Nawet Rose i Hugo wykazali spory entuzjazm, choć pewnie to rozłąka z opiekunka pchała ich do działania.
Wkrótce wszyscy byli gotowi; wozy wypchnięte z kałuż i ustawione w szyku. Huknęło po raz kolejny i magiczna brama stanęła otworem.- Iiiiii raz!
Kurt i Lucjan zacięli konie batogami; mężczyźni stojący z tyłu wozów naprężyli mięśnie i pchnęli, wyrywając koła z lepkiego błota. Konie stęknęły z wysiłku i dwa wozy potoczyły się w stronę portalu przy akompaniamencie głośnej, rytmicznej modlitwy Aurory, która odliczała czas do zamknięcia się portalu. Na jednym z nich siedzieli Ogrill i Evan.
- Czyste szaleństwo - szepnął Marv. Zaraźliwe, to musiało być zaraźliwe. Jak owsiki. Albo grzybica stóp.
- Biegiem - ryknęła Lena; stojący tuż obok portalu piechurzy wyrwali do przodu, przeskakując przez błyszczącą krawędź. Jeden zgubił w błocie buta; zawrócił po niego, potem znów ruszył do biegu.
- Stój! Stój, durny! - Lena skoczyła i złapała młodzika w ostatniej chwili. Przez chwile oboje patrzyli na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą migotała magia. Rozdygotany chłopak usiadł tam gdzie stał.
- Przygotować następne wozy - warknęła. Zgodnie z jej rozkazem po drugiej stronie woźnicowie wypinali już parę koni by przeciągnąć ostatni wóz.

Podczas kolejnego błysku wróciły konie wraz z Kurtem, za to przejechali kolejne dwa wozy i reszta ludzi. W strugach deszczu została tylko Lena, Marv, Lucjan i Kurt.
- Burza jakby przycicha? - mruknął Lucjan, z obawą patrząc w zasnute chmurami niebo.
- Nie kracz - prychnął Kurt, ale widać było, że i on nie może pohamować nerwów. A co jak zostaną tutaj tylko w czwórkę? Na szczęście nie nastał jeszcze czas gdy Lena miała stracić swoich towarzyszy i portal pojawił się ponownie. Mężczyźni pchnęli wóz i wszyscy przeszli do dawnych włości Seriny Northmoon przy akompaniamencie zachęcających okrzyków i radosnych pohukiwań. Szczęśliwy koniec wariackiej przeprawy wszystkim poprawił humor, ale brak koszmarnej burzy chyba jeszcze bardziej.
- Gdzie teraz? - spytała Lena. Shavri szybko przeleciał w myślach odwiedzone miejsca.
- Ruiny dworu. - Było tam dość miejsca by pomieścić ludzi i wozy, a z tego co widział zachowały się również fragmenty dachu. Choć może nie powinni ryzykować noclegu pod czymś, co może runąć w każdej chwili. Gorzej już przecież nie zmokną. Za to po drodze spotkali Frankę, co wprawiło tropiciela w niemal euforyczną radość.

Na deszcz się nie zanosiło. Lena zarządziła popas aż do rana by wszyscy mogli się wysuszyć, a ranni najemnicy nabrać sił. Z powodu nieoczekiwanego skrócenia czasu podróży karawana miała nadwyżkę zapasów, toteż obiad i kolacja zapowiadały się na prawdziwą wyżerkę! Mimo to nastroje nieco oklapły - ludzie niepewnie rozglądali się po opuszczonych ruinach; niejeden chwycił za symbol swojego boga czy poczynił znak odganiający zło. Zawalone domostwa stanowiły przygnębiający widok; przywodziły też na myśl wojenne zniszczenia. Co prawda w Królestwie budowano głównie z drewna (tutejsza pani musiała być bardzo zamożna), lecz atmosfera była podobna. Potem jednak wyprzęgnięto konie, rozpalono ogniska, rozwieszono ubrania do schnięcia i humory poprawiły się ponownie.
- Tyle że nadal brakuje nam ośmiu koni - mruknął ponuro ochroniarz Opsta, któremu nie uśmiechało się drałowanie do Mirabaru na piechotę.

 
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2016, 00:00   #105
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Okolice traktu Mirabar-Longsaddle
25 Mirtul Roku Orczej Wiosny
Wczesne popołudnie


"Odnaleziona" Franka, z plecakiem napakowanym po brzegi, ucieszyła się na widok wszystkich. Niczego nie świadoma przystanęła na skraju ścieżki będąc czymś w rodzaju pocztu powitalnego na włościach pani Seriny Northmoon. Z początku nie zadała sobie pytania czemu tak właściwie karawana przeszła przez portal ale wraz ze zmniejszającą się do niej odległością, pomału zaczynało docierać. Taka kolej rzeczy nie spodziewała się w najmniejszym stopniu. Całkowicie ją zamurowało i dopiero gdy stała już gdzieś w połowie karawany ocknęła się z dłońmi zakrywającymi z wrażenia usta.
- Dziewczyno! - huknął poirytowany Khergal widząc ciężkostrawną kapłankę jak zwykle zajmującą się nie tym, co trzeba. - Stać jak pień będziesz, czy zajmiesz się czymś? Na młot Moradina, skądście ją wzięli!
Zanim jeszcze kapłanka na dobre zwróciła zwróciła na niego uwagę, dopadły ją dzieciaki, rozradowane powrotem swojej opiekunki. Krasnolud rzucił mięsnym przekleństwem i zdecydowanym ruchem dał do zrozumienia, że nie ma ochoty dalszego doświadczania jej braku podzielności uwagi i nieumiejętności zajmowania się rzeczami ważnymi w pierwszej kolejności. Gdy Franka w końcu odwróciła się do krasnoluda... znalazła tylko kapitana, w dość zmasakrowanym stanie.
- Evan! - spanikowana zerwała się do pomocy chłopakowi.
- Franka? Gdzie byłaś? Czemu nie trzymałaś się z grupą? - zapytał kapitan z wyrzutem, choć każde słowo okupywał grymasem bólu.
- Ja... - zaczęła nerwowo tłumaczyć zajmując się jego ranami. - Ja byłam nieco z tyłu, gdy pani Serina przestrzegła mnie o demonie. Ona o wszystkim wiedziała, opowiedziała mi o nim. Pozwoliła na zabranie rzeczy, które pomogłyby w jego zniszczeniu... Ja... Ja straciłam poczucie czasu... Nie wiedziałam, że już z nim walczycie... Walczyliście... Tak... Już... Tak nagle...
- Jakoś demon nie chciał czekać - odpowiedział zdenerwowany Evan. - A co by się stało Franko, gdyby to był portal nie do naszego świata, tylko w jakiś demoniczny wymiar? Co by się stało gdyby przez swoją niefrasobliwość utknęła byś w nim sama? I kim do cholery jest ta Serina? Przyjacielem? A co gdyby była zwodzącym cię demonem? Niefrasobliwość twoja i Shavriego stanowi zagrożenie nie tylko dla was samych, ale także dla innych. Omal z Marvem nie zginęliśmy i tylko nieoczekiwany sojusznik pozwolił nam wyjść z tej kabały cało.
- Ja... - skajała się opuszczając przy tym wzrok. - Czuję moc płynącą z tej świątyni... Serina nie jest zwodzącym demonem... Jest najwyższą kapłanką tej świątyni... Świątyni Siamorph... Dobrej bogini... - odpowiedziała z rosnącą skruchą i ze znacznie zgaszonym tonem.
- Nie rozumiesz - odpowiedział kapitan. - Przeszliśmy przez portal by ratować konie i mieliśmy to zrobić szybko, a nie gadać z kapłankami. Ryzyko było zbyt duże by robić cokolwiek innego.
- Chciałam pomóc... Przestrzec was... Przestrzec o tym, że wpływa na umysły... Że przywołuje pomniejszych sługusów... Nie chciałam by komuś coś się stało...
- Wiem, że chcesz dobrze, ale to było bardzo ryzykowne. Szczęściem wszyscy żyjemy - odpowiedział Evan chcąc zakończyć rozmowę. Nie bardzo wiedział czy ta reprymenda zmieni cokolwiek.
Franka z opuszczoną głową ze smutkiem i przejęciem opatrywała kapitana, a gdy jej część dobiegała końca odezwała się cicho, jakby nie wiedząc, czy powinna, czy nie.
- Abishaja należałoby spalić... Dla bezpieczeństwa...
- Musisz pogadać o tym z kimś bardziej sprawnym. Ja i tak ledwo łażę.
- Nie pytam o pomoc... Chcesz wiedzieć, co robię... To właśnie chcę spalić jego truchło. Zrobię to sama ale... Ty wiesz, gdzie leży...
- Gdzieś w tamtym kierunku. - Evan wskazał palcem przybliżone miejsce starcia. - Marv powinien cię tam zaprowadzić. - Franka pokiwała w zrozumieniu głową.
- Powinieneś leżeć i odpoczywać. Pozwolić ranom się dogoić. Nie chodź nigdzie - zawyrokowała kapłanka skruszonym głosem. Czekała ją droga po świątynną oliwę.
 
Proxy jest offline  
Stary 28-04-2016, 10:39   #106
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
- Tyle że nadal brakuje nam ośmiu koni - mruknął ponuro ochroniarz Opsta, któremu nie uśmiechało się drałowanie do Mirabaru na piechotę.
- To może byś ruszył nieprzydatną dupę i ich poszukał?! - nerwy Marva były napięte, głowa też jeszcze nie uspokoiła się po ostatnich wydarzeniach, a ten tu śmiał marudzić?! Rudowłosy nie rozumiał ich roli w karawanie. Opsta nie upilnował, w niczym nie pomagał. Gdzie ci kupcy wynajęli ochroniarzy?!
Ochroniarz spojrzał w bok i wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.
Shavri pomyślał, że zna odpowiedź, była złośliwa, ale tropiciela z nerwów rozbolała głowa i z poczucia ulgi pozwalał sobie na te zgryźliwość. Dlatego przydałoby się przewietrzyć w ciszy, robiąc jednocześnie coś pożytecznego.
- Marv. Ja pójdę. - zaczął spokojnie. Nie chciał niechcący wyprowadzić Marva z równowagi bardziej. - Boje się, że panowie mieliby taką samą szanse znaleźć te konie, jak obronić Opsta. Niech lepiej rozstawią warty. - Ta jawna złośliwość była żywym dowodem na to, jaki był zdenerwowany. - Kto chce, może iść ze mną, ale pewnie wolicie odpocząć - powiedział, zerkając ciepło na najemników. W większości odpoczynek należał się im jak psu buda. W większości, bo na wieść o tym, że Franka spokojnie zajmowała się pochówkiem, po wstępnej euforii na jej widok, aż go zatkało. Serio. Nie odzywał się przez bite trzy minuty i był to chyba jego życiowy rekord…
Rudowłosy spojrzał na Shavriego, krótko skinąwszy głową, lecz szybko wrócił spojrzeniem na ochroniarza, jakby czekając na jego reakcję, aby mieć pretekst do dania komuś w mordę. I może był chudy, to jednak spokojnie znacznie wyższy od większości ludzi, co zmuszało innych do unoszenia głowy. Ex-strażnik kupca był już na etapie dyskretnego poddawania tyłów. Ani myślał wdawać się w dyskusję z bojowo nastawionym Marvem. Fakt, że najemnik pokryty był swoją i nieswoją krwią, a mimo to rwał się do bitki, nie dodawał partaczowi animuszu.

Evan podszedł do Marva, który widać że był nie w sosie i zagadnął.
- Chciałem ci podziękować że mnie wtedy uratowałeś. Dzięki, bez ciebie nie byłoby mnie tutaj.
Rozpraszany Marv coraz mniej interesował się milczącym ciągle strażnikiem.
- Sam sobie przecież poradziłeś… - odpowiedział Evanowi. - To… sam nie wiem, wiedziałem, że nie mam z nim szans i nie zdążyłbym z pomocą, gdybyś go nie zabił. To imponujące… i przerażające, że wtedy tak bardzo chciałeś z nim walczyć - wyrzucił z siebie.
- Wcale nie chciałem walczyć. Myślałem że zdołam was osłonić, a potem dam radę jakoś się wycofać. Miałem też nadzieję że paladyńska zbroja mnie jakoś ochroni. Naiwny byłem ot co. Nie spodziewałem się że bestia wpłynie na mój umysł.
- Masz szczęście że wyszedłeś z tego cało. Gdyby coś ci się stało… to chyba bym cię zabiła - zażartowała Sinara. - Ja pójdę z tobą Shavri, nie mam po czym odpoczywać. Znajdziemy te konie. Minęło trochę czasu więc pewnie się już uspokoiły.
- Dlaczego na nas nie czekaliście z Shavrim tak jak było to umówione? - spytał ukochaną Evan.
- Bo nie podobało się nam zostawianie Franki i Ogrilla samych gdzieś tam z tyłu - odpowiedział zamiast niej spokojnie Shavri, który wciąż stał obok Marva. - Bo tkwiliśmy tam z końmi trochę na widelcu. Bo jeśli portal był otwarty, to ta zaraza mogła przeleźć i do karawany, więc ją także trzeba było ostrzec - skończył wyliczenie całkowicie spokojny i opanowany. - Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć, mogło się to źle skończyć. To prawda. Ale równie dobrze demon mógł zaatakować kogoś innego. Albo Franka naprawdę zostać opętana. A Marv miał rację od samego początku - nie powinniśmy się byli w ogóle rozdzielać.
- A kto się pierwszy skusił na łupy? - odpowiedział Evan zdenerwowany - Ogrilla jeszcze rozumiem ze względu na tuszę, choć w sumie nie powinien wchodzić w ten portal, ale wy czemu zostaliście z tyłu? Poza tym jak się na coś umawiamy to czemu zmieniacie plany bez naszej wiedzy? Podczas walki z demonem wołaliśmy o pomoc, a nikt nie przybył bo zmieniliście plan.

Shavri westchnął. Trudno było temu zaprzeczyć.
- Tak, to prawda. I gdyby któryś z was tam padł, to byłaby to nasza wina - przyznał, blady na twarzy. - Nie jestem w stanie w wystarczający sposób was obu, ciebie, Evanie, i ciebie, Marvie, za to przeprosić. Choć dalej twierdzę, że nasza decyzja była podyktowana rozsądkiem. Ale wszyscy podejmujemy decyzje, które wydają się słuszne nam, a błędne innym - zauważył tropiciel, nawiązując do Opsta tak, żeby nikt z członków karawany nie mógł tego zrozumieć. - Was było trzech, a Franka i Ogrill mieli tylko siebie. Nas też było dwoje, karawana nic nie wiedziała. Ale gdybym wiedział, co się stanie, nie ruszyłbym się z miejsca nawet darty pasami ze skóry. Mogę ci jedynie dać słowo, że już nigdy nie złamie twojego rozkazu, nawet jeśli uznam go za całkowicie wbrew mnie i nawet jeśli to będzie kosztować życie moje lub kogoś innego. Czy tego chcesz, kapitanie? - zapytał cicho, ale bez jakiejkolwiek złośliwości.
Tropiciel przerwał, westchnął kolejny raz i podjął na nowo:
- A co du łupów. Cóż. Przykro mi, że tak to odbierasz. Nazywano mnie w życiu w różny sposób, ale nikt wcześniej nie nazwał mnie paze… chciwym. Wlazłem tam przede wszystkim żeby sprawdzić, czy nie ma tam wskazówek co do tego, co tu się stało. Szukałem ciał, żeby zobaczyć, co je zabiło. Głupio byłoby się pchać w miejsce, gdzie panuje mór. Ale zgadza się, zabrałem stamtąd broń. Jeśli z tego powodu chciałeś mnie tam zostawić jako lekceważącego twój rozkaz – cóż. To nie pierwszy raz, kiedy nie zgadzamy się ze sobą w kwestii tego, co właściwe. Ale mogą za mną przemawiać szlacheckie ideały mojego dziadka...
Tropiciel mówiąc, cały czas patrzył Evanowi w oczy, ale teraz je zamknął i zasalutował kapitanowi, przykładając pięść prawej ręki do lewej piersi.
- Nie mam dla siebie innego usprawiedliwienia. Jestem twój, zrób z tym, co uważasz za stosowne - rzekł, wyjął z pochwy swój dłuższy miecz i położył przed Evanem, a stanął przed nim wyłącznie z Hańbą przypasaną do boku.
- Nie chcę tego miecza - kapitan był starał się panować nad sobą - Wybraliście mnie na dowódcę świadomie. Świadomie też podpisaliśmy wszyscy kontrakt i przyjęliśmy to zlecenie. Jeśli Shavri ważniejsze jest dla ciebie coś innego, to może nie powinieneś być najemnikiem. Franka odłączyła się na własną odpowiedzialność i mam wrażenie że nie obchodziło ją czy odnajdziemy konie i wrócimy z nimi do karawany. Ci ludzie płacą nam za tę robotę. Aaa zresztą nieważne.
Evan machnął ręką i zaprzestał dalszego tłumaczenia, był zmęczony i potrzebował odpoczynku.

Shavri kiwnął głową w milczeniu i spojrzał na Sinarę.
- Chodźmy więc po te koniki.
Dziewczyna skinęła. Ucieszył się z jej towarzystwa. Jak zwykle. Marv przysłuchiwał się tej rozmowie, a raczej monologowi Shavriego bez słowa, aż do machnięcia ręką przez Evana. Wtedy się odezwał i skierował swoje słowa do tropiciela.
- To co zrobiłeś sprawiło, że nigdy ci już nie zaufam - powiedział już znacznie spokojniej niż przemawiał wcześniej. Nerwy trochę zeszły. - Chcesz żyć po swojemu, żyj. Ale nie licz na mnie, a ja nie będę liczył na ciebie. Teraz wiem, że i tak zrobisz to co ci w danej chwili do głowy strzeli. Słuszne czy nie, są chwile, kiedy musisz wiedzieć, że kompan ochroni ci plecy. Wybraliśmy niebezpieczny zawód, a ty i Franka robicie co wam do głowy strzeli. Ta podróż z wami będzie zapewne moją ostatnią. Nie zaryzykuję kolejnej, jeśli mam walczyć, muszę walczyć z osobami godnymi zaufania - wzruszył ramionami, jakby sam zdziwiony, że tyle powiedział i to na spokojnie. A potem odszedł w stronę Leny i woźniców, mimo wszystko chcąc udać się razem z nimi do świątyni.

 
Sekal jest offline  
Stary 28-04-2016, 19:58   #107
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
ORGILL ŚMIECIARZEM

- Jak ja nisko upadłem - zapiszczał pod nosem czarodziej - Jestem potężnym czarnoksiężnikiem, a zachowuję się jak żebrak z Placu Szmaciarzy.
Orgill usiadł ciężko dysząc ze zmęczenia. Musiał schylić się ponad dziesięć razy!
Dworek w okolicy którego obozowali był stary i rozlatujący się. Pierwsze krzesło na którym usiadł rozpadło się ze starości i czarodziej dotkliwie obił sobie pośladki. Na drugim nie próbował.
- Takimi rzeczami powinien zajmować się Klekot! Ale nie, bo zło, bo spalą... też mi coś.
W końcu głupota zabije tą dewotkę. Ale póki co nieumarły goblin musiał pozostać starannie zakneblowaną częścią bagażu.
Poszukiwania nie były jednak próżne. Orgill znalazł rozpadający się ze starości dziennik z monogramem na pokrytej niegdyś aksamitem okładce, pióra oraz kałamarz z zaschniętym na kamień atramentem. Biurko w gabinecie w zachodnim skrzydle wyglądało na solidne, musiał tylko wytrzeć je z wiekowego kurzu, ale fotel już nie. W sypialni znalazł jednak taki, który oparł się próbie czasu i przyciągnął go tutaj.
Dziennik naprawi jutro, potrzebował okładek do swoich luźnych i nadpalonych kartek z zaklęciami. Poza tym wygrzebał wystarczająco dużo różnego drobiazgu, by uzupełnić swoje zapasy, włącznie z nieczęsto spotykanymi składnikami niektórych zaklęć. Wszystko to dzięki grzebaniu w śmieciach.
Żałosne.

Ale przynajmniej kolację zjadł przy stole z porządnych srebrnych naczyń i doprawioną czymś, co uznał że było zwietrzałym pieprzem. Na kolację zaś była... pieczona sowa. Spytacie, skąd właśnie taka?
Odpowiedź była prosta. Orgill potrzebował sowich piór, a miał jeszcze w zanadrzu kilka zaklęć. Gdy tylko wieczorem usłyszał pohukiwanie, nie było niczym skomplikowanym pozbawienie jej życia. Podobnie jak jej wypatroszenie.
Zaraz, wypatroszenie? Orgill miałby zajmować się czymś takim? Gdybyście jednak zobaczyli go w kuchni dworku, ze sparciałym skórzanym fartuchem na szyi i wąskim nożem do trybowania mięsa w ręku zobaczylibyście że robi to nie pierwszy raz. Choć bardziej naturalne byłoby zobaczyć go przy większych zwłokach. Ludzkich przykładowo.
- Powinienem zająć się kadawerem abiszaja, a babram się z durnym ptakiem jak uczeń na pierwszych lekcjach w nekrolabie - zgrabne cięcie zakończyło sprawę. - Ale mam ochotę na pieczony drób. Na talerzu, zjedzony nożem i widelcem. Podanym przez półnagą służącą, pachnącą arkadyjskimi kwiatami. Przynajmniej część z tego zamierzam zrealizować.
Ptaka oczywiście przypalił, po za tym był za twardy i niedopieczony przy kościach, ale i tak smakował w jego ustach wybornie, co oczywiście tylko mu przypomniało, jak nisko upadł.



MAGICZNA NOC, MAGICZNY PORANEK

Orgill Karlov VII nie spał specjalnie dobrze, ale za to w łóżku! Łóżko było skrzypiące, na wpół zarwane, zamiast pościeli miał koce, ale i tak było to o klasę lepsze niż noclegi na ziemi czy wozie. Koszmary uderzały go raz za razem, demony, cienie, Franka paląca go na stosie za wzywanie nieumarłych, wszystko to napastowało jego nieświadomość w paskudny sposób. W dodatku nie pozwalało mu się na przebudzenie! Uciekał z jednego koszmaru w drugi, Cienie przejęły nad nim kontrolę, demony go torturowały, pętla cierpienia, rzucał zaklęcie za zaklęciem by się uwolnić, ocalić, ale nie pomogło nic. Ani augumentacja nekrotycznymi organami i skórą, ani niewidzialność, ani wezwanie własnych cieni, wciąż porażka za porażką. Gdy obudził się rano był spocony i przerażony. Jednak zza okna wpadały promienie porannego słońca i dobiegał ptasi trel.
- Pamiętam! Przypominam sobie - krzyknął czarodziej. Szybko przygotował zaklęcia naprawcze, wyrwał zapisane strony z dziennika i włożył na ich miejsce kartki z własnej księgi. Po kilku magicznych słowach dziennik odzyskał dawną świetność, a kartki, które Ogrill mu wprawił różniły się tylko odcieniem.
- Teraz szybko - czarodziej wlał trochę wody do zaschniętego kałamarza zaczekał chwilę i zamieszał końcówką pióra.
Krótko potem postawił ozdobne "W" w nagłówku kolejnej strony.

"Wezwanie Nieumarłego, Drugie"

Była to tylko jedna z ośmiu stron, które napisał tego poranka.
Utracone wspomnienia Orgilla Karlova Siódmego powoli do niego powracały.



TAJEMNICA EVANOWEGO DZIEDZICTWA
Napisana razem z Evanem

Ocalały gabinet dworku był dość jasny, jednak Orgill zamknął okiennice, by pomieszczenie utonęło w półmroku. Czarodziej niecałe pół godziny temu zapowiedział dowódcy, że chętnie spróbuje odcyfrować magię na jego przedmiotach, specjalnie przygotował zaklęcia i zgromadził składniki. Miał nadzieję że Evan nie zmarnuje tej okazji, zwłaszcza że czarodzieje za takie usługi każą płacić sobie ciężkie mieszki złota.
Na biurku stały dwa srebrne kielichy i butelka pośledniego wina, a także mosiężny moździerz i tłuczek zabrane z kuchni, oczywiście po oczyszczeniu z grubej warstwy śniedzi. Pęk piór leżał tuż obok, a czarodziej przypominał sobie jeszcze raz zawiłości zaklęcia identyfikującego studiując wersy w swojej prawie-że-księdze przy świetle doskonałej jakości lampy, która została po poprzedniej właścicielce. Pozostało czekać na dowódcę, który powinien zjawić się lada chwila.
Evan przyszedł na umówione miejsce i trochę się zdziwił przygotowaniami jakie poczynił czarodziej.
- Ogrillu - zaczął niepewnie. - W sumie nie mieliśmy do tej pory okazji na porządną rozmowę. Jakie masz plany? Gdy już dotrzemy do Mirabaru będzie trzeba podjąć decyzję co dalej. Chciałbyś dołączyć na stałe do naszej kompanii?
- Plany są takie, by nie zginąć - zaśpiewał wysokim głosikiem mag - i odzyskać co moje. Ja... dużo sobie przypomniałem. Cienie, potem ta świątynia, wszystko uruchamia zniszczone synapsy, wspomnienia wracają. Tak, myślę że chciałbym. Mogę czuć się z wami bezpiecznie, nie jesteście byle bandą trepów. Tyle że może to nie być dwustronne. Franka będzie przeciw, mimo że obiecałem nie robić nic przeciwko prawu jej Królestwa. Ale w tym Mirabarze odwiedzę dobrego jurystę, który pouczy mnie jak się zachowywać z magią, by nie zrobić nikomu kłopotów.
Czarodziej przysunął oba kielichy i napełnił pierwszy winem. Powąchał i zmarszczył nos z odrazą.
- Wino będzie katalizatorem dla magii i składników fokusujących - wyjaśnił przyglądającemu się przygotowaniom czarodzieja. - Dzięki nim ciało maga może wchłonąć magię, która wyzwoli się, gdy nastąpi rozkład klejnotu, któremu z kolei pomożemy rozdrabiając go w moździerzu. Wciąż chcesz poznać moce oręża swoich przodków? Całe szczęście moc zaklęcia nie zależy od jakości wina, więc ta mikstura zadziała, mimo że będzie wstrętna w smaku. Myślę, że za czar analityczny nikogo tu stosie nie spalą.
- To chyba jest całkiem legalne - Evan uśmiechnął się. - A co do Franki… W sumie to sam nie wiem, czy nasza grupa się nie podzieli. Wolałbym tego uniknąć ale Marv nie chce działać już z Franką i Shavrim. No nic, rób co konieczne, by określić moc tych przedmiotów o resztę pomartwimy się później.

Nekromanta wrzucił perłę do moździerza i zmiażdżył ją na proszek, sapiąc z wysiłku. W końcu odetchnął otarł czoło chusteczką, i powoli zaczął wsypywać lśniącoszary pył do kielicha z winem, mieszając całość sowim piórem.
- Nie jestem dowódcą, więc rozwiązywanie konfliktów nie należy do mnie, w dodatku trudno mi wypowiadać się obiektywnie o France, w końcu najchętniej ujrzałaby mnie na stosie. Albo przynajmniej w głębokim lochu. Ale Shavri wydawał się być pomocny, wesoły... nie wiem co można do niego mieć.
Tymczasem wino nabrało barwy jasnego szafiru i zaczęło świecić blaskiem, który w półmroku gabinetu oświetlał szarą twarz Orgilla. Gdy tylko sowie pióro zaczęło rozpadać się w pył, który opadł do kielicha, mag zakręcił mieszaniną, wypowiedział szeptem kilka słów i wypił.
Gdy otworzył oczy nie było widać białek ni źrenic tylko światło, lazurowy jasny blask, który spowił leżące na biurku ostrze Shadowbane'a. Po kilku chwilach od blasku oddzieliła się warstwa, potem kolejna, a wokół miecza zaczęły wirować słowa w tajemniczym alfabecie.
- Zaczarowanie nie jest szczególnie potężne, ale także kryje coś więcej niż podstawowe uroki. Pierwsza warstwa algorytmu arkanicznego to kanoniczne zaklęcia ulepszające, ostrze nie będzie się tępić ani starzeć, trudno też je zniszczyć inną metodą niż magiczna. Poza tym ma ostrość dobrej brzytwy, co na pewno zauważyłeś. Widzę obecność podstawowego sprzęgu mentalno-werbalnego, czyli broń lepiej słucha się ręki od zwykłego miecza.
Nekromanta machnął ręką, napisy i linie otaczające miecz odjechały na bok odsłaniając kolejną warstwę.
- Tutaj z kolei mamy augumentację odwróconej, albo - jeżeli tak wolisz - białej nekromancji. Uogólniając miecz jest nasycony energią, która niszczy moce ożywiające nieumarłych. Ten miecz uderza w każdego wskrzeszeńca na dwóch płaszczyznach - zarówno fizycznie, rozcinając ciało i kości, jak i arkanicznie, przecinając nici animujących go czarów.
Orgill machnął jeszcze kilka razy ręką, próbując odsłonić kolejne warstwy, ale niczego tam nie było.
- I tyle. W skrócie, jeżeli dałbyś ten oręż staremu farmerowi, poradziłby sobie z zombim czy szkieletem nie gorzej od Marva ze zwykłym żelaznym ostrzem. W ręku sprawnego wojownika może oczywiście więcej. Władaj nim jak zwyczajnym mieczem, po prostu spodziewaj się większej skuteczności. Nic skomplikowanego.
Tworzący go mag nie pofatygował się by nadać mu imię, przynajmniej nie ma o tym mowy w zaklęciu tworzącym. To co jeszcze identyfikujemy?
*
- Ta paladyńska zbroja - zapytał Evan - ma jakieś szczególne moce, czy jest tylko dobrze wykonaną płytówką?
- Uderz w nią czymś ciężkim - orzekł Orgill - magiczne pancerze nie są niezniszczalne, magia jest zbyt rozproszona. Ale ich wgniecenie lub przebicie jest bardzo ciężkie, Po twojej walce z abiszajem jakieś ślady na zbroi powinny być, a jeżeli ich brak... - nekromanta chwycił w palce drugą drogocenną perłę - warto będzie sprawdzić co w niej się kryje.
- Rzeczywiście wygięcia blach nie są tak głębokie jak być powinny - wojownik ucieszył się - zatem pewnie jest magiczna.
- Więc do roboty - pisnął ucieszony Orgill Karlov i zatarł tłuste rączki.
Nekromanta znów przygotował świetlny koktail z magii, wina i klejnotu. Ponownie magia popłynęła przez orgillowe oczy.
- Stój spokojnie, nie zakłócaj zaklęcia - głos Orgilla był nieco nienaturalny. Fale światła zalały zbroję i znów warstwy magicznego zaklęcia zwizualizowały się w postaci świecących linii i tajemnych napisów.
- Mamy pierwszą warstwę zaklęć, podstawa będąca filarem do dalszego umagicznienia tu jest. Wbudowane zaklęcia wzmacniające metal i samodopasowywania. Na razie niczego szczególego, ale zbroja na pewno jest magiczna i nie będziesz potrzebował pomocy kowali przy jej naprawie. Zajrzyjmy głębiej...
Czarodziej przesunął linie, napisy zawirowały...
- A tu ci niespodzianka! - nekromanta przybliżył twarz do napierśnika - Najwyraźniej w zbroję wszyto czar! Nie jest perpetualny, ale widzę połączenie, które ściąga moc potrzebną do aktywacji. Sądząc po zaklęciu... Światło Dnia, II poziom wtajemniczenia... przepustowość połączenia z Planem Energii Pozytywnej... - czarodziej liczył coś pod nosem, po chwili powiedział - moc na pełne rzucenie czaru regeneruje się po dobie. Czar sprawi, że zbroja zajaśnieje na złoto, a wokół niej zrobi się jasno jak w dzień. W sam raz do odganiania cieni, jak przypuszczam. Aha, ważne... hasło to "Słońce" w niebiańskim, później nauczę cię to wymawiać... albo jeszcze lepiej zapiszę Ci to fonetycznie.
Czarodziej wziął jedną z kartek, które uprzednio wyrwał ze znalezionego dziennika i na czystym kawałku zapisał jakieś dziwnie brzmiące słowo.
- Warto spróbować aktywować wcześniej, zanim naprawdę będzie potrzebne, by oswoić siebie i innych z efektem. A wracając do poprzedniej sprawy... rozumiesz, nie jestem wojownikiem, ani bitewnym magiem. Jeżeli chcecie pomocy czarodzieja, z przyjemnością się do was przyłączę, ale tylko jak obiecacie mnie chronić. W zamian oferuję moją wiedzę oraz zaklęcia. Legalne w danym miejscu oczywiście. Szczyptę wiedzy już dostałeś, więc może chcesz i poradę? To było bogate domostwo, co prawda większość rzeczy zgniła, ale są i takie, którym czas dodaje wartości. Gdzieś pod tymi śmieciami z pewnością jest piwniczka na wino, a dobre, stare roczniki mogą być warte więcej niż zawartość niejednego z wozów, które ochraniamy.
- Muszę jeszcze zapytać resztę czy się zgadzają. Franka i Marv mogą być przeciwni, ale przecież już udowodniłeś swoją wartość. Mamy wszyscy podpisaną umowę z gildią najemników w Futenberg, co prawda oddajemy im część dochodu, ale zapewniają zlecenia i dach nad głową - Evan przybliżył czarodziejowi bardziej przyziemne sprawy - No ale na podjęcie decyzji czy chcesz działać w tej gildii jest jeszcze czas. Chodźmy rozejrzeć się po tym miejscu, być może oprócz wina znajdziemy coś jeszcze ciekawszego. Choć kilka beczek wina też byłoby fajnym łupem.
- Przeszukałem dwór wczoraj - prychnął mag - głównie zgnilizna, ale dzięki temu mamy te perełki. A raczej mieliśmy. Trochę sreber stołowych, ech dobrze było w końcu zjeść nożem i widelcem. Ale wejścia do piwniczki nie znalazłem, gruz był ciężki, a Klekota do pomocy nie mogę użyć. A dobre wino będzie leżakować raczej w butelkach, na specjalnych półkach. Beczki są dobre na sikacze!
- Ha i na winach też się nasz? Zadziwiasz mnie z każdą chwilą. To chodźmy poszukać tego wejścia do piwnic. Franka mnie już podleczyła, więc spokojnie mogę trochę popracować przy odgruzowywaniu.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 30-04-2016 o 18:50.
TomaszJ jest offline  
Stary 02-05-2016, 10:52   #108
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kiedy wychodził ze świątyni, głowę miał już oczyszczoną z tych najgorszych myśli. Szlacheckiej bogini nie wyznawał, lecz i nie negował, dorzucił więc datek wraz z Leną. Miało to też inne podłoże - ten opustoszały teren służył już co najwyżej zwierzętom i demonom, stąd Marv wcale nie czuł się źle ze swoim postanowieniem uzupełnienia ekwipunku. I kiesy, bo po co martwym złoto? Natura już swoje odebrała, bandytów odstraszała jeszcze latająca maszkara, a po cóż dozbrajać grasujące po lasach bandy. Rozumowanie rudowłosego jak zwykle było proste i pozbawione drugiego dna. No, rozumowanie może i tak, ale zdenerwowało go, że to właśnie Evan przywłaszczył sobie zdobyczny sprzęt, nikogo o to nie pytając. Może zdenerwowało to też za mocne słowo. Po prostu postanowił sobie odbić straty moralne na tej opustoszałej okolicy. Nie czuł się też źle, że chowa znalezione kosztowności do swojego plecaka. Na szczęście grupa rozproszyła się i nikt nikogo nie pytał co robi i co zamierza.
Chwila spokoju.

Ze świątyni nic nie wyniósł, z tego co widział po sakwie Franki, to już wiele do wynoszenia nie zostało. Taka święta, a tu proszę. Spacerował za to wszędzie tam, gdzie leżało coś godnego uwagi. Zbierał co uznał za godne zebrania, przy czym większość stanowiły monety. Dopiero kiedy wszedł do strażnicy, wcześniej szabrowanej przez Shavriego z entuzjazmem niczym napad głodnego dziecka na kosz pełen łakoci, znaleziska stały się bardziej konkretne. Monety szybko chował, starając się nie myśleć o tym, że jest ich więcej niż kiedykolwiek widział na raz. Wybrał sobie miecz, w najlepszym stanie z tych co tam leżały. Nie był lepszy niż jego własny, ale po wyczyszczeniu i naostrzeniu będzie w razie czego. Lub na sprzedaż. Włóczniami i halabardami się nie zainteresował, wszystkie były zbyt długie i nieporęczne, a Marv preferował walkę z tarczą. Właśnie, tarczą. Tu mu się bardziej poszczęściło, bo znalazł przedmiot iście mistrzowskiego wykonania. Stworzona z metalu wyglądała jakby całkiem oparła się próbie czasu i poprawy wymagały jedynie rzemienie, za pomocą których mocowało się ją do przedramienia. Ilość złomu w strażnicy podsunęła mu jeszcze jeden pomysł. Zaczął kompletować pełną płytową zbroję, przymierzając, dopasowując i zbierając pasujące fragmenty. Wszystkie pochodziły z jednego oddziału, stworzył to pewnie jeden płatnerz, więc po pewnym czasie - długim jak sądził rudowłosy, całkiem tracąc poczucie czasu - udało mu się zebrać i dopasować wszystko.
Obładowany nie gorzej niż wcześniej tropiciel, wrócił do obozu.

Od razu zajął się sprawdzaniem i czyszczeniem całego ekwipunku, odrzucając w międzyczasie propozycję Shavriego odnośnie pomocy z tym. Pewnie skończyłoby się i tak na przetarciu jednego naramiennika sądząc po jego potrzebie robienia ciągle to innych rzeczy. Jego samego taka praca - jak i praca łuczarza - bardzo uspokajała i pozwalała uporządkować myśli. A te jak zwykle gnały w kilku kierunkach, a najbardziej w stronę karawany i jej członków.
Kiedy zamieszanie się uspokoiło, a ogień płonął od jakiegoś czasu, Marv zebrał się wreszcie na odwagę i usiadł przy Lenie, popatrując na nią nieśmiało.
- Naprawdę… - zaczął niepewnie - ...naprawdę mógłbym z wami przejechać chociaż kilka razy? To znaczy, nawet nie umiem powozić przecież…
- Głupi nie jesteś, nauczysz się - odparła Lena, a potem nieoczekiwanie uśmiechnęła się do chłopaka. - Sprawdziłeś się w walce, a powożenie wozem na trakcie to żadna sztuka. W mieście to co innego, ale mogę cię zmieniać póki się nie nauczysz, żebyś szkody nie narobił. - dodała, po czym spoważniała. - Z Lewym jeździliśmy długo, był jak członek rodziny… Niemniej jednak nie ma co ukrywać - woźnica jest nam potrzebny. Nie tylko wozak, ale i zaufany, bitny człowiek. Nie zapłacę ci jednak tyle co zarobiłbyś w Gildii, nie daję też żadnych gwarancji. Tylko zakupy robiłbyś po kosztach - uśmiechnęła się znowu. - Ale jesteś pewien? Wbrew ostatnim wydarzeniom to nudna robota; całymi dniami kiwasz się na wozie, tyłek sztywnieje, ręce drętwieją, a jak dojedziemy do celu to znów czekasz dekadzień, dwa, trzy aż wozy wypełnię i ludzi chętnych do podróży zbiorę. Niby można poznać nowych ludzi, miejsca, obyczaje… Nie obraź się, ale nie wyglądasz na takiego, co ochoczo nawiązuje nowe znajomości.
- Eee… - cały czerwony po przemowie Leny, Marv na chwilę odwrócił wzrok na chwilę. - Wychowałem się wśród ludzi, którzy nie ufają łatwo. Zwłaszcza rudym - skrzywił się. - To nie tak, że unikam ludzi. Ja… - zawahał się. - Sam nie wiem. To zależy co zrobią inni, tak myślę. Jak już dotrzemy do celu podróży.
- W takim razie porozmawiamy gdy dotrzemy do Mirabaru.
Pokiwał głową, wiedząc, że wszystko jak zawsze zagmatwał.
- Tak…. tak. Zgoda. Może i czasami nudne, ale też odwiedzacie różne miejsca… no i… polubiłem cię...znaczy was - poprawił się szybko, zresztą zgodnie nawet z prawdą. - Lepiej już pójdę, wszystkim nam przyda się odpoczynek.

 
Sekal jest offline  
Stary 02-05-2016, 10:56   #109
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację

25 Mirtul Roku Orczej Wiosny
wczesne popołudnie


Gdy oddalili się od Evana i Marva po małej acz spokojnej kłótni która wynikła, i w końcu zostali sami, Sinara odezwała się do Shavriego.
- Przepraszam, że nie zabrałam głosu w tej dyskusji. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nie chciałam dodatkowo złościć Evana, ale powinnam się była za Tobą wstawić. W końcu też poparłam to, że powinniśmy iść zobaczyć co z Franką.
- Sianro - Shavri uśmiechnął się do niej wdzięczny. - A ja wolałem skupić to na sobie. Bo wiesz. To, że ze mną byłaś, że podjęłaś ze mną te decyzje, że zrobiliśmy to razem było dla mnie bardzo ważne.
Chłopak rozglądnął się, szukając tropów, a potem podjął na nowo.
- Evan jest wielkim wojownikiem i przede wszystkim dobrym człowiekiem. Po części ma rację. A po części nie. Jakkolwiek bardzo mi zaimponował, wciąż nie zgadzam się z nim jeśli chodzi o pewne rozwiązania. Czasem mam wrażenie, że to, co w jego mniemaniu jest słuszne, stępia w nim poczciwość - tropiciel westchnął. - Dlatego bardziej mi przykro z powodu zdania Marva. Jak go poznałem, myślałem, że to po prostu zwykła maruda i tyle. Ale to bardzo rozsądny człowiek i udowadnia mi to raz za razem.
- Ile osób tyle opinii. Z perspektywy czasu widzę że nasz wybór nie był dobry. Okazało się że Franka dałaby sobie radę bez naszej pomocy. A gdybyśmy wtedy usłyszeli krzyk Marva i Evana, moglibyśmy oszczędzić im tak ciężkiej walki. Jednak w tamtej chwili decyzja wydawała się dobra. A co by tu nie mówić, nie cofniemy czasu.
Sinara znowu biła się z myślami. Nigdy nie lubiła kiedy grupa rozdziela się idąc w nieznane. Ona przecież nie mogła być we wszystkich miejscach na raz, a chciałaby zabezpieczać plecy każdej z osób.
Shavri uśmiechnął się, coś podobnego powiedział wobec Marva i Evana.
- Nie zastanawiało cię, gdzie czmychnął nasz niespodziewany, elfi sojusznik? W ogóle co o nim myślisz? Jest dość tajemniczy. Myślałem, żeby zapytać o niego tego ducha, o którym mówiła Franka.
- Nie wiem co o nim myśleć bo zbyt krótko go widziałam. Może się nas obawia, że tak zniknął, w końcu jesteśmy liczną grupą która gdyby tylko chciała, mogła go zabić. Ale może jeszcze podejdzie do nas skoro tu jesteśmy, w grupie byłoby mu lepiej podróżować gdyby tylko się do nas przekonał. Ale dla nas byłby tylko kolejna osobą na którą trzeba mieć oko, lepiej nie ufać nikomu obcemu.
- Przekonajmy się
- powiedział Shavri, uśmiechając się smutno, złożył dłonie wokół ust i huknął: - Biafyndarze, jeśli mnie słyszysz, wiedz, żeś zaproszony po zmroku na biesiadę! - spojrzał na Sinarę. -Nie zawadzi spróbować. Pojawił się znikąd, ale w końcu pomógł nam dziś bardzo nawet, jeśli robił to z lęku o własny tyłek. - Shavri westchnął i pokazał jej ślady kopyt. Ruszyli w tamtą stronę. - Jeszcze w temacie próbowania. Znalazłem tu w okolicy piwnicę. Wcześniej nie miałem czasu się po niej rozglądać, ale był tam ołtarz. Chciałbym ją zobaczyć. Możemy tam zajść przy okazji.
Widać, że dzisiejsza sytuacja leżała tropicielowi mu mocno na wątrobie bo po chwili westchnął.
- Sune światłolica - westchnął. - Sinaro. Wiem, że postąpiliśmy słusznie, ale jeszcze nigdy wcześniej podjęcie właściwej decyzji nie kosztowało to aż tyle. Dlatego co do tej biesiady, to bardzo potrzebuje się napić...
- Ha, zależy co będziemy pili bo nie mam dobrych wspomnień po ostatnich trunkach
- zaśmiała się dziewczyna - Zajrzyjmy do tej piwnicy i znajdźmy nasze konie, a może czas złagodzi nastroje.
Potem Shavri przypomniał sobie, że w strażnicy, do której wszedł, też były jakieś schody. Warto byłoby i tam zerknąć. Nawet jutro rano.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 04-05-2016, 21:26   #110
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Evan po podleczeniu przez Frankę, postanowił efektywnie wykorzystać czas spędzony w ruinach miasta. Czuł zresztą że po pokonaniu tak groźnego przeciwnika, należy mu się jakaś nagroda. Pierwszym łupem w znacznej części za sprawą Orgilla padły dworskie piwnice. Nowo uznany przez kapitana na członka drużyny, czarodziej oprócz znawstwa sztuk tajemnych, okazał się ekspertem od win. Wytargana z trudem beczka i kilkadziesiąt butelek ze szlachetnym trunkiem, miały po sprzedaży w Mirabarze zapewnić kompanii dopływ dodatkowej gotówki.

Później Evan zabrał się za zwiedzanie ruin, a także wspaniałego gmachu świątynni. Zaowocowało to kolejnymi łupami w postaci różnej wartości monet i srebrnym proszkiem. To ostatnie potrzebne było do uświęcenia grobu Shadowbane'a, wiedział to od Franki i dziwił się że dziewczyna, która zdążyła już wcześniej zagarnąć wiele przedmiotów z tego miejsca, zostawiła tak cenną dla kapłana pomoc.

Pozostała jeszcze jedna rzecz do zrobienia, czyli odnalezienie gniazda abishaia. Orgill twierdził że stwory tej natury lubią kolekcjonować cenne przedmioty, zwłaszcza z miejsc, które doprowadziły do upadku. Tym razem Evan włączył w poszukiwania całą drużynę i wkrótce stanęli przed jedną z wież miasta, która była w najlepszym stanie, ale ślady trupów w tym zwierząt jasno wskazywały na to kto obrał sobie tam siedzibę. Łupem kapitana padł gustowny płaszcz, który mógł być magiczny, ale to musiał stwierdzić czarodziej.

Całe te poszukiwania łupów były dla Evana też jakąś formą odreagowania tego co działo się między nim a Sinarą, a działo się nie najlepiej, przynajmniej w odczuciu chłopaka. Ostatni coraz rzadziej rozmawiali ze sobą, mniej było czułości między nimi, a ostatnie wydarzenia zachwiały zaufanie Evana w partnerkę. Na dodatek dziewczyna coraz częściej spędzała czas z Shavrim, co jeszcze bardziej niepokoiło kapitana.

 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172