Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2017, 18:28   #231
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Yarla dopiła resztkę piwa z kufla, którym jeszcze parę chwil wcześniej wznosiła toast za zdrowie bohaterów Phandalin, a następnie skierowała swoje kroki do izby, którą to od zajmowała od pierwszego dnia pobytu w osadzie. Wojowniczka zdjęła z zmęczonego ciała ciążący pancerz i wsunęła niedbale pod łóżko.
-Wyczyszczę jak wrócę...- syknęła pod nosem. W tym samym miejscu ulokowała również swój krasnoludzki topór. Yarla spięła rozkosmane na wszystkie strony włosy i sięgnęła do magicznej sakwy, w której ponoć dzięki magii dało się schować znacznie więcej rzeczy niż na to wyglądało. Ognistowłosa wysypała na niedbale poskładany koc na łóżku całe swoje złoto, które ogarnęła wzrokiem podliczając na szybko. Kobieta ręką odseparowała garść monet i wrzuciła do swojej starej sakwy, resztę zaś wrzuciła do tej drugiej, zaczarowanej. Sama myśl o rozmowie z Mirną sprawiła, że na skroni wojowniczki pojawiło się kilka kropel potu, lecz świadomość, że tak powinna zrobić dodała jej otuchy.

Yarla zgarnęła brzęczący mieszek i szybkim krokiem opuściła szynk, kierując swe kroki do domu Dendrarów. Phandalin nie było szczególnie wielkie, to też krasnoludka na miejsce dotarła po paru chwilach szybkiego marszu. Wojowniczka wzięła głęboki wdech i zapukała trzy razy w drzwi. Po niedługiej chwili otworzyła jej Nilsa, z malującym się na twarzy zaskoczeniem pomieszanym z niechęcią. Widać było, że ma na końcu języka jakąś kąśliwą uwagę; na szczęście w prześwicie pojawiła się Mirna i zaprosiła krasnoludzicę do środka.
Yarla przeszła przez próg niepewnie jak nigdy dotąd. Wojowniczka skinęła lekko głową Nilsie, lecz od razu po tym spojrzała na Dendrarową wdowę.
-Witajcie. Niedawno wróciliśmy z tego przeklętego zamczyska… Udało nam się ocalić Gundrena i wybić całą zielonoskórą hołotę. Mam nadzieję, że będzie nieco bezpieczniej w okolicy…- oznajmiła, po czym wzięła głęboki wdech i spojrzała ukradkiem na młodą dziewczynkę -Udało mi się zdobyć trochę złota. Pomyślałam… Pomyślałam, że może wam się nieco przydać…- sięgnęła ręką za pazuchę, skąd wyciągnęła mieszek z odliczonymi monetami. Yarla miała nadzieję, że Mirna przyjmie jej skromny dar.

- Nie potrzebujemy jałmużny! - wybuchła Nilsa. Również wdowa pokręciła głową, tyle że spokojniej.
- Swój dług już spłaciłaś odzyskując medalion mojej matki. Przynajmniej posag dla Nilsy mam, choć tu na szczęście nikt na to nie zważa. Przynajmniej na razie. Prędzej pomoc przy robocie nam się przyda; mąż zostawił wiele niedokończonych mebli, a ja tyle sił nie mam by skończyć wszystko na czas.
- Z łapskami do łupania kamieni to prędzej drewna na opał narąb - burknęła Nilsa, za co matka zdzieliła ją ścierka.
- Sama narąb, ręce ci nie odpadną. No już, żywo!
Naburmuszona dziewczyna wyszła z kuchni, a Mirna westchnęła.
- Wybacz. Łatwiej jej za śmierć ojca obwinić żywych niż umarłych. Minie jej.
-Pomoc przy robocie?- powtórzyła krasnoludzica pytającym tonem -No dobra, od czego mam zacząć?- dodała podkasając rękawy flanelowej koszuli.

Mirna zamrugała zaskoczona.
- Dziś już późna godzina, ale jutro… Muszę zamówienia przejrzeć, ale chyba najłacniej trzeba skrzynię wykończyć. Wyszlifować ją mogę, ale ciężkie bydle, nie obrócę i wieka nie przybiję. No i szafę burmistrz chciał… - westchnęła. -Nikt z meblami się nie sprowadza, roboty huk, oj dobrze by nam się tu żyło… - głos wdowy lekko się załamał i szybko sięgnęła po kubki. - Napijcie się, cydr dobry, sama robiłam. A jutro zobaczymy co i jak, jeśli wojowniczce zbijać deski przystoi.
Yarla skinęła głową i nieco rozluźniona wyczekała na zaproponowany cydr. Krasnoludka miała niecny plan wziąć wszystkich kompanów na litość i pomóc kobiecie w wszystkim w czym jej trzeba pomocy.
Wojowniczka pomówiła jeszcze chwilę z Dendrarową wdową o samopoczuciu, oraz o przyszłości jej córki - Nilsy, która ani myślała iść za mąż za któregoś z tutejszych poszukiwaczy złota. W końcu rudowłosa krasnoludka stwierdziła, że zmęczenie jest silniejsze od niej i musi odpocząć po wyprawie. Yarla pożegnała kobietę i jej córkę, po czym udała się na powrót do gospody, gdzie skierowała kroki do swej izby, nawet nie tłumacząc nikomu swojej absencji na biesiadzie na ich cześć. Po za tym następnego dnia czekała ją praca u Mirny.

~***~

Wojowniczka zbudziła się równo z pianiem pierwszego koguta. Była w miarę wypoczęta, ale na pewno wyspana. Najbardziej tęskniła za wygodnym łóżkiem i spokojnym snem. Ufała swoim towarzyszom i ich czujności w czasie wart, lecz w zamkniętej izbie było na pewno bezpieczniej. Yarla wygramoliła się z łóżka i opłukała twarz w misie z wodą, którą sobie naszykowała wieczorem przed snem. Krasnoludzica nie zapomniała również o modlitwie do Tymory. Ostatnimi dniami bogini szczęścia spoglądała na nią przychylnym okiem. Do świtu pozostało jeszcze trochę czasu to też Yarla postanowiła zająć się rzeczami oczywistymi. Najpierw zabrała się za czyszczenie zbroi. Pancerz nieco ucierpiał w starciach w zamczysku, lecz nie było jeszcze potrzeby zanosić go do płatnerza. Niestety topór wymagał naostrzenia, choć w duchu wojowniczka zastanawiała się nad kupnem nowego, lecz szczerze wątpiła czy w najbliższej okolicy uda jej się kupić podobny oręż. Z tego, co doszły ją słychy do Phandalin miała niebawem zawitać karawana, to też Yarla żywiła nadzieję, że może tam ktoś będzie dysponował lepszej jakości bronią.

Gdy horyzont nabierał pomarańczowych barw, wojowniczka zabrała topór i udała się do miejscowego kowala. Wyczyny grupy, której była członkiem sprawiły, że byli traktowani nieco lepiej niż przeciętny klient. Krasnoludka liczyła, że kowal upora się z naprawą jej broni w mgnieniu oka. Po odstawieniu broni w odpowiednie ręce, wróciła do szynku i zamówiła śniadanie.
-Kasza, jajko i jakie mięsiwo. Może być z wczoraj. No i piwo- złożyła zamówienie przy szynkwasie i usiadła do stołu. Niedługo potem zaczynali do niej dołączać jej kompani, a kiedy byli już wszyscy Yarla odchrząknęła głośno i przetarła usta rękawem.
-Byłam wczoraj u Dendrarów. Obiecałam wdowie pomoc w gospodarstwie. Ale jeśli któreś z was poszłoby ze mną robota będzie szybciej zrobiona i będzie można myśleć co dalej...-
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 08-03-2017, 20:39   #232
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Turmalina wstała z krzesła. Od razu widać było różnicę w wyglądzie - po powrocie do Phandalin kąpała się tak długo, aż zmyła z siebie smród gobliństwa i śmierci. Teraz, z ułożoną fryzurą i makijażem, wbita w swoją ulubioną suknię z gorsetem nie wyglądała jak chodzący gniew, który ciskał głazami i wywoływał trzęsienia ziemi. Uniosła kufel z przednim krasnoludzkim piwem.
- Była tajemnicza i skromna, cicha, ale i wierna. Jej odwaga może nie była bitewna, ale zawsze z nami była. Wypijmy za Annę Katherinę, która kres swojej ziemskiej drogi spotkała na zamku Cragmaw. Obyś znalazła spokój na tamtym świecie!
Yarla choć nie dawała tego po sobie poznać również przywiązała się do Anny i również doskwierał jej smutek. Pocieszała się jednak, że młode dziewczę pewnie teraz ma lepiej w domenie swego boga, jakikolwiek to nie był bóg. Krasnoludka uniosła kufel solidarnie i wypiła prawie połowę jego zawartości na bezdechu, po czym z impetem odstawiła kufel na blat stołu. Wojowniczka już miała usiąść gdy postanowiła wznieść swój toast
-Na szczęście, żal i smutek po tej stracie nas nie złamał i nadal mamy plan wytępić orkową zarazę z lasu, oraz wybić kilka bestii zagrażających waszemu spokojowi! Zdrowie bohaterów Phandalin!- krzyknęła dziarsko unosząc kufel, mierząc przy tym wzrokiem swoich kompanów. Zasłużyli na takie wiwaty. Mieszkańcy, którzy zebrali się już wieczorem w gospodzie również przyłączyli się do wiwatów. Gundren również, choć miał nadzieję, że najemnicy zajmą się najpierw sprawą kopalni i ostatniego z porwanych Rockseekerów.
Półelfia kapłanka nie podzielała nastrojów obu krasnoludzić. Zgnębiona i zmęczona do granic możliwości, wpatrywała się tępo w kufel cydru. Nie wyglądała na taką co by słuchała lub jeszcze kontaktowała z otoczeniem, prędzej po prostu zasnęła na siedząco i z otwartymi oczami. Czemu nie można było się dziwić, wszak jako jedyna była ciągle ranna i chyba najbardziej odczuwająca dyskomfort po przebytej nocy w zamku.
W końcu ktoś ją klepnął, ktoś popchnął i dziewczyna ockneła się z zawieszenia, wypijając szybko złotą ciecz trunku.
- Wybaczcie, ale… pójdę już odpocząć i zająć sie swoimi sprawami… - wstając od stołu, zostawiła należność za swoje zamówienie, po czym zgarniając grzechoczący ekwipunek z ziemi, udała się do domu.
Joris pokiwał głową nad słowami Turmaliny i wzniósł swój kufel. Choć ręka przy tym drżała mu jakby ciężar jaki wielki i nie pierwszy tego dnia, unosiła.
Myśl ta bowiem uderzyła go zupełnie nagle. Że przecież choć wesoło się wszystko w tamtej karczmie zaczęło to teraz… teraz z ich szóstki już tylko połowa tu siedzi nad tym lichym piwkiem. A ich przeciwnik nie powiedział przecież ostatniego słowa.
Omiótł wzrokiem Turmalinę, a następnie Yarlę. Któraś z nich? On sam? Za młody był żeby się śmierci lękać… ale jakoś go ta świadomość uderzyła... A chuj z tym.
- Za Anię - dodał krótko i wychylił kufel po czym obrócił się do wrażliwego na punkcie swojego wieku karczmarza i zawołał - Panie starszy! Jegermaister będzie tym razem. Za dużo już tej śmierci by ją w piwku topić - dodał do reszty. Uniósł wzrok za wstające Tori i Yarlę, ale nie odezwał się wlepiając go ponownie w blat stołu. Wstawić się zamierzał choćby i sam - Jutro z rana chcę się jeszcze przed tą kopalnią na wschód na wzgórza wybrać. Pająk szukał sojuszników wśród Czerwonych i goblinów. Napewno nie pominął orctwa.
- Do Bramy Wywerny daleka droga i to zupełnie w przeciwnym kierunku niż Góry Miecza. Stracicie dzień jak nic i po co? Tam na pewno Thardena nie trzymają - skrzywił się Slidar.
Myśliwy westchnął w odpowiedzi i wskazał na Gundrena.
- Ano właśnie. Dla twardego krasnoluda to jeden dzień niewoli więcej. Ale jeśli Pająk zjednał sobie orków, to może… - tu myśliwy ściszył głos by mieszkańcy go nie słyszeli - może ich posłać na Phandalin. W odwecie. Lub po pana Gundrena. I tego się obawiam.
- Jest takie krasnoludzkie powiedzenie "Nie zostawiaj za sobą dychających wrogów" - Turmi łyknęła piwa i przez chwilę wyglądała jak porządna matrona z białym zarostem od piwnej piany, co wzbudziło powszechną wesołość, szybko zgromioną gdy podłoga zaczęła się lekko trząść. - To jest do rozważenia i to poważnego. Gdy wejdziemy do kopalni nie mam ochoty wiecznie oglądać się za siebie. Nawet z Mardukiem w straży tylnej. Poza tym, pojedziemy tam wozem, znam miejsce, gdzie możemy przehandlować martwych orków na coś pożytecznego. Ta kopalnia to chyba nie będą przelewki, każde wsparcie się przyda. A i tak powinniśmy zaczekać na elfa, więc zrobimy coś pożytecznego.
- W Phandalin jedynym zagrożeniem dla Pająka jesteście wy - skrzywił się Slidar. - Choćbym ich ćwiczył codziennie to może za rok nie uciekną na widok byle goblina, o walce z orkami nie wspominając. Ale jak tam chcecie; nie ja wam płacę.
- Jak Tharden doprowadzi tego skurwiela do Kuźni Czarów to położy gardło jak nic. Bo i po co miałby go jeszcze żywego trzymać? - burknął ponuro Gundren, do którego powoli docierało dlaczego tak długo czekał na ratunek.
- Masz rację wujku. Nie podoba mi się wizja orków wpadających do miasteczka, ale chyba rzeczywiście niespecjalnie mamy wybór. Wypoczniemy więc, i jeżeli Pralinek nie pojawi się do rana, ruszymy do kopalni. - entuzjazm Turmaliny do bicia zielonych trochę opadł - Słyszał ktoś o tej karawanie? Przydały by się dodatkowe zapasy, może dowiozą coś ciekawego. Aha, Joris, chcę zużyć jeden ze zwojów, by zaczarować Ci klingę zimnym ogniem. Nie ma sensu byś marnował rękę na pochodnię, a płonące ostrze raz że zrobi wrażenie, a dwa - można będzie je szybko schować lub dobyć w razie potrzeby.
Krasnolud bez dwóch zdań swoją rację miał. Jednego brata stracił. Drugi siedział w łapskach jakiegoś czarnego watażki. O jego dąsy i krótkowzroczność więc żalu do niego Joris nie miał. Ale spojrzał już tym razem oschle na starego najemnika.
- Ja nie dla płacy tu jestem panie Sildarze. Pan Gundren mi ojca poratował w potrzebie. A mnie z ciemnicy wyciągnął. Toteż chociaż żem prosty chłopak jako i ci, których pan szkoli, a w których serca pan wątpi, to nie dla złota, a ot z wdzięczności do tej kopalni pójdę. Ino staram się nie zapominać przy tej okazji o innych.
Skwitował po czym skinął tylko ponuro głową znad kubka Turmalinie.
- Jak tylko jaką klingę kupię.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 09-03-2017, 08:48   #233
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Łomocząc obiema tarczami, sejmitarem oraz kuszą o podziurawioną zbroję łuskową. Poraniona, obtłuczona i wymęczona kapłanka, zapukała do drzwi domostwa kapłanki Tymory, po czym nacisnęła na klamkę, wchodząc do przedsionka.
W swym zmęczeniu i zamotaniu, półelfka nie zarejestrowała faktu, że Garaele nie tak dawno była w karczmie, najwyraźniej szukając jej i sprawdzając, czy nic selunitce nie jest.
- Wróciłam… - Tori oznajmiła głośno, przechodząc przez korytarz do swojego pokoju gdzie z radością zdjęła z obolałych ramion plecak odkładając go w kąt. Po chwili dołączyła do niego zbroja, pas z mieczem, dwie tarcze i kusza.
Nie tak dawno był dopiero początek dnia, niestety wędrówka zabrała całą radość z ciepłego słońca leniwie wędrującego po nieboskłonie. Teraz półelfka nie potrafiła o niczym innym myśleć, jak o pójściu spać. Najlepiej na wieki… w ogródku zielarskim. Przechodząc do kuchni w celu zagrzania wody na kąpiel, usiadła na krzesełku przy stole, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedziała ile czasu tak spedziła; chyba nawet jej się przysnęło. Otrzeźwiło ją delikatne potrząsanie.
- Kąpiel gotowa - elfka stała obok stołu, pachnąc silnie ziołami. Nie; zapach wydobywał się z kociołka, który musiał bulgotać już dobrą chwilę nad ogniem. Kora dębu, szałwia, nagietek, rumianek… Tori niemal automatycznie wyłapywała znajome zapachy leczniczego naparu, który Garaele przygotowała wyraźnie z myślą o kąpieli pólelfki.
- Rozbierz się i opłucz wcześniej - nakazała kapłanka Tymory i dźwignęła naczynie by przecedzić napar do dużego szaflika. Cóż, na Północy na wannę i kanalizację stać było tylko szlachtę.

Brązowowłosa Lapaliiyanka sięgnęła posłusznie do warstw górnego ubrania, ściągając przez głowę pociętą w strzępy, granatową tunikę. Odsłaniając ciemnoskóre ciało, naznaczone licznymi bliznami. Nie wszystkie one były jednak pozostałościami po “awanturniczym” życiu, o czym Garaele dobrze wiedziała, wszak śladów niewolniczego bicza nie dało się z niczym pomylić.
Tori zatrzymała się w połowie ruchu, tknięta nagłą myślą. Stała chwilę w lekkim rozkroku, wpatrując się w zielonkawą wodę przed sobą, najwyraźniej mocno coś kalkulując, ale w końcu ściągnęła spodnie wzruszając lekko ramionami.
- Dziękuję ci za pomoc… - wymruczała czerwieniąc się jak dorodna piwonia, wchodząc ostrożnie do gorącej wody, która przyjemnie parzyła ją w zmęczone stopy.
Melune przez chwilę brodziła niemrawo w wodzie, by w końcu kucnąć z niejakim wysiłkiem, powoli się obmywając.
Po kwadransie, była czysta, choć… wzięta z zaskoczenia Tori nie miała się w co przebrać. Na szczęście elfia kapłanka była przewidująca i przyniosła Melune płótno do wytarcia się. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, owijając się w materiał, po czym przysiadła na krześle przed stołem. Elfka dorzuciła do ognia i wlała do kubków melisę z miodem.

Przez chwilę Melune milczała, nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę, więc po prostu zaczęła z grubej rury.
- Anna nie żyje, wypatroszył ją jakiś stwór… Później wypatroszył Marduka, ale jego udało mi się odratować, choć sama mało nie przypłaciłam tego życiem… Ledwo żyliśmy, ale Turmalina… ta krasnoludka o dużych piersiach i zdolnościach magicznych… uparła się, by iść dalej… I mało nie umarł Joris, a później Yarla… ale uratowaliśmy Gundrena. - Selunitka wyrzucała z siebie powoli i po cichu wszelkie okropności jakie spotkały ją w zamku. - Ja się do tego nie nadaję Garaele… nie mam na to nerwów… co ich podnosiłam, to oni znowu padali jak muchy, ale najgorsze jest to, że nie ważne jak bardzo się starałam… to zawsze ktoś umierał. Zawsze.
- Kapłani są nie tylko od życia i leczenia, ale i od śmierci. To nawet częściej
- filozoficznie odparła Garaele, która jako długowieczny elf żyjący wśród ludzi z pewnością widziała więcej zgonów niż Torikha kiedykolwiek zobaczy.
- Nie tak to sobie wyobrażałam. Tą… całą pielgrzymkę tutaj. Myślałam, że będę wieść spokojne życie… a tymczasem najpierw nie zeżarł mnie jednooki potwór… później dziesiątki goblinów i niedźwieżuków, następnie kolejny potwór tym razem z mackami… później mag i drow, a na samym końcu sowoniedźwiedź.
- Wyprawa z nimi nie była częścią misji twojego kościoła
- zauważyła tymorytka.
- Miałam ich tak zostawić? Nie pomóc? Sama Selune ich do mnie przysłała… ale fakt. Masz rację. - Półelfka przez chwilę milczała, by w końcu dodać, zmieniając trochę temat. - Pomogłam im… ale zaprzepaściłam pomoc tobie. Jestem mi niezmiernie z tego powodu wstyd. Jeśli mogłabym ci jakoś zadośćuczynić. Świetlista Pani obdarza swoich wyznawców mocą odnajdywania przedmiotów… mogłabym ustalić chociaż kierunek miejsca w którym twa księga się znajduje…
- Księga była moim zadaniem; nie mam prawa mieć wobec ciebie żadnych roszczeń
- skrzywiła się Garaele. - Lecz oczywiście chętnie przyjmę pomoc, może twoja bogini okaże się dla mnie łaskawa. Ale to nie dziś. A co do jutra… Co planujesz przedsięwziąć odnośnie twoich kompanów?
- Chcą oni wyruszyć do kopalni… - Westchnęła ciężko Tori. - Jestem zmęczona, bardzo, ale… - Ale nie chciała by Jorisowi się coś stało… Yarla też była poczciwą kobietą, której nie życzyła źle.
- Nie wiem co mam robić, chcę im pomóc, bo to pomoże i mieszkańcom miasteczka… ale co jeśli zginę i nie dopełnię przysięgi przeorowi?
- Selune to pani, która opiekuje się słabszymi, ale i patronka podóżnych, wędrowców i poszukiwaczy. To jej jesteś winna wierność, nie mężczyźnie, który cię tu wysłał.


To była prawda, a w zasadzie oczywistość, której półelfka nie dostrzegała. Garaele była mądrą kobietą, o przejrzystym umyśle i dobrym zmyśle obserwatora, nie to co Melune, która nie wiedziała nawet, czy podobało jej się podróżowanie z drużyną.
W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza, nie była ona jednak krępująca. Ciemnoskóra kobieta piła przygotowany w kubku napar, czując jak powieki ponownie robią się ciężkie od snu, lecz natarczywe myśli, oraz trudne do określenia uczucie nie pozwalały jej odpłynąć.
- Czasem mam wrażenie, że jestem ciężarem. Że moje myśli… są kotwicą u szyi. Podczas walki nie boję się zranienia czy własnej śmierci… a jednak z obawy nie jestem w stanie się ruszyć lub sprawnie działać. Myślę sobie… ja tu walcze, a co z resztą? Radzą sobie? Potrzebują teraz mojej pomocy? Czy poradzą sobie jak ja zginę?
Nie wiem czy to moją wyobraźnia… ale wydaje mi się, że Marduk to dostrzega i szczerze mną gardzi, a krasnoludzicie po prostu się nademną litują mówiąc miłe słowa i pochwały. Jeśli… miałabym z nimi wyruszyć, chciałabym nie być ciężarem, jeśli nie dla nich to dla siebie.
- Torikha uniosła spojrzenie, uśmiechając się niemrawo do rozmówczyni. Ale napotkała tylko poważne spojrzenie swojej opiekunki.
-Twoją kotwicą jest lęk przed stratą, przed cierpieniem, które przeżywasz wraz z każdą cudzą raną i śmiercią. Najlepiej przysłużysz się im żyjąc, będąc ciężarem, który zakotwiczy ich na tym planie egzystencji. Czyż nie taka między innymi jest rola kapłana?
Zawstydzona Melune opuściła wzrok na ściskany w dłoniach kubek. Garaele była dumna i pewna siebie, zupełnie jak złotowłosy Marduk. Tori zazdrościła im tych cech, choć nawet nie pokwapiła się na zadanie sobie pytania… skąd oni je czerpią. Czy była to niezachwiana wiara w swoje bóstwa? Czy może łączyło się to w pary z ich długowiecznością?
- Zakotwiczy… - mruknęła w zamyśleniu selunitka, dopijając chłodny już napar. - W takim razie, muszę przybrać trochę na wadze. Ale to jutro… - Tori odstawiła naczynko na stół, uśmiechając się do swoich myśli.
- Podczas wyprawy do zamku… zdobyliśmy kilka magicznych przedmiotów, ma wiedza jest ogarniczona i nie we wszystkich udało mi się odczytać zaklętą magię… Zechciałabyś spojrzeć na sejmitar i tarczę, jaka przypadła mi w udziale? Oczywiście pokryję wszelkie koszta związane z identyfikacją.
- Wystarczy, jeśli zwrócisz za perły
- Garaele szybko przeszła z wymiaru teologicznego na praktyczny. Łaski wymodlę jutro. A teraz do spania, bo się pochorujesz od tego zamartwiania. - zażartowała niezgrabnie.
- Mam jedną perłę… za drugą oczywiście zapłacę… - Kapłanka wstała posłusznie od stołu. - Dziękuję za kąpiel i rozmowe. - Tori kiwnęła głową na pożegnanie, po czym udała się do swojego pokoju, zmówić modlitwę i pójść spać...
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-03-2017, 10:56   #234
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Uchatał się przy trupach jak głupi. Stwierdził jednak, że zostawianie ich w zamku może nie skończyć się najlepiej dla okolicy. Bo albo smród zwabi jakieś trupojady, albo ze ścierw jaka zaraza morowa się wypleni. Lepiej więc dmuchać na zimne. Ze stosu ocalało tylko to co zostało z czerepu wodza niedźwieżuków i pazury sowiniedźwiedzia. Te drugie spoczywały w podróżnej torbie Jorisa, a głowa… Głowa niczym powitalny szyld zdobiła główne wejście do zamku osadzona na porządnie wbitej w ziemię włóczni.
- Będzie… - pokiwał głową na ten widok po czym obejrzał się na mającą nieopodal miejsce skromną ceremonię pogrzebową Ani.
Nie uczestniczył w niej. Nie dlatego, że nie chciał. Tak jakoś wyszło. On się zabrał się za robotę. Oni w tym samym czasie za grzebanie… Nie chciał by Ania spoczęła tutaj. W takim “nigdzie” gdzie nikt z jej rodziny, czy bliskich, jej nie odnajdzie. Ale miał wrażenie, że odbywała się tu jakaś próba sił między Mardukiem, a Turmaliną. Oboje trochę rozumiał. Ale bardziej Marduka. Elf ostatecznie nie zagrał trupem. Odpuścił. A trzeba mieć jajca, żeby nie bać się schować jajca. Ania już nie wróci. Nie zatańczy. Nie zaśpiewa. Bogowie świećcie nad jej duchem.
Joris polał stos ciał pożyczoną od Marduka oliwą. Nie chciało mu się zbierać suszu. Nie było też zresztą na to czasu. Wyciągnął magiczną pochodnię i niby wznosząc toast wychylił otrzymaną od Turmaliny flaszkę z napojem uzdrawiającym.
- Na pohybel wam zielone skurwysyny - mruknął przejechawszy po ciałach pochodnią wiecznego ognia.

Znalazł ślady. Przeczucie podpowiadało mu, że wiodą do drugiej goblińskiej kryjówki, o której wspominał Klarg. Nawet namówił drużynę by wraz z nim poszła tym tropem, ale wkrótce szczęście go opuściło, a las przechytrzył. Odpuścił tym razem. Tancerka jak będzie miała kaprys to jeszcze da mu szansę. Owszem. Dawała mu częściej popalić niż szansę. Ale taka już jej natura. Piękno i czar. Czar, który zresztą coraz lepiej rozumiał…

Decyzja Marduka zaskoczyła go. Sądził, że elf skoro nie wypalił z niczym takim w zamku, to już zostanie z nimi. Obiecał jednak powrót. Myśliwy nie wiedział jak tę obietnicę traktować, ale ostatecznie swoim zwyczajem przyjął ją za dobrą kartę. I zamierzał trzymać elfa za słowo. W końcu ani razu ich nie oszukał i zapewne nie chciałby wycierać sobie gęby fałszywie danym słowem.

Phandalin przywitało ich swoim leniwie toczącym się życiem. Niewiele się tu zmieniło od ich ostatniej gościny. Choć palisady nie dało się nie zauważyć. Pale wbite były niezbyt równo, ale świeżo i porządnie. Ciosane były też niezbyt wprawnie. W Phandalin brakowało bowiem zabitego przez Czerwonych stolarza. Ale to się teraz akurat nie liczyło. Coś się zmieniało. Oni coś zmieniali. I chciałoby się aż uśmiechnąć i głośno pomyśleć, że… na lepsze.

Radość pana Hallwintera wprawiła Joris w rozbawienie. Stary, zorany bliznami najemnik, a cieszył się jak dzieciuch na powrót swojego tatki. Jeszcze przed walnym zasiąściem do karczemnych stołów, Joris zagadnął go gdy tylko ten wypuścił w końcu z niedźwiedziego uścisku Gundrena.
- Panie Sildarze… ten miecz… To naprawdę dobre ostrze i wybaczcie, ale pozwoliłem sobie go użyczyć na zamku. Zdał się też zresztą i życie niejednemu goblińcowi odebrał, żeby nie było że po próżnicy nim obracałem. Toteż nie gniewajcie się, że ciutkę poszczerbiony tu i ówdzie. Jatka bowiem była nielicha. Ale i wy widzę, żeście nie próżnowali. Serce rośnie widząc, że ci ludzie dzięki panu może niedługo sami będą mogli sobie ze zbójami, orkami czy innym skurwysyństwem radzić.
- Głupiś, większość szczerb to stare dzieje… Najwyższy czas oddać go do naprawy - Slidar pogładził ostrze z czułością i westchnął. - I ja jestem już stary… tak dać się podejść byle gobliństwu. Chyba już tylko do szkolenia młokosów się nadaję, takoż jak i Daran - wskazał siwego pólelfa, z którym wcześniej rozmawiał; dawniej awanturnika, teraz właściciela tutejszego sadu.- Namówiłem go do pomocy; po prawdzie nie musiałem namawiać długo. Tacy jak my nie potrafią długo usiedzieć w miejscu - uśmiechnął się smutno i podrapał po przetykanej strebrnymi pasmami brodzie. Dopiero teraz Joris zauważył, że najemnik wyraźnie postarzał się odkąd po raz pierwszy spotkali się w Neverwinter. Cóż, prawdopodobnie był w wieku, jakiego większość najemników nie ma szansy dożyć. On też by nie dożył, gdyby nie tropiciel i jego kompania.
Joris uśmiechnął się. Szorstkość najemnika bynajmniej go nie zniechęcała. Wręcz znajdywał ją swojską.
- A jednak czuję się winny tych kilku nowych szczerb - powiedział - I sam chętnie go dla pana oddam do porządnej naprawy… to jest oczywiście po tym jak już wrócę z nim z kopalni… jeśli się rzecz jasna zgodzicie panie Sildarze.
Podrapał się po karku i spojrzał niby nigdy nic na karczemny strop...
- Hm… - chrząknął zaskoczony takim obrotem sprawy Slidar. - Gdy już go odzyskałem w miejsce tego goblińskiego żelastwa to mi znów ktoś zabierze? - spróbował obrócić sprawę w żart. Pożyczanie broni było dla niego osobliwą prośbą. - Lepiej by się sprawdziło nowe ostrze, dopasowane do twojej dłoni… no i porządnie naostrzone przede wszystkim. W Lionshield Coster widziałem kilka dobrych mieczy, mogę ci pomóc wybrać.
- Chętnie - odparł bez cienia żalu myśliwy - Ale to już nazajutrz, bo jakaś karawana ma zajechać. Tymczasem napijmy się.

Popijawa, o ile dało się ją tak nazwać, skończyła się po pierwszym piwie. Do tych radosnych też bynajmniej nie należała. Szybko więc zamiast rozmową, myśliwy zajął się jedzeniem, bo dosłownie marzył o jakiejś aromatycznej pieczeninie. Niby się wszystko udało. Niby było jasne gdzie i kiedy ruszyć, ale każden jeden ten ich triumfatorski pochód przeznaczenia, który przez dwory, jaskinie, ruiny i zamki sunął, w swoją stroną ciągnął jak mógł najmocniej. Gundren za bratem. Marduk licho wie gdzie. Turmi za Gundrenem. Tori za domem. A Yarla wszystko jedno gdzie, byle by było kogo obić.
Przez chwilę w stanie całkowitej bezmyślności, zwyczajnie kontemplował świetnie przyprawione i ociekające tłuszczem mięso po czym… nieoczekiwanie zaśmiał się do siebie przechylają kolejny kubeczek przepalanki. Cholera. A jednak cholernie lubił ich wszystkich. Nawet tę gruboskórną rudą krasnoludzicę co to szczerze miał wtedy ochotę ją za tę czuprynę wywlec przed karczmę i kości porachować. Nie ma co. Sam sobie czasami człowiek figle płata.
- A zatem panie Gundrenie - nieoczekiwanie włączył się ponownie do rozmowy - Co nam powiedzieć możecie jeszcze o tej kopalni?
Gundren o dziwo za wiele niewiedział. Jako już wcześniej rzekł, jego i braci niebezpieczeństwa wypłoszyły. A jakie? Ano truposze wszelkiej maści, zapewne pozostałości po górnikach sprzed lat. Czego jeszcze się tam spodziewać tego już Gundren nie wiedział, ale nie omieszkał podzielić się swoją obszerną wiedzą na temat podziemnych bestyji wymieniając różnorakie szkaradztwa na jakie napatoczyć się tam będzie można, od grzybów i pleśni, rosnących i łażących, po dziobate glizdy tej podobne na jaką w zamku się natknęli. Zapytany o to skąd Pająk się zwiedział o odkryciu kopalni, rzekł tylko, że zapewne szpiegował Gundrena. W to się Jorisowi wierzyć nie chciało, ale zmilczał ten fakt. Jakimś odruchem myślowym spojrzał podejrzliwie na Sildara, ale zaraz potrząsnął tylko głową nad niedorzecznością podobnych domysłów.
Osuszywszy antałek i rozweselony jego zawartością poszedł odwiedzić znajomych handlarzy. Pan Barthen nadal z wyceną laboratorium czekał na karawanę. Joris uzupełnił więc na razie zapasy i zakupiwszy jeszcze małą piersióweczkę jakiejś ziołówki na spokojny sen ruszył na łąkę nieopodal miejsca gdzie stos po Piąsze spłonął i legł błogo na trawie kontemplując phandaliński spokój. Obudził się już grubo po zmroku i wrócił na resztę nocy do karczmy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-03-2017, 11:03   #235
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Trakt do Triboaru / Studnia Starej Sowy
16 Eleasias, popołudnie

Marduk szedł pogrążony w myślach czarnych jak noc. Śmierć Anny ciążyła mu kamieniem, bardziej niż mógłby przypuszczać jeszcze kilka dni temu. A może nawet nie tyle śmierć, co jej tragiczna przeszłość.

Jeśli Anna opowiedziała mu prawdę…

Chłopak miał wrażenie że trzymany w kieszeni symbol Shar pali go niczym zadra, wyryty w medalionie zagubionym najwidoczniej w pośpiechu przez maga Glasstaffa w ruinach dworu.

Namnożyło się ich, tych wyznawców Shar, w pobliżu i Marduk maszerował teraz ku - być może - następnemu, czując jak jego myśli zabarwiły się czerwienią. Dzisiejsza walka pobudziła go i wzmogła żądzę zabijania. Toteż szedł zabić. On miał coś przeciwko nekromantom i plugawym magom, nie zgadzał się na tolerowanie obecności nieumarłych i właśnie dlatego szedł po głowę nekromanty.

Wiedział że stawał się coraz sprawniejszym zabójcą, wypełniającym zadanie dane mu przez dumnego wojownika - Ojca Elfów - i niewiele go obchodziła opinia innych. Pojawiły się efekty uboczne, tego również był świadom - krwawe sny, raptowne zobojętnienie na poczucie estetyki, pewna… zmiana spojrzenia na niektóre sprawy. I chyba temu ostatniemu należało zawdzięczać że pochówek Anny, zupełnie inny od uroczystości pożegnalnych Piąchy, tak przypadł mu do gustu. Kilka słów o uroczej skromności i nieśmiałości dziewczyny, o jej poszukiwaniu spokoju i szczęścia, prośba do dobrych bogów o przyjęcie jej duszy… to wystarczyło, więcej to było warte niż płonący stos i podniosła przemowa. A potem odłączył się od drużyny i ruszył na łowy.

Wędrówka traktem nie była trudna lecz męcząca. Marduk wiele by dał za jednego z elfich wierzchowców, lecz musiał zadowolić się własnymi nogami w dość już zdezelowanych butach; kolejne upokorzenie w długim ich paśmie. Elf musiał ukrywać się tylko raz, gdy drogę przeciął mu idący na południe oddział orków. Zieloni nie kryli się nawet ze swoją obecnością. Szóstka powarkujących i rechoczących z czegoś wojowników przez jakiś czas szła tratem, po czym odbiła w las. Przez długą chwilę ponuro spoglądał za nimi. Czego szukali? Co zamierzali? Nic dobrego na pewno. Zakonotował sobie w pamięci ten patrol, zwiad czy może wyprawę rabunkową po czym ruszył dalej.

Wczesnym popołudniem Marduk dotarł do ruin wieży strażniczej, zbudowanej na niewielkim wzgórzu. Budowla zawaliła się dawno temu; jedynie skorupa parteru, z której bił silny odór trupa, jakoś się trzymała. Między wieżą a dużą kamienną studnią, od której zapewne to miejsce zyskało swą nazwę stał duży, kolorowy namiot. W pobliżu nie było widać żywej duszy, ale z opisów Jorisa Marduk wiedział, że w wieży ukryte są strażnicze zombie czarodzieja, które atakują gdy tylko ktoś się zbliży, a w namiocie pracuje sam nekromanta.

Marduk spędził w krzakach dłuższy czas, obserwując polanę, wieżę i namiot, ale nie stał się od tego wcale mądrzejszy. Za to odpoczął po forsownym marszu. Dowiedział się też, że mag z pewnością jest “w domu”, gdyż z namiotu dobiegał czasem szczęk naczyń czy szelest pergaminów.

Chłopak zastanowił się w jaki sposób magik mógł się zabezpieczyć przed atakiem - zombie oczywiście były jego mięsem armatnim, do spółki z czarami nekromanty stanowiąc siłę uderzeniową. Ale czy spodziewał się szybkiego i morderczego ciosu albo co przedsięwziął przeciwko takiemu? Założył pułapki? Wątpliwe, ale trzeba będzie mieć na to baczenie. Magiczny alarm? Tu modlitwa wykrywająca takie energie powinna pomóc. Chowaniec patrolujący teren? Możliwe, tylko jaki? Najbardziej przydatny byłby ptak czy inny stwór latający, ale Marduk jakoś w to wątpił, po tym jak się nasłuchał o niezdrowym entuzjazmie maga. Tak zafascynowany swoją mroczną “sztuką” nekromanta powinien raczej czuć bliższą więź z jakimś przemykającym szczelinami szczurem czy pełzającym wężem niż z szybującym wysoko orłem albo jastrzębiem. Czy takie zwierzę nie powinno też spać w dzień, by w nocy czuwać nad bezpieczeństwem odpoczywającego pana? Strażnicy w namiocie? To również było możliwe, stąd w pierwszej kolejności musiał dopaść i zarżnąć nekromantę, by ze strażnikami walczyć na swoich warunkach…

Upewnił się że znalazł odpowiednią do odwrotu gęstwinę, raz jeszcze kurz wtarł w twarz, klingę, zbroję i ubiór po czym popełzł w kierunku namiotu z żądzą zabijania w sercu, czujnym spojrzeniem omiatając grunt i niebo i wreszcie przyzywając ukazującą magię modlitwą. Gdy przybliżył się na tyle by omieść namiot wykrywającym zaklęciem, jął szeptać słowa wzywające łaskę Corellona…

Trafił. Magiczny alarm otaczał konstrukcję i paradoksalnie jego obecność ujęła Mardukowi nieco napięcia - wiedział czym nekromanta się zabezpieczył i w jaki sposób dostosować do tego swoje poczynania. Dlatego też zachowując dystans przepełzł na tyle by wejście do namiotu znalazło się w polu jego widzenia - tak samo zresztą jak stara studnia i wieża. Wyszeptał słowa wspomagających modlitw a potem rzucił się do wejścia, z miejsca nabierając pełnej prędkości.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/c6/ae/b5/c6aeb52219fc7a15fedf41d0a7e6b206.jpg[/MEDIA]

Wpadł do środka, gwałtownym szarpnięciem rozchylając klapy i łapiąc rozpalonym spojrzeniem sylwetkę mężczyzny za biurkiem. Odepchnięte krzesło huknęło o podłogę przy wtórze skandowanych pospiesznie słów a skaczący na czarownika Marduk naraz poczuł jakby zanurzył się w żywicy czy smole, pętającej ściśle jego ciało aż do całkowitego unieruchomienia. Czuł że całej jego siły woli nie wystarczy by przemóc wrogie zaklęcie i na twarzy nekromanty wykwitł uśmieszek triumfu… ale w tej samej chwili coś się rozpaliło w duszy Marduka, jakaś drobna iskierka jego elfiego dziedzictwa rozproszyła okowy. Młody kapłan potknął się, ale zaraz odzyskał równowagę i skoczył na biurko. Trzymanym oburącz, roniącym krople gęstej krwi Talonem przeciął powietrze i pierś maga, rzucając go w tył rozpłatanego niemal na dwoje.
- Za Annę! - ryknął Marduk, czując jak ekstaza przepełnia jego duszę na wspomnienie rozwierających się z przerażenia oczu nekromanty. Niski pomruk za nim sprawił że triumf wyparował z niego w jednej chwili. Śmierdzące trupem potworności wpychały się do namiotu a inne już napierały na jego ścianki. Elf poczuł niemalże jakby ktoś zacisnął mu dłoń na sercu. Miał tylko jedno wyjście. Po prawdzie dwa, ale drugie skończyłoby się tylko jego śmiercią. Już pierwszy cios szponiastej łapy spadł na jego ramię a inny umarlak skrobnął pazurami po kolczej zbroi. Młodzik szarpnął się do tyłu i wzniósł miecz.

Opalizujące, niematerialne skrzydła drapieżnika rozwinęły się wokół kapłana i zamiotły powietrze. Sztych Talona przeszył materię namiotu gdy Marduk wystartował w górę. Potężny cios omal nie strzaskał mu piszczela, ale chłopak był już na zewnątrz, a nie zagrzebany pod zwałami walącego się materiału! Czuł się niesamowicie używając tej mocy, lecz nie miał czasu by napawać się lotem, nad którym jeszcze niezbyt panował. Zaatakował i zwalił z nóg dwóch nieumarłych, ale brak wprawy sprawił że i jego dosięgły ciosy. Machnął kilka razy skrzydłami by przemieścić się we wcześniej upatrzone miejsce, dobre by bronić się przed przeważającą liczbą przeciwników. Wylądował, chwycił porzuconą tam tarczę i przygotował się do walki.

Nieumarli nie byli wymagającym przeciwnikiem, jednak bardzo wytrwałym. Trzeba było dwóch-trzech wzmocnionych modłami ciosów by położyć jednego. Im za to nie przeszkadzały wbijające się w ciała ciernie czy włażące do gnijących oczu gałęzie i w końcu Marduk wziął nogi za pas, czując jak wraz z krwią ucieka z niego życie. Zombie były powolne, lecz uparte; no i liczne. Trafiały go rzadko, lecz boleśnie. Teraz też próbowały go dopaść. One nie znały zmęczenia - w przeciwieństwie do elfa, który, kuśtykając, ruszył wybraną wcześniej trasą w nadziei zgubienia pościgu. Gdy był już dobre kilkadziesiąt metrów od polany ze studnią usłyszał niedalekie echo głosów i parskanie koni. To jakaś karawana rozbijała się w ruinach osady nieopodal traktu, jak się okazało gdy zatrzymał się w ukryciu… ale gdy spojrzał po sobie, na krew która pokrywała go niemalże całego, na kawałki zgniłego mięsa uwięzionego w zadrapaniach wyżłobionych pazurami w tarczy… mimo bólu uznał że nie może ryzykować wyjścia na widok, a tłumaczenie co i jak z bezpiecznego ukrycia zajęłoby zbyt wiele czasu. Zacisnął zęby i powlókł się w kierunku Studni Starej Sowy. Kolejne dni ciągłych wędrówek, ran, magicznego leczenia i ponownych obrażeń dały mu w kość bardziej niż chciał przed sobą przyznać.

Zziajany dowlókł się do krawędzi lasu, słysząc już pomiędzy drzewami charakterystyczne szuranie stóp i niskie pomruki. Porwał plecak i ruszył do zwalonego namiotu. Zrzucił tarczę, przerywanym głosem wyszeptał ostatnią już modlitwę i trzęsącymi się dłońmi rozrzucił nadpalone, porwane płachty, kopniakiem otworzył wieko jakiejś skrzyni. Szare oczy zapaliły się gorączkowym blaskiem gdy dostrzegł to czego szukał.

Tak! Nekromanta mógł być obłąkańcem zafascynowanym swoją sztuką, ale miał tyle oleju w głowie by zadbać o możliwość podleczenia się w tak niebezpiecznej krainie. Pospiesznie przełknął uzdrawiającą miksturę (nawet w tym momencie przemknęło mu przez myśl ironiczne spostrzeżenie że najłatwiej byłoby wykończyć awanturnika, podsuwając mu truciznę udającą lekarstwo - kto w środku walki sprawdzałby co faktycznie znajduje się w znajomo wyglądającej fiolce?), sieknął trupa nekromanty odcinając mu głowę, zgarnął do plecaka papierzyska, skórzany worek ze skrzyni… i z pomrukiem furii poderwał się na nogi, bowiem trzy pierwsze potworności już szły nieustępliwie na niego. Nie zdążył nawet sięgnąć po tarczę i musiał już biec dalej na uginających się nogach.

Wieża? Nie, choć przez chwilę chciał się tam bronić, korzystając z osłony. Ale nie wiedział co jest w środku i budowla mogła się okazać śmiertelną pułapką. Walczyć wręcz? Efekt wspomagających modlitw już się skończył i najpewniej zostałby rozszarpany na strzępy.
Czując jak jego duma cierpi zdał sobie sprawę z tego że musi odwołać się do lekceważonej kuszy, skoro nie zdołał nawet przygotować ognistej pułapki. Trudno. Z każdą walką uczył się czegoś nowego i, choć zombie budzili w nim przede wszystkim obrzydzenie, nie mógł nie czuć jakiegoś niechętnego podziwu dla ich nieludzkiej determinacji, odporności i zawziętości… czy raczej nie docenić tego co mroczne, nekromantyczne energie czyniły z martwymi ciałami. Tym bardziej był rad że wyeliminował jednego z adeptów tej plugawej sztuki!

Pomagając sobie kukri, czepiając się pazurami, rozdzierając skórę o korę wspiął się na pierwszy z brzegu pień drzewa, którego zdobycie nie przekraczało jego możliwości i dało się wykorzystać jako stanowisko strzeleckie. Czuł jak ręce i całe ciało trzęsą mu się z wysiłku, bólu i osłabienia… ale już wcześniej wiedział że ta misja nie będzie łatwa. Załadował bełt na kuszę, otarł spoconą, bladą jak papier twarz i poczekał aż pierwsza potworność wejdzie w zasięg strzału.
- Dla Ciebie, Ojcze! - wyszeptał i nacisnął dźwignię.

Świat skurczył się do nadciągających nieumarłych, ich wyciągniętych ramion, bladych jak u topielca oczu i pomruków wydzierających się z gnijących gardeł. Cięciwa raz po raz uderzała ze stukotem o zastawkę, krótkie, grube pociski grzęzły w opuchniętych ciałach albo przeszywały kończyny. Pierwszy zombie nie doszedł do drzewa, jak kukła legł po drodze jeszcze wyciągając łapę ku Mardukowi. Bełty szpikowały uniesione twarze i torsy, upuszczając śmierdzącej krwi i płynnej tkanki. Ale zombie podchodziły i dołączały do nich kolejne. Marduk jak automat przeładowywał, strzelał, przeładowywał, strzelał, przeładowywał, strzelał, wykańczając jednego umarlaka po drugim, otaczając drzewo wieńcem ciał. Wreszcie zabrakło celów.

Chłopak rozejrzał się błędnym wzrokiem. Był tak zmęczony i obolały że nie czuł już żadnego triumfu. Niczym paralityk zsunął się z drzewa i wyciągnął Talona. Dekapitował kolejno każde ciało, upewniając się że nie wstaną więcej. Raz jeszcze wrócił do resztek namiotu by przeszukać go, obmyć ręce i twarz, zdezynfekować rany, zabrać trochę jedzenia i wody. Miał dość. Miał nadzieję że Ojciec Elfów łaskawym okiem spogląda na jego dzieło ale nawet nie miał siły się cieszyć. Znowu otarł się o śmierć i wiedział że nadszarpnął zapasu szczęścia na kilka lat naprzód. Wcześniej chciał zabrać głowę nekromanty by wsadzić ją w sól niczym trofeum; teraz marzył jedynie o tym by dotrzeć… nie, by wrócićdo Phandalin i odpocząć. W jego kieszeni spoczywał kolejny wisiorek - tym razem z symbolem Czerwonych Czarodziejów. Kolejny element układanki - a może nie?

Dzień miał się już ku końcowi, jak zdał sobie sprawę gdy podniósł głowę i zdumiał się. Miał szczery zamiar opuścić to miejsce jak najszybciej, ale gdy przeliczył jak szybko może dotrzeć do Phandalin a ile czasu mu pozostało - i to nie licząc osłabienia i ran - rozejrzał się i skrzywił z niechęcią. Studnia Starej Sowy nie była najprzyjemniejszym miejscem na nocleg, ale przynajmniej smród nieumarłych powinien odganiać drapieżniki. Pokręcił głową w zdumieniu na tę refleksję i na to jak bardzo zmienił się przez te kilka dni. Gdyby Królowa mogła go teraz zobaczyć!

Powłócząc nogami podszedł do wieży i zajrzał do środka, tak samo jak do studni. Nie było tam niczego interesującego i mógł jedynie spekulować dlaczego Czerwony Czarodziej przesiadywał w tym miejscu. Ale nie miał na to siły. Zamiast tego wykroił płachtę materiału i…
- Nie wierzę… - wymamrotał, słysząc złowrogi pomruk. Serce podchodziło mu do gardła gdy chwytał kuszę. Zombie pojawił się na skraju lasu i ruszył wprost na niego. Przeoczył go!

Na szczęście był to już chyba ostatni umarlak a młodzik nie miał zamiaru ryzykować - naszpikował go bełtami i ściął mu łeb.
- Nigdy więcej, idioto - syknął sam do siebie. - To za bardzo boli!

Uspokoił się i ochłonął, po czym ruszył szukać dogodnego miejsca na nocleg - a przynajmniej bezpiecznego. Znalazł takie w koronie dębu, na który wspiął się nie bez trudu i przekleństw. Szeroki konar i pień wymościł płachtą materiału i kocem, zakutał się w płaszcz, przywiązał liną, kuszę powiesił obok. Oczywiście że było niewygodnie, ale musiał to ścierpieć. Wyczerpany, momentalnie zapadł w sen, ten jeden raz bez koszmarów…


Przez szarą zasłonę coś się przedarło, coś niepokojącego i alarmującego. Umysł chłopaka pracował dziwnie - niby budził się, ale pozostawał na wpół uśpiony w zawiesinie nierzeczywistości. Ciemność choć oko wykol potęgowała to wrażenie.

Co go obudziło? Marduk wytężał słuch, trzęsąc się i tłumiąc jęk gdy poruszył zesztywniałymi kończynami. Czyżby walka? Jej odgłosy, szczęk oręża i wrzaski… Chłopak rozglądał się niepewnie, nie mogąc dojść skąd te hałasy dobiegają, czy z lasu, czy z jego własnych sennych majaków. Czyżby… czyżby orkowie napadli na kupców? Marduk wytężał słuch aż głowa opadła mu na pierś i zasnął na nowo.


17 Eleasias, poranek

… nie dla swej sławy lecz dla chwały Twojego imienia… - ciemno jeszcze było gdy chłopak ocknął się, zdrętwiały, zziębnięty i obolały, ale przynajmniej pokrzepiony o tyle by dłonie nie trzęsły mu się niczym paralitykowi. Głodny był niczym wilk a ból czuł głęboko w całym ciele, obitym i posiniaczonym obficie. Ale żył, żył i zdrowiał i za to w pierwszej kolejności chciał podziękować Stworzycielowi. Toteż dziękował.

Marduk sam przed sobą przyznał że przed przybyciem do Phandalin… z jego wiarą było różnie. Kwadratowo i podłużnie nawet, biorąc pod uwagę presję rodziny i jego brak przekonania, by to dyplomatycznie nazwać. Jasne, to był niezły szpan, paradować w błękitnej szacie Jego kapłana po białych ulicach stolicy, dodawało to kilka ładnych punktów w oczach ślicznotek Leuthilspar, z czego nie tylko on skwapliwie korzystał. Tyle że nie… nie doceniał- tak, to było dobre określenie - nie doceniał co się wiąże ze służbą Jemu. Nie potrafił docenić Jego przychylności tak jak teraz, gdy w pojedynkę stoczył niemal samobójczą walkę z nekromantą i tuzinem jego sług.

Czasami chyba potrzeba takiego samobójstwa, by uwierzyć.


Młodzik nie pamiętał w jaki sposób zlazł z drzewa i chyba tak było lepiej, biorąc pod uwagę że już na ziemi skostniałe nogi nie utrzymały go w pionie i wywrócił się jak długi. Kilka długich minut minęło nim rozgrzał się i mógł poruszać nie przygryzając warg z bólu. Ale gdy już rozruszał mięśnie świat wydał mu się dużo bardziej radosny.

Tak! Dokonał tego! W pojedynkę!

Bez skrupułów posilając się zapasami nekromanty przyglądał się bezgłowemu ciału.
- Czego tu szukałeś, czarodzieju? - szepnął nad nim gdy gotowy był już do drogi. Czerwony Czarodziej zawędrował naprawdę daleko od domu, a bez ważnego powodu na pewno by tutaj nie przybył. Ale był martwy a Marduk nie miał zamiaru uciekać się do przepytywania zwłok. Odwrócił się i ruszył przed siebie, tam gdzie ostatni raz widział kupiecką karawanę. Zdobyczny pierścień połyskiwał mu na palcu.




Nim jeszcze wydostał się na trakt usłyszał odgłosy obozowej krzątaniny. Czyżby echa walki były jedynie sennymi majakami omroczonego walką umysłu? Marduk przedarł się przez leszczyny i ostrożnie wytchnął na trakt nieco poniżej ruin Conyberry. Pomiędzy stojącymi jeszcze ścianami dawnych domostw dojrzał ciężki wóz z podniesionymi burtami, na których było wymalowane coś niebieskiego. Mężczyzna z nogą owiniętą zakrwawionym bandażem przypinał właśnie do dyszla czwórkę parskających wałachów. Piątka zbrojnych ładowała na wóz ludzkie zwłoki lub odciągała orcze. Nieopodal stał zdenerwowany młodzieniec; nie był uzbrojony po zęby co sugerowało magiczną profesję. Ósemka spętanych koni wyskubywała trawę spomiedzy ruin, niespokojnie strzygąc uszami.

Na widok obcego podróżni przerwali nerwowe pakowanie i podnieśli kusze. Chłopak cofnął się nieco za drzewo.
- Witajcie! - odezwał się we wspólnej mowie. - Nie strzelajcie, nie jestem orkiem! - dodał na użytek co mniej bystrych i błyskotliwych.
- Ktoś ty? - krzyknął jeden z charakterystyczną dla Północy twardą nutą w głosie.
- Marduk, kapłan Corellona Larethiana - odkrzyknął młodzik i ostrożnie wyjrzał zza drzewa. - Zmierzacie do Phandalin?
- Może…
- odparł tamten. - Co robisz sam w tej głuszy, Marduku, kapłanie Corellona Larethiana?
- Może to samo co wy. Podróżuję
- młodzik wzruszył ramionami. - Potrzebujecie pomocy?
- Tak! Mamy rannych!
- jęknął ten, co wyglądał na mata… albo przynajmniej takiego, który pierwszy raz wyrwał się na trakt. Rozmówca skrzywił się, westchnął i nieco opuścił kuszę. Nieco. - Dobra, chodź. Jak opatrzysz nam rannych to użyczymy ci konia na czas podróży do osady. Jeśli oczywiście umiesz utrzymać się w siodle.
- Przydałoby się powiedzieć “proszę”, ale pewnie za wiele oczekuję
- Marduk znowu wzruszył ramionami i wyszedł z lasu. Nie bez uznania popatrzył na stos orczych trucheł (naliczył cztery), ale nie skomentował tego. Tak samo jak nie odzywał się na temat krwi pokrywającej jego zbroję i ubranie czy poznaczonej pazurami i śladami ciosów tarczy. Bez słowa odłożył ją obok plecaka, wyjął zawiniątko z medycznymi utensyliami, spirytus i zajął się pierwszym potrzebującym…

Potrzebujący byli w zasadzie wszyscy, nawet zestrachany czaromiot, Olaf Jomundsen, który w czasie opatrywania jęczał, że gdyby nie płacili mu w złocie, gdyby wiedział, że to wszystko tak wygląda to by się z domu nie ruszył. Ale Kompania Lionshield, którego symbol wymalowano na burtach wozu, płaciło dobrze; nawet jeśli karawana jechała na takie zadupie jak Phandalin. W końcu już jedną stracili. Marduk kiwał ze współczuciem głową; mógł zrozumieć młodego czarodzieja, sam do niedawna, gdyby nie okoliczności, tyłka by nie ruszył z Evermeet by nurzać się w niebezpieczeństwach. Łatał wszystkich jak leci, co ciężej rannych wspomagając magią, ale też własny plecak cały czas miał na oku i broni nie odkładał. Strzeżonego bogowie strzegą czy jakoś tak…

Jednak najemnicy nie byli agresywni. Gdy naocznie upewnili się, że Delimbiyra jest prawdziwym kapłanem wrócili do swoich zajęć i kolejno podchodzili na leczenie. Opatrzeni byli całkiem sprawnie, ale jednak co kapłan to kapłan - zwłaszcza że przed nimi było kilka dobrych godzin jazdy i nie wiadomo było co jeszcze ich na trakcie czeka. I tu Marduk miał się czym wykazać; od słowa do słowa streścił podróżnym wydarzenia ostatnich dni. Szczególnie ucieszyło ich rozbicie goblińskiego plemienia, bo wewnętrzne sprawy Phandalin niespecjalnie ich obchodziły, dopóki nie dotyczyły bezpośrednio ich biznesu. A że przedstawiciel kompanii zginął w ataku to najemników interesowało tylko dostarczenie towaru na miejsce, odeskortowanie kolejnego i odebranie zapłaty.
Prócz kupca w ataku orków zginęło jeszcze czterech najmitów. Pewnie i reszta skończyłaby marnie gdyby nie nieoczekiwane pojawienie się trzech zombie, które zaaatakowały pierwsze stworzenia z brzegu - czyli orków właśnie. Zaskoczone stwory zaczęły miotać się i wrzeszczeć coś o czerwonym magu (jak twierdził jeden z kuszników) co dało podróżnym chwilę potrzebną na przegrupowanie i częściowe ukrycie w ruinach i za burtami wozu.
- Ale i tak dwóch uciekło - zakończył tyradę krępy najemnik, w którego żyłach musiała płynąć domieszka krasnoludzkiej krwi. - No. Dzięki. Trza się zbierać póki nie wrócą z posiłkami - dodał, wstając zbyt energicznie i krzywiąc się z bólu.
- Co racja to racja - zgodził się chłopak. Mogło dziwić dlaczego tak chętnie zajął się rannymi nie żądając zapłaty, ale tu akurat przyświecał mu cel którym wolał specjalnie się nie chwalić; dało mu to kolejną sposobność by przyjrzeć się budowie ludzkiego ciała i zaobserwować efekt ciosów zadanych toporną orczą bronią. Westchnął, żałując że nie ma okazji dokonać sekcji jakiegoś krasnoluda albo orka; postanowił to sobie powetować przynajmniej obejrzeniem zabitych orkoidów.

I faktycznie, podczas gdy najemnicy ładowali ciała poległych kompanów na wóz i zbierali ostatnie rzeczy z obozu Marduk poszedł zerknąć na odarte już z wartościowych rzeczy trupy, którym dowódca karawany, Hurst Boner właśnie obcinał łby, by zatknąć je na tyczkach u wjazdu do ruin Conyberry. Elf z pewnym zażenowaniem dostrzegł też trupy zombiaków Kosta, choć koniec końców ich pojawienie się wyszło karawaniarzom na dobre. Większość ciał była podziurawiona grotami strzał i włóczni, lecz wszystkie nosiły liczne ślady przypalenia od magii. Widać chuchrowaty czaromiot był lepszy niż można było przypuszczać, lub Kompania wyposażyła go w dodatkowe zasoby.
- Przerażający, prawda, panie Marduku? - zagaił imć Jomundsen, podchodząc z tyłu.
- Pełni brutalnej siły i na pewno zaciekli w boju - zgodził się syn Protektora, odwracając ku czarodziejowi. - Nie zazdroszczę wczorajszej nocy. Ale znać też że nieźle się pan sprawił. A wiadomo panu coś o Czerwonych Czarodziejach tak daleko na Północy? Jednego widziałem niedawno.
- Thayczycy? Brrr!
- wzdrygnął się Olaf i pobladł. - Tłuką się z harfiarzami, wiadomo, i chcą zwiększyć wpływy na Północy i Marchiach, też wiadomo… To znaczy takie plotki chodzą, bo coraz agresywniej rozstawiają te swoje enklawy po miastach. Zbierają antyczne artefakty których szukają w zaginionych elfich i krasnoludzkich miastach, a potem sprzedają za niebotyczne kwoty. Dlatego pewnie inni magowie ich tolerują, bo włażą w miejsca, o których większość boi się nawet pomyśleć. Mają zasoby… - rzekł z niejakim rozmarzeniem. - Ten twój, panie, to pewnie szukał śladów po elfim państwie, które było w tych lasach, jak ono się zwało… - z wyczekiwaniem spojrzał na Marduka, ale nie uzyskawszy odpowiedzi kontynuował. - Z tego co wiem chyba tylko Waterdeep i Silberymoon zabroniło Czerwonym Czarodziejom wstępu. Ale mogę się mylić, nigdy tam nie byłem.
- Phalorm! Przypomniałem sobie
- wykrzyknął po chwili. -Królestwo Trzech Koron. Sojusz wszystkich ras, prekursor Srebrnych Marchii można powiedzieć. Pobudowali zamki i twierdze by bronić się przed zielonoskórymi, a koniec końców nic to nie dało. Ale to było wieki temu. Aż dziw, że ostały się zapiski o nim… - czarodziej pogrążył się w rozmyślaniach.
Kapłan popatrzył na niego z większym szacunkiem, niechętnie przyznając się w duchu do niewiedzy. Byłaby wieża - a może studnia - jakąś pozostałością po tym całym Phalorm? Z tego co wspominała Torikha nekromanta interesował się jakimś magiem… magiem... o imieniu Arthindol bodajże, który tę całą studnię zbudował… albo wieżę, Torikha chyba sama nie była pewna bo po pijaku rozpytywała… a Marduk umiarkowanie uważnie też nasłuchiwał, niespecjalnie zainteresowany wcześniej czymś co nie dotyczyło jego rasy. Teraz jednak…
- Arthindol... - mruknął i dopiero po chwili zorientował się że powiedział to na głos. - To podobno jakieś imię z historii tej krainy, pewnego maga - wyjaśnił na użytek imć Jomundsena, który bezradnie pokręcił głową. - Z nowszej historii zaś, podobno smok osiedlił się w pobliżu Phandalin. Nie taki znowu wielki, ale podobno wredny, z rodu zielonych się wywodzący - dodał z sekretną uciechą w głosie, prowadząc przerażonego czarodzieja z powrotem do wozu.

Zawartość wozu zaś intrygowała go i zapytał co też karawana wiezie, nie nalegając jednak skoro takie pytania budziły podejrzliwość ochroniarzy. W końcu przekona się w Phandalin - jeśli tam dotrą. Zdawało mu się że kształty broni dostrzega; co było tam jeszcze - nie wiedział, towary tkwiły w zamkniętych skrzyniach. Sam zaś wóz należał do dużych pojazdów, będąc o wiele większym chociażby od gundrenowego. W ogóle wydawało się iż Kompania dużo zainwestowała w ten transport i chłopak nie mógł się powstrzymać od obracania w głowie sum potrzebnych na najem lub zakup wozu, towarów, kosztów ochrony i zaopatrzenia - kontra spodziewane zyski. Biorąc pod uwagę ladry na wierzchowcu dowódcy i obecność czarodzieja, co wskazywało na poważne potraktowanie zagrożenia… Ale mimo żartobliwego pytania o opłacalność najmowania się do ochrony wątpił by ta profesja przyniosła mu dochody porównywalne z wartością zdobytych już łupów…


Po raz pierwszy w życiu Marduk wypytywał ludzkich najemników o historię i geografię tej krainy (a i ościennych również) z prawdziwym zainteresowaniem. Raz że pozwalało to mu wypełnić czas podróży, dwa - taka wiedza mogła mu się przydać. I, po tych kilku dniach spędzonych wśród ludzi i krasnali, świat poza Evermeet zaczynał coraz bardziej go ciekawić.

Miał też czas na przemyślenia - z każdą kolejną walką na śmierć i życie uczył się czegoś nowego, co nigdy by nie miało miejsca podczas ćwiczebnych walk w salach treningowych Leuthilspar. Turmalina nawet nie spodziewała się że jej złośliwa i pożal się bogowie “taktyka” odsyłająca go na tyły pozwoliła mu ocenić - i docenić - walor kontrataku. W starciu z hordą zombie przekonał się o groźbie walki z tak licznym, zdeterminowanym i nieustępliwym przeciwnikiem. Elfi szermierze nigdy nie polegali na brutalnej sile i masywnej broni, którą z upodobaniem posługiwały się niedźwieżuki. Wybór przeciwników w tej krainie był po prostu niewiarygodny. A jeszcze nie walczył z orkami!

Miał o czym rozmyślać, czyszcząc klingę i rękojeść miecza z zaschniętej krwi i tkanki...


 
Romulus jest offline  
Stary 09-03-2017, 11:13   #236
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Rozdział trzeci. Sieć Pająka

Phandalin
17 Eleasias


Noc w Phandalin minęła tak przyjemnie i spokojnie, że nikomu nie chciało się rano wstawać z czystego i ciepłego łóżka. Najemników nie zbudziła ni krzątanina na dole, ni pianie koguta, ni szczekanie kundli, które w każdej osadzie pojawiają się nie wiadomo skąd. Gdyby Czarny Pająk chciał nasłać skrytobójców na drużynę, która przysporzyła mu tylu problemów to miałby banalne zadanie. Na szczęście domniemany drow miał inne rzeczy do roboty i ograniczył się do ogłoszenia nagrody za ich głowy. Kopia “listu gończego” z jaskini Cragmawów szwendała się jeszcze po torbie Jorisa.

Mimo szumnych deklaracji najemnikom nie spieszyło się do kopalni… aż tak. Yarla Ognistowłosa optowała za pomocą Dendrarom. Torikha Melune rozkoszowała się spokojem kapłańskiego domostwa (gdy Garaele upewniła się, że selunitka wybiera się do kopalni zabroniła jej robić cokolwiek prócz odpoczywaniem). Turmalina Hammerstorme niecierpliwie czekała aż kapłanki zidentyfikują przedmioty magiczne, a Joris wyglądał przyjazdu karawany. Co prawda takie rzeczy nigdy nie były pewne, ale Linene Graywind upierała się, że według jej wyliczeń i wiadomości przesłanych przez pocztowe kruki Kompanii karawana powinna dojechać właśnie dziś. Zresztą czekali na nią wszyscy kupcy, drżąc by towarów nie przejęły po drodze orki z Wyvern’s Tor.

Wreszcie, koło południa, na horyzoncie pojawili się zbrojni jeźdźcy, a za nimi ciężki wóz zaprzężony w czwórkę koni, kolebiący się na wybojach. Kto żyw zostawił robotę i wyległ na plac i drogę, bo karawana oznaczała oderwanie się od codziennej rutyny i wieści z wielkiego świata. I zakupy, choć na te niewielu osadników było stać. Zakrwawione zbroje i ubrania ochroniarzy wzbudziły jeszcze większą ciekawość gapiów; podobnie jak obecność Marduka Delimbiyrii, który kiwając się na jednym z luzaków wyglądał jak z krzyża zdjęty. Choć trzeba mu było oddać, że dzielnie starał się zachowywać pozory i niedbale gawędził z siedzącym obok woźnicy młodzianem.

Najemnicy Kompanii Lionshield z marsowymi minami odeskortowali wóz pod drzwi phandalińskiego sklepu Kompanii, po czym rozsiedli się w gospodzie Stonehilla hałasując odpinaną bronią i tupiąc ubłoconymi buciskami. Wiadomość, że większość pokoi jest zajętych przyjęli głośnym protestem, na co zirytowana gospodyni wskazała im stajnię. Przepychanki trwały jeszcze jakiś czas, choć zmęczeni ochroniarze handryczyli się bardziej dla zasady, a i Trilena wiedziała jak ich podejść - gdy synowie wnieśli na stoły parujące michy kaszy ze skwarkami i górę pieczonych ziemniaków narzekania umilkły jak ręką odjął.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/86/ef/34/86ef34ce4a49e9b0ad4b7c0dbcb092b9.jpg[/media]


Tymczasem zaciekawiony Joris przepchał się przez tłum i wszedł do sklepu Linene Graywind, pożądając mistrzowskiej zbroi lub broni. Handlarka wyprosiła go jednak stanowczo, zajęta przeglądaniem dostawy i podliczaniem kosztów. Zniechęcony ruszył przez plac, gdy nagle zobaczył Barthena, ciągnącego za rękaw młodzieńca, z którym przy wozie rozmawiał Marduk. Może i by zignorował osobliwą parę, gdyby w ucho nie wpadło mu słowo “alchemiczne”. Gdy po krótkim podsłuchiwaniu zorientował się, że kupiec chce by młodzian przejrzał przedmioty z pracowni Glasstaffa sam pomógł Elmarowi wepchnąć protestującego nieznajomego do sklepu. Gdy zaś w końcu pokazali mu zdobyte w podziemiach dworu Tressendar księgi ochom i achom nie było końca. Młodzieniec usiadł tam gdzie stał, dotykając pergaminów jak najcenniejszych precjozów i mrucząc coś do siebie.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/36/7e/f4/367ef485e98203c5413706aaa168ee8d.jpg[/media]


Joris postał w składzie jakiś czas, ale nie wyglądało na to by nieznajomy był bliżej końca wyceny niż kwadrans wcześniej. Z jego pomruków wywnioskował jednak, że znalezione przedmioty są sporo warte; opuścił więc sklep Barthena z wizją solidnego zarobku w głowie. Choć zadowolona mina kupca sugerowała, że chyba weźmie on prowizję od sprzedaży. Albo przynajmniej za przechowanie, bo szpargałów Glasstafa faktycznie było sporo.


W końcu drużynie Gundrena udało się zebrać w komplecie przy kolejnym posiłku. Marduk również zdążył się ogarnąć i oddać swój rynsztunek kowalowi do naprawy. Sądząc po stosie jakie tam leżał i kilku pomocnikach nie on jeden wpadł na ten pomysł. Przynajmniej miał nadzieję, że kowal naprawi sprzęt “jego” drużyny szybciej niż kupieckich najemników. Pomimo że elf marzył jedynie o dwudniowym śnie przyszedł do wspólnej sali gospody dopilnować by trafiła do niego odpowiednia część znalezisk z zamku Cragmaw; tym bardziej że “zaopiekował się” nimi nie kto inny niż Turmalina.

Za to geomantka, której szybko znudziła się ciesielska robota, zdarzyła już z grubsza wywiedzieć się co przywiozła karawana. Widać było, że Linene jest nie w ciemię bita i postanowiła wykorzystać obecność lokalnych bohaterów najlepiej jak się da. Prócz rzeczy zamówionych przez mieszkańców, Halię Thorton i Elmara Barthena na wozie przyjechał mistrzowski rynsztunek i różnoraka broń, magiczny krótki miecz, dwa ciężkie refleksyjne łuki, a pod opieką czarodzieja znajdowało się kilka różdżek, zwojów i prostych magicznych przedmiotów. Co prawda Olaf Jomundsen nadal przekopywał się przez rzeczy Glasstaffa, lecz z wieści jakie przyniósł Barthen wynikało, że wstępnie wycenia je na kilka pękatych mieszków złota, a może nawet platyny!

Ochroniarze z Yartaru pojedli już do syta i teraz pili lub wylegiwali się na słońcu przed gospodą, nagabywani przez Harbina Westera o wieści z wielkiego miasta i pomoc przy wytępieniu orków. Żaden z tematów ich interesował zmęczonych wojaków, aż wreszcie Hurst Boner, dowódca najemników w kilku żołnierskich słowach przegonił burmistrza, który odszedł jak niepyszny. Widać wojownik bardziej cenił sobie wpływy Kompanii niż formalnego władyki Phandalin oraz towarzystwo Daran Edermath, którego najwyraźniej znał. Synowie Stonehilla i mały Carp za garść miedziaków czyścili konie Kompanii, które leniwie skubały trawę za gospodą, szczęśliwe, że nie muszą już dźwigać ciężaru jeźdźców i wozu.

Dzień mijał tak sielsko, że tylko marsowa mina Gundrena przypominała krasnoludzicom i reszcie, że najwyższy czas dokończyć sprawunki i ruszyć na południe - w stronę Gór miecza i zaginionej kopalni paktu Phandelver.

[media]http://www.goodwp.com/large/201406//31587.jpg[/media]

 
Sayane jest offline  
Stary 10-03-2017, 12:13   #237
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
No! To teraz to wyglądał jakby na wojnę jaką szedł. Dziarsko się też uśmiechając nie omieszkał przejść pomiędzy ponurymi najemnikami i ciekawskimi phandalińczykami, puszczając raz, czy dwa… no może trzy, oko do co weselszych z tutejszych panienek. A czym się pochwalić rzeczywiście miał. Primo kupił sobie u Barthena nową koszulę, która choć lniana, to dzięki barwieniu mieniła się soczystą zielenią, wystającą spod prawego rękawa kolczego kaftanu. Na lewym przedramieniu widać jej nie było, ale obyło się to bez straty dla wizerunku myśliwego, którego w tym miejscu zdobił nowiutki wypolerowany puklerz. Za pasem myśliwego spoczywał morgensztern solidnej konstrukcji, oraz lekki toporek do miotania. Ale największa jego duma zdobiła jorisowe plecy, zza których wystawało pięknie wygięte jesionowe łęczysko łuku.


Prawdą było, że się myśliwemu miecz zamarzył taki jakim Sildar władał. Stary wojownik jednak użyczyć mu swojego nie chciał, a przy wyborze nowego… no coż. Dość by rzec, że wybór u Linene przy jorisowych funduszach nie był w tej materii za wielki i sprowadzał się do dobrego miecza, lub dobrego miecza. Sytuacja zmieniła się gdy przybyła karawana. A wraz z nią ten piękny okaz kunsztu łuczarskiego. Wtedy nie patrząc już na zasobność kiesy, Joris po prostu wysypał złoto na ladę i złapał swoją nową zabawkę.
- Jesion… Tatko mówił, że trzeba nieba cierpliwości i jeszcze więcej uwagi, żeby tak refleksyjnie wygiąć to drewno, żeby nie spękało. Moczyć, suszyć, napinać. Miesiącami!
Uradowany jak dziecko dopadł do Linene i niczego się nie spodziewającą złapał w pół, podniósł i zakręcił się w kółko.
- Miesiącami!
Nim mogła zaprotestować szybko ją postawił i ponownie zajął się zabawką. Nabył tu też drogą kupna ów puklerz, toporek i morgensztern, oraz zostawił dotychczas mu służącą skórznię i kord, po czym przyobiecawszy zająć się orkami jak tylko wywiąże się z obecnych zobowiązań, wyszedł ze zbrojowni z przyśpiewką na ustach.

Oj swatko, swateńko żonę mi znajdź!
Łap dziewkę – cap! Do mnie z nią zajdź!
Oj swatko, swateńko sprawdź, co tam masz
I mnie najmilszą wskaż!


Pomny słów Gundrena, odwiedził też w tymże szampańskim nastroju, a jakże, kapłankę Tymory. I choć Garaele nastrój jego zdawał się wcale, a wcale nie udzielać, bo powiedziała tylko, że Torikha teraz w modlitwie pogrążona i że nie należy jej przeszkadzać, poprosił o przekazanie do zwrotu pięknej egzotycznej szabli wraz z uzbieranym nad ranem gęstym bukietem nenufarów z okolicznego oczka wodnego. Iiii… poprosił o wodę święconą, którą jak myślał w świątyniach łatwo i niemal darmo dostać można. Jak się okazało jednak “niemal darmo” wynosiło dwadzieścia pięć sztuk złota za fiolkę. I tu już myśliwy musiał zacząć supłać bilon jaki mu się jeszcze po kieszeniach walał, a którego nie było niestety za wiele po ostatnich zakupach. Gdy w akcie desperacji wyciągnął z dna plecaka dwa niepozorne kamyki z Dworu Czerwonych usłyszał tylko prychnięcie, że kaplica Tymory to nie cech górniczy i niech do Halii idzie. Tamteż poszedł. I omal trupem nie padł na deski gdy się zwiedział jaką cenę mu handlarka zaproponowała. 1100 sztuk złota! Przeca za takie bogactwo to by mógł sobie jak panisko przez bity rok żyć! Nie wdając się w negocjacje wziął pieniądze, zostawił kamyki i wrócił do Garaele. Kupił dwa flakony z wodą święconą i kolejne dwa ochrony przed złem.

W tym czasie Marduk wrócił z wyprawy. Wyglądał dobrze. Rad, można by rzec. Zagadany jednak co tam dobrego w Triboarze, wzruszył tylko ramionami, że dobrze się bawił. A jak tropiciel żartem zasugerował, że pewno dlatego, że sam był i się dzielić z nikim nie musiał, to elf uśmiechnął się i powtórzył że dobrze się bawił.
- Ale i tak wiedziałem, że za nami zatęsknisz! - zawołał jeszcze wesoło za odchodzącym Joris.

Po uregulowaniu długu w karczmie, pozostało jeszcze tylko jedno. Turmalina zupełnie poważnie przykazała mu zdobyć jakiegoś ptaka. A że typowym dla jej poczucia humoru żartem mu się to wcale nie wydało, to potraktował prośbę poważnie. I na ostatnie walne spotkanie przed wyruszeniem w drogę przybył w towarzystwie… kury. Zwierzę, które do tej pory żyło sobie spokojnie ryjąc w ziemi za robalami, nie było teraz zachwycone z nowego losu poszukiwacza przygód jaki się przed nim otwierał. Nerwowo łaziło po ziemi na postronku zerkając złowrogo to na Jorisa to na resztę drużyny. Trzeba też było przyznać, że okazałe było i Joris za nie całe 4 miedziaki dał. Uzbrojone w dwie łapy pokryte rzędem ostrych jak brzytwy pazurów i mocarny dziób do roztrzaskiwania chitynowych pancerzy. Swój utyty korpus chroniło grubą warstwą jasnego pierza.
- Kurmalina ją ochrzciłem. Musi wszak mieć imię skoro na szlak z nami wyrusza. Gospodarz mówił, że strasznie się szarogęsi, bo mu inne kury dziobie, a jaj znosić nie chce. Takoż i myślę, że jeśli jakiś ptak ma się nam zdać do pomocy w kopalni, to ten. A co ma ona konkretnie tam robić?

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 11-03-2017 o 10:28.
Marrrt jest offline  
Stary 11-03-2017, 18:44   #238
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Z nastaniem nowego dnia, nastały nowe możliwości… a przynajmniej tak zdawało się Torice, która obudziła się koło południa w ciepłym łóżku, świeża i wypoczęta. Bezpieczna.
Świetlista Selune ponownie obdarzyła ją potężną magią, która dodawała odwagi, nieco zagubionej w nowej sytuacji, kapłance.
Leżała więc w pieleszach przez dłuższą chwilę, rozkoszując się możliwością nic nie robienia. Ciche odgłosy krzątania się po domu, świadczyły o tym, że Garaele już działała i skoro nie obudziła półelfki, oznaczało, że nie potrzebowała jej pomocy. Miała więc czas dla siebie. Niespotykane zjawisko z którym nie wiedziała co począć. Modlić się? Sprzątać? Prać, gotować, wyjść do ludzi, czy po prostu leżeć? Tylu opcji do wyboru nie miała od dawien dawna, toteż zawijając się w koc niczym rolada, zwinęła się w kłębek dumając… gdy wtem, ktoś zapukał drzwi. Nie do jej pokoju rzecz jasna, a tych domowych.
Zaczęło się! Ktoś potrzebował posługi!
Tori wygrzebała się spod kocy, wyciągając zszargane ubranie spod sterty zbroi, czujnie nasłuchując co dzieje się w pomieszczeniu obok. Jak się okazało, owym gościem był Joris i przyszedł nie do kogo innego jak właśnie do niej! Selunitce, aż mocniej zabiło serce. Najpierw pomyślała, że mężczyzna jest ranny lub chory i na pewno zaraz umrze, jeśli nie wyskoczy mu z pomocą. A gdy dotarło do niej, że w zasadzie to przyjęła go kapłanka Tymory i jeśli jest umierający to na pewno elfka mu pomoże, trudne do sprecyzowania emocje nieco ostygły, a ona sama nie była już tak prędka do wyjścia z pokoju.

- Nie może się z tobą spotkać, modli się. - Usłyszała dziwną odpowiedź tymorytki, podczas wkładania portków na tyłek z równoczesnym szarpaniem się z tuniką.
Było to oczywiście kłamstwo, bo lapaliiyanka modliła się wieczorami lub nocą, gdy księżyc wschodził na nieboskłon. Nie zaprzątała sobie tym jednak głowy, gdyż aktualnie dała się nieść na fali euforii, gdy dotarło do niej, że Joris może chciał się z nią spotkać… ot tak, bez powodu. Rzecz niesłychana i miło łaskocząca ego kapłaneczki, która wypadła na korytarz, wpadając wprost na długowłosą i zaskoczoną elfkę.
- Joris… myśliwy… - Tori pisnęła niczym mocniej przyciśnięty kurczak, wpatrując się z nadzieją w zamknięte drzwi wejściowe. Dopiero po chwili dostrzegjąc w dłoniach Garaele swój stary sejmitar…

A więc… przyszedł go po prostu zwrócić. Już go nie potrzebował i… jej w zasadzie też nie potrzebował…
Melune nie zdążyła zamaskować wyrazu, dojmującego, zawodu jaki wymalował się na jej ciemnoskórej twarzy, bez słowa przyjmując oręże. Gdy dostała w pakiecie bukiet świeżo zerwanych kwiatów, kąciki ust wygięte w smutną podkówkę, na chwilę drgnęły w cieniu uśmiechu, ale ciężar klingi w dłoniach skutecznie uniemożliwiał na pełne wypogodzenie. Westchnąwszy ciężko Tori wycofała się do swojego pokoju, by po chwili z niego wyjść udając się do kuchni by wstawić kwiaty do dzbana i w połowie zawracając by odłożyć broń, która wszak nie była jej do tego potrzebna.

Po zjedzeniu śniadania oraz załataniu, igłą i nicią, poszarpanego ubioru. Półelfka pokazała towarzyszce magiczne uzbrojenie, zostawiając kobietę w ciszy i spokoju, a samej zbierając wszystkie zdobycze z podróży do plecaka. Czas było spieniężyć szlachetne kamienie i zajrzeć do sklepu Linene w poszukiwaniu lepszej zbroi, gdyż ta którą posiadała bardziej przypominała już sito, nie wspominając o tym, że łuski nie okazały się dostateczną zaporą przed ciosami tutejszych wrogów.

Jak się okazało po wyjściu z domu, do miasteczka zawitała karawana, a wraz z nią wszelkie precjoza, specjalnie wyselekcjonowane pod gusta drużyny poszukiwaczy przygód. Tori jednak powstrzymała ciekawość i zostawiła zwiedzanie na później, głównie skupiając się na kupieniu porządnej zbroi, dopasowanej nie tylko do jej ciała, ale i potrzeb.
Można powiedzieć…
poniekąd…
że dobrze zrobiła… gdyż obie kobiety, Linene i Torikha, spędziły dobrą godzinę na doprecyzowywaniu czym były owe „potrzeby” selunitki, a później na starannym dobieraniu każdego elementu umundurowania, by w końcu złożyć w całość, wspaniale wybitą zbroję pół płytową, niejakiego von Bauma, który podobno na Północy był jednym z lepszych sztukmistrzów. Czy była to prawda, półelfce było akurat obojętne…
... do czasu, aż nie zobaczyła magicznego pasa u karawaniarzy, od którego jej ciemnoorzechowe oczy, rozbłysły prawdziwym złotym blaskiem, niczym u nocnego kota, polującego na swą ofiarę.
Pożądanie kapłanki było tak intensywne, że niemal krystalizowało się wokół jej osoby, elektryzującym osadem, rażąc każdego, kto znalazł się w jej pobliżu.

Niestety kapłanka musiała obejść się na razie smakiem, gdyż von Braum skutecznie sczyścił jej sakiewkę.

Powróciwszy z grobową miną do domu, Torikha przystąpiła do przetrząsania swojego pokoju, w celu przesegregowania wszystkich swoich rzeczy. Stalowa starcza z symbolem Selune, stara zbroja, stary sejmitar… to nie był tylko jej majątek, ale i pamiątki.
Pamiątki z dalekiego domu, niebywale dla niej cenne, choć same przedmioty nie zachwycały swą wartością rynkową. Czy była gotowa się ich pozbyć na poczet magicznego pasa, czy choćby innych potrzebnych do podróży do kopalni przedmiotów, które zapewne zużyje nie zauważając nawet kiedy?
Ciemnoskórka kobieta, gładziła delikatnie klingę swojego zdobionego miecza, gdy do pokoju zapukała Garaele. Wyjawiając pokrótce tajemnice trzymanych przez nią przedmiotów.
Stalowa tarcza nie była niczym niezwykłym. Wzmocnienie magii było nieznaczne, lecz dostateczne, by lepiej chronić swego nosiciela.
Za to sejmitar choć nie powalał wyglądem, krył w sobie moc, która w odpowiednich rękach mogłaby przechylać szale zwycięstwa niemal każdej potyczki na korzyść władającego.
Czy Melune nadawała się do tego by nim walczyć? Ona sama nie była tego taka pewna, ale postanowiła zaryzykować, tak samo jak postanowiła, postawić wszystko na drużynę z którą przyszło jej dzielić losy. Wszak sama Selune ich do niej przysłała, oraz co by nie mówić… polubiła tę pełną krzykliwych indywiduów paczkę.

Późnym popołudniem wyruszyła w swą ostatnią podróż dookoła miasta, odwiedzając kowala w celu wyrycia świętego symbolu swej pani na nowej tarczy.
Szczęście jej sprzyjało i oszczędzając pieniądze na rytniczej robociźnie, zajęła się chorowitym synem mężczyzny, któremu przepisała syrop z szyszek, maść rozgrzewającą oraz inhalacje z ziół, zamykając biednego brzdąca w domu na kilka dni. Nie ma że boli… zapalenie płuc trzeba było jak najszybciej wyleczyć. Chłopcu nie wolno było zalegać w łóżku, oraz przebywać w przeciągu, a pomieszczenia powinny być regularnie wietrzone co by kurz dodatkowo nie podrażniał nosa i gardła. Zostawiając pękate mieszki ziółek, poszła spieniężyć swoją pokaźną część wspomnień… na rzecz…

Dla siebie i dla istot jej bliskich.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 13-03-2017, 00:07   #239
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
PHANDALIN W OPAŁACH

Dzień powrotu, późne popołudnie
Gospoda Stonehill w Phandalin


Chwilowo osadzie nie groził napad orków. Ani goblinów, skoro już o zielonoskórych mowa. Czerwoni z Glasstafem na czele zostali przegnani, zostało tylko jedno zagrożenie dla ładu i porządku osady. Chwilowo nic nie zapowiadało lokalnej apokalipsy, Turmalina spokojnie szykowała się do wyprawy w podziemia. Jeszcze kilkanaście minut temu była poważnie naburmuszona, bo jej towarzysze co chwila rozpytywali się skąd to, skąd tamto. Spieniężyła klejnoty i kosztowności, zaprosiła ich do swojego pokoju, gdzie schludnie poukładane stosiki podzieliła równo między wszystkich, odkładając na bo nadwyżkę na wspólne zakupy i uzupełnienie medykamentów. I wtedy się zaczęło. Jeden przez drugiego, ciekawi i upierdliwi dopytywali się każdą kupkę, jakby im nie wystarczyło, że krasnoludka przypilnowała uczciwego i sprawiedliwego podziału. Skończyło się tym, że walnęła pięścią w stół i kazała się wszystkim zamknąć. Oczywiście schludne kupki zupełnie się rozleciały. W końcu wszyscy zabrali swoje części (A Tori dodatkowo te przeznaczone na leki), a Turmi została sama. Ostrożnie i z pietyzmem opiłowywała paznokcie, jeszcze nie tak dawno naznaczone krwią i brudem i patrzyła się na powieszone u powały sukienki, nie mogąc się zdecydować na kolor. W końcu ubrała turkusową z białymi falbankami, sprawdziła w lustrze czy wygląda odpowiednio perfekcyjnie i zabierając ze sobą pękaty mieszek zeszła do jadalni, gdzie pozostali planowali wyprawę. Zamówiła u karczmarza dojrzały ser i gruszki, po czym dosiadła się do towarzystwa. Wymieniła kilka uwag o lochach, Mardukowi, który uznał że obawia się grzybów i śluzów poradziła by uważał gdzie przyrodzenie wpycha, na co ten odrzekł że dlatego od krasnoludów trzyma się z daleka, co jakimś cudem nie przerodziło się w małą
bitwę. A to był dopiero początek. Od słowa do słowa, inni też zaczęli wyciągać zdobycze wszelakie, okazało się że Joris za klejnociki też złotem sypnął, Marduk potężny zwój dołożył i może by się całość rozeszła po kościach, gdyby nie padła kolejna bomba.
- ... no i powinniśmy wybrać przywódcę wyprawy do kopalni. Może Marduk? - padło gdzieś znad stołu, a Turmalina zakrztusiła się cząstką gruszki.
- Khe, khe! - kaszlnęła Turmalina i walnęła pięścią w stół - Wyście na łby poupadali? Elfowi dawać władzę na czas wyprawy do kopalni? I to w dodatku tyłownikowi, który co chwila odchodzi i przychodzi?! Phi! A głosujcie sobie!
Nafochała się, a Yarla dorzuciła dwa słowa o mózgowej zgniliźnie tych, co myślą że krasnolud zagłosuje za elfem. I znów karczma zatrzęsła się od kłótni, co z całą pewnością poskutkowałoby rozróbą, gdyby sam zainteresowany nie zaproponował kandydatury Jorisa. Zaakceptowanego przez ogół jako mniejsze zło, ale Turmi jakoś nie widziała Pirytka w tej roli. Co nie zmieniało faktu że i tak był lepszym wyborem od elfa, więc zgodziła się. Plany zostały poczynione, i towarzysze rozeszli się po różnych zakątkach osady by nabyć potrzebny ekwipunek, tym bardziej, że karawana przybyła. Turmi nabyła kilka zwojów, mikstur i różdżkę. Gdy udawała się na spoczynek wbita w nową koszulę nocną była tak nabzdyczona, że śniła tylko o tym, że ganiała z batem Marduka i Jorisa po zagrodzie, jakby byli wieprzkami, krzycząc że wyśle ich obu do rzeźni jak nie będą posłuszni.




Następnego dnia, przed wymarszem.

Rano oczywiście wstała lewą nogą, strzeliła z arbalety do piejącego koguta - swoją drogą niecelnie co tylko pogłębiło frustrację. Gdy przeładowała była gotowa potrzelić pierwszego durnia, który wlezie jej w celownik, ale w końcu zadowoliła się glinianym dzbankiem wiszącym na płocie. A kogut zadowolony z siebie zapiał ponownie.
Godzinę później Turmi siedziała w izbie jadalnej w towarzystwie Gundrena i Slidara i powoli mieszała łyżką w misce owsianki z owocami leśnymi. Jedzenie szło jej powoli, jakoś wszystko było nijakie. Wczesniej czuła chęć działania, miała plan, ludzi, odpowiedzialność, a teraz trzeba było tylko czekać, cóż Pirytek wymyśli.
- Ehem, ehem, Panno Hammerstorm, jest sprawa. Rachunek.
Turmalina uniosła brwi, spoglądając na gospodarza, który stał nad nią z otwartym mieszkiem. I cała frustracja, gniew i problemy w tym momencie pękły.
- Rachunek? RACHUNEK!? Uratowaliśmy tą zakichaną mieścinę, wytłuklismy Czerwonych, cholerne gobliny, Glasstafa i chyba połowę okolicznych orków. I tak wygląda wasza wdzięczność? RACHUNEK?!
Krasnoludka szerokim gestem zmiotła miskę ze stołu. Gdzieś tam krowa zerwała się z uwięzi, a zamknięte w zagrodzie świnie panicznie zaczęły szukać drogi ucieczki. Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta doskonale wyczuwają nadchodzące trzęsienia ziemi. Turmalina dziarskim krokiem ruszyła na zewnątrz, z trzaśnięciem zamknęła za sobą drzwi niemal rozwalając Gundrenowi nos. Ten wybiegł zaraz za nią.
- Turcia, uspokój się!
- Uspokój? Uspokój? Ja mu zwalę tę ruderę na łeb, kamień na kamieniu nie zostanie! Puszczaj! - piekliła się krasnalka wierzgając nogami, ale wujek Gundren trzymał ją mocno, tak długo, aż się nie uspokoiła. Ziemia drżała, piach pryskał im spod nóg, ale trzęsienie ziemi nie nadchodziło. W końcu geomantka się uspokoiła.
- Już, możesz puścić. Nic nie zrobię. I tak co najwyżej posypałby się tynk i kilka dachówek, nie mam tyle siły by zawalić dom. Jeszcze.

W końcu Turmalina zapłaciła rachunek w gospodzie i wyszła z niej z silnym postanowieniem, że gdy z kopalni wróci, będzie nie tylko jeden dom, ale całą osadę obrócić w perzynę, jeżeli tylko ktoś ją wkurzy. Ta wizja poprawiła jej humor i lepszym nastawieniem oczekiwała nadchodzącej przyszłości.
Kopalnio, Turmalina przybywa!
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 14-03-2017 o 10:36.
TomaszJ jest offline  
Stary 13-03-2017, 12:59   #240
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Mardukowi nie dane było zakosztować odpoczynku, a przynajmniej nie tyle ile by sobie życzył. Ale do Phandalin nie przybył dla odpoczynku, a choć raz zamiary drużyny zgadzały się z jego pragnieniami. Więc nie narzekał tylko zabrał się do roboty, z determinacją o której dawał znać gorączkowy blask w oczach.

Pożegnał się uprzejmie z ochroniarzami i imć Jomundsenem. Złożył Garaele wizytę. Czysto grzecznościową - ani jemu nie zależało na socjalizowaniu się, ani elfka niczego nie potrzebowała, ale
formy należało zachowywać. Poprosił tylko o identyfikację zawartości fiolki którą zdarł z szyi Głosu - przywódców kultystów w Thundertree.

Kwestię wyboru dowódcy drużyny miał głęboko w dupie; liczyło się tylko zabijanie, a tego zapowiadało się do syta, co w zupełności mu odpowiadało. Ale warto było wszcząć kłótnię, choćby po to by zobaczyć jak obu drużynowym półogrzycom ciśnienie skoczyło.

Zakupy, naprawa ekwipunku, kilka chwil na odsapnięcie… młody był, wiedział że wytrzyma. Złoto i kosztowności tym razem chomikował, czekać miały na lepszą okazję do wydania, w przeciwieństwie do ostatniego razu sprzed paru dni. Wtedy kompletnie nie spodziewał się że właścicielka Lionshield Coster będzie miała na składzie coś co wzbudzi szybsze bicie jego serca!



Gęsto tkana plecionka kolczej zbroi była wzmocniona magią i nawet jeden ślad rdzy nie plamił stalowych ogniw! Był to dokładnie taki typ zbroi jaką elfowie preferowali - przynajmniej nie ciężkozbrojni i Marduk z miejsca jął sprawdzać kieszenie i nie tylko. I opłaciło się!

Co prawda wyzbył się wtedy niemal wszystkich zdobyczy - tu, u Linene, w barthenowym składzie, nawet u nadobnej acz sztywnej Garaele - ale nie poświęcił temu nawet jednej myśli. Teraz zakupy musiały poczekać. Trudno.

Z Gundrenem się dogadał co do jucznego zwierzęcia które by zapasy poniosło. Zagrał później Turmalinie na nosie, gdy ta swoim zwyczajem zakpiła z zapobiegliwości chłopaka, marudząc o słabości elfich grzbietów. Marduk odpalił że rolę muła czy osła pozostawia krasnoludom, skoro te przypominają te szlachetne zwierzęta z urody i zachowania.

Wypytywał też starannie Gundrena o samą kopalnię: według imć Rockseekera miała się na nią składać plątanina korytarzy, ale sama kopalnia jako taka nie była rozległa. - Jak się znajdzie dobre złoże to się czasami tygodniami kopie w jednym miejscu aż do wyczerpania i dopiero potem przechodzi gdzie indziej - krasnolud objaśnił i dodał coś o pięknie podziemnej pracy i nieogarniętych naziemcach, którzy tego nie doceniają. Marduk tylko się uśmiechnął; krasnoluda jeszcze nie miał na rozkładzie a przedstawiciele tej rasy chyba lubili sobie obejrzeć własną dupę bez pomocy wiadra z wodą, ale…

Krasnoludy nie zające, nie uciekną. Cierpliwości.

Tęsknił za Leuthilspar, tamtejszymi luksusami, ślicznotkami i przyjemnościami, ale przysiągł sobie że następnym razem kiedy tam się pojawi będzie to na jego warunkach. Zgrzytając zębami szykował się do drogi...
 

Ostatnio edytowane przez Romulus : 14-03-2017 o 00:02. Powód: brakująca grafika
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172