- Nisko! - Ni to szeptem ni to krzykiem zakomenderował Erwin, kucając w wysokiej trawie i patrząc na pościg psów i hoboblinów za uzbrojoną kobietą.
- Kurwa mać, psy bojowe. Gdyby nie one... Niebezpieczne, wasz wybór, możemy nie dać rady. Proponuje, oddać jeden strzał i wiać do jaskini z nimi na plecach. Rozdzielamy się - ci co mają wolne plecy, do jaskini organizować zasadzkę na pościg. Gonieni zwabią ich wzdłuż strumienia.
Gloria biegła. Sytuacja nie pozwoliła jej na długie rozmyślania na temat kierunku w którym zmierzała, jednak tak właściwie nie było nad czym się długo zastanawiać. Każdy kierunek, który nie zbliżał jej w stronę goniącej jej sfory był dobry. Jednak pościg zaczynał ją już powoli męczyć, a z biegiem czasu psy wcale nie wyglądały na jakby miały ochotę zrezygnować ze swojej zdobyczy. Musiała w końcu się ich jakoś pozbyć.
I wtedy dostrzegła ich. Trzy osoby stojące wprost naprzeciw niej. Aż dziwne, że wcześniej ich nie zobaczyła. W pierwszym odruchu naszła ją ochota by skręcić w inną stronę, gdyż wycelowane w jej stronę łuki zwykle nie oznaczały przyjaznych zamiarów. Jednak kiedy wypuszczone strzały poszybowały nie w nią, a w sforę psów, musiała uznać, że nie są to z pewnością wrogowie. Kiedy dobiegła w końcu do nich dwie kolejne strzały poszybowały w stronę psów, zabijając jednego z nich. Zwierzęta i hobgobliny wydały się zaskoczone pojawieniem nowego wroga w tym samym stopniu co Gloria.
- Rozdzielić się, cofać się w stronę obozu, strzelać jeżeli nie będziecie zagrożeni. - Erwin przygotował się do biegu i pomachał kuszą nad głową. - Za mną – krzyknął do nieznajomej i zaczął biec w kierunku jaskini.
Gloria długo biegła, być może już zbyt długo. Choć jej wytrzymałość była godna podziwu, tym bardziej jak na kobietę, to przecież każdy człowiek ma swoje granice. Blondynka posiadała w sobie jeszcze duże pokłady energii, a kiedy zobaczyła innych sobie podobnych o sojuszniczych zamiarach, sądziła, że w końcu się zatrzyma i rozpieprzy parę łbów; nic bardziej mylnego. Nieznajomy mężczyzna zaczął zachęcać do dalszego biegu, na co mina blondyny przybrała kwaśny wyraz niezadowolenia. Serio? Znowu mam spieprzać? przeszło przez myśl Glorii, która zerkając za ramię widziała przyczepionych do swej dupy sierściuchów. Z braku laku podjęła więc decyzję o dalszym biegu, a nawet bezczelnie dała z siebie wszystko, aby dogonić - tudzież przegonić - cwaniaczka z kuszą, który to ochoczo wydawał rozkazy. No dobra, pomógł jej, niech mu będzie; rządź chłopie, ale pilnuj tyłów!
- Dzięki, zawsze marzyłam o pomocy w postaci towarzystwa do biegania! - rzuciła ironicznie, nie zwalniając pracy nóg i uważając, aby przypadkiem nie zaliczyć gleby. To mogłoby zdecydowanie zakończyć nie tylko dobre wrażenie, ale i życie. Nie pytała o plan, zapewne w końcu go pozna. Po mieczu będącym na plecach, większym od uda kobiety i dłuższym niż jej zgrabne nogi, można było wnioskować, że na pewno nie jest od walki na dystans.
Sytuacja w jakiej się znaleźli nie pozwalała na wzajemne poznanie się. Erwin i Gloria rzucili się pędem w stronę jaskini, a tymczasem Vincent i Pleufan odbiegli na bok, by zejść z drogi dwójce wściekłych psów. Tamte nie zwróciły na nich uwagi, tylko pomknęły za ściganą od dłuższego czasu zdobyczą. Zignorowały również fakt, że ich właściciele przestali już tak donośnie wrzeszczeć.
Kiedy elf i człowiek uświadomili sobie, że psy przebiegły dalej, zatrzymali się i ponownie naprężyli cięciwy. Jeden z psów zawył ugodzony strzałą Pleufana, który krzyknął do Erwina:
- Hobgobliny się zatrzymały! Wygląda na to, że mają zamiar się wycofać!
- Dajmy im jeszcze jedną salwę i kończmy to. - Erwin przemówił między oddechami, zarzucając kuszę na plecy i sięgając po miecz. - Najpierw psy potem reszta! - Krzyknął do elfa.
Gloria traciła cierpliwość. Tak, jakkolwiek mylny nie miałby być jej wygląd, pod tą blond czupryną kryła się potęga temperamentu i żądza krwi. Pokazanie wrogowi, że nie jest wiele wart, było tym o czym kobieta marzyła odkąd tylko zaczęła zwiewać.
- A pieprzyć to! - przeklęła widząc, że nic się nie zmienia, a dopiero, być może, miało się zmienić. Już samo sięgnięcie po miecz było dobrym znakiem, jednak według blondyny mogło nastąpić zdecydowanie szybciej. Zatrzymała się kiedy dwóch mężczyzn po bokach puszczało kolejne strzały, raniąc zwierzęta i łaskocząc je grotami. Przygotowała swój wielki, oburęczny miecz i zaparła się mocno stopami o ziemię, czekając na nadbiegającego przeciwnika. Zaciśnięte na rękojeści broni, silne dłonie, poprawiły swój chwyt, aby impet uderzenia nie wytrącił ostrza z rąk. Zielone oczy były przepełnione nie tylko gniewem, ale i pełnym skupieniem oraz koncentracją. Nie oglądała się, co robi teraz towarzysz od biegania, ponieważ uważała, że lepszego momentu na atak już nie będzie. Trasa przez którą uciekali, nie zmieniała się geograficznie, to też nie posiadała żadnego korzystnego punktu. Teraz, albo do piachu. Kiedy bestia nadbiegła, Gloria starała się uniknąć szarżującego wroga, wykorzystując swoją przewagę, jaką było wyczekiwanie i obserwacja każdego ruchu. Zwinny obrót wokół własnej osi i zamach wielkim mieczem, powinny wyrządzić wilkowi więcej krzywdy, niż zwykłe strzały - powinny, ale czy aby na pewno?
Kolejne wystrzelone przez Pleufana i Vincenta strzały zagłębiły się w ziemi za plecami psów. Strzelcy posłali sobie bezradne spojrzenia. Zwierzęta były poza ich zasięgiem, a tymczasem Hobgobliny zaczęły biec… w przeciwnym do nich kierunku.
Erwin także biegł, nie dostrzegając, że towarzysząca mu kobieta niespodziewanie się zatrzymała. Gloria zacisnęła dłonie na rękojeści wielkiego miecza, czekając aż psy same przyjdą do niej. Kły psów minęły o centymetry wojowniczkę, kiedy dzikie bestie skoczyły na nią. Kobieta przełknęła ślinę i włożyła całą swoją siłę w jedno uderzenie, które niemalże rozcięło zwierzę na pół.
- Wracaj tu i ich zabij! - wrzasnęła do Erwina, choć może jej despotyzm nie był na miejscu. W sumie go nie znała, a on chciał początkowo pomóc, więc zamiast krzyczeć na niego, powinna dziękować...No, ale może później najdzie ją refleksja.
- A wy gońcie te zielone pokraki! - rzuciła do łuczników, ale nie pilnowała tego, czy ktokolwiek ją słucha. Przygotowana była na atak drugiego wilka.
- Nie pozwólcie im uciec! - Erwin potwierdził, jakże racjonalne polecenie towarzyski w broni i z bronią w ręku ruszył z zamiarem ubicia ostatniego z psów.
Erwinowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Kiedy Gloria unikała kolejnych ataków Zwściekłego psa, próbując zarazem zamachnąć się na niego swoją wielką bronią, wojownik rzucił się pędem, jednak tym razem w stronę walczących. Wykorzystując impet jaki dawał mu rozpęd, zamachnął się na psa, pozostawiając długą szramę na jego grzbiecie. Zwierzę cofnęło się zszokowane tym niespodziewanym atakiem, tylko po to, by Gloria mogła zakończyć jego cierpienia jednym, precyzyjnym cięciem.
Tymczasem gdzieś dalej rozpoczął się już pościg za dwójką zielonoskórych, którzy pędząc na złamanie karku szybko oddalali się od walczących. Widać, że nie przejmowali się już sobą nawzajem, gdyż jeden z nich ewidentnie pozostawał z tyłu za swoim towarzyszem. To samo jednak można było zaobserwować w przypadku Vincenta, którego elf pozostawił za sobą, samemu mknąc ku znienawidzonej rasy wrogowi.
- Nie możemy dać im uciec! - Wykrzyczał nad truchłem. Erwin rzucił na ciało psa tarczę i kuszę. - Dopadnę ich i zatrzymam dla was.
- Dla nas? - powtórzyła zastanawiając się, o co facetowi tak właściwie chodzi. Krótko stwierdziła, że był po prostu albo dziwny, albo bardzo napalony. Nie była tylko pewna, na co? Gloria znając swoje możliwości sama zaczęła biec, choć wydawało jej się to bardzo głupie. Zabawa w kotka i myszkę, gdzie najpierw gonią ciebie, a potem ty gonisz ich… Zaraz się okaże, że jak już będą blisko pochwycenia pokrak, to te zyskają wsparcie w postaci swoich zielonoskórych kolegów no i znowu to ludzie będę uciekać… I tak non stop. Aż wydepczą na tej ściółce ścieżkę, a setki lat później inni będą się zastanawiać, czemu akurat tutaj została wydeptana “bo to pewnie bezpieczna droga była”. A tu guzik.
- Znam ich obóz, nie musimy tak lecieć! - krzyknęła za mężczyzną, który najwyraźniej nie zwracał na nią uwagi. Naprawdę aż tak go kręciły te stworki?
Najwyraźniej tak. Nie zwracając uwagi na pozostawioną za sobą towarzyszkę, Erwin puścił się pędem za Vincentem i Pleufanem, którzy powoli doganiali dwójkę uciekinierów. Sam wojownik był niestety zbyt daleko, by w jakikolwiek sposób pomóc. Z odległości mógł ujrzeć tylko, jak świadome swojej kiepskiej sytuacji zielonoskóre paskudy wyciągnęły bronie i rzuciły się w stronę prześladowców.
Wojownik nie mógł dojrzeć szczegółów starcia, jednak wyglądało na to, że tylko jednemu hobgoblinowi udało się dotrzeć do myśliwych, drugi bowiem padł od posłanych przez Elfa strzał. A kiedy w końcu Erwin stanął obok Pleufana i Vincenta, mógł jedynie splunąć na zakrwawione truchło zielonoskórej paskudy. I choć bestia leżała teraz martwa, przed śmiercią udało się jej poważnie zranić elfa.
- Przeklęte zielonoskóre gady - powiedział, trzymając się za obficie krwawiący brzuch.
Natomiast nienaruszony Vincent stał jedynie obok, ze zwykłym swoim obojętnym wyrazem twarzy, jakby cała sytuacja nie wywarła na nim żadnego wrażenia.
Wkrótce potem do towarzystwa dołączyła Gloria.
- Przeżyjesz dość długo by kapłan zdążył cię poskładać. - Optymistycznie oświadczył Erwin, tnąc strój hobgoblina na bandaż. - Nie ruszaj się zbytnio, owinę ci ranę, potem pozbieramy co się da pozbierać. Broń się przyda, a jak te psy dołożymy do naszych zapasów to będziemy dziś mieli więcej jedzenia niż zjemy. Teraz zaboli. - Ostrzegł i mocno zacisnął węzeł na szmacie. - To powinno powstrzymać krwawienie, na jakiś czas. Pilnuj go. - Zwrócił się do Vincenta i zwrócił się w stronę nieznajomej.
- Erwin Rockhell, do usług. Z kim miałem przyjemność walczyć? Muszę też powiedzieć, że przecięcie tego psa w pół, to był piękny cios.
“No kurwa!”, przeszło przez myśl Glorii, która dumnie wypięła pierś do przodu. Komplement został przyjęty, podryw udany, trafienie w punkt krytyczny ego zakończyło się sukcesem. Mimo to przez blond głowę przemknęła refleksja, że nie należy tak się wysławiać, więc zachowała swoje wulgarne zapędy na inną okazję. Pierś jednak wciąż wyniesiona.
- No raczej, że piękny! - rzekła kulturalnie, nie ukrywając, że jest sama z siebie zadowolona. Najpierw bieg przez tyle mil, potem od razu walka, potem znowu bieg. Gdzieś w głębi siebie dyszała i miała powyżej nosa wszystkiego, jednak nie narzekała. Była dzielna.
- Gloria, niegdyś służbę pełniłam w Zakonie, ale teraz… - blondynka machnęła ręką, pokazując tym samym jak małe znaczenie to dla niej ma w tej chwili - … szlag wszystko trafił, szkoda gadać - dokończyła, a jej buźka wychyliła się lekko w bok, aby zerknąć Erwinowi przez ramię.
- Kolega ci się wykrwawia. Tak sądzę. Macie jakiś obóz? Chyba trzeba go zanieść. - mowie zawtórowało uniesienie ramion. Nie był to co prawda gest obojętności, a raczej niepewności w tym, co ma zamiar postanowić Erwin. Ona tylko rzuciła propozycją, nie będzie się w to wtrącać, bo być może mężczyzna nie lubił “kolegi” i specjalnie do niej zagadał, aby tamten szybciej wykitował i by nie mieć wyrzutów sumienia? A kij wie, nie znała ich. Zlustrowała kusznika od stóp do głowy, nie ukrywając przy tym nachalności swych zielonych tęczówek. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, ale nie trwał on tam długo.
- Ach, no i dzięki. Tak w ogóle.
- O mnie się nie martwcie - odparł przez zaciśnięte zęby Pleufan. - Jestem przyzwyczajony do ran brzusznych zadanych przez hobgobliny. Dam radę iść o własnych siłach, o ile znowu nie przyjdzie nam biegać.
- Skąd się tu w ogóle wzięłaś? - zapytał niespodziewanie Vincent, przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem.
- To się nazywa dobre podejście, choć ja bym wolał nie robić z tego zwyczaju. - Erwin z uśmiechem skomentował słowa elfa, skoro może sobie tak żartować to znaczy, że raczej przeżyje aż do spotkania z kapłanem. - Obóz mamy i właśnie tam wracaliśmy z polowania. Jak nam pomożesz zabrać rzeczy to oferujemy gościnę w ciepłym i suchym miejscu, posiłek oraz przyjaźń naszej grupy. W takim miejscu ktoś kto potrafi robić mieczem jest na wagę złota.
- Żeby tylko mieczem - skomentowała głośno, choć nie zwracała się do nikogo konkretnego, ot tak w eter, bo może. Ramiona Glorii ponownie uniosły się ku górze, choć tym razem faktycznie nie robiło jej różnicy, czy pomoże czy nie. Sama też potrafiła o siebie zadbać.
- Z północy - odparła lakonicznie na pytanie Vincenta, ale że mimo wszystko lubiła sobie trochę popierdolić…
- Wywaliło sporą grupę osób przez portal, było małe obozowisko, ale te śmierdzące maszkary je zajęły. Teraz uwięzili wszystkich, może mają w zamiarze ich zeżreć, nie wiem. Nie powiem, żeby to nie było przykre, nie wracanie tam i odmowa pomocy to szczyt egoizmu, ale powrót w pojedynkę, kiedy udało mi się spieprzyć, to zaś głupota. Chyba wolę być egoistką niż kretynką. - podeszła do Pleufana, aby podać mu pomocną dłoń, żeby ten mógł wstać.
- Mimo wszystko, gdybyście posiadali grupę wojowników i strzelców, może i mogłoby się opłacić uratowanie drugiego obozu. Było tam sporo rzemieślników, nie byliby kolejnymi darmozjadami - “a jakby byli, to zawsze można ich zabić”, dodała w myślach, a na jej twarzy zagościł urodziwy uśmiech. Wolała nie wyjść na chama. Nie tak od razu.
- Dlatego tak mi zależało by ich dorżnąć. - Wojak wskazał na jednego z hobgoblinów. - Żeby nie mogli donieść swoim o nas. Ile tych hobgoblinów byłoby do ubicia? My możemy zebrać koło dziesięciu zbrojnych, czterech kapłanów, maga i mieć jakąś rezerwę do pilnowania cywili. Choć bardziej nam trzeba myśliwych niż rzemieślników. By zebrać dziś dość mięsa będziemy musieli uznać te psy za jedzenie. - Wzruszył ramionami. - Bywało, że gorsze rzeczy się jadło. To jak bierzemy rzeczy i idziemy? Dalej porozmawiać możemy w drodze i w obozie.
- Prowadź. - odparła krótko bez zbędnej w tym czasie mimiki. Jedynie dziwnie zareagowała na słowo “dorżnąć”, ale w tym momencie po prostu odwróciła głowę w bok, więc nie było to aż tak widoczne. Odchrząknęła głośno i gdy pomogła wstać rannemu, po prostu ruszyła dalej. Nie wiedziała dokąd iść, więc nie wysuwała się na przód pochodu, jednakże nie miała też zamiaru gdzieś biernie leźć za czyimś cieniem, bo to nie grało z jej silnym charakterem. No miała oczywiście zamiar pomóc im w dźwiganiu towaru, nie sprawiło jej to nawet większej trudności. Co prawda miała przy sobie kilka broni, które swoje ważyły, ale to jej nie przeciążyło.
- Macie przywódcę? - spytała łagodnym, stonowanym głosem, nie pozbawionym powagi oraz kobiecości. Nie mówiła bowiem basowo, a dość melodyjnie, jak na kobietę walczącą mieczem, który wielkością przerastał nie jednego wrogiego stwora. Być może nie pytała o to bez celu, ale cholera ją wie. - Jakieś łuki kompozytowe? Tak wiem, drogi i dobry sprzęt
- Przywódcę? - To wymagało od Erwina głębszego zastanowienia się nad tym co właściwie się dzieje w ich wesołym i jakże solidnie zorganizowanym obozie. - W sumie jak się zastanowić. - Spojrzał w niebo szukając inspiracji. - To chyba będę to ja albo ojciec Geoffry. Próbuję ogarnąć ten cały burdel z końcem świata ale muszę cały dzień polować na jelenie, niedźwiedzie, sarny, walczyć z wilkami, hobgoblinami i ratować panny w opałach, przez co wieloma rzeczami zajmuje się stary kapłan. Mam nadzieję, że reszta się nie obijała i wróciła do obozu z czymś pożytecznym. W trójkę nie wykarmimy czterdziestu osób, ty nam z tymi psami – wskazał głową na ciągnięte na sznurku truchło - spadłaś z nieba. Nie jest to może najlepsze jedzenie ale zapasów zniesiemy więcej niż obóz zużyje.
- Z broni to mamy niemal sam złom zdobyczny na goblinach, długi miecz i napierśnik z brązu. Nic wartego uwagi. Łuki mamy tylko krótkie. Najlepsze co znaleźliśmy to cztery duże beczki z winem.
Dla Glorii wszystko już było klarowne. Właściwie tyle informacji jej wystarczyło, teraz tylko musiała się postarać, aby jak najlepiej ją wykorzystać. Mimo wszystko miała nadzieję, że ten dziadek to nie jest znowu taki chojrak i nie będzie się zbytnio wpierniczał ze swoimi mądrościami; jak to staruchy miały w zwyczaju.
- Ratować panny w opałach? - dopytała spoglądając na niego z ukosa. Raczej wolałaby, aby nie miał jej na myśli, bo to brzmiało dla niej obraźliwie. Tym bardziej, że miała wrażenie iż bez niej męczyłby te wilki bardzo długo, albo najzwyczajniej w świecie by zdechł.
- Skoro żyjemy, oddychamy, chodzimy, jemy i walczymy, to ciężko mówić o jakimkolwiek końcu. Nazwałabym to raczej zmianą perspektywy - wzruszyła jednym ramieniem,chyba bardziej z przyzwyczajenia.
- Wszak me imię wskazuje na to, że mogłam stamtąd spaść - skomentowała żartobliwie tekst na temat spadających z nieba kobiet, takich jak ona. Mogłaby teraz obrosnąć w piórka, gdyby nie wcześniejszy tekst o pannach w opałach.