Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2016, 22:57   #61
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

Gdy narada dobiegła końca, pośpiesznie zebrali ze sobą najważniejsze rzeczy i ruszyli. Nim ich ścieżki rozeszły się w trzech różnych kierunkach, wymienili się szczerymi życzeniami udanej i, co najważniejsze, bezpiecznej podróży. Po raz ostatni zwrócili się w stronę zgromadzonych przed wejściem do jaskini ludzi, którzy odprowadzali swoich bohaterów spojrzeniami. Twarze ocalonych ukazywały ogrom nadziei jakie pokładali w zwiadowcach. Ci jednak wiedzieli, że może po raz ostatni widzą te twarze.

Jako pierwsza odłączyła się drużyna złożona w większości z kobiet - Crilli, Anny i Pech. Jej jedynym męskim pierwiastkiem, nie licząc dwójki psów, był Ruppert. Niemalże od razu skierowali swe kroki na wschód, w kierunku kompletnie im nieznanym. Zachód przez ostatnie dni zaprezentował się im w mrocznym świetle, jednak dlaczego wschód miałby okazać się inny? Bohaterowie tej opowieści mieli jednak nadzieje, że ich przeczucia okażą się prawdziwe i to na wschodzie odnajdą swoją ziemię obiecaną.

Prędko stracili z oczu zagajnik, w którym skryli się ocaleni, jak również pozostałe grupki, które również wyruszyły na zwiad. Równiny z początku wydawały się płaskim jak blat stołu trawnikiem, jednak mnogość różnych zagajników, pojedynczych drzew, a nawet różnorakich, niskich pagórków powodował, że otoczenie wcale nie było tak monotonne. Zwiadowcy szybko przekonali się również, że skrywa w sobie nie tylko same dzieła natury.

Kiedy minęli w końcu kolejny, złożony z wysokich iglastych drzew zagajnik, ich oczy skupiły się na dosyć stromym zboczu, które wyrastało samotnie na trawiastej płaszczyźnie. Wzgórze przyozdobione było licznymi, niewysokimi drzewami, jednak to nie one przykuły ich uwagę. Na stromo opadającym zboczu, po ich stronie dostrzegli coś jeszcze. Obiekt, który widzieli był wciąż daleko, jednak bez zawahania wszyscy (poza Ruppertem, którego wzrok pozwalał dostrzec jedynie szarą plamę na zielonym tle) stwierdzili, że nie było to dzieło natury. Przywodziło raczej na myśl pozostałość jakiejś pojedynczej budowli. Może twierdzy, lub pojedynczej wieży?

Wszyscy spojrzeli po sobie, a na ich twarzach widniało wyraźne pytanie - czy powinni to zbadać z bliska?



Druga grupa zwiadowców skierowała się na północ. W tym czteroosobowym składnie, dla odmiany nie było ani jednej kobiety. Xandros i Raul kroczyli naprzód stanowczym krokiem, zaś zaraz za nimi, niczym cienie, podążał Dorne oraz ich nowy towarzysz Aristodemos. Ten ostatni był jednym z grupy ocalonych, która przybyła do jaskini wczoraj. Trudom poprzednich dni jednak nie udało się złamać w nim ducha przygody. Sprawiał wręcz przeciwne wrażenie!

Niski “awanturnik” - jak sam siebie raczył nazywać - wydawał się uradowany perspektywą podróży. Nie wyglądał na młodego, jednak swym zachowaniem reprezentował wszystko to, co ledwo wchodzący w dorosły świat mężczyzna zazwyczaj przedstawiał. Przez całą podróż gęba mu się nie zamykała, a głowa gdyby mogła zapewne non-stop obracałaby się wokoło, chcąc uchwycić każdy nawet najmniejszy fragment otoczenia. W jego oczach iskrzyła się, wręcz szalona żądza przygód. I takim właśnie człowiekiem był Aristodemos.

Jednak już w ciągu jednej godziny uszy reszty zwiadowców przywykły do dźwięków wydawanych przez awanturnika i zaczęły stapiać się z otoczeniem. Wszyscy woleli skupić się na nieznanych, czyhających w zagajnikach zagrożeniach. Poznali się już na tym świecie - wiedzieli, że jeden nieostrożny krok może stanowić o ich zgubie.

I właśnie z powodu tych obaw, zwiadowcy nagle przystanęli ze spojrzeniem przykutym w rozciągającą się przed nimi granicę wielkiego lasu. Zaczęli zastanawiać się, czy na pewno chcą dalej kontynuować podróż w głąb goblińskiego terytorium.



Trzecią i ostatnią już grupą, która wyruszyła tego dnia z obozowiska, była drużyna myśliwych składająca się z trzech osób - wojownika Erwina, sokolnika Pleufana i podróżnika Vincenta. Ten ostatni, mimo że towarzyszył im od chwili gdy przedostali się na ten świat, stanowił dla wszystkich wielką zagadkę. Vincent zdaniem wszystkich był po prostu dziwny. Uczestniczył w wieczornych zabawach i popijawach, jednak zawsze trzymał się na uboczu, nigdy nie robił nic z własnej inicjatywy, ale kiedy ktoś mu coś polecił, ten wykonywał to absolutnie bez słowa sprzeciwu. I tym razem również to Pleufan musiał poprosić go o pomoc w przy polowaniu, gdyż wiedział, że Vincent znał się na strzelaniu z łuku niemal tak samo dobrze jak elf.

Polowanie jednak tym razem wyglądało inaczej niż te poprzednie. Erwin nie miał ochoty spędzać całego dnia na łażeniu za zwierzyną, kiedy ta mogła przecież przyjść do nich sama. Najpierw ruszyli na północny zachód, gdzie w dalszym ciągu rozciągały się trawiaste równiny. Kiedy zaś oddalili się już na znaczną odległość od jaskini, wojownik zaczął natychmiast rozglądać się za dogodnym miejscem, w którym mogliby się przyczaić na zwierzynę.

I nawet nie tak długo musieli szukać. Nos Erwina niemal natychmiast doprowadził go do niewielkiego stawu, przy którym pełno było śladów zwierząt. Z pewnością stanowił on wodopój dla wielu zamieszkujących okolicę jeleni, saren czy dzikich koni. Łowcy usadowili się w wysokiej trawie u brzegu wody. Wystarczyła tylko szczypta cierpliwości i bez problemu mogli zapewnić sobie prowiant na kolejne kilka dni.

Minuty mijały im w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie powiewami silnego wiatru. Jednak i ten zdawał się w końcu ustępować i łagodnieć.

- Do dobrze - stwierdził szeptem Pleufan. - Teraz przynajmniej łatwiej będzie strzelać. Gdyby…

Nagle umilkł, gdyż nieopodal nich, po drugiej stronie jeziora rozległ się jakiś dźwięk. Nim jeszcze zorientowali się, co się dzieje, zza zarośli wyskoczyła sarna. Jednak nikt nie zdążył zareagować wystarczająco szybko. Wszyscy byli zbyt zaskoczeni nagłą reakcją zwierzyny, która rozpędzona wskoczyła do mulistej wody. Myśliwi z początku nie mogli zrozumieć niespodziewanego zachowania sarny, jednak odpowiedź przybyła zaraz za nią.

Z zarośli wyskoczyła nagle sporych rozmiarów bestia, która nie wahając się nawet przez moment, rzuciła się za tonącą sarną. Najwyraźniej nie miała zamiaru odpuścić swojej ofierze. Ostre kły wbiły się w jej kark, a woda zabarwiła się na czerwono. Kiedy drapieżnik zaczął płynąć ze swoim łupem, na brzegu pojawiła się piątka jego towarzyszy, która łakomym wzrokiem spoglądała na upolowaną sarnę.

Erwin przeklął w myślach. Nie mieli szczęścia do polowań. Wczoraj trafił im się niedźwiedź, a dzisiaj wataha wygłodniałych wilków.
 
Hazard jest offline  
Stary 06-11-2016, 17:55   #62
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Tańczący z wilkami

- My mamy medyków, alchemików i kapłanów. Dla nas rany są groźne, dla wilka rana to wyrok dlatego będzie unikać konfrontacji. Widziałem kiedyś jak niedźwiedź kradł im łup, to może mnie też się przestraszą. - Erwin zlustrował wyposażenie kompanów. - Ja mam najlepszy ekwipunek by mnie nie zagryzły, spróbuje je wystraszyć, osłaniajcie mnie jak się nie uda to się ulotnimy.
Wojak odłożył kuszę i dobył miecza oraz tarczy, którą trzymał z boku by wyglądać na większego niż jest. Wyszedł z krzaków krzyknął głośno, zaczął rytmicznie uderzać mieczem w tarczę i powoli ruszył w kierunku wilka ze zdobyczą.
- Sio, kundle jedne! - wykrzyczał i zawarczał w kierunku najbliższego wilka szczerząc wszystkie zęby.
Wataha odwzajemniła uśmiech wojownika, jednak nie było w nim nic z serdeczności - jedynie wściekłość i żądza mordu. Wilki przez kilka chwil stały nieruchomo wlepiając wzrok w wojownika, zaś ten, który upolował sarnę, wypuścił ją z zębów i wyszedł na brzeg. Otrząsnął z siebie wodę i zawył. Erwin zaczął ponownie szperać w odmętach wspomnieć, czy aby na pewno jego wiedza na temat wilków była zgodna z prawdą.
I tak rzeczywiście było. Wilki najpierw powolnym krokiem zaczęły się wycofywać, a następnie odwróciły się w przeciwnym do wojownika kierunku i puściły się pędem. Mała sarna z pewnością nie warta była ryzyka starcia się z uzbrojonym człowiekiem. Mimo, że znajdowali się w Nowym Świecie, instynkt pozostał taki sam.
Erwin odetchnął z ulgą, otarł pot z czoła i gestem ręki przywołał kompanów a sam ruszył po ich zdobycz.
- Naprawdę wątpiłem czy to się uda. Jak widać się udało. - Uśmiechnięty powiedział zabierając się za sarnę. - Jak sądzicie ile czasu już minęło, mamy czas zasadzić się na innego zwierza lub zwiad, czy powinniśmy wracać?
Sam spojrzał na słońce na niebie próbując ocenić czas jaki im pozostał.
- Możemy spróbować jeszcze tu się przyczaić - stwierdził Pleufan, który z podziwem kiwnął głowę Erwinowi, który zdobył się na tak odważny, czy też można by powiedzieć szalony wyczyn.
Łowcy odciągnęli upolowaną zwierzynę na bok i ponownie skryli się w zaroślach wyczekując. Jednak godziny upływały, a żadna zwierzyna nie pojawiała się. Kiedy słońce zaczęło znajdować się już całkiem nisko horyzontu, Vincent odchrząknął i rzekł.
- Chyba nic z tego. Powinniśmy już ruszać jeżeli chcemy wrócić do jaskini przed zmierzchem.
- Racja. - Wojownik pokiwał głową. - Nie zawsze się wszystko uda, i tak dobrze że coś mamy. Trzy dni z rzędu udane łowy. Oby reszta tych kretynów miała dość oleju w głowie by coś złapać. Psia ich kurwa mać, - splunął - bohaterowie wielcy od bohaterskich czynów a o żarciu nikt nie pomyśli. Po co? Od tego są tacy jak my, tło wielkich eposów. - Machnął ręką ze zrezygnowaniem. - Czas wracać bo się ludzie będą niepokoić o nas, reszta wielkich tropicieli i zwiadowców też powinna wrócić wieczorem.*
- Miejmy nadzieję że wrócą - powiedział Vincent bez cienia entuzjazmu. Wstał i otrząsnął ubrania z błota, które zdążyło przylgnąć do niego po kilku godzinach wyczekiwania na zwierzynę. - Ten świat nie wydaje się zbyt bezpieczny. My trafiliśmy na watahę wilków, a nie wiadomo co gorszego mogą napotkać oni…
 
Matyjasz jest offline  
Stary 08-11-2016, 18:58   #63
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

Erwin polowania nie mógł zaliczyć do nieudanych, jednak zdecydowanie dalekie było od zadowalającego sukcesu. Dla małej grupy jaką byli na początku sarna zapewne mogła starczyć na jeden, a nawet dwa dni, jednak w obecnej sytuacji zdecydowanie przydałaby im się jakaś większa zwierzyna. Wojownik poczuwał się do odpowiedzialności za ocalonych, dlatego nie miał ochoty widzieć w przyszłości jak cierpią z powodu głodu. Już i tak mieli wiele zmartwień.

Słońce znajdowało się już na linii z horyzontem. Niebo przybrało w tamtym miejscu piękną, pomarańczową barwę. Łowcy przystanęli po części by odpocząć, a po części by wyrazić wyraz uznania dla piękna tego świata. Czy kiedyś będą w stanie stworzyć tu swój upragniony dom? To pytanie dręczyło zapewne każdego ocaleńca ze Starego Świata, któremu udało się dożyć do tej chwili.

- Ej, a to co? - chwilę zadumy przerwał głos Pleufana, którego spojrzenie umknęło nieco na północ. Erwin z początku nie miał pojęcia o co mu chodzi, jednak po chwili dostrzegł mknącą w ich kierunku postać i to niecałe ćwierć mili od nich! Wojownik zaraz w myślach zganił siebie za swoje roztargnienie i brak uwagi.

- Wygląda… jak człowiek! - elf niemalże krzyknął ze zdumienia. Erwin musiał przyznać mu jednak rację. Coraz wyraźniej zaczął dostrzegać sylwetkę zbliżającej się do nich postaci. I z jeszcze większym zdumieniem musiał przyznać, że… to była kobieta! Jednak dlaczego biegłą jakby jakby ją sam Pan piekła ścigał.

Odpowiedź na to pytanie przyszła niespodziewanie wraz z odgłosem ujadających wściekle psów. Myśliwi najpierw usłyszeli je, a dopiero potem zobaczyli. I to samo tyczyło się ich wrzeszczących wściekle właścicieli. Erwin instynktownie zacisnął dłoń na rękojeści miecza, kiedy dostrzegł pędzące nieco z tyłu sylwetki dwóch, znajomych kreatur - hobgoblinów. Z jednym takim już sobie poradził, jednak czy da sobie radę z dwoma? A w dodatku z ich trzema wściekłymi psami? Jednak czy mógł tak po prostu zostawić damę w potrzebie?
 
Hazard jest offline  
Stary 09-11-2016, 16:45   #64
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Trzy baby, jeden ślepy i muł.


Kapłanka Wielkiej Matki, gdy dostrzegła ruiny, zatrzymała grupę gestem dłoni, puściła kantar prowadzonego muła, którego nazywała Drakul.

A co to za cholerstwo, tak blisko obozu? Poczekajcie chwilę sprawdzę, czy nie wyczuję od tego zła.

Anna sięgnęła po miecz będący jednocześnie symbolem Wielkiej Matki, jak każdy krzyż, gdyż reprezentowała cztery dziedziny życia, którymi zajmował się bogini: walkę ze złem, macierzyństwo, rolnictwo i hodowlę. Chwilę medytowała, modląc się do Wielkiej Matki, by ta pozwoliła jej wykryć czy w budowli tej zagnieździło się zło.
Następnie przyklękła przy ziemi, by sprawdzić, czy widać jakieś ślady. Interesowały ją przede wszystkim ślady humanoidów, a zwłaszcza ludzi. Szukała zdeptanej ziemi, przygniecionej połamanej trawy, gałązek. Potem obserwowała również reakcję Szarpa - jej wiernego psa - zwłaszcza, czy nie informował o wyczuciu czegoś ciekawego: ludzi, zwierzyny łownej, zwierzyny drapieżnej. Przy zwietrzeniu, usłyszeniu każdej z tych “zwierzyn” Szarp przyjmował inną pozę ciała.

No, malutka, poszukajmy jakiś śladów — Crilia zwróciła się do Keks i obydwie zaczęły szukać czegoś co świadczyłoby o niedawnej obecności jakiś żywych w ich najbliższej okolicy.

Wykrywanie zła Anny nie przyniosło żadnych efektów, jednak nie było w tym nic dziwnego. W końcu budowla znajdowała się półtora mili od nich. Dlatego jakkolwiek by się starała, kapłanka nie mogła wyczuć z budowli żadnej emanacji.
Szukanie śladów również nie przyniosło oczekiwanego efektu. W końcu zwiadowcy nie wiedzieli nawet za bardzo gdzie mają ich szukać. Okolica była rozległa, a i łatwo było przegapić odciski stóp czy innych odnóż.

Może zwyczajnie podejdziemy? Jest to ryzykowne, ale warto spróbować — zaproponowała Crilia.

Dobry punkt obserwacyjny — spostrzegła Pech — powinniśmy chociaż spróbować. Z góry będzie widać dalszą drogę, oszczędzi sporo czasu.

Nie bezpośrednio prosto, póki nie potwierdzimy czy w tym czymś nie czai się zło. Podejdziemy bliżej pod wzgórze a Szarp będzie tropił. Szarp trop. Potem okrążymy wzgórze z ruinami i będziemy się powoli zbliżali. W ten sposób nie przeoczymy śladów, o ile jakieś ślady są do znalezienia, a psy będą miały pewną szansę na zwietrzenie zwierzyny czy to dwunogiej czy czteronożnej.

Anna wydała polecenie psu tak, żeby skoncentrował się na wykryciu najbliższych ludzi, zwierząt łownych i zwierzyny drapieżnej (w tym potworów). Anna ruszyła w kierunku ruin poszukując. Gwizdnęła, a Drakul ruszył za Anną w odległości kilkunastu jardów.

„Cholera. Co mnie nawiedziło?” Ruppert wciąż powtarzał to pytanie w swojej głowie. Oczywiście nie chciał zostać w jaskini bo zaraz ktoś zaciągnąłby go do jakiejś nudnej roboty. Zgłosił się na zwiad ale kiedy zobaczył przed jaskinią z kim idzie, to zwątpił w swoją decyzję. Trzy baby, jeden ślepy i muł. Po prostu profesjonalna grupa zwiadowcza. Wtedy jeszcze mógł zrezygnować. Teraz było już za późno.

Hej dziewczyny co jest? Co wy tam widzicie? — Dopytywał się łotrzyk przecierając oczy.

Pozostałości jakiejś budowli. Wieży, może twierdzy? Z tej odległości ciężko powiedzieć, ale to może być to czego szukamy — odpowiedziała pół-drowka.

Jeśli gobliny jej nie przejęły to kto wie co tam siedzą za paskudztwa — Stwierdził Ruppert i ruszył za towarzyszkami w kierunku wieży.

Krok za Ruppertem szła Pech, nie chcąc wadzić łowczyniom podczas zwiadu. Szukała nieco innych rzeczy, niż śladów: roślin jadalnych i niejadalnych, może leczniczych, a nawet odurzających czy trujących. Nigdy nie można było być pewnym, co okaże się przydatne.
Zwiadowcy ruszyli niespiesznie naprzód, niepewnie spoglądając na mroczną pozostałość po… no właśnie, po kim? Tego mieli nadzieje się dowiedzieć. Wraz z każdym kolejnym krokiem budowla zaczynała wyglądać coraz wyraźniej i teraz bez wątpienia mogli stwierdzić, że niegdyś musiała to być wieża, jednak to nie była jedyna rzecz jaką ujrzeli.
Nagle zwiadowcy zaczęli dostrzegać kształty, które zaczęły poruszać się obok i po ruinach. Nie mogli ich jeszcze zidentyfikować, jednak mogli naliczyć co najmniej trzy małe istoty i cztery nieco od nich większe. Szybko przeszła ich myśl, że to oni mogą być powodem tego nagłego poruszenia w ruinach. W końcu stamtąd nieznani mieszkańcy budowli mogli bez problemu dostrzec zbliżającą się do nich grupę.
Zwiadowcy zwolnili kroku, niepewni co powinni zrobić dalej. Jednak nim nawet jedno słowo padło z ich ust, wzrok wszystkich skupił się na wielkiej postaci, która nagle pojawiła się na murach zniszczonej wieży. Nawet Ruppert nie miał problemu z dostrzeżeniem jej, jednak tylko kobiety były w stanie rozpoznać czym owa istota była. Wszystkich przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Być może poprzedniego dnia poradzili sobie z niedźwiedziem, jednak czy dadzą sobie radę z wpatrującym się w nich niedźwiedziożukiem? Istota wykonała jakiś słabo widoczny z tej odległości gest, a następnie jedna z mniejszych kreatur ruszyła w ich stronę. Cała reszta przystanęła na skraju budowli, jakby wyczekując na dalsze rozkazy ponad dwumetrowej istoty.
Crilia na widok niedźwiedziożuka wydała z siebie jęk, który można było zrozumieć jako „No nie…” Odwróciła się do reszty i zapytała.

Umm… Skoro to niedźwiedziożuk i ma jakieś mniejsze stwory do pomocy to może się wycofamy? Jesteśmy na tyle daleko, że raczej nie zaczną nas ścigać. Ominiemy je szerokim łukiem i pójdziemy dalej. Chyba, że wolicie wrócić i jutro wrócić tu większą grupą… — proponowała pół-drowka.

Nie możemy sprowadzić zwiadowcy do kryjówki. Nie mamy wyboru. Zwiadowce trzeba pojmać i wycofać się szybko. Jeśli nie da rady, trzeba go zabić. Nie może pójść naszym tropem, lecz cofnąć się nieco możemy obserwując ich zachowanie — Anna odpięła procę, potem nie spuszczając małej postaci z oka cofnęła się kilkadziesiąt jardów. — Może chcą paktować, dla pewności sprawdzę jaki ma charakter, gdy zbliży się. Jeśli będzie się kryć, wtedy się wycofamy, zaś zasadzkę na zwiadowcę zastawimy po drodze.

To mówiąc Kapłanka Łowca Wielkiej Matki ujęła rękojeść miecz, gotując się do wykrycia charakteru istoty, gdy ta podejdzie.

Nie chcą paktować — powiedziała Pech, nie dowierzając w naiwność Anny — spotkaliśmy już jednego takiego. Przyczaimy się trochę głębiej w lesie, kiedy podejdzie bliżej, obezwładnię go. Tylko dajcie mi sygnał, kiedy będzie w odległości jakichś… 30 jardów — dodała pewnie.

Wycofała się i schowała za drzewem. Wzięła garść ziemi i ścisnęła w piąstce. Była gotowa do rzucenia zaklęcia, potrzebowała tylko, żeby ktoś powiedział jej kiedy.

Też wątpię w ich dobre intencję. Prędzej ten nas czymś zajmie, a reszta otoczy i weźmie z zaskoczenia. A nawet jeśli chcą paktować to nie mamy czym. Chyba, że ktoś chce się poświęcić i zostać ich posiłkiem. Lepiej go zabić — mruknęła Crilia z wyjątkowo poważną miną, pasującą do jej drowich rysów twarzy. — Poczekam z Pech za drzewami — dodał i razem z Keks ruszyły za dziewczyną.

Pech wolała się nie wypowiadać w sprawach zabijania. Mogła tylko marzyć, że dałaby radę z taką lekkością decydować o życiu innej istoty, nawet tak podłej jak goblin, który prawdopodobnie się do nich zbliżał.

To może ja… po prostu poczekam? Bez… obezwładniania? — zapytała cicho Crillę.

Jeśli go nie obezwładnisz to może uciec i sprowadzić resztę. Jeśli zginie to będziemy mieć chwilę na ucieczkę zanim pomyślą o sprawdzeniu czemu nie wraca. Może dzięki temu nie ruszą za nami. Wolisz zabić jednego, czy ryzykować walkę z nimi wszystkimi? — zapytała pół-drowka.

To znaczy… zabijanie wolę zostawić wam. Ja nie umiem walczyć…

Podpuść go jak najbliżej zabijanie weźmiemy na siebie — mówiąc to Anna nie spuszczał wzroku z ruin i grupy znajdującej się w niej, oraz ze zbliżającej się istoty.

Wystarczy, że go obezwładnisz. My go zabijemy — zgodziła się Crilia.

Zwiadowcy wycofali się trochę i przystanęli za pojedynczym drzewem, które stanowiło raczej słabą osłonę czy kryjówkę dla tak dużej grupy. Jednak mimo tej reakcji, sytuacja nie zmieniła się zbytnio. Pojedyncza istota ciągle zmierzała wprost na nich, zaś pozostali, włącznie z wielkim niedźwiedziożukiem, stali bezruchu na pozostałościach dawnej budowli, wpatrując się w nich. W końcu idących na ich spotkanie posłaniec był już na tyle blisko, by mogli go z łatwością zidentyfikować. Żaden z nich nie miał problemu z rozpoznaniem, do jakiej rasy należała ta poczwara. W końcu wczoraj mieli już okazję aż zanadto naoglądać się jemu podobnych.

Goblin — padła prosta uwaga z ust jednej ze zwiadowczyń.

Kiedy zielonoskóry był już zaledwie dwieście metrów od nich, uniósł ręce w górę, jakby chciał pokazać, że jest bezbronny. W gruncie rzeczy, nikt nie miał wątpliwości, że w istocie tak było. Goblin wprawdzie miał przy pasie jakąś broń, jednak w pojedynkę zdecydowanie nie mógł stanowić zagrożenia dla tak licznej grupy.

Ktoś spróbuje z nim porozmawiać, czy jednak trzymamy się planu? — zapytała cicho Crilia.

Spróbuję z nim pogadać. Miejcie na nich oko stąd. Jeśli gada normalnym językiem oczywiście, zna może ktoś gobliński? — Anna z ciekawością przyglądała się towarzyszom.

Ja nie… — odpowiedziała pół-drowka.

Pech również nie znała goblińskiego i w takim geście poruszyła głową.

Elfi znacie? Crilia zapewne tak? A wy Pech? Rupert? — zapytała kapłanka w elfim.

Crilia przekrzywiła głowę pytająco, lekko zakłopotana faktem, że nie zrozumiała ani słowa. Ruppert zaś wolał, żeby goblin padł trupem, tymczasem musiała paść odpowiedź.

Tak ja znam ich mowę — Stwierdził Ruppert.
Odłączył się od grupy, by zacząć dialog, a po chwili Anna dołączyła do niego.
Jak miło że wyszedłeś nam na przywitanie… — Powitał goblina z ironią w głosie w jego języku. — Zacznijmy od wspólnego, zobaczymy czy mamy do czynienia ze sprytniejszymi goblinami czy też bestiami — potem zwróciła się do goblina we wspólnym — Czego chcecie?

Goblin zatrzymał się kiedy dwójka ludzi wyszła mu naprzeciw. Z bliska mogli w końcu uważnie przyjrzeć się kreaturze i zrozumieć, dlaczego akurat on został wysłany na to spotkanie. Pomarszczona zielona skóra naznaczona była wieloma bliznami i śladami po oparzeniach. Jego oczy były szkliste i mętne, podobnie jak te Rupperta, choć zdecydowanie przypadek goblina był nieco poważniejszy. Zdecydowanie jego strata nie zrobiłaby mieszkańcom ruin wielkiej różnicy.
Zachrypniętym głosem poczwara odezwała się w swoim języku, całą swoją uwagę skupiając na Ruppercie, który jako jedyny potrafił go zrozumieć. Po słowach wypowiedzianych przez goblina, Ruppert machnął ręką aby dwie towarzyszki podeszły bliżej.

Jeśli damy im muła to rozejdziemy się w pokoju. Co robimy?

Zdaniem Pech, goblin albo Ruppert - zależnie czyj to pomysł, żeby wydać osła - był niespełna umysłu.

To jakiś żart? — zapytała, niedowierzając.

A nie mamy nic innego, czym moglibyśmy ich przekupić? Mamy trochę zapasów, które zabraliśmy. Może zgodzą się na taką wymianę? — zaproponowała Crilia, której nie spodobał się pomysł oddania zwierzęcia.

Chyba są głupsi niż myśleliśmy. Nic im nie oddamy. Teraz muł, za chwilę inne zwierzęta, potem wszystko co upolujemy, a może broń i dzieci, które są pod naszą opieką. Są od goblina o pół mili oddaleni. Zabijmy goblina i uchodźmy — Anna była wściekła.

Hola, hola dziewczyny — uspokoił bitną niewiastę Ruppert — oddamy im muła. Tak zyskamy czas. Wrócimy po resztę i wytępimy te szkarady. Muszą być słabi skoro nas nie zaatakowali od zarazu.

Po tych słowach łotrzyk odczepił zapasy od muła i podał lejce goblinowi.

Już więcej tu nie wrócimy — powiedział do goblina.

Zapytaj, czy nie oddali by nam go, gdybyśmy jutro przynieśli im jedzenie o podobnej wadze do muła. Żywego rzecz jasna. Moglibyśmy go jutro odbić i nic byśmy nie stracili, bo ciągle by żył — zaproponowała Crilia.

Czy my... płacimy im daninę? Za wolny przejazd? — zapytała zdezorientowana Pech. — W ogóle uważałabym, co mówisz, nikt nie powiedział, że on nie rozumie wspólnego.

I nikt nie powiedział, że nie przeczesujemy szlaku dla większej grupy, która niedługo tu będzie. Czy ktoś bez mocnych pleców ryzykowałby takie otwarte mówienie przy ewentualnym przeciwniku? — odpowiedziała Crilia.

Pech nachyliła się w stronę pół-drowki i cichutko wyszeptała.

Nie mów do mnie tak, jakbym nie była z wami.

On nie musi tego wiedzieć, a taki blef, nie skierowany bezpośrednio do niego może lepiej zadziałać, bo pomyśli, że ci to tłumaczę — odpowiedziała szeptem kapłanka bogini łowów.

Ruppert pokiwał przecząco głową drowce w odpowiedzi.

Ruszajmy zanim zmienią zdanie. Te szkarady nigdy nie były cierpliwe.

Drakul do mnie — muł wierzgnął obalając goblina, w końcu mułu dziedziczą najgorsze cechy obu ras, tylko osoby o umiejętnościach łowcy potrafią je poskromić. Przybiegł do Anny. — Idź sam się im ofiaruj. Nie oddaje się przyjaciół, a temu knypkowi powiedz, że jak nie potrafi utrzymać to jego strata, my oddaliśmy dwa raz płacić za to samo nie mam zamiaru. Jak zapłacimy teraz, będziemy płacić cały czas — Anna była wściekła, trzymała już dłonie na rękojeściach mieczy. Błyskawicznie zaczęła załadowywać zapasy na muła.

Z tego będą kłopoty... Jest coś, czego nam Ruppert nie powiedział, prawda? Bo inaczej to cała sytuacja jest jednym, wielkim nieporozumieniem.

Pośród zamieszania, czarodziejka już zupełnie się pogubiła. Jednocześnie cieszyła się, że jest długodystansowcem, bo czuła, że zaraz ta umiejętność się jej przyda. Zrobiła zapobiegawczo kilka długich kroków do tyłu, żeby mieć przewagę w gonitwie lub czymś jeszcze gorszym, co wisiało w powietrzu jak czarna chmura na pogodnym niebie.

Crilia, która kątem oka dostrzegła ruch Pech, wzięła z niej przykład i ostrożnie zaczęła się cofać. Coś faktycznie wisiało w powietrzu i jej zdaniem był to zapach muła, który podczas ucieczki zostanie w tyle przez obładowanie zapasami.
Ruppert stał jak wryty patrząc na przebieg sytuacji. Dobrze że szalony muł nie kopnął jego tylko goblina. Szybko do niego dotarło, że to elfka broniła swojego pupila. Cholerne babsko. Teraz już nie było innego rozwiązania. Łotrzyk dobył szybko miecz i postanowił przedziurawić obalonego goblina na wylot. Wiedział, że reszta goblinów obserwuje ich z wieży. Było jasne że w tej sytuacji zaraz rozpocznie się pościg. Uciekając do jaskini sprowadzą wroga prosto do swojej kryjówki. Ale czy było jakieś inne rozwiązanie?

Goblin najwyraźniej był zbyt bardzo zdumiony reakcją muła by zareagować, jednak wkrótce odzyskał rezon. A przynajmniej na kilka chwil przed tym, jak Ruppert przeszył go mieczem. Widząc nadciągającą śmierć, zielonoskóry wydał paniczny krzyk, który dudnił w uszach zwiadowców jeszcze kilka chwil po tym, jak ten wyzionął ducha. Z przerażeniem spojrzeli w stronę zrujnowanej wieży, gdy doszły ich z jej kierunku złowróżbne ryki. Ich oczom ukazała się wizja przyszłej zguby, kiedy banda poczwar, na czele z niedźwiedziożukiem, pędem rzuciła się w ich stronę. Najmniejsze wyraźnie zostawały w tyle za przywódcą, jednak te nieco bardziej wyrośnięte biegły z nim łeb w łeb.
Widok ten sprawił, że Crilia i Pech cofnęły się jeszcze bardziej. Ruppert wyciągnął miecz z brzucha goblina i był już gotów do szaleńczego odwrotu, natomiast Anna stanęła przed nie lada dylematem. Nie było szansy by mogła na nowo załadować swój sprzęt na muła, nie tracąc na to cennych minut.
Anna klnąc pod nosem na zidiociałego, pewnie nawet na wpół ślepego Ruperta, załadowała plecak, w którym były najcenniejsze rzeczy, w tym zapasy, na muła. Powinna go ukarać jak każe się bratających się ze złem i złodziei, odrąbując dłonie, lecz nie uczyniła tego, gdyż nawet taki drań może być przydatny dla społeczności. Potem szybko podążyła za Cirillą, którą uważała za odważniejszą od Pech.
 
kinkubus jest offline  
Stary 09-11-2016, 18:34   #65
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

Wszelkie pertraktacje zakończone przebiciem posłańca mieczem zwykle niosły ze sobą niepożądane konsekwencje. I tak było i w tym przypadku. Choć muł był wręcz bezcenny w nowym świecie, to czy wart był takiego ryzyka? I choć opinie zwiadowców były podzielone, to decyzja Anny i zwieńczenie całej sytuacji prze Rupperta automatycznie wywołał, łagodnie ujmując, nieprzychylną im reakcje wielkiego niedźwiedziożuka i bandy towarzyszących mu kreatur. Teraz nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Teraz trzeba było wiać.

Nie patrząc za siebie wszyscy pomknęli, w całkowicie przeciwnych kierunkach. Tracąc towarzyszy z oczu każdy równie zażarcie pędził w swoją stronę, słysząc potęgujące się okrzyki za plecami. Misja zwiadowcza zdecydowanie nie poszła po ich myśli.

Po kilku minutach biegu wszyscy zorientowali się, że coś jest nie tak. Okrzyki zielonoskórych straciły na sile, a już po kilku kolejnych chwilach umilkły całkowicie. Kiedy zwiadowcy w końcu przystanęli (każdy samotny), byli już tak daleko, że nie mogli już nikogo dostrzec za sobą. A więc się udało! Uciekli! Nie pozostało im nic innego, jak odnaleźć resztę i wspólnie zadecydować o dalszych losach owej pechowej ekspedycji.

Wszyscy ruszyli w kierunku jaskini i szybko z odległości się dostrzegli. Kiedy w końcu ponownie się zjednoczyli, uświadomili sobie, że jednej osoby brakowało. Gdzie była Anna z mułem?
 
Hazard jest offline  
Stary 11-11-2016, 14:23   #66
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Starcie o świcie

Rolą zwiadu zazwyczaj jest iść, zobaczyć, nie zostać zauważonym, wrócić... i w żadnym wypadku nie ściągnąć za sobą wroga. Las nie powinien stanowić przeszkody w wykonaniu pierwszej i drugiej części tego zadania.
- No to powoli ruszamy - zaproponował Raul, usiłując się zorientować, jaką drogą można dojść bezpiecznie do linii drzew.
Xandros kiwnął głową, po czym dał znaki obu pozostałym, aby nieco się rozproszyli. Większa grupa robi większy hałas, a elf nie wiedział jak u ludzi było z cichym chodzeniem. Szerszy szyk umożliwiał dokładniejsze przeszukanie okolicy, co w przypadku terenu takiego jak las mógł stanowić różnicę między życiem a śmiercią. Zasadzki goblinów można się było spodziewać i należało być czujnym. Jednak położenie tego zagajnika było całkiem korzystne….choć należało zbadać jak głęboko i jak szeroko sięgał las.
Raul również odsunął się od elfa, po czym powoli, wykorzystując porastające równinę krzewy jako ochronę, ruszył w stronę Lasu.
- A więc w drogę - zawołał wesoło Aristodemos i żwawym krokiem ruszył, wciąż jednak pozostając nieco z tyłu za wojownikami. Być może wcale nie był taki odważny na jakiego się prezentował.
- Ale teraz już bądź cicho - rzucił w jego stronę Raul.
Zwiadowcy całkiem szybko zdołali przekroczyć granicę lasu i zagłębić się w jego wnętrzu. Teraz już w kompletnym milczeniu przemierzali leśną gęstwinę, która jednak okazywała się całkiem spokojna. Drzewa tu, w przeciwieństwie do małych zagajników na równinach, były tylko liściaste. I nie były wcale nawet tak gęsto położone. Zwiadowcy nie musieli zbytnio się trudzić w czasie swojej przeprawy. Las tym razem okazał się dla nich łaskawy.
Godziny podróży mijały im bez żadnych niespodzianek. Nie natrafili na żadną przeszkodę, żaden goblin nie raczył zastawić na nich pułapki i żadna bestia nie wyskoczyła na nich zza zarośli. Jedynie pojedyncze zwierzęta stanowiły jakąś odmianę w czasie podróży, jednak nigdy nie dawały się zaskoczyć i uciekały w popłochu nim jeszcze zwiadowcy zdążyli chwycić za łuki.
Kiedy zauważyli, że słońce znajduje się co raz bliżej granicy horyzontu, postanowili przystanąć i przedyskutować dalsze plany. Nie mieli już szansy na powrót do jaskini tego dnia, jednak gdyby zmusili się do forsownego marszu mogliby zbadać tego dnia jeszcze większy obszar lasu.
- Idziemy dalej - zaproponował Raul. - Zanim zapadnie zmrok, przyczaimy się w jakimś zacisznym miejscu. Żadnego ognia. Rankiem ruszymy dalej,
Xandros skinął głową i od razu spojrzał na Aristodemosa, przykładając palec do ust oznaczający w niemal każdej mowie “cisza!” po czym nachylił się nad Raulem
- Może zerkniemy głębiej w las?
- Przejdźmy kawałek skrajem lasu - odparł cicho zapytany - bo tu pewnie najłatwiej znajdziemy jakieś ślady, a potem wejdziemy głębiej. Cofanie się, w takim momencie, nie ma większego sensu. Skoro tu jesteśmy, to wypada zobaczyć kawałek lasu, a nie tylko parę drzew.
- Można i tak - Xandros kiwnął ponownie głową i ruszył dalej.
Ostatnie kilka mil przebyli resztkami sił. Z niezmąconą niczym uwagą przeczesywali wzrokiem leśne zakątki, jednak szczęście nadal im sprzyjało. W końcu lepiej nic nie znaleźć, niż natrafić na bandę zielonoskórych lub inne monstrum, które w łatwy sposób mogłoby przekreślić ich szansę na powrót z raportem o nowo odkrytych terenach.
W końcu jednak musieli się zatrzymać. Dorne chociaż nie mówił ani słowa, wyglądał na wykończonego, natomiast mimo usilnych starań Raula, Aristodemos nie zamknął jadaczki na długo i wkrótce do ich uszu zaczęły dochodzić coraz to głośniejsze narzekania awanturnika. I wojownicy wcale się mu nie dziwili, sami bowiem nie byliby w stanie przejść wiele więcej tego dnia. Słońce zaczęło już powoli znikać za horyzontem, a las pogrążał się w ciemnościach. Choć za dnia miejsce to wydawało się całkiem spokojne, teraz, kiedy oblał je mrok, wyglądało naprawdę złowieszczo.
- Los nam aż tak nie sprzyjał - powiedział cicho Raul - jeśli chodzi o sukcesy w poszukiwaniach. Pora znaleźć jakiś ładny kawałek terenu i się zatrzymać. Idąc po ciemku nie dość, że nic nie dostrzeżemy, a jeszcze możemy się nieźle pokiereszować.
- Ponad osiemnaście mil po lesie…..rzekłbym, że los nie był taki surowy. Zaraz coś zaradzimy - Xandros szukał jakiegoś zacisznego zakątka lasu. Ukorzenione, zwalone przez wichurę drzewo, ewentualnie jakiś inny załom terenu, który chroniłby dobrze od wiatru. Nie pogardziłby też jakimś bardziej wyraźnym wzgórzem, na którym byłoby jakieś solidniejsze drzewko. Xandros starał się dostrzec na ziemi jakieś wyraźniejsze ślady większej zwierzyny, aby czasem nie rozbić obozowiska na szlaku do wodopoju lub w pobliżu legowiska jakiegoś groźniejszego zwierza.
Znalezienie odpowiedniego miejsca na obozowisko nie byłoby zbyt trudne, gdyby tylko zmęczenie nie dokuczało wszystkim. Po kilkunastu minutach udało im się odnaleźć znajdujący się w niewielkim zagłębieniu potok, obok którego znajdowało się wystarczająco miejsca na obozowisko. Na luksusy nie mieli co liczyć, ale przynajmniej mogli się uchronić przed mocniejszym wiatrem.
Przyglądając się terenowi obok strumienia, Xandros nie dostrzegł żadnych świeżych śladów zwierzyny czy innych istot.
- Rozpalamy ognisko? - zapytał Dorne.
- Nie - powiedział Raul. - Ogień można ukryć w jakimś wykrocie, ale dym niesie się daleko i w taki sposób najłatwiej się zdradzić. Na wszelki wypadek przygotujmy dużo opału, żeby w razie czego rozpalić ognisko. Gdyby pojawiło się jakieś zagrożenie.
Dorne skinął głową i bez słowa ruszył po opał. Kiedy w końcu udało im się uzbierać zadowalający zapas, w końcu mogli odsapnąć. Wszyscy z apetytem zjedli część zabranych z jaskini racji żywnościowych i ułożyli się do snu. Natychmiast zatęsknili do zatęchłej, jednak ciepłej i bezpiecznej jaskini, którą opuścili. Noc, choć bezchmurna, była mroźna. Zwiadowcy woleli jednak mierzyć się z zimnem, niż z nieznanym zagrożeniem.
Sen, który miał być wybawieniem od trudów dnia, okazał się równie nieprzyjemny co cała reszta. Zwiadowcy to wiercili się, to majaczyli przez sen, zaś osoby które stały na warcie już z mniejszą chęcią zmieniali się z kimś innym. A z każdą kolejną minutą przybliżającą ich do świtu, złowieszcze majaki zdawały się przybierać na sile…
Aż nagle, w jednej chwili przebudzili się wszyscy. Przeraźliwy krzyk wydarł się z czyichś ust, co niemalże natychmiast przywróciło świadomość reszcie… Spojrzenie Raula, Xandrosa i Dorne'a skupiły się na źródle owego dźwięku. I wtedy serce wszystkich zadrżało. W pierwszych promieniach wschodzącego słońca, byli świadkami jak wielki topór wbija się w klatkę piersiową Aristodemosa. A kiedy ten upadł na ziemię, wyjąc z bólu, jego cierpienie zakończyło uderzenie równie dużego młota, który robił jego głowę jak arbuza.
Dorne wydał stłumiony okrzyk. A Raul i Xandros wcale się mu nie dziwili. Sami ledwo byli w stanie opanować nerwy na widok dwójki dwumetrowych niedźwiedziożuków, którzy bez skrupułów pozbawili życia rezolutnego awanturnika. A teraz spoglądały w ich stronę z szaleńczym błyskiem w przeszklonych oczach.
Pobudka zdecydowanie nie była miła. Jak już, to Raul wolałby zostać obudzonym przez zabłąkaną panienkę, niż przez dwa potwory, które w mgnieniu oka rozprawiły się z Aristodemosem. Jednak nie można mieć wszystkiego, niestety.
- Dorne, weź tego z prawej! - krzyknął Raul, równocześnie sięgając po tarczę i miecz i zrywając się z legowiska.
Xandros nie lubił bezpośredniej walki a taka właśnie się szykowała. Zerwał się z posłania, chwycił swój łuk i rzucił się w stronę przeciwną do dwóch brutali.
Choć dla przypadkowego obserwatora cała sytuacja odbyła się niezwykle dynamicznie, to dla ogarniętych przypływem adrenaliny i strachu zwiadowców czas zwolnił.
Xandros jako pierwszy otrząsnął się z szoku i zrozumiał fatalne położenie w jakim się znaleźli. Chwyciwszy za łuk, zerwał się błyskawicznie z posłania i rzucił ile sił w nogach do ucieczki. Nie miał zamiaru ryzykować bezpośredniej walki z tymi potworami. Nawet jeżeli miało to oznaczać pozostawienie towarzyszy na pastwę losu…
Raul i Dorne w przeciwieństwie do elfa okazali się bardziej odważni, bądź głupi. Chwyciwszy za broń, powstali szykując się na natarcie żądnych krwi mieszkańców tego lasu.
Umysł Raula przywrócił mu obraz rozłupanej głowy Aristodemosa, kiedy niedźwiedziożuk z tą bronią zaszarżował na niego. Wojownik cofnął się o krok, skutecznie unikając zadanego na odlew ciosu, który swoim impetem mógłby powalić drzewo. Broń była śmiercionośna, jednak swoim rozmiarem i wagą z pewnością nie należała do łatwych w użytkowaniu. Raul próbował wykorzystać utratę równowagi przeciwnika by samemu zaatakować, jednak tamten skutecznie zbił jego cios wolną ręką, która zapewne mogłaby sama służyć jako śmiercionośna broń.
Nagle jednak obaj intuicyjnie przysłonili oczy, kiedy skądś obok niespodziewanie rozbłysło światło. Raul wytężył wzrok. Dzierżony przez Dorne'a miecz emanował teraz białym, ciepłym blaskiem. Raul z wybałuszonymi oczami dostrzegł jak ten niezdarny i niezgrabny chłopak napierał z gracją na przeciwnika, pozostawiając na nim wiele krwawiących obficie ran. Sam chłopak również został zraniony ostrzem wielkiego topora, jednak nie aż tak poważnie. Czyżby mieli jeszcze szansę wymknąć się śmierci?
Xandros również przymknął oczy, patrząc na blask wydobywający się z broni człowieka. Jednak nie zamierzał również zbyt długo rozpraszać umysłu podziwianiem przepięknej magii, która w końcu również miała zabijać - zaklęty miecz chłopaka mógł przechylić szansę na zwycięstwo, a elf nie zamierzał jeszcze odpuszczać. Co prawda walka bezpośrednia niespecjalnie mu się podobało, jednak fakt, że żaden z jego towarzyszy nie odskoczył od wroga jak to czynili wojownicy jego szczepu stawiał go w sytuacji, w której musiał pomóc towarzyszom, albo potem męczyć się samotnie z dwoma niedźwiedziożukami. Szepcząc słowa modlitwy, wyciągnął miecz i zaszarżował na potwora z którym walczył Raul.
W walce w zwarciu zaletą było to, że można było atakować kogo się chciało. Ale to samo równocześnie było wadą - oberwać można było nie tylko od przeciwnika, z którym wymieniało się ciosy. Gdy Xandros, miast wziąć nogi za pas i uciec, zaatakował niedźwiedziożuka, Raul postanowił skorzystać z okazji i wspomóc Dorne'a. Elf zajmie potwora z młotem, w dwójkę może prędzej wykończą tego z toporem. Wszak lepiej było najpierw pokonać jednego przeciwnika, a potem, w trójkę, rozprawić się z drugim. Nie rozpraszać się tylko skomasować siły i jednym uderzeniem wykończyć połowę wrogów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-11-2016 o 14:49.
Kerm jest offline  
Stary 13-11-2016, 21:45   #67
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Dwie baby i jeden ślepy.

Czarodziejka miała trudności ze złapaniem oddechu. Dyszała, jakby przed chwilą ktoś ją dusił. Popatrzyłą z ulgą na okolicę, którą przeszli jeszcze tego ranka. Zmęczona biegiem, padła jak długa na trawie.

Brakuje Anny… — Crilia stwierdziła oczywistość. — Czekamy, licząc, że odbiegła dalej od nas i niedługo tu będzie, czy zakładamy, że ją złapali i wracamy do jaskini po pomoc? — zapytała resztę.

Była zmęczona, ale musieli podjąć szybko taką decyzję.

Wrócimy tam — Odpowiedział Ruppert łapiąc oddech — ale tylko z odpowiednią obstawą.
Łotrzyk podszedł do leżącej czarodziejki. Wyciągnął do niej dłoń by pomóc jej wstać.
Zostajesz tu czy wolisz jednak przenocować w jaskini? — Zapytał dziewczynę, którą uważał za wiedźmę. No ale może szkoda ją tu było zostawiać? Tego Ruppert jeszcze nie był pewny.

Dasz radę iść, czy mamy ci pomóc? — zapytała zaniepokojona pół-drowka. Nie mieli czasu do zmarnowania, więc musieli iść nawet, gdyby już nie mogli. — Myślicie, że reszta już wróciła? — zapytała, myśląc nad ilością potencjalnych posiłków.

Dam — odpowiedziała krótko czarodziejka, podnoszona przez Rupperta. — Powinniśmy... powinniśmy wrócić do reszty i powiedzieć, co się stało…

Powinniśmy i to właśnie zrobimy, ale pamiętaj nie przemęczać się za bardzo. Po takim biegu powinnaś chwilę odpocząć, zwyczajnie idąc, żeby nie stracić przytomności. Mielibyśmy problem, gdyby tak się stało — stwierdziła Crilia.

Nie, mogę szybciej iść. Oni mogą wciąż za nami podążać.



Zwiadowcy jeszcze przez kilka następnych minut musieli ocierać pot z czoła po tak karkołomnym biegu. Wprawdzie udało im się uciec, jednak nikt nie mógł się zmusić do wykazania entuzjazmu z tego powodu. Zielonoskóre kreatury chciały tylko muła, a w skutek błędnych decyzji oddali im nie tylko zwierzę, ale i jego właścicielkę. Z przykrością musieli stwierdzić, że tym razem zawiedli...
Po kolejnej godzinie marszu ukazał się przed nimi znajomy zagajnik. Już na wstępie obskoczyło ich kilkoro ciekawskich osób.

Spodziewaliśmy się was o wiele później. Nawet myśliwi jeszcze nie wrócili — powiedział zaskoczony Geoffry, przyglądając się im zmartwionym spojrzeniem. Jego uwadze z pewnością nie uszedł brak jednej osoby. — Co się stało?

Coś tym razem spierdolił? — zapytał Rupperta krasnolud Gottri, biorąc się pod boki. Z tonu jego głosu i spojrzenia łotrzyk nie mógł wywnioskować, czy tamten pyta się go poważnie czy tylko śmieje się z niego.

Spotkaliśmy grupę z niedźwiedziożukiem na czele, która zajęła ruiny wieży. Zażądali muła za puszczenie nas wolno. Ruppert chciał go oddać, bo nie byliśmy pewni, czy damy sobie radę, ale Anna się sprzeciwiła. W efekcie tej kłótni zginął goblin, którego wysłali do negocjacji z nami, a reszta jego grupy rzuciła się na nas. Zaczęliśmy uciekać, a po kilku minutach, gdy już nikt nas nie ścigał i zebraliśmy się razem, zauważyliśmy jej brak. Dlatego wróciliśmy po pomoc, chcemy ją odbić, póki jest szansa, że nie została zabita i zjedzona — zrelacjonowała Crilia, wyraźnie błagalnym tonem.

Po... poradzi sobie, chyba — dodała Pech. — Może odwiodła pogoń w innym kierunku? Pójść tam teraz, bez większości zdolnych do walki, to samobójstwo.

Ile ich było i w którym kierunku ta wieża? — Zwrócił się do Crilii krasnolud, wyraźnie zadowolony perspektywą starcia. — Wiedziałem, że zostawianie wam, długonogim, jakiejś ważnej sprawy skończy się tragedią!

Hm — zasępił się kapłan. — Tylko, że większość zdolnych do walki osób wyruszyła na zwiady lub polowania… A nie możemy zostawić tych ludzi bez opieki kogoś, kto byłby w stanie ich obronić w razie czego...

Crilia smutno opuściła uszy, robiąc minę strofowanego dziecka.

Um… nie policzyłam dokładnie, ale… ale było ich około ósemki, a jeden już nie żyje. Byli na północ od portalu. Znaczy, na północny-wschód od nas. I… liczyłam, że któraś z grup już wróci, ale skoro ich nie ma… — pół-drowka całkowicie sposępniała — …nie możemy narażać całej grupy dla jednej osoby. Poczekajmy, aż ktoś wróci. Jeśli chcą ją zjeść, to mają jeszcze muła, którego chcieli. Może zaczną od niego… — jej głos brzmiał, jakby straciła nadzieję.

Raczej nie będą... — Pech chciała coś powiedzieć, ale w porę ugryzła się w język.

Pełne usta nie pozwalały łotrzykowi włączyć się do rozmowy. Cały ten stres wycisnął z niego resztki energii. Upieczone mięso przepił przegotowaną wodą. Zdecydowanie wolałby wino…

Anna była… znaczy jest, wytrawną wojowniczką — wtrącił się Ruppert. — Dzięki niej stado goblinów nie urządza rzezi w tej jaskini. Ruszymy jej w odwecie. Niech tylko wrócą nasi wojownicy.
 
kinkubus jest offline  
Stary 16-11-2016, 19:24   #68
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
W imię Boga? Nie, dziękuję.

Gloria, mimo iż wychowywana w zakonie, wcale nie była grzeczna i miła. Łobuz drzemiący w jej wnętrzu odezwał się szybciej, niż mieszkańcy klasztoru mogliby tego oczekiwać. Swą nadgorliwością i ciągotom do walk, torowała sobie drogę do życia Paladyna. Nie brakowało jej charyzmy, osobowości, ani siły. Zabrakło jednak czegoś zupełnie innego.

Dość wysoka jak na kobietę, wysportowana blondynka. W zielonych tęczówkach czaił się szał, w jej ruchach na sali treningowej, finezyjna dzikość. Często dało się dostrzec celowość w nie unikaniu ciosów. Szrama na policzku, rozwalona warga, krwawiące udo - wszystkie krzywdy, jakie doznawało jej ciało, sprawiało jej satysfakcję i nakręcało jeszcze bardziej. Długie, jasne włosy najczęściej były wiązane w warkocz, aby jak najmniej przeszkadzały. Mimo urody, Gloria nie posiadała adoratorów, a przynajmniej o żadnym nie słyszała. Jej władczy sposób bycia, siła, zwinność oraz zdolności bojowe, skutecznie odstraszały potencjalnych zainteresowanych. Dziwny fetysz, wcale nie pomagał kobiecie w zmianie wizerunku w oczach innych.

Kiedy nadszedł koniec Starego Świata, Gloria miała ochotę spuścić łomot nadciągającemu armagedonowi. Prawdopodobnie to też z tego powodu, nie zdążyła chwycić nic więcej niż kilka sztuk broni.
- Gloria, na Boga! A gdzie żeś panna leci? - zmartwiła się starsza kobieta, okutana w szmaty od stóp do czubka głowy. Już wznosiła ręce do modlitwy, aby wszyscy święci zlitowali się nad jej okrutnym losem, bycia opiekunką sieroty. Wiekowej już, trzeba dodać.
- Cokolwiek się nie dzieję, rozdupię to! - poinformowała kulturalnie blondynka, a kapłanka pokiwała głową z dezaprobatą.
- Stare a głupie. - skomentowała widząc nadbiegającego Paladyna. Porozumiewawcze spojrzenia, jakie sobie rzucili, wzbudziły w Glorii podejrzliwość. Ta jednak przyszła zbyt późno, gdy silne pchnięcie wrzuciło ją do powstałego teleportu. Przelatując przez pustkę, nie mogła się doczekać, kiedy rozwali tego żartownisia.
- Ty mała gni... - gwałtownie odwróciła się zamachnąwszy mieczem, a jej długie, jasne włosy zafalowały wraz z obrotem smukłego ciała. Ostrze jednak przemknęło przez pustą przestrzeń, dając kobiecie jasno do zrozumienia, że ze swoim gniewem będzie musiała uporać się sama.

* * *

W Nowym Świecie każdy łaził za nią jak smród za gaciami, śledził niczym cień, o coś pytał, coś ględził. Po paru dniach zebrała się dość spora grupa, w której to Gloria okazała się być najbardziej wytrzymała i najsilniejsza. Była z siebie dumna, czuła się dobrze, nie przeszkadzała jej ta nagła zmiana. Kobieta potrafiła się szybko dostosować do nowych warunków, a te jej w sumie odpowiadały - do czasu. Nagły napadł hobgoblinów zburzył idyllę. Tylko determinacja i siła, pozwoliły Glorii na wyrwanie się z okowów, ucieczkę w nieznany jej las. Nie wiedziała jeszcze, czy ma zamiar poszukać pomocy, czy po prostu ratuje swoje własne życie, zostawiając innych daleko w tyle, zdanych na łaskę i niełaskę zielonkawych poczwar. Sam pęd nadany wytrzymałemu ciału, był na tyle szybki i zwinny, że przez długi czas miała przewagę odległości. Kontury kilku postaci zamigały w jej oczach, kilkadziesiąt jardów dalej. Zadowolona i nieco już zmęczona, przyspieszyła wierząc, że z dodatkowym mięsem-sojusznikiem u boku, poradzi sobie bez problemu z goniącymi ją wrogami.


 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 16-11-2016 o 19:27.
Nami jest offline  
Stary 17-11-2016, 13:56   #69
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kobieta spadająca z nieba

- Nisko! - Ni to szeptem ni to krzykiem zakomenderował Erwin, kucając w wysokiej trawie i patrząc na pościg psów i hoboblinów za uzbrojoną kobietą.
- Kurwa mać, psy bojowe. Gdyby nie one... Niebezpieczne, wasz wybór, możemy nie dać rady. Proponuje, oddać jeden strzał i wiać do jaskini z nimi na plecach. Rozdzielamy się - ci co mają wolne plecy, do jaskini organizować zasadzkę na pościg. Gonieni zwabią ich wzdłuż strumienia.
Gloria biegła. Sytuacja nie pozwoliła jej na długie rozmyślania na temat kierunku w którym zmierzała, jednak tak właściwie nie było nad czym się długo zastanawiać. Każdy kierunek, który nie zbliżał jej w stronę goniącej jej sfory był dobry. Jednak pościg zaczynał ją już powoli męczyć, a z biegiem czasu psy wcale nie wyglądały na jakby miały ochotę zrezygnować ze swojej zdobyczy. Musiała w końcu się ich jakoś pozbyć.
I wtedy dostrzegła ich. Trzy osoby stojące wprost naprzeciw niej. Aż dziwne, że wcześniej ich nie zobaczyła. W pierwszym odruchu naszła ją ochota by skręcić w inną stronę, gdyż wycelowane w jej stronę łuki zwykle nie oznaczały przyjaznych zamiarów. Jednak kiedy wypuszczone strzały poszybowały nie w nią, a w sforę psów, musiała uznać, że nie są to z pewnością wrogowie. Kiedy dobiegła w końcu do nich dwie kolejne strzały poszybowały w stronę psów, zabijając jednego z nich. Zwierzęta i hobgobliny wydały się zaskoczone pojawieniem nowego wroga w tym samym stopniu co Gloria.
- Rozdzielić się, cofać się w stronę obozu, strzelać jeżeli nie będziecie zagrożeni. - Erwin przygotował się do biegu i pomachał kuszą nad głową. - Za mną – krzyknął do nieznajomej i zaczął biec w kierunku jaskini.
Gloria długo biegła, być może już zbyt długo. Choć jej wytrzymałość była godna podziwu, tym bardziej jak na kobietę, to przecież każdy człowiek ma swoje granice. Blondynka posiadała w sobie jeszcze duże pokłady energii, a kiedy zobaczyła innych sobie podobnych o sojuszniczych zamiarach, sądziła, że w końcu się zatrzyma i rozpieprzy parę łbów; nic bardziej mylnego. Nieznajomy mężczyzna zaczął zachęcać do dalszego biegu, na co mina blondyny przybrała kwaśny wyraz niezadowolenia. Serio? Znowu mam spieprzać? przeszło przez myśl Glorii, która zerkając za ramię widziała przyczepionych do swej dupy sierściuchów. Z braku laku podjęła więc decyzję o dalszym biegu, a nawet bezczelnie dała z siebie wszystko, aby dogonić - tudzież przegonić - cwaniaczka z kuszą, który to ochoczo wydawał rozkazy. No dobra, pomógł jej, niech mu będzie; rządź chłopie, ale pilnuj tyłów!
- Dzięki, zawsze marzyłam o pomocy w postaci towarzystwa do biegania! - rzuciła ironicznie, nie zwalniając pracy nóg i uważając, aby przypadkiem nie zaliczyć gleby. To mogłoby zdecydowanie zakończyć nie tylko dobre wrażenie, ale i życie. Nie pytała o plan, zapewne w końcu go pozna. Po mieczu będącym na plecach, większym od uda kobiety i dłuższym niż jej zgrabne nogi, można było wnioskować, że na pewno nie jest od walki na dystans.
Sytuacja w jakiej się znaleźli nie pozwalała na wzajemne poznanie się. Erwin i Gloria rzucili się pędem w stronę jaskini, a tymczasem Vincent i Pleufan odbiegli na bok, by zejść z drogi dwójce wściekłych psów. Tamte nie zwróciły na nich uwagi, tylko pomknęły za ściganą od dłuższego czasu zdobyczą. Zignorowały również fakt, że ich właściciele przestali już tak donośnie wrzeszczeć.
Kiedy elf i człowiek uświadomili sobie, że psy przebiegły dalej, zatrzymali się i ponownie naprężyli cięciwy. Jeden z psów zawył ugodzony strzałą Pleufana, który krzyknął do Erwina:
- Hobgobliny się zatrzymały! Wygląda na to, że mają zamiar się wycofać!
- Dajmy im jeszcze jedną salwę i kończmy to.
- Erwin przemówił między oddechami, zarzucając kuszę na plecy i sięgając po miecz. - Najpierw psy potem reszta! - Krzyknął do elfa.
Gloria traciła cierpliwość. Tak, jakkolwiek mylny nie miałby być jej wygląd, pod tą blond czupryną kryła się potęga temperamentu i żądza krwi. Pokazanie wrogowi, że nie jest wiele wart, było tym o czym kobieta marzyła odkąd tylko zaczęła zwiewać.
- A pieprzyć to! - przeklęła widząc, że nic się nie zmienia, a dopiero, być może, miało się zmienić. Już samo sięgnięcie po miecz było dobrym znakiem, jednak według blondyny mogło nastąpić zdecydowanie szybciej. Zatrzymała się kiedy dwóch mężczyzn po bokach puszczało kolejne strzały, raniąc zwierzęta i łaskocząc je grotami. Przygotowała swój wielki, oburęczny miecz i zaparła się mocno stopami o ziemię, czekając na nadbiegającego przeciwnika. Zaciśnięte na rękojeści broni, silne dłonie, poprawiły swój chwyt, aby impet uderzenia nie wytrącił ostrza z rąk. Zielone oczy były przepełnione nie tylko gniewem, ale i pełnym skupieniem oraz koncentracją. Nie oglądała się, co robi teraz towarzysz od biegania, ponieważ uważała, że lepszego momentu na atak już nie będzie. Trasa przez którą uciekali, nie zmieniała się geograficznie, to też nie posiadała żadnego korzystnego punktu. Teraz, albo do piachu. Kiedy bestia nadbiegła, Gloria starała się uniknąć szarżującego wroga, wykorzystując swoją przewagę, jaką było wyczekiwanie i obserwacja każdego ruchu. Zwinny obrót wokół własnej osi i zamach wielkim mieczem, powinny wyrządzić wilkowi więcej krzywdy, niż zwykłe strzały - powinny, ale czy aby na pewno?
Kolejne wystrzelone przez Pleufana i Vincenta strzały zagłębiły się w ziemi za plecami psów. Strzelcy posłali sobie bezradne spojrzenia. Zwierzęta były poza ich zasięgiem, a tymczasem Hobgobliny zaczęły biec… w przeciwnym do nich kierunku.
Erwin także biegł, nie dostrzegając, że towarzysząca mu kobieta niespodziewanie się zatrzymała. Gloria zacisnęła dłonie na rękojeści wielkiego miecza, czekając aż psy same przyjdą do niej. Kły psów minęły o centymetry wojowniczkę, kiedy dzikie bestie skoczyły na nią. Kobieta przełknęła ślinę i włożyła całą swoją siłę w jedno uderzenie, które niemalże rozcięło zwierzę na pół.
- Wracaj tu i ich zabij! - wrzasnęła do Erwina, choć może jej despotyzm nie był na miejscu. W sumie go nie znała, a on chciał początkowo pomóc, więc zamiast krzyczeć na niego, powinna dziękować...No, ale może później najdzie ją refleksja.
- A wy gońcie te zielone pokraki! - rzuciła do łuczników, ale nie pilnowała tego, czy ktokolwiek ją słucha. Przygotowana była na atak drugiego wilka.
- Nie pozwólcie im uciec! - Erwin potwierdził, jakże racjonalne polecenie towarzyski w broni i z bronią w ręku ruszył z zamiarem ubicia ostatniego z psów.
Erwinowi dwa razy nie trzeba było powtarzać. Kiedy Gloria unikała kolejnych ataków Zwściekłego psa, próbując zarazem zamachnąć się na niego swoją wielką bronią, wojownik rzucił się pędem, jednak tym razem w stronę walczących. Wykorzystując impet jaki dawał mu rozpęd, zamachnął się na psa, pozostawiając długą szramę na jego grzbiecie. Zwierzę cofnęło się zszokowane tym niespodziewanym atakiem, tylko po to, by Gloria mogła zakończyć jego cierpienia jednym, precyzyjnym cięciem.
Tymczasem gdzieś dalej rozpoczął się już pościg za dwójką zielonoskórych, którzy pędząc na złamanie karku szybko oddalali się od walczących. Widać, że nie przejmowali się już sobą nawzajem, gdyż jeden z nich ewidentnie pozostawał z tyłu za swoim towarzyszem. To samo jednak można było zaobserwować w przypadku Vincenta, którego elf pozostawił za sobą, samemu mknąc ku znienawidzonej rasy wrogowi.
- Nie możemy dać im uciec! - Wykrzyczał nad truchłem. Erwin rzucił na ciało psa tarczę i kuszę. - Dopadnę ich i zatrzymam dla was.
- Dla nas? - powtórzyła zastanawiając się, o co facetowi tak właściwie chodzi. Krótko stwierdziła, że był po prostu albo dziwny, albo bardzo napalony. Nie była tylko pewna, na co? Gloria znając swoje możliwości sama zaczęła biec, choć wydawało jej się to bardzo głupie. Zabawa w kotka i myszkę, gdzie najpierw gonią ciebie, a potem ty gonisz ich… Zaraz się okaże, że jak już będą blisko pochwycenia pokrak, to te zyskają wsparcie w postaci swoich zielonoskórych kolegów no i znowu to ludzie będę uciekać… I tak non stop. Aż wydepczą na tej ściółce ścieżkę, a setki lat później inni będą się zastanawiać, czemu akurat tutaj została wydeptana “bo to pewnie bezpieczna droga była”. A tu guzik.
- Znam ich obóz, nie musimy tak lecieć! - krzyknęła za mężczyzną, który najwyraźniej nie zwracał na nią uwagi. Naprawdę aż tak go kręciły te stworki?
Najwyraźniej tak. Nie zwracając uwagi na pozostawioną za sobą towarzyszkę, Erwin puścił się pędem za Vincentem i Pleufanem, którzy powoli doganiali dwójkę uciekinierów. Sam wojownik był niestety zbyt daleko, by w jakikolwiek sposób pomóc. Z odległości mógł ujrzeć tylko, jak świadome swojej kiepskiej sytuacji zielonoskóre paskudy wyciągnęły bronie i rzuciły się w stronę prześladowców.
Wojownik nie mógł dojrzeć szczegółów starcia, jednak wyglądało na to, że tylko jednemu hobgoblinowi udało się dotrzeć do myśliwych, drugi bowiem padł od posłanych przez Elfa strzał. A kiedy w końcu Erwin stanął obok Pleufana i Vincenta, mógł jedynie splunąć na zakrwawione truchło zielonoskórej paskudy. I choć bestia leżała teraz martwa, przed śmiercią udało się jej poważnie zranić elfa.
- Przeklęte zielonoskóre gady - powiedział, trzymając się za obficie krwawiący brzuch.
Natomiast nienaruszony Vincent stał jedynie obok, ze zwykłym swoim obojętnym wyrazem twarzy, jakby cała sytuacja nie wywarła na nim żadnego wrażenia.
Wkrótce potem do towarzystwa dołączyła Gloria.
- Przeżyjesz dość długo by kapłan zdążył cię poskładać. - Optymistycznie oświadczył Erwin, tnąc strój hobgoblina na bandaż. - Nie ruszaj się zbytnio, owinę ci ranę, potem pozbieramy co się da pozbierać. Broń się przyda, a jak te psy dołożymy do naszych zapasów to będziemy dziś mieli więcej jedzenia niż zjemy. Teraz zaboli. - Ostrzegł i mocno zacisnął węzeł na szmacie. - To powinno powstrzymać krwawienie, na jakiś czas. Pilnuj go. - Zwrócił się do Vincenta i zwrócił się w stronę nieznajomej.
- Erwin Rockhell, do usług. Z kim miałem przyjemność walczyć? Muszę też powiedzieć, że przecięcie tego psa w pół, to był piękny cios.
“No kurwa!”, przeszło przez myśl Glorii, która dumnie wypięła pierś do przodu. Komplement został przyjęty, podryw udany, trafienie w punkt krytyczny ego zakończyło się sukcesem. Mimo to przez blond głowę przemknęła refleksja, że nie należy tak się wysławiać, więc zachowała swoje wulgarne zapędy na inną okazję. Pierś jednak wciąż wyniesiona.
- No raczej, że piękny! - rzekła kulturalnie, nie ukrywając, że jest sama z siebie zadowolona. Najpierw bieg przez tyle mil, potem od razu walka, potem znowu bieg. Gdzieś w głębi siebie dyszała i miała powyżej nosa wszystkiego, jednak nie narzekała. Była dzielna.
- Gloria, niegdyś służbę pełniłam w Zakonie, ale teraz… - blondynka machnęła ręką, pokazując tym samym jak małe znaczenie to dla niej ma w tej chwili - … szlag wszystko trafił, szkoda gadać - dokończyła, a jej buźka wychyliła się lekko w bok, aby zerknąć Erwinowi przez ramię.
- Kolega ci się wykrwawia. Tak sądzę. Macie jakiś obóz? Chyba trzeba go zanieść. - mowie zawtórowało uniesienie ramion. Nie był to co prawda gest obojętności, a raczej niepewności w tym, co ma zamiar postanowić Erwin. Ona tylko rzuciła propozycją, nie będzie się w to wtrącać, bo być może mężczyzna nie lubił “kolegi” i specjalnie do niej zagadał, aby tamten szybciej wykitował i by nie mieć wyrzutów sumienia? A kij wie, nie znała ich. Zlustrowała kusznika od stóp do głowy, nie ukrywając przy tym nachalności swych zielonych tęczówek. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, ale nie trwał on tam długo.
- Ach, no i dzięki. Tak w ogóle.
- O mnie się nie martwcie
- odparł przez zaciśnięte zęby Pleufan. - Jestem przyzwyczajony do ran brzusznych zadanych przez hobgobliny. Dam radę iść o własnych siłach, o ile znowu nie przyjdzie nam biegać.
- Skąd się tu w ogóle wzięłaś? - zapytał niespodziewanie Vincent, przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem.
- To się nazywa dobre podejście, choć ja bym wolał nie robić z tego zwyczaju. - Erwin z uśmiechem skomentował słowa elfa, skoro może sobie tak żartować to znaczy, że raczej przeżyje aż do spotkania z kapłanem. - Obóz mamy i właśnie tam wracaliśmy z polowania. Jak nam pomożesz zabrać rzeczy to oferujemy gościnę w ciepłym i suchym miejscu, posiłek oraz przyjaźń naszej grupy. W takim miejscu ktoś kto potrafi robić mieczem jest na wagę złota.
- Żeby tylko mieczem
- skomentowała głośno, choć nie zwracała się do nikogo konkretnego, ot tak w eter, bo może. Ramiona Glorii ponownie uniosły się ku górze, choć tym razem faktycznie nie robiło jej różnicy, czy pomoże czy nie. Sama też potrafiła o siebie zadbać.
- Z północy - odparła lakonicznie na pytanie Vincenta, ale że mimo wszystko lubiła sobie trochę popierdolić…
- Wywaliło sporą grupę osób przez portal, było małe obozowisko, ale te śmierdzące maszkary je zajęły. Teraz uwięzili wszystkich, może mają w zamiarze ich zeżreć, nie wiem. Nie powiem, żeby to nie było przykre, nie wracanie tam i odmowa pomocy to szczyt egoizmu, ale powrót w pojedynkę, kiedy udało mi się spieprzyć, to zaś głupota. Chyba wolę być egoistką niż kretynką. - podeszła do Pleufana, aby podać mu pomocną dłoń, żeby ten mógł wstać.
- Mimo wszystko, gdybyście posiadali grupę wojowników i strzelców, może i mogłoby się opłacić uratowanie drugiego obozu. Było tam sporo rzemieślników, nie byliby kolejnymi darmozjadami - “a jakby byli, to zawsze można ich zabić”, dodała w myślach, a na jej twarzy zagościł urodziwy uśmiech. Wolała nie wyjść na chama. Nie tak od razu.
- Dlatego tak mi zależało by ich dorżnąć. - Wojak wskazał na jednego z hobgoblinów. - Żeby nie mogli donieść swoim o nas. Ile tych hobgoblinów byłoby do ubicia? My możemy zebrać koło dziesięciu zbrojnych, czterech kapłanów, maga i mieć jakąś rezerwę do pilnowania cywili. Choć bardziej nam trzeba myśliwych niż rzemieślników. By zebrać dziś dość mięsa będziemy musieli uznać te psy za jedzenie. - Wzruszył ramionami. - Bywało, że gorsze rzeczy się jadło. To jak bierzemy rzeczy i idziemy? Dalej porozmawiać możemy w drodze i w obozie.
- Prowadź. - odparła krótko bez zbędnej w tym czasie mimiki. Jedynie dziwnie zareagowała na słowo “dorżnąć”, ale w tym momencie po prostu odwróciła głowę w bok, więc nie było to aż tak widoczne. Odchrząknęła głośno i gdy pomogła wstać rannemu, po prostu ruszyła dalej. Nie wiedziała dokąd iść, więc nie wysuwała się na przód pochodu, jednakże nie miała też zamiaru gdzieś biernie leźć za czyimś cieniem, bo to nie grało z jej silnym charakterem. No miała oczywiście zamiar pomóc im w dźwiganiu towaru, nie sprawiło jej to nawet większej trudności. Co prawda miała przy sobie kilka broni, które swoje ważyły, ale to jej nie przeciążyło.
- Macie przywódcę? - spytała łagodnym, stonowanym głosem, nie pozbawionym powagi oraz kobiecości. Nie mówiła bowiem basowo, a dość melodyjnie, jak na kobietę walczącą mieczem, który wielkością przerastał nie jednego wrogiego stwora. Być może nie pytała o to bez celu, ale cholera ją wie. - Jakieś łuki kompozytowe? Tak wiem, drogi i dobry sprzęt
- Przywódcę?
- To wymagało od Erwina głębszego zastanowienia się nad tym co właściwie się dzieje w ich wesołym i jakże solidnie zorganizowanym obozie. - W sumie jak się zastanowić. - Spojrzał w niebo szukając inspiracji. - To chyba będę to ja albo ojciec Geoffry. Próbuję ogarnąć ten cały burdel z końcem świata ale muszę cały dzień polować na jelenie, niedźwiedzie, sarny, walczyć z wilkami, hobgoblinami i ratować panny w opałach, przez co wieloma rzeczami zajmuje się stary kapłan. Mam nadzieję, że reszta się nie obijała i wróciła do obozu z czymś pożytecznym. W trójkę nie wykarmimy czterdziestu osób, ty nam z tymi psami – wskazał głową na ciągnięte na sznurku truchło - spadłaś z nieba. Nie jest to może najlepsze jedzenie ale zapasów zniesiemy więcej niż obóz zużyje.
- Z broni to mamy niemal sam złom zdobyczny na goblinach, długi miecz i napierśnik z brązu. Nic wartego uwagi. Łuki mamy tylko krótkie. Najlepsze co znaleźliśmy to cztery duże beczki z winem.

Dla Glorii wszystko już było klarowne. Właściwie tyle informacji jej wystarczyło, teraz tylko musiała się postarać, aby jak najlepiej ją wykorzystać. Mimo wszystko miała nadzieję, że ten dziadek to nie jest znowu taki chojrak i nie będzie się zbytnio wpierniczał ze swoimi mądrościami; jak to staruchy miały w zwyczaju.
- Ratować panny w opałach? - dopytała spoglądając na niego z ukosa. Raczej wolałaby, aby nie miał jej na myśli, bo to brzmiało dla niej obraźliwie. Tym bardziej, że miała wrażenie iż bez niej męczyłby te wilki bardzo długo, albo najzwyczajniej w świecie by zdechł.
- Skoro żyjemy, oddychamy, chodzimy, jemy i walczymy, to ciężko mówić o jakimkolwiek końcu. Nazwałabym to raczej zmianą perspektywy - wzruszyła jednym ramieniem,chyba bardziej z przyzwyczajenia.
- Wszak me imię wskazuje na to, że mogłam stamtąd spaść - skomentowała żartobliwie tekst na temat spadających z nieba kobiet, takich jak ona. Mogłaby teraz obrosnąć w piórka, gdyby nie wcześniejszy tekst o pannach w opałach.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 18-11-2016, 22:26   #70
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

Po ciężkim, owocującym w niespodziewaną ilość zdobyczy dniu, Erwin jak i reszta myśliwych uśmiechnęła się na widok znajomego zagajnika. Żadnych więcej wilków, psów czy Hobgoblinów. Teraz byli w domu. W obskurnym i cuchnącym goblinem domu, gdzie przynajmniej mogli w spokoju wypocząć, porozmawiać z przyjaźnie nastawionymi ludźmi i napić się, bądź co bądź dobrego wina.

- Dobra, to ja od razu idę do kapłana, żeby zrobił coś z tą raną - powiedział Pleufan, kierując się do wejścia do jaskini, kiedy niespodziewanie wyskoczył stamtąd Lousi - chłopak, który przybył do tego świata wraz z Erwinem, i który wśród ocalonych zyskał miano “Grajka”. Wyglądał, jakby miał coś ważnego do powiedzenia, jednak widok zranionego elfa i nieznajomej kobiety jakby go zdezorientował. Dopiero po chwili niezręcznej ciszy, spojrzał na Erwina i powiedział przejętym głosem.

- Pani Crilia, ta magiczna, dziwna dziewczyna i Ruppert wrócili wcześniej ze zwiadu. Coś się stało tej kapłance, z którą byli. A zwiadowcy z którymi poszedł Dorne wciąż nie wrócili… Czekaliśmy na was. Wielebny Geoffry właśnie wysłał mnie bym pobiegł po was, bo przypuszczał, że będziecie już wracać i może potrzebujecie pomocy w niesieniu upolowanych zwierzyn. - W tym momencie spojrzenie Lousia padło na niesione przez nich na barkach truchła psów. Na jego twarzy pojawiło się wyraźne obrzydzenie, jednak chłopak potrząsnął głową i dokończył. - Wszyscy czekają na was w środku.

Chłopak wprowadził ich do wnętrza jaskini, gdzie Erwin i reszta myśliwych zaraz zostali powitani szerokimi uśmiechami i krzepiącymi pochwałami. Natomiast Gloria mogła liczyć jedynie na zdziwione spojrzenia.

- Erwin, wiedzę, że nie tylko zwierzynę dziś upolowałeś - odezwał się drwal Frewyn, kiedy mijali się w wejściu do wielkiej sali, spoglądając wesoło w stronę Glorii. On i troje innych ocalonych wzięli od nich upolowane zdobycze. Mimo, że na psy spoglądali z podobnym do Louisa wyrazem twarzy, nic nie powiedzieli.

W głównej sali napotkali jeszcze więcej ocalonych. Eriwn musiał przyznać, że w pomieszczeniu było już naprawdę ciasno i tylko dzięki otworowi przy suficie było tu czym oddychać. Jakoś udało im się przedostać do schodów prowadzących na wyższy poziom pomieszczenia, gdzie czekali już na nich członkowie pierwszej grupy zwiadowczej. Wszyscy poza Anną.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172