|
Irina spojrzała na Couryna i Algernona.
- Nie wiem dlaczego ugryzł mnie tylko dwa razy, być może tak jak mówisz, Algernonie, ma w tym swoje powody. - Wzruszyła ramionami. - Nie chcę ich jednak poznawać, ani tym bardziej teraz o tym myśleć. Ten potwór jest odpowiedzialny za śmierć mojego ojca i możecie być pewni, że zrobię wszystko, żeby się na nim zemścić. - Westchnęła ciężko, jakby chciała wyrzucić zalegający jej na piersi ciężar. - Nie ma sensu psuć sobie nastroju skupiając się na rozmowie o tym szalonym wampirze. Już wystarczająco dał się mnie i Ismarkowi we znaki. A teraz wybaczcie mi na jakiś czas…
Kobieta wyszła z pokoju, zostawiając was samych a Ismark skorzystał z chwili, by odpowiedzieć na pytanie Nicodemusa.
- W Barovii czci się głównie Pana Poranka i Matkę Noc. Ten pierwszy jest bogiem Świtu, Odnowy, Dnia, Uzdrawiania i wszystkiego, co kojarzy się ze światłem i słońcem. W większości przypadków przedstawiany jest jako ponury, potężnie zbudowany starszy mężczyzna odziany w złotą zbroję płytową i dzierżący piękny miecz oraz tarczę stylizowaną na płonące słońce. Modlą się do niego prawie wszyscy Barovianie, których umysłu nie spaczyło zło. Matka Noc natomiast to przeciwieństwo Pana Poranka. Mówi się, że jej obecność objawia się zwykle między zmierzchem a świtem, ale większość Barovian uważa, że ona, podobnie jak Pan Poranka, opuściła naszą krainę. Powszechnie uważa się, że diabeł Strahd został wybrany przez nią na władcę, by ukarać Barovian za grzechy ich przodków. Sam w to nie wierzę, ale ponoć w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. Matka Noc jest czczona głównie przez kultystów, wampiry i inne potwory. Nikt, kto ją jawnie wyznaje, nie znajdzie schronienia pośród ludzkich siedlisk Barovii.
Po dłuższej chwili Irina wróciła z dwoma tacami pełnymi chleba, wędlin i sera. Do tego przyniosła dwie butelki wina z piwnicy i mleko dla Rity.
- Częstujcie się. Czym chata bogata - powiedziała, samej zabierając się również za jedzenie. - Mam nadzieję, że jutrzejszy pogrzeb przebiegnie bez problemów i będziemy mogli udać się do Vallaki. Nie chciałabym, żeby ten paskudny wampir odwiedził mnie po raz kolejny...
Kolacja upłynęła w przyjemnej atmosferze, a po wyniesieniu naczyń do kuchni, Irina zaprowadziła was na piętro, gdzie pokazała wasze sypialnie. Były to proste, schludne pokoje w których mieściły się pościelone łóżka, nocne stoliki i szafy. Okna zabite były deskami, ale Irina w każdym pomieszczeniu pozostawiła palącą się świecę. Niczego więcej nie było wam trzeba, więc każdy w swoim czasie udał się na spoczynek po ciężkim dniu w nowym miejscu.
Noc, pomimo dochodzących z daleka wilczych zawodzeń, minęła spokojnie. Wszyscy całkiem dobrze spali i wypoczęci pojawili się na śniadaniu w jadalni, wywołani z pokojów przez Ismarka. Posiłek był prosty, ale smaczny i sycący - jajecznica na bekonie i cebuli, do tego mleko. Zjedliście ze smakiem i przygotowaliście się do wyjścia na cmentarz. Decyzją Ismarka Lancelot miał zostać w rezydencji.
- Miriam nie jest teraz w stanie zajmować się samą sobą, a co dopiero psem. Tutaj będzie miał dach nad głową i zawsze pełną miskę - powiedział, drapiąc psa za uszami. - Przynajmniej dopóki jego prawdziwa pani nie poczuje się lepiej. O ile kiedykolwiek to nastąpi.
Trumnę z ciałem zmarłego burmistrza nieśli Nicodemus, Rita, Couryn i nowo poznany Algernon. Unosiła się od niej dużo bardziej wyczuwalna woń zgnilizny, niż jeszcze wczoraj, dlatego chwilę zajęło, nim cała czwórka się do niego przyzwyczaiła. Idąca za pochodem Irina odziana była praktyczniej, niż zeszłego wieczoru - miała na sobie burgundowe spodnie, wysokie buty, skórznię i narzucony na nią czarny płaszcz. Przy pasie można było dostrzec miecz. W dłoniach niosła bukiet białych, nieco już usychających kwiatów.
Pogoda nie rozpieszczała. Niebo zasnute było ciężkimi, ołowianymi chmurami, nie przepuszczając ani jednego promienia słońca, a pomiędzy domostwami zalegała gęsta, poruszająca się samoistnie mgła. Pochód szedł przez ciche, opustoszałe miasteczko; jedynie gdzieniegdzie mogliście dostrzec poruszające się zasłony w oknach niektórych domów.
- Tchórze… mój ojciec robił wszystko, by uchronić ich przed atakami Strahda. I nawet w ostatnią drogę nie potrafią odprowadzić... - mruknął Ismark z wyrzutem. Twarz miał zasępioną, widać było po nim, że to wszystko mocno przeżywa.
Minęliście dom Szalonej Miriam, która jako jedyna stała w oknie i machała do was flegmatycznie, tuląc do piersi Pana Guzika. Grymas na jej obliczu a przede wszystkim zawieszony gdzieś poza przestrzenią wzrok zdradzał, że myślami była najpewniej przy zaginionej córce. Przeszliście obok sklepu Bildratha i “Krwi Winorośli”, zostawiając za sobą główny plac miasteczka i kierując się na północny zachód. Zdawało się, że niebo przyjęło jeszcze bardziej ponure barwy, zerwał się też nieprzyjemny wiatr.
Niedługo później, na niewielkim wzniesieniu na obrzeżach miasteczka dostrzegliście murowany budynek kościoła, a im bliżej niego się znajdowaliście, tym gorsze robił wrażenie. Część ścian była zniszczona, w niektórych miejscach ziały mniejsze i większe dziury. Nad wejściem znajdowała się dzwonnica, a dach wokół niej był dziurawy. Dwuskrzydłowe drzwi nosiły ślady pazurów i osmalenia ogniem. Wyglądało na to, że kościół przez długi czas znosił przeróżne ataki i aż dziw, że wciąż stał w jednym kawałku.
- Odkąd ojciec Danovich stracił swego syna, który zginął z rąk Strahda wiele lat temu, przestał zajmować się świątynią, więc niech was nie zdziwi ruina, w której obecnie się znajduje. - Wyjaśnił Ismark.
Ruszyliście przez otwarte wrota, a wnętrze przywitało was pogrążonym w półmroku korytarzem wypełnionym smrodem pleśni. Po obu stronach znajdowały się dwie pary zamkniętych drzwi, prowadzące do jakichś komnat, jednak Ismark od razu ruszył w głąb świątyni, skąd dochodził przytłumiony, jednostajny głos. Gdy weszliście do głównej kaplicy, waszym oczom ukazała się kompletna ruina. Na zakurzonej, pokrytej gruzem podłodze leżały przewrócone i połamane ławki. Dziesiątki świec umieszczonych w świecznikach oraz kandelabrach oświetlały każdy kąt, jakby próbowano pozbawić to miejsce choćby odrobiny cienia. Dach, przez który można było spojrzeć w zachmurzone niebo, pokrywało zaledwie kilkanaście desek.
Na drugim końcu sali stał poorany pazurami ołtarz poświęcony Panu Poranka, za którym klęczał jowialny kapłan w zabrudzonych szatach. Obok niego wisiał długi, gruby sznur ciągnący się aż do dzwonnicy. Nagle modlitwę księdza zagłuszył nieludzki krzyk, który dobiegł spod drewnianej podłogi.
- Ojcze, umieram z głodu! Proszę, pomóż mi! - Załkał jakiś młody, męski głos.
Położyliście trumnę pomiędzy rozwalonymi ławkami a Irina podeszła do wciąż modlącego się kapłana. Gdy położyła mu dłoń na ramieniu, ten otrząsnął się nagle z modlitwy i spojrzał najpierw na nią, a potem na wszystkich w sali. Jego twarz zdradzała głęboki smutek i nieludzkie zmęczenie.
- Irina, Ismark? - Zapytał zdziwiony ich pojawieniem się.
- Tak, przynieśliśmy ciało ojca do pochówku - powiedział nowy burmistrz.
- Ach tak, tak, oczywiście, oczywiście. Pochowamy Kolyana, nie będzie z tym problemów - powiedział zmęczonym głosem kapłan i podniósł się na nogi. - A co to za ludzie?
- Przyjaciele - odpowiedział krótko szlachcic.
- Co to był za krzyk? - zapytała Enola.
- To… to był mój syn, Doru. On... nie czuje się dobrze - odparł Danovich.
- Jak to twój syn? - Ismark zmarszczył brwi. - Przecież mówiłeś, że Doru zginął z rąk Strahda dziesięć lat temu.
- I tak się stało - odparł drżącym głosem kapłan. - Mój prawdziwy syn umarł tamtego dnia. Ale wierzę, że to, co się z nim stało, da się odwrócić. Codziennie modlę się do Pana Poranka, żeby zesłał na niego błogosławieństwo ozdrowienia. Gdy wrócił do mnie zmieniony te dziesięć lat temu, udało mi się podstępem uwięzić go w piwnicy. Od tamtej pory karmię go… - Danovich podwinął rękaw swej szaty, odkrywając przedramię pełne ugryzień. Większość ran była stara i prawie wygojona, ale niektóre wciąż były świeże. - Nie pozwalam mu pić dużo, ale on i tak wciąż jest głodny i spragniony. Utrzymuję go w takim stanie, dopóki nie dowiem się, jak go naprawić, albo gdy Pan Poranka spojrzy miłościwym okiem na swego gorliwego sługę. Przepraszam, że was okłamałem, Ismarku, ale nie mogłem postąpić inaczej. Ludzie z miasteczka zabiliby mojego jedynego, ukochanego synka… - Danovich prawie się rozpłakał.
- Krwi!!! - Spod podłogi doszedł kolejny, roszczeniowy krzyk, który w sekundę przeszedł w spokojny, niemalże delikatny ton. - Krwi, ojcze… Jestem taki słaby… wiesz, że muszę jeść. Proszę, nie każ mi cierpieć… Ten ból jest nie do zniesienia.
Ismark odwrócił się w waszą stronę i spojrzał na was, ale w jego spojrzeniu nie widać było prośby o pomoc. Raczej zagubienie. Postawiony nagle przed taką sytuacją jako nowy, niedoświadczony burmistrz, prawdopodobnie nie wiedział, jak ma się zachować i jaką decyzję podjąć. Być może koneksje z Danovichem i fakt, że za chwilę musiał pochować ojca na cmentarzu za kościołem a pogrzeb miał być celebrowany przez kapłana Pana Poranka sprawiały, że nie był w stanie szybko przedstawić swojego stanowiska.
|