Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2020, 19:06   #61
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Spacer po mieście zaniepokoił ją. Co też działo się tutaj, by doprowadzić mieszkańców tej osady do takich zachowań? Czyżby naprawdę to wampir zasiał taką grozę? Czyżby naprawdę nie było tu nikogo kto chciałby się z nim zmierzyć? Nico wspominał jak niebezpieczne było to stworzenie, lecz Jane. Ona słyszała o tak potężnych nieumarłych tylko opowieści i to raczej o pozytywnym zakończeniu. Bardowie uwielbiali snuć historie o mężach, którzy stawali w szranki z istotami zła by pokonać je po, odpowiednio okraszonych słowem i pieśnią, walkach. W tym miejscu jednak nie zjawił się żaden taki mąż.

W milczeniu szła za Samem, spoglądając to na niego to na mijane budynki i od czasu do czasu jedynie nerwowo stukając w kołczan. Nawet gdy podjął decyzję o powrocie do karczmy nie oponowała. Przytaknęła jedynie ruchem głowy, co objawiło się charakterystycznym zagięciem kaptura.


Wejście do karczmy … zaniepokoiło ją jeszcze bardziej. Karczmarz wyglądający jak zabijaka… te kobiety. Gdy burmistrz poprosił ich do siebie nieco niepewnie podążyła za swym towarzyszem rozglądając się po karczmie. Samo miejsce… nie było złe. Lepsze od niektórych, w których zdarzało się jej nocować. Choć jego schludność wynikać mogła z braku klientów, a nie z dobrego gospodarowania.

- Jane Clapham. - Kobieta zsunęła z głowy kaptur, odsłaniając czerwone włosy i uśmiechnęła się do burmistrza. Na propozycję napicia się wspólnie wina zareagowała skinięciem głowy i dosiadła się do stołu. Gdy jednak Sam rozmawiał z mężczyzną, ona popijając wino z kielicha zerkała na trzy niewiasty.

Gdy drzwi karczmy otworzyły się spojrzała w tamtym kierunku nerwowo, chwytając kuszę. Nim jednak odpięła ją, dostrzegła resztę swych towarzyszy. Ulga otuliła jej serce i sprawiła, że ponownie sięgnęła po kielich z winem. Pozdrowiła nowoprzybyłych ruchem głowy i ponownie skupiła się na rozmowie

Czy ufała mężczyźnie uważającego się za burmistrza? Niezbyt. Gertruda… Miriam. Kim były owe kobiety? Cóż… może dowie się potem od swych towarzyszy albo samego Indirovicha. Gdy reszta zbliżyła się, ona odsunęła się na bok. Oparła o ścianę tak by widzieć drzwi i popijała wino wsłuchując się w zadawane pytania. Miała swoje wątpliwości, ale one… mogły poczekać. Chciała już zaproponować Nico te wspólne picie wina, ale zobaczyła jak ten oddala się do karczmarza więc tylko opróżniła swój kielich i odstawiła go na stół. Ciepło… brak wycia wilków czy innych umarlaków, nawet jeśli chwilowy, to uspokajał ją. Mimo iż jakoś nie wierzyła w ten czosnek wiszący na drzwiach.

W końcu nie wytrzymała, zerknęła na bok i zwróciła się do burmistrza płynnie przechodząc na mówienie do niego per “ty”.
- Czemu sądzisz, że Irina będzie bezpieczna w Valace? - Jej wzrok pełen był czystej ciekawości. - I skoro ten hrabia to taki problem… czy nikt nie chciał z nim walczyć? Czy też nikomu się nie powiodło?
 
Aiko jest offline  
Stary 27-05-2021, 09:34   #62
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację



- Gertruda? - Ismark zmarszczył brwi. - Zniknęła kilka dni temu. Może z tydzień będzie? Nie jestem pewien, nie zajmowałem się tą sprawą zbytnio, bo sam miałem dużo na głowie. A co do Miriam, to kiedyś była normalna, ale parę lat temu poszła szukać do lasu męża, który długo nie wracał z polowania i chociaż nigdy nam nie opowiedziała, co zastała w lesie, całkowicie ją to zmieniło. Postradała zmysły. Od tamtej pory już nigdy jej się nie poprawiło.

Na słowa Rity spojrzał w stronę kobiet obserwujących ich stolik i powiedział ściszonym głosem.
- To Vistani. Tułacze. Lud wędrowny. Oni jako jedyni potrafią przechodzić przez Mgły i wracać do Barovii. Mówi się, że są szpiegami Strahda, dlatego lepiej nie rozmawiać o nim w ich obecności. O samym wampirze krążą z dziada pradziada różne opowieści, ale najczęściej mówi się, że Strahd jeszcze jako człowiek przybył do Barovii ze swoimi wojskami, podbił ją i zamieszkał na zamku zwanym Ravenloft. Potem stała się jakaś tragedia, Strahd zginął, ale nie umarł. Stał się wampirem, który zaczął terroryzować całą krainę.

Ismark zerknął na Jane.
- Vallaki leży poza zasięgiem zamku Ravenloft i z tego co wiem, nie jest aż tak uciśnione przez Strahda. Znajduje się tam kościół Świętego Andrala do którego ponoć nie ma wstępu nawet von Zarovich. Myślę, że Irina będzie tam bezpieczna, skoro nawet władca Barovii nie może przekroczyć progu tego świętego miejsca - powiedział i westchnął ciężko. - Ze Strahdem próbowano walczyć, ale jest dużo potężniejszy, niż się wszystkim wydaje. Nigdy nie odsłania wszystkich kart, jest też ponoć piekielnie inteligentny. Wszyscy, którzy do tej pory stanęli mu na drodze, albo nie żyją, albo została im zabrana wola życia, tak, by już nigdy nie próbowali nawet myśleć o tym, że mogą pokonać diabła Strahda. Ludzie stąd przestali nawet próbować przeciwstawić mu się. Są zbyt przestraszeni i wolą żyć pod butem potwora, niż zrobić cokolwiek, by się od niego uwolnić. Ech, szkoda gadać… Chodźmy do rezydencji, poznacie moją siostrę.


Trzy egzotycznie i kolorowo wyglądające właścicielki gospody pozostały niewzruszone twoim pojawieniem się przy ich stoliku. Wpatrywały się w ciebie bez słowa, jakby przyglądały się wystawionemu na sprzedaż eksponatowi. Nie wyglądało na to, by chciały rozmawiać o czymkolwiek i nie reagowały na twoje pytania, uśmiechając się na wpół prowokująco, na wpół szyderczo, przez co poczułeś się dziwnie niekomfortowo.

W końcu jednak jedna z nich - Mirabel, jak przedstawił ją Ismark - której czarne włosy przykrywała zielona chusta a z uszu zwisały duże, złote kolczyki, odezwała się do ciebie, patrząc ci prosto w oczy.
- Złóżcie wizytę Madame Evie. - Jej akcent był ciężki i dziwny, ale w jakiś sposób pasował do tego miejsca. - Ona powie wam co i jak i przeczyta waszą przyszłość.

Po tych słowach skinęła ci głową na drzwi, gdzie czekali już pozostali, dając do zrozumienia, że rozmowę uważa za zakończoną.



Wyszliście z ciepłej, przytulnej izby prosto w chłodny wieczór. Ismark poprowadził was szybko uliczkami cichego miasteczka wprost do swojego domu.


Duża, ponura rezydencja znajdowała się na niewielkim wzniesieniu za zardzewiałym, żelaznym płotem. Prawe skrzydło bramy było przymknięte, podczas gdy lewe smętnie huśtało się na wietrze, jęcząc przy tym złowieszczo. Chwasty pokrywały cały teren koło domu, bezczelnie obrastając nawet jego ściany. Jedynie ścieżka prowadząca od bramy do drzwi domostwa odcinałą się na tle zapuszczonego ogrodu. Niegdyś wspaniale wykonane, drewniane wykończenia ścian były obecnie poorane śladami potężnych pazurów jakiejś bestii. Zabite deskami, pozbawione szyb okna przepuszczały na zewnątrz wąskie smugi żółtego światła. Nicodemus i Couryn dostrzegli w kilku miejscach duże ślady stóp zakończonych pazurami.

Weszliście po schodach na werandę i podeszliście do solidnych drzwi, w które Ismark zadudnił pięścią.
- Irina? To ja, Ismark. Przyprowadziłem kogoś, kto może nam pomóc. Otwórz - rzucił.
Po dłuższej chwili usłyszeliście ruch po drugiej stronie, szczęk otwieranych zamków i odsuwanych zasuw. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i stanęła w nich młoda, piękna kobieta o kruczoczarnych włosach i pewnym, choć zmęczonym spojrzeniu. Ubrana była w jasną, dopasowaną suknię podkreślającą jej kobiece walory.


Rzuciła się w objęcia Ismarka, a ten przytulił ją mocno. Przez moment, gdy jej włosy powędrowały na plecy, udało wam się dostrzec wyraźne ślady po ugryzieniach na jej szyi. Szybko jednak znów je zasłoniła. Ismark przedstawił was, wyjaśnił naprędce skąd się wzięliście w miasteczku i weszliście do środka. Irina zamknęła drzwi na trzy zamki i cztery zasuwy.
- Mgły was tu przeniosły? - zapytała retorycznie. - Jest tu ktoś, kto dostał się do Barovii w ten sam sposób. Chodźcie ze mną.

Wnętrze rezydencji było stylowo umeblowane, choć widać było, że dawno nikt nie robił tu żadnego remontu. Okna z obu stron zabite były deskami, a w każdym pokoju wisiały święte symbole Pana Poranka. Mijając jeden z pokoi na parterze w oczy rzuciła się wam prosta, drewniana trumna stojąca na podłodze. Wieko zdobił ubogi wieniec spleciony z białych kwiatów, a w powietrzu unosił się lekki zapach zgnilizny.
- To nasz ojciec - powiedziała Irina. - Biedak nie wytrzymał ataku potworów. Musimy go pochować, prawda, Ismarku? Jutro się tym zajmiemy.

Kolyanovich skinął niemrawo głową. Po chwili znaleźliście się wszyscy w przestronnym salonie, w którym leniwie płonął ogień w kominku. W fotelu przy nim siedział ubrany w płaszcz nieznajomym mężczyzna, który poderwał się nagle i zmierzył wszystkich spojrzeniem.
- Znacie się może? - zapytała Irina. - To Algernon Hobbs. Też przybył z Mgieł i nie wiedział, gdzie się znajduje. Przyprowadził go do nas Lancelot, pies Gertrudy - powiedziała, wskazując na starą psinę leżącą przy drugim z foteli. Zwierzak uniósł łeb i postawił uszy, po czym leniwie przydreptał do Ismarka, który wytarmosił go za uszami.
- Lancelot? Gdzieś ty się podziewał, staruszku. - Nowy burmistrz przyklęknął przy psie i poklepał go po grzbiecie, a zwierzak polizał Ismarka po twarzy. Gdy Lancelot wyczuł i zobaczył Shirę, zjeżył się i zaczął popiskiwać. - Już dobrze, piesku, ten wielki kotek nic ci nie zrobi.
- Z tego, co powiedział Algernon, znalazł Lancelota w lesie a ten zaprowadził go do wioski i pod nasze drzwi. Jak mówiłam, nie wiedział, gdzie się znajduje, więc wyjaśniłam mu wszystko. W jaki sposób ludzie, których przyprowadziłeś mają zamiar nam pomóc? - Spojrzała na Ismarka.
- Wybiorą się z nami do Vallaki, gdzie będziesz bezpieczna. Wiesz, że jest tam kościół…
- Wiem, bracie, mówiłeś mi to wiele razy. Ale najpierw pochowamy ojca jak należy. - Weszła mu w słowo. - Jutro zaniesiemy jego trumnę do świątyni i odprawimy pogrzeb. Ojciec Danovich na pewno nam nie odmówi. Po wszystkim możemy ruszać do Vallaki, tutaj i tak nic nas już nie trzyma.

Przeniosła spojrzenie na was.
- No a skoro mamy gości, to może chcielibyście coś zjeść? Czegoś się napić? - zapytała. - Nie ugościmy was na bogato, ale w kuchni jest trochę jedzenia, a w piwnicy kilka butelek wina. - Uśmiechnęła się lekko, choć smutno. - No i mam nadzieję, że zanim wyruszymy do Vallaki, pomożecie nam zanieść trumnę z ciałem ojca na cmentarz? Na mieszkańców nie ma co liczyć, nie zbliżają się do naszej posiadłości odkąd poniosła się wieść, że Strahd mnie ugryzł. Myślą, że jestem przeklęta jak on. Ale nie umarłam, nie stałam się potworem. Moja skóra wciąż jest ciepła, nie łaknę krwi, więc możecie spać spokojnie. A właśnie, później pokażę wam wasze pokoje.

Pomimo sytuacji, w jakiej się znalazła, Irina nie wyglądała na stłamszoną i zastraszoną. Wręcz przeciwnie; czuć było bijącą od niej pewność siebie i pogodę ducha.

 
Ayoze jest offline  
Stary 27-05-2021, 17:10   #63
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wygladało na to, że utknęli na dobre w przeklętej krainie, będącej we władaniu Strahda. Hrabiego i równocześnie wampira.
O ile Couryn w niewielkim miał poważaniu przedstawicieli szlacheckich rodów, o tyle w stosunku do wampirów miał uczucia nieco gorętsze, acz nie z gatunku tych pozytywnych. A skoro Strahd był potężny, to lepiej było znaleźć się od niego jak najdalej.
Oczywiście miłą i pożyteczną rzeczą byłoby definitywne unicestwienie krwiopijcy, ale nie zawsze można było dostać to co się chciało. Zdecydowanie lepszym wyjściem było udanie się do Vallaki i tam wykombinowanie, jak się przedostać przez Mgłę.
Bo w to, że Vistani pomogą komukolwiek, nie wierzył. Ale na wszelki wypadek spytał Ismarka, czy Tułacze zabierają pasażerów.
- Nie. Nawet, gdyby spróbowali, osoba, która by się z nimi zabrała, zginęłaby straszną śmiercią, gdy tylko zniknęłaby we mgle. To jest bariera, której nikt prócz Vistanich nie może przekroczyć. Było sporo przypadków, gdy ludzie ściągnięci do Barovii przez Mgły chcieli przedrzeć się przez nie na drugą stronę i już nigdy nie wracali a Vistani znajdowali na swojej drodze ich martwe ciała.
Odpowiedź była, niestety, taka, jak się tego Couryn spodziewał. Zdecydowanie mało pocieszająca.
- Jak długo Strahd jest władcą Barovii? - Łowca zadal kolejne pytanie.
- Nie wiem dokładnie, ale z tego, co zapamiętałem z dawnych opowieści dziadka i ojca, to będzie z kilka wieków.
- Czy Mgła była przed Strahdem, czy po?
- Nie mam pojęcia, dziadek i ojciec nigdy o tym nie wspominali. Ale może ojciec Danovich z lokalnego kościoła będzie wiedział coś więcej. Możecie jutro go o to zapytać, bo z rana i tak musimy pochować naszego ojca na lokalnym cmentarzu.
Couryn skinął głową.

Jeśli Mgła powstała po przybyciu Strahda do Barovii, to rodziło się pytanie, czy Mgła miała powstrzymać podwładnych Strahda przez ucieczką z tej pięknej krainy, czy też raczej ktoś się postarał, by przeklęty władca na wieki został tu uwięziony. Ale odpowiedź na to pytanie znał, zapewne, tylko Strahd.

* * *


Dom zajmowany przez Ismarka był okazałą, acz ponurą budowlą, a jego otoczenie... cóż... prosiło się o ogrodnika. Albo i dwóch. Oraz o wiele godzin wytężonej pracy.
No i potwierdziło się, że do środka usiłowała się dostać jakaś pazurzasta bestia. Co prawda nieco dziwną rzeczą było to, iż Strahd osobiście nie wybrał się po swoją wybrankę, ale skoro wybrał inny, nietypowy sposób zalotów, to nie można było na to nic poradzić.

Irina, siostra Ismarka, była - zdaniem łowcy - kobietą wartą grzechu. I trzeba było przyznać, że wampir, mimo licznych wad, miał bardzo dobry gust.
Co, oczywiście, nie usprawiedliwiało jego poczynań.

- Couryn Telstaer - przedstawił się. - A to jest Sheera - uzupełnił prezentację. - Ja z chęcią się czymś poczęstuję - dodał. - I, oczywiście, pomogę w pogrzebie.
- Jak to się stało, że Strahd cię ugryzł i wypuścił ze swych rąk? - spytał.

Ta ciekawość była być może nie na miejscu, ale każda informacja mogła się przydać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 01-06-2021 o 20:30.
Kerm jest offline  
Stary 27-05-2021, 20:58   #64
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Rozejrzał się, ale przez dłuższą chwilę nie wiedział, gdzie jest. Mgła pochłonęła wszystko, gdy rozprawiał się z tamtym kultystą, a teraz stał pośrodku nie wiadomo czego. Rozglądał się, nie dostrzegając nic prócz białej kurtyny splecionej z poruszającej się wokół niego wilgotnej zawiesiny. W końcu mgła zaczęła się przerzedzać, odkrywając przed nim kolejne kontury otaczającego go świata. Odpuściła na tyle, że ujrzał przed sobą powykręcane drzewa ponurego lasu. Waterdeep, Miasto Wspaniałości, zniknęło.

Magia. Był pewien, że to ona za tym stoi. Teraz jednak nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Musiał znaleźć miejsce, w którym żyli ludzie i dowiedzieć się, gdzie jest. Czy wciąż był na Wybrzeżu Mieczy? Jeśli tak, to gdzie konkretnie? I kto przeniósł go z dala od miasta? Zwykle nie pozwalał się zaskoczyć, ale teraz być może stracił czujność na zbyt długo. Przynajmniej miał przy sobie swój plecak i broń. Raz jeszcze rozejrzał się po ciemnej gęstwinie i ruszył przed siebie. Bez wyraźnej ścieżki pod jego stopami każdy kierunek był dobry.

Nie wiedział, ile czasu szedł, ale w końcu ujrzał na swej drodze psa. Starego psa, który stojąc kilka metrów od niego również mu się przyglądał.
- Co jest, przyjacielu? Też się zgubiłeś? - zapytał wesoło Algernon, a pies zaszczekał, odwrócił się i ruszył w stronę drzew. Być może w kierunku jakiejś ludzkiej osady. - Poczekaj na mnie, nie mam zamiaru kręcić się po tym ponurym lesie samemu!

Co jakiś czas słyszał gdzieś w oddali wycie wilka, czy odgłosy łamanych gałązek, ale niczego podejrzanego nie dostrzegł. Pies natomiast zaprowadził go najpierw na błotnistą ścieżkę, a kilkanaście minut później wprowadził do jakiegoś miasteczka o równie ponurych chatach, co las, który zostawił za sobą. Niedługo później zniknął za bramą zaniedbanej posiadłości wyglądającej jak z bajek dla dzieci. Przez chwilę Hobbs pomyślał, że mogłyby się tam kryć jakieś warte pozyskania fanty. Ostatecznie wszedł na werandę, gdzie przy drzwiach stał już zwierzak.
- Tu mieszka twój właściciel? Sprawdźmy. Mam nadzieję, że mi chociaż zapłaci za to, że cię odnalazłem i przyprowadziłem do domu całego i zdrowego - powiedział do psa a ten zamerdał ogonem. - Tjaaa…
Po tych słowach zapukał kilka razy do drzwi.

Gdy otworzyła mu piękna, czarnowłosa kobieta, przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Wyglądała olśniewająco. Ona natomiast najpierw spojrzała na niego, a potem na stojącego obok zwierza.
- Lancelot?! Co ty tu robisz? Gdzie Gertruda? - zapytała przyjemnym, kobiecym głosem.
- Właściwie myślałem, że to może pani jest właścicielką - rzucił nieco rozczarowany. - Znalazłem go w lesie, przyprowadził mnie do tego ponurego miasteczka. Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie właściwie jestem? Och, przepraszam, gdzie moje maniery.
Hobbs zdjął rękawiczkę i wyciągnął dłoń w kierunku nieznajomej.
- Algernon Hobbs, człowiek talentów wszelakich. Z Waterdeep. - Przedstawił się.
- Waterdeep? - Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie, witając się z nim. - Nigdy nie słyszałam o takim miasteczku. Nazywam się Irina. Irina Kolyana.
- Miasteczku?
- Hobbs prychnął, jakby ktoś go właśnie uraził. - Droga pani, toż to Korona Północy, Miasto Wspaniałości…
- Przykro mi, ale jeśli cokolwiek miało mi to powiedzieć, to nie powiedziało.
- Irina wzruszyła ramionami. - A znajdujemy się w Barovii.
- W Barovii?
- Zmarszczył brwi i wykrzywił usta w geście niewiedzy. - Również nigdy nie słyszałem, ale z chęcią dowiem się czegoś więcej. Widzisz, droga Irino, tak się składa, że spokojnie przechadzałem się uliczkami Waterdeep, gdy nagle pojawiła się mgła, która mnie oplotła a potem PUFF!… - Pstryknął palcami. - Znalazłem się w lesie. I to nie był miły, zielony las z motylkami i ćwierkającymi ptaszkami, tylko las jak z jakiegoś koszmaru. Może wiesz coś więcej na ten temat?
- Mgła?
- Irina zainteresowała się nagle.
- Tak, mgła. Dziwna dość, nie można było niczego przez nią zobaczyć. - Nie chciał dodawać póki co, że może jakaś magiczna, bo nie wiedział, jak kobieta zareaguje.
- Wejdź, Algernonie, mam ci trochę do opowiedzenia. - Irina otworzyła szerzej drzwi, on skłonił się lekko i przekroczył próg wraz z Lancelotem.




Przemiła (i apetyczna!) kobieta zaprowadziła go do przyjemnie urządzonego salonu, gdzie przy filiżance gorącej herbaty wyjaśniła mu co nieco. Algernon przy okazji złożył jej kondolencje po stracie ojca, a im więcej słuchał o okolicznościach śmierci burmistrza miasteczka, samej Barovii, potworach grasujących w lasach i niejakim Sthradzie-wampirze mieszkającym w zamku na wzgórzu, tym mniej mu się to wszystko podobało. To brzmiało jak z jakiejś baśni dla niegrzecznych dzieciaków. W przeszłości studiował trochę różnych ksiąg i wiedział, że istnieją inne plany materialne... czyżby trafił właśnie do jednego z nich? Bo na rodzimy Faerun mu to nie wyglądało.

Co więcej, Irina nie wiedziała, jak okultysta może wrócić do Waterdeep. Przez Mgłę mógł ponoć przechodzić tylko jakiś lud koczowniczy zwany Vistanami i nie mógł zabierać pasażerów, nawet takich na gapę. Z jednej strony trochę go to zaniepokoiło, z drugiej, bardziej praktycznej strony, przebywanie w tym miejscu otwierało mu wiele możliwości do poznania okolicy, może lokalnych ruin i innych ciekawych miejsc, gdzie być może znajdzie jakieś relikty przeszłości i inne przydatne przedmioty. A pomyśleć i znaleźć sposób, jak wrócić do siebie zawsze jeszcze zdąży.

Hobbs przysłuchiwał się jej opowieściom z zaciekawieniem, gdy oboje usłyszeli walenie do drzwi. Pies leżący przy fotelu warknął, a dłoń Algernona powędrowała odruchowo na rękojeść miecza. Irina stwierdziła, żeby został w salonie i dopił herbatę, a ona sprawdzi w tym czasie, kto się dobijał. No i niedługo później w salonie pojawiła się wesoła gromadka nieznajomych, których przyprowadził brat Iriny, niejaki Ismark.

- Wszystko, co mówi droga Irina się zgadza. Przybyłem tu z Waterdeep przez Mgłę, czy raczej to ona mnie tu ściągnęła i nie mam pojęcia, jak wrócić do siebie. - Rozłożył ręce. - Algernon Hobbs, człowiek talentów wszelakich. - Przedstawił się, uśmiechając lekko zwłaszcza do kobiet w nieznajomym towarzystwie. - Myślę, że dopóki nie dowiemy się, jak się stąd wydostać, powinniśmy połączyć siły i współpracować. Znam się trochę na robieniu mieczem i strzelaniu z kuszy, więc mogę się przydać.

Mówił o sobie tylko to, co było widać na pierwszy rzut oka. A na pierwszy rzut oka widać było wysokiego, szczupłego, ale szerokiego w barach przystojnego mężczyznę o brązowawych włosach. Pod ciemnym, luźnym skórzanym płaszczem nosił pancerz, nieco wyżej z szyi wisiała luźno czerwona chusta. Przy pasie nosił miecz i sztylet, a obok fotela z którego się podniósł leżał wypchany plecak i kusza. Szare, bystre oczy przeskakiwały po nieznajomych, gdy odzianą w rękawiczkę bez palców dłoń potarł trzydniowy zarost. Jego ubrania dopełniały dopasowane, materiałowe spodnie i skórzane buty pod kolano. No i kapelusz leżący teraz na stoliczku, obok filiżanki z herbatą.

Gdy Irina zdradziła, że ten cały Strahd ją ugryzł, Algernon był zaskoczony, że nie przemienił jej w wampira.
- Rzeczywiście dziwna to sytuacja, że wciąż jesteś wśród żywych, Irino. Mógł cię z pewnością przemienić od razu, ale tego nie zrobił. Pytanie, dlaczego? To działanie na pewno ma jakieś uzasadnienie - powiedział, drapiąc się po policzku. - I możesz na mnie liczyć przy pogrzebie ojca. Przyjęłaś mnie w rodzinnym domu jak swojego, chociaż jestem dla ciebie zupełnie obcym człowiekiem. Mam wobec ciebie dług wdzięczności. Dziękuję również za herbatę i gościnę. Na pewno lepiej będzie przespać się w wygodnym łóżku, niż tułać gdzieś po lasach. - Podszedł do Lancelota i poklepał go po łbie, a pies zamerdał ogonem. - Dzięki, przyjacielu, żeś mnie tutaj przyprowadził.

Miał zamiar zjeść kolację, porozmawiać z nowo poznanymi towarzyszami niedoli, a potem dość wcześnie udać się na spoczynek do wyznaczonego przez Irinę pokoju. Zamknąć drzwi na klucz lub zasuwę, jeśli będzie taka możliwość i spać ze sztyletem pod poduszką. Gościna gościną, ale lepiej być przygotowanym na najgorsze, niż później żałować.
 

Ostatnio edytowane przez Quantum : 30-05-2021 o 08:57.
Quantum jest offline  
Stary 28-05-2021, 19:35   #65
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Cytat:
„Bez prawa i porządku Toril nie przetrwa.”
– fragment proroctwa wygłoszonego przez anonimową członkinię Zakonu Płomiennego Serca Stwórcy na początku Czasów Niepokojów.
Rita dokładnie przetrawiła słowa Kolyanovicha wypowiedziane w jej kierunku ściszonym głosem.
— Dlaczegóż więc trzymacie pod własnym dachem te żmije? — zadała pierwsze pytanie tak, by smagłe kobiety mogły ją wyraźnie usłyszeć. — Cóż to za obyczaj szpiega wpuszczać w swe progi? Już nawet nie wspominając o tym jak odstręczająca jest ich magiczna sztuka, podszyta podstępem. Winniście rozgonić wiedźmy na cztery wiatry, miast wpuszczać pośród własnych ziomków. Nic dobrego wam z tego nie przyjdzie.
— Trzymamy pod własnym dachem? — Ismark uniósł brew i ściszył głos.
— “Krew Winorośli” to ich gospoda. My tu jesteśmy gośćmi, a nie na odwrót. A Vistani nie są tępieni na tych ziemiach z prostego powodu – są źródłem zaopatrzenia miast i wiosek. Tylko oni mogą przechodzić przez Mgły i dzięki temu przywożą nam rzeczy, których tutaj nie bylibyśmy w stanie dostać lub jest ich mało. Jedzenie, alkohol, ubrania i różne inne rzeczy. Może i współpracują z hrabią, ale jednocześnie na swój sposób dbają o ludność Barovii. Bez nich większość ludzi by zginęła i to nie z ręki Strahda. Chociaż czasami nie wiem, czy to nie byłoby lepsze.
Na koniec westchnął ciężko.
— Nie dziwota, że u was tak licho, skoro rządy sprawuje nad wami nieumarły tyran, a uzależnieni jesteście od jego podstępnych sługusów. Jesteście niczym więcej ino wieprzami tuczonymi na rzeź... — skonstatowała bitewna zakonnica, kręcąc głową z dezaprobatą — Lecz nie biadaj. Z woli Stwórcy jesteśmy tutaj i pomożemy wam odzyskać własną godność i wolność. A gdy już to nastąpi... zdradzieckie sługi zapłacą.
Na jej ustach przez chwilę zagościł ponury uśmiech, gdy przelotnie zerknęła w stronę kobiet Vistani. Wtedy też zauważyła, że Nicodemus zbliżył się do ich stolika. Widok ten sprawił, że jej serce na moment napełnił niepokój. Czego szlachetny paladyn mógł chcieć od tych parszywych czarownic? Być może młodzianowi brakowało jeszcze doświadczenia, bowiem jak dotąd wyraźnie nie stronił od istot zepsutych i nawet dla złodziejaszków bywał nader wyrozumiały. Nie wiedział tego, co Rita, a mianowicie, że jedynymi nagrodami za tolerancję i pobłażliwość wobec popleczników chaosu i przestępców były zdrada i oszukanie.

Gdy już wszyscy opuścili oberżę z zamiarem udania się do posiadłości Kolyanovichów białowłosa zwróciła się na ustroniu do wojownika Lathandera.
— Uważaj na te szalbierskie wiedźmy druhu — przestrzegła towarzysza broni. — Na wszystko, co praworządne, przyrzekam ci, że nic dobrego nie przychodzi z bratania się z czarownikami. Magia sprowadza tylko chaos, ból i cierpienie, mówię ci: to niegodna sztuka.

Cytat:
„Najlepsze rządy, to rządy prawa, nie ludu.”
– ostatnie zdanie kazania siostry zakonnej Valerii Redwood wygłoszone w obronie pozycji Lorda Dagulta Neverembera przed Domem Sprawiedliwości w Neverwinter, 1467 Rachuby Dolin.
W trakcie drogi Mora zadał nader interesujące pytanie prowadzącemu ich mężczyźnie. Z odpowiedzi tamtego wynikało, że Strahd mógł wchodzić do każdego domu bez zaproszenia. Co było jawnym zaprzeczeniem wiedzy wojennej kapłanki na temat tych plugawych istot. Wymieniła ona z paladynem zaniepokojone spojrzenie. Bo, co jeśli jej wiedza na temat nieumarłych w tej krainie była bezużyteczna? A może sama klątwa wampiryzmu tutejszego hegemona była zupełnie innej natury? Upiorny władca sprawował swe rządy od wieków i pewnie tylko on dokładnie wiedział, jaka była prawdziwa natura jego przypadłości. Święta justycjariuszka biadała z tego powodu, bowiem znajomość wroga była najlepszą drogą do jego unicestwienia. Dla pewności jednak zamierzała zakupić kilka osikowych kołków...

Posiadłość rodziny Ismarka nie wyglądała zbyt godnie, choć dobrze wpisywała się w ubogi koloryt baroviańskiego krajobrazu. Już samo wejście zwiastowało, jaką zaniedbaną i przepełnioną chaosem ruiną było to miejsce. Zostawienie rozwartej bramy było dlań skrajnym niechlujstwem. Szafirowooka dumała, jak można było żyć w takich warunkach. Nie potrafiła jednak znaleźć sensownego uzasadnienia.
— W tym miejscu nie ma ni krztyny porządku. Nie możecie zatrudnić sług, które zajęłyby się obejściem? — zapytała właściciela, wyraźnie zniesmaczona.
W środku było niewiele lepiej. Sama Irina, dziewka jak to dziewka, nie zrobiła żadnego wrażenia na Ricie. Zresztą, w przeciwieństwie do co poniektórych męskich konfratrów, jej uwagi nie przykuwały przymioty ciała panny Kolyanovich. Bardziej interesowało ją ugryzienie na szyi oraz ogólny stan zdrowia gospodyni, mogący stanowić dowód postępującej u niej klątwy wampiryzmu (aczkolwiek finalnie nie dostrzegła nic podejrzanego). Zresztą, w jej mniemaniu Irina wydawała się słaba. W jej zakonie złamano by ją momentalnie. Jednak nie każda kobieta nadawała się na sługę Stwórcy i nie każda musiała dostąpić tego zaszczytu, dlatego białowłosa nie uważała tego za jej wielką przywarę. Z dumą brała na siebie rolę obrończyni ludzkich praw, pozwalając prostym ludziom cieszyć się prozaicznym życiem i prowadzić w spokoju swoje przyziemne aktywności. Przynajmniej dopóki nie łamali obowiązujących rozporządzeń i zasad.

Mijając pomieszczenie z trumną nieboszczyka czempionka wiary odniosła się do tego co powiedziała siostra Ismarka.
— Rozumiem waszą stratę. I my winniśmy biadać, bowiem był on naszym nieświadomym stronnikiem. W każdym razie, jeśli potrzebowalibyście kapłańskiej posługi, to jestem do dyspozycji. Nie godzi się w tej niegościnnej krainie zostawić ciała na żer sług chaosu. A do tego dojdzie bez odpowiedniego namaszczenia i ceremonii pogrzebowej.
Kroczącą w kierunku salonu Marvellę trapił fakt, że ktoś jeszcze przedostał się przez czarnoksięskie mgły. Czyżby Stwórca przysłał im kolejnego sojusznika? Nie była tego w ogóle pewna, ujrzawszy rzekomego Algernona. Mężczyzna sprawiał wrażenie zbyt elokwentnego i zadbanego. Nie budził w niej respektu. Choć nie wyczuła od niego spaczenia chaosem, więc mogła nieco stonować swoje surowe, sędziowskie spojrzenie, jakim obdarzyła go na wejściu. W zasadzie, gdyby to tylko od niej zależało, raczej nie przyjęłaby oferty Hobbsa. Jednak musiała liczyć się z wolą towarzyszy, oraz potencjalnym wskazaniem samego Stwórcy. Potrząsnęła więc zaledwie głową jako odpowiedź na pytanie Iriny, szczerze zaprzeczając rzekomej znajomości z osobnikiem siedzącym na fotelu.

Gdy Irina zdradziła, że Zarovich ją ugryzł, nowy towarzysz wydawał się tym wielce zaskoczony. Rita ze swą zwyczajową brutalną szczerością odpowiedziała na jego obawy.
— Jeszcze za mało upił jej krwi, by dołączyła do jego rodzaju.
Zaś na propozycję napitku i posiłku odrzekła.
— Wolno mi spożywać alkohol jedynie w celach religijno-ceremonialnych, ale bez problemu zadowolę się garncem zwykłego mleka lub wody. Co do jadła, to również byłabym wdzięczna. A jeśli trzeba pomocy przy niesieniu trumny, to jak i z samym pochówkiem, jakiem przyobiecała. Pomogę ile będzie potrzebne.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 28-05-2021 o 19:46.
Alex Tyler jest offline  
Stary 30-05-2021, 19:02   #66
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
W drodze do rezydencji - pisane razem z shewa92

Gdy tylko ruszyli w kierunku rezydencji rezydencji Ismarka Jane niby nigdy nic podeszła do Nico. Paladyn okazał się być miłym rozmówcą, więc złodziejka odnalazła w nim jakby sojusznika, a przynajmniej czułą się przy nim dużo pewniej niż przy Ricie.
- Co sądzisz o tym wszystkim? - Spytała cicho nie zdejmując z głowy kaptura, który zaciągnęła tuż po wyjściu z karczmy.
- Na razie niewiele. To wszystko jest strasznie… dziwne. - Paladyn wydawał się być skonsternowany. - Będę miał pytania do Ismarka, ale poczekam z nimi, aż poznamy jego siostrę.
Jane zamyśliła się na chwilę.
- Ja to lubię jak umarli leżą na cmentarzu. - Powiedziała po dłuższej chwili spoglądając na plecy ich przewodnika. Nieco nieświadomie wyszukiwała wrażliwych punktów. - Jak wcześniej rozmawialiśmy… nie mamy dość ekwipunku by mierzyć się ze sługami Strahda?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Możemy przyjąć, że poprzedni nieumarli wliczają się do jego sług, a jakoś daliśmy radę.
- uśmiechnął się, po czym szybko spoważniał - Niestety tych sług jest pewnie więcej i mogą być o wiele bardziej niebezpieczni.
- Bełtów zapewne braknie.
- Jane westchnęła ciężko. Jej dłoń przesunęła się po kołczanie, a palce zastukały w jego zamknięcie. - A do tego wilki.. i nie wiadomo co jeszcze… Bo czy czymś więcej dowodzić może wampir?
- Tym samym co człowiek, czy elf. Mogą służyć mu ludzie, wilkołaki, potwory wszelakiej maści i z pewnością inne wampiry. Sam wampir może być biegłym wojownikiem jak i wybitnym magiem. - Nicodemus mógł wymieniać dalej, ale nie wątpił, że Jane już wiedziała, co ma na myśli. Ilość potencjalnych zagrożeń wydawała się być nieograniczona. - Ten ma 400 lat, więc miał czas na zdobycie wielu różnych sług, umiejętności, czy wiedzy.
- Brzmi jakby najlepszym rozwiązanie było opuścić jego rewiry jak najszybciej.
- Jane zerknęła spod kaptura na idącego obok paladyna. Powiedzieć, że czuła niepokój byłoby wielkim niedopowiedzeniem i nie kryła tego.
- I zapewne jest to najlepsze i najbezpieczniejsze rozwiązanie. Obawiam się tylko, że niestety niemożliwe. - zasępił się na myśl o magicznej mgle, która ich tam więziła - Teraz musimy możliwie jak najszybciej zorientować się w sytuacji i jak najwięcej dowiedzieć się o Strahdzie, w międzyczasie rozglądając się za drogą ucieczki dla większości z nas. Nic więcej nam nie zostało.
- Może ci Vista.. Vistasi.. mogliby nas wyprowadzić?
- Rzuciła nieco niepewnie. - Bo skoro to nie pismo ojca Ismarka.. to pewnie i nam nie zapłaci.
- To na pewno trop warty zbadania. Chętnie porozmawiam z Madame Evą.
- skinął głową - Może od niej się czegoś dowiemy.
Jane milczała chwilę idąc tuż obok. Jej wzrok od czasu do czasu uciekał w kierunku idącego na przedzie Ismarka.
- Czy to nie jest tak, że jak kogoś ugryzie wampir to powinien wiesz.. być martwy lub też być wampirem? - Spytała cicho, mając nadzieję, że nikt więcej jej nie usłyszy.
- Nie każdy ugryziony zmienia się w wampira. Trzeba spełnić jeszcze pewne warunki. Nie każdy też umiera. - pokręcił głową - Jeśli wampir wyssie z Ciebie dość krwi to oczywiście, że umrzesz, tak samo jak z utraty krwi z otwartej rany. Ugryzienie samo w sobie nie jest magiczne ani jadowite. To po prostu nakłucia.
- A… jakie to warunki?
- Wzrok złodziejki skupił się na Nico. Widać było w jej oczach zaciekawienie, bo czy nie każdy powinien wiedzieć jak uniknąć zostania wampirem?
- Najpierw wampir musi wyssać z ofiary całą krew, później jest trochę zakopywania i czekania na przemianę. - wyjaśnił krótko - Podobno istnieją też inne sposoby, jak chociażby historia ze smoczą krwią, ale większość można włożyć między legendy i zwykłe ludzkie bajania, ale to nie metoda jest w naszej sytuacji najważniejsza, a fakt, że Strahd żyje tu od wieków. Można śmiało założyć, że w tym czasie przemienił już niejedną osobę i nie jest jedynym krwiopijcą, na którego musimy uważać. - Nicodemus nie chciał straszyć towarzyszki, ale uznał, iż dobrze będzie powiedzieć to głośno. Musieli o tym pamiętać i ciągle być czujni. - Sądzę, że nie powinniśmy się więcej rozdzielać. Razem mamy większe szanse na przeżycie.
Jane przytaknęła ruchem głowy, a jej wzrok powędrował na Ritę. Zapowiadał się trudny czas.



W rezydencji Ismarka i Iriny

Gdy weszli do rezydencji Ismarka Jane poczuła niepokój. Może to wynikało z tego, że Irina była pogryziona, a może zapach trupa. Co by nie było złodziejka trzymała się nieco z tyłu obserwując uważnie otoczenie. Niby zgadzała się z Nico, że nie powinni się rozdzielać jednak… spać tutaj? W domu, do którego bez pytania wchodzi wampir? Czuła, że to może być długa i bardzo męcząca noc. Chcąc jednak oderwać myśli od tego co mogłoby wydarzyć się nie tak zwróciła się do gospodarza.

- Gdzie moglibyśmy uzupełnić sprzęt? Jeśli mamy gdzieś wyruszyć przydałoby mi się więcej bełtów. - Powiedziała starając się nie zdradzać ze swymi obawami.

- Tak, możecie kupić, co potrzebujecie w sklepie Bildratha, znajduje się naprzeciw "Krwi Winorośli". Tylko uprzedzam, że stary kupiec nie ma w tym miejscu żadnej konkurencji i ustala sobie ceny, jakie tylko chce. Żadnej zniżki też tam nie dostaniecie - odpowiedział Ismark, krzywiąc się nieco.

- Bywa i tak. - Clapham przytaknęła ruchem głowy, ale nie cieszyła ją wizja wydania większej ilości monet niż było to konieczne. Kupce jednak mieli to do siebie, że potrafili być złodziejami bardziej wprawnymi od nie jednego łotrzyka. - Zajrzymy tam po pogrzebie, na ile się da także chętnie pomogę, a gdyby był problem z pochówkiem… możecie porozmawiać z Nicodemusem i Ritą… służą zapewne swym bogom nie tylko mieczem, to może i pomogą.

Na pytanie o jedzenie odpowiedziała jedynie skinięciem głowy i pełnym podziękowania uśmiechem.
 
Aiko jest offline  
Stary 31-05-2021, 11:01   #67
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację
Rozmowa z właścicielkami karczmy nie dał Nicodemusowi zbyt wiele, ale być może kobieta, o której mówiły, mogła rzucić nieco światła na ich sytuację. Nie ufał im, ale uważał, że należy sprawdzić każdy trop.

Wychodząc z karczmy, został jeszcze zaczepiony przez Ritę, ostrzegającą go zarówno przed rozmówczyniami, jaki i wszelkiej maści czarownikami. Skinął głową, dziękując za troskę i krótko odpowiedział.

-Jestem ostrożny Rito, ale niewiele wiemy i każdy strzęp informacji może być na wagę złota, nawet jeśli jego źródło nie budzi zachwytu. Co zaś się tyczy magii to pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić. To w większości tylko narzędzie, które nie jest ani złe, ani dobre. Miecze też sprowadzają ból i cierpienie, a ich nie nazywasz złymi. - Światopogląd Nicodermusa w wielu aspektach różnił się od tego, co myślała wojenna kapłanka, ale do tej pory nie powodowało to między nimi konfliktu. Paladyn chciał, żeby tak pozostało, ale sądził, że Ricie przyda się też trochę więcej elastyczności.

W dordze do posiadłości Ismarka, zapytał go, czemu nie zabronili Strahdowi wejścia do domu, zwłaszcza po pierwszym ugryzieniu. Odpowiedź, jaką dostał, mocno go zaskoczyła, będąc jawnie sprzeczną z wiedzą, jaką posiadał na temat wampirzego rodzaju.

- Jak to "czemu go wpuściliście"? Strahd może wchodzić do każdego domu w Barovii bez zaproszenia, jeśli tylko ma na to ochotę. Jedynym wyjątkiem jest kościół Świętego Andrala w Vallaki, ale nie wiem, dlaczego tam nie ma wstępu. - odparł Ismark. Nico czuł, że młody szlachcic jest z nim szczery.

Paladyn milczał chwilę, zastanawiając się nad implikacjami płynącymi z tego stwierdzenia. Z tego, co wiedział to niemożność wejścia do cudzego domu bez zproszenia była swego rodzaju blokadą psychologiczną, którą miały wampiry. Z własnej woli nie były w stanie przekroczyć progu domostwa, gdzie nie życzono sobie ich obecności, ale słyszał o przypadkach, gdzie krwiopijca był siłą sprowadzany do budynku, mimo braku zgody mieszkańców. Teoretycznie dało się w pewnym stopniu obejść tą regułę.

Krótka rozmowa z Jane, pozwoliła mu nieco poukładać myśli. Chwilę później zgarnął znów Ismarka.

-Martwi mnie to co powiedziałeś. - zwrócił się do mężczyzny - Nie jest to niemożliwe, ale wampir, rządzący od tylu lat w danym rejonie, mógłby teoretycznie uzyskać pozwolenie na wejście na czas nieokreślony. Załóżmy, że jeden z Twoich przodków, głowa rodu, powiedział kiedyś Strahdowi, że zawsze będzie mile widzianym gościem w jego domu. Takie pozwolenie mogłoby nadal zachować swoją moc, nawet po śmierci tego, kto wypowiedział te słowa. W czasie tak długiego panowania, mógł w ten sposób zagwarantować sobie wejście, gdziekolwiek by tylko chciał. Teoretycznie. - Paladyn rozważał tę myśl jeszcze chwilę, po czym dodał. - Możliwe też, że on uważa, że cała ta kraina to jego własność, łacznie z zamieszkującymi ją istotami, czy budynkami, które na niej postawiono. Być może wystarczająco silne przekonanie, pozwala mu traktować każdy dom, jak jego własny i to przełamało właściwy jego rodzajowi opór? Być może określenie "dom boży" już nie mieści się w tej wizji i dlatego świątyni udaje się trzymać go za progiem? Bez względu na to, czy zbliżyłem się w swoich przypuszczeniach do prawdy, jednego możemy być pewni. Mamy do czynienie z drapieżnikiem, który nie dość, że jest niebiezpieczny fizycznie, to jest też zapewne bardzo inteligentny, skoro był w stanie przełamać coś takiego. Nie napawa mnie to optymizmem.

Nie odzywał się już do czasu, aż poznali ostatnią ofiarę wampira. Wtedy również nie miał zbyt wiele do powiedzenia, zwłaszcza, że towarzysze poruszyli już istotne kwestie. Przedstawił się grzecznie i w milczeniu przysłuchwiał rozmowie.

- Chętnie pomogę przy pochówku. - odpowiedział na pytanie - Chciałbym tylko wiedzieć, jakie bóstwo wyznaje się w Barovii? Zauważyłem tu kilka symboli, które budzą pewne skojarzenia, ale nie są dokładnie tym, co znam.

Propozycję posiłku przyjął z pierwszym uśmiechem od przekroczenia progu domostwa.
 

Ostatnio edytowane przez shewa92 : 31-05-2021 o 11:16.
shewa92 jest offline  
Stary 31-05-2021, 21:04   #68
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Samwise szedł z tyłu i nawet gdy dotarli na miejsce nie odzywał się wiele, choć słuchał z zaciekawieniem różnych strzępków informacji. Gdyby znalazł się w tej izbie sam z gospodarzami, zapewne zadawałby podobne pytania.

Algernon Hobbs’a przywitał na odległość, skinieniem głowy.
- Również pochodzę z Waterdeep. - dodał po jakimś czasie. - interesujące, że spotykamy się akurat tutaj. Trafiliśmy tu jednak z innego miejsca… nie z Waterdeep. Być może spotkaliśmy się już wcześniej, pracowałem kiedyś dla poczciwego Drunana, w jego tawernie.

Pies Gertrudy zdawało się, że dość szybko polubił Samwise’a, który nie szczędził mu uwagi. Samwise słuchał dalej tego co mają do powiedzenia inni, głaszcząc w zastanowieniu zwierzę po grzbiecie. Widać było po nim, że wiele myśli błąka się po jego głowie, nie znajdując satysfakcjonujących odpowiedzi w wypowiadanych tu słowach. Tematów była niezliczona ilość. Sprzeczności w wiedzy, sama obecność wampira, nieznany autor listu, Vistani i ich unikalna, wedle słów mieszkańców Barovi, zdolność do przeprawiania się przez mgłę, sprawa owej pustej księgi, którą to paladyn obiecał poruszyć w wolnej chwili, a wciąż tego nie robił. Wielokrotnie słyszał też o niejakiej Gertrudzie i jej zaginięciu.

Arkanobiolog wstał, by spojrzeć przez okna wyszukując czegoś za nim, a może tylko wyglądając, by poznać okolicę. Po chwili jednak podszedł do Caouryna Telstaer, celem omówienia pewnej kwestii.

 
Rewik jest offline  
Stary 31-05-2021, 21:15   #69
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację


Irina spojrzała na Couryna i Algernona.
- Nie wiem dlaczego ugryzł mnie tylko dwa razy, być może tak jak mówisz, Algernonie, ma w tym swoje powody. - Wzruszyła ramionami. - Nie chcę ich jednak poznawać, ani tym bardziej teraz o tym myśleć. Ten potwór jest odpowiedzialny za śmierć mojego ojca i możecie być pewni, że zrobię wszystko, żeby się na nim zemścić. - Westchnęła ciężko, jakby chciała wyrzucić zalegający jej na piersi ciężar. - Nie ma sensu psuć sobie nastroju skupiając się na rozmowie o tym szalonym wampirze. Już wystarczająco dał się mnie i Ismarkowi we znaki. A teraz wybaczcie mi na jakiś czas…
Kobieta wyszła z pokoju, zostawiając was samych a Ismark skorzystał z chwili, by odpowiedzieć na pytanie Nicodemusa.
- W Barovii czci się głównie Pana Poranka i Matkę Noc. Ten pierwszy jest bogiem Świtu, Odnowy, Dnia, Uzdrawiania i wszystkiego, co kojarzy się ze światłem i słońcem. W większości przypadków przedstawiany jest jako ponury, potężnie zbudowany starszy mężczyzna odziany w złotą zbroję płytową i dzierżący piękny miecz oraz tarczę stylizowaną na płonące słońce. Modlą się do niego prawie wszyscy Barovianie, których umysłu nie spaczyło zło. Matka Noc natomiast to przeciwieństwo Pana Poranka. Mówi się, że jej obecność objawia się zwykle między zmierzchem a świtem, ale większość Barovian uważa, że ​​ona, podobnie jak Pan Poranka, opuściła naszą krainę. Powszechnie uważa się, że diabeł Strahd został wybrany przez nią na władcę, by ukarać Barovian za grzechy ich przodków. Sam w to nie wierzę, ale ponoć w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. Matka Noc jest czczona głównie przez kultystów, wampiry i inne potwory. Nikt, kto ją jawnie wyznaje, nie znajdzie schronienia pośród ludzkich siedlisk Barovii.

Po dłuższej chwili Irina wróciła z dwoma tacami pełnymi chleba, wędlin i sera. Do tego przyniosła dwie butelki wina z piwnicy i mleko dla Rity.
- Częstujcie się. Czym chata bogata - powiedziała, samej zabierając się również za jedzenie. - Mam nadzieję, że jutrzejszy pogrzeb przebiegnie bez problemów i będziemy mogli udać się do Vallaki. Nie chciałabym, żeby ten paskudny wampir odwiedził mnie po raz kolejny...
Kolacja upłynęła w przyjemnej atmosferze, a po wyniesieniu naczyń do kuchni, Irina zaprowadziła was na piętro, gdzie pokazała wasze sypialnie. Były to proste, schludne pokoje w których mieściły się pościelone łóżka, nocne stoliki i szafy. Okna zabite były deskami, ale Irina w każdym pomieszczeniu pozostawiła palącą się świecę. Niczego więcej nie było wam trzeba, więc każdy w swoim czasie udał się na spoczynek po ciężkim dniu w nowym miejscu.


Noc, pomimo dochodzących z daleka wilczych zawodzeń, minęła spokojnie. Wszyscy całkiem dobrze spali i wypoczęci pojawili się na śniadaniu w jadalni, wywołani z pokojów przez Ismarka. Posiłek był prosty, ale smaczny i sycący - jajecznica na bekonie i cebuli, do tego mleko. Zjedliście ze smakiem i przygotowaliście się do wyjścia na cmentarz. Decyzją Ismarka Lancelot miał zostać w rezydencji.
- Miriam nie jest teraz w stanie zajmować się samą sobą, a co dopiero psem. Tutaj będzie miał dach nad głową i zawsze pełną miskę - powiedział, drapiąc psa za uszami. - Przynajmniej dopóki jego prawdziwa pani nie poczuje się lepiej. O ile kiedykolwiek to nastąpi.

Trumnę z ciałem zmarłego burmistrza nieśli Nicodemus, Rita, Couryn i nowo poznany Algernon. Unosiła się od niej dużo bardziej wyczuwalna woń zgnilizny, niż jeszcze wczoraj, dlatego chwilę zajęło, nim cała czwórka się do niego przyzwyczaiła. Idąca za pochodem Irina odziana była praktyczniej, niż zeszłego wieczoru - miała na sobie burgundowe spodnie, wysokie buty, skórznię i narzucony na nią czarny płaszcz. Przy pasie można było dostrzec miecz. W dłoniach niosła bukiet białych, nieco już usychających kwiatów.

Pogoda nie rozpieszczała. Niebo zasnute było ciężkimi, ołowianymi chmurami, nie przepuszczając ani jednego promienia słońca, a pomiędzy domostwami zalegała gęsta, poruszająca się samoistnie mgła. Pochód szedł przez ciche, opustoszałe miasteczko; jedynie gdzieniegdzie mogliście dostrzec poruszające się zasłony w oknach niektórych domów.
- Tchórze… mój ojciec robił wszystko, by uchronić ich przed atakami Strahda. I nawet w ostatnią drogę nie potrafią odprowadzić... - mruknął Ismark z wyrzutem. Twarz miał zasępioną, widać było po nim, że to wszystko mocno przeżywa.

Minęliście dom Szalonej Miriam, która jako jedyna stała w oknie i machała do was flegmatycznie, tuląc do piersi Pana Guzika. Grymas na jej obliczu a przede wszystkim zawieszony gdzieś poza przestrzenią wzrok zdradzał, że myślami była najpewniej przy zaginionej córce. Przeszliście obok sklepu Bildratha i “Krwi Winorośli”, zostawiając za sobą główny plac miasteczka i kierując się na północny zachód. Zdawało się, że niebo przyjęło jeszcze bardziej ponure barwy, zerwał się też nieprzyjemny wiatr.


Niedługo później, na niewielkim wzniesieniu na obrzeżach miasteczka dostrzegliście murowany budynek kościoła, a im bliżej niego się znajdowaliście, tym gorsze robił wrażenie. Część ścian była zniszczona, w niektórych miejscach ziały mniejsze i większe dziury. Nad wejściem znajdowała się dzwonnica, a dach wokół niej był dziurawy. Dwuskrzydłowe drzwi nosiły ślady pazurów i osmalenia ogniem. Wyglądało na to, że kościół przez długi czas znosił przeróżne ataki i aż dziw, że wciąż stał w jednym kawałku.
- Odkąd ojciec Danovich stracił swego syna, który zginął z rąk Strahda wiele lat temu, przestał zajmować się świątynią, więc niech was nie zdziwi ruina, w której obecnie się znajduje. - Wyjaśnił Ismark.

Ruszyliście przez otwarte wrota, a wnętrze przywitało was pogrążonym w półmroku korytarzem wypełnionym smrodem pleśni. Po obu stronach znajdowały się dwie pary zamkniętych drzwi, prowadzące do jakichś komnat, jednak Ismark od razu ruszył w głąb świątyni, skąd dochodził przytłumiony, jednostajny głos. Gdy weszliście do głównej kaplicy, waszym oczom ukazała się kompletna ruina. Na zakurzonej, pokrytej gruzem podłodze leżały przewrócone i połamane ławki. Dziesiątki świec umieszczonych w świecznikach oraz kandelabrach oświetlały każdy kąt, jakby próbowano pozbawić to miejsce choćby odrobiny cienia. Dach, przez który można było spojrzeć w zachmurzone niebo, pokrywało zaledwie kilkanaście desek.


Na drugim końcu sali stał poorany pazurami ołtarz poświęcony Panu Poranka, za którym klęczał jowialny kapłan w zabrudzonych szatach. Obok niego wisiał długi, gruby sznur ciągnący się aż do dzwonnicy. Nagle modlitwę księdza zagłuszył nieludzki krzyk, który dobiegł spod drewnianej podłogi.
- Ojcze, umieram z głodu! Proszę, pomóż mi! - Załkał jakiś młody, męski głos.

Położyliście trumnę pomiędzy rozwalonymi ławkami a Irina podeszła do wciąż modlącego się kapłana. Gdy położyła mu dłoń na ramieniu, ten otrząsnął się nagle z modlitwy i spojrzał najpierw na nią, a potem na wszystkich w sali. Jego twarz zdradzała głęboki smutek i nieludzkie zmęczenie.


- Irina, Ismark? - Zapytał zdziwiony ich pojawieniem się.
- Tak, przynieśliśmy ciało ojca do pochówku - powiedział nowy burmistrz.
- Ach tak, tak, oczywiście, oczywiście. Pochowamy Kolyana, nie będzie z tym problemów - powiedział zmęczonym głosem kapłan i podniósł się na nogi. - A co to za ludzie?
- Przyjaciele - odpowiedział krótko szlachcic.
- Co to był za krzyk? - zapytała Enola.
- To… to był mój syn, Doru. On... nie czuje się dobrze - odparł Danovich.
- Jak to twój syn? - Ismark zmarszczył brwi. - Przecież mówiłeś, że Doru zginął z rąk Strahda dziesięć lat temu.
- I tak się stało - odparł drżącym głosem kapłan. - Mój prawdziwy syn umarł tamtego dnia. Ale wierzę, że to, co się z nim stało, da się odwrócić. Codziennie modlę się do Pana Poranka, żeby zesłał na niego błogosławieństwo ozdrowienia. Gdy wrócił do mnie zmieniony te dziesięć lat temu, udało mi się podstępem uwięzić go w piwnicy. Od tamtej pory karmię go… - Danovich podwinął rękaw swej szaty, odkrywając przedramię pełne ugryzień. Większość ran była stara i prawie wygojona, ale niektóre wciąż były świeże. - Nie pozwalam mu pić dużo, ale on i tak wciąż jest głodny i spragniony. Utrzymuję go w takim stanie, dopóki nie dowiem się, jak go naprawić, albo gdy Pan Poranka spojrzy miłościwym okiem na swego gorliwego sługę. Przepraszam, że was okłamałem, Ismarku, ale nie mogłem postąpić inaczej. Ludzie z miasteczka zabiliby mojego jedynego, ukochanego synka… - Danovich prawie się rozpłakał.
- Krwi!!! - Spod podłogi doszedł kolejny, roszczeniowy krzyk, który w sekundę przeszedł w spokojny, niemalże delikatny ton. - Krwi, ojcze… Jestem taki słaby… wiesz, że muszę jeść. Proszę, nie każ mi cierpieć… Ten ból jest nie do zniesienia.

Ismark odwrócił się w waszą stronę i spojrzał na was, ale w jego spojrzeniu nie widać było prośby o pomoc. Raczej zagubienie. Postawiony nagle przed taką sytuacją jako nowy, niedoświadczony burmistrz, prawdopodobnie nie wiedział, jak ma się zachować i jaką decyzję podjąć. Być może koneksje z Danovichem i fakt, że za chwilę musiał pochować ojca na cmentarzu za kościołem a pogrzeb miał być celebrowany przez kapłana Pana Poranka sprawiały, że nie był w stanie szybko przedstawić swojego stanowiska.


 
Ayoze jest offline  
Stary 02-06-2021, 00:39   #70
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Cytat:
„Nienawidzę ludzi chwiejnych
a Prawo Twoje miłuję.
Ty jesteś obrońcą moim i moją tarczą:
pokładam ufność w Twoim słowie.
Odstąpcie ode mnie, złoczyńcy
strzec będę przykazań boga mojego.”
– fragment piętnastej strofy „Psalmu 36” – „Doskonałość Prawa Wszechwidzącego” autorstwa siostry zakonnej Felicii Martel z Zakonu Płomiennego Serca Stwórcy.
Białowłosa uważnie słuchała jak Ismark tłumaczył Nicodemusowi naturę baroviańskich wierzeń.
— A więc nie znacie żadnego boga zasad, porządku ni prawa... — rzekła pod nosem pogrążając się w zadumie.
Zaczęła się zastanawiać, czy jej pojawienie się w tym miejscu, przynajmniej po części, nie miało właśnie takiego celu. Czyli przetarcia ścieżki dla Stwórcy. Prowadzenia ewangelizacji w nowej domenie. Ważka to byłaby misja i niezwykle zaszczytna, ale by skarlały i wylękniony lud Barovii przekonać do nauk Wszechwidzącego Oka bitewna zakonnica musiałaby pokazać mu na swoim przykładzie potęgę prawa, harmonii i dyscypliny. Mogło się to wydawać trudne, ale nie zamierzała zawieść. Jeśli taka naprawdę była wola jej bóstwa, to stwierdziła, że znajdzie drogę, albo zwyczajnie ją sobie utoruje.

Kolacja odbyła się w dobrej atmosferze i zleciała bez przeszkód. Ortodoksyjna helmitka jednak przez cały jej czas, zgodnie ze świętą dewizą, pozostawała „zawsze czujna, zawsze świadoma, zawsze przygotowana do odparcia wroga”. Nie tylko zważała ona na domowników i towarzyszy, ale i to, co mogło dziać się na zewnątrz. Dobrze wiedząc gdzie leży jej broń, ile czasu potrzebuje, by ją dobyć, od której strony może nastąpić ewentualna napaść i gdzie wydać przeciwnikowi walkę. Choć tym razem ostrożność okazała się zbędna, kobieta ani myślała luzować pożyteczne nawyki, nabyte w wyniku przyjęcia religijnej doktryny i surowego szkolenia.

Tak się złożyło, że po posiłku szafirowooka odbyła dłuższą dyskusję z Nicodemusem. A gdy skończyła, nieco poruszona wkroczyła do przydzielonej jej przez Irinę izby. Zanim jednak mogła złożyć głowę na spoczynek, musiała zrzucić z siebie rynsztunek i przygotować go należycie na następny dzień (i ewentualną zasadzkę). Potem, jak zwykle, musiała się pomodlić, a następnie podtrzymać klarowność umysłu, hart ciała i dyscyplinę. Jej każdy dzień kończył się i zaczynał w identyczny sposób. Wszystko usiało być wykonane metodycznie i zgodnie ze sztywnym monastycznym harmonogramem.

Następnego dnia, tak jak przyobiecała, obrończyni prawa niosła dumnie trumnę z ciałem starszego Kolyanovicha. Przyzwyczajenie się do silniejszego niż dnia wcześniejszego odoru rozkładu zajęło jej trochę czasu, ale słowo przyrzeczone i obowiązek były dla niej święte, zatem nie pozwoliła sobie na okazanie choćby cienia niewygody. W takiej sytuacji zniosłaby o wiele gorsze trudy, jeśli byłoby to konieczne.

Sama pogoda mogłaby wprawić człeka w posępny nastrój, ale to zachowanie ludu Barovii w pewien sposób poruszyło wojenną kapłanką. Odniosła się do ponurych i pełnych żalu słów Ismarka.
— Przeklęta to kraina. Pełna żywych ludzi, acz całkiem pozbawionych ducha. Ich marność ponad wszelką wątpliwość pokazuje to, iż lękają się oddać ostatnią posługę swemu prawowitemu władcy i dzielnemu obrońcy, kuląc się niczym psy po kątach. To jeno żywe trupy na łasce wampirzego pomiotu, acz zupełnie niepomne swego żałosnego stanu... Tak to się zwyczajowo dzieje, gdy lud pozbawiony jest silnej władzy, dyscypliny i twardego prawa. Traci tedy swój kręgosłup, z wolna popadając w zgnuśnienie, a ostatecznie apatię i demoralizację. — rzuciła złośliwy komentarz.
Przeszedłszy przez miasto, Rita razem z innymi dotarła do podupadłego kościoła. Stan budynku wzbudził w niej silną odrazę.
— Bardziej to wygląda na miejsce sabatu plugawych czarnoksiężników, niźli przybytek boga światłości. Cóż za kapłan dopuszcza świątynię swego patrona do takiej ruiny? To nie tylko skrajne sprzeniewierzenie, ale i poniekąd jawne bluźnierstwo. I czemuż to? Z powodu ułomności ducha i prywaty! Winien nigdy nie przyoblekać się w szaty kapłańskie, skoro taka jego wiara. Schorzałe drzewo zawsze wyda zły owoc.
Kobieta dostrzegała w tutejszym kleryku jaskrawy przykład tego, dlaczego w jej zakonie zakazywano wszelkich relacji romantycznych i intymnych, a tym bardziej zakładania rodzin. Człek bezżenny i wolny bowiem troszczył się o sprawy boga swego, o to jak się swemu panu przypodobać. Ten zaś, kto wstąpił w jakikolwiek związek, zabiegał o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać rodzinie lub partnerowi. Dobry kapłan do drogi powołania życiowego w godności i misji swego boga był wezwany, i ku temu winien wykazywać całkowite oddanie. Nie ku sprawom doczesnym, cielesnym.

Krocząc wewnątrz świątyni, czempionka wiary i tam odnotowała godny pożałowania stan budowli. Później zaś zawiesiła wzrok na rozmodlonej sylwetce kleryka. Zanim zdążyła odłożyć z kompanami trumnę pomiędzy zniszczonymi ławami, usłyszała jakieś wołanie spod podłogi. Potem uważnie przysłuchała się rozmowie z Danovichem, choć przez cały jej przebieg wzbierał w niej niesamowity gniew. Pancerne rękawice świętej wojowniczki co chwilę nerwowo zaciskały się w pięści. Gdy Ismark spojrzał nań i jej towarzyszy pełen zagubienia i zwątpienia, nie trzeba było jej nic więcej.
— „Gorliwy sługa”, „pochowamy”, „nie będzie z tym problemów”, „modlę się do”... TY PARSZYWY PSIE! — krzyknęła celując oskarżycielsko w Danovicha czarną rękawicą z wyrzeźbionym symbolem wszystkowidzącego oka w równobocznym trójkącie. — Jak w ogóle ŚMIESZ to proponować?! Rzeknij, dlaczego w ogóle taka nędzna kreatura, taki wieprz nieczysty jak ty miałaby chować bohatera, człeka, który oddał życie za walkę z siłami chaosu i ciemności?! Za was wszystkich, ty odrażający niewdzięczniku! Tchórzu! Nie potrafiłeś nawet oddać ostatniej posługi własnemu synowi, spełnić swego świętego kapłańskiego obowiązku wobec Pana Poranka. Miast tego podstępnie pozwoliłeś wynaturzonej cielesnej powłoce po własnym potomku, wypaczonej parodii życia, wampirzej szkaradzie zamieszkać na poświęconej ziemi i utrzymywać się latami przy plugawej egzystencji. Przez dekadę poiłeś to nieumarłe stworzenie własną posoką, hodowałeś niczym gospodarskie zwierzę dla własnej poronionej uciechy, wiedziony grzeszną nadzieją i własną bezdenną głupotą. Ba! Na domiar złego pozwoliłeś lekką ręką podupaść przybytkowi swojego własnego boga, bo nie potrafiłeś porzucić ślepego przywiązania do własnego syna. Zwykłego śmiertelnika...
Zrobiła na moment przerwę, by wziąć głęboki oddech, po czym ponowiła swoją mowę oskarżycielską.
— Nieskończonym głupcem jesteś, jeśli mniemasz, że dam się zwieść twej masce! Jestem służką Wszechwidzącego Oka Sprawiedliwości, nic nie umknie memu spojrzeniu. Zaprawdę powiadam ci, żaden bóg nie wysłucha takiego zdrajcy i durnia, takiego samolubnego warchoła i obłąkanego przeniewiercy! Tyś aż tak bezczelny, że jeszcze oczekujesz od niego wsparcia! Wiesz, że wampiry nie mają duszy?! Nie potrafisz nawet pojąć prostego faktu, że to nie jest już twój syn! Albo jesteś głupcem, żałosnym głupcem, który tyle lat utrzymywał wbrew rozumowi i powinności przy życiu wroga swojego rodzaju oraz śmiertelne zagrożenie dla niewinnych mieszkańców Barovii. Ty! Ty, który winieneś podtrzymywać kondycję ducha podległego ci ludu, dawać im dobry przykład! Rozejrzyj się dookoła perfidny ślepcze! Obróciłeś wszystko wniwecz dla swej naiwnej zachcianki! Czy w ogóle ci nie wstyd!? Tyś ucieleśnieniem wszystkich przywar, słabości i lęków tutejszej społeczności. Jakże lud ma być zdrowy, skoro jego pasterz tak niedomaga? Winieneś przepadnąć precz i nie przynosić mu więcej hańby, ty żałosna karykaturo kapłana!
Jej twarz na chwilę opuścił gniewny grymas, następnie zwróciła się wprost do Ismarka.
— Ten człek jest pełen pychy i fałszu — wskazała ponownie na nieszczęsnego kapłana. — Jego bóstwo opuściło go już dawno. Jeśli komuś służy to jeno własnym fantasmagoriom i trzymanemu pod kluczem pomiotowi Matki Nocy, który w obłędzie nazywa jeszcze własnym dzieckiem. Jeśli zezwolisz, to ja, z łaski Stwórcy, poprowadzę ceremonię pogrzebową twego ojca.
Po tej deklaracji błyskawicznie dobyła swego wielkiego miecza.

— Najpierw jednak pozbędę się bestii, która bezcześci te pobłogosławione mury — rzuciła, idąc w kierunku, gdzie zakładała, że znajdzie wejście do piwnic, czyli gdzieś za plecami Danovicha, w głębi kościoła. Mężczyzna z początku mógł pomyśleć, że chodzi o niego. — Odsuń się nikczemna ropucho, bo nie ręczę, że i cię nie ubiję, jeśli raptem nie usuniesz się z mej drogi! Czas uczynić coś, na co przez tyle lat zabrakło ci odwagi.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 23-06-2021 o 14:20.
Alex Tyler jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172