Kto i dlaczego przywołał szkielety - to pozostawało zagadką, podobnie jak nie było odpowiedzi na pytanie, kto i po co zabrał z sarkofagu szczątki kapłana. Wymiana poglądów na ten temat niewiele dała.
- Na tym etapie nie można wykluczyć, że w miasteczku mamy zakamuflowanego nekromantę - powiedziała Verna. - Lub kogoś, komu te kości potrzebne są do jakichś plugawych rytuałów. Czytałam kiedyś o tym. Co innego mnie teraz zastanawia. Z tego, co pamiętam, to w pożarze starej katedry oprócz ojca Tobyna zginęła również jego córka. Myślę, że trzeba sprawdzić, czy jej szczątki również nie zostały wykradzione.
- Dobra myśl, Verno. Jeśli jej szczątki również zostały zabrane, oznaczać to może, że ojciec Tobyn i Nualia mieli jednak jakiegoś wroga, który postanowił się nagle, po pięciu latach od ich śmierci, uaktywnić - rzucił Hemlock, przejeżdżając dłonią po trzydniowym zaroście. - Sprawdzę jej grób osobiście, jest w innej części cmentarza.
- Równie dobrze może to być ktoś z zewnątrz. - Argaen był pełen wątpliwości. - Nie, nie uważam, że mieszkańcy naszego miasteczka to jakieś ideał - dodał. - Bardziej ciekawi mnie, dlaczego akurat kości ojca Tobyna. Wszak prościej byłoby rozkopać pierwszy z brzegu grób. No ale na takiej magii to ja się nie znam.
- Oczywiście, że to może być ktoś z zewnątrz. - Belor poparł Argaena. - Za życia poprzedniego kapłana do Sandpoint zjeżdżało wielu ludzi, zatem ojciec Tobyn znał się z całym przekrojem społeczeństwa - od biedaków, których wspierał groszem, przez mieszkańców z klasy średniej i wyższej oraz wysoko postawionych wojskowych i szlachtę z Magnimaru i okolic. Sprawa pożaru poprzedniej katedry uznana została za przypadkowe zaprószenie ognia, ale równie dobrze mogło to być podpalenie. Może ktoś chce dokończyć coś, czego nie skończył te pięć lat temu? - Hemlock wypuścił głośno powietrze ustami. - Takie zawiłe sprawy to już jednak nie na mój wiek i nie na moją głowę.
- Możliwe, że tak jest. Vall, Argaen, czy jest możliwe, żeby dajmy na to jakiś plugawy rytuał przeciągnął się aż tak w czasie? Pięć lat? - Verna spojrzała na przyjaciół. - Sama się na tym nie znam, może wy coś więcej wiecie na te tematy?
- Wiem, że coś takiego jest możliwe... - powiedział w zadumie Argaen. - Ale musiałbym sprawdzić w bibliotece.
- To stara magia - powiedział Vall z pochmurną miną. - Słyszałem, że złe istoty zawierały pakty, w zamian za obopólne korzyści. Wtedy rytuał może być rozciągnięty w czasie. Zazwyczaj im dłuższy czas spełniania warunków paktu, tym mocniejszy efekt. Pięć lat to relatywnie krótko. Niektóre takie efekty mogą rozciągać się na pokolenia.
Bardka z zainteresowaniem wysłuchała elfiego ulicznika.
- Jeśli tak jest w tym przypadku, to pozostaje mieć nadzieję, że pozostały jeszcze jakieś warunki do spełnienia. I uda nam się temu zapobiec.
To miało sens, ale Argaen nie bardzo wiedział, jak mieliby to zrobić, zaś liczenie na łut szczęścia mogło zakończyć się niepowodzeniem.
Nieco później Sherwynn zwróciła się do kapłana Desny.
- Mawiają na was Spozierający w Gwiazdy, wasza bogini patronuje między innymi snom, również proroczym. Czy nie zdarzyło się ojcu spostrzec niczego wartego uwagi w dniach poprzedzających Festiwal Swallowtail? Jakiejś sennej wizji albo znaku na niebie?
Zantus zastanowił się dłuższą chwilę.
- Nie, moje dziecko, nic takiego sobie nie przypominam. Żadnych dziwnych snów czy znaków. Wszystko było w porządku - odparł. - Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego ktoś mógłby chcieć zabrać szczątki Ezakiena. To obrzydliwe.
- Jeśli jednak coś się ojcu przypomni, proszę nas informować. - Paladynka uśmiechnęła się lekko do duchownego.
- Oczywiście. To, co się dzieje jest dla mnie skandaliczne i gdy tylko coś będę wiedział, albo coś mi się przypomni, dam wam znać. Niech Desna ma w opiece Sandpoint - odpowiedział Zantus.
„Bogowie z reguły milczą, gdy są potrzebni” pomyślała cynicznie bardka.
- Verna ma rację, każdy skrawek informacji może okazać się na wagę złota.
Działania na rzecz miasta sprawiły, że zdobyli zaufanie szeryfa, a to z kolei zaowocowało interesującą propozycją. Co prawda podlegaliby szeryfowi, ale ten warunek dałoby się jakoś obejść. W końcu wszyscy mieszkańcy Sandpoint znajdowali się w kręgu podejrzanych, dlaczego mieliby wykluczyć większy czy mniejszy współudział Hemlocka w tych zajściach?
- To brzmi interesująco - powiedział zaklinacz. - I, oczywiście, nie będę rozpowiadać na prawo i lewo o tym, co się tu zdarzyło.
Spacer po mieście zaowocował tylko i wyłącznie zwiększeniem apetytu, bowiem jedynym nietypowym i zarazem niepokojącym zdarzeniem, na które zresztą wszyscy zwrócili uwagę, był napad gobinów.
Gdyby przez miasto przemaszerował ubrany na czarno osobnik, wymachujący laską zwieńczoną trupią czachą, to może by i ktoś go zauważył, ale nawet to było wątpliwe, jako że gobliny miały niezaprzeczalny dar przyciągania powszechnej uwagi.
Verna miała rację - jeśli ktoś zajmował się plugawą magią czy współpracował z goblinami, to z pewnością nie chwalił się tym przed nikim.
Chwilę miłego odpoczynku przy dobrym trunku przerwała kobieta, która najwyraźniej bardzo serio potraktowała określenie "Bohaterowie Sandpoint" i pobiegła szukać pomocy o bohaterów,zamiast u straży miejskiej. W tym samym momencie objawiły się cienie sławy - wypadało zostawić kielich wina i spieszyć na ratunek - z nadzieją, że nie chodzi o pijaka i awanturę domową.
- Po drodze nam opowiesz, co się stało twojemu mężowi - powiedział Argaen. Wstał, podobnie jak pozostali.