Reputacja: 1 | [5e | FR] Zaginiona kopalnia Phandelver REMIX Neverwinter, Wybrzeże Mieczy,
23 Eleint, 1491 RD,
Rok Szkarłatnej Wiedźmy, Śmierdzące wodorostami i ptasimi odchodami doki znajdowały się w Zatoce Mgieł u ujścia rzeki Neverwinter. Była to jedna z bardziej obskurnych części miasta, centrum przemytu i szemranego handlu. Duża część pierwotnego bogactwa i wpływów Neverwinter wynikała z jego pozycji jako jednego z niewielu portów na północnym Wybrzeżu Mieczy. To właśnie tutaj zapragnęli spotkać się z wami Gundren Rockseeker, szanowany na zachodzie Wybrzeża Mieczy krasnoludzki kupiec oraz jego ochroniarz, były poszukiwacz przygód i weteran wielu bitew, Sildar Hallwinter. Wiedzieliście jedynie, że chodzi o propozycję łatwej pracy i związanej z nią dobrej zapłaty wiążącej się z wyjazdem do nikomu nieznanego wcześniej miasteczka Phandalin.
Pod zniszczonymi przez morze drewnianymi okapami, naznaczonymi na zawsze zapachem oceanu, krucha, miedziana latarnia zwisała z pirackiego haka. Skrzypiała głośno, kołysząc się na chłodnym wietrze płynącym znad morza. Jej pomarańczowy płomień migotał chybotliwie w ciemną, wczesnojesienną noc, częściowo oświetlając grube drzwi i szyld tawerny "Ostatnia Latarnia". Znając Gundrena, nieprzypadkowo wybrał tę właśnie tawernę. Od zawsze lubił dogadywać swoje interesy w miejscach, gdzie nie będzie rzucać się w oczy. I gdzie teoretycznie nikt nieproszony nie podsłucha tego, co ma do powiedzenia.
Do tego spotkania przygotował się odpowiednio. Gdy kolejno pojawialiście się w "Ostatniej Latarni", młoda, obdarzona hojnie przez naturę rudowłosa służka prowadziła was do umieszczonego w rogu sali stolika oddzielonego od reszty pomieszczenia kotarą i prosiła, byście poczekali cierpliwie na "pana Rockseekera". Znajdujący się w tawernie goście nie zwracali na nowych gości żadnej uwagi - albo byli już mocno podpici, zatopieni w opowiadanych przez siebie, często wyolbrzymionych historiach, albo grali w karty i kości na pieniądze. W takich sytuacjach odwrócenie wzroku od stołu nawet na sekundę mogło okazać się bardzo dotkliwe dla kieszeni. Lub życia w ogóle, jeśli grało się na kredyt.
O ile wygląd Olgi, przyjemnej dla oka półorczycy, ognistowłosego Roana, Skamosa, czerwonoskórego diablęcia, któremu - nomen omen - dobrze z gęby patrzyło oraz szaroskórej elfki Vanory nie zrobił na kelnerce większego wrażenia, bo zapewne takich gości widywała już w tym miejscu, tak pojawienie się Aurory, bladej, wysokiej kobiety o dziwnych oczach wtrąciło w jej ruchy nieco niepokoju. Nienaturalnego, pokracznego profesjonalizmu, gdy za wszelką cenę chciała pokazać, że czuje się komfortowo, prowadząc kapłankę do wynajętego stolika, przy którym czekali już inni.
Gundren musiał opisać służce wygląd przyjmowanych przez siebie gości ale pewnie nie wzięła tego na poważnie, lub nie wierzyła deskrypcjom, dopóki nie przekonała się na własne oczy. Teraz rudowłosa chciała być powietrzem, ulotnić się jak najszybciej. Chciała zniknąć, iść do innego stolika, robić coś innego. Gundren oczywiście zadbał, byście nie siedzieli o suchych gardłach, więc na stole szybko znalazł się gąsior pełen czerwonego wina i puste szklanice przyniesione przez tę samą posługaczkę. - To na powitanie od pana Gundrena. Niech się państwo częstują. Mam nadzieję, że będzie smakować - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał wesoło i pewnie. Wszyscy wyczuliście, że jest mocno zdenerwowana. Z ulgą wypisaną na twarzy oddaliła za kontuar, by wrócić do pracy.
A miała co robić, gdyż przerobiona dawno temu ze starego magazynu portowego tawerna pękała tego wieczora w szwach. Zewsząd dochodziły was gromkie śmiechy, wiwaty, czy wznoszone toasty. Przy jakimś stoliku grano w karty na pieniądze, przy innym w kości. Ktoś brzdąkał na lutni, ale dźwięki instrumentu niknęły w morzu głośnych rozmów. Klientelę stanowili głównie marynarze oraz rybacy, mający już delikatnie w czubie pomimo dość wczesnej przecież pory. Gdzieś w drugim kącie sali jakichś dwóch żeglarzy rzuciło się na siebie z pięściami, ale szybko pojawił się przy nich potężnie zbudowany półork, będący tutaj prawdopodobnie wykidajłą i w mgnieniu oka zaprowadził porządek.
Wnętrze gospody było przestronne i nawet pomimo obecnego ścisku zapewne zmieściłoby jeszcze kilkunastu gości. Pod sufitem wisiało wiele wysłużonych, zardzewiałych latarni, obrzucających całą salę delikatnym, ciepłym blaskiem. Poddasze zdobiły stare sieci rybackie a ściany z ciemnego drewna mieszały się z ozdobami przywiezionymi z nieznanych, odległych krain i pamiątkami czasów minionych. Nieopodal schodów prowadzących na piętro znajdował się wysłużony, ceglany kominek ogrzewający całą salę buchającym z wnętrza ciepłem. Zwinięty w kłębek spał przy nim stary kundel, raz po raz oblizujący się przez sen, co oznaczało, że musiał śnić o czymś smakowitym.
Gundrena i Sildara jeszcze nie było, więc korzystając z okazji mogliście lepiej się poznać. A skoro tego chłodnego, jesiennego wieczoru siedzieliście wszyscy przy jednym stoliku oddalonym nieco od przepychu głównej sali, oznaczało to, że jesteście tutaj dlatego, że znaczyliście dla niego dużo więcej, niż czasami wyrażał lub chciał się dzielić w rozmowach z wami. Byliście przyjaciółmi, z którymi łączyły go różne przejścia i sytuacje. Pracował na Wybrzeżu Mieczy tak długo i był na tyle szanowanym oraz rozpoznawalnym kupcem, że na pstryknięcie palców znalazłby kogoś, kto miałby wykonać dla niego jakąś prostą pracę. Ale zwrócił się bezpośrednio do was. Dlatego zdawaliście sobie sprawę, że musi chodzić o coś innego. Coś, do czego potrzebował ludzi, którym mógł zaufać. I których był pewien.
Ostatnio edytowane przez Szelma : 26-10-2023 o 15:08.
|