Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-07-2008, 23:45   #81
 
ŚLePoX's Avatar
 
Reputacja: 1 ŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znany
Było późno, dokładnej godziny chłopak nie znał, ale czuł, że spał zbyt krótko. Otworzył jedno oko, zobaczył na sobie ciężar, który spowodował jego przebudzenie. Uśmiechnął się krzywo:

- A niech Cię... nie mogłeś mi dać pospać co? - lekko się zaśmiał i zepchał wilka na ziemię, po czym usiadł na skraju łóżka.
- Cholerna ulewa... No nic, chodź, wykombinuję Ci coś do picia... w sumie to sam się chętnie napiję. - uśmiechnął się do machającego ogonem Wherkensa.

Blajndo pozbierał swój mieczyk i sztylet, w końcu podczas takiej nocy to nigdy nic nie wiadomo. Łuk wraz z kołczanem zostawił jednak na łożu, bo nie widział dla nich narazie większej przydatności, zwłaszcza w budynku. W dodatku nie planował opuszczania go tej nocy, tym bardziej przy takiej pogodzie.
Idąc tak powolnym krokiem, z lekko zaspaną twarzą, usłyszał specyficzne dźwięki, dochodzące z pobliskiego pokoju. Melodyjność głosu kobiety wydała mu się znajoma. Uśmiechnął się lekko odgadując w głowie co tam się dzieje, jednak uśmiech zniknął z momentem odgadnięcia właścicielki głosu:

- Żona karczmarza!? - zadał sobie pytanie, na które już znał odpowiedź.
- "Elfiku"?! - spojrzał na drzwi - Toż to... Elhan!!

Z miną wyraźnie zaskoczoną ruszył dalej, w końcu to nie jego sprawa co się tu wyprawia. Rozumiał dobrze elfa, bo nic jej praktycznie nie brakowało... Poza młodszym wiekiem... no ale to nie on z nią był, więc pominął ten fakt i uśmiechając się ponownie pod nosem zbiegł szybko na dół.
Gdzie kolejne zdziwienie zawitało na jego niewyspanej twarzy - nikogo na dole nie było!

- Co jest kurna?! - pomyślał krótko i zwięźle.
Już chciał zapytać czy ktoś tu jest, gdy z kuchni wyłonił się nieźle "porobiony" i szeroko uśmiechający się karczmarz:

- Heeeeeeeeeeej przyjacielu, hep, chcesz się napić? Mam tu wszystko co trzeba, piwa dwa rodzaje, win chyba z tuzin. Golniemy sobie! A powiedz no, nie wiesz gdzie moja stara się szwęda?

- Eeehm... - podrapał się po głowie z wyjątkowym zakłopotaniem - Cóż, napić to się chętnie napiję! - szerokim uśmiechem szybko zamaskował swe pierwsze zachowanie i podszedł do lady gdzie stały trunki.
- Co tu masz? Jakież to macie tu te miksturki? Który browar jest lepszy? - starał się uniknąć odpowiedzi na drugie pytanie rzucając serią swoich.
Nie miał większych problemów z kłamaniem, zwłaszcza jeśli chodziło o pomoc dla "swoich ludzi", lecz z drugiej strony karczmarz był zdradzany przez osobę, którą pewnie kochał. Nie lubiał sytuacji, w których musiał wybrać między dwoma "dobrami", jeśli nie było to naprawdę konieczne. Po jednej stronie jego towarzysz, którego nie chciałby wydać (co w dodatku mogłoby się nawet i zakończyć wyrzuceniem z lokalu), a po drugiej stronie zdrada kobiety dobrego człowieka (bynajmniej taki wydawał mu się gospodarz), który powinien o tym wiedzieć. Chłopak jednak nie chciał być tym, który go o całym zajściu poinformuje. Jakby nie było to i tu i tu stałaby się krzywda, dlatego wolał nic nie mówić i zwyczajnie pominął odpowiedź na to pytanie jak najszybciej zagadując Mivala na temat alkoholi. Liczył na to, że ten będzie na tyle pijany by nie powtórzyć swego pytania, a będąc zagadanym i zajętym tłumaczeniem odpuści sobie kwestie jego "starej". Dlatego też powtórzył pytanie:

- No który? - wskazał na różne butelki i beczki stojące w pobliżu, przy czym uśmiechnął się robiąc minę bardzo tym zainteresowanego, a zanim tamten zdążył odpowiedzieć rzucił szybko:
- Acha! Byłbym zapomniał! Jakbyś mógł to daj mi jakąś miskę czy kubeł z wodą, bo mojego przyjaciela suszy. - kiwnął głową w kierunku stojącego za nim czworonoga i uśmiechnął się znowu.
 
__________________
<PEACE>
ŚLePoX jest offline  
Stary 08-07-2008, 09:16   #82
 
Sinthael's Avatar
 
Reputacja: 1 Sinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłość
"- Oczywiście panie, proszę za mną - Żona Mivala z drapieżnym wzrokiem kocicy uśmiechnęła się do Elhana, po czym wskazała dłonią na schody prowadzące na piętro."

"Xsa, ona naprawdę tego chce." - pomyślał elf, gdy żona karczmarza posłała mu drapieżne spojrzenie i figlarny uśmiech. Ruszył za Tarą schodami w górę patrząc jak zahipnotyzowany, na jej wyjątkowo płynnie poruszający się tyłeczek. Między nogami elfa coś się poruszyło...
W końcu dotarł on do magazynu, w którym przechowywane były balie skąd karczmarka wyciągnęła jedną z nich. Elf na prośbę o pomoc w przeniesieniu skinął głową i złapał balię oburącz. Z miejsca, w którym się znajdował miał znakomity widok na biust Tary. Teraz wydawał się jeszcze większy i piękniejszy. "Szykuje się niezapomniana przygoda..." - powiedział w myślach, gdy przechodzili przez drzwi do jednego z pokoi.

Położył balię niedaleko łóżka i usiadł na nim, gdy żona karczmarza wołała swoje dzieci, aby przyniosły wodę na kąpiel. Rozpiął pas, do którego miał przypięty miecz i sztylet i położył go obok łóżka. Powoli zaczął zdejmować też zbroję łuskową z niewinną miną patrząc na kolejne dostawy gorącej wody. W końcu balia się już przepełniła, a Tara zamknęła drzwi do pokoju na klucz, aby nagle nie wszedł żaden niezapowiedziany gość. Z uśmiechem na ustach i płynnie poruszającym się ciałem podeszła do elfa.

"- Czy twoje ciało panie... domaga się tylko kąpieli? - Szepnęła drżącym tonem, a on zdał sobie sprawę, że nie wie nawet jak ona ma na imię."

- Tak, Pani... - odpowiedział miłym głosem - Lecz nie lubię zażywać kąpieli w samotności... - wypowiadając te słowa patrzył prosto w oczy żonie karczmarza jednocześnie rozpinając boczne zapięcia przeszywanicy. Teraz Tara wydawała mu się jeszcze piękniejsza, mimo wieku. Kobieca dłoń dotknęła jego torsu poruszając w tą i z powrotem. Stopniowo zaczęła przesuwać się w stronę elfa, aż w końcu między jej rozszerzonymi nogami znalazły się nogi elfa. Pochyliła się nad nim i obaj upadli w mocnym uścisku na łoże, a elf położył swoje usta na jej ustach. Ręce Elhana powędrowały na plecy Tary. Rozpiął jej gorset, który odsłonił jej piersi, po czym rzucił go na podłogę obok łóżka. Jedną ręką elf począł powoli miętosić pierś kobiety, a druga powędrowała w dół pleców, aż w końcu dotarła do zapięcia sukienki. Powoli je rozpiął odsłaniając pośladki Tary. Suknia spadła na podłogę, tymczasem Tara już rozpinała spodnie Elhana. Gdy już byli nadzy, wskoczyli do balii. Po pokoju roznosiły się rozkoszne jęki żony Mivala. Wkrótce inicjatywę przejęła Tara. Tego wieczora, odpłynął pozwalając sobie zapomnieć o wszelkich trudach dnia codziennego.

Gdy skończyli, za oknem było już niemal ciemno. Elf wyszedł z balii odprężony i bardzo zadowolony. Potrzebował tego już od jakiegoś czasu... Potrzebował kobiety. W końcu z balii wyszła też Tara, całkiem nago wydawała się Elhanowi jeszcze piękniejsza. Nie była może najmłodsza, ale wciąż zachowała nieco swojej dawnej urody. Elhan podszedł do niej i objął, po czym rzucili się na łóżko. Leżąc swobodnie na miękkim materacu zamknął oczy i gładził karczmarkę po brzuchu i biodrach. Kobiecie najwyraźniej brakowało tego, co przed chwilą tu zaszło. Wszak u obecnego, spasionego męża - karczmarza nie mogła zaznać takich przyjemności. Ciągle tylko zrób to, zrób tamto, a w nocy Mival zapewne nie raczył nawet na nią spojrzeć, myśląc jedynie o butelce wina, czy innego trunku, na sen. Nawet starsze kobiety tego potrzebują od czasu do czasu i elf doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Leżąc na łóżku w końcu elf zdał sobie sprawę z czegoś ważnego. " A co, jeśli Tara zajdzie w ciążę? Co, jeśli wyniknie z tego coś nieprzyjemnego? A co będzie jak Mival lub jego dzieci się o tym dowiedzą? " - coraz bardziej zaczynał żałować tego co zrobił. Tara była żoną Mivala i matką dwójki dzieci. Gdyby ten incydent wyszedł na jaw, elf byłby początkiem końca rodziny karczmarza, a tego nie chciał. - "Jakoś to będzie. Nikt się nie dowie i wszystko dalej będzie się toczyło swoim rytmem. To tylko jeden raz, mały skok w bok, który nikogo nie powinien obchodzić. " - elf począł negować swoje wcześniejsze obawy, jakby wszystko było w porządku. Gdy ocknął się z rozmyślań Tara wciąż leżała obok niego gładząc jego tors. Elhan gwałtownie podniósł się z łóżka patrząc za okno. Ciemność już niemal całkiem przysłoniła światło dnia. Elf przypomniał sobie ostatnią noc w karczmie, gdy potwór go oślepił.
- Już zmierzcha - powiedział głosem pełnym obawy do Tary - Powinniśmy się zbierać. - dokończył pośpiesznie wciągając na siebie spodnie i zakładając przeszywanice, zbroję łuskową, a następnie zapinając pas i narzucając kołczan i łuk na plecy. Żona Mivala najwyraźniej też straciła poczucie czasu, bo podniosła się z łóżka i szybko sięgnęła po swoje odzienie.

-----

Xsa - kurczę (w sensie "kurde")
 

Ostatnio edytowane przez Sinthael : 08-07-2008 o 13:21.
Sinthael jest offline  
Stary 08-07-2008, 10:32   #83
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Spotkała ich po drodze do ratusza wyglądali kiepsko, ale żyli. Wraz z nią pojawiła się jeszcze rzekoma paladynka i jej podopieczny. Grupa szybko udała się do gospody, gdzie Luna i Rosa zajęły się ranami nowych towarzyszy. Jako, iż Luna nie była tak biegła w leczeniu to Rosa sprawowała prym. Kiedy grupa była już w zadowalającym stanie Luna z ciekawością zaczęła zadawać kolejne pytania co do bestii i ataku na ratusz, od Elana dowiedziała się również jak bestia wyglądała. Musiała teraz to, wraz z księgami w swoim pokoju, przemyśleć dokładnie i postarać się ustalić kim jest bestia. Było dla niej obecnie niemal pewne, że nie była to jedna istota, a ktoś organizował ataki na miasto, ale to były wciąż spekulacje. Poszła więc do pokoju, gdzie czekała na nią gorąca kąpiel i księgi, które tak uwielbiała czytać.

Kroniki miasta niestety nie zdały się na wiele, miała nadzieję na podobne zdarzenia w przeszłości lub jakieś pogróżki od potężnej jednostki, która mogłaby za tym stać, ale nic takiego nie znalazła. Nieco to ją rozdrażniło, gdyż kosztowało ją to wiele wysiłku i nerwów, aby zdobyć te księgi. Na szczęście kolejne księgi o leczeniu, ziołach i warzeniu eliksirów bardzo się przydadzą. Co prawda na razie jest skoncentrowana na drodze Kroczącego z wiatrem, lecz kiedy osiągnie ten status na pewno udoskonali swoje umiejętności w warzeniu eliksirów. Szczególnie interesująca była księga o leczeniu, gdzie znajdowało się parę przydatnych zaklęć, które może w przyszłości potrzebować. Wyciągnęła więc modlitewnik i zaczęła przepisywać. Kiedy kończyła przepisywanie ostatniego zaklęcia poczuła coś na skórze… jakby wszechogarniający chłód, przeszywający jej serce. Poczuła się ciężko, jakby każdy jej ruch kosztował jej tyle wysiłku co niesienie stosu wielkich głazów przez kilka kilometrów. To był strach.

Zrobiło się jej trochę niedobrze, ale coś jakby kazało jej spojrzeć w okno. Tam w oddali zobaczyła czyjąś sylwetkę, nie była pewna czy to mężczyzna czy kobieta czy nawet człowiek, lecz wzrok tej istoty skierowany w jej stronę zdawał się jej zadawać tyle bólu, iż padła na ziemię trzymając się za zbyt szybko bijące serce. Z twarzy zaczęły spływać krople potu, a on powoli, z wielkim wysiłkiem zaczęła wstawać. Błysk pioruna. Zanim otarła oczy sylwetka w oddali zniknęła… czy to był Aremi czy może bestia…

- A jeśli… - naszła ją straszna myśli - Czy to możliwe, że Aremi był bestią lub kimś kto za nią stał? – sama ta myślą ją przeraziła, była z nim w tym samym pokoju, sam na sam, mógł ją zabić i być może by i to zrobić, gdyby nie Rosa… Być może to tylko spekulacje oparte na poczuciu winy i strachu, ale Aremi był dla niej coraz bardziej podejrzany, być może był zazdrosny o Wasi, lub go odtrąciła a on ją zabił…

Wzięła kilka głębokich wdechów i usiadła w fotelu. Siedziała tak głęboko oddychając jeszcze przez parenaście minut. Postanowiła nie mówić o tym inny, być może to tylko poczucie winy, że zabrała księgi i tylko jej się to wydawało. Wróciła więc do kończenia przepisywania zaklęcia, choć jej ręka nie była już tak pewna od tego wieczoru jak niegdyś…
 
Qumi jest offline  
Stary 08-07-2008, 11:39   #84
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rosa nigdy nie miała przyjaciółek. Była świadoma, że gdzieś na drugim końcu Faerunu żyją dziewczęta, które czeszą sobie włosy, robią makijaż, plotkują o przystojnych chłopcach i obgadują złośliwie dziewczyny z drugiej połowy miasta, które miały czelność zakochać się w tych samych chłopach. Ona nigdy taka nie była. Dzień upływał jej na wypełnianiu obowiązków w świątyni, a dużą część nocy poświęcała na treningi z bronią. W skutek tego nie miała czasu na typowo dziewczęce przyjaźnie. Co zaś się tyczy kosmetyków, zaradna kobieta oszczędzała od najmłodszych lat. Nigdy nie miała zbyt wiele słodyczy, nie jeździła na targi i festyny, a myśl o tym, by kupić sobie szminkę uważała za bluźnierstwo. Przez to krążyły o niej niepochlebne plotki, a określenia typu chłopczyca, babochłop i czupiradło przyległy do niej w dziecięcym świecie. Ale lata oszczędzania przyniosły owoc. Pewnego dnia udała się do miasta i kupiła sobie cały rycerski ekwipunek- zbroję, tarczę, miecz. Wszystko to, co powinien mieć prawdziwy paladyn. Mina przełożonych i zdziwienie akolitów, gdy wkroczyła do dormitorium wyposażona jak na wojnę były najlepszym pochlebstwem. Gdy stwierdziła „ruszam w świat nieść chwałę Torma” nikt nie śmiał jej zatrzymywać. Było jasne, że da sobie radę.

Ach, kupić coś za pieniądze, własne, ciężko zarobione pieniądze. Tylko Rosa wie, ile musiała wycierpieć, by doczekać tej jednej magicznej chwili w dormitorium. Było ciężko- służba w świątyni była wystarczająco ciężka, nie wspomagając o treningach w pobliskim lesie, które częstokroć przedłużały się do wczesnych godzin porannych. Sama Paladynka, patrząc teraz na swój żywot z perspektywy czasu, nie wiedziała, jakim cudem znalazła czas na dorywczą pracę w roli. Ale duma, jaka ją rozpierała, gdy poszła do kuźni i kupiła najlepszą zbroję z możliwych była nie do opisania. Na jej widok wiele koleżanek żałowało kieszonkowego wydanego na bzdury.

Ale poza ceną w pieniądzach i godzinach treningów, była jeszcze jedna rzecz, którą musiała poświęcić Burbonówna, by prowadzić obecne życie. Skoro nie miała czasu dla rówieśników, dukatów, by wyglądać jak dama, ani nawet krzty prawdziwej kobiecości, do której musiała dojrzeć, nie miała przyjaciół. Żadna dziewczyna nie chciała się przyjaźnić z taką chłopczycą, a chłopcy, jak to chłopcy. Nie chodzi o to, że nie chcieli się z nią zadawać. Wielu miała naprawdę dobre intencje, to było czuć. Ale Rosa tak naprawdę potrzebowała przy swoim boku choć jednej kobiety.

Teraz, kiedy dorosła, Paladynka uznała, że powinna zaszyć tą haniebną dziurę, brak w swych doświadczeniach. Dlatego tak bardzo, nachalnie wręcz starała się zbliżyć do kobiet. Była szczęśliwa, mogąc pomóc Marze, powiedzieć jej miłe słówko i być podporą. Niestety, pani Bersk skupiła się na czym innym…

- Ty twierdzisz więc Roso, że jesteś Paladynką Tyra, nosząc symbol Torma, i lecząc poszkodowanych magią używaną przez Kapłanów, ciekawe, ciekawe...

Rosę spiorunowało. Siedziała tam, wpatrzona w Marę jak to głupia, mrugając oczami i raz zamykając, raz otwierając usta jak roba wyrzucona na brzeg rzeki. Wiedziała. Mara wiedziała, że nie jest prawdziwym paladynem. Tak się starała. Miała miecz, zbroją, jakiej mogło jej pozazdrościć wielu wojowników. Żyła honorowo, najbardziej prawie jak tylko mogła. Wymierzała kary przestępcom, ratowała bliźnich. Zawsze z krzykiem na ustach gromiła zło i bezprawie. Chciała być paladynem. Była paladynem.

Żyła tym kłamstwem.

Wtedy pojawił się młodzian z świątyni. Wciąż oszołomiona Rosa ruszyła do niego. Musiała się otrząsnąć i bronić dobrego imienia Luny. Wszystko mogło wyjść na jaw, ale nie miała zamiaru pozwolić by gwałciciel panoszył się tu jak jakiś pan i gnębił biedną dziewczynę. Z nie udawanym fanatyzmem odparła zagrożenie w pięknym stylu. Młodzian nie mógł pisnąć nawet złego słowa na Wisewind- to by było pomówienie. Zadowolona z siebie, ruszyła dziarskim krokiem w stronę paladynki Helma. Musiała coś szybko wymyślić. Obecność Yona nie poprawiała jej sytuacji. Pozostawało tylko jedno pytanie…

Do licha, jaki Torm?

Burbonówna usiadła obok Mary. Do czasu wyjaśnienia, o co kobiecie chodziło z bogami, postanowiła udawać, ze nic się nie stało.

- To na czym skończyłyśmy?- spytała, głupkowato się uśmiechając.
-Skończyłyśmy na próbach ustalania, kim jesteś Roso de Burbon.

To było jak kubeł zimnej wody, nieoczekiwany policzek. Jedyna różnica była taka, że przypiekło nie na twarzy, tylko w samym środku. W duszy. To był koniec, wszystko się wydało. Nie mogła już dłużej udawać. Mogła wymyślić jakieś kłamstwo, ale to nie był najlepszy pomysł. Jej kodeks zabraniał kłamstwa- sprawa jej tożsamości była jedynym wyjątkiem od reguły. Ale parcie w zaparte w takich okolicznościach? Nie chodziło nawet o to, że to grzech. Rosa miała małą umowę z swym boskim opiekunem- on pozwalał jej na jedno jedyne kłamstwo, które nie krzywdziło ludzi, a ona dwoiła i troiła się w wysiłkach zmierzających do tego, by zasłużyć na miano paladyna. Sęk w tym, że nie chciała okłamywać Mary. W każdym razie nie jakimś tanim kłamstwem wymyślonym na poczekaniu.

I w tedy ją olśniło. Powoli, bardzo powoli chwyciła swój święty symbol i podniosła do poziomu oczu. Metalowa, prawdziwa rękawica. Przypięta na srebrnym łańcuszku ginącym w włosach Rosy, stanowiła jej święty symbol. Nie można jej było w żadnym wypadku pomylić z wagą. Co najwyżej z symbolem Helma, ale i to nie znając obu bóstw.

O czym ona…?
I wtedy Paladynka została olśniona. Torm- Tyr. Torm-Tyr.
„Jestem Rosa de Burbon, paladynka Tyra”

Rosa przez chwilę intensywnie wpatrywała się w swój święty symbol, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Jedyne, co można było zauważyć oprócz skupienia na jej twarzy, to nerwowy tik lewej brwi. P naprawdę długiej chwili…

Karczmę wypełnił śmiech. Kobiecy glos był stanowczo zbyt głośny, by można go było nazwać chichotem. Był też zbyt cichy, by można było go nazwać końskim drżeniem. Jego źródłem była jasnowłosa kobieta ubrana w ciężką zbroję, która teraz tarzała się na stole, nie mogąc zapanować nad sobą. Odchyliła głowę, na którą spadła burza włosów. Machała dziko rękawicą pod nosem Mary, krzycząc na całe pomieszczenie:

-Torm, Torm! Nie Tyr, Torm! Służe Tormowi!

Wybuchła śmiechem z wielu powodów. Jednym z nich była zwykła pomyłka. Zbombardowana wrażeniami, starając się zrobić dobre wrażenie i zapamiętać imiona towarzyszy, zamyśliła się i podała nazwę innego bóstwa, podobnego zarówno z nazwy jak i dziedziny do Torma. Pomyłka iście zabawna. Drugim powodem była sprawiedliwość. Właśnie stało jej się zadość- Rosa dostała nauczkę w pięknym stylu. To, w jaki sposób świat potrafił ukarać ludzi, którzy nie zawsze mówili prawdę był co najmniej zastanawiający. Paladynka podejrzewała, że Lord Ao miał poczucie humoru. Trzecim powodem był sposób, w jaki Bersk zganiła Burbonównę. Ten przebiegły ton, nutka jadu w głosie- zupełnie jak wtedy, gdy Rosa droczyła się z Yonem.

Ogólnie mówiąc, sytuacja była komiczna.

Gdy Rosa skończyła się śmiać, co zajęło jej dobre pięć minut, postanowiła jakoś wytłumaczyć się z zarzutu. Włożyła wiele wysiłku w to, by ludzie traktowali ją jak paladyna i nie miała zamiaru poddać się w takiej sytuacji, zwłaszcza z Early’em po drugiej stronie stołu.

- Wybacz Kochanie, zabawna sprawa- bóstwa mi się pomyliły. Przez całe życie służę Tormowi i pierwszy raz mi się to zdarza. Co do moich zdolności leczenia, wiele osób bierze mnie za kapłankę. Pamiętasz pewnie wydarzenia w Tantras w Czasie Kłopotów, prawda? Byłam wtedy jeszcze mała, ale doskonale pamiętam. Moi rodzice oddali swe dusze Tormowi, by mógł zwyciężyć Bane’a. Od tego czasu jestem muśnięta dłonią bóstwa. Nie wiem w jaki sposób, ale potrafię bardzo dobrze leczyć- prawie tak dobrze jak kapłani. To oczywiście ciągle nakładanie rąk, ale zawsze gdy to robię nucę pod nosem modły jak kapłani- to pomaga mi się skupić. I w tym leży cały sekret. Nie ty pierwsza się nabrałaś Maro. Chyba nie posądzałaś mnie o kłamstwo? Zresztą, gdybym była kapłanką Tyra, którą nie jestem, to po co miałabym kłamać? Żeby dostać zniżkę w karczmie? A może całusa od stajennego?- zażartowała Rosa. Jednocześnie rzuciła Yonowi krótkie spojrzenie. Wygrała. Znów mogła oddychać spokojniej. Jeden-Zero dla niej. Teraz runda złodziejaszka.

-Oczywiście.
To była jedyna odpowiedź, jaką dała paladynce Rosa. Szybko chwyciła swą tarczę, sprawdziła, czy ma przy pasie miecz, kuszę i sztylet, po czym wybiegła z karczmy.

Mówiąc wprost, sytuacja była beznadziejna. Nie wiedziała, czym jest istota, z którą mieli walczyć. Mogła to być zjawa, demon, zbiorowe grzechy społeczności a nawet ktoś z mieszkańców, skażony na ciele i umyśle przez złe siły. Wszelkie wiadomości co do tej istoty to tylko i wyłącznie domysły. A może to wampir, który brutalnie morduje ofiary, by ukryć ślady swej działalności? To by wyjaśniało czemu istota nie atakuje w dzień. Choć równie dobrze mogła sypiać wtedy z powodu nocnej aktywności albo pradawnego czaru, który zakazuje jej dokonywać zbyt wielkich zniszczeń. Choć wampir wyjaśniałby, czemu niektóre ciała nie zostały okaleczone. Choć równie dobrze, te „zwykłe” morderstwa mogły być zwykłymi zabójstwami. Ot, ktoś znalazł dobrą przykrywkę na załatwienie starych spraw.

Rosę od tych rozmyślań zaczęła boleć głowa. Strząsnęła z siebie wątpliwości i ruszyła z resztą. Kiedy jednak wybiegała z karczmy, wpadł jej do głowy świetny pomysł.
-Dogonię was! Muszę zadbać o innych!- krzyknęła w stronę szybko oddalającej się grupki. Następnie złożyła na drzwiach karczmy obie dłonie i wyszeptała inwokację do Torma. Czymkolwiek była ta istota, teraz nie powinna gnębić ludzi w karczmie. A w każdym razie zyskają trochę czasu…

Paladynka szybko dogoniła resztę. Gdy znalazła się blisko Yona, przypomniała sobie wydarzenia dzisiejszego południa.
”Taki z Ciebie paladyn jak z koziej dupy trąba”

-Tak przy okazji Yonie, jestem lepszym paladynem niż ty złodziejem- przypiekła łotrzykowi, patrząc na niego z ukosa tym swoim pseudo-uwodzicielskim wzrokiem. Teraz byli kwita. Jeśli Rosa miała zginąć w walce, to odejdzie z tego świata z czystym kontem.

Honorowa śmierć. To najważniejsze.
 
Kaworu jest offline  
Stary 08-07-2008, 15:02   #85
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Malutki pajączek wycofał się z pokoju Blajndo. Ruszył w kierunku jedynych otwartych drzwi. Po chwili w otwartym na oścież pokoju zmaterializował się mężczyzna. Podszedł do drzwi i cichutko je zamknął.

Siabo zdjął z siebie swój zielono-szary płaszcz zakupiony kiedyś od elfich magów i rzucił go na krzesło. Sakiewkę na komponenty położył delikatnie na biurku tak samo jak obie różdżki i tubę na zwoje. Zdjął z nóg wysokie i bardzo wygodne buty, także elfich mistrzów wiedzy tajemnej i położył się na łóżku. Czuł się rozbity. Przyciągnął kolana do podbródka i objął je rękoma. Leżał tak przez jakiś czas rozmyślając.
Co się ze mną dzieje? Na Mystrę, co się ze mną dzieje? – rozmyślał czarodziej. Czuł się dziwnie. Czuł się jakby kogoś zdradził i to tylko dlatego, że Zora mu się podoba.
Podoba mi się? Zora? Szlag! Ja ją traktuje tylko jak siostrę! Czy aby na pewno? Bo jeśli tak to, dlaczego tak się jej przyglądałem? Czemu każdy jej uśmiech tyle dla mnie znaczy, dlaczego tak bardzo słucham każdego jej słowa i dlaczego tak bardzo wyczekuje jakiegokolwiek jej spojrzenia w moje oczy? I czemu na Sztukę zachowałem się tak głupio przed chwilą? Ona i tak nie może ze mną być, bo cóż by miała za życie. Zresztą, o czym ja myślę! Ona nawet by takiego gbura i nieudacznika jak ja nie chciała! Cholera jasna! Szlag! Zamknij się! – w umyśle Siabo panował Chaos. Kilka jego osobowości biło się teraz ze sobą. Był to efekt zbyt częstego udawania kogoś, kim w rzeczywistości się nie było. Iluzjonista za często musiał udawać twardego, za często przybierał też inne tożsamości do różnych misji. Teraz odczuwał tego konsekwencje. Słyszał w swojej głowie kilka głosów. Jeden mówił mu, że jest nikim i taka dziewczyna jak Zora nawet na niego nie spojrzy, drugi w tym czasie mówił, że Zorę kocha miłością siostrzaną, podczas gdy następny przekonywał, że czegoś takiego nie ma, że Siabo po prostu się zakochał. Kolejny głosik podsuwał miłe wizje wspólnego życia a nawet jej nagiego ciała, inny karcił czarodzieja, że ten zapomniał o Carmilli, jeszcze inny udowadniał, że taki związek nie miałby najmniejszych szans na przetrwanie. Były też głosy mówiące: „Prześpij się z nią i zostaw” czy „Nie zasługujesz na nią” albo bardzo irytujący „Blajndo byłby dla niej lepszy”. Usłyszał też głos swego nauczyciela mówiący „Myśl o rozwiązaniu!”

Ta ostatnia myśl go zabolała. Podniósł się z łóżka i uświadomił sobie, że ma mokre oczy. Jego wrażliwość dała o sobie znać. Wytarł szybko oczy i usiadł przy oknie. Zobaczył jak świat natury solidaryzuje się w pewien sposób z nim. Padał deszcz. Padały łzy z oczu czarodzieja. Wspomnienia o jego żonie były bolesne. Czuł, że zaczyna ją zdradzać. Kiedyś obiecał sobie, ze się nigdy nie zakocha. Nie dlatego, bo Carmila by tego nie chciała, ale dlatego, że bycie żoną Siabo Laumee Harra oznaczało porażkę życiową. Co to za mąż, którego ciągle nie ma i który w dodatku nie mógł dać by jej dziecka? Siabo bardzo ubolewał nad faktem, że był bezpłodny. Pamiętał doskonale ten dzień, gdy wraz ze swoją żoną Carmilą, dowiedział się o tym. Widział jej ogromny smutek nieudolnie maskowany słowami „Ważne, ze się kochamy” i lekkim uśmiechem. Sam odczuwał ogromny ból. Gdyby nie to, nigdy ponownie nie wyruszyłby w świat. Nigdy ponownie nie zebrałby swej drużyny. Miał, bowiem wtedy ambitny plan, że zbierze ogromne środki, znajdzie jakiegoś potężnego maga bądź kapłana, który wyleczy go z przypadłości, na którą mag cierpiał. Plan się nie powiódł a jedyne, czego Siabo doświadczył to ból i straty....i zdrada. Najpierw zginęła jego siostra Ishvin. Nawet nie odnalazł jej ciała. Później cała jego grupa został zdradzona przez efią złodziejkę Kynadię. To przez nią zginęli Blandor, Dalran i Carmila. Nigdy jej nie dopadł...Siabo obwiniał się o śmierć swych towarzyszy a zwłaszcza za śmierć swej ukochanej a także o śmierć siostry. Czuł też, że zawiódł, gdyż nie ukarał zdrajczyni. Zawiódł Carmilę, tę którą kochał.

Teraz zaczynał czuć to samo uczucie do Zory. Mimo, iż wszystko było przeciw temu, czarodziej najzwyczajniej w świecie się w niej zauroczył. Gdy wcześniej spojrzała mu w oczy aż oniemiał z zachwytu. Od dobrej godziny, od owego spojrzenia w jej oczy, nie mógł przestać o niej myśleć. Nie przyznawał się do tego, ale taka była prawda. Gdy się przyglądał jak rozmawia ona z Blajndo czuł zazdrość, gdy patrzył jak się uśmiecha czuł radość. Sam fakt, że nie oparł się pokusie sprawdzenia, co Zora robi z łowcą i ulga jakiej doznał, gdy zobaczył, że to nic złego, świadczył o tym uczuciu dość mocno.

Siabo wiedział jednak, że nie może teraz o tym myśleć. Miał sprawę do załatwienia. Wiedział, że jeśli chce szczęścia Zory musi powstrzymać z pomocą swych nowych towarzyszy tych, co nękali Rath. Inaczej życie Zory i wielu niewinnych ludzi będzie w niebezpieczeństwie. Dlatego w końcu zabrał się do roboty. Wziął pergaminy i pióro i zaczął szybko zapisywać wszystko to, co już się dowiedział a także wnioski, które wyciągał. Ledwo zaczął a usłyszał ciche pukanie do drzwi

- Kto tam? – zapytał, lecz nie usłyszał odpowiedzi, więc powrócił do swych zajęć. Pewnie ktoś pomylił pokoje – pomyślał, lecz po chwili pukanie się powtórzyło
- Kto tam? – zapytał i tym razem usłyszał odpowiedź – Zora...

Zora usiadła na łóżku z lekkim uśmiechem na twarzy. Czarodziej zajął miejsce przy oknie. Patrząc na Zorę czuł jak serce mu mocno bije i jak dusza mu śpiewa radosne pieśni.
- Co Cię do mnie sprowadza? – spytał Siabo.
- Chciałam po prostu porozmawiać. – odpowiedziała cicho rudowłosa. Wygląda niczym driada jesienią – pomyślał i odpowiedział
- Chętnie. Sprawi mi to ogromną radość, ale tylko, jeśli przestaniesz traktować mnie jak jakiegoś starucha – uśmiech na twarzy Iluzjonisty sprawił, że także jego rozmówczyni się uśmiechnęła a nawet pogroziła mu palcem.
- Przestań wygadywać głupoty! Nie uważam Cię za starucha...
Zaczęła się długa i miła rozmowa. Rozmawiali o wszystkim. Siabo stwierdził, że ta dziewczyna jest naprawdę fascynującą osóbką. Była mądra i rozważna. Opowiadała mu o sobie, o tym, że nie chce skończyć swego żywota jako karczmarka, że ma większe ambicje. Opowiadała mu wiele o swej rodzinie i o mieście. Siabo za to opowiadał jej o Mystrze, o życiu czarodzieja, o tym, że Zora przypomina mu siostrę, o zaklęciach. Całkiem przypadkowo napomknął też o tym, że nie może mieć dzieci. Rozmawiali tak dość długo. W między czasie zaczęła się burza. Błyskawice przecinały i rozświetlały niebo. Zora wyraźnie bała się burz, więc czarodziej próbował ją rozbawić dowcipami czy magią. Przyzwał nawet dla niej małego niebiańskiego borsuka a sam zamienił się w małą małpkę. Siabo normalnie nie zrobiłby tego dla nikogo. Uważał, bowiem, że magia nie służy do zabawy. Nie mógł się jednak powstrzymać. Kiedy Zora się uśmiechała czy patrzyła na niego, Siabo dostawał nowych sił. Był coraz bardziej pewny, że się w niej zakochał. Każdy jej gest uważał za piękny, mógłby patrzeć na nią godzinami i nie robić nic innego. Była śliczna. Nie było w niej nic brzydkiego. Jej włosy, twarz, głos, uśmiech, dziewczęca figura, nie za duże ani nie za małe piersi, wszystko to było piękne a śliczne nogi, które, mimo iż zakryte suknią sprawiały, że Siabo czuł pożądanie. Piękne były zwłaszcza jej oczy. Można było się w nich zatracić. Jedno spojrzenie i czarodziejowi zdawało się, że nigdy nie będzie władał magią tak potężną i subtelną za razem, jak magia jej oczu. W pewnym momencie czarodziej stwierdził, że gdyby Mystra miała mu się objawić, to przybrałaby wygląd Zory.

Mystro, czy to nie ciekawe, że postawiłaś na mojej drodze osobę tak łudząco podobną do Ishvin? Podejrzewam, ze zrobiłaś to specjalnie o Pani, tylko, dlaczego? Chcesz mnie sprawdzić, czy się nią zaopiekuje? A może chcesz mieć w niej swoją służebnicę i zrobiłaś ze mnie narzędzie, które ją do Ciebie przyciągnie? A może chcesz abym to ja był mężczyzną, którego będzie kochała i to z wzajemnością? Nie znam na to odpowiedzi, ale wiem, że cokolwiek mi zlecisz, ja to wykonam. Wiem, ze nie chcesz krzywdy ani Zory, ani jej rodziny, ani nikogo z tego miasta.


- Boję się - Szepnęła, wyrywając go z zamyślenia, i okazało się, że Laumee nieświadomie odwrócił krzesło na wprost okna, a Zora stała teraz za nim. Położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu - Boję się o mojego brata, o moje życie.
Siabo chwycił jej dłoń i zaczął ją delikatnie głaskać. Je skóra była taka delikatna. Gdy czarodziej dotykał jej dłoni, czuł ową potężną magię Miłości. Magię. Przypomniał sobie jak Carmila powiedziała kiedyś „Mystra jest chyba boginią Miłości. No, bo skoro jest Matką Magii to musi być Matką Miłości. Nie istnieje, bowiem silniejsza magia.”. Siabo zgadzał się z tym stwierdzeniem wtedy, zgadzał się także teraz. Było już pewne. Zakochał się.

Boję się - Szepnęła.

Dzień przemienił się w noc, miasto okrywał półmrok.

- Wydarzy się coś złego... .- powiedziała cicho. Siabo zacisnął swą dłoń na jej dłoni i podniósł się. Trzymał ją za rękę i cieszył się z tego jak dziecko. Spojrzał w jej oczy. Jej niesamowite, zielone oczy. Drugą ręką dotknął jej policzka. Zaczął ją lekko gładzić. Pragnął ją pocałować. Tak bardzo tego chciał. Poczuć jej wargi na swoich. Posmakować jej ust. Wiedział jednak, że nie może. Musi się powstrzymać. Gdyby to zrobił, już by nic go nie powstrzymało, przed chęcią ożenku z córką karczmarza. A nie mógł o tym myśleć... musiał myśleć o niej a nie o sobie. Ona, bowiem zasługiwała na kogoś lepszego. Kogoś, kto zawsze będzie przy niej, kogoś, kto zawsze będzie się nią opiekował, a nie narażał życie. Kogoś, kto da jej syna bądź córkę. On nie był tym kimś. Smutek zagościł na moment w jego sercu, ale rozmył się jak iluzja, gdy Siabo znowu spojrzał w oczy rudowłosej. Przytulił ją lekko do siebie a ta go objęła. Siabo czuł woń kwiatów bijącą od dziewczyny. Tulili się tak lekko.

- Zoro, chciałem Ci powiedzieć, że zrobię wszystko, co w mej mocy, aby uratować Ciebie i Twą rodzinę, a także ludność Rath. Na Mystrę przysięgam Ci! Zrobię wszystko, co w mojej mocy! Gdyby jednak coś mi się stało – powiedział cicho mag odsuwając się lekko od Zory, ale cały czas trzymając ją za rękę – pragnę, żebyś coś zrobiła. Mam wielu „przyjaciół”. Jeden z nich mieszka w mieście Krucze Urwisko. Jest to spory kawałek stąd, ale jeśli coś mi się stanie, będziesz musiała wraz z rodziną się tam udać. Mój przyjaciel Adnan też jest czarodziejem. Jego szukajcie. Jak już go znajdziecie opowiesz o wszystkim, co się wydarzyło. Powiesz, że ja Cię przysłałem, i że pokazałem Ci to – czarodziej wyjął spod koszuli schowaną zapinkę. Przedstawiała ona srebrny półksiężyc i harfę. – Przyjrzyj się jej dobrze Zoro. To znak mój i moich przyjaciół. Mam nadzieję, że nie będziesz musiała tego robić, że damy sobie radę ze złem, które nawiedza wasze miasto, ale jeśli pójdzie coś nie tak, udaj się do Kruczego Urwiska i powołaj się na ten znak. Oni się wami zaopiekują. Bądź tylko dyskretna.

Po tych słowach pocałował Zorę w policzek i przytulił ją mocno.
- Nie pozwolę by Cię skrzywdzono – szepnął jej do ucha.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 08-07-2008 o 15:12.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 08-07-2008, 15:47   #86
 
Kud*aty's Avatar
 
Reputacja: 1 Kud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłość
Johan Blavith

Mężczyzna szybko opuścił karczmę. Chciał teraz pobyć sam, zdalna od zgiełku gospody, zdalna od tamtejszego baru. Toczył teraz w sobie walkę. Walkę o własną świadomość i godność. Ileż to razy tę świadomość zaburzał jakikolwiek trunek wypity w tej czy w innej ilości? Jak często człowiek pozbawiany jest honoru i własnej dumy z powodu alkoholu? Johan doświadczył tego aż nadto. Mimo wszystko dalej, gdzieś tam głęboko w swoim umyśle rozważał powrót do karczmy na jednego głębszego. Zapomniał o tym na chwilę. Błysnęło. Niebo zostało przecięte przez pędzącą z prędkością światła błyskawicę. Następnie grzmot. Czyżby to był znak? Czyżby Tyr dał mi kolejną wskazówkę? - myślał - Jeśli tak, to znaczy, że mam zerwać z nałogiem... Panie pomóż mi! - szczerze zakrzyknął w duchu - Pomóż mi być lepszym! Blavithowi zrobiło się jakby lżej. Zapomniał o nękającym jego ciało pijackim głodzie. Niestety nie długo mógł się cieszyć "spokojną głową". Zaraz do jego umysłu zaczęły się wdzierać sceny, w których nie tak dawno uczestniczył. Był na siebie zły za swoje zachowania a jednocześnie trochę się jego bał. Na razie nie przyjmował do wiadomości, że mógł od tego wszystkiego zwariować, ale obawiał się, że jest na dobrej drodze...

Zaczęło padać. Pioruny rozrywały niebo już cały czas rozświetlając, co chwila całe miasto. Uliczkami ów miasta przechadzał się samotnie Johan. Inni ludzie [pochowali się do swych domostw lub gawędzili pod jakimiś zadaszeniami. Dzieci trzymały się blisko dorosłych kuląc się, czy piszcząc po każdym grzmocie. To właśnie te piski wyrwały go ponownie z rozmyślań. Spojrzał na dziewczynkę, która pisnęła. Kate byłaby teraz w jej wieku. - pomyślał. Po chwili wyciągnął z plecaka niewielki kłębek białego materiału - najcenniejszą rzecz dla wojownika. Ten szybko rozwinął materiał. Wyszyte na nim były dwie postacie w sukienkach. Obie miały długie włosy, ale jedna z nich była znacznie niższa od drugiej. Trzymały się za ręce i uśmiechały. Pod nimi wyszyty był napis: "Dla Taty". Brodacz często spoglądał na postacie żony i córki. Zawsze po tym zalewał go żal a gorycz po ich stracie wypełniała mu serce. Tak też było i teraz. Niezważając na nic szedł powoli przed siebie. Zaczął wyobrażać sobie swój dom a w nim te dwie osóbki, które tak bardzo kochał, za które oddałby życie.

- Hej brodaczu! - krzyknął ktoś z jakiegoś zaułka. Brodaty mężczyzna zdawał się nie słyszeć tego zawołania. Uśmiechał się teraz i dalej mozolnie kroczył przed siebie. W umyśle wracał właśnie do domu. W progu czekała na niego rodzina. Uśmiechał się właśnie do niej...

- Zmokłeś jak kura brodaczu - Ktoś zawołał ponownie, tym samym wyrywając z zamyśleń najemnika. Johan staną, po czym powoli odwrócił głowę w stronę mówiącego. Był lekko zdenerwowany, że ktoś mu przerwał. Już się nie uśmiechał. Jego oczom ukazała się piękna półnaga kobieta. Siedziała na beczce całkiem mokra. Blavith zmierzył ją spojrzeniem, po czym podszedł do nieznajomej odpowiadając jej:

- Podobnie jak Ty, Pani. Stał już przy niej dalej mierząc ją wzrokiem. Była jeszcze piękniejsza. Przemoczone ubrania ukazywały to, co miały zakryć. Po chwili milczenia kobieta zapytała:

- Jesteś jednym z tych awanturników, co? - pytała, co jakiś czas pykając z fajki. Cały czas przyglądała się swemu rozmówcy.

- Tak - odparł mężczyzna - staramy się pomóc temu miastu. A Ty, Pani? Kim jesteś? I co tutaj robisz podczas burzy? - pytał wojownik okrywając kobietę swoim płaszczem. Johan Blavith – dodał jeszcze nieznacznie się uśmiechając.
 
__________________
Nie-Kud*aty, ale ciągle z metalu...
Kud*aty jest offline  
Stary 08-07-2008, 18:15   #87
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po słowach Mary Yon z trudem ukrył uśmiech. Było jasne, że paladynka ma poważne wątpliwości co do Rosy. I nie dziwił się, ponieważ ilość błędów, jaki popełniła kapłanka, była przerażająca.
Głupkowaty śmiech Rosy w niczym nie poprawił sytuacji. A jej tłumaczenie... To było jeszcze gorsze... Mimo pewnych powtarzających się liter nawet małe dzieci nie myliły Tyra i Torma.
Yon spróbował zachować obojętny wyraz twarzy, ale w jego oczach pojawił się niesmak.
To już nie było małe kłamstewko. Rosa coraz bardziej wikłała się w swoich wyjaśnieniach i tylko głupiec, a do takich Mara z pewnością nie należała, uwierzyłby w tłumaczenia Rosy.
Muśnięcie dłonią bóstwa. I klepki jej się od tego poprzestawiały, o czym wyraźnie świadczyły bzdury, jakie plotła.
Głupkowate spojrzenie, jakie po raz kolejny rzuciła mu Rosa utwierdziło go w przekonaniu, że kapłanka jest po prostu nienormalna.
Na szczęście przybycie przemoczonego strażnika przerwało nader żałosny występ Rosy, za co kapłanka na kolanach powinna dziękować swemu bogu. Jeśli oczywiście ten nie zechce dotknąć jej swą dłonią... Dając jej solidnego klapsa.

Pójście z pomocą nie było najlepszym pomysłem, ale w końcu nie odmawia się kobiecie.
Zęby Yona błysnęły w ponurym uśmiechu.
- Cóż... Możemy rzucić okiem. Może ktoś z nas przeżyje i powie innym, jak walczyć z tym potworem.
Jeśli pięciu strażników dało się zabić, to ich trójka nie miała zbyt wielkich szans. Ale dobrze by było, gdyby ich śmierć nie poszła na marne.
Spojrzał przez otwarte drzwi. Na dworze lało jak z cebra.
- Nie lubię takiej pogody - stwierdził, w zasadzie do siebie, bo obie kobiety już wybiegły z gospody.
Nie bał się wody. W końcu z tego, co wypił przez całe życie dałoby się utworzyć solidne jezioro, ale wilgoć źle wpływała na delikatne mechanizmy i cięciwy kusz i łuków, a chodzenie po mokrych murach było bardziej niebezpieczne niż zwykle.

Sprawdził broń, szczególny nacisk kładąc na kuszę, a potem, szczelnie otuliwszy się płaszczem i kryjąc broń przed deszczem, wyszedł na dwór.
- W sam raz do ochrony przed ulewą - pomyślał z kpiną spoglądając na tarcze, którą taszczyły ze sobą obie kobiety. - Trzymać nad głową i niech sobie pada.
Nim przeszli parę kroków kapłanka nagle zawróciła i popędziła w stronę gospody.
- Może szczęśliwie zostanie - pomyślał Yon. Towarzystwo wyraźnie od pionu odchylonej kapłanki coraz mniej mu się podobało.
Niestety kapłanka zaraz wróciła...
- Może tylko jedna z was pójdzie ze mną - zwrócił się do Mary. Było widać, że właśnie z nią wolałby wejść do magazynu. - A druga zostałaby w charakterze obserwatora...
Jako że do magazynu jeszcze nie doszli, postanowił parę rzeczy wyjaśnić.
- Jak zginęli tamci strażnicy? - spytał. - Szpony, pazury czy magia?
- I czy do tego magazynu są jakieś boczne wejścia? Można się tam dostać przez okno?

Gdy Rosa wyskoczyła z kolejną głupią uwagą Yon popatrzył na nią wzrokiem pełnym ironii.
- Podobno prawdziwy paladyn brzydzi się kłamstwem. A twoje życie to kłamstwo za kłamstwem. Nawet teraz, gdy czeka nas być może śmierć, nie masz odwagi powiedzieć prawdy. Tylko dranie bez honoru oszukują tych, przy których boku walczą... Więc się zamknij, kapłanko.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-07-2008, 17:57   #88
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Ulice Rath



Johan Blavith okrył nieznajomą swoim płaszczem stając na moment wyjątkowo blisko kobiety. Poczuł intensywny zapach słodkich perfum, oraz zauważył na jej twarzy lekkie zdziwienie wywołane czynnością której dokonał. Kobieta uśmiechnęła się przelotnie, po czym ponownie pyknęła z fajki i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.

- Lubię deszcz, lubię w nim spacerować, jest to dla mnie bardzo odprężające. Mówisz, że staracie się temu miastu pomóc?. A co jeśli ono nie potrzebuje pomocy? - Jej piwne oczy przybrały na chwilę dziwny wyraz, i jeśli wierzyć stwierdzeniu, że mogą być duszą człowieka, w oczach nieznajomej przejawiały one kompletną pustkę.

- Zwę się Yalcyn, miło cię poznać Johanie Blavith - Czarnowłosa znów stała się bardziej "weselsza" i ponownie uśmiechnęła do Johana, wystawiając na moment minimalnie z ust czubek języka i zlizując deszczową kroplę ze swojej dolnej wargi, obserwując jednocześnie reakcję mężczyzny - To chyba dobrze, że staracie się pomóc miastu prawda?. Świat potrzebuje odważnych śmiałków.

Jej wzrok niespodziewanie przestał skupiać się na Johanie i lekko przechylając głowę w lewo spojrzała na coś za nim. Jej oczy momentalnie rozszerzyły się, fajka wypadła z dłoni, a kobieta ześliznęła z beczki stając na swoich bosych stopach, tracąc przy okazji płaszcz Johana, który opadł z jej ciała w dół. Coś za nim, gdzieś z tyłu na ulicy najwyraźniej ją mocno wystraszyło. Przez padający niemiłosiernie deszcz i co chwilę trzaskające gromy nie było zbyt dużych szans na usłyszenie kogoś lub czegoś kilka metrów za sobą. Johan błyskawicznie położył dłoń na swoim mieczu przy pasie, równocześnie gwałtownie odwracając się w tył, za wzrokiem Yalcyn.

Ale tam niczego nie było. Pusta ulica, budynki, deszcz padający na bruk.

Nie do końca zdołał się na powrót odwrócić do swojej tajemniczej, półnagiej rozmówczyni. Był w połowie skrętu swojego ciała, gdy coś wpadło na niego z impetem. Smukła, choć wyjątkowo silna dłoń spoczęła na jego nadgarstku, nie pozwalając wyciągnąć miecza z pochwy, a przed jego twarzą mignęły czarne włosy. Johan przewrócił się w tył, z kobietą skaczącą na niego niczym niedawne tygrysy w ratuszu. Boleśnie trzasnął plecami i potylicą, wszystko zawirowało mu przed oczami, a po chwili zobaczył nad sobą jej twarz.

I ogarnął go strach.

Siedząca na nim kobieta wciąż trzymała w żelaznym uścisku jego rękę spoczywającą na rękojeści miecza, a drugą złapała za jego gardło, niemal je miażdżąc. Była wyjątkowo silna i piekielnie szybka. Zbyt silna i zbyt szybka. Johan spoglądał na odmienioną twarz Yalcyn, nie mogąc chwilowo załapać oddechu i niemal natychmiast wiedział z kim na do czynienia. Dziwne, surowsze rysy niż przed chwilą, pałające czerwienią oczy i kły, kły wystające zza ponętnych, pełnych ust. Wolną lewą ręką dał jej prosto w mordę, Yalcyn nawet jednak nie mrugnęła.

- Pytałeś co tu robię? - Wysyczała wampirzyca - Szukałam obiadu!.

Jej głowa wystrzeliła do przodu, wgryzając się brutalnie w jego kark. Początkowy krzyk mężczyzny zagłuszył kolejny grom... .


Karczma "Smoczy Łeb"


Blajndo wraz z Mivalem, nie mając chyba nic lepszego do roboty, zalewali się na umór czym popadło. No dobrze... Mival się zalewał, Półelf tylko pił i wysłuchiwał pijackiego biadolenia karczmarza. Mężczyzna beblał właściwie o wszystkim, jak poznał swoją żonę, jak to wybudował z bratem karczmę, jak raz uciekali wozem przed paroma Orkami, co to zasadzkę na nich zrobili na drodze, dlaczego miejsce baby jest w domu, a nie na... jednym słowem pijackie wywody. Półelf sam nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma, został na szczęście uratowany przez pojawienie się "rozpromienionej" żony Mivala, schodzącej z piętra, a po kilku dłuższych chwilach pojawił się również i Elhan, z ukrywanym uśmiechem zadowolenia pod nosem.

- Wreszśie jeseś pito - Wymamrotał Mival machając, i przy okazji rozlewając, pucharem pełnym wina - Bier siiię za kolację!.

- Zrobię i dla gości - Odpowiedziała spokojnie kobieta idąc do kuchni, i tuż przed zniknięciem za drzwiami spojrzała jeszcze wzrokiem pełnym spełnienia na Elhana... .

Luna po dosyć szybkim przepisaniu zaklęć z księgi do swojego modlitewnika ubrała się i zeszła na dół. W chwili obecnej naprawdę potrzebowała towarzystwa, nieco skołowana i wystraszona obecnością nieznajomego za oknem i poprzednim, niezbyt miłym wydarzeniem dnia. Do tego wszystkiego parę razy zaburczało jej w brzuchu, co skwitowała śmiechem, przydałby się jednak jakiś posiłek.

Siabo wraz z Zorą również opuścili pięterko schodząc do głównej sali. Dziewczyna zajęła się zapalaniem lamp naftowych, mimo że był jeszcze dzień, a dokładniej późne popołudnie, przez ulewę zrobiło się jednak dosyć ciemno. Mag miał wciąż scenę sprzed kilku minut, tuż zanim oboje opuścili izbę, i wodził teraz wzrokiem za dziewczyną. Gdy przytulił ją do siebie i pocałował w policzek poczuł wyraźnie jak Zora zadrżała. Wyjątkowo powoli podniosła głowę w górę, patrząc mu prosto w oczy.

- Kocha... kochany jesteś - Szepnęła i złożyła delikatnego całuska prosto na jego ustach. Spoglądał na nią zdumiony, a ona z rumieńcem chichotała pod nosem. Później zeszli już na dół, rudowłosa nie chciała by rodzice zaczęli się jej czepiać... .

Towarzystwo zaczęło się więc samoistnie schodzić, co Magowi było niezmiernie na rękę, miał w końcu zamiar z wszystkimi porozmawiać, podzielić się uwagami na kilka istotnych spraw, może i wspólnie ułożyć jakiś dalszy plan działania. Brakowało jedynie Johana i Harkha, pierwszy gdzieś polazł, drugi niemiłosiernie głośno chrapał w swojej izbie po schlaniu się piwskiem. Yon i Rosa natomiast nie zaliczali się raczej do ich grupy, dopiero co poznane osoby, on nie wyjawił swej profesji, ona przybyła by wspomóc kościół Helma, można więc było się chyba obejść bez nich.


Opuszczony magazyn


Budynek był otoczony przez straż miejską, zbrojni jednak nie rzucali się w oczy, skryci wokół obserwowanego miejsca pod zadaszeniami, za beczką i w zaułkach, mimo więc, że w oczach wielu byli "tylko" strażą, znali się na swojej robocie. Mara poprowadziła szybkim tempem Rosę i Yona blisko opuszczonego magazynu, po czym wymieniła kilka zdań z jednym z sierżantów. "Ktoś" nadal przebywał w środku od niecałego kwadransa, dostał się tam przez okno i najwyraźniej był sam. Ten ktoś wyglądał na całkiem zwyczajnego człowieka, chociaż ponoć wyjątkowo niezwykle potrafił się wspinać.

- Dobra, to zrobimy tak - Odezwała się do dwójki swoich nowych towarzyszy Paladynka - Wejdziemy jedynym, głównym wejściem i przeszukamy magazyn. Będziemy we trójkę przeciw samotnikowi, który chyba nie jest jednak wrednym potworem. Może to po prostu złodziej?.

- Ja nie wchodzę nigdy frontem - Obwieścił Yon. Mara spojrzała na niego, potem na Rosę a na końcu na magazyn.

- No to... - Gdy jej wzrok powrócił na stojące przy niej osoby Yona już nie było.

Dwie kobiety ruszyły więc przez główne (i jedyne) wielkie drzwi, Łotrzyk w tym czasie po obejściu budynku wokół zauważył pięć metrów nad ziemią otwarte okno. Użył więc liny z hakiem, wspiął się wzdłuż ściany i już po chwili miał widok na wnętrze pogrążonego w półmroku magazynu. Budynek był wysoki i nie tak całkiem z nazwy opuszczonym magazynem, wewnątrz piętrzyły się sterty skrzyń i beczek, oraz chyba z tuzin różnego rodzaju, i w różnym stanie, wozów. Yon przez chwilę przyglądał się rupieciarni, po czym rzucił gdzieś do przodu małym kamykiem. Rozległo się kilka stuknięć i ponownie zapanowała cisza. Nikt się nie poruszał, nikt nigdzie nie przemykał w cieniu. Z kilkunastu metrów widział otwierane drzwi i wchodzącą do środka Marę i Rosę, zszedł więc z okna, dobył rapieru i zaczął się skradać... .

Paladynka i Paladynko-Kapłanka(?) weszły jak najciszej potrafiły do magazynu od frontu z mieczami w dłoniach. Kobiety również uważnie obserwowały otoczenie, było to jednak mocno utrudnione przez wiszącą nad miastem ulewę. Popołudnie przypominało więc teraz późny wieczór, a do tego i w magazynie za jasno nie było.
- Widzisz coś? - Szepnęła do Rosy Mara.

Yon przechodząc właśnie obok jakiegoś zdezelowanego wozu pokręcił z niezadowoleniem głową, deszcz bębnił bowiem po dachu magazynu, co wyjątkowo mocno utrudniało korzystanie ze słuchu, nie wspominając o wzroku w półmrocznym budynku. Wtedy coś za nim stuknęło, a Łotrzykowi serce podeszło do gardła. Błyskawicznie odwrócił się do tyłu gotowy na wszystko, wśród gromu porządnie rozświetlającego na moment rupieciarnię nie zauważył jednak nic. Odetchnął więc głęboko i odwrócił się na powrót w poprzednią stronę, a wtedy o mało nie wrzasnął. Ledwie może dwa kroki przed nim stał jakiś mężczyzna, który pojawił się znikąd. Dał się nabrać na tak stary numer... .

- Stój - Yon twardo powiedział, unosząc rapier na wysokość torsu jegomościa. Ten jednak bez słowa ruszył do przodu, z głupkowatym uśmiechem na gębie, prosto na Łotrzyka!.

- Stój! - Powtórzył głośniej Yon, ale było już za późno. Niejako sam, a nieco i z pomocą Yona rapier wbił się w tors nieznajomego.

Ten jednak nadal się głupio uśmiechał!. Całkowitego zaskoczenia dopełnił jednak fakt, że przebity orężem zrobił kolejny krok do przodu, a Yon wśród obrzydliwego dźwięku doznał niemiłego uczucia przebijania kogoś rapierem na wylot.

- Żałosne - Parsknął nieznajomy stojąc już tuż tuż Yona, z wciąż przebijającą jego ciało bronią Łotrzyka.

Bam!.

Yon dostał niesamowity cios pięścią prosto w twarz, poleciał w tył z rozbitym nosem, a rapier którego nie puścił z okropnym mlaśnięciem wydostał się z ciała mężczyzny. Łotrzyk wpadł plecami na jakąś stertę skrzyń, narobił rumoru, a na końcu jednak z nich spadła mu prosto na łeb. Przez chwilę miał naprawdę jasno przed oczami, i wcale nie był to kolejny, bijący wśród burzy grom. Po nieznajomym nie było śladu.

- Co się stało? - Podbiegła do niego Mara wraz z Rosą, odrzuciły jedną ze skrzyń na bok, a Yon wstał z rozkwaszonym nosem i chyba rozbitą głową.
- Widziałeś kogoś? - Spytała Paladynka - Kto to, lub co?.

- Jakiś truposz - Warknął Yon.

- On tu nadal jest... - Szepnęła Rosa.

Rozległ się wredny, męski śmiech.





***

Johan utracił tymczasowo Budowę, spadła ona do 7(-2), ma więc 21pw z 68!. Wampirzyca sobie pojadła, a on w ciężkim stanie. Kud*aty otrzymuje odpowiednie instrukcje na pw... .

Yon 36pw po ciosie i 4 stłuczenia od skrzyni lądującej na głowie. Dalszy rozwój sytuacji w magazynie zależny od podjętych działań, więc wasze posty są do obgadania, najlepiej przez pw (mówiąc krótko, nieco uzgodnimy co się stanie, zależnie od tego co postanowicie).
 
Buka jest offline  
Stary 09-07-2008, 20:02   #89
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Oddał Zorze pocałunek najdelikatniej jak potrafił. Spojrzał na nią badawczo. Był naprawdę zaskoczony tym, co zrobiła. Nigdy by nie przypuszczał, że ta dziewczyna tak szybko stanie się tak śmiało i do tego tak łatwo zawróci mu w głowie. Uśmiechnął się do niej i znowu lekko przytulił.

Po chwili rudowłosa stwierdziła, że musi iść na dół, żeby rodzice niczego nie podejrzewali, a także, żeby nie marudzili, iż nic nie robi.

- Poczekaj, pójdę z Tobą. Muszę porozmawiać z mymi towarzyszami. Trzeba zacząć działać - uśmiechnął się do niej. Chciał jej pokazać, że naprawdę zrobi wszystko, co możliwe, by przegnać wroga Rath. Ubrał się w swój płaszcz, zapiął sakwę na komponenty przy pasie, wziął różdżki i tubę na zwoje i otworzył drzwi przez zielonooką. Gdy go mijała uśmiechnęła się do niego tak, że w opinii maga mogłaby tym uśmiechem rozjaśnić ten ciemny dzień przeganiając chmury i burzę.

Czarodziej zszedł na dół i rozejrzał się po izbie. Milval był tak spity, że Siabo zachodził w głowę jak to możliwe, że w ogóle jeszcze stoi. Ehlan i Blajndo siedzieli przy szynku. Podszedł do nich i rzekł
- Może usiądziecie ze mną przy stoliku? Mamy chyba do pogadania.

Następnie zobaczył schodzącą Lunę, uśmiechnął się do niej i lekko skłonił. Gestem ręki zaprosił do stolika, gdzie siedział już wojownik i łowca. Odsunął Kronikarce krzesło i powiedział:

- Chyba musimy porozmawiać o tym, co się tu dzieje, prawda?

Następnie poszedł sprawdzić, co z Johanem i jego koboldzim towarzyszem. Brodacza nie było, co bardzo zaniepokoiło maga a Harkh spał tak mocno, że nawet smok by go nie obudził. Nigdzie nie było też widać Mary oraz tej Paladynki Torma, Rosy. Mag postanowił, więc wrócić do tych, których zebrał. Usiadł z nimi i spojrzał w kierunku Zory Ta obchodziła całą karczmę i zapalała lampy naftowe. Obserwował jej każdy ruch, przypominając sobie smak je ust.
Ej chyba nie chcesz by twoim kompani zobaczyli, że gapisz się cały czas na córkę karczmarza, co? - pomyślał i szybko odwrócił wzrok. Miał nadzieję, że nikt nie przyłapał go na tym, gdzie się patrzył, ale wiedział jak to bywa z nadzieją. Po chwili spojrzał na każdego towarzysza i rzekł

- Czy ktoś wie gdzie podział się Johan? Nie pokoi mnie jego brak tutaj. Tak samo zresztą jak niepokoi nie to nagłe zniknięcie Milo. Czy ktoś w ogóle wie, kiedy to nastąpiło? I dlaczego? Jak wiemy nasz wróg potrafi atakować w dzień, więc równie dobrze mogło porwać niziołka. Mam nadzieję, że tak nie jest. Co do naszego wroga to chciałbym usłyszeć, co o tym wszystkim myślicie? Może Elhanie Ty zaczniesz? Czy jesteś w stanie nam powiedzieć, czy coś zobaczyłeś wczorajszej nocy? Co Cię zaatakowało? Wiem, że to może być dla Ciebie trudne, ale jeśli mamy to pokonać musimy wiedzieć wszystko. Chciałbym tez usłyszeć, co o tym wszystkim myślisz i czy nadal twierdzisz, że to zjawa bądź upiór, a jeśli tak to, dlaczego? A Ty Blajndo, co o tym myślisz? Jako łowca pewnie nie raz widziałeś różne dziwne bestie i słyszałeś o różnych innych w trakcie opowieści przy ognisku, prawda? Może wiesz coś przydatnego? Ja ze swej strony powiem, że od początku przypuszczałem, że działa w tym mieście coś więcej niż pojedyncza bestia bojąca się światła. I niestety chyba się nie myliłem. Dzisiejszy atak nas naszą grupę tylko to potwierdza. Z własnego doświadczenia wiem, ile mocy musiał mieć ktoś, kto przyzwał dwa tygrysy. Nie były to do tego zwykłe tygrysy. To były ich czarcie odpowiedniki. Tam bowiem, gdzie żyją potężne diabły i demony są też istoty będące inteligentniejszymi, groźniejszymi i bardziej złymi wersjami tych istot, które żyją w naszym planie. Całe szczęście są też sfery gdzie żyją niebianie. Istoty dobre i mądre. Pewnie nie raz słyszeliście historie o aniołach? W sferach tych także, są silniejsze wersje istot nam znanych, tylko w tym przypadku są one nieskazitelnie dobre. Równowaga zostaje zachowana. Wracając, dodam, że ten, kto rzucił owo zaklęcie przyzwania musiał mieć znacznie większą moc niż ja. Nawet, jeśli korzystał ze zwojów to oznacza, że nasz wróg ma potężne przedmioty i środki, które może użyć w walce przeciw nam. A to nie wróży dobrze. Tak jak powiedziałem to nie jest jakaś głupia bestia. Na pewno nie. Nasz Wróg wiedział dokładnie, o jakiej porze będziemy u burmistrza. Wie o nas dość sporo, a wiedza jest najpotężniejszym orężem. Sprawdził nasze możliwości i uśmiercił jednego z nas. Przegrywamy z nim na całej linii. Przynajmniej na razie. Taka jest prawda i musimy to przyznać.

Po tym monologu i lekko przygnębiającym zakończeniu mag uśmiechnął się i spojrzał na Lunę. Była ona dla niego cały czas zagadką. Domyślał się jednak, że ma sporą wiedzę.
- Przepraszam, że nie zacząłem od kobiety, ale było to celowe. Uznałem, bowiem, że ma Pani największą z nas wiedzę i dlatego, pragnąłem abyśmy najpierw my powiedzieli, co o tym myślimy, ażeby Pani mogła wszystko dokładnie przemyśleć. Więc teraz pozostaje mi tylko spytać, co Pani na to?
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 09-07-2008 o 20:04.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 10-07-2008, 13:34   #90
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Wściekła Rosa biegła przez ulice miasta w stronę opuszczonego magazynu. Gniew kipiał z jej oczu, gotowy wybuchnąć w każdej chwili. A wszystko przez Yona.

Nie miał prawa jej oceniać. Ona nigdy go nie oceniała. Mogła rzucać dyskretne uwagi, by jego współrozmówcy zajrzeli do sakiewek, mogła wlec się za nim i patrzeć mu na ręce, a nawet trzymać straż pod drzwiami jego pokoju, ale nigdy, przenigdy nie powiedziała „Ty złodzieju”. Docinała mu i trzymała jak psa na smyczy, mimo to nie powiedziała mu niczego obraźliwego prosto w twarz. Dlatego, że mimo jego wszystkich niewątpliwych grzechów nie zapominała o najważniejszym- był człowiekiem. Dlatego traktowała go jak człowieka.

Niestety, Yon nie był w stanie tego zrozumieć. Cały czas podkopywał jej autorytet, traktował jak śmiecia, najgorszą szumowinę. Nawet nie zadał sobie tej odrobiny trudu, by dostrzec, jak się starała, by wszystkim wokół było dobrze. Leczyła każdego bez wyjątku, broniła słabych, wstawiała się za niewinnymi. Może nie zawsze jej wychodziło- była porywcza, apodyktyczna i jej zaufanie do ludzi mogło ją zgubić- ale przynajmniej starała się być lepszym człowiekiem, każdego dnia stawiała czoło własnym słabościom. Nikt jej nie mógł zarzucić, że nie pracowała nad sobą.

A on! Zwykły złodziej, gdyby mógł zbezcześcił by wszelkie świętości byle na tym zarobić! Jak można okraść świątynię?! Po co?! Dla tych kilku złotych monet, które i tak prędzej wypadną mu z tych lepkich łap niż wpadły?! Powinien być wdzięczny, całować Rosę po rekach i paść jej do nóg! Wyciągnęła go z najgłębszych lochów, dała cel, nową twarz, odkupienie. Bez niej dalej byłby zwykłym złodziejskim gnojkiem, nemezis wszelkiej świętości. Ale czy on skorzystał z szansy? Czy choć raz podziękował? Za to, że nie mówiła na głos tego, co o nim sądzi, za dach nad głową, niewątpliwą ochronę? Może uścisnął jej dłoń? Dał jakikolwiek znak, że jest wdzięczny?

Nie! Oczywiście że nie! Dalej pozostał tym samym durniem jakim był, zanim wyciągnęła do niego rekę. Nic się nie zmienił. To on był dupkiem, który nie zarobił własną ciężką pracą nawet złamanego miedziaka. Gdyby go nie pilnowała, już dawno by uciekł gdzie pieprz rośnie. Nawet nie czuł się w obowiązku odpokutować za swoje winy! Zero godności! Nawet dziecko schyla głowę gdy zrobi coś złego. Nawet dziecko! Jak mogła oczekiwać od Yona pomocy, skoro nie przerobił podstawowych lekcji życia w społeczeństwie?! Był zagrożeniem- dla Rosy, grupy i całego miasta! Jak mogła być tak głupia i mu zaufać! Chciwiec! Gotów stanąć po stronie złego dla pieniędzy, władzy i mocy!

I to on śmiał robić jej wyrzuty! Postępowała najbardziej prawie jak tylko mogła. Nikt, absolutnie nikt nie miał jej nic do zarzucenia. Tylko- nie wiedzieć czemu- zawsze złodziej i kłamca miał do niej pretensje. On, który sam nie powiedział „Słuchajcie, jestem zwykłym złodziejem. Wtrącono mnie do lochu, a teraz muszę odpracować winy, choć nic się nie zmieniłem” miał pretensje do Rosy! I tylko dlatego, że naginała lekko prawdę! Była Inkwizytorem, jej zadaniem była inwigilacja i wytropienie wszelkiego zła. Musiała być incognito. To jej obowiązek.

Skończyło się. Grzeczna Rosa miała już dość użerania się z złodziejaszkiem. Już ona dopilnuje, żeby Early pożałował, że nie został w lochu. Będzie ją błagać o celę.

Najpierw jednak trzeba się rozprawić z potworem…

-Ja nigdy nie wchodzę frontem- odezwał się złodziej, sprowadzając myśli paladynki na bardziej przyziemny tor.

-I nie wychodzisz z pustymi rękoma- docięła Rosa, a ton jej głosu sugerował niewypowiedziane męki jeśli z magazynu zniknie choć ziarnko piasku. Po chwili, gdy Mara się odwróciła, złodzieja już nie było.
-Przypuszczam, że w budynku nie ma cennych rzeczy?- zagadnęła do Bersk, jednocześnie planując publiczne zdejmowanie z Yona kolejnych warstw odzieży… by sprawdzić, czy czegoś nie ukradł, naturalnie.

Gdy tylko kobiety weszły do magazynu, zdały sobie sprawę, ze to będzie to ciężka walka. Wszedzie śmieci. Połamane wozy, skrzynie z wadliwymi towarami, parę worków które odstraszały samym swoim zapachem- typowe wysypisko. Aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek coś tu mógł odnaleźć. Najciszej jak mogły, zaczęła się skradać między tymi odpadkami.
-Nic- odparła Rosa na pytanie Mary.

I wtedy właśnie świat zwalił im się na głowy. Głowę Yona, mówiąc ściślej.

Paladynki pobiegły ile sił w nogach, by pomóc towarzyszowi. Leżał pod wielką skrzynią, z wielkim siniakiem na głowie i krwawiącym nosem. Kobiety szybko pomogły mu wstać, oczekując wyjaśnień co do wydarzeń, których był świadkiem. Okazało się, że w magazynie grasował nieumarły.

-On nadal tu jest- szepnęła Rosa, bardziej do siebie niż reszty.
- Maro, gdy pomiot nocy odsunie się ode mnie, oczekuję, że z Yonem zaczniesz go okładać mieczem. Gdyby to jednak nie pomogło, macie go mocno chwycić i uniemożliwić atak. Muszę wtedy mieć do niego czystą drogę, by go zniszczyć. Będziemy mieć mało czasu. Zaufaj mi- paladynka szybko przedstawiła swój plan. Następnie wstała, nie oglądając się nawet na krwawiącego Early’ego i chwytając swój święty symbol. Skupiła się, oczekując ataku z każdej strony i przygotowując w myślach modlitwę.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 10-07-2008 o 13:40.
Kaworu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172