Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2008, 19:15   #31
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Ten wieczór i pół nocy dały się Elizabethcie we znaki niespodziewanymi wydarzeniami. Dlatego piwa nie piła, nie tańczyła, tylko rozmawiała i myślała o tym, co ją wkrótce czeka. Na przykład już zaraz po powrocie do domu, gdzie planowała twarde negocjacje, co ze sobą na wyprawę zabrać może, bo po prawdzie nic własnego nie miała i o wszystko trzeba było rodzicieli prosić. A że głupie plotki znowu zwarzyły dziewczęciu humor, dobrze, że choć wykrzyczeć się w karczmie mogła, w domu zjawiła się w nastroju butnym i po dziecięcemu roszczeniowym.
I kiedy matka miast łajać, wzięła córkę w ramiona i się rozpłakała, Elizabetha po raz kolejny tego dnia przekonała się, że nie rozumie swoich bliźnich.
- Nie płacz mamo. Przepraszam. – Nagle poczuła na policzkach i własne łzy – Ja po prostu muszę… spróbować...
A potem nie było żadnego pakowania ani żadnych negocjacji, bo do swoich kobiet przyłączył się i kowal, i we trójkę na ławie w izbie tak w noc siedzieli, już nie płakali, trochę uśmiechali się do siebie, i mówili o samych nie ważnych rzeczach, tworząc ważną chwilę, która pewnie na zawsze zapisze się w ich pamięci.
Nieznośna rudowłosa Elizabetha bardzo swych rodziców kochała.

Rano obudziła się później niż pierwotnie zamierzała. Podróżny plecak, stary, skórzany, impregnowany, pamiętający jeszcze młodość kowala czekał spakowany. Pobieżnie przejrzała przygotowane przez matkę rzeczy, starannie ułożone ubranie również czekało na nią na krześle. Kowalowa mocno przytuliła córkę i pobłogosławiła ją imieniem Tymory.
By pożegnać się z ojcem musiała wejść do kuźni, gdzie potężny mężczyzna przetapiał swój smutek w nowe ostrze.
Nie przygotował przemowy ani pouczeń, bo wierzył w Elizabethę pewnie bardziej nawet niż ona w siebie, w swoją córkę najmłodszą, wieczne utrapienie, chude brzydactwo, rudą sekutnicę. I tylko miecz jej wręczył. Swój ulubiony, co go zrobił na egzamin mistrzowski, krótki, ze szlachetnego stopu, mocny, giętki i doskonale wyważony.
Elizabetha ucałował dłoń ojcowską.
A potem wyszła z rodzinnego domu z sercem przepełnionym smutkiem i radością jednocześnie, zapisać karty pięknej i grubej księgi, którą miała zamiar wraz z przyjaciółmi stworzyć.

***

Sir Leonardo lepiej dziś wyglądał. Godniej i po męsku. Do tego, gdy pryszczatego Hugo tak ładnie przepędził okazało się, że naprawdę wie, do czego to cienkie ostrze rapierem zwane służy. No i wziął ją na wyprawę, wcale nie żartowała, że tak czy siak by poszła, ale poczuła się dumna, że razem z paladynką, czarodziejką i najsprytniejszymi chłopakami i ona została zaakceptowana.
Dopiero, gdy Leonardo wziął ją pod rękę i przed Aldymem zaczął przestrzegać, pierwszy raz tego ranka się naburmuszyła.
I jeszcze poszedł sobie nim zdążyła mu powiedzieć, że ma ją Elizabethą nazywać i darować sobie te ozdobniki, bo za dużo czasu zajmują i rozumienie o co mu chodzi utrudniają. A już na pewno nie życzy sobie, żeby kogoś z wioski od narcyzów i wypaczonych umysłów przezywał. Zmełła więc tylko w ustach przekleństwo i na pięcie się odwróciła, żeby własne sprawy samej pozałatwiać.

Podeszła do kapłana Sune.
- Czy możemy porozmawiać? – zapytała ze złowrogą iskrą w szarych oczach i miną mówiącą, że odmowy nie przyjmie do wiadomości.
- Posłuchaj Aldymie – wiedziała, ze to nie najlepszy moment na rozmowę przynajmniej dla strutego kapłana, ale potrzebowała wyjaśnić pewne sprawy, zresztą jego kiepskie samopoczucie to jej przewaga
Nie wiem co sobie wczoraj wymyśliłeś. Ja ciebie całkiem lubię – uśmiechnęła się na chwilę łagodniej by zaraz znowu hardo spojrzeć Aldymowi w oczy - ale uwierz mi jeśli kiedyś będę chciała żebyś mnie w talii ściskał, ograniczał mi swobodę ruchu, pole widzenia, albo wtykał nos we włosy, dam Ci jakiś wyraźny sygnał. A że najwidoczniej nie wiesz, jakie to sygnały wysyłają dziewczęta kawalerom i mógłbyś mój przegapić, możemy na konkretny się umówić – dla efektu zrobiła pauzę - Zagwiżdżę na przykład.
I roześmiała się zadowolona, ze swojej złośliwości, mała piekielnica stojąca metr od Aldyma, poza zasięgiem jego ramion, okrutne dziewczę, co powinno być chyba chłopcem, żeby swoje marzenia o wolności móc swobodnie ziścić.

Odsunęła się jeszcze trochę i posłała Aldymowi całusa. A potem odtańczyła przed gospodą zwariowany taniec, tak aż jej się głowie zakręciło i usiąść musiała powietrze złapać. Bo pół dzwonu miała zamiar tu poczekać. Wystarczająco smutne było jedno pożegnanie.
 
Hellian jest offline  
Stary 26-10-2008, 22:00   #32
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mężczyźni na całym świecie upijają się na trzy różne sposoby. Na smutno jak Swen, na wściekle niczym Gorik i na wesoło przykładem Jensa. Alkohol obnażał w chłopaku jego naturę skrytą przez narzuconą przez Jaspera dyscyplinę i pokorę dla rzeczy go przerastających. Nie było więc niczym zaskakującym, że żadnego podstępu nie wyczuł w głosie i zachowaniu Silii biorąc od tańca z Lillą wszystko za dobrą monetę. Gdy jednak coś dziwnego zaczęło ślizgającym ruchem zsuwać się po jego klatce piersiowej, wystraszył się nie na żarty. Silia jak chciała to umiała swych mocy czarowskich używać i to z czym teraz zaciekle Jens walczył skacząc raz na lewej raz na prawej nodze i zrzucając na prędce koszulę, mogło być w jego wyobrażeniu czymś zaiste strasznym. Dopiero gdy pierwsze dżdżownice zaczęły opuszczać nogawki, stanął przed nią w samych portkach i podparł się za boki, uśmiechając się.

- Toś ty taka pamiętliwa liszka, Silia? Już trzy lata jak przestałem Kołtuna do gnojówki wrzucać! Ja ci dam taniec!

To powiedziawszy złapał znienacka dziewczynę w pół i przerzucił przez ramię. Po paru kufelkach nigdy nie przejmował się konwenansami. Dopadł w paru chwiejnych susach mimo jej zdecydowanego oporu, rzeki. Pech jednak chciał iż Jens miast, jak planował, wrzucić Silię do wody, pod wpływem miodu nie doszacował odległości i nim się zorientował było już za późno. Na śliskim od błota brzegu stracił równowagę i oboje runęli do zimnej, ciemnej wody Irugi. Lodowaty i przejmujący chłód sprawił, że równie prędko gramolili się z powrotem na skarpę. Otrząsnąwszy się na tyle na ile było to możliwe, Jens spojrzał na półelfkę. Światła pochodni i ogniska nie sięgały tutaj i ciężko było powiedzieć, jaki ma wyraz twarzy. Po chwili uśmiechnął się ciemnościach mówiąc:
- To co? Jeszcze raz?

Silia obejrzała się na niego i choć normalnie by się wściekła, teraz czuła jednak tylko rozbawienie z faktu, że niektórzy mężczyźni zawsze pozostaną dużymi dzieciuchami. Z drugiej strony nie oparła się pokusie, by wepchnąć młodego myśliwego ponownie do wody, z której wyszli. Chłopak bez dodatkowego ciężaru wpadł tylko do niej nadal jednak stojąc pewnie na nogach zanurzonych po kostki w mule rzecznym.

- No wspaniale nas Jens załatwiłeś. Będą się trochę ludzie gapić jak cali mokrzy tańcować będziemy. Bo jeśli chciałbyś się wymigać od tańczenia ze mną to coś więcej tu potrzeba niż trochę zimnej wody - rzekła gdy ponownie wychodził na brzeg i zaniosła się perlistym śmiechem widząc jak z szerokich hajdawerów chłopaka, woda tryskała na lewo i prawo.

Jens podskoczył parę razy, coby choć trochę się osuszyć i przetarł ręką czoło by odgarnąć zasłaniające mu widok, mokre smugi kapiące z czarnych włosów. Usłyszawszy jej słowa, parsknął tylko wesoło i szybko odpalił:

- No a ta swoje! Zobaczysz! Jeszcze będziesz kwilić co bym ci spokój dał od obera - to rzekłszy chwycił dziewczynę za delikatną i tak inną niż Lilli, rękę i pobiegli razem do polany gdzie zabawy trwały w najlepsze. Starsi chłopi sumiennie pilnowali, by ogień dziś sięgał naprawdę wysoko. Strzelające w ciemne niebo iskry z sosnowych gałęzi wyglądały jak świetliki tańczące dookoła tworząc udzielający się wszystkim nastrój wesołości. Jutro dla tych którzy zostaną pozostanie już tylko znój codzienności, każdy więc chciał dziś wyszumieć wszystkie krzyki co mu w duszy grały. Nikt więc też dziś się nie czepiał, że półelfka bierze udział w zabawach i chociaż dało się czuć parę niezadowolonych spojrzeń, nie było takiego który by pierwszy jakąś kąśliwą uwagę rzucił gdy Jens w portkach tylko, przyciągnął ją pod samo ognisko. Tańczyli długo, tańczyli żywiołowo, tańczyli jakby miało to być ostatnie wspomnienie z życia w Taldze. Pełne tych niewielu dobrych rzeczy, które wieś miała mieszkańcom do zaoferowania...

Jens kochał w lesie jego niepokorność i niezłomność. Nigdy z Jasperem o tym nie rozmawiali, ale stary łowczy celowo pokazywał młodzikowi zachowania zwierząt i roślin w lesie. Zachowania, które pozornie nic nie znacząc tworzyły pewną całość, której nikt nie mając mocy boskiej nie mógłby zmienić. Jens zresztą nawet sobie nie wyobrażał takiej siły, która by odzwyczaiła wilka od stada, matkę od dziecka, czy drzewa od słońca. Tkwiła w tym jakaś siła, której nie rozumiał. I coś na kształt tej dzikiej siły dostrzegł w tańczącej przy nim Silii. W jej oczach, w jej rozwianych włosach, w uśmiechu i ruchach całej sylwetki. Mógłby długo na nią tak patrzeć. Trwało to jednak w gruncie rzeczy ledwo godzinę, po której półelfka, mimo iż przewyższając go zręcznością, ciężko już oddychała. Oboje toteż wyschnięci już dawno, od bijącego od ogniska żaru, a może od własnej radości, której tyle uwolnili, ruszyli do domu Silli. Jens jeszcze tylko zgarnął swoją koszulę i dogonił oddalającą się już dziewczynę. Pora już ku temu była, a i on jeśli miał jutro rano wstać, powinien się do snu zbierać. Szli przez chwilę nie odzywając się do siebie i wyrównując oddech. Dopiero Jens przerwał ciszę:

- Nie wiem jak ty Silia, ale ja bawiłem się przednio.
- No nie wiem - skłamała udając niezdecydowaną - Muszę się jeszcze poważnie zastanowić, czy tym jednym tańcem winy swoje tak łatwo przekreślisz... a sam wiesz, że było ich co nie miara!
- Jednym tańcem? - Zaśmiał się. Dobrze wiedział, że półelfka żartuje. Nie raz i nie dwa, ten jej kocur go podrapał, a i ona huknąć potrafiła - Widać następnym razem będę musiał cię bardziej wziąć w obroty.

Przystanęła na chwilę i spojrzała na niego.
- Żartuję Jens - rzekła poważnie. Dziś był naprawdę dobry dzień. Najpierw przemiła rozmowa z Elevem, a potem jeszcze taniec z Jensem. Kłótnia z ojczymem, która była co by nie przesadzić, codziennością, nie mogła przyćmić tych wydarzeń. Przez moment chciała powiedzieć coś więcej, ale skończyło się na - Było naprawdę bardzo miło.
To powiedziawszy odeszła do chaty stojącej naprzeciwko, a Jens gdy zniknęła za drzwiami ruszył do swojego domu. Znowu skończyło się bez całusa. Westchnął i w rytm melodyjnego śpiewu dochodzącego nadal z polany, ruszył w podskokach do ojcowskiej chaty.

Ostatnia, przed opuszczeniem Talgi noc, dała Jensowi lekki i nierówny sen. Gdy rano się obudził, nie pamiętał co mu tak bardzo sen z powiek spędzało i jedyne co czuł to miarowe pulsowanie w głowie po wymieszaniu miodu z piwem. Zadanie jednak, które przyznał mu Jasper wzbudziło w sercu młodego łowczego, poczucie obowiązku i ten mimo bólu głowy, wraz z pierwszym pianiem kura zrzucił z siebie grubą owczą skórę i szybko choć niechętnie podniósł się na posłaniu. Pozostała część rodziny spała jeszcze po wczorajszych hulankach i nawet nie łudził się, że z kimś zdąży zamienić parę słów prze opuszczeniem domu. Oczywiście bracia i rodzice interesowali się losem najmniejszego Jensa, ale mentalność w tym domu była taka, że każdy radził sobie sam. Tak było od zawsze i nikt nie widział w tym urazy, czy braku troski.

Zwlekłszy się z posłania, młody łowczy ziewnął przeciągle i zajrzał do wiklinowego kosza, w którym trzymał swoje rzeczy osobiste. Trudno było powiedzieć, ile dni ich nie będzie, postanowił więc zabrać cały swój dobytek w postaci paru miedziaków, dodatkową bieliznę i krótkie spodnie do skórzanej torby. Następnie szybko założył swoje jedyne spodnie skórzane podszyte futrem i lnianą koszulę z kamizelą. Torbę zarzucił na ramię i wyjrzawszy do głównej izby, tak by nikogo nie pobudzić, wyszedł na zewnątrz.

Rześkie powietrze mile połechtało jego twarz przyzwyczajoną już do zaduchu panującego wewnątrz chaty. Pośpiesznie otworzył mały loch ziemny gdzie matka trzymała jedzenie i zabrał ze sobą sera i suszonego mięsa na trzy dni, a także po chwili wahania, jeden z bukłaków, w których ojciec trzymał miód własnej roboty. Nie zdążył jeszcze zamknąć za sobą lochu, gdy usłyszał za swoimi plecami tak dobrze znajomy czerstwy głos.

- Wstałeś już Jens. Dobrze to. – Jasper wyglądał jakby w ogóle nie spał. Nie można było być pewnym czy stary łowcze kiedykolwiek spał. – Przyniosłem ci parę rzeczy, które mogą się przydać.
- Panie Jasper, ja… - nie można było być też pewnym, czemu bywa troskliwy.
- Ty już nic nie mów, boś nie od gadania jest – przerwał sucho – Masz inne rzeczy na głowie.

To powiedziawszy wręczył mu pelerynę ze skóry wilczej, jakiś pakunek owinięty w wyświechtaną skórę, oraz krótki jesionowy łuk z kołczanem pełnym nowiutkich strzał, oraz pasem na plecy, by można go było wygodnie nosić.
- Znajdziesz tu moje krzesiwo i tarnik, kawałek liny, oraz nóż. Oddasz kiedy indziej.
Jens bez słowa, choć z otwartymi w oniemieniu ustami, przyjął wszystko. Doskonale wiedział, że stary miał bardzo rozwinięte poczucie własności. Nie bardzo toteż rozumiejąc co to może znaczyć, wolał nie przerywać drugi raz łowczemu, który zdawało się, że miał coś jeszcze do powiedzenia.
- Pamiętaj, że tam, w dziczy… Tam możesz liczyć tylko na siebie. Kimkolwiek by ten de Singwa nie był. A teraz zjeżdżaj już. Ojciec o wszystkim wie.

Nie czekając na reakcję młodzika, stary odwrócił się i odszedł w kierunku swojej chatki na skraju lasu. Coś przez ułamek sekundy szepnęło Jensowi, że mogą już się nie zobaczyć. Strząsając z siebie to dziwne uczucie pobiegł do rzeki by, choć trochę się umyć i odświeżyć, a następnie ruszył do karczmy gdzie czekały już Lilla, Elizabetha i zapach podsmażanych skwarek.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-10-2008, 10:30   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Aldym rano zwlókł się z siennika, doczłapał do koryta i pił z niego wodę.
- Nie trza było tyle żłopać piwska...To byś teraz koniom i świniakom konkurencyi przy korycie nie robił...- stwierdził Lebras widząc swego jedynego syna, szukającego okazji do utopienia się.
- Zawsze dużo piję, gdy jestem przybity.- mruknął w odpowiedzi Aldym.
- Tak, wiem wiem...Nie za dobrze wyszły tobie zakusy u tej rudawej córki kowala. Dobra partia, co prawda uboga... Ale pieniądze sam zdobędziesz, a pokrewieństwa z rodziną kowali zawsze się przydadzą- ocenił ojciec.- A jak nie ta, to inna...Dobry z ciebie garncarz, a i kapłańska szata zapewne dodatkowym atutem. Ożeniłbyś się szybko. Matce by spadł kamień z serca.
Podał nieduży garczek wypełniony czymś co przypominało zielonkawą serwatkę.
- Pij, przepis Nerii...-rzekł podając synowi gliniany garczek, oznakowany słowikiem u podstawy. Po czym zażartował.- Ta mikstura to jeden z powodów dla których poślubiłem twoją matkę. Aldym wypił haustem z garnka domowej roboty.
Po czym targnęły nim torsje i zaczął wymiotować. Tymczasem Lebras klepnął go w plecy mówiąc. –Dobrze synu, wyrzuć z siebie ten zły humorum, co ci zaległ na wątrobie i żółć blokuje.
Ojciec Aldyma nie pochodził bowiem z tej wsi...Przybył tu z daleka (Jak z daleka, nie wiadomo, bo rzadko o swej przeszłości wspominał). Jego nazwisko, zaczynające się na D mało kto potrafił poprawnie wymówić. Więc je zmienił na Garncarz...I pewnie dlatego miał takie dziwne pomysły, jak wypalanie „znaku słowika” na garnkach i czasami gadał dziwne rzeczy.
- A więc czeka cię podróż...dobrze...Podróże kształcą, sam za młodu podróżowałem.. Co prawda, nie z własnej woli, ale....- zamyślił się Lebras.
- Jaka tam podróż, raczej wycieczka do ruin, tato.- odparł nadal blady Aldym.- Sołtys robi z igły widły. Wziąłbym trochę prowiantu na drogę...Można by jakoś osłodzić innym to rozczarowanie.
- Ale i broń weź...Na wszelki wypadek- rzekł Lebras.
Pozbierawszy się do kupy, Aldym zaczął pakować ojcowski a obecnie synowski plecak...Zabrał wszystkie stroje, tak z przyzwyczajenia, jedyny flakon święconej wody, do tego nóż o długim ostrzu i morgensztern...oraz parę innych przydatnych przedmiotów.
Zbroi nie posiadał...Te ze świątyni Sune miały za duże rozcięcie w okolicy klatki piersiowej i były za wąskie w pasie. Nikt nie umiał ich przerobić na rozmiary młodego kapłana. Zresztą Aldym nie wierzył w przemoc. Co prawda uczestniczył w wielu bójkach karczemnych, ale takie bijatyki kończące się co najwyżej siniakami i czasem wybitymi zębami nie można nazywać przemocą, prawda?...Mateczka zapakowała mu do wielkiego wiklinowego kosza bochen chleba, pęto kiełbasy, gomółkę sera, butelkę wina zakupioną od karczmarza. Co prawda byle koneser rozpoznałby w tym winie sikacz podłej jakości...Ale jak na Talgę, był to rarytas.
Zapakowawszy to wszystko, pożegnał rodzinę i ruszył w kierunku miejsca zbiórki...
Byli tam już wszyscy zainteresowani...W tym i Elev, jedyny „poszukiwacz przygód” we wsi.
Ciężko było być bohaterem we wsi w której najczęstszym zagrożeniem były komary, czasem buhaj starego Gerdana, a głównie...nuda. Kapłanka Chauntei bowiem otrzymywała od bogini dość mocy, by trzymać groźne zwierzęta z dala od wsi...Więcej okazji do testowana swoich umiejętności mieli myśliwy niż Elev. Była też i córka Kelvarów... Z tego co pamiętał z nauk świątynnych Lathander był dość wesołym bogiem. Dziwne że jego czempionka, była tak strasznie ...poważna. Wśród zebranych była i Silia...Niestety, kapłan mimo upojenia alkoholowego, pamiętał wczorajszą wymianę zdań. Na szczęście dla półelfki, mściwość nie była cechą Aldyma. Niemniej wolał trzymać się od czarodziejki z daleka. Nieprędko będzie w stanie przełamać barierę nieśmiałości jaką wokół niej zbudował. Zwłaszcza, po efektach wczorajszej próby jej przełamania. Był też Jens, z którym razem pili, ryby łowili...i rywalizowali w czasach dziecięcych. Później ich drogi nieco się rozeszły. Jens miał na głowie szkolenie w łowach, Aldym u kapłanek kończył nauki. Była też i Elizabetha, która zawadiackim wzrokiem rozglądała się po zebranych. Młody kapłan cieszył się, iż jej humor wrócił. Sam Aldym ubrany był w strój podróżny o bardziej stonowanych barwach, i z bardziej wytrzymałych materiałów. Oczywiście strój był szykowny i podkreślał walory fizyczne młodego kapłana. Oprócz tych, którzy zadeklarowali swe uczestnictwo, pojawiło się dwóch chłopaczków i dziewczyna.
Leonardo odprawił ową trójkę...Co bynajmniej nie spodobało się Aldymowi. No, może poza Hugo. Coś mówiło Aldymowi, że iż starszy będzie tym większe kłopoty w Taldze sprawiać będzie. Ale dziewczyna, notabene Eliza córka Haralda Tkacza, była delikatną nieśmiała i romantyczną dziewuszką. Zmarnuje się, pozostając we wsi...Aldym nie widział powodu by ja nie zabrać na wyprawę. Sir Leonardo, Elev i Jens byli wystarczająca siłą by poradzić sobie z wszelakim zagrożeniem...Nie wspominając już o czarach półelfki, i mocarnym ramieniu Lilli.
Oczywiście, jeśli będzie jakieś zagrożenie, w co Aldym wątpił.
Dzieciak tez mógłby iść, Aldym też w jego wieku marzył o przygodach. Zresztą co takiego złego jest w spacerze do ruin i z powrotem?
Leonardo de Singwa wspomniał też o żyłce poszukiwacza. Aldym nie miał pojęcia, jak ją ów bohater znajdował...Trzeba będzie na pikniku wypytać o to.
Tym bardziej, że w tej chwili sir Leonardo z Elisabethą rozmawiał. Młody kapłan poczuł drobne ale bolesne ukłucie w sercu na ten widok.
Ale po chwili Ruda Beth podeszła do kapłana Sune.
- Czy możemy porozmawiać? – zapytała ze złowrogą iskrą w szarych oczach .
- Zawsze i wszędzie.- uśmiechnął się kapłan, zastanawiając co takiego wymyśli.
-Posłuchaj Aldymie – rozpoczęła rozmowę. – Nie wiem co sobie wczoraj wymyśliłeś. Ja ciebie całkiem lubię. – uśmiechnęła się na chwilę łagodniej by zaraz znowu hardo spojrzeć Aldymowi w oczy - ale uwierz mi jeśli kiedyś będę chciała żebyś mnie w talii ściskał, ograniczał mi swobodę ruchu, pole widzenia, albo wtykał nos we włosy, dam Ci jakiś wyraźny sygnał. A że najwidoczniej nie wiesz, jakie to sygnały wysyłają dziewczęta kawalerom i mógłbyś mój przegapić, możemy na konkretny się umówić – dla efektu zrobiła pauzę - Zagwiżdżę na przykład.
I roześmiała się zadowolona.
- Tedy będę gwizdu wyczekiwał.- odparł Aldym śmiejąc się. Odsunęła się jeszcze trochę i posłała Aldymowi całusa. A potem odtańczyła przed gospodą zwariowany taniec, tak aż jej się głowie zakręciło i usiąść musiała powietrze złapać.
Aldym spoglądając na ten urokliwy, rozkoszował się tym widokiem...Widokiem który rozgrzewał jego serce. Widokiem radosnej Elisabethy. Gdy już usiadła kapłan usiadł obok niej wyjmując z dużego wiklinowego kosza butelkę wina.
- Co prawda czekałem na lepszą okazyje, ale ...- rzekł proponując jej alkohol. -... napij się troszkę. Trunek Sune przywróci dech w piersiach. Szkoda byś zasapała się na początku wyprawy.-
Widząc podejrzliwe błyski w oczach dziewczyny dodał.- Nie patrz tak na mnie, kapłanem Sune jestem, nie dzikim satyrem. Nie spoję cię, by suknię z ciebie zedrzeć i wychędożyć.
Podrapawszy się po wypielęgnowanej brodzie dodał ze śmiechem. - Noooo...chyba, żebyś zagwizdała.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-10-2008 o 20:53.
abishai jest offline  
Stary 27-10-2008, 20:15   #34
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie większość czasu spędzał poza domem. Wracał czasem się przespać, czasem noce spędzał na trasie do farm. Dlatego taki wyskok na zamek stanowił dla jego rodziców coś normalnego. Syn, który pracuje poza domem. Tak zwyczajnie, po prostu.

Nawet nie pił dużo. Wiedział, czym pachnie zbyt wielka ilość gorzałki przed wyprawą. Silia dobrze się bawiła, a Elisabetha wróciła do domu. Natomiast on się położył się gdzieś po prostu na ławie i przykrył peleryną. Rankiem zaś przekąsił co nieco, umył i ucałowawszy rodziców udał do wszystkich.

Sir Leonardo sprawiał wrażenie innego człowieka. Wydawał się znacznie mniej fircykowaty niż podczas zabawy. Odprawił swoją najintensywniejszą fankę, jakiegoś młodego chłopaka oraz ponurego draba ze sporą blizną. Pozostali wydawali się przyjęci. Zasadniczo z widzenia znał już wszystkich. Silia podrywała Jensa. Alboli też Jens podrywał ją. Ewentualnie podrywali siebie nawzajem lub po prostu prowadzili miłe młodzieńcze rozmowy. Podobnie zresztą, jak Elisabetha z kapłanem. Przynajmniej tak się wydawało, bo Elev nie przysłuchiwał się rozmowom, ale dziewczyna się śmiała, kapłan zaś wyglądał na zadowolonego usiłując poczęstować ją piersiówką. Ich sprawa, cóż to porabiali i jakie stosunki mieli między sobą. Tylko paladynka stała samotnie kierując swoją twarz w stronę pięknych promieni słońca. Elev skinął jej głową, ale nie wiedział nawet, czy zauważyła. Zresztą pozostałym także, ale nie chciał przeszkadzać ani w miłej konwersacji, ani w kontemplacji ciepła.

Zebrali się. Wprawdzie wielki sir Leonardo dał im jeszcze chwilę na powiedzenie rodzinom papa oraz przygotowanie ekwipunku, ale on miał wszystko ze sobą, co chciał zabrać. Rodzicom także rzekł kilka słów na do widzenia, każdy zaś wszak wiedział, ze gdy w drogę się ruszyło, niewłaściwe jest powtórne wracanie bez wielkiej konieczności. Przysiadł dlatego pod karczmą, zjadł jeszcze co nieco przypatrując się towarzyszom uskuteczniającym w najlepsze rozmaite formy życia towarzyskiego, włącznie z dzikim tańcem, którego popis dała Elisabetha. Nie sposób było nie parsknąć śmiechem na jej wygibasy. Toteż skrzywił wesoło wargi nie odzywając się jednak do nikogo, ani nie prowokując innych do jakiejkolwiek rozmowy.
 
Kelly jest offline  
Stary 27-10-2008, 23:36   #35
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Silia miała niepokorną naturę i zdarzało jej się często z jednej skrajności popadać w drugą. Jak teraz. Tuż po przebudzeniu ogarnął ją stan beztroskiego rozanielenia, który prędko prysnął, gdy chcąc się wymknąć niepostrzeżenie z domu zastała w głównej izbie krzątającą się matkę.
- Silia – zaczęła zakłopotana rodzicielka – Doszły mnie słuchy, że ciągniesz na wyprawę?
- Dobre słuchy cię doszły – skwitowała oschle półelfka pakując do torby podróżnej prowiant oraz wodę.
- Ale to może być przecie niebezpieczne... - urwała matka w pół zdania nie bardzo chyba wiedząc co powinna jej rzec więcej.
- Och, nie udawaj, że ci to robi różnicę – odparła buńczucznie dziewczyna – Jak mnie nie będzie w pobliżu to i może rzadziej ci będą twój grzech wypominać. Myślisz, że nie wiem, że mój widok kole wszystkich w oczy? Każdy by wolał żeby mnie nie było. Każdy. Nawet ty!
W matczynym oku zakręciła się pojedyncza łza. Silie zastanowiło, czy ta łza pojawiła się dlatego, że słowa córki tak mocno ją raniły, czy raczej ponieważ były szczerą prawdą. Kobieta podeszła bliżej i Silia widziała każdy szczegół jej zmęczonej twarzy. Zoraną zmarszczkami skórę, sine worki pod oczami i popękane usta zaciśnięte teraz w wąską kreskę. Matka ujęła jej dłoń i wcisnęła weń mały skórzany mieszek. Silia wyważyła go w dłoni i lekko zawstydzona wsunęła do torby.
- Niewiele tego, bo nie było i z czego odłożyć. Trzynaście gąb do wykarmienia łatwe nie jest i ledwo się zawsze koniec z końcem wiąże. Alem przeczuwała od jakiegoś czasu, że z gniazda wyfruniesz. Ty Silia nie jesteś stworzona by na gospodarstwie robić... Tyś jest inna niż my wszyscy. Mądra, charakterna... Jak na ciebie patrzę, to się sama dziwię żeś w ogóle z łona jest mego zrodzona. Ty... Bardziej ojca swego przypominasz...
Sili oczy rozbłysły. Powiedziała jednak z wyrzutem:
- Tyś mi nigdy o nim nic wspomnieć nie chciała.
- Bo i nie ma o czym, dziecko. Błąd młodości, jedna noc, której tyś jest skutkiem. - matka ciężko opadła na drewnianą ławę i przetarła dłonią wymęczoną twarz.
- Błąd? Tylko za to mnie masz? Za błąd? Felerną pomyłkę? - wrzasnęła na te słowa zaciskając pieści. Przerzuciła torbę przez ramię i wartko ruszyła do wyjścia. Matka złapała ją jednak za ramię i zmusiła by spojrzała jej w oczy.
- Dziecko, źle mnie nie zrozum. Ja ci dobrze życzę. Mam nadzieję, że znajdziesz swe miejsce. Że odnajdziesz to, czego ja ci nigdy dać bym nie zdołała.
Nic więcej nie rzekły. Nie było rzewnych łez ani pocałunków. Nie było uścisków ni rozmów o niechybnym powrocie. Tylko cisza. Silia raz jeszcze obejrzała się za siebie i ku własnemu rozczarowaniu, dostrzegła na twarzy matki coś na kształt ulgi.

* * *

Do karczmy dotarła markotna i nieco spóźniona. Wszyscy byli już na miejscu pochłonięci rozmową przy wspólnym posiłku. Sporo jadła zostało po wczorajszych uroczystościach i teraz matka Neli szczodrze nim częstowała młodych poszukiwaczy przygód. Miał to więc być ostatni posiłek w rodzinnej wsi nim wyruszą do ruin. Zapewne większość z nich będzie tęsknić za domem. Może nawet uronią już niebawem jakąś łzę na wspomnienie Talgi. Ale nie ona. Ona tęsknić nie będzie. Podświadomie żywiła przecież nadzieję, że ta wyprawa będzie dopiero początkiem większej przygody. Przygody, która odwiedzie ją od Talgi jak najdalej.

Zasiadła obok Jensa i uśmiechając się szeroko szepnęła mu do ucha:
- Twoja to wina, żem w mokrej sukience po nocy latała. Jak mnie choroba zmorzy to ci nie wybaczę - i kopnęła go zaczepnie pod stołem, a potem kichnęła trzy razy z rzędu jakby rozmyślnie chciała dowieść, że z tą chorobą wcale nie przesadza. Bo faktycznie kąpiel w lodowatej wodzie Irugi przyniosła ze sobą, poza miłymi wspomnieniami, także nietęgi katar. Choć nie miała bynajmniej zamiaru niczego żałować.

Prawda była taka, że do zeszłego dnia postrzegała Jensa jako niesfornego podlotka, który za punkt honoru postawił sobie płatanie jej figli. Ale wczoraj zaczęła zerkać na niego inaczej. Może dlatego, że zrzucając koszulę obejrzała go wreszcie w pełnej krasie. Jens zmężniał i spoważniał, pierś miał szeroką i ładnie zarysowane mięśnie ramion. Młody łowczy stał się mężczyzną, co Silię jakby zdziwiło, ale też dziwnie zaniepokoiło. Bo skoro nie są już dziećmi to czy się godzi by dalej jak dzieci wspólnie swawolili? Jeśli ktoś by ich dostrzegł jak mocują się na brzegu Irugi, on bez koszuli, ona w opiętej od wody sukience, to mógłby pomyśleć, że to igraszki godne flirtującej pary. Choć z drugiej strony, czy flirtowanie z Jensem byłoby rzeczą aż tak nieprzyjemną? Raczej wręcz przeciwnie. Ale Silia nie wiedziała nic ani o chłopcach, ani tym bardziej o flirtach, cóż więc było się rozwodzić. Nawet całusa mu na pożegnanie nie dała, jak ją pod dom odprowadził. Dumała nad tym co prawda, ale myśl ta tylko ją zmieszała, więc naprędce pognała do domu nie oglądając się za siebie.

Z natłoku myśli wyrwało ją przybycie Sir Leonardo. Ten zszedł do nich jak zwykle rześki, żeby nie powiedzieć kwitnący, bo to określenie chłopu nie przystoi. Trochę się też stropiła gdy ujrzała Hugo. Tą paskudną gębę widywała ostatnio aż za często, toteż jego zamiar dołączenia do kompanii skwitowała tylko wściekłym prychnięciem. De Singwa dał mu jednak stosowną lekcję mrugając do niej porozumiewawczo, na co Silia zaśmiała się z wyższością i odchodzącemu w upokorzeniu chłopakowi bezwstydnie pokazał język.
- Dziękuję panie – szepnęła do sir Leonadra zadowolona z obrotu sprawy – Nie wiem jak mam się odwdzięczyć za to, żeś go przegnał.

Niewątpliwie De Singwa zaskarbił sobie tym pokazem uznanie i przychylność półelfki. Ponadto doskonale rapierem władał, o co go jeszcze wczoraj nie podejrzewała. Nawet jego strój nie raził już tak bardzo w oczy, a usposobienie wydało się nagle całkiem do zniesienia.

Mieli wyruszyć za pół dzwonu. Do domu wracać nie chciała, bo i nie miała po co. Siedziała więc dalej przed karczmą i łapała poranne promienie słońca, które rozkosznie muskały skórę i napawały mimowolnie optymizmem przed wielką przygodą, jaką w mniemaniu Sili miała się okazać wyprawa do ruin. Otuliła się szczelniej grubym wełnianym płaszczem, bo poranki były nadal chłodne i czekała spokojnie aż grupa na powrót zbierze się do kupy.
Studiowała w skupieniu swoją cenną księgę gdy dosłownie znikąd pojawił się Kołtun, wyczuwając chyba, że coś się szykuje. Miauknął znudzony i niedbale zwalił się u stóp półelfki zapadając w kolejną drzemkę.
- Leniu skołtuniony – Silia pogłaskała go po czarnym grzbiecie – W drogę przyszło nam ruszać. Pożegnaj się z Talgą, bo w kościach jakoś czuję, że już tu nie wrócimy.
 
liliel jest offline  
Stary 28-10-2008, 23:49   #36
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Większość z was co prawda była już przygotowana do wyruszenie w chwili pojawienia się w karczmie, ale sir Leonardo dał te pół dzwonu nie bez powodu. Matka Neli i karczmarka jednocześnie, przygotowała mu bowiem obfite śniadanie, składające się z pięknie pachnącej jajecznicy na bekonie, którą zagryzał grubymi pajdami chleba. Bohaterowie również musieli jeść, a tego sobie najwyraźniej de Singwa nie odmawiał, chociaż jego figurze niewiele można było zarzucić. W końcu skończył i w pełni zadowolony wyszedł na podwórze, poprawiając pas od spodni. Pogłaskał swojego konia i wskoczył na niego sprawnie, wcześniej odwiązując lejce od palika. Nie wydawał się przejmować faktem, że on będzie jechał a wy będziecie iść.

-Czas w drogę kochani! Nie bójcie się, będę wolno jechał, kierując się dokładnie tam, gdzie wskaże dzielny Jens! W drogę!

Nie musiał mówić, gdzie najpierw. Jens dobrze pamiętał tego goblina, chociaż na dobrą sprawę nie przyglądał się mu zbyt dobrze. Pozostali zaś nie widzieli go w ogóle, toteż przedzieraniu się przez krzaki towarzyszyła pewna ciekawość, mimo, że dość szybko mieliście dość łażenia po lesie. Nie było tu oczywiście nawet odrobinę strasznie - zwykły liściasty las, który znaliście od dziecka, zaś Jens od jakiegoś czasu znał prawie doskonale. Toteż i do goblina prowadził pewnie, wskazując go po niecałej godzinie przedzierania się przez leśne ostępy. Cóż zaś można było powiedzieć o zielonym truchle? Że już nie ciekawiło. Za to śmierdziało, dookoła latały muchy. Było małe, pokraczne i strasznie patykowate, o chyba zbyt długich ramionach w porównaniu do reszty ciała. I paskudną mordką. W sumie w takiej pozie wyglądało tylko okropnie, na pewno nie groźnie. Sir Leonardo zaś tylko spojrzał na zwłoki, nie zbliżając się do nich. Nie musiał.

-Fakt, goblin. Mieliście tu wcześniej z nimi problemy? We wsi nic nie mówili, a palisady jakoś nikomu nie spieszno naprawiać. Znaczy chyba nie. No nic, młody tropicielu, prowadź do zamku. Powinniśmy dotrzeć tam przed zmrokiem, chociaż map w tej Taldze nie mieliście.

Ciężko było wychwycić ironię, raczej stwierdzenie faktu, tak jakby spodziewał się tego co właśnie powiedział, już znacznie wcześniej. A to wszystko było tylko prostą prawdą o zadupiu, na które trafił. Zresztą co tak na prawdę było fascynującego w truchle goblina? Szybko o nim zapomnieliście, przynajmniej zaś ci, co nie zbliżyli się na tyle blisko, by podziwiać szczegóły. Bo te ostatnie akurat mogłyby śnić się i po nocach.

Trakt prowadzący do zamku... był. Kiedyś utwardzana droga teraz była ledwie zarośniętą ścieżyną, która od reszty lasu wyróżniała się w zasadzie tylko brakiem solidniejszych drzew, gdyż te co wyrosły samoistnie były jeszcze malutkie i łatwo było się pomiędzy nimi przemieszczać. Wciąż jednak pozostawało to męczące, zwłaszcza, że nie byliście w większości przyzwyczajeni do dłuższych podróży, szczególnie z bagażami na plecach. Leonardo oczywiście zarządzał co jakiś czas krótkie postoje, ale nie było ich tak wiele jakbyście chcieli a i widok jadącego na wierzchowcu de Singwy nie działał motywująco. W końcu jednak... las się skończył.

Zapadał już zmierzch, gdy wyszliście na sporą łąkę, porośniętą wysokimi trawami i gdzieniegdzie pojedynczymi drzewami. Teren unosił się tu już do góry, a w zasięgu wzroku, oświetlany promieniami zachodzącego słońca, majaczył zamek, teraz bardziej przypominający ruinę. Jedyna jego wieża stała co prawda, zaś otaczające ją, postawione na niewielkim wzgórzu mury, nawet z tej odległości wyglądały na bardzo zaniedbane i porośnięte roślinnością. Bramy już dawno nie było, pozostałych zabezpieczeń i przeszkód z tej odległości nie widzieliście.

Waszą uwagę odciągnęło bowiem coś innego. W niedalekiej odległości, przy jednym z drzew płonęło bowiem niewielkie ognisko. Dwa konie pasły się swobodnie nieopodal, zaś zza ogniska wstawało właśnie dwóch mężczyzn, przyglądając się wam. Przez chwilę trzymali w rękach broń, ale szybko ją opuścili, gdy sir Leonardo zamachał do nich radośnie i pogonił tam konia. Niepewni też skierowaliście w tamtą stronę, jednocześnie przyglądając się nieznajomym. Obaj nie byli zbyt młodzi, wyglądali na przynajmniej trzydzieści lat. Pierwszy, postawny i ogolony prawie na łyso sprawiał wrażenie niezłego siłacza. Był ubrany w zwykłe, podróżne ubranie, ale zaraz obok leżała solidna kolczuga, broń i tarcza, niewątpliwie do niego należące. Twarz miał jednak dość wesołą, zwłaszcza, gdy wyszczerzył zęby do nadjeżdżającego de Singwy. Drugi był mocno inny. Niski, chociaż nie bardzo niski. Bardziej żylasty i zarośnięty. Długie włosy, niegolona co najmniej tydzień twarz i raczej ponury wyraz twarzy. Ubrany w twarde skóry, nabijane metalem w kilku miejscach stanowił ogólnie średnio przyjemny widok. Taki, którego strach by było spotkać w nocy, sam na sam. Ale i on, podobnie jak jego większy kompan, uściskał Leonardo, który podjechawszy wystarczająco blisko, zeskoczył z konia i rzucił się do dawnych najwyraźniej znajomych.

-Enro! Hans! Cóż za niespodzianka!
De Singwa wydawał się wyraźnie ucieszony i zdziwiony. Ten, który został nazwany Hansem usiadł znów przed ogniskiem, odpowiedział zaś ten drugi, którego z miejsca określiliście wojownikiem.
-Leonardo, stary capie! Co robisz na tym końcu znanego świata? Prowadzisz wyprawę?
Zaśmiali się obaj, chociaż również zwrócili w waszym kierunku. Enro zaprosił was gestem.
-Chodźcie! Ależ nabrałeś młodziaków! Ale widzę, że gust ci się z wiekiem nie pogorszył!
Uśmiechnął się do kobiet, podał prawicę mężczyznom.
-Enro Havis. A to Hans Midrith. Podróżowaliśmy z Leonardo kilka lat temu.
Hans, który właśnie zabierał się za upieczonego królika, wzruszył ramionami.
-Przynajmniej póki ten szarlatan nie zobaczył małego ogra i nie wziął nóg za pas. Drewna trzeba będzie więcej.
Leonardo aż prawie upuścił prowiant, który wyjmował z juków i zaczerwienił się chyba, ale odwrócił twarz.
-Mały ogr?! Był wielki jak góra! Moje biedne ciało nie było gotowe na spotkanie z jego maczugą!
Enro roześmiał się szczerze, Midrith tylko pokręcił głową z niesmakiem. Dorzucono do ognia, który zapłonął mocniej, rozświetlając coraz większy mrok. Nie było wiele świeżego mięsa, więc raczyliście się prowiantem. De Singwa wskazał w końcu na zamek, zwracając się do byłych kompanów.
-Na zamku byliście? Ludzie z Talgi goblina znaleźli i chcieli bym sprawdził czy coś się tam nie zalęgło przerażającego.
Enro przecząco pokręcił głową wyszczerzając się znów.
-Co, goblin i już strach obleciał? - nie mówił jednak zbyt poważnie, bo mrugnął do was -Leonardo to stary szarlatan, gładkie lico ma i wszystkim wmawia co z niego za bohater. Wam jednak warto go słuchać, wie kiedy nogi za pas wziąć.
Roześmiał się głośno, nie mogąc przestać przez chwilę.
-Nie byliśmy w zamku, przejeżdżamy tylko starym traktem z Procampur. Droga nam do Tsurlagol. A wy? Chcieliście się wyrwać ze wsi?
Spojrzał na was przyjaźnie, nagle sobie o czym przypominając i sięgając za siebie, podnosząc spory bukłak. Odkorkował, pociągnął łyk i podał siedzącej najbliżej Elizabethcie. Pachniało jakimś trunkiem, pewnie mocnym bo i Enro się skrzywił po łyku. Nagle podniósł się Hans, biorąc do ręki cztery patyki. Podszedł do Eleva, kucając przy nim.
-Masz dwa miecze. Walczysz oboma? Co powiesz na trening, kości rozprostujemy.
Rzucił chłopakowi dwa patyki długości krótkiego miecza, samemu stając w dość niedbałej, ale gotowej pozycji.
-Nie bój się. Lepiej kilka siniaków teraz, niż potem sztych mieczem.
Odsunął się kilka kroków, ruszając kilka razy nadgarstkami. Enro natomiast wychylił kolejny łyk gorzałki, kiwając zachęcająco głową.
-Zazwyczaj trenujemy razem, ale nowe wyzwania przydadzą się i nam i wam. To kto jeszcze chętny?
Zapadała już noc, ale spory ogień rozświetlał okolicę tak, że było doskonale widać czekającego Hansa. Doświadczeni poszukiwacze najwyraźniej nie bali się tu niczego, ale i na wrogo nastawionych zupełnie nie wyglądali, a fakt, że Midrith był raczej mrukiem, niewiele zmieniał.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 29-10-2008 o 00:11.
Sekal jest offline  
Stary 29-10-2008, 21:01   #37
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Czy byli drużyną? Szczerze w to wątpił, zresztą nawet „wątpił” to złe słowo. Nie byli żadną drużyną. Ani się znali, ani specjalnie lubili, ot, urodzeni w jednej wiosce i zupełnie przypadkowo idący wspólnie na jakąś wyprawę. Do roboty! Na gobliny! A może, żeby się wyrwać z zapyziałej wsi? Albo dlatego, że tu po prostu mógłby co najwyżej zostać parobkiem. Przynajmniej on. Bo niektórzy mogliby mieć całkiem niezłe życie. Na pewno kapłan Aldym pijąc, chędożąc i modląc się do swojej bogini lub przynajmniej udając, że się modli. Rewelacja! Prawie. Więc dlaczego poszedł? Dla tej sikorki, która uczyniła sobie z głowy Eleva materac? To ewentualnie mógłby zrozumieć. Kapłan Sune jednak potrafiłby zapewne przypodobać się 9iorgu na 10 dziewczyn. Chyba jednak nie udało mu się z Elisabethą. Przynajmniej w takim stopniu, w jakim oczekiwał. Ale któż zna kobieca naturę? Jak widać nawet taki specjalista jak Aldym nie potrafił rozgryźć jej do końca. Elisabetha zaś, mimo że pozornie płocha i jeszcze dzierlatka, trzymała się całkiem ostro wobec szturmu sługi bogini miłości.

Za to druga spośród poznanych przez niego osób, owa półelfina, dobrała się znakomicie z Jensem i powiedziałby, ze wszystko zmierza do dobrego finału pt. wspólne gospodarstwo i pół tuzina dzieci. Aczkolwiek kompletnie nie potrafił pojąć, co to za dziwaczna sytuacja, że nikt ją ponoć we wsi nie lubił, a wszyscy ci, którzy nie mieli takich uprzedzeń, jakimś niepojętym wypadkiem właśnie znaleźli się w ich niby drużynie. Jakby stanowiła jakiś niepojęty katalizator, cokolwiek znaczy to słowo, które usłyszał kiedyś od jakiegoś pijanego barda. Nie mniej, doskonale wiedział z zasłyszanych, ma się rozumieć, opowieści, ze współpraca w drużynie to podstawa. Silia i Jens, można powiedzieć, iż czynili ku owej współpracy drużynowej pierwszy krok, co było przedsięwzięciem ze wszech miar pożądanym, aczkolwiek raczej Elev wątpił, czy planowaliby ową współpracę rozszerzyć na pozostałych członków drużyny.

Co do reszty. Paladynka Lilia miała rzeczywiście liliową twarz i bary zaprawionego w bojach z drzewami drwala, nadające jej osobie cechy barbarzyńskich kobiet z dzikich plemion Doliny Wiatru. Przynajmniej przejeżdżający raz przez Talgę bławatny kupiec przysięgał, ze widział niewiasty z klanu Łosia, które twarze miały, jako anioły, ale jednym uderzeniem potrafiły ubić rosłego bawołu. Inna sprawa, że spokój malujący się na twarzy Lilli kontrastował z tymi wyobrażeniami pięknych, silnych dzikusek z północnych stron kontynentu. Ponadto, wędrował jeszcze on ciesząc się, że pod opuszczonym kapturem peleryny nie widać jego pomarkotniałej, nie wiedzieć czego, miny. Zresztą, nawet jak kto widział, pewnie wziąłby to za zmęczenie spowodowane wleczeniem się przez wertepy, które chyba wszystkim dawały się we znaki.

Na jakieś czas z rozmyślań wyrwała go rozmowa z Elisabethą, a potem byli towarzysze sir Leonarda. Tak, jak się spodziewał, sir Bawidamek okazał największym herosem we własnych opowieściach. Rzecz jasne, strategiczny odwrót na z góry upatrzone pozycje, zwany tylko przez kompletnych tępaków bezładną ucieczką na zasadzie „ratuj się kto może”, bywa pożyteczną techniką zachowania cało członków. Jednak pod warunkiem, ze nie jest stosowany zbyt często. Elev obawiał się, ze wielki hero podróżnik może powtórzyć ów błyskotliwy manewr także na tej wyprawie. Biorąc zaś pod uwagę, ze jest konno, a oni na piechotę, sir Leonardo może miałby się szanse wyratować, jednak oni zdecydowanie mniejsza.
~ No cóż – rzekł do siebie. ~ Najwyżej spróbujemy się jakoś obronić.

- Masz dwa miecze. Walczysz oboma? Co powiesz na trening, kości rozprostujemy? – Zwrócił się nagle do niego Hans. Taki niewysoki gość o gębie typowego zakapiora i równie ponurym wejrzeniu przeplatanym ze złośliwymi błyskami oczu, w których odbijały się żółte skry ogniska.
- Nie walczyłem jeszcze obydwoma – wyjaśnił, nie podnosząc głowy, Elev. – Chyba, żeby liczyć owe kilka wiewiórek, które i tak mi uciekły. Ale tak, chętnie potrenuję, chociażby po to, żeby uczyć się podstaw.
- Haha, no to rzeczywiście. Cóż, przynajmniej możesz sobie pogratulować, że nie jesteś najgorszy w te klocki, a przynajmniej lepszy od tych, którzy umieją niewiele, ale rozpowiadają, jakimi to są geniuszami walki
– dodał, może przypadkiem zerkając na sir Leonarda. – Bowiem do grzechu braku umiejętności, dodają jeszcze grzech kłamstwa. Ale po kiego wybrałeś walkę dwoma broniami, tak ciężką do nauczenia? Dobra zbroja i miecz wraz z tarczą potrafią zdziałać niewiele mniej, a są znacznie łatwiejsze do opanowania.
- Owszem, ale są znacznie cięższe ...
- ... ty zaś wolisz ufać w swoją szybkość i precyzję ciosów, niż siłę? Cóż, nie najgorsze podejście, jeżeli ma się odpowiednie umiejętności oraz zwinność
.

Stanęli naprzeciwko siebie. Emocje. Elev nie wyglądał na spiętego, ale targały nim w rzeczywistości duże emocje. Wreszcie spotkał prawdziwych podróżników. Nie jakiegoś podrywacza od siedmiu boleści, ale prawdziwych obieżyświatów, którzy niejedna noc spędzili pod gwiazdami na szlaku przygody. Właśnie taki ktoś chciał mu teraz coś zademonstrować. Jakże! Stanie i dołoży wszelkich starań. Żeby go pochwalił, żeby mu coś pokazał, co służyłoby do nauki, bo że wiedział mniej niż zero, zdawał sobie doskonale sprawę. Ponadto pragnął udowodnić towarzyszom, jaki to z niego wojak. Przecież oprócz niego, było tylko dwóch ludzi czynu zbrojnego, w tym kobieta. Dziewczyny i kapłan powinni móc liczyć na wojowników drużyny, mieć do nich zaufanie, właśnie nadarzała zaś się doskonała okazja, żeby im to naocznie pokazać. Owszem, Hans miał doświadczenie i umiejętności, ale gdyby jakimś sposobem Elev godnie zaprezentował się, byłoby to nadzwyczaj pożyteczne.

- Podnieś!
Pierwsze słowa Hansa rozwiały jego złudzenia. Podróżnik wyprowadził trochę ciosów, następnie gwałtownie przyśpieszył wytrącając Elevowi kij, który przefrunął przez polanę ładując pod nogami sir Leonarda, który od razu wystrzelił:
- Chłopcze, chłopcze. Mocniejszy chwyt to podstawa! Toż żadna panna na ciebie nie spojrzy, jak będziesz tanie numery wyczyniał.

Rzecz jasna, potem było tylko gorzej. Niezaprzeczalnie. Hans pokazał mu parę rzeczy. Postawa, chwyt, ruchy, blokada klingą połączona z uderzeniem drugą.
- Brednia! Mówiłem ci, ze krótsza broń nie słuzy tylko do obrony. To pogląd leni i idiotów. Chyba nie chcesz takim się stać, a będziesz na najlepszej drodze, jak nie nauczysz się blokować obydwoma ostrzami. Zmieniaj broń atakującą, zaskakuj, czy to pozornie bez ładu oraz kolejności. Tak jak teraz. Podnieś!
Kij znowu znalazł się u stóp sir Leonarda nieomal trafiając w flaszkę z winem.
- Panowie, wy sobie jakieś żarty stroicie z umyślnym przeszkadzaniem m i w przyzwoitej kolacji. Ciężko się wcina udko kurczaka, gdy wokół fruwa coś takiego.
- Ech, stary towarzyszu
– skrzywił się Hans. – Przynajmniej uniki potrenujesz, ale dobrze, będę pamiętał, żeby ci nie zakłócać posiłku.

Po chwili znowu się rozległo:
- Podnieś!
Tym razem, zgodnie z zapowiedzią Hansa kij znalazł się po drugiej stronie polany, a Elev z obolałym udem leżał na ziemi. Następnie poszedł nadgarstek, siniec na policzku, pacnięcie w pośladki w ucho, na wysokości pasa i cios w krocze, który na szczęście nie doszedł celu, bo Hans ewidentnie zlitował się nad obrywającym chłopakiem, który, nawet jeżeli czegoś się dowiedział, to był i tak za nim kilka poziomów umiejętności.

~ Cierpliwy. Cierpliwy ~ powtarzał sobie gryząc wargi. Ale na jajo goblina, jak długo można być cierpliwym, kiedy człowiek czuje się niczym skończony dureń przed frontem osób, którym chciał pokazać, ze coś niecoś potrafi. Fajnie, że Hans zademonstrował mu to i owo, ale zrobił z niego niewątpliwie atrakcję wieczoru. Słyszał śmiech innych, może we własnej wyobraźni, może naprawdę, ale słyszał go i miał tego dosyć. Dość tego! Zaatakował chaotycznie młócąc patykami powietrze.
- Auć! – Udo.
- Auć! – Ramię.
- Auć – które zmieniło się w - Aaa! – Kiedy nagle stracił równowagę. To było coś śliskiego pod butem. Śliskiego i śmierdzącego, na co stanął atakując. Akurat królik, czy ine stworzenie pozwoliło sobie na wypróżnienie się dokładnie w tym miejscu, gdzie musiał stanąć. A trawa, którą po przewrotce pocałował wraz z podgniłymi resztkami zeszłorocznych liści, pachniała odchodami zwierząt.
~ Będę musiał wyczyścić buta ~ uznał. ~ Strasznie cuchnie.
Kompromitacja. Chyba właśnie miał dosyć, totalnie dosyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-10-2008 o 21:30.
Kelly jest offline  
Stary 29-10-2008, 23:00   #38
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Po krótkim marszu dotarli do miejsca, gdzie w trawie leżał rozkładający się goblin. Silię uderzyła fala smrodu aż zmuszona była zakryć dłonią usta. Ciekawość jednak pchała ją bliżej tegoż niecodziennego zjawiska. Przykucnęła nad pokracznym trupem i przyglądała mu się dłuższą chwilę w charakterystyczny sobie sposób przekrzywiając głowę, to w jedną, to znów w drugą stronę. Obok przycupnął Kołtun, obszedł truchło szerokim łukiem i wycofał się już najwyraźniej znudzony odkryciem. Silia podniosła z ziemi patyk i kilka razy dźgnęła zwłoki goblina, jakby chciała się przekonać czy stwór faktycznie nie żyje, czy może raczej udaje.
- Zobacz Jens jaka szkarada. Tylko odrobinę ładniejszy od ciebie – szturchnęła chłopaka zaczepnie łokciem parskając śmiechem zadowolona ze swojej kąśliwej uwagi.

Trup jak to trup - nie wstał ani nawet powieką nie mrugnął toteż nie było powodu by poświęcali mu więcej uwagi. Ruszyli dalej w zbitej grupie pod przewodnictwem myśliwego, który sprawnie prowadził ich przez las. Podróż trochę się Silii dłużyła i zaczynała się nudzić. Kołtun radośnie kręcił się wkoło jej stóp, czasem znikał w gęstwinie drzew by znów pojawić się nie wiadomo skąd i dumnie dreptać nieopodal.

~Jakim trafem to kocisko ani trochę się nie zziajało?~ pomyślała zawistnie gdy na jej czoło wystąpiły pierwsze kropelki potu.
Pozazdrościła też w duchu Lilli jej imponującej muskulatury i potężnej sylwetki. Plecak pewnie jej w ogóle nie ciążył. A takie chuchro jak Silia musiała swoje wycierpieć. Na dodatek obtarł ją but a płaszcz rozdarł się na ostrej krawędzi gałęzi.

- Rety Lilla, skąd ty takiej krzepy nabrałaś? - zadyszka zaczynała jej doskwierać toteż przerywała czasem w pół słowa łapiąc oddech – Mogłabyś zdradzić mi swój sekret bo i mnie by się przydało trochę masy nabrać. Bodaj szło by się trochę lżej. Bo miną pewnie wieki zanim konia się dorobimy. A ten dandys parszywy – wskazała na sir Leonarda – jedzie sobie na klaczce i nawet nie spyta czy może by komuś na chwilę siodło odstąpić żeby wytchnienia zaznał. Męskie nasienie plugawe. Tylko o swój zad dba. - wyrzuciła z siebie w zawrotnym tempie i łypnęła z wyrzutem na De Singwę.

Monotonia marszu już zaczynała ją dobijać gdy blisko wieczora dotarli wreszcie do zamkowych ruin. Trochę się strapiła widząc obcych obozujących w miejscu ich przeznaczenia, ale jej obawy szybko rozwiał sir Leonardo. Dwa podejrzanie typy okazały się jego bliskimi kompanami, oceniając po serdecznych uściskach i wymianie zdań.

Mężczyźni wzbudzili w Silii sympatię dopiero wówczas, gdy jawnie naigrawali się z ucieczki sir Leonardo. Więc jednak nie myliła się co do niego tak bardzo? Nie żeby uważała go za tchórza. Raczej człowieka, który potrafił racjonalnie szacować swoje szansę i dobrze wyczuć moment kiedy należy się wycofać. No dobrze, po tych całych przytykach jego kompanów znów wróciła wizja sir Leonardo, który dużo gada a mało robi. Szkoda, że swoją niezawodną taktykę szybkiego odwrotu wcielał w życie nawet wówczas, gdy oznaczało to pozostawienie towarzyszy samych sobie z kłopotami. Oby oni osobiście nie musieli się przekonać jak rzecz cała wygląda z tym w praktyce.

Erno i Hans trochę też Silii zaimponowali. Wyglądali na doświadczonych poszukiwaczy przygód. Takich co to mają za sobą niejedną bitkę i kawałek świata zdążyli już zwiedzić. I jeszcze opowiadali tak swobodnie o spotkaniu z ogrem! Dla Silii widok goblina był dziś dosyć ekscytujący, a co to dopiero taki ogr! Na dodatek żywy, bo goblińskie widziała jedynie truchło. I to tak mocno nadgniłe, że ciężko się było w tej masie mięsa czegokolwiek dopatrzeć.

-Zazwyczaj trenujemy razem, ale nowe wyzwania przydadzą się i nam i wam. To kto jeszcze chętny? - Hans zaproponował towarzyski sparring podając Elevowi dwa patyki.

Przez chwilę patrzryła na upokorzenie Eleva, który nie miał bynajmniej szans stawić opóru oponentowi.
- Hej Jens – Silia zagadnęła szeptem myśliwego – A ty nie chciałbyś potrenować?
- Zwariowałaś – spojrzał na nią spod uniesionych brwi – Widzisz tego Erno? Przecież on ma grubsze ramiona niż ja uda. Nie będę się rwał żeby baty dostać. Zesztą, widziałaś jak Hans urządził Eleva?
- Pewnie masz racje – przytaknęła półelfka, a później krzyknęła do wszystkich zebranych:

- Hej, Jens mówi, że chętnie by się spróbował w starciu... - Jens dopadł ją w jednym susie i chciał na siłę zamknąć jej dłonią usta. Silia zgrabnie się uwolniła i kontynuowała - Tylko mówi, że chce się zmierzyć z tym dużym – wskazała na zwalistego Erno – bo kurdupla mógłby niechcący za mocno obić i miałby później nieprzyjemności.

Jens uśmiechnął się do wszystkich lekko zbity z tropu, Silii zaś posłał pełne potępienia spojrzenie. Głupio się jednak było tak po prostu wycofać bo Erno już dobył potężny drewniany kij i zapraszającym gestem wskazał mu ubitą ziemię.

- Silia, nie myśl, że ci to płazem ujdzie. - półgębkiem do niej mruknął - Za każdego zaliczonego siniaka odpłacę się z nawiązką.
Dziewczyna zaśmiała się tylko i popchnęła łowczego nieco w przód. Ten postąpił parę kroków przed siebie, by niepewnie spojrzeć uradowanemu przeciwnikowi w oczy.
- Taki z ciebie hajduk młodziaszku? No to zaczynajmy! - ponaglał Erno.
- No dalej. Chcę zobaczyć jak dostajesz cięgi - szepnęła mu do ucha półelfka, po czym mrugnęła do niego uradowana i podała mu kij – I wierzę, że się odpłacisz. Prawdę mówiąc nie mogę się już doczekać co dla mnie zgotujesz za atrakcje.
- Erno, nie dawaj mu forów – odezwała się jeszcze do postawnego wojownika – Jens może nie wygląda na zabijakę ale świetnie włada włócznią. Spuści ci łomot jak złoto!
- Zamilknij już żeż wciurna dziewojo - mruknął pod nosem młody łowczy ciskając wzrokiem pioruny i przyjął oferowany przez nią kij. Niepewnie podszedł do wyczekującego wojownika.

Silia w tym czasie zbliżyła się do Hansa i szepnęła lekko zaniepokojona:
- Mam nadzieję, że twój kompan jednak Jensa nie zabije. A swoją drogą jak skończą się okładać miałabym do ciebie małą prośbę. Nie chcę stawać z tobą, panie, w szranki, bo szanse mam gorsze niż mysz ze wściekłym kotem, ale może mógłbyś pokazać mi kilka sztuczek? Bić się nie potrafię, bo chcę zostać potężnym magiem. Ale póki co mag ze mnie raczej mierny toteż i może będę zmuszona kiedyś się kosturem bronić. Naucz mnie jak atakować, jak robić zasłonę. Jakieś podstawy. Pojęcia o tym nie mam więc wdzięczna będę za każdą wskazówkę. Ale to za moment – zerknęła znów lekko przejęta w kierunku szykującej się do walki pary – Trochę się boję, że za bardzo Jensa wrobiłam. Jeśli Erno go porządnie stłucze to będę musiała się później kajać i go pielęgnować.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-10-2008 o 09:57.
liliel jest offline  
Stary 30-10-2008, 17:09   #39
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Nie bój nic Silia – rzekł słysząc jej zbyt naturalne, jak na prawdziwe kichnięcia – Złe złego nie ruszy – dodał ogryzając skórkę chlebową, którą cenił sobie wyjątkowo wysoce i mrugnął do półelfki wesoło. Pewnie by i też oddał jej pod stołem, ale spostrzegł, że nos miała trochę zaczerwieniony, a nie podejrzewał jej o podpijanie przed śniadaniem. Z nieco więc przejętą miną stwierdził, że mus mu będzie oddać jej pelerynę jeśli się zimniej zrobi.

Tymczasem śniadanie dobiegło końca i de Singwa, którego dobry humor zdawał się być jego nieodłącznym towarzyszem, wskoczył na konia i zarządził opuszczenie Talgi. Piękne zwierzę zarżało w odpowiedzi na słowa swojego Pana i niecierpliwie ruszyło za Jensem, który szybko poprowadził ich do przerwy w palisadzie, którą myśliwi na ogół wychodzili do lasu. Nadgniły i rozpadający się ostrokół już dawno prosił się o naprawę, bądź usunięcie, ale i nie było komu, ani po co, tego robić. Jedyna forma konserwacji polegała na tym, że to co odpadło na skutek zgnicia, lub spróchnięcia, było miarowo zużywane do opalania zimą chat.

Młody łowczy obierając trasę, tak by jeździec z koniem mogli swobodnie przejść, po raz pierwszy zastanowił się nad grupą, którą stworzyli. Bo cóż oni tak naprawdę umieli pałętając się koło bułanka de Singwy? Uderzająca ta myśl jednak długo nie pozostała w jego głowie domagając się odpowiedzi gdyż właśnie docierali do miejsca gdzie winno się truchło znajdować. Goblin tak jak można się było spodziewać był tam gdzie padł. Las mimo dopiero nadchodzącej wiosny, pełen był zwierzyny i dóbr wszelakiego rodzaju, toteż jedyne co zainteresowało się truchłem to muchy gęsto nad nim brzęczące... i Silia. Gdy de Singwa rzucił pytanie, na które sam dość trafnie sobie odpowiedział, półelfka kucnęła przy zwłokach niczym mała dziewczynka rozgryzająca sekret życia i śmierci i rzuciła w stronę Jensa dając przy okazji kuksańca w bok:
- Zobacz Jens jaka szkarada. Tylko odrobinę ładniejszy od ciebie.
Młody myśliwy podchwycił jej filuterne spojrzenie i również podszedł do ścierwa:
- Taak? – Szturchnął nogą wykrzywioną we wściekłym grymasie gębę. Ta obróciła się na bok ukazując wcale nie mniej paskudny profil. – Hmmm – rzekł przyglądając się ze sztucznym zainteresowanie wydłużonemu uchu małej zielonej bestii. Po chwili nim Silia zdążyła zareagować odgarnął ręką jej włosy zza ucha i spoglądając to na jedno to na drugie, zrobił minę jakby odkrywał właśnie jakąś nową prawidłowość – A ja myślałem, że elfy są jednak jakby wyższe... i mniej zielone i...
- Och Ty! – półelfka nie dała mu dokończyć wymierzając drugiego już dziś kopniaka w łydkę. Potem odwróciwszy się, odeszła z dość wyniosłym „hmpf”. Jens tylko rozmasował obolałą nogę. Miał nadzieję, że ten foch, jest też tylko elementem prowadzonej przez nich od wczoraj gry... Choć pewności mieć nie mógł.

Dalszą drogę spędził w milczeniu, skupiony na trasie, która obrał do ruin. Z początku nie odzywał się gdyż nie chciał się pomylić, później jednak wpadłszy w swój własny rytm tak długo ćwiczony przez tych parę lat ciężkiej pracy, nawet nie zauważył, że minął cały dzień. Dopiero gdy wyszli z lasu obejrzał się na towarzyszy. Ich widok przypomniał mu, że nie jest to jedna z tych milczących wypraw, na jakie udawał się z Jasperem. Wypraw, na których nie było do kogo gęby otworzyć, czy z kim pożartować. W sumie cieszył się, że są tu właśnie oni, a nie Jasper. Z Aldymem na pewno będzie się dało napić i posiłować jak to robili niegdyś. Chłop był swój i mimo iż niektórzy mieli wrażenie, że szaty kapłańskie pasują do niego jak nie przybierając garnki do bogini, którą wyznawał, Jens zdecydowanie bardziej wolał z nim pogwarzyć niż słuchać kazań Helgi. Inaczej sprawa miała się z Elevem, bo jak się okazało, tak mroki pamięci podpowiedziały Jensowi imię jego rówieśnika, który nie pijał piwa. Tak jak i Aldym, on też ponoć dużo bywał po okolicy i choć, a może właśnie dlatego że, mało się odzywał był kimś na kim, jak się młodemu łowczemu zdawało, można polegać. Panny stanowiły większą zagadkę, ale tym sobie teraz głowy nie zaprzątał... no może poza faktem, że ze zdziwieniem stwierdził, że zauważył, że Silia się do niego ani razu nie odezwała od sceny z goblinem. To i nic dziwnego bo i nie raz i nie dwa się do niego odzywała, ale czemu go to zaintrygowało to już była inna kwestia. Uśmiech sam mu się na usta nasunął gdy zobaczył Silię, która jako ostatnia opuszczała leśne zarośla wiciokrzewu.

Kompani de Singwy wydawali się bardzo uradowani ze spotkania. Nawet ćwiczenia Hansa ze zmarkotniałym od rana Elevem zdawały się być rozrywką tylko dla jednego z nich. Patrząc na ostre cięgi, które zbierał jego towarzysz, Jens w duchu liczył, że uda mu się z raz wyprowadzić jakieś sprytne uderzenie i pokazać, że ich też na coś stać. Nadzieje jednak okazały się razem z Elevem wylądować w stercie gnijących zeszłorocznych liści. Jens mimo najszczerszego solidaryzowania się z rówieśnikiem, cieszył się, że nie posługuje się mieczem, dzięki czemu uniknął lania. Przedwczesne marzenia ściętej głowy...

~ Niech no ja będę mógł palcem potem kiwnąć to i popamięta mnie sroka jedna ~ pomyślał stając naprzeciwko Enro. Mężczyzna był większy od największego z jego braci, a jego uśmiech, mimo iż przyjacielski nie wróżył lekkiego ćwiczenia... Kijki stuknęły raz, drugi...
~ Au! ~ Jens sycząc i mrucząc pod nosem puścił kij prawą ręką i złapał się za palce. Pulsujący ból długo rozchodził się po osłoniętych jedynie skórą, kościach.
- Chyba młodziaszku nie masz szczęścia do przeciwników – Enro oparł się o swój kij i spojrzał na niedoświadczonego przeciwnika z rozbawieniem – A może raczej do kobiet, hmm? Nic to. Trening czyni mistrza, a jak już będziesz mistrzem to przetrzepiesz jej tyłek i nauczysz moresu. Tymczasem nie marnujmy tak pięknego wieczora.

Nim po słońce nie został już żaden ślad Jens usiadł pod dębem, koło którego rozbito obozowisko, starając się nie poruszyć żadnym z palców. W sumie zaliczył znacznie mniej siniaków niż Elev, ale nie była to bynajmniej jego zasługa. Enro po prostu ucząc chłopaka szybkości i orientacji w walce, sam za cel postawił sobie uderzenia w ręce Jensa. Mimo, że czerwony i opuchnięte palce Jensa okrutnie go bolały, nie złościł się już na Silię. Nie był pamiętliwy i otrzymując swoje baty, zdążył ochłonąć.
~ Niech jednak jędza mała nie myśli, że coś się jej upiecze ~ pomyślał z uśmiechem dmuchając w obolałe kostki i spoglądając na półelfkę rozmawiającą z Hansem. Jak na ironię, nie mógł już dziś nawet palcem kiwnąć.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 31-10-2008, 20:24   #40
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Gdy w miarę szybko dotarli do gobliniego trupa Lilla stanęła w pewnym oddaleniu. Nie miała w sobie naukowej ciekawości Silli. Zbliżyła się dopiero, kiedy Jens bezceremonialnie nogą popchnął zwłoki.

- Zostaw - poprosiła łagodnie. Może faktycznie była to zła istota, ale nikt nie zasługiwał na takie traktowanie, zwłaszcza po śmierci. Chłopak chyba jednak jej nie słuchał zbyt zajęty dokuczaniem półelfce. Paladynka najchętniej zakopała by truchło w prowizorycznym grobie. Zdawała sobie sprawę, że nie ma na to czasu, jeśli przed zmrokiem chcą dotrzeć do zamku. Z cichym westchnieniem udała się w dalszą drogę, za resztą drużyny.

Ciężką kolczuga szybko zaczęła jej ciążyć. Słońce, coraz wyżej stojąc na niebie, ogrzewało zbyt mocno jej ubrane w stal ciało Nie miała zamiaru się skarżyła oczywiście. Z zaciśniętymi ustami skupiała się na tym by nie opóźniać marszu. Po prawdzie nie było to ciężkie. Nie ona jedna się męczyła.

- Panie Leonardo, czy możemy zrobić krótki postój? - pytanie to zjednało jej przychylne spojrzenia grupy. Ona jednak, po uzyskaniu zgody, nie rozsiadła się jak co poniektórzy wygodnie na trawie. Odeszła kawałek na ubocze, i jako że słońce było w szczytowej swej wysokości rozpoczęła modlitwę. De Singwa uprzejmie zaczekał aż skończy i zarządził dalszy marsz. Marsz dla nich oczywiście.
Dalsza części drogi poszła dziewczynie już lżej, przyzwyczaiła się widocznie do ciężaru, choć ona oczywiście określiła by to łaską Lathandera. Poczuła się na tyle raźniej iż wesoło poczęła konwersować z Aldymem na temat prawd wiary.

Gdy dotarli pod ruiny nie zajęła się jak pozostali, rozmową ze znajomkami Leonarda. Wpierw oporządziła konia, zajmując się nim z wrodzoną skrupulatnością. Bardzo lubiła zwierzęta, a już konie najbardziej. Marzyła by mieć swojego, tak jak paladyni w legendach. Miała już nawet wybrane imię. Derek co prawda zawsze wyśmiewał jej zwyczaj nadawania miana wszystkiemu co było żywe, ale co on tam wiedział?
Po uporaniu się ze zwierzakiem i mocnym przywiązaniu uzdy do jeden z gałęzi, wraz ze zmierzchem ponownie się pomodliła. Jeśli ktoś wtedy zwrócił na nią uwagę mógł dostrzec, iż jej twarz sprawiała wrażenie smutniejsza niż przy modlitwie popołudniowej.
Nim podeszła do ogniska, raz jeszcze sprawdziła czy koń nie nie ma szans się uwolnić. Dopiero jak upewniła się, że wszystko w porządku dołączyła do reszty. W samą porę by zobaczyć jak ten zwany Hansem, sprawiał lanie Elevowi.

- I ja bym była rada Panie, gdybyś zechciał ze mną potrenować. - powiedziała cicho gdy skończyli.
Enro spojrzał na nią uprzejmie, i kiedy tylko spuścił łomot kolejnemu z nich podał jej kij i gestem zaprosił na środek.

Lilla trochę dłużej utrzymała się na placu boju niż jej koledzy. Głównie dlatego, że nieustannie zasłaniała się tarczą. Kilka razy nawet udało jej się wyprowadzić ciosy, z których jeden sięgnął uda mężczyzny. Po chwili takiej zabawy Enro pokazał dziewczynie jej miejsce, w iście pokazowy sposób ją rozbrajając i sprawiając, że skończyła leżąc w trawie z kijem przystawionym do gardła. Paladynka poczuła łzy upokorzenia pod powiekami. W świątyni, trenowana przez kilku staruszków, od 13 roku życia nie miała sobie równych. Nie była przyzwyczajona do klęski na tym polu. Powstrzymała się resztką siły woli.
- Nie martw się , nie było tak źle - pocieszył ją Enro podając bukłak - Tak po prawdzie byłaś dziś najlepsza. Będziesz jeszcze sławnym rycerzem dziewczyno!
Spojrzała na niego z wdzięcznością i wzięła potężny łyk. W swej niewinności spodziewała się wody i gdy tylko paląca gorzałka trafiła do jej gardła zakrztusiła się i niewylane poprzednio łzy tym razem znalazły ujście.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 31-10-2008 o 20:54.
Nadiana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172